Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Przedmieścia Londynu :: Hampton Court :: Stoliki
Stolik 4
AutorWiadomość
Stolik 4
Goście:
Melisande Travers, Blaise Selwyn, Igor Karkaroff, Harlan Avery, Armand Malfoy, Yana Blythe
Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.
Melisande Travers, Blaise Selwyn, Igor Karkaroff, Harlan Avery, Armand Malfoy, Yana Blythe
Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.
Bez większych problemów odnalazła właściwy stolik. Nawet przystrojenie stolików zostało wykonane w najdrobniejszych detalach, robiąc wrażenie na Yanie, która na co dzień nie miała takich luksusów. Czuła się trochę jakby trafiła do jakiejś bajki – pytanie tylko, kiedy postacie owej bajki zorientują się, że tak naprawdę nie pasowała? Nie była jedną z nich, nie była damą, czuła się trochę jak przebieraniec, ale miała mocne postanowienie wypaść jak najlepiej i nie popełnić żadnego uchybienia, co mogło być trudne biorąc pod uwagę, że nie odebrała szlacheckiego wychowania. W dzieciństwie w ogóle była krnąbrna i oporna, kiedy matka usilnie próbowała z niej zrobić grzeczną panienkę. Jej starsza siostra Elia była grzeczna, posłuszna i chłonna jak gąbka, a Yana zawsze była nie tak – i dziś, po raz pierwszy w życiu, zaczęła żałować, że nie słuchała uważniej niektórych matczynych nauk. Starała się jednak przypomnieć sobie wszystko to, czego matka próbowała ją nauczyć i co może odpowiadało standardom dobrych rodzin krwi czystej, ale zapewne nie będzie w pełni wystarczające tutaj. W jej czystokrwistym domu na pewno nie było tylu różnych rodzajów sztućców. Cholera, który widelczyk służył do czego? Szkoda, że nie było tu obok Primrose, z którą przy stoliku na pewno łatwiej byłoby się zmierzyć z nowym wyzwaniem, jakim było nie tylko prowadzenie rozmowy z wysoko urodzonymi towarzyszami ze stolika, ale nawet samo spożycie kolacji w taki sposób, by nie wyjść na osobę pozbawioną ogłady. Zrażenie do siebie takich ludzi byłoby bardzo niewskazane, nie tylko ze względu na jej rolę, jako nowego sojusznika Rycerzy Walpurgii, ale też ze względu na reputację jej rodziny, a zależało jej na tym, by przynieść Blythe’om chlubę. Jej ojciec czasem wykonywał biżuterię na zamówienie dla wysoko urodzonych, bardzo możliwe, że ktoś z obecnych na Sali uczt posiadał w swojej kolekcji wyroby jubilerskie Vincenta Blythe’a, w końcu Blythe’owie od dawien dawna byli znani ze swoich umiejętności w tym zakresie.
Zasiadła na wyznaczonym dla niej miejscu, pamiętając, by odpowiednio ułożyć suknię, aby potem przy wstawaniu nie potknąć się o nią. Jak szlachcianki dawały radę chodzić w czymś takim na co dzień? Miała też nadzieję, że siedzący obok nie dostrzegą, jak będzie dyskretnie zapuszczać żurawia, aby podejrzeć którymi sztućcami spożywają które danie. W ogóle nigdy nie miała okazji jeść aż tak wykwintnie, a po śmierci matki jej żywienie i tak pozostawiało sporo do życzenia, skoro nie potrafiła gotować, i gdyby nie pomoc mieszkającej nieopodal ciotki, to z ojcem ciągle musieliby jeść coś co jest albo przypalone albo niedogotowane. Ciotka na szczęście im pomagała w tym aspekcie, ale jej kuchnia zdecydowanie nie mogła równać się z tym, co mogła zobaczyć tutaj. Aż jej ślinka napłynęła do ust na myśl o takich smakowitościach.
- Lady Nott przygotowała naprawdę wyjątkową uroczystość, sama kolacja zapowiada się wspaniale – odezwała się do innych zgromadzonych przy stole, próbując przełamać pierwsze lody. Dobrze, że nie należała do zahukanych szarych myszek, na ogół nie miała problemu z podejmowaniem rozmów nawet z nieznajomymi, teraz jednak czuła lekką niepewność. Czy w ogóle będą chcieli rozmawiać z nią, dziewczyną, jakby nie patrzeć – z gminu? Mogła sobie mieć czystą krew, ale dobrze wiedziała, że nie była z nimi na równej pozycji, nazwiska jej rodziny zabrakło w Skorowidzu, nad czym wielu jej krewnych ubolewało. Swoją drogą ciekawe, jak radziła sobie Elvira? Jak jej starsza kuzynka odnajdywała się w tym wysublimowanym towarzystwie? Jej towarzysze ze stolika wydawali się starsi od niej, choć niektórzy niewiele. Nazwisko Malfoy wydawało jej się znajome z lat szkolnych, w Slytherinie na pewno był jakiś Malfoy, była tego pewna. Na początek postanowiła poprosić kelnera o przystawkę, choć zagranicznie brzmiące nazwy dań niewiele jej mówiły, nie znała języka francuskiego. Zamierzała jednak uraczyć się posiłkiem w poprawnej kolejności, zaczynając od przystawek i stopniowo próbując kolejnych dań, na to jednak przyjdzie czas, kolacja dopiero się zaczynała.
Zasiadła na wyznaczonym dla niej miejscu, pamiętając, by odpowiednio ułożyć suknię, aby potem przy wstawaniu nie potknąć się o nią. Jak szlachcianki dawały radę chodzić w czymś takim na co dzień? Miała też nadzieję, że siedzący obok nie dostrzegą, jak będzie dyskretnie zapuszczać żurawia, aby podejrzeć którymi sztućcami spożywają które danie. W ogóle nigdy nie miała okazji jeść aż tak wykwintnie, a po śmierci matki jej żywienie i tak pozostawiało sporo do życzenia, skoro nie potrafiła gotować, i gdyby nie pomoc mieszkającej nieopodal ciotki, to z ojcem ciągle musieliby jeść coś co jest albo przypalone albo niedogotowane. Ciotka na szczęście im pomagała w tym aspekcie, ale jej kuchnia zdecydowanie nie mogła równać się z tym, co mogła zobaczyć tutaj. Aż jej ślinka napłynęła do ust na myśl o takich smakowitościach.
- Lady Nott przygotowała naprawdę wyjątkową uroczystość, sama kolacja zapowiada się wspaniale – odezwała się do innych zgromadzonych przy stole, próbując przełamać pierwsze lody. Dobrze, że nie należała do zahukanych szarych myszek, na ogół nie miała problemu z podejmowaniem rozmów nawet z nieznajomymi, teraz jednak czuła lekką niepewność. Czy w ogóle będą chcieli rozmawiać z nią, dziewczyną, jakby nie patrzeć – z gminu? Mogła sobie mieć czystą krew, ale dobrze wiedziała, że nie była z nimi na równej pozycji, nazwiska jej rodziny zabrakło w Skorowidzu, nad czym wielu jej krewnych ubolewało. Swoją drogą ciekawe, jak radziła sobie Elvira? Jak jej starsza kuzynka odnajdywała się w tym wysublimowanym towarzystwie? Jej towarzysze ze stolika wydawali się starsi od niej, choć niektórzy niewiele. Nazwisko Malfoy wydawało jej się znajome z lat szkolnych, w Slytherinie na pewno był jakiś Malfoy, była tego pewna. Na początek postanowiła poprosić kelnera o przystawkę, choć zagranicznie brzmiące nazwy dań niewiele jej mówiły, nie znała języka francuskiego. Zamierzała jednak uraczyć się posiłkiem w poprawnej kolejności, zaczynając od przystawek i stopniowo próbując kolejnych dań, na to jednak przyjdzie czas, kolacja dopiero się zaczynała.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów i biżuterii
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie bardzo rozumiała cały ten zamysł, ale z lady Nott lepiej było nie stawać w szaraki - widocznie miała na nich swój własny plan. A oni - niezmiennie - jako aktorzy z dosłownie obsadzonymi rolami mieli dzisiaj odegrać dla niej jej własny. Nie miała nic przeciwko - lubiła wyzwania. Trudno też było odmówić jej umiejętności planowania, co Melisande ceniła sobie zdecydowanie. Sama lubowała się w planach - a te, po latach, przeważnie potrafiła już doprowadzić do momentu w którym istotnie docierała dzięki nim do wyznaczonego celu. Oczywiście - ku jej niezadowoleniu - czasem musiała przekalkulować sprawy ponownie, ale przeważnie była zadowolona z wyników. Pozwoliła by Manannan odprowadził ją do jej stolika. Zacisnęła mocniej rękę na jego nadgarstku ostatni raz, łapiąc tęczówki. Pozwalając mu odejść z krótką obietnicą pierwszego tańca zasiadając na swoim krześle. Piękna, dostojna, ubrana w przygotowaną dla niej rolę, przesunęła tęczówkami po jednostkach znajdujących się przy stole. Jej ciemne spojrzenie zawisło na kobiecie, która postanowiła odezwać się jako pierwsza. Nietrudnym było połączyć jedną kropkę z drugim, jej nazwisko widniało na liście stołów, niemniej, rozmowę dobrze byłoby zacząć w inny sposób. Ten nie zaskarbił sobie jej uznania - ani zainteresowania. Nie widziała jej wcześniej, nie słyszała o niej nawet słowa - nic nie znaczyła co więc tu robiła? Uśmiech na ubranych w krwistą czerwień pozostał uprzejmy, jej wargi rozchyliły się łagodnie, niemal jakby miała z nich coś wypuścić, jednak odwróciła głowę akurat w momencie w którym kelner znalazł się obok. Uniosła na niego spojrzenie wystarczyło jej krótkie zerknięcie na kartę, żeby wiedzieć, co wybierze jako pierwsze.
- Escargots de Bourgogne, monsieur. - wypowiedziała płynnie w kierunku obsługującego ją kelnera. Tak naprawdę, najchętniej ominęłaby wszystkie dania przechodząc wprost do deserów te spoglądały ku niej zachęcająco, ale na razie - i na szczęście - była jeszcze w stanie nad sobą zapanować. Przemknęła tęczówkami po stołach znajdujących sie obok, mimowolnie zastanawiając się nad tym, która kobieta jedynie odwlekała zbliżającą się w jej kierunku karę, nim skupiła całkowicie na własnym stoliku. Cieszyła się na obecność przy stole Harlana - ostatecznie, jeśli reszta dżentelmenów nie wykaże się porozmawiają o planach na przyszłość, nowy rok znajdował się tuż za rogiem a na jej liście znajdowały się kolejne punkty do odznaczenia. Blaise też potrafił przynieść jej czasem odrobinę rozrywki. Czasem. Prawdziwą zagadką zdawał się sam Karkarfoff i to na nim osiadało jej ciemne spojrzenie. Oczy zwęziyły się odrobinę, broda uniosła trochę, a usta - usta pozostały wygięte dokładnie w ten sam, urokliwy sposób co wcześniej.
- Escargots de Bourgogne, monsieur. - wypowiedziała płynnie w kierunku obsługującego ją kelnera. Tak naprawdę, najchętniej ominęłaby wszystkie dania przechodząc wprost do deserów te spoglądały ku niej zachęcająco, ale na razie - i na szczęście - była jeszcze w stanie nad sobą zapanować. Przemknęła tęczówkami po stołach znajdujących sie obok, mimowolnie zastanawiając się nad tym, która kobieta jedynie odwlekała zbliżającą się w jej kierunku karę, nim skupiła całkowicie na własnym stoliku. Cieszyła się na obecność przy stole Harlana - ostatecznie, jeśli reszta dżentelmenów nie wykaże się porozmawiają o planach na przyszłość, nowy rok znajdował się tuż za rogiem a na jej liście znajdowały się kolejne punkty do odznaczenia. Blaise też potrafił przynieść jej czasem odrobinę rozrywki. Czasem. Prawdziwą zagadką zdawał się sam Karkarfoff i to na nim osiadało jej ciemne spojrzenie. Oczy zwęziyły się odrobinę, broda uniosła trochę, a usta - usta pozostały wygięte dokładnie w ten sam, urokliwy sposób co wcześniej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wzrok Armanda Malfoy prześledził listę stołów, z przyporządkowanymi doń nazwiskami, w poszukiwaniu tego jednego nazwiska, lecz nie odnalazł go dość blisko własnego; oko i tak miał nacieszyć widokiem Róży, kwitnącej teraz jeszcze bliżej morskich fal, a może właśnie pośród nich. Stał dalej, do odpowiedniego stolika dotarł więc później, nie zdążył ze swymi zamiarami odsunięcia lady Travers krzesła, kiedy znalazł się blisko, przy stole numer cztery swoje miejsca zajęły już czarownice; nie pozostało mu więc nic innego jak usiąść, gdy zebrali się wszyscy gości. Widok Karkaroffa wywołał w Mafloyu mieszane uczucia; wspomnienie niedawnej, wyjątkowo gorzkiej porażki i tragedii, której ślad dziś widzieli wszyscy - podłużną bliznę przebiegającą przez lewą brew, oczodół i policzek, najgorsze jednak ukryte pod srebrną przepaskę, by nie narażać dam na tak nieprzyjemny, paskudny widok. On sam wydawał się jednak nie przywiązywać do tego najmniejszej wagi, jakby nic, zupełnie nic się nie stało, jakby tę opaskę nosił od zawsze. Brodę nosił wysoko, dumnie wyprostowany, a kąciki ust rozciągały się w lekkim uśmiechu, gdy przy stole znaleźli się już wszyscy.
- Jestem winien podziękowania lady Nott za to, że mogę spędzić wieczór w takim towarzystwie. Lady Travers, wygląda pani zjawiskowo, trudno będzie się nam skupić nad rozszyfrowaniem zagadki lady dzisiejszej tożsamości - wyrzekł Armand, pochylając delikatnie głowę z uznaniem, patrząc na oblicze Róży, starannie dbając, aby zachwyt nasycił każdą głoskę. Zawiesił zaraz wzrok na twarzy dziewczyny, która najpewniej pierwszy raz miała okazję by gościć na dworze lady Nott, nie dziwił się więc jej oszołomieniu, być może niektóre nazwy widziała także po raz pierwszy. - Panno Riano Blythe, nie wiem, czy mnie pamięć nie myli, ale... - powiedział, a jasne brwi zmarszczyły się w zamyśleniu, gdy próbował sobie przypomnieć skąd kojarzy te ciemne loki. - Czy nie uczyliśmy się razem w Hogwarcie? - zastanowił się, zanim sam spojrzał na menu, które wydawało mu się dość ograniczone w porównaniu z tym do jakich przywykł, rozumiał jednak doskonale powody; problemy z dostępnością niektórych produktów dotykały nawet wyższe sfery, a winić mogli jedynie Zakon Feniksa. Wybór padł na leek flamiche. Porowa tarta zaraz pojawiła się na talerzu, ciesząc wszystkie zmysły - smakowała nie mniej znakomicie, niż się prezentowała, o czym przekonał się wsuwając pierwszy kęs do ust. - Lady Nott każdego roku przebija samą siebie - odparł na zachwyt panny Blythe, uśmiechnąwszy się ze zrozumieniem, zupełnie tak jakby miał okazję gościć na noworocznych sabatach już dziesiątki razy - a nie zaledwie po raz czwarty. - Lordzie Avery, lordzie Selwyn, Igorze, mój serdeczny przyjacielu - wyrzekł, zawieszając jedynie jedno oko na twarzy Karkaroffa, a jeden kącik ust uniósł się wyżej. - Pozwolę sobie wznieść pierwszy toast - za piękne czarownice, które zaszczycają nas swym towarzystwem - zaproponował, a palce zacisnęły się na lampce szampana, gdy powiódł wzrokiem po czarodziejach, lecz uśmiech posłał lady Travers i pannie Rianie. - Oby nowy rok był dla was, drogie panie, szczęśliwy i pomyślny.
- Jestem winien podziękowania lady Nott za to, że mogę spędzić wieczór w takim towarzystwie. Lady Travers, wygląda pani zjawiskowo, trudno będzie się nam skupić nad rozszyfrowaniem zagadki lady dzisiejszej tożsamości - wyrzekł Armand, pochylając delikatnie głowę z uznaniem, patrząc na oblicze Róży, starannie dbając, aby zachwyt nasycił każdą głoskę. Zawiesił zaraz wzrok na twarzy dziewczyny, która najpewniej pierwszy raz miała okazję by gościć na dworze lady Nott, nie dziwił się więc jej oszołomieniu, być może niektóre nazwy widziała także po raz pierwszy. - Panno Riano Blythe, nie wiem, czy mnie pamięć nie myli, ale... - powiedział, a jasne brwi zmarszczyły się w zamyśleniu, gdy próbował sobie przypomnieć skąd kojarzy te ciemne loki. - Czy nie uczyliśmy się razem w Hogwarcie? - zastanowił się, zanim sam spojrzał na menu, które wydawało mu się dość ograniczone w porównaniu z tym do jakich przywykł, rozumiał jednak doskonale powody; problemy z dostępnością niektórych produktów dotykały nawet wyższe sfery, a winić mogli jedynie Zakon Feniksa. Wybór padł na leek flamiche. Porowa tarta zaraz pojawiła się na talerzu, ciesząc wszystkie zmysły - smakowała nie mniej znakomicie, niż się prezentowała, o czym przekonał się wsuwając pierwszy kęs do ust. - Lady Nott każdego roku przebija samą siebie - odparł na zachwyt panny Blythe, uśmiechnąwszy się ze zrozumieniem, zupełnie tak jakby miał okazję gościć na noworocznych sabatach już dziesiątki razy - a nie zaledwie po raz czwarty. - Lordzie Avery, lordzie Selwyn, Igorze, mój serdeczny przyjacielu - wyrzekł, zawieszając jedynie jedno oko na twarzy Karkaroffa, a jeden kącik ust uniósł się wyżej. - Pozwolę sobie wznieść pierwszy toast - za piękne czarownice, które zaszczycają nas swym towarzystwem - zaproponował, a palce zacisnęły się na lampce szampana, gdy powiódł wzrokiem po czarodziejach, lecz uśmiech posłał lady Travers i pannie Rianie. - Oby nowy rok był dla was, drogie panie, szczęśliwy i pomyślny.
Sanctimonia vincet semper
Skonsternowany wzrok śledził kartę z wymyślnymi nazwami obcych mu, wystawnych dań, których — pomimo ponadprzeciętnych, lingwistycznych zdolności — jednakowoż nie umiał odczytać; samogłoskowe brzmienie francuszczyzny budziło niepokój, już wkrótce po tym, jak suche powitania i miałkie komplementy w gromadzie świeżych znajomości rozlazły się w eterze, a każde z nich zajęło zgodnie twardość osobistego krzesła.
I na jego twarzy mogłaby, w istocie, wyrosnąć nuta iście nierozważnej chwiejności bytu, podsycanej dziś po części presją, po części może też zachwytem i entuzjazmem, która żałośnie zdradzałaby go nieobyciem w oczach wielkich panisk; i na jego twarzy mógłby, w istocie, pojawić się pierwiastek skonfundowania, jakże niechlubnie eksponujący, że po prawdzie był zaledwie maluczkim młodzieńcem z byle bułgarskiej prowincji albo odległych odmętów dalekiej Północy — ale nic z tego nie zdążyło jeszcze objawić się niepodważalnym świadectwem na rysach wyjątkowo teraz milczącego Karkaroffa, z uwagą śledzącego układy fikuśnych sylab rozsianych na pozycji przystawek w eleganckim menu.
Bo lady Nott zdecydowała się usadzić go w towarzystwie przeważającym szumnie brzmiącymi nazwiskami i wyglądających powagą oblicz; z początku zatem posyłał im bodaj te uprzejme uśmiechy i iskrzące spojrzenia, znacznie częściej jednak spoglądając wyczekująco w stronę oddalonej o kilka blatów narzeczonej, która na pierwszy rzut oka zdawała się tożsamo cicha — być może przyjęli podobną taktykę, pozostając zgodnymi w tej jednej chociaż rzeczy, już przed miesiącami jednoczącej ich we wzajemnym wrażeniu niezadowolenia z Anglii.
Wszakże obydwoje nie pałali sympatią do woskowych figur tutejszych lordów i dam, niechętnie dość zastygając w konieczności pokornego chylenia przed nimi czoła; a na tę myśl kącik ust powędrował nawet leciwie do góry, w niemym przekąsie, z którego wyrwały go dopiero słowa Armanda. Widok eleganckiej przepaski wciąż zdawał mu się gorsząco cierpki, trącający może nawet czymś na wzór wyrzutu sumienia, ale rozmyślał o tamtym felernym wieczorze już niejednokrotnie i wciąż, niezmiennie, szukał usprawiedliwienia za utracone drogą nieszczęśliwego wypadku oko w swojej oddanej wówczas postawie zaangażowania; nie mógł jednak wiedzieć, ile gorzkiej pretensji niespodziewanie wykwitnąć mogło z ust pokrzywdzonego chłopaka — krzywda za jeden, nieprzemyślany i zupełnie nieplanowany, błąd nawiedzać go mogła jeszcze przez długi czas, zatrważając wizją gniewu mitycznego wuja ministra, samego ojca, albo innej nieprzecenionej koneksji.
A kontakty — jak zdołał się już dawno przekonać — bywały niekiedy dręczącą zmorą, nad wyraz skutecznie ukrócającą macki osobistej determinacji, a wtem nawet należące doń, względnie silne koligacje rodzinne, rozmywały się w swojej sile, pozostawiając samego sobie na pożarcie wszystkich tych, którzy lubować się mogli w smakowaniu mięsa słabszych, nieuprzywilejowanych imigrantów. Wtedy szybko zapominano o jego związkach z Macnairami, widząc w nim zaledwie bezbronnego, trącającego obcością Igora; czy przenikliwy wzrok lady Travers stanowił preludium dla analogicznej, zupełnie mu nieznanej, sprawy? Ratatouille wyrosło mu przed nosem, nim zdążyłby upatrzyć w tym badawczym lustrowaniu czegoś alarmującego; zgodnie uniósł jedynie kieliszek w wyrazie toastu, nim sztućce dobrały się do warzywnej kompozycji, a on postanowił się wreszcie odezwać.
— Armandzie, jak mniemam, twoje zawodowe ambicje na nadchodzący rok pozostają niezachwiane? — podpytał neutralnym tonem, chociaż następna konstatacja wybrzmieć miała charakterem plotkarskiej wręcz uwagi: — Aspiracje lorda Croucha celują równie wysoko, a zdrowa rywalizacja — jak dobrze wiemy — działa motywująco... — dodał już nieco ciszej, rzucając blondynowi wymowne spojrzenie.
Który z was dostąpi zaszczytu awansu jako pierwszy?
I na jego twarzy mogłaby, w istocie, wyrosnąć nuta iście nierozważnej chwiejności bytu, podsycanej dziś po części presją, po części może też zachwytem i entuzjazmem, która żałośnie zdradzałaby go nieobyciem w oczach wielkich panisk; i na jego twarzy mógłby, w istocie, pojawić się pierwiastek skonfundowania, jakże niechlubnie eksponujący, że po prawdzie był zaledwie maluczkim młodzieńcem z byle bułgarskiej prowincji albo odległych odmętów dalekiej Północy — ale nic z tego nie zdążyło jeszcze objawić się niepodważalnym świadectwem na rysach wyjątkowo teraz milczącego Karkaroffa, z uwagą śledzącego układy fikuśnych sylab rozsianych na pozycji przystawek w eleganckim menu.
Bo lady Nott zdecydowała się usadzić go w towarzystwie przeważającym szumnie brzmiącymi nazwiskami i wyglądających powagą oblicz; z początku zatem posyłał im bodaj te uprzejme uśmiechy i iskrzące spojrzenia, znacznie częściej jednak spoglądając wyczekująco w stronę oddalonej o kilka blatów narzeczonej, która na pierwszy rzut oka zdawała się tożsamo cicha — być może przyjęli podobną taktykę, pozostając zgodnymi w tej jednej chociaż rzeczy, już przed miesiącami jednoczącej ich we wzajemnym wrażeniu niezadowolenia z Anglii.
Wszakże obydwoje nie pałali sympatią do woskowych figur tutejszych lordów i dam, niechętnie dość zastygając w konieczności pokornego chylenia przed nimi czoła; a na tę myśl kącik ust powędrował nawet leciwie do góry, w niemym przekąsie, z którego wyrwały go dopiero słowa Armanda. Widok eleganckiej przepaski wciąż zdawał mu się gorsząco cierpki, trącający może nawet czymś na wzór wyrzutu sumienia, ale rozmyślał o tamtym felernym wieczorze już niejednokrotnie i wciąż, niezmiennie, szukał usprawiedliwienia za utracone drogą nieszczęśliwego wypadku oko w swojej oddanej wówczas postawie zaangażowania; nie mógł jednak wiedzieć, ile gorzkiej pretensji niespodziewanie wykwitnąć mogło z ust pokrzywdzonego chłopaka — krzywda za jeden, nieprzemyślany i zupełnie nieplanowany, błąd nawiedzać go mogła jeszcze przez długi czas, zatrważając wizją gniewu mitycznego wuja ministra, samego ojca, albo innej nieprzecenionej koneksji.
A kontakty — jak zdołał się już dawno przekonać — bywały niekiedy dręczącą zmorą, nad wyraz skutecznie ukrócającą macki osobistej determinacji, a wtem nawet należące doń, względnie silne koligacje rodzinne, rozmywały się w swojej sile, pozostawiając samego sobie na pożarcie wszystkich tych, którzy lubować się mogli w smakowaniu mięsa słabszych, nieuprzywilejowanych imigrantów. Wtedy szybko zapominano o jego związkach z Macnairami, widząc w nim zaledwie bezbronnego, trącającego obcością Igora; czy przenikliwy wzrok lady Travers stanowił preludium dla analogicznej, zupełnie mu nieznanej, sprawy? Ratatouille wyrosło mu przed nosem, nim zdążyłby upatrzyć w tym badawczym lustrowaniu czegoś alarmującego; zgodnie uniósł jedynie kieliszek w wyrazie toastu, nim sztućce dobrały się do warzywnej kompozycji, a on postanowił się wreszcie odezwać.
— Armandzie, jak mniemam, twoje zawodowe ambicje na nadchodzący rok pozostają niezachwiane? — podpytał neutralnym tonem, chociaż następna konstatacja wybrzmieć miała charakterem plotkarskiej wręcz uwagi: — Aspiracje lorda Croucha celują równie wysoko, a zdrowa rywalizacja — jak dobrze wiemy — działa motywująco... — dodał już nieco ciszej, rzucając blondynowi wymowne spojrzenie.
Który z was dostąpi zaszczytu awansu jako pierwszy?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 17 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Brakowało jej obycia i doświadczenia, które posiadali inni. A przynajmniej większość, bo przecież na pewno nie była tu jedyną osobą spoza szlachetnego rodu. Jej kuzynka Elvira jakoś sobie radziła w tym towarzystwie, to i ona musiała. Cholera, mogła bardziej słuchać matki kiedy była dzieckiem, ale wtedy w całej swojej krnąbrności nigdy nie zakładała, że ta cała wiedza może jej się kiedyś rzeczywiście przydać. Nie była jednak też jakimś wyciągniętym z lasu dzikusem, pewną ogładę jednak przyswoiła, w końcu pochodziła z dobrej i szanowanej rodziny czystej krwi, nawet jeśli nieuwzględnionej w Skorowidzu, i wiedziała że w pewnych sytuacjach trzeba się dostosować.
Jako przystawkę wybrała Quiche Lorraine; nie była jednak pewna, czy poprawnie wymawia nazwy potraw, w końcu nie umiała francuskiego i nie była obeznana z prawidłową wymową słów w tym języku, danie jednak i tak znalazło się przed nią. Przyglądała się osobom przy swoim stoliku, póki co większość wydawała się ją ignorować, jedynie Armand Malfoy zwrócił na nią swoją uwagę.
- Yana – poprawiła go odruchowo, choć uprzejmie, była jednak przyzwyczajona do tego, że ludzie przekręcali jej imię, w Hogwarcie często ktoś tak robił. Taki już los osób otrzymujących zagraniczne imiona, jej ojciec jednak chciał tym wyborem oddać hołd swej matce, a babce Yany, która nosiła to samo imię. – To prawda, uczęszczaliśmy nawet razem do Slytherinu, tyle że ja byłam rok niżej, o ile dobrze pamiętam – odpowiedziała mu; tak jej się wydawało, że był rok wyżej, Malfoyowie rzucali się w oczy przez swój charakterystyczny wygląd, choć w tamtym czasie z całą pewnością nie nosił opaski na oku, a przynajmniej nie kojarzyła nikogo z taką. Może był to jednak po prostu element przebrania? Kojarzyła też rzecz jasna jego młodszego krewniaka, Luciusa, z którym grała w szkolnej drużynie quidditcha i który nieraz ją irytował swoimi zachowaniami. – Minęło już trochę czasu, ale muszę przyznać, że mam sentyment do tych lat spędzonych w Domu Węża.
Uznała że to bezpieczny i neutralny temat, tym bardziej że nie należała do świata salonów, a więc co miałaby powiedzieć o nich? Tym, co łączyło ją z nimi, były nie szlacheckie intrygi i bale, a wspólne wartości, które wyznawali pomimo różnic w urodzeniu, wartości, które uosabiał także dom Slytherina, gdzie uczyli się czarodzieje o prawidłowych poglądach na temat czystości krwi. Nie mówiła jednak zbyt wiele, nie chcąc wyrywać się przed szereg i wyjść na bezmyślną trzpiotkę która chlapie jęzorem. Musiała zachowywać się rozsądnie i poważnie, dlatego swoje zachwyty nad wydarzeniem oraz jedzeniem również zostawiała dla siebie, zdając sobie sprawę, że dla pozostałych nie było to pewnie nic tak niezwykłego i wyjątkowego.
Uraczyła się przystawką, która była naprawdę smaczna; jako że był to jej pierwszy sabat nie miała porównania z wcześniejszymi i nie zdawała sobie sprawy, że kolacja na obecnym była skromna, dla niej i tak była luksusowa i wystawna, ale w końcu najznakomitsze rody na pewno miały dostęp do znacznie większej ilości produktów niż klasa średnia, do której przynależała Yana, nie wspominając już o niższej, i wciąż mogli raczyć się wieloma rzeczami, których nie mieli zwykli obywatele.
Kiedy Armand wzniósł toast, Yana skinęła głową; miała nadzieję, że nowy rok rzeczywiście będzie pomyślny, oby lepszy od tego, który właśnie żegnali. W odpowiednim momencie także upiła łyk swojego szampana, który przyjemnie musował w gardle. Po przystawce nadszedł też czas na zupę; Yana po chwili namysłu poprosiła o Consomméd e gibier. Cóż, miała nadzieję że udało jej się to wymówić w sposób nie budzący śmieszności u pozostałych.
Jako przystawkę wybrała Quiche Lorraine; nie była jednak pewna, czy poprawnie wymawia nazwy potraw, w końcu nie umiała francuskiego i nie była obeznana z prawidłową wymową słów w tym języku, danie jednak i tak znalazło się przed nią. Przyglądała się osobom przy swoim stoliku, póki co większość wydawała się ją ignorować, jedynie Armand Malfoy zwrócił na nią swoją uwagę.
- Yana – poprawiła go odruchowo, choć uprzejmie, była jednak przyzwyczajona do tego, że ludzie przekręcali jej imię, w Hogwarcie często ktoś tak robił. Taki już los osób otrzymujących zagraniczne imiona, jej ojciec jednak chciał tym wyborem oddać hołd swej matce, a babce Yany, która nosiła to samo imię. – To prawda, uczęszczaliśmy nawet razem do Slytherinu, tyle że ja byłam rok niżej, o ile dobrze pamiętam – odpowiedziała mu; tak jej się wydawało, że był rok wyżej, Malfoyowie rzucali się w oczy przez swój charakterystyczny wygląd, choć w tamtym czasie z całą pewnością nie nosił opaski na oku, a przynajmniej nie kojarzyła nikogo z taką. Może był to jednak po prostu element przebrania? Kojarzyła też rzecz jasna jego młodszego krewniaka, Luciusa, z którym grała w szkolnej drużynie quidditcha i który nieraz ją irytował swoimi zachowaniami. – Minęło już trochę czasu, ale muszę przyznać, że mam sentyment do tych lat spędzonych w Domu Węża.
Uznała że to bezpieczny i neutralny temat, tym bardziej że nie należała do świata salonów, a więc co miałaby powiedzieć o nich? Tym, co łączyło ją z nimi, były nie szlacheckie intrygi i bale, a wspólne wartości, które wyznawali pomimo różnic w urodzeniu, wartości, które uosabiał także dom Slytherina, gdzie uczyli się czarodzieje o prawidłowych poglądach na temat czystości krwi. Nie mówiła jednak zbyt wiele, nie chcąc wyrywać się przed szereg i wyjść na bezmyślną trzpiotkę która chlapie jęzorem. Musiała zachowywać się rozsądnie i poważnie, dlatego swoje zachwyty nad wydarzeniem oraz jedzeniem również zostawiała dla siebie, zdając sobie sprawę, że dla pozostałych nie było to pewnie nic tak niezwykłego i wyjątkowego.
Uraczyła się przystawką, która była naprawdę smaczna; jako że był to jej pierwszy sabat nie miała porównania z wcześniejszymi i nie zdawała sobie sprawy, że kolacja na obecnym była skromna, dla niej i tak była luksusowa i wystawna, ale w końcu najznakomitsze rody na pewno miały dostęp do znacznie większej ilości produktów niż klasa średnia, do której przynależała Yana, nie wspominając już o niższej, i wciąż mogli raczyć się wieloma rzeczami, których nie mieli zwykli obywatele.
Kiedy Armand wzniósł toast, Yana skinęła głową; miała nadzieję, że nowy rok rzeczywiście będzie pomyślny, oby lepszy od tego, który właśnie żegnali. W odpowiednim momencie także upiła łyk swojego szampana, który przyjemnie musował w gardle. Po przystawce nadszedł też czas na zupę; Yana po chwili namysłu poprosiła o Consomméd e gibier. Cóż, miała nadzieję że udało jej się to wymówić w sposób nie budzący śmieszności u pozostałych.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów i biżuterii
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zwróciła ku sobie spojrzenia - nie było to nowością, ale kunszt znajomości transmutacji prezentowany przez Traversów zalśnił w prezentacji jej własnej sukni już na początku tego wieczoru. Nie czekała długo, bo nikt nie przyszedłby spóźniony na ten wieczór w sposób nieodpowiednio zbyt długi. W końcu zasiadała przy swoim stoliku ze spokojem nie wyrywając się - ta rola, winna przypaść komuś innemu. Każdemu, ale nie bezimiennej pannie, która nie raczyła nawet przybliżyć im swojej jednostki mocniej. Otwierała już wargi, jednak zamknęła je, kwitując całość jedynie uśmiechem, swoją uwagę przenosząc na kelnera u którego zamówiła pierwsze z dań.
Zabierający głos mężczyzna skupił ku sobie jej brązowe - niemal czarne - spojrzenie a padające słowa uniosły różane wargi w urokliwym uśmiechu. Pochyliła odrobinę głowę.
- Lordzie Malfoy - zaczęła, pochylając odrobinę głowę. - jestem pewna, że jeśli podziękujesz lady Nott w podobny sposób w który mnie przywitałeś zaskarbisz sobie jej sympatię. - kącik warg drgnął kiedy sięgała po stojący na stole kielich za nim je skrywając, upijając trochę znajdującego się wewnątrz soku. Spojrzenie przesuwając na nazwaną w końcu kobietę - pamiętała imię i nazwisko z rozpiski na stole, ale nie zwróciła na nie uwagi. Jeśli nie słyszała o nim wcześniej, widocznie nie wyróżniła się niczym konkretnie - a to znaczyło, że Melisande nie widziała korzyści w pozyskiwaniu tej konkretnej znajomości. Absolwentka Hogwartu - może umiejętność odpowiedniego prowadzenia w rozmowie winny zaproponować jako przedmiot nauczony w tej szkole po tym, jak otworzą ją ponownie.
Sięgnęła po odpowiednie przyrządy, kiedy ślimaki pojawiły się przed nią. Szczypcami łapiąc jedną ze skorupek, drugą dłonią sięgając po specjalny widelczyk. W milczeniu wsunęła między wargi wyciągnięty z muszli smakołyk, na krótką chwilę przymykając tęczówki. Choć Tod potrafił świetnie gotować, tak ślimakom spod jego ręki brakowała tego, co pamiętała z domu. Tym tutaj niewiele brakowało do tego smaku. Ale wraz z kolejnymi słowami była znów całkowicie skupiona przy stole przy którym byli. Mój serdeczny przyjacielu zwróciło jej uwagę. Powieki uniosły się trafiając znów na Armanda choć twarz pozostawała uprzejmie życzliwa, obleczone złotem i błękitem wód oczy powoli przeniosły się w końcu na tego, który w tej chwili najbardziej ją interesował. Na wzniesiony toast uniosła wyżej wargi - o szczęście i pomyślność zamierzała zadbać sama. Nie składała swojego losu w przeznaczenie, nie zawierzała wszechświatowi. Ale nie wypowiedziała tej myśli na głos wiedząc, że Armand był po prostu uprzejmy - licząc, że sam mu się nie poddawał.
- Niech i tobie sprzyjają dobre wiatry. Dla was wszystkich, drodzy państwo - sukcesów w podejmowanym działaniu. - wzniosła swój kielich tęczówki przenosząc na zabierając głos Karkaroffa. Pannie Blythe poświęcając jedynie chwilę uwagi, poza miałkim stwierdzeniem zdawała się nie planować kontynuowania tematu samodzielnie.
- Oh panowie, chyba nie będziemy rozmawiać o pracy w tak inspirujący wieczór? - zapytała unosząc kąciki warg, przesuwając tęczówki od mężczyzny ku jasnowłosemu blondynowi, by potem wrócić do tego zdającego się jego przeciwieństwem ponownie - wspaniałomyślnie, nie zwracając uwagi na zdobiącą jego twarz opaskę. Choć, oczywiście, trudno było jej nie dostrzec - czy przegapić - na myśl przyszedł jej własny żart który opowiadała Corinne o tym, jak cierpiała na fobię przed opaskami właśnie i zaplanowanej trasie ucieczki, gdyby Manannan nosił jedną właśnie. Kącik jej warg drgnął. Nachyliła się odrobinę nad stołem. - Może opowiecie, jak się poznaliście - uczyliście się razem w Hogwarcie, panowie? Albo jakąś z historii którą przeżyliście wspólnie. Słyszałam że jest pan spokrewniony z namiestnikiem Suffolk, panie Karkaroff. Żałuję, że nie mieliśmy okazji porozmawiać więcej podczas spotkania w Fantasmagorie. Zajmuje się pan klątwami jak on i jego szanowna małżonka? - zapytała czasem wypuszczając jedynie twierdzenia pomiędzy. Meandry zmagań w ministerstwie - bo chyba tam młody Malfoy znajdował się obecnie idąc w ślady swojego wuja - nie interesowały jej za bardzo. Choć zarejestrowała tą informacje, posiadanie kogoś w jego murach - im większej ilości tym lepiej - było zawsze przydatne. Na Efremie polegać nie mogła, bowiem do nie uzyskał dla nich zgody do wejścia do Działu Ksiąg Zakazanych - tą musiała załatwić sama. Niezadowolona, że o wynikach poszukiwań nie mogła opowiedzieć podczas spotkania na które po wielu miesiącach w końcu została zaproszona. - Albo, możemy w coś zagrać, wszak każdy chyba lubi wyzwania. - zaproponowała nie przestając się uśmiechać, przesuwając tęczówkami po wszystkich znajdujących się przy stole. W końcu, po to był ten wieczór - dla zabawy, czyż nie? A ona, o tej w ciągu ostatnich miesięcy dowiedziała się całkiem sporo spędzając czas na dworze który od roku już był jej domem.
Zabierający głos mężczyzna skupił ku sobie jej brązowe - niemal czarne - spojrzenie a padające słowa uniosły różane wargi w urokliwym uśmiechu. Pochyliła odrobinę głowę.
- Lordzie Malfoy - zaczęła, pochylając odrobinę głowę. - jestem pewna, że jeśli podziękujesz lady Nott w podobny sposób w który mnie przywitałeś zaskarbisz sobie jej sympatię. - kącik warg drgnął kiedy sięgała po stojący na stole kielich za nim je skrywając, upijając trochę znajdującego się wewnątrz soku. Spojrzenie przesuwając na nazwaną w końcu kobietę - pamiętała imię i nazwisko z rozpiski na stole, ale nie zwróciła na nie uwagi. Jeśli nie słyszała o nim wcześniej, widocznie nie wyróżniła się niczym konkretnie - a to znaczyło, że Melisande nie widziała korzyści w pozyskiwaniu tej konkretnej znajomości. Absolwentka Hogwartu - może umiejętność odpowiedniego prowadzenia w rozmowie winny zaproponować jako przedmiot nauczony w tej szkole po tym, jak otworzą ją ponownie.
Sięgnęła po odpowiednie przyrządy, kiedy ślimaki pojawiły się przed nią. Szczypcami łapiąc jedną ze skorupek, drugą dłonią sięgając po specjalny widelczyk. W milczeniu wsunęła między wargi wyciągnięty z muszli smakołyk, na krótką chwilę przymykając tęczówki. Choć Tod potrafił świetnie gotować, tak ślimakom spod jego ręki brakowała tego, co pamiętała z domu. Tym tutaj niewiele brakowało do tego smaku. Ale wraz z kolejnymi słowami była znów całkowicie skupiona przy stole przy którym byli. Mój serdeczny przyjacielu zwróciło jej uwagę. Powieki uniosły się trafiając znów na Armanda choć twarz pozostawała uprzejmie życzliwa, obleczone złotem i błękitem wód oczy powoli przeniosły się w końcu na tego, który w tej chwili najbardziej ją interesował. Na wzniesiony toast uniosła wyżej wargi - o szczęście i pomyślność zamierzała zadbać sama. Nie składała swojego losu w przeznaczenie, nie zawierzała wszechświatowi. Ale nie wypowiedziała tej myśli na głos wiedząc, że Armand był po prostu uprzejmy - licząc, że sam mu się nie poddawał.
- Niech i tobie sprzyjają dobre wiatry. Dla was wszystkich, drodzy państwo - sukcesów w podejmowanym działaniu. - wzniosła swój kielich tęczówki przenosząc na zabierając głos Karkaroffa. Pannie Blythe poświęcając jedynie chwilę uwagi, poza miałkim stwierdzeniem zdawała się nie planować kontynuowania tematu samodzielnie.
- Oh panowie, chyba nie będziemy rozmawiać o pracy w tak inspirujący wieczór? - zapytała unosząc kąciki warg, przesuwając tęczówki od mężczyzny ku jasnowłosemu blondynowi, by potem wrócić do tego zdającego się jego przeciwieństwem ponownie - wspaniałomyślnie, nie zwracając uwagi na zdobiącą jego twarz opaskę. Choć, oczywiście, trudno było jej nie dostrzec - czy przegapić - na myśl przyszedł jej własny żart który opowiadała Corinne o tym, jak cierpiała na fobię przed opaskami właśnie i zaplanowanej trasie ucieczki, gdyby Manannan nosił jedną właśnie. Kącik jej warg drgnął. Nachyliła się odrobinę nad stołem. - Może opowiecie, jak się poznaliście - uczyliście się razem w Hogwarcie, panowie? Albo jakąś z historii którą przeżyliście wspólnie. Słyszałam że jest pan spokrewniony z namiestnikiem Suffolk, panie Karkaroff. Żałuję, że nie mieliśmy okazji porozmawiać więcej podczas spotkania w Fantasmagorie. Zajmuje się pan klątwami jak on i jego szanowna małżonka? - zapytała czasem wypuszczając jedynie twierdzenia pomiędzy. Meandry zmagań w ministerstwie - bo chyba tam młody Malfoy znajdował się obecnie idąc w ślady swojego wuja - nie interesowały jej za bardzo. Choć zarejestrowała tą informacje, posiadanie kogoś w jego murach - im większej ilości tym lepiej - było zawsze przydatne. Na Efremie polegać nie mogła, bowiem do nie uzyskał dla nich zgody do wejścia do Działu Ksiąg Zakazanych - tą musiała załatwić sama. Niezadowolona, że o wynikach poszukiwań nie mogła opowiedzieć podczas spotkania na które po wielu miesiącach w końcu została zaproszona. - Albo, możemy w coś zagrać, wszak każdy chyba lubi wyzwania. - zaproponowała nie przestając się uśmiechać, przesuwając tęczówkami po wszystkich znajdujących się przy stole. W końcu, po to był ten wieczór - dla zabawy, czyż nie? A ona, o tej w ciągu ostatnich miesięcy dowiedziała się całkiem sporo spędzając czas na dworze który od roku już był jej domem.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdy odprowadziłem Idun do jej stolika, przyszła pora na zajęcie przeznaczonego mi miejsca. Z bezgłośnym westchnieniem powiodłem spojrzeniem w tamtym kierunku; towarzyszące mi dzis osoby już się tam zebrały, wyglądało na to, że padły także pierwsze uprzejmości. Nie miałem więcej czasu, nie, jeśli nie zamierzałem uchybić samej lady Nott. A choć usadzenie przy stoliku pełnym młodzieży uznawałem za co najmniej zastanawiające, tak starałem się nie dostrzegać samych negatywów.
– Lady Travers – powitałem damę pierwszą i zająłem miejsce. – Lordzie Malfoy, panie Karkaroff – beznamiętnie przeciągnąłem spojrzeniem po tajemniczej Yanie Blythe, z pewnym rozczarowaniem odnotowując, że stanowi kolejny dodatek młodzieżowy. Szkoda. Do końca miałem nadzieję, że podniesie średnią wieku. – Panno Blythe – dodałem kurtuazyjnie i naturalną kolejnością rzeczy sięgnąłem po kartę dań, przyjrzałem się przystawkom. Placek lotaryński brzmiał kusząco, choć nim dokonałem wyboru przypomniało mi się mgliście, że w recepturze można było doszukiwać się boczku. Lady Nott zapewne zadbała i o ten szczegół, dopracowała recepturę z najlepszymi kucharzami, ale samo widmo nieprzyjemności związanych ze świniami w jakiejkolwiek formie zaprowadziło mnie do innego wyboru. Pissaladière.
Za słowami młodego Armanda wzniosłem kielich w milczącym toaście, nie mając nic więcej do dodania. Nigdy nie byłem duszą towarzystwa, a fakt, że brakowało mi przy stole kogoś, kto choćby przybliżałby się wiekiem do mojego sprawiał, że szybko odpłynąłem w zakamarki własnych rozmyślań, które – nie było to żadną niespodzianką – dotyczyły pracy. Lada moment miałem finalizować kolejną inwestycję w Ironbridge; tym razem miałem zamiar ściągnąć na tereny rodowej hodowli nowy szczep trolli i włączyć go do głównej kolonii. Suma wtopionych w ten pomysł funduszy była imponująca, ale potencjalny zysk – jeszcze większy. Ryzyko z kolei – niewielkie; posiadaliśmy specjalistów, którzy zdolni byli złamać wolę dowolnego stworzenia chodzącego po tej ziemi.
Gdy wspomnienie po placku chlebowym rozmyło się w kolejnym, dość oszczędnym, łyku trunku, nadeszła pora na zupę. Moim wyborem było bisque; ciekawiła mnie jakość krewetkowego kremu.
– Lady Travers – powitałem damę pierwszą i zająłem miejsce. – Lordzie Malfoy, panie Karkaroff – beznamiętnie przeciągnąłem spojrzeniem po tajemniczej Yanie Blythe, z pewnym rozczarowaniem odnotowując, że stanowi kolejny dodatek młodzieżowy. Szkoda. Do końca miałem nadzieję, że podniesie średnią wieku. – Panno Blythe – dodałem kurtuazyjnie i naturalną kolejnością rzeczy sięgnąłem po kartę dań, przyjrzałem się przystawkom. Placek lotaryński brzmiał kusząco, choć nim dokonałem wyboru przypomniało mi się mgliście, że w recepturze można było doszukiwać się boczku. Lady Nott zapewne zadbała i o ten szczegół, dopracowała recepturę z najlepszymi kucharzami, ale samo widmo nieprzyjemności związanych ze świniami w jakiejkolwiek formie zaprowadziło mnie do innego wyboru. Pissaladière.
Za słowami młodego Armanda wzniosłem kielich w milczącym toaście, nie mając nic więcej do dodania. Nigdy nie byłem duszą towarzystwa, a fakt, że brakowało mi przy stole kogoś, kto choćby przybliżałby się wiekiem do mojego sprawiał, że szybko odpłynąłem w zakamarki własnych rozmyślań, które – nie było to żadną niespodzianką – dotyczyły pracy. Lada moment miałem finalizować kolejną inwestycję w Ironbridge; tym razem miałem zamiar ściągnąć na tereny rodowej hodowli nowy szczep trolli i włączyć go do głównej kolonii. Suma wtopionych w ten pomysł funduszy była imponująca, ale potencjalny zysk – jeszcze większy. Ryzyko z kolei – niewielkie; posiadaliśmy specjalistów, którzy zdolni byli złamać wolę dowolnego stworzenia chodzącego po tej ziemi.
Gdy wspomnienie po placku chlebowym rozmyło się w kolejnym, dość oszczędnym, łyku trunku, nadeszła pora na zupę. Moim wyborem było bisque; ciekawiła mnie jakość krewetkowego kremu.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Podchodząc do stolika, spojrzał po osobach, które zajmowały już miejsce. Doprawdy różnorodne towarzystwo, którego może się nie spodziewał. Słyszał, że osoby spoza arystokracji bywały już na Sabatach, ale jego nieobecność na poprzednim noworocznym balu, sprawiała, że dopiero dziś miał okazję zobaczyć to na własne oczy. Nie przeszkadzało mu to, chyba nie widział w tym większej różnicy, póki potrafili się zachować.
- Lady Travers.- przywitał kobietę z lekkim uśmiechem, wyuczenie uprzejmym.- Panno Blythe.- poświęcił chwilę i jej, wyłapując nazwisko z wizytówki znajdującej się na stole. Była najbardziej tajemniczą osobą w tym gronie, o której przynajmniej on nie wiedział kompletnie nic.- Lordzie Avery, lordzie Malfoy, panie Karkaroff – przywitał się z mężczyznami, którzy znajdowali się obok.
Spojrzał na Armanda, kiedy podjął się pierwszego toastu za piękne czarownica. Sięgnął po lampkę szampana i uniósł ją w bliźniaczym geście, przesuwając wzrokiem między dwiema kobietami. Nie wdawał się w dyskusje, które zaczęły być prowadzone przy stole, zdecydowanie woląc przez chwilę pozostać cichym słuchaczem. Dawało mu to szansę rozeznać się w poziomie znajomości między poszczególnymi osobami oraz tematów, które chętnie poruszali. W wolnej chwili sięgnął po kartę dań, by wybrać pierwsze pozycje i z zadowoleniem widząc, że brylowała francuska kuchnia. Wybrał Leek flamiche, której dawno nie miał okazji zjeść, by później przejść bezpośrednio do dania głównego i skusić się na Blanquette de Veau, którą wspominał z pobytu w tym kraju. Zawsze idealnie miękka, wręcz rozpływająca i przepełniona smakiem. Właśnie na to liczył i był pewien, że nie zawiedzie się.
Odkładając kartę, wrócił z pełną uwagą ku towarzystwu. Rozmowy toczyły się w pełni, a jedynie lord Avery wydawał się milczący. Zamierzał go zaczepić, zagaić do rozmowy, lecz jego uwagę przykuły słowa lady Travers. Słuchał słów, które skierowała do Igora, który i jemu nie był już całkowicie obcym człowiekiem. Mieli okazję się poznać, spotkać więcej niż raz.
Milczał, aż do chwili, gdy Melisande zaproponowała grę.
- Zagrać? Co proponujesz, lady? – spytał trochę zainteresowany, trochę rozbawiony jej pomysłem, co ciężko było dostrzec za chłodnym spokojem, który prezentował na co dzień.
- Lady Travers.- przywitał kobietę z lekkim uśmiechem, wyuczenie uprzejmym.- Panno Blythe.- poświęcił chwilę i jej, wyłapując nazwisko z wizytówki znajdującej się na stole. Była najbardziej tajemniczą osobą w tym gronie, o której przynajmniej on nie wiedział kompletnie nic.- Lordzie Avery, lordzie Malfoy, panie Karkaroff – przywitał się z mężczyznami, którzy znajdowali się obok.
Spojrzał na Armanda, kiedy podjął się pierwszego toastu za piękne czarownica. Sięgnął po lampkę szampana i uniósł ją w bliźniaczym geście, przesuwając wzrokiem między dwiema kobietami. Nie wdawał się w dyskusje, które zaczęły być prowadzone przy stole, zdecydowanie woląc przez chwilę pozostać cichym słuchaczem. Dawało mu to szansę rozeznać się w poziomie znajomości między poszczególnymi osobami oraz tematów, które chętnie poruszali. W wolnej chwili sięgnął po kartę dań, by wybrać pierwsze pozycje i z zadowoleniem widząc, że brylowała francuska kuchnia. Wybrał Leek flamiche, której dawno nie miał okazji zjeść, by później przejść bezpośrednio do dania głównego i skusić się na Blanquette de Veau, którą wspominał z pobytu w tym kraju. Zawsze idealnie miękka, wręcz rozpływająca i przepełniona smakiem. Właśnie na to liczył i był pewien, że nie zawiedzie się.
Odkładając kartę, wrócił z pełną uwagą ku towarzystwu. Rozmowy toczyły się w pełni, a jedynie lord Avery wydawał się milczący. Zamierzał go zaczepić, zagaić do rozmowy, lecz jego uwagę przykuły słowa lady Travers. Słuchał słów, które skierowała do Igora, który i jemu nie był już całkowicie obcym człowiekiem. Mieli okazję się poznać, spotkać więcej niż raz.
Milczał, aż do chwili, gdy Melisande zaproponowała grę.
- Zagrać? Co proponujesz, lady? – spytał trochę zainteresowany, trochę rozbawiony jej pomysłem, co ciężko było dostrzec za chłodnym spokojem, który prezentował na co dzień.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Stolik 4
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Przedmieścia Londynu :: Hampton Court :: Stoliki