Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Przedmieścia Londynu :: Hampton Court :: Stoliki
Stolik 3
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Stolik 3
Goście:
Fearghas Travers, Deirdre Mericourt, Tatiana Dolohov, Primrose Burke, Gawain Nott
Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.
Fearghas Travers, Deirdre Mericourt, Tatiana Dolohov, Primrose Burke, Gawain Nott
Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.
Kiedy pierwszy stres opadł i poczyniła kroki w głąb sali w towarzystwie lorda Bradforda Parkinsona pewność siebie wracała. Czuła się piękna.
Dawno nie miała takiego wrażenia, bezpiecznie chowając się za Evandrą, która zawsze przyciągała wzrok, zawsze z boku nie musiała, aż tak zabiegać o atencję. Po czym została wprowadzona na salony i wszystko się zmieniło. Nadal ginęła przy przyjaciółce, ale na nią też patrzyli. Nie przywiązując tak wagi do mody, ubierając się elegancko acz powściągliwie przyciągła wzrok, lecz nie koniecznie tak jakby sobie tego życzyła.
Przez dłuższy okres czasu starała się to ignorować, stwierdzając, że ma inne sprawy na głowie niż podążanie za trendami. Z czasem zrozumiała, że nie ma nic złego w wyglądaniu atrakcyjnie i przyjemnie dla oka.
Dlatego też uznała, że skoro ma dość złośliwych komentarzy, tym bardziej po tym jak Mathieu Rosier poślubił inną kobietą, to czas to zmienić. Proces trwał parę miesięcy. Zaczęła inaczej się czesać, przestała obcinać grzywkę, udała się do domu Parkinsonów prosząc o wsparcie w metamorfozie, a Bradford zaprzągł całą swoją wiedzę i uwagę, aby umożliwić jej tę przemianę.
Doradzał jak dobierać kolory oraz kroje, jednocześnie nie dążąc do przebrania lady Burke i wbicia jej w schemat, a zapewnienia jej komfortu przy jednoczesnym zachowaniu pewnych cech indywidualnych i typowych dla Primrose. Stroje nadal pozostały proste w krojach, ale to dodatki robiły zawsze największą robotę, faktura tkanin oraz ich kolory. Uczesanie, już nie tak zachowawcze ukazało lady Burke w innym świetle.
Patrząc na siebie w lustrze, pewnego dnia, uznała, że jest ładna.
Dawno tak o sobie nie myślała.
Odprowadzona do stolika, do którego została przydzielona, zasiadła we wskazanym jej miejscu. -Dziękuję. - Zwróciła się do Bradforda, a potem przez chwilę odprowadzała go wzrokiem kiedy udał się do swojego stolika. -Dobry wieczór. - Zwróciła się do gości siedzących już na miejscu i wypatrywała tych, których jeszcze brakowało. Zerknęła na menu jakie leżało przed nią stwierdzając, że lady Nott jak co roku, przeszła samą siebie. Musi to być mocno wyczerpujące co roku stawiać sobie coraz wyżej poprzeczkę. Dostrzegając Czarnego Pana w towarzystwie Lady Nott na chwilę wstrzymała powietrze. Nie miała zbyt częstej okazji widzieć go. Ostatni raz na pogrzebie Alpharda, a zdawało się to tak bardzo dawno temu. -Jest na swój sposób lekko ekscytujące, że Minister Magii oraz Czarny Pan wcielają się w rolę Tristana i Marka. - Zagadnęła siedzące obok niej osoby.
Dawno nie miała takiego wrażenia, bezpiecznie chowając się za Evandrą, która zawsze przyciągała wzrok, zawsze z boku nie musiała, aż tak zabiegać o atencję. Po czym została wprowadzona na salony i wszystko się zmieniło. Nadal ginęła przy przyjaciółce, ale na nią też patrzyli. Nie przywiązując tak wagi do mody, ubierając się elegancko acz powściągliwie przyciągła wzrok, lecz nie koniecznie tak jakby sobie tego życzyła.
Przez dłuższy okres czasu starała się to ignorować, stwierdzając, że ma inne sprawy na głowie niż podążanie za trendami. Z czasem zrozumiała, że nie ma nic złego w wyglądaniu atrakcyjnie i przyjemnie dla oka.
Dlatego też uznała, że skoro ma dość złośliwych komentarzy, tym bardziej po tym jak Mathieu Rosier poślubił inną kobietą, to czas to zmienić. Proces trwał parę miesięcy. Zaczęła inaczej się czesać, przestała obcinać grzywkę, udała się do domu Parkinsonów prosząc o wsparcie w metamorfozie, a Bradford zaprzągł całą swoją wiedzę i uwagę, aby umożliwić jej tę przemianę.
Doradzał jak dobierać kolory oraz kroje, jednocześnie nie dążąc do przebrania lady Burke i wbicia jej w schemat, a zapewnienia jej komfortu przy jednoczesnym zachowaniu pewnych cech indywidualnych i typowych dla Primrose. Stroje nadal pozostały proste w krojach, ale to dodatki robiły zawsze największą robotę, faktura tkanin oraz ich kolory. Uczesanie, już nie tak zachowawcze ukazało lady Burke w innym świetle.
Patrząc na siebie w lustrze, pewnego dnia, uznała, że jest ładna.
Dawno tak o sobie nie myślała.
Odprowadzona do stolika, do którego została przydzielona, zasiadła we wskazanym jej miejscu. -Dziękuję. - Zwróciła się do Bradforda, a potem przez chwilę odprowadzała go wzrokiem kiedy udał się do swojego stolika. -Dobry wieczór. - Zwróciła się do gości siedzących już na miejscu i wypatrywała tych, których jeszcze brakowało. Zerknęła na menu jakie leżało przed nią stwierdzając, że lady Nott jak co roku, przeszła samą siebie. Musi to być mocno wyczerpujące co roku stawiać sobie coraz wyżej poprzeczkę. Dostrzegając Czarnego Pana w towarzystwie Lady Nott na chwilę wstrzymała powietrze. Nie miała zbyt częstej okazji widzieć go. Ostatni raz na pogrzebie Alpharda, a zdawało się to tak bardzo dawno temu. -Jest na swój sposób lekko ekscytujące, że Minister Magii oraz Czarny Pan wcielają się w rolę Tristana i Marka. - Zagadnęła siedzące obok niej osoby.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Sala rozbrzmiewała rozmowami i brzękiem kieliszków, gdy skierowałem się ku wyznaczonemu stolikowi; subtelna muzyka wyznaczała tak moich kroków i nadawała im złudną swobodę, choć w rzeczywistości swobodnie nie czułem się ani trochę. Czym innym było przyglądanie się ludziom z góry schodów, z bezpiecznej odległości, która nie wymagała zbyt wielu interakcji, a czym innym stanięcie z nimi twarzą w twarz i prowadzenie rozmowy.
Kunsztowne dekoracje, od kryształowych świeczników po złożone w różne kształty serwetki, tworzyły atmosferę wyrafinowanej elegancji. Nad stołami unosiły się delikatne zapachy. Było to miejsce, które zdawało się dosłownie oddychać elegancją płynącą z każdego kąta i od każdej z zebranych osób, lecz nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że każdy krok prowadzi mnie ku jakiejś zaplanowanej przez ciotkę niespodziance.
Tym bardziej, gdy jako pierwszy podszedłem do stołu, zająłem swoje miejsce i spojrzałem na wizytówki z inicjałami, które zdobiły białe kartki obok mojego nakrycia. Oczywiście, trzy kobiety, lecz tylko jedno szlacheckie nazwisko lady Burke, które w tyle mojej głowy kojarzyło się z zaręczynowo-miłosnymi aferami. Niespecjalnie wdawałem się w plotkarskie szczegóły, nie mogłem więc wyrobić sobie zdania na podstawie plotek. Moje uczucia wobec niej były neutralne, a ciekawość przeważała nad jakąkolwiek niechęcią, choć i tak postanowiłem zachować ostrożność.
Uprzejmie wstałem, gdy rzeczona lady pojawiła się przy stoliku, witając ją należytym ukłonem. Co ciotka próbowała przez to osiągnąć, sadzając nas razem? Czyżby to był jej sposób na subtelne przypomnienie, że moja własna wpadka sprzed lat wciąż ciąży na reputacji rodu? Nie byłem naiwny. Wiedziałem, że ciotka miała niezwykły talent do aranżowania spotkań, które z pozoru wyglądały na przypadkowe, a w rzeczywistości były starannie zaplanowane. Czyżby uznała, że lady Primrose z jej reputacją i statusem, była dla mnie odpowiednią kandydatką? Och, Merlinie, jakże bym teraz chciał znaleźć się w swojej alchemicznej pracowni z dala od knucia i knowania!
Poprawiłem klapy marynarki i usiadłem na krześle w nieco wygodniejszej pozycji, prezentując wręcz nonszalancką postawę kogoś, kto nie czuje się gościem; cóż, w rzeczy samej byłem niejako u siebie. Atmosfera na początku sabatu zawsze była duszna i gęsta, przed pierwszymi przystawkami i pełnymi kieliszkami większość zachowywała się bardzo sztywno i odpowiedzialnie, wystarczyło jednak trochę poczekać...
- Nie jestem pewien, czy robią to całkowicie dobrowolnie – podjąłem temat rozpoczęty widelczykiem uprzejmości przez lady Burke i sam sięgnąłem po swoją kartę z menu. Lista nie była długa, za to jak bogata w smaki. Na samą myśl o tym uznałem, że może jednak za szybko nie wrócę do swoich eliksirów. - Niemniej siła przekonywania ciotki jest już dość mityczna... Jestem przekonany, że żaden nie wypowie słowa skargi, choć przynajmniej jeden wygląda, jakby niespecjalnie chciał być w centrum uwagi. - Powiodłem palcem po kolejnych pozycjach w menu, nie mogąc się zdecydować. Nietaktem byłoby poproszenie o wszystkiego po trochu, ale liczyłem, że może nazwisko otworzy mi potem drogę do kuchni. - Ładną mamy pogodę, nieprawdaż? - zagaiłem, podejmując tytaniczny wysiłek prowadzenia dalej rozmowy, uznawszy przy tym że temat obecności ministrów i innych gości został wyczerpany. - Idealną pod ślimaki po burgundzku. To chyba jedyna dobra rzecz, jaką przynieśli ze sobą Francuzi. - I może jeszcze porządne wina, z którymi nasze angielskie popłuczyny nie miały najmniejszych szans.
Kunsztowne dekoracje, od kryształowych świeczników po złożone w różne kształty serwetki, tworzyły atmosferę wyrafinowanej elegancji. Nad stołami unosiły się delikatne zapachy. Było to miejsce, które zdawało się dosłownie oddychać elegancją płynącą z każdego kąta i od każdej z zebranych osób, lecz nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że każdy krok prowadzi mnie ku jakiejś zaplanowanej przez ciotkę niespodziance.
Tym bardziej, gdy jako pierwszy podszedłem do stołu, zająłem swoje miejsce i spojrzałem na wizytówki z inicjałami, które zdobiły białe kartki obok mojego nakrycia. Oczywiście, trzy kobiety, lecz tylko jedno szlacheckie nazwisko lady Burke, które w tyle mojej głowy kojarzyło się z zaręczynowo-miłosnymi aferami. Niespecjalnie wdawałem się w plotkarskie szczegóły, nie mogłem więc wyrobić sobie zdania na podstawie plotek. Moje uczucia wobec niej były neutralne, a ciekawość przeważała nad jakąkolwiek niechęcią, choć i tak postanowiłem zachować ostrożność.
Uprzejmie wstałem, gdy rzeczona lady pojawiła się przy stoliku, witając ją należytym ukłonem. Co ciotka próbowała przez to osiągnąć, sadzając nas razem? Czyżby to był jej sposób na subtelne przypomnienie, że moja własna wpadka sprzed lat wciąż ciąży na reputacji rodu? Nie byłem naiwny. Wiedziałem, że ciotka miała niezwykły talent do aranżowania spotkań, które z pozoru wyglądały na przypadkowe, a w rzeczywistości były starannie zaplanowane. Czyżby uznała, że lady Primrose z jej reputacją i statusem, była dla mnie odpowiednią kandydatką? Och, Merlinie, jakże bym teraz chciał znaleźć się w swojej alchemicznej pracowni z dala od knucia i knowania!
Poprawiłem klapy marynarki i usiadłem na krześle w nieco wygodniejszej pozycji, prezentując wręcz nonszalancką postawę kogoś, kto nie czuje się gościem; cóż, w rzeczy samej byłem niejako u siebie. Atmosfera na początku sabatu zawsze była duszna i gęsta, przed pierwszymi przystawkami i pełnymi kieliszkami większość zachowywała się bardzo sztywno i odpowiedzialnie, wystarczyło jednak trochę poczekać...
- Nie jestem pewien, czy robią to całkowicie dobrowolnie – podjąłem temat rozpoczęty widelczykiem uprzejmości przez lady Burke i sam sięgnąłem po swoją kartę z menu. Lista nie była długa, za to jak bogata w smaki. Na samą myśl o tym uznałem, że może jednak za szybko nie wrócę do swoich eliksirów. - Niemniej siła przekonywania ciotki jest już dość mityczna... Jestem przekonany, że żaden nie wypowie słowa skargi, choć przynajmniej jeden wygląda, jakby niespecjalnie chciał być w centrum uwagi. - Powiodłem palcem po kolejnych pozycjach w menu, nie mogąc się zdecydować. Nietaktem byłoby poproszenie o wszystkiego po trochu, ale liczyłem, że może nazwisko otworzy mi potem drogę do kuchni. - Ładną mamy pogodę, nieprawdaż? - zagaiłem, podejmując tytaniczny wysiłek prowadzenia dalej rozmowy, uznawszy przy tym że temat obecności ministrów i innych gości został wyczerpany. - Idealną pod ślimaki po burgundzku. To chyba jedyna dobra rzecz, jaką przynieśli ze sobą Francuzi. - I może jeszcze porządne wina, z którymi nasze angielskie popłuczyny nie miały najmniejszych szans.
Primrose przyglądała się Gawainowi z subtelnym uśmiechem, który był niemal jak maska – uprzejmy, wyważony, ale z odrobiną ciekawości. W duchu rozbawiała ją jego nonszalancka postawa i dość lekki ton, który nadawał ich rozmowie. Sabaty były dla niektórych naturalnym środowiskiem, wiedziała, że dla niektórych – w tym też dla niej – stanowiły one raczej pole minowe pełne potencjalnych faux pas i rodzinnych intryg. — Siła przekonywania twojej ciotki, lady Nott, rzeczywiście jest legendarna — odparła z łagodnym rozbawieniem, unosząc kieliszek z białym winem, by delikatnie zamieszać w nim trunek. — Niemniej jednak, jak widzisz, dzisiejszy wieczór zdaje się być aż nazbyt udany. Z pewnością nikt nie będzie się skarżył, przynajmniej nie publicznie. Prywatnie… to już inna sprawa. - Zerknęła na menu, należało podjąć decyzję czego chciała skosztować. Nie miała wątpliwości, że niczego nie zabraknie. Lady Nott nie mogłaby sobie pozwolić na taki skandal. Mogli się śmiać, dworować sobie z jej przywiązania do detali, ale każdy liczył się z jej zdaniem. Co było zabawne w wielu aspektach, zwłaszcza mariażowych, ale ten aspekt pozwalała sobie przemilczeć, gdyż był grząskim gruntem, na który nie chciała wkraczać. Jej uwadze również nie umknął fakt, że przy ich stoliku, tylko trzy osoby były szlacheckiego pochodzenia. Siedzenia zaś przy Namiestnicze Londynu należało odebrać jako wyróżnienie, choć gdzieś w kościach czuła, że lady Nott nie miała zbyt dobrego zdania o samej Primrose i być może chciała ją trochę usadzić i wskazać swoje niezadowolenie. Zapewne, pojawienie się u boku lorda Parkinsona, dolało oliwy do ognia. Była świadoma plotek, dotarły do tej uszu, jednak jeżeli miałaby się przejmować każdą, to zapewne nigdy by nie opuściła Durham. W kącikach warg czaiło się rozbawienie kiedy widziała jak usilnie stara się podtrzymać rozmowę, tak jak ich nauczono - wszystkich - nie wiesz o czym mówić, mów o pogodzie. Starała się nie ukazać tego jak szybko wyłapała ten moment więc ukryła się za kolejnym łykiem wina. -I wina. To jeszcze francuzi mają dobre - wina. Alzacja ma jedne z lepszych białych win. - Nie była wielką znawczynią, ale miała pojęcia o tym czego może się spodziewać w swoim kieliszku. Zerknęła jeszcze na strój lorda Notta starając się odgadnąć w kogo on się wcielał i jakie zadanie jemu wyznaczyła przewrotna ciotka. Czy była zdolna do żartu, aby darować mu rolę sir Gawaina? -Osobiście skuszę się na tartę. - Zadecydowała ostatecznie o przystawce.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Sala rozbrzmiewała rozmowami, które wypełniały przestrzeń niczym subtelny szum przypominający morskie fale; mimo to wyłowienie sensu zdań czy nawet pojedynczych słów nie było możliwe, jeśli człowiek nie skupiłby się na konkretnej rozmawiającej parze, a ja nie zamierzałem bezczelnie gapić się na ludzi przy innych stolikach. Gdy lady Primrose z uprzejmym, wyważonym uśmiechem podjęła rozmowę, przez chwilę analizowałem jej ton – rozbawienie i nutka pobłażliwości były wyczuwalne, choć zgrabnie ukryte za fasadą uprzejmości. Oto ktoś, kto podobnie jak ja, wyraźnie zdawał sobie sprawę z gry, w której przyszło nam uczestniczyć. Momentalnie moje zainteresowanie jej osobą wzrosło na tyle, że odłożyłem kartę z menu na stół i wbiłem wzrok w młodą kobietę.
- To prawda - odparłem, zerkając na jej kieliszek, gdy delikatnie zamieszała w nim winem. - Sabaty mają tę niezwykłą właściwość, że są równocześnie szczytem kurtuazji i polem bitwy, na którym zawsze wygrywa moja ciotka. Nieważne, czy będziemy walczyć orężem słowa i krytyki, czy wyciągniemy różdżki, zawsze postawi na swoim. Czasem myślę, że lady Nott organizuje je nie tylko z zamiłowania do perfekcji, ale również z pewnym zamiarem… urozmaicenia sobie rozrywki. - Parsknąłem cicho, zataczając dłonią niewielki krąg, aby podkreślić, co miałem na myśli. Wszak właśnie byliśmy statystami w wielkim teatrze zaplanowanym przez Adelaidę; sztuka, w której głównej roli podjęła się ona sama, dobierając sobie najzacniejszych towarzyszy. Ciotka była mistrzynią ceremonii, a jej umiejętność tkania skomplikowanych sieci powiązań między gośćmi budziła podziw, choć równie często wywoływała frustrację. Nie była to przecież zwykła kolacja ani tym bardziej okazja do beztroskiego świętowania. Sabat, jak zawsze, był grą – subtelną, pełną niewypowiedzianych słów i gestów o większym znaczeniu niż całe przemówienia.
- Alzackie wina, powiadasz, lady Burke – rzuciłem w zamyśleniu, śledząc przez moment, jak upija łyk alkoholu wirującego w jej kieliszku. Sam powinienem chyba sięgnąć po swój kielich, ale czułem dziwną ociężałość, która leniwie trzymała moje dłonie w miejscu. - Przyznam, że o tym regionie wiem niewiele poza tym, że często zmieniał właściciela w trakcie wojen. Ciekawe, jak udaje się im produkować coś tak trwałego w obliczu takich zmian. - Może to właśnie chaos inspiruje ich do doskonałości? Spędziłem we Francji sporo czasu, a jednak wciąż nie umiałem się przekonać ani do tego kraju, ani do jego mieszkańców. - A propos zmian – dodałem po sekundzie, zerkając w stronę innych stolików i wyławiając sylwetkę lorda Burke. - Zdaje się, że twój kuzyn zapragnął zmienić swój stan i ponownie się ożenić? - Lady Nott musiała być zachwycona możliwością rozdzielenia narzeczonych podczas sabatu; mimo kolejnych lat było to dla mnie wciąż niezrozumiałe i szalone, że zarówno oficjalne małżeństwa, jak i nieco mniej formalne pary siedziały osobno. Najwyraźniej ciotka musiała w jakiś sposób czerpać satysfakcję z takich układów. Była jak alchemik, który z drobnych składników tworzy eliksir o nieprzewidywalnych właściwościach. Każdy gość przy jej sabacie był takim składnikiem, a ich wzajemne reakcje – rezultatem starannie przemyślanej formuły. Czy ja również byłem jedną z ingrediencji?
- To prawda - odparłem, zerkając na jej kieliszek, gdy delikatnie zamieszała w nim winem. - Sabaty mają tę niezwykłą właściwość, że są równocześnie szczytem kurtuazji i polem bitwy, na którym zawsze wygrywa moja ciotka. Nieważne, czy będziemy walczyć orężem słowa i krytyki, czy wyciągniemy różdżki, zawsze postawi na swoim. Czasem myślę, że lady Nott organizuje je nie tylko z zamiłowania do perfekcji, ale również z pewnym zamiarem… urozmaicenia sobie rozrywki. - Parsknąłem cicho, zataczając dłonią niewielki krąg, aby podkreślić, co miałem na myśli. Wszak właśnie byliśmy statystami w wielkim teatrze zaplanowanym przez Adelaidę; sztuka, w której głównej roli podjęła się ona sama, dobierając sobie najzacniejszych towarzyszy. Ciotka była mistrzynią ceremonii, a jej umiejętność tkania skomplikowanych sieci powiązań między gośćmi budziła podziw, choć równie często wywoływała frustrację. Nie była to przecież zwykła kolacja ani tym bardziej okazja do beztroskiego świętowania. Sabat, jak zawsze, był grą – subtelną, pełną niewypowiedzianych słów i gestów o większym znaczeniu niż całe przemówienia.
- Alzackie wina, powiadasz, lady Burke – rzuciłem w zamyśleniu, śledząc przez moment, jak upija łyk alkoholu wirującego w jej kieliszku. Sam powinienem chyba sięgnąć po swój kielich, ale czułem dziwną ociężałość, która leniwie trzymała moje dłonie w miejscu. - Przyznam, że o tym regionie wiem niewiele poza tym, że często zmieniał właściciela w trakcie wojen. Ciekawe, jak udaje się im produkować coś tak trwałego w obliczu takich zmian. - Może to właśnie chaos inspiruje ich do doskonałości? Spędziłem we Francji sporo czasu, a jednak wciąż nie umiałem się przekonać ani do tego kraju, ani do jego mieszkańców. - A propos zmian – dodałem po sekundzie, zerkając w stronę innych stolików i wyławiając sylwetkę lorda Burke. - Zdaje się, że twój kuzyn zapragnął zmienić swój stan i ponownie się ożenić? - Lady Nott musiała być zachwycona możliwością rozdzielenia narzeczonych podczas sabatu; mimo kolejnych lat było to dla mnie wciąż niezrozumiałe i szalone, że zarówno oficjalne małżeństwa, jak i nieco mniej formalne pary siedziały osobno. Najwyraźniej ciotka musiała w jakiś sposób czerpać satysfakcję z takich układów. Była jak alchemik, który z drobnych składników tworzy eliksir o nieprzewidywalnych właściwościach. Każdy gość przy jej sabacie był takim składnikiem, a ich wzajemne reakcje – rezultatem starannie przemyślanej formuły. Czy ja również byłem jedną z ingrediencji?
Znała niemal wszystkie nazwiska, które przypisano do jej stolika - nie okazała jednak ani zadowolenia ani zawodu, gdy zrozumiała, z kim przyjdzie spędzić jej pierwsze chwile wieczoru. Był to zaledwie wstęp do prawdziwej zabawy, zamierzała więc czerpać z niego od pierwszych momentów. Do przypisanego miejsca podeszła powolnym, zmysłowym krokiem, po drodze wymieniając serię powitań i uprzejmości - bez wątpienia rzucała się w oczy, nawet biorąc pod uwagę przebierany charakter balu. Tylko monumentalna i nieco przerażająca kreacja Shacklebolta oraz wyrazista abaja lady Shafiq - Deirdre żałowała, że nie zdołała zawołać nowej przyjaciółki wcześniej - mogła budzić podobne zainteresowanie. Niechętne, zaintrygowane, oburzone; nieistotne, ważne, że intensywne. Dziś nie zamierzała przemykać za kulisami wielkich wydarzeń. Przebywanie w centrum uwagi było wymagające, ale mogła znieść to tej jednej, wyjątkowej nocy w ciągu roku.
Zajęła wyznaczone miejsce uprzednio witając się - zgodnie z protokołem - z wszystkimi zgromadzonymi przy stoliku. Odpowiednie dygnięcia, tytuły i kolejność; przyszło jej to naturalnie, nawet jeśli ściśnięta gorsetem talia utrudniała oddychanie przy odpowiednim ukłonie. Nie uniżonym, ale pełnym szacunku. Gdy zasiadła już do stołu, upiła łyk alkoholu i pozwoliła rozmowie się toczyć, przyglądając się strojom towarzyszy. Kto z nich był jej sojusznikiem - a kto wrogiem? Uwagę przykuła przemiana lady Primrose, nagle kobiecej, urodziwej, z inną fryzurą i całą aurą.
- Wspaniale wyglądasz, Primrose. Kwitnąco - zwróciła się do lady Burke uprzejmie, z uznaniem. - Cieszy mnie, gdy czarownice wykorzystują pełnię swego potencjału. Porzucając męskie role i prezencję - za to posługując się wdziękiem i podkreśleniem swych niebywałych zalet - kontynuowała, sięgając po placek lotaryński. - Czytała panna artykuł namiestnika Mulcibera? - zagadnęła tylko pozornie bez związku (bo czy on spowodował te zmiany?), uśmiechając się do arystokratki czarująco. Tak samo, jak chwilę później do towarzyszących im lordów: milczącego dotąd Traversa i Notta. Czyżby tego drugiego kojarzyła z Hogwartu? Był przystojny, o butnej urodzie - i dość kontrowersyjnych poglądach. - Szczerze współczuję lordowi, jeśli uważa lord, że Francuzi słyną tylko z doskonałych win - odpowiedziała miękko, nie wprost krytycznie, z uśmiechem tak ujmującym kokieterią, że nie sposób było się na nią pogniewać. Nawet jeśli intensywne spojrzenie sugerowało, że uznaje podobne wyznania za niegrzeczne lub wręcz naiwnie głupie. Zwłaszcza wiedziąc, że przy stole zasiaduje Śmierciożerczyni o francuskim nazwisku. Sama zaś Francja była bliska wielu szlacheckim rodom Wielkiej Brytanii, w tym samemu Ministrowi, słynęła też z doskonałej sztuki każdego rodzaju - rozumiałaby, jeśli podobna opinia padłaby z ust zachowawczych i nudnych Burke'ów, ale Nott? Krewny samej Adelaide, zawsze inspirującej się paryską modą i obyczajami? Arystokraci tego rodu, których dotąd poznała, byli definicjami rozrywki i przyjemności. - Francja ma naprawdę wiele do zaoferowania - ale o tym chyba wiemy wszyscy. Ciekawa jestem natomiast terytoriów zamorskich - odwiedził je może, sir? - przesunęła wzrok na Faerghasa, ciekawa, czy bywał w Gujanie i innych wyspach zależnych od Francji. Zerknęła swobodnie na Tatianę, nie wywołując jej jednak do odpowiedzi o swych korzeniach - na spotkaniu w La Fantasmagorii wydawała się milcząca i bierna, nie zamierzała więc naruszać jej nieco wycofanej przestrzeni. Sprawnie posługując się sztućcami zaczęła jeść przystawkę, małymi kęsami, podnosząc ponownie spojrzenie na Primrose. Plotki o Xavierze i Vivienne były dość świeże, ale mniej pikantne niż te, które dotyczyły samej lady Burke. Pojawiającej się przy wdowcu - i mistrzu krawiectwa. Cóż, typowe; panna zmieniająca wygląd, by dopasować się do oczekiwań rodu słynącego z umiłowania piękna. Na razie jednak nie próbowała zdobyć potwierdzenia tych informacji: czekając, aż sama Primrose powie coś na ten temat.
Zajęła wyznaczone miejsce uprzednio witając się - zgodnie z protokołem - z wszystkimi zgromadzonymi przy stoliku. Odpowiednie dygnięcia, tytuły i kolejność; przyszło jej to naturalnie, nawet jeśli ściśnięta gorsetem talia utrudniała oddychanie przy odpowiednim ukłonie. Nie uniżonym, ale pełnym szacunku. Gdy zasiadła już do stołu, upiła łyk alkoholu i pozwoliła rozmowie się toczyć, przyglądając się strojom towarzyszy. Kto z nich był jej sojusznikiem - a kto wrogiem? Uwagę przykuła przemiana lady Primrose, nagle kobiecej, urodziwej, z inną fryzurą i całą aurą.
- Wspaniale wyglądasz, Primrose. Kwitnąco - zwróciła się do lady Burke uprzejmie, z uznaniem. - Cieszy mnie, gdy czarownice wykorzystują pełnię swego potencjału. Porzucając męskie role i prezencję - za to posługując się wdziękiem i podkreśleniem swych niebywałych zalet - kontynuowała, sięgając po placek lotaryński. - Czytała panna artykuł namiestnika Mulcibera? - zagadnęła tylko pozornie bez związku (bo czy on spowodował te zmiany?), uśmiechając się do arystokratki czarująco. Tak samo, jak chwilę później do towarzyszących im lordów: milczącego dotąd Traversa i Notta. Czyżby tego drugiego kojarzyła z Hogwartu? Był przystojny, o butnej urodzie - i dość kontrowersyjnych poglądach. - Szczerze współczuję lordowi, jeśli uważa lord, że Francuzi słyną tylko z doskonałych win - odpowiedziała miękko, nie wprost krytycznie, z uśmiechem tak ujmującym kokieterią, że nie sposób było się na nią pogniewać. Nawet jeśli intensywne spojrzenie sugerowało, że uznaje podobne wyznania za niegrzeczne lub wręcz naiwnie głupie. Zwłaszcza wiedziąc, że przy stole zasiaduje Śmierciożerczyni o francuskim nazwisku. Sama zaś Francja była bliska wielu szlacheckim rodom Wielkiej Brytanii, w tym samemu Ministrowi, słynęła też z doskonałej sztuki każdego rodzaju - rozumiałaby, jeśli podobna opinia padłaby z ust zachowawczych i nudnych Burke'ów, ale Nott? Krewny samej Adelaide, zawsze inspirującej się paryską modą i obyczajami? Arystokraci tego rodu, których dotąd poznała, byli definicjami rozrywki i przyjemności. - Francja ma naprawdę wiele do zaoferowania - ale o tym chyba wiemy wszyscy. Ciekawa jestem natomiast terytoriów zamorskich - odwiedził je może, sir? - przesunęła wzrok na Faerghasa, ciekawa, czy bywał w Gujanie i innych wyspach zależnych od Francji. Zerknęła swobodnie na Tatianę, nie wywołując jej jednak do odpowiedzi o swych korzeniach - na spotkaniu w La Fantasmagorii wydawała się milcząca i bierna, nie zamierzała więc naruszać jej nieco wycofanej przestrzeni. Sprawnie posługując się sztućcami zaczęła jeść przystawkę, małymi kęsami, podnosząc ponownie spojrzenie na Primrose. Plotki o Xavierze i Vivienne były dość świeże, ale mniej pikantne niż te, które dotyczyły samej lady Burke. Pojawiającej się przy wdowcu - i mistrzu krawiectwa. Cóż, typowe; panna zmieniająca wygląd, by dopasować się do oczekiwań rodu słynącego z umiłowania piękna. Na razie jednak nie próbowała zdobyć potwierdzenia tych informacji: czekając, aż sama Primrose powie coś na ten temat.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zatoczyła kciukiem niewielki krąg wokół podstawy kieliszka, słuchając słów Gawaina z mieszaniną rozbawienia i zainteresowania. Był bystry, to od razu rzucało się w oczy – nie tylko podchwycił ton, jakim się posługiwała, ale również umiejętnie wplótł w rozmowę własne obserwacje, nadając jej dynamiki. W subtelnej grze, jaką toczyli przy tym stole, Gawain był partnerem godnym uwagi. Takim, z którym mogła ćwiczyć nabywane umiejętności szarad słownych i subtelnych aluzji. Wiedziała, że to był ostatni dzwonek, aby je nabyć i szlifować. – Lady Nott faktycznie potrafi nadać sabatom specyficznej aury – przyznała, unosząc lekko kieliszek i pozwalając światłu świec zatańczyć w alzackim winie. – To niemalże alchemiczny proces, prawda? Dobór odpowiednich składników, precyzyjnie odmierzonych proporcji... i oczywiście ciut chaosu, żeby efekt końcowy zachwycał jeszcze bardziej. Ale z drugiej strony – dodała, przenosząc na niego spojrzenie – czyż nie na tym właśnie polega urok tej gry? Wygrana lady Nott jest w pewnym sensie nieunikniona, ale uczestniczenie w tym teatrze daje nam szansę na własne, małe zwycięstwa. W końcu nawet w alchemii najciekawsze są nieprzewidziane reakcje.
Jednak rozmowa została na chwilę wstrzymana przez pojawienie się Namiestniczki Londynu. Przeniosła wzrok na rozmówczynię, jednocześnie dokładniej przyglądając się jej strojowi. W tej sytuacji nikogo nie dziwiło, że każdy z zainteresowaniem lustrował ubiór innych – to był niemal obowiązek. Musieli odczytać, kto pełni jaką rolę, nawiązać odpowiednie sojusze i w ten sposób włączyć się w grę, którą tak starannie zaplanowała lady Nott. Zignorowanie tej dynamiki byłoby nie tylko nietaktem, ale wręcz wyrazem braku wdzięczności wobec gospodyni. Czy madame Mericourt była jej sprzymierzeńcem czy przeciwnikiem? Tego jeszcze nie rozstrzygnęła. Wiedziała jednak, że nie zdoła dotrzeć do wszystkich i próbować zjednać sobie każdej osoby. Jej taktyka była prosta – skoncentrować się na dwóch, może trzech kluczowych postaciach. Tylko takie podejście miało realne szanse powodzenia. -Deirdre, jak zwykle olśniewasz - odpowiedziała komplementem na ten, który został jej podarowany. Chciała odpowiedni efekt osiągnąć, chciała, aby zauważyli przemianę i aby ją odnotowali, nawet jeżeli mieli doszukiwać się w tym podwójnego dna czy złośliwe komentować, że chce złapać męża. Prztyk w jej stronę odczytała od razu, w odpowiedzi jedynie się nieznacznie uśmiechnęła. Już miała odpowiedzieć kiedy padło niewinne pytanie o artykuł, który mocno skrytykowała swego czasu. Niewiele brakowało, żeby nie udławiła się łykiem wina, który właśnie brała. Jedynie dobre wychowanie i lata praktyki sprawiły, że zachowała kamienna twarz, choć jej oczy na sekundę przybrały kształt spodków od herbaty. Odstawiła kieliszek. -Miałam możliwość przeczytania rzeczonego artykułu i nawet przyjemność wdania się w dyskusję o nim z samym autorem. Jak zapewne wiesz, i jest to dla ciebie oczywiste, mamy odmienne zdania z panem Mulciberem i w wielu kwestiach się… mijamy. - Nie zamierzała otwarcie stwierdzić, że uważała artykuł za mizoginistyczny paszkwil, oderwany od rzeczywistości i jedynym wytłumaczeniem była propaganda oraz sprzedanie pewnej idei. Jednocześnie jednak zdawała sobie sprawę, że przedstawione w nim tezy nie były całkowicie sprzeczne z przekonaniami jego autora. -Francja być może ma wiele do zaoferowania, nie mniej, ostatnie wydarzenia wskazują, że nie jest nam przychylna. - Dodała swoje trzy sykle do rozmowy, która się toczyła. Byli świadomi, że wiele osób zebranych na sali miało korzenie francuskie, musieli też sobie zdawać sprawę, że relacja angielsko - francuska była zawsze napięta, a wbijanie szpil Francji było, zaraz po quidditchu, sportem narodowym anglików.
Gdy wspomniano o jej kuzynie, uniosła brew w lekkim zdziwieniu, ale zaraz potem na jej twarzy pojawił się cień rozbawienia.
-Raczej nestor. - Odparła tonem, który Gawain na pewno zrozumiał, ale zaraz dodała z nutą powagi. - Chociaż należy zwrócić uwagę, że ród Avery i rodzina Burke ma wiele wspólnych zainteresowań oraz tematów, które sprawiają, że porozumienie jest łatwe do nawiązania. - Przeniosła spojrzenie na inne stoliki wracając myślami do ułożenia gości po stolikach. Zapewne nie ona jedna starała się rozszyfrować tok myślenia lady Nott. Jej układanie ich niczym pionków na szachownicy było fascynujące – i nieco irytujące. Wracając wzrokiem do Gawaina, uniosła kieliszek w geście toastu. – Zatem, lordzie Nott, czy masz w planach być biernym składnikiem tej alchemii swojej ciotki, czy może zdecydujesz się na własne eksperymenty? – zapytała z lekką figlarnością w głosie, którą nabyła dość niedawno. Subtelna gra słów, dwuznaczności i wyczuwalne napięcie. Jeśli chciał kontynuować, musiał odpowiedzieć w równym tonie – a coś jej mówiło, że Gawain doskonale to potrafił.
Jednak rozmowa została na chwilę wstrzymana przez pojawienie się Namiestniczki Londynu. Przeniosła wzrok na rozmówczynię, jednocześnie dokładniej przyglądając się jej strojowi. W tej sytuacji nikogo nie dziwiło, że każdy z zainteresowaniem lustrował ubiór innych – to był niemal obowiązek. Musieli odczytać, kto pełni jaką rolę, nawiązać odpowiednie sojusze i w ten sposób włączyć się w grę, którą tak starannie zaplanowała lady Nott. Zignorowanie tej dynamiki byłoby nie tylko nietaktem, ale wręcz wyrazem braku wdzięczności wobec gospodyni. Czy madame Mericourt była jej sprzymierzeńcem czy przeciwnikiem? Tego jeszcze nie rozstrzygnęła. Wiedziała jednak, że nie zdoła dotrzeć do wszystkich i próbować zjednać sobie każdej osoby. Jej taktyka była prosta – skoncentrować się na dwóch, może trzech kluczowych postaciach. Tylko takie podejście miało realne szanse powodzenia. -Deirdre, jak zwykle olśniewasz - odpowiedziała komplementem na ten, który został jej podarowany. Chciała odpowiedni efekt osiągnąć, chciała, aby zauważyli przemianę i aby ją odnotowali, nawet jeżeli mieli doszukiwać się w tym podwójnego dna czy złośliwe komentować, że chce złapać męża. Prztyk w jej stronę odczytała od razu, w odpowiedzi jedynie się nieznacznie uśmiechnęła. Już miała odpowiedzieć kiedy padło niewinne pytanie o artykuł, który mocno skrytykowała swego czasu. Niewiele brakowało, żeby nie udławiła się łykiem wina, który właśnie brała. Jedynie dobre wychowanie i lata praktyki sprawiły, że zachowała kamienna twarz, choć jej oczy na sekundę przybrały kształt spodków od herbaty. Odstawiła kieliszek. -Miałam możliwość przeczytania rzeczonego artykułu i nawet przyjemność wdania się w dyskusję o nim z samym autorem. Jak zapewne wiesz, i jest to dla ciebie oczywiste, mamy odmienne zdania z panem Mulciberem i w wielu kwestiach się… mijamy. - Nie zamierzała otwarcie stwierdzić, że uważała artykuł za mizoginistyczny paszkwil, oderwany od rzeczywistości i jedynym wytłumaczeniem była propaganda oraz sprzedanie pewnej idei. Jednocześnie jednak zdawała sobie sprawę, że przedstawione w nim tezy nie były całkowicie sprzeczne z przekonaniami jego autora. -Francja być może ma wiele do zaoferowania, nie mniej, ostatnie wydarzenia wskazują, że nie jest nam przychylna. - Dodała swoje trzy sykle do rozmowy, która się toczyła. Byli świadomi, że wiele osób zebranych na sali miało korzenie francuskie, musieli też sobie zdawać sprawę, że relacja angielsko - francuska była zawsze napięta, a wbijanie szpil Francji było, zaraz po quidditchu, sportem narodowym anglików.
Gdy wspomniano o jej kuzynie, uniosła brew w lekkim zdziwieniu, ale zaraz potem na jej twarzy pojawił się cień rozbawienia.
-Raczej nestor. - Odparła tonem, który Gawain na pewno zrozumiał, ale zaraz dodała z nutą powagi. - Chociaż należy zwrócić uwagę, że ród Avery i rodzina Burke ma wiele wspólnych zainteresowań oraz tematów, które sprawiają, że porozumienie jest łatwe do nawiązania. - Przeniosła spojrzenie na inne stoliki wracając myślami do ułożenia gości po stolikach. Zapewne nie ona jedna starała się rozszyfrować tok myślenia lady Nott. Jej układanie ich niczym pionków na szachownicy było fascynujące – i nieco irytujące. Wracając wzrokiem do Gawaina, uniosła kieliszek w geście toastu. – Zatem, lordzie Nott, czy masz w planach być biernym składnikiem tej alchemii swojej ciotki, czy może zdecydujesz się na własne eksperymenty? – zapytała z lekką figlarnością w głosie, którą nabyła dość niedawno. Subtelna gra słów, dwuznaczności i wyczuwalne napięcie. Jeśli chciał kontynuować, musiał odpowiedzieć w równym tonie – a coś jej mówiło, że Gawain doskonale to potrafił.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- W większej mierze urok tej gry to plotki - dodałem z przekąsem - bo przecież bez nich sabaty nie miałyby sensu. Ale nie martw się, lady Burke, jeśli dziś pojawią się jakieś plotki na nasz temat, z przyjemnością będę je rozdmuchiwał – zaśmiałem się, skinąwszy jej przekornie głową. Wstałem, gdy do stolika podeszła kolejna kobieta; bardziej z obowiązku niż z chęci, zbyt zajęty rozmową z lady Burke, by tak po prostu ją przerywać. Dokonałem jednak niezbędnych ceremoniałów, wymuszonej otoczki dobrego zachowania, które było zapewne jedynym czynnikiem trzymającym w ryzach większość zebranej tutaj szlachty, doskonale pamiętającej i trzymającej w sercach rodowe animozje. W zasadzie było to jedną z atrakcji sabatu, liczne zakłady nie tylko o to, kto się zaręczy, ale i kto kogo wyzwie na pojedynek, o którym oczywiście nikt oficjalnie nic nie będzie wiedział.
- Wina to i tak zdecydowanie zbyt wielki komplement. Nie uważam za stosowne zachwycanie się obcością, choćby i francuską, gdy mamy tak wiele własnych pięknych kwiatów. Przeciętność trudno porównywać zresztą do angielskiej doskonałości – powiedziałem obojętnym tonem przechodzącym w subtelną ostrość, kierując swoje słowa w stronę namiestniczki, choć moje spojrzenie szybko zatrzymało się na Primrose; ciepły wzrok utkwiony w jej twarzy był jednocześnie niemym wołaniem o wsparcie, którego po chwili, ku mojej olbrzymiej uldze, udzieliła, przejmując trud rozmowy. Wysłuchała jej komentarzy z uważnym, acz delikatnie odległym uśmiechem, jakby ważyła każdą sylabę, zanim wypuściła ją w świat. Byłem jej za to wdzięczny, choć jednocześnie zastanawiałem się, jak długo zdoła utrzymać tę subtelną linię defensywy.
Polityka. Jakże nienawidziłem polityki, tych subtelnych niuansów i nowoczesności, które sprawiały, że do władzy niekoniecznie dopuszczano odpowiednie ku temu osoby. Predyspozycje i osiągnięcia mające być rzekomo wyznacznikiem kompetencji? Powierzanie ważnych stanowisk w zamian za zasługi, podczas gdy tyle arystokratycznych rodów i ich potomków czekało w cieniu na swoją szansę? Szlacheckość spłycona do tytułów i udawanego szacunku, właśnie to zrobiła z arystokracją współczesna polityka, gdy zwykły czystokrwisty czarodziej lub co gorsza, półkrwiak mógł sięgnąć po najwyższe zaszczyty. To nie były czasy, którymi zachwycał się mój ród; piękno Skorowidzu, choć napisanego tak niedawno, z każdym kolejnym rokiem było przykrywane brudem politycznych zmian i zawirowań. I dowód potwierdzający tę przykrą okoliczność miałem okazję oglądać przy własnym stoliku.
- Czuję się w obowiązku dodać, że jeśli lord Burke uchybi mojej drogiej kuzynce, będę musiał interweniować – powiedziałem z uprzejmym ostrzeżeniem skrytym pod rozbawionym uśmiechem, który posłałem Primrose. Rozmowy wokół nas nabierały intensywności, ich tony odzwierciedlały pozorną lekkość, lecz w istocie były grą na kilku poziomach. Każde zdanie, każde skinienie głowy miało znaczenie.
- Wina to i tak zdecydowanie zbyt wielki komplement. Nie uważam za stosowne zachwycanie się obcością, choćby i francuską, gdy mamy tak wiele własnych pięknych kwiatów. Przeciętność trudno porównywać zresztą do angielskiej doskonałości – powiedziałem obojętnym tonem przechodzącym w subtelną ostrość, kierując swoje słowa w stronę namiestniczki, choć moje spojrzenie szybko zatrzymało się na Primrose; ciepły wzrok utkwiony w jej twarzy był jednocześnie niemym wołaniem o wsparcie, którego po chwili, ku mojej olbrzymiej uldze, udzieliła, przejmując trud rozmowy. Wysłuchała jej komentarzy z uważnym, acz delikatnie odległym uśmiechem, jakby ważyła każdą sylabę, zanim wypuściła ją w świat. Byłem jej za to wdzięczny, choć jednocześnie zastanawiałem się, jak długo zdoła utrzymać tę subtelną linię defensywy.
Polityka. Jakże nienawidziłem polityki, tych subtelnych niuansów i nowoczesności, które sprawiały, że do władzy niekoniecznie dopuszczano odpowiednie ku temu osoby. Predyspozycje i osiągnięcia mające być rzekomo wyznacznikiem kompetencji? Powierzanie ważnych stanowisk w zamian za zasługi, podczas gdy tyle arystokratycznych rodów i ich potomków czekało w cieniu na swoją szansę? Szlacheckość spłycona do tytułów i udawanego szacunku, właśnie to zrobiła z arystokracją współczesna polityka, gdy zwykły czystokrwisty czarodziej lub co gorsza, półkrwiak mógł sięgnąć po najwyższe zaszczyty. To nie były czasy, którymi zachwycał się mój ród; piękno Skorowidzu, choć napisanego tak niedawno, z każdym kolejnym rokiem było przykrywane brudem politycznych zmian i zawirowań. I dowód potwierdzający tę przykrą okoliczność miałem okazję oglądać przy własnym stoliku.
- Czuję się w obowiązku dodać, że jeśli lord Burke uchybi mojej drogiej kuzynce, będę musiał interweniować – powiedziałem z uprzejmym ostrzeżeniem skrytym pod rozbawionym uśmiechem, który posłałem Primrose. Rozmowy wokół nas nabierały intensywności, ich tony odzwierciedlały pozorną lekkość, lecz w istocie były grą na kilku poziomach. Każde zdanie, każde skinienie głowy miało znaczenie.
Nagłówki szanowanych gazet miały nazajutrz wybrzmiewać donośnym faktem, iż Adelaide Nott po raz kolejny przeszła samą siebie; sabat w Hampton Court kipiał, jak zwykle, przepychem. Tlił się nutą niemalże brutalnego elitaryzmu, rozpychał na oczach zaproszonych gości mnogością dekoracji, nos szczycąc natomiast subtelnymi zapachami wykwintnych potraw. Niejeden mógł zastanawiać się skąd to wszystko się wzięło; w pomieszczeniach, na stołach, na wystylizowanych na baśniowe postaci sylwetkach — Dolohov smętne rozważania o codzienności zostawiła jednak za drzwiami, gotowa czerpać pełną garścią z tego, co oferowała im ostatnia noc roku. Zamierzała oglądać i się przyglądać, sycić się i korzystać; wirować w tańcu lub lawirować przy zwyczajowych sobie plotkach — wieczór dopiero się rozpoczynał, a niespodzianki zdawały się zaglądać z każdego kąta. Pierwsza czekała na nich nieopodal samego wejścia, tuż na starcie bogato strojonej sali; stoliki rozstawiono w sposób dość specyficzny, usadzono przy nich mniej lub bardziej przypadkowe zjawiska, i kiedy żegnała Igora wzrokiem, kiedy już odprowadził ją w okolice winietki z jej nazwiskiem, w jej spojrzeniu można było dostrzec zaintrygowane iskry. Towarzystwo, jakkolwiek losowe, nie pozostawało — na szczęście — całkiem obce, dlatego powitania, kurtuazyjne i z zachowaniem rzeczowej etykiety, Tatiana poczyniła z całkiem szczerym uśmiechem. Większość twarzy, które usadzono przy tym samym blacie widywała na spotkaniach zrzeszających tych, którzy gotowi byli iść ścieżką jasno wytyczoną przez Czarnego Pana; jedynie jeden ze szlachciców, lord Nott, znany był jej jedynie ze słyszenia bądź widzenia. Niewątpliwie to kobiety kradły uwagę tego stołu.
Primrose wyglądała inaczej; inaczej niż Tatiana ją zapamiętała, inaczej niż mogłaby się spodziewać. Nie były jednak tak blisko, by Dolohov mogła sprawnie wyliczyć faktyczne różnice w wyglądzie, tudzież zachowaniu panny Burke, dlatego swoją ciekawość ograniczała do życzliwego uśmiechu i — równie subtelnie miłego — obserwowania.
Większość uwagi skradała jednak ta, w której żyłach bynajmniej nie płynął błękit krwi i angielskie dziedzictwo; Deirdre Mericourt, z dumnym mianem namiestniczki stolicy nadal, pomimo upływu czasu, pozostawała pewną zagadką; skąd się wzięła, bo dokąd zmierzała jasno deklarowały przecież jej poglądy i czynione kroki, odbijać się mogło echem w głowie niejednego z gości; sama Tatiana nie czuła się jednak w położeniu rozpoczynać te swoiste szachy na białym obrusie. Słuchała więc — słuchała i migotała uśmiechami, pomiędzy łykami czerwonego wina słuchając o tych — malutkich i nieco większych — nowinkach i arystokratycznych podnietach; mogli dywagować o polityce, mogli mruczeć o żabojadach i ich winie — póki jej kieliszek był zapełniony, a porcelanowy talerzyk z złotą lamówką szczyciły fikuśne rarytasy, wieczór był przecież najmilszy.
Primrose wyglądała inaczej; inaczej niż Tatiana ją zapamiętała, inaczej niż mogłaby się spodziewać. Nie były jednak tak blisko, by Dolohov mogła sprawnie wyliczyć faktyczne różnice w wyglądzie, tudzież zachowaniu panny Burke, dlatego swoją ciekawość ograniczała do życzliwego uśmiechu i — równie subtelnie miłego — obserwowania.
Większość uwagi skradała jednak ta, w której żyłach bynajmniej nie płynął błękit krwi i angielskie dziedzictwo; Deirdre Mericourt, z dumnym mianem namiestniczki stolicy nadal, pomimo upływu czasu, pozostawała pewną zagadką; skąd się wzięła, bo dokąd zmierzała jasno deklarowały przecież jej poglądy i czynione kroki, odbijać się mogło echem w głowie niejednego z gości; sama Tatiana nie czuła się jednak w położeniu rozpoczynać te swoiste szachy na białym obrusie. Słuchała więc — słuchała i migotała uśmiechami, pomiędzy łykami czerwonego wina słuchając o tych — malutkich i nieco większych — nowinkach i arystokratycznych podnietach; mogli dywagować o polityce, mogli mruczeć o żabojadach i ich winie — póki jej kieliszek był zapełniony, a porcelanowy talerzyk z złotą lamówką szczyciły fikuśne rarytasy, wieczór był przecież najmilszy.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uniosła brwi, słysząc odpowiedź Gawaina. Obojętną i...ostrą? Czyżby się przesłyszała? W dobrym tonie podczas sabatowych dyskusji - w większym gronie, rzecz jasna, nieoficjalnie można było pozwolić sobie na znacznie więcej - było prowadzenie konwersacji przyjemnych i pełnych szacunku, słowa lorda, pozbawione jakiejkolwiek subtelności, emanowały zaś nieprzyjemnym chłodem. Przyjrzała mu się uważnie, czarne oczy pozostały nieodgadnione, nie ciskały gromów, nie przymilały się - a tylko obserwowały, z spokojem morskiej toni skąpanej w mroku nocy. Później, gdy skończył, uśmiechnęła się do lorda Notta czarująco, niewzruszona, nawet drobnym załamaniem głosu nie okazując mu wystudiowanej obojętności. Nie zamierzała walczyć niekulturalnym orężem, które sam wyciągnął. - Nie zgodzę się z lordem, lecz każdy ma prawo do swej opinii, jakkolwiek kontrowersyjna by nie była - odparła z klasą, sięgając po wino swobodnym gestem. - Zawsze szukam jednak płaszczyzn porozumienia, w jednym ma więc lord jednak całkowitą rację: Anglia jest pełna piękna. Ze smutkiem więc obserwuję brak jakiegokolwiek pięknego, angielskiego kwiatu u boku lorda. Wierzę jednak, że wkrótce ulegnie to zmianie. Wieści o lorda ślubie napełnią mnie wielką radością - mówiła ciepło, z szacunkiem; o tym akurat dżentelmenie nie słyszała nic, a nie świadczyło to wcale dobrze. Wyglądał na jej rówieśnika, a pozostał kawalerem, nie należał do Rycerzy, nie widać go było na politycznych salonach, a przecież z tego słynęli Nottowie. Na usta cisnęły się kolejne komentarze, sugerujące, że mężczyzna niezbyt broni angielskiej doskonałości, skoro pozostawał bierny w czasie wojny, ale przecież nie chciała go zawstydzić. Uwagę skupiła więc ponownie na odmienionej Primrose, uprzejmie nie zauważając nieco zmienionego wyrazu twarzy, gdy wspomniała o artykule Mulcibera. Cóż, mało który eseista mógł cieszyć się równą sławą, co Ramsey, wkładający swoje ostre pióro w mrowisko.
- Żałuję, że nie mogłam usłyszeć tej dyskusji, lady Primrose. Z pewnością była pełna pasji i intrygujących punktów widzenia - nie kpiła, lubiła obserwować pełne namiętności debaty, była też ciekawa argumentów obydwu stron. Na pewno ich rozmowa budziła emocje równe najlepszej sztuce, wystawianej na deskach La Fantasmagorii. Sama także poruszyła temat artykułu z Ramseyem, lecz nie wspominała o tym: niepotrzebnie burzyłoby to krew. Chciała prowokować, ale delikatnie, niestety na Sabacie nie mogła być w pełni sobą. O ile gdziekolwiek, poza zaciszem sypialni, miała w ogóle taką szansę. Niezależnie, czy rozmawiali o sile czarownic, pięknie w pełni brytyjskich win i dziewcząt, czy o wielkiej polityce. Komentarz dotyczący zdrady Francji sprawił, że westchnęła cicho. Pozwoliła sobie przywołać na twarzy wyraz smutku, nieprzesadzonego jednak; ot, zadumana nad politycznymi losami swego kraju wiedźma. Nieco zatroskana, nieco zawiedziona, choć pełna spokoju. - Faktycznie, spotkanie w Stonehenge obnażyło przykrą stronę aktualnych rządów Francji, lecz przecież i naszym krajem czasami władali niekompetentni ludzie, podejmujący chaotyczne i szkodliwe decyzje - nie musiała przecież przypominać chwilowych rządów uzurpatora i terrorysty, Harolda Longbottoma. Ani niedorzecznych działań Wilhelminy Tuft. Wszyscy znajdujący się przy stoliku doskonale ja pamiętali. - Wierzę, że nasi francuscy przyjaciele opamiętają się, a później zdołają dokonać zmian na szczytach władzy - i że wezmą przykład z wspierających nas krajów. Miłym zaskoczeniem w Stonehenge było płomienne przemówienie Giovanniego Marozzo, wszak... - kontynuowała melodyjnie, lecz szybko się zreflektowała, urywając temat polityki. Może uczyniła to specjalnie, by załagodzić swój wizerunek, może przypadkowo; nie sposób było zgadnąć. Uśmiechnęła się uroczo i nieco przepraszająco do towarzyszy.- Proszę wybaczyć, wiedzą państwo zapewne, jak bliskie memu sercu i działaniom są losy naszego kraju. Mogłabym mówić o tym godzinami - westchnęła cicho, nieco teatralnie; lubiła dyskusje o polityce, stawała się w nich coraz bardziej biegła, lecz przecież znajdowali się na Sabacie. Powinni plotkować i debatować o tym, co przyjemne, smaczne i rozkoszne. Musiała jednak podkreślić - subtelnie przypomnieć? - zgromadzonym, z kim mieli do czynienia. Już nie z byle Rycerką lub dziewczyną znikąd. Chętnie pociągnęłaby temat wsparcia innych krajów, w tym Rosji - zerknęła przelotnie na Tatianę, milczącą, nie udzielającą się w towarzystwie; podobne wrażenie odebrała w La Fantasmagorii, zdziwiona nieco nieśmiałością pięknej kobiety - lecz temat ożenku był zdecydowanie bliższy atmosferze Sabatu.
Przysłuchiwała się rozmowie Primrose i Gawaina, korzystając z okazji, by skosztować tarty, a później wyśmienitego consomméd e gibier. Lekko zmrużyła oczy z zadowolenia: jedzenie było więcej niż doskonałe. - Rozmawiacie o lordzie Xavierze? - upewniła się u Primrose, gdy skonsumowała ostatnią łyżkę bulionu i odłożyła sztućce, pilnując, by uczynić to zgodnie z wszelkimi zasadami dobrych manier. Słyszała pewne plotki, ale wolała upewnić się niemal u źródła. Najwidoczniej Burke'owie stali się jednym z najgorętszych nazwisk na salonach.
- Żałuję, że nie mogłam usłyszeć tej dyskusji, lady Primrose. Z pewnością była pełna pasji i intrygujących punktów widzenia - nie kpiła, lubiła obserwować pełne namiętności debaty, była też ciekawa argumentów obydwu stron. Na pewno ich rozmowa budziła emocje równe najlepszej sztuce, wystawianej na deskach La Fantasmagorii. Sama także poruszyła temat artykułu z Ramseyem, lecz nie wspominała o tym: niepotrzebnie burzyłoby to krew. Chciała prowokować, ale delikatnie, niestety na Sabacie nie mogła być w pełni sobą. O ile gdziekolwiek, poza zaciszem sypialni, miała w ogóle taką szansę. Niezależnie, czy rozmawiali o sile czarownic, pięknie w pełni brytyjskich win i dziewcząt, czy o wielkiej polityce. Komentarz dotyczący zdrady Francji sprawił, że westchnęła cicho. Pozwoliła sobie przywołać na twarzy wyraz smutku, nieprzesadzonego jednak; ot, zadumana nad politycznymi losami swego kraju wiedźma. Nieco zatroskana, nieco zawiedziona, choć pełna spokoju. - Faktycznie, spotkanie w Stonehenge obnażyło przykrą stronę aktualnych rządów Francji, lecz przecież i naszym krajem czasami władali niekompetentni ludzie, podejmujący chaotyczne i szkodliwe decyzje - nie musiała przecież przypominać chwilowych rządów uzurpatora i terrorysty, Harolda Longbottoma. Ani niedorzecznych działań Wilhelminy Tuft. Wszyscy znajdujący się przy stoliku doskonale ja pamiętali. - Wierzę, że nasi francuscy przyjaciele opamiętają się, a później zdołają dokonać zmian na szczytach władzy - i że wezmą przykład z wspierających nas krajów. Miłym zaskoczeniem w Stonehenge było płomienne przemówienie Giovanniego Marozzo, wszak... - kontynuowała melodyjnie, lecz szybko się zreflektowała, urywając temat polityki. Może uczyniła to specjalnie, by załagodzić swój wizerunek, może przypadkowo; nie sposób było zgadnąć. Uśmiechnęła się uroczo i nieco przepraszająco do towarzyszy.- Proszę wybaczyć, wiedzą państwo zapewne, jak bliskie memu sercu i działaniom są losy naszego kraju. Mogłabym mówić o tym godzinami - westchnęła cicho, nieco teatralnie; lubiła dyskusje o polityce, stawała się w nich coraz bardziej biegła, lecz przecież znajdowali się na Sabacie. Powinni plotkować i debatować o tym, co przyjemne, smaczne i rozkoszne. Musiała jednak podkreślić - subtelnie przypomnieć? - zgromadzonym, z kim mieli do czynienia. Już nie z byle Rycerką lub dziewczyną znikąd. Chętnie pociągnęłaby temat wsparcia innych krajów, w tym Rosji - zerknęła przelotnie na Tatianę, milczącą, nie udzielającą się w towarzystwie; podobne wrażenie odebrała w La Fantasmagorii, zdziwiona nieco nieśmiałością pięknej kobiety - lecz temat ożenku był zdecydowanie bliższy atmosferze Sabatu.
Przysłuchiwała się rozmowie Primrose i Gawaina, korzystając z okazji, by skosztować tarty, a później wyśmienitego consomméd e gibier. Lekko zmrużyła oczy z zadowolenia: jedzenie było więcej niż doskonałe. - Rozmawiacie o lordzie Xavierze? - upewniła się u Primrose, gdy skonsumowała ostatnią łyżkę bulionu i odłożyła sztućce, pilnując, by uczynić to zgodnie z wszelkimi zasadami dobrych manier. Słyszała pewne plotki, ale wolała upewnić się niemal u źródła. Najwidoczniej Burke'owie stali się jednym z najgorętszych nazwisk na salonach.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jeszcze dwa lata temu milczałaby, ostrożnie dobierając tematy neutralne, trzymając się bezpiecznych granic i unikając słownych pojedynków. Nie czuła się swobodnie w tej delikatnej grze niedopowiedzeń, w zawieszaniu słów w powietrzu, by reszta towarzystwa mogła sama dopisać brakujące wątki. Sztuka konwersacji, choć była jej wpajana, pozostawała dla niej czymś zbyt subtelnym, by mogła nią biegle władać. Do czasu, aż zrozumiała, że w tym świecie nie była to jedynie umiejętność – to była broń. Jedyna, która mogła zapewnić jej przetrwanie w kłębowisku zjadliwych plotek, ostentacyjnych ocen i kąśliwych uwag. Każdy tu walczył o pozycję, a salon lady Nott był ringiem, na którym ścierały się nie tylko osobowości, ale i całe frakcje. Z jednej strony Rycerze Walpurgii – ambitni, wspinający się po szczeblach kariery, próbujący dowieść swojej wartości i zyskać uznanie. Z drugiej, arystokracja – strażnicy dawnych tradycji, którzy oczekiwali jasnych granic i ochrony swoich przywilejów. W ich oczach Rycerze byli intruzami, próbującymi zająć miejsce, które im się nie należało. Ale życie, jak zwykle, nie dostosowało się do oczekiwań. Teraz siedzieli przy tych samych stołach, dzielili te same kieliszki wina i wymieniali się grzecznościami, które ledwie maskowały wzajemną niechęć. I choć wciąż czuli gorzki smak tej zmiany, rzeczywistość zdawała się ich nieubłaganie zmuszać do współistnienia. To wszystko było doskonałą sceną dla subtelnych dramatów: choćby fakt, że Lucinda Selwyn – wyklęta, a później ponownie przyjęta do socjety – bawiła się tu tak samo swobodnie, jakby nigdy nie splamiła swojego nazwiska. A jej rodzina? Och, ci również zdawali się triumfować, wzbudzając w starych rodach niegasnący niesmak. Bo jak przełknąć tę gorzką pigułkę? Jak zaakceptować, że osoby nieszlachetnego pochodzenia, choćby nie wiadomo jak wysoko zaszły, wciąż pozostaną dla wielu nuworyszami, dorobkiewiczami, niegodnymi roszczenia sobie praw do tradycji, które przez wieki były fundamentem arystokracji? A jednak, wszystko toczyło się dalej. Zastanawiała się, jak na tę sytuację patrzy lady Nott. Co nią kierowało? Pragmatyzm, chłodna kalkulacja, a może poczucie własnej nienaruszalności? Czy była to gra w stylu „utrzymać wszystkich blisko, nawet tych, których nie darzysz sympatią”? A może w tej potężnej kobiecie kryła się cicha ambicja, by Gawain – jednak wkroczył w szeregi wspierających Rycerzy Walpurgii lub wybijając się w Ministerstwie? Być może lady Nott grała grę, której reguły znała tylko ona sama. W końcu w tym świecie najpotężniejszy był ten, kto umiał ukryć swoje prawdziwe cele za maską nienagannej etykiety. Nie była jeszcze na tyle gotowa, aby być w pełni biegła w tej sztuce.
-W takim razie mój los jest bezpieczny w pańskich rękach, lordzie Nott. - Uśmiechnęła się nieznacznie, ale w kącikach ust czaił się cień ironii, który świadczył o tym, że nie byłaby zachwycona takim obiegiem spraw. Mimo to, uniosła w jego stronę kieliszek z winem w geście małego salutu i upiła jego łyk. Grali w tę grę wszyscy, znała zasady i mogła przegrać już na samym początku.
Tymczasem szarada słów między mężczyzną, a Namiestniczką Londynu nabierała tempa. Zerknęła na siedzącą w ciszy Tatiana, która również zdawała się obserwować tę wymianę zdań. Lady Burke również zamilkła na chwilę starając się wyłapać jak najwięcej. Gawain był oschły w swoich słowach, ale Deirdre nie była mu dłużna skutecznie wbijając kolejną szpilę. -Na najpiękniejsze kwiaty należy nieraz długo poczekać nim rozkwitną. Zapewne lord Nott poszukuje unikatu, Madam. - Odstawiła kieliszek na stół delektując się przystawką, a następnie decydując się na kolejne danie. -Nieskalanej acz jednocześnie intrygującej. Prawdziwy angielski koneser.
W dalszej części skupiła się na daniu jakie przed nią postawiono więc nie wtrąciła się od razu w temat polityki, który sama poruszyła, aby trochę zejść z prywatnych przytyków, które do pewnego czasu są odpowiednie, ale później stają się zwyczajnie wulgarne. W świecie, gdzie takt i subtelność są najwyżej cenionymi cechami, sugestie tak osobiste zdawały się być bardzo nie na miejscu. Zawiesiła dłużej wzrok na kobiecie kiedy nagle zaczęła więcej mówić o Francji, o tym co się stało w trakcie zebrania na Stonehenge. Uniosła nieznacznie brew kiedy teatralnie urwała cały swój wywód. -Nikt nie wątpi w twoje oddanie Madam. - Odpowiedziała uprzejmie kończąc w tym czasie pierwsze danie. -Orderu za zasługi oraz tytułu Namiestnika nikt nie otrzymuje za wygląd i znajomości, a aktywne działanie i wielkie oddanie. - Zerknęła na Gawaina - Prawda, lordzie Nott?
Temat zaraz znów zszedł na inne tory, jak to bywało na takich przyjęciach, gdy nie było wskazane skupiać się wyłącznie na jednym przedmiocie. -Jestem przekonana, że mój kuzyn nie da takiej sposobności. - Zerknęła z udawaną urazą na lorda Notta, coraz łatwiej przychodziła jej swoboda i umiejętne zerkanie, czy gesty - pozornie niewinne. Przechyliła nieznacznie głowę, kolczyki w uszach odbiły złote światło świec. -Mój kuzyn niedawno się zaręczył z lady Vivienne Avery, w lutym odbędzie się ślub. - Odpowiedziała w stronę Deirdre.
-W takim razie mój los jest bezpieczny w pańskich rękach, lordzie Nott. - Uśmiechnęła się nieznacznie, ale w kącikach ust czaił się cień ironii, który świadczył o tym, że nie byłaby zachwycona takim obiegiem spraw. Mimo to, uniosła w jego stronę kieliszek z winem w geście małego salutu i upiła jego łyk. Grali w tę grę wszyscy, znała zasady i mogła przegrać już na samym początku.
Tymczasem szarada słów między mężczyzną, a Namiestniczką Londynu nabierała tempa. Zerknęła na siedzącą w ciszy Tatiana, która również zdawała się obserwować tę wymianę zdań. Lady Burke również zamilkła na chwilę starając się wyłapać jak najwięcej. Gawain był oschły w swoich słowach, ale Deirdre nie była mu dłużna skutecznie wbijając kolejną szpilę. -Na najpiękniejsze kwiaty należy nieraz długo poczekać nim rozkwitną. Zapewne lord Nott poszukuje unikatu, Madam. - Odstawiła kieliszek na stół delektując się przystawką, a następnie decydując się na kolejne danie. -Nieskalanej acz jednocześnie intrygującej. Prawdziwy angielski koneser.
W dalszej części skupiła się na daniu jakie przed nią postawiono więc nie wtrąciła się od razu w temat polityki, który sama poruszyła, aby trochę zejść z prywatnych przytyków, które do pewnego czasu są odpowiednie, ale później stają się zwyczajnie wulgarne. W świecie, gdzie takt i subtelność są najwyżej cenionymi cechami, sugestie tak osobiste zdawały się być bardzo nie na miejscu. Zawiesiła dłużej wzrok na kobiecie kiedy nagle zaczęła więcej mówić o Francji, o tym co się stało w trakcie zebrania na Stonehenge. Uniosła nieznacznie brew kiedy teatralnie urwała cały swój wywód. -Nikt nie wątpi w twoje oddanie Madam. - Odpowiedziała uprzejmie kończąc w tym czasie pierwsze danie. -Orderu za zasługi oraz tytułu Namiestnika nikt nie otrzymuje za wygląd i znajomości, a aktywne działanie i wielkie oddanie. - Zerknęła na Gawaina - Prawda, lordzie Nott?
Temat zaraz znów zszedł na inne tory, jak to bywało na takich przyjęciach, gdy nie było wskazane skupiać się wyłącznie na jednym przedmiocie. -Jestem przekonana, że mój kuzyn nie da takiej sposobności. - Zerknęła z udawaną urazą na lorda Notta, coraz łatwiej przychodziła jej swoboda i umiejętne zerkanie, czy gesty - pozornie niewinne. Przechyliła nieznacznie głowę, kolczyki w uszach odbiły złote światło świec. -Mój kuzyn niedawno się zaręczył z lady Vivienne Avery, w lutym odbędzie się ślub. - Odpowiedziała w stronę Deirdre.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Namiestniczka wtrąciła się do rozmowy z uśmiechem, który – choć uprzejmy i wyważony – niósł ze sobą ton subtelnej reprymendy. Jej słowa, choć pozornie niewinne, były jak ostrze ukryte w jedwabnej rękawiczce, precyzyjnie wymierzone. Zawieszona na krawędzi uprzejmości, skomentowała moją samotność, oczywisty cios wymierzony w moje status quo, coś, co od dawna zdawało się dla wielu w moim otoczeniu zagadką. Chcąc czy nie, musiałem w końcu na nią spojrzeć; wzrokiem obojętności i znudzenia przekazać, że pojąłem aluzję, lecz nie zamierzam wdawać się z nią w kurtuazyjne przepychanki. Nie leżała w kręgu moich zainteresowań już przez sam fakt swojego pochodzenia i nie była w żadnym razie kandydatką na żonę. Jednakże nie mogłem zignorować lady Burke, której miękki ton głosu rozlał się ponad stolikiem.
- W rzeczy samej, lady Burke. Jestem pewien, że wkrótce znajdę ideał dorównujący mojej osobie statusem, pięknem i skromnością – uniosłem kącik ust w lekkim ironicznym uśmiechu i zerknąłem na Primrose z uznaniem dla jej umiejętności rozpoznawania prawdziwych powodów danej sytuacji. Przytyk namiestniczki o mojej samotnej obecności na Sabacie z pewnością ugodziłby we mnie bardziej jeszcze rok temu, gdy przełom lat spędzałem we Francji, z dala od angielskiego towarzystwa. Teraz jednak, po powrocie do domu, byłem zbyt szczęśliwy, by przejmować się takimi słowami. Zwłaszcza pochodzącymi od osoby, której nazwisko nawet nie leżało w pobliżu Skorowidzu.
- Obecnie dopiero co wróciłem do Anglii po kilku latach nieobecności i podróży po Europie, próbuję rozeznać się w społecznej i politycznej sytuacji. Niektóre zaś kwiaty, jak róże, okazują się zbyt szybko więdnąć, by od razu po nie sięgać, niemal z marszu zrywając okazałe pąki tylko dlatego, że są piękne. Warto poczekać, aż rozkwitną te odpowiednie. - Sięgnąłem po przystawkę, którą mi przyniesiono i z niechcianym zadowoleniem uznałem, że faktycznie ślimaki prezentują się całkiem zacnie jak na martwe zwłoki. - Pani zaś, jak mniemam, wyraża zainteresowanie moim stanem wyłącznie z czystej sympatii? - zapytałem Deirdre, przymierzając się do pierwszego ślimaka. Jej uwaga nie była błyskotliwa, a jedynie przewidywalna i właśnie takie rozmowy przypominały mi, dlaczego unikałem nadmiernego eksponowania się na większych uroczystościach. Uwielbiałem zabawę i rozrywkę, lecz w nieco mniejszym gronie; z doskonale dobranym towarzystwem wartym zaufania. Sabaty i bale pełne zaś były elementu zbyt licznego i zbyt obcego, bym się na nich dobrze czuł; wyczekiwałem okazji, gdy będę mógł się schronić w bocznym salonie lub wieży i prowadzić rozmowę w mniejszym towarzystwie.
- Wracając do twojego pytania, lady Burke – odwróciłem głowę w stronę młodej szlachcianki, której obecność zaczynała działać na mnie podejrzanie kojąco; jak żadna inna obecność kobiety w moim otoczeniu – bierność alchemicznych składników bywa niezwykłe złudna. Czasem te, które wydają się nam nudne i nieprzydatne, zaśmiecające wręcz eliksir, mają najsilniejsze magiczne właściwości. Więc – przekrzywiłem jeszcze bardziej głowę, skupiając spojrzenie na Primrose – bycie biernym składnikiem nie jest wcale taka złą opcją. Potrafią potężnie zaskoczyć. - Uśmiechnąłem się na koniec i wróciłem do ślimaków, które spokojnie leżały na talerzu czekając na swoją kolej, aby skończyć raz na zawsze ziemski żywot.
Dokończenie ich w spokoju nie było mi jednak dane tak po prostu. Prawie zakrztusiłem się przy ostatnim z nich, słysząc rzucone w powietrze niewinne pytanie, udało mi się jednak nie dać po sobie poznać, że niemal umarłem. Najwyraźniej mieliśmy z lady Burke nieco inne poglądy na kwestię zasług i osiągnięć, które w moim przekonaniu w pierwszej kolejności należały się arystokracji – z urodzenia predestynowanej do władzy - lecz nie chciałem, by przesłoniły one naszą wspólną niechęć do Francji i nić porozumienia. Otarłem usta serwetką, dając znać kelnerowi, że zakończyłem posiłek i zwróciłem się do szlachcianki:
- Jak mówiłem, dopiero nadrabiam ostatnie wydarzenia na Wyspach, wybaczcie więc moje politycznie niezorientowanie w kwestii medali czy innych awansów. Jestem jednak przekonany, że nasz drogi minister nie szafuje nierozsądnie odznaczeniami i tytułami – zakończyłem dyplomatycznie i podniosłem kartę z menu, aby wybrać danie główne. Chwilowo jednak poczułem, że nie dałbym rady przełknąć nic więcej; stres związany z powrotem na salony dał o sobie znać, a czekała mnie jeszcze obowiązkowa wizyta przed obliczem ciotki.
- W rzeczy samej, lady Burke. Jestem pewien, że wkrótce znajdę ideał dorównujący mojej osobie statusem, pięknem i skromnością – uniosłem kącik ust w lekkim ironicznym uśmiechu i zerknąłem na Primrose z uznaniem dla jej umiejętności rozpoznawania prawdziwych powodów danej sytuacji. Przytyk namiestniczki o mojej samotnej obecności na Sabacie z pewnością ugodziłby we mnie bardziej jeszcze rok temu, gdy przełom lat spędzałem we Francji, z dala od angielskiego towarzystwa. Teraz jednak, po powrocie do domu, byłem zbyt szczęśliwy, by przejmować się takimi słowami. Zwłaszcza pochodzącymi od osoby, której nazwisko nawet nie leżało w pobliżu Skorowidzu.
- Obecnie dopiero co wróciłem do Anglii po kilku latach nieobecności i podróży po Europie, próbuję rozeznać się w społecznej i politycznej sytuacji. Niektóre zaś kwiaty, jak róże, okazują się zbyt szybko więdnąć, by od razu po nie sięgać, niemal z marszu zrywając okazałe pąki tylko dlatego, że są piękne. Warto poczekać, aż rozkwitną te odpowiednie. - Sięgnąłem po przystawkę, którą mi przyniesiono i z niechcianym zadowoleniem uznałem, że faktycznie ślimaki prezentują się całkiem zacnie jak na martwe zwłoki. - Pani zaś, jak mniemam, wyraża zainteresowanie moim stanem wyłącznie z czystej sympatii? - zapytałem Deirdre, przymierzając się do pierwszego ślimaka. Jej uwaga nie była błyskotliwa, a jedynie przewidywalna i właśnie takie rozmowy przypominały mi, dlaczego unikałem nadmiernego eksponowania się na większych uroczystościach. Uwielbiałem zabawę i rozrywkę, lecz w nieco mniejszym gronie; z doskonale dobranym towarzystwem wartym zaufania. Sabaty i bale pełne zaś były elementu zbyt licznego i zbyt obcego, bym się na nich dobrze czuł; wyczekiwałem okazji, gdy będę mógł się schronić w bocznym salonie lub wieży i prowadzić rozmowę w mniejszym towarzystwie.
- Wracając do twojego pytania, lady Burke – odwróciłem głowę w stronę młodej szlachcianki, której obecność zaczynała działać na mnie podejrzanie kojąco; jak żadna inna obecność kobiety w moim otoczeniu – bierność alchemicznych składników bywa niezwykłe złudna. Czasem te, które wydają się nam nudne i nieprzydatne, zaśmiecające wręcz eliksir, mają najsilniejsze magiczne właściwości. Więc – przekrzywiłem jeszcze bardziej głowę, skupiając spojrzenie na Primrose – bycie biernym składnikiem nie jest wcale taka złą opcją. Potrafią potężnie zaskoczyć. - Uśmiechnąłem się na koniec i wróciłem do ślimaków, które spokojnie leżały na talerzu czekając na swoją kolej, aby skończyć raz na zawsze ziemski żywot.
Dokończenie ich w spokoju nie było mi jednak dane tak po prostu. Prawie zakrztusiłem się przy ostatnim z nich, słysząc rzucone w powietrze niewinne pytanie, udało mi się jednak nie dać po sobie poznać, że niemal umarłem. Najwyraźniej mieliśmy z lady Burke nieco inne poglądy na kwestię zasług i osiągnięć, które w moim przekonaniu w pierwszej kolejności należały się arystokracji – z urodzenia predestynowanej do władzy - lecz nie chciałem, by przesłoniły one naszą wspólną niechęć do Francji i nić porozumienia. Otarłem usta serwetką, dając znać kelnerowi, że zakończyłem posiłek i zwróciłem się do szlachcianki:
- Jak mówiłem, dopiero nadrabiam ostatnie wydarzenia na Wyspach, wybaczcie więc moje politycznie niezorientowanie w kwestii medali czy innych awansów. Jestem jednak przekonany, że nasz drogi minister nie szafuje nierozsądnie odznaczeniami i tytułami – zakończyłem dyplomatycznie i podniosłem kartę z menu, aby wybrać danie główne. Chwilowo jednak poczułem, że nie dałbym rady przełknąć nic więcej; stres związany z powrotem na salony dał o sobie znać, a czekała mnie jeszcze obowiązkowa wizyta przed obliczem ciotki.
Szybko odnalazł odpowiedni stolik i przy nim swoje miejsce, a wszystko dzięki imiennej wizytówce. Niezależnie od noszonego nazwiska każdą z kobiet powitał z należytą kurtuazją.
– Mam ogromne szczęście, że mogę cieszyć się towarzystwem tak pięknych dam – rzekł w ramach sfinalizowania złożonych już przez siebie indywidualnych powitań, nim zajął przypisane mu miejsce. Być może wybrzmiał zbyt śmiało, lecz w swoim mniemaniu nie wypadł grubiańsko; gdyby jednak pomyślał nad swoimi słowami dłużej, zapewne uznałby, że podobne zbiorowe komplementy wypowiadają często schlani wujowie podczas rodzinnych biesiad. – Proszę w moim imieniu podziękować swojej ciotce, lordzie Nott – dodał w miarę zgrabnie, próbując nie zignorować drugiego męskiego pierwiastka przy stoliku.
Miał lekką trudność z dołączeniem do rozmowy, być może dlatego, że niewiele miał do powiedzenia o Francji w kontekście jej bogactw czy obranym stanowczym kursie w polityce zagranicznej. Mógłby powiedzieć coś o obecności Czarnego Pana na balu, ale był raptem sojusznikiem Rycerzy Walpurgii, więc nie miał odwagi dzielić się komentarzem w obecności samej Śmierciożerczyni, bo jeszcze chlapnąłby coś głupiego i stracił jęzor z najgłupszego powodu. Wstyd mu było też przyznać, że nie czytał artykułu namiestnika Mulcibera, ale szybko przyjął do wiadomości, że w jakiś sposób dotyczył on kobiecych ról w czarodziejskim społeczeństwie. Oczywiście, że na kobiety z dobrych rodzin nakładano obowiązek zostania żonami i matkami, ale w obecności kobiet z odznaczeniami za zasługi dla kraju w czasie wojny nie śmiałby Tym bardziej z wdzięcznością i uśmiechem przywitał darowane mu pytanie o zamorskie posiadłości Francji.
– Miałem okazję dwukrotnie dopłynąć do Gwadelupy znajdującej się w archipelagu Małych Antyli, który oddziela Morze Karaibskie od Oceanu Atlantyckiego. Na wsypie znajdują się trzy łagodne zatoki. To całkowicie odmienny skrawek świata od kontynentalnej Francji, dzięki uprawie trzciny cukrowej mają tam także wspaniały rum. Lepszego złotego rumu nie uświadczysz nigdzie na całym świecie, może dla niektórych wydać się zbyt aromatyczny, ale w posmaku jest wręcz aksamitny. Coś wspaniałego.
Miał już wspomnieć o Gujanie Francuskiej, ale chwilę się z tym wstrzymał, kiedy zaczęto rozprawiać o stanach cywilnych i akurat w tę dyskusję nie zamierzał być wplątany. Mimowolnie uciekł wzrokiem do stolika drugiego, ale w porę się opamiętał i skupił na skubaniu widelczykiem przyniesionej przystawki, kolejnymi kęsami pochłaniając pojedyncze warzywne plastry ratatouille. Chyba nawet zaczął odrobinę zazdrościć pannie Dolohov, że miała sposobność pozostać w pełni neutralną podczas posiłku. Chwila rozproszenia pozwoliła mu pominąć pewne wątki, dzięki czemu czuł się jak zawsze lekko zagubiony, ale zarazem bez winy odnośnie pojawiających się rozbieżności w dyskusji. Dlatego jakby z opóźnieniem i nawet bez żenady, powrócił do wcześniej zadanego mu pytania, chcąc rozładować napięcie, które mimo wszystko czuł, choć mogło to być wynikiem błędnej interpretacji sytuacji.
– A w porcie w Gujanie Francuskiej jadłem świetne krewetki faszerowane kawałkami ryb z ziołami i papryczkami. Trzeba tam uważać, bo do wszystkiego wciskają ostry pieprz. Raz spróbowałem nawet pieczonej iguany, niby liczyłem na coś dziwnego, ale smakowała łudząco podobnie do kurczaka. Tubylcy nawet żartują, że wolą iguany jeść ze skórą, bo przynajmniej wtedy wiedzą co jedzą.
Mało brakowało, a zaśmiałby się z tej skórnej ciekawostki, jednak zamiast tego wolał upewnić się po minach pozostałych czy aby nikogo nie zniesmaczył podobną informacją. Naprawdę nie mógł podczas tego sabatu zaprezentować się źle, tym razem zależało mu na zachowaniu jak najlepszej reputacji.
Postanowił, że tej nocy znajdzie sobie żonę.
– Mam ogromne szczęście, że mogę cieszyć się towarzystwem tak pięknych dam – rzekł w ramach sfinalizowania złożonych już przez siebie indywidualnych powitań, nim zajął przypisane mu miejsce. Być może wybrzmiał zbyt śmiało, lecz w swoim mniemaniu nie wypadł grubiańsko; gdyby jednak pomyślał nad swoimi słowami dłużej, zapewne uznałby, że podobne zbiorowe komplementy wypowiadają często schlani wujowie podczas rodzinnych biesiad. – Proszę w moim imieniu podziękować swojej ciotce, lordzie Nott – dodał w miarę zgrabnie, próbując nie zignorować drugiego męskiego pierwiastka przy stoliku.
Miał lekką trudność z dołączeniem do rozmowy, być może dlatego, że niewiele miał do powiedzenia o Francji w kontekście jej bogactw czy obranym stanowczym kursie w polityce zagranicznej. Mógłby powiedzieć coś o obecności Czarnego Pana na balu, ale był raptem sojusznikiem Rycerzy Walpurgii, więc nie miał odwagi dzielić się komentarzem w obecności samej Śmierciożerczyni, bo jeszcze chlapnąłby coś głupiego i stracił jęzor z najgłupszego powodu. Wstyd mu było też przyznać, że nie czytał artykułu namiestnika Mulcibera, ale szybko przyjął do wiadomości, że w jakiś sposób dotyczył on kobiecych ról w czarodziejskim społeczeństwie. Oczywiście, że na kobiety z dobrych rodzin nakładano obowiązek zostania żonami i matkami, ale w obecności kobiet z odznaczeniami za zasługi dla kraju w czasie wojny nie śmiałby Tym bardziej z wdzięcznością i uśmiechem przywitał darowane mu pytanie o zamorskie posiadłości Francji.
– Miałem okazję dwukrotnie dopłynąć do Gwadelupy znajdującej się w archipelagu Małych Antyli, który oddziela Morze Karaibskie od Oceanu Atlantyckiego. Na wsypie znajdują się trzy łagodne zatoki. To całkowicie odmienny skrawek świata od kontynentalnej Francji, dzięki uprawie trzciny cukrowej mają tam także wspaniały rum. Lepszego złotego rumu nie uświadczysz nigdzie na całym świecie, może dla niektórych wydać się zbyt aromatyczny, ale w posmaku jest wręcz aksamitny. Coś wspaniałego.
Miał już wspomnieć o Gujanie Francuskiej, ale chwilę się z tym wstrzymał, kiedy zaczęto rozprawiać o stanach cywilnych i akurat w tę dyskusję nie zamierzał być wplątany. Mimowolnie uciekł wzrokiem do stolika drugiego, ale w porę się opamiętał i skupił na skubaniu widelczykiem przyniesionej przystawki, kolejnymi kęsami pochłaniając pojedyncze warzywne plastry ratatouille. Chyba nawet zaczął odrobinę zazdrościć pannie Dolohov, że miała sposobność pozostać w pełni neutralną podczas posiłku. Chwila rozproszenia pozwoliła mu pominąć pewne wątki, dzięki czemu czuł się jak zawsze lekko zagubiony, ale zarazem bez winy odnośnie pojawiających się rozbieżności w dyskusji. Dlatego jakby z opóźnieniem i nawet bez żenady, powrócił do wcześniej zadanego mu pytania, chcąc rozładować napięcie, które mimo wszystko czuł, choć mogło to być wynikiem błędnej interpretacji sytuacji.
– A w porcie w Gujanie Francuskiej jadłem świetne krewetki faszerowane kawałkami ryb z ziołami i papryczkami. Trzeba tam uważać, bo do wszystkiego wciskają ostry pieprz. Raz spróbowałem nawet pieczonej iguany, niby liczyłem na coś dziwnego, ale smakowała łudząco podobnie do kurczaka. Tubylcy nawet żartują, że wolą iguany jeść ze skórą, bo przynajmniej wtedy wiedzą co jedzą.
Mało brakowało, a zaśmiałby się z tej skórnej ciekawostki, jednak zamiast tego wolał upewnić się po minach pozostałych czy aby nikogo nie zniesmaczył podobną informacją. Naprawdę nie mógł podczas tego sabatu zaprezentować się źle, tym razem zależało mu na zachowaniu jak najlepszej reputacji.
Postanowił, że tej nocy znajdzie sobie żonę.
Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +5
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uśmiech nie zniknął z jej twarzy nawet na moment, choć oczywiście wyczuwała frustrację lub wprost niechęć - a może przesadzała? - emanującą od lorda Notta. Radziła sobie jednak z trudniejszymi rozmówcami, a ta słodka pogawędkach o kwiatach, kobietach i miłości właściwie mogła sprawić jej przyjemność. Wszak znajdowali się na Sabacie, to tutaj rozgrywało się wiele romantycznych potyczek, a plotkami zdobytymi w Hampton Court elity żywiły się przez wiele miesięcy. - Ośmielę się więc wznieść za to toast. Za idealną miłość, dla nas wszystkich, jakkolwiek ją rozumiemy - sięgnęła po kieliszek, unosząc go w stronę towarzyszy. Tatiana pozostawała panną - a przynajmniej na takim etapie informacji się zatrzymała - tak samo jak Primrose; właściwie wszyscy zgromadzeni przy ich stoliku byli stanu wolnego. Przypadek? Czy specjalne działanie Adelaide Nott? Czarownica chyba nie lubiła przypadków. Primrose i Gawain wydawali się dobrze rozumieć, arystokratka przychodziła pomocą w złagodzeniu rosnącego przy stole napięcia
Po wypiciu kilku łyków, odłożyła kryształowe naczynie, absolutnie niewzruszona nieco zjadliwym pytaniem Gawaina. - Oczywiście, że z czystej sympatii - lecz poza tym, zdradzę, że wprost uwielbiam śluby - uśmiechnęła się promiennie, niczym najwspanialsza z ciotek, dla której największą radością życia są zaproszenia weselne, spływające nieprzerwanym nurtem na własnoręcznie dziergany obrusik, rozłożony na komódce w rzeźbione serca. Mogła przywdziać i tę maskę, pozostawała nieoczywistą niewiadomą, ujmującą na wiele sposobów. Wyczuła, że Nott się wycofuje - dobrze, jednak potrafił zachować klasę, niemal kupiła jego wymówkę o zagubieniu w brytyjskim magicznym świecie po powrocie z Europy. Chochlicza część jej serca, narodzona tego wieczoru, chciała dopytać, co robił na kontynencie i czy na pewno szerokim łukiem omijał znienawidzoną Francję, ale nie zamierzała na nowo rozpalać atmosfery. Zwłaszcza, gdy lady Burke tak wspaniale wygaszała ją komplementami i zapewnieniami o uznaniu. Nie potrzebowała ich, ale przyjęła je uprzejmym skinieniem głowy. Woląc skupić się na kolejnej, dobrej informacji, przekazanej przez Primrose.
- Co za wspaniała wiadomość. I dla Xaviera - panna Avery jest niezwykle urodziwa i zdolna - i dla całej rodziny Burke'ów - bo wzmacniali sojusz pomiędzy istotnymi rodami. Ceniła Xaviera, niedawna przygoda przy Złodzieju Myśli pozwoliła zacieśnić ich relację; Vivienne kojarzyła tylko z opowieści, była jednak młoda i płodna, więc stanowiła idealną partię dla wdowca.
Pozwoliła alchemicznej metaforze rozwijać się pomiędzy dwójką arystokratów, sama zaś zajęła się spożywaniem Boeuf Bourguignon. Wołowina była wyjątkowo soczysta, sos cudownie treściwy, a winny aromat przełamany intrygującym doborem przypraw. Cieszyła się posiłkiem, a gdy nadeszła przerwa, ponownie zwróciła się do Fearghasa. Z wyglądu przypominał Manannana, co zauważyła z przyjemnością, charakteru jeszcze nie była w stanie ocenić, chociaż na pierwszych kilka rzutów oka wydawał się znacznie bardziej niefrasobliwy. I młodszy niż wskazywała na to metryka. Opowiadał jednak z równą pasją i charyzmą, słuchała go z przyjemnością. Rum, no tak. Co inne mogło zachwycić silnego szlachcica? Kobiety, ale o tym nie mógłby opowiadać przy wspólnym stole. - To lorda ulubiony kierunek? Małe Antyle? Skrywają jeszcze jakieś atrakcje - poza doskonałym trunkiem, rzecz jasna? - dopytała, mając nadzieję na jakąś intrygującą historię. Niekoniecznie stamtąd, lubiła słuchać o niesamowitych przygodach, o sile żywiołu, o magii drzemiącej w bezkresnym oceanie. Kolejna rewelacja, dotycząca tym razem zwyczajów kulinarnych, nie wywołała u niej ani obrzydzenia, ani śmiechu. - A propos specyficznych dań, słyszałam, że na dzisiejszy wieczór przygotowano coś wyjątkowego. Tajemniczą degustację. Kto wie, może znajdzie tam lord coś jeszcze bardziej intrygującego - uśmiechnęła się do Fearghasa, znów skupiając się na kolacji. Starała się jeść w odpowiednim rytmie, nie wyprzedzała chronologii potraw, nie wybiegała poza innych przy stoliku, przestrzegając wszystkich zasad dobrego wychowania. W tle zaczynała grać już muzyka, za moment parkiet miał zapełnić się gośćmi: musiała zebrać siły na długą noc.
Po wypiciu kilku łyków, odłożyła kryształowe naczynie, absolutnie niewzruszona nieco zjadliwym pytaniem Gawaina. - Oczywiście, że z czystej sympatii - lecz poza tym, zdradzę, że wprost uwielbiam śluby - uśmiechnęła się promiennie, niczym najwspanialsza z ciotek, dla której największą radością życia są zaproszenia weselne, spływające nieprzerwanym nurtem na własnoręcznie dziergany obrusik, rozłożony na komódce w rzeźbione serca. Mogła przywdziać i tę maskę, pozostawała nieoczywistą niewiadomą, ujmującą na wiele sposobów. Wyczuła, że Nott się wycofuje - dobrze, jednak potrafił zachować klasę, niemal kupiła jego wymówkę o zagubieniu w brytyjskim magicznym świecie po powrocie z Europy. Chochlicza część jej serca, narodzona tego wieczoru, chciała dopytać, co robił na kontynencie i czy na pewno szerokim łukiem omijał znienawidzoną Francję, ale nie zamierzała na nowo rozpalać atmosfery. Zwłaszcza, gdy lady Burke tak wspaniale wygaszała ją komplementami i zapewnieniami o uznaniu. Nie potrzebowała ich, ale przyjęła je uprzejmym skinieniem głowy. Woląc skupić się na kolejnej, dobrej informacji, przekazanej przez Primrose.
- Co za wspaniała wiadomość. I dla Xaviera - panna Avery jest niezwykle urodziwa i zdolna - i dla całej rodziny Burke'ów - bo wzmacniali sojusz pomiędzy istotnymi rodami. Ceniła Xaviera, niedawna przygoda przy Złodzieju Myśli pozwoliła zacieśnić ich relację; Vivienne kojarzyła tylko z opowieści, była jednak młoda i płodna, więc stanowiła idealną partię dla wdowca.
Pozwoliła alchemicznej metaforze rozwijać się pomiędzy dwójką arystokratów, sama zaś zajęła się spożywaniem Boeuf Bourguignon. Wołowina była wyjątkowo soczysta, sos cudownie treściwy, a winny aromat przełamany intrygującym doborem przypraw. Cieszyła się posiłkiem, a gdy nadeszła przerwa, ponownie zwróciła się do Fearghasa. Z wyglądu przypominał Manannana, co zauważyła z przyjemnością, charakteru jeszcze nie była w stanie ocenić, chociaż na pierwszych kilka rzutów oka wydawał się znacznie bardziej niefrasobliwy. I młodszy niż wskazywała na to metryka. Opowiadał jednak z równą pasją i charyzmą, słuchała go z przyjemnością. Rum, no tak. Co inne mogło zachwycić silnego szlachcica? Kobiety, ale o tym nie mógłby opowiadać przy wspólnym stole. - To lorda ulubiony kierunek? Małe Antyle? Skrywają jeszcze jakieś atrakcje - poza doskonałym trunkiem, rzecz jasna? - dopytała, mając nadzieję na jakąś intrygującą historię. Niekoniecznie stamtąd, lubiła słuchać o niesamowitych przygodach, o sile żywiołu, o magii drzemiącej w bezkresnym oceanie. Kolejna rewelacja, dotycząca tym razem zwyczajów kulinarnych, nie wywołała u niej ani obrzydzenia, ani śmiechu. - A propos specyficznych dań, słyszałam, że na dzisiejszy wieczór przygotowano coś wyjątkowego. Tajemniczą degustację. Kto wie, może znajdzie tam lord coś jeszcze bardziej intrygującego - uśmiechnęła się do Fearghasa, znów skupiając się na kolacji. Starała się jeść w odpowiednim rytmie, nie wyprzedzała chronologii potraw, nie wybiegała poza innych przy stoliku, przestrzegając wszystkich zasad dobrego wychowania. W tle zaczynała grać już muzyka, za moment parkiet miał zapełnić się gośćmi: musiała zebrać siły na długą noc.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przytyki i wzajemne docinki były częścią większej całości - teatru w jakim brali udział, a jednak to właśnie było ich życie. W świetle sabatu każdy lawirował w odpowiedziach, póki alkohol nie zaczynał bardziej rozwijać języków. Sama musiała uważać, aby nie pozwolić sobie za dużo - podejrzewała, że dzisiaj może być często pytana o to samo. Musiała zachować odpowiednią postawę, aby nie stać się pośmiewiskiem, a tym samym dać powodu do większej ilości plotek. Wolała być świadoma czynów jakie dokonuje i słów jakie wypowiada. Wtedy miała jakąś kontrolę nad tym co robi kiedy każdy spoglądał na jej gest i wyłapywał każde słowo. Nie mniej, miała zamiar się dobrze bawić i spędzić miło czas.
Pytanie lorda Notta czym kieruje się Deirdre drążąc temat jego stanu cywilnego wywołało na ustach lady Burke drżenie kącików, które postarała się ukryć za łykiem wina i zajęciem się swoim posiłkiem.
Podróże zaś sprawiły, że ponownie powróciła do rozmowy.
-To fascynujące - zagadnęła od razu. -Podzieli się lord ze mną opowieściami ze swoich podróży? Obydwaj musieliście wiele widzieć. - Teraz swój wzrok skierowała do lorda Traversa. Marynarz, który żeglował na statkach musiał zwiedzić kawał świata. -Stojąc na pokładzie statku, kiedy ten tnie śmiało fale, musi być niesamowitym uczuciem. - Nie wiedziała skąd z taką łatwością przychodzi jej swobodna rozmowa, ale być może przestała się bać samej siebie i tego co inni o niej pomyślą. Mogła być lady Burke, mieć poglądy, które mierziły innych, mogła uchodzić za buntowniczkę, ale odebrała stosowne wychowanie i otrzymała pakiet umiejętności, które należało w końcu odkurzyć.
-Słuszna uwaga, lordzie Nott – odpowiedziała Gawainowi, unosząc kieliszek z winem i delikatnie przechylając głowę w stronę rozmówcy. - Zapominacie jednak, że w alchemii bierność bywa równie niebezpieczna, co aktywność. Niepozorny składnik, którego nie doceniamy, może przecież wywołać reakcję łańcuchową, jeśli doda się go w odpowiednich warunkach. - Uśmiechnęła się nieznacznie unosząc przy tym jedną brew ku górze i zerknęła w stronę stolika, przy którym zasiadała gospodyni. -A lady Nott, z tego co zauważyłam, stworzyła dziś na sabacie warunki wręcz idealne. - Przesunęła delikatnie dłonią po kieliszku, jakby ważyła każde słowo niczym precyzyjnie odmierzony proszek do eliksiru. – Powiedzcie, lordzie Nott, czy waszym zdaniem to sama natura składnika czyni go potężnym, czy może to alchemik, który umiejętnie wykorzystuje jego potencjał? – W jej głosie brzmiała nuta prowokacji, a zarazem subtelne wyzwanie, jakby testowała jego zrozumienie nie tylko sztuki alchemicznej, ale też intencji swojej ciotki.
Zaraz jednak rozmowa potoczyła się w stronę odznaczeń. Wiedziała, że Namiestniczka Londynu otrzymała swoje odznaczenia zasłużenie. Nie można było jej odjąć tego, że działała prężnie i sprawnie, ale też sama lady Burke wiedziała o niej sporo, o czym sama zainteresowana nie miała pojęcia i nie potrafiła całkowicie tej wiedzy zignorować. Jednak była to tajemnica, którą miała zamiar zabrać ze sobą do grobu. Zerknęła na lorda Notta, który nagle pobladł jakby natrafił na niezbyt dobry kawałek potrawy. Gotowa była dodać coś jeszcze, ale ugryzła się w język. Polityka była śliskim tematem i należało uważać co się mówi w takim miejscu jak to.
Pytanie lorda Notta czym kieruje się Deirdre drążąc temat jego stanu cywilnego wywołało na ustach lady Burke drżenie kącików, które postarała się ukryć za łykiem wina i zajęciem się swoim posiłkiem.
Podróże zaś sprawiły, że ponownie powróciła do rozmowy.
-To fascynujące - zagadnęła od razu. -Podzieli się lord ze mną opowieściami ze swoich podróży? Obydwaj musieliście wiele widzieć. - Teraz swój wzrok skierowała do lorda Traversa. Marynarz, który żeglował na statkach musiał zwiedzić kawał świata. -Stojąc na pokładzie statku, kiedy ten tnie śmiało fale, musi być niesamowitym uczuciem. - Nie wiedziała skąd z taką łatwością przychodzi jej swobodna rozmowa, ale być może przestała się bać samej siebie i tego co inni o niej pomyślą. Mogła być lady Burke, mieć poglądy, które mierziły innych, mogła uchodzić za buntowniczkę, ale odebrała stosowne wychowanie i otrzymała pakiet umiejętności, które należało w końcu odkurzyć.
-Słuszna uwaga, lordzie Nott – odpowiedziała Gawainowi, unosząc kieliszek z winem i delikatnie przechylając głowę w stronę rozmówcy. - Zapominacie jednak, że w alchemii bierność bywa równie niebezpieczna, co aktywność. Niepozorny składnik, którego nie doceniamy, może przecież wywołać reakcję łańcuchową, jeśli doda się go w odpowiednich warunkach. - Uśmiechnęła się nieznacznie unosząc przy tym jedną brew ku górze i zerknęła w stronę stolika, przy którym zasiadała gospodyni. -A lady Nott, z tego co zauważyłam, stworzyła dziś na sabacie warunki wręcz idealne. - Przesunęła delikatnie dłonią po kieliszku, jakby ważyła każde słowo niczym precyzyjnie odmierzony proszek do eliksiru. – Powiedzcie, lordzie Nott, czy waszym zdaniem to sama natura składnika czyni go potężnym, czy może to alchemik, który umiejętnie wykorzystuje jego potencjał? – W jej głosie brzmiała nuta prowokacji, a zarazem subtelne wyzwanie, jakby testowała jego zrozumienie nie tylko sztuki alchemicznej, ale też intencji swojej ciotki.
Zaraz jednak rozmowa potoczyła się w stronę odznaczeń. Wiedziała, że Namiestniczka Londynu otrzymała swoje odznaczenia zasłużenie. Nie można było jej odjąć tego, że działała prężnie i sprawnie, ale też sama lady Burke wiedziała o niej sporo, o czym sama zainteresowana nie miała pojęcia i nie potrafiła całkowicie tej wiedzy zignorować. Jednak była to tajemnica, którą miała zamiar zabrać ze sobą do grobu. Zerknęła na lorda Notta, który nagle pobladł jakby natrafił na niezbyt dobry kawałek potrawy. Gotowa była dodać coś jeszcze, ale ugryzła się w język. Polityka była śliskim tematem i należało uważać co się mówi w takim miejscu jak to.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 1 z 2 • 1, 2
Stolik 3
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Przedmieścia Londynu :: Hampton Court :: Stoliki