Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Jezioro Spadającej Gwiazdy
Wysoka sylwetka zmaterializowała się na skraju krateru tuż przed świtem. Powietrze było ciężkie od wilgotnych oparów, które unosiły się nad taflą Jeziora Spadającej Gwiazdy, wirując w leniwych, srebrzystych pasmach. Ziemia pod jego stopami była sucha i ciepła, jakby wciąż pamiętała żar meteorytu, który spadł tu w Noc Tysiąca Gwiazd. Widok był niemal nierealny. Woda w jeziorze pulsowała cichym blaskiem, a drobinki pyłu, pozostałości po magicznej katastrofie, lśniły w jej głębinach. Kiedy unosiły się ku powierzchni, rozpraszały światło poranka, tworząc efekt gwiezdnego deszczu, który tańczył w parującej mgle.
Roselyn Meadowes klęczała przy brzegu jeziora. Była drobną, dwunastoletnią dziewczynką o jasnych włosach opadających w nieładzie na ramiona, ubrana w prosty, ciepły płaszcz. Jej różdżka leżała na ziemi, a dłonie były starannie ułożone nad kawałkiem drewna, który — choć nieznacznie — zmieniał kształt. Nie zauważyła stojącego nieopodal mężczyzny od razu. Skupienie było zbyt wielkie. Woda w jeziorze poruszyła się leciutko, jakby drgnęła w odpowiedzi na cichą magię. Astronom milczał. Pozwolił jej skończyć, obserwując. Widok dwunastoletniego dziecka samodzielnie ćwiczącego transmutację w tak odludnym miejscu budził w nim jednocześnie podziw i smutek. Gdy drewno na jej dłoniach zaczęło powoli przybierać kształt delikatnej figurki łabędzia, dziewczynka odetchnęła i opuściła ręce.
- Piękne. - Jayden odezwał się spokojnie, by jej nie wystraszyć. Nie zbliżał się jednak, pozostając w odpowiednim dystansie. Roselyn drgnęła gwałtownie, różdżka poderwała się w ułamku sekundy, wymierzona w jego stronę. Jej oczy, szerokie i czujne, przypominały dwie niebieskie tarcze. Gdy rozpoznała znajomą twarz, zawahała się i zmrużyła oczy. Zupełnie jakby zastanawiała się, czy to, co widzi, istniało naprawdę. Wszak mary dawały o sobie znać wszędzie — szczególnie w znanych sobie formach.
- Co pan tu robi? - Jej głos brzmiał wciąż dziecięco, lecz miał w sobie wiele hardości. - Nie ma już Hogwartu.
Szczęka astronoma drgnęła, a spojrzenie uciekło na moment ku jeziornej tafli. - Wiem.
Cisza między nimi przeciągnęła się, zanim Roselyn opuściła różdżkę, choć nadal zdawała się spięta. Przypominała mu w tym Wrightównę. Tak samo niezależna i nieufna. - Dlaczego pan tu jest?
Jayden podszedł powoli, jednak zatrzymał się pięć kroków przed dzieckiem. Ukucnął, by patrzeć jej w oczy. - Bo jesteś wyjątkowa, Roselyn. - Jego głos był spokojny, ciepły, ale w tle pobrzmiewała stanowczość. - I uważam, że powinnaś mieć szansę się uczyć.
- Uczyć? - powtórzyła, marszcząc brwi. - Nie wolno już uczyć.
- Nie wolno. - Jayden skinął głową. - Ale wciąż są tacy, którzy to robią. W ukryciu. I tacy, którzy chcą się nauczyć, jak się bronić.
Jej twarz stężała, a drobne dłonie zacisnęły się na różdżce. - Moi rodzice... Moja mama... Tata nie... - zawahała się.
- Wiem. - Przerwał jej delikatnie. - Wiem, że zniknął.
Roselyn zacisnęła usta. W jej oczach mignął błysk bólu, ale natychmiast go stłumiła. - Nie potrzebuję pomocy.
- Każdy czasem jej potrzebuje, Roselyn. Ale to nie dlatego tu jestem. Nie chcę ci pomóc. Chcę dać ci wybór. - Uniósł dłoń, ukazując niewielki, kamienny talizman w kształcie okręgu. - To zaklęty talizman. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, pojawi się na nim znak. Jeśli zdecydujesz się dołączyć do naszej grupy, będziesz mogła się uczyć. Czarnej magii? Nie. Obrony przed nią. Magii, która pozwoli ci przetrwać.
Roselyn milczała przez dłuższą chwilę. - A jeśli mnie ktoś znajdzie?
- Nikt cię nie znajdzie. Jeśli zachowasz ostrożność. Ale... - Jego twarz stężała. - Jeśli zdecydujesz się na ten krok, nie będzie już odwrotu. Będziesz na liście. Czarnej liście. Jeśli ktoś cię zdradzi, może to oznaczać niebezpieczeństwo.
Dziewczynka zacisnęła wargi. - Ale pan się nie boi.
Jayden uśmiechnął się smutno. - Boję się. Każdego dnia. Ale to strach przypomina mi, że warto walczyć.
Cisza, przerywana tylko cichym bulgotaniem wody w jeziorze. Do czasu. - Chcę się uczyć - szepnęła w końcu, a astronom wręczył jej talizman, który zacisnęła w drobnych palcach.
- Dobrze. Wróć do domu. Zachowaj czujność. Kiedy nadejdzie właściwy czas, zawołam cię. - A potem zniknął, zostawiając ją nad jeziorem, gdzie mgły tańczyły dalej w niemym wirze.
but we can rebuild... we have to
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia