Wydarzenia


Ekipa forum
Komnaty Melisande
AutorWiadomość
Komnaty Melisande [odnośnik]12.07.23 22:51
First topic message reminder :

Komnaty Melisande

W głównej sypialni, przy jednej za ścian postawiono obszerne, małżeńskie łoże, obok którego znajdują się niewielkie, granatowe szafki noce. Po drugiej stronie stoi toaletka, wraz z parawanem, obok którego znajduje się przejście do garderoby wypełnionej sukniami w kolorze morza, uzupełniona odcieniami pomarańczu. Przed łożem ustawiony jest szezlong. Przy ścianach kilka dość prostych regałów, które wypełniają książki. Bliżej okien ustawiono okrągły stolik z ciemnego drewna przy którym stoją obite granatem fotele. Okienne wyjście prowadzi na współdzielony z przylegającymi komnatami taras. Wśród przynależnych do Melisande pomieszczeń znajduje się jeszcze niewielka łazianka z wanną mieszcząca się za garderobą. Główne pomieszczenie posiada łączenie z salonem z którego przejść można do komnat Manannana. Całość utrzymana jest w surowym klimacie całego zamku, jedną ze ścian zdobi obraz morza.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Komnaty Melisande - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Komnaty Melisande [odnośnik]30.06.24 0:11
Właściwie to obudził się w doskonałym nastroju. Spał głęboko, spokojnie, snem czarodzieja sprawiedliwego – a może zwyczajne zmęczonego i spełnionego, od chwiejnego powrotu do komnat nie przebudzając się ani razu. W snach jego wspomnienia mieszały się z utkanymi z wyobraźni majakami, jednymi niemożliwymi do odróżnienia od drugich; żywszymi jednak niż zwykle, zupełnie jakby wypity szampan krążył w jego żyłach jeszcze na długo po opuszczeniu szkockiej plaży. Nad przebiegiem wydarzeń poprzedniej nocy nie zastanawiał się wcale, nie mając jeszcze ku temu sposobności; po przekroczeniu progów zamku udając się od razu do własnych komnat, nie chcąc budzić (z całą pewnością śpiącej) Melisande. Wiedział, że powróciła z łaźni przed nim, wypytał o to służbę, zresztą – nie spodziewał się czegokolwiek innego; gdy padał ciężko na łóżko, morze za oknami zaczynało już odbijać pierwsze promienie słońca.
Nie był pewien, co zbudziło go pierwsze: lekkie, tępe pulsowanie w skroniach, czy poruszenie gdzieś obok, niewyraźne, kołyszące się na krawędzi świadomości. Zamrugał powiekami, czując się trochę tak, jakby wygrzebywał się z wanny wypełnionej czymś gęstym – a kiedy wreszcie obraz przed jego oczami się wyostrzył, dostrzegł odwrócony od niego profil Melisande. Przekrzywił głowę, przesuwając policzek po rozgrzanej poduszce, czy nadal śnił? Myśli formowały się w jego umyśle powoli, otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale w tej samej chwili jego żona się odwróciła – spoglądając na niego w wyrazie, którego nie potrafił jednoznacznie zinterpretować. – Melisande – odezwał się, głosem zachrypniętym bardziej niż zwykle, jakby w jego gardle utknął gwiezdny, przyoblekający plażę popiół. Nachylił się ku jej dłoni odruchowo, słowa o śniadaniu przemknęły gdzieś obok; był głodny, ale to mogło poczekać, najchętniej przyciągnąłby ją do siebie, żeby dołączyła do niego na tych parę błogich, spędzonych w łóżku momentów – ale wyciągnięta w jej stronę ręka natrafiła na pustkę, a Melisande zniknęła tak szybko jak się pojawiła, wydzierając spomiędzy jego warg ciężkie westchnięcie. Opadł na poduszki, przez parę sekund przyglądając się zamkniętym drzwiom prowadzącym do części wspólnej, walcząc z pokusą odwrócenia się na drugi bok i skradnięcia jeszcze kilkunastu minut snu. Wspomnienia poprzedniej nocy zaczynały do niego wracać, w innych okolicznościach wątpiłby, czy były prawdziwe – ale wciąż był w stanie przywołać z pamięci echo przesuwających się po jego skórze palców, gorącego oddechu i wbijających się w mięśnie paznokci; jego wyobraźnia była bogata, ale nie aż tak, coś się wczoraj wydarzyło – choć co dokładnie, nie był w stanie jeszcze pojąć. Czy szampan mógł był zaklęty? Czy kieliszek był świstoklikiem, który wyciągnął go z gorącej wody, wpychając go w odmęty chłodnego jeziora? A jeśli tak: to czy ktoś go zauważył? I dlaczego? Kto zaklął napój, i gdzie leżały jego motywacje?
Co z całej tej nocy pamiętała Deirdre?
Mruknął cicho; jego głowa zaczynała pulsować mocniej, zsunął się więc z łóżka, ostatecznie otrząsając się z sennych majaków. Doprowadzenie się do porządku zajęło mu nieco więcej czasu niż zwykle, a kiedy wszedł do wspólnej części małżeńskich komnat, włosy nadal miał w lekkim nieładzie. Spodziewał się znaleźć tam Melisande gotową do zejścia na wspólne śniadanie, sens jej wypowiedzi o przygotowaniu go dla nich mu umknął, dlatego widok zastawionego stołu go zaskoczył. Zwolnił kroku, przyglądając się paterom i zastawie z sekundową konsternacją, w następnej sekundzie przenosząc wzrok na żonę. Jedzenie wyłącznie w jej towarzystwie mu nie przeszkadzało, wprost przeciwnie, preferował taki bieg wypadków, ale nie mógł nie okazać zdziwienia; Melisande zawsze nalegała na przestrzeganie godzin wspólnych posiłków. – Nie schodzimy do jadalni? – zapytał z brzęczącym między głoskami zaskoczeniem, bez protestów zajmując jednak miejsce przy stole. Sięgnął po kanapkę, w drugą dłoń biorąc kubek z czarną herbatą, mając nadzieję, że była zaprawiona rumem.
Zawieszone w przestrzeni pytanie sprawiło, że zawahał się na jedno uderzenie serca, dając sobie chwilę na przełknięcie solidnego kęsa chleba; ale przecież Melisande nie mogła wiedzieć. – Całkiem dobrze, chociaż wybór trunków mógłby być większy – odparł, odchylając się wygodniej na siedzeniu i spoglądając na żonę. – Mam nadzieję, że te kąpiele rzeczywiście mają ochronne działanie – wspomniał, bo to był główny powód, dla którego postanowił się tam pojawić. Po zasłyszanej od syren przepowiedni o niosących śmierć, spadających gwiazdach, nie miał zamiaru pozostawiać niczego przypadkowi. – I że ty również przyjemnie spędziłaś wieczór – dodał, nie biorąc nawet pod uwagę, że mogła zakończyć go gdzieś indziej niż w cieple bezpiecznych łaźni. Z jakiegoś powodu towarzyszyło mu przekonanie, że zaklęty szampan był jednorazowym incydentem; nie przyszłoby mu do głowy, że jego ofiarą padli wszyscy uczestnicy kąpieli.
Kolejnego pytania się spodziewał, zerknął na Melisande kontrolnie; nie wiedział, jak ją odczytać. – Właściwie to sam planuję się dowiedzieć – odpowiedział, odstawiając na blat szklankę, żeby podrapać się po brodzie. To była prawda; chociaż nie mógłby powiedzieć, że przebieg poprzedniej nocy mu nie odpowiadał, miał zamiar dotrzeć do żartownisia i sprawić, by nie było mu już tak wesoło. – Nie wiem, jak to się stało, ale w którymś momencie deportowałem się do Szkocji. Podejrzewam, że ktoś zrobił mi dowcip. Trochę mi zajęło, zanim znalazłem różdżkę i wróciłem do Anglii – wyjaśnił. Opowieść brzmiała na tyle nieprawdopodobnie, że aż sam nie mógł uwierzyć, że nie wyssał jej z palca; zwłaszcza, że w tajemnicy zachował najdziwniejszą jej część. – Zostałaś w łaźniach do końca? Ktoś jeszcze stamtąd zniknął? – zapytał, biorąc do ust kolejny kęs kanapki, zaciekawiony, jak wyglądała dalsza część kąpieli.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]30.06.24 13:58
- Nie dziś. - odpowiedziała krótko na zawieszone przez męża pytanie w którym rozbrzmiało zaskoczenie. Nie zdziwiło jej ono - fakt, że zdecydowała się na śniadanie tutaj, nie leżał w repertuarze jej standardowych zachowań na co dzień nalegając i pilnując by w tej godzinie znajdowali się już w jadalni - wspólnie, jeśli Manannan znajdował się na zamku. Nie uniosła jednak tęczówek znad pozornie czytanej książki. Przewróciła jedną stronę, przysuwając filiżankę z kawą do malinowych warg, unosząc spojrzenie i odrywając się od lektury dopiero w momencie w którym jej mąż rozpoczął konsumpcję.
- Czego miałeś okazję spróbować? - zapytała uprzejmie w kontekście trunków, jednocześnie chcąc sprawdzić, czy otrzymał ten sam który znalazł się w jej dłoniach. Wspomnienie o ochronnym działaniu kąpieli uniosły jej brwi w łagodnym niedowierzaniu - wątpiła w nie, ale mimo wszystko rozciągnęła usta w potwierdzającym jego nadzieje uśmiechu. Coś w jej spojrzeniu było innego, rozedrganego, może dlatego że kiedy patrzyła w niebieskie tęczówki jej męża raz po raz wracało do niej spojrzenie ze snu, który dziś do niej przyszedł. Zawisła tak, patrząc na niego z trudną do opisania manierą, twarzą z której zniknął promienny uśmiech, tęczówkami, które przemykały po twarzy z uwagą ale i czymś w rodzaju niepewności - może smutku nawet; jakby sprawdzając ile miała wspólnego z tą wyśnioną - mimowolnie zastanawiając się nad tym, jak wiele mógł mieć wspólnego z prawdą (a może bardziej samą przyszłością). Drgnęła na kolejne ze stwierdzeń wyrwana z ciągu własnych myśli, poruszając statycznym wcześniej ciałem, wyciągając rękę po bułkę, sięgając po nóż, by rozkroić ją na dwie połówki.
- Fenomenalnie. - odrzekła więc na pozostawione między nimi nadzieje. W ruchy też wkradała się nerwowość, roztargnienie, gubiąc rytm zazwyczaj statecznej i dumnej pozy - tej drugiej nadal jej nie brakowało. - Planowałam morderstwo. - dopowiedziała poważnie, unosząc na męża tęczówki, nakładając słodką konfiturę na kawałek oderwanej bułki by zaraz wsunąć kęs między wargi nie sięgając od razu po kolejny wykrzywiając usta w krótkim niezadowoleniu smakiem - nie na to miała ochotę - zamiast tego zadając pytanie, które obijało się w jej głowie - może nie dokładnie to, ale takie które pozornie mogło doprowadzić ją do miejsca w którym chciała się znaleźć.
Uniosła brwi w uprzejmym zaskoczeniu - a może niewerbalnym pytaniu - swoją uwagę kierując ku małżonkowi, krzyżując z nim tęczówki, kiedy spojrzał ku niej, obserwując jak unosi rękę do brody. Milcząco oczekując na dalszą część - szczerze wierząc, a może licząc bardziej, że nie zostawi jej jedynie z tym marnym zdaniem. Wypowiedziane dalej słowa rozszerzyły odrobinę jej tęczówki, serce ścisnęło się nieprzyjemnie, usta wygięły odrobinę w niezadowoleniu.
- Sam? - zapytała uprzejmie melodyjnie brzmiącym głosem nawet, pomimo łagodnej chrypki, która osiadła na jej gardle, niemal grzecznie, choć na końcu krótkiego pytania zadrgały zgłoski. Zmarła - choć tylko wewnętrznie - mimowolnie wstrzymując oddech, nim nakazała nabrać sobie powietrze ponownie. Bo jej myśli - a może bardziej wizje, zdawały się uzasadniono podążać torem, którego miała nadzieję nie spotkać dziś przy stole. Fakt, że Manannan mówił o deportacji, był potwierdzeniem, że nie była jedyną którą wyrwało z ciepła łaźni, albo niezaprzeczalnie nieśmiesznym splotem przypadków. Coś nieprzyjemnie skręciło się w jej środku. Zrobiło jej się niedobrze. Poczuła rodzącą się wściekłość, kiedy myśli mimowolnie pomknęły ku myśli, że w owej Szkocji nie przyszło mu być samotnie. Odwróciła spojrzenie, sięgając po kawałek ananasa, który uniosła do warg - w ciszy i prywatności własnych komnat nie kłopocząc się nakładaniem go wcześniej na talerzyk i używaniem sztućców. Spiła z palca wskazującego słodki sok który pozostawił. Nie, to też nie do końca to. Oderwała kolejny kolejny kawałek bułki którą jak wcześniej posmarowała dżemem, ale nie poprzestała na tym sięgając po plastry żółtego sera i wędliny ułożonych na paterach odrywając po niewielkich kawałkach konstruując osobliwy dość połączenie kompletnie nie komplementarnych pozornie ze sobą smaków nie wiedząc czego dziś właściwie poszukiwała. Wsunęła całość w wargi z zastanowieniem badając czy jest bliżej tego na co miała ochotę.
- Nie. - odpowiedziała na pierwsze z padających przy stole pytań. Nie została - jak nieprawdopodobnie by to brzmiało, zdawało się, że nie tylko Manannowi zrobiono kawał. Czuła rozlewającą się w niej wściekłość - na niego, na siebie, na tego kto ośmielił się igrać z nią w taki sposób. Na Yaxleya też w jakiś sposób wdzięczna dziś sobie za uwielbienie do zasad. A jednocześnie złość która iskrzyła cichutko w spojrzeniu zdawała się być przelatana niejasnym smutkiem. W ten sposób też na niego patrzyła czasem, jakby nie spodziewała się dziś znów go ujrzeć. Jakby zapisywała w głowie najprostsze najzwyczajniejsze gesty, mimowolnie, nie rejestrując nawet, nie pojmując jak mocno się z nim związała już teraz. Rozejrzała się po stole (wcześniejsze połączenie - choć smaczne - nie było tym czego chciała najbardziej) niezdecydowana co dalej. Ale chyba nie tylko w samym jedzeniu nie mogła podjąć decyzji, mimowolnie dawała sobie czas na odpowiedź na kolejne z pytań. Bo tak, ktoś jeszcze stamtąd zniknął. Ona. “Nie” było więc kłamliwym zaprzeczeniem. “Nie wiem” jedynie połowiczną prawdą. Sięgnęła po kolejny kawałek zakwaszanego ogórka unosząc ciemne spojrzenie ku Manannanowi. - Tak. - potwierdziła więc krótko, nie rozwijając się na razie bardziej,  nie zamierzając dziś wykładać od razu wszystkich kart na stół ciekawa dokąd doprowadzi ich krótkie potwierdzenie. Ciekawa jego reakcji. Jednocześnie pozostając w swoim postanowieniu by obdarowywać małżonka jedynie prawdą. Zmrużyła odrobinę oczy, unosząc brodę, racząc się warzywem w końcu z zadowoleniem uznając, że było to bliżej tego czego pragnęła niż cokolwiek co w wsunęła w usta wcześniej. Sięgnęła po kawę opierając wygodniej w krześle. Odkładając ją zaraz, ramiona układając na podłokietnikach, dłonie splotła ze sobą umieszczając na brzuchu.
Co dalej, Manannanie?


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]29.07.24 23:04
Przyjął odpowiedź Melisande bez głębszej refleksji, nie szukając drugiego dna w jej decyzji o wspólnym zjedzeniu śniadania w komnatach; w końcu – już im się to zdarzało, nawet jeśli niezbyt często. Manannan nie miał zamiaru oponować, taki przebieg późnego poranka odpowiadał mu znacznie bardziej niż rodzinne konwersacje prowadzone w jadalni, istniało bowiem prawdopodobieństwo, że po posiłku uda mu się nakłonić Melisande na spacer w kierunku którejś z sypialni. Obowiązki go wzywały, ale nie był jeszcze w nastroju na pełne się im oddanie, spał stanowczo za krótko – a wspomnienia minionej nocy były w jego umyśle zdecydowanie zbyt żywe.
Ognistej whisky – odpowiedział, rozsiadając się w fotelu naprzeciwko, całkowicie nieświadomy, że żona starannie ważyła jego słowa. Sięgnął po jedną z piętrzących się w koszyku bułek, żeby w następnej sekundzie wprawnie przekroić ją na pół – trzymając ją dosyć charakterystycznie, w sposób wymuszony brakiem znacznej części serdecznego palca. – I szampana. A ty? – zapytał, trochę nieuważnie, bardziej w odruchu niż szczerości, niezbyt zainteresowany rozważaniami na temat serwowanych w łaźniach trunków. Zamilkł na moment, rozglądając się po stole, dopiero teraz orientując się, że umierał z głodu; świstoklik wyciągnął go z łaźni zanim zdążyłby zjeść cokolwiek, a po powrocie nie miał na to czasu. Wyciągnął dłoń, sięgając ku paterze z serami, żeby nałożyć kilka plastrów na pieczywo, starannie omijając szynkę. Sens słów Melisande dotarł do niego z opóźnieniem, zamarł w pół kęsa, przez sekundę zastanawiając się, czy z niego żartowała – ale wyraz twarzy miała śmiertelnie poważny.
Przełknął kanapkę powoli, opuszczając trzymającą ją dłoń. – Morderstwo? – powtórzył, brew drgnęła mu w górę – podobnie jak kącik ust, rozciągających się lekko w mimowolnym rozbawieniu. Przez chwilę był sobie w stanie to wyobrazić, zwłaszcza dostrzegając lśniący w zgrabnej dłoni nóż; czy byłaby w stanie zagłębić go w ludzkie ciało z taką samą łatwością, z jaką zanurzała go w miękkiej bułce czy owocowej konfiturze? – Czyje? Któraś z czarownic aż tak zaszła ci za skórę? – zapytał, powracając do jedzenia, ale nie spuszczając wzroku z twarzy żony – odwracając spojrzenie dopiero, gdy pojedyncza, zabarwiona pytaniem sylaba, zawisła dokładnie pomiędzy nimi.
Tak – skłamał gładko, chwytając w palce prawej dłoni widelczyk i nabijając na niego plaster soczyście czerwonego pomidora, a następnie nakładając go na ser; sprawiając wrażenie, jakby to właśnie on odwrócił jego uwagę od Melisande. Nie widział sensu w wyjawianiu jej prawdy, gdyby chodziło o kogoś innego – być może by to zrobił, ale to nie swoją reputację chronił. – Wpadłem w sam środek jeziora. Ktokolwiek uznał to za zabawne urozmaicenie wieczoru, wkrótce zawiśnie – dodał po chwili, instynktownie zakopując kłamstwo pod prawdą, co do drugiego zdania – nie miał wątpliwości, w łaźniach znajdowało się wielu gości, którzy podobnego żartu nie mieli potraktować łagodnie. A dotarcie do winowajcy nie powinno być trudne, ktoś zajmował się rozlewaniem alkoholu; ktoś inny go dostarczył. Ktoś…
Ciąg jego myśli urwał się nagle, gdy znieruchomiał, rozproszony rozgrywającym się przed nim widokiem – na kilka długich oddechów zatrzymując wzrok na znikającym pomiędzy wargami Melisande kawałku słodkiego owocu, a później uważnie podążając ścieżką sunącego po opuszku palca języka. Przełknął ślinę, nieświadomy, że usta ma uchylone w nieprzytomnym wyrazie, a dłoń trzymająca kanapkę zamarła w połowie drogi. Przecząca odpowiedź na zadane przez niego pytanie umknęła mu całkowicie, nie miał bladego pojęcia, do czego odnosiło się wypowiedziane przez żonę nie – i nawet nie próbował się nad tym zastanawiać.
Do rzeczywistości powrócił dopiero po paru silnych uderzeniach serca, a może zrobiło to coś nieokreślonego, kryjącego się w jej spojrzeniu; w każdym razie: drgnął niespodziewanie, powracając do jedzenia, wpychając sobie do ust resztę bułki – i przepijając czarną herbatą. Mgliście zarejestrował ser i wędlinę nałożone na kanapkę ze słodką konfiturą, na wargach zatańczył mu rozbawiony komentarz – ale zatrzymało go krótkie, zawieszone nad stołem tak. – Kto? – podjął, tym razem biorąc z miski jabłko; ważąc je przez chwilę w dłoni.
Przyglądając się, jak Melisande bierze do rąk zakwaszonego ogórka, prawie zupełnie stracił zainteresowanie prowadzoną konwersacją; przysunął się nieco bliżej, przysiadając na samej krawędzi fotela, a łokcie opierając na kolanach – tak, że sam częściowo był zawieszony nad zastawionym potrawami blatem. Na ustach znów zatańczył mu uśmiech, trochę rozbawiony, trochę zaintrygowany; szarpnął brodą, wskazując na wybraną przez małżonkę przekąskę. – Smaczne? – zapytał, powoli unosząc na nią spojrzenie. Mógł sprawdzić sam, niewielka miseczka stała w zasięgu jego ręki, ale świadomie ku niej nie sięgał, nabierającym intensywności spojrzeniem odszukując to należące do jego żony.
Czy to, co wydarzyło się wczoraj, naprawdę jest takie istotne, Melisande?

| rzucam na kłamstwo, jak masz ochotę, to dawaj test sporny Komnaty Melisande - Page 2 2573766412




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]29.07.24 23:04
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 54
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Komnaty Melisande - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]30.07.24 14:06
- Wina. - wypadło z malinowych warg, tęczówki zawiesiły się na męskich dłoniach, na podejmowanej czynności, mierząc uważnie każdy z gestów który wykonywał. Odnajdując znajome już momenty przez ten czas - w końcu - spędzony wspólnie, ucząc się ich skrupulatnie, poznając go co raz lepiej i coraz bardziej. Z zaskakującą ją samą przyjemnością. - I szampana. - dodała, postanawiając zwrócić jego uwagę mocniej, kolejnym, konkretnym wyznaniem. Dalej prezentując mu nienaganną prawdę, ofiarując szczerość - to nic, że na ten moment w okrojonym wymiarze. Z ukontentowaniem obserwując jak zamiera w pół kęsa na rewelacje, którą pozostawiła między nimi na stole - mimo to nadal roztrzęsiona wewnętrznie, rozbijająca się nie tylko o doznania ale i o to, co śniła.
- Yhym. - potwierdziła mruknięciem które przejęła od jego samego, dostrzegając drgający w rozbawieniu kącik ust Manannana, odwracając w końcu spojrzenie, sięgając po bułkę, którą rozkroiła sprawnie na dwie części, jedną z nich odkładając na talerz od drugiej odrywając palcami kawałek by nałożyć na nią słodką konfiturę. Uniosła tęczówki, niezmiennie poważne, ubrała wargi w uśmiech, przekrzywiając głowę, choć ten nie sięgał jej oczu, niemal jakby pytał o coś na tyle oczywistego, że jego domysły był kompletnie nietrafione. - Co do nich decyzja jeszcze nie zapadła. Chodziło o mężczyznę. - stwierdziła postanawiając się na razie nie zdradzać wszystkiego. Wsuwając pomiędzy wargi bułkę ze słodką konfiturą, wypuszczając pomiędzy nich krótkie pytanie, mimowolnie zamierając zmrużywszy odrobinę oczy by z uwagą obserwować zachowanie swojego męża. Jej wargi mimowolnie wygięły się w niezadowoleniu, kiedy potwierdził własnym słowem. Powinna poczuć ulgę, a jednak nie była w stanie, obserwując uciekające od niej spojrzenie, pozorne zainteresowanie - czy zajęcie się śniadaniem, poszukiwanie pomidora, nakładanie go. To wszystko jednocześnie zdawało się niemal naturalne a z drugiej strony, trącało w niej przeczuciem, że nie mówił prawdy. A może nie umiała w nią uwierzyć, bo jej sytuacja wyglądała całkiem inaczej. Kolejnych słów wysłuchała z zdegustowaną, niemal niezainteresowaną miną, odwracając głowę w bok. Pozwalając zejść się brwią w zastanowieniu nad sprawą. Kompletnie nie przejęta wpadnięciem w sam środek jeziora - w tej chwili, mógłby równie dobrze zostać wrzucony w sam środek gorącej lawy. Wzięła wdech w płuca przesuwając tęczówkami po stole, niezdecydowana, niezadowolona, rozstrojona - choć nie zdając sobie jeszcze sprawy, że za jej huśtawki nastrojów odpowiadały nie tylko przeżycia i sen, ale stan w którym była - coraz bardziej realny. Może reagowała zbyt nadmiernie? Nawet jeśli oczekiwała pewności, a na razie jej nie dostarczył. Wyciągnęła rękę po kawałek ananasa w zastanowieniu wsuwając go palcami między wargi, spoglądając na męża dopiero w chwili kiedy spijała jego sok z kciuka z zaskoczeniem dostrzegając że zamarł z rozwartymi wargami wpatrując się w nią z - czym, właśnie? Zainteresowaniem, pożądaniem? I dlaczego właściwie? Gdyby nie fatalny nastrój pewnie wprawiłoby ją to w lepszy humor. Ale mimowolnie wniosek nasuwał się jeden, musiało mieć to coś wspólnego z ananasem. Dlatego nie odrywając od niego tęczówek, zamierzając sprawdzić - zbadać, własne przypuszczenie, sięgnęła po owoc raz jeszcze - naprawdę, tyle wystarczało by skupić na sobie całkowicie uwagę mężczyzny? - wsunęła go między wargi, tym razem popychając go palcem wskazując, pozwalając mu na chwilę zniknąć między wargami nim odpowiedziała krótkim przeczeniem na pytanie dotyczące tego, czy została do końca w łaźni. Puszczając go spod jarzma ciężkich, ciemnych tęczówek skupiając się przez kolejną chwilę na poszukiwaniu - zarówno odpowiedzi, jak i czegoś co zadowoliłoby jej podniebienie.
- Ja. - odpowiedziała w końcu krótko i wprost. Choć chwila odpowiedzi przeciągała się, gdy zastanawiała się, czy powinna postawić na jasne i proste komunikaty, czy rozdrażnić go od razu mówiąc coś co by do tego doprowadziło. Wszak stwierdzenie, że: przynajmniej jedna osoba z damskiej łaźni i jedna z męskiej, mówiłaby wszystko - nie zaprzeczając temu co wiedziała - i nic, konkretnie. I w pierwszym odruchu właśnie tego chciała, zezłoszczona, rozdrażniona jego dobrym nastrojem kiedy jej własny rozdzierał ją mieszając wszystko od wściekłości, po zgryzoty, obawy, strach i zawód. Sięgnęła po ogórka łapiąc go między palce. Wgryzając się w niego, odsuwając kawałek od twarzy. Odrobinę bardziej zadowolona kwaśnym smakiem jednocześnie zastanawiając się co dalej. Ruch po drugiej stronie stołu zwrócił jej uwagę unosząc brwi w wymownym niezadowoleniu kontrastującym z jej beztroskim rozbawieniem Manannana, jedynie potęgując płonącą w niej złość.
Zaraz się dowiesz, mój drogi, jak istotne było wszystko, co zdarzyło się wczoraj.
Postanowiła, choć jedynie rozmowę, zdecydowała się pozostawić za sobą; myśli jej męża widocznie podążały ciągle w jedną stronę. Może była w stanie to wykorzystać - nie to, siebie samą. Jego ciągoty. Coś, czym przez wiele lat gardziła, pomału rozumiejąc, że dobrze użyte, mogły być bronią dokładnie tak jak sprawnie splecione zdania i wiedza, czy informacje które posiadała. Zadarła odrobinę brodę mrużąc oczy. Niech więc będzie i tak. Nie przerywając kontaktu wzrokowego z Manannem przesunęła głowę tak, by ponownie wsunąć w usta ogórek, odgryzając jego kawałek, badając zmiany na jego twarzy. - Bardzo. - odpowiedziała dopiero po połkniętym kęsie, nachylając się nad stołem w jego stronę, wyciągając rękę z warzywem w jego stronę. - Chcesz spróbować? - zapytała, ubierając wargi w urokliwy uśmiech, choć jej spojrzenie pozostawało czujne, uważne, drgające od wypełniającej jej irytacji. Nie umiała całkiem ukryć targających nią emocji, tego jak irytował ją prezentowaną postawą. Porzuciła resztkę ogórka podnosząc się powoli, zawisając nad stołem.
- Powiedz, mój drogi, co byś zrobił, gdybym powiedziała ci, że wiem co osiągniesz? - zapytała, prostując się powoli do dumnej, pewnej, znajomej pozy, choć końcówki jej palców dotykały nadal stołu. Ruszyła ciałem, palcami jednej ręki nadal przesuwając po drewnie na którym stały patery. - Albo gdybym przyznała, że widziałam w jaki sposób umrzesz. - postawiła kolejny krok nie odrywając dłoni od stołu i spojrzenia od jego twarzy, zaczynając miarowo, powolnie zbliżać się w jego kierunku. Odsunąć ten temat na chwilę, zastępując go innym - na ulotny moment, zaskoczyć czymś innym i uderzyć w tamte rejony ponownie. Nigdy w ten sposób nie działała. Nie z całkowitym rozmysłem. Wtedy w lipcu, chciała jedynie by jej wysłuchał. Dzisiaj, chciała odpowiedzi. - Co byś zrobił - kontynuowała, znajdując się przy nim, pozwalając by dłoń która mknęła po stole, przesunęła się na jego przedramię, sunąc miękko po przedramieniu aż do barku. Tam - za nim -zawróciła drugą z dłoni układając na prawym ramieniu zaczynając mało wprawy masaż. Pociągnęła go do tyłu, chcąc zmusić by oparł się na zajmowanym krześle, samej pochylając się przesuwając dłonie w dół po jego klatce piersiowej zawieszając kolejne z pytań do momentu, aż nie znalazła się przy uchu Manannana. Wiedziała dokładnie co robi - a może bardziej, wiedziała dokładnie co chce osiągnąć w całej reszcie niewygodnie improwizując postanawiając sprawdzić (z niechęcią) czy tym była w stanie to osiągnąć. Ale porzucanie planów i rozmowy na rzecz improwizacji - choć uciążliwe - było nową możliwością, dwie pierwsze dziś zdawały się nie przynosić rezultatów. Swoim zwyczajem postanowiła więc obrać inną drogę, sprawdzić dokąd ją doprowadzi. - gdybym powiedziała ci, że w swej ignorancji mogłeś mnie wczoraj stracić? - ciepły oddech owiał się wokół jego ucha. Dłonie powędrowały do górnego guzika koszuli zaczynając ją rozpinać. Jeden drugi, kolejny, bez pośpiechu. Jeśli nie słowa, może znajdzie ślady, wiedziała, że sama pozostawiała czasem czerwone pręgi własnych paznokci na jego plecach. - A może ruszy cię to, że istnieje szansa, że ktoś wczoraj był w stanie mnie zobaczyć? - kontynuowała dalej, przesuwając wargami po jego szyi. Uniosła rękę, by obrócić jego twarz w kierunku własnej. - Skosztować warg, należących do ciebie. - czy to wzburzy cię tak jak powinno? Czy w końcu zacząłeś rozumieć, do czego doszło? Do czego mogło? Czy porzucamy szczerość i wierność? Pozwolimy im zginąć na dnie jak wielu innych pozwoliło. Niezmiennie, będzie to twój wybór. Palce przesunęły się na jego szyję. - Kiedy ty, poszukiwałeś różdżki. - jej zgłoski zadrgały, kiedy nie była w stanie całkiem pohamować złości, niezadowolenia z tego jak wolno łączył fakt, jak poddany arogancji nawet nie wziął pod uwagę możliwości, że nie był jedynym którego spotkało coś podobnego.
Chciała prawdy, jednej zdolnej ją ukoić, jak brudna i brzydka by nie była. Przesunęła tęczówkami po jego twarzy, popchnęła go ułożoną na szyi ręką, nie pozwalając się zbliżyć, umykając ledwie chwilę później, chcąc go rozochocić, poruszyć, rozbudzić, zezłościć i pozostawić rozchwianym z echem własnej obecności, nie pozwalając sięgnąć własnych warg, obchodząc krzesło, przystając po jego drugiej stronie, niemal na wyciągnięcie ręki. Przysiadając na kawałku stołu. Blisko i daleko jednocześnie. - Ofiarowałeś mi jakiś czas temu Prawo Zwycięzcy - zdecydowałam co nim będzie - chcę zobaczyć twoje wspomnienie z wczorajszej nocy. - pochyliła odrobinę głowę. - Ale jestem wspaniałomyślną kobietą, pozwolę zobaczyć ci też to należące do mnie. Opowiem ci też sen, który przyszedł do mnie w nocy. - zmrużyła oczy unosząc brodę, spoglądając na niego z góry. Łamiąc swoje własne postanowienia, nie potrafiąc całkowicie pozostać na obranej, nowej ścieżce, ostatecznie kończąc na prostolinijnym wyzwaniu.

sorry kochanie, marnie idzie ci kłamanie, albo ja czytam z ciebie jak z moich smoków


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]16.08.24 0:48
Hm – mruknął, tylko połowicznie skupiając się na odpowiedzi Melisande, w tamtym momencie jeszcze nieświadomy, że rozgrywali słowną partię czarodziejskich szachów; poprzedni wieczór pozostawił go w stanie złudnego rozluźnienia, nie spodziewał się podstępu, bezsprzecznie przekonany, że po powrocie do zamku zatarł za sobą wszystkie ślady. Zwyczajowej pewności siebie nie zburzyło uważnie śledzące go spojrzenie żony, nie zrobiło też tego wspomnienie o szampanie – choć gdy pojedyncze słowo zawisło ponad stołem, spojrzał na nią przytomniej, po raz pierwszy dopuszczając do siebie możliwość, że nie był jedynym, który doczekał się specjalnych atrakcji po wypiciu słodkiego trunku. W innych okolicznościach być może by o to zapytał, ale w tym wypadku oznaczałoby to przyznanie się do spędzenia nocy w ramionach innej kobiety – a tego robić nie miał zamiaru. Po pierwsze: nie czuł się ani trochę winny; po drugie – szanował Deirdre zbyt mocno, by bez konsultacji z nią zdradzić komukolwiek szczegóły ich wspólnego wieczoru. Nawet – a może szczególnie? – Melisande.
Tymczasowo zachowywał więc milczenie, w sposób raczej dla siebie nietypowy – licząc na to, że temat umrze śmiercią naturalną, gdzieś między bułką, konfiturą, a… planowaniem morderstwa? Odłożył na chwilę na bok tępy nóż do smarowania, spoglądając na żonę wyczekująco, gdy jej odpowiedź – cóż za zaskoczenie – nie przyniosła mu właściwie żadnych odpowiedzi. Nie znosił, kiedy to robiła; gdy odpowiadała mu półsłówkami, zagadkami, celowo wstrzymując przed nim informacje. Skoro nie chciała przytoczyć tej historii, po co w ogóle ją zaczynała? Zmarszczył brwi, czując, jak ledwie zauważalny spazm irytacji szarpie jego policzkiem, ale póki co nie pozwalając, żeby ten wątły płomień zapłonął mocniej. Wziął głęboki wdech. – Mężczyznę? Jakiego? – zapytał spokojnie, powracając do przygotowywania posiłku, nie biorąc pod uwagę, że jego gładkie kłamstwo mogłoby zostać przejrzane. Melisande nie miała w końcu żadnych powodów, żeby przypuszczać, że w odmętach szkockiego jeziora znalazł się z kimś jeszcze – prawda?
Lepki, spływający po szczupłych palcach sok z ananasa skutecznie rozproszył jego uwagę, odwracając ją od tych rozterek. Na chwilę; pojedyncze słowo potwierdzenia sprawiło, że zamrugał szybciej powiekami, czując w klatce piersiowej krótkie, ostre szarpnięcie. Czego – zazdrości? Podejrzliwości? Gniewu? Nie był pewien, ale z jakiegoś powodu nagle jeszcze bardziej zapragnął pochylić się nad stołem i skosztować słodkiego owocu prosto z warg Melisande, nieświadomy zupełnie celowości jej działań. – Ty? Jak to? – zapytał, dlaczego wcześniej o tym nie wspomniała? – Dokąd? Jak wróciłaś? – dopytywał dalej; jego głos stracił obojętną nutę. Wyprostował się nieco, pocierając krawędź żuchwy, niemal zupełnie tracąc apetyt – w miarę, jak docierało do niego znaczenie tej informacji. Jeżeli wcześniej chciał ukarać autora nietrafionego dowcipu, tak teraz był już pewien, że odnajdzie go i wywiesi jego ciało na maszcie Szalonej Selmy, pozostawiając na powolne pożarcie morskiemu ptactwu.
Znikający pomiędzy kształtnymi wargami ogórek odciągnął jego myśli jedynie na moment, rozgrzewająca wnętrzności złość szybko zajęła miejsce szarpiącego zakończeniami nerwowymi pożądania – a może zmieszała się z nim w nietypowym, wybuchowym tańcu. Jego spojrzenie podążyło na spadającą na stół przekąską przelotnie, niemal od razu powracając do twarzy Melisande. Nie odpowiedział na pierwsze z jej pytań, gotów zadać własne, dowiedzieć się, co właściwie stało się poprzedniej nocy; zupełnie nieprzygotowany na nagłą zmianę tematu.
Co by zrobił, gdyby jego żona posiadła wiedzę o jego osiągnięciach? Śmierci?
Naprawdę zapragnęła bawić się teraz w zgadywankę?
Wiem, co osiągnę – odpowiedział jej butnie, lekceważąco, nie przywiązując żadnej wagi do jej słów; nie miał ochoty teraz tego słuchać, myślami będąc zupełnie gdzieś indziej; w innych okolicznościach takie rozważania może i byłyby pożądaną rozrywką, teraz jednak zabrzmiały w jego uszach jak drwina. – I jak umrę – dodał, to jedno zawsze było dla niego oczywiste; był Traversem, któregoś dnia pochłoną go morskie fale. Nie dzisiaj, nie jutro; niezbyt też prędko, służył wszakże Czarnemu Panu – każdego dnia coraz śmielej dotykając potęgi, która dopiero miała zdradzić przed nim swoje tajemnice. Był tego pewien, tak samo jak tego, że jego ścieżka finalnie doprowadzi go do zaginionego okrętu; tego, który od zawsze był mu przeznaczony.
Odwrócił się powoli w jej stronę, w miarę, jak zbliżała się do niego; nie poruszając się jednak, kiedy jej dłoń powędrowała po jego ramieniu, w iluzji posłuszeństwa opierając się o miękki fotel. W jasnych tęczówkach błysnęło coś ostrzegawczego, ale Melisande nie mogła tego zobaczyć, pochylona tuż przy jego uchu, każdym kolejnym słowem popychając go coraz bardziej w stronę cienkiej granicy pomiędzy opanowaniem a furią. Czy świadomie? Czy nie wiedziała jeszcze, jak łatwo przychodziło mu jej przekroczenie?
Wypomnienie mu – zupełnie niesłusznie – ignorancji było ostatnim, czego potrzebował, wyciągnął rękę, chwytając Melisande za nadgarstek; nie czekając, aż sięgnie po drugi i kolejny guzik jego koszuli. Po przyjemnym rozluźnieniu nie pozostał nawet ślad, wzburzona krew zaszumiała Manannanowi w uszach; podniósł się szybko z fotela, odpychając się lewą ręką, palce prawej mocniej zaciskając na dłoni żony, nie pozwalając się jej odsunąć. Usłyszał wystarczająco. – Uważaj, Melisande – warknął ostrzegawczo, uderzając w niższe tony; wzrokiem odszukując jej spojrzenie, we własnym zaszywając jasną groźbę. Tych sam znosić nie miał zamiaru, nie wewnątrz murów własnego domu; był jej mężem, lordem Norfolku, Rycerzem Walpurgii i kapitanem Szalonej Selmy; nie psem, którego można było przywołać go nogi. – Z nas dwojga to ty masz więcej do stracenia – przypomniał jej, robiąc krok do przodu; świadomie zmuszając ją, by sama się cofnęła. – A jeżeli ktoś w istocie był na tyle głupi, by na ciebie spojrzeć i sięgnąć po, to co nigdy nie będzie jego, powinien się modlić, żebyś nigdy nie wypowiedziała jego imienia – bo będzie to dla niego ostatni dzień posiadania oczu i języka – oznajmił, tonem, który sugerował, że nie rzucał słów na wiatr. Nie miał zamiaru puścić tego płazem nikomu, bez względu na jego stan czy pozycję.
Spojrzał na Melisande raz jeszcze, dopiero wtedy rozluźniając uścisk; pozwalając jej na wycofanie się lub odepchnięcie go – samemu prychając ze wzburzeniem, gdy wspomniała o Prawie Zwycięzcy. Naprawdę zamierzała użyć go w ten sposób? Zmusić do złamania danego słowa? Zrobił krok w stronę drzwi, zupełnie, jakby planował przez nie przejść – ale zaraz potem obrócił się na pięcie, z frustracją przeczesując włosy palcami. Zły nie na siebie – a na nią; że musiała być tak uparta, żądając akurat tego, czego dać jej nie mógł. – To ten sen cię tak zdenerwował? – zapytał, odwracając kuguchara ogonem – doszukując się problemu w jej emocjach, zupełnie nieuzasadnionych, pozbawionych sensu. – Zachowujesz się irracjonalnie – stwierdził, jej żądania były absurdalne; nie miał zamiaru pokazywać jej niczego. Ona również nie powinna; jeżeli poprzednią noc spędziła w ramionach innego, zaszkodziła wyłącznie sobie.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]16.08.24 20:20
Eksperyment z ananesem - mimo złości, roztrzęsienia, niezadowolenia i niezrozumienia - był możliwością, by dowiedzieć się więcej. Nie zwykły ich nie wykorzystywać, dlatego podjęła się tego uważnie obserwując reakcje Manannana. Chwilowy przerywnik w tym do czego dążyła. Na pytania o morderstwo jedynie uśmiechnęła się przepięknie, porzucając temat - wiedząc, że jedynie zirytuje go bardziej, mogłaby powiedzieć mu prawdę już teraz - nie musiała tego ukrywać, nie czuła się winna, ale świadomie drażniła się z nim, zamierzając doprowadzić go do stanu wzburzenia w którym znajdowała się sama. Odpowiedziała jednak na następne, niezmiennie wybierając szczerość. Ilość pytań, które się pojawiły jasno sugerowały, że Manannan w końcu zaczął rozumieć, co istotnie mogło stać się wczorajszego wieczora.
- Nie wiem, jak to się stało, ale w którymś momencie deportowałam się do Szkocji - w które rejony nie jestem w stanie powiedzieć. Ktoś zrobił mi dowcip. Trochę mi zajęło, zanim znalazłam różdżkę i wróciłam do Anglii. Choć wygląda na to, że poszukiwania własnych dóbr idą mi lepiej. - odpowiedziała mu niemal tymi samym słowami, które skierował ku niej wcześniej, nie przestając wpatrywać się w niego z uporem.
- Nic nie wiesz. - odpowiedziała z butą dorównującą tej jemu, pewnością, że nie był w stanie przewidzieć tego, co zobaczyła. Pewnością, że tym razem prawda należała do niej, nie do jego przewidywań. Ale wędrowała dalej, znajdując się bliżej, za nim, wyciągając rękę, nachylając, kiedy oparł się o fotel za jej gestem wypowiadając drażniące słowa wprost do jego ucha. Podskórnie wiedząc, że drażni bestię której nie powinna a jednak nie cofnęła się. Bardziej od strachu prowadzona złością i abstrakcyjnym pociągiem do jego wściekłości. Nagły gest zaskoczył ją tylko na ułamek sekundy, znała go już na tyle by móc zakładać, że poruszą go wypowiadane słowa. Nie spojrzała na rękę wokół której zaciskał nadgarstek, silnie, pewnie, wiedząc, że nie uwolni się samotnie z jego uścisku. Wykrzywiła wargi w grymasie, hardo wpatrując się jego oczy. Prychnęła - niedorzeczne twierdzenie. Usta pozostawały zaciśnięte, złość wydzierała z ciemnego spojrzenia. Stawiła mu opór, ale czym była jej siła wobec tej którą miał on? Nie miała znaczenia. Warknęła kiedy zmuszona była się cofnąć, jej pierś przylgnęła do jego mimo świadomości, że starcie będzie musiała poddać niezależenie od palącej potrzeby stawienia mu oporu. Wściekła, dumna, roztrzęsiona, abstrakcyjnie zadowolona że wyprowadziła go z równowagi, że w swej wściekłości - choć powodowanymi innymi rzeczami - nie była już sama. Nie drgnęła jej nawet powieka na kolejno padające słowa nie obawiała się - ani o siebie ani o Yaxleya - było jej obojętne co się z nim stanie. Kiedy puścił jej rękę uniosła ją wyżej żeby zacisnąć na podbródku Manannana wspinając się na palce by znaleźć bliżej.
- Jeśli istotnie tak twierdzisz, to widocznie brak ci świadomości ile dziś znajduje się na szali. - odpowiedziała mu unosząc brodę wyżej, przesuwając tęczówkami po jego twarzy popychając go i odsuwając się dalej z ciężkim oddechem i mimowolnie mocniej bijącym sercem. Wypuszczając między nich żądanie, propozycje, rozwiązanie, którą skwitował zerowa odpowiedzią wyginając jej wargi w kpiącym niemal uśmiechu na prychnięcie - dokładnie tego powinna się spodziewać. Czyż nie? Gdyby sprawy były tak proste - choć zaskakujące - i jasne jak opowiadał nie istniałby powód dla którego miałaby tego nie zobaczyć.
Zawód i rozczarowanie objęły ją całkiem, kiedy odwrócił się z zamiarem wyjścia. Broda uniosła wyżej, każde słowo czy gest było odpowiedzią. Najgorszą z możliwych dzisiaj, ale przynajmniej wiedziała co zrobić dalej. Choć zawracając sprawił że jej serce obiło się mocniej. Ale kolejne słowa ja zaskoczyły. Uniosła brwi odrobinę wyżej. Sen przyniósł jej wygląd w przyszłość, czuła to podskórne, nie śniła nigdy w taki sposób - tak wyraźny i dokładny. Wskazał jej czyhające niebezpieczeństwa. Czy ja zdenerwował? Nie. Bardziej rozedrgał, wytrącił z równowagi, reakcje które prezentowała w nim zapowiadały, że oddała mu wszystko, dziś rozczarowana tym że to zrobiła.
- Irracjonalnie. - powtórzyła po nim wyginając wargi w spojrzeniu biła wciąż złość. Uniosła obie dłonie, przesuwając nimi po twarzy, zaśmiała się w nie z rozgoryczeniem, przesuwając po niej, opuszczając je, stawiając w tym czasie kilka kroków, jakby rozchodzenie złości istotnie mogło się wydarzyć. Zatrzymała się, zwracając w stronę męża. - Pozwól więc że przedstawię ci tezy, fakty i wnioski. - zaproponowała, z trudem panując nad głosem w który pozornie wlała spokój, unosząc wargi w uprzejmym pięknym uśmiechu, choć trudno w nim było znaleźć cokolwiek pozytywnego. - To szampan który smakował… cóż jak nic co piłam wcześniej - zachwycający, zadziwiający trudny do ubrania w słowa - był swistoklikiem, który przeniósł się cię Szkocji. Fakt? - zapytała nie czekając. - Teza: napój który się w nim znajdował był eliksirem, bo inaczej nie umiem wytłumaczyć uczuć, które odeszły kiedy obudziłam się dzisiaj. Wniosek: ktoś istotnie, celowo sobie z nas zakpił. - rozkładała wszystko na części pierwsze monologu, który dopiero zaczęła. - Teza: Gdyby tego wieczoru brudne łapy rebeliantów wyciągnęły się w moim kierunku, a świstoklik był sposobem by nas rozdzielić to nie miałbyś pojęcia gdzie mnie znaleźć. Fakt? - zadała kolejne zbliżając się do niego. Kipiała od złości. - I zanim pomyślisz, że wyolbrzymiam sprawę i wywracając oczami stwierdzisz że “nic takiego by się nie stało” - bo przecież, kto śmiałby to uczynić? - pozwól że zdradzę ci coś, o czym do tej pory nie wiedziałeś: ci parszywi rebelianci mieli już czelność położyć w ostatnim czasie swoje brudne dłonie na mojej rodzinie. W swojej ignorancji jednak uważasz, że nikt nieśmiałby stanąć przeciw tobie, czyż nie? To kolejny fakt. - zauważyła uprzejmie - To teraz do tezy którą wymownie potwierdziłeś przed chwilą - w miejscu do którego się teleportowałam nie byłam sama. Co więcej znajdował się tam jeden z gości. Oczywiście, nie musiało być tak w twoim przypadku ale potwierdzić własną wersję historii która mi odpowiedziałeś możesz szybko - zamiast tego zarzucasz mi irracjonalność. Dlatego zakładam, że nie byłeś tam sam - co więcej, jestem pewna, że była to jedna z kobiet, które znajdowały się w łaźni razem ze mną. Spojony eliksirem wziąłeś ją chętnie. Choć dziś sądzę, że nie potrzebowałeś eliksiru, a jedynie przyzwolenia od drugiej strony. - wykrzywiła wargi w kpiącym uśmiechu. - Widzisz, mój miły, to już nie kwestia tego co wczoraj zrobiłeś a tego w jaki sposób zdecydowałeś się potraktować dziś mnie. - powiedziała, płatki nosa zafalowały, kiedy nabierała powietrza. Czuła wrzącą złość, bezsilność, która zaszkliła jej oczy potęgując furię, która zbliżała się szybko. - To ZE MNIE decydujesz się zrobić nieświadomą, niezorientowaną IDIOTKĘ pozwalając by śmiała mi się w twarz, ginąc w tłumie. ZMUSZAJĄC mnie - uniosła rękę, żeby szybko, chaotycznie, uderzyć się w pierś kilka razy. - TWOJĄ ŻONĘ bym chodziła pomiędzy nimi podejrzewając, że wziąłeś jedną z nich. ODBIERAJĄC mi możliwość dalszego UFANIA którejkolwiek z kobiet które się tam znajdowały - wymierzenia odpowiedniej kary.* - mówiła szybko, niektóre ze słów nieopatrzne wtrącając w języku francuskim. Jeszcze nie przechodząc na niego całkiem, jeszcze trzymając nad sobą resztki kontroli, która umykała jej momentami, kiedy ciało napinało się wśród wyrzucanych słów. Wściekła, nie próbując chować swojej złości przed nim, widział ją już wcześniej. Wzięła wdech, jeden, drugi, oplatając emocje rozpaczliwym kagańcem kontroli. Podatna dziś na nie bardziej niż chciałaby przyznać. - Wiesz ile czasu budowałam te relacje by zwróciły się potem? Ile zajęło mi zdobywanie wśród nich sojuszników nie tylko dla siebie? Zamierzasz zniweczyć szansę na to, bym mogła dalej ufać tobie? Przekreślić wiarę że chcesz naszej wspólnej drogi. Zabawny sposób obrałeś na dowiedzenie własnej lojalności. - zauważała, wykrzywiając wargi. - Ilość tropów do sprawdzenia jest ograniczona, metod kilka, mam czas, znajdę odpowiedź, ale tego ci nie wybaczę. - zapowiedziała zaplatając dłonie na pierwsi, czując gorąc który ją oplatał, duszność, która sprawiała że robiło jej się niedobrze. Odwróciła się, podchodząc do wejścia na taras, które uchyliła. Może potrzebowała zimnego powietrza. Wzięła wdech, pozwalając by objęło ją morskie powietrze. - Kierowała mną naiwność którą sądziłam że wypleniłam z siebie skrzętnie. - wypowiedziała ciemnym spojrzeniem przesuwając po rozpościerającym się widoku. Morzu, otaczającej ją z każdej strony. Wyciągnęła rękę, opierając się o framugę. - A może potrzeba by nie skończy jak kobiety które widziałam wcześniej. - widziała to przecież z bliska. Człowieka, którego podziwiała najmocniej, który żonę znaczącą dla niego wszystko zdradzał z kochanką. Kochanką, którą zaakceptowała - ale nie była Evandrą, nie umiała, nie chciała, nie zamierzała. Chciała usłyszeć dźwięk łamanych kości. - To nic, mój miły. To moja wina. - przyznała odwracając się powoli, odnajdując sylwetkę Manannana. - Dałam się omami - słowom i zapewnieniom, nadziei, potrzebom słabego serca. Naiwnie widziałam w tobie więcej; przez chwilę uwierzyłam że stanęłam przed mężczyzną, który potrafi pojąć co znalazło się przed nim. - stała pewnie, choć widocznie roztrzęsiona, złamana, nadal dumna, ale rozczarowana. - Cóż za szczęcie, że nic mi ostatnio nie obiecałeś, czyż nie? - jej usta wygięły się w niechęci i pogardzie, kiedy broda unosiła wysoko. - Kiedy wypowiedziałeś te słowa liczyłam, że zrozumiałeś, że prawda jak brudna i niechciana i szczerość pozwoli zbudować nam najwięcej. Myliłam się. Nie pojmujesz nic. Ale kto wie, może właśnie łamiąc każdą kość w palcach dłoni którymi ośmieliła się cię dotknąć, z mych warg potoczą się podziękowania za to, że otworzyła mi oczy. Że oto znajduje się nie przed mężczyzną, a chłopcem który zamiast budować z kobietą przy której boku dopełni własnych dni woli bronić sekretu jednonocnej przygody. Złożyć siebie na twoje barki? - jej wargi wykrzywiły się z odrazą zmieszaną z pobłażaniem. Pokręciła przecząco głową. - Pozwolić ci się mną zająć? Zająć niebezpieczeństwami czekającymi na mojego syna? Wyborny żart.- dodała, choć tak naprawdę właściwie skończyła. Nie zamierzała już czekać, ani pytać. Odpowiedzi znajdzie, choć pewnie zajmie to jej więcej. - Otrzymasz to, za co zapłaciliście. Jestem cierpliwa, za kilka lat będę wolna. - ruszyła pozornie w jego kierunku, lecz tak naprawdę wyjścia. - A teraz racz mi wybaczyć, mój drogi - w moim harmonogramie pojawił dodatkowy podpunkt, którym zamierzam niezwłocznie się zająć. Jeśli nie masz planów na dziś polecam jakiś zamutz jak mniemam nie muszę wskazywać drogi. - oddychała ciężko, jej broda unosiła się ku górze kiedy tnącym powietrze spojrzeniem patrzyła na męża stawiając kolejne kroki. Prowokowała go specjalnie, zraniona, zdradzona, upokorzona. Zacisnęła ręce wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. Zgoda była tylko pozorna. Nie mógł - do szału doprowadzała ją myśl, że mógłby chcieć dotknąć kogoś poza nią, że możliwe że to zrobił, że odnalazł w tym radość, która przyniosła mu satysfakcję, że nie była wystarczająca, jako kochanka, jako żona, jako kobieta. Ale nie zamierzała błagać by tego nie robił. Ani prosić. Ani go powstrzymywać. Ostatecznie i tak musiał wrócić do niej. To z nią u boku mieli widzieć go wszyscy i zawsze, żadnej nie mógł dać tego, co miała już w dłoniach. Jego nazwiska - i prawdopodobnie - jego dziecka, które zostanie uznane przez świat. Reszta była… przyjemna, odzywająca się uciszanymi podszeptami pragnień słabego serca. Ale czy potrzebna?
Nie.
Melisande znała odpowiedź. To była jej szansa, ale szansa nie na miłość - teraz była już pewna, choć przez chwilę w jej sercu znalazła się nadzieja - szansa na to by osiągnąć więcej. Na siłę, urodzi mu dziecko a potem cierpliwie zaczeka, jako wdowa będzie mogła oddać się czarnej magii zyskać potęgę - jeszcze większą i potężniejszą.
Nie oddała mu wszystkiego, jeszcze nie. Dlaczego więc coś ściskało się w niej wprawiając wnętrze w nieprzyjemne drżenie?
Nie wiedziała. Nie zdążyła opuścić komnat po kilku postawionych krokach czując jak obraz drzwi do których zmierzała niezrozumiale rozmywa się i zaczyna falować. Powstały w głowie chaos zawirował, zachwiała się na nogach, zwolniła, a nim postawiła kolejny krok ciemność oblekła Melisande zewsząd zgarniając we własne ramiona.
Przytomność odzyskała, kiedy opuszczał ją na materac własnego łoża, z początku zagubiona, nie rozumiejąc popędzanej służby, ledwie chwilę później spoglądając na zamkowego uzdrowiciela, wysłuchującego padających wyjaśnień z ust Mannanna i proszącego w pewnym momencie by wyszedł na czas badania. Anitha pomogła jej się przebrać w koszulę nocą w której czasem sypiała, a potem czekała oddychając ciężko, czując pulsujące skronie, odpowiadając na zadawane pytania, poddając się kolejnym działaniom by w końcu otrzymać wynik w swoje dłonie. Wyrok, czy nadzieję? W uzdrowiciela wpatrywała się nieprzytomnie, próbując przebrnąć przez wszystkie emocje, które napływały do niej jedna po drugiej, jemu mówiąc, że tą informacją z mężem chciałaby podzielić się sama. Anithcie, żeby powiedziała Mannananowi, że potrzebuje pięciu minut. Bo kiedy tylko drzwi za służką zamknęły się nie wytrzymała, przytłoczona - nigdy wcześniej nie czuła się taka. Spętana własnymi emocjami i snem który nadal przewijał się w świadomości. Trwała w miejscu w którym ulga splatała się ze złością, radość ze smutkiem, wdzięczność z bólem zasłaniając dłonią wargi, by pohamować dźwięki przed wyrwaniem się na wolność kiedy wielkie słone łzy skapywały po policzkach przemykając po palcach jednej ręki. Druga znajdowała się na brzuchu.

*drukowanymi są po francusku


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]19.09.24 23:57
Doprowadzała go do szału. Czuł, jak błogi spokój, który towarzyszył mu tuż po przebudzeniu, umyka z każdą chwilą, wyparowuje razem z kolejnymi wypowiadanymi przez Melisande słowami, bezpowrotnie zastąpiony narastającą irytacją, stopniowo przeradzającą się we wściekłość. Czy robiła to celowo? Po co? Wiedziała doskonale, jak wyprowadzić go z równowagi, którymi nerwami szarpnąć, żeby gorący temperament wziął nad nim górę i zdawała się trafiać w każdy jeden – nawet wtedy, gdy nie mówiła nic, zbywając jego pytanie słodkim uśmiechem. Odpowiedział jej tym samym – choć w jego przypadku w drgających w górę kącikach kryło się coś groźnego, ostrzegawczego; jeżeli sprowokuje go dalej, nie będzie baczył na czyny ani słowa. – I kto pomógł ci w tych poszukiwaniach? – zapytał, pozornie nie podnosząc głosu, choć poszczególne głoski drgały niekontrolowanie. Fakt, że sparafrazowała jego własne słowa mu umknął, nie pamiętał już, co przed chwilą powiedział; wtedy wydawało mu się to mało istotne, mające za moment odejść w niepamięć.
Och, a ty jak zawsze wiesz wszystko – żachnął się, wlewając pomiędzy słowa tyle sarkazmu, ile tylko był w stanie. Miał już dosyć tej wymiany zdań, miał ochotę zamknąć jej usta – i przez moment nawet to rozważał, gdy krzyżowali spojrzenia, niemal zetknięci ciałami. Krew szumiała mu w uszach tak głośno, że nie słyszał własnych myśli, chwilowo skupiony wyłącznie na lśniących ze złości oczach Melisande i czerwieni barwiącej policzki, była piękna bez względu na to, jakich głupot by nie wygadywała. Mógłby wziąć ją tu i teraz, już trzymał ją przecież w uścisku, ale coś go przed tym powstrzymywało – być może następne wylewające się pomiędzy nich zdania, a może dłoń mocno zaciśnięta na jego podbródku. – Oświeć mnie więc – odpowiedział, odpierając butne stwierdzenie; nie wierząc, że mogłaby go czymś zaskoczyć – co się na niej znajduje? – zapytał bezceremonialnie, tonem prawie znudzonym, chociaż nadal uniesionym; udając, że tak naprawdę wcale nie obchodziło go, co Melisande miała do powiedzenia. Nie odwrócił się jednak ani nie wyrwał, zwyczajnie wpatrując się w jej tęczówki z wyczekiwaniem; czy miała mu odpowiedzieć? Czy planowała znów uciec się do niedopowiedzeń i zagadek?
Nie cofnął się, kiedy go popchnęła, odruchowo zapierając się nogami o podłogę, przez cały czas śledząc spojrzeniem jej poczynania. Widział, że ją zirytował, nie czując jednak z tego powodu ani krzty wyrzutów sumienia; spomiędzy nich dwojga to ona zachowywała się niedorzecznie, wyolbrzymiając rzeczy, które nie powinny mieć absolutnie żadnego znaczenia. Nie zgadzał się z nią – i nie rozumiał, jej zarzuty trafiały gdzieś obok, odbijały się od ścian, tworząc wokół niego pozbawiony sensu hałas – przed którym chciał uciec albo go przekrzyczeć; jeszcze nie był pewien. – Irracjonalnie – powtórzył, odwracając się prosto w jej stronę, rozkładając szeroko ramiona, jakby chciał powiedzieć: proszę, przedstawiaj. Wyjaśnij, co cię tak rozwścieczyło, Melisande.
Nie odpowiedział jej na pierwsze z pytań, powstrzymując się też przed kiwnięciem głową; tego, że szampan przeniósł go do Szkocji, potwierdzać nie musiał – powiedział jej o tym sam. To, że z nich zakpiono, również było oczywiste. Reszta jednak ocierała się o abstrakcję, pod wpływem eliksiru nie był w stanie myśleć ani o rebeliantach, ani o jej bezpieczeństwie – o czym z całą pewnością dokładnie wiedziała. Oskarżanie go o ignorancję nie miało nic wspólnego ze sprawiedliwym osądem, i z tego Melisande również musiała zdawać sobie sprawę – a więc robiła to wyłącznie po to, by z niego zadrwić, rozjuszyć. – Chcesz mi powiedzieć, że to o rebeliantach rozmyślałaś poprzedniej nocy? – zakpił, parskając bezgłośnym, ale pozbawionym wesołości śmiechem. – Nie rozśmieszaj mnie, Melisande, nie możesz być zła o to, że upojony eliksirem, nie rzuciłem ci się na ratunek – zwłaszcza nie mając pojęcia, że mogłabyś go potrzebować. Czy te uczucia, których nie potrafisz wytłumaczyć, miały w sobie coś z racjonalności? – pytał dalej, nie mając pojęcia, po co właściwie starał się rozbroić jej argumenty. Wątpił, żeby jego słowa zdołały przebić się przez jej wzburzenie, ale znów: on sam porzucił już próbę dojścia do porozumienia. To nie była już dyskusja, a walka o to, czyja racja ostatecznie znajdzie się na wierzchu – a Manannan nie miał w zwyczaju takich potyczek odpuszczać łatwo. – Masz rację – wciął się głośniej, teraz musieli być już doskonale słyszani na korytarzu przed komnatami – ale nie mogłoby obchodzić go to mniej. – Nie byłem ostatniej nocy sam. Spędziłem ją upojnie w ramionach innej kobiety i nie jestem pewien, czy eliksir w jakikolwiek sposób zmienił jej przebieg. To chciałaś usłyszeć? – wyrzucił, robiąc krok do przodu, w stronę Melisande. Czy naprawdę aż tak jej to przeszkadzało? Czy wierzyła, że zrobił to specjalnie – żeby ją upokorzyć? Czy przez te wszystkie miesiące nie poznała go ani trochę? – Ufania? Wymierzenia kary? Za co, Melisande? – Zniwelował dzielący ich dystans, chwytając ją za rękę, zanim zdążyłaby po raz kolejny uderzyć się w klatkę piersiową. Francuskie słowa wplecione we wzburzone zdania nie zaburzyły przekazu, wychwycił ich znaczenie, ale i tak kompletnie nie rozumiał stojącej za nimi motywacji. Ulotna noc nie zmieniała niczego, to Melisande była jego żoną, damą Norfolku; Manannan w żaden sposób nie potrafił przejrzeć jej punktu widzenia – ani zrobić tego nie próbował, zbyt już ogarnięty wściekłością, żeby być w stanie wykrzesać z siebie skrawki empatii, którą i tak nigdy nie grzeszył. – Nic się nie zmieniło – stwierdził z mocą, wypuszczając jej dłoń. – Padłaś ofiarą tej samej kpiny – czy powinienem przestać ufać tobie? – zapytał. Wciąż nie powiedział mu, co właściwie wydarzyło się w Szkocji po tym, jak się do niej przeniosła; czyje morderstwo skrzętnie planowała? Jego własne? Pokręcił głową, odwracając się na chwilę, podczas gdy Melisande nadal kontynuowała ten festiwal absurdu. – Nie muszę niczego dowodzić – warknął, musiała uznawać jego słowo za wyjątkowo wiotkie, skoro gotowa była przekreślić je z tak idiotycznego powodu. – A jeżeli te relacje zawalą się od jednego durnego żartu, to zbudowałaś je na wyjątkowo kiepskim gruncie – dodał, musiała to w końcu dostrzec: że robiła z igły widły; że zachowywała się niedorzecznie.
Machnął ręką w reakcji na jej kolejne słowa, nie wierzył, by osobiste śledztwo doprowadziło ją do czegokolwiek; nikt ze zgromadzonych w łaźniach arystokratów nie będzie chętnie opowiadał o tym, co wydarzyło się pod wpływem eliksiru. Odwrócił się, pozwalając, żeby następne zdania przepływały gdzieś obok niego, nie miał jej nic więcej do powiedzenia – w tamtym momencie gotów naprawdę spędzić resztę dnia w przybytku, do którego go wysyłała, a później upewnić się, żeby wieści o tym do niej dotarły. Dwoje mogło grać w tę grę.
Gdyby nie odwrócił się, żeby rzucić w jej stronę ostatnich słów, zapewne nie dostrzegłby w porę jej upadku; chwiejny krok zarejestrował z opóźnieniem, ciało zareagowało, zanim umysł zdążyłby połączyć fakty. Przebiegł przez komnatę, docierając do Melisande dokładnie w chwili, w której poleciała do tyłu – wyciągając ramiona w samą porę, żeby uchronić ją przed uderzeniem plecami o kamienną posadzkę. Jej imię wyrwało mu się spomiędzy warg samoistnie, trochę jeszcze doprawione frustracją – zabarwione emocjami, które nie miały okazji ostygnąć, a już były wypychane przez inne, niezrozumiałe, pozbawione sensownego wytłumaczenia. Nie zastanawiał się jednak nad nimi, odruchowo obracając się, żeby podnieść bezwładne ciało żony, jednocześnie krzykiem wołając służbę, żądając od przestraszonej pokojówki, żeby natychmiast wezwała uzdrowiciela; jeszcze nie odnajdując się w chaosie, który zapanował zaledwie parę minut później, skupiony wyłącznie na Melisande. Na miękką pościel odłożył ją ostrożnie, zatrzymując się przy łóżku na dłuższy moment, w pierwszym momencie protestując, gdy magomedyk kazał mu wyjść – odliczając czas jego wizyty nerwową wędrówką wzdłuż i wszerz korytarza. Gdy Anitha poinformowała go, że powinien poczekać pięć minut, wytrzymał zaledwie dwie – później ze zniecierpliwieniem otwierając drzwi prowadzące do sypialni, nie zważając już na niczyje protesty; zatrzymując się parę kroków od nóg łoża, żeby uważnie przyjrzeć się twarzy żony, jeszcze przed chwilą czerwonej ze złości, teraz: bladej, prawie szarej. – Powiedz mi – zażądał jedynie krótko, cicho; uzdrowiciel nie zdradził mu niczego, nawet pomimo skierowanej w jego kierunku groźby. Dlaczego? Co tym razem przed nim ukrywała?
Nie miał już ochoty na żadne zagadki.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Komnaty Melisande [odnośnik]20.09.24 13:19
- Znalazłam ją sama. - powiedziała, bo właściwie tak było, Yaxley w tamtym czasie poszukiwał własnej różdżki. To, że miała wtedy towarzystwo, to całkiem inna sprawa, czyż nie? Uniosła filiżankę z kawą, żeby napić się z niej trochę. Wywróciła oczami na wylewający się z warg jej męża sarkazm. - Widziałam to. - uparła się, nie musiał jej ani wierzyć, ani słuchać. Ale dzisiaj prawda znajdowała się u jej boku, czuła to.
Zacisnęła mocniej palce na jego brodzie, doprowadzał ją do szału, czuła wyraźnie drobiny wściekłości krążące pod gładką skórą. Może… może gdyby przesunęła rękę niżej (co zrobiła mimowolnie pozwalając by palce objęły szyję) może gdyby dodała drugą zabrałaby mu oddech na tyle, by przestał wyrzucać z warg te niestworzone historie, by w końcu przyznał jej rację. Powiedział prawdę, przeprosił za to co zrobił. Przeniosła tęczówki z jego szyi i własnej ręki na oczy kiedy kazał się oświecić. Zmierzyła spojrzeniem twarz.
- Ja. - powiedziała zaciskając wargi. - My. - dodała popychając go ze złością, odsuwając się, odwracając odchodząc, naprawdę tego nie pojmował?
- Rozmyślałam o nich od miesięcy, od kiedy odważyli się dotknąć Evandry, od kiedy mieli czelność wejść do Kent i zabrać ją stamtąd. I myślałam nad tym dzisiaj, nad tym jak nie jesteś przygotowany na to, gdyby coś takiego spotkało mnie! - bo wiedziała że ma rację. Nie znalazłby jej. Nie wiedział gdzie szukać.
- Mogę być zła O CO CHCĘ! - to zdanie może i nie miało sensu, ale ciążowy nastrój, to rozedrganie, brak logiczności w jasnowidzkim śnie u niej, wszystko to wytrącało ją z równowagi, ramion logiki, sprawiając że w złości napinała wyprostowane po bokach przy ciele ręce, będąc przekonaną że miała do tego pełne prawo i nikt nie mógł jej mówić o co wolno jej się złościć a o co nie. - Oczywiście, że nie miałeś, byłeś zajęty - czyż nie? Pytam gdzie szukałbyś mnie dzisiaj? I jak zamierzałbyś mnie znaleźć gdybym nie wróciła? - postawiła przed nim kolejne pytania, nie zamierzając tej walki poddać. Nie dzisiaj.  
Nagłe przyznanie racji które potoczyło się z ust jej męża zaskoczyło ją na tyle, by - zanim nad czymkolwiek zapanowała - na twarzy istotnie zajaśniała ta emocja, przebijając się przez złość która ją obejmowała. Przyznanie winy - a może prawdy? - rozchyliło jej wargi unosząc brwi. Zacisnęła je zaraz, mięsień na policzku drgnął. Broda uniosła się wyżej. Brwi zeszły ze sobą. Oczy zmrużyły. Oddech mimowolnie przyśpieszył. Do tego dążyła? To chciała usłyszeć? Drań. Ręka przecięła powietrze, wściekła, szybka, ale cofnęła się gwałtownie zmieniając jej trajektorie - palce przemknęły milimetry przed jego twarzą. Opadła z boku ciała. Objęła ją drugą wbijając w nią paznokcie, ale nie mógł nie dostrzec, jak zadrżała, kiedy wczorajszą noc nazwał upojną, jak nabrała ciężko oddechu kiedy przyznał że możliwe, że eliksir nie zmienił niczego. Drań. Odwróciła trzęsąc ze złości, dopadając do stołu. Z okrzykiem wściekłości tłukąc o podłogę to co, znalazła pod ręką. Kawałki porcelany rozsypały się po kamieniu.
- TO JUŻ WIEM! - wykrzyczała, nawet nie zauważając, że słowa wypowiedziała po francusku. - Chce zobaczyć jej twarz. - wróciła w jego stronę oddychając szybko, ciężko, trzęsąc się ze złości, nie opuściła brody. Oczy zaszkliły jej się mimowolnie, wypychając kolejne słowa, odsuwając jakąkolwiek kontrolę. Napinając każdy mięsień, kiedy nie panowała już całkowicie nad sobą i nad głosem. Uwidaczniając żyły na szyi. Zatrzymana dłoń zaskoczyła ją ponownie, na tyle, że zamiast spróbować ją wyrwać spojrzała ku niej. - Za to, że robisz z niej sekret. - wysyczała, mimowolnie kierując twarz w jego stronę, niemal unosząc się na palcach. - Za to, że wynosisz ją ponad mnie. - gdyby sprawa znaczyła niewiele, nie byłoby sensu by ukrywać jej tożsamość. - Za to, że dotknęła tego, co należy DO MNIE! - wymieniła jako następne, ostanie ze słów wykrzykując. Manannan był jej. Jeśli chciał ją zdradzać, nie była w stanie go przed tym powstrzymać - wiedziała, że nie. Ale każdą zabawkę, którą weźmie, zamierzała zająć się odpowiednio. Tej nie odpuści, choćby miałaby być to ostatnie rzecz którą osiągnie. Prychnięcie, imitacja rozbawienia wypełniona goryczą wydarło się z jej ust, kiedy stwierdził, ze nic się nie zmieniło.
- Masz rację, nic się nie zmieniło - tylko wydawało mi się, że idziemy na przód. - tak naprawdę, stali w miejscu. - A ufałeś kiedykolwiek? - zapytała wyginając wargi. - Rób co chcesz - stwierdziła, zanim zdążył odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie. - jedynym co Efrem wczoraj dostał to możliwość nacieszenia oczu i obietnica posiadania mnie w całości, jeśli znajdzie sposób i odwagę, by sięgnąć po to czego pragnie. W przeciwieństwie do ciebie i twojej towarzyszki, która rozkłada nogi przy pierwszej lepszej okazji, niezależnie od uczuć, racjonalności czy przeciwieństwa tego, zdaje się, że mam głęboko zakorzenione poszanowanie do pewnych wartości i zasad. - jej broda dźwignęła się do góry, choć próbowała być niewzruszona i spokojna, nie umiała całkiem ukryć targającej nią wściekłości, oburzenia, odrazy. Złości, że odmawiał jej informacji której chciała. Upokorzenia, kiedy stał przed nią dumnie oznajmiając, że wziął kogoś innego. - Ale może skoro tylko dla mnie one cokolwiek znaczą, winnam zastanowić się czy nie przyjemniej będzie złamać kilka. - wyrzuciła z siebie, choć podejrzewała, że nie była w stanie zakuta w kajdany tego jak ją wychowano. Na razie, przynajmniej. Gdyby mógł wziąć ją każdy, ile tak naprawdę byłaby warta? - Nie musisz. - zgodziła się potakując głową. Nie musiał - nic jej mówić, niczego udowodniać. Nie musiał nawet spędzać z nią czasu. Noce mógł oddawać innym. Właściwie, była naiwna myśląc, że da radę utrzymać go przy sobie. Nie miała żadnej kontroli. - Wspominam jedynie, co sam żarliwe zapewniałeś, że chcesz zdobyć. - wytknęła mu sznurując mocniej usta. Była głupia, postanawiając mu wtedy uwierzyć.
- Zdrada, potrafi skruszyć nawet najtwardsze skały. - orzekła, niezłomnie przekonana o własnej racji. Mógł bagatelizować to wszystko, nazywać ją irracjonalną, ale potrzebowała tylko twarzy, chciała żeby powiedział jej z kim był - bo co zrobił było kwestią oczywistą. Ale milczał, kiedy mówiła dalej. Milczał, kiedy ruszyła w jego kierunku, rozwścieczając ją jedynie bardziej. Milczał kiedy go mijała, zostawiając z propozycją na popołudnie, całkowicie sprzeczną z tym czego oczekiwała naprawdę.
Nagły zawrót głowy ją zaskoczył, gdzieś w tle umysłu zrozumiała, że traciła przyjemność. Odgłos zaprzeczenia pomknął wewnątrz głowy. Ostatnim, czego chciała to okazać przy nim jakąkolwiek słabość. Pokazać, że naprawdę ją to ubodło. Naprawdę ruszyło. Naprawdę zraniło. Nie miał mieć już do niej dostępu. Ale nie była w stanie zatrzymać wprawionego w ruch koła, oprzeć się oplatającej ją ciemności, ściągającej we własne ramiona.
Kiedy otworzyła ponownie oczy znajdowała się już na łóżku. Początkowo zagubiona nie wiedząc, ile czasu minęło. Skąd wzięli się wszyscy wokół wśród powodowanego szmeru i głosów. Nie spojrzała w kierunku męża, zaciskając wargi i rękę w pięść. Teraz zła jeszcze na to, że wykazała się słabością. Że zawiodło ją własne ciało, kiedy chciała pozostawić go za sobą z godnością.
Próbowała się skupić, na uzdrowicielu, padających pytaniach, ale myśli nadal miała rozbiegane, uczucia rozrzucone, coś w środku roztrzaskane, wbijające się ostro, wyciągające z warg spazmatyczny szloch ledwie chwilę po tym jak została sama. Uniosła się, pochylając trochę, zamykając oczy, dźwięki rozpaczy gubiąc w dłoni, której nie odejmowała od warg. Uspokój się, Mellie. Nakazywała sobie raz po razie. Za chwilę to zrobi, pogrzebie własną naiwność, nadzieje - którymi gardziła przecież od samego początku i które grzebała już nie raz. Wytyczy nową drogą. Teraz miała już wszystko, na czym zależało jej wcześniej. Nie potrzebowała więcej, ale rozochocona wierzyła jeszcze do dzisiaj, że jego perspektywa była na wyciągnięcie ręki. Świadomość rzeczywistości bolała jak upadek z wysokiego piętra. Połamała ręce i nogi, nadal żyła, ale musiała pozwolić im na rekonwalescencje, określić nową ścieżkę, by nie czuć się w ten sposób więcej. Uniosła brodę, wciągając powoli powietrze. Raz, drugi, trzeci. Nie stało się przecież nic, czego nie powinna zakładać od samego początku. Pięć minut, tyle powinno wystarczyć by pozwolić jej względnie się uspokoić, odnaleźć znajome ramy, przywdziać maski. Ale nie dostała chwili, której potrzebowała by pozbierać się w sobie. Anithe spotka kara, tego jednego była pewna w momencie kiedy drzwi uchyliły się za wcześnie. Chociaż wiedziała, że próbowała przekonać Mannanana i wątpiła by była w stanie cokolwiek zdziałać. Teraz nabrała w płuca spazmatycznie oddech, unosząc dłonie żeby zetrzeć ślady popełnionej zbrodni. Czegoś czego nie chciała i nie zamierzała mu już więcej pokazać. Unosząc się trochę wyżej, podnosząc pomału, opierając plecami o zagłówek. Policzki zaczerwienione były od duszności i łez, które nimi spłynęły kontrastując z nienaturalną szarością, oczy nadal zaszklone, skóra bladawa, oddech rwał się zdradziecko, kiedy unosiła na niego oczy. Nadal była piękna, mimo pozornej słabości, nadal dumna, mimo chwilowej niemocy. Wystarczy je przecież wyłączyć, schować, tak jak chowała przed światem, nie dać mu do nich więcej dostępu, zostawić jedynie to co będzie sprawiać pozory prezentując, co sam wybrał - zdradziecką ułudę doskonałości, plan układał się sam, misternie choć jeszcze powoli, kiedy myśl obejmowała mgła z emocji. Nie musiała się śpieszyć, nikt nie był w stanie zmienić przeszłości, miała czas - potrzebowała tylko znajomej cierpliwości. Zawiesiła na nim tęczówki w pierwszy odruchu chcąc zachować dla siebie wszystko. Brakiem wyjaśnień ukarać go za to, do czego doprowadził. Spojrzała w bok, na taras a może niebo rozpościerające się nad ziemią. Nie było w tym sensu - siłą wybiłby odpowiedź z uzdrowiciela, przecież. Obiecała też co innego - nie znosząc własnych - dzisiaj - ułomności. Wypuściła powietrze z warg, wracając do Manannana spojrzeniem, wyciągając do niego rękę.
- Twój syn postanowił zrobić nie lada wejście. - powiedziała cicho, zgłoski brzmiały pozornie pogodnie, jednak brakowało w nich jeszcze każdego dźwięku, kształtne wargi wygięły się w urokliwym uśmiechu. Każdy wyraz twarzy zdawał się niepełny, jakby brakowało w nim czegoś. Radości, którą powinni przeżywać właśnie razem, wspólnie. A może zaufania, które uleciało, które nie mogło należeć już do niego, kiedy położył ją poniżej jakiejś innej kobiety. Mogli mieć dzisiaj wszystko i za to, nienawidziła go tak mocno, że czuła dokładnie pulsujące w niej uczucie. A może nienawidziła własnej naiwności, własnej słabości. Była winna tylko sobie. Teraz, gdy o tym myślała miała tylko chęć zaśmiać się gorzko z lekkomyślności którą się wykazała - zaufać piratowi. Ledwie powstrzymywała własne wargi, by nie wygięły się z pogardą ku wyborom, których zdecydowała się dokonać. - Nic mi nie jest. - powiedziała przesuwając spojrzeniem po męskiej twarzy, mięsień drgnął na policzku - było jej wszystko, czuła się słaba, pokona, zdradzona, wściekła, samotna jak nigdy wcześniej, ale fizycznie zasłabła tylko - nic więcej. Poddała się wzburzeniu, choć nie powinna przecież. Ciało miała zdrowe, nie trapione żadną chorobą. Gotowe, na to co było jej obowiązkiem. Uniosła rękę układając ją na jego policzku. Ciemne spojrzenie przesuwało się po twarzy powoli, kiedy uspokajała swoją duszę gasząc rozgorzały wcześniej płomień. Cyk, wystarczy tylko zgasić go, pozwolić dogorywać lekko. Kciuk przesunął się po policzku. Miała już wszystko. - Naprawdę - mam się tylko nie poddawać wzburzeniu. Zbyt często. - szepnęła tak, jakby nic się nie stało, wywracając oczami z żartobliwą manierą, jakby wszystko było dobrze przed chwilą. Niemal pobłażliwie rozbawiona troską - a może poleceniem które podarował jej uzdrowiciel. Istotnie zaczynała ją bawić, mierzić - nie potrzebowała tego. Sztuka musiała jednak rozgrywać się dalej. Więc zagra to co powinna. - Chodź do mnie. - poprosiła, leżąc na podsuniętych pod jej plecy poduszkach, pół siedząc - nie miało znaczenia, czy chciał. Jak mocno nienawidziłaby teraz siebie i jego, abstrakcyjnie, jego obecność znaczyła jej bezpieczeństwo i spokój. To nie pozwoliło całkiem zgasnąć furii, a może sama jej nie nie gasiła histerycznie, naiwnie nie chcąc. Chciała na chwilę zapomnieć i nie zapominać, wtulić się w niego albo pozwolić by położył na jej piersi, brzuchu, bawić włosami pomiędzy palcami, zacisnąć dłonie na szyi, dostrzec krew między kosmykami, pozwolić leżeć myślom rozedrganym, i zebrać je w całość rozrzucona na dwie skrajne strony gubiąc siebie całkiem gdzieś pod drodze nie wiedząc, jaką drogę obrać dalej. Spojrzała przed siebie, rękę wysyłając na powolne wędrówki, zastanawiając się, uspokajając, nakładając kolejne warstwy. Nie pozwoli by ponownie zachwiał jej wartością. Popełniła błąd dopuszczając go blisko siebie tak szybko chcąc nadrobić czas który stracili.
- Każdego czternastego dnia miesiąca, będziemy jadali śniadania tylko w swoim towarzystwie. - odezwała się w końcu nie zaprzestając ruchów. Postanowiła - raz na miesiąc dostanie szansę, a może tworzyła też taką dla siebie. Bez znaczenia, decyzja została już podjęta. To czym będzie okaże się wraz z mijającym czasem. Udręką, utrapieniem, albo pomocą, którą zdecydowała się stworzyć już teraz. Może chwilami które spędzi w samotności, bez oceniających spojrzeń jego rodziny. - Teraz, gdy dopełniliśmy spoczywającego na nas obowiązku nie musisz... - ...marnotrawić na mnie więcej swojego cennego czasu. Zdanie było już przygotowane, ale zdradliwa łza tocząca się niezrozumiale po policzku ją zaskoczyła. Uniosła rękę, żeby ją zetrzeć. Należała do niego - jako żona którą powziął miała obowiązek być mu posłuszną bo jej życie nie było tylko jej - była gwarantem sojuszu, pewnością brzegów Kent. To było ważniejsze od jej życia i jej uczuć. To co zrobi sam, zależało od niego, zwalniała go jednak z wypełniania żądań, które postawiła wcześniej nie widząc sensu w tym by próbowali iść ze sobą dalej. Miała ochotę prychnąć pod nosem, przypominając sobie wlewające w nią zadowolenie padające w łaźni słowa teraz przynoszące rozdrażnienie: doskonale dopasowane małżeństwo, dobrze zgrany duet - jedynie na scenie teatru w którym oboje otrzymali własne role.
Myśli będą tylko jej.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Komnaty Melisande
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach