Wydarzenia


Ekipa forum
Dairine Bott
AutorWiadomość
Dairine Bott [odnośnik]03.09.15 16:50

Dairine Bott

Data urodzenia: 5 marca 1934 roku
Nazwisko matki: Howell
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: księżniczka półkrwi zaklęta w charłaka
Status majątkowy: uboga
Zawód: kręcę się po Nokturnie i przywołuję kłopoty
Wzrost: metr siedemdziesiąt
Waga: równo pięćdziesiąt kilogramów
Kolor włosów: kawa bez mleka
Kolor oczu: kawa z mlekiem
Znaki szczególne: mam puste oczy, krzywą grzywkę i nienawiść skrytą na dnie serca


Dziś rano stanęłam przed naznaczoną kurzem taflą lustra i mętnym z niewyspania wzrokiem analizowałam własne odbicie, zastanawiając się, co z nim nie tak. Po krótkich, aczkolwiek dość uważnych rozważaniach doszłam do przykrego wniosku, że wszystko. I w ten sposób do kolekcji rzeczy, które skutecznie działały mi na nerwy, mogłam z czystym sumieniem dodać te oczy zagubione pomiędzy brązem a gnijącą szarością, krzywo przyciętą grzywkę i krew, w której nigdy nie popłynęła magia.


Urodziłam się jako druga, gorsza, słabsza wersja siostry starszej ode mnie o dwie i pół minuty, a oddalonej jak największa gwiazda świecąca w najpiękniejszym gwiazdozbiorze od kałuży taniego wina wylanego na chodniku przez pijaną kobietę w księżycową, jasną noc. I odkąd pamiętam, zawsze czułam się na uboczu - kiedy siostra stawała się obiektem westchnień i zachwytów na cotygodniowych herbatkach u sąsiadek, ja biegałam raczej za kotami i czołgałam między kłującymi gałązkami agrestu oraz kulkami bukszpanu z tyłu domu; matka wkrótce przestała prasować moje sukienki, trwając w przekonaniu, że i tak je wygnę w krzakach, goniąc nieistniejącego białego królika. Płakałam, patrząc, jak Bernadette okręca się na werandzie w kolorowych sukienkach z kokardkami przy akompaniamencie gromkich oklasków i westchnień pań w średnim wieku, jednak przełykałam zazdrość i szukałam ukojenia w króliczych dziurach, które, jak miałam nadzieję, mogły przenieść mnie do krain zakazanych oczom matki i wolnych od westchnień tej sąsiadki z lekkim wąsem oraz uszami ciągnącymi się brzydko pod ciężarem kolczyków z nieprawdziwego złota i z jeszcze mniej prawdziwym diamentem błyskającym w środku.


Nigdy nie zastanawiałam się, gdzie jest ojciec, a przynajmniej nie do czasu, kiedy brodaty starzec z drobnymi okularami na haczykowatym nosie zapukał do wejściowych drzwi w dzień naszych jedenastych urodzin. O zgrozo, matka wcale się nie zdziwiła - westchnęła tylko, wskazując ręką mnie oraz mówiąc, że rzeczywiście jestem niecodzienna i że wszystko wyjaśniałby fakt, iż należę do tej szkockiej szkoły. Byłam pewna, że pod słodkim eufemizmem krył się wypełniony krzesłami elektrycznymi przytułek dla nienormalnych dziewczynek czołgających się po zachwaszczonych ścieżkach; wtedy jednak mężczyzna pokręcił smutno głową, wbił we mnie spojrzenie tych świdrujących jasnych oczu, a ja czułam się, jakby czytał moje sekrety i obawy spoczywające na dnie duszy, po czym odrzekł z powagą, że moja magia objawi się kiedyś w mniej oczywisty sposób. Stałam więc, przestraszona, nierozumiejąca niczego i pragnąca się rozpłakać, wpatrując się w bliźniaczą siebie drżącymi dłońmi rozrywającą mlecznobiałą kopertę; wtedy też dowiedziałam się rzeczy, których wiedzieć nigdy nie chciałam - że mój ojciec był czarodziejem, który zginął przez wybuch w swoim kociołku, zanim zdążyłam skończyć rok; a matka mugolką, która przez całe nasze życie liczyła, że okażemy się charłakami. Cokolwiek znaczyło to słowo, brzmiało okropnie. Ale wtedy doszło do mnie, że dotyczy ono mnie - wyplutej ze społeczeństwa, brzydkiej, niechcianej i zwykłej.


Kiedy matka i siostra pojechały na ulicę Pokątną, udałam się na grób zmarłej przed laty babki; pobrudziłam alabastrowe kolana, układając znicze na marmurowej płycie i wkładając do zbitego delikatnie po bokach wazonu świeże niezapominajki - na znak, że nie zapomnę. I pamiętam, że zza któregoś nagrobka wychylił się starszy mężczyzna, na oko siedemdziesięcioletni, a na jego mlecznej, lekko przezroczystej i niewyraźnej, jakby zamglonej twarzy pojawił się uśmiech. Wtedy odezwał się basem, a ja zrozumiałam, że na zawsze zawisłam pomiędzy światem czarodziejskim, a codziennym, nie należąc już nigdzie.
Po ich powrocie okazało się, że kupiły mi kilka pseudomagicznych drobiazgów, bezsensownych zabawek oraz pocztową sowę. Miała wielkie oczy ciemne prawie tak, jak moje, i słyszała tylko wtedy, kiedy darłam się do niej wniebogłosy. Dobrałyśmy się - obie okazałyśmy się wybrakowane.


Cały etap edukacji spędziłam błądząc myślami do oddalonych murów Hogwartu, o których w suchych listach pisała Bernadette. Oddaliłam się od niej, zamieniając w kałużę wina (a może to była krew?) mieniącą się brzydko w świetle najwspanialszej siostry i pielęgnowałam w sobie pretensje do niej, że to nie ja byłam niezwykła; wiedząc, co mnie omija, gardziłam wszystkim, co magiczne, w myślach życzyłam czarodziejom, żeby sczeźli, do końca spoglądając na mnie oczami z gasnącymi iskierkami. W wakacyjne noce wertowałam podręczniki siostry, chłonęłam wiedzę garściami i wzrokiem pożerałam układające się w zdania litery. Słuchałam jej opowieści z udawanym zapałem, w myślach mordując ją na pięć różnych sposobów i pękając nieświadomie na kawałeczki, bo nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakiego potwora wyhodowałam w sobie w wieku ledwie piętnastu lat.


Dominic, nieżywy staruszek, również okazał się czarodziejem; wędrowałam na cmentarz coraz częściej, by chłonąć jego słowa całą powierzchnią ciała i wysysać je wszystkimi zmysłami. Poznałam jego troski, lęki i tęsknoty; zmarł ledwie parę lat temu, uprzednio wyrzekając się świata magicznego na cześć swojej mugolskiej miłości, a teraz obserwował ją z cienia, nie mogąc jej dotknąć, ani nawet z nią porozmawiać. I stałam się łącznikiem pomiędzy nieszczęśliwymi kochankami godnymi pióra dramaturga ze zburzonego przed wieloma laty - tak dawno, że tylko najstarsze duchy mogły go pamiętać - Globe Theatre. Byłam nim aż do czasu, gdy pewnego dnia pani Murray nie otworzyła drzwi wejściowych, a jej ciało wciąż tkwiło w fotelu, tknięte zmysłowo przez Śmierć w momencie snu. A potem już nigdy nie udałam się na ten cmentarz, obawiając się pustego spojrzenia nieszczęśliwego ducha.


Na długo po ukończeniu edukacji (wyrwałam się ze szkolnych murów najszybciej, jak tylko mogłam, nie mogąc wytrzymać choćby tych siedmiu godzin dziennie w towarzystwie mugoli patrzących na świat wzrokiem tęskniącym za rozumem), w dzień naszych osiemnastych urodzin, siostra zabrała mnie na wycieczkę do czarodziejskiego świata, na którą przystałam z chęcią, nie zdając sobie jeszcze sprawy, jaki plan buduje się w ciszy w mojej głowie. Kiedy postawiłam stopę na ulicy Pokątnej i wzięłam głęboki wdech wypełniony zapachem słodyczy z jednego sklepu oraz woni starych pergaminów z drugiego, zrozumiałam, że zostałam stworzona dla tego miejsca. I znienawidziłam wszystkich, którzy stanęli na mojej drodze, upartym głosem wmawiając mi, że tu nie należę, że nie należę nigdzie.


Przez te lata nie zmieniło się jedno - lubiłam zmarłych. I jako charłak, zawieszony między światami, starałam się garściami czerpać z tego, co sprawiało mi najmniejszą chociaż przyjemność. Tylko wśród nieżywych znalazłam wsparcie tuż po tym, jak matka opuściła przedwcześnie świat. Próba odnajdywania na mugolskich cmentarzach czarodziejskich nazwisk stała się dla mnie priorytetem życiowym, czego nie omieszkała zauważyć Bernadette. W odruchu dobrego serca zabrała mnie nawet do Doliny Godryka (myślała, że w ten sposób mogła nawiązać się między nami nić zrozumienia, która pękła, gdy skończyłyśmy jedenaście lat - myliła się, ja tylko piorunowałam ją wzrokiem, gdy odwracała spojrzenie, a na języku czułam smak zaklęć niewybaczalnych, których wypowiedzenie niewiele by dało). Tam mogłam błądzić pomiędzy zapomnianymi nagrobkami i płytami o zatartych nazwiskach, których odczytać - mimo wielkich starań, pucowania marmurowych powierzchni materiałowym rękawem szarego płaszcza i klęcia na wszystkich bogów, których imiona potrafiłam sobie przypomnieć - nie umiałam. A pragnęłam z nimi wszystkimi pomówić, wpatrywać się godzinami w ich puste oczy i szukać w nich ukrytych obaw oraz od lat pokrytych szarą warstwą zapomnienia tęsknot; łkałam, przejęta smutkiem, nad historią każdego z osobna, chciałam poznać ich świat i wdawać się w nieskończone polemiki dotyczące tego, co niegdyś było dla nich ważne. Zdecydowanie wyżej ceniłam zmarłych od tych krążących jeszcze po krainie żywych.


Moja siostra również wydawała mi się piękniejsza tuż po śmierci. Ciemne tęczówki i rozlane źrenice przywodziły na myśl nieskończoność, ciało wiotkie jak u zapomnianej lalki zwisało z drewnianego stropu, a porcelanowe niegdyś policzki zapadły się, wpadając w siny odcień. Dotąd myślałam, że uwielbiałam zmarłych, jednak teraz zakochiwałam się na nowo, nietknięta żalem i rozpaczą. Nienawidziłam jej całym dwudziestoletnim, niewinnym sercem; tego, że wśród czarodziejskich znajomych udawała, iż nie istnieję i że sama trwała w pięknym świecie, który znajdował się daleko poza sferą moich możliwości. Odarła mnie z życia, o którym uparcie marzyłam, więc ja zawsze pragnęłam - chociaż doszło to do mnie dopiero w tej chwili - odebrać to należące do niej. Problem z tym, że mnie uprzedziła, jednak ja zawsze byłam samozwańczą królową improwizacji.
Z dłoni wydarłam jej pożegnalny list i spaliłam go, nawet nie przejechawszy  ciągu liter wzrokiem. Zastąpiłam go nowszym, piękniejszym, bardziej łzawym i napisanym moim piórem. Traktował o tym, jak Dairine Bott, od lat borykając się z okrutną śmiercią matki i zapomnieniem przez starszą siostrę, postanowiła odjąć sobie cierpienia i przepraszała z góry tych, którzy znajdą jej ciało i zapłaczą nad jej losem.


Bo Dairine umarła razem z Bernadette, a w jej miejscu pojawił się kłębek nienawiści, widzący nagle szansę na własne katharsis w fontannach starannie wyselekcjonowanych kłamstewek. Spakowałam więc jej rzeczy w brązową walizkę, w którą chowała pakunki wywożone do Hogwartu, ukradłam jej różdżkę - martwym się nie przyda, a mnie już może - i udałam się do jej mieszkania. Ubrana w jej czarodziejskie szaty, z należącą do niej czerwoną szminką na ustach i posmakiem alkoholu z podejrzanych źródeł przeglądałam jej dziennik z poprzednich piętnastu lat, z mimowolnym uśmiechem poznając sekrety nadgryzające niegdyś duszę siostry i kolekcjonowałam zakazane informacje; dopiero teraz poznałam dręczące ją troski i nałóg, w który wpadła; dziecko okrutnego człowieka, które w sobie nosiła; złe rzeczy, do jakich ją nakłonił. Zapragnęłam go zabić, nie z zemsty, a dla zabawy i był to pierwszy raz, kiedy zadrżałam przed samą sobą, zdając sobie nagle sprawę, kim się stałam.


Wychylając się przez okno z widokiem na czarodziejską dzielnicę, delektowałam się gryzącym smakiem papierosów, których Dairine nigdy nie lubiła, lecz przepadała za nimi Bernadette. Przywdzianie jej skóry nie było tak ciężkie, jak mogło mi się wydawać; w charakterystycznym dla niej upięciu włosów wyglądałam pięknie, szaty leżały na mnie idealnie, a przy odpowiednim wysiłku uśmiechałam się tak rozkosznie jak ona.


A od kiedy zostałam Bernadette Bott, świat stanął przede mną otworem.










 
1


Wyposażenie

nóż, sowa, różdżka



Gość
Anonymous
Gość
Re: Dairine Bott [odnośnik]04.09.15 0:57

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Nierówna grzywka, brak magii i płonąca żywym ogniem nienawiść, która wypełnia żyły panny Bott litrami żółci. Chyba nie ma nic gorszego niż marzenia, które nie mogą być spełnione, które przemienią się w obsesję, nadającą kierunek całemu życiu. Ta pogarda względem magicznego świata, połączona z nieustannym dążeniem do bliskości jego niezwykłości, zdusza całą empatię, ludzkie odruchy, aż nie pozostaje nic... Tylko popękana od nienawiści skorupa, nieczuła nawet na śmierć bliźniaczki. Jak długo Dairine uda się wieść życie Bernadette? Czy w końcu odnajdzie swoje miejsce na ziemi? A może prawdziwy magiczny świat okaże się tylko karykaturą marzeń, które tak usilnie chciała spełnić?

OSIĄGNIĘCIA
Skradziona tożsamość
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Obsesyjna nienawiść.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Sprawność fizyczna:0
Inne
Przeszkolenie mugolskie
WYPOSAŻENIE
różdżka, sowa, nóż
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[04.09.15] 300-300=0
[25.01.16] Więzienie +50 pkt
Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Dairine Bott Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Dairine Bott
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach