Wydarzenia


Ekipa forum
Winiarnia
AutorWiadomość
Winiarnia [odnośnik]11.09.15 20:52
First topic message reminder :

Winiarnia

★★★★
Elegancka winiarnia znajdująca się na uboczu dzielnicy, skryta przez wzrokiem mugoli dzięki silnym zaklęciom maskującym i upodobniającym do kamienicy w wiecznym remoncie. Na co dzień najczęstszą klientelą jest arystokracja, głównie z powodu wysokich cen w karcie. Można tutaj dostać najstarsze i najrzadsze gatunki win, delektować się w otoczce luksusu i subtelnej magii wyczuwalnej w powietrzu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Winiarnia [odnośnik]18.12.21 22:28
Taniec świateł i cieni przemykał wśród sylwetek zgromadzonej w winiarni klienteli. Kreślił wyraźne sylwetki dżentelmenów odzianych w eleganckie garnitury, a stłumiony blask żyrandoli załamywał się na drogocennych kamienach naszyjników, migoczącego w jasności złota. Mrok pochłaniał twarze skryte w kątach, obnażał glans, obłudne pragnienie bycia. Papierosowy dym wypełniał płuca, wilgotne powietrze niemalże lepiło się do jej skóry, osadzało się na roznegliżowanej skórze ramion. Jak refleks wciąż wyraźnych wspomnień, gdy bywała z Ericiem w miejscach jak te. Przekornie błyszcząc przywiązana do jego ramienia, zależna od tego z kim chciał być, w jaki sposób chciał spędzić noc. Ona kontemplowała jak rozegrać tą partię tak, aby powróciwszy do domu utulić do snu zadowolonego męża. Czasami pokora rozsierdzała w sercu gniew. Wyreżyserowana sztuka nie karmiła rozdymanego ego. Czasami chciała wygrać. Doprowadzić do konfliktu, podjąć kolejną walkę. W końcu wygrać. Czasami po prostu gotował się w niej żar, by kolejny raz nie pozwolić sobie na przyjęcie pozycji ofiary. Kogoś kogo spotyka niesprawiedliwe zło poza jego kontrolą. Czasami większą ulgę przynosiła myśl, że uderzenie było słuszne.
Wspomnienia pęczniały w dusznych kątach, w poblasku migoczących płomieni kryształowych żyrandoli. Atakowały ją zewsząd. Wszakże tu był jej dom. Stąd pochodziła. Tu ją stworzono.
Cornelius grał na siebie. Jakże męska to była postawa. Oni grali dla siebie. One uczone były tego jak grać dla nich. Echo przeżytych chwil rozlewało się po jej wnętrzach. Czy kiedykolwiek… kiedykolwiek wcześniej ktoś próbował nauczyć jej tego rodzaju kontroli. Czy kiedykolwiek kontrolowała w jakikolwiek sposób swoje życie. Nie wybrała sobie niczego. Męża. Przyszłości. Nawet zaklinaczką stała się jedynie z dobrej woli Erica. Z jego obłudy, ekscentryczności, znudzenia. Wpojono jej świat, w którym bytowała dla kogoś. Nie dla siebie. Czy mogła mieć więc jakąkolwiek kontrolę?
Gdzieś na skraju umysłu, gdzieś na samych granicach rozsądku wirowało -tak. Wybrała sobie los wdowy. Świadomie sącząc truciznę. Świadomie zasiewając ziarno na podatnym gruncie. Nie ona wykonała wymierzyła karę, ona wydała wyrok. Swąd zbrodni dusił jednak zbyt bardzo by mogła go bezwstydnie chłonąć. Władza miała cenę, której bała się płacić.
- Z przyjemnością zobaczę jak mieszkasz - odpowiedziała, zawieszając spojrzenie na twarzy kuzyna. Cienie rysowały ponury kształt oczodołów, odmawiały dojrzenia wyrazu oczu Sallowa. Nie musiała go jednak dostrzegać, by czuć samozadowolenie brzmiące w barwie słów. On również był częścią tego teatru. Zupełnie jak ona. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego jaka zgnilizna kryła się w samych trzewiach megalomańskiej pychy. Rozumiała jednak potrzebę. Rozumiała co znaczył elitarny Toujours Pur w piwniczce kuzyna. Jak atrybut śliskiej władzy roztoczonej przez kuzyna. - Wtedy zmuszona będę ci się odwdzięczyć, chociaż w moich zapasach mam więcej starych ksiąg, niż dobrych win - wygięła przekornie wargi, pozwalając aby w tym porównaniu sukcesów błyszczał właśnie on. W końcu czymże mogła się przed nim pochwalić? Że po latach życia na uwięzi, zgarbiła sobie dom? Że na luksus mogła liczyć jedynie, gdy uśmiechała się wystarczająca zalotnie, by ktoś chciał się z nią nim podzielić?
- Albo naszym przekleństwem - z pozoru nonszalanckie uniesienie brwi maskowało gorzki posmak odległej już historii. Gdy dziesiątki lat temu pewien ambitny Anglik chciał powrócić na łono z dawna utraconej ojczyzny, być tym, który sprowadzi Valhakisów z powrotem na łono posiadłości skrytej u stóp Parnasu. On również zatracił się w chaos. On również widział w nim okazję. On również wspinał się po stopniach rewolucyjnej drabiny.
Oboje doskonale wiedzieli co czekało go na końcu przeprawy.
Wargi na powrót wygięły się w czupurnym uśmiechu. - Oh, drogi Cornelu - pochyliła się nad stolikiem jakby miała zdradzić mu sekret, powiedzieć coś co nie powinno dotrzeć do nikogo innego poza nim samym - Jak myślisz ilu z nich ledwie stać na to, aby wypełnić spiżarnię, ale mimo wszystko są tutaj? Konsumując ponad swój stan, aby pokazać, że mają prawo tu być i mają galeony, aby bywać? Port cuchnie biedą bardziej niż zapamiętałam. Przyjaciółka przestrzegła mnie, aby nie zapuszczać się samej w głąb Wielkiej Brytanii, bo można natknąć się na szabrujących wszystko szumowiny albo na rozsierdzony rebeliantów. Jak znajduję nowy Londyn i Wielką Brytanię? Tak jak powiedziałeś to dynamiczne czasy - odsunęła się, biorąc łyk, topiąc się w jego cierpkim smaku. Czy mogła dziwić się, że własna matka czuła do niej niechęć? Nie mówiła tego co chciała usłyszeć. Wybierała pokrętne odpowiedzi, igrała na jej nerwach. I z pewnością teraz Cornelius wolałby usłyszeć więcej pochlebstw niźli jej pokrętnych spostrzeżeń. Nie chciała mu jednak grać na nerwach, jedynie dostrzec istotę człowieka przed nią. - Nie zrozum mnie źle, kuzynie. Rozumiem potrzebę stosowania takich, a nie innych środków. Lepiej dominować niż być zdominowanym. Zabić niż być zabitym. Trzeba sprawiać, aby społeczeństwo czuło się bezpieczne i jak rozumiem tym ma stać się twój nowy Londyn. Jak dla mnie wszyscy wyglądają na upojonych swoim miejscem tutaj - zwieńczyła swoją odpowiedź, pozwalając sobie na kolejny łyk, kolejny uśmiech.
Jego słowa na moment wybiły ją z wypracowanego rytmu odruchów. Mięśnie twarze niemalże przybrały wyuczonego wyrazu, bursztynowe oczy niemal okryły się mgłą smutku właściwego kobiecie, która straciła swojego ukochanego męża. Z rzadka jednak ktokolwiek mówił o swobodzie jej stanu. Rzadko kto pojmował jej ciężar. Palce odnalazły oparcie w dotyku chłodnego złota oplatającego nadgarstek, bogato zdobionej bransolety, na którą nie powinno jej stać - i nie było. Nie powinno nawet na nią stać Erica, który oddał jej ją jako jeden z jego ostatnich podarunków. Nie pytała skąd. Na tym etapie rozrzutność jej partnera przestała ją dziwić. Chciał coś mieć. Brał. Nie zważał na konsekwencję, nawet jeśli miał się zadłużyć. Przez chwilę bawiła się nią, tworząc w myślach kolejną odpowiedź. - Można tak powiedzieć. Nie jestem już panną, nie muszę udowadniać tego jak odpowiednią jestem kandydatką, nie muszę martwić się, że chęć rozwijania się wpędzi mnie w staropanieństwo. Sęk w tym, Corneliusie, że jeśli przez bardzo długi czas, właściwie nigdy nie zaznałeś wolności, doznawanie jej nie przychodzi z taką łatwością z jaką odczuwałeś ją w fantazjach - spojrzenie sięgnęło tego jego, intensywnie doszukując się jakichkolwiek reakcji. Jak większość nie pojmował tego jak wyglądało jej życie przez ostatnie lata. Nie pojmował lub nie chciał pojmować. Lub po prostu właśnie dla niego to nie było czymś nad czym warto było rozmyślać. Dlatego właśnie nie ufała swojej rodzinie. Chcieli z niej brać. Rzucili na pożarcie, aż nie pozostało nic co mogła oddać. Żadne z nich nie okazało lojalności, której od niej wymagali. - Nie powinnam wymagać, abyś rozumiał. Jesteś mężczyzną. Wolność jest dla mnie czymś innym niż jest dla ciebie.
- To hojna propozycja - podsumowała. - Jak mniemam nie do końca bezinteresowna? - zapytała zaczepnie, gasząc ostrożność w żart. Nie wierzyła by kierowała nim czysta, niezmącona szczodrość. Dar dla kuzynki, która nie mogła odwdzięczyć się tym samym. Tym razem chciała wiedzieć jak wielki dług mogła tym zaciągnąć i ile miała kosztować jego spłata.
- Tak bardzo przekonująca jak należy przekonać urzędnika ministerstwa, by udzielił zgody na wyjazd z kraju. Chociażby w celach naukowych. Dla kogoś o wartościowym nazwisku. - odpowiedziała, nie kryjąc swojego celu. Mogła dyskutować o tym z wujem. U niego nie chciała mieć jednak długów. Wolała wyświadczyć komuś przysługę i by ten ktoś się dla niej odwdzięczył.





the chains are broken
but are you truly free?
Lyssa Valhakis
Lyssa Valhakis
Zawód : runistka, badaczka, zaklinaczka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
not yet corpses.
still, we rot.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9437-lyssa-valhakis-budowa#286941 https://www.morsmordre.net/t10509-atlanta#318453 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10511-skrytka-bankowa-nr-2169#318466 https://www.morsmordre.net/t10510-lyssa-valhakis#318461
Re: Winiarnia [odnośnik]05.01.22 20:28
Nie był świadom, że wdowieństwo było wyborem Lyssy, ale gdyby się dowiedział... chyba nie byłby zaskoczony. Sallowowie zawsze grali na siebie, wbijając noże w plecy swoim mocodawcom, przyjaciołom i najbliższym. Grali też na rodzinę, a przynajmniej powinni. Cornelius był świadom gorzkiej zdrady i rozczarowania, które przyniósł rodzicom - miał stać u ich boku, gdy oskarżali o morderstwo wdowę po Solasie, ale raz w życiu nie wziął udziału w ich intrydze i drogo za to zapłacił. Również Lyssa zagrała wreszcie na siebie, nie na męża, nie dla rodziny Valhakis.
Valhakis - choć płynęła w niej krew druidów i oszustów, to nie była w pełni rodziną, nie do końca. Lubił ją i szanował, tak jak jej matkę, dopomoże jej we wszystkim chętnie i w miarę własnych możliwości, ale zrobiłby dla niej nieporównywalnie mniej niż dla Sallowów noszących rodzinne nazwisko.
W końcu był w stanie nawet wyrzec się własnego syna, krwi ze swojej krwi, o niewłaściwej matce i niewłaściwym (fałszywym) nazwisku.
-Wiesz, że uwielbiam księgi, Lysso. - odwzajemnił się zawoalowanym komplementem. Nie musiała wiedzieć, nie rozmawiali przez lata, a wszystko, co opowiadała jej matka mogło być wyolbrzymione. -Jesteśmy zatem umówieni. - podkreślił z zadowoleniem. Chętnie odwiedzi dom po jej mężu. Nie potrafiłby doradzić, ile jest wart ani jak wykorzystać mądrze ten spadek, ale pomógłby wyprawić przyjęcie, zadbać o reputację. Jej matka została mecenas sztuki - a Lyssa, jak zamierza spędzić wdowie lata?
-Nie wierzę w przekleństwa. Na powierzchni można się utrzymać dzięki sprytowi, a zatonąć przez głupotę. - wzruszył ramionami, nie mając ochoty na posępne metafory. Wojna nie była niczym przyjemnym, ale należało się z niej cieszyć, wycisnąć okazję do ostatniej kropli. Ich rodziny nie miały luksusu wygody, jaka towarzyszyła szlachetnym rodom albo nawet innym wasalom. Sallowowie przed laty zubożeli, Valhakisowie stracili ojczyznę. Poznali smak porażki, zahartowali się, stali silniejsi. Drzewo niesmagane wiatrem wyrasta na słabe, głosiło rodzinne motto.
Jakie wiatry zahartowały Lyssę? Wydawała się pewniejsza siebie niż przed laty, z jej posągowej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać, ale rozmową zdawała się bawić - jakby również pragnęła wybadać kuzyna.
Dobrze, zagrają w tą grę. Gdy naprawdę zależało mu na poznaniu czyiś emocji, po prostu sięgał po różdżkę - ale dzisiaj może porozmawiać na zasadach drogiej kuzynki, ta zabawa nawet go ciekawiła.
Cornelu, drgnął lekko na dźwięk zdrobniałego imienia, nagłej poufałości. Mało osób się tak do niego zwracało, tylko rodzina i najlepszy przyjaciel.
-Twoja przyjaciółka to mądra kobieta. Do niedawna nawet Londyn nie był bezpieczny. - przyznał, obracając kieliszek w palcach. -Napadnięto mnie nawet w tutejszym porcie, ale policja przykładnie ukarała sprawców. - pożalił się, ale na twarzy malował się tylko lisi uśmiech, zwiastujący kolejne słowa. -Ale to nie powód do lęku, co najwyżej do rozwagi i szlifowania własnych umiejętności z dziedziny samoobrony. Potrafiłabyś, Lysso? Odpłacić atakiem oszalałemu mugolowi albo rebeliantowi, który sięgnie po twoją sakiewkę, cnotę, życie? - zapytał bezpardonowo, nie owijając w bawełnę. Ja czołgałem się w błocie, gdy napadł mnie w Derbyshire dawny przyjaciel - pomyślał, ale do tamtego upokorzenia nie miał zamiaru się przyznawać. To kuzynkę chciał wybadać - jeśli wojna ją przeraża, niech nie wychyla nosa poza stolicę. Jeśli nie - mógłby wykorzystać jej talenty, jej odwagę, jej ekspertyzę. Znała się na runach - na czym jeszcze?
-Nie wszyscy. - poprawił ją, gdy uznała, że wszyscy w winiarni są upojeni swoją pozycją. -Ja patrzę dalej, Lysso. Nie mamy pozycji, dopóki nie jesteśmy na szczycie, ani dopóki na zachodzie kraju tli się ognisko rebelii. Ministerstwo chce je zdusić, a ja chcę być wtedy w pierwszym szeregu. - bohater wojenny Cornelius Sallow, to brzmiało pięknie. Wiedziała, że nie chodzi mu o czynną walkę, choć i do tego się uciekał. Polityka, bycie obecnym przy strategicznych decyzjach - to go interesowało.
Uniósł lekko brew, gdy wspomniała o wolności. Spojrzenie złagodniało, a Sallow raz jeszcze poczuł ciężar nie do końca swojej tajemnicy. Valerie Vanity, żona okrutnego męża. Męża, którego zabójstwo zlecił aby podarować tej młodej śpiewaczce wolność - jeszcze miesiąc, a spróbuje zagarnąć ją dla siebie. Obiecał sobie, że pozwoli Valerie przeżyć "żałobę" i poprosi o jej rękę w połowie lutego.
-Może rozumiem więcej, niż ci się wydaje, Lysso. - westchnął. -Korzystaj z pozycji mądrze, teraz wolno ci... więcej. - uśmiechnął się lekko. Był naprawdę ciekawy, co zrobi z tą wolnością.
A teraz słyszał o piętnach i planach naukowych wypraw. No proszę.
-Dokąd planujesz wyjechać? - spytał bezpośrednio, nie podchwytując żartobliwego tonu. -Masz odpowiednie nazwisko, a ja odpowiednią pozycję, spokojnie. Choć nie ukrywam, że łatwiej byłoby mi pociągnąć za sznurki i nie ocierać się o nepotyzm, gdybyś jawnie poparła odpowiednie... poglądy. Artykuł naukowy, który w zawoalowany sposób popiera politykę Ministerstwa i głosi wyższość magicznego świata nad niemagicznym byłby w sam raz, może być krótki felieton. - odchylił się lekko na krześle, wykładając karty na stół.




Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Winiarnia [odnośnik]27.01.22 0:45
Pytali. Raz po raz. Co zrobisz? Jak spędzi lata niegdyś złożone w ofierze na ołtarzu nierozerwalnej małżeńskiej przysięgi. Te oddane j e m u na własność. Nagle należące już tylko do niej. Nigdy ich nie posiadała, ani nawet samej siebie. Zawsze była czyjaś. Miała przyszłość, zapewnioną w niej rolę.
Wbrew własnej naturze przywykła.
Może tylko własna pycha i arogancja mąciły myślą, że w jakikolwiek sposób jej to przeczyło, że uległość musiano wtłoczyć w nią brutalną siłą. Igrać z dziecięcą naiwności, pociągać za sznurki młodzieńczych ambicji i zuchwałości, aż w końcu nasączyć trucizną i rozgoryczeniem. Może taka była. Może właśnie tego potrzebowała, by odczuwać sens. Wierzgać się w wyimaginowanych okowach dla własnego kaprysu, odnajdując w nich swojego rodzaju komfort. Poza własną wolą nie musiała brać odpowiedzialności za nic. Nawet za samą siebie. Za czyny, których się podejmowała.
W świetle przymusu odpowiedzi słowa blakły w urywkach wymijających zdań.
Nie wiedziała. Powinna mieć plan, prawda? Fantazjowała o wolności, fantazjowała o zerwaniu sznurków. Gdy te w końcu opadły? Była już wolna? Czy wciąż zamknięta w kajdany własnego umysłu.
Przywykła.
Stały się jej częścią. Zrosły się ze skórą.
Wyrwała je. Rany musiały się zagoić. Tkanki przybrać nowe, zabliźnione kształty.
Nie musiała odpowiadać na nic. Jedynie szukać. Poznać tą, którą się stała. W pędzącym biegu wojny domagano się, aby obrać stronę.
Ta została obrana lata temu, wbrew własnej decyzyjności. Gdy truchło ojca ku przestrodze zawisło na masztach delfickiej świątyni. Ona widziała jak wyglądają przewroty, bunty wycelowane wprost w ciemiężycieli. Za swoją wolność płacili krwią, dokładnie jak ci, którzy płacili koszty władzy.
- Niech tak będzie. Śmierć to głupota, sukces to spryt, a przekleństwo to tylko wymówka - słowa opuściły wargi bez większego wahania. Czy zgadzała się z nim? Nie wierzyła, aby świat rządził się tak prostymi prawami, pochodził wszak od chaosu. Arogancja mieszała się z głupotą. Spryt był swojego rodzaju cnotą, ten jednak nie miał władzy nad motłochem zmiennych. Przeznaczenie? Było jedynie uproszczonym konceptem, tak postrzegali rzeczywistość, by móc ją pojąć. Świat rządził się własnymi prawami, a oni byli na tyle zuchwali, by twierdzić, że je poznali. Że byli w stanie w jakikolwiek sposób go formować. Czy gdyby było inaczej przyszłość zaglądała, by do jej snów zdradzając jej bieg? Wiedziała, że jej ojciec upadnie zanim uronił krople krwi. Ból przychodził zanim jeszcze go poznała. Kto władał ich losem? Oni sami czy on należał jedynie do samego siebie nieporuszony ludzką zuchwałością?
Wierzyła w siłę. Umysł na tyle bystry, by opierać się kolejnym falom porażek, trudności. Wierzyła, że mają swojego rodzaju władzę nad własnym losem. Nie była ona jednak absolutna. Nic nie było.
Powietrze na chwilę zebrało się w płucach, niezbyt zachłanny łyk wina odsunął od niej widmo natychmiastowej odpowiedzi, pozwalając aby zaległa się między nimi cisza. Słowa formowały się w zdania, gdy nieśpiesznie odstawiała kieliszek. - Przetrwanie ma swoją cenę. Walorując życie własne, a te drugie, wybór jest jeden - spojrzenie bursztynowych oczu spotkało się z tym kuzyna - Zrobiłabym to co bym musiała zrobić.
Uśmiechnęła się miękko - I co tam widzisz? - zapytała, zerkając na niego zagadkowo. Czego pragnął? Do czego dażył? Co kryło się dalej. - Rebelianci mają ponoć silną pozycję na zachodzie. Opowiedzieli się za nimi lordowie tamtych ziem, lwia część ludności - słowa przybrały rzeczowy ton, opuściła je żartobliwa nuta. Rozumiała powagę tych zdarzeń. Ich sytuacja mogła się odwrócić diametralnie, jeśli tylko buntownicy zewrą szeregi i zaczną napierać na granicę, rozszerzać je. - Parkinsonowie nie słyną z zamiłowania do wojaczki. Sądzisz, że będą w stanie utrzymać swoje tereny? - zapytała.
- Cóż, doszły mnie słuchy że pewien hiszpański szlachcic ma zamiar otworzyć do wglądu swoją kolekcję. Eric opowiadał mi o nim. Ponoć fascynuje go kultura archaicznej Grecji i ma w swoich zbiorach wiele białych kruków traktujących o okultystycznych praktykach wyroczni delfickich. Podczas przewrotu wiele z tych dzieł skradziono, zniszczono. Niewiele się ostało. To może być jedna z niewielu okazji, by móc się z nimi zapoznać. Zbadać pewne kwestie. Nie będę cię tym zanudzać - pokręciła lekko głową. Zdawała sobie sprawę z tego, że mógł nie podzielać jej zainteresowań. Mogła zostać tu i handlować zaklętymi przedmiotami, zaklinać własne. Na to zawsze był czas. Umysł zaklinacza jednak potrzebował ciągłych zagwostek, poszerzania perspektyw. - Przemyślę to, Corneliusie, nie jestem typem publicysty. Moja rodzina stoi po odpowiedniej stronie, o to nie musisz się martwić. Jakiego innego jawnego uczynku mógłbyś ode mnie oczekiwać? - zapytała, uśmiechając się szerzej, gdy zarzucała przynętę - Ponoć wśród hiszpańskich elit panuje wielkie poruszenie spowodowane wydarzeniami w naszym kraju, stąd też wystawa kolekcji - czarna magia była przez laty owiana złą sławą, teraz ludzie chętniej okazują jej szacunek jako jednej z nauk. Takie wydarzenia to wspaniała sposobność, aby podzielić się wiedzą i poglądami.





the chains are broken
but are you truly free?
Lyssa Valhakis
Lyssa Valhakis
Zawód : runistka, badaczka, zaklinaczka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
not yet corpses.
still, we rot.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9437-lyssa-valhakis-budowa#286941 https://www.morsmordre.net/t10509-atlanta#318453 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10511-skrytka-bankowa-nr-2169#318466 https://www.morsmordre.net/t10510-lyssa-valhakis#318461
Re: Winiarnia [odnośnik]08.02.22 8:16
-Dokładnie. - uśmiechnął się z satysfakcją, gdy mu przytaknęła, choć trudno powiedzieć, czy szczerze. Znał przecież jej matkę, mistrzynię pochlebstw. Musiała zaszczepić Lyssie świadomość, że droga do męskiej aprobaty i męskich serc wiedzie przez przytakiwanie. Może i był jej kuzynem, ale zdawał sobie sprawę, że łechtanie jego ego jest użyteczne - że może się przydać Lyssie Valhakis ze względu na swoją pozycję. Pytanie tylko, kiedy i w czym. Już dzisiaj miała poprosić go o pomoc przy zorganizowaniu wyjazdu, czy upatrywała w wysoko postawionym kuzynie jeszcze innych korzyści? A może chciała zbudować relację na zapas, by mieć asa w rękawie dopiero w razie potrzeby?
Czy był cyniczny, myśląc o jej intencjach w ten sposób? Wszyscy byli, w ich mowie płynęło srebro, a w krwi spryt węży i druidów. Może i zostawali badaczami, naukowcami, Krukonami, ale rodzinne wartości były silne, nawet gdy przybierali inne nazwiska. Z burzą ciemnych włosów nie wyglądała jak typowa pani Sallow, ale została przez jedną wychowana. On zresztą też nie kierował się przecież tylko sentymentami. Imponowało mu, że ma teraz w rodzinie bogatą i wykształconą wdowę, podświadomie zastanawiał się, co mógłby na tym ugrać.
W oczach zabłysły iskry uznania, gdy potwierdziła, że zrobiłaby co musiała w razie napadu przez mugola.
-Doskonale, Lysso. Rad jestem, że nie muszę się obawiać o twoje bezpieczeństwo. Wygląda na to, że zagraniczne podróże cię... zahartowały. - przechylił lekko głowę, upił łyk wina. -Nie mogę tego powiedzieć o wszystkich damach w ojczyźnie. Niektóre nie wychylają nosa z bezpiecznych, czarodziejskich enklaw, nie dotarła do nich powaga tej wojny, a braki w dostawach ananasów przyjmują ze skrzywieniem nosa. - uśmiechnął się lekko, odrobinę pogardliwie. Tylko przy rodzinie pozwalał sobie na lekką drwinę z arystokratek, ale zarazem nie powiedział niczego, co mogłaby użyć przeciwko niemu. Ot, kuzyn żartujący sobie z kuzynką.
Dama, która skradła jego serce również miała szerokie horyzonty. Niecałe pół roku temu powróciła z Berlina, ale nie zwierzył się z tego Lyssie. Jeszcze miesiąc aż minie przepisowa żałoba, aż porozmawia poważnie z Valerie.
Uniósł lekko brwi, gdy to Lyssa przybrała poważny ton - słowa o wojnie, niektóre wręcz prowokujące albo odważne. Niewielu krytykowało lordów Parkinson tak wprost.
-Sądzę, że zagłodzimy rebelię. Wydarliśmy im Staffordshire, są za słabi, by walczyć o nowe ziemie, a co dopiero je utrzymać. - przyznał. -A propaganda potrafi zdziałać cuda. - wzruszył lekko ramionami, choć nie zdradził, co dokładnie ma na myśli. Dotarcie do serc ludności? Tego nie mógł zrobić bez czynniejszego zaangażowania lordów tamtych ziem - czy to o tym myślał, gdy wyginał wargi w lodowatym, nieco kpiącym uśmiechu? Pewnych kwestii nie mógł jej zdradzić, ale może mogła znaleźć odpowiedź w jego stalowych oczach. Czy troszczył się o Gloucestershire? Nie. Wątpił, by je stracili, ale jeśli rebelianci wykrzesają z siebie jakieś zaskakujące siły, to pieśń propagandowa sprawi, że hrabstwo odejdzie w zapomnienie. Nieistotna część Anglii, zepchnięta w odmęty niepamięci. Czy ktokolwiek pamiętał dziś o Manchesterze, o pięknym Derby, o lasach Dorset? Nie - zdrada, zdrada, zdrada, tylko o tym powinni pamiętać. -Najpierw Shropshire, potem cały świat. - przypomniał kuzynce, dopijając wino. -A Shropshire trzyma się mocno. - to los rodzinnego hrabstwa najmocniej leżał mu na sercu, to ono będzie ich bastionem na zachodzie.
Z uwagą wysłuchał jej informacji o hiszpańskiej kolekcji. Nie zanudzała go.
-Kontakty z Hiszpanią są cenne, lord Alphard Black bardzo o nie dbał. Teraz, gdy go zabrakło, mogą potrzebować... miłego słowa o angielskim Ministerstwie, a dzielenie się wiedzą i poglądami to wspaniałe uzasadnienie podróży. Załatwię ten świstoklik i stosowne pozwolenia, Lysso - a gdy będziesz czarować Hiszpanów, nie zapomnij wspomnieć dzięki komu udałaś się w tą pasjonującą podróż. I ostrożnie wspomnieć, że czarna magia jest teraz u nas legalna, że sięgamy po nowe granice nauki. Że odzyskaliśmy swoje dziedzictwo i nie lękamy się już pełni magicznego potencjału - zakazanych do niedawna zaklęć, klątw... legilimencji. - wyliczył na jednym wydechu, niczym figurę retoryczną, ale uśmiechnął się jakoś dziwnie.
Nie powie jej więcej, jeszcze nie - ale jeśli kiedyś poprze właściwą stronę oficjalnie, wtedy wraz z innymi patriotami dowie się o jego darze. Najlepiej bezpośrednio od niego, lubił mieć kontrolę nad tym, co mówiło się o jego talentach w gronie sojuszników Rycerzy Walpurgii.
-Korzystaj z życia, kuzynko. - uśmiechnął się, dopijając wino. -Wygląda na to, że wdowieństwo ci służy. Chodźmy, pokażę ci mój dom. - zaproponował, widząc, że i jej kieliszek jest już pusty. Tam będą mogli porozmawiać swobodniej, może nawet nie o polityce. Może spyta co u jej matki, tak naprawdę i opowie jej o swoich nadziejach na ożenek. Może.

/zt :pwease:


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Winiarnia [odnośnik]09.05.22 0:32
Czy owa intencjonalność nie leżała w ludzkiej naturze? Pragnęli jedynie karmić własne potrzeby. Wszystko co robili dyktowane było ich wypełnieniu. Od tych prymitywnych, najprostszych po bezpieczeństwo, zapewnienie sobie emocjonalnego komfortu, samorealizacji. Nie robili niczego bez przyczyny. Czy nie właśnie w taki sposób ich wychowywano? Czy nie tym właśnie byli? Oni. Sallowie. Valhakisowie.  W ich domach nie było zdrowej miłości. Jedynie postępująca świadomość tego, że każde z nich służyło czemuś. Byli narzędziami w dłoniach innych. Ona służyła ojcu, matce, wujowi. Wkrótce dostrzegła również, że i jej braci obdarto z dawnej niewinności. Że oni wszyscy służą i zniewalają. Nie było w niej tęsknoty za rodziną. Więź jaką dzielili nie była naznaczona bezwarunkowym uczuciem znanym jej jedynie z kart powieści. Tworzyli splot zależności, a pojęcie jego istnienia było swojego rodzaju oczyszczeniem. W duszącej się  parą machinie tworzyła zaledwie trybik. Była kobietą, która musiała przetrwać w opresyjnym, patriarchalnym systemie, a jedynym na to sposobem było pojęcie reguł gry i postępowanie według jej zasad. Owe rodzinne więzi tworzyły trajektorię tętnic napędzający cały system. Stare rody trwały. Oni trwali, bo kurczowo trzymali się symbiotycznego układu, który stworzyli. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie żyje sama sobie, a niezależność, indywidualność chociaż niosły za sobą wyidealizowaną wizję narkotycznego upojenia, były jedynie iluzją. Nie pragnęła jedynie przetrwania i bezpieczeństwa. Pragnęła czuć. Władzę. Spełnienie. Siebie. Poznać to co było nie poznane.
Nie musiała wracać. Zdawała sobie jednak sprawę jak krótkowzrocznym rozwiązaniem byłoby pozostanie za granicą. Fortuna Erica nie była nieskończona. Podzielona między wdowę i jego krewnych, w lwiej części wydana na stare długi. Mogła zapewnić dobre życie, jednak na krótko. Lyssa zaś nie przywykła do życia bez wygód i nie miała zamiaru się do niego przyzwyczajać. Nie była już dziewczyną, która zdolna była powierzyć swoje życie w ręce krewnych. Nie mogła im ufać. Nie było tu miejsca na sentymenty. Potrzebowała ich jednak. Wyeksplotowali ją. Zaciągnęli dług i teraz miała zamiar go odebrać. Nie siłą, a cierpliwością. Grając w tą samą grę, w którą nie potrafiła grać kiedyś. Teraz jednak nie była przestraszoną podlotką.
Ponury uśmiech zatańczył na wargach - Owszem. Mój mąż nauczył mnie wiele o przetrwaniu. Powinnam być mu wdzięczna. Gdyby nie on pewnie byłabym jedną z tych niezadowolonych pań, o których mówisz - odparła niemal pokornie. Nie miała zamiaru mówić o nim źle, nie ufała kuzynowi na tyle, aby zdradzać pieczołowicie skrywanych sekretów małżeństwa. Wolała iluzję utraconego szczęścia. W niej nie odgrywała roli ofiary Erica, wuja, pochopnych decyzji, które podjęła w przeszłości. Mogła cieszyć się opinią żony, która była szanowana przez swego męża na tyle, że nie pozwalał by opuszczała jego boku. Tą twarz miał widzieć jej kuzyn, nawet jeśli była jedynie zrośniętą z jej prawdziwą skórą maską.
…A propaganda potrafi zdziałać cuda.
- Jak i desperacja - uniosła lekko brew, kończąc za niego zdanie. Zdawała sobie sprawę, że podobnie jak ona, Cornelius nosił własne maski. Ludzie nie mogli dostrzec w nim niepewności, zawahania. Musiał sprzedawać im wizję świata, w którą chcieli uwierzyć. Nie wierzyła jednak w słabość rebeliantów. Stanowili zagrożenie. Jeszcze większe, gdy byli głodni i sterroryzowani. Nie mieli wiele do stracenia, a doskonale wiedziała że przetrwanie było silnym instynktem. I wiedziała, że mogli nadejść w każdej chwili. Podobnie jak lata temu, gdy bojownicy rozdarli stary porządek panujący w Grecji.  O tym jednak nie wypadało mówić na głos. Niepokój tworzył chaos. - Wierzę jednak, że twoje plany zakończą się sukcesem.
Pozwoliła, aby dyskusja potoczyła się dalej, aż w końcu opróżnili kieliszki. Wspomnieli kilka starych historii, skomentowali nowy, lepszy Londyn. Skorzystała z jego zaproszenia, ciekawa tego co odkryje w samotni Corneliusa. Pozwoliła, aby wkradła się między nich odrobina swobody. Wszakże nie pojawiła się tu, aby ich podzielić, a wzmocnić więzy krwi.
|zt





the chains are broken
but are you truly free?
Lyssa Valhakis
Lyssa Valhakis
Zawód : runistka, badaczka, zaklinaczka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
not yet corpses.
still, we rot.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9437-lyssa-valhakis-budowa#286941 https://www.morsmordre.net/t10509-atlanta#318453 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10511-skrytka-bankowa-nr-2169#318466 https://www.morsmordre.net/t10510-lyssa-valhakis#318461
Re: Winiarnia [odnośnik]11.02.23 12:23
| 2 lipca

Winiarnia, skryta przed wzrokiem nie tylko mugoli, ale i klienteli o przeciętnych portfelach, powitała Deirdre ze wszystkimi dyskretnymi honorami. Nie pojawiała się tu pierwszy raz, swego czasu wiele razy zasiadała za dębowymi stolikami, przejęta i opanowana, starając się zachować pozory perfekcji. Teraz nikt zapewne nie powiązałby tamtej zestresowanej panienki z równą grzywką, włosami w ciasnym warkoczu i czujnym spojrzeniu z obecną personą madame Mericourt. Czarownicy pewnej siebie, władczej, zadbanej w każdym nienagannym calu. Nawet egzotyczna uroda działała na jej korzyść, zlewała się z innymi reprezentantami azjatyckiej mniejszości magicznego Londynu, wyróżniając się dopiero od niedawna, gdy roztoczyła swą opiekę nad tym wspaniałym miastem. Dziś nie pojawiała się jednak w winiarni z oficjalną wizytą, zależało jej na dyskrecji, odmówiła więc usadzenia przy wspólnym stole z burmistrzem jednej z magicznych dzielnic. Zjawiła się tutaj prywatnie, zakomenderowała doprowadzenie do jednej z intymniejszych loży na piętrze. Jak zwykle była sporo przed czasem: wrodzony perfekcjonizm i punktualność się opłacały, lubiła metaforyczną kontrolę, jaką przejmowała nad miejscem spotkania, gdy to ona pojawiała się na miejscu pierwsza. W przypadku tego wieczoru nie było to działanie niezbędne, wierzyła, że wypracowała już z Corneliusem nowe zasady owocnej współpracy, nie mające niczego wspólnego z zależnością sprzed lat, gdy to on wprowadzał ją - słabą, zaniepokojną i zestresowaną - na salony. Dziś mieli je tylko celebrować. I rozmawiać o interesach, mniej lub bardziej konkretnie.
Kiedy tylko Sallow pojawił się w progu loży i zajął miejsce, skinęła mu głową. Nie podnosiła się, by zaprezentować piękno sukni, jaką ubrała, w całości. Czarny materiał oblekał ją od stóp do szyi, jedynie złote hafty wzdłuż dekoltu i długich rękawów mogły świadczyć o wysokiej cenie stroju. Włosy miała rozpuszczone, rzadka łaska, jaka spotkała Sallowa; być może była to luźna aluzja do ich przeszłości, tylko przy nim, w ich wspólnym, drogim domu, pozwalała sobie na podobną swobodę, rezygnując z warkoczy. Było, minęło; czasami zastanawiała się, czy Cornelius w ogóle był w stanie połączyć dawną Deirdre z tą obecną; tak wiele się zmieniło, tak wiele umarło, zginęło bezpowrotnie w chaosie wydarzeń, ciosających czarownicę z jakichkolwiek słabości.
- Domaine de la Romanee-Conti Grand Cru. Zamówiłam już - rzuciła w ramach powitania, spoglądając na zasiadającego naprzeciw niej czarodzieja. Pamiętała, jakie wino lubił. I na jakie rzadko sobie pozwalał; pili je dwa razy, jeden, ten bardziej pamiętny, tuż po zaręczynach. Drażniła się z nim tą subtelną aluzją? Być może. A być może nawet nie pamiętał tego trunku, zajęty i zafascynowany nową miłością w postaci nie tak młodej panny młodej. - Co znalazł Dirk? Mamy coś konkretnego dotyczącego Hoggsa? - dodała po sekundzie, nie czekając na serię nudnych uprzejmości. Ułożyła łokcie na stole, zapewne nieelegancko, i ułożyła brodę na splecionych dłoniach, spoglądając wprost w twarz byłego narzeczonego. Postarzał się, znacznie, lecz z jego oczu biło dawno niewidziane zadowolenie. Satysfakcja, tak pasująca do święcącego triumfu propagandzisty, współpracującego blisko z Czarnym Panem. - Chyba, że wolisz zacząć nasze spotkanie od niezobowiązującej pogawędki...Jak się ma twoja umiłowana żona? Owocnie celebrujecie miesiąc miodowy? Rola przyszywanego ojca nie sprawia ci problemu? - zagadnęła nonszalancko, od razu poruszając kilka kłopotliwych tematów. Ciekawe, czy Corneliusa będzie stać na szczerą odpowiedź, jakiej była szczerze ciekawa. Mężczyźni rzadko akceptowali potomstwo innego samca, zwłaszcza, kiedy sami nie posiadali dziedzica. Znała Sallowa na tyle dobrze, by wiedzieć, jak zależało mu na rodzinie, bynajmniej z przyczyn uczuciowych - ta najmniejsza komórka społeczna dawała wiele siły przebicia w polityce, a perfekcyjne życie prywatne otwierało wiele zamkniętych drzwi.

| locus nihil



there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Winiarnia [odnośnik]11.02.23 12:23
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Winiarnia [odnośnik]01.03.23 4:37
Najpierw zobaczył jej krucze włosy. Czerń sukni zlała się z ich falą i z półmrokiem sali. Teraźniejszość zlała się ze wspomnieniami. Kiedyś u w i e l b i a ł jej rozpuszczone włosy, spływające swobodnie po ramionach. Widok jakże odmienny od ciasnych upięć w Ministerstwie, widok przeznaczony tylko dla niego. Pamiętał, jak uciekała wzrokiem, gdy pierwszy raz rozpuściła dla niego włosy, gdy pierwszy raz zsunął rękaw sukni z jej ramienia i musnął rozgrzanymi dłońmi nagą, chłodną skórę. Pamiętał, jaka była nieśmiała i jak piękny był jej uśmiech i jak tłumiła własne westchnienia. Nigdy nie zapominał.
Krucza fala włosów w ich winiarni była czymś innym niż ich widok we wspólnym domu, intymnej sypialni. Czymś publicznym, irytująco wulgarnym - choć wulgarne nie wydałyby mu się w takim miejscu umodelowane w z pozoru swobodną burzę jasne loki Valerie.
Nie zabrał tu jeszcze Valerie, choć winiarnię dzielił tylko krótki spacer od ich domu.
A Deirdre nie zabrał w żadne z miejsc, które dzielił kiedyś z Laylą - ani nad Tamizę, ani do swojej ulubionej kwiaciarni. Wydawały mu się zbyt proste, ale tak naprawdę nie chciał mieszać wspomnień, mieszać światów. Trzy kobiety, trzy epoki, tak powinno pozostać. Tsagairt Mericourt, w żałobnej czerni, wróciła do jego życia niespodziewanie, nieświadomie zmuszając go do czegoś, czego się po sobie nie spodziewał - wybaczenia i szacunku.
Czasem zastanawiał się, czy kochała swojego męża, czy może był kolejnym frajerem kimś poślubionym dla ambicji. Chyba wolał tą pierwszą wersję.
Odrobinę zirytowało go, że przyszła wcześniej od niego - choć zjawił się w lokalu kilka minut przed czasem - ale szybko wytłumaczył sobie, że nie było sensu się z nią ścigać. Pamiętał jej punktualność z dawnych czasów, potrzebę kontroli, perfekcję.
Docenił wybór intymnej loży, choć nie wątpił, że kelner zwolniłby dla Namiestniczki Londynu każde miejsce.
-Dziękuję. - odpowiedział kurtuazyjnie, zamiast powitania. -Moje - niegdyś nasze -ulubione. - przyznał, choć wiedziała. Przyznał na głos, by dać jej tą satysfakcję.
Spojrzał w jej czarne, nieprzeniknione oczy. Nigdy nie potrafił odczytać jej emocji, ani wtedy, ani teraz. Może dlatego go niegdyś fascynowała, choć z perspektywy czasu żałował, że uznał magiczne czytanie uczuć za odległe od miłości, że nie sprawdzał legilimencją jej tętna i prędkości oddechu. Zabiłoby to romantyzm, ale ułatwiło mu życie.
Z Valerie nie popełniał dawnych błędów, choć i tak mógł czytać z żony jak z otwartej księgi. Ekspresyjna, uczuciowa i jasnowłosa, stanowiła przeciwieństwo Deirdre.
-Znalazł trop, prowadzi do Lancashire. - pochwalił się od razu. -Teściowa Hoggsa tam mieszka i - Dirk pogrzebał trochę w kartotekach, policja sprawdziła jej nazwisko - pochodzi z rodziny mugolaków, nie mugoli. Być może to oni skontaktowali ich z Longbottomem. Fakt, że Hoggs ma za żonę krewną czarodziejów można wykorzystać propagandowo, nawet mugole będą się tego bać - ale zamiast siać plotki, wolałbym go złapać. Po zawieszeniu, rzecz jasna. - westchnął. Informacje były cenne, ale gdyby Hoggs był niezwiązanym z czarodziejami mugolem, który ukrywa się gdzieś w Londynie - mogliby go złapać łatwiej, dyskretniej, nawet teraz. Zawieszenie broni nie obejmowało mugoli. Obejmowało za to czarodziejów, a Lancashire to tereny wroga.
Nie mogli ryzykować.
-A masz ochotę na niezobowiązującą pogawędkę? - uniósł lekko brew, szczerze ciekaw. Mógł ją tym zabawić, chciał by ich relacja wyszła poza ramy współpracy. Zbyt trudna, by prosto nazwać ją przyjaźnią, ale obiecująca.
Kiedyś ją kochał i był ślepy, ale teraz rozumował trzeźwo - ona też. Wciąż mogli sobie wiele dać. Zarówno sukcesy, jak i swego rodzaju zrozumienie.
Valerie nie mówił o tym, co robił - tylko dlaczego to robił. Gdy zobaczyła martwego rebelianta, nie wyprowadził jej z błędu gdy spytała Dirka, czy wróg stracił przytomność. Przy Deirdre z zimną krwią zasztyletował człowieka. Widział, jak używała czarnej magii i jak ta magia zwracała się przeciwko niej. Zmuszał do pisania felietonów człowieka, którego trzymała pod Imperiusem. Bał się tej potęgi, ale nie wzdrygał się ze strachu.
-Staramy się o dziedzica. - przyznał, bez skrępowania. Wiedział, że im się udało, ale nie zamierzał nikomu przyznawać, że przed ślubem. Będą się zatem starać. -Prawdziwego ojca. - poprawił Deirdre, wzruszając ramionami. -Nie jest moja, ale adoptowałem ją, zepchnę w zapomnienie nazwisko jej biologicznego ojca. Jest mała, sama zapomni szybko i będę jedynym ojcem, jakiego znam. Odziedziczyła po matce urodę, korzystnie wydam ją za mąż. - upił wina, spojrzał na Deirdre porozumiewawczo. Zdziwi ją ten hojny gest, czy zrozumie? Piękna córka była cennym darem, nie zamierzał się go zrzekać tylko dlatego, że spłodził ją ktoś inny. A zarazem Mericourt znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że nie zamierzał pozwolić jej zapamiętać innego, że propagandowo wykorzeni każde jego wspomnienie z własnej rodziny. Nigdy nie lubił się dzielić, niczym.
-A ty? Rola namiestniczki upaja czy na szczycie bywa samotnie? - zaciekawił się. Czy spełniła swoje dawne marzenia? -Będziesz pierwszą w historii kobietą, która otworzy Festiwal Lata. - uniósł kieliszek z winem. Pierwszą w historii, bo zawsze robił to nestor Prewettów. -Za festiwal. I za ciebie. - zaproponował toast.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Winiarnia [odnośnik]04.03.23 20:17
Zauważyła, gdzie powędrowało jego spojrzenie. Nie poszukiwał głębokiego dekoltu, nie ślizgał się po łukach sylwetki, widocznych zza ażurowego stolika, nie obrysowywał wzrokiem pełnych ust - to włosy przykuły jego uwagę. Czarujące. Czułe, niemal. Pamiętała, że lubił ją taką, swobodniejszą, choć dla niej, wtedy młodej, niepewnej i zagubionej, podobna nonszalancja wyglądu przynosiła raczej wstyd niż kokieteryjną wyższość Tak wiele się zmieniło, pewne rzeczy pozostawały niezmienne. Jej perfekcjonizm, jego słabości - i jego ulubione wino. Uśmiechnęła się lekko, miała nadzieję, że docenił ten gest subtelnej przewagi, jaką chciała zachować podczas tego spotkania. Miało charakter prywatny, swobodny, sama przecież chciała się z nim zobaczyć i przystała na spędzenie razem cennego dla namiestniczki czasu, nie potrafiła jednak w pełni - szczerze - się rozluźnić. Być może na dobre zatraciła już tę umiejętność. Naiwnie sądziła, że gdy osiągnie sukces, będzie w stanie zaprzestać stałej walki o dominację, opuści nieco gardę, przestanie być niczym spięta wiecznie żmija, gotowa do ataku, lecz myliła się. Nawet w przypadku przyjacielskiej pogawędki przemycała drobne przypomnienia o tym, kto był w tej relacji górą - i mniej drobne podkreślenia swego wystudiowanego profesjonalizmu. Tak, jakby nie mogła pozwolić sobie na uczucia, jakiekolwiek, nawet te proste, zdrowe, ot, na oczywistą dość sympatię do sojusznika, któremu mogła zaufać z własnym życiem.
- Lancashire. Świetnie. Wiemy już, gdzie powinniśmy zintensyfikować nasze działania. Wywiadowcze, oczywiście, by zebrać jak najwięcej pewnych informacji - podsumowała krótko, ukrywając ulgę, z jaką przyjęła wieści o pochwyceniu śladu. Potrzebowali Hoggsa, im szybciej, tym lepiej, Dirk wywiązał się z powierzonego mu zadania, mogli więc zacząć zastawiać sidła. Z opóźnionym magicznie zapłonem, skrzywiła się - pierwsza taka widoczna reakcja - na wspomnienie zawieszenia broni. Za Czarnym Panem poszłaby w ogień, zrobiła to wiele razy, niemal dosłownie, nie negowała również politycznych decyzji Cronusa, ale odczuła ją osobiście. Krwawe polowania oraz egzekucje stanowiły niemal jedyną rozrywkę, odskocznię, wentyl bezpieczeństwa, teraz utraciła je bezpowrotnie, nie tylko z powodu rozejmu, ale i zajmowanej pozycji. - Zajmiesz się pozyskaniem informacji dotyczących jego krewnych i możliwego miejsca pobytu? - spytała uprzejmie, wiedząc, jaka była odpowiedź, dawała mu jednak łaskawą szansę uznania tego za opcję. Potrafiła być tak wspaniałomyślna. - Co myślisz o rozejmie? I jak rozmawiało ci się z tym ryżym zdrajcą krwi? - dodała po chwili, tym razem poważniej; szczerze chcała też poznać jego zdanie. I być może dowiedzieć się nieco więcej o pertraktacjach z Prewettem. Te tematy były bezpieczne, intrygujące i bezosobowe. Gładkie. Nie pozwalające zaczepić pazurem ciekawości o cokolwiek, co mogłoby doprowadzić ją do uczuć. Co mogłoby ją zirytować, zaciekawić, zezłościć, rozczulić. Uczynić w oczach Corneliusa ludzką; znów chciała sprzeczności, chciała widzieć w nim kogoś w rodzaju przyjaciela, był przecież jednym z niewielu ludzi - jeśli nie jedynym - którzy znali ją tak długo, jeszcze przed wydarzeniami, o jakich wolałaby zapomnieć. Sallow o nich nie wiedział, nie miał pojęcia o dysocjacyjnej fudze wygrywanej w Wenus, to również stawiało go wysoko na potencjalnej liście...bratnich dusz. A tych powinna gromadzić wokół siebie więcej, wkroczyła do polityki, musiała szukać sojuszników, już nie tylko w skąpanych krwią zakamarkach, ale i na jasno oświetlonych salonach. Kto nadawałby się do tej roli lepiej od Sallowa?
To dlatego oparła się wygodniej o obicie sofy, nieco rozluźniając ramiona. Wzrok pozostał jednak uważny, nie mrugnęła nawet, słysząc o staraniu się o dziedzica.
- Intensywnie? - spytała ze śmiertelną powagą, tak, jakby upewniała się co do częstotliwości spożywania przez Corneliusa eliksirów na smoczą ospę, a nie o stopień natężenia stosunków mających sprowadzić na świat miniaturę propagandzisty. Nie odjęła od twarzy polityka spojrzenia nawet wtedy, gdy tuż obok nich pojawił się kelner, zwinnie prezentując wino, dając je mężczyźnie do posmakowania - oczywiście, ona nie miała tu nic do gadania - i zaaprobowania, a potem równie gładko zakończył całą prezentację, nalewając drogiego trunku do kieliszków. - Nie jesteś prawdziwym ojcem. Dałeś to sobie wmówić? Wiem, że łatwo omotać zakochanego mężczyznę, ale...to ciągle pozostałość po obcym człowieku - weszła mu w słowo, jednak przemawiała zaskakująco łagodnie, niemal ze zrozumieniem. Polubiła Valerie. Piękną, utalentowaną, bystrą. Dusza towarzystwa, prawdziwy skarb dla polityka. Z małą wadą w postaci dziecka. Ile ta dziewczynka miała właściwie lat? Czy wkrótce odeślą ją do szkoły? - Powinieneś szybko usunąć ją z waszego domu. Z tego, co mówisz, wkrótce nie powinno być tam dla niej miejsca, skoro pojawi się twoje prawdziwe dziecko. Skąd w tobie ta delikatność? - spytała z uprzejmym zdziwieniem, upijając łyk wina. Aż zmrużyła oczy z zadowolenia. Wybitne. Niemal tak dobre, jak drogie alkohole z piwniczki Corentina, ukrytego skarbu Białej Willi. Przez chwilę milczała, ni to rozkoszując się wytrawną nutą na języku, ni to zastanawiając się nad pytaniem Corneliusa. Czy chciała w ogóle na nie odpowiadać? Przez moment wahała się, czy nie zmienić toastu, lecz uczyła się ignorować przebłyski fałszywej skromności. Zaakceptuj to, kim się stałaś, ciesz się tym, chociaż w tych krótkich chwilach, gdy pozwalasz sobie na zrzucenie części zbroi. Uniosła kieliszek i upiła kolejny łyk, odgarniając czarny kosmyk włosów z czoła za ucho. - To na dnie bywa samotnie. Szczyt jest całkiem przyjemny i obfituje w wiele znajomości. Czy korzystnych, czy nie, to się jeszcze okaże - odpowiedziała w końcu, sama zdziwiona swoją szczerością. Nie pojmowała fałszywej skromności i gloryfikowania biedy, Sallow nie miał pojęcia, jak nisko upadła; w porównaniu z czasami, gdy sprzedawała swoje ciało, jej życie stało się teraz bliskie ideałowi. - Będę. Jakieś sugestie, panie Sallow? - zniżyła głos do pomruku, nieco rozbawiona, bawiąc się kocim, słodkim brzmieniem. Pomimo dumy, ciągle nieco bawił ją fakt, że to ona, kapłanka Wenus, ma rozpocząć ceremonię tak powiązaną z płodnością i zmysłowością. - Powinnam podkreślić, że nasz festiwal jest jedynym słusznym? Przypomnieć o sile miłości - i o namiętności, jaką celebrujemy znacznie lepiej od prymitywnych terrorystów?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Winiarnia [odnośnik]31.03.23 18:11
Zauważał subtelnie wbijane mu szpile i sygnały dominacji - rozpuszczone włosy, pojawienie się na miejscu jeszcze przed nim, znajomość jego dawnych nawyków i wszystkiego, co mogło go rozproszyć i wyprowadzić z równowagi. Zauważał, ale nie potrafił ich nazwać, uchwycić. Bywał próżny, ale nie na tyle głupi by sądzić, że Deirdre poświęca czas i uwagę na przemyślenie jak lekko go rozstroić - może kiedyś, gdy walczyli o dominację w ich związku, albo gdy emocje wrzały w nich po burzliwym zerwaniu. Nie teraz, gdy czas zaleczył rany, gdy wyszli z roli byłych partnerów by stać się sojusznikami i kimś na kształt przyjaciół (czy w ogóle potrafili mieć przyjaciół?), gdy ona została Śmierciożerczynią i namiestnik Londynu, a on poświęcił się celom Rycerzy Walpurgii by podbudować własną pozycję. Przynajmniej z początku - pierwszy impuls by do nich dołączyć był oportunizmem, logiczną kontynuacją kariery w propagandzie, wsparciem strony silniejszej i wygrywającej. Gdzieś po drodze zachłysnął się sukcesami i medalami, ale i potęgą, kontrolą, której był świadkiem. Czarna magia przestała budzić grozę, a respekt. Krew już nie brzydziła, była koniecznością. Legilimencja, choć wciąż budząca lęk wśród czarodziejów - tabu, które pewnie się nie złamie - była przydatna dla ich celów. Zaczął za to bać się i nienawidzić mugolaków, po upokarzającej i otrzeźwiającej (nie docenił przeciwników i był nieostrożny) utracie pierwszej różdżki w Derbyshire. Ten świat stał się jego światem - zyskał więcej niż stracił. I nawet pewna nieufność lub rezerwa Deirdre nie bolały, bo najpierw nauczyła się nich od niego. Jeszcze przed wojną, jeszcze zanim zmieniło się jej życie, jeszcze zanim stała się Deirdre Mericourt - Deirdre Tsagairt, niewinniejsza i młodsza, mogła uczyć się polityki od kogoś, kto nie opuszczał gardy przy nikim. Chciał opuścić ją przy niej, ale chyba rozwiał tą iluzję, gdy wtargnął w jej wspomnienia w odruchu zazdrości i chęci kontroli.
Może to w tej rezerwie byli najprawdziwsi.
-Zajmę się tym, w połowie sierpnia będziesz mieć informacje zebrane w Lancashire. - przytaknął, wiedząc, że to i tak nie prośba, ale obydwoje byli zapracowani. A on lubił delegować obowiązki. -Ktoś z wiedźmie straży będzie w Lancashire skuteczniejszy niż ja czy Dirk. - Doge, w przeciwieństwie do Sallowa i Mericourt, był anonimowy, ale był byłym policjantem. Nie szpiegiem. -Poproszę Ministerstwo o wsparcie, ale twój podpis uświadomi im priorytet tej sprawy. - zaproponował. Był Rzecznikiem Ministra, może mógłby długo przekonywać kogoś ze służb do udania się do Lancashire, ale pozycja namiestnik Londynu popędzi ich do pracy szybciej niż jego słowa.
Zauważył, że skrzywiła się lekko na wzmiankę o rozejmie - chciał o to spytać, ale wyprzedziła cios, najpierw spytała o zdanie jego. Sprytnie.
-Rozejm ucieszy i cywilów i zwykłych żołnierzy. - odpowiedział gładko, propagandowo. Nie zdradzając co myśli sam, jako Rycerz Walpurgii, ani co powinni myśleć Śmierciożercy, dowódcy. Nie zrobili tego dla siebie, ale dla poparcia społeczeństwa.
Ach, i świętych tradycji, rzecz jasna.
-A święto pozwoli kontrolować narrację na temat tego, co jest nawet poza naszą kontrolą. Osiągnęliśmy sukcesy na froncie, ale hodowcy i cywile z całego kraju nie widzą Warwickshire i Suffolk i Staffordshire, niektórzy wciąż nie byli nawet w oczyszczonym Londynie. Codziennie widzą za to pogodę, dochodzą do siebie po ciężkiej zimie ledwo otrząsnęli się z anomalii. - nawet Czarny Pan nie był w stanie (choć może był, a jeszcze nie musiał próbować?) zahamować klęski pogodowej, ale rozejm był jego wolą. I wolą Ministra. Obydwoje wiedzieli, co robią - choć Ministra Cornelius mógłby jeszcze w duszy kwestionować, ale nie jego. -Anglia to nie tylko Londyn, nie tylko wyższe sfery, nie tylko wykształceni czarodzieje. Również ci przesądni, doświadczający głodu częściej od mugoli - mugole nie zagrażają im zresztą dzięki nam, ale ludzka pamięć jest krótka. - zbyt krótka. Ludzie byli niewdzięczni, zapominalscy, wygodni, prości - przekonywał się o tym, penetrując ich umysły. -Jeśli nie dopełnimy tradycji przodków, znajdą się szemracze, przesądni czarodzieje, którzy uznają, że to my jesteśmy winni kiepskiej pogodzie. I nie dotrze do nich logika ani Walczący Mag, choć nieustannie próbujemy. Z kolei obejście tradycji w Weymouth, ze zdrajcami, nie wchodzi w grę - dlatego rozejm i własny Festiwal Lata jest sprytnym pomysłem Czarnego Pana i Ministra, najmądrzejszym. - oczy rozbłysły z ekscytacją. W przeciwieństwie do Deirde nie cieszył się sadyzmem, co najwyżej irytował opóźnieniem w złapaniu mugolskich polityków - a to przecież niewielka cena. -Stworzymy własne tradycje, ty je stworzysz jako namiestnik miasta. Czyż to nie ekscytujące? Zapiszemy się w historii, wmawiając ludziom, że kontynuujemy historię. - uśmiechnął się lisio. -Prewett jest uparty, ale upór zgubił go w naszej rozmowie. Wynegocjowaliśmy odpowiadający nam rozejm, ale to my korzystamy - bo rozejm nie obejmuje mugoli. Sam przyznał, że nie ma nad nimi kontroli, nawet nie próbował znaleźć innego wyjścia. Zobowiązaliśmy się nie atakować ich pierwsi, ale oni w teorii mogą zaatakować nas - a ja zapowiedziałem w warunkach rozejmu, że wtedy odpowiemy z całą siłą, że życie czarodziejów jest bezcenne. - odchylił się na krześle, upił łyk podanego przez kelnera wina i skinął głową, na znak, że mu odpowiada. -Widziałaś mój skromny poradnik samoobrony przed mugolami w Walczącym Magu? Trwa rozejm, nikogo nie prowokujemy - ale wystarczy, że czarodziej poczuje się zagrożony gwałtownymi mugolami, a to oni zginą, nie on. Politycznie nie tracimy, a propagandowo same warunki zawieszenia udowodniły społeczeństwu, że mugole są nieobliczalni. Że nie są nawet podmiotem w dyskusji, która odbyła się jedynie między nami i "niedobitkami" rebelii. - obydwoje z Deirdre wiedzieli, że Zakon Feniksa dalej działa, ale podkreślił propagandową narrację o rozbiciu Zakonu. -Poza tym, ci, którzy jeszcze nie odwiedzili twojej stolicy - będą mieli powód, by to zrobić. Minister planuje wynająć pustostany po mugolach za symbolicznego knuta, pewnie już ktoś się z tobą konsultował, przyciągniemy tu tłumy. - pomagając planować Festiwal był wyraźnie w swoim żywiole.
-Wybacz, nie chciałem cię zanudzić - zreflektował się, bowiem negocjacje z Prewettem były bliskie jego sercu i trochę lubił się chwalić - ale nie zapominał, z kim rozmawia. -A ty, co sądzisz o zawieszeniu? - patrzył na nie przede wszystkim jako propagandzista, był szczerze ciekaw perspektywy Śmierciożerczyni, wojskowego spojrzenia na sprawę.
Miał dobry humor, więc na nazbyt osobiste pytanie o intensywność starań - odpowiedział rozbawionym uśmiechem.
-Zawsze dopinam celu. - skwitował, nie zamierzając się jeszcze chwalić tym, że dopiął, że uzdrowiciel potwierdził ciążę. Przedślubną, ale to zatuszują.
Uniósł lekko brwi, gdy postanowiła mu doradzić w sprawie pasierbicy.
-To nie charłak, to ładna dziewczynka czystej krwi, silnie manifestująca magię. Bardziej opłaca się usunąć każde wspomnienie o tamtym człowieku - nie starał się nawet ukryć zimnej nienawiści w głosie, Deirdre znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że myśl o innym mężczyźnie, innym mężu z własną żoną budziła w nim odrazę.
Wiedziała, co zrobił jej gdy założył (i czy wiele się mylił? Znał mężczyzn, to była kwestia czasu), że lord Black się do niej dobiera. Nie wiedziała, że do dziś nie był nawet w stanie żałować śmierci Alpharda, wciąż pamiętając niechęć do jego krewniaka. -niż przyszłą czarodziejkę, zdolną rodzić dzieci. Jak odsunięcie takiego dziecka by o mnie świadczyło, w społeczeństwie, w którym tak podkreślamy wagę czarownic czystej krwi? - adopcja była lepsze ruchem propagandowym. Nie zamierzał się przyznać Deirdre, że nie zamierza też łamać Valerie serca.
-Mogę ją korzystnie wydać za mąż i podbudować nią własną pozycję, czemu miałbym z rezygnować z zysku i obniżać jego wartość, skoro moje córki będą o kilka lat młodsze, a i tak liczy się tylko pierworodny syn? Gdyby była synem, rozmowa byłaby inna, ale jest córką, podobną do matki. A za dziesięć lat nikt - nawet ona - nie będzie pamiętał o nim. Pamięć bywa silniejsza niż nawet krew, to tak jakby nigdy nie istniał. - wzruszył ramionami, podchodząc do tego pragmatycznie, być może faktycznie podchodząc do tego odrobinę delikatniej z uwagi na to, że bękart był jego oddanym ochroniarzem. Że sam spłodził i porzucił bękarta, więc paradoksalnie mógł pomóc innemu dziecku, zmyć w jakiś sposób tamtą hańbę. Przechylił lekko głowę, prywatny temat i wino lekko ośmielały: -A ty i pan Mericourt? Planowałaś dzieci? - zapytał możliwie delikatnie, próbując zaspokoić nurtującą go od lat ciekawość, choćby po to aby zamknąć pełen rozdział. Chciał mieć dzieci z nią, z Deirdre, ale zdawała się gasnąć ilekroć poruszał ten temat - czy z nowym mężem była już gotowa?
-Cieszę się, że szczyt ci służy. - uśmiechnął się, a gdy spytała o sugestie - uśmiechnął się szerzej. -Wyobraź sobie, że nie, madame. Poradzisz sobie bez moich sugestii. - mógł ją zaskoczyć tym komplementem, wszak sugestie były jego pracą, wszak uwielbiał znać się na wszystkim najlepiej. -Oczywiście, w każdej chwili mogę pomóc, przeczytać wcześniej twoje przemówienie, jeśli będziesz chciała. Ale wierzę w ciebie. A namiętność to doskonały motyw przewodni. - doradził jeszcze, profesjonalniej.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Winiarnia [odnośnik]01.04.23 11:44
Gładkie przekazanie obowiązków oficjalnym rządowym służbom nie umknęło uwadze Deirdre. Zmrużyła oczy, podejrzliwie - i z uznaniem, załatwił to wyjątkowo płynnie, niemal nie spostrzegła, jak zwinnie ucieka od bezpośredniego zajęcia się tą sprawą. Rozumiała go, miał wiele na głowie, ona także, lecz coś w powołaniu do poszukiwań Hoggsa mundurowych wywoływało w niej niepokój. - Skąd wiesz, że nieopierzony kapral, świeżo awansowany z Tower lub z jakiegoś zapomnianego przez Merlina działu zaopatrzenia, będzie skuteczniejszy? - spytała powoli, słowo po słowie, dając mu szansę, by poważnie zastanowił się nad odpowiedzią. Jemu ufała, wbrew wszystkiemu, czego doświadczyła z jego ręki. Dirkowi także zaczynała, był wszak tylko narzędziem w dłoniach byłego narzeczonego. - Oczywiście możemy wykorzystać oficjalny zwiad, ale nie sądzę, by przesadnie się tym przejęli. A nawet jeśli - śmiem podejrzewać, że przejdą do agresywnego działania zanim zdołają przekazać nam informacje o miejscu jego pobytu - znała stróżów prawa aż za dobrze, doskonale wiedząc, co zazwyczaj kryło się pod wyprasowanym w kant mundurem. Ci, którzy przysięgali chronić czarodziejską społeczność i przestrzegać moralnych zasad, okazywali się najbardziej wynaturzonymi i nieostrożnymi osobnikami. Wystarczyło drobne niepowodzenie, woń krwi, poczucie władzy, a zmieniali się nie do poznania, niosąc zniszczenie. Korzystne podczas wojny, psujące plany w czasie delikatnych akcji, a taka przecież stała się misja poszukiwawcza szefów mugolskiego ruchu oporu. Musieli dotrzeć do Hoggsa żywego i gotowego do współpracy, a nie jego spłoszonego cienia lub rozwleczonego na płotach ciała. - Ale jak uważasz. Skoro ufasz wiedźmiej straży, z niecierpliwością będę oczekiwać informacji, które ci przekażą, Corneliusie - zakończyła z ujmującym uśmiechem, w jakim czaiła się jednak przestroga, wybrzmiewająca w czułości, z jaką wypowiedziała jego imię. Nie odpowiedziała na sugestię nakreślenia kilku słów do dowódców, jeszcze nie wiedziała, czy zamierza tego robić - wolała zadziałać zakulisowo, a oficjalną ścieżkę mogła przecież podjąć samodzielnie. Oddelegowanie zadania przez Sallowa wskazywało na trudności w organizacji czasu lub na przeznaczanie go na zupełnie inne rzeczy. Na zaspokajanie potrzeb młodszej małżonki? A może raczej na mącenie jej w głowie?
Albo, co było najbardziej prawdopodobne, na wyrafinowane bawienie się polityką. Rzucając pytanie o rozejm była pewna, że uzyska satysfakcjonującą ją odpowiedź - i nie myliła się. Rozsiadła się wygodniej, wspierając łokcie o blat stołu, zapewne nieelegancko, ale niezbyt ją to obchodziło. Lubiła go słuchać. To nie zmieniło od lat, tym przecież ujął ją za młodu, tym ją zafascynował i omamił. Pamiętała obiady i kolacje, bankiety i spotkania towarzyskie, spędzone właśnie na słuchaniu jego przemów, dysput, konwersacji. Imponował jej, zachwycał, ale to, co przyciągnęło ku niemu młodziutką stażystkę, stało się też przyczyną rozpadu ich relacji. Z czasem zaczęła zauważać, że jest tylko ładnym dodatkiem do tych występów, że gdy ona mówi - zostaje uciszona lub zignorowana, że jej słowa nie cieszą się żadnym uznaniem. Te czasy już minęły, przepracowała urazę i poczucie niesprawiedliwości, teraz mogła więc słuchać barwnej wypowiedzi Sallowa z wypisanym na twarzy zadowoleniem. Szczerym.
Nigdy nie potrafiła wczuwać się w przeciętnego mieszkańca Wielkiej Brytanii. Wychowana wśród liczb, regulaminów i zasad służby Malfoyom, niezbyt interesowała się całością społeczeństwa, skupiona wyłącznie na jego wierchuszce. Staż w Ministerstwie Magii również nie nauczył jej wrażliwości, tam jeszcze bardziej liczyły się interesy śmietanki towarzyskiej, układy i powiązania, znajomości pomiędzy możnymi i możniejszymi. Na większą, bo międzynarodową, skalę, lecz zasady pozostawały podobne. Porozumienia ponad szarą przeciętnością, z jej dobrem na sztandarach, z jej galeonami w kieszeni, lecz tak naprawdę bez poświęcania wiele uwagi potrzebom najgorzej sytuowanych. Hipokryzja nie raziła Deirdre, była pracoholiczką, nie idealistką. Wyrachowaną manipulantką potrafiącą budować kolejne aktorskie role na wzniosłych planach, tak, ale przecież w nie - zazwyczaj - nie wierzyła.
Wierzyła za to w Czarnego Pana i podejmowane przez niego decyzje.
- A więc wypijmy za doskonałe pomysły i Festiwal Lata - wzniosła kieliszek wina w geście toastu i skosztowała trunku. Perspektywa tworzenia historii budziła miłą ekscytację, widoczną w blasku jej czarnych oczu, nie tak martwych i matowych, jak zazwyczaj. - I za bezradność Prewetta. Nie dziwi mnie jego nieudolność, gdyby miał trochę więcej sprytu i mądrości, nie stałby się poplecznikiem szlamu i terrorystów - skwitowała z niezbyt przyjemnym uśmiechem, żałowała, że arystokracja utraciła tą gałąź błękitnej krwi, lecz cóż, sami ściągali na siebie zagładę. - I tak to Nottowie organizowali zawsze lepsze przyjęcia, nie mamy za czym tęsknić - dorzuciła, choć przecież dopiero od niedawna była zapraszana na celebrację dla elit. - I tak, czuję, że nadchodzące miesiące będą dla Londynu wyjątkowo korzystne - skwitowała, nie dzieląc się na razie własnymi pomysłami na podniesienie dobrobytu i renomy stolicy. Miała ich kilka, lecz dopiero niedawno przejęła obowiązki namiestniczki, trudniejsze niż się spodziewała, obarczone wieloma ograniczeniami. Miała nadzieję, że po upalnym lecie zdoła wprowadzić w życie pierwsze zmiany, na razie pozostające w sferze planów. - Rozejm ma wiele korzyści, wierzę, że przyniesie poprawę sytuacji gospodarczej i podniesie morale społeczeństwa. Osobiście jednak...cóż, nieco utrudni mi szukanie relaksu, lecz myślę, że znajdę zastępcze rozrywki - odpowiedziała powoli, z leniwym uśmiechem, rozciągającym się powoli na jej twarzy tak, że w policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Żałowała, że rozlew krwi został zahamowany, nie chciała też bawić sie w udawaną obronę przed szalonymi mugolami. Liczyła, że odnajdzie przyjemności, ich zakres ostatnio poszerzył się o bardzo znaczące, półwile punkty. To o nich myślała, nie o radosnych i beztroskich chwilach z dziećmi; te, choć w dziwny sposób satysfakcjonujące, nie dawały jej podobnego wytchnienia, co rozczłonkowywanie szlamu i krwawa bliskość z Rosierem. Cornelius wydawał się za to niezwykle rodzinny, nie dziwiło jej to, zawsze pragnął przecież stworzenia idealnej familii, doprowadzającej sylwetkę polityka do perfekcji.
Słuchała wypowiedzi dotyczących córki z uwagą, lekko unosząc brew. Wyczuwała jego emocje, negatywne, tym bardziej dziwiła ją tak wspaniałomyślna postawa. Pozwoliła mu jednak mówić bez przerywania, snuć plany na temat przyszłości dziewczynki, dla niej - zdecydowanie zbyt wspaniałomyślne. Dawny Cornelius nigdy nie wziąłby żony skalanej już innym mężczyzną, z owocem owej miłości dojrzewającym obok każdego dnia, lecz czyż obydwoje nie zostawili przeszłości daleko za sobą? - Tatuś roku, Corneliusie. Zawsze wiedziałam, że sprawdzisz się w tej roli doskonale - podsumowała tylko tonem niemożliwym do odgadnięcia. Kpiła, czy mówiła prawdę? Odłożyła kieliszek i spojrzała mu prosto w oczy, zadając w końcu jedyne pytanie, które cisnęło się na usta w kontekście całej jego opowieści o rodzinnym szczęściu. - Usuniesz dziewczynce wspomnienia o jej ojcu legilimencją? To samo zrobisz z Valerie? - jej głos był spokojny, niemal przychylny. - Daj spokój, Nell, nie mów, że o tym nie myślałeś - dodała, zanim zdołałby się oburzyć lub gwałtownie zaprzeczyć, specjalnie używając dawnego zdrobnienia, używanego tylko w domu, w zaciszu sypialni lub salonu. Pamiętała, co jej zrobił. Pamiętała jak śmiało sięgnął po najpodlejszą ze sztuk umysłu - i to w sprawie znacznie bardziej błahej i o mniejszych konsekwencjach niż zapewnienie sobie idealnej partnerki i córki.
Chociaż, czy właściwie było to aż tak odmienne? Jak skończyłaby się ich historia, gdyby wtedy nie uciekła? Największy błąd jej życia, doprowadzający ją finalnie do największego sukcesu. Cierpienie się opłaciło, wtedy o tym nie wiedziała; wiele razy chwiejąc się na krawędzi samozniszczenia, żałując podjętej decyzji. Było, minęło, siedzili teraz naprzeciwko siebie jak równy z równym - albo jak namiestniczka z wpływowym politykiem.
Znów wsparła łokcie na stoliku i ułożyła głowę na splecionych dłoniach, milcząc chwilę, nie tyle ciekawa jego odpowiedzi, co zastanawiająca się nad własną. Przyszedł chyba czas na prawdę, w ograniczonym zakresie. - Mamy dwoje dzieci. Córkę i syna. Bliźnięta - powiedziała powoli, uważnie śledząc każdy mięsień twarzy Cornelius, chcąc zauważyć każdy detal reakcji. - Niespełna dwulatkowie. Bastien niestety nie doczekał ich narodzin, lecz przewidział ich płeć, nadał im imiona, zaplanował przyszłość. Tak, jakby przeczuwał, że stanie się coś złego - dodała z doskonałą mieszanką smutku i siły, na moment uciekając spojrzeniem w pustkę. Nie chciała przesadzić z perfekcyjną żałobą, zamrugała więc lekko i wypiła do końca trunek, gotowa na kolejną porcję wina. - Nie chcę przesadzić z nawoływaniem do oddania się namiętnościom, kto wie, jak to się wtedy skończy? - dorzuciła lżej, prowokacyjnie, chcąc szybko zmienić temat i powrócić do lekkiej atmosfery spotkania - być może za szybko, by wyszło to w pełni naturalnie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Winiarnia [odnośnik]25.04.23 22:28
Na jakimś, personalnym poziomie rozumiał jej obawy - byli podobni, w kwestii zaufania i nieufności byli czasami tacy sami (czy to możliwe, że sam zasiał w Deirdre przekonanie o niebezpieczeństwie, z jakim wiąże się poleganie na innych? Wtedy, gdy pracowali razem w Ministerstwie, albo gdy wtargnął do jej głowy i wyrzucił z domu? A może była taka zawsze, tylko on, pełen pychy wolał to ignorować?), wychowani w przekonaniu, że mogą polegać tylko na sobie. Nawet Dirk, którego pomoc oferował, wpisywał się w te ramy - nie był byle kim, syn służącej praktycznie wychował się w ich domu razem z Corneliusem, związany z Sallowami wdzięcznością, tajemnicami (Cornelius pomógł mu znaleźć sprawców śmierci jego syna i uniknąć zbyt surowej kary za samodzielne wymierzenie sprawiedliwości), a z matką Corneliusa nawet więzami rozrzedzonej przez starego Crabbe'a krwi (czyli kolejnymi tajemnicami). Wiedział, jakie to trudne, delegować obowiązki, wyrwać się z perfekcjonizmu. Zarazem na poziomie politycznym musiał sprostować jej przekonania - po pierwsze, stawiały w kiepskim świetle jego samego, a po drugie - wojna się zmieniła, sytuacja się zmieniła. Zwolennicy Czarnego Pana nie musieli już kryć się w cieniu i toczyć każdej walki samotnie, a im prędzej Deirdre przywyknie do nowej sytuacji, tym skuteczniej będzie mogła ją wykorzystać.
-Skąd domysł, że pozwolilibyśmy to tknąć świeżemu kapralowi? - pokręcił głową, z łagodnym uśmiechem, choć bez strofowania. Deirdre zarzuciła mu w zawoalowany sposób bycie nieostrożnym, ale świadom jej pozycji i pamiętając o Bucco - nigdy nie zarzuciłby czegoś jej. -Po pierwsze - przejmą się tym, jeśli prośba - a raczej propozycja nie do odrzucenia -wyjdzie od ciebie, namiestnik tego miasta. - przypomniał jej. Może i nawigowanie Ministerstwem mającym pod pieczą całą Anglię było trudniejsze niż urzędnikami związanymi tylko z Londynem, ale z pewnością jej słowo sporo znaczyło. -Po drugie - i wybacz, jeśli zapomniałem wspomnieć o tym wcześniej - Dirk pracował w policji całe życie, zwolnił się - zwolniono go -za rządów zdradzieckiego Longbottoma. Wciąż zna tam wielu osób, a dawni podwładni darzą go respektem - może dobrać odpowiednich i najlepszych ludzi, i dopilnować by nie robili nic agresywnego. Po trzecie i najważniejsze, zawieszenie broni komplikuje mi i Tobie wizyty w Lancashire. Rozejm nie obejmuje mugoli - wyobraź sobie, że ci próbują zaatakować, że rozgramiamy ich jednym zaklęciem rzecz jasna, ale że jakimś cudem ktoś to widzi. Jesteśmy rozpoznawalni, jesteśmy politykami, nawet mając rację moglibyśmy zachwiać rozejmem i swoją reputacją, tymczasem anonimowy policjant ma więcej... swobody w kryzysowej sytuacji, a Ministerstwo w uratowaniu takiej sytuacji. Nie, żebym zakładał porażkę, ale wolę być ostrożny - i Hoggs i rozejm to za poważne sprawy. - była to zbyt długa odpowiedź jak na kwestię, którą Deirdre i tak ostatecznie pozwoliła mu się zająć, ale słyszał przestrogę czająca się w jej tonie, wątpliwość w ciemnych oczach. Znał ją zbyt dobrze, by dać się zwieść ujmującemu uśmiechowi, a jako, że zależało mu na ich relacji i dorwaniu mugolskiego premiera- nie mógł pozwolić, by niesprawiedliwie (ani sprawiedliwie, ani nigdy) miała go za roztargnionego lub leniwego. Nie wiedział, dlaczego czuje się w tej rozmowie jak na szpilkach - może dlatego, że nigdy nie był pod autorytetem młodszej od siebie kobiety, w dodatku takiej, którą szczerze szanował zamiast się jej podlizywać, w dodatku takiej, z którą kiedyś planował wspólne życie.
To wszystko było skomplikowane.
Przynajmniej, dzięki temu, że ją znał, wiedział kiedy jej zadowolenie było prawdziwe, a uśmiech - szczery. Zauważył, że usatysfakcjonowało ją jego wyjaśnienie w sprawie Festiwalu Lata i odwzajemnił uśmiech równie szczerze, z trudem powściągając rozpierającą go dumę.
-Za nasz Festiwal w Londynie. - chętnie uniósł lampkę wina, zielone oczy błyszczały w świetle świec. Nasz - czarodziejów, Rycerzy, praworządnych obywateli, ale i jej, namiestnik tego miasta. (I, czego nie dodałby głośno, jego, niestrudzenie pracującego nad rozpropagowaniem wydarzenia). -Sprytny nie jest. - przyznał z satysfakcją. -Uparty, ale nie sprytny. Ktoś sprytny nie przyznałby, że nie ma mugoli pod kontrolą, zadbałby o kruczki, które uniemożliwiłby nam ich krzywdzenie - ale takich nie ma. - roześmiał się. Pokiwał głową w odpowiedzi na skwitowanie Sabatów - był zaproszony dopiero na jeden, ale podobnie jak Deirdre lubił sprawiać wrażenie, że wiedział to od zawsze.
Zauważył prześliczne dołeczki w jej policzkach, a te na moment odciągnęły go od zrozumienia znaczenia komentarza o relaksie - zauważył podczas wspólnych walk, że Deirdre czerpie z nich pewną satysfakcję, ale nie wiedział albo nie zrozumiał (albo nie chciał zrozumieć), że zadawanie cierpienia relaksuje ją w podobny sposób, co jego legilimencja. Temat zresztą szybko zszedł na jego rodzinę, rozkojarzając go kolejnym - intymnym - zdrobnieniem i tym, jak dobrze Deirdre wciąż go znała i rozumiała.
Uniósł lekko brwi, przy kimś innym wyparłby się tego w żywe oczy, ale przy niej - nie było sensu zaprzeczać.
Rozejrzał się, upewnił, że kelner jest daleko i ściszył głos.
-Oczywiście, że o tym myślałem. - przyznał, upił trochę wina i roześmiał się nagle, serdecznie. Szczerze. Miło było pozwolić sobie na tą swobodę, na zdjęcie maski ojca i męża idealnego, przyjmowanej nawet przed własną rodziną. -Po co mieć talenty, jeśli nie można ich użyć? - spojrzał Deirdre prosto w oczy, wiedząc, że zrozumie. Widział, jakiego rodzaju talentem władała ona, widział potęgę czarnej magii. -Ale na razie poczekam. Dziewczynka jest młoda, dzieci są plastyczne, ich pamięć ulotna. Wiesz, że sam zapomniałem o kugucharze, którego mieliśmy w dzieciństwie? Chyba nie chciałem myśleć, że zdechł, czy coś. - parsknął z lekką pogardą nad dawnym sobą, rozczulającym się nad zwierzętami - choć przecież wciąż miał kuguchara, nowego. -Solas go pamiętał i mi przypomniał. - obrócił lampkę z winem. -Ojciec małej też zdechł jak pies, zamordowany przez mugoli, nie przysłużywszy się światu ani wojnie zupełnie niczym. Czemu miałaby go pamiętać? - wzruszył ramionami. -Liczę, że pojmie to sama, a jeśli nie - to jej pomogę. Jak dorośnie, rzecz jasna, nie eksperymentowałbym na dziecku... - szeptał, wtem coś go tknęło. Uśmiechnął się, jakby z pewnym wyzwaniem. -...chyba, że będziesz kiedyś potrzebowała abym przesłuchał jakieś mugolskie dziecko. - rok temu nie wierzyłby, że to mówi, ale oswoił się już z myślą, że nie traktowali mugoli jak ludzi i dwukrotnie spróbował zlegilimentvwać własnego syna. Spojrzał Deirdre w oczy, jakby wyzywająco - obrzydzi ją to, czy wciąż byli podobnie pragmatyczni?
Cofnąłby te słowa, gdyby wiedział, że sama jest matką - ale nie wiedział, a na jego twarzy odmalowało się szczere zaskoczenie. Zaraz potem zamrugał, przywołał się do porządku, spróbował stłumić cisnącą się do serca zazdrość (wiedział, że z nim nie chciała mieć dzieci, a przynajmniej nie od razu - nigdy nie przyznała tego wprost, ale zawsze milkła przy jego wymownych rozmowach o rodzinie, a gdy snuł plany, odpowiadała wymijająco. W czym był od niego lepszy ten cały Mericourt?!), wreszcie rysy twarzy złagodniały.
-Gratuluję. - brzmiał, jak na siebie szczerze, choć ton głosu był dziwny, nostalgia mieszała się z czymś na kształt szczerej radości. Nie spodziewał się po niej tego, ale był w jakiś sposób dumny - idealna Deirdre, namiestnik Londynu, wdowa i matka, spełniająca kobiecą powinność, władająca potężną magią, pnąca się po szczeblach polityki. Deirdre, która osiągnęła to wszystko bez niego - a za to z mężczyzną bez twarzy, bez przeszłości, bez zasług, o których by wiedział.
Może naprawdę go kochała. Kogoś zwykłego.
-Da się przewidzieć płeć dzieci? - zdziwił się, podświadomie chcąc chyba podkopać lekko autorytet Bastiena - może ten Mericourt wierzył w jakieś wróżki? Pewnie istniało racjonalne wyjaśnienie, przewidział imiona na każdą okazję, czy coś. -Jak mają na imię? - zapytał pogodniej, jak rodzic rodzica.
Kelner wciąż był daleko, dając im upragnioną prywatność - gdy Deirdre dopiła wino, Cornelius obejrzał się i pstryknął palcami, gotów zamówić więcej.
-Chcesz spróbować czegoś nowego? - zaproponował, a może powinni pozostać przy ich ulubionym winie? Znów spojrzał na nią, złapał spojrzenie oczu ciemnych jak onyks, słowa - i jej, i właściwie też jego - wybrzmiały jakoś dwuznacznie.
Uśmiechnął się powoli, dopił wino.
-Kto wie. - przytaknął. Cicho, miękko, jak za dawnych czasów.



Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Winiarnia [odnośnik]03.05.23 14:51
Nie doceniła go. Spodziewała się, że słysząc jej dość skąpo zawoalowane wątpliwości, stawiające jego propozycję w więcej niż złym świetle, zirytuje się, ba, rozgniewa, albo uderzając w nuty pełne pretensji albo niechętnie wycofując się z zaoferowanego rozwiązania. Nic takiego się nie stało, twarz Corneliusa nawet na moment nie wykrzywiła się w grymasie speszenia, frustracji lub urazy, co szczerze ją zaskoczyło. Przed laty dobrze poznała jego słabe punkty, wiedziała, co wywoływał w nim sprzeciw lub wypowiedziane wątpliwości wobec słuszności jego osądów lub decyzji - zwłaszcza, gdy ten padał z ust kogoś wyższego stanem, doświadczeniem lub polityczną pozycją. Często kładł po sobie uszy, smarował ranę miodem komplementów, oddawał pole bez walki. Uznawała to wtedy za słabość - choć nigdy tego mu nie powiedziała, zbyt oczarowana starszym i wpływowym narzeczonym - ale z biegiem lat pojęła, że było to działanie opłacalne. Doprowadziło Corneliusa niemal na szczyt i, jak widać, wiele nauczyło. Odpowiadał jej śmiało i wyczerpująco, rzeczowo, zaskakująco sprytnie przewidując ewentualne argumenty przeciwko. I znów - przypomniała sobie, dlaczego lubiła go słuchać. Nawet, gdy przekonywał ją do pomysłu, co do którego posiadała wiele wątpliwości.
Upiła kolejny łyk wina, po czym rozejrzała się po ich niewielkiej loży, nieco lekceważąco, tak, jakby wypowiedź Sallowa nie zrobiła na niej większego wrażenia, lecz po chwili powróciła wzrokiem do znajomej twarzy, odzywając się pierwszy raz po dłuższej chwili ciszy. - Jeśli ufasz Dirkowi - a on ufa swoim dawnym znajomym - to dobrze, niech tak będzie - zadecydowała bez uśmiechu, ale coś w jej łagodniejszym spojrzeniu mogło sugerować, że jest z wyjaśnienia zaprezentowanego przez Corneliusa zadowolona. - Do kogo konkretnie powinnam napisać? - dopytała jeszcze, mentalnie dokładając kolejne zadanie do sterty oczekujących na nią pergaminów, mających zamienić się pod wpływem jej pióra w ważne listy. Ostatnio większość czasu spędzała na pisaniu właśnie; podziękowań, decyzji, próśb, propozycji, odmów i zgód na spotkania. Czy tak właśnie wyglądała władza? Lubiła obowiązki, nie żyła czczymi marzeniami o potędze absolutnej, niewymagającej nudnych spotkań i powtarzalnych czynności; twardo stąpała po ziemi, świadoma każdego aspektu posiadania wpływu. Szanowała go, w odróżnieniu od szlamolubów pokroju Prewetta, plujących na tradycję i zasady, tylko po to, żeby...właśnie, dlaczego tak zajadle bronili terrorystów, wypaczając pojęcie dobra i zła? Deirdre znów się zamyśliła, próbując zwizualizować sobie spotkanie Sallowa i rudowłosego nestora. Na pewno spotkanie pełne uprzejmości, przynajmniej z jednej ze stron, czegóż bowiem spodziewać się po pachnącym glonami miłośniku spółkowania z półzwierzętami? - Jak myślisz, co stanie się z tymi zaciekle proszlamimi rodami, gdy wojna się skończy? Jak powinniśmy ich potraktować? - zapytała ze szczerym zainteresowaniem przewidywaniami Sallowa, nie tylko tymi oficjalnymi i dyplomatycznymi. Osiągnęli już - jako słudzy Czarnego Pana - wiele, kolejne miesiące przynosiły kolejne sukcesy, mogli więc już nieśmiało zastanawiać się, co nastąpi później. Zwycięstwo dobra, porządku i magii było wszak tylko kwestią czasu, była więc ciekawa jak nieodległą przyszłość widzi były narzeczony. I w jakich barwach chce odmalować ją dla siebie i dla swoich dzieci, nawet tych skażonych obcością.
Uśmiechnęła się kocio, nieco triumfalnie, gdy wyznał, że myślał o zabawieniu się w rzemieślnika - rzeźnika? - umysłu przyszywanej córki. Mimo upływu lat znała go, na tyle, by nie dać zwieść się okrągłym słowom polityka.
- Pojmuję twój tok rozumowania, ale ciągle nie odpowiedziałeś na to proste pytanie. Dlaczego tego nie zrobisz? Byłoby łatwiej. Czyściej. Dla całej waszej trójki - powiedziała powoli, przeciągając głoski; nie naciskała na odpowiedź, nie stawiała go do pionu, po prostu nieustępliwie powracała do sedna dyskusji o legilimencji. Na razie serwował jej tylko wymówki, względnie sensowne, subiektywnie pewnie wręcz oczywiste, ale z profesjonalnego punktu widzenia - niezasadne. Wyczyszczenie pamięci zarówno Valerie, jak i tej małej, uprościłoby wiele niskim kosztem, dlaczego więc się przed tym wzbraniał? Bał się? Okazywał słabość? A może nie potrafił sięgać pod sklepienia czaszek już tak biegle? - Często to robisz? - dopytała bez oceniania, wyrosła z tamtego oburzenia i odrazy. Kiedyś legilimencja ją przerażała, brzydziła się nią, teraz - wydawała się wręcz interesująca.
- Nie wiem, po co miałbyś je przesłuchiwać. Wątpliwie bogate źródło informacji - odparła w zamyśleniu, nie, nie potrzebowałaby legilimencji, żeby wyszarpać z głowy dziecka to, czego potrzebowała - o ile taka sytuacja w ogóle by się ziściła. W Gwiezdnym Proroku radzili sobie z Ramseyem inaczej, uśmiechnęła się lekko - nieoczywiście - do własnych wspomnień, do radości, jaką sprawiała jej nawet ta mozolna praca u podstaw magicznego dziedzictwa zamkniętego w małych ciałkach. - Ale gdyby nie-twoja mała córeczka bardzo cię zirytowała, daj znać. Znam miejsce, gdzie dobrze by się nią zajęto - dodała miękko, niemal czule, zauważając zdziwienie na twarzy Corneliusa. Przewidywalne, nigdy nie pragnęła zostać matką, pozornie znając swe przeznaczenie jako czarownicy, ale odkładając je na później.
Skinęła głową w geście podziękowania za gratulacje, dalej obserwując twarz Sallowa niemal bez mrugnięcia. Syciła się jego dyskomfortem, zagubieniem, zazdrością; cała symfonia uczuć, finalnie ociosana do marmurowego spokoju. Zawsze imponował jej opanowaniem. Po części nauczyła się go właśnie od niego; było to przydatne nawet teraz, gdy celne pytanie o przewidywanie płci dzieci nieco zbiło ją z tropu. Ukryła jednak zaskoczenie, uśmiechając się nieco szerzej i pochylając się nad stolikiem; drobne gesty mogące go rozkojarzyć, a jej - dać odrobinę czasu. Powinna lepiej przemyśleć podawanie takich informacji, mogła jednak wybrnąć z czułej opowiastki w sensowny sposób. - Myssleine i Marcus. Dużo rozmawialiśmy z Bastienem na ten temat. Mieliśmy przygotowane imiona i dla chłopca, i dla dziewczynki, a los...cóż, okazał się w tym przypadku łaskawy, obdarzając nas od razu bliźniętami - odparła łagodnie, wiarygodnie, z odpowiednią dozą smutku, podkreślając jednorazowość sprzyjającego szczęścia. Ostatnia dobra rzecz, zanim los okrutnie odebrał życie Bastienowi. O tym nie chciała rozmawiać. Wolała pić wino i patrzeć w przyszłość, w brzask nadchodzących dni, zapewne częściej spędzanych w towarzystwie Corneliusa. Płaszczyzny ich współpracy rozrastały się - i wcale nie sprawiało jej to przykrości.
- Oczywiście. Z biegiem lat odkryłam przyjemność w sięganiu po to, czego jeszcze nie zasmakowałam - zmrużyła oczy, podejmując tę grę. Zaplanowaną czy nie, nieistotne, mogła się przecież pobawić, dotrzymać kroku. - Masz coś konkretnego na myśli? Coś, czego chciałbyś spróbować? Ze mną? - spytała z ujmującą niewinnością, zaglądając do karty; przekartkowała ją niby od niechcenia, po czym odłożyła na stolik, spogląjąc prosto w oczy Sallowa. - Pozwolę ci zadecydować za nas oboje - dodała ciszej, dalej z tym nieco drapieżnym, nieco rozbawionym uśmiechem, z drżącym lewym kącikiem ust i perlistym blaskiem kłów widocznych w ledwie rozchylonych ustach. Obyś mnie zadowolił, Nell.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Winiarnia [odnośnik]05.06.23 20:21
Poznała jego prawdziwy temperament jako jedna z nielicznych: zniecierpliwienie brakiem perfekcji w otaczającym ich świecie i pracownikach, złośliwość z jaką potrafił opisywać jej rozmówców do których chwilę wcześniej się uśmiechał, pogardę wobec mniejszych od siebie ludzi, niezdolność do radzenia sobie z urażoną dumą. Był świadom, że jego niektóre cechy były słabościami charakteru. Innych wcale nie uznawał za wady, zaślepiony pycha, ale wiedział, że w towarzystwie byłyby źle widziane. Nie obnażał zatem siebie, nieczęsto, nawet przed bratem i rodzicami grając kogoś lepszego i pokorniejszego. Z perspektywy czasu żałował, że pozwolił się poznać tak dobrze narzeczonej, biorąc to za słabość. Po tym, jak nie oparł się pokusie zajrzenia do jej wspomnień gdy oddała mu pierścionek, jeszcze przez kilka miesięcy oglądał się przez ramię. Nie chciał się do tego przed sobą przyznać, ale bał się, że za obnażenie przed kimś gardy i serca spotka go kara od losu lub skrzywdzonej narzeczonej: że Deirdre wypapla o jego legilimencji komuś, kogo nie będzie mógł przekupić przysługami lub pieniędzmi, że powoła się na protekcję lorda Blacka, albo (gdy wreszcie zniknęła z Ministerstwa i rozpłynęła się w powietrzu) że wtargnie na powrót do jego życia w najmniej spodziewanym momencie i wszystko zepsuje.
I rzeczywiście, wtargnęła do jego życia, do jego sypialni (!) w najmniej spodziewanym momencie, jako obłok czarnej mgły. Był wtedy rozzłoszczony, gniewem maskując obawy i—gdy zobaczył Mroczny Znak—przerażenie, ale nic się nie zepsuło. Pierwszy raz przelał przy niej krew własną różdżką (wcześniej brudził sobie ręce jedynie rozkazami), niedługo potem pierwszy zasiadł na zebraniu Rycerzy Walpurgii, a potem wszystko stało się lepsze, stokroć lepsze: ordery, szacunek, jej Order Merlina i nowa pozycja, jego ślub w Pałacu Zimowym. Kiedyś wyobrażał sobie pełną sukcesów karierę z Deirdre u boku, ale ich osiągnięcia przerosły jego oczekiwania, choć kroczyli przez życie osobno.
A to, że znali się tak dobrze—może lepiej, niż by zechcieli i pragnęli—wcale nie okazało się słabością. Duma uwierała przez jakiś czas, ale współpracowali ze sobą doskonale, już wielokrotnie odgadując własne zamiary i intuicyjnie dostosowując strategię podczas negocjacji i pojedynków.
Była jedyną osobą, której szczerze wybaczył coś niewybaczalnego—nie tylko w imię kariery i lizustowa, bo przecież zajęło mu to kilka miesięcy. Jedyną osobą, z której sukcesów na polu polityki się cieszył, miast zazdrościć. Życie ułożyło się dziwnie, ale nie żałował, a smakując dziś z nią wino, wreszcie mógł pozwolić sobie na satysfakcję.
Wychwycił jej łagodniejsze spojrzenie i zadowolenie, bez słów. Samemu odwzajemnił uśmiech, jego zielone oczy lśniły w blasku świec nieco cieplej niż zwykle.
-Jesteś namiestniczką Londynu, zawsze adresuj oficjalną korespondencję do szefów departamentów, w tym przypadku Departamentu Przestrzegania Prawa. - ludzie, którzy pozostali na tych stanowiskach, byli wszak prześwietleni, nie licząc Wizengamotu. Nie chodziło zresztą tylko o zaufanie, a przede wszystkim o autorytet. -Przekażą pewnie komuś prośbę, ale liczy się waga, którą niesie twoje nazwisko, nie zniżaj się do rozmawiania z niższymi stanowiskami, bo osłabisz własne. Nie podawaj szczegółów - gdyby obawiała się o tajny aspekt ich zadania, samemu nie ryzykował pisaniem w listach niczego, co źle mogłyby zapamiętać kolejne pokolenia -ale zażądaj spotkania z kimś kompetentnym i sama ustal termin. - nie wypadało, by to ona się dostosowywała, o ile nie chodziło o spotkanie z kimś o znacznej pozycji.
Pytanie o potraktowanie zdradzieckich lordów lekko go zaskoczyło. Przechylił głowę, zastanawiając się, jak szczerze powinien odpowiedzieć.
-Pytasz Corneliusa, czy Rzecznika Ministerstwa? - odbił pałeczkę, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem. Lubił te gry, ujmowanie w piękne słowa kolejnych argumentów - czasem popieranych tylko rozsądkiem, czasem również sercem. Zaledwie kilka dni wcześniej rozmawiał o skorowidzu z Nicholasem Nottem, wyrażając pogardę dla zdradzieckich rodów. Młody arystokrata wciąż wierzył w świętość dzieła swojego krewniaka, który spisał skorowidz, a Cornelius doskonale rozumiał, że podkopanie wagi tego dokumentu (a za takie uznano by sprostowanie błędów, nawet w dobrej wierze) mogłoby przysporzyć arystokratom sporego zmartwienia. Jako propagandysta nie uznawał jednak skorowidzu za prawdę objawioną, a historią interesował się na tyle, by wiedzieć, że k a ż d a rodzina miała w przeszłości czarną owcę, mugola, brudny sekret. Od niektórych wpadek minęły po prostu wieki, niektórzy skryli to lepiej niż inni.
Może brudne sekrety Weasleyów, Abbottów, Prewettów, Macmillanów, Greengrassów i Longbottomów były po prostu brudniejsze niż te reszty, niczym dziedziczne, uśpione szaleństwo wychodzące na jaw po pokoleniach.
-Jeśli pytasz propagandysty, to sama wiesz, jak szlachta ceni swój skorowidz. I że ludzie potrzebują... stabilności, świętości pewnych tradycji i dokumentów, i tak dalej. - przewrócił oczyma, upijając łyk wina. Ministerstwo właśnie tworzyło od nowa "świętą" tradycję Bron Trogain, a choć samemu podda się za kilka tygodni wirowi rytuałów, to dziś był (prawie) trzeźwym racjonalistą. -Ale jeśli pytasz mnie co sądzę o tym, że Weasleyowie roztrwonili majątek i wsparli mugoskich szaleńców, podczas gdy namiestnik Mulciber, namiestnik Macnair i namiestnik Mericourt wsławili się bohaterstwem i zasługami na równi z nestorem Kentu... - urwał, wymownie. -Czyż porównywanie bohaterskiej, prawdziwej szlachty - Rosierów, Traversów, Averych, wszystkich rodów, które bohatersko i aktywnie stanęły po właściwej stronie wojny - -do Weasleyów - celowo powtarzał ten przykład: rodu, który nie dość, że oszalał, to roztrwonił całkowicie własne majętności; niegospodarność była równą ujmą jak zdrada -może się komukolwiek przysłużyć? Stawianie ich w jednym szeregu, jednym skorowidzu? - parsknął, wzniósł oczy do góry. Czy rozumiesz, co chcę ci powiedzie, Deirdre? To t y i twoje dzieci powinny być w skorowidzu; Mulciber i Macnair i ich potomstwo. I może, kiedyś, gdy na to zapracuję - albo za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt pokoleń - znajdzie się miejsce nawet dla Sallowów.
-Osądzić ich, sprawiedliwie i z całą mocą. Uznać, że skaza na charakterze to kwestia mugolskich genów, zrewidować skorowidz Notta. - uznał, odprężony winem i jej uwaga. -Wykreślenie z niego aż kilku rodów byłoby rzecz jasna zbyt drastyczne, więc najpierw zaoferowałbym wszystkim amnestię i publiczne przyznanie się do błędów. Może opcję popełnienia samobójstwa, w zamian za łaskę dla ich rodzin? - uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z własnego pomysłu, po winie dobrze mu się myślało. Kreatywnie. -Myślę, że Longbottomowie, Weasleyowie i być może Abbottowie zabrnęli już za daleko, ale nawet w Prewettcie zdążyłem zasiać ziarno wątpliwości. To jeden człowiek, wciąż jeszcze młody, mąż i ojciec. Popełnił błąd, ale nie wiem, czy chce pociągnąć za sobą całą rodzinę, cały ród. - wzruszył ramionami. -Można też upokorzyć jedną z rodzin i użyć tego jako dźwigni wobec innych. Znaleźć Weasleya, który poślubił kogoś o nieczystej krwi - nie aranżują małżeństw, więc to możliwe. - wzruszył ramionami. W obecności Deirdre pozwalał sobie na śmielsze przypuszczenia niż przy prorycerskich arystokratach - niektórzy wciąż kierowali się niezrozumiałym dla niego (personalnie, politycznie rozumiał) sentymentem wobec szalonych promugolskich rodów. Utkwił w niej zaciekawione spojrzenie - niedługo wymierzą sprawiedliwość mugolskim politykom, jak podobałoby się jej wymierzenie kiedyś sprawiedliwości zdradzieckim rodom?
Podobała mu się ich rozmowa, choć być może nazbyt intymna. Podobał mu się jej koci uśmiech. Podobało mu się to, że rozumiała, że nie uznawała go za dobrego człowieka, że wiedziała, do czego był zdolny. Było w tym coś orzeźwiającego, w tym, że byli do siebie podobni - i wreszcie stali po jednej stronie barykady, bez podświadomej rywalizacji ani złamanych serc.
-Może trochę łatwiej, ale Valerie ją kocha. - westchnął. Tą matczyną miłością, której nie pojmował, ale którą być może pojmie Deirdre.
Zamrugał, odganiając wspomnienie Layli. Nie uciekła z Londynu, choć powinna. Czekała na śmierć, bezczynnie, dlaczego? Czy czekała na syna? Nie, nie będzie o tym myślał.
-A mi wygodniej ze szczęśliwą żoną, lepiej wypada na zdjęciach. To większa wygoda niż łatwość po pozbyciu się dziecka. - wzruszył ramionami, woląc przyznać się na głos do pragmatyzmu niż do własnej słabości, do tego, że kochał Valerie.
Temat legilimencji był, o dziwo, wygodniejszy. Niektórzy bali się tej sztuki, gardzili nią, przy nich trzymałby język za zębami. Ale Deirdre - choć sama padła jej ofiarą... - miał wrażenie, że rozumiała. Samemu widział jak okrutnymi klątwami rzucała w rebeliantów, widział wtedy wyraz jej twarzy i choć jemu nie sprawiałoby to przyjemności - też rozumiał.
-Znasz mnie, jestem ostrożny. - nie byłby sobą, gdyby nie rozpoczął odpowiedzi od zawoalowanego sposobu, bawiąc się chwilę w kotka i myszkę. -Ale na wojnie to często konieczność, nieprawdaż? - uśmiechnął się, drapieżnie, promiennie, wydając się autentycznie szczęśliwym.
Konieczna była legilimencja wrogów w Bury St. Edmunds, konieczne było wtargnięcie do myśli umierających rebeliantów w Dziurawym Kotle - ale równie często, jeśli nie częściej, spełniał własne zachcianki. Mugoli nikt już nie chronił, nikt za nimi nie tęsknił, miał więcej materiału do ćwiczeń niż kiedykolwiek.
-Dam znać. - roześmiał się, choć tego nie planował, ale zaciekawiło go coś innego. Jakie miejsce? Nie wypadało pytać wprost, ale... -...a ty daj znać, jeśli będziesz mnie tam potrzebowała. Zawsze fascynowała mnie plastyka dziecięcych umysłów, więc cała przyjemność po mojej stronie. - zadeklarował lekko, z niezbitą pewnością. Spodziewała się tego po nim? Być może nie, ale teraz, przy winie, nie potrzebowali już masek. Nie był sadystą, ale nie miał świętości.
Dobry humor zmąciło mu tylko wspomnienie Bastiena, ale starał się tego nie okazać. Tego, że nadal jest o tego człowieka - nieznajomego, ale nielubianego z powodu tego jak idealnym był w opowieściach Deirdre - zwyczajnie zazdrosny.
-Jak ładnie. Imię dla córki jest tak oryginalne. - nie słyszał go wcześniej, ale mówił byle co, byleby coś powiedzieć, udawać dobry nastrój. -Marcus też pięknie. - Mar-cus, a nasz syn nazywałby się Mar-celius, pamiętałaś o tym, Deirdre?
-A zatem godzisz wojnę i macierzyństwo, coś, czego nie zdołały dokonać nawet greckie boginie i potężne czarownice. - Atena i Artemida złożyły śluby czystości, Morgana Le Fay zasłynęła z wojen, a nie wychowania syna, i tak dalej. -Chcesz trzymać bliźnięta w ukryciu? Zjednałyby ci miłość ludu. - zagaił, ale nienachalnie. Rozumiał każdą decyzję, samemu obawiał się o bezpieczeństwo własnej rodziny.
Podchwycił jej spojrzenie, podejmując grę. Czarne oczy, ciepło i wino krążące w ciele, ciemna winiarnia. Pozwoliła mu zdecydować, a od miesięcy się temu opierała.
-A zatem hiszpański Syrah. Ciemny, mocny, z nutą pieprzu i czekolady. - zaproponował cicho, nie cofając wzroku.





Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Winiarnia - Page 11 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Winiarnia [odnośnik]12.06.23 9:22
Zmrużyła nieco oczy, słysząc wyczerpującą odpowiedź na temat kierowania ewentualnej korespondencji. Oczekiwała wskazania konkretnego nazwiska oraz sugestii, jak najskuteczniej wywrzeć na wpływowym jegomościu presję - może kilka pikantnych sekrecików, usłyszanych za kulisami bankietów? - lecz szczerze się zawiodła. Tytulaturę ministerialnych departamentów znała niemal na pamięć, hierarchię także, aż tak wiele nie zmieniło się od szczenięcych czasów, które spędzała pomiędzy poszczególnymi piętrami, asystując starszym stażem urzędnikom i dyplomatom. Sallow wybrał bezpieczniejsze przekazanie informacji, wyzbyte z prywatnych detali oraz manipulacyjnych sztuczek; zawiódł ją, ale nie skomentowała nudnej oschłości instrukcji, słusznie bądź nie doszukując się w niej drugiego, protekcjonalnego dna. Uważał, że nie potrafi odnaleźć się na wyżynach hierarchii, przypominał o oczywistościach, traktując ją z góry. Przesadzała, najeżała się wewnętrznie, podświadomie - pomimo pewności siebie, doświadczenia i osiągnięć - ciągle czując się w pewien sposób usadzona gdześ niżej od Sallowa. Dziwne, jak relacje z młodości potrafią odbijać się na ich dorosłych odpowiednikach i jak instynkty ignorują fakty, świadczące przecież na korzyść madame Mericourt. Musiała się z tym pogodzić we własnym zakresie, wszczynanie awantury czy punktowanie pretensji podkreślałoby tylko jej słabość, kiwnęła więc wyłącznie głową, zdawkowo. I tylko mocniej zmrużone oczy sugerowały, że Cornelius powinien mieć się na baczności.
Nie chowała jednak urazy, ewentualna zemsta najlepiej smakowała na zimno - a teraz było im przecież zbyt gorąco, winiarnia pełna była smaków i aromatów, dusznej atmosfery sprzyjającej intymnym konwersacjom, ukrytym za kotarami, zasłonami i drewnianymi parawanami, dzielącymi lukusowy lokal na małe loże; mini-światy wpływowych magów z ich sfer. A większość z nich ciekawością przysłuchiwałaby się powziętemu przez Sallowa tematowi. - A czy nie jest to jedna i ta sama osoba? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, puktując wprost rozważania na temat tożsamości Sallowa. Oddzielał siebie-profesjonalistę od siebie-prawdziwego? Nigdy nie był monolitem, a prywatnym mistrzem szarości, działania w półcieniu, prześlizgiwania się pomiędzy. Zadowalania wszystkich dookoła w swoim interesie. Czyż to nie ta lekcja pozwoliła jej na przetrwanie i skierowała myśli w stronę Wenus? Uśmiechała się lekko, wsłuchana w melodię głosu Sallowa, ponownie nim...nie, nie oczarowana, na pewno już nie, ale ujęta. Usatysfakcjonowana. Myślała podobnie do Corneliusa, nie zgadzała się we wszystkich detalach, ale całość wyglądała w jej wizjach podobnie. - Nie zależy mi na tytułach. Macnairowi i Mulciberowi także - a przynajmniej tak zakładała, znała ich, zaprawieni w boju, wierni Czarnemu Panu, przywykli do ciężkiej pracy. Nobilitacje przynosiły satysfakcję, smakowały przyjemnie, lecz nigdy nie stanowiły motywacji do działania. - I dziwi mnie stała obecność tego rodu w skorowidzu, to haniebna pomyłka. Rozumiem, błękitna krew jest silna i ważna, lecz oni już od wielu pokoleń plują w twarz szlacheckim tradycjom, mieszając się z niemagicznymi - westchnęła, upijając łyk wina, nie pamiętała już który, pierwszy raz od dawna w miejscu publicznym pozwalając sobie na taką swobodę rozkoszowania się alkoholem, bez przewidywania liczby kieliszków, na jakie mogła sobie bezpiecznie pozwolić. Podobnie było z ostrożnością w zakresie szczerych słów, tu również powoli porzucała nerwową kontrolę, czując się na tyle swobodnie, by przejść z politycznych rozważań w intymniejsze zakamarki ich żyć.
- A ty ją kochasz? Ją - i Valerie? - spytała wprost, z podobną nonszalancją, z jaką zaciekawiały ją kontrowersyjne, polityczne poglądy Sallowa. W jego westchnieniu przy wspomnieniu Hersilli tlił się jakiś zalążek niewygody czy frustacji, a przynajmniej tak go odczytywała. Ciągle nie mogła pojąć - a moż po prostu zaakceptować? - zmiany w zachowaniu Corneliusa, bezwzględnego poltyka idącego po trupach do celu, zawsze stawiającego na najwygodniejszą dla siebie opcję, przemienionego w rozkochanego w przyszywanej córce tatusia. - No tak, poczucia szczęścia raczej nie mógłbyś na siłę zaszczepić w umyśle Valerie - zastanowiła się na głos, trochę pytająco, nie znała się na legilimencji, ale chciała to zmienić. Już nie ze strachu, a z czystej fascynacji przekraczaniem granic. Wiele z nich pożegnała sama, inne znajdowały się jeszcze przed nią. A wiedza pozwalała przekroczyć je bezpiecznie, wykorzystując ich nienaruszalną dotąd siłę do własnych celów. - A więc to dla ciebie tylko konieczność? Nie robisz już tego dla własnej satysfakcji? - znów zadawała mu kilka pytań na raz, spragniona wiedzy, nie tylko o samym procesie gwałtu na czyimś umyśle, ale i informacji o zmianie w podejściu Corneliusa do legilimencji. Czy pozostawał w tym aspekcie służbistą? Czy bawił się czymś, co było tak niegodne, brudne i złe? Czy znalezienie się blisko politycznego szczytu wypaczylo go do końca? - Nie planujesz grania z umysłem panującego nam Ministra, prawda? - dodała z całkowicie już kocim uśmiechem, pochylając się ku niemu nad blatem stolika. Ona by o tym pomyślała, na pewno, on - nie miała pojęcia. I chciała to zmienić, wiedzieć o nowym Sallowie jak najwięcej.
- Te dzieci mają już kochającego tatusia, który wspaniale je wychowuje, ale będę pamiętać - mrugnęła do niego niemal zalotnie, zmrużone oczy skrzyły się zachęcająco, w policzkach pojawiły się urocze dołeczki, białe zęby odsłoniły się niemal niegroźnie; dawno już nie pokazywała - odgrywała? - swojej słodkiej strony, kokieteryjnej, a dla tych, którzy znali ją jako Śmierciożerczynię - niewygodnej, niepokojącej, momentami przerażającej. Mówiła szczerze, Ramsey sprawdzał się w roli ojca w Gwiezdnym Proroku doskonale, był rozsądny, beznamiętny, skrupulatny. Gdyby jednak potrzebował konsultacji legilimenty, na pewno by z niej skorzystał.
- Powiedz jeszcze, że są śliczne, tak na zapas, miejmy z głowy te nudne rodzicielskie komplementy - weszła mu w słowo, gdy komplementował imiona bliźniąt, i machnęła lekceważąco ręką. Konwersacje dotyczące potomstwa wyglądały tak samo; jakie śliczne imiona, jakie śliczne brzdące, jaka śliczna szatka, wyglądają zupełnie jak mama. Mama - bogini. Kąciki jej stale uśmiechnętych ust zadrżały, kiedyś oddałaby wiele, by usłyszeć takie porównania z czyichkolwiek ust, co dopiero z ust byłego narzeczonego, teraz pochlebstwa nieco ją mierziły. Albo peszyły, z czego nie do końca zdawała sobie sprawę. - Bliżej mi do Bellony niż do Wenus. Też tak uważasz? - zagadnęła, opierając się wygodniej o skórzane obicie za plecami, zwiększając między nimi dystans, choć tylko ten fizyczny. Słowny stawał się niemal intymnie bliski.
- Sugerujesz, że powinnam otworzyć w jakiejś gazecie rubrykę o macierzyństwie? A może znaleźć się na okładce z niemowlęciem przy piersi? Wybacz, na to drugie są już za duże. I gryzą, a to akceptuję tylko w kompletnie odmiennych okolicznościach - mówiła ze swobodną ironią, z rozbawieniem, alkohol mile buzował jej w skroniach, rozluźniając język. Pozwalała sobie na dużo, może na zbyt dużo, ale znajdowała się przecież obok sojusznika, w nieoficjalnym miejscu. - Oby zaspokoiło moje pragnienie - skwitowała bez mrugnięcia sommelierską decyzję Sallowa, oczekując pojawienia się kelnera z kolejną butelką płynnego relaksu. - Nie wiedziałam, że lubisz takie intensywne doznania - pieprz i czekolada, pikanteria i słodycz; dotąd kojarzyła go z nudnymi trunkami, ten, który wkrótce pojawił się w ich kieliszkach daleki był od bezpiecznych szampańskich opcji, jakimi zazwyczaj raczyli się na dyplomatycznych bankietach.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 11 z 12 Previous  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Next

Winiarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach