1952 - Expedition impossible
AutorWiadomość
But what's up there besides the darkness of the night?
Obudziło ją pragnienie i wrażenie gorąca, a gdy przewróciła się na bok, dłoń trafiła w drugie ciało. Uderzenie było lekkie, przypadkowe, ale wystarczyło by przywrócić ją z ospałego rozleniwienia do rzeczywistości. Adda otworzyła oczy; widok mężczyzny pogrążonego we śnie tuż obok niej wywołał lekką konsternację, jednak fala zrozumienia nadeszła szybciej niż rozważania o potencjalnym zawaleniu powierzonej jej sprawy.
Która była godzina?... Przekręciła się na drugi bok, przetarła oczy. Hotelowy pokój był pogrążony w aksamitnym półmroku z którego trudno było cokolwiek wyłowić. Gdzie były jej rzeczy? I co dokładnie… musiała to sobie poukładać. I znaleźć coś do picia.
Ostrożnie podniosła się do siadu. Satynowa pościel zsunęła się z nagiego ciała, zrolowała w pasie; skórę momentalnie owiał przyjemny powiew wiatru wpadający przez otwarte drzwi balkonowe. Zasłony oświetlone miękkim światłem ulicznych lamp poruszały się z trudną do opisania delikatnością, przywodząc na myśl cienki, pajęczy jedwab.
Przed świtem. Musiało być przed świtem; w szparach pomiędzy falującym materiałem, a ramą drzwi, dostrzegała malującą się na horyzoncie łunę.
Ruch obok na moment przykuł jej uwagę; oczy powoli przyzwyczajały się do ograniczonej ilości światła, zarys sylwetki Javiego był coraz wyraźniejszy, coraz bardziej realny. Przyglądała mu się przez chwilę, jednocześnie sięgając do zakamarków własnej pamięci. Fakt, że tak nieostrożnie dał się wciągnąć w najstarszą sztuczkę świata nie stawiał go w najlepszym świetle, ale pracowała w zawodzie wystarczająco długo by wiedzieć, że politycy, ambasadorzy i cała ta śmietanka wyższych sfer jest równie obyta w grze cieni co ona. Powiedział jej wszystko? Zataił coś? Tamten wypadek w Navarrze musiał zwrócić uwagę hiszpańskiego Ministerstwa, nie wierzyła w inną opcję. Jak dobrych mieli śledczych? Jak dobrze funkcjonował tamtejszy wywiad?
Podniosła się z łóżka i zgarnęła przerzucony przez oparcie fotela męski szlafrok, narzuciła go na ciało, niedbale przewiązała w pasie – obejrzała się przez ramię, Javier nadal spał – przetrząsnęła kieszenie jego marynarki. Prostokątny kształt legitymacji ambasadorskiej rozpoznała od razu, obecność cienkiej obrączki ulokowanej na dnie kieszeni nie zdziwiła jej ani trochę. Parę luźnych sykli, papierek po toffi, bilet do teatru… ach, jest. Palce zacisnęły się na chłodnym kształcie eleganckiej papierośnicy, Adda bezszelestnie wydobyła łup z kieszeni i równie cicho skierowała się w stronę balkonu. Letnia noc była ciepła, a widok w pół uśpionego miasta rozlewał się przyjemnym spokojem w jej duszy; koił nerwy, wprowadzał w nostalgię. Oparła się biodrem o chłodną barierkę, wydobyła papierosa i przypaliła go różdżką, zaciągnęła się dymem. Woń była ciężka, trudna do odczytania w nutach zapachowych, jakby skręcony pod bibułką tytoń nie należał jedynie do tego wysokiej jakości, ale chował w sobie coś jeszcze, jakiś nieprzewidziany dodatek. A może tylko jej się wydawało?
Adda przekręciła dłoń, obejrzała papierosa z dwóch stron. Może był po prostu perfumowany.
Zaciągnęła się dymem ponownie i przymknęła oczy, gdy wiatr rozwiał jej włosy, poruszył zwiewnym materiałem szlafroka. Wciąż doskwierało jej pragnienie, ale nie miała ochoty się ruszyć; ciało mrowiło przyjemnym zmęczeniem.
– Paskudny zwyczaj. – Głos Javiera niósł w sobie nutę leniwego rozbawienia; Adda obejrzała się przez bark akurat gdy otoczył ją ramionami. Nawet nie usłyszała, kiedy się podniósł.
– Palenie? – zapytała niewinnie.
– Podpierdalanie ubrań.
– Aj, Javi. – Wróciła do oglądania panoramy miasta, ostentacyjnie wolno strzepnęła popiół. – Nie mów, że ci się nie podoba.
Zaśmiał się cicho.
– Jeśli czekasz, aż ci powiem, że wyglądasz w nim lepiej ode mnie, to muszę cię rozczarować.
– Nie czekam. – Zbliżyła papierosa do ust. – Nie musisz mi mówić, oboje wiemy, że takie są fakty.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana de Verley
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
A thousand times I tempted fate
A thousand times I played this game
A thousand times I played this game
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Spał dobrze, lecz płytko, jak zawsze w nowym miejscu. Przez ponad dwie dekady pracy na dyplomatycznych stanowiskach - kiedy to minęło? zaledwie wczoraj jako stażysta przekraczał progi hiszpańskiego Ministerstwa Magii - nocował w setkach, jeśli nie tysiącach hoteli, powinien przywyknąć. Ciągle jednak pozostawał czujny i być może właśnie ta gotowość do działania w każdej sytuacji sprawiła, że tak szybko wspinał się po stopniach kariery. Nie bez znaczenia było oczywiście doskonałe pochodzenie, pozostawał pod protekcją krewnych samego króla, perfekcyjna edukacja oraz niewątpliwy czar, jaki wokół siebie roztaczał. Mimo braku klasycznej urody i zbyt ostrych, nieregularnych rysów twarzy. Złamany w wieku dwudziestu lat na boisku do Quidditcha nos nigdy nie zrósł się poprawnie, musiał przecież skończyć grę bez przerwy na interwencję medyczną, a później imprezować pół nocy, Javier był przekonany jednak, że dodaje mu uroku. Pewność siebie, która biła z każdego jego słowa i gestu, wsparta barczystą posturą i intensywnie lśniącymi oczami, torowała mu drogę do sukcesu niezależnie od okoliczności.
Także i podczas tej wizyty w chłodnym i deszczowym Londynie. Jako dyrektor departamentu Międzynarodowej Wpółpracy Czarodziejów, a raczej jego hiszpańskiej wersji w Ministerio de Magia, bywał w Anglii stosunkowo często, lecz nigdy nie polubił tego kraju. Flegmatycznego, posępnego, skostniałego, pełnego aroganckich lordów, skrzywionych psychicznie wsobnym chowem, a przez to przekonanych o tym, że mogą władać całym magicznym światem. Rzecz jasna zachowywał te komentarze dla siebie, inaczej nie mógłby skutecznie działać, nie silił się jednak na to, by dopasować swój charakter do lodowatych wnętrz posiadłości czy rządowych budynków. Pozostawał sobą, niezależnie, czy prowadził wyczerpujące dyskusje z starszym asystentem obecnie urzędującej Minister Magii, czy doskonale bawił się w dusznym barze, odnajdując na drugim końcu dębowego blatu prawdziwą piękność.
Spędził z nią noc, to było więcej niż oczywiste, tak ogniste i intrygujące kobiety były na tej wiecznie zamglonej i skąpanej w lodowatym deszczu wyspie rzadkością: wniosła ze sobą do wczorajszego wieczora trochę blasku, a każdy wypijany wspólnie kieliszek doskonałej ognistej whisky (musiał przyznać, ten trunek brytolom wyszedł doskonale) tylko wzmagał ten żar. I zainteresowanie uroczą blondynką, jakie odwzajemniała z dwuznacznością, jakiej spodziewał się po charakternych hiszpankach, a nie bladolicych dziewczętach chowanych pod ciemnymi chmurami. Podobała mu się, zamierzał więc postąpić zgodnie z tradycją małżeńskich zdrad: zasłużył na to. Miał wrócić do Madrytu z tym, po co przyjechał - cennymi informacjami. Miłe wspomnienia rozrywki, jaką zagwarantowała mu panna de Verley, stało się zaś wisienką na torcie.
Nienaruszoną nawet jej niegrzecznym zachowaniem. Rozbudził się, gdy poczuł ruch ciała obok siebie, ale nie otworzył oczu, udając, że śpi; spomiędzy półprzymkniętych powiek obserwował sylwetkę kobiety, jeszcze w półśnie, choć czujnie zauważając, że kręciła się przy jego marynarce. Nie przejął się tym przesadnie, nie miał nic do ukrycia, może poza obrączką - skłamał wczoraj, że jest wdowcem, nie chciał zniechęcić Adriany do swej skromnej i porządnej osoby, choć w nocy pokazał się jej przecież z całkowicie odmiennej strony.
Odczekał chwilę, po czym również podniósł się z łóżka. Szlafrok został mu niecnie ukradziony, musiał więc po omacku odnaleźć spodnie - w Hiszpanii nie krępowałby się z wyjściem nago na balkon, ale tutaj było zdecydowanie za zimno, także w ludzkich ocenach, surowiej podchodzących do przyzwoitości. Zapiął niechlujnie pasek i przekroczył próg drzwi tarasowych, zamykając w uścisku gorących ramion kobietę, z którą spędził noc. Zapach papierosa uderzył go w nozdrza, lecz to aromat miękkich włosów był mu przyjemniejszy, gdy opierał brodę o czubek jasnej głowy.
- Masz jeszcze jakieś paskudne zwyczaje? - leniwie ciągnął ich przekomarzankę, mrużąc odrobinę oczy. Powoli zaczynała boleć go głowa. Ile wczoraj wypili? I ile wypiła ona? Wyglądała znacznie lepiej i przytomniej.
Także i podczas tej wizyty w chłodnym i deszczowym Londynie. Jako dyrektor departamentu Międzynarodowej Wpółpracy Czarodziejów, a raczej jego hiszpańskiej wersji w Ministerio de Magia, bywał w Anglii stosunkowo często, lecz nigdy nie polubił tego kraju. Flegmatycznego, posępnego, skostniałego, pełnego aroganckich lordów, skrzywionych psychicznie wsobnym chowem, a przez to przekonanych o tym, że mogą władać całym magicznym światem. Rzecz jasna zachowywał te komentarze dla siebie, inaczej nie mógłby skutecznie działać, nie silił się jednak na to, by dopasować swój charakter do lodowatych wnętrz posiadłości czy rządowych budynków. Pozostawał sobą, niezależnie, czy prowadził wyczerpujące dyskusje z starszym asystentem obecnie urzędującej Minister Magii, czy doskonale bawił się w dusznym barze, odnajdując na drugim końcu dębowego blatu prawdziwą piękność.
Spędził z nią noc, to było więcej niż oczywiste, tak ogniste i intrygujące kobiety były na tej wiecznie zamglonej i skąpanej w lodowatym deszczu wyspie rzadkością: wniosła ze sobą do wczorajszego wieczora trochę blasku, a każdy wypijany wspólnie kieliszek doskonałej ognistej whisky (musiał przyznać, ten trunek brytolom wyszedł doskonale) tylko wzmagał ten żar. I zainteresowanie uroczą blondynką, jakie odwzajemniała z dwuznacznością, jakiej spodziewał się po charakternych hiszpankach, a nie bladolicych dziewczętach chowanych pod ciemnymi chmurami. Podobała mu się, zamierzał więc postąpić zgodnie z tradycją małżeńskich zdrad: zasłużył na to. Miał wrócić do Madrytu z tym, po co przyjechał - cennymi informacjami. Miłe wspomnienia rozrywki, jaką zagwarantowała mu panna de Verley, stało się zaś wisienką na torcie.
Nienaruszoną nawet jej niegrzecznym zachowaniem. Rozbudził się, gdy poczuł ruch ciała obok siebie, ale nie otworzył oczu, udając, że śpi; spomiędzy półprzymkniętych powiek obserwował sylwetkę kobiety, jeszcze w półśnie, choć czujnie zauważając, że kręciła się przy jego marynarce. Nie przejął się tym przesadnie, nie miał nic do ukrycia, może poza obrączką - skłamał wczoraj, że jest wdowcem, nie chciał zniechęcić Adriany do swej skromnej i porządnej osoby, choć w nocy pokazał się jej przecież z całkowicie odmiennej strony.
Odczekał chwilę, po czym również podniósł się z łóżka. Szlafrok został mu niecnie ukradziony, musiał więc po omacku odnaleźć spodnie - w Hiszpanii nie krępowałby się z wyjściem nago na balkon, ale tutaj było zdecydowanie za zimno, także w ludzkich ocenach, surowiej podchodzących do przyzwoitości. Zapiął niechlujnie pasek i przekroczył próg drzwi tarasowych, zamykając w uścisku gorących ramion kobietę, z którą spędził noc. Zapach papierosa uderzył go w nozdrza, lecz to aromat miękkich włosów był mu przyjemniejszy, gdy opierał brodę o czubek jasnej głowy.
- Masz jeszcze jakieś paskudne zwyczaje? - leniwie ciągnął ich przekomarzankę, mrużąc odrobinę oczy. Powoli zaczynała boleć go głowa. Ile wczoraj wypili? I ile wypiła ona? Wyglądała znacznie lepiej i przytomniej.
I show not your face but your heart's desire
1952 - Expedition impossible
Szybka odpowiedź