Wydarzenia


Ekipa forum
Rozlewisko
AutorWiadomość
Rozlewisko [odnośnik]27.09.15 11:55
First topic message reminder :

Rozlewisko

Nadbrzeżny las odgrodzony od morza skałami, podlany morską wodą. Czuć w okolicy zapach morskiej bryzy zmieszany z orzeźwiającą wonią iglastych drzew. To ciche i ustronne miejsce, nieco oddalone od bardziej turystycznych części wybrzeża, w którym można oddać się swobodnej kontemplacji przyrody w intymnej atmosferze. Bogata fauna mogłaby zaprzeć dech w piersi; oddalone od cywilizacji miejsce zamieszkują nie tylko sarny i jelenie, ale przede wszystkim drapieżne ptaki, których loty nad morzem lub nad koronami drzew można obserwować z pobliskich skał.  

Rytuał chabrów

Od najdawniejszych czasów zakochani wchodzili podczas Lughnasadh w chabrowe związki, powszechnie rozumiane jako małżeństwa na próbę. Festiwal Lata, czas święta i radości, był jedyną okazją do złożenia przysięgi, która tradycyjnie trwała rok i jeden dzień. Po tym czasie, związek mógł zostać przypieczętowany na zawsze albo zerwany bez żadnych konsekwencji. Tradycja celebrująca nade wszystko siłę miłości i gwałtowności uczuć ośmielała niezdecydowanych mężczyzn i rozpalała serca zakochanych dziewcząt. Bywała sposobem na przypieczętowanie związku wbrew woli rodziny, do czego ta musiała się dostosować, obrzędy wykorzystywało też wiele sprytnych kobiet i mężczyzn usiłujących uwieść ukochaną osobę. Czarodziej i czarownica, którzy złożyli chabrową przysięgę, stawali się chabrowymi mężem i żoną i byli przez ogół społeczeństwa traktowani jak małżeństwo, lecz nie na zawsze.

Pogrzebana przez upływ czasu tradycja powróciła w obliczu wojny i kruchości ludzkiego życia. Po upływie roku i jednego dnia złożoną przysięgę należy odnowić w myśl tradycyjnego małżeństwa, w innym przypadku związek przechodzi do historii.

W przygotowaniach dopomagają starsze czarownice przybrane w powłóczyste chabrowe szaty, o kwietnych wiankach na skroniach, które malują na twarzach przygotowujących się do obrzędu czarodziejów runy mające pieczętować moc miłości - w myśl tradycji nie można zmazać ich aż do najbliższego świtu. Dla zakochanych chcących związać się obrzędem przygotowano drewnianą altanę w miejscu, gdzie las łączy się z plażą. Pośrodku niej znajdują się drzwi, prowadzące zgodnie z wierzeniami do innego wymiaru. Na drzwiach znajdują się dwa okrągłe otwory - zakochani wsuwają przez nie ręce, by spleść za drzwiami symbolicznie swoje dłonie, a tradycyjnie - dusze. Za drzwiami jedna ze starych wiedźm przecina skórę dłoni zakochanych złotym sierpem, łącząc ich rany. Wokół palą się kadzidła o słodkawym zapachu, rozbudzającym krew i pożądanie. Samą przysięgę powtarza się za najstarszą z wiedźm w języku staroceltyckim, ma oznaczać szczere wyznanie miłości, pozbawione jest jednak zapewnień wieczności lub stałości. Na koniec panna młoda otrzymuje od męża wianek z chabrów, a oboje otrzymują od najmłodszej z wiedźm misę z fermentowanym słodkim miodem z akacji, którym mają się wspólnie posilić.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Rozlewisko [odnośnik]27.02.21 12:28
Sama nie była pewna, czego się spodziewała. I czy w ogóle czegokolwiek. Że jej słowa padną na podatny grunt? Że swym koślawym wywodem przedrze się przez skrupulatnie pielęgnowane mury, dotrze do niego, tak naprawdę, i pozwoli spojrzeć na siebie z innej perspektywy…? Naiwnie wykroczyła poza granicę komfortu, rzuciła na głęboką wodę, odkrywając się przed nim ze swymi myślami, dopiero teraz, w jego obecności, stając oko w oko z powracającymi za dnia i w nocy obawami, układając sobie wszystko w głowie – to jednak na nic. Dotknął ją komentarz o nieprawdziwości tego, co powiedziała, jednak ulotna, trzepocząca w piersi złość szybko stopniała pod naporem czegoś jeszcze gorszego, ściskającego serce smutku. Im dłużej rozmawiali, tym trudniej byłoby jej zgodzić się z jego odpowiedzią, pozbawioną nerwów, lecz podszytą niezachwianą pewnością. On naprawdę w to wierzył. Że jest taki sam, że nic ich nie różni. Nie przerywała mu, lecz kręciła głową, z początku niemrawo, z każdym kolejnym słowem coraz wyraźniej, nie do końca świadomie wyrażając brak zgody; opór narastał w niej wbrew zdrowemu rozsądkowi i osłabionej woli. Zaraz jednak przestała, nagle i bez żadnego ostrzeżenia, wciąż uparcie milcząc, wznosząc na niego przepełniony niewypowiedzianym żalem wzrok. Bolała nad tym, że ich losy nie splotły się wcześniej, zanim świat stanął na głowie, ograbił ich z prawa do szczęścia i beztroski. Zanim zmusił do rażenia innych śmiercionośnymi inkantacjami, a później – mierzenia się z konsekwencjami tego zatrważającego czynu. – Wiem, Fox. Wiem, że nie odpuścisz. Wiem też, że oddałeś swe życie Zakonowi – odezwała się ze słabością, która zaskoczyła nawet ją samą. Czasem myślała, że dostrzega w jego oczach coś więcej niż należną sojusznikom sympatię, uczucie, którego nie potrafiła nazwać, a które sprawiało, że czuła się wyjątkowo. Później jednak, w chwilach takich jak ta, pojawiało się zwątpienie. Słyszała, że przeszedł Próbę. Był Gwardzistą. Bojownikiem o lepsze jutro, którego równie dobrze mógł nie dożyć. Czy mógł pozwalać sobie na luksus obdarzenia kogoś zainteresowaniem? Na przyjemność posiadania słabości? Bezwiednie zgarbiła ramiona, przytłoczona ciężarem podsuwanych przez umysł odpowiedzi; zaśmiała się krótko, bez choćby cienia prawdziwej wesołości, gdy zgodził się z nią w jednym. Nigdy wcześniej nie sądziła, że słowa mogą sprawiać fizyczny ból. Może miał rację. Może powinna nim wzgardzić, obarczyć winą za obrazy, przez które bała się wieczorów i nocy. Oburzyć się na nich wszystkich, tupnąć nogą i przypomnieć sobie, co myślała na Zamglonych Wzgórzach o Skamanderze i Stonehenge, o planach zamachów. Odejść. Coś jednak trzymało ją w miejscu, nie tylko przy Zakonie, ale – przy nim. – Nie chcę się kłócić. Nie chcę też, żebyś żył w kłamstwie. Nie mogę jednak myśleć, że my i oni, że jesteśmy tacy sami. – Wzięła głębszy, drżący oddech i zamrugała kilka razy, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Czuła się słaba i bezbronna, stan ten wprawiał ją w palące zawstydzenie, to jednak nieważne. Chciała dokończyć myśl. – Rozumiem cię. Co chcesz mi przekazać. Że efekt jest taki sam. Że ktoś, czyjś syn, mąż, ojciec, ginie. Że masz krew na rękach. Ale kieruje tobą, nami, coś zupełnie innego. I mam nadzieję, że gdzieśtam, w głębi, ty też o tym wiesz, że nie stawiasz się w jednym szeregu z kierowanymi bezpodstawnymi uprzedzeniami... ślepą nienawiścią... fanatykami. – Próbowała wzruszyć ramionami, by przełamać powagę, patos, stanowczość, które zakradały się w kolejne zgłoski, zabarwiały głos dziwnym, obcym brzmieniem. – Nie wiem. Może jestem naiwna. Może jestem w błędzie. A może widzę w tobie coś, czego sam nie dostrzegasz. Po prostu… ja tak o tobie nie myślę – dodała na koniec, godząc się z porażką, z tym, że jej słowa najpewniej miały odbić się od niego jak od ściany. Gdyby tylko zechciał, wysłuchałaby spowiedzi i zdjęła z barków choćby część ciężaru, została jego myślodsiewnią, a także zwierciadłem, w którym mógłby przejrzeć się bez lęku, że ujrzy same pęknięcia i rysy. Gdyby. Może jednak nie tego potrzebował, by przetrwać. – Jeśli naprawdę chcesz, powiem ci. Co tylko będziesz chciał – odpowiedziała ostrożnie, nie mogąc jednak oderwać wzroku od jego oczu, była jak ćma, która lgnęła do ognia, mając nadzieję, że nie spłonie; topniała pod naporem lisiego spojrzenia, w tej jednej chwili nie chowając się za żadną z masek. – Po prostu nie dzisiaj. I nie tutaj – obiecała, walcząc z gonitwą myśli, podskórnym lękiem, że im więcej mu zdradzi, tym bardziej go do siebie zniechęci; że im bliżej go dopuści, tym większy narośnie między nimi dystans. Naprawdę chciała wierzyć w zapewnienia o braku strachu. Skąd jednak miałby wiedzieć, czy jest się czego bać, jeśli nie poznał jeszcze ciężaru prawdy…? A mimo to niczego tak nie pragnęła, jak móc wesprzeć się na jego ramieniu, zrobić kolejny krok na przód – już nie sama.
Martwa więźniarka wciąż majaczyła na granicy wzroku, gdy próbowała odgonić kłębiące się nad jego głową czarne chmury, uspokoić bieg serca i zapewnić, że nie mają się czego obawiać. Przejęła inicjatywę, z rozedrganej ofiary stając się tą, która niosła pocieszenie. I przynosiło namiastkę ulgi, że może coś, cokolwiek, dla niego zrobić. Nawet jeśli źródło problemu było tak przytłaczające, bolesne. Nigdy nie powinni tego doświadczyć, żadne z nich, a teraz jeszcze na jawie i w snach wracać do wyrazistych wspomnień Tower, dementorów, dzwoniącego w uszach wybuchu. Czy mogła jednak uczynić coś, by naprawdę załagodzić objawy? Ujrzeć na jego twarzy uśmiech, którym oczarował ją tamtego sierpniowego wieczoru?
Ruszyła za nim w milczeniu, uparcie ignorując widmo czarownicy, której pozwoliła umrzeć, zamiast tego skupiając się na nim, na tym, w jaki sposób stąpał – z laską, a później też bez jej wsparcia – i czy między jego brwiami nie pojawiła się przypadkiem zmarszczka niepokoju. Trzymała się blisko, lecz nie zbyt blisko, dając mu dość przestrzeni, by mógł z pełną swobodą rozglądać się za zostawianymi przez zwierzęta wskazówkami. Sama nie wiedziała, czego powinna szukać, co dokładnie oznaczały nieprawidłowości, które udawało jej się dostrzec wśród zaściełających ziemię liści, naruszonych gałązek i obdartych pni drzew. Dlatego też w objaśnienia Fredericka wsłuchiwała się z niekłamanym zainteresowaniem, dokładając przy tym wszelkich starań, by poruszać się możliwie jak najciszej, nie spłoszyć mogących znajdować się w okolicy mieszkańców puszczy. Ufała jego ocenie sytuacji, pewności, z którą prowadził ją coraz dalej i dalej. Kiedy ostatnio polował? Posługiwał się kuszą? Zamarła w bezruchu w reakcji na jego wymowny gest; chciała zadać jakieś pytanie, nie odezwała się jednak nawet słowem, skinąwszy tylko krótko głową. Posłusznie wzniosła dłonie wyżej, dla komfortu Fredericka przesłaniając nimi oczy, nie wytrzymała tak jednak długo. Przez palce spoglądała w stronę, w którą celował, nie walcząc z przejmująca kontrolę masochistyczną ciekawością; mimowolnie wstrzymała oddech na widok niewielkiego, nieświadomego nadciągającej zguby królika – a w końcu odnajdującego go bezbłędnie bełtu.

| zt chlip


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Rozlewisko [odnośnik]19.06.21 20:25
- Oddaję swoje życie tej sprawie, bo wiem, że nie ma życia poza tą sprawą. Ty… przecież robisz to samo. - Zauważyłem, chwytając jej spojrzenie, a moje czoło namaściła charakterystyczna bruzda, która zdążyła już wydrążyć na mojej skórze własne ścieżki. Kapitulacja oznaczała kres wszystkiego, co znaliśmy dotychczas, choć z perspektywy ostatnich miesięcy wszystko to, co miało miejsce kiedyś, wszystko to, co znałem, sprawiało wrażenie, jakby pochodziło z innego życia. Życia, które odeszło bezpowrotnie. Nie byłem przecież jedynym, który musiał zmierzyć się z okrucieństwem, spojrzeć śmierci w twarz. - Idziemy ramię w ramię, Maeve. A jednak ty wybierasz środki, którymi prowadzisz swoją walkę. Ja wybieram swoje. I nie potrafię już inaczej. - Co więcej - nie chcę. Puchnie we mnie uczucie złości, rozrywa moje ciało od środka, poszukuje ujścia. Mogłoby wydawać się, że doświadczenie w zawodzie aurora udoporniło mnie na całe zło tego świata, że nic więcej nie mogło mnie zaskoczyć. Tymczasem urządzenie dożynek z polowania na wszystkich, którzy nie posiadali czystej krwi, przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia. Nie chciałem na to dłużej pozwalać, trudno było jednak podejmować działania z osłabionej pozycji. Każdy błąd wiązał się ze srogą zapłatą. Dług wobec społeczeństwa powiększał się. Nie mogliśmy wiedzieć, ile jeszcze pociągniemy na tym debecie. Potrzeba było czegoś więcej niż nadziei.
Obserwując jak kurczy się we własnym ciele, jak drży, nie zgadzając się z moimi słowami, chciałem jej przerwać. Chciałem dać jej spokój - zamiast tego doprowadziłem ją do stanu, który znajdował się na jego antypodach. Było mi głupio, a jej troska, jej wiara, podsycały uczucie wstydu.
- Nigdy nie stawiałem się w równości z poplecznikami Voldemorta. Być może źle dobrałem słowa. Nie chciałem zabrzmieć w ten sposób. Przepraszam. Zmartwiłem cię tym. - Wyjaśniłem szybko, napinając mięśnie, by zmusić je do pozostania w spoczynku. Wydawała się silna i wrażliwa jednocześnie. - Nie jesteś naiwna. - Zaprzeczyłem stanowczo, odszukując jej spojrzenie. Nie wiedziałem, co takiego we mnie dostrzegała - nie starczyło mi jednak odwagi, by zapytać. Nie chciałem igrać z jej emocjami. Czułem się w obowiązku do złożenia wyjaśnień, choć trudno było powstrzymać myśli przed przylgnięciem do zdania, o którym już w tamtej chwili wiedziałem, że nie pozwoli mi spokojnie zasnąć. - Po prostu… mierzę się ze swoimi decyzjami. - Zacząłem powoli, bez lęku. - Ze swoją ciemną stroną, która długo oczekiwała w uśpieniu. Ze sprawiedliwością, która wydaje mi się właściwa na ten moment, ale której cena dręczy mnie za każdym razem, kiedy spoglądam w swoje odbicie. Chcę wierzyć, że te wszystkie poświęcenia są czegoś warte. Że ta wojna nie sprowadza się jedynie do arytmetyki. - Wyczuwalną nutę goryczy w moim głosie równoważył spokój - nie o to, co będzie, a o to, że Maeve zrozumie. Po prostu to czułem. Nie chciałem zgrywać przed nią silniejszego, niż byłem w rzeczywistości. W walce, owszem - pozostawałem nieugięty i sięgałem po radykalne środki, ale przy niej… przy niej nie musiałem. Jej obecność była odskocznią od roli, w którą wszedłem - której chciałem, ponieważ nie było innej alternatywy. Maeve stanowiła portal między Lisem, którym byłem, a Lisem, którym się stałem. Nie byłem pewien, kiedy to odkryłem - być może już wcześniej, lgnąc do niej instynktownie, dopiero teraz, w tym momencie, zdając sobie sprawę, dlaczego tak właściwie uzależniłem się od jej towarzystwa.  
Chciałem, by ta chwila trwała.
- Będę czekał na ten dzień. - Przytaknąłem, przyjmując jej obietnicę. A kiedy ruszyliśmy w las, rozmowy podjęły inne szlaki, prowadząc nas dalej, w nieznane.  

zt


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rozlewisko - Page 7 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Rozlewisko [odnośnik]27.08.21 0:05
9 stycznia '58

Świt wzszedł wraz z czerwonym słońcem i śniegiem prószącym z rozleniwionego nieba, racząc świat świeżą warstwą puchowej bieli. Na ten dzień miała zaplanowane sporo - a mimo wszystko powieki otwierała niechętnie, zakopana pod warstwą ciepłej pierzyny, z roztrzepaną kaskadą ciemnych włosów i snem zaplątanym w długich, czarnych rzęsach, z cichym pomrukiem zmęczenia przesuwająca się z pozycji na brzuchu na plecy. W dolnej części łóżka drzemała kura, pod skrzydłem której wylegiwała się kaczuszka o ledwie otwartych oczach ciemnych i okrągłych jak dwa małe guziki; wszystko tu było senne, domowe i bezpieczne. W Warsztacie nie słychać było ni jednego dźwięku. Ojciec musiał jeszcze nie wstać, albo wręcz przeciwnie: już usadowił się w swojej pracowni, pochylony nad leciwym drewnianym stołem, tworząc, eksperymentując, budując i wysadzając, jeśli kawa nie postawiła go jeszcze na nogi. Różane usta ułożyły się w ospałym uśmiechu na to wyobrażenie, podczas gdy dłonie sięgnęły czekoladowych pukli i przeczesały je palcami, a wzrok przyzwyczajał się do wątłego blasku dnia wpatrzeniem w okienną szybę. Zima miała to do siebie, że nawet doba zaczynała się późno, gnuśnie, Trixie nie mogła jej ufać; z bólem podniosła się więc z posłania i powiodła nogami do łazienki, żeby przygotować się do poranka. Była przecież umówiona. Krótkim listem obiecała spotkać się z Volansem w Dorset, niechętna znowu zapraszać go do warsztatu krawieckiego, gdzie poprzedniego dnia atmosfera zgęstniała niemal zbyt intensywnie; świeże powietrze z kolei powinno zrobić im obojgu przysługę. Trwało to kilkanaście minut zanim do skórzanej torby zapakowała przybory krawieckie i prędko pozyskaną przez niego skórę tebo, a przed wyjściem tego dnia z domu, zahaczyła jeszcze o kuchnię, by zrobić im kanapki.
Dopiero tak wyposażona wyruszyła w drogę. Mieli spotkać się na granicy małej wioski umiejscowionej w Dorset, gdzie, opatulona w zimowy płaszcz, szalik, czapkę i rękawiczki, dotarła za pomocą teleportacji; już na nią czekał, najwyraźniej musiała się spóźnić - czy to on przybył zbyt wcześnie? Bez różnicy, liczyło się tylko to, że odnaleźli się bez trudu. Ze zmęczonym, wciąż sennym uśmiechem ruszyła w jego kierunku - ale nie objęła go, nie pocałowała, w pamięci mając niezręczność dnia poprzedniego, coś, czego jeszcze nie strząsnęła z mięśni, choć bardzo chciała.
- Wyspałeś się? - spytała w formie powitania, po czym zaprosiła go dłonią za sobą w kierunku opustoszałego skwerku niedaleko od granic miejscowości, gdzie mogli usiąść na ławkach, z daleka od powoli budzących się do życia mieszkańców. Za plecami mieli ścianę lasu. Trixie strzepnęła śnieg z drewnianego siedziska, na którym potem zajęła miejsce, i wyciągnęła z torby przybory krawieckie razem z płachtą skóry tebo. - Masz przy sobie szatę? Zapomniałam wczoraj dać ci jeszcze buty, które dorobiłam do kompletu, zostały pod stołem. Przy okazji je też obszyję tebo - zdecydowała, czekając, aż Volans poda jej powierzone mu zeszłego wieczora odzienie - ale wiedziała jednocześnie, że była zbyt półżywa, by podjąć się samodzielnego szycia, przynajmniej jeszcze o tej godzinie, więc Beckettówna sięgnęła po różdżkę i zainkantowała ciche facere, zmuszając igłę do samoistnego pójścia w ruch. Ze skóry tebo zaczęła dorabiać kieszenie w wewnętrznej części szaty, a pozostałą częścią materiału podszywała podeszwy butów, finiszując tym samym obiecany mu komplet, oparta wygodnie o chłodne siedzisko. - Mam coś na śniadanie, jeśli nie zdążyłeś zjeść - dodała, choć wtedy za ich plecami rozległ się dziwny dźwięk - głośno łamanego drewna i echa donośnych słów dochodzących z głębi lasu...

| doszywam do tej szaty komponent skóry tebo + od razu dodaję do tego buty do kompletu
st: 110, krawiectwo poziom III, bonus do rzutu +120
dodatkowy bonus:
+1k10 do żywotności, odporność na poślizg (buty)


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Rozlewisko [odnośnik]27.08.21 0:05
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 88

--------------------------------

#2 'k10' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rozlewisko [odnośnik]27.08.21 4:34
Dzisiejszego poranka opuszczenie wygodnego łóżka, wygrzebanie się pod ciepłej pościeli przyszło mu z ogromnym trudem. Dlatego po obudzeniu się leżał przez dłuższy przyciskając poduszkę do głowy. Ona sama zdawała się mu ciążyć, za co odpowiadała w połowie opróżniona butelka alkoholu.
Czekała na niego w salonie niczym wierna towarzyszka nieudanego wieczoru. Tego rodzaju spotkania nigdy nie kończyły się dobrze.
Krótki list napisany ręką panny Beckett wrzucił do dogasającego kominka. Po raz pierwszy nie czuł radości z perspektywy tego spotkania z panną Beckett. Nie pokładał w nim wielkich nadziei. Najbardziej zależało mu na szczerej i poważnej rozmowie. Istniał nikły cień szansy na podjęcie tej jakże ważnej dla niego rozmowy. Zasługiwał na szczerość i był na nią gotowy.
Na wskazane przez nią miejsce spotkanie przybył na krótko przed czasem, wykorzystując do tego celu teleportację. Pod ciepłym zimowym płaszczem nosił ciepły wełniany golf, szyję dodatkowo owinął szalikiem. Nie zapomniał też czapki i rękawiczek.
Wyglądała na zmęczoną i wciąż rozespaną. Po części tak jak on. Dzisiaj trudno było mu się zmusić do uśmiechu na jej widok. Nie został też objęty przez nią ani pocałowany. Sam zachował te gesty na inną okazję. Nad fizycznym aspektem ich relacji potrafił przejść do porządku dziennego. Wystarczająco, by teraz panować nad swoim ciałem. Teraz też musiał trzymać swoje myśli na wodzy. I słowa.
Tak sądzę. A ty? — Odparł tonem podszytym niechęcią i obojętnością. Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? Westchnął cicho, patrząc jak jego oddech zamienia się w obłoczek chłodnej pary wodnej. Podążył za panną Beckett we wskazanym kierunku. Otrzepał swój kawałek ławki, siadając w pewnej odległości od Beatrix.
Zabrałem ją, skoro prosiłaś. Dziękuję... naprawdę dużo robisz — Mogli trochę się poróżnić, nie zgadzać się w wielu kwestiach. Jednak to nie oznaczało, że nie doceniał tego, co robiła dla niego i zarazem dla Zakonu Feniksa, który starał się wspierać.
Zjadłem śniadanie. Zachowaj to dla siebie — Postanowił odmówić tego skromnego poczęstunku przez wzgląd na sytuację Beckettów. Zapakował też zrobione przez siebie kanapki. Za to chętnie napiłby się kawy. W tym dniu szczególnie odczuwał trudności w dostaniu zmielonych ziaren kawy albo chociażby kawy zbożowej.
Słyszałaś to? Ten trzask... łamiące się drewno, głosy i szczekanie... dobiegające z lasu. Myślę, że powinniśmy to sprawdzić — Zwrócił na to uwagę. Siedział w tym momencie w milczeniu, nie mając w sumie co ze sobą zrobić, kiedy panna Beckett zajmowała się wykończaniem tej szaty oraz butów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Rozlewisko [odnośnik]28.08.21 0:43
Odpowiedziałaby. Opowiedziałaby mu o tym, jak trudno tego ranka było jej wstać, jak spokojne wszystko wydawało się w domu, jak pierzyna nęciła ją swoim ciepłem - ale ton głosu Volansa wydawał się tak mroźny jak otaczające ich powietrze. Nie był tego ciekaw. Nie chciał słuchać o tym, jak spała zeszłej nocy, o tym, jak męczyła się z dopasowaniem kurków w wannie by dobrać odpowiednią temperaturę do kąpieli. Odwzajemniał jedynie początkową grzeczność, czyżby obrażony na to, że poprzedniego dnia nie pozwoliła im odbyć rozmowy na temat tego, co w istocie wydarzyło się na nieszczęsnym sylwestrze? Och, ale przecież zadała pytanie, mógł do tego doprowadzić jeśli tylko chciał - jednak wolał skapitulować, pozostawić decyzję na jej barkach, jak typowy mężczyzna unikający jakiejkolwiek odpowiedzialności. Otaczali ją tylko tacy, głównie tacy. Trixie skinęła więc głową bez słowa, bo o ile sen wciąż kurczowo trzymał się długich, naturalnie podwiniętych rzęs, o tyle nie czuła zmęczenia spowodowanego podejrzeniem felernego wypoczynku, wręcz przeciwnie.
I trwali tak w głupiej ciszy, podczas gdy igła samoistnie przyszywała do szaty wycięte przez nią elementy skóry tebo, a spojrzenie wodziło po bieli, pod którą spoczywał świat; wioska wyglądała na miejsce szczęśliwe, z pewnością odczuwała boleśnie skutki wojny, ale ludzie wydawali się rześcy. Radośni. Niechybnie cieszący się poczuciem bezpieczeństwa na ziemiach Sojuszu.
- Nie ja robię - rzuciła żartobliwie i ruchem głowy wskazała na igłę poruszaną magiczną, niewidzialną dłonią. W kącikach ust zaplątał się też ledwie dostrzegalny, blady, wciąż leniwy uśmiech, gdy patrzyła na jego ściągniętą obojętnością twarz. Nigdy dotąd nie patrzył na nią w ten sposób. Nie odrzucał, nie przestawał zabiegać, nie rezygnował z tego, by sięgnąć po nią, gdy nagle stała mu się tak bliska - a jednak im mocniej jej pragnął, tym bardziej ona zdawała się uciekać, nienauczona innego wzorca. Była królikiem, w głębi duszy. Płochliwym, lękliwym, który jedynie przez własną głupotę kicał zbyt blisko głodnego lisa. Wzgardził nawet jej kanapkami - i już miała pytać o to, co zjadł przed wyjściem z domu, byle tylko podtrzymać jakkolwiek tę chylącą się ku tragedii konwersację, gdy dźwięki niosące się echem znad rozlewiska dotarły i do jej uszu, sprawiając, że Trixie wyprostowała się gwałtownie na ławie. Może to szmalcownicy? Przyszli po nich, po nią, skatują ich i po tropie dotrą także do jej ojca? Zbladła natychmiast, oczy otwierając szerzej w przypływie odruchowej paniki, ale gdy tylko spomiędzy drzew wyłonił się młodzieniec o twarzy pokrytej nastoletnim trądzikiem, wiedziała, że nie był to wróg. Nie mógł być. Dostrzegł ich i podbiegł w kierunku zajmowanej przez nich ławki, zmęczony biegiem, na grzbiecie mający też kurtkę stanowczo zbyt cienką jak na tak srogą zimę.
- Pan i pani mogą pomóc? - odezwał się z trudem łapiąc powietrze; dostrzegł przedtem jak igła bez dotknięcia dłonią opadła na poduszeczkę wypełnioną resztą jej podobnych przedmiotów, upewniwszy się w przekonaniu, że miał do czynienia z czarodziejami. - Tam nad rozlewiskiem my wieźliśmy jedzenie do wioski, ale lód pękł pod kołami i drewno puściło. Katastrofa! A z krzaczorów to i jakieś psiska wylazły, głodne chyba, tata z wujami przegonić nie mogą - opowiadał w przejęciu. Beckettówna od razu podniosła się z miejsca i skinęła do Volansa, póki co pakując do torby swoje rzemieślnicze przybory, a do jego torby, bez pytania - szatę i buty.
- Daleko stąd utknęliście? - spytała łagodnie młodzieńca.
- Nie jestem pewien, trochę żem biegł, ale to chyba nie taki kawał - przyznał, gdy oddech w piersi w końcu uspokoił się nieco. - Ja zaprowadzę, dziękuję panu i pani!


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Rozlewisko [odnośnik]28.08.21 22:40
Wszystko tak naprawę go interesowało. Chciał to wszystko wiedzieć. Chciał wysłuchać ją, jeżeli chciała mu cokolwiek powiedzieć. Nie była mu obojętna i nie stała się taka przez całą noc oraz poranek. Nie chodziło już tylko o tego sylwestra. Nie była z nim szczera w znacznie ważniejszej kwestii, utrudniała mu albo świadomie uniemożliwiała pomaganie sobie oraz uparcie ignorowała swój pogarszający się stan.
To na co czekał... nie następowało. Ta nienaturalna cisza stawała się coraz bardziej nieznośna. Atmosfera dnia wczorajszego, poparta następstwami pamiętnej nocy nie opuszczała ich ani na krok. Zamknięcie całej tej sprawy pozostawało poza jego zasięgiem, co go zaczynało poważnie frustrować. Obojętność była wyłącznie przywdzianą maską. Gdyby chodziło o inną kobietę, poznaną w sylwestrową noc, to wszystko należałoby już do przeszłości. Chyba jeszcze nigdy ta różnica wieku i doświadczeń nie była tak wyraźna jak teraz. Tym jednak dało się wszystkiego wytłumaczyć.
Nie wiem, co ja sobie myślałem proponując ci udanie się w ustronne miejsce podczas sylwestrowej nocy, dlaczego się zgodziłaś i dlaczego po prostu uciekłaś, kiedy tam byliśmy. Dlaczego mnie okłamujesz i utrudniasz mi pomaganie sobie. Dlaczego chcesz iść z ojcem na wesele zamiast ze mną? — W końcu nie wytrzymał tej przejmującej ciszy i zaczął swój monolog, wygłaszając go zarówno do siebie jak i do niej. Teraz już nie utrzymywał postawy zamkniętej, tylko żywo gestykulował otulonymi rękawiczkami dłońmi. Ta z pozoru chaotyczna wypowiedź miała sporo sensu. Może pewnych rzeczy nie powinno robić się pod wpływem alkoholu, zwłaszcza z kobietą i temu nie sposób zaprzeczyć, biorąc pod uwagę jak alkohol wpływa na sprawność. Czy miała wrażenie, że próbował ją wykorzystać? Może tego nie chciała? Czy zrobił coś nie tak czy może to, co robił, nie spodobało się jej? Naprawdę już tego nie rozumiał. W dalszym ciągu nie mógł o tym zapomnieć, zostawić to w przeszłości, przejść nad tym do porządku dziennego. Ten aspekt ich relacji był dla niego ważny, chociaż to nie oznaczało, że zamierzał na nią naciskać. Nie o to w tym wszystkim chodziło.
Nie mógł odpuścić tego, że próbowała go okłamać, nie pozwała mu o siebie zadbać. Kiedy właśnie była dla niego na tyle ważna, że chciał to robić. Czas pokaże, czy będzie mógł poczynić względem niej poważne deklaracje. Poważnie myślał o założeniu rodziny, ale znalezienie wyjątkowej kobiety było trudne. Może ona nie chciała iść z nim to wesele i dlatego użyła swojego ojca jako wymówki? Nawet jeśli nie to siłą rzeczy ojciec nie wydawał mu się odpowiednim towarzystwem na wesele. Po pierwszy w życiu słyszał z ust kobiety, z którą się spotykał tak niepoważną odpowiedź. Wydawać by się mogło, że po wyrzuceniu tego z siebie mu ulży, przestanie pożerać go ta frustracja. Jednak tak nie było.
Jeszcze wybrał na to możliwie najgorszy moment. oznaczało to, że na odpowiedź na razie nie miał co liczyć i najpierw przyjdzie mu na to poczekać. O ile w ogóle mógł liczyć na prawdziwie szczerą dyskusję na te wszystkie tematy. Widział, że pobladła i ogarnęła ją panika. Ostrożnie dotknął pleców panny Beckett. Gdyby szmalcownicy natrafili na nich w tym miejscu to z miejsca kazałby się  jej teleportować i w dodatku zapewniłby jej na to więcej czasu. Niemniej i jemu ulżyło na widok tego młodzieńca. I jednocześnie zmartwiło go to, że nosi zbyt cienką kurtkę przy takich mrozach.
Możemy ci pomóc — Zapewnił młodzieńca, uśmiechając się do niego pokrzepiająco. Chyba jedyną dobrą rzeczą w tej całej wojnie było to, że nie musieli się szczególnie ukrywać przed mugolami. Wychodził z założenia... także na przykładzie swojego ojca, że magia nie powinna stanowić dla nich problemu, jeśli nie była wykorzystywana do do krzywdzenia innych. Niemagicznym mieszkańcom łatwiej było zaakceptować istnienie czarodziejów, jeżeli oni nie wyrządzali im krzywdy.
Konieczna będzie naprawa albo wymiana kół. Ale to dopiero, gdy zajmiemy się psami — Przedstawił jakiś ogólny plan, który może ulec zmianie po dotarciu na miejsce tragedii, której mieli zaradzić. Długie i mroźne dni dawały się we znaki nawet zwierzętom. Dopiero rozpoczął się styczeń, a jeszcze został luty i może początek marca. Sięgnął po swoją torbę, do które Beatrix wepchnęła szatę i buty. Ciężka.
Nie traćmy czasu — Stwierdził po wstaniu z ławki. Świadom tego, że mogą mieć dużo do przejścia wolał nie zwlekać ani chwili dłużej. Po dotarciu na miejsce ich oczom ukazał się uszkodzony wóz z żywnością, przy nim trzech mężczyzn próbujących odgonić rozszczekaną sforę złożoną z dziesięciu psidwaków. Te psy nie przepadały za mugolami.
Nie spodziewałem się sfory psidwaków. Trixie, znasz zaklęcie Animal omni? — Powiedział z niemałym zaskoczeniem. Wyciągnął z kieszeni płaszcza różdżkę. Skierował ją w stronę pierwszych sześciu psidwaków. — Animal Somni! — Raz za razem intonował formułę tego zaklęcia.

Rzut 6 x k100 na Animal Somni (ST 45) + 18 OPCM
Posiadane ONMS III
EM: 44/50


Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 02.09.21 21:02, w całości zmieniany 2 razy
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Rozlewisko [odnośnik]28.08.21 22:40
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 36, 84, 9, 70, 16, 20
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rozlewisko [odnośnik]29.08.21 23:39
Potok słów wylał się z gardła Volansa niczym obezwładniająca ją trucizna, paląca od środka, zmuszająca do powrotu pamięcią do wieczoru, nocy, której tak naprawdę nie pamiętała. Uciekła? Wiedziała jedynie, że pośród płomieni pojawił się nagle lód. Sięgnął kości i sparaliżował, odbierając przyjemność zamienioną na panikę. Przez niego? Nie, raczej nie, domyślała się skąd brała się taka a nie inna reakcja przesączonego alkoholem organizmu; ciemne oczy otwarły się nieco szerzej gdy wpatrywała się w niego w ciszy, zbita z tropu. Czego oczekiwał? Odpowiedzi, których nie udzieliła mu wczoraj - dlaczego miałaby robić to dzisiaj? Głęboki wydech ulatujący z piersi przybrał formę bladej mgiełki wydanej na świat, podczas gdy sylwetka poruszyła się na ławce, obróciła delikatnie w bok, za czym finalnie podążyło i spojrzenie. Osaczał ją jak myśliwy polujący na tego głupiutkiego królika kicającego po świeżym śniegu - osaczał, choć tak naprawdę domagał się jedynie klarownego wyjaśnienia sytuacji, czegoś, do czego prawo miał pełne. Ale jak rozmawiało się o własnych ułomnościach? O lękach i trudnościach? Nikt jej tego nie nauczył. Niedoskonałości maskowała cisza, ułuda, maskarada, to, co ofiarowywała mu śladem rodzinnej tradycji, tak zgubnej i niepotrzebnej.
- Nie pytaj mnie o to dzisiaj - odparła po chwili długiego, niemal wiecznego milczenia, głosem o bladej barwie i jeszcze wątlejszej melodii. Powinien zrozumieć, że to nie chodziło wcale o niego - jednak jak miał to zrobić, skoro nie udzieliła mu żadnego wyjaśnienia? Paradoks piętrzył się na paradoksie. Musiała o tym pomyśleć, zatracić się w prywatności swojego umysłu, by tam odnaleźć to, czego poszukiwał Volans, zrozumieć: zerknęła na niego kątem oka, niepewna. - Kiedy indziej, dobrze? - poprosiła. Nie tutaj i nie teraz.
Perspektywa niesienia pomocy niemal spadła jej z nieba. Myśli Trixie mogły powędrować w zupełnie innym kierunku, skądinąd prostszym, bo i cudze problemy rozwiązywało się o wiele łatwiej niż swe własne. Prędkim krokiem podążyła za młodzieńcem u boku Moore'a, niebawem stając twarzą w twarz ze scenką rodzajową opisaną przez niego przy ławce. Koła wozu były połamane w kilku punktach, musiały nie wytrzymać podczas przeprawy przez rozlewisko. Woda w niektórych miejscach była zamrożona, a tam, gdzie wciąż słychać było szum przezroczystego płynu, drewno natknęło się na nierówne kamienie. Do tego te nieszczęsne psidwaki... Skąd ich tu tyle? Nie miały właściciela?
- Muszą być bardzo głodne skoro podeszły tak blisko - skinęła do Volansa, przystając na zarys jego planu, a potem uczyniła to ponownie gdy zapytał o zaklęcie. Sięgnęła do kieszeni po własne magiczne drewno i skierowała jego szpic na część stworzeń, które obskakiwały wóz z drugiej strony. - Animal somni! - zainkantowała pewnie, raz, drugi, trzeci i finalnie czwarty, patrząc jak zwierzęta jedno po drugim układały się na chłodnej ziemi do snu. Ostatnie zaklęcie okazało się słabsze od poprzednich; trafiony nim psidwak wydawał się senny, ale przytomny, z umiarkowanym zainteresowaniem przyglądając się nadchodzącym czarodziejom. - Nic wam nie jest? - spytała kontrolnie, zwróciwszy się do ludzi, którzy bronili wozu. Tylko jeden z nich miał różdżkę, pozostali dzierżyli w dłoniach zwykłe kije przyniesione z lasu, którymi starali się odgonić zwierzęta.
- Strasznie narwane te psiska, ale my cali, koń raczej też - odezwał się jegomość o krzaczastych czarnych wąsach, w ciepłej czapce na głowie. - Wy czarodzieje? To jak mój brat, ja nie - wskazał na jednego ze swoich towarzyszy, który skinął im głową. Najwyraźniej jednak nie posiadał potrzebnych umiejętności, by wystosować te same czary co oni, mogące położyć kres szczekającej sforze.
- Dziękujemy - dodał prędko zidentyfikowany jako mag mężczyzna. - Wieźliśmy to do wioski, ale woda pokrzyżowała nam plany. Pomożecie? Rzuciłbym reparo, ale tak to na nic ono się zda... - wskazał na popękane koła od pojazdu ciągnącego przez kuca, podczas gdy trzeci jegomość - mugol - oraz towarzyszący im młodzieniec zaczęli zbierać jedzenie, które osunęło się z przyczepy, kładąc je tam z powrotem.
- Mogę spróbować obniżyć wagę powozu - zadeklarowała Trixie, spojrzawszy na Volansa. Wingardium leviosa mogło pomóc, ale niewykluczone, że wtedy żywność posypałaby się na ziemię jeszcze bardziej. - Będzie można wtedy podnieść go do góry, a mój przyjaciel i pan rzucicie zaklęcia naprawcze - sprecyzowała, odczekała też chwilę na ich reakcje, po czym nakierowała różdżkę na pojazd. - Libramuto - na efekty transmutacyjnego czaru nie trzeba było długo czekać - nieznajomi we dwóch, z pomocą młodzieńca, podnieśli konstrukcję ku górze, mamrocząc pod nosem coś o tym, że lekka była jak piórko. Bo było - bez trudu ostatnio przychodziło jej korzystanie z dobrodziejstwa transmutacji, kiedy pojawiało się coraz więcej okazji do częstej praktyki, do poszerzania także swoich umiejętności czy to przy zaawansowanych podręcznikach, czy w terenie pod okiem najlepszego nauczyciela na świecie.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Rozlewisko [odnośnik]31.08.21 2:17
Wygłoszony przez niego monolog spotkał się z nad wyraz chłodnym przyjęciem. Najwyraźniej łudził się, że w końcu podejmą dialog jak dorośli ludzie. Naprawdę zaczynał postrzegać to, co zaszło między za błąd. Poważny w swoich skutkach, chociaż nie stający się brzemieniem w perspektywie miesięcy i lat. Na szczęście. Niemniej na tym cierpiała ich relacja, co mu nie odpowiadało. Do tej pory poważnie traktował swoją zażyłość z panną Beckett.
Znów zapadła ta nic nie wnosząca do całej sprawy cisza. Nie tylko czuł się zbity z tropu, ale ta frustracja nie opuszczała go. Przybierała na sile, przez co on miał wrażenie, że jego żołądek wypełnia już spora bryła lodu. Domagał się klarownego wyjaśnienia sytuacji, należnej mu prawdy i szczerości z jej strony. Mogła być to nawet najgorsza prawda, ale i tak ona byłaby lepsza od niepewności, w której go trzymała.
Ta dyskusja do niczego nie prowadzi — Stwierdził tonem, świadczącym o tym, że kończy tę... dyskusję. A właściwie wygłaszanie monologów. Teraz mu zależało na wyjaśnieniu tego, ale on doskonale wiedział, że nie będzie czekać w nieskończoność. Kwestia zaufania i szczerości były dla niego zerojedynkowe. Nie było nic pomiędzy. W dniu jutrzejszym nie będzie się jej narzucać, ponieważ będzie aktywnie działać jako sojusznik słusznej sprawy i wspierać ją swoimi działaniami na terenie antymugolskiego hrabstwa. W obecnej sytuacji nie widział powodu, dla którego powinien powiedzieć o tym Beckettównie. Im mniej wiedziała o tym co robi, tym lepiej. W ten sposób zamierzał uniknąć niezręczności, wynikającej z sytuacji, w które próbuje okazać mu swoje zmartwienie.
Może — Rzucił niechętnie. Powinien przystać na tę prośbę, jednak to nie było takie proste. Kiedy indziej było bardzo odległym i nieprecyzyjnym terminem. Mogło nastąpić za tydzień, dwa, miesiąc albo nawet rok. Zależało mu na tym, by towarzyszyła mu na weselu kuzyna, ale nie dojdzie do tego, jeśli do tego czasu nie wyjaśnią sobie tego. Nie wypadało mu nie przyjść na wesele kuzyna. Osobiste problemy nie mogą stanowić wymówki do nieudzielania komuś pomocy. Jednak to był najgorszy moment na to na tego typu rodzaju działania. Dla niego nie było to wybawienie od prowadzenia niewygodnych dyskusji.
Zastanawiam skąd się tu wzięły... powinny mieć właściciela. Wypadałoby je gdzieś przenieść albo nawet poznajdować im domy — Wyraził swoje zdanie. Nie powinni zostawiać tych psów bez opieki. Nie tylko dlatego, że będą atakować konwoje z żywnością, ale też, że najpewniej nie przetrwają tej zimy. Nie były to magiczne stworzenia szczególnie przystosowane do życia w stanie dzikim. To, że całkiem nieźle sobie radziły, nie ma nic do rzeczy. Był zadowolony z efektu, jaki udało się im uzyskać za pomocą rzuconych przez nich zaklęć. Psidwakom nie stała się faktyczna krzywda. Mogła się stać, ponieważ dwaj mężczyźni byli uzbrojeni w przyniesione z lasu kije. Co więcej, nie potrafił określić intencji jedynego czarodzieja czarodzieja wśród transportujących całą tą żywność.
Na przyszłość możecie rzucać im resztki, którymi również się żywią. Jeśli je zabierzemy to nie powinny stanowić problemu — Poradził temu mężczyźnie. Na pewno odpadków tego typu nie brakuje w miejscu ich zamieszkania. W podobnej sytuacji mogą ich użyć w ten sposób. — Tak. W mojej rodzinie tylko ojciec nie jest czarodziejem — Przyznał. Spojrzał na wspomnianego przez wąsatego mężczyznę czarodzieja. Nie dostrzegł między nimi wzajemnej niechęci. Skinął głową dziękującemu im czarodziejowi.
Skoro wszystko jasne to zróbmy to — Przystał na to, gdyż to był całkiem dobry plan działania. Panna Beckett obniży wagę powozu, mugole go podniosą, a oni naprawią koła. Gdy mężczyźni wraz z młodzieńcem, Volans oraz nieznany mu z imienia czarodziej skierowali różdżki w stronę zniszczonych kół.
Reparo! — Wystarczyły dwa zaklęcia, aby zniszczone koła uległy scaleniu. Mugole mogli opuścić wóz, który z pewnością dotrze do wsi. Volans opuścił i schował różdżkę. Podszedł do wszystkich psidwaków, podnosząc tego na którego zaklęcie zadziało połowicznie, czyniąc go jedynie sennym.
Właśnie znalazłeś albo znalazłaś dom — Podjął decyzję o zabraniu jednego z tych magicznych stworzeń dla siebie. Będzie mieć wiernego towarzysza, chociaż najpierw będzie musiał go oswoić i wytresować. — Możemy was odeskortować — Zaproponował trzem mężczyznom i towarzyszącym im młodzieńcowi.

Rzut k100 na Reparo (ST 45) + 18 OPCM - Klik
EM: 43/50


Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 02.09.21 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Rozlewisko [odnośnik]01.09.21 1:31
Może. Jedno słowo wystarczyło by pchnąć w jej umysł rozczarowanie tak wielkie, tak obezwładniające, jak wysysane z ciała siły witalne czarnomagicznym zaklęciem; dlaczego nie rozumiał jej trudności? Nie pojmował, że mogła wystraszyć się przekroczenia granicy, którą nie było już beztroskie miłostkowanie w granicach magicznego zamku, szkoły dla przepełnionych hormonami nastolatków. Że nie chciała oddać mu się w pełni w brudnej, zakurzonej szopie Sproutów, nietrzeźwa i niepewna swoich akcji, tego, czy podniecenie było jedynie efektem krążącego po żyłach upojenia... Nie, domagał się deklaracji, tu i teraz, choć ona tkwiła w limbo, niezdolna ruszyć w którąkolwiek ze stron. Dlaczego stawał się taki? Czy odsłaniał przed nią prawdziwą twarz, którą w skrzywionym postrzeganiu pojmowała za nieprzychylnie roszczeniową? Lepiej by było, by pozwoliła wziąć mu się w sylwestrowej gorączce, a następnego tygodnia stała się jego żoną? Beatrix nie potrafiła funkcjonować w ten sposób. Bliskość podkreśliła istnienie niedostrzeganych dotychczas problemów. Ale nie zamierzała już wyjaśniać ich istnienia; jeśli nie domyślił się tego po jej ciszy i zagubieniu błyszczącym w kasztanowych oczach wielkich jak monety, to mogło znaczyć jedynie, że...
- Słychać czasem jak w wiosce obok psiaki takie ujadają od rana do nocy, a echo niesie to wszystko do nas - odezwał się trzeci z grupy, wskazując ruchem głowy na gromadę uśpionych zwierząt. Były magiczne, więc i magicznemu właścicielowi musiały uciec - chyba że ów człowiek zmarł, a psidwaki przedostały się chociażby przez nieszczelny płot, ruszając w pościg za jakimkolwiek pożywieniem. - My ich nie chcieli złościć, ale gotowe były gryźć - dodał, usprawiedliwiając obecność kijów, którymi odganiali zwierzynę.
- Resztki to my sami dojadamy - mruknął potem drugi jegomość, również mugol, pomagając podciągać wóz ku górze; stał się lekki dzięki sprawnie rzuconemu zaklęciu, dając możliwość czarodziejom, by przystąpić do napraw. - Lepsze kawałki dostają dzieciątka, a my... Jemy co po nich zostanie - przyznał niechętnie, jakby było to ujmą na honorze, ale przecież trwała wojna, a oni w małej mieścinie jakoś musieli sobie radzić.
Volans wraz z drugim czarodziejem zabrali się za naprawę kół i drewno prędko wróciło do swojego owalnego kształtu, przywracając łączenia i stabilność całemu pojazdowi. Wystraszył się jedynie koń, ale głównodowodzący mężczyzna prędko uspokoił krępego kuca, klepiąc go po szyi, a kiedy wszystko opadło na ziemię, sprawne i naprawione, Trixie przyjrzała się psidwakowi podniesionemu z ziemi przez Volansa. Widok ten był ujmujący; uśmiechnęła się delikatnie i lekko pogłaskała stworzenie za uchem.
- Wybacz, że dostałeś zaklęciem - wymruczała do niego serdecznie, po czym cofnęła dłoń i ułożyła ją na bocznej ścianie powozu. - Możemy ruszać? Nie mamy daleko do wioski. Wieziecie to na targ? - dopytała z ciekawością. Jedzenia było dużo, jak zamierzali to poporcjować, by było sprawiedliwie?
- Mamy listę! - zapewnił energicznie młodzieniec, który prędko przebiegł na przód kameralnej karawany, która ruszyła naprzód. Koła ostrożnie poruszały się przez rozlewisko, szczęśliwie docierając w końcu na drugi brzeg. - Co kto chciał, czego potrzebował najbardziej. A tak to co zostanie to ludzie wezmą jak im w duszy gra. Trochę żeśmy się wykosztowali, teraz zima jak babka z miotłą, taka surowa... Ale będzie dobrze. Będzie co jeść- wytłumaczył. Dojrzały jak na swój wiek. - U was tak się nie robi? - skontrował pytanie, spoglądając to na Beckett, to na Moore'a. Trixie nie odpowiedziała od razu, zamiast tego spojrzała na młodzika i ściągnęła brwi w kontemplacji, nim odezwała się, ale zupełnie nie na temat.
- Podasz mi na chwilę swoją kurtkę? Myślę, że byłabym w stanie stworzyć z niej kożuch. Podniosę też temperaturę wokół wozu, żebyś nie zmarzł w tym czasie - poprosiła, a ten, choć niepewnie, ściągnął z siebie cienkie wierzchnie odzienie, podając materiał czarownicy. - Caeli fluctus - zainkantowała, dzierżąc w dłoni różdżkę, ale ta rozbłysła bladym światełkiem na szpicu, powodując... właściwie nic. Zaklęcie nie należało to najprostszych, nie należało się dziwić, jednak Trixie była uparta, a przede wszystkim - sporo ostatnio ćwiczyła. - Caeli fluctus - powtórzyła, odczuwając jak czar otulił powóz przyjemnym ciepłem, o wiele znośniejszym niż styczniowa pogoda. A potem: spróbowała w skupieniu wykorzystać działanie zaklęcia caldasa, łącząc je z numerologiczną sprawnością i obszerną wiedzą z dziedziny wykorzystania wełny. Próbowała, zamiast na ciele, wystosować jej istnienie na podszyciu kurtki, idąc wolno, z przymkniętymi oczyma, magicznym drewnem wodząc wzdłuż tkaniny.

| łączę caldasę z numerologią (II) i krawiectwem (III), by stworzyć wełnę na wewnętrznej stronie kurtki młodzieńca, umowne st 45


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Rozlewisko [odnośnik]01.09.21 1:31
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 72
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rozlewisko [odnośnik]01.09.21 4:05
Może stanowiło równie konkretną odpowiedź, co Nie pytaj mnie o to dzisiaj i innym razem. Było po prostu bardzo odległym terminem. Chciał odbyć z nią poważną rozmowę o tym, co zaszło między nimi na Sylwestrze. Porozmawiać jak przystało na dorosłych ludzi, wyklarować tę sytuację. Dostosowanie się do niej byłoby wskazane, nawet jeśli to oznaczało to zbyt długie czekanie. Ale to nie było takie proste, jak się wydawało. Znaleźli się w impasie. Na domiar tego wyglądała na zagubioną, spoglądając na świat wielkimi, błyszczącymi oczyma o ciemnej barwie. Oby tylko nie płakała. Przez niego. Stało się to, czego nie chciał. Poróżnili się. Może być to ciężko wyprostować, chociaż nie było tak, że tego nie chciał. Naprawdę była to zła pora na omawianie problemów osobistych, ale tak naprawdę nigdy nie będzie dobrej. Uniósł w wyrazie zaskoczenia obie brwi.
Od jak dawna macie z nimi problem? — Zapytał mężczyzny. Powinni dowiedzieć się o tym jak najwięcej o ich problemach z tymi psidwakami. Tymczasowe uśpienie ich jedynie odwlecze je w czasie. I nie było to. Volsnsowi było szkoda tych wszystkich psidwaków.
Jakby to powiedzieć... psidwaki nie przepadają za osobami niebędącymi czarodziejami... a ich głód czyni je bardziej agresywnymi — Wyjaśnił ich rozmówcy. Te stworzenia już tak miały, chociaż trudno rzec dlaczego tak było. Otworzył szerzej oczy słysząc ten pomruk. Poczuł, jak jego żołądek ścisnął się jeszcze bardziej. Wydawało się to słuszne, aby dbać o to by dzieci nie chodziły głodne. Gdyby był ojcem to postępowałby tak samo. Nie mógłby pozwolić aby matka jego dzieci i one same doświadczają głodu.
Niewiele to zmieni dla was, ale... nie powinniście być zmuszeni do tego rodzaju wyrzeczeń— Wyraził w ten swoje ubolewanie z powodu zbierającej swoje żniwo wojny. Pełne spiżarnie i uginające się pod ciężarem jedzenia stoły, do których siadały roześmiane osoby stanowiły jedynie wspomnienie. Przelotnie spojrzał na pannę Beckett, u której również się nie przelewało.
Nic mu nie będzie, jest w dobrych rękach — Zapewnił swoją towarzyszkę z uniesionymi w uśmiechu kącikami ust. Pogłaskany szczeniak przymrużył z zadowoleniem wciąż senne ślepka. Jednocześnie ciężko westchnął. Męczyło go to prowadzenie tych szczątkowych dyskusji, które nie były takie jak przed tym cholernym Sylwestrem. Słuchał jednym uchem wymiany zdań panny Beckett z tym młodzieńcem, który faktycznie wydawał się bardzo dojrzały. Ich działania miały sporo sensu i przyczyniały się do jako takiego utrzymania wioski. Zamiast czynnie uczestniczyć w rozmowie, szedł obok wozu i rozglądał się uważnie po okolicy. Mogło się, że wygłodzone magiczne stworzenia to jedyne zagrożenie. Był pod wrażeniem tego, że Beckettówna była przerobić zwykłą cienką kurtkę na kożuch. Było to naprawdę godne podziwu. Zawsze można było na niej polegać.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Rozlewisko [odnośnik]02.09.21 9:59
- Z miesiąc już będzie - odparł mugolski mężczyzna, drapiąc się po brodzie po krótkim zastanowieniu. Psidwaki podchodziły coraz bliżej małej mieściny, strasząc dzieci, w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia, a to znaczyło, że rzeczywiście nie miał kto sprawować nad nimi pieczy. - Pan by się temu przyjrzał może? - zaproponował z nadzieją, spoglądając na Volansa. Skoro tak wiele wiedział o tych czworonogach, może byłby w stanie zagonić je z powrotem na podwórze właściciela, albo chociaż sprawdzić, czy ten żył i był świadomy uciekinierów ze swoich terenów. Poza tym zdawało się, że przygarnął jednego przybłędę, tego sennego, ledwie śpiącego, badającego otoczenie otępiałym wzrokiem ciemnych ślepi.
Powóz w stabilnym tempie poruszał się do przodu, a w tym czasie magia odpowiedziała na wezwanie Trixie przychylnie, pokrywając wewnętrzną warstwę kurtki zaczarowaną wełną. Krawcowa uniosła powieki, gdy potencjał magiczny zbladł, przepływając przez jej dominującą rękę, po czym przyjrzała się swojej pracy, wyraźnie zadowolona. - To powinno pomóc - uśmiechnęła się do młodzieńca i podała mu nowe odzienie wierzchnie, które ten założył z ogromną ochotą. - O jakie ciepłe, dziękuję! - wyszczerzył się, znów przebiegając na przód ich małego korowodu, by w porę złapać spadające z niego zziębnięte marchewki. Beckettówna skinęła mu głową, z ulgą odetchnęła, świadoma, że znów udało jej się ułatwić żywot choćby jednej istoty. Warto było.
Po kilku minutach spokojnej podróży dotarli w końcu do osiedla. Skierowali się na główny placyk, gdzie powoli zbierali się już mieszkańcy wioski, podekscytowanymi głosami alarmując sąsiadów o nadejściu podróżników. Za dorosłymi biegły umorusane dzieci w przydużych czapkach, w dłoniach dzierżąc małe kijki, z których tworzyli miecze albo różdżki, zależnie pewnie od swego pochodzenia - albo zwyczajnych kreatywnych upodobań.
- Pomożemy wam rozdać jedzenie - zaproponowała Trixie, na co mugole skinęli głowami, dziękując im serdecznie; było tego sporo, a wokół drewnianego powozu zaczęli gromadzić się wokół jego ścian. Głównodowodzący mugol kierował pomocne dłonie Volansa i jego towarzyszki, instruował co komu podać i w jakiej ilości, czyniąc to tak długo, aż na dnie pozostało jedynie kilka oberwanych liści kapusty i wory, z jakich wyciągali warzywa i zapakowane w papier mięso. - Widziałam jeszcze kilka dzieciaczków w podartych kurtkach. Zaraz wrócę, dobrze? - zwróciła się do Moore'a, ale właściwie nie czekała na jego odpowiedź, nie po tym, jak ich dyskusja zakończyła się absolutną katastrofą. Nie chciała zwlekać, nie chciała narażać się na kolejne może, więc z drżącą pod skórą niepewnością ruszyła w stronę bawiących się najmłodszych obywateli miasteczka, którym prędko i sprawnie za pomocą zaczarowanych igieł i nici cerowała rozdarcia, ku ich uciesze. Nie wszyscy manifestowali w sobie magiczne talenty, mugolskie dzieci z zachwytem patrzyły na jej działania, pytały o to, co w ich mniemaniu było cudem, a ona tłumaczyła, że była po prostu dobrą wróżką z lasu, która przybyła by zaszyć konsekwencje ich zabaw. Miała doświadczenie w obcowaniu z najmłodszymi, wiedziała jakimi słowami kupić ich sympatię, by prędko zaczęli uważać ją za starszą siostrę. Pomniejszyła także ich czapki, by nie zsuwały się na oczy, a potem powróciła finalnie na placyk, do Volansa, różdżkę wsuwając do wąskiej, głębokiej kieszeni.
- Zrobiliśmy dzisiaj coś dobrego - zwróciła się do czarodzieja, jednak w jej głosie brzmiała wyraźna rezerwa. Rozczarowanie, to samo i niezmienne. Nim. Jego postawą. Jego oczekiwaniem na deklaracje, które padłyby zbyt szybko, odbierając jej możliwość na zrozumienie samej siebie, tego, jakim lękiem drżał żołądek i biło serce. - Porozmawiajmy... innym razem - skwitowała i uśmiechnęła się blado, grymasem zwyczajnie wymuszonym. - Muszę już wracać do domu. Gratuluję ci nowego przyjaciela. Daj mi znać jeśli wybierzesz imię - wskazała na psidwaka, po czym cofnęła się kilka kroków - i po prostu zniknęła w teleportacyjnym strumieniu, kierując się do Doliny Godryka - przeświadczona o tym, że go zawiodła, że nie tego od niej oczekiwał. Że była wybrakowana. Nieodpowiednia.

zt


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Rozlewisko [odnośnik]03.09.21 1:26
Miesiąc to już całkiem długo i pewnie ci wszyscy ludzie byli już zmęczeni trwającymi cały ten czas atakami ze strony tych magicznych stworzeń. Chociaż mimo wszystko mogli trafić gorzej. Psidwaki potrafiły być upierdliwe, ale w gruncie rzeczy nie były groźniejsze od sfory dzikich psów. Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby znalezienie im nowego domu albo przeniesienie ich dalej od tej wioski.
Zrobię co w mojej mocy, by wam pomóc — Zapewnił mężczyznę. Nie był w stanie obiecać którym zostawili pogrążone we śnie psidwaki i jeśli szczęście mu pozwoli to podąży za nimi oraz mu, że na pewno coś zdziała. Nie był sobą, gdyby odmówił komuś pomocy. Wróci na miejsce, w odnajdzie teren, z którego mogły uciec. Jeśli natomiast mają właściciela to będzie musiał oddać mu tego szczeniaka. Nie będzie to dla niego łatwe. Maluch jest naprawdę uroczy i po odpowiednim ułożeniu miał szansę zostać dobrym towarzyszem dla niego.
Podczas drogi do jednej z ostoi ludzkości równie często spoglądał na pannę Beckett, która spisała się naprawdę świetnie. Chociaż on w żadnym stopniu nie umniejszał swojego wkładu. A przecież jeszcze nie skończył, gdyż musiał zakończyć sprawę tych biednych psidwaków. Miło było ujrzeć zbierających się mieszkańców oraz dzieci uzbrojone w kijki. To podnosiło na duchu, przypominało mu o słuszności wspierania słusznej sprawy. Dodawało mu to sił. Nie odmówił im pomocy przy rozdzielaniu zapasów żywności i rozdysponowywał wszystkie wiktuały zgodnie z polecaniem.
Przyda im się porządne odzienie. Dobrze — Nie zamierzał mieszać w to, co robili dla tych ludzi ich osobistych spraw. Nie zamierzał zabraniać Trixie niesienia niezbędnej pomocy. Tym bardziej, że naprawdę uszczęśliwiła te dzieci i doskonale sobie z nimi radziła. Będzie wspaniałą matką, jeżeli założy rodzinę.
Bardzo dużo dobrego. Wyglądają na szczęśliwych, zwłaszcza te dzieci. To twoja zasługa — Zgodził się z nim. Mogli się teraz poróżnić, jednak naprawdę dla tych dzieciaków stała się prawdziwą dobrą wróżką. Ta rezerwa i rozczarowanie były dobrze słyszalne w jej głosie. Były tym, czego sam doświadczał przez brak szczerości i zaufania, oferowaną przez nią niepewność w tak ważnej dla niego kwestii. Nadal to robiła. Inny raz też wydawał mu się zbyt odległy. Jak długo będzie się męczyć z ciężarem tamtej nocy?
Jeśli będziesz chciała rozmawiać to wiesz gdzie mieszkam — Rzucił poważnie. Nie będzie mu łatwo czekać na to tygodniami w zawieszeniu. Przywołał podobny, nienaturalny grymas. — Ja tutaj jeszcze zostanę, zajmę się resztą psidwaków. Dziękuję. Dam znać — Przez chwilę w miejsce, w którym przed chwilą stała. Ostatecznie pożegnał się z tymi ludźmi i wrócił na miejsce potyczki ze psidwakami. Nie zastał ich na miejscu, a to oznaczało że zaklęcie musiało przestać działać. Postanowił je odnaleźć, co nie było takie łatwe. Sforę znalazł dopiero przy pomocy swojego psiego towarzysza. Po ich śladach dotarł do domu, w którym mógł mieszkać ich właściciel. Niestety, dom wyglądał na opuszczony. Świadczył o tym wybieg dla psidwaków, a raczej to co z niego zostało. Naprawił go za pomocą zaklęć i zagonił tam zwierzęta. Rozejrzał się po domu, znajdując jakieś resztki i ogólnie odpadkowe rarytasy, którymi nakarmił te stworzenie. W miarę możliwości. Przejrzał zaległe listy i tak znalazł rodzinę czarodzieja. Wysłał do nich znalezioną na strychu sowę z zapytaniem, czy nie przejmą tych zwierząt. Do tego czasu będzie starał się o nie dbać. Teleportował się do domu, oczywiście z tym szczeniakiem. W liście do krewnych czarodzieja zaznaczył o przygarnięciu jednego psidwaka. Musiał go wykąpać, nakarmić i wybrać imię.

[Koniec sesji]
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 7 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792

Strona 7 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 10, 11, 12  Next

Rozlewisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach