28 VIII 1955 | I said I'm fine
AutorWiadomość
To nie będą jej ostatnie wakacje we Francji, powtarza sobie z mocą w głosie, kiedy siedząc przy porannej herbacie za zamyśleniem porusza łyżeczką w filiżance. W głowie kłębi się mnogość irytujących myśli, których jednak nie zamierza wypowiadać na głos. Zdążyła się względnie oswoić ze swoim losem, nieuchronnym wyrokiem, jaki zapadł przed kilkoma tygodniami, kończąc czas jej wolności. Zdołała stłumić w sobie złość na tyle, aby nie znalazła odbicia na jej twarzy, bynajmniej w towarzystwie krewnych. W środku nadal trzęsie się z oburzenia, sprzeciwiając się nadchodzącej przyszłości, tej, która ustalona została za jej plecami. Na wyjazd do Paryża przystanęła z ochotą, widząc w nim ostatnią szansę na zakosztowanie wolności.
We Francji nie bywa zbyt często, najczęściej podczas spotkań rodzinnych, gdzie zamknięta w pałacu z krewniakami mało ma okazji, aby pozwiedzać miasto. Dziś zamierza skorzystać z chwili i przedostać się na jego obrzeża w poszukiwaniu tajemnicy.
- Je vous rejoindrai plus tard - zwraca się do rozchichotanych kuzynek, przeglądających kolejne prezentowane na ekspozycjach suknie. Choć Evandra bardzo ceni sobie piękną garderobę i wiele czasu spędza oglądając siebie w lustrze, to nie kreacje są tym, co najbardziej interesuje ją w mieście miłości. Zostawiwszy dziewczęta w butiku madame Vaillant, wydostaje się na przepełnioną czarodziejami uliczkę. Z piersią pełną nasyconego wolnością powietrza przeciska się przez kilka bocznych alejek, gdzie tłum zdecydowanie się przerzedza. Rozgląda się po zawieszonych na budynkach tabliczkach w poszukiwaniu tej, która cokolwiek by jej mówiła. W ciągu dwudziestu lat, od kiedy Pablo Picasso przeniósł się do dzielnicy Le Marais, zjechali się tu liczni artyści łaknący inspiracji. Na niektórych skrzyżowaniach można wciąż spotkać rozstawionych ze sztalugami malarzy, którzy pełni skupienia niespiesznymi ruchami pędzla znaczą płótna kolejnymi plamami. Evandra przystaje za plecami jednego z nich i przez moment przygląda się twórczemu procesowi. O historii sztuki nie wie zbyt wiele, lecz potrafi docenić kunszt malarski. Wdaje się nawet z twórcą w krótką pogawędkę o walorach padającego o tej porze dnia światła, po czym rusza w dalszą drogę. Nie chce, by u kresu zastał ją zmierzch.
Do tego pozostało zaś jeszcze kilka godzin. Ciepłe promienie słoneczne kładą się na bladych policzkach, więc młoda czarownica naciąga szerokie rondo kapelusza, by uchronić się przed poparzeniem. Wystrojona jest dzisiaj w rodowe błękity przełamane bielą. Delikatna bluzeczka zapinana jest rzędem drobnych guziczków, wsunięta za brzeg letniej, rozkloszowanej spódnicy, której brzeg powiewa lekko na wietrze. Dłonie skryte są za warstwą cienkich, koronkowych rękawiczek. Długie, srebrzyste włosy rozwiane są romantycznie, ozdobione kilkoma spinkami o perłowym wykończeniu. Te zaś idealnie korespondują z przypiętą do piersi broszką w kształcie muszli.
Zatrzymuje się przed jezdnią i wysuwa z torebki obleczony cienką skórką notatnik. Wertuje kilka stron opatrzony jej własnoręcznymi notatkami w poszukiwaniu wskazówek, którą drogą powinna dalej podążyć. Spogląda w jedną i drugą stronę, nie bardzo wiedząc, którą obrać, a nieliczni przechodnie przemykają gdzieś pospiesznie, niknąc w kolejnych zaułkach. Półwila przygryza dolną wargę w zwyczajowym sobie tiku zdenerwowania i wzdycha cicho, bo którąś ścieżkę musi wreszcie obrać.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dziś nie utracę wolności, nie dziś i nigdy później. Jestem jej wieczystym strażnikiem, zawsze i wszędzie.
Z oddali spoglądał na swój niegdysiejszy świat, obserwując go niczym obcy na obcej planecie. Rok minął szybko, zaskakująco szybko, jakby uciekał przed nim w niepojętym pośpiechu. Porzucił to, co znał, pozostawiając za sobą dom, który kiedyś był ogniskiem jego życia. Teraz, na kontynencie, czuł się jakby odradzający się feniks, gotowy do podniesienia się z popiołów. Listy pozostawały nieczytane, plotki nie docierały do niego, a on oddychał pełną piersią wolności. Tutaj, na obczyźnie, mógł być kim chciał, budować swoje życie na własnych warunkach, bez obciążeń i ograniczeń. Jego nowe życie toczyło się pełną parą, budując nowe relacje i koalicje, wyrastając na osobę, kto kieruje własnym losem. W ciągu ostatniego roku całkowicie oddał się politycznej grze, budując swoją pozycję i znaczenie nazwiska w swoim własnym stylu. Występował na ekskluzywnych spotkaniach arystokracji, unikając zbytniego oświetlenia, ale błyszczał w cieniu znaczących miejsc publicznych, gdzie jego obecność nie umknęła uwadze. Wkręcił się w wir pierwszych nieczystych zagrywek, zdając sobie sprawę, że czasami trzeba schodzić na niższe biegi, aby osiągnąć swoje cele. Czy odkrył swoje prawdziwe powołanie? Może w pewnym sensie, podróżując przez malownicze krajobrazy Norwegii i alpejskie tereny Szwajcarii. Wykonywał polecenia, nie zastanawiając się zbytnio, jednak głęboko w swoim wnętrzu wiedział, że jego czas jeszcze nadejdzie. Gdy ostatnie dni spędzał na rodzinnym spotkaniu z wpływowymi politykami, myślał usilnie o swojej przyszłości. Jeszcze przyjdzie mój czas.
Paryż rzeczywiście wywoływał zmianę w jego zachowaniu, szczególnie gdy pojawił się na rodzinnym spotkaniu stronnictwa matki. Jawił zainteresowanie tymi ludźmi, którzy emanowali pewnością siebie, rezolutnością i zamiłowaniem do sztuki, starał się przestrzegać obowiązujących tam sztywnych norm obyczajowych. Jasne włosy otaczały go z każdej strony, stanowiąc tylko dodatkowe uwydatnienie jego obecności na przyjęciu. Czuł na sobie ciekawe spojrzenia, pytające, co robi tam, wśród osób o tak odmiennych charakterach i zainteresowaniach.
Odpowiadając z humorem na pytania młodych dam, starał się rozmawiać z nimi w sposób lekki i beztroski, choć w głębi duszy zawsze wiedział, że jego uwaga była gdzie indziej. Jego ukochana obserwowała go ostrożnie, a w jej spojrzeniu widział wyraźne zaniepokojenie i zazdrość. Choć chciałby uspokoić jej obawy, nie mógł pozwolić, by narzucała mu swoje warunki. Oddał jej serce, ale nie oddał kontroli nad swoim życiem. Ani teraz, ani nigdy. Oddając się ulicom Paryża, oddalał się od gwaru towarzyskiego, kierując swoje kroki w stronę bibliotek i klubów literackich, które zawsze przyciągały go swoim klimatem i atmosferą. To tam, wśród starych ksiąg i dokumentów historycznych, czuł się jak ryba w wodzie, otoczony tajemnicą przeszłości i możliwością odkrywania nowych światów.
Wielbił niezobowiązujące dyskusje na temat literatury, gdzie mógł dzielić się swoimi spostrzeżeniami i poglądami z innymi miłośnikami piękna słowa pisanego. Zagłębiając się w odnalezione pisma, próbował zgłębić intencje i przesłania autorów, analizując każdy szczegół i motyw, który w nich się ukazywał. Pytania o to, co autor miał na myśli, oraz dlaczego nadał kreację bohaterowi, stawały się dla niego kluczem do zrozumienia dzieła i odkrycia jego głębszych warstw. Tworzenie, pisanie, rozumienie i wieczne rozterki stanowiły dla niego nie tylko pasję, lecz także sposób na lepsze zrozumienie samego siebie i otaczającego świata. Mimo braku znaczącej znajomości języka francuskiego dziękował w duchu, że znajomość innej mowy zyskiwała na znaczeniu.
- Polecam panience iść tam - odparł niezobowiązująco, gdy przystanął przy ulubionym przez niego rozstaju dróg. Postarał się złożyć kilka słów na krzyż po francusku, pośród akompaniamentu znaczącego akcentu starogermańskich języków. Skrzywił się nieznacznie, poprawiając zjeżdżający rękaw lnianej koszuli z łokcia. Zbyt ciepło na standardowy garnitur, jednak moda tutaj bywała śmielsza. - Piękno fasady urzeknie panienkę, obiecuję - podjął rozmowę w angielskiej mowie, by sprawdzić możliwość nawiązania rozmowy w dogodniejszy sposób. Skinął palcem dłoni, między dwoma obok podtrzymując dymiącą w najlepsze używkę. Nienawidzę gorąca. - Gdyby Pani poszła tam, byłoby niebezpiecznie.
Z oddali spoglądał na swój niegdysiejszy świat, obserwując go niczym obcy na obcej planecie. Rok minął szybko, zaskakująco szybko, jakby uciekał przed nim w niepojętym pośpiechu. Porzucił to, co znał, pozostawiając za sobą dom, który kiedyś był ogniskiem jego życia. Teraz, na kontynencie, czuł się jakby odradzający się feniks, gotowy do podniesienia się z popiołów. Listy pozostawały nieczytane, plotki nie docierały do niego, a on oddychał pełną piersią wolności. Tutaj, na obczyźnie, mógł być kim chciał, budować swoje życie na własnych warunkach, bez obciążeń i ograniczeń. Jego nowe życie toczyło się pełną parą, budując nowe relacje i koalicje, wyrastając na osobę, kto kieruje własnym losem. W ciągu ostatniego roku całkowicie oddał się politycznej grze, budując swoją pozycję i znaczenie nazwiska w swoim własnym stylu. Występował na ekskluzywnych spotkaniach arystokracji, unikając zbytniego oświetlenia, ale błyszczał w cieniu znaczących miejsc publicznych, gdzie jego obecność nie umknęła uwadze. Wkręcił się w wir pierwszych nieczystych zagrywek, zdając sobie sprawę, że czasami trzeba schodzić na niższe biegi, aby osiągnąć swoje cele. Czy odkrył swoje prawdziwe powołanie? Może w pewnym sensie, podróżując przez malownicze krajobrazy Norwegii i alpejskie tereny Szwajcarii. Wykonywał polecenia, nie zastanawiając się zbytnio, jednak głęboko w swoim wnętrzu wiedział, że jego czas jeszcze nadejdzie. Gdy ostatnie dni spędzał na rodzinnym spotkaniu z wpływowymi politykami, myślał usilnie o swojej przyszłości. Jeszcze przyjdzie mój czas.
Paryż rzeczywiście wywoływał zmianę w jego zachowaniu, szczególnie gdy pojawił się na rodzinnym spotkaniu stronnictwa matki. Jawił zainteresowanie tymi ludźmi, którzy emanowali pewnością siebie, rezolutnością i zamiłowaniem do sztuki, starał się przestrzegać obowiązujących tam sztywnych norm obyczajowych. Jasne włosy otaczały go z każdej strony, stanowiąc tylko dodatkowe uwydatnienie jego obecności na przyjęciu. Czuł na sobie ciekawe spojrzenia, pytające, co robi tam, wśród osób o tak odmiennych charakterach i zainteresowaniach.
Odpowiadając z humorem na pytania młodych dam, starał się rozmawiać z nimi w sposób lekki i beztroski, choć w głębi duszy zawsze wiedział, że jego uwaga była gdzie indziej. Jego ukochana obserwowała go ostrożnie, a w jej spojrzeniu widział wyraźne zaniepokojenie i zazdrość. Choć chciałby uspokoić jej obawy, nie mógł pozwolić, by narzucała mu swoje warunki. Oddał jej serce, ale nie oddał kontroli nad swoim życiem. Ani teraz, ani nigdy. Oddając się ulicom Paryża, oddalał się od gwaru towarzyskiego, kierując swoje kroki w stronę bibliotek i klubów literackich, które zawsze przyciągały go swoim klimatem i atmosferą. To tam, wśród starych ksiąg i dokumentów historycznych, czuł się jak ryba w wodzie, otoczony tajemnicą przeszłości i możliwością odkrywania nowych światów.
Wielbił niezobowiązujące dyskusje na temat literatury, gdzie mógł dzielić się swoimi spostrzeżeniami i poglądami z innymi miłośnikami piękna słowa pisanego. Zagłębiając się w odnalezione pisma, próbował zgłębić intencje i przesłania autorów, analizując każdy szczegół i motyw, który w nich się ukazywał. Pytania o to, co autor miał na myśli, oraz dlaczego nadał kreację bohaterowi, stawały się dla niego kluczem do zrozumienia dzieła i odkrycia jego głębszych warstw. Tworzenie, pisanie, rozumienie i wieczne rozterki stanowiły dla niego nie tylko pasję, lecz także sposób na lepsze zrozumienie samego siebie i otaczającego świata. Mimo braku znaczącej znajomości języka francuskiego dziękował w duchu, że znajomość innej mowy zyskiwała na znaczeniu.
- Polecam panience iść tam - odparł niezobowiązująco, gdy przystanął przy ulubionym przez niego rozstaju dróg. Postarał się złożyć kilka słów na krzyż po francusku, pośród akompaniamentu znaczącego akcentu starogermańskich języków. Skrzywił się nieznacznie, poprawiając zjeżdżający rękaw lnianej koszuli z łokcia. Zbyt ciepło na standardowy garnitur, jednak moda tutaj bywała śmielsza. - Piękno fasady urzeknie panienkę, obiecuję - podjął rozmowę w angielskiej mowie, by sprawdzić możliwość nawiązania rozmowy w dogodniejszy sposób. Skinął palcem dłoni, między dwoma obok podtrzymując dymiącą w najlepsze używkę. Nienawidzę gorąca. - Gdyby Pani poszła tam, byłoby niebezpiecznie.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Bezkarność to iluzja — każdy czyn, choć niezauważony przez ludzkie oko, zapisuje się w moralnym wszechświecie.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zwiedzanie nowych miejsc jest prawdziwie pasjonującym zajęciem, potęgującym ekscytację i pobudzającym wyobraźnię. Warto jest jednak oddawać się mu w towarzystwie. O ileż przyjemniej jest cieszyć się sztuką i odkrywaniem niezwykłych opowieści z kimś, kto dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Wspólne przygody i możliwość poznawania siebie nawzajem bywają w takich przypadkach znacznie ciekawsze od elementów architektury.
Żadna z innych szlachetnie urodzonych panien nie zgodziłaby się wyjść z dzielnicy magicznej, a tym bardziej udać do mniej popularnych okolic miasta. Dobrym wspomnieniem jest jednak Austria, gdzie w towarzystwie pana Schmidta mogła zapoznać się z tym, co w szerszym towarzystwie uznane zostałoby za nieetyczne i szkodliwe. No bo kto odpowiedzialny wysłałby młode dziewczę między brudne alejki dzielnicy portowej, kto pokazywałby, w jaki sposób patroszyć martwe zwierzę? Czy to dlatego zdążyła oswoić się z widokiem krwi, a jej serce staje na widok śmierci z powodu żalu za odchodzącą duszą, nie zaś przez rozcięte trzewia?
Zbyt skupiona na odczytywaniu swoich notatek nie zauważa, że spokojnym krokiem ktoś znalazł się u jej boku. Na dźwięk męskiego głosu wzdryga się nagle i gwałtownie unosi głowę, by spojrzeć na rozmówcę. Nie od razu też rozpoznaje jego twarz, początkowo ze ściągniętymi brwiami lustruje czarodzieja z zadartym ku górze podbródkiem, by wreszcie uśmiechnąć się speszona. Nie spodziewała się tu, na obrzeżach miasta spotkać kogokolwiek znajomego, o lordzie Yaxleyu nie wspominając.
- Fasady są z całą pewnością niezwykle urokliwe, jednak obawiam się, że ze swoim słabym zrozumieniem pereł architektury, nie będę w stanie dostrzec ich prawdziwego piękna - w brzmieniu dziewczęcego głosu z łatwością można wyczuć rozbawioną nutę. Od razu sięga po angielski, bo nieporadnie sklecone słowa w połączeniu z akcentem Efrema podsuwają wątpliwości co do jego zrozumienia języka francuskiego. Przymyka notatnik i zawiązuje go przyczepioną doń ozdobną wstążką. - Dziękuję, sir, ale doskonale wiem, jak poruszać się po Paryżu - częstuje go połowicznym kłamstwem, bo w istocie jest niemalże pewna swojej znajomości topografii tego miasta, lecz mało miała możliwości sprawdzenia jej w praktyce. Nie ma do swej dyspozycji żadnego przewodnika, jednak nie będzie to stać jej na przeszkodzie, bo czy nie przez aktywną praktykę dochodzi się do wprawy?
Odwraca się w jego stronę, porzucając na moment realizację postawionego planu. W swoim letnim stroju i w nonszalanckiej pozie przywodzi na myśl tutejszych artystów, którzy snują się uliczkami Paryża w poszukiwaniu inspiracji. Poznawszy się raczej na jego chłodniejszej naturze, nigdy nie przypuszczałaby, że ma on w sobie odrobinę wrażliwości. Słabo zna swojego kuzyna, mając dotąd okazję widzieć go wyłącznie podczas rodzinnych uroczystości. Nieszczególnie mieli możliwość się poznać, zwłaszcza że Efrem zdecydował się finalnie wyjechać z kraju.
- Jak znajduje pan sobie dalekie podróże? Zniknął pan z salonów, lecz pozostał na językach socjety - zauważa, przypominając sobie krążące wśród możnych plotki. Wprawdzie lord Yaxley daleki jest od inicjowania skandali, jednakże jego absencja stała się zarzewiem domysłów. Pannę Lestrange zamiast plotek bardziej interesują kraje, które odwiedził, świat, jaki poznał. Ulubionym zajęciem półwili jest słuchanie opowieści osób ogarniętych pasją. Temat jest tu sprawą drugorzędną, bo przecież każdy może stać się fascynujący, jeśli doń odpowiednio podejść.
Żadna z innych szlachetnie urodzonych panien nie zgodziłaby się wyjść z dzielnicy magicznej, a tym bardziej udać do mniej popularnych okolic miasta. Dobrym wspomnieniem jest jednak Austria, gdzie w towarzystwie pana Schmidta mogła zapoznać się z tym, co w szerszym towarzystwie uznane zostałoby za nieetyczne i szkodliwe. No bo kto odpowiedzialny wysłałby młode dziewczę między brudne alejki dzielnicy portowej, kto pokazywałby, w jaki sposób patroszyć martwe zwierzę? Czy to dlatego zdążyła oswoić się z widokiem krwi, a jej serce staje na widok śmierci z powodu żalu za odchodzącą duszą, nie zaś przez rozcięte trzewia?
Zbyt skupiona na odczytywaniu swoich notatek nie zauważa, że spokojnym krokiem ktoś znalazł się u jej boku. Na dźwięk męskiego głosu wzdryga się nagle i gwałtownie unosi głowę, by spojrzeć na rozmówcę. Nie od razu też rozpoznaje jego twarz, początkowo ze ściągniętymi brwiami lustruje czarodzieja z zadartym ku górze podbródkiem, by wreszcie uśmiechnąć się speszona. Nie spodziewała się tu, na obrzeżach miasta spotkać kogokolwiek znajomego, o lordzie Yaxleyu nie wspominając.
- Fasady są z całą pewnością niezwykle urokliwe, jednak obawiam się, że ze swoim słabym zrozumieniem pereł architektury, nie będę w stanie dostrzec ich prawdziwego piękna - w brzmieniu dziewczęcego głosu z łatwością można wyczuć rozbawioną nutę. Od razu sięga po angielski, bo nieporadnie sklecone słowa w połączeniu z akcentem Efrema podsuwają wątpliwości co do jego zrozumienia języka francuskiego. Przymyka notatnik i zawiązuje go przyczepioną doń ozdobną wstążką. - Dziękuję, sir, ale doskonale wiem, jak poruszać się po Paryżu - częstuje go połowicznym kłamstwem, bo w istocie jest niemalże pewna swojej znajomości topografii tego miasta, lecz mało miała możliwości sprawdzenia jej w praktyce. Nie ma do swej dyspozycji żadnego przewodnika, jednak nie będzie to stać jej na przeszkodzie, bo czy nie przez aktywną praktykę dochodzi się do wprawy?
Odwraca się w jego stronę, porzucając na moment realizację postawionego planu. W swoim letnim stroju i w nonszalanckiej pozie przywodzi na myśl tutejszych artystów, którzy snują się uliczkami Paryża w poszukiwaniu inspiracji. Poznawszy się raczej na jego chłodniejszej naturze, nigdy nie przypuszczałaby, że ma on w sobie odrobinę wrażliwości. Słabo zna swojego kuzyna, mając dotąd okazję widzieć go wyłącznie podczas rodzinnych uroczystości. Nieszczególnie mieli możliwość się poznać, zwłaszcza że Efrem zdecydował się finalnie wyjechać z kraju.
- Jak znajduje pan sobie dalekie podróże? Zniknął pan z salonów, lecz pozostał na językach socjety - zauważa, przypominając sobie krążące wśród możnych plotki. Wprawdzie lord Yaxley daleki jest od inicjowania skandali, jednakże jego absencja stała się zarzewiem domysłów. Pannę Lestrange zamiast plotek bardziej interesują kraje, które odwiedził, świat, jaki poznał. Ulubionym zajęciem półwili jest słuchanie opowieści osób ogarniętych pasją. Temat jest tu sprawą drugorzędną, bo przecież każdy może stać się fascynujący, jeśli doń odpowiednio podejść.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wstydem było przyznać, że nie rozpoznał jej personaliów od razu, choć jej twarz zdawała się dziwnie znajoma. W końcu doskonale znał najbliższych krewnych, zwłaszcza tych, którzy wyróżniali się czymś wyjątkowym, przyciągając jego uwagę nietypowym talentem czy osobowością. Pamiętał głównie piękno jej głosu i grę na instrumencie - występ, który miał miejsce podczas ostatnich odwiedzin wśród tamtejszej rodziny.
Tamtego dnia, gdy po raz pierwszy usłyszał jej grę, świat zdawał się zatrzymać na chwilę. Melodia, którą wydobywała z instrumentu, była pełna emocji i subtelności, tak inna od codziennego hałasu jego życia. Głos, którym śpiewała, miał w sobie coś magicznego, coś, co sprawiło, że zapamiętał ją na zawsze. Może to było właśnie to, co teraz przywołało wspomnienia, stojąc w jej obecności, choć w pierwszej chwili nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia. Teraz gdy stała przed nim, w blasku paryskiego dnia, zdawało się, że jej uroda zyskała nowy, bardziej dojrzały blask. Jej postać była bardziej wyrazista, a każde jej słowo, każde spojrzenie przypominało mu o tamtych chwilach. Zrozumiał, że to ona, ta sama dziewczyna, której talent i wdzięk zafascynowały go tamtego dnia. I choć minęło wiele czasu, a życie toczyło się dalej, to wspomnienie jej muzyki i głosu wciąż w nim żyło.
- Bardziej kierowałem się całokształtem każdej z ulic Paryża, tworzą piękną całość - dostrzegł, oddalając się na bezpieczną odległość. Nie chciał, by swąd używki trzymanej między palcami skaziła jej osobę. Uraczył się kolejną nawiązką, wstrzymując szkodliwy opar w płucach; dla wyciszenia emocji po trudach połowy dnia. Słuch pragnął ciszy od pisków i biadolenia panienek, a umysł spokoju. - Zawsze do usług - skinął zwyczajowo, wpatrując spojrzenie w otoczenie. Gwar był tutaj mniejszy, artyści w najlepsze przeciskali się przez pochód ciekawskich przybyszy, taszcząc niekiedy wielkie, niezagospodarowane płótna. - Polecam dzielnicę Montmartre, bądź… - powstrzymał uśmiech na wspomnienie ostatnich spektakli, na które wybył poprzedniego wieczoru z towarzyszami. - Również ulice do niej przynależące.
Z ulgą powstrzymał swój pomysł, wiedząc, że tak wysoko urodzonej damie nie przystoi proponować odwiedzenia miejsc, które, choć miały swój niepowtarzalny urok, były bardziej przeznaczone dla zwyczajnych ludzi, nieskrywanych za pięknem fasady i przesadnych uśmiechów. Miejsca, które znał i które cenił za ich autentyczność, były dalekie od wyrafinowanych salonów i ekskluzywnych spotkań towarzyskich. Były to zaułki, gdzie można było doświadczyć prawdziwego życia, bez pretensjonalności i sztuczności. Chociaż pewnie ciekawiły ją mniej turystyczne zakątki, on sam nie mógł sobie pozwolić na taki krok. Był świadomy, że jej status i pozycja społeczna wymagały zachowania pewnych standardów i etykiety. Propozycja wspólnego wyjścia do takich miejsc mogła być odebrana jako nieodpowiednia, a może nawet obraźliwa. Zamiast tego, postanowił zachować się z należytą powściągliwością. Mógł co prawda wspomnieć o swojej miłości do ukrytych pereł miasta, tych miejsc, gdzie czas zdawał się płynąć wolniej, gdzie można było naprawdę poczuć puls życia. Jednak wiedział, że musiał to zrobić w sposób delikatny, nienachalny, pozostawiając jej wybór.
- Swoiście nie zniknąłem, jedynie zmieniłem kraj i ministerstwo - plotki były najgorszą kwestią życia arystokracji. Gdzie postawiło się przynajmniej jeden krok, spojrzenie było trzeba rzucać dookoła. - Nadal działam w imieniu Anglii, dodatkowo wyrywając wolność z kajdan rodzinnej przynależności - uciekł od obowiązków, planowanego małżeństwa i sztywnych ram etykiety. Był nareszcie sobą, jakim zapragnął być w szkolnych murach. - Doszły mnie pewne słuchy, nie wiem, czy są prawdą - mam współczuć? Nie zapytał wprost, posłał jedynie adekwatne spojrzenie, malując oblicze w bardziej przyjaznym wyrazie. - Polityka otworzyła mi znaczące możliwości, pracując, mogę poszerzać horyzonty. Zaznajamiam się z nowymi państwami, poznaję kulturę, acz wolę chodzić swoimi ścieżkami - niczym kot, nie słuchający się właścicieli. Bezpański, własnym bagażu możliwości poznawczych. - Ostatnio byłem w Wenecji, urokliwe znacząco miasto w swym pięknie.
Tamtego dnia, gdy po raz pierwszy usłyszał jej grę, świat zdawał się zatrzymać na chwilę. Melodia, którą wydobywała z instrumentu, była pełna emocji i subtelności, tak inna od codziennego hałasu jego życia. Głos, którym śpiewała, miał w sobie coś magicznego, coś, co sprawiło, że zapamiętał ją na zawsze. Może to było właśnie to, co teraz przywołało wspomnienia, stojąc w jej obecności, choć w pierwszej chwili nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia. Teraz gdy stała przed nim, w blasku paryskiego dnia, zdawało się, że jej uroda zyskała nowy, bardziej dojrzały blask. Jej postać była bardziej wyrazista, a każde jej słowo, każde spojrzenie przypominało mu o tamtych chwilach. Zrozumiał, że to ona, ta sama dziewczyna, której talent i wdzięk zafascynowały go tamtego dnia. I choć minęło wiele czasu, a życie toczyło się dalej, to wspomnienie jej muzyki i głosu wciąż w nim żyło.
- Bardziej kierowałem się całokształtem każdej z ulic Paryża, tworzą piękną całość - dostrzegł, oddalając się na bezpieczną odległość. Nie chciał, by swąd używki trzymanej między palcami skaziła jej osobę. Uraczył się kolejną nawiązką, wstrzymując szkodliwy opar w płucach; dla wyciszenia emocji po trudach połowy dnia. Słuch pragnął ciszy od pisków i biadolenia panienek, a umysł spokoju. - Zawsze do usług - skinął zwyczajowo, wpatrując spojrzenie w otoczenie. Gwar był tutaj mniejszy, artyści w najlepsze przeciskali się przez pochód ciekawskich przybyszy, taszcząc niekiedy wielkie, niezagospodarowane płótna. - Polecam dzielnicę Montmartre, bądź… - powstrzymał uśmiech na wspomnienie ostatnich spektakli, na które wybył poprzedniego wieczoru z towarzyszami. - Również ulice do niej przynależące.
Z ulgą powstrzymał swój pomysł, wiedząc, że tak wysoko urodzonej damie nie przystoi proponować odwiedzenia miejsc, które, choć miały swój niepowtarzalny urok, były bardziej przeznaczone dla zwyczajnych ludzi, nieskrywanych za pięknem fasady i przesadnych uśmiechów. Miejsca, które znał i które cenił za ich autentyczność, były dalekie od wyrafinowanych salonów i ekskluzywnych spotkań towarzyskich. Były to zaułki, gdzie można było doświadczyć prawdziwego życia, bez pretensjonalności i sztuczności. Chociaż pewnie ciekawiły ją mniej turystyczne zakątki, on sam nie mógł sobie pozwolić na taki krok. Był świadomy, że jej status i pozycja społeczna wymagały zachowania pewnych standardów i etykiety. Propozycja wspólnego wyjścia do takich miejsc mogła być odebrana jako nieodpowiednia, a może nawet obraźliwa. Zamiast tego, postanowił zachować się z należytą powściągliwością. Mógł co prawda wspomnieć o swojej miłości do ukrytych pereł miasta, tych miejsc, gdzie czas zdawał się płynąć wolniej, gdzie można było naprawdę poczuć puls życia. Jednak wiedział, że musiał to zrobić w sposób delikatny, nienachalny, pozostawiając jej wybór.
- Swoiście nie zniknąłem, jedynie zmieniłem kraj i ministerstwo - plotki były najgorszą kwestią życia arystokracji. Gdzie postawiło się przynajmniej jeden krok, spojrzenie było trzeba rzucać dookoła. - Nadal działam w imieniu Anglii, dodatkowo wyrywając wolność z kajdan rodzinnej przynależności - uciekł od obowiązków, planowanego małżeństwa i sztywnych ram etykiety. Był nareszcie sobą, jakim zapragnął być w szkolnych murach. - Doszły mnie pewne słuchy, nie wiem, czy są prawdą - mam współczuć? Nie zapytał wprost, posłał jedynie adekwatne spojrzenie, malując oblicze w bardziej przyjaznym wyrazie. - Polityka otworzyła mi znaczące możliwości, pracując, mogę poszerzać horyzonty. Zaznajamiam się z nowymi państwami, poznaję kulturę, acz wolę chodzić swoimi ścieżkami - niczym kot, nie słuchający się właścicieli. Bezpański, własnym bagażu możliwości poznawczych. - Ostatnio byłem w Wenecji, urokliwe znacząco miasto w swym pięknie.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Bezkarność to iluzja — każdy czyn, choć niezauważony przez ludzkie oko, zapisuje się w moralnym wszechświecie.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zazwyczaj bardzo ceni sobie towarzystwo i możliwość wymiany doświadczeń. Ludzie są tym, co fascynuje ją najbardziej, ich historie, przemyślenia, czar, jaki wokół siebie roztaczają. W każdym odnaleźć można coś intrygującego, a lord Yaxley z całą pewnością znajduje się na długiej liście osób, jakie Evandra chciałaby bliżej poznać. Dotąd podziwiała go na odległość, kiedy swoim towarzystwem zabawiał inne panny. Nie wydawał się być jednak bardziej zainteresowany żadną z nich, ograniczając się do niezobowiązujących pogawędek, lecz nie wie, co też robił, kiedy znikał poza jej zasięg.
Kiwa głową ze zrozumieniem i zgadzając się z opinią co do piękna tego miasta, nie można odmówić mu uroku — zarówno Paryżowi, jak i samemu Yaxleyowi.
- Ah tak! Miałam przyjemność odwiedzić bazylikę Sacré-Cœur. Z jej kopuły roztacza się niesamowity widok na całe miasto - dzieli się swoim nagłym entuzjazmem, a w błękicie jej oczu z łatwością można dostrzec błysk ekscytacji. - Które z miejsc jest twoim ulubionym, sir? - Skoro niejednokrotnie tu bywał, musi mieć punkty na topografii miasta, które w jakiś sposób go urzekły.
- Jedno nazwą to rozwojem, inni ucieczką - wtrąca z lekkością, zanim jeszcze zdąży ugryźć się w język. Czy właśnie wyzwała lorda Yaxleya od tchórzy? - To brzmi naprawdę pięknie. Świeżo i wyzwalająco - stwierdza, ściągając nieco jasne brwi. - Wielu zazdrościłoby takich możliwości stanowienia o samym sobie. - Na przykład ona sama. Gdzieś z głębi serca rodzi się drobne ukłucie, tym bardziej przybierające na sile, kiedy Efrem podkreśla, jak wiele czerpie z pobytu na obczyźnie. Chodzenie własnymi ścieżkami brzmi niezwykle, jak spełnienie marzeń, których spełnienia Evandrze odmówiono. Nieistotne jest, że nie ona jedna godzić się musi z losem wskazanym jej przez rodzinę. Tragedię tę odbiera bardzo osobiście, jak zdradę najbliższych, wbijanie noża w plecy przez tych, którym dotąd ufała. Czymże zawiniła, skazując siebie na taki los? Wprawdzie dostała kilka dodatkowych lat wolności z dala od ciążącego na palcu złotego krążka, lecz z biegiem czasu głód odkrywania życia narastał.
Mimo iż słońce wisi jeszcze na niebie, to Evandra jest świadoma, że błądzenie po paryskich ulicach może dłuższą chwilę zająć, a przecież nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie skorzystała z okazji i nie trafiła dziś do celu swej podróży. La Maison des Ombres, jak zwykli go nazywać osiemnastowieczni Paryżanie, skrywa w sobie liczne tajemnice, jednak to opowieść o zakochanej w sobie parze czarodziejów jest dla lady Lestrange głównym elementem zainteresowania. Mieszczący się kilka przecznic dalej gmach lata świetności miał już dawno za sobą i choć w podręcznikach, gdzie znalazła o nim wzmiankę, powtarzano, że miejsce to jest nawiedzone, nie zdołało to zniechęcić czarownicy do jego odnalezienia.
- Muszę teraz pana niestety pożegnać, bo przed zmierzchem chciałabym odwiedzić jeszcze jedno miejsce, a spodziewam się, że woli pan pozostać tu, w bezpieczniejszych rejonach dzielnicy - używa określenia, które sam wcześniej wybrał, starając się, by nie brzmiało to, jak przytyk, jednak błąkające się na półwilej twarzy rozbawienie mówić może coś innego. Dyga mu przy tym wdzięcznie z przyzwoicie opuszczonym wzrokiem. - Liczę, że wkrótce uda nam się jeszcze spotkać i pomówić o tych niezwykłych podróżach - mówi zgodnie z prawdą, bo gdyby nie fatalne okoliczności, chętnie zostałaby jeszcze chwilę i posłuchała o urokach Wenecji. Zamiast tego odwraca się i posyłając mężczyźnie jeszcze jedno przydługie spojrzenie, stawia swe kroki dokładnie tam, dokąd odradzał jej Efrem.
Kiwa głową ze zrozumieniem i zgadzając się z opinią co do piękna tego miasta, nie można odmówić mu uroku — zarówno Paryżowi, jak i samemu Yaxleyowi.
- Ah tak! Miałam przyjemność odwiedzić bazylikę Sacré-Cœur. Z jej kopuły roztacza się niesamowity widok na całe miasto - dzieli się swoim nagłym entuzjazmem, a w błękicie jej oczu z łatwością można dostrzec błysk ekscytacji. - Które z miejsc jest twoim ulubionym, sir? - Skoro niejednokrotnie tu bywał, musi mieć punkty na topografii miasta, które w jakiś sposób go urzekły.
- Jedno nazwą to rozwojem, inni ucieczką - wtrąca z lekkością, zanim jeszcze zdąży ugryźć się w język. Czy właśnie wyzwała lorda Yaxleya od tchórzy? - To brzmi naprawdę pięknie. Świeżo i wyzwalająco - stwierdza, ściągając nieco jasne brwi. - Wielu zazdrościłoby takich możliwości stanowienia o samym sobie. - Na przykład ona sama. Gdzieś z głębi serca rodzi się drobne ukłucie, tym bardziej przybierające na sile, kiedy Efrem podkreśla, jak wiele czerpie z pobytu na obczyźnie. Chodzenie własnymi ścieżkami brzmi niezwykle, jak spełnienie marzeń, których spełnienia Evandrze odmówiono. Nieistotne jest, że nie ona jedna godzić się musi z losem wskazanym jej przez rodzinę. Tragedię tę odbiera bardzo osobiście, jak zdradę najbliższych, wbijanie noża w plecy przez tych, którym dotąd ufała. Czymże zawiniła, skazując siebie na taki los? Wprawdzie dostała kilka dodatkowych lat wolności z dala od ciążącego na palcu złotego krążka, lecz z biegiem czasu głód odkrywania życia narastał.
Mimo iż słońce wisi jeszcze na niebie, to Evandra jest świadoma, że błądzenie po paryskich ulicach może dłuższą chwilę zająć, a przecież nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie skorzystała z okazji i nie trafiła dziś do celu swej podróży. La Maison des Ombres, jak zwykli go nazywać osiemnastowieczni Paryżanie, skrywa w sobie liczne tajemnice, jednak to opowieść o zakochanej w sobie parze czarodziejów jest dla lady Lestrange głównym elementem zainteresowania. Mieszczący się kilka przecznic dalej gmach lata świetności miał już dawno za sobą i choć w podręcznikach, gdzie znalazła o nim wzmiankę, powtarzano, że miejsce to jest nawiedzone, nie zdołało to zniechęcić czarownicy do jego odnalezienia.
- Muszę teraz pana niestety pożegnać, bo przed zmierzchem chciałabym odwiedzić jeszcze jedno miejsce, a spodziewam się, że woli pan pozostać tu, w bezpieczniejszych rejonach dzielnicy - używa określenia, które sam wcześniej wybrał, starając się, by nie brzmiało to, jak przytyk, jednak błąkające się na półwilej twarzy rozbawienie mówić może coś innego. Dyga mu przy tym wdzięcznie z przyzwoicie opuszczonym wzrokiem. - Liczę, że wkrótce uda nam się jeszcze spotkać i pomówić o tych niezwykłych podróżach - mówi zgodnie z prawdą, bo gdyby nie fatalne okoliczności, chętnie zostałaby jeszcze chwilę i posłuchała o urokach Wenecji. Zamiast tego odwraca się i posyłając mężczyźnie jeszcze jedno przydługie spojrzenie, stawia swe kroki dokładnie tam, dokąd odradzał jej Efrem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Otwarte przyznanie się do spędu czasu pośród paryskiej przygody nie bywało znacząco adekwatne dla uszu dobrze urodzonej kobiety. A przecież taką była jego kuzynka, która zdawała się kierować pragnieniem poznawczej przygody na własnych warunkach. Relacje między nimi były chłodne i formalne, a każde słowo mogło zostać użyte przeciwko niemu samemu. Nie interesowała go dosadnie architektura, choć doceniał jej piękno, acz nocne życie tego miasta przyciągało jak światło nocne stworzenia. Był świadomy, że jego kuzynka, z jej wrodzoną ciekawością i pragnieniem odkrywania, mogła być zainteresowana opowieściami o zakazanych przybytkach, które nęciły przybyszów, ukazując mniej adekwatne dla arystokracji dzielnice. Wiedział jednak, że tak otwarte rozmowy na te tematy mogły być ryzykowne. Paryż, z jego blaskiem i cieniem, oferował więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Wiedział, że miejsca te były dalekie od salonów i eleganckich przyjęć, które znała. Były to zaułki, gdzie mieszanie się z niższymi stanu hierarchii było aż nadto proste, a jednocześnie pociągające. Co zakazane bywało gustowne, te kwestie znał aż nadto dobrze. Te miejsca były pełne życia, energii, autentyczności, której brakowało w sztywnych ramach arystokratycznego świata.
- Moulin Rouge- cisnął w odmęty zapomnienia uwłaczający dodatek jego codzienności, butem wyzbywając się ostatku tlącego tytoniu. Zniżył głos, by wszelkie kwestie zostały między nimi. - Słynny kabaret, otwarty w 1889 roku, znany z ekstrawaganckich pokazów i tanecznych spektakli najwyższej klasy. Paryski symbol nocnego życia, taki zakazany owoc - podpowiedział zaczepnie, acz podtrzymując wyuczony przez lata takt. Przybrał manierę łudzącej krzywizny na twarzy, by wyzbyć się potencjalnych negatywów. Niezmienne uosobienie rodzinnych mankamentów wprawiały w wiele nieścisłości, warto czasem było poćwiczyć pracę nad sobą. - Niezbyt obchodzą mnie plotki kierowane pod moim imieniem, uciekłem na własnych zasadach - dotąd był z tego iście dumny, odzyskawszy to, co było poza zasięgiem jego możliwości i podejmowanych prawd. Czyżby plotki o nieoczekiwanym zamążpójściu były prawdą? Wnikliwie spoglądał w jej kierunku, jakby chcąc odczytać szereg tajemnic, skrytych pod pryzmatem słów spisanych językiem starych dziejów. Tutaj było to wielce utrudnione, kobiety były najbardziej skryte woalem tajemnic i zawiłości. - Mogę również ten jeden raz, pomóc uciec tobie.
Miał cichą nadzieję, że odpuści podróż tam, gdzie niebezpiecznie było postąpić krok. Tym bardziej dla kobiety. Dla takiej, która była sama, szukająca nieznanej lokacji, jak spekulował na szybko. Westchnął cicho, spoglądając na zegarek, tak, był już spóźniony na umówione spotkanie z dawną znajomą. Myśli krążyły wokół niej, kobiety o wątłych ramionach, ale o duszy pełnej determinacji. Czy zdoła ją powstrzymać przed podjęciem tej ryzykownej wyprawy? Była bowiem zbyt ciekawa, zbyt chętna do eksplorowania zakamarków, o których on sam wiedział, że lepiej ich unikać. Wiedział, że niebezpieczeństwo czaiło się na każdym rogu, a Paryż, mimo swojego uroku, skrywał ciemne sekrety, które mogły wciągnąć każdego, kto zbytnio się zbliżył. Spojrzał na zegarek jeszcze raz, jakby sprawdzając, czy czas rzeczywiście płynie tak szybko, jak mu się wydawało. Spotkanie z dawną znajomą mogło przynieść mu wytchnienie, odskocznię od myśli, które krążyły wokół jego kuzynki i jej niezaspokojonej ciekawości. Teraz, mimo że wiedział, że musi się spieszyć, jego myśli wracały do niej. Czy była już na drodze do nieznanej lokacji? Czy postanowiła podjąć ryzyko, nie czekając na jego ostrzeżenia? Czuł niepokój, który owiewał mu kark, jakby przeczucie, że coś złego może się wydarzyć.
- Niebezpieczeństwo bywa najlepszym kąskiem, kwestią dość niecodzienną - przemknął, gdy starała się pożegnać z nim. Najpewniej sama poradzi sobie z wszelkimi trudnościami, również z napastliwym spojrzeniem nachalności mężczyzn. Przecież przyciągała spojrzenie, tylko ślepiec i głupiec mógł przejść obojętnie, gardząc sprzyjającą okazją. Postawił krok za nią, drugi i trzeci, osobliwie rozglądając się ku tutejszej ludności. Gdy przeniknie tamtejsze obszary, łatwo nie przyjdzie jej odnaleźć. - Lady Evandro - skłonił się teatralnie, zatrzymując się tuż obok niej. Z uśmiechem beztroskiego amanta, chcąc dać jej osobliwą możliwość ostatków jej własnej wolności. - Co jeśli… Mam bardziej ciekawy pomysł, by umilić spęd paryskiej przygody? - wyciągnął do niej dłoń, porzucając sztywne ramy wychowania, czując się jak na niemieckiej ziemi. Gdzie odrzucał rodzinne realia, wpasowując się w urok tego miejsca. - Poznajmy miasto, porzućmy na chwilę osobliwe wychowanie i nazwiska naszych przodków - przemknął po niej spojrzeniem. - Grajmy rolę na swych zasadach, budując niezapomniany spektakl jak tylko chcemy. Pokażę ci miejsca na inny sposób, jeśli się odważysz.
- Moulin Rouge- cisnął w odmęty zapomnienia uwłaczający dodatek jego codzienności, butem wyzbywając się ostatku tlącego tytoniu. Zniżył głos, by wszelkie kwestie zostały między nimi. - Słynny kabaret, otwarty w 1889 roku, znany z ekstrawaganckich pokazów i tanecznych spektakli najwyższej klasy. Paryski symbol nocnego życia, taki zakazany owoc - podpowiedział zaczepnie, acz podtrzymując wyuczony przez lata takt. Przybrał manierę łudzącej krzywizny na twarzy, by wyzbyć się potencjalnych negatywów. Niezmienne uosobienie rodzinnych mankamentów wprawiały w wiele nieścisłości, warto czasem było poćwiczyć pracę nad sobą. - Niezbyt obchodzą mnie plotki kierowane pod moim imieniem, uciekłem na własnych zasadach - dotąd był z tego iście dumny, odzyskawszy to, co było poza zasięgiem jego możliwości i podejmowanych prawd. Czyżby plotki o nieoczekiwanym zamążpójściu były prawdą? Wnikliwie spoglądał w jej kierunku, jakby chcąc odczytać szereg tajemnic, skrytych pod pryzmatem słów spisanych językiem starych dziejów. Tutaj było to wielce utrudnione, kobiety były najbardziej skryte woalem tajemnic i zawiłości. - Mogę również ten jeden raz, pomóc uciec tobie.
Miał cichą nadzieję, że odpuści podróż tam, gdzie niebezpiecznie było postąpić krok. Tym bardziej dla kobiety. Dla takiej, która była sama, szukająca nieznanej lokacji, jak spekulował na szybko. Westchnął cicho, spoglądając na zegarek, tak, był już spóźniony na umówione spotkanie z dawną znajomą. Myśli krążyły wokół niej, kobiety o wątłych ramionach, ale o duszy pełnej determinacji. Czy zdoła ją powstrzymać przed podjęciem tej ryzykownej wyprawy? Była bowiem zbyt ciekawa, zbyt chętna do eksplorowania zakamarków, o których on sam wiedział, że lepiej ich unikać. Wiedział, że niebezpieczeństwo czaiło się na każdym rogu, a Paryż, mimo swojego uroku, skrywał ciemne sekrety, które mogły wciągnąć każdego, kto zbytnio się zbliżył. Spojrzał na zegarek jeszcze raz, jakby sprawdzając, czy czas rzeczywiście płynie tak szybko, jak mu się wydawało. Spotkanie z dawną znajomą mogło przynieść mu wytchnienie, odskocznię od myśli, które krążyły wokół jego kuzynki i jej niezaspokojonej ciekawości. Teraz, mimo że wiedział, że musi się spieszyć, jego myśli wracały do niej. Czy była już na drodze do nieznanej lokacji? Czy postanowiła podjąć ryzyko, nie czekając na jego ostrzeżenia? Czuł niepokój, który owiewał mu kark, jakby przeczucie, że coś złego może się wydarzyć.
- Niebezpieczeństwo bywa najlepszym kąskiem, kwestią dość niecodzienną - przemknął, gdy starała się pożegnać z nim. Najpewniej sama poradzi sobie z wszelkimi trudnościami, również z napastliwym spojrzeniem nachalności mężczyzn. Przecież przyciągała spojrzenie, tylko ślepiec i głupiec mógł przejść obojętnie, gardząc sprzyjającą okazją. Postawił krok za nią, drugi i trzeci, osobliwie rozglądając się ku tutejszej ludności. Gdy przeniknie tamtejsze obszary, łatwo nie przyjdzie jej odnaleźć. - Lady Evandro - skłonił się teatralnie, zatrzymując się tuż obok niej. Z uśmiechem beztroskiego amanta, chcąc dać jej osobliwą możliwość ostatków jej własnej wolności. - Co jeśli… Mam bardziej ciekawy pomysł, by umilić spęd paryskiej przygody? - wyciągnął do niej dłoń, porzucając sztywne ramy wychowania, czując się jak na niemieckiej ziemi. Gdzie odrzucał rodzinne realia, wpasowując się w urok tego miejsca. - Poznajmy miasto, porzućmy na chwilę osobliwe wychowanie i nazwiska naszych przodków - przemknął po niej spojrzeniem. - Grajmy rolę na swych zasadach, budując niezapomniany spektakl jak tylko chcemy. Pokażę ci miejsca na inny sposób, jeśli się odważysz.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Bezkarność to iluzja — każdy czyn, choć niezauważony przez ludzkie oko, zapisuje się w moralnym wszechświecie.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spogląda na swojego rozmówcę z nieukrywanym szerokim uśmiechem. Bawi ją, że traktuje ją niczym każdą przeciętną damę. Sama jest natomiast pewna siebie i nie obawia się zderzenia z mroczniejszą stroną miasta - ba! Łaknie jej całą sobą, pragnie odskoczni od eleganckich salonów i wymuskanych arystokratów. Zbyt dobrze wie, iż po złożeniu przysięgi na ślubnym kobiercu, jej życie zmieni się diametralnie, a druty złotej klatki wyłącznie się wzmocnią na tyle, że nie sposób się będzie prześlizgnąć. Wszyscy wokół dziwią się, jak śmie pałać niechęcią wobec wystawnego życia u boku mężczyzny, który ewidentnie i wytrwale darzy ją uczuciem od kiedy skończyła ledwie czternaście lat. Musi przyznać, że zainteresowanie starszego czarodzieja bardzo jej schlebiało, jednak z każdym rokiem, kiedy coraz bardziej ćwiczyła się w manipulacji mężczyznami, jej głód stawał się coraz to silniejszy. Tęskni za Harrym, tęskni za Harlandem, Thomasem oraz Mitchem, a także każdym innym kawalerem, który w nieśmiały sposób próbował zyskać jej uwagę. Nie, wstydliwość nie jest tym, czego poszukuje; chce przygody, radości, uniesień serca o powiewie świeżości. Przy Tristanie natomiast towarzyszy jej swoisty niedosyt, o którym ma nadzieję, że kiedyś w końcu ustanie - kiedy?
- Słyszałam o tym miejscu. - Kiwa głową ze zrozumieniem. - Jak się pewnie spodziewasz, nie miałam niestety okazji, by tam zawitać. Wierzę jednak, że to jeszcze przede mną. - Czy lord Rosier zgodzi się, by jego małżonka wybrała się w odwiedziny do symbolu nocnego życia, by zerwać ten zakazany owoc? Pomimo zasłyszanych plotek o jego słabości do kobiecego piękna, wydaje się on nazbyt grzeczny i przyzwoity. Nie, to niemożliwe, by się w tej kwestii myliła.
- Mnie ucieczka twojego pokroju nie jest pisana. Skoro nie sięgasz płynących z wysp wieści, nie wiesz jeszcze, że odebrano mi moją wolność. Już wkrótce przyjdzie ci tytułować mnie lady Rosier - mówi to bez dumy w głosie, bo w istocie nie czuje, by był to powód do chwalenia się. Pod warstwą koronkowych rękawiczek kryje się pierścionek zaręczynowy z rubinem i smoczym grawerem. Biżuteria jest starą rodzinną pamiątką, niezwykle zresztą piękną i mimo iż traktuje ją niczym symbol zniewolenia, tak ozdoba bardzo jej się podoba.
I kiedy już ma nadzieję, że uda jej się umknąć, zamyka szczelnie powieki. Przystaje, gdy Efrem zamiast pożegnać ją grzecznymi słowami, kontynuuje swoje przestrogi, próbując ją zniechęcić przed realizacją powziętego planu. Wzdycha cicho, niezadowolona z jego postawy, ale też nie może mu się dziwić. Na jego miejscu zapewne także starałaby się powstrzymać młodą, niedoświadczoną pannę przed ryzykiem. Tyle że nie uważa siebie za osobę zupełnie bezbronną, która nie poradzi sobie w szerokim świecie. Zwraca się w jego stronę i z zaskoczeniem odkrywa, że ten znajduje się już tuż obok. Zadziera wysoko brodę, by sięgnąć lodowego spojrzenia i zagląda weń głęboko, jakby chciała wedrzeć się wprost do jego duszy.
Jeśli się odważysz jest frazą, jaką Evandra zawsze traktuje niczym wyzwanie, któremu zamierza sprostać. Nie ma nic bardziej intrygującego, budzącego zainteresowanie i wzmagającego łopoczące w brzuchu motyle. Przywdziewa lekki uśmiech i przechyla nieco głowę.
- Dlaczego miałabym ci zaufać? Uwierzyć, że w rzeczywistości nie chcesz zaprowadzić mnie z powrotem do strzeżonej przez przyzwoitkę klatki? - rzuca niezobowiązującym tonem. - Poza tym nie chcę, byś zmieniał dla mnie swoje plany. - Wymownie spuszcza wzrok na jego nadgarstek, gdzie ten zerka co rusz, by sprawdzić godzinę. - Jeszcze pomyślę, że tak bardzo pragniesz spędzić ze mną więcej czasu, że reszta świata staje się nieistotna - sięga po odważniejszy ton wsparty wyzywającym spojrzeniem. Nigdy dotąd nie przepadali specjalnie za swoim towarzystwem, więc jasnym jest, że kieruje się on zwyczajną przyzwoitością. Uśmiecha się wreszcie szczerzej i kiwa głową na zgodę. - Mam nadzieję, że mnie nie rozczarujesz. Chyba nie chcesz, bym była niepocieszona? - Bez żadnego skrępowania zbliża się do czarodzieja o krok i wsuwa dłoń pod jego ramię. - Prowadź więc, wcale-nie-lordzie. Zabawmy się.
- Słyszałam o tym miejscu. - Kiwa głową ze zrozumieniem. - Jak się pewnie spodziewasz, nie miałam niestety okazji, by tam zawitać. Wierzę jednak, że to jeszcze przede mną. - Czy lord Rosier zgodzi się, by jego małżonka wybrała się w odwiedziny do symbolu nocnego życia, by zerwać ten zakazany owoc? Pomimo zasłyszanych plotek o jego słabości do kobiecego piękna, wydaje się on nazbyt grzeczny i przyzwoity. Nie, to niemożliwe, by się w tej kwestii myliła.
- Mnie ucieczka twojego pokroju nie jest pisana. Skoro nie sięgasz płynących z wysp wieści, nie wiesz jeszcze, że odebrano mi moją wolność. Już wkrótce przyjdzie ci tytułować mnie lady Rosier - mówi to bez dumy w głosie, bo w istocie nie czuje, by był to powód do chwalenia się. Pod warstwą koronkowych rękawiczek kryje się pierścionek zaręczynowy z rubinem i smoczym grawerem. Biżuteria jest starą rodzinną pamiątką, niezwykle zresztą piękną i mimo iż traktuje ją niczym symbol zniewolenia, tak ozdoba bardzo jej się podoba.
I kiedy już ma nadzieję, że uda jej się umknąć, zamyka szczelnie powieki. Przystaje, gdy Efrem zamiast pożegnać ją grzecznymi słowami, kontynuuje swoje przestrogi, próbując ją zniechęcić przed realizacją powziętego planu. Wzdycha cicho, niezadowolona z jego postawy, ale też nie może mu się dziwić. Na jego miejscu zapewne także starałaby się powstrzymać młodą, niedoświadczoną pannę przed ryzykiem. Tyle że nie uważa siebie za osobę zupełnie bezbronną, która nie poradzi sobie w szerokim świecie. Zwraca się w jego stronę i z zaskoczeniem odkrywa, że ten znajduje się już tuż obok. Zadziera wysoko brodę, by sięgnąć lodowego spojrzenia i zagląda weń głęboko, jakby chciała wedrzeć się wprost do jego duszy.
Jeśli się odważysz jest frazą, jaką Evandra zawsze traktuje niczym wyzwanie, któremu zamierza sprostać. Nie ma nic bardziej intrygującego, budzącego zainteresowanie i wzmagającego łopoczące w brzuchu motyle. Przywdziewa lekki uśmiech i przechyla nieco głowę.
- Dlaczego miałabym ci zaufać? Uwierzyć, że w rzeczywistości nie chcesz zaprowadzić mnie z powrotem do strzeżonej przez przyzwoitkę klatki? - rzuca niezobowiązującym tonem. - Poza tym nie chcę, byś zmieniał dla mnie swoje plany. - Wymownie spuszcza wzrok na jego nadgarstek, gdzie ten zerka co rusz, by sprawdzić godzinę. - Jeszcze pomyślę, że tak bardzo pragniesz spędzić ze mną więcej czasu, że reszta świata staje się nieistotna - sięga po odważniejszy ton wsparty wyzywającym spojrzeniem. Nigdy dotąd nie przepadali specjalnie za swoim towarzystwem, więc jasnym jest, że kieruje się on zwyczajną przyzwoitością. Uśmiecha się wreszcie szczerzej i kiwa głową na zgodę. - Mam nadzieję, że mnie nie rozczarujesz. Chyba nie chcesz, bym była niepocieszona? - Bez żadnego skrępowania zbliża się do czarodzieja o krok i wsuwa dłoń pod jego ramię. - Prowadź więc, wcale-nie-lordzie. Zabawmy się.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rodzinny teatrzyk przyzwoitości, pełen sztuczności i wyuczonej etykiety, nigdy nie był dla niego czymś, co przyciągało uwagę. Tłumione emocje i ukryte pragnienia, wszystko to działo się na oczach ludzi, którzy grali swoje role z wprawą, ale bez pasji. On zaś wolał uciec od tego, znaleźć swoje miejsce w surowym, ale jednocześnie pięknym krajobrazie Alpejskich dolin. Tam, w cieniu potężnych gór, czuł się prawdziwie wolny, z dala od ścisłych zasad i rodzinnych intryg. Oczywiście, nie oznaczało to, że stronił od uciech życia. Wręcz przeciwnie, czerpał z nich pełnymi garściami, ale zawsze w cieniu, po kryjomu, z dala od wścibskich spojrzeń, które mogłyby dostrzec jego występki. Paryż, ze swoimi mrocznymi zaułkami i blaskiem nocnego życia, stanowił dla niego idealne tło do spełniania swoich pragnień. Chłonął każdy aspekt tego miasta, od szmeru rozmów w zadymionych kawiarniach, po subtelne muśnięcia spojrzeń pięknych kobiet, które szukały w nim tego samego – zapomnienia, ucieczki, chwilowego zapomnienia o zobowiązaniach i moralnych zasadach.
Był w nim głód poznawania ludzi, którzy, tak jak on, łaknęli wymiany poglądów, zrozumienia świata, ale na swoich własnych warunkach. Towarzystwo, które wybierał, było różnorodne – od intelektualistów, którzy przyciągali go swoimi myślami, po kobiety, które w każdej chwili mogły dać mu to, czego pragnął. Ich uwodzenie, naznaczone pożądaniem, było jedynie grą dwóch ciał. Żadnych obietnic, żadnych zobowiązań – tylko czysta przyjemność, czerpana z każdego spotkania. A jednak, pomimo tego, że sam tak bardzo cenił swoją wolność, stanął teraz przed paradoksem. Miał w rękach los swojej kuzynki, kobiety, która nie była mu zbyt bliska, ale na zupełnie innych warunkach. Była ona niczym piękny ptak, który miałby zostać zamknięty w klatce przyzwoitości, tak jak on sam kiedyś będzie zmuszony do gry w rodzinnym teatrze. Wiedział, jak to jest żyć w złotej klatce, pozornie pełnej wygód, ale w rzeczywistości ograniczającej wszystko, co czyniło życie naprawdę wartościowym.
Czy miał więc prawo narzucać jej te same ograniczenia, których sam tak bardzo nienawidził? W głębi duszy wiedział, że odpowiedź była jednoznaczna. Nie mógł pozwolić, aby jej życie zostało sprowadzone do roli, w której musiałaby odgrywać cudze scenariusze, tracąc po drodze siebie. Był świadomy, że więzy rodziny i obowiązków mogły być silne, ale nie mógł dopuścić, aby zniszczyły one to, co było w niej najpiękniejsze – jej ducha, jej wolność.
- Przyjmij to jako nieoficjalny prezent ślubny od człowieka, który uciekł od bezsensownych gier rodzinnych — posłał lekko wyzywające spojrzenie, gdy z przekornością godną swego oblicza, uniósł rozbawiony brwi. - Zawsze mogę zostawić moją towarzyszkę tutaj, by zwrócić uwagę… na bardziej potrzebujące uwagi damy, hm? - Jego spojrzenie nie umknęło delikatnym sylwetkom młodych kobiet, które dyskretnie kryły się w cieniu, jakby czekały na jego towarzystwo. Były niczym zjawy, delikatne i nieuchwytne, lecz ich obecność wyczuwał wyraźnie. Choć był świadom, że miał już zaplanowane spotkanie na tę noc, myśl o spędzeniu jutrzejszego dnia według własnych pragnień kusiła go nieodparcie. Mógł przecież pozwolić sobie na chwilę zapomnienia, wykorzystać swobodę, jaką dawał mu nadchodzący dzień, by zanurzyć się w prywatnych rozrywkach, które oferowało miasto. Specjalnie uniósł dłoń, uderzając palcem w tarczę zegarka z teatralną precyzją. Dźwięk, choć subtelny, miał w sobie coś ostatecznego, jakby oznajmiał rychłą decyzję, której implikacje były już nieodwracalne. Insynuacja była wyraźna, pozostawiając za sobą cień pośpiesznej determinacji. Zrobił to z pełną świadomością, jakby chciał podkreślić swoją nieuchronną decyzję, jednocześnie dając sobie przyzwolenie na dalsze kuszenie się możliwościami, które oferowała ta pełna tajemnic noc. - Evandro… Zapraszam do świata pozbawionego reguł.
Chęć zrzucenia ciężaru swojego arystokratycznego dziedzictwa, tej maski, która spoczywała na nim od dzieciństwa, nagle w nim wzrosła, niczym ukryty żar wyczekując odpowiedniego momentu. Uścisk na ramieniu, choć początkowo zdecydowany, przerodził się w coś bardziej intymnego i delikatnego, gdy jego palce odnalazły jej dłoń, osłoniętą jedynie cienką warstwą koronki, subtelną i delikatną niczym poranny szron na trawie. Sprawnie zamienił stanowczość na pozorną czułość, pozwalając sobie na gesty, które w innych okolicznościach uznałby za niestosowne. Ale teraz, w tym jednym, niemal surrealistycznym momencie, takie drobne odstępstwa od normy wydawały się być na miejscu. Spojrzał ostatni raz wokół siebie, jego oczy przeczesując ruchliwe ulice, pełne przechodniów pochłoniętych swoimi codziennymi sprawami. Akt ostrożności, zapewnienie, że ich spontaniczne działania nie zwrócą niepotrzebnej uwagi, że nie będą zauważeni przez niepożądane spojrzenia.
W jednej chwili porzucił wszelkie obawy, ruszył naprzód, pociągając ją za sobą. Szybko przebyli ruchliwą ulicę, wkraczając na teren, gdzie sztywny formalizm, którym na co dzień byli otoczeni, przestawał obowiązywać. Ich kroki przyspieszyły, jakby wyczuwając wolność ukrytą w zakazanych rewirach Paryża, gdzie pod osłoną nocy odbywało się życie, o jakim dotąd mogli tylko czytać.
Paryż, miasto światła i cienia, stawał się teraz ich schronieniem. To tu, w jego najciemniejszych zakamarkach, gdzie mieszały się zapachy dymu i perfum, a dźwięki ulicznego gwaru przeplatały się z cichym szeptem tajemnicy, mogli odnaleźć coś więcej niż tylko chwilową ucieczkę. Mogli zobaczyć to, co było skrywane przed oczami innych, to, co wymykało się konwenansom i oczekiwaniom ich świata. Pragnienie przeżycia czegoś więcej, niż oferowały im sztywne ramy ich życia, zaprowadziło ich tutaj. Czuł, jak narasta w nim adrenalina, a w sercu budzi się coś, co dotąd było uśpione – potrzeba autentyczności, prawdy, której dotąd tak starannie unikał. Tu, pośród zakazanych rewirów Paryża, z dala od surowych oczu rodziny i społeczeństwa, mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią. Mógł pozwolić sobie na chwilę zapomnienia, na moment, w którym rzeczywistość mogła przestać istnieć, a oni mogli być tylko sobą – wolni od zobowiązań, od gry, którą tak dobrze opanował.
- Chcesz ujrzeć miejsce, o których szeptają młode kobiety czytające najromantyczniejsze twory dzisiejszych czasów? - dopytał, nijak wspominając kwestię, że musiał tam wczorajszego wieczoru zaprowadzić swą wybrankę. Wtedy jakże znudzony, najzwyczajniej szedł z tyłu, pozostawiając kłęby dymu za sobą.
Był w nim głód poznawania ludzi, którzy, tak jak on, łaknęli wymiany poglądów, zrozumienia świata, ale na swoich własnych warunkach. Towarzystwo, które wybierał, było różnorodne – od intelektualistów, którzy przyciągali go swoimi myślami, po kobiety, które w każdej chwili mogły dać mu to, czego pragnął. Ich uwodzenie, naznaczone pożądaniem, było jedynie grą dwóch ciał. Żadnych obietnic, żadnych zobowiązań – tylko czysta przyjemność, czerpana z każdego spotkania. A jednak, pomimo tego, że sam tak bardzo cenił swoją wolność, stanął teraz przed paradoksem. Miał w rękach los swojej kuzynki, kobiety, która nie była mu zbyt bliska, ale na zupełnie innych warunkach. Była ona niczym piękny ptak, który miałby zostać zamknięty w klatce przyzwoitości, tak jak on sam kiedyś będzie zmuszony do gry w rodzinnym teatrze. Wiedział, jak to jest żyć w złotej klatce, pozornie pełnej wygód, ale w rzeczywistości ograniczającej wszystko, co czyniło życie naprawdę wartościowym.
Czy miał więc prawo narzucać jej te same ograniczenia, których sam tak bardzo nienawidził? W głębi duszy wiedział, że odpowiedź była jednoznaczna. Nie mógł pozwolić, aby jej życie zostało sprowadzone do roli, w której musiałaby odgrywać cudze scenariusze, tracąc po drodze siebie. Był świadomy, że więzy rodziny i obowiązków mogły być silne, ale nie mógł dopuścić, aby zniszczyły one to, co było w niej najpiękniejsze – jej ducha, jej wolność.
- Przyjmij to jako nieoficjalny prezent ślubny od człowieka, który uciekł od bezsensownych gier rodzinnych — posłał lekko wyzywające spojrzenie, gdy z przekornością godną swego oblicza, uniósł rozbawiony brwi. - Zawsze mogę zostawić moją towarzyszkę tutaj, by zwrócić uwagę… na bardziej potrzebujące uwagi damy, hm? - Jego spojrzenie nie umknęło delikatnym sylwetkom młodych kobiet, które dyskretnie kryły się w cieniu, jakby czekały na jego towarzystwo. Były niczym zjawy, delikatne i nieuchwytne, lecz ich obecność wyczuwał wyraźnie. Choć był świadom, że miał już zaplanowane spotkanie na tę noc, myśl o spędzeniu jutrzejszego dnia według własnych pragnień kusiła go nieodparcie. Mógł przecież pozwolić sobie na chwilę zapomnienia, wykorzystać swobodę, jaką dawał mu nadchodzący dzień, by zanurzyć się w prywatnych rozrywkach, które oferowało miasto. Specjalnie uniósł dłoń, uderzając palcem w tarczę zegarka z teatralną precyzją. Dźwięk, choć subtelny, miał w sobie coś ostatecznego, jakby oznajmiał rychłą decyzję, której implikacje były już nieodwracalne. Insynuacja była wyraźna, pozostawiając za sobą cień pośpiesznej determinacji. Zrobił to z pełną świadomością, jakby chciał podkreślić swoją nieuchronną decyzję, jednocześnie dając sobie przyzwolenie na dalsze kuszenie się możliwościami, które oferowała ta pełna tajemnic noc. - Evandro… Zapraszam do świata pozbawionego reguł.
Chęć zrzucenia ciężaru swojego arystokratycznego dziedzictwa, tej maski, która spoczywała na nim od dzieciństwa, nagle w nim wzrosła, niczym ukryty żar wyczekując odpowiedniego momentu. Uścisk na ramieniu, choć początkowo zdecydowany, przerodził się w coś bardziej intymnego i delikatnego, gdy jego palce odnalazły jej dłoń, osłoniętą jedynie cienką warstwą koronki, subtelną i delikatną niczym poranny szron na trawie. Sprawnie zamienił stanowczość na pozorną czułość, pozwalając sobie na gesty, które w innych okolicznościach uznałby za niestosowne. Ale teraz, w tym jednym, niemal surrealistycznym momencie, takie drobne odstępstwa od normy wydawały się być na miejscu. Spojrzał ostatni raz wokół siebie, jego oczy przeczesując ruchliwe ulice, pełne przechodniów pochłoniętych swoimi codziennymi sprawami. Akt ostrożności, zapewnienie, że ich spontaniczne działania nie zwrócą niepotrzebnej uwagi, że nie będą zauważeni przez niepożądane spojrzenia.
W jednej chwili porzucił wszelkie obawy, ruszył naprzód, pociągając ją za sobą. Szybko przebyli ruchliwą ulicę, wkraczając na teren, gdzie sztywny formalizm, którym na co dzień byli otoczeni, przestawał obowiązywać. Ich kroki przyspieszyły, jakby wyczuwając wolność ukrytą w zakazanych rewirach Paryża, gdzie pod osłoną nocy odbywało się życie, o jakim dotąd mogli tylko czytać.
Paryż, miasto światła i cienia, stawał się teraz ich schronieniem. To tu, w jego najciemniejszych zakamarkach, gdzie mieszały się zapachy dymu i perfum, a dźwięki ulicznego gwaru przeplatały się z cichym szeptem tajemnicy, mogli odnaleźć coś więcej niż tylko chwilową ucieczkę. Mogli zobaczyć to, co było skrywane przed oczami innych, to, co wymykało się konwenansom i oczekiwaniom ich świata. Pragnienie przeżycia czegoś więcej, niż oferowały im sztywne ramy ich życia, zaprowadziło ich tutaj. Czuł, jak narasta w nim adrenalina, a w sercu budzi się coś, co dotąd było uśpione – potrzeba autentyczności, prawdy, której dotąd tak starannie unikał. Tu, pośród zakazanych rewirów Paryża, z dala od surowych oczu rodziny i społeczeństwa, mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią. Mógł pozwolić sobie na chwilę zapomnienia, na moment, w którym rzeczywistość mogła przestać istnieć, a oni mogli być tylko sobą – wolni od zobowiązań, od gry, którą tak dobrze opanował.
- Chcesz ujrzeć miejsce, o których szeptają młode kobiety czytające najromantyczniejsze twory dzisiejszych czasów? - dopytał, nijak wspominając kwestię, że musiał tam wczorajszego wieczoru zaprowadzić swą wybrankę. Wtedy jakże znudzony, najzwyczajniej szedł z tyłu, pozostawiając kłęby dymu za sobą.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Bezkarność to iluzja — każdy czyn, choć niezauważony przez ludzkie oko, zapisuje się w moralnym wszechświecie.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
28 VIII 1955 | I said I'm fine
Szybka odpowiedź