Dzika plaża
- Słuchaj, ale babcia cię z całą pewnością nauczy gotować. W zasadzie to można by do niej wysłać Irine może na jakieś lekcje? – spojrzałem rozbawiony na starszego kuzyna – Bo inaczej może być z nami ciężko w przyszłości, skoro żaden z nas nie umie gotować...albo Lucindę? Myślisz, że szybciej by się nauczyła sztuki gotowania? – uniosłem brew ku górze, po czym opróżniłem szklankę do końca, by po chwili na nowo ją napełnić.
Przeniosłem po chwili spojrzenie na Igora i pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć w tej kwesti. – zaśmiałem się cicho.
Co racja, to racja. Trening czyni mistrza, a mi tego treningu zdecydowanie brakowało. I nie miałem tutaj na myśli tylko takiego trningu jaki mieliśmy przed chwilą. W przeszłości skupiałem się przede wszystkim na rodzajach magii, które były mi potrzebne do rozwijania swoich umiejętności w zakresie konstrukcji magicznych, bo to było coś co chciałem robić i wiedziałem, że muszę być w tym jak najlepszy jeśli chcę osiągnąć sukces. Naukę innych dzisdzin magii odłożyłem na później, a potem w ogóle przestałem o tym myśleć. Teraz jednak wiedziałem, że był to błąd. Powinienem poświęcić temu zdecydowanie więcej czasu i energii. Przyszło nam żyć w niepewnych czasach, każdą umiejętność, zwłaszcza ta pozwalająca stanąć w razie potrzeby do walki, była na wagę złota.
- No i bosko, z całą pewnością się nie zmarnują. – pokiwałem głową z zadowoloną miną zerkając w kierunku pakunków – Uznam to za spóźniony prezent urodzinowy. – dodałem nawet nie sięgając po pakunek, wiedząc, że z cała pewnością znajdują się w nim dokładnie te rzeczy, o które wcześniej prosiłem Drew.
Wypaliwszy papierosa do końca pstryknąłem go palcami w kierunku wody, po czym pasknąłem cicho na kolejne słowa młodszego kuzyna. Stąpał po cienkim lodzie wspominając Lucindę podczas tej rozmowy, zwłaszcza w takim, a nie innym kontekście. Wychodziło jednak na to, że w sytuacji sprzyjającej żartom Drew po prostu albo puścił to mimo uszu, albo postanowił nie komentować.
- Słuchaj, a po co ciągać drzewo do lasu? Jaki jest sens? – uniosłem brew ku górze ze śmiechem – U nas też panie nie zawodzą, nawet jeśli są z początku pruderyjne jak to powiedzieliście. – dodałem z rozbawieniem, po czym spojrzałem na Igora i znów się roześmiałem.
Coś w tym było. Mając świadomość, że z całą pewnością nie zgarzaję miejsca we Francji nie miałem najmniejszego zamiaru wiązać się na dłużej. Raz wystarczył, nie było sensu tego przeciągać, zwłaszcza, że chętnych panien wtedy nie brakowało.
- Ty młody, jak to mówią francuzi „Co do ręki to do buzi”, pij to i nie filozofuj. – odezwałem się po chwili wskazując na szklankę Igora, w której nadal był alkohol, po czym sam upiłem łyk.
Noc była młoda i zapowiadało się, że tematów do rozmów też mieliśmy dużo.
zt wszyscy
Namiot weselny stoi pośrodku zasypanego śniegiem krajobrazu, otoczony oszronionymi drzewami. Duże okna namiotu pozwalają cieszyć się widokiem zimowej scenerii, sprawiając, że wnętrze niemal stapia się z otoczeniem. W środku panuje ciepły, przytulny klimat. Na drewnianych belkach zawieszono delikatne lampki, które rzucają miękkie światło, tworząc przyjemną atmosferę. Świece w różnych rozmiarach palą się na drewnianych półkach i stolikach, a ich migoczący płomień odbija się w szybach okien. Okrągłe stoły przykryte białymi obrusami stoją równomiernie rozstawione, a na każdym z nich ustawiono wazon z prostym bukietem białych róż, otoczonych gałązkami świerku i drobnymi szyszkami. Na stole można też dostrzec niewielkie świeczniki z bursztynowego szkła, które dodają ciepła i prostoty dekoracjom. W rogach namiotu ustawiono drewniane latarenki z płonącymi świecami, a na środku niewielkiego parkietu znajduje się przestrzeń na tańce.
Goście wchodzą do ciepło oświetlonego namiotu, witani subtelnymi dźwiękami delikatnej muzyki. Na wejściu stoi stolik, na którym czekają kieliszki z musującym szampanem, ozdobione drobnymi listkami rozmarynu lub plasterkiem cytryny, by każdy mógł wnieść toast na dobry początek wieczoru. W powietrzu unosi się zapach drewna i świec, które palą się na stołach i półkach, tworząc ciepłą, przytulną atmosferę. Na stołach już czekają przystawki – drobne przekąski w pięknym, prostym stylu, które każdy może podjadać w swoim tempie. W rogu namiotu, obok kominka, przygotowano stolik z gorącą czekoladą, grzanym winem i herbatą z przyprawami, by goście mogli się rozgrzać w zimowy wieczór.
Zaczynając od przystawek, na stole znajdują się elegancko podane mini paszteciki z jagnięciną, cielęciną i drobiem, często z dodatkiem warzyw korzennych i aromatycznych ziół. Obok leżą malutkie kromki chleba smarowane masłem, podane z wędzonym łososiem, śledziem w śmietanie lub delikatnymi pastami rybnymi. Nie brakuje także mini quiche z boczkiem i serem, które idealnie pasują do pierwszych toastów. Do tego lekkie przekąski w formie ciasta francuskiego z nadzieniem serowym i warzywami, które można podjadać w przerwach między rozmowami.
Na głównym stole królują pieczone mięsa – wołowina w sosie pieczeniowym, która jest soczysta i delikatna, obok niej pieczony indyk z ziołowym nadzieniem, podany z ziemniakami w mundurkach oraz glazurowaną marchewką. Obok można znaleźć pieczoną jagnięcinę w towarzystwie puree ziemniaczanego i glazurowanych warzyw. Dodatki to klasyka – bruksela z masłem, warzywa w sosie maślanym i pieczone ziemniaki, które zachwycają prostotą, ale pełnią rolę solidnej bazy do mięsa.
Po obiedzie przychodzi czas na desery. Goście raczą się tradycyjnym owocowym tortem weselnym, pokrytym marcepanem i lukrem. Na stole pojawia się także angielski pudding oraz pączki z nadzieniem, które kuszą swoją świeżością. Dla miłośników słodszych smaków dostępny jest także spiced fruit cake, z delikatnymi przyprawami, idealny na zimowy wieczór. Na koniec goście delektują się filiżanką herbaty lub kawy, a do tego serwowane są kruchutkie ciasteczka, które dodają uroku zakończeniu posiłku.
Do posiłków podawane jest wino – białe do delikatniejszych potraw, jak drób, czerwone do mięs pieczonych.
Wybór alkoholi na weselu to coś więcej niż tylko kwestia napojów – to subtelny sposób, by nadać każdemu momentowi głębszy sens. To nie tylko smaki, ale i historie, które kryją się za każdą butelką, każde wzniesienie kieliszka to niemal magiczny gest, który łączy gości w jednym wspólnym rytuale.
Rzuć kością k8:
- Wybór kieliszka:
- 1. Fehu – "Bogactwo"
Opis: Fehu to drink, który emanuje elegancją i ciepłem, tak jak runa symbolizująca bogactwo i sukces. Jego smak to połączenie słodyczy miodu z kwaśną nutą cytryny i subtelną goryczką bourbonu, tworząc harmonię, która zaspokaja wszystkie zmysły. To napój pełen głębi, który doskonale oddaje poczucie spełnienia i satysfakcji.
2. Ansuz – "Boska mądrość"
Opis: Ansuz to drink dla tych, którzy cenią subtelną harmonię smaku. Gin, świeży ogórek i mięta tworzą orzeźwiający, lekki koktajl, który przywodzi na myśl świeżość mądrości i spokój. Jego smak jest czysty i pełen ziołowych akcentów, doskonały dla tych, którzy szukają inspiracji w prostocie.
3. Raidho – "Podróż"
Opis: Drink inspirowany runą podróży to prawdziwa eksplozja orzeźwienia. Połączenie świeżego limonki, mięty i rumu sprawia, że każdy łyk przenosi w miejsce pełne energii i radości. Jest to koktajl pełen życia, idealny na początek przygody, którego smak przenosi do tropikalnych miejsc, pełnych słońca i przygód.
4. Gebo – "Dar"
Opis: Gebo to drink, który oddaje harmonię i równowagę. Połączenie rumu i cytrusów sprawia, że napój jest orzeźwiający, ale z subtelnym, bogatym smakiem, który rozbudza zmysły. To koktajl, który symbolizuje dar wspólnego chwalenia życia – idealny do dzielenia się z bliskimi przy stole.
5. Thurisaz – "Ochrona"
Opis: Thurisaz to drink o intensywnym, ale zrównoważonym smaku, który łączy w sobie mocne, wyraziste nuty. Z delikatną nutą imbiru i przypraw, drink wprowadza lekki, ale zarazem mocny efekt. To koktajl, który otula zmysły, przywołując poczucie ochrony i stabilności, jakby stawiał przed tobą tarczę, gotową na wszystko.
6. Jera – "Plon"
Opis: Jera to napój, który oddaje ducha zbiorów i harmonii natury. Łączy w sobie świeży, soczysty smak jabłek z nutami przypraw i cynamonu, tworząc przyjemnie słodką, ale zbalansowaną mieszankę. To drink, który symbolizuje obfitość, zakończenie cyklu i satysfakcję z owoców pracy – lekki, orzeźwiający, ale pełny smaku.
7. Laguz – "Woda"
Opis: Laguz to drink inspirowany żywiołem wody, który jest lekki, orzeźwiający i płynny jak strumień. Połączenie ginu z ogórkiem, limonką i tonikiem tworzy chłodny, orzeźwiający napój, który wprowadza uczucie świeżości. Jego smak jest subtelny, ale zaskakujący, przywołujący spokój i klarowność, jak czysta woda w naturze.
8. Uruz – "Siła"
Opis: Uruz to drink, który przyciąga swoją mocą i energią. Z silnym akcentem whisky, wzbogacony przyprawami, a także odrobiną pikantności, jest napojem pełnym charakteru. W każdym łyku czuć siłę i odwagę, które niosą ze sobą chęć do działania i nieustępliwości. To koktajl dla tych, którzy szukają energii do podjęcia wyzwań i celebracji zwycięstw.
Dla spragnionych wrażeń na tacach ustawione zostały kieliszki z kolorowymi alkoholami, które kryją w sobie magiczne właściwości, a których działanie para młoda sama doświadczyła podczas jednej z zagranicznych podróży.
Rzuć kością k10 (każde działanie alkoholu utrzymuje się przez dwie tury):
- Wybór kieliszka:
- K1 – Niebieski – Po wypiciu tego szota czujesz, jak ogarnia cię nieodparta potrzeba, by wyznać prawdę. Słowa same cisną się na usta – musisz powiedzieć coś, co od dawna leżało ci na sercu. Wzrok napotkanej osoby stanie się pierwszym, komu wyjawisz to, co kryło się w twoim wnętrzu.
K2 – Zielony – Alkohol uderza ci do głowy z nieoczekiwaną mocą, a gorąco rozlewa się po ciele. Zaczynasz czuć się zmęczony, jakbyś stracił wszelką motywację. W chwilowej zamieci myśli nie potrafisz już przypomnieć sobie, po co tu jesteś, marzysz tylko o spokojnym powrocie do domu.
K3 – Czerwony – Po wypiciu tego napoju, w powietrzu natychmiast pojawia się zapach amortencji. Czuć go w każdym oddechu, każdej chwili – to uczucie, które wprawia cię w stan subtelnego oczarowania, jakby każda osoba w pokoju stała się kimś wyjątkowym, niemal magicznym.
K4 – Żółty – Ten alkohol działa na twoje zdolności komunikacyjne w sposób niezwykły. Każde słowo wypowiedziane staje się przekonujące, a nawet najgłupsze kłamstwo nabiera mocy – każdy uwierzy w to, co powiesz, z łatwością i pełnym zaufaniem.
K5 – Brązowy – Po wypiciu tego drinka twoja towarzyskość staje się niezrównana. Chcesz poznawać nowych ludzi, bawić się z nimi, rozmawiać, tańczyć – świat wokół staje się pełen nowych możliwości, a ty czujesz się swobodnie, jak ryba w wodzie w towarzystwie.
K6-K10 – Biały – Na zdrowie! Po wypiciu tego alkoholu czujesz błogość i lekkość. Nic nie jest w stanie cię zmartwić, a ty po prostu cieszysz się chwilą, bez trosk, zanurzając się w relaksującej atmosferze wesela.
W rogu namiotu stoi stara, ciężka księga oprawiona w ciemną skórę, ozdobiona srebrnymi runami, które połyskują w świetle świec. Księga jest zaczarowana i reaguje na dotyk – gdy ktoś położy na niej dłoń, otwiera się na przypadkowej stronie, ujawniając fragment "przepowiedni" lub zadania.
Rzuć kością k10:
- Poznaj swoje przeznaczenie :
Przepowiednie:
K1: "Twoje słowa dziś wieczorem zostaną zapamiętane na długo – wybierz je mądrze."
K2: "Nadchodzi coś niespodziewanego. Trzymaj się blisko osób, które darzysz zaufaniem."
K3: "Znajdziesz coś, co uznasz za zgubione – choć może nie będzie to, czego szukasz."
K4: "Twój śmiech stanie się najgłośniejszym dźwiękiem tej nocy. Rozejrzyj się, bo przyciągniesz spojrzenia."
K5: "Nieznajomy może stać się przyjacielem, jeśli tylko odważysz się zagadać."
Zadania:
K6: "Odpowiedz na pytanie zadane przez osobę po twojej lewej – bez zastanowienia!"
K7: "Spróbuj zrobić taneczny obrót i złapać ręką lampion – bez przewracania się!"
K8: "Podejdź do osoby przy najbliższym stoliku i opowiedz jej żart – nawet, jeśli jest bardzo kiepski!"
K9: "Zaproś kogoś na krótką, improwizowaną przejażdżkę po lodowisku – nawet jeśli to twoja pierwsza jazda."
K10: "Poproś losową osobę o to, by nauczyła cię czegoś, czego nigdy wcześniej nie próbowałeś."
do kolejnej lokacji
Marzeniem wielu małych dziewczynek jest pewnego dnia stanąć w olśniewającej białej sukni, pod łukiem udekorowanym zachwycającymi kwiatami i złożyć przysięgę miłości oraz wierności. To symbol spełnienia wszelkich marzeń o wielkiej miłości, wyjątkowej chwili pełnej magii i początku wspólnej drogi z ukochaną osobą. Dla niektórych to marzenie łączy się z wizją idealnego ślubu – pełnego radości, bliskich ludzi i obietnic, które mają trwać przez całe życie. Jednak ona nigdy nie miała takich marzeń. Już jako dziecko wiedziała, że jeśli kiedykolwiek stanie na ślubnym kobiercu, to nie będzie to chwila pełna magii i osobistego spełnienia. Dla niej ślub zawsze oznaczał coś innego – chłodną kalkulację, sojusz zawarty między rodami, umowę mającą przynieść korzyści nie jej, ale rodzinie. Tylko im. Była świadoma, że jej przyszłość została zaplanowana na długo przed tym, zanim nauczyła się rozumieć słowo „miłość”. Celowo umykała przeznaczeniu, próbowała oszukać mojry ze skupieniem tkające nić jej życia i Merlin jej świadkiem jak bardzo dumna była z własnego powodzenia. Nie spodziewała się jednak, że los miał dla niej zupełnie inne plany, inne przeznaczenie. Zamiast uciekać przed odpowiedzialnością, nagle gnała ku niej. Ku tej prawdziwej, szczerej odpowiedzialności, która nie była ani wyborem, ani kalkulacją – była po prostu częścią jej drogi.
W ich historii daleko szukać ckliwych opowieści. Trudzili się tym samym zawodem, a więc od początku kształtowała ich rywalizacja. Zaczęło się od jaskini w ogarniętej chłodem Rosji, gdzie Pan Młody bez żadnych oporów zwinął jej sprzed nosa artefakt, którego poszukiwała miesiącami. Gdyby w ich zawodzie istniał jakikolwiek kodeks etyczny to prawdopodobnie swym występkiem złamałby wszystkie obowiązujące ich zasady. Zamiast jednak ponieść konsekwencje, zdobył coś znacznie cenniejszego – jej uwagę, a może i coś głębszego, czego się nie spodziewał. Zwykle uprzejma, życzliwa, po prostu dobra, ale czasem prawdziwie pamiętliwa. Nie mogła poradzić sobie ze stratą więc szukała go, aż ich ścieżki ponownie przecięły się już na rodzimych ziemiach. Kiedy znów go spotkała – ten znów ją okradł. Przeżyli razem wiele, a ich przeszłość była pełna chwil dalekich od pięknych i romantycznych. Ciągłe kłótnie, pojedynki, drobne przepychanki. Rozmowy o niczym, które jednocześnie dotyczyły wszystkiego. Rozbita lampa na jego głowie, niemal amputowana jej noga w teście zaufania, rozprawy o zobowiązaniach, szlacheckich wymaganiach – o niezależności. W tej burzliwej relacji nie brakowało chwil pełnych bólu, ale i dziwnej, nieprzewidywalnej więzi. To wszystko działo się jeszcze zanim wojna opanowała ich świat, zanim zapanował chaos, który wszystko utrudnił, a w końcu całkowicie uniemożliwił. W jej pamięci do dziś żyje list cioci Nott, w którym nazywa Drew obszczymurkiem z Nokturnu. Ratowali się wzajemnie na Syrenim Lamencie, walczyli z duchami, żegnali się na zawsze. Nie wiedziała, w którym momencie tak prawdziwie go pokochała ani dlaczego. Nie potrafiła wskazać chwili, kiedy to właśnie on zaczął dla niej znaczyć więcej, kiedy gniew, który czuła, zamienił się w czułość i niepokój. Wyrywała sobie serce z piersi za każdym razem, gdy musiała wyrzucić go z głowy, myśli. Udawała, że to nic nie znaczy, ale już wiedziała, jak to jest nie móc oddychać pełną piersią, sklejać na kolanach odłamki własnego serca w pragnieniu, żeby on to zrobił. Własnymi dłońmi, słowami, czułością wymalowaną w oczach.
Kochała już wcześniej, ale nigdy tak prawdziwie, tak głęboko. Przez długi czas traktowała siebie jak wadliwą konstrukcję, jak słabość, jak widmo człowieka – coś, co nie mieściło się w ramach tego, co dla niej zaplanowano, tego, czym miała stać się w oczach innych. Wierzyła, że jej natura była tylko zbiorem niedoskonałości, czymś, co nie pasowało do świata, który próbował ją zmienić. A wtedy on pokazał jej, że to, co uważała za swoją największą słabość, nie było wcale przeszkodą. To, co ona widziała jako wadę, on traktował jako cechę, której nie powinna się wstydzić. On nauczył ją, że to nie jest ani wyczyn, ani przywilej, lecz coś zupełnie naturalnego – bycie sobą, niezależnym od cudzych oczekiwań. Sam łamał konwenanse, żył na własnych zasadach, stawiając opór wszystkim, którzy próbowali go zamknąć w ciasnych ramach. Był dla niej czymś więcej niż tylko przypadkowym mężczyzną – był budulcem jej niezależności, kimś, kto pozwolił jej uwierzyć, że nie musi pasować do żadnych norm, by być prawdziwą.
Dziś nadszedł dzień, który w ich zawiłej historii miał otworzyć nowy rozdział. W otoczeniu najbliższych, wśród zimowej scenerii, postanowili złożyć sobie przysięgę i przypieczętować wspólną historię. Przywdziała białą suknię, o której nigdy wcześniej nie marzyła, a o którą dziś dbała jak o prawdziwy skarb. Na głowę założyła długi welon pozwalając by delikatny materiał spłynął kaskadą po jej twarzy na moment skrywając ją przed wścibskimi spojrzeniami. Skurcz w jej żołądku i dreszcze przebiegające po jej skórze były zwiastunem tego co dzisiejszego popołudnia miało się wydarzyć. Stres wszechogarniał jej ciało – a to był zaledwie początek.
Przemierzając ścieżkę prowadzącą do spotkania z narzeczonym, niczego nie widziała, niczego nie słyszała. Cały świat zdawał się zniknąć, a jedyne, co czuła, to rytm swojego serca, które biło mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. Nie martwiła się, czy świeży śnieg odbierze jej równowagę – każdy krok wydawał się pewny, mimo że wszystko wokół było otulone białą ciszą. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy delikatnym ruchem zsunął welon z jej twarzy. Idealnie skrojony garnitur sprawiał, że mężczyzna prezentował się zachwycająco, wyglądał jak zwiastun przyszłości – jej przyszłości. Ujęła jego ciepłą dłoń i próbowała wyobrazić sobie, że są tu sami – jak milion razy wcześniej. Mistrz ceremonii mówił o mocy miłości, o sile więzi, które łączą ludzi, o relacjach tak trwałych, że nic, nawet czas, nie jest w stanie ich rozerwać ani poróżnić. Słuchała jego słów w skupieniu, z pełnym przekonaniem, że to ich właśnie czeka – więź, która nie zna granic, która wytrzyma wszelkie burze. Gdy mężczyzna sięgnął po obszyte atłasem drewniane pudełko, poczuła, jak jej serce na moment zatrzymuje się w piersi. Odwróciła wzrok w stronę Drew, czując ciepło jego obecności. Delikatnie, lecz pewnie, sięgnęła po swoją różdżkę, czując w dłoni jej znajomą wagę. Otworzyła dłoń mężczyzny, palcami przesunęła po jego skórze, a potem przyłożyła czubek różdżki do tego samego miejsca. Zgromadziła w sobie całą uwagę i poczuła, jak cała magia, którą miała w sobie, koncentruje się w jednym geście. – Gebo – wypowiedziała cicho, jakby w tym jednym słowie zawierały się wszystkie najważniejsze obietnice ich wspólnej drogi. Rysowała dobrze znany symbol runy, czując, jak wsiąka w jego skórę, pozostawiając na niej wyraźny, widoczny znak. – Wymiana, partnerstwo, równowaga. - po chwili jej ręka ruszyła dalej, łącząc runę z poprzednią. Z nową precyzją, ale z tym samym spokojem, wypowiedziała kolejne słowo. – Ehwaz – patrzyła, jak linie przecinają się ze sobą. – Współpraca, zaufanie, wzajemne wsparcie. - runy zaczęły się przenikać, ich linie splatały się w naturalny sposób, tworząc symbol nowej całości. Wiedziała, że wszystko do tej pory było tylko przygotowaniem do tej chwili. Wystarczyło dorysować kolejne dwie linie by powstała nowa runa. – Degaz – zakończyła, z ust jej wypłynęła ostatnia sylaba. Rysując końcowy znak, poczuła, jak szczęście wypełnia ją całą, a magia tej przysięgi przepływa przez nich oboje. – Światło, nadzieja, przemiana. - uniosła wzrok, patrząc w jego oczy. Symbol na jego skórze był precyzyjny, ciemny, a skóra wokół niego zaróżowiała od intensywności złożonej przysięgi. Złączyli się na zawsze.
runa
[bylobrzydkobedzieladnie]
fire in a world full of ashes.
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 29.12.24 23:26, w całości zmieniany 2 razy
-Mając obdarzaj. Obdarzając otrzymasz. Byś zawsze była kochana. Byś zawsze kochał- wypowiedziałem dobywając wężowe drewno, które już po chwili sunęło wzdłuż skóry dłoni Lucindy kreśląc krawędzie runicznego znaku Gebo. - W drodze dawaj siłę. Dając, znajdziesz cel. Byś zawsze była oparciem. Byś zawsze miał oparcie- kontynuowałem precyzyjnie przecinając kształt poprzedniej runy nową. -Niech jasność będzie twoim darem. Dając światło, rozświetlisz drogę. Byś zawsze prowadziła. Byś zawsze był prowadzony. W nadziei i złudzeniu, naiwności i odwadze- dodałem kończąc wiążące nas słowa, a także linie symbolicznego, acz niezwykle istotnego Dagaz.
Mimo, że ta rzeczywistość dla wielu mogła wydawać się fałszem, skrzętnie utkanym planem pozbawionym ostatniej nuty litości lub zawierającej ich nad wyraz, to ja czułem, że w końcu mieliśmy coś swojego. Dumnie brzmiąca intryga niosła bowiem za sobą coś więcej, coś co pragnąłem mieć wyłącznie dla siebie – a tak naprawdę kogoś. Dla jednych nagrodą mogła być sława, dla innych reputacja, kolejni marzyli o umiejętnościach i wiedzy wykraczających poza szeroko rozumianą normę, zaś ja zawsze dążyłem do wszystkiego poza moim zasięgiem. Początkowo za cel postawiłem sobie naukę, trudną dziedzinę, jaka pozwoliła mi rozwinąć skrzydła w dziedzinie najpotężniejszej magii, następnie skupiłem się na kulejącej reputacji nazwiska, do którego szacunek – choć może i wciąż pozorny – nie pozostawiał złudzeń. Nawet jeśli nasuwające się w kuluarach synonimy wciąż budziły odrazę, to tylko naiwny i pozbawiony rozumu otwarcie rozprawiałby o pogardzie. Przywykłem do sztucznej uprzejmości, nauczyłem się jej i byłem przekonany, że każdy czarodziej wspierający obecną sytuację polityczną nabył tą chwiejną umiejętność. Cóż zaś powiedziałby wcześniej? Nie musiałby dusić w sobie żartobliwych komentarzy, podobnie jak oceniającego spojrzenia.
Ciężkie sakwy pełne galeonów nigdy nie leżały w kręgu moich zainteresowań, sława również.
Dziś? Zapragnąłem ziścić kolejne niemożliwe i uczyniłem to. Wytrwałością, upartością i poniekąd bezwzględnością. Mogli mnie nazywać szaleńcem, nie dbałem o to, bo w licu dumnie zdobiącym listy gończe dostrzegałem coś więcej – łączącą nas historię, swego rodzaju jedność i uczucie, któremu finalnie nie potrafiłem się oprzeć. Rzec, że nie podjąłem prób było lekkim chybieniem, bowiem było ich naprawdę wiele, ale każda kończyła się na ponownym spotkaniu i znajomym dreszczu przeszywającym kark. Ponownym spojrzeniu w zielone tęczówki, które zdawały się stawiać wyzwanie, niepisane pytanie; dlaczego los był równie niesprawiedliwy. Wpierw społeczna granica, niemożliwa do obejścia – wręcz stawiająca mnie w pozycji nadwornego błazna, niżeli kandydata na męża, zaś później obrana wojenna strona. Nieustannie po dwóch stronach barykady, w dwóch różnych światach. Relacja ta – choć dla mnie wyjątkowa – wciąż skazana była na porażkę. Aż do teraz, do momentu, gdy złączone dłonie symbolizowały coś więcej jak propagandową tubę i swego rodzaju dowód oddania. Coś więcej niż wieczystą przysięgę, czy mściwe runiczne znaki zapisane na manuskrypcie. Musiała tego pragnąć, do tego nie mogłem jej zmusić żadną magią i najwidoczniej czekała na to równie bardzo jak ja. Wpierw czułem, że otoczka domu i rodziny skalana była obłudą, zaś im więcej czasu przebywała z nami, a przede wszystkim ze mną, upewniałem się, iż był to ledwie dawny krok, przeszłość, o jakiej można było na dobre zapomnieć. Pamiętałem radość w jej oczach, gdy klęknąłem przed nią w jadalni wypowiadając te słowa. Pamiętałem uczucie ulgi i szczęścia, gdy nie kazała mi iść po rozum do głowy lub zaprzestać picia, zaraz przed powiedzeniem tego wyczekiwanego tak. Wciąż wracałem do chwili, gdy dowiedziałem się, że była przy nadziei. Nieustannie czułem przyspieszone bicie serca na jej widok, na każde spojrzenie i uśmiech. Tak naprawdę dała mi więcej niżeli ja mogłem jej zaoferować.
Nachyliłem się ku jej wargom i złożyłem na nich pocałunek. Zapewne zbyt długi niżeli powinien, bowiem miał stanowić o zakończeniu oficjalnej części uroczystości, niżeli być wstępem do zamknięciu się w czterech ścianach Przeklętej Warowni. Była to jednak nasza chwila, nasz moment, a ja zamierzałem go celebrować i nie ograniczać się do konwenansów. Zacisnąwszy jej dłoń odwróciłem się przodem do zebranych i wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu. -Myślę, że to dobry moment, aby wybrzmiała muzyka, a wszyscy licznie zebrani mogli wraz z nami wznieść toast. Jestem rad, że przybyło was, aż tyle mimo tej śnieżnej aury- nie dbałem czy prawiłem zgodnie z kurtuazyjnymi zasadami, dziś musieli pogodzić się z naszymi– czyli totalnemu ich braku. -Po prawej stronie znajduje się stolik z szampanem, zaś po lewej, zgodnie z tradycją moich przodków, szkocka whisky- wskazałem dłonią barwione na biało, dwa stoliczki znajdujące się za ostatnimi krzesłami. Sam zaś chwyciłem dwie szkockie z drewna nieopodal i podałem jedno z nich Lucindzie. -Kolejną z nich jest wpierw zadbać o zdrowie gości, a więc liczymy, że wy, drodzy goście, będziecie się wyśmienicie bawić, a o późnym poranku boleć was będzie jedynie głowa- uniosłem tumbler w geście toastu. -Niechaj ta noc trwa, niech trwa jak najdłużej w iście szampańskich nastrojach- dodałem, po czym opróżniłem zawartość jednym haustem.
Sceneria była przygotowana z dbałością nawet o najmniejszy szczegół. Para młoda doskonale wiedziała czego chce i każdy kto przyłożył rękę do organizacji zrobił to z dokładnością równą zegarmistrzowi. Ostatnie poprawki były jeszcze robione o poranku w dniu ślubu, a potem już pozostało jedynie oczekiwać na tą konkretną godzinę.
W całym domu dało się wyczuć podniosłą atmosferę i wszyscy mimo wszystko chodzili jak na szpilkach. Nikt nie chciał w żaden sposób zdenerwować pary młodej, oni mieli zdecydowanie wystarczająco dużo stresu. Przebyli daleką drogę i chociaż sam dokładnie nie wiedziałem jak wyboistą i cieżką, to cieszyłem się ich szczęściem. Wielu mogłoby pomyśleć, że mój kuzyn oświadczył się aby doprowadzić do końca swój niecny plan, który zapoczątkował już dawno temu. Być może i była to poniekąd prawda, ale wiedziałem, że w tym wszystkim było coś więcej. Pamiętałem moment oświadczyn, to jak patrzył na swoją wybrankę, jaki uśmiech pojawił się na jego twarzy kiedy wypowiedziała to jedno, a jakże ważne, tak. Tego nie dało się podrobić, ten błysk w oku był prawdziwy i wiedziałem, że to co on do niej czuje i z pewnością ona do niego, było silne i realne, nie pokierowane żadną zmyślną klątwą czy intrygą.
Gdy obserwowałem moment złożenia przysięgi, lekki uśmiech widniał na mojej twarzy. Rodzina...to słowo z każdym dniem nabierało dla mnie nowego, prawdziwego znaczenia. Wychowany przez babkę na ciemnym i ponurym Nokturnie, z ojcem, który uważał mnie za największe zło tego świata, w końcu, po tylu latach mogłem z zadowoleniem stwierdzić, że mam rodzinę, której nieświadomie szukałem przez całe życie. Nie ważne, że czasami zachodziliśmy sobie za skórę, nie ważne, że każdy miał swoje wady i przyzwyczajenia. Każde z nas uczyło się życia w swoim towarzystwie i chyba każde z nas na swój sposób to doceniało.
Gdy Drew wznosił toast za gości, a toastów miało dzisiaj być jeszcze wiele, przeniosłem spojrzenie na nią. Stała obok, dumna i wyprostowana, w moich oczach wyglądając pięknie. Cały czas pamiętałem jak raptem na początku miesiąca zbierałem szczękę z ziemi gdy zaprezentowała się taka elegancka w galerii. Ból stopy z tamtego wieczora poszedł już w niepamięć i poniekąd wspominałem to z rozbawieniem. I chociaż wtedy nie do końca rozumiałem co się dzieje, skąd te spojrzenia, skąd to zafascynowanie, to powoli zaczynało do mnie docierać. Teraz dla mnie szukanie przysłowiowej żony było jedynie wymówką na spędzenie wspólnie czasu. Tak naprawdę nawet się nie rozglądałem, skupiając swoją uwagę na niej, wypatrując jej uśmiechu, spojrzenia i łaknąc jej uwagi.
Uniosłem dłoń, w której trzymałem szklankę z alkoholem, w górę w geście toastu, po czym wypiłem jej zawartość na raz, a puste szkło odstawiłem na pobliski stolik.
- Zapraszam do stołu, a potem może nauczysz mnie tańczyć, żebym nie podeptał ci nóg? – spojrzałem na nią z uśmiechem nadstawiając ramię i puszczając jej oczko.
Dzisiaj mogliśmy się bawić do białego rana, nie bacząc na zasady i konwenanse. Byliśmy na weselu gdzie dobra zabawa była wskazana.
Namiot, w którym odbywała się ceremonia, był jak z bajki – ozdobiony kryształowymi żyrandolami i białymi różami, które niemal świeciły w ciepłym blasku płonących świec. Primrose wkroczyła pewnym krokiem, z wysoko uniesioną głową, jak na damę jej pozycji przystało. Suknia, którą miała na sobie, była całkowicie odmienna od tego, co zwykła nosić lady Burke. Uszyta z tkaniny o barwie bladoniebieskiego nieba, była jak dotyk chłodnego poranka, subtelna i delikatna, lecz przy każdym ruchu ukazywała siłę drzemiącą w swojej formie. Suknia idealnie przylegała do jej sylwetki, opływając ją jak woda, by niżej rozlać się miękkimi fałdami, które delikatnie ślizgały się po podłodze, pozostawiając za sobą ślad elegancji. Jej góra, misternie wyszywany srebrem i złotem, lśnił jak szron pokrywający jesienne liście. Wzory – geometryczne i kwiatowe – układały się w skomplikowaną mozaikę. Delikatne koraliki i cekiny wplatały się w tkaninę, tworząc efekt rozgwieżdżonego nieba zamkniętego w sukni. Długie rękawy, przejrzyste niczym mgła, zdobione były delikatnymi haftami, które spływały wzdłuż jej dłoni niczym koronkowa biżuteria. Złote mankiety na nadgarstkach podkreślały subtelne, lecz pewne gesty jej rąk. W talii suknię spinał szeroki, złocisty pas, który podkreślał jej smukłą sylwetkę. Pas był niczym granica, oddzielająca zdobioną, migoczącą górę od prostej, gładkiej spódnicy, która opadała ku ziemi bez zbędnych ozdób. Kiedy szła, tkanina wokół jej stóp falowała lekko, jakby oddychała z każdym jej krokiem, a hafty na rękawach delikatnie mieniły się w świetle. Suknia nie przytłaczała jej, była jej przedłużeniem – czymś więcej niż strojem. Była swego rodzaju manifestacją, zapowiedzią zmiany jaka zachodziła od jakiegoś czasu w kobiecie. Widoczne to również było we fryzurze, gdzie ciężka grzywka opadająca na czoło odeszła w niepamięć, a ciemne włosy nie były spinane w ciasne koki tuż nad karkiem, ale misterne fryzury nadające kobiecie świeżości, a nie dodające lat.
Całości dopełniały kolczyki w kształcie spienionych fal wpisanych w złote okręgi. Otulał ją delikatny zapach jaśminu i konwalii, niczym szal z najczystszego jedwabiu.
W towarzystwie Xaviera i jego narzeczonej Vivienne była świadkiem, wraz z innymi gośćmi, całej ceremonii. Dostrzegła Mitcha, z którym współpracowała przy ocenie stanu budynków w Durham, okazał się niezwykle pomocny; kiedy udało się złapać jego wzrok skinęła mu nieznacznie głową w geście powitania.
Gdy Drew i Lucinda składali przysięgi, uważnie przyglądała się ich twarzom. Szukała czegoś – cienia wahania, niepewności– ale nie znalazła nic takiego. Drew mówił z powagą, jakiej wymagał moment, ale w jego oczach tliło się coś więcej. Miłość? Może akceptacja? Trudno było to odgadnąć, lecz nie mogła zaprzeczyć, że ich słowa brzmiały szczerze. Po zakończeniu ceremonii, wzniesieniu pierwszego toastu i gorących brawach, podeszła do młodej pary, składając im życzenia. Spojrzała Drew prosto w oczy, pozwalając sobie na delikatny, niemal niezauważalny uśmiech. — Obyście zawsze znajdowali siłę w sobie nawzajem — powiedziała z ciepłą nutą w głosie. — Szczęścia, Drew. I wytrwałości, pani Macnair.
Po złożeniu życzeń wraz z kuzynem i jego narzeczoną, skierowała się do wyznaczonego dla nich stolika. Szampan w kieliszkach odbijał światło jak płynne złoto, a rozmowy wokół nich z wolna nabierały coraz bardziej radosnego tonu. Primrose uniosła kieliszek, przelotnie spoglądając w stronę młodej pary, jakby zastanawiając się nad czymś, co pozostawało poza jej zasięgiem. Toast za szczęście, toast za przyszłość – a potem znów maska, wdzięczna i uprzejma, gotowa stawić czoła kolejnemu wieczorowi pełnemu grzeczności i ukrytych znaczeń.
|inspiracja sukni, inspiracja biżuterii
'cause I won't
Mimo początkowych wątpliwości związanych z plotkami, które mogłyby wyniknąć z jej obecności jako towarzyszki Mitcha, ostatecznie postanowiła przyjąć jego zaproszenie. Była świadoma, że to nieformalna wejściówka do kręgu znajomych Mitcha, ale właśnie to czyniło tę decyzję bardziej ekscytującą niż przerażającą. Podejrzewała co prawda, że ten krąg ma wiele wspólnego z jego znajomymi ze szkoły – a tych niejako kojarzyła – problemem była jednak jego rodzina, ale i ten problem Mildred miała nadzieję rozwiązać, po prostu nie pokazując się zbyt często w zasięgu ich wzroku i unikając podejrzliwych pytań.
Kiedy weszła do sali weselnej przy boku Mitcha, nie umknęło jej uwadze, jak wielu gości na moment zatrzymało na niej wzrok. Jej granatowa, subtelnie połyskująca sukienka była skromna, ale elegancka, dobrana tak, by nie przyćmić panny młodej, ale mimo to podkreślić jej własny styl. Mitch, ubrany w idealnie dopasowany garnitur, promieniał dumą, jakby sam był gospodarzem tego wydarzenia.
Gdy nadszedł moment składania przysięgi, Mildred przyglądała się ceremonii z subtelnym uśmiechem. Widziała, jak Mitch obserwuje swojego kuzyna, z twarzą pełną uznania i szczerej radości. Było coś wzruszającego w tym widoku, co wywołało w niej ciepło, które rozlało się po całym ciele. Oferując jej ramię, zachowywał się z taką pewnością siebie, że Mildred przez chwilę poczuła się częścią jego świata; miała wrażenie, że znalazła się w środku bajki a Mitch, którego znała obłożonego szkicami i mrowiem chaotycznych notatek, doskonale wpisał się w ten obraz. Przyjęła jego ramię i ruszyła za nim na wybrane dla nich miejsca. Po ceremonii zaczęła się prawdziwa uczta: dosłownie i w przenośni. Toasty wznoszono jeden za drugim, a atmosfera stawała się coraz bardziej swobodna.
- Mówiłam ci, że znam tylko podstawy tańca, także nie licz na widowiskowe obroty, bo to ja mogę cię przypadkiem stanąć na palce – odpowiedziała, samej sięgając po kielich z winem, który postawiono przed nią tuż obok przystawki, którą zjadła z lekkim wahaniem. - Chyba że po naszej wizycie w galerii sztuki ci się to spodobało? - dodała z podejrzliwością w głosie połączoną z rozbawieniem. Nie zakładała dziś butów na obcasie, ale i tak mogła go porządnie podeptać, jeśli tylko wyraziłby takie życzenie. Przez chwilę wahała się na jego propozycję, ale ostatecznie uznała, że tego dnia nikt nie zwróci uwagi na drobne potknięcia na parkiecie. W końcu była to noc zabawy, a nie występ w balecie oceniany przez krytyków. Wypiła niewielki łyk wina, bardziej dla teatralności tego gestu niż dla dodania sobie kurażu.
- No to chodźmy. Pokażemy im, że nawet niedoświadczeni mogą mieć swój moment na parkiecie – powiedziała w nagle bojowym nastroju, jakby spłynęła na nią chowana gdzieś głęboko odwaga, z której dawno nie korzystała, bo w jej równo poukładanym świecie zwykle nie było miejsca na spontaniczność. Jeśli czegoś nie dało się opisać liczbami, ująć w ramy rachunków i wyliczeń, oprzeć na tabelach i zestawieniach, dla Mildred oznaczało to ryzyko. A taniec na oczach nieznajomych zdecydowanie do niego należał.
Ludzi, na których ślub szliśmy, nie znałam. Szłam tam więc z dość neutralnym nastawieniem, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego wybieramy się na to wydarzenie? My i Primrose, która nam dzisiaj towarzyszyła? Przy pierwszej możliwej okazji będę musiała dowiedzieć się, jakie relacje ich łączyły. Czy to przyjaciele ze szkoły?
Na tę okazję wybrałam suknię, która miała emanować subtelnym urokiem i klasą, idealnie wpisując się w elegancję tego wyjątkowego dnia. Była to kreacja w odcieniu delikatnego błękitu, uszyta z lekkiego, mieniącego się tiulu, który delikatnie połyskiwał w świetle. Dekolt w kształcie serca, otulający ramiona, podkreślał szyję i obojczyki, nie będąc przy tym zbyt odważnym. Bufiaste, transparentne rękawy dodawały jej romantyzmu i odrobiny delikatności. W talii znajdowała się perfekcyjnie zawiązana kokarda, która dodatkowo podkreślała moją sylwetkę. Dół sukni spływał miękko ku ziemi, tworząc długą, płynną linię, która przy każdym ruchu przypominała łagodnie falujące jezioro. Wybrałam ją nie tylko ze względu na piękno, ale też komfort – materiał był lekki, a fason pozwalał na swobodę ruchu, co było dla mnie ważne, biorąc pod uwagę czas, jaki miałam spędzić w tej kreacji podczas ceremonii i późniejszego przyjęcia. Miałam pewność, że suknia nie przyćmi panny młodej, ale jednocześnie będzie wystarczająco elegancka, by oddać szacunek okazji. Jeśli chodzi natomiast o włosy, to postawiłam na klasykę. Cztery warkocze, splecione z przodu, łagodnie okalały moją twarz, a następnie łączyły się z tyłu, gdzie przechodziły w misterny splot, delikatnie spływający w dół. Pozostałe kosmyki opadały swobodnie na plecy, pięknie kontrastowała z precyzją plecionek. Fryzura idealnie podkreślała delikatność mojej sukni i dodawała mi pewności siebie – pasowała zarówno do okazji, jak i mojego charakteru.
W końcu przyszła pora na złożenie życzeń, pierwsza podeszła Primrose, a następnie my. Zwróciłam się do Państwa młodych z delikatnym uśmiechem na ustach. Ujęłam dłoń panny młodej, a następnie skinęłam głową w stronę pana młodego, życząc im wspólnego życia w harmonii i radości.
Gdy oddalaliśmy się w stronę stolika, czułam dziwny ścisk w żołądku. Dotarło do mnie, że jeszcze parę miesięcy i ja będę przyjmować takie życzenia od gości na moim własnym ślubie. Pozwoliłam sobie na ciche westchnięcie, ale zaraz pozbierałam się, gdy tylko usiedliśmy przy stole. Należało wznieść toast za zdrowie pary młodej, do czego pan Mcnair zachęcał. Mając więc w ręce kieliszek szampana, upiłam z niego symboliczny łyk na ich cześć.
Byle tylko nie myśleć, rozejrzałam się po sali. I przyglądałam się wszystkiemu z zaciekawieniem, ponieważ i miejsce i sceneria zdecydowanie różniły się od bali organizowanych w zimnych murach rodowych posiadłości. Szczególnie moją uwagę przykuły lampki, były ciekawym i nadającym ciepło pomieszczeniu, elementem.
- Strasznie tu… skromnie - szepnęłam do Primrose. - Zwróć uwagę na lampki. Jeden z ciekawszych elementów. I te bukiety, bardzo ładne, ale czegoś im brakuje.
Wyprostowałam się, gdy tylko skończyłam swój wywód na temat dekoracji. Nie powiedziałam nic złego, ale liczyłam jednak na to, że oprócz przyjaciółki, nikt więcej mnie nie słyszał. Rozglądając się tak, zauważyłam w rogu namiotu coś, co mnie zainteresowało. I nie było to nic związane z wystrojem. Zwróciłam się więc w stronę Lorda Burke i cierpliwie czekałam, aż zwróci na mnie uwagę.
- W dalszej części namiotu leży, chyba, jakaś stara księga. Czy zechcesz ze mną później do niej podejść, Lordzie? - zapytałam.
Wypadałoby coś zjeść. Patrzyłam na potrawy na stole. Wszystko bardzo ładnie pachniało i wyglądało, ale według mnie również odznaczało się ogromną prostotą. Nie mówiłam, że to źle. Ale przyzwyczajona byłam zdecydowanie do czegoś innego. Niemniej jednak zgłodniałam.
- Te paszteciki wyglądają bardzo dobrze - zauważyłam po krótkiej chwili, skupiając na nich swoje spojrzenie. - Słyszałam, że na zewnątrz jest ognisko. Z chęcią bym się później przeszła.
Mówiłam w tym momencie jednocześnie do Primrose i do Lorda Xaviera, licząc na to, że któreś z nich przystanie na moją propozycję.
sukienka, włosy
[bylobrzydkobedzieladnie]
- I tak z pewnością umiesz więcej ode mnie, ja to co najwyżej jakieś niezidentyfikowane wygibasy mogę ci zafundować, które zaobserwowałem kiedyś gdzieś. - powiedziałem rozbawiony przenosząc wzrok na Mildred – Na całe szczęście tutaj nie musisz się za mnie wstydzić, tutaj sami swoi. - puściłem jej oczko popijając ognistą ze szklanki, a kiedy szkło było puste sięgnąłem po jeden z drinków, który był przygotowany specjalnie na tą okazję.
Nie wnikałem wcześniej jakie rozrywki zostały przygotowane na tą okoliczność, sam chciałem mieć niespodziankę i móc z tego wszystkiego korzystać ile wlezie. Drink, który wziąłem do ręki miał zdecydowanie posmak cytrusowy, a jednocześnie był bardzo orzeźwiający. Wydawało mi się, że wyczułem w nim rum, które idealnie harmonizował się smakiem zresztą dodatków.
- Ooo dobre, polecam coś sobie wybrać z tych drinków, z całą pewnością się nie zawiedziesz. - skinąłem do swojej towarzyszki upijając jeszcze jednego łyka, by po chwili wrócić do jedzenia.
Wiedziałem, że nie mogę też z jedzeniem przesadzić jak na razie, bo skoro mieliśmy iść na parkiet to wolałem nie mieć zbyt pełnego żołądka. Noc była długa i byłem przekonany, że jeszcze będę miał okazję się najeść.
- Ja nie wiem co ty sobie tak upatrzyłaś te moje stopy. - pokręciłem głową z rozbawieniem – Ale skoro masz się potem tak o mnie martwić to może w sumie to polubię? - uniosłem brew ku górze uśmiechając się pod nosem.
Wyjście do muzeum wspominałem z rozbawieniem. Nie byłem do końca pewny czy ona też, ale wydawało mi się nie było wtedy tak źle. Może faktycznie początkowo rzuciłem ją na głęboką wodę, nie do końca to przemyślawszy, ale potem było już tylko lepiej. Zdecydowanie pokazała się w towarzystwie i z całą pewnością została zapamiętana tylko z dobrej strony, bo przecież inaczej być nie mogło.
- O i takie podejście mi się podoba! - pokiwałem głową z zadowoloną miną, po czym dopiwszy swojego drinka do końca, podniosłem się z krzesła – No to chodźmy. - uśmiechnąłem się szeroko wyciągając do niej dłoń, a kiedy ją złapała pociągnąłem ją na parkiet gdzie leciała już dość skoczna muzyka.
- Może później, Mitch, najpierw muszę się upewnić, że to nie są żadne magiczne drinki, które robią z człowiekiem dziwne rzeczy... ale ty się nie krępuj. Chętnie popatrzę, co zrobią z tobą. - Uśmiechnęła się zza kieliszka z winem, które wybrała na sam początek, świadoma faktu, że zbyt duża dawka mocniejszego alkoholu może z niej zrobić nie do końca przyjemną towarzyszkę. W zasadzie nie miała większego pojęcia, jak działa na nią alkohol albo i inne używki, po które magiczna młodzież zdawała się sięgać; żyjąc w domu Crabbe'ów nie dostała możliwości zakosztowania życia poza zasadami, zbyt posłuszna własnej rodzinie, by choćby wyrazić próbę buntu.
Z biegiem lat jednak zaczęło się to nieco zmieniać, a jej praca w Ministerstwie otworzyła jej oczy na świat, który dotąd pozostawał poza jej zasięgiem; a raczej po którego nici bała się do tej pory sięgnąć.
- Sami swoi, powiadasz - rzuciła, rozglądając się dyskretnie dookoła. Dla niej nie byli to żadny „swoi”, chociaż zauważyła kilka osób, które potrafiła umiejscowić w ramach nazwiska, statusu i stanowiska. Obserwowała Mitcha kątem oka. Jego ruchy były pewne, swobodne, pozbawione przesadnego wysiłku, ale pełne energii. To, jak potrafił zamienić coś, co mogło być niezręczne, w naturalny, niemal magiczny moment, budziło jej podziw. Obawiała się tego wesela, swojej obecności u boku Macnaira, ewentualnych szeptów i plotek, które mogłoby to wywołać. Tymczasem było... zwyczajnie, co pozwoliło jej się otworzyć i po prostu cieszyć dobrą zabawą.
Gdy Mitch poprowadził ją na parkiet, Mildred poczuła jednak niepewność, która jak zwykle towarzyszyła jej w nowych sytuacjach. Przemykające spojrzenia gości wcale jej nie pomagały, chociaż większość wydawała się pochłonięta własnymi rozmowami, toastami i śmiechem. W głowie dziewczyny pojawiła się myśl, że może rzeczywiście nikt nie zwróci większej uwagi na ich taniec.
Muzyka była szybka, rytmiczna, wymagała pewności siebie i odwagi, których Mildred brakowało, ale Mitch wydawał się zupełnie niewzruszony. W jego postawie było coś uspokajającego, coś, co dodawało jej otuchy. Mimo jego zapewnień, że jest beznadziejnym tancerzem, z typowym dla siebie swobodnym uśmiechem, zaczął wprowadzać ich w bardziej zdecydowane kroki. Po kilku chwilach nieśmiałości coś się zmieniło, a z czasem ich taniec nabrał bardziej beztroskiego charakteru. Mildred nawet nie zauważyła, kiedy jedna piosenka przeszła w drugą, melodia się zmieniła, choć skoczny charakter pozostał, pozwalając im na większą swobodę i taneczny luz.
- Nie umiesz tańczyć, co? - wymamrotała, gdy zakręcił nią w taki sposób, że niemal zawirowało jej w głowie. Zaraz jednak roześmiała się cicho, gdy przyciągnął ją do siebie. - Może jednak powinnam skosztować tego drinka, bo widać, że wyzwolił w tobie tanecznego maestro – zachichotała, z kolejnym taktem muzyki coraz mniej przejmując się tym, co pomyślą inni. Czuła, jak jej serce bije szybciej, nie tylko od tańca, ale także od tej wolności, którą Mitch jej teraz oferował. W pewnym momencie przestała patrzeć pod nogi i po prostu poddała się muzyce, zrzucając z siebie ciężar perfekcjonizmu. Było to tak uwalniające, że przez chwilę wydawało jej się, jakby świat poza parkietem przestał istnieć.
Strona 2 z 2 • 1, 2