Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Przedmieścia Londynu :: Hampton Court :: Stoliki
Stolik 8
AutorWiadomość
Stolik 8
Goście:
Cedrina Rosier, Elvira Multon, Varya Mulciber, Bradford Parkinson, Mitch Macnair, Lucius Malfoy
Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.
Cedrina Rosier, Elvira Multon, Varya Mulciber, Bradford Parkinson, Mitch Macnair, Lucius Malfoy
Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.
Wspaniałomyślnie zignorował utyskiwania brata - musiał być od niego mądrzejszy i bardziej wyrozumiały, biedak stresował się swym wyglądem i faktem, że misterne przebranie za pokrytego łuską cyklopa okazało się już od progu spalone. W innych okolicznościach zareagowałby na zgorzkniałe komentarze finezyjną woltą, zawsze przecież wymyślał genialne pyskówki, ewentualnie podłożyłby Armandowi nogę akurat w momencie, w którym ten kłaniałby się wyjątkowo piersiastej kuzynce, która podobała mu się pięć lat temu, ale sytuacja się zmieniła, brat nie miał oka, a Lucius, wbrew pozorom, serca, by uprzykrzać mu życie jeszcze bardziej. Uśmiechnął się tylko na wszystkie docinki ze szczerą wesołością - lubił czasem udawać, że nie rozumie, co tak naprawdę się do niego mówi, bo wtedy, gdy naprawdę temat zdawał się zbyt nudny, nikt nie zadawał zbędnych pytań - i pokiwał głową, gdy ciężka dłoń Armanda spoczęła na jego ramieniu. - Dziwne, bo na celebracji nie widziałem, by ta Elvira dostała jakieś odznaczenie. A jacyś krewni pozbawieni szlacheckiej krwi...wiesz, co mówi zawsze nasz tata - odparł pogodnie, poważnie, choć cicho. Nie zamierzał zrobić nic głupiego, na Merlina, był Malfoyem. A oni podchodzili z rezerwą do ludzi z gminu, nawet jeśli przez ostatnie miesiąca kilka nazwisk znalazło się na politycznej mapie gwiazd, to czymże było to wobec wieczności błękitnej krwi? Tego nauczył ich ojciec, dziadek, a także wuj, ale najwyraźniej Rycerze Walpurgii wpływali na Armanda dość...liberalnie.
Szczęśliwie nie musiał się tym przejmować, przynajmniej nie dziś. Dziś zamierzał po królewsku brylować - i to właśnie czynił, podchodząc do stolika. Najpierw głęboko ukłonił się przed lady Cedriną, a gdy ta wyciągnęła ku niemu dłoń, musnął ją dłońmi. Lady Rosier była matką nestora - a co dla Luciusa ważniejsze, pięknych córek - a także ich daleką krewną, jako dzieci spędzali jednak dużo czasu w Chateau Rose.
- Lady Rosier, wygląda lady oszałamiająco. Nawet lady nie wie, jak ucieszyłem się, widząc, że przyjdzie nam spędzić razem choć część wieczoru - bo nie mieli ku temu okazji zbyt często, nie dziwiło go to, dopiero od roku znajdował się na salonach jako szlachcic, a nie ledwie młokos, nie mający nic ciekawego do powiedzenia. A to przecież się drastycznie zmieniło, czyż nie? W następnej kolejności uścisnął dłoń lorda Parkinsona. - Lordzie Parkinson, podejrzewam, że ten wieczór jest w końcu okazją do odpoczynku. Czy sezon zimowy był w lorda pracowni tak trudny, jak zazwyczaj? - mówił uprzejmie, ze szczerym zainteresowaniem, nie zgrywając kogoś poważniejszego niż był. Przynajmniej wobec szlachciców. Do reszty towarzystwa zwrócił się później, najpierw do kobiet: ta starsza i jasnowłosa musiała być wspomnianą Multon. Właściwie była niebrzydka, rozumiał Igora - trochę. Sam wolał brunetki. I blondynki, ale młodsze.
- Panna Multon, jak mniemam? - skinął jej głową i posłał czarujący uśmiech; podobny zaprezentował drugiej kobiecie, siedzącej z nimi przy stole. - Panno Mulciber - skłonił lekko głowę przed także przed Varyą - wydawała się młodsza, o intrygującej urodzie, choć niezbyt uśmiechnięta - po czym uścisnął dłoń Macnairowi. Zajął miejsce między Elvirą a Cedriną, gotów usługiwać tej drugiej, a tą pierwszą...Cóż, przyjrzał się jej uważnie, choć dyskretnie, z uśmiechem. - Igor wiele o pannie mówił. Same dobre rzeczy - przekazał ze spojrzeniem iskrzącym zaciekawieniem - albo rozbawieniem - po czym poprawił ciężką koronę z białego złota. Odruchowo, czary sprawiały, że nie zachwiała się nawet o cal. Tak naprawdę Igor nie mówi prawie nic, ale nie musiał - Lucius wszystkiego się domyślił, jak na geniusza przystało. - W tym roku lady Nott przeszła samą siebie, nieprawdaż? - zwrócił się do zgromadzonych przy stole. Sięgając po kieliszek z winem, jeszcze zanim zabrał się do jedzenia. Miał w zanadrzu wiele tematów, takich jak komplementowanie lady Rosier, dopytywanie lady Rosier o Colettę, dopytywanie wuja Bradforda o wszystkie te szalone plotki dotyczące posępnej lady Burke, może nawet poznawanie reszty Multonów, Mulciberów i Macnairów (i upewnianie się, czy potrafią w ogóle korzystać ze sztućców - tak na wszelki wypadek, żeby nie wykłuli mu oczu machaniem widelczykiem do ryb)...ale noc była jeszcze młoda. Miał na to czas.
Szczęśliwie nie musiał się tym przejmować, przynajmniej nie dziś. Dziś zamierzał po królewsku brylować - i to właśnie czynił, podchodząc do stolika. Najpierw głęboko ukłonił się przed lady Cedriną, a gdy ta wyciągnęła ku niemu dłoń, musnął ją dłońmi. Lady Rosier była matką nestora - a co dla Luciusa ważniejsze, pięknych córek - a także ich daleką krewną, jako dzieci spędzali jednak dużo czasu w Chateau Rose.
- Lady Rosier, wygląda lady oszałamiająco. Nawet lady nie wie, jak ucieszyłem się, widząc, że przyjdzie nam spędzić razem choć część wieczoru - bo nie mieli ku temu okazji zbyt często, nie dziwiło go to, dopiero od roku znajdował się na salonach jako szlachcic, a nie ledwie młokos, nie mający nic ciekawego do powiedzenia. A to przecież się drastycznie zmieniło, czyż nie? W następnej kolejności uścisnął dłoń lorda Parkinsona. - Lordzie Parkinson, podejrzewam, że ten wieczór jest w końcu okazją do odpoczynku. Czy sezon zimowy był w lorda pracowni tak trudny, jak zazwyczaj? - mówił uprzejmie, ze szczerym zainteresowaniem, nie zgrywając kogoś poważniejszego niż był. Przynajmniej wobec szlachciców. Do reszty towarzystwa zwrócił się później, najpierw do kobiet: ta starsza i jasnowłosa musiała być wspomnianą Multon. Właściwie była niebrzydka, rozumiał Igora - trochę. Sam wolał brunetki. I blondynki, ale młodsze.
- Panna Multon, jak mniemam? - skinął jej głową i posłał czarujący uśmiech; podobny zaprezentował drugiej kobiecie, siedzącej z nimi przy stole. - Panno Mulciber - skłonił lekko głowę przed także przed Varyą - wydawała się młodsza, o intrygującej urodzie, choć niezbyt uśmiechnięta - po czym uścisnął dłoń Macnairowi. Zajął miejsce między Elvirą a Cedriną, gotów usługiwać tej drugiej, a tą pierwszą...Cóż, przyjrzał się jej uważnie, choć dyskretnie, z uśmiechem. - Igor wiele o pannie mówił. Same dobre rzeczy - przekazał ze spojrzeniem iskrzącym zaciekawieniem - albo rozbawieniem - po czym poprawił ciężką koronę z białego złota. Odruchowo, czary sprawiały, że nie zachwiała się nawet o cal. Tak naprawdę Igor nie mówi prawie nic, ale nie musiał - Lucius wszystkiego się domyślił, jak na geniusza przystało. - W tym roku lady Nott przeszła samą siebie, nieprawdaż? - zwrócił się do zgromadzonych przy stole. Sięgając po kieliszek z winem, jeszcze zanim zabrał się do jedzenia. Miał w zanadrzu wiele tematów, takich jak komplementowanie lady Rosier, dopytywanie lady Rosier o Colettę, dopytywanie wuja Bradforda o wszystkie te szalone plotki dotyczące posępnej lady Burke, może nawet poznawanie reszty Multonów, Mulciberów i Macnairów (i upewnianie się, czy potrafią w ogóle korzystać ze sztućców - tak na wszelki wypadek, żeby nie wykłuli mu oczu machaniem widelczykiem do ryb)...ale noc była jeszcze młoda. Miał na to czas.
Przystawka, która pojawiła się przed nią na stole, nie wyglądała apetycznie, ale pachniała dobrze. Tę konstatację przyjęła z ulgą, ponieważ wciąż bywała wrażliwa na zapachy, a nie chciała opuszczać uczty przedwcześnie. Nikt jednak nie zaczął jeszcze jeść, więc i ona tego nie zrobiła, palce owijając wokół szklanki, do której kazała kelnerowi nalać sobie zimnej lemoniady (skosztuję szampana później, bardzo dziękuję, noc jest zbyt młoda). Odwróciła się, by uraczyć Cedrinę jakimś neutralnym komplementem, ale jej uwagę zwrócił młody chłopak, który usiadł pomiędzy nimi. Debiutant? Być może, aż palił się do konwersowania.
- Istotnie - potwierdziła, a jej wyczulonej uwadze nie umknął sposób, w jaki przesunął po niej wzrokiem. Jej uprzejmy uśmiech nie zadrżał, ale uniosła nieco jedną brew na wspomnienie Igora. - Och, doprawdy? Będę musiała mu za to podziękować. A pan to jak rozumiem... - zerknęła na jego tabliczkę. - Ach. Młodszy lord Malfoy. Proszę o wybaczenie, lordzie, nie miałam jeszcze tej przyjemności. To zaszczyt i... zaskoczenie. - Uniosła do ust szklankę z wodą i posłała ponad jej krawędzią nieco bardziej znajomy uśmiech Mitchowi. Była to jednak wyłącznie chwila niewinnego rozbawienia, potem bowiem sama zwróciła się do Cedriny. - Lady Rosier, fotografie nie oddają nawet części lady uroku. Jest mi bardzo miło móc poznać lady osobiście. Lordzie Bradford, wspaniała kreacja, natychmiast przyciągnęła mój wzrok - Nie była to prawda, jej wzrok wciąż i wciąż przyciągała szlachetna korona na głowie Czarnego Pana, jego stoicka twarz i spojrzenie które na równi pragnęła i obawiała się poczuć na sobie. Niewinne kłamstewka. - Panie Macnair, to przyjemność celebrować w ten sposób rok owocnej współpracy. Panno Mulciber... - zwróciła chłodne, beznamiętne spojrzenie na dziewczynę, o której wiedziała najmniej i która budziła jej największą ciekawość. - Jak rozumiem jest panna krewną Ramseya? Cieszę się, że szlachetna lady Nott dała mi okazję, aby poznać pannę lepiej.
Usatysfakcjonowana, liczyła na to, że nie będzie musiała udzielać się w zbyt wielu rozmówkach o niczym, przyłączyła się jednak do ogólnych uśmiechów i zachwytów nad tegorocznym Sabatem. Wciąż nie sięgała po jedzenie, pomimo tego, że była głodna.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Istotnie - potwierdziła, a jej wyczulonej uwadze nie umknął sposób, w jaki przesunął po niej wzrokiem. Jej uprzejmy uśmiech nie zadrżał, ale uniosła nieco jedną brew na wspomnienie Igora. - Och, doprawdy? Będę musiała mu za to podziękować. A pan to jak rozumiem... - zerknęła na jego tabliczkę. - Ach. Młodszy lord Malfoy. Proszę o wybaczenie, lordzie, nie miałam jeszcze tej przyjemności. To zaszczyt i... zaskoczenie. - Uniosła do ust szklankę z wodą i posłała ponad jej krawędzią nieco bardziej znajomy uśmiech Mitchowi. Była to jednak wyłącznie chwila niewinnego rozbawienia, potem bowiem sama zwróciła się do Cedriny. - Lady Rosier, fotografie nie oddają nawet części lady uroku. Jest mi bardzo miło móc poznać lady osobiście. Lordzie Bradford, wspaniała kreacja, natychmiast przyciągnęła mój wzrok - Nie była to prawda, jej wzrok wciąż i wciąż przyciągała szlachetna korona na głowie Czarnego Pana, jego stoicka twarz i spojrzenie które na równi pragnęła i obawiała się poczuć na sobie. Niewinne kłamstewka. - Panie Macnair, to przyjemność celebrować w ten sposób rok owocnej współpracy. Panno Mulciber... - zwróciła chłodne, beznamiętne spojrzenie na dziewczynę, o której wiedziała najmniej i która budziła jej największą ciekawość. - Jak rozumiem jest panna krewną Ramseya? Cieszę się, że szlachetna lady Nott dała mi okazję, aby poznać pannę lepiej.
Usatysfakcjonowana, liczyła na to, że nie będzie musiała udzielać się w zbyt wielu rozmówkach o niczym, przyłączyła się jednak do ogólnych uśmiechów i zachwytów nad tegorocznym Sabatem. Wciąż nie sięgała po jedzenie, pomimo tego, że była głodna.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 21
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Z osób, z którymi dane mi był siedzieć tej nocy przy stoliku znałem zaledwie kilka. W zasadzie to tylko dwie. Z Elvirą znaliśmy sie nie od dziś, a nasza współpraca do dzisiaj przynosiła zyski, w każdym razie dla mieszkanców Worcester. Sam również nie narzekałem na rozgłos, który mi to przyniosło. Z panną Mulciber miałem okazję poznać się przelotnie również we wrześniu podczas prac zorganizowanych przez Ministerstwo. Nawet nie pamiętałem czy w ogóle zdążyliśmy się sobie przedstawić, ale z całą pewnością byłbym w stanie poznać jej twarz w tłumie. Reszta imion mi nic nie mówiła, jedynie ich nazwiska, dawały mi znać, że należą do rodzin arystokratycznych.
Kierując się w stronę stolika dziękowałem sobie za te wszystkie lekcje etykiety, które Evandra dawała mi w czasach szkolnych. Wtedy kręciłem na nie nosem, twierdząc, że nigdy mi się do niczego nie przydadzą. Pewnie gdyby się wtedy nie uparła, teraz plułbym sobie w brodę, że nie wiem, który sztuciec jest do czego. Naturalnie nie zamierzałem dzisiaj chwalić sie tym, że znam lady doyenne z czasów szkolnych, w żadnym razie nie chciałem nadwyrężać jej dobrego imienia. W razie czego planowałem mówić, że nabyłem te umiejętności z czasem lub nauczyła mnie tego Mildred, co tak naprawdę nie mijało się za bardzo z prawdą. W końcu to ona zrobiła mi powtórkę z wiedzy, bo tak samo jak ja nie chciałem przynieść wstydu rodzinie, tak ona nie chciała żebym przyniósł wstyd jej. Przedziwna i przezabawna czasami była ta nasza relacja.
- Lady Rosier, to zaszczyt lady poznać. – odezwałem się do najstarszej pierwszy, kłaniając się przed nią lekko, by następnie wymienić uścisk dłonie z lordem Parkinsonem i młodym Malfoyem, którego nie można było pomylić z nikim innym przez wzgląd na blond włosy i z pewnością ego wielkości korony, którą miał na głowie.
- Panno Multon, panno Mulciber. – skłoniłem lekko głowę przed obiema paniami, by w końcu zając miejsce obok tej drugiej.
Jedzienie wyglądało smakowicie i zauważyłem kilka typowo francuskich dań. Ucieszyłem się, że miałem już wcześniej do czynienia z kuchnią francuską, nie miałem więc problemu z wypowiedzeniem nazw dań z karty. W końcu mogłem skorzystać z francuskiego poza granicami Francji.
Wyłapałem uśmiech Elviry i bez problemu go zinterpretowałem, samemu pozwalając sobie na lekki wygięcie ust w geście rozbawienia. Po chwili jednak przeniosłem spojrzenie na młodego Malfoya i zdusiłem w sobie śmiech. Jeśli nawiązywał do Igora i do tego co ten powiedział mu na temat Elviry, byłem ciekaw czy mieliśmy te same informacje. Bo jeśli tak, może jednak rozmowa z paniczem wcale nie miała być udręką o jakiej początkowo myślałem. Postanowiłem też pogadać potem z kuzynem, nie chwalił się, że ma takie znajomości. Ciekaw byłem co jeszcze przede mną ukrywał.
- Wieczór z całą pewnością zapowiada się bardzo ciekawie. - odpowiedziałem na słowa blondyna unosząc lekko kieliszek z szampanem, jednocześnie mając nadzieję, że potem uda mi się znaleźć coś mocniejszego.
Kierując się w stronę stolika dziękowałem sobie za te wszystkie lekcje etykiety, które Evandra dawała mi w czasach szkolnych. Wtedy kręciłem na nie nosem, twierdząc, że nigdy mi się do niczego nie przydadzą. Pewnie gdyby się wtedy nie uparła, teraz plułbym sobie w brodę, że nie wiem, który sztuciec jest do czego. Naturalnie nie zamierzałem dzisiaj chwalić sie tym, że znam lady doyenne z czasów szkolnych, w żadnym razie nie chciałem nadwyrężać jej dobrego imienia. W razie czego planowałem mówić, że nabyłem te umiejętności z czasem lub nauczyła mnie tego Mildred, co tak naprawdę nie mijało się za bardzo z prawdą. W końcu to ona zrobiła mi powtórkę z wiedzy, bo tak samo jak ja nie chciałem przynieść wstydu rodzinie, tak ona nie chciała żebym przyniósł wstyd jej. Przedziwna i przezabawna czasami była ta nasza relacja.
- Lady Rosier, to zaszczyt lady poznać. – odezwałem się do najstarszej pierwszy, kłaniając się przed nią lekko, by następnie wymienić uścisk dłonie z lordem Parkinsonem i młodym Malfoyem, którego nie można było pomylić z nikim innym przez wzgląd na blond włosy i z pewnością ego wielkości korony, którą miał na głowie.
- Panno Multon, panno Mulciber. – skłoniłem lekko głowę przed obiema paniami, by w końcu zając miejsce obok tej drugiej.
Jedzienie wyglądało smakowicie i zauważyłem kilka typowo francuskich dań. Ucieszyłem się, że miałem już wcześniej do czynienia z kuchnią francuską, nie miałem więc problemu z wypowiedzeniem nazw dań z karty. W końcu mogłem skorzystać z francuskiego poza granicami Francji.
Wyłapałem uśmiech Elviry i bez problemu go zinterpretowałem, samemu pozwalając sobie na lekki wygięcie ust w geście rozbawienia. Po chwili jednak przeniosłem spojrzenie na młodego Malfoya i zdusiłem w sobie śmiech. Jeśli nawiązywał do Igora i do tego co ten powiedział mu na temat Elviry, byłem ciekaw czy mieliśmy te same informacje. Bo jeśli tak, może jednak rozmowa z paniczem wcale nie miała być udręką o jakiej początkowo myślałem. Postanowiłem też pogadać potem z kuzynem, nie chwalił się, że ma takie znajomości. Ciekaw byłem co jeszcze przede mną ukrywał.
- Wieczór z całą pewnością zapowiada się bardzo ciekawie. - odpowiedziałem na słowa blondyna unosząc lekko kieliszek z szampanem, jednocześnie mając nadzieję, że potem uda mi się znaleźć coś mocniejszego.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
chybagramybezkolejkiwięcsięośmielęnapisać
Mile zadziwiły go maniery, jakimi posługiwała się Elvira. Niewiele spodziewał się po kobiecie z gminu, przerosła więc oczekiwania. Nic dziwnego, że Igor lubił spędzać z tą uroczą blondynką czas. Sam jeszcze nie wiedział, czy wyraziłby podobną chęć, ale uśmiechnął się do panny Multon olśniewająco, gotów wspomóc ją w każdym zakresie, gdyby tylko kelner okazał się zbyt ślamazarny, by podać niewieście kieliszek.
- Dlaczegóż zaskoczenie, panno Multon? - zagadnął, zaintrygowany akurat taką perspektywą ich usadzenia. Wolałaby zająć miejsce obok Karkaroffa? Rozumiał - choć większość, jeśli nie całość jego wiedzy, oparta była jedynie na jego wybujałej wyobraźni i stereotypowym traktowaniu każdej kobiety, która urodziła się bez szlacheckiego nazwiska. Przeniósł spojrzenie na lady Rosier i dopiero, gdy ta rozpoczęła spożywanie posiłku, sam sięgnął po pissaladière. Placek wyglądał wspaniale, karmelizowana cebula rozpływała się w ustach, a czarne oliwki dodawały potrawie wykwitnego, ostrzejszego charakteru. Bez problemu korzystał ze sztućców, spożywając małe kęsy, niemal niezauważalnie niknące w jego ustach. - Dwór Fey, cóż za wspaniały pomysł! Nie mogę się doczekać całego procesu zagadek. Mają już państwo jakieś przypuszczenia co do przebrań? - zwrócił się do towarzyszy po uporaniu się z przystawką. Chciał zachęcić do rozmowy każdego, kogo wspaniała lady Nott umieściła przy wspólnym stole - nie tylko ze względu na doskonałe wychowanie, ale także zwykłą ciekawość. Intrygowała go milcząca brunetka. Pan Macnair - rozpoznał to po lekkim błysku rozbawienia w jego oku - wydawał się doskonałym kompanem do zabawy. Lady Cedrinę zamierzał czcić i hołubić na każdym kroku, przy pierwszej okazji dopytując o zgodę na debiutancki taniec z jej najmłodszą córką, Elvirę zaś: porwać na parkiet przy kolejnej okazji, gdy już obskoczy większość młodziutkich szlachcianek. Wyczuwał, że będzie gotowa zaoferować mu naprawdę wiele - bo pokładał równie wiele nadziei w enigmatycznym komentarzu, zasłyszanym jakiś czas temu od Igora. A przede wszystkim pragnął usłyszeć wieści o Bradfordzie i Primrose: z pierwszej ręki. - Lordzie Parkinson, upatrzył już lord kandydatkę na pierwszy wspólny taniec? Proszę nie trzymać nas w niepewności - będziemy tu na pewno wszyscy niezwykle dyskretni - uśmiechnął się czarująco do przystojnego szlachcica. Uprzejmie, nie kpiąco, uwielbiał przecież romantyczne opowieści, o ile kończyły się jedynym słusznym szczęśliwym zakończeniem. I wcale nie miał na myśli ślubu. Czekał więc na odpowiedź, w międzyczasie sięgąjąc po kolejny kieliszek wina - upewniszy się, że siedzące obok niego kobiety również mogły pochwalić się pełnym naczyniem - oraz przyglądając się nęcącym zupom. - Polecam bouillabaisse, panno Multon, jej wyjątkowy smak podobno wyostrza zmysły - znów uśmiechnął się do Elviry, samemu wybierając jednak inną bogato zdobioną wazę. Zdecydowanie wolał kremy, bardziej syte, zadowalajace, mętne na swój specyficzny sposób. Bisque kusiło - i uległ tej pokusie, wiedząc, że powinien zjeść naprawdę pożywnie, by mieć siłę przetańczyć całą noc.
Mile zadziwiły go maniery, jakimi posługiwała się Elvira. Niewiele spodziewał się po kobiecie z gminu, przerosła więc oczekiwania. Nic dziwnego, że Igor lubił spędzać z tą uroczą blondynką czas. Sam jeszcze nie wiedział, czy wyraziłby podobną chęć, ale uśmiechnął się do panny Multon olśniewająco, gotów wspomóc ją w każdym zakresie, gdyby tylko kelner okazał się zbyt ślamazarny, by podać niewieście kieliszek.
- Dlaczegóż zaskoczenie, panno Multon? - zagadnął, zaintrygowany akurat taką perspektywą ich usadzenia. Wolałaby zająć miejsce obok Karkaroffa? Rozumiał - choć większość, jeśli nie całość jego wiedzy, oparta była jedynie na jego wybujałej wyobraźni i stereotypowym traktowaniu każdej kobiety, która urodziła się bez szlacheckiego nazwiska. Przeniósł spojrzenie na lady Rosier i dopiero, gdy ta rozpoczęła spożywanie posiłku, sam sięgnął po pissaladière. Placek wyglądał wspaniale, karmelizowana cebula rozpływała się w ustach, a czarne oliwki dodawały potrawie wykwitnego, ostrzejszego charakteru. Bez problemu korzystał ze sztućców, spożywając małe kęsy, niemal niezauważalnie niknące w jego ustach. - Dwór Fey, cóż za wspaniały pomysł! Nie mogę się doczekać całego procesu zagadek. Mają już państwo jakieś przypuszczenia co do przebrań? - zwrócił się do towarzyszy po uporaniu się z przystawką. Chciał zachęcić do rozmowy każdego, kogo wspaniała lady Nott umieściła przy wspólnym stole - nie tylko ze względu na doskonałe wychowanie, ale także zwykłą ciekawość. Intrygowała go milcząca brunetka. Pan Macnair - rozpoznał to po lekkim błysku rozbawienia w jego oku - wydawał się doskonałym kompanem do zabawy. Lady Cedrinę zamierzał czcić i hołubić na każdym kroku, przy pierwszej okazji dopytując o zgodę na debiutancki taniec z jej najmłodszą córką, Elvirę zaś: porwać na parkiet przy kolejnej okazji, gdy już obskoczy większość młodziutkich szlachcianek. Wyczuwał, że będzie gotowa zaoferować mu naprawdę wiele - bo pokładał równie wiele nadziei w enigmatycznym komentarzu, zasłyszanym jakiś czas temu od Igora. A przede wszystkim pragnął usłyszeć wieści o Bradfordzie i Primrose: z pierwszej ręki. - Lordzie Parkinson, upatrzył już lord kandydatkę na pierwszy wspólny taniec? Proszę nie trzymać nas w niepewności - będziemy tu na pewno wszyscy niezwykle dyskretni - uśmiechnął się czarująco do przystojnego szlachcica. Uprzejmie, nie kpiąco, uwielbiał przecież romantyczne opowieści, o ile kończyły się jedynym słusznym szczęśliwym zakończeniem. I wcale nie miał na myśli ślubu. Czekał więc na odpowiedź, w międzyczasie sięgąjąc po kolejny kieliszek wina - upewniszy się, że siedzące obok niego kobiety również mogły pochwalić się pełnym naczyniem - oraz przyglądając się nęcącym zupom. - Polecam bouillabaisse, panno Multon, jej wyjątkowy smak podobno wyostrza zmysły - znów uśmiechnął się do Elviry, samemu wybierając jednak inną bogato zdobioną wazę. Zdecydowanie wolał kremy, bardziej syte, zadowalajace, mętne na swój specyficzny sposób. Bisque kusiło - i uległ tej pokusie, wiedząc, że powinien zjeść naprawdę pożywnie, by mieć siłę przetańczyć całą noc.
You got that medicine I need; fame, liquor, love, give it to me slowly; I don't really wanna know
WHAT'S GOOD FOR ME
Chłopak był przystojny i miał zachwycający uśmiech, to prawda, ale otaczała go nadal aura młodzieńczej arogancji kojarząca się raczej z ignorancją niż rzeczywistymi osiągnięciami. Wątpiła, by miał się czym pochwalić, skoro jeszcze o nim nie słyszała - i jeśli nawet przeceniała w ten sposób własną istotność, miała przynajmniej pewność, że jest bardzo młody, a przez to mniej interesujący. Nie była za to całkiem przekonana, czy próbował z nią flirtować czy nie, ale sekretne uśmiechy i wymowne spojrzenie Mitcha sprawiły, że zechciała wejść w tę grę. Ot, by pokazać, że może.
- Zaskoczenie, ponieważ nie posądzałabym pana Karkaroffa o tak przyjacielskie relacje z przedstawicielami młodego lordostwa. A w każdym razie nie dość bliskie, by rozmawiać o kobietach... to jednak dobrze o nim świadczy, jak mniemam - Uniosła szklankę do ust, by zwilżyć gardło słodką, owocową wodą. Wokół niej ludzie zaczynali jeść, więc również sięgnęła po widelec, przypominając sobie dokładnie który sztuciec był do czego. Szczęśliwie, lata spędzone nad ludzkimi zwłokami wypracowały jej świetną pamięć wzrokową, a jeszcze dzisiaj to sobie powtórzyła. - Ten przystojny, długowłosy mężczyzna z którym lord przybył, to lorda brat, starszy lord Malfoy, prawda? Słyszałam o nim same wybitne rzeczy. Mam nadzieję, że dostąpię dziś zaszczytu choć jednego tańca - powiedziała miękko, lekko i łagodnie, dbając o to, by powieść wzrokiem za stolikiem, przy którym usiadł ten mężczyzna, choć Merlin jeden wiedział, że nie mogłaby dbać o niego mniej, a zwróciła na niego uwagę tylko dlatego, że nosił na oku opaskę. Wyjątkowo dziwna ozdoba albo próba ukrycia paskudnej blizny. To ją intrygowało. Co jednak ważniejsze, mężczyźni, zwłaszcza bracia, lubili ze sobą rywalizować, co wydawało się wystarczająco subtelną i elegancką szpilą na zakończenie ich spontanicznej gry słownej.
Nie miała większych przemyśleń na temat przebrań ani ochoty o nich rozmawiać, więc upewniła się tylko w odbiciu karafki, że kunsztowne ozdoby w jej własnych włosach pozostały na swoim miejscu i zajęła się jedzeniem, spożywając małe, oszczędne kęsy. Każdy kawałek wydawał jej się gumowaty, zapewne przez te wszystkie odczuwane na skórze spojrzenia. Drgnęła nieco, gdy Malfoy znów się do niej nachylił, ale prędko opanowała zaskoczenie, by nie wpłynęło na jej wypracowany godzinami ćwiczeń wyraz łagodnego zadowolenia.
- Jeśli lord tak twierdzi, nie mam innego wyjścia; muszę jej spróbować - odparła na ten przymilny, sugerujący odwieczną męską rację sposób, który zwykle uspokajał Harlanda; przynajmniej dopóki nie zrozumiał, że w ten sposób się z niego nabija. I istotnie sięgnęła po tę dziwną, nieprzyjemnie pachnącą zupę, nie krzywiąc się nawet, gdy spróbowała czegoś co smakowało jak bardziej ekstrawagancki wywar z ryby.
- Zaskoczenie, ponieważ nie posądzałabym pana Karkaroffa o tak przyjacielskie relacje z przedstawicielami młodego lordostwa. A w każdym razie nie dość bliskie, by rozmawiać o kobietach... to jednak dobrze o nim świadczy, jak mniemam - Uniosła szklankę do ust, by zwilżyć gardło słodką, owocową wodą. Wokół niej ludzie zaczynali jeść, więc również sięgnęła po widelec, przypominając sobie dokładnie który sztuciec był do czego. Szczęśliwie, lata spędzone nad ludzkimi zwłokami wypracowały jej świetną pamięć wzrokową, a jeszcze dzisiaj to sobie powtórzyła. - Ten przystojny, długowłosy mężczyzna z którym lord przybył, to lorda brat, starszy lord Malfoy, prawda? Słyszałam o nim same wybitne rzeczy. Mam nadzieję, że dostąpię dziś zaszczytu choć jednego tańca - powiedziała miękko, lekko i łagodnie, dbając o to, by powieść wzrokiem za stolikiem, przy którym usiadł ten mężczyzna, choć Merlin jeden wiedział, że nie mogłaby dbać o niego mniej, a zwróciła na niego uwagę tylko dlatego, że nosił na oku opaskę. Wyjątkowo dziwna ozdoba albo próba ukrycia paskudnej blizny. To ją intrygowało. Co jednak ważniejsze, mężczyźni, zwłaszcza bracia, lubili ze sobą rywalizować, co wydawało się wystarczająco subtelną i elegancką szpilą na zakończenie ich spontanicznej gry słownej.
Nie miała większych przemyśleń na temat przebrań ani ochoty o nich rozmawiać, więc upewniła się tylko w odbiciu karafki, że kunsztowne ozdoby w jej własnych włosach pozostały na swoim miejscu i zajęła się jedzeniem, spożywając małe, oszczędne kęsy. Każdy kawałek wydawał jej się gumowaty, zapewne przez te wszystkie odczuwane na skórze spojrzenia. Drgnęła nieco, gdy Malfoy znów się do niej nachylił, ale prędko opanowała zaskoczenie, by nie wpłynęło na jej wypracowany godzinami ćwiczeń wyraz łagodnego zadowolenia.
- Jeśli lord tak twierdzi, nie mam innego wyjścia; muszę jej spróbować - odparła na ten przymilny, sugerujący odwieczną męską rację sposób, który zwykle uspokajał Harlanda; przynajmniej dopóki nie zrozumiał, że w ten sposób się z niego nabija. I istotnie sięgnęła po tę dziwną, nieprzyjemnie pachnącą zupę, nie krzywiąc się nawet, gdy spróbowała czegoś co smakowało jak bardziej ekstrawagancki wywar z ryby.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 21
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Towarzystwo młodzieży, bo tak musiała określić zebranych przy stoliku dużo młodszych od siebie gości, wcale jej nie przeszkadzało — było miłą odmianą od środowiska, w którym obracała się najczęściej, zwykle obfitującym w stare plotkary i mało ekscentryczne damy. Brakowało jej rozrywki, obserwowania cudzych wpadek pod swoim nosem, bo przecież trudno było o nie wśród dam w jej wieku. Nie martwiła się własnym, nie tu, wśród zgromadzonych przy stoliku gości. Blondynka, której z nazwiska nie poznałaby, gdyby nie uprzejmie witający się goście, prawdopodobnie najlepsze lata swojego życia także miała już za sobą, brunetka przypominała raczej szarą myszkę, której trudno było zazdrościć urody jak Colette, Evandrze, Ursulli, czy Hypatii. Dużo większy dyskomfort sprawiało ją usadzenie pośród gości, którzy nie wychowywali się na salonach, a ta przestrzeń była dla nich zupełnie obca i choćby niewiadomo jak próbowali to ukryć, nie byli w stanie wtopić się w tłum, udając, że czują się tu swobodnie. Nie czuła wobec nich niechęci, nie byli ludźmi gorszymi od niej samej, byli mniej uprzywilejowani, a równanie ich ze sobą nie było najwygodniejsze. Trudno było jednak dostrzec jej prawdziwe myśli pod subtelnym, nienagannym uśmiechem i elegancką pozą — będąc doskonale wychowaną kobietą nie mogła dawać pozostałym gościom odczuć swoich własnych wrażeń.
Na widok młodego Malfoya uśmiechnęła się nieco szerzej, uprzejmie skinęła mu głową, podając dłoń, którą ujął.
— Lordzie Malfoy. Jak zawsze czarujący.— Tak młody, tak urodziwy i biegły w sztuce kurtuazji. Zamierzała z błyskiem w oku wypatrywać jego dzisiejszych umizgów. Na tegorocznym sabacie pojawiło się wiele doskonałych kandydatek, także jej własna córka. — Napewno masz wiele interesujących historii, którymi mógłbyś nas zabawić podczas kolacji — dodała zachęcająco, patrząc mu w oczy. Nie zamierzała mu odpuszczać po czczych pochwałach. Jeśli mieli spędzić razem wspomnianą cześć, liczyła, że jako biegły w czarowaniu towarzystwa młodzieniec popisze się kreatywnością. Obróciła głowę w stronę blondwłosej kobiety, była dla niej niemalże anonimowa, ale szybko wyłuskała z rozmowy odpowiednie nazwisko. Podziękowała jej za komplement uprzejmie, niestety nie mogła powiedzieć o niej tego samego. — Miło poznać czarodziejów, którzy z taką pasją i werwą walczą o tradycyjne czarodziejskie wartości. — Przeciągnęła spojrzeniem po pozostałych nieszlachetnie urodzonych towarzyszy, obdarzając ich wspólnym, nienachalnym komplementem. Nie znała ich, osobiste wywody były wielce nie na miejscu. Przygotowując się do kolacji sięgnęła po serwetkę i lekko ją rozprostowała pod stołem, układając na sukni, by ani jeden okruszek nie zaszkodził sylwestrowej kreacji. Zabrała się do jedzenie, jak zawsze kuchnia lady Nott nie zawodziła. Nie zamierzała się objadać, przystawki ledwie skosztowała, choć porcja była tak dopasowana, że każdy mógł zapewne zjeść wszystkie pięć dań i nie być przepełnionym. Uniosła spojrzenie na lorda Parkinsona, gdy młody Lucjusz zagaił go o partnerkę. Udawała pozornie niezainteresowana plotkami, zajęta przystawką nie wlepiała wścibskiego spojrzenia w przystojne oblicze wdowca, ale przełykała jeszcze ciszej niż zwykle, nie zamierzając się przesłyszeć. Przełknęła cicho kęs, przysłuchując się także słowom pani Multon. Szczerze wątpiła, by rozmówki o kobietach dwóch młodzieńców mających niewiele w głowie były powodem do dumy dla kobiety takiej jak ona.
Na widok młodego Malfoya uśmiechnęła się nieco szerzej, uprzejmie skinęła mu głową, podając dłoń, którą ujął.
— Lordzie Malfoy. Jak zawsze czarujący.— Tak młody, tak urodziwy i biegły w sztuce kurtuazji. Zamierzała z błyskiem w oku wypatrywać jego dzisiejszych umizgów. Na tegorocznym sabacie pojawiło się wiele doskonałych kandydatek, także jej własna córka. — Napewno masz wiele interesujących historii, którymi mógłbyś nas zabawić podczas kolacji — dodała zachęcająco, patrząc mu w oczy. Nie zamierzała mu odpuszczać po czczych pochwałach. Jeśli mieli spędzić razem wspomnianą cześć, liczyła, że jako biegły w czarowaniu towarzystwa młodzieniec popisze się kreatywnością. Obróciła głowę w stronę blondwłosej kobiety, była dla niej niemalże anonimowa, ale szybko wyłuskała z rozmowy odpowiednie nazwisko. Podziękowała jej za komplement uprzejmie, niestety nie mogła powiedzieć o niej tego samego. — Miło poznać czarodziejów, którzy z taką pasją i werwą walczą o tradycyjne czarodziejskie wartości. — Przeciągnęła spojrzeniem po pozostałych nieszlachetnie urodzonych towarzyszy, obdarzając ich wspólnym, nienachalnym komplementem. Nie znała ich, osobiste wywody były wielce nie na miejscu. Przygotowując się do kolacji sięgnęła po serwetkę i lekko ją rozprostowała pod stołem, układając na sukni, by ani jeden okruszek nie zaszkodził sylwestrowej kreacji. Zabrała się do jedzenie, jak zawsze kuchnia lady Nott nie zawodziła. Nie zamierzała się objadać, przystawki ledwie skosztowała, choć porcja była tak dopasowana, że każdy mógł zapewne zjeść wszystkie pięć dań i nie być przepełnionym. Uniosła spojrzenie na lorda Parkinsona, gdy młody Lucjusz zagaił go o partnerkę. Udawała pozornie niezainteresowana plotkami, zajęta przystawką nie wlepiała wścibskiego spojrzenia w przystojne oblicze wdowca, ale przełykała jeszcze ciszej niż zwykle, nie zamierzając się przesłyszeć. Przełknęła cicho kęs, przysłuchując się także słowom pani Multon. Szczerze wątpiła, by rozmówki o kobietach dwóch młodzieńców mających niewiele w głowie były powodem do dumy dla kobiety takiej jak ona.
Cedrina Rosier
Zawód : Królowa matka
Wiek : 51
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Sens au coeur de la nuit
L'onde d'espoir
Ardeur de la vie
Sentier de gloire
L'onde d'espoir
Ardeur de la vie
Sentier de gloire
OPCM : 1
UROKI : 1 +1
ALCHEMIA : 20 +2
UZDRAWIANIE : 0 +2
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Stolik 8
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Przedmieścia Londynu :: Hampton Court :: Stoliki