Wydarzenia


Ekipa forum
Mała kawiarnia
AutorWiadomość
Mała kawiarnia [odnośnik]11.09.15 22:14
First topic message reminder :

Mała kawiarnia

★★
Mała kawiarnia nierzucająca się zarówno w oczy czarodziejów, jak i mugoli. By do niej trafić, należy wiedzieć, gdzie znajduje się wejście - wszak wśród reprezentacyjnej architektury Royal Borough of Kensington and Chelsea łatwo pominąć małe drzwi prowadzące do podpiwniczonej części budynku. W pomieszczeniu panuje półmrok, a jedyne oświetlenie stanowią małe, witrażowe lampki na każdym ze stolików. Relaksować się przy filiżance kawy - dosłownie każdego rodzaju na świecie - można na obitych zielonym atłasem sofach lub wygodnych fotelach. W powietrzu wyczuwalny jest zapach parzonej kawy. To miejsce szczególnie upodobali sobie pisarze, jak i poeci, czasami prezentujący tutaj swój dorobek.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:40, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała kawiarnia - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Mała kawiarnia [odnośnik]14.01.20 3:24
Lord Ollivander znał ostrożność i zapobiegliwość aż nadto, z własnego doświadczenia. Przy dobieraniu słów nie brakowało mu rozsądku, kojarzono go z rzeczowym i powściągliwym podejściem - nastawienie Marcelli przyjął więc bez zdziwienia, może nawet odczuwając lekką ulgę, gdy na tło brał sytuację w kraju. Figg była świadoma zagrożenia i, najwyraźniej, starała się chronić rodzinę. W teorii każdy wiedział, że nie należy się wychylać, praktyka miała mniej oczywiste barwy. Mimo wojny, na ulicach wciąż spotykał nieroztropnych ludzi, podejmujących nieprzemyślane decyzje, pchających się w ogień jedynie przez własną głupotę, narażających bez potrzeby. Nie znał Marcelli zbyt dobrze, nie mając ku temu powodów. Cała wiedza na jej temat ograniczała się do pojedynku, paru listów oraz przede wszystkim - różdżki, która tak czy siak musiała zostać przez właścicielkę ukierunkowana już po ich spotkaniu, reagując na wybory, dylematy, zalety, słabości i cały szereg niemożliwych do przewidzenia czynników. Wiedział już o przynależności do Zakonu Feniksa, nie miał wątpliwości co do dobrych intencji policjantki, był też prawie pewien, że mogła podzielić się z nim wyjaśnieniem po spotkaniu organizacji, prawdopodobnie zajęłoby chwilę, nie więcej niż parę minut. Mimo tego, nie zastanawiał się nad innymi celami rozmowy, nie przewidywał żmudnych procesów budujących zaufanie, może podświadomie wyczuwał możliwość wychwycenia pojedynczych faktów na temat Zakonu, jakby prowadził własne, tajne śledztwo, które miało zdać się na nic. Nie był wcale pewny swojej roli ani obecności, z dozą krytycyzmu i ostrożności podchodząc do różnych spraw. Moralność była płynnym pojęciem, nawet - a może zwłaszcza - w tej grupie.
Pozwolił zdenerwowanemu zdaniu zniknąć, najdrobniejszym drgnieniem powieki nie dając po sobie poznać, że usłyszał je w powitaniu. Łatwo było zatuszować je zamieszaniem, zamówieniem - po krótkim namyśle wyjątkowo skusił się na przyprawianą kawę, wciąż mocną.
- Nie spodziewałem się, że zaprowadzi nas do kawiarni - przyznał, nie ukazując zbyt wiele rozbawienia, choć kobieta mogła je wyczuć w lżejszym tonie. Dalekim od beztroski, ale i od nerwów. - Jak sprawuje się różdżka? - zapytał z wyważoną ciekawością (miarkował przecież każdą emocję), chcąc pociągnąć rozmowę z neutralnego gruntu - nie brnął w temat listów, dając jej czas. Nie spieszyło mu się. Był doskonale świadom, jak Marcella martwiła się o bliską osobę - a przynajmniej mógł rzutować na sytuację własny strach ze wspomnienia umierającej siostry. Nie próbował nawet zliczyć, ile podobnych dramatów miało miejsce w ostatnich miesiącach, ile miało ich nadejść - i choć sytuacja była inna, jako szlachcic miał znacznie więcej przywilejów oraz spokoju, strata była tak samo bolesna. Teraz myślami był przy różdżce, nie poprzestając na mglistym pytaniu. - Zdążyła już przebrnąć przez trudne doświadczenia, to zazwyczaj kluczowe momenty w budowaniu więzi - zasugerował spokojnie, z niewyczuwalną spontanicznością, ciekaw reakcji. Z jednej strony trzymał się swojej dziedziny, różdżkarstwa, z drugiej - uderzał w temat wyprawy do Azkabanu. Uwielbiał obserwować i czytać ludzi, badać ich zachowanie - gdyby dłużej się zastanowił, nie mógłby nawet stwierdzić, czy podsunął problem z przyzwyczajenia, mimowolnie, czy z premedytacją, chcąc się czegoś dowiedzieć.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała kawiarnia - Page 7 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]07.02.20 4:15
Nie miała ani przez chwilę złych intencji wobec siedzącego naprzeciwko czarodzieja, jednak po jej postawie, spojrzeniu, a nawet nieco zdenerwowanym zerkaniu w stół można było wywnioskować, że jest zdenerwowana. Że musiało trafić akurat w ten sposób... Ostatnia sprawa z Julią sprawiła, że choć dzięki Zakonowi Feniksa nie powinna mieć żadnych wątpliwości do co intencji lorda Ollivandera, to była pewna, że nie jest on osobą tolerującą wyjątkowe sytuacje. Jego stonowany chłód był wręcz onieśmielający, atmosfera wokół mężczyzny już sama w sobie sprawiała, że miało się wrażenie obcowania z kimś, kogo słowa są zawsze bardzo dobrze przemyślane i dobierane gładko, jakby miała do czynienia z najwyższej klasy dyplomatą. Może to cecha ludzi z wyższych sfer, nie potrafiła ocenić jako pochodząca z niewielkiej, szkockiej wsi. Większość uznawałaby to miejsce za koniec świata, nawet jeśli Bargaly znajdowało się właściwie na angielskoszkockim skraju. - Zdecydowanie preferuję takie spotkania niż te nagłe i alarmujące. - Nigdy nie była pewna w jaki sposób funkcjonują ludzie, którzy nie preferują kontrolowanych spotkań i wydarzeń, a płyną z ich prądem, czerpiąc jeszcze niesamowitą satysfakcję, że mogą w nich uczestniczyć. Ona sama w momentach nagłego stresu i chaosu zupełnie traciła głowę, próbując zrobić wszystko, by tylko nie myśleć o tym w jak złej sytuacji się znalazła. Wtedy pewnie poddałaby się nieuchronnej panice.
Różdżka. No tak. - Wspaniale. Nigdy nie doświadczyłam miłości od pierwszego wejrzenia, ale pewnie gdybym miała ją w jakiś sposób określić, byłaby to więź z nią. - Zaiste, nie miała żadnego problemu z opanowaniem różdżki. Wydawały się wręcz stworzone dla siebie nawzajem. Nie wiedziała też, czy to na pewno jest pytanie, które mężczyzna chciał zadać, jednak w momentach, gdy nie popychał rozmowy do przodu kolejnymi pytaniami czy stwierdzeniami na temat swojej profesji, zapadało kilka chwil niezręcznej ciszy, w której Figg starała się odnaleźć odpowiednie słowa by zacząć temat. Prawda była taka, że naprawdę bała się reakcji. Nigdy nie słyszała o jakkolwiek pozytywnym stosunku czarodziejów o wysokim urodzeniu do zjawiska, które spotkało jej ukochaną siostrę. Tą, którą starała się z całych sił bronić, okalać ochronnym płaszczykiem. Nikt inny nie miał w jej życiu tak wiele uwagi co Ella. Azkaban był naprawdę złym tematem do wspomnienia, gdy chciało się przekierować myśli z jej siostry na wyprawę do tego miejsca. Przez krótką chwilę Figg jakby zgasła, zupełnie jakby w pozbywaniu się troski i stresu, wykonała solidny krok w tył. Obrazy, które podsuwała anomalia wracały do niej nocami, zagłębiając się głęboko w koszmarnych wizjach bezwładne upadającego ciała.
Musiała jednak wziąć się w garść. To tylko rozmowa, nikt nie ma tutaj złych zamiarów.
Ledwie kelnerka zostawiła na ich stoliku dwie zamówione kawy, a Figg zaczęła mówić. Najpierw przysuwając filiżankę na spodku bliżej siebie. Przez chwilę pojawiła się smutna myśl o tym jak okropne jest to, że nawet w połowie tak dobrej kawy nigdy nie będzie mogła pić w Biurze Magicznej Policji. ministralna kawa była najgorszym i najtańszym sortem, paskudztwo. - Mieliśmy rozmawiać... Na temat mojej siostry. Mam nadzieję, że nie sprawiła panu zbyt dużych problemów. A jeśli tak, na pewno nie miała tego na myśli. Pewnie już zdążył się pan domyślić, że jesteśmy bliźniaczkami.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]18.02.20 18:53
Często wpadał w pułapki pochopnych ocen - ocen ze strony innych, gdyż Ollivander był człowiekiem, który najpierw zbierał informacje samodzielnie, a dopiero później krystalizował je we wnioski. Wieści napływające ze świata odgórnie traktował jako plotki i weryfikował je zanim uznał za prawdziwe. Starał się nie zwracać uwagi na szum wokół rozstania z Julią, unikał odpowiedzi na ten temat, zgrabnie wyślizgiwał się z niewygodnych pytań i zbywał rozterki krótkimi zdaniami. W ten sposób jakiś czas temu urwał rozmowę ze Steffenem oraz wieloma innymi ciekawskimi. Nie szukał i nie podsuwał nikomu winnych, a świat mimo tego zdawał się przepoławiać na dwie frakcje, oceniające ich związek - albo samo jego zakończenie. Albo postąpił dobrze, odsyłając nieokrzesaną szlachciankę, nienadającą się do związku, albo był potworem, który odsunął od siebie bliską osobę. Łatwo było oceniać sytuację, gdy obserwowało się ją z zewnątrz, kiedy nie widziało się nieporozumień i sporów. Chłodne podejście Ulyssesa i ogólne niewzruszenie nie działało na jego korzyść, a prawdę mówiąc - mało komu chciało się przez tę warstwę przebijać i całkowicie mu to odpowiadało.
- Tych drugich nie brakuje, trzeba zachować równowagę - zwłaszcza członkowie Zakonu Feniksa byli narażeni na alarmy i nagłe akcje, nietrudno było zauważyć, gdy Rycerze działali tak sprawnie, a Ministerstwo dolewało swojej oliwy do ognia. Kiwnął głową z aprobatą, w tym suchym geście zawierając całą ekspresję swojej wypowiedzi na temat różdżki, choć miał więcej przemyśleń na ten temat i może stąd wypełzła chwila niezręcznej ciszy - choć on skrępowania wcale nie odczuł, rozmyślając nad tym, jak smoczy rdzeń łączy się z charakterem Marcelli. Najwyraźniej uznał to za wystarczająco ciekawy wątek do wypełnienia czasu, a otoczenie sprzyjało do odpływania w myśli. - Ciekawe określenie - odparł po chwili, wyrywając się z zamyślenia. - Bardzo trafne - przywołując moment złączenia z własną różdżką, rzeczywiście mógł porównać je do czegoś podobnego, co zauroczenia - choć wciąż nie przyznał się przed sobą, kto wywoływał w nim takie wzniosłe uczucia.
Widział, że Marcella zbiera się w sobie, dlatego nie mówił nic więcej, dając jej czas na poukładanie myśli. Dla niej było to większe wyzwanie, coś w rodzaju kwestii przetrwania, on był jedynie obserwatorem, kompletnie niezależnym, niepowiązanym i w gruncie rzeczy - niegroźnym. Miał w sobie na tyle przyzwoitości, by nie pogrążać innych ludzi - przynajmniej nie przesadnie, bowiem wspomnienie Azkabanu nie było najlżejszym i najbardziej neutralnym krokiem, jaki mógł podjąć. Wiedział to. Sprawdzanie ludzi i reakcji było niezdrowym nawykiem, którego nie mógł się wyprzeć. Zignorował filiżankę, pozwalając kawie parować - w przeciwieństwie do Marcelli, dobra kawa była dla niego codziennością. Wysłuchał wstępu, ze spokojem wpatrując się w twarz policjantki.
- Owszem, trudno nie zauważyć - przyznał, przypominając sobie, że głównym elementem odróżniającym siostry od siebie, były okulary. Oraz nieobeznanie w świecie magicznym, o wiele ciekawsze i zwracające uwagę niż brak szkieł na nosie. - Nie było żadnych problemów - pokręcił głową, nadal ze spokojem, chcąc zapewnić ją, że nie powinna czuć się zawstydzona. - Bardziej zmartwił mnie fakt, że mogłaby trafić na kogoś nieodpowiedniego, ale wnioskuję, że kłamstwa miały ją uratować. Zrozumiałe. Spadający z miotły witek się chwyta - przytoczył znane powiedzenie, sięgając niespiesznie po kawę.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała kawiarnia - Page 7 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]23.02.20 16:08
Jej ocena sytuacji nigdy nie była bliska oceniania Ulyssesa za to co się stało. Choć nie znała praw szlacheckich rodów i nigdy znać nie chciała, jednak wiedziała, że oni postępują nieco inaczej. Być może nie było to małżeństwo z miłości, jednak dla Figgówny odpuszczenie małżeństwa było czymś... Niezwykły. A wręcz nie potrafiła sobie tego wyobrazić. W jej rodzinie wszyscy trzymali się razem bez względu na zwady i okoliczności. Dlatego z jednej strony dziwiła się Ulyssesowi, choć nadal nie oceniała go przez to negatynie, a z drugiej czuła, że jest temu odrobinę winna. To ona namówiła Julię do zadania, które szlachciance nie przystawało. Przynajmniej tak musiał twierdzić Ulysses. Chciała zachować ich relację na pozytywnym torze, ale czy w ogóle chciała, by zostali... Czymś na wzór przyjaciół? Tego nie wiedziała. Przecież go wcale nie znała! Ale chyba właśnie o to chodziło w tej jednostce - Zakon Feniksa wymagał, by ufali sobie choć trochę.
- Masz rację. - przyznała. Ostatnim razem przecież też spotkali się w niefortunnych okolicznościach, dzisiaj z pewnością nawet prezentowała się bardziej na miejscu. Bardziej elegancko i mniej... Sponiewierana przez życie.
Chciała zapomnieć na chwilę o Azkabanie, wspomnienia tego miejsca nie ułatwiały jej otwarcia się z jej małą siostrzaną tajemnicą. Wprawdzie Ella już od dawna choć nieco uczestniczyła w magicznym świecie, jednak nadal nie można było nazwać jej jego częścią. Zawsze będzie obok... I zawsze będzie tym, co sprawiało, że Marcella będzie oglądała się za siebie na ludzi, których tak bardzo chciała chronić. - Tak... - Wypowiedziała to słowo łagodnie, ale przez lekki, nerwowy chichot. Szkoda, że kawa była jeszcze zbyt ciepła, by jej upić. Choć odrobinę. - Jeśli rzeczywiście skłamała, to prawdopodobnie właśnie dlatego, jednak to nie jest jedyny powód. I wydaje mi się, że lepiej będzie wyjaśnić sobie, dlaczego ta sprawa jest taka delikatna. - Przyznała. Delikatnie przesunęła palcem po filiżance. - Urodziłyśmy się jednego dnia i wszystkim zawsze wydawało się, że będziemy takie same, jednak... Było to dalekie od prawdy. - To było trudne. Wspominanie o tym jak rozdzielił je los. Marcella od lat uważała, że z czegoś swoją siostrę ograbiła. Że była tą omyłkową połową. - Moja siostra nie miała jednak magicznych zdolności... Jest charłakiem.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]24.02.20 13:25
W całym tym zmieszaniu nie chodziło o jeden wyskok, choć stał się doprawdy najlepszym pretekstem do zakończenia związku - osoby z zewnątrz nie wiedziały i wiedzieć nie mogły, jak wiele drobnostek i różnic składało się na jedną decyzję, jak wiele czasu zajęło dotarcie do wniosku, że bez względu na to, czego chcą inni, to rozwiązanie nigdy nie zagra. Wchodzili sobie z Julią w drogę zbyt często, naprawianie własnych katastrof wykańczało już na starcie, a w perspektywie całego życia odbierało wszelkie chęci. Marcella po kilku chwilach spędzonych z Ollivanderem, w połączeniu ze znajomością Julii, mogła dojść do podobnych wniosków - nie trzeba było wiele. Przeczył sobie, wmawiając, że nie ma nic do powiedzenia na ten temat - często chciał powiedzieć coś na swoją obronę, lecz męska duma nie pozwalała na podobne zabiegi, a opinia innych nie liczyła się na tyle, by zabierać głos. Czas pokazywał, że rozmyślał na ten temat zbyt często, nawet teraz.
Nie dziwił się zdenerwowaniu Marcelli - kiedy sprawy obracały się przeciw jego własnej rodzinie, robił co mógł, by je załagodzić albo całkowicie rozwiązać. W tym przypadku, wiedział to doskonale, nie było takiej możliwości - charłactwa nie dało się wymazać, nie dało mu się zaprzeczyć i wyjaśnić przeciwnikom, że nie szkodzi nikomu, nawet tym obsesyjnym poglądom czystokrwistych. Przyjął wyjaśnienie ciszą, kiwając w spokoju głową, nim odezwał się cicho. - Tak sądziłem - Figg mogła być spokojna - w jego głosie nie było ani krzty obrzydzenia czy pogardy, nie żywił żadnych negatywnych uczuć. - Nie rozumiem, dlaczego komukolwiek miałoby to przeszkadzać, niestety - nie trafiliśmy na najlepsze czasy - skomentował dla jasności, by żadne wątpliwości nie zagnieździły się w umyśle Marcelli - wyglądało na to, że nadenerwowała się już wystarczająco. - Przykro mi, że poznałem ją w tak niesprzyjających okolicznościach - przyznał, wspominając całe zajście, rzucone Veritas Claro i własną dociekliwość. Trudno było mu się dziwić, jednak z drugiej strony - po czasie mógł postawić się w sytuacji nieobeznanej z magią dziewczyny, która chciała tylko uciec z miejsca, a w którym znalazła się przypadkowo. - Mogłem ją do siebie nieumyślnie zrazić, mam nadzieję, że nie było to skrajnie traumatyczne przeżycie - przyznał z lekkim zakłopotaniem, zerkając na Marcellę wyjątkowo niepewnie - nie było to mocno widoczne, ale mogła dostrzec lekką zmianę w kamiennym wyrazie twarzy. - Niemniej, wydaje się charakterną osobą - stwierdził, powstrzymując rozbawienie. Gdyby potrafiła czarować, pewnie zmiotłaby go jakimś zaklęciem - a przynajmniej podjęłaby taką próbę.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała kawiarnia - Page 7 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]27.02.20 14:38
Nawet jeśli sprawa była bardziej złożona, Marcella naprawdę nie chciała czuć się jak część okoliczności, które doprowadziły do tego rozpadu. A jednak tak było i nie działało to na nią najlepiej. Czasami miała wrażenie, że wszystko czego się dotknęła czekał niechlubny koniec, jakby była dla ludzi takim czarnym kotem, przebiegającym przez drogę. I to zawsze nadchodziło znienacka, choć proste rzeczy mogły się udawać, nagle te zupełnie nieoczekiwane się rozpadały. I niemal zawsze jakoś to o nią zahaczało. Okropne uczucie.
Najbardziej martwiła się tym, że Arabella może być w przypadku magicznego starcia zupełnie bezbronna. Nie będzie mogła stanąć do uczciwej obrony z czarodziejem, kiedy ktoś postanowi ją zaatakować. Dlatego chciała ukrywać ją przed tymi, którzy mogli jej zagrażać. Reakcja Ollivandera wywołała uczucie ulgi, a zaraz po nim łagodny uśmiech na twarzy kobiety. - Dziękuję panu bardzo. - powiedziała od razu. Naprawdę nie chciała, by skończyło się to problemami, a wyglądało na to, że jednak mogła liczyć na Ulyssesa. - Jest naprawdę wspaniałą osobą! Z pewnością gdyby miał pan jakiś interes w magicznej rozgłośni lub w księgarni, w której pracuje, mogłaby panu pomóc. Myślę, że i tak nie ma do udawać, że to zajście nie miało miejsca...
Pokręciła lekko głową. Nie, to nie wydawało się traumatyczne przez zrażenie do lorda Ollivandera, ale sam stres związany z takim spotkaniem. - Nie, z pewnością nieźle się trzyma. Niech się pan tym nie przejmuje.
Kawa zdążyła już nieco ostygnąć. Marcella upiła odrobinę z filiżanki. Naprawdę wyśmienita. Czasami musiała udać się w takie miejsce, by przypomnieć sobie jak smakuje kawa z prawdziwego zdarzenia, a nie ta okropność, którą wciskają policjantom zaopatrzeniowcy z Ministerstwa Magii. - Z pewnością jest niezwykła. Ale tak już czasami jest z rodzeństwem, prawda? Choć się tego nie spodziewamy, robią coś, co na nas wszystkich rzutuje. Aż głupio, że muszę tłumaczyć dorosłą kobietę!
Nie spodziewała się, że pogawędka zmieni się w tak miłą konwersację. Mimo chwilowego stresu, później poszło już całkiem zgrabnie. Kawy ubywało, przywoływała coraz więcej wspomnień ze swojego szalonego dzieciństwa i czasami nawet śmiała się pod nosem, nie pozwalając sobie wyjść z otoczki oficjalnego spotkania. Aż do momentu, gdy nie zrobiło się dość późno, by musiała zbierać się do domu. Podziękowała lordowi za jego czas grzecznie, skłoniła się i skierowała swoje kroki ku zapłaceniu za kawę... A później do domu, by się przebrać i przygotować do nocnej zmiany.

| zt dla Marcy


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]27.02.20 21:03
Krótkim ruchem głowy dał znać, że nie ma za co dziękować - byli tylko ludźmi. Czy ktokolwiek z nich wybierał, kim się urodzi? Mogli mieć tylko większe lub mniejsze szczęście, Arabelli trafił się niepopularny los, co nie znaczyło, że należy jej tylko współczuć albo, co gorsza, tępić za to, kim była. Ollivander naprawdę wolałby nie mieszać się w konflikty, ale widział rażącą niesprawiedliwość ze strony popleczników Voldemorta - którego nie potrafił nazwać lordem nawet w myślach.
- Nie rozwiązuję nieporozumień w ten sposób - zaprzeczył spokojnie, nie nadając tym słowom charakteru kąśliwej uwagi - po prostu nie wypierał się i nie zaprzeczał. Taka sytuacja miała miejsce, powody do danych zachowań były uzasadnione po obydwu stronach, a historia miała dobre zakończenie. Prawdopodobnie mogła mieć lepsze, lecz gdyby postawić ją na tle potencjalnych zagrożeń, finisz zdawał się idealny. Najważniejsze, że Arabella wróciła do domu cała i zdrowa, a mężczyzna wiedział, kogo informować i z kim wyjaśniać niewiadome. - Rozgłośnia radiowa? Ciekawe, niewiele o niej wiem, to przecież nowy wynalazek - nie interesował się nim przesadnie, ciekawił go raczej sam sposób działania. Nie sprawiał wrażenia bardzo skomplikowanego, lecz kto wie, wszędzie dało się znaleźć niespodzianki. Mógłby zainteresować się tematem od strony technicznej.
- Mam nadzieję. Proszę ją ode mnie przeprosić - jeśli będę miał ku temu okazję w przyszłości, zrobię to osobiście - przyznał uprzejmie, sięgając do lordowskich manier, lecz ze szczerością. Zapewnienie przyjął z ulgą - co prawda nie uwidaczniała się na jego twarzy ani w gestach, teraz zwyczajnie mógł przyznać sam przed sobą, że również potrzebował tego spotkania.
- Znam to aż za dobrze - odpowiedział z cieniem rozbawienia w kącikach oczu, skierowanych w bok, gdy kręcił lekko głową. Nie raz, nie dwa tłumaczył młodsze rodzeństwo, które teraz także było dorosłe. Bardziej słuchał Marcelli niż dodawał coś od siebie, ale również podzielił się z nią paroma anegdotkami, zanim rozeszli się w swoje strony - uprzejmie wyperswadował kobiecie pomysł płacenia za zamówioną kawę, pokrywając rachunek na swój koszt.

| zt


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała kawiarnia - Page 7 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]18.08.21 23:03
3.01?

Mieszkał w Chelsea i znał dzielnicę jak własną kieszeń, a w obliczu zacinającego mrozu nie miał ochoty ruszać się nigdzie dalej. Zablokowana możliwość teleportacji bywała uciążliwa, nawet jeśli - jako Rzecznik Ministerstwa Magii - oficjalnie musiał zachwalać zalety tego rozwiązania. Nie lubił jednak ani się przemęczać ani udawać do pracy spacerem i po cichu liczył, że gdy zaprowadzą już w Anglii bezpieczeństwo, udogodnienie zostanie przywrócone.
Choć miał spotkać się z panną Leanne Spencer-Moon w ramach obowiązków służbowych, to wyznaczył termin na wczesny wieczór, po godzinach pracy. Chciał dopiero wybadać młodą artystkę, sprawdzić, czy poprawi swoje dotychczasowe projekty graficzne i czy jest osobą, której można zlecić coś więcej. Spotkanie w Ministerstwie mogłoby być dla niej nazbyt oficjalne i nobilitujące, nie wyrobił wszak jeszcze zdania o samej dziewczynie. Nie znał się na grafice ani malarstwie (i był boleśnie świadom, że musi subtelnie nadrobić swoje braki w dziedzinie wiedzy o sztuce), ale prace Spencer-Moon przykuwały oko i zostały pochwalone przez kilkoro jego znajomych z Ministerstwa. To mu wystarczało pod kątem estetycznym, ale jeśli dziewczę miało pozostać w Ministerstwie, jej dzieła musiały być bardziej wymowne pod kątem propagandowej treści. Zwykle ani nie pouczał ani nie zwalniał ludzi osobiście, ale Spencer-Moon miała potencjał, a on poszukiwał artystów, grafików i siły roboczej. Ponoć rosyjscy mugolscy politycy mieli ulubionych plakacistów gdy przeprowadzali rewolucję - a choć nie przyznałby się nikomu do inspiracji tamtym światem, to czarodziejska rewolucja również potrzebowała klarownych, wizualnych komunikatów. Porozmawia o nich osobiście ze Spencer-Moon, przekona się, czy może jej ufać pod kątem dalszych zleceń i czy jest receptywna na jego pomysły. Artyści mieli zbyt duże ego, a on potrzebował kogoś zdolnego o zerowym ego.
Przybył na miejsce nieco wcześniej, chcąc onieśmielić pannę Spencer-Moon. Kobiety bywały uroczo zmieszane, gdy myślały, że są spóźnione.
Nie, żeby same ciągle się nie spóźniały. Kobieta i artystka - nie miał zbyt wysokich wymagań. Liczył jednak, że jego list i pozycja zrobią pewne wrażenie.
Zamówił swoją ulubioną kawę oraz szarlotkę na ciepło, a potem wygodnie rozsiadł się w fotelu i czekał na młodą damę.
Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Mała kawiarnia - Page 7 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]15.10.23 8:27
14.08

Yeah we all still die
What will you leave behind?

Listy od matki były regularne niczym cykl natury, pory roku, comiesięczna konieczność zmiany strony w kalendarzu. Przyzwyczaiła się do ich obecności na swoim biurku, choć z rzadka czytała je od razu. Odkładała je na później i robiła to z przyjemnością - świadomość, że matka czeka na jej odpowiedzi i że bardzo często wcale ich nie dostaje uzupełniała podły charakter Elviry o specyficzny, zawistny rodzaj satysfakcji. Mściła się na niej na swoje małe, niegroźne sposoby, nie wymagające zbytniego wysiłku - bo Miriam Multon w swojej żałośliwej słabości nie zasługiwała na więcej.
Od czasu do czasu, kiedy już sięgnęła po te zwitki wyperfumowanego pergaminu, zdarzało się, że znalazła w nich coś interesującego, jakiś adres albo plotkę przykuwające uwagę. Rzadko. Zwykle były to wylewy miłości i zainteresowania, błyskawicznie lądujące w kominku. Przyjmowała za to konfitury, kosmetyki i suszoną lawendę, którą czasem dostawała od rodziców. Bo dlaczego nie? Przecież nie będzie ich odsyłać, to wymagałoby napisania odpowiedzi. A matka pamiętała o tym, że lawenda jest jej ulubionym kwiatem i hodowała ją w ogrodzie. Zaskakującym było, że wiedziała o córce cokolwiek poza tym, że jest uzdrowicielką i że nie mieszka już w Londynie.
Kiedy tym razem, po jakichś pięciu dniach od otrzymania listu, otworzyła kopertę przy porannej kawie, jak zwykle przeleciała wzrokiem staranną kaligrafię (jedną z niewielu rzeczy które zostały Miriam po wychowaniu w Broadway Tower) i już prawie-prawie rzuciła pergaminem do paleniska w gabinecie, ale mieszczący się na dole strony adres i data sprawiły, że spojrzała na całość jeszcze raz, tym razem zwracając uwagę na treść.
I tak, rzadko zdarzało się, żeby głowiła się nad listami od matki przez dłuższy czas, ale tym razem nie mogła powściągnąć ciekawości. Ojciec miał znajomego (martwego już co prawda i to od dość dawna), a ten znajomy miał syna, i to wszystko brzmiało piekielnie podejrzanie i była pewna, że nie widzi tego nazwiska po raz pierwszy, ale nie mogła sobie przypomnieć żadnej twarzy. W każdym bądź razie, ów znajomy prowadził prywatny gabinet uzdrowicielski od dłuższego czasu i wyraził wolę współpracy, co samo przez się wprawiło Elvirę w konsternację. Nie znała uzdrowicieli z Walii, współpracowała przede wszystkim z uzdrowicielami w obrębie najbliższych hrabstw, a każda z tych współprac była co najmniej wątła, opierająca się raczej na odsyłaniu niektórych pacjentów do specjalistów w wąskich dziedzinach, jeśli wymagała tego sytuacja. Minęły czasy, gdy sama mogła nazywać się takim specjalistą, teraz prowadziła głównie praktykę ogólną, codzienną, większość czasu i pasji poświęcając prosektorium, badaniom i usługom identyfikacji zwłok oraz przyczyn śmierci. Ale o tym Multonowie zwyczajnie nie mieli prawa wiedzieć, chyba, że z jakiegoś powodu z wujostwem skontaktowała się Maria. Powątpiewała w to. Dziewczyna na pewno by ją o tym uprzedziła.
Więc nie wiedziała czego chce od niej tajemniczy Hector Vale, ale nie miała też wiele czasu na zastanowienie - opóźnienie w otwarciu listu sprawiło, że musiała podjąć decyzję jeszcze tego samego dnia, by wieczorem przygotować się do podróży do Londynu, która wymagała wszak kilku teleportacji i przejazdu do centrum. Jako że zupełnie nie obawiała się obcych ludzi na ich terenie, jakim była stolica, ostatecznie przyjęła wyzwanie.
Ubrała się skromnie, profesjonalnie, jak zwykle gdy przychodziło do rozmów o biznesie. Granatowa spódnica sięgała za kolano, czarne, wiązane buty miały płaski obcas, a koszula drobne tylko perłowe guziki, rzecz jasna nie będące prawdziwymi perłami. Sięgające pasa włosy splotła w biały warkocz na ramieniu, użyła tylko tyle makijażu, by nie wyglądać na przemęczoną, choć Merlin jeden wiedział, że taka była. Miała wystarczająco ładną, filigranową sylwetkę (a może wystarczająco wiele narcyzmu?) by podobać się sobie w lustrze w każdej postaci, ale i tak wpięła w uszy jakieś tam niewielkie kolczyki.
Myśląc o kawiarni w zaułkach Chelsea myślała raczej o mrocznych, zacisznych kątach, w których można było rozłożyć dokumenty, książki i pochylać się nad nimi z czarną kawą w dłoni. Myśląc o jakiejś małej, nic nie znaczącej kawiarni, nie spodziewała się znaleźć jednej puchatej kanapy, stolika na którym stały świece w świecznikach i świeżo ścięta lawenda wetknięta w wazony ze starej porcelany. Nie spodziewała się też wścibsko uśmiechającej się kelnerki, która zaprowadziła ją tam z powodu specjalnej rezerwacji.
Musiała dłuższą chwilę stać tam i wpatrywać się w niemym oburzeniu w tę żałośnie ukartowaną prowokację, bo nie od razu usłyszała nierówne kroki i stukot laski. Kiedy odwróciła się, dość prędko, by warkocz zsunął jej się z ramienia, musiała wyglądać co najmniej na niezadowoloną.
- To był twój pomysł? - wyrwało jej się zanim w ogóle się przedstawiła. Nie żeby jakoś specjalnie przejmowała się teraz uprzejmością. Omiatając Hectora Vale'a spojrzeniem z góry do dołu miała jednak poważne podejrzenie, że to nie mógł być jego pomysł, że... ci obłąkani idioci. Jej rodzice, rzecz jasna. Dlaczego jeszcze nie pomarli na wylew? - Elvira Multon, uzdrowicielka. - Poprawiła się. - A pan? Jest pan uzdrowicielem, czy to też była fikcja, która miała mnie zaintrygować? - Przysiadła na skraju kanapy. Nie zapytała o jego nogę, chociaż ją to ciekawiło. Miała też wrażenie, że jest w tym coś znajomego.
Przyjrzała się uważniej twarzy mężczyzny i... och. Czy to mogła być kaleka z Ravenclawu? Był od niej starszy i nigdy z nim nie rozmawiała, w istocie w czasach szkolnych rzadko rozmawiała z kimkolwiek, niemniej jednak plotki i urągania innych docierały też do niej. Fascynujące.
- Skoro i tak zmarnowałam czas na to, żeby tu przyjść, równie dobrze mogę wypić kawę - Westchnęła wreszcie, sięgając po kartę i przesuwając się na kanapie, żeby zrobić mu miejsce. - Proszę.
To się wydawało uprzejme, bo chyba nie powinien stać zbyt długo. Właściwie jej to nie obchodziło, ale w ostatnim czasie to uprzejmość wychodziła jej na dobre.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]17.10.23 15:17
6.08

Zawiązał starannie fular od ulubionej krawcowej Beatrice, niechętnie przyznając w duszy, że i jemu się podoba. Błękitny materiał był jedynym kolorowym akcentem w czarnym garniturze wdowca, choć dla niewprawnego oka czerń mogła być po prostu klasyczną elegancją. Uśmiechnął się gorzko do lustra zanim teleportował się na obrzeża Londynu. Lady Miriam Multon zdecydowanie nie marnowała czasu, rocznica nawet jeszcze nie minęła. Oczywiście, nie byłaby urodzoną damą gdyby nie podjęła tej gry inaczej, sugerując prawdziwy powód jedynie między słowami. Porada w sprawie otworzenia własnego gabinetu dla panny Multon, proszę bardzo. Starej panny. Choć nie znał jej dobrze to kojarzył, że na kursie uzdrowicielskim dzieliły ich dwa, maksymalnie trzy lata.
Korciło go, by odmówić, ale nie miał powodu by nie konsultować się z innymi uzdrowicielami, a poza tym… Dobrze byłoby się pokazać, tak po prostu. A Miriam miała wpływowe koleżanki, jedna nawet się u niego leczyła. Ciekawe, czy sama Elvira liczyła na coś więcej (z wdowcem, kaleką i ojcem pierworodnego, który już dziedziczy? Pragmatyzm i kompleksy nie pozwalały mu w to wierzyć), czy też chciała się pokazać i uciszyć na jakiś czas własną matkę. Czysta krew, panna, własna kariera, własny gabinet. Właściwie, nieco zazdrościł jej asertywności – samemu ożenił się młodo, nie protestując przeciwko wyborowi ojca i odzyskał wolność dopiero po niecałych dziewięciu latach.
Nie zamierzał tej wolności utracić, ale socjeta nie musiała o tym wiedzieć. Poza tym, miejsce i pora spotkania były wygodne i miał wymówkę aby kulturalnie się ulotnić – czekała go domowa wizyta u pacjenta w Londynie, który nie zamierzał czekać do końca Festiwalu na dostarczenie eliksirów.
Pojawił się w kawiarni odrobinę wcześniej, z podręcznym wydaniem jednego z traktatów Freuda. Beatrice zawsze się spóźniała, więc podświadomie założył, że zdąży przeczytać cały rozdział. Fakt, że lady Miriam zarezerwowała im specjalny stolik odrobinę go rozbawił, a odrobinę zażenował, ale nie zamierzał narzekać – kanapa była wygodna, mógł wyciągnąć nogi.
Nie zdążył. Blondynka pojawiła się w lokalu właściwie co do minuty. Odłożył książkę i wstał aby się przywitać, wyjątkowo nie odkładając laski. Zmierzył pannę Multon wzrokiem z umiarkowanym zainteresowaniem – wzrok pełen szczerego pożądania potrafił wykrzesać z siebie tylko w Wenus, na co dzień klasyfikując kobiety w chłodny i czysto badawczy sposób. Elvira była elegancka, ale niezdrowo blada. Jego uwagę zwrócił długi warkocz, przywołując nieproszone wspomnienia Cassandry i tego, jak odgarniał jej włosy w szkole gdy doświadczała ataków.
Ku jego lekkiemu zdziwieniu, panna Multon wydała się szczerze zaskoczona. Przemknęło mu przez myśl, że relacje Elviry i Miriam są albo fascynujące do prześledzenia albo wręcz banalnie podręcznikowe.
-Dzieńdobry,HectorVale. - przedstawił się dla formalności, zanim uprzejmie odpowiedział na jej pytanie: -Wszystko jest pomysłem pani Multon - ale nasze spotkanie chyba powściągnie na jakiś czas jej... energię, czyż nie? - kąciki ust drgnęły w lekkim rozbawieniu, gdy pytał Elvirę, czy matka odczepi się od niej dzięki tym pozorom zainteresowania dla średniozamożnego wdowca.
-Zwykle nie przyjmuję takich próśb, ale - współczuję matki, kojarzy mi się z moją teściową -słyszałem, że panna - która w ciągu trzydziestu sekund zwróciła się już do niego per pan i per ty -też prowadzi własną praktykę i ciekawie byłoby choćby wymienić doświadczenia. - cierpliwie odczekał aż usiądzie i z ulgą zrobił to samemu, w przyzwoitej odległości. -Magipsychiatrą. Mówmy sobie na ty, jak koledzy po fachu. - zadecydował, bo z jej chłodnego spojrzenia jasno wynikało, że nie podziela pomysłów Miriam, co przyjął z pewną ulgą. -Pamiętam twoją twarz i nazwisku z kursu, ale skończyłem zanim wybrałaś specjalizację - na co się zdecydowałaś? - nie sięgnął po menu, wiedząc, że zamówi mocną kawę czarną. -Twoja matka rozumie jaka to czasochłonna kariera? - oparł się wygodniej. Jego rodzice nie rozumieli, ale zmarli zbyt szybko by kiedykolwiek było to problemem. Beatrice też nie rozumiała, ale przy niej celowo brał więcej dyżurów podczas stażu i siedział nad meridianami do późnej nocy gdy był już samozatrudniony.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.



Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 29.11.23 18:43, w całości zmieniany 1 raz
Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]17.10.23 17:57
W istocie przez nazbyt długo trwające zbywanie i politowanie wobec matki i jej pomysłów, nie zastanawiała się nad tą zaskakującą ofertą pomocy wystarczająco długo. Gdyby przemawiało przez nią coś więcej niż pośpiech i ciekawość - gdyby naprawdę spróbowała czytać między wierszami i postawić się na miejscu Miriam, która zawsze miała w głowie więcej romansów i ideałów niż rozsądku, pewnie domyśliłaby się szybciej, do czego będzie sprowadzać się jej nagłe zainteresowanie pracą córki. Ostatecznie, to właśnie ona (ojciec w mniejszym stopniu) odradzała jej lata temu pracę uzdrowicielki. Bo szpital i wszystko co z nim związane było brudne, trudne, toporne i przesiąknięte nudnymi tragediami dnia codziennego - kobiety się do tego nie nadawały, miejsce kobiet było gdzie indziej. Jeśli nie przy boku męża, to przynajmniej przy pianinie, przy stoliku w arboretum nad słodką herbatą i pergaminem pachnącym różami. Gdzieś między rzeczywistością a snem.
Ta głupia idealistka nigdy do końca nie uwierzyła w to, że Elvira poradzi sobie w świecie, choć zaręczała, że jest z niej dumna. Z tego domu, który sama kupiła, z tej pracy, z doświadczenia. Nie byłaby dumna, gdyby wiedziała, że Elvira jest w świecie czymś więcej niż tylko ładną uzdrowicielką. Że jest budzącą zgorszenie morderczynią i reformatorką.
Cóż, skoro posuwała się już do takich intryg, byle tylko zapoznać ją z mężczyznami, którzy akurat jej odpowiadali, być może najwyższa pora, by ktoś uświadomił ją, że Elvira nie potrzebowała nikogo kto będzie ją przez resztę życia chronił przed światem. Że to świat należałoby chronić przed nią.
Wszystkie te myśli przeszły jej przez głowę wraz z falą zażenowania, niechęci i frustracji, ale nie dała im wypłynąć na wierzch, bo większość jej dotychczasowych problemów zaczynało się właśnie od tego - od przelewania gniewu na przypadkowych ludzi. Rozumiała to teraz bardziej niż kiedykolwiek. Pozwoliła Hectorowi się przedstawić, pozwoliła mu sprostować to czego sama się już domyślała.
- No tak. Tak, nie powiem, żebym się tego nie spodziewała. Proszę wybacz... jej. Mam nadzieję, że nie ściągnęła cię tu podstępem. O nic takiego jej nie prosiłam, właściwie nie widziałam jej na oczy od miesięcy. - Stara wariatka.
To Hector pominął jej początkową gafę i zdecydował, żeby przeszli na ty, co nieco Elvirę rozluźniło. Łatwo było przywołać na zmęczone usta uprzejmy uśmiech, który tak długo ćwiczyła przez ostatni rok. Nie był już tak sztuczny jak niegdyś. Niektóre rzeczy, które Hector sugerował spojrzeniem i barwą głosu nawet ją bawiły. Usiadła pierwsza, na powrót przerzuciła warkocz przez ramię i zaledwie przesunęła spojrzeniem po karcie, żeby upewnić się, że mają jej ulubiony rodzaj kawy. Zamierzała za siebie zapłacić, przynajmniej tak założyła.
- Czyli jednak. Hector Vale jest uzdrowicielem - Widać najlepsze oszustwa zawierały w sobie gram prawdy. Przyjrzała mu się uważniej, zupełnie nie kryjąc się z tym, że go ocenia. Na koniec wejrzała mu wprost w oczy; nie obawiała się kontaktu wzrokowego, często za to używała go jako środka do wprawienia drugiej osoby w dyskomfort. Teraz nie miała takiego zamiaru, niemniej jednak Vale sprawiał wrażenie pewnego siebie. Chciała wyczuć, ile z tego to tylko poza. - Magipsychiatra? Fascynujące, nie spotkałam ich wielu. Z żalem przyznaję, że na stażu poświęcałam tej dziedzinie wybitnie mało czasu. Uznałam ją za niesatysfakcjonującą, nie dawała wymiernych efektów. Kiedy byłam młodsza wydawała mi się nawet prozaiczna i nudna. Teraz myślę inaczej. Zwłaszcza teraz. Powiedz, wielu jest pacjentów, którzy zgłaszają się do ciebie na terapię? Jeśli to również prawda, masz gabinet w Walii. - Zmrużyła oczy z zastanowieniem. Wiedziała o nim właściwie tylko tyle; że był uzdrowicielem, kaleką i wdowcem. Matka nie wspomniała tak o dziecku jak i o wielu innych rzeczach, których Elvira nie chciałaby słyszeć.
Bezwiednie, jak to miała w zwyczaju, sięgnęła ręką do łańcuszka na szyi. Nawet kiedy chowała go pod koszulką, zwykle koniec końców i tak wyciągała go na wierzch, gdyż zaciskanie palców na zielonym odłamku zimnego kamienia przynosiło jej specyficzny rodzaj spokoju. W swojej zapalczywości miała już chęć spytać, czy spotkał się z przypadkami opętania, ale powstrzymała tę ciekawość. Na razie.
Uniosła nieco brew, kiedy wspomniał, że ją pamięta. Takie komentarze zwykle budziły jej niepokój, tym razem jednak tylko krzywo się uśmiechnęła.
- Ja też cię pamiętam - Jeśli domyślał się, że było to spowodowane jego inwalidztwem, to wcale tego nie potwierdziła. - W Mungu pracowałam na oddziale chorób wewnętrznych, specjalizowałam się w chorobach dziedzicznych. Nie ukończyłam tej specjalizacji, bo odeszłam ze szpitala. - Została dyscyplinarnie zwolniona, ale to nie miało większego znaczenia, jej życie nabrało pędu dopiero od momentu, w którym zerwała z tym środowiskiem i zaczęła angażować się w sprawy wyższej wagi. - Przez jakiś czas pełniłam rolę prywatnej uzdrowicielki jednej z nieuleczalnie chorych dam u Selwynów. Stamtąd też odeszłam po kontuzji - Cichy, niemal zrelaksowany sposób, w jaki opowiadała tę historię nie sugerował, że kontuzją tą była czarnomagiczna klątwa, która oderwała jej lewą rękę w łokciu. - I istotnie, mam od niedawna prywatny gabinet. Praktykę ogólną w Worcestershire. Ale jest to tylko część mojej działalności. Jestem też, głównie, właścicielką prosektorium - To że miała je we własnej piwnicy pozostawiła na razie poza dyskusją.
Korzystając z okazji zaczepiła kelnerkę, która przechodząc koło ich stołu gapiła się na nich w ostentacyjny, niemal drapieżny sposób. Elvira spodziewała się plotek, ale właściwie - było jej wszystko jedno. Nie istniały już takie plotki, które mogłyby jej bardziej zaszkodzić, a już na pewno nie była nimi domniemana randka z czystokrwistym czarodziejem. Wdowcem. Kaleką. Jeden psidwak.
- Czarną kawę bez mleka i cukru, tą z pozycji czwartej. - Oparła dłoń na podłokietniku kanapy, komfortowo daleko od Hectora, ale nie na tyle, żeby sprawiali wrażenie obcych sobie ludzi, którymi wszak byli. Kiedy zamówienie złożył też Hector, pokręciła głową, kontynuując rozmowę tam gdzie ją skończyli. - Nie musi tego rozumieć. Mieszkam sama odkąd skończyłam dziewiętnaście lat. Nic jej do tego. - Spojrzała krytycznie na wazon z ciętą lawendą. Miriam najwyraźniej uważała inaczej. Wzięła głęboki oddech i zsunęła palce z zielonego odłamka, starając się nie okazać w żaden sposób prądów bólu, które czasem nachodziły ją w prawym przedramieniu bez ostrzeżenia i powodu. - A ty? Dlaczego własna praktyka, a nie szpital? I dlaczego właśnie psychiatria? - Na tym chyba polegało wymienianie doświadczeń.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]21.10.23 14:24
Prawie zaczął jej współczuć, gdy okazało się, że domyślił się podstępu Miriam wcześniej niż jej córka. Nie okazał jednak litości w żaden sposób poza uprzejmym milczeniem — samemu jej nie znosił, a jeszcze w Hogwarcie nauczył się (nie) reagować na rodzicielskie upokorzenia. Przyjaźnił się w końcu z Rineheartem, któremu popieprzony ojciec-auror niszczył życie wyjcami.
-Nic się nie stało, znajomość była po prostu zbyt profesjonalnie cenna by robić jej przykrość. - zapewnił od razu. -Domyślam się, że i tobie będzie... spokojniej, gdy przekażesz jej, że znaleźliśmy czas na spotkanie? - czasami tylko tego potrzebowali narcystyczni rodzice, spełnienia ich zachcianki i uspokojenia nadpobudliwości na pewien czas. -Zaaranżowała to wszystko korespondencyjnie? - spodziewał się, że suszyła Elvirze głowę. -Godne podziwu. Odziedziczyłaś po niej nie tylko typ urody, ale i upór? - zapytał z przekory, przechylając lekko głowę. Uśmiechnął się blado, chcąc zaznaczyć, że dowcip ma rozluźnić niezręczną atmosferę - ale nie mógł być tego pewien, dopiero testował granice Elviry. -Niech zgadnę - dodał pojednawczo, być może wychwytując jakąś zmianę w jej mimice i chcąc załagodzić efekt porównania matki do córki. -uzdrawianie to nieodpowiedni zawód dla młodych panien. Mój ojciec uważał, że marnuję swój potencjał, a matka - że szaleństwo jest zaraźliwe. - błysnął zębami w uśmiechu, ale nie zdołał wykrzesać radości w spojrzeniu. W końcu jego matka miała trochę racji.
Ustalili już, że faktycznie są uzdrowicielami i usiedli, a Elvira Multon przeszła do lustrowania go wzrokiem. Wyczuwał, kiedy był obiektem oceny, pacjenci spoglądali na swoich lekarzy równie intensywnie jak magipsychiatrzy na nich - ale zaciekawiło go, że blondynka zupełnie się z tym nie kryła. Chciała zrobić matce na złość nawet teraz? Nie umknął spojrzeniem, licząc, że to ona opuści wzrok - ale nie opuściła. A on nawet nie mrugnął, wracając do szczeniackich zwyczajów z czasów zanim otworzył własną praktykę i ucywilizował własne spojrzenie. Lubił czekać na to, kto pierwszy mrugnie i przeważnie wygrywał.
Mięśnie twarzy (ale nie rzęsy) drgnęły lekko, gdy zaczęła mówić o jego specjalizacji. Przywykł do tego, że odnoszono się do niej ze sceptycyzmem i ironią, nasłuchał się nawet od uzdrowicieli po fachu.
-Nudna? Jako dziedzina czy trafiłaś na nudnych pacjentów? - uniósł lekko brwi. -W Mungu leczono ich w nudny sposób, pozbawiony kreatywności. - depresyjny. -Dlatego odszedłem, nie zgadzałem się z ordynatorem w kwestii tego, że pasy są zawsze niezbędne. Prawdę mówiąc, Mung niewiele mówi zresztą o tej dyscyplinie, pacjenci zwykle trafiają tam za późno. Do mnie, o ile mają odwagę, zgłaszają się zanim zaistnieje konieczność nadzwyczajnych środków. Pomimo pewnego wstydu jest ich więcej niż mogłabyś podejrzewać, zachęca ich anonimowość i bardziej... ludzkie podejście niż w szpitalu. - uśmiechnął się lekko. Pomimo okazjonalnych zleceń z dobroci serca (srebrnowłosa wiła zatańczyła mu we wspomnieniach), celował przede wszystkich w klientelę gotową zapłacić za dyskrecję. Trafiali mu się ludzie niepotrzebujący terapii i pełni fanaberiom jak koleżanki Miriam, trafiali wyznawcy meridianów, trafiały osoby z problemami ciekawymi i dość poważnymi, acz niewymagającymi hospitalizacji, trafiali profesjonaliści ze stresem pourazowym, po wojnie - miał nadzieję! - trafią się byli żołnierze i cywile z jeszcze gorszą postacią stresu pourazowego; dyskretnie prowadził też kilka pacjentów, którzy w szpitalu być powinni, ale nad którymi zlitowały się rodziny. Opieka (niemalże paliatywna) przy nieuleczalnej pladze koszmarów była smutna, ale opłacalna. -Mam. Wcześniej miałem w Londynie, na Pokątnej - uściślił, nadal żałował tamtego miejsca. -ale moja żona nie radziła sobie z anomaliami magii dziecięcej, Walia była bliżej rodziny. - wyjaśnił bezbarwnie.
Obopólne pamiętam skwitowali krzywymi uśmiechami, obydwoje nieco ostrożni, ale starający się tej ostrożności nie okazać. Wiedział, co było jego znakiem charakterystycznym i tego nie lubił. Ego podszeptywało mu, że dobrze że siedzą, że chciałby zostać zapamiętanym jako magispychiatra, a nie kaleka.
-Wiele chorób psychiatrycznych jest dziedzicznych, ale domyślam się, że specjalizacja skupia się na tych natury fizycznej? - dotyczących szlachty (przypadek Lestrangów potwierdzał, że skazy psychiki też się ich imały, ale stygmatyzacja zaburzeń sprawiała, że o tym mówiło się sporo mniej niż choćby o Klątwie Ondyny) i najlepiej płatnych. -Prosektorium. - powtórzył z zaskoczeniem, o tym mu Miriam nie wspominała. -Twoja matka nie wie, prawda? - domyślił się, choć nie mógł mieć pewności. Może po prostu nie chciała straszyć młodego wdowca? -Moje doświadczenie z prosektorium ogranicza się do krótkich praktyk w trakcie nauki i pogrzebów w rodzinie. - identyfikacji zwłok Beatrice nie zapomni nigdy. Ani upiornej fascynacji, jaką wzbudziły w nim rany po wilkołaczych pazurach.
-To samo. - z rozmyślania o trupie żony wyrwała go kelnerka o nieprzyjemnej twarzy. Ciekawe, czy odkąd populacja Londynu zmniejszyła się, dostawała mniejsze napiwki - myśl zachował dla siebie, wszak oczyszczenie stolicy miało nieść za sobą jedynie korzyści. -Podawali taką w kawiarni w Mungu i tylko taką. - uśmiechnął się blado do wspomnień, do miejsca, w którym brał zbyt wiele dyżurów stażysty byleby tylko nie spędzać nocy z żoną.
Frustrację na temat Miriam skwitował milczeniem, byleby nie manifestować współczucia zbyt ostentacyjnie. Tęsknił za matką i czuł niejasne wyrzuty sumienia z powodu jej przedwczesnej śmierci - był uzdrowicielem, a nie potrafił jej pomóc (ojcu pomóc nie chciał, ale poczucia winy nie czuł wcale) - ale potrafiła być równie nadopiekuńcza. Pośrednio wyjaśnił już czemu własna praktyka, ale chętnie uzupełnił: -Daje wolność. Niezależność od cudzych metod badawczych, możliwość skupienia się na własnych. Lubię też być bezpośrednio odpowiedzialny za pacjentów, w magipsychiatrii nie powinno się wymieniać chorego od lekarza do lekarza, ale w szpitalu trudno o idealne warunki. - upił łyk kawy. -Zawsze ciekawiły mnie granice tego, co uważamy za normę, a co za szaleństwo. I to, jak bardzo są płynne. - uznał po krótkim namyśle, głębszą motywację - groźbę własnego szaleństwa, powiązanego z klątwą, która doprowadziła go do kalectwa - zachowując dla siebie.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]21.10.23 17:17
Nienawidziła współczucia, było dla niej ledwie łagodniejszą formą politowania. Reagowała na nie gniewem, którym - zwłaszcza w okresie, w którym sama straciła rękę - odepchnęła od siebie wielu ludzi, którzy w innych warunkach byliby dla niej przydatni. Właściwym ze strony Hectora było zatrzymanie dla siebie opinii na temat jej nieświadomości. Choć rozmowy z Primrose nauczyły ją nieco lepiej reagować na słabości - a także panować nad gniewem - wciąż była przepełniona po brzegi pogardą i nienawiścią, sączącą się jadem w sytuacjach, w których traciła nad sobą kontrolę. Niemniej jednak nie zamierzała tracić jej dzisiaj. To niespodziewanie uknute spotkanie było zaledwie niedogodnością, z której - z braku innych możliwości - mogła wyciągnąć coś dla siebie. Jej wolny czas był ograniczony tak samo jak jej sen. Nie zamierzała go marnować na czcze podróże tam i z powrotem bez żadnego efektu.
Usiadła więc, przede wszystkim dla oferty rozmowy i łapczywej zachcianki wydarcia z Hectora wszystkiego co mógł jej zaoferować. Na pierwszy rzut oka zdawał się łatwy, ale pozory myliły. Miała taką nadzieję. Jeśli jednak okaże tak łatwy jak nudny, przynajmniej wypije dobrą kawę i odwiedzi kilka sklepów na Pokątnej, by uzupełnić zapasy o rzeczy, których brakowało w Evesham.
- Z pewnością tak zrobię - odparła lekko na sugestię napisania do matki, ale pokrętny uśmiech, który na moment rozjaśnił jej twarz złośliwością sugerował raczej, że nie będzie jej się spieszyć. - Znajomość z Miriam może być cenna? - spytała jeszcze, powątpiewając.
Skrzyżowała nogi w kolanach; choć jej granatowa spódnica sięgała skromnie za kolano, miękki materiał podwijał się, odsłaniając nieco więcej skóry i skraj ciemnych pończoch. Właściwie tego nie zauważyła, zbyt skupiona na pytaniach uzdrowiciela. Zanim jednak zdążyłaby odpowiedzieć, że owszem, jej relacja z matką była wyłącznie korespondencyjna, jego kolejne słowa sprawiły, że zamknęła usta i uniosła jedną brew. Spięty uśmiech na sekundę zadrżał, zmatowiał, a spojrzenie, które tak uważnie wbijała w jego oczy na najkrótszą z chwil obrało swój naturalny, chłodny i beznamiętny charakter. Przez moment przeciągającej się ciszy wyglądała jak porcelanowa lalka usztywniona drutami. Potem krótki śmiech, który wyrwał jej się z gardła, rozbił tę napiętą atmosferę jakby uderzeniem w szkło.
- To miłe, że pytasz. Nie, poza kolorem oczu i może wzrostem nie odziedziczyłam po niej nic. Nie znaczy to, że nie jestem uparta, tyle tylko, że ja własny upór wolę nazywać ambicją. - Przygryzła wargę. - To adekwatniejsze. Trafiłeś jednak z tłumaczeniem, istotnie dla matki mój zawód nigdy nie był właściwy. Chciała, żebym została poetką. No, ewentualnie malarką lub pianistką. - Sama Miriam zajmowała się wszystkimi trzema dziedzinami na raz i w każdej była tak samo przeciętna. - Jak dobrze jednak, że ambicje naszych rodziców nas nie definiują, prawda? Byłbyś wówczas skazany na głupotę swojego ojca i bojaźliwość matki. A ja; na rodzinną, jakże dojmującą przeciętność. - Celowo nie odniosła się do swojego utraconego szlachectwa; utraciła je sama Miriam, a Elvirze nigdy nie zostało dane, właśnie dlatego, że stara lady Parkinson nie miała w sobie niczego co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek zainteresowanie w kimkolwiek. Żadnych ambicji, żadnych celów, ani grama odwagi. Nie chciała dłużej o niej rozmawiać, więc zmieniła kierunek dyskusji, coraz bardziej w nią zaangażowana. - Masz już lata doświadczenia, powiedz więc... czy szaleństwo jest zaraźliwe? - Nachyliła się z szeptem, a że jedynym źródłem światła były świece na stoliku, część jej twarzy spowiły cienie. Krótkimi paznokciami przesuwała po obiciu fotela, a szmaragdowy kamień na jej szyi rozbłysnął nieco odbiciem migoczących płomyków.
Pytanie nie było ironiczne, naprawdę była ciekawa odpowiedzi. Miała wszak z szaleńcami do czynienia na co dzień.
Obserwując go w chwili ciszy miała okazję dostrzec, że żaden z jego uśmiechów nie wydawał się do końca szczery. To mogła być uprzejmość, ale też niechęć, smutek lub zmęczenie. Nie miała wystarczającej wiedzy na jego temat, by to interpretować, wrażenie zrobiło na niej jednak, gdy bardzo długo nie opuszczał wzroku. Oczy, przenikliwie błękitne jak jej własne, w półmroku mogły zdawać się chłodne. Zastanawiała się, które spojrzenie jest chłodniejsze - jego czy jej. W końcu, nie odwracając się ani nie mrugając, pozwoliła sobie na kolejny szerszy uśmiech, tym razem niemal prawdziwy. Niemal.
- Brawo. Widzę, że opanowałeś grę wstępną przed legilimencją - I w końcu, w końcu, pierwsza opuściła wzrok, żeby zamiast tego znów obejrzeć go całego, na chwilę dłużej zatrzymując spojrzenie na nodze, na którą wcześniej utykał. - Wracając - Znów spojrzała mu w oczy, bez najmniejszego skrępowania. - Nudna, bo nigdy nie spotkałam przypadku, który zostałby skutecznie wyleczony. Ale masz rację, leczenie w Mungu było schematyczne i monotonne. A jeśli posłuchać tamtejszych magipsychiatrów, myślałby kto, że najchętniej pozamykaliby wszystkich swoich pacjentów w Tower. - Pokręciła głową, choć nie dodała, że o wielu z nich myślała tak samo. Nie miałaby cierpliwości do bycia magipsychiatrą; poza tym, obserwowanie ludzi wijących się w więzach czasami przynosiło jej aż nazbyt wiele satysfakcji. - To ciekawe. Jakie więc są twoje metody? Czy przynoszą efekty? Na czym oparłeś swoją praktykę? Z jakimi schorzeniami spotykasz się zazwyczaj?
Obróciła się w jego stronę na sofie, podparła łokieć na oparciu a brodę na dłoni. W tej samej chwili, w której kelnerka zbierała zamówienia, Elvira próbowała wyłuskać z jego słów coś więcej niż tylko to co chciał o sobie zdradzić. Jak na razie z przeciętnym skutkiem.
- Sporą część życia spędziłam na Pokątnej, a jakoś nigdy się na ciebie nie natknęłam - mruknęła. - Mam rozumieć, że masz dziecko? - Starała się zabrzmieć jak najbardziej neutralnie, tak jakby sam koncept macierzyństwa lub samotnego wychowywania dziecka przy równoczesnym natłoku obowiązków uzdrowicielskich nie budziły jej odrazy. Przeszedł ją też dziwny dreszcz, ale nie umiała wytłumaczyć go inaczej niż efektami pozostałymi po niedawnym rozszczepieniu. - Tak, skupiałam się przede wszystkim na utrzymywaniu przy życiu tych, którym od urodzenia ciało odmawiało posłuszeństwa. To były trudne przypadki, leczone przede wszystkich zachowawczo i paliatywnie, ale dawały widoczne efekty. Przy dobrej kontroli wiele ataków Klątwy Ondyny, Traumy Krwi czy Serpentyny da się przerwać. Tak naprawdę większość zgonów, które stwierdzałam w tych przypadkach było związane z niedbałością wobec zaleceń albo zupełnym zaniechaniem leczenia. Z wyjątkami, lecz nielicznymi.
Nie musiał się obawiać, że zapamięta go przede wszystkim jako kalekę, gdyż już teraz bardziej zafascynowała ją jego praca. Zaburzenie władności jednej nogi interesowało ją z zupełnie innych przyczyn - głównie zawodowych.
Gdy zeszli na prosektorium, jej uśmiech ustąpił miejsca zastanowieniu; jakby wahała się, ile tak naprawdę może mu powiedzieć.
- Nie wie i nie musi. Właściwie niedawno uzyskałam uprawnienia koronerskie. Uczestniczę w sekcjach zwłok, przeprowadzam je samodzielnie. Identyfikuję zmarłych, szukam przyczyn zgonu i anomalii. Czasem pomagam policji, innym razem przyjaciołom - Nie doprecyzowała jakim. Mimo wzburzenia, jakie odczuła po wykluczeniu z uroczystości kwietniowych, ceniła sobie względną anonimowość. - Przede wszystkim jednak prowadzę badania. Fascynuje mnie anatomia, mam dziesiątki, jeśli nie setki zapisków związanych z efektami chorób, urazów i klątw, jakie znajdowałam w trupach. - Odgarnęła warkocz i przechyliła głowę. - A to dopiero jest mało kobiece, prawda? Niepokoi cię to, Hectorze? Kobiety obcujące ze śmiercią? - Nie była wrażliwa wobec jego bycia wdowcem czy samotnym ojcem, nie dowiedziała się ostatecznie jak długo już tak żył, a nawet jeśli, zapewne i tak nie byłaby empatyczna. Tak jak nie cierpiała współczucia, tak i nie potrafiła go okazywać.
Zamówili tą samą kawę. Elvira najpierw uniosła brew, a potem rozluźniła się, gdy wspomniał Munga. No tak, zdążyła już prawie zapomnieć, że to właśnie ta niewielka kawiarenka na ostatnim piętrze szpitala niejednokrotnie umożliwiała jej pracę po dwadzieścia cztery godziny i dłużej. Zawsze była pracoholiczką, choć teraz objawiało się to inaczej - gdy brała na siebie zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie.
Pod słowami, którymi opisał swoje powody utrzymywania niezależności zawodowej, byłaby skłonna podpisać się w pełni. Zgadzała się z nim do tego stopnia, że w pierwszym momencie nie potrafiła odpowiedzieć, jedynie kiwając głową i mrucząc coś co brzmiało jak "tak, tak". Sięgnęła po przyniesioną przez kelnerkę kawę, by ogrzać na niej wiecznie zimne palce.
- Ten temat zawsze fascynował też mnie - Po chwili namysłu dodała: - Bardzo często słyszałam, że jestem wariatką. Wariatką, nieokrzesaną i niepoczytalną - zaśmiała się cicho tak jakby nie było w tych słowach wiele prawdy. Nigdy nie uważała się za szaloną, ale bywały momenty, w których jej moralność osiągała dno nieznane społeczeństwu. Nieznane jej samej. Bywały momenty, w których widok i zapach krwi były dla niej ważniejsze niż przyzwoitość. - Pewnie tak często jak ty słyszałeś, że jesteś kaleką - Jak można się było spodziewać, nie zamierzała długo powściągać ciekawości. Teraz tym bardziej nie opuszczała wzroku z jego oczu, próbując dopatrzyć się reakcji, emocji, gniewu. On podobał jej się najbardziej. - Boli cię to, Hectorze Vale? Bez wątpienia. Mnie za bycie kaleką wyrzucili z pałacu Selwynów. Po tym jak czarnomagiczna klątwa pozbawiła mnie połowy ręki. Ot, wojna. Byłam kaleką przez bardzo długi czas. Ale nawet nie w połowie tak długi jak ty. A to budzi moje pytanie... wybacz zawodową wścibskość... z jakim przekleństwem zetknąłeś się ty, że po tylu latach wciąż nie zdołałeś go cofnąć? - Była w swoich pytaniach bezlitosna, ale wychodziła z założenia, że idiotyzmem byłoby krążyć wokół tematu z obawy przed urażeniem czyichś wrażliwych uczuć. Z fałszywym współczuciem.
Po tylu latach powinien już być w stanie sobie z tym radzić.
A jeśli nie był, cóż.
Obserwowanie jak ludzie sypią się na jej oczach zawsze było niebezpieczną, ale sytą rozrywką.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]27.10.23 14:30
Wychwycił powątpiewanie w jej tonie, uświadamiając sobie jak różna jest relacja jej i Miriam od jego i ojca. Choć próbował nim gardzić, to nigdy nie wątpił w jego wpływy. Elvirze najwyraźniej poprawiało humor lekceważenie własnej matki, ale on nie miał w zwyczaju bagatelizować kobiet w średnim wieku oraz mocy ich plotek i pochwał.
-Jej panieńskie nazwisko i zdolność do plotkowania potrafią trochę znaczyć. - wzruszył lekko ramionami. Nie spoglądał na jej nogi, zajęty analizowaniem tików twarzy i zmian w tonie głosu. Może i nie była pacjentką, ale czytanie ludzi nigdy mu się nie nudziło - szczególnie, gdy pochodzili z podobnego środowiska jak on, z rodzin, w których rodzice ustawiali im życie i niespodziewane spotkania w kawiarniach. Był ciekaw, jak sobie z tym radzą niezależne jednostki, szczególnie uzdrowiciele - ale czy w ogóle można było sobie z tym poradzić? Czy powinni sprzeniewierzać się tradycji? Może wygodniej płynąć z prądem.
Najwyraźniej nie Elvirze. Zaskoczył go potok słów i żar z jakim sprzeciwiła się podobieństwu. Smutno skojarzył się z własną niechęcią do przedwcześnie siwiejących włosów, spojrzenia i ciężkich pięści własnego ojca - on milczał jednak, udając, że jeśli będzie ignorował te podobieństwa, to nikt inny nie zwróci na nie uwagi. A potem zderzał się z tłumionym gniewem Lety i poważnym spojrzeniem Victora i kompleksy wracały.
-Faktycznie, macie bardzo różne... temperamenty. - powiedziała z czystej uprzejmości, by załagodzić sytuację. Tak właściwie nie był tego taki pewien - Miriam, choć trzpiotowata i z pozoru inna od Elviry, zdawała się czasem równie... żarliwa. -Bardzo dobrze. - zgodził się dla świętego spokoju, nie znając jeszcze Multon na tyle dobrze, by się sprzeciwić. Definiowały ich, wciąż. Przynajmniej jego. -Mój ojciec nie był głupi. - mruknął tylko, choć właściwie dlaczego? W przejawie ostatków synowskiej solidarności? Dlaczego nie mógł puścić tego mimo uszu, a zdołał patrzeć na śmierć Anselma tak obojętnie? Może to nie solidarność, tylko okowy dawnego lęku. Czuł się mniejszym głupcem, wiedząc, że bał się kogoś, kto głupcem nie był.
Bardziej spodobał mu się nowy temat rozmowy - pytanie było intrygujące, uśmiechnął się lekko, szukając spojrzenia Elviry wśród cieni.
-Nie jest zaraźliwe, gdy przebywa się z pacjentami na oddziale zamkniętym ani gdy spotka się wariata na ulicy. Ale pewne czynniki w otoczeniu - przemoc, głupota, nadszarpnięte zaufanie, strach - potrafią skruszyć ochronę nazbyt wrażliwej psychiki. Ktoś może urodzić się na spektrum szaleństwa, ale przeżyć życie względnie spokojnie w spokojnym otoczeniu. Ktoś inny, narażony na czynniki stresowe, może popaść w szaleństwo. A najsilniejsze czynniki, choćby Crucio, potrafią je wywołać nawet w uprzednio zdrowym człowieku. Oryginalny naszyjnik, czy to szmaragd? - wyjaśnił cierpliwie acz prędko, niemalże na jednym wydechu, dopiero pod koniec rozkojarzony błyskiem kamienia na jej szyi. Zieleń przyćmiewała mu pole widzenia, gdy utrzymywał z nią kontakt wzrokowy. A błysk niepokoił, kojarząc się mgliście... właściwie z czym? Nie miał pojęcia i nie potrafiłby połączyć kropek - a wspomnienie własnego epizodu w lutym i kobiety otoczonej niepokojącą, fioletową aurą, nasunęło mu się pewnie tylko dlatego, że oto mówił o szaleństwie.
Nadal utrzymywał kontakt wzrokowy, przewrotnie usatysfakcjonowany tym, że rozmówczyni nie cofa wzroku. Jej spojrzenie, chłodne i nieco puste, nie wzbudzało w nim ani dyskomfortu ani niepokoju: w ciągu życia pracował osobami zagubionymi, ale i okrutnymi; i nawet psychopatyczne spojrzenie własnego ojca nauczył się odwzajemniać.
Gdy spuściła wzrok poczuł szczeniacką satysfakcję z tego, że wygrał w tym niewerbalnym konkursie, ale samemu zmrużył oczy i prawie zerknął w bok, zaskoczony jej słowami. Roześmiał się, niespodziewanie dla siebie - z niedowierzaniem i rozbawieniem.
-Myślisz, że do legilimencji potrzebny jest kontakt wzrokowy? - zażartował. -Nie znam się, ale myślałem, że tylko drewno przy skroni. - miał kiedyś pacjenta, który twierdził, że padł ofiarą takiej praktyki. To jak gwałt - mówił, a Hector zastanawiał się, co mężczyźni mogą wiedzieć o gwałtach. -Mierzysz zatem ciekawość skutecznością? - uniósł lekko brew, uśmiechając się nieco prowokująco. -Powiedziałabyś, że zapalenie płuc jest ciekawe, bo da się je skutecznie wyleczyć? - zadrwił, ale powstrzymując się od nadmiernej złośliwości. -Ale tak było. Chcieli uśpić tych pacjentów, trzymać ich z dala od świata. Niektórych chorób nie da się wyleczyć, ale skoro zajmowałaś się schorzeniami genetycznymi to kiepskie perspektywy chyba cię nie zniechęcały. Da się je jednak złagodzić, a fascynujące jest to, że podejście do każdego musi być indywidualne, na co lekarze w Mungu nie mieli czasu. I to, czego można się dowiedzieć o ludziach, o ich traumach, lękach i żądzach. - uśmiech sięgnął wreszcie jego zmęczonych oczu, magipsychiatria sprawiała mu prawdziwą radość. Ekscytację, której nie musiał skrywać.
-Mosiężna tabliczka przy kamienicy numer siedem, drugie piętro. - mruknął. -Wejście nie rzucało się w oczy, bo w oczy nie chcieli rzucać się sami pacjenci. - dziecko? Dlaczego ono ją interesowało? -Byłem żonaty wiele lat, czyż moja żona nie nadawałaby się na oddział gdybym nie miał? - piękna i płodna mówił ojciec i faktycznie, mogła mieć trójkę dzieci. -Syna. - odpędził wspomnienie krwi w wannie i krwi na pościeli.
-Fascynujące. Miałaś kiedyś do czynienia z plagą koszmarów? Nie jest genetyczna, ale leczenie również bywa paliatywne. I choroby genetyczne i psychiatryczne zdają się zaostrzać z powodu niedbalstwa. - podsumował. -Jakiego rodzaju badania prowadzisz? - przeszedł do rzeczy, zaintrygowany i nieco zazdrosny. Kiedyś chciał pisać więcej artykułów teoretycznych, tymczasem szufladę miał całą w notatkach, ale nie starczało mu czasu pomiędzy pacjentami, zleceniami alchemicznymi i opieką nad synem. Było lepiej niż w trakcie życia Beatrice, ale doba wciąż zdawała się za krótka. Kąciki ust drgnęły z rozbawieniem. Widział rozszarpane ciało Beatrice w kostnicy, gdyby to go niepokoiło to już nigdy nie obcowałby z kobietą (niepokojący wniosek, biorąc pod uwagę, że męskie towarzystwo też lubił). -To wciąż pacjenci, tylko martwi. Nie różnią się od otwartych ran i chorób płciowych, które leczyliśmy przed specjalizacją, nieprawdaż? Nie wiem tylko, jak mogłabyś wyjaśnić to Miriam. - mruknął z rozbawieniem.
Upił łyk kawy, rozparł się wygodniej.
-Dlaczego i od kogo? - spytał wprost. Takie obelgi nie padają bez powodu, choć nie oznaczają szaleństwa. Jego też w szkole nazywano dziwakiem, może dlatego, że diagnozował szaleństwo u innych. Skrzywił się lekko, słysząc o własnej nodze ale podniósł śmiałe spojrzenie na Elvirę. -Tyle, że ja jestem kaleką. - skwitował cicho. -A ty, jesteś wariatką? - zażartował, chyba. Spojrzenie stało się chłodniejsze dopiero, gdy spytała, czy to go boli. A jak, kurwa, myślisz? - przemknęło mu przez myśl, ale zanim stłumił te słowa, sama przyznała się do kalectwa. Otworzył oczy szerzej, zaskoczony.
-Ręki... jak? - pierwszy raz zdawał się zakłopotany. Zerknął na jej dłonie, jakby próbując dopatrzyć się śladów po kalectwie. -Kto cię leczył? - nie mów, że pieprzony Hopkirk, ale Hopkirk miał chyba mugolskie korzenie, może już nie pracował. -Eliksir odtworzenia? - zgadł. -Byłem za mały i zbyt chorowity, a leczył mnie idiota. - wzruszył ramionami, ucinając temat. -Tak czasem bywa.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Mała kawiarnia [odnośnik]27.10.23 20:58
Rzeczą, którą miała możliwość zaobserwować po niedługim czasie rozmowy było to, jak dogłębnie i bez skrupułów przyglądał jej się ten mężczyzna. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że przez krótką chwilę nie wzbudziło to w niej niepokoju - otrząsnęła się z niego szybko, rzecz jasna, radziła sobie już z gorszym towarzystwem (nigdy nie nauczyła się do końca z odwagą spoglądać w oczy Ramseya Mulcibera; nawet rozmawiając o błahostkach nie mogła wyzbyć się wrażenia, że w jego towarzystwie nieustannie wisi nad nią widmo śmierci). Po etapie niepokoju przyszedł etap fascynacji. Była dobrze zaznajomiona z pożądliwością. Mimo kościstej sylwetki potrafiła ją wzbudzać, jeśli we właściwy sposób akcentowała mankamenty urody odziedziczonej po szlachetnych przodkach (bo przecież nie po Miriam). Znała też prześmiewczość i pogardę - lepiej niż by wolała.
Ale Hector nie okazywał żadnej z tych rzeczy. Hector chłonął ją wzrokiem tak jakby była organem na stalowej prosektoryjnej tacy, sercem gotowym do tego, żeby je rozciąć wzdłuż przegrody. Wydawał się zainteresowany tym co ma do powiedzenia, ale też - nie umiała tego jeszcze dobrze określić - napastliwy w swoim zainteresowaniu. Po dłuższej chwili wpatrywania się w jego blade oczy odniosła wrażenie jakby jego wzrok był namacalnym bytem wdzierającym się pod jej ubrania, pod skórę. Nie przypominała sobie, by ktokolwiek kiedyś patrzył na nią w ten sposób. Może poza Czarnym Panem.
- To dobrze, bo jej panieńskie nazwisko i zdolność do plotkowania to jedyne co ma - prychnęła, starając się nieco złagodzić złośliwość we własnym głosie, ubrać ją w szaty rozbawienia. Żartu. Podsunęła mu swoją niechęć do matki niemal na dłoni, ale przecież nigdy się jej nie wstydziła. Była w niej zakorzeniona tak silnie, że właściwie się nad nią nie zastanawiała. - Nie znałam twojego ojca - przyznała łagodniejszym tonem, dla świętego spokoju. Zauważyła, że próbował wycofać się okrakiem z tego tematu, z porównywania jej do matki; nie naciskała więc z własnymi domysłami. Na dobrą sprawę w ogóle nie powinno jej to interesować, ale była przecież wścibska, lubiła tajemnice tylko dlatego, że mogła je oskubywać. Także obserwowała go i analizowała niedopowiedzenia, choć nie dawała tego po sobie poznać w tak oczywisty sposób. Tak przynajmniej chciała myśleć, nie biorąc, jeszcze, pod uwagę jego doświadczenia.
Oparła brodę na dłoni, kiedy mówił o teoriach, które ewidentnie uwielbiał sprawdzać; była mile zaskoczona, sądziła, że weźmie jej pytanie za retoryczne, że zignoruje je i uzna za tendencyjne. W rzeczywistości zdołał ją zaciekawić, a im więcej mówił, tym więcej sama miała pytań.
- Mówisz, że szaleństwo jest spektrum, ale kto w takim razie je wartościuje? Które szaleństwo jest bardziej szalone? - Przyłożyła kciuk do ust, nieświadomie przygryzła paznokieć. - Wariatem jest człowiek, który słyszy głosy każące mu skoczyć do morza i natychmiast im się poddaje, rzuca się z klifu... Niewątpliwie, temu nikt nie zaprzeczy. A co z tymi, którzy słyszą głosy tylko w nocy i uciszają je, kiedy rankiem wychodzą do pracy? Ci, po których wariactwa nie da się poznać? - Zmrużyła oczy, szukając jego spojrzenia, choć spodziewała się co w nim znajdzie. - Kto jest bardziej szaleńcem? Ten kto stracił rozum pod Crucio czy ten kto je najpierw rzucił? - Kąciki jej ust drgnęły, jakby chciała się uśmiechnąć, jakby powstrzymała się przed tym w ostatniej chwili. Poczuła nieprzyjemny prąd w prawej ręce; pozostałość rozszczepienia lub echo mrocznej satysfakcji za którą tak tęskniła. Myślała nad jeszcze jednym pytaniem, lecz jego zainteresowanie wybiło ją z rytmu.
Zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas bawiła się swoim naszyjnikiem, zaciskała na nim palce; i że znowu tego nie zauważyła. Puściła go powoli, a potem schowała pod miękkim kołnierzem koszuli.
- Nie - odpowiedziała cicho, uśmiechając się blado. Nie dopowiedziała nic więcej, bo nie mogła; ale powiedzieć, że jest to zaledwie fałszywy szmaragd byłoby szarpnięciem dla jej dumy i brakiem szacunku do tego, czym naprawdę był ten odłamek. Przez chwilę milcząco spoglądali sobie w źrenice, aż w końcu Elvira odpuściła pierwsza (czy powinna?). Zmiana tematu była jednak pożądana. Śmiech, który wyrwał się także z jej ust rozwiał gęstniejącą atmosferę. - To zależy - odpowiedziała, tak jakby była znawcą w temacie legilimencji. - Odpowiednio potężny czarodziej nie potrzebuje ani kontaktu wzrokowego ani różdżki przy skroni. - Na moment spojrzała w bok, uciekła spojrzeniem do jakichś części siebie, które pozostawały poza zasięgiem jej świadomości. Miała rzecz jasna na myśli Czarnego Pana. Pamiętała jak szybko wprawił ją w poczucie, że wie o niej wszystko. Pamiętała twarde deski pod kolanami i skwierczenie pochodni, kiedy klęczała dla niego przy szubienicy w Stoke-on-Trent. - Ale tak, masz rację. Tyle że kontakt wzrokowy pomaga. Zwłaszcza nowicjuszom. Nie sądzę jednak, by legilimencja była ci potrzebna. Skoro masz autorytet i doświadczenie w wyciąganiu z ludzi informacji, nie sięgasz po przemoc - Powróciła do chwili obecnej z krzywym uśmiechem i tonem rozbawienia, które było niemal ciepłe. Rozchyliła nieco usta na jego prowokacyjne pytanie o zapalenia płuc, ale zamiast się oburzyć, przygryzła tylko wargę i uśmiechnęła się szerzej. Touche. - Zapewne nie. - Na jego ocenę psychiatrii w Świętym Mungu zaledwie przytaknęła. Jej uwagę przyciągęły inne słowa. - Traumy, lęki, żądze. Ludzie muszą ci nadzwyczaj ufać - Widziała jak wielką przyjemność sprawiało mu mówienie o tym; sama wyglądała podobnie mówiąc o mankamentach anatomii. O trupach. - Mi też ufają, zwłaszcza, kiedy są moimi stałymi pacjentami. Niemniej jednak przychodzą do mnie oczekując, że będę jak rzemieślnik, który naprawi ich ciała. Nie interesuje mnie ich prywatne życie, nie czują się zobowiązani opowiadać mi o tym co nie ma wpływu na chorobę. Mogą, ale nie muszą. - Nie dodała, że przez większość czasu preferowała, gdy tego nie robili; terapeutka była z niej żadna, nie rozumiała ich problemów, była zbyt oschła, zbyt szybko traciła cierpliwość. - Z umysłem jest inaczej. Żeby wyleczyć umysł trzeba najpierw mieć do niego klucz. I to pacjenci muszą zdecydować, że chcą ci go dać. To poziom zaufania, który zawsze mnie zadziwiał - Kiedy dostali już kawę, ogrzała na niej palce i oparła usta na krawędzi filiżanki, spoglądając na niego poprzez mgiełkę pary. - Ostatecznie, sami dają ci wiedzę, dzięki której mógłbyś ich... zniszczyć. - Nie mogła się powstrzymać przed tą konkluzją, choć nie wiedziała, czy poczuje się nią urażony. Trudno. Na komentarz dotyczący żony, która byłaby wadliwa, gdyby nie okazała się płodna, zaledwie wywróciła oczami. - No tak, na co komu niepłodna kobieta. - odpowiedziała nieco ostrzej niż zamierzała. Musiała nadrobić to jakimś wyuczonym frazesem. - Przykro mi, że straciłeś ją młodo. - Nie było jej ani trochę przykro, ani ze względu na niego ani na jego syna.
Śmierć przychodziła i odchodziła, a Elvira zawsze obawiała się tylko jednej; swojej własnej. Wyparła już ze świadomości te wszystkie momenty, w których naiwnie i nieodpowiedzialnie ryzykowała dla potęgi, zysku lub chwały. Albo jednego mężczyzny. Adrenalina była nawet bardziej uzależniająca niż alkohol. A im więcej jej czuła, im więcej granic przekraczała, tym bardziej była jej głodna.
- Zdarzało się - przyznała w kwestii plagi koszmarów, choć jego konkluzja właściwie zamykała ten temat. - Co do badań, zależy od tego jakie ciała mi się trafią - Widać było, że waha się przed tym co powiedzieć dalej. - Wciąż gromadzę notatki o wpływie chorób i stanów przewlekłych na funkcjonowanie organizmu. Im więcej przypadków, tym większa wiarygodność wniosków. Ale też, w ostatnim czasie, prowadzę badania porównawcze anatomii mugolskiej i czarodziejskiej. Znaczy, sprawdzam, czy istnieją różnice anatomicznie, które miałyby wpływ na leczenie - Na krańcu języka miała pytanie; czy czytasz czasem Walczącego Maga? ale je przygryzła. Prędzej czy później Vale sam zdradzi się ze swoimi poglądami. Wtedy będzie wiedziała, na ile zasługuje na zaufanie w kwestii przebiegu jej badań. W tej chwili mogła równie dobrze wyjść na osobę, która chciałaby leczyć mugoli tak samo skutecznie jak czarodziejów. Byłoby to tak dalekie od prawdy jak tylko możliwe. Organy mugolskie interesowały ją przede wszystkim jako użyteczny materiał; jeśli nie praktycznie, to propagandowo.
Dobrze maskował się ze swoją zazdrością, ale byłaby ją przecież skłonna zrozumieć. Jej badania szły w ostatnim czasie do przodu tylko dlatego, że degradacja w organizacji i zawieszenie broni zabrały jej sporo obowiązków, które uprzednio spędzały sen z powiek. Zarówno po Locus Nihil jak i po Twierdzy Warwick była wyzuta z sił przez bardzo długi czas. Brak rodziny i licznych towarzyskich zobowiązań znacznie ułatwiał życie, ale wciąż wszak sypiała po cztery, czasem pięć godzin, wciąż była przewlekle zmęczona, wciąż nie miała już czasu czytać dla samej przyjemności jak to niegdyś robiła całymi dniami.
Uśmiechnęła się, kiedy spokojnie zareagował na garść informacji o jej prosektorium, jej pasjach i fascynacjach. Była to w jej oczach właściwa odpowiedź.
- Jeżeli będziesz miał czas i chęć, mogę coś ci przesłać. Choćby opis autopsji samobójcy, w którego czaszce znalazłam ślady niedoleczonej mózgowej groszopryszczki - Przechyliła głowę, odgarnęła z ramienia srebrzyste włosy. - Możemy też umówić się na następną kawę gdzie indziej. W moim lub twoim gabinecie - Zupełnie nie czuła zażenowania faktem, że jako kobieta złożyła tą ofertę pierwsza. Niektórych nawyków i towarzyskich faux pas najwyraźniej nie dało się oduczyć.
Usiadł wygodniej, więc ona zrobiła to samo, rozluźniając ramiona i opierając rękę na sofie w taki sposób, że palcami niemal stykała się z jego kołnierzem
- Zwykle od mężczyzn - odpowiedziała cicho na jego pytanie, a nie sięgający oczu uśmiech na jej twarzy utrudniał zweryfikowanie, czy jest to wciąż żart, czy może powiew duszącej szczerości. - I zwykle niesłusznie. Choć czasem... kto wie? Może i nie jestem magipsychiatrą, ale wydaje mi się, że każdy z nas choć raz w swoim życiu zrobił coś... co inni nazwaliby wariactwem - zniżyła głos do niemal zmęczonego szeptu.
Wpatrywała się w niego z zapalczywą ciekawością po przywołaniu kalectwa, zauważyła więc dobrze jak chłodnieje jego spojrzenie, jak tężeje kącik ust. Nie wpadł jednak w gniew (jak po cichu liczyła). Zbyt szybko rozkojarzyła go sobą. Miała taki cholerny zwyczaj.
- Zaklęcie nazywa się Decollatio - powiedziała powoli, gdy zadał pierwsze pytanie. - Wątpię, żebyś o nim słyszał - spoważniała, jej twarz stała się przez moment maskowata i nieodgadniona. - Pomogła mi bardzo zdolna uzdrowicielka... znajoma. - I nawet jeśli cień żalu wkradł się do jej głosu, nie zamierzała dać się zdominować zgorzknieniu. Zamiast tego podwinęła lewy rękaw, odsłaniając szczupłą, bladą rękę, nienoszącą żadnych znamion tego, że została wyhodowana sztucznie. Znacznie ciężej było jej teraz długo ruszać prawą ręką; minęło zbyt mało czasu od ostatniej kontuzji. - Tak, ten eliksir i długa rekonwalescencja - mówiąc, uniosła brew, bo była ciekawa dlaczego nie zastosował podobnego rozwiązania. Zacisnęła usta, kiedy zbył jej ciekawość. Nie zamierzała do tego dopuszczać, uważała, że po tym do czego się przyznała zasługiwała na więcej szczegółów. To było zresztą niegodne uzdrowiciela; tak się poddać. Wydawał się poważny. Wydawał się inteligentny. Wydawał się... - Tak bywa? Jakbym tak powiedziała rok temu to dalej chodziłabym z protezą. Albo martwa, jeśli wziąć pod uwagę wszystko inne - Oczywiście, że nie sprecyzowała czym jest wszystko inne; te bitwy, te misje, po których wracała cuchnąc krwią swoją i czyjąś. - Co to była za kontuzja? Klątwa? Choroba? Która kość, który staw odmówił ci posłuszeństwa? W jaki sposób byłeś leczony? Czy będąc już pełnoletni pozwoliłeś innemu uzdrowicielowi zobaczyć tę nogę? - Prawie oparła dłoń na jego kolanie, ale powstrzymała się w ostatniej chwili, zamiast tego sięgając po filiżankę. Była zarumieniona, choć ciężko powiedzieć, czy z oburzenia czy zażenowania. - Naprawdę nie masz już w sobie chęci poszukiwania? Nie myślisz o tym, że któregoś dnia może przestanie cię to ograniczać? - Bo przecież nie zamierzała kłamać, że nie jest to ograniczenie. Nigdy nie wydostałaby się z jaskiń pod Londynem, nigdy nie pomogłaby odbić twierdzy Warwick, gdyby sama utykała na jedną nogę. - Jeśli nie mam racji i próbowałeś już wszystkiego, to wybacz moją niesprawiedliwość... ale jeśli nie próbowałeś, to dlaczego? - Tym razem to ona spojrzała na niego z chłodną prowokacją.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Mała kawiarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach