Wydarzenia


Ekipa forum
1945 | bad idea but ideas nonetheless
AutorWiadomość
1945 | bad idea but ideas nonetheless [odnośnik]16.12.24 20:57
VI 1946 roku. Wiltshire, Wilton.
Rezydencja rodu Malfoy.


   Nawet najmniejsze lady mają świadomość tego, że świat nie jest wcale taki kolorowy (prędzej pastelowy jeśli już!). Mimo młodego wieku nadal muszą prezentować się godnie, poruszać się z wdziękiem oraz mówić płynnie, jakby na końcu języka ślizgał im się jakiś zmyślny poemacik. Dlatego też lady Colette Rosier, licząca pięć lat z kawałkiem wydaje z siebie bardzo elokwentne yhhh i ughh szeroko rozkładając ramiona, z plecami wtulonymi w miękki kocyk oraz ze wzrokiem zwróconym w błękitne niebo. Dzień był całkiem przyjemny, słońce grzało łagodnie nie grożąc chociaż raz okrutnie wysypem piegów, które jak wiadomo były straszliwą chorobą atakującą blade arystokratyczne buzie. Papo w swej wielkiej zajętości zabrał ją ze sobą do Wilton, wspaniałej posiadłości rodu Malfoy licząc na to, że przestanie się w końcu dąsać po odebraniu jej praw do jej prywatnej armii puszków pigmejskich, stada kaczuszek (białych z różowymi kokardkami) oraz myszek wzbudzających pisk u pokojówek (nadal chichotała na wspomnienie ich zaskoczonych min). Dąsać się nie przestała nawet po paru miesiącach, fantastycznych urodzinach i naprawdę wielu dniach po, tylko musiała o tym dąsaniu pamiętać i pech chciał, że przypomniała sobie o tym o poranku, odmawiając stanowczo dodatkowej porcji karmelowego puddingu. Zazwyczaj dyscyplina w takich przypadkach wydawała się słusznym rozwiązaniem, jednak Colette była zbyt słaba, delikatna i w ogóle bardzo biedna (w metaforycznym tego słowa znaczenia, nie była jakąś obdartuską!), stąd uznano, że zwyczajnie przyda jej się towarzystwo kogoś w podobnym wieku, co pozwoli zająć jej myśli na tyle, że przestanie się nabzdyczać średnio co dwadzieścia trzy minuty z zegarem wiszącym na ścianie.
   I wydawałoby się, że kryzys został zażegnany, lord Corentin miał czas, aby porozmawiać z lordem Malfoyem o sprawach dorosłych (nie pozwalając jej przy tym podsłuchiwać, co było strasznie nie fair zagraniem), a ona mogła spędzić południe z jej najlepszym przyjacielem danego tygodnia. Problem w tym, że zrobili już dosłownie wszystko! Lucius wytarmosił za uszy skrzata domowego, kiedy ona zaplatała wianki; pokazał jej swoją najnowszą miotełkę, podczas gdy Lettie układała wieżę z ofiarowanych kamyczków, za które zdaniem blondyna była już w stanie kupić cały świat i wzdychała ciężko, bo co ona z tym światem zrobi, to brzmiało strasznie odpowiedzialnie a ona była tylko małą damą. A poza tym, to brzmiało jak liczenie, a jeśli ona miała liczyć, to tylko klejnoty w puzderku maman, duh. Tak czy inaczej, zrobili już WSZYSTKO, a ona była taka...
   — Znudzona! Jestem taka znudzona! — żali się z przeciągłym jękiem, chmurząc na moment śliczną buzię nim usiądzie, do piersi przyciągając pluszowego jednorożca, jako że lata temu okrutnie odebrano jej porcelanowe lalki za to, że były zbyt ekspresyjne i potrafiły z wrzaskiem lewitować za służbą. Gdzie tutaj wolność wyrażania uczuć?! Zawsze wszystko jej zabierają — Luci, jestem tak okropnie znudzonaaaa — powtarza na wypadek, gdyby chłopiec nie zrozumiał za pierwszym razem. A na pewno zrozumiał, bo był bardzo śliczny, a jak wiadomo śliczne osoby są też bardzo zmyślne, wystarczyło spojrzeć na nią! — Zaraz z tych nudów wyjdę z siebie i stanę obok i wiesz co wtedy zrobię? Uznam, że wyglądam bardzo ładnie — oświadcza, policzek opierając na otwartej dłoni i brwi marszczy delikatnie, zamyślając się głęboko. Bo co tutaj robić? Nieco zezuje, to na śmiejące się nieopodal między sobą piastunki, to na młodego lorda Malfoya patrzącego krytycznie na tackę z ciastkami i mimowolnie spomiędzy ust dobywa się chichot, kiedy dostrzega wplecione w srebrne kosmyki dwie spinki w kształcie różowych kokardek wysadzanych perełkami, których widok obkupiła oddaniem aż dwóch czekoladowych babeczek uznając, że to całkiem dobra wymiana. Była wspaniałą ekonomanistką! Czy jakoś tak — Zróbmy coś, zanim tu umrę tragicznie i wszyscy będą za mną płakać — co byłoby strasznie smutne, bo od płaczu wyglądało się jak żaba, nie wspominając o cieknącym nosie.
   Tylko pytanie brzmiało, co powinni zrobić? Wysiłek jej nie pasował, na herbatkę było już stanowczo za późno, a jeśli zaproponowano by jej przeczytanie jakiejś książki, to chyba musiałaby zemdleć a na to nie miała stanowczo dzisiaj czasu. Tak ciężko jest być damą, uświadamia sobie nie po raz pierwszy, nie mając pojęcia, że podobna mantra ciągnąć się za nią będzie aż do lat nastoletnich. I prostuje się raptownie, a uśmiech rozjaśnia twarz różyczki, bo przypomniała sobie o czymś niesamowicie ważnym!
   — Macie smoka! — woła triumfalnie, ściskając zabawkę tak mocno, że wyglądała mimo swojego stanu nieożywionego, jakby właśnie się dusiła — Znaczy jego głowę. A mój brat powiedział mi kiedyś w wielkim sekrecie, bo uznał, że już mogę mieć sekrety, to bardzo miło z jego strony prawda? Powiedział, że jak się przed tą głową okręci na jednej stopie, a potem dotknie pyska, to ona ożyje i zdradzi jakąś niesamowitą tajemnicę! To musi być prawda, bo mój brat by mnie nigdy nie oszukał — uznaje pewnie — Tylko trzeba być bardzo odważnym, a nie ma nic odważniejszego od tego, żeby to zrobić po kryjomu! — tej całej smoczej głowy nie widziała w zasadzie, niania uznała, że się przestraszy co było wierutnym kłamstwem, bo pewnie zlęknie się tylko trochę, ale była lady więc popłacze się tylko odrobinę — Chce ją dotknąć — informuje swojego towarzysza, który na moment patrzył na nią tak, jakby to jej urosła ta cała smocza głowa. Jak śmiesznie!
   — Tylko musimy odwrócić uwagę — tym razem mówi już bardziej do siebie, bo naprawdę nie chciała wysłuchiwać protestów opiekunek. Ciemne oczęta ślizgają się po idealnie wystrzyżonym trawniku, jakby kryły się tam odpowiedzi na wszystkie jej bolączki. Niedaleko było jezioro, albo fontanna więc może — Żaby? Albo robale? — tylko ona ich nie dotknie, była bardzo wrażliwą szlachcianką, a Lucius był zbyt śliczny, żeby się męczyć podczas łapania tych paskudnych żyjątek. Hmmm, małe dirikraki biegały szaleńczo, to znikając to pojawiając się z coraz to bardziej niedorzecznymi pomysłami w głowie dziewczynki — Och, wiem, wiem! Gdzie jest twój brat? Mam dla niego misję, rycerską misję — Armand nie bawił się z nimi często, do tego miał skwaszoną minę, ale też posiadał bardzo ładne włosy, więc mu łaskawie to skwaszenie wybaczała w swej nieskończonej dobroci. Był też starszy, więc na pewno nie lękał się żadnych płazów czy insektów. Ach, aż poklepała się po ramieniu. Colette Albertine Rosier zdecydowanie była genialną panienką. Może jednak jeszcze zostanie mistrzynią w...eee...mistrzowaniu!
Colette Rosier
Colette Rosier
Zawód : debiutantka
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's my right to taste the riches of the earth
OPCM : 1+1
UROKI : 2+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12491-colette-rosier#384615 https://www.morsmordre.net/t12498-jean#384731 https://www.morsmordre.net/t12619-colette-rosier#387737 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t12636-skrytka-bankowa-2675#388532 https://www.morsmordre.net/t12499-colette-rosier#384776
Re: 1945 | bad idea but ideas nonetheless [odnośnik]17.12.24 12:08
Ta miotełka była zdecydowanie za wolna.
Podczas gdy myśli Colette zajmowały sprawy niezwykle błahe i dziecinne - ale czegóż tu się spodziewać, w końcu była ledwie smykiem, a nie tak jak on, dumnym młodym szlachcicem (ledwie wystającym głową znad herbacianego stolika, przy którym przesiadywały teraz ich opiekunki i guwernantki) - Lucius Caspian Malfoy dumał nad kwestiami ostatecznymi, z poważną miną przyglądając się swojej miotle.
Siedział na kocu niedaleko panienki Rosier (i jej niezłomnego towarzysza jednorożca), zasępiony, majstrując przy ozdobionym złoceniami uchwycie miotełki tak, jakby kręcenie w nieskończoność korbką przytrzymującą mechanizm mogło sprawić, że pojazd wzbije się nagle na zakazaną wysokość. Westchnął ciężko, niemal tak rozdzierająco, jak Colette tuż za jego plecami. Jakże chciałby latać już normalnie, jak starsi kuzynowie, hen, wysoko nad drzewami, ba, nawet nad wschodnim skrzydłem Wilton, gdzie mieściły się komnaty służby...Jeszcze nie rozumiał, dlaczego akurat ta część cieszyła się zainteresowaniem, on sam wolał fruwać w ogródku, co też przez ostatnie godziny czynił, bawiąc się razem z Colette. On raczej zmęczył się harcami, nie znudził, bo w towarzystwie kuzynki świat wydawał się jakiś ciekawszy. Pełen blasku, chichotu i tego przesłodkiego, przepysznego zapachu, który czasem śnił mu się po nocach. Jej mięciutkich włosów łaskoczących go w nos w czasie bieganiny; jej lśniących sukienek owijających się wokół nóg, gdy podczas zabawy w posiadłość udawali, że razem tańczą; jej rozgrzanej słońcem skóry na policzku, kiedy składał na nim całusa (na francuską modłę!) a potem uciekał z piskiem satysfakcji, by wsiąść na miotełkę i zrobić kolejne okrążenie wokół stawiku z srebrnymi karasiami.
- Możemy pobawić się w Quidditcha! - zaproponował podekscytowany, zawsze miał przecież głowę pełną pomysłów, a był już w wieku odpowiednim do tego, by porzucić smarkate  gry w udawanie na rzecz tych dorosłych, w pełni prawdziwych. Wstał z koca, poprawił aksamitną koszulę i przerzucił sobie miotłę przez ramię. - Ja będę...będę kapitanem zwycięskiej drużyny Srok z Montrose, która zdobyła w dwudziestym ósmym swoje dziesiąte zwycięstwo z rzędu, wgniatając w ziemię plebejskie Osy - zaczął przemawiać pełnym podekscytowania głosem, jeszcze słodkim, jeszcze nieskalanym okrutną mutacją. - I będę latał i celebrował swój sukces, wymachując Pucharem Mistrzostw Świata - to nic, że wtedy były to mistrzostwa Wielkiej Brytanii, nigdy nie miał zbyt dobrej pamięci do dat - a ty możesz być piękną panią, co wręczy mi ten puchar, a potem możesz klaskać i skakać na trybunach i mdleć z zachwytu, a ja będę nad tobą latał! I potem wyląduję i powiem, że zrobiłem to wszystko dla Ciebie. I dla mojego taty - kontynuował zaciekle swą wizję zabawy, coraz bardziej nią zachwycony, ignorując na razie rozżalone narzekania znudzonej Colette. Nieskrępowana radość nieco przygasła, gdy wspomniał ojca, ten nigdy nie wydawał się z niego zadowolony, ale przecież gdyby przyniósł mu złoty puchar i gdyby cały stadion skandował jego imię i gdyby zdobył laur zwycięstwa, ten może by go polubił i...Odchrząknął lekko, szybko starając się odegnać jakieś przykre i ciężkie myśli. Nie lubił ich. - Tylko nie mdlej naprawdę, dobrze? To niezdrowe, tak słyszałem - dodał zapobiegliwie, tylko tego brakowało, żeby coś stało się Colette. Wbrew pozorom był troskliwym kuzynem i nawet, gdy w ferworze zabawy się zapomnieli, zwłaszcza jako dzieciaki, to starał się postępować z nią łagodnie. I przekupywać cukierkami oraz piosenkami, byleby nie poskarżyła na niego, gdy zbyt mocno ją rozhuśtał. Albo nie złapał po podrzuceniu. Albo namówił do wejścia na drzewo a potem nie pozwalał zejść, dopóki nie dała mu całusa w czoło. Czuł, że ich relacja się zmienia, zrobił się przecież poważniejszy, ale dalej uwielbiał spędzać z Lettie czas. Nawet, gdy słuchał co trzeciego jej słowa, zbyt skupiony na genialnym planie dalszych rozrywek. - Widzisz, twoja zabawa i moja zabawa się uzupełniają. Możesz stanąć obok i być bardzo ładna, jak zawsze zresztą - podsumował, kierując się lodowatą logiką, bo przecież to wszystko miało sens, prawda? Uratował ją z okowów nudy! I to w genialny sposób.- Nie umrzesz, Colette. Damy umierają dopiero jak są bardzo-bardzo stare. Czyli jak mają trzydzieści pięć lat - podzielił się swą dorosłą wiedzą, spoglądając z góry na znudzoną dziewczynkę z dość władczym i protekcjonalnym wyrazem twarzy. - A więc masz jeszcze...no, dużo lat do przeżycia! Z piętnaście! - chciał zabłysnąć dokładną matematyką, ale gdy zbyt długo myślał o cyferkach, zaczynała boleć go głowa. Nie był jakimś mugolem, żeby dzielić i odejmować, od tego miał wujka ekonoma.
- To, co, bawimy się? Możesz potem udać, że twój jednorożec to twoje dziecko i dasz mi to dziecko do pocałowania, jak wyląduje, żeby miało szczęście i było wspaniałym graczem w Quidditcha, i żeby tłum się wzruszył moją wspaniałością - a potem je je wezmę i pokaże tłumowi i wszyscy będą klaskać. A potem zamieni się w tłuczek! - wpadł na genialny pomysł, rozgorączkowany nagłym twistem czekającej ich zabawy, już pochylając się nad dziewczynką, by zdecydowanie odebrać jej jednorożca i wykopać go w powietrze z całych sił (nie ze złośliwości, a z pragnienia urealnienia wizji), lecz zanim zdołał doprowadzić do krachu na linii relacji Malfoyowie-Rosierowie, Colette pisnęła coś o...
- Smoka? - powtórzył i zatrzymał się w pół ruchu, zadumany, przez ułamki sekund przypominając nawet nieco starszego brata. Szybko jednak czoło rozpogodziło się, tak samo jak usta, no tak, mieli smoka, głowę poczciwej bestii, której kiedyś bardzo się bał, ale to było z dekadę temu, gdy był zaledwie oseskiem. Wątpił, by czaszka miała jakieś niewyobrażalne moce, ale skoro mówił tak dużo starszy od Colette brat, to kto wie... - Myślisz, że zdradziłaby przyszłość? Ta głowa? - zadumał się poważnie, lecz pytał podejrzliwie. Nie był byle głupcem, wychowano go przecież w szacunku dla rozsądku, ale w głębi ducha naprawdę chciałby poznać największą tajemnicę. Czyli wyniki kolejnego meczu Srok...i tego, co zrobić, by tata spojrzał na niego choć raz z takim samym uczuciem, z jakim czasem zerkał na Armanda, gdy ten nie zdawał sobie z tego sprawy. Z dumą i uznaniem. Tak, poznanie takiego sekretu byłoby warte ryzyka. - Są obrzydliwe - wzdrygnął się na samą myśl o tym, co sugerowała Colette. - Ale przecież możemy się przejść do zamku sami...Jestem już duży - wypiął dzielnie pierś, na Merlina, miał już siedem lat. To prawie jak siedemnaście. Oczywiście sami z ogrodu ruszyć się nie mogli, ale górującą nad nim Etienette, ulubioną nianię, uznawał po prostu za część wystroju domu. - Armand siedzi jak zwykle w bibliotece - wywrócił oczami z niechęcią; zupełnie nie rozumiał, co brat widział w tych zakurzonych książkach. - I czyta... - stęknął z niezadowoleniem, jakby przyznawał się, że jego brat leży zapity w łóżku z kacem albo tańczy walca z brudną mugolką. - Myślisz, że wie więcej o sekretach smoka? - tak, to miało sens. Może potrzebowali jego pomocy...chociaż przecież i on sam podołałby rycerskiej misji! Łypnął na Colette, jeszcze nie wiedząc, czy powinien się obrazić czy też podążyć razem do zaklętego w wieży mądrości Armaniego.


You got that medicine I need; fame, liquor, love, give it to me slowly; I don't really wanna know
WHAT'S GOOD FOR ME
Lucius Malfoy
Lucius Malfoy
Zawód : bratanek Ministra Magii
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
s t a r b o y
OPCM : 5 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12632-lucius-caspian-malfoy#388244 https://www.morsmordre.net/t12642-ksiaze#388723 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f383-wiltshire-wilton-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t12643-lucius-caspian-malfoy#388724
1945 | bad idea but ideas nonetheless
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach