Wydarzenia


Ekipa forum
Odległa stacja metra
AutorWiadomość
Odległa stacja metra [odnośnik]06.04.12 1:36

Odległa stacja metra

Londyńska sieć szybkiej kolei miejskiej jest najstarszą na świecie; liczy sobie już około piętnastu lat i jest sprawdzonym, a przy tym najczęściej wybieranym środkiem komunikacji publicznej. Mieszkający nawet w odleglejszych dzielnicach miasta mugole dzień po dniu, poranek po poranku, udają się wagonami do pracy. Rozległe tunele rozciągają się głęboko pod całym miastem, są dobrze zorganizowane i zawsze zapełnione pasażerami. Przez lata od otwarcia metro uległo zużyciu; siedzenia gdzieniegdzie wydawały się przetarte, plastiki oparć popisane mazakami niesfornej - lub zwyczajnie głupiej - niemagicznej młodzieży. Czarodzieje rzadko wybierają tę drogę transportu, skomplikowane maszyny wydające bilety oraz obracające się bramki zaopatrzone w cudaczne, piskliwe konstrukcje, zwykle stanowią dla nich dostateczną barierę i odstraszają, zupełnie jak strach w polu wróble.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Odległa stacja metra Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]08.02.16 22:31
| pierwszy tydzień października

Ryzykował podwójnie. Po pierwsze nie udało mu się rozgryźć skomplikowanej instrukcji zakupu biletu oraz działania piekielnej machiny z liczbą przycisków, która przyprawiła go o ból głowy, więc po prostu przeskoczył nad bramką (ignorując oburzone spojrzenia cnotliwych mugoli). Najwyżej skonfunduje kontrolera, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Bilet to jedno, ale przepisywanie strzępków informacji i tworzenie z nich spójnego raportu trochę się przeciągnęło, a on oczywiście wyszedł z mieszkania za późno, by bez walki z czasem zdążyć na metro, które planowo miało pojawić się na miejscu dzisiejszego spotkania z aurorami minutę po czasie (czyli jeszcze całkiem przyzwoicie, jak na niego).
Jednak mimo opóźnienia zrezygnował z teleportacji (szczerze jej nienawidzi) i w szaleńczym tempie przebiegł dystans z mieszkania do najbliższej stacji metra. W ostatniej chwili wskoczył do wagonu, po czym opadł na siedzenie w stanie skrajnego wyczerpania. Bieganie zdecydowanie nie należało do jego ulubionych czynności.
Przymknął powieki, gdy rozdygotana plątanina metali przemieszczała się na chybotliwych konstrukcjach w ciemnościach podziemi. Przypomniał sobie swoją pierwszą podróż metrem (i jedyną - do dzisiaj) - z nosem rozpłaszczonym na szybie wysmarowanej kolonią bakterii podziwiał smugi rozmazanego światła, zachowując się jak pięciolatek w sklepie z zabawkami. Mugole nieustannie zadziwiali go kreatywnością podczas prób obejścia problemów, z którymi czarodzieje nawet nie musieli się mierzyć, bo po prostu rozwiązywała je magia. Takie metro to przecież namiastka teleportacji - kolory wirują przed oczami, a w uszach świszczy od pędu powietrza, gdy krucha, ludzka powłoka zmienia swoje położenie zbyt szybko, przecząc naturalnemu porządkowi; przekraczając granice niemożliwego.
Miarowy stukot metalu o metal nastrajał do popłynięcia w obszary przemyśleń, na które w codziennej gonitwie nie wystarczało czasu. Dawał też możliwość wejścia w interakcję z przypadkową osobą; zamienienia z współtowarzyszem podróży słowa bądź dwóch. Felix odszukał wzrokiem zbłąkane, nieśmiałe spojrzenie siedzącej naprzeciwko niego mugolki i posłał jej życzliwy uśmiech - nim jednak zdążył do niej zagadać, dotarli do stacji, na której dziewczyna wysiadła. Zbyt późno dostrzegł książkę, którą być może przez zmęczenie bądź rozkojarzenie zostawiła na siedzeniu. Nie miał już możliwości, by zareagować, bo drzwi zazgrzytały, zamykając się ponownie. Cóż, mógł zrobić przynajmniej jedno - nie dopuścił do osierocenia zgrabnego tomiszcza i przygarnął go bez wahania.
Otworzył pierwszą stronę, zanurzając się w gąszczu liter, które poraziły go bezpruderyjnością. Być może nawet odrobinę spąsowiał, gdy narrator zdradził czytelnikom, co robił z tajemniczą Lolitą.
Piętnaście przewróceń kartek później jego podróż (również ta po świecie intrygującego… erotomana-zbereźnika?) dobiegła końca - wreszcie dotarł na położoną na obrzeżach Londynu stację, gdzie miał się spotkać z aurorami.
Wsunął raport do środka książki, w której posiadaniu znalazł się przez zupełny przypadek. Niemal parsknął śmiechem, gdy wyobraził sobie ich minę po przeczytaniu fragmentu tego, hm, demoralizującego tekstu. Koniecznie musi im ją sprezentować.
Z bezczelnym uśmiechem na ustach, książką w lewej dłoni i papierosem w prawej (lekce sobie ważąc zakaz palenia) oparł się o ścianę znajdującą się na samym końcu platformy stacji.
Czyżby zdążył przed aurorskim trio? A może po prostu przegapił ich sylwetki w tym tłumie?


what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
maybe I deserve all of this.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1475-felix-tremaine https://www.morsmordre.net/t1556-papierowe-wspomnienia#15039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-smiertelny-nokturn-13-poddasze https://www.morsmordre.net/t1577-felix-tremaine
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]09.02.16 4:14
Szczerze nienawidził mugolskiej technologii.
Poprawka: podczas gdy zatrważająca ilość sprzętów domowych zdawała się więcej niż zdatna, a te wszystkie żarówki i motory niemalże godnie zastępowały magię w codziennych bataliach, komunikacja miejska konfundowała Garretta do tego stopnia, że na wszelakie metra, dwupiętrowe autobusy, a nawet dość niepozorne i poczciwe taksówki reagował niemalże alergicznie.
Błędny Rycerz był chociaż logiczny - potrzebujesz go, to przyjeżdża, nie musisz martwić się rozkładami, biletami, natrętnymi bramkami, kontrolerami i tłumami ludzi spychającymi cię w bliżej nieokreślonych kierunkach, podczas gdy nie masz pojęcia, czy nie powinieneś podążyć w przeciwnym.
Chociaż z całej siły starał się nie wyglądać jak przerażona owieczka zagubiona w stadzie rosłych baranów, coś podpowiadało mu, że próby spełzały na niczym.
Sztuka kamuflażu opanowana do perfekcji: rozwichrzony rudy włos (nic niestandardowego), zwykła, biała koszula, szare szelki i niepewność w spojrzeniu. Ukryta w otchłaniach kieszeni różdżka, wzrok wbity w punkt nieodległy od własnych stóp, choć wciąż ucieka na boki, lokuje się na ludziach spieszących się Merlin wie gdzie i syczących urągliwie na tamujących ruch nieszczęśników (tak, Weasley ten jeden raz zasilił ich grono, zatrzymując się przed bramką i z przerażeniem próbując zrozumieć, jak mężczyzna obok, do żwawego Godryka, sprawił bez pomocy magii, że ta stanęła przed nim otworem).
Straty moralne: sztuk jeden. Oberwał łokciem od nadgorliwej damy, bo, przechodząc tuż obok, dość nietaktownie zagapił się i nie spostrzegł, że przy akompaniamencie ciężkiego westchnienia zatrzymała się w miejscu i zamachnęła, by włożyć dłoń do bezdennej torebeczki. A łokieć trafił akurat w jego brodę.
Straty pieniężne: kilka mugolskich monet. Te przeklęte automaty.
Straty w ludziach: oby zero.
Felixie, nie umieraj tylko, zgnieciony przez tłum ludzi bądź drzwi tramwaju, zanim zdołasz pojawić się na spotkaniu i beztrosko - w końcu zachowywali pozory, nawet wtedy, gdy z racji podejrzanie wysokiego zagęszczenia mugoli na metr kwadratowy zdawało się to zbędne - opowiesz o ciężarze wiszącym nad całym czarodziejskim światem.
Z mocno zaciśniętymi ustami minął prędko starszą kobietę dzierżącą blaszaną puszkę i wysłał jej przepraszające spojrzenie; spieszył się jednak i, zagubiony w gęstej sieci podziemnych korytarzyków oraz ich niezbadanych meandrów, bał się, że nie dotrze na czas; po drodze skręci w lewo, zamiast w prawo, obróci się o sto osiemdziesiąt stopni na jednej stopie, zamknie oczy, policzy do pięciu do przodu i wspak, splunie przez prawe ramię i znajdzie się nagle w Nowej Zelandii.
Skoro nazywano rzeczy niezrozumiałe czarną magią, to może on powinien ochrzcić je mianem mugolskiej technologii.
Choć w zasięgu wzroku nie dostrzegał żadnej znajomej twarzy, zgadywał, że trafił na odpowiednią stację; a przynajmniej taką żywił nadzieję, delektując się jedną z tych niewielu chwil, kiedy zyskiwał względną anonimowość. Nikt nie wbijał w niego spojrzenia, bezbłędnie rozszyfrowując tożsamość; bo chociaż zwykły, statystyczny i pracujący na drugim końcu Londynu przechodzeń półkrwi mógłby mieć problem ze zgadnięciem jego imienia, kolor włosów i twarz ukryta za konstelacją miodowych piegów ochoczo krzyczały jego nazwisko rodowe, status majątkowy i poglądy polityczne.
W końcu mignęła mu ciemnawa kurtyna przydługich włosów kaskadami opadających na jakąś anonimową twarz i nie zajęło mu wiele czasu utwierdzenie się w przekonaniu, że to musiał być Tremaine. Przeprosił więc jakąś ciężarną, jasnowłosą kobietę, gdy przechodził tuż obok (jej - jak zgadywał - mąż zgromił go barbarzyńskim wzrokiem; cóż za ulga, że mugole nie znali inkantacji zaklęć niewybaczalnych!), wyminął jeszcze dwóch podrostków, którzy nie mogli mieć więcej niż dziesięć lat i lawirując pomiędzy gromadą ludzi próbujących przygotować się do zbliżającego się właśnie metra, wysłał krzywy uśmiech w kierunku Felixa, choć był niemalże pewny, że ten go jeszcze nie dostrzegł.
Niespotykane.
- Ciekawa ta książka? - zdecydował się na nietuzinkową formę przywitania, nawet nie zerkając na okładkę. Był zbyt zajęty ukradkowym rozglądaniem się i próbą dostrzeżenia dwójki towarzyszy w miarowo rozrzedzającym się tłumie.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Odległa stacja metra Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]09.02.16 8:35
Mugolskie metro. Siedlisko szkodliwych bakterii, w które nigdy nie wpuściłby swojej ciężarnej żony. Mugole gnieździli się w grupkach, co odważniejsi wchodzili solo. Uspokój się, nakazał jakiś natrętny głos z tyłu głowy Pottera. To zabawne, jeszcze nie tak dawno, wpadał w najgorsze miejsca, jakie mogą istnieć w czarodziejskim świecie, tylko po to aby odnaleźć swoją żonę. Wraz z Elizabeth, przemierzał podziemne katakumby, które budziły grozę i nigdy nie wyglądały tak samo. Teraz drżał, gdy schodził po schodach do podziemnych, mugolskich tuneli. Nie bał się wspomnienia, które mimowolnie wyświetlała się w jego głowie niczym projekcja kinowa. Bardziej przerażała go bramka, z którą musiał się zmierzyć. Przecież już to robiłeś, głos rozsądku znowu daje o sobie znać, odbijając się echem w głowie Charlusa. Ze zdenerwowaniem poprawia okulary na nosie, które pewnie zdążyły już zsunąć się na sam czubek. Wyglądał zwyczajnie, co w tym momencie dla każdego, kto znał Pottera mogło wydawać się niezwyczajne. Kruczoczarne włosy sterczały, w każdym kierunku świata, pozwijane w niezbyt równe loku, zupełnie jakby na głowie mężczyzny odbyła się bitwa o ułożenie, która ostatecznie nie została rozstrzygnięta. Miał na sobie spodnie w kolorze piasku, włożona w nie biała koszula podwinięta do łokci i na to wełniany bezrękawnik, który dostał od świętej pamięci pani Norton, charłaczki, która przez lata była ich sąsiadką. Do tego buty, które widnieją w oknie wystawowym każdego, mugolskiego sklepu i klasyczny płaszcz. Nie różnił się niczym od zwyczajnego człowieka pracującego. Pomimo stresu, jego krótka bitwa z mechanizacją metra zakończyła się jego zwycięstwem. Przecież już z niego korzystał. Hazel niejednokrotnie zmuszała go do podróży metrem, upierając się, że w Błędnym Rycerzu za bardzo trzęsie. Jeżeli Potter miałby być z nią szczery, to już zdecydowanie wolał autobus miejski, nawet jeżeli nigdy nim nie jechał. Spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Czyżby miał być na czas?
Wszedł do środka i zajął swoje miejsce, przy jednym ze słupków, których mugole się trzymali, kiedy nie było dla nich miejsca siedzącego. Potter stał spokojnie, do przejechania miał jeszcze trzy stacje. Na pierwszym postoju do środka wpakowała się chmara ludzi, a między nimi kobieta z małym dzieciątkiem w wózeczku, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Poczuła na sobie wzrok Charlusa, ponieważ spojrzała na niego. Potter wykrzywił swoje usta w dobrotliwym uśmiechu, a ona odwdzięczyła się tym samym. To smutne, że ludzie są tak zaślepieni swoimi sprawami i nie widzą tej kobiety, która w najtańszej sukience z taką czułością wpatrywała się w małe zawiniątko, śpiące w wózeczku, nie zdające sobie jeszcze sprawy, że jeden dosyć gburliwy mężczyzna, przepychający się do wyjścia, naburczał na jego matkę, właśnie z jego powodu.
Stacja druga, jesteśmy na półmetku. Do środka wpada grupa nastolatków. Młodzi, roześmiani, przeświadczeni o tym, że mogą zmienić cały świat. Zajmują dopiero co zwolnione miejsca w wagonie Charliego. Potter spokojnie przygląda się wszystkiego z boku, kiedy do środka wchodzi starszy pan. Na siwiejącej głowie, sterczy kapelusz. Ludzie go nie zauważają, nikt nie wstał z miejsca, aby mu ustąpić. Jedynie ta pani z dzieckiem może mieć usprawiedliwienie, ponieważ maleństwo z płaczem otworzyło oczy. Grupa młodych spojrzała w jego stronę. Pogardliwie zmierzyli starca, ewidentnie kpiąc ze starości, tylko też ich to kiedyś czeka. Charlus otwierał usta, aby ich upomnieć, ale wtedy wstał mężczyzna, starszy od niego. Może miał czterdzieści lat. Zaprowadził starszego mężczyznę do swojego miejsca. Natknął się również na spojrzenie niepozornego aurora w okulara i oboje wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Stacja trzecia : to stacja Charlusa, młody mężczyzna czekał, aż drzwi się otworzą. Wyszedł z dusznego wagonu jako jeden z niewielu, za to prawie między jego nogami przebiegła mała dziewczynka o kasztanowych włosach, który z lizakiem w ręku, czekając na starszego brata, który nieśpiesznie wszedł za nią do środka. Razem z nim wysiadła kobieta z wózkiem, które go wyprowadził, gdy ta próbowała poradzić sobie z tym sama, jedną ręką.
Metro, gdyby Charlus miał scharakteryzować to miejsce, powiedziałby, że to właśnie tu możesz dowiedzieć się najwięcej o istocie człowieka. Walka o miejsce siedzące i szacunek, ale też przebłyski dobroci drugiego człowieka.
Potter nie należał do najniższych, dlatego wzrokiem przeczesał tłum, chociaż nie było to łatwe. W końcu jednak znalazł rudą czuprynę, która nie miałaby większego znaczenia i nie wyróżniałaby się niczym nadzwyczajnym, gdyby nie była to ta ruda czupryna, której właściciel był mu tak drogi. Ruszył w tamtą stronę, co chwilę trącany łokciem w bok, lub w inną część ciała. Czasem poczuł czyjąś stopę na swojej. W końcu jednak ten maraton dobiegł końca, a mężczyzna stanął obok swego druha i Felixa.
-Nigdy więcej metra.-wyznał na powitanie, a później zapewne każdemu z panów uścisnął dłoń.Tłum, który przed chwilą się zagęścił, znów tracił na ilości ludzi, którzy przesiadali się z metra do metra i tak w kółko.
Charlus Potter
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t798-charlus-potter https://www.morsmordre.net/t879-sowa-o-dumnym-imieniu-sowa#4044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-west-country-dolina-godryka-74 https://www.morsmordre.net/t2779-skrytka-bankowa-nr-230#44919
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]09.02.16 20:43
Nigdy nie miała powodu, by korzystać z tej śmierdzącej mugolskiej maszyny wyglądającej jak wydłużona trumna. Była czarownicą- potrafiła teleportować się w przeciągu sekund na dalekie odległości. Biedni mugole musieli korzystać z tego niepewnego i znajdującego się w podziemiach środku transportu, który cenić mogły tylko szczury, których na pewno były tu gromady. Była pewna, że nie znajdzie tu żadnego czarodzieja, gdyż tylko szaleniec dobrowolnie uda się na stacje mogąc sobie to odpuścić. Oczywiście, była w gorszych miejscach, ale to były akcje i trzeba było się poświecić i podobne głupie frazesy przychodziły jej do głowy. Mogła to jakoś usprawiedliwić i zwalić winę na szefostwo (gdyż zawsze to była ich wina) albo kryminalistów, a lekkie zadość uczynienie stanowiło wewnętrzne uczucie wykonania obowiązku. Wiedząc to wszystko postanowiła jak najbardziej zminimalizować czas jaki miała spędzić w tych niekorzystnych warunkach zdecydowała teleportować się pół kilometra przed stacją, na której mieli się spotkać. Wolała przespacerować się niż kłopotać z kupnem biletu, bramkami i całym tym metrem. Pogoda, która już dawno zapomniała o wysokich temperaturach towarzyszących Brytyjczykom w czasie lata nie zachęcała do spacerów, ale przynajmniej nie śmierdziało. Kiedyś może, by jeszcze wspomniała o czystym powietrzu, ale to było widmo przeszłości czasów przed industrializacją. Mając na sobie czarny płaszcz nie odczuwała chłodu panującego w Londynie, zresztą, skupiona była na obserwacji. Musiała być pewna, że nie ma ogona, bo to zawaliłoby całą sprawę, a nie mogła sobie na to pozwolić. Nie było na ulicach pusto- przecież to była stolica kraju! Ludzie kręcili się, kupowali zakupy czy spotykali się ze znajomymi, a ona nie wyróżniała się z tłumu. Długi płaszcz przysłonił brązowe cygaretki, które przyciągnęłyby uwagę tych bardziej zajadłych i szczegółowych tradycjonalistów, ale czasami i jesień miała swoje zalety. Spojrzała w niebo obawiając się ,znając chwiejność i nieprzewidywalność pogody w tym kraju, że zaskoczy ją deszcz, ale niebo było czyste. Niedługo zapewne pierwsze gwiazdy pojawią się na nim i gdyby znała się na astronomii to rozpoznałaby poszczególnie konstelacje. Niestety, była z tego przedmiotu beznadziejna, a i czasu nie miała na podziwianie uroków natury. Skręciła w następną uliczkę i kilkadziesiąt metrów przed nią stała stacja, z której wychodzili i wchodzili ludzie. Czekało teraz przed nią trudniejsze zadania. Odpuściła sobie poruszanie się metrem, ale teraz musiała znaleźć odpowiednią piętro, linie i stronę. To była ta mniej przyjazna część planu, której przecież się spodziewała, choć to wcale nie ułatwiało jej zadania. Stanęła przed schodami zastanawiając się jeszcze przed zapaleniem papierosa (o powrocie do tego nie będzie lepiej wspominać nikomu bliskiemu), ale wiedząc, że może jej to zając więcej czasu niż powinno z miną męczennicy zeszła w dół. Stanęła przed mapą i okazała się ona jakoś trudniejsza i bardziej szczegółowa niż zapamiętała. Uśmiechnęła się lekko do strażnika, który nie mógł się chyba zdecydować czy zaproponować jej pomoc, ale na szczęście odnalazła cel swojej wyprawy. Ruszyła długim korytarzem mijając po drodze bezdomnych, śpiewaków i resztę ludzi, która zawsze się spieszyła. Jak zawsze miała szczęście i korytarz dłużył się niesamowicie. Cieszyła się, że nie ma klaustrofobii, bo już dawno wybiegła, by z tego miejsca. Spotkała kolejnego bezdomnego i uświadomiła sobie, że ten środek transportu publicznego to idealny sposób, by załapać chorobę dermatologiczną lub pasożyty. Inne choroby również, ale teraz jedynie myśleć mogła o wszach albo świerzbie. Wyobrażenie sobie, że jakiś robak będzie ci chodził pod skórą robiąc tunele było okropne.
Tunel się skończył i znowu zeszła schodami w dół nie mając żadnego problemu z dostrzeżeniem jej dzisiejszych towarzyszy. Wiedziała czego szuka, a wtedy człowiek ma ułatwione zadanie. Udała się w ich stronę starając się ominąć napotkane przeszkody w postaci ludzi: od starszej kobiety po kilkuletniego chłopca, który płakał i krzyczał na matkę. Dzieci potrafią być takie urocze.
- Uwielbiam to miejsce. Jest takie czyste, ciche i urokliwe, ale przynajmniej również odpowiednie. – stwierdziła podchodząc do nich nadal słysząc wrzasku bachora. Co ile w ogóle jeździ metro? Nie powinno już przyjechać i ten mały człowiek  nie powinien do niego wsiąść?
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]13.06.16 16:19
shame

Dym tanich papierosów szczelnie wypełnił jego płuca, a Felix dosłownie na chwilę zamknął oczy, odgradzając się od panującego w tym miejscu harmidru. Trując swoje ciało substancjami, których nazw nie potrafiłby wymienić, oczyszczał umysł z chaosotwórczych myśli. To w jego mniemaniu niewielka cena.
Trzy zaciągnięcia się później z dziwnym zacietrzewieniem wbił papierosa w stanowiącą jego podporę ścianę i wypuścił dogorywającego peta ze swojej dłoni. Ubrania Felixa zdążyły już przesiąknąć nieprzyjemnym zapachem, ale w symfonii różnorodnych woni trudno było to wyczuć. Dym tytoniowy niknął, zdominowany przez ludzki pot i nutę duchoty.
Przesunął wzrokiem po napierającym na niego z każdych stron morzu ludzkich ciał, starając się wyłowić trójkę aurorów. Gdzieś w tłumie rozmyła się płomienna barwa, co zaalarmowało Felixa niemal natychmiast. Tremaine nie musiał się nawet specjalnie wysilać, stawać na palcach (a już tym bardziej nie na głowie), żeby upewnić się, iż zbliżająca się w jego stronę sylwetka należy do Garretta. Jedna z nielicznych zalet dryblasowatej postawy - odpowiednia perspektywa patrzenia na świat.
Odwzajemnił posłany mu w ramach powitania uśmiech, jednocześnie obrzucając Weasleya uważnym spojrzeniem. Felix ma tendencję do wyłapywania nawet najdrobniejszych zmian, które wraz z nieubłaganym upływem czasu zarysowują się na ludzkich twarzach - dlatego też przez chwilę przeszło mu przez myśl coś, co chyba miało być pytaniem. To tylko gra światła, czy życie przysporzyło Garrettowi ponadprogramowej dawki zmartwień? Kiedyś, jeszcze w czasach, gdy zmagali się razem ze szkolną nudą, pewnie nie omieszkałby delikatnie zapytać o to, co się stało. Ale w obecnej konfiguracji ich relacji stracił już chyba do tego prawo.
- Dość osobliwa, jestem pewien, że można ją pokochać albo znienawidzić. Autor chyba nie lubi bawić się w półśrodki - wyszczerzył się sam do siebie, tak jakby opowiadał dowcip, który zrozumieć mogą tylko wtajemniczeni. - Ale myślę, że warto dotrzeć przynajmniej do setnej strony - nie przerywał kontaktu wzrokowego, więc nie musiał w żaden sposób akcentować cyfry. Zresztą był pewien, że Weasley i bez tej uwagi przekartkowałby niepozornie wyglądającą książkę. - Fabuła się wtedy zagęszcza... - przekazał aurorowi Lolitę, która kryła w swoim wnętrzu szczegółowy raport - lekturę obowiązkową.
Mniej więcej w tym momencie dotarł Charlus, z którym Felix wymienił uścisk dłoni. Wnioskując po jego minie i komentarzu, chyba wycieczka londyńskim metrem niezbyt przypadła mu do gustu. - Zdecydowanie wolę już to… niż teleportację - wtrącił, uśmiechając się do Pottera pocieszająco. Chociaż po cichu liczył na to, że na następnym razem spotkają się w miejscu, do którego nie będzie aż tak trudno się dostać. Szczególnie że nadmiar mugolskiej technologii nie spodobał się chyba żadnemu z nich.  
Jako ostatnia na miejsce spotkania przybyła Elizabeth, nadciągając w oparach chmury burzowej. Skinął kobiecie głową, a gdy tylko usłyszał jej słowa, po prostu się roześmiał, bo wyobraził sobie, że opowiada o tym dniu Orpheusowi, rozpoczynając od przychodzi trzech aurorów do stacji metra... Brzmi jak początek dobrego dowcipu.
Niestety teraz czas na tę mniej przyjemną część spotkania.


what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
maybe I deserve all of this.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1475-felix-tremaine https://www.morsmordre.net/t1556-papierowe-wspomnienia#15039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-smiertelny-nokturn-13-poddasze https://www.morsmordre.net/t1577-felix-tremaine
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]25.06.16 13:57
Dusiła go atmosfera londyńskiego metra, dusiło nagromadzenie skrajnie różnych osobowości, dusiła kakofonia przeszywających dźwięków, nieprzyjemnych zapachów, cały ten chaos, harmider, sodomy, gomory i pozostała kolekcja innych nieprzyjemnych impulsów, które zalewały go z każdej strony, kłując, szarpiąc, drażniąc, rozrywając. Czuł się obco, niepewnie, a właśnie tak czuć się nie znosił; pomimo wielkich starań, by nie pokazywać po sobie nawet najmniejszej oznaki zagubienia, stawiał kolejne kroki odrobinę zbyt uważnie, jakby obawiając się, że jeden fałszywy ruch zepchnie go wprost na minę przeciwpiechotną lub w ruchome piaski będące efektem znakomicie rzuconego zaklęcia.
Już mniej przerażały go aurorskie tory przeszkód będące postrachem wszystkich kursantów, a końcowy egzamin z kamuflowania się w skrajnie różnych otoczeniach był niczym w porównaniu z przykrą, mugolską praktyką.
W chwilach takich jak ta zastanawiał się, czy radykaliści głoszący potrzebę odłączenia od siebie dwóch tak obcych światów - przepełnionego po brzegi magią i tego, który został jej wyzbyty - w rzeczywistości nie mieli racji. Ale kruszył tę myśl pomiędzy palcami, zanim jej ziarno zdążyło nawet napęcznieć; nie o to walczył od dłuższego czasu, nie to stawiał za priorytet. Choć czasem gubił się we własnych definicjach dobra i zła.
- Skrajności i kontrowersje zawsze były doceniane w sztuce - rzucił obojętnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co skrywa się pod tkaną grubą nicią pozorów dysputą o literaturze; przyjął książkę bez wahania, dopiero teraz przyglądając się jej tytułowi. Nie mówił mu nic - nawet mimo tego, że lubił sądzić, iż z nowinkami w pisarskim świecie jest na bieżąco: często zdarzało mu się sięgać także po mugolskie dzieła, choć z tym dzierżonym teraz w dłoni nie spotkał się nigdy. - Nie znam tego autora, to jakiś wschodzący talent? - ciągnął temat, nie dając po sobie poznać, z jaką rzetelnością odnotował w umyśle każde ze słów Tremaine'a, które dzisiaj padło.
Szukał ukrytych sygnałów, zawoalowanych półsłówek i mimochodem rzuconych wskazówek; wszystkie z nich i tak przesączył przez sitko, bo, prawdę mówiąc, nie do końca mu ufał.
Już dawno przestał.
- Charlus - przywitał się z przyjacielem, gdy ten zjawił się tuż koło nich; podtrzymując książkę pod pachą, bez protestów uścisnął Potterowi dłoń, choć zdawało mu się, że był to gest raczej niepotrzebny - w końcu i tak zaraz rozejdą się, każdy w swoją stronę, aby tylko nie wzbudzać większych podejrzeń. Nawet jeżeli nie miał pojęcia, kto mógłby ich śledzić.
Powitał też Elizabeth, która chwilę później wyłoniła się z tłumu; jej komentarz podsumował wyłącznie rozbawionym półuśmiechem, po czym powrócił uważnym, może nawet nieco badawczym spojrzeniem do Felixa. Coś jeszcze? - zdawały się mówić jego jasne, przeszywające oczy, ale z ust Garretta nie padło nawet słowo; po prostu patrzył, oczekując i dając pole do popisu pozostałym.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Odległa stacja metra Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]29.06.16 17:47
Od kiedy Potter pojawił się w towarzystwie Felixa i Garry'ego jego zmysły były wyostrzone. Był wyczulony na każde słowo, każdy najmniejszy gest. Zupełnie jakby ktoś miał ich śledzić i podsłuchiwać to co będzie tu mówione. Mimo to wyglądał całkiem naturalnie. Delikatny uśmiech, ręce włożone w kieszenie, może nie było to niezbyt eleganckie, ale kto był elegancki na stacji metra. Z tego co zdążył zaobserwować to mało było takich ludzi. Wszyscy się gdzieś non stop śpieszyli. Potter kompletnie nie wiedział gdzie. Pewnie wynikało to z tego, że mało wiedział o mugolach. Po chwili do ich męskiego grona dołączyła Elizabeth, którą również bardzo życzliwie przywitał. Jego spojrzenie spoczęło na książce, a następnie przeniósł spojrzenie bystrych oczu, ukrytych za okularami na Felixa.
-Ciekawy tytuł. Jest jakiś ciąg dalszy?- zagadnął lekkim tonem, ale miał nadzieję, że Felix zrozumie. Musieli wiedzieć coś więcej niż to co jest w środku, niewątpliwie było coś w środku, to w ogóle nie ulegało żadnym wątpliwościom. Starał się wyglądać naturalnie i chyba mu się udało. Miał jedynie ochotę wyjść z tego piekła i wrócić do spokojnego domku w Dolinie Godryka. Może wyciągnie Garry'ego na piwo do Dziurawego Kotła? Kto wie.
Charlus Potter
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t798-charlus-potter https://www.morsmordre.net/t879-sowa-o-dumnym-imieniu-sowa#4044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-west-country-dolina-godryka-74 https://www.morsmordre.net/t2779-skrytka-bankowa-nr-230#44919
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]16.11.16 13:28
|15 - 24 marca

Pogłoski rozprzestrzeniały się z szybkością krwi upływającej z rozciętych żył i pryskały równie daleko, oblewając płynami ustrojowymi każdego przechodnia, znacząc go tą wiedzą i dając szczególnego rodzaju przyzwolenie do przekazania jej dalej. Był jednym z podmiotów owych plotek, niemalże legend, krążących szeptem w plugawych zaułkach, obskurnych miejscach przesiąkniętych czarną magią, tych pomówień wypowiadanych ohydnymi ustami z jakąś dziwną radością?
Prawdopodobnie. Avery nie czuł jednak lęku i za nic miał te specyficzne spojrzenia, jakie rzucali mu rdzenni mieszkańcy Nokturnu, najwyraźniej tak dobrze zaznajomieni z wolą Czarnego Pana. Samael przecież również miał swoje ptaszki, grupę nie tyle zaufaną, ile przywiązaną do niego. Z czystej pazerności, ale wszak niczego więcej nie oczekiwał, prócz tej garści informacji, których samodzielnie na pewno nie udałoby mu się zdobyć.
Zareagował raczej ambiwalentnie. Ironiczny uśmiech, książęce machnięcie ręką, odprawienie ptaszków jak służących. Musiał pomyśleć, przy czym towarzystwo nokturnowych pokrak zupełnie by nie pomogło. Preferował warunki dogodniejsze aniżeli twarda ława w wyjątkowo brudnej karczmie; odszedł więc pośpiesznie, zsuwając kaptur, by ocieniał jego twarz i rozpłynął się w mroku. Wrócił do domu, gdzie hojnie nalał sobie Toujorus Pur - a mówił, że już z tym skończył; nie cierpiał wprost nałogów, bo świadczyły o słabości charakteru - i w milczeniu oddał się celebracji nieoczywistego polecenia. Rozkazu. Wyzwania. Mimowolnie czując rozczarowanie: ten rodzaj sprawdzenia wierności uważał za zbyt oczywisty. Był pewny, że wkrótce nadarzyłoby się wiele innych okazji, by coś udowodnić. Także posłuszeństwo, do którego Avery poniekąd i tak został zobligowany. Przysięga Wieczysta ciążyła mu jedynie wówczas, gdy o niej pomyślał - istniało wiele rzeczy, jakie zrobiłby dla Czarnego Pana bez wahania, bez zmuszania go alternatywą natychmiastowej śmierci. Teraz jednak został (wyjątkowo?) postawiony przed wyborem. Czy to miał być wyścig, w celu wyłonienia najbardziej oddanego mu sługi? - wzdrygnął się na to niemiłe mu słowo, był kimś więcej i wciąż krztusił się przed tak... upodlającą go hierarchią - czy też po prostu sprawdzenie potencjału, wielkoduszne zapewnienie im odrobiny rozrywki ze strony Riddle'a? Dawno wszak nikt nie umarł, nie z ich rąk, nie zostawili pod tym swojego podpisu. Ciała puchły, gniły, ale to nie było dzieło Rycerzy, to nie mugolaki żegnały się z tym padołem. Może nareszcie dostrzegł w zadaniu coś obiecującego, ponieważ od tamtej pory, każdej nocy przed zaśnięciem łamał sobie głowę, zastanawiając się nad najskuteczniejszą metodą. I najlepszymi ofiarami.
Był pewny, że nie chce nikogo przypadkowego. Z łatwością wtargnąłby do spokojnego domku na cichym osiedlu i dla porządku zarżnął całą rodzinę: ojca i matkę, plugawych mugoli oraz dzieciaka bezprawnie uczęszczającego do Hogwartu. Nic łatwiejszego. Czysta praca, chirurgiczna precyzja, żadnych powiązań, a także... brak satysfakcji. Avery nie hołdował nagłym wybuchom adrenaliny, lecz ta pobudzana właściwie, długofalowo, zapewniała mu doznania rozkoszne. Akcja-reakcja, jakby efektem smutku zbyt długo panoszącym się w jego krwiobiegu stało się pragnienie śmierci, podsuniętej mu na złotej tacy przez Czarnego Pana. To było niczym błogosławieństwo, a równocześnie jak wypuszczenie niesfornych dzieci do ogrodu, by pobawiły się same. Bez konsekwencji. Bez czujnego oka opiekunki. Zdane wyłącznie na siebie. Żadnych ograniczeń, szerokie pole do manewru. Ogrom wyobraźni. Mógł uczynić zadość fantazjom, bo cóż, od dawna nie oddawał się polowaniom dla rozrywki, a nierozpalana imaginacja zaczynała wiotczeć. Istniała szansa, by na powrót ożył po stracie Laidan (może powinien jednak ją zabić: przynajmniej zyskałby pewność, że pozostanie jego już na zawsze?), że niegodziwości pobudzą serce do żywszego bicia. Kiedyś przypominało huczące bębny, obecnie cicho dźwięczało, nieznacznie poruszając się pod klatką piersiową. Nadarzyła się znakomita sposobność uczynienia czegoś dla siebie. Avery nie oszukiwał, a jedynie nadawał pozory, iż każde życie, które odbierze będzie prezentem dla Czarnego Pana. Odda mu krew, podaruje kości, nawet wydobędzie dla niego parujące wnętrzności - czemu nie, znakomicie znał przecież budowę ludzkiego (czym mugolskie mogło się różnić?) ciała - ale nie wyrzeknie się przyjemności płynącej z obserwowania uchodzenia życia. Tego już nikt nie zdoła mu odebrać. Dotychczas statystyki miał marne, na palcach jednej ręki mógł policzyć tych, którzy z jego wstawiennictwem powędrowali na tamten świat. Żona, która przestała być potrzebna w momencie, gdy powiła mu dziecko. Noworodek, na jakiego nawet nie spojrzał, od razu przerywając jego wątły żywot. Kilka (ile?) kobiet, które usunął dla swojego kaprysu. I wreszcie miernota, Bzik. Nie mógł poszczycić się wielkimi trofeami.
Dlatego począł czynić szczegółowe przygotowania. Nie zadziałał natychmiast, zupełnie bezmyślnie, podejmując pochopne decyzje oraz niewłaściwe kroki. Chciał uświetnić swoją zbrodnię - nie tyle ją uteatralizować, ile uczynić ją pełniejszą. Bardziej wartościową. Ponoć ludzkie życie ważyło tyle samo: Avery mocno w to wątpił. Istniała wyłącznie urojona równość, zachowująca te cienkie sznurki podtrzymujące równowagę w ciągłym napięciu. Zamierzał wyselekcjonować ofiary. Nie zwykł zadowalać się byle czym, więc i w tym względzie pozostawał wybredny. Był estetą oraz perfekcjonistą do bólu ze świętą misją dopięcia morderczego planu na ostatni guzik.
Sporo czasu poświęcił na obserwację. Wykorzystywał każdy potencjał, nie dając podejść się od żadnej strony. Spacerował za rękę z Julie po ulicach Londynu (co wcześniej zdarzało mu się rzadko z obawy o córeczkę), opowiadając o zabytkowych budowlach oraz ciszej - o czarach, jakie utrzymywały te konstrukcje w ryzach, jednocześnie gorączkowo przeszukując wzrokiem tłum, łudząc się, że napotka w końcu oblicze kogoś interesującego. O co niezwykle ciężko było wszak w stricte mugolskiej części Londynu. Tkwił jednak w swoim postanowieniu i po tygodniu krążenia wokół przybytków poświęconych tej niższej kulturze - wybrał swój cel. Mężczyzna był na oko o dziesięć lat starszy od niego, siwiejący, zadbany. Przy bliższym przyjrzeniu Avery jednak dostrzegł, że jego elegancki płaszcz jest nieco wytarty, a wypastowane buty znoszone - przejściowe kłopoty finansowe?
Czytał Sartre'a w sztywnej oprawie, przesiadując na ławce w Picadilly Circus - inteligent uwięziony w małżeńskim kieracie, kłótnie o pieniądze? Zdarzało się, że chodził wraz z młodym chłopcem (synem?) do kina, skąd wychodzili po upływie dłuższego czasu, żywo czymś ubawieni - zależało mu na dzieciaku i mieli świetny kontakt? Tyle wskazówek wystarczyło, by postanowił zabawić się właśnie tym człowiekiem. Przyczynić się do nieszczęścia całej rodziny, zamiast zadowolić się cierpieniem jednostki. Nie padło na bezdomnego, który zapewne nie zainteresuje ani mugolskich służb, ani czarodziejskich jednostek. Nie wybrał młodzika, ani seksualnego dewianta, onanizującego się na oczach małej dziewczynki (choć różdżka mu drgnęła, gdy pomyślał, że to mogła być Jill), postawił na męża i ojca, żywiciela (podejrzewał, że jedynego) rodziny. Dotkliwy cios w samo serce. Za jednym zamachem zabije trzy osoby.
Avery postępował bardzo metodycznie. Wiedział, kiedy mężczyzna spędzi wieczór z kolegami, wiedział, którędy będzie wracać. I czekał na niego cierpliwie już od dwóch godzin, stojąc niemalże nieruchomo oparty o pomazaną ścianę. Oto nadszedł jego bohater, nieco chwiejnym krokiem - ha, otóż świętowanie pojawienie się nowego członka rodziny - Avery nie zwlekał, z wyszarpania z jego umysłu tak ciekawej informacji. Chwilę później niewerbalne Nox maxima sprowadziło całkowitą ciemność: mężczyzna zaś pozostał oszołomiony i pewnie nawet nie wpadł na to, że oto przyszło mu pożegnać się z życiem. Kolejno padło: Aquassus oraz Somniumante - jego Samael chciał wyłącznie unieszkodliwić. Nie upokarzać: o ile brzydził się mugolami, tyle uważał ich za stosunkowo pożytecznych. Nadawaliby się znakomicie na podnóżki, więc sprzeciwiał się ich bezwzględnemu tępieniu, inaczej niż odnosił się do szlam. Ten tutaj nie miał szczęścia; Avery bez trudu skręcił mu kark, ograniczając brutalność do minimum. Czysta i precyzyjna praca. Gorąca satysfakcja promieniująca gdzieś w dole brzucha, gdy bezwładne ciało uderzało o ziemię. Szyba transmutacja, teleportacja do Ludlow i odczynienie zaklęcia. Stężałe zwłoki starannie przygotował, samodzielnie obgotowując mięso w kotle, by oddzielić ciało od kości. Czaszka wyglądała wspaniale, połyskująca, biała, świeża. Ciało spalił poza dworem, po czym gdy tylko nad okalającym go lasem osiadł ciężki dym, wywołał ogromną burzę, mającą zmyć nieprzyjemny swąd palonych zwłok. Usunął każdy ślad po tym makabrycznym ognisku, był spokojny.
A pierwsze (jednak czterokrotne?) morderstwo stanowiło preludium. Wstęp do prawdziwego przedstawienia, w którym wykazał się nieco większą przewrotnością. Nie poczynił żadnego rozpoznania, nie zastanawiał się zbyt wiele, starał się unikać powiązań. Opuścił hrabstwo zaledwie na jeden dzień, zbyt krótko, by wzbudzić podejrzenia, zresztą... popołudnie spędził z pacjentem na domowej wizycie niedaleko posiadłości Bulstrode'ów. Skąd prosta droga powiodła go do niecieszących się zbyt wielką sympatią Yaxley'ów. Bynajmniej nie pod spiżowe wrota ich dworu: przekroczył granice właściwie niezauważony, niewidzialny. Bez wyrzutów sumienia z powodu tego, co zaraz uczyni. Wioski tu nie były malownicze a mieszkańcy niezbyt rozmowni, toteż wtopił się w tłum, ot, prosty mężczyzna (z łatwością porzucił arystokratyczny akcent oraz maniery), włóczykij, którego jedyną prostą rozkoszą jest wychylenie kufla Ognistej Whisky. Przykładnie wypił cały, zwracając się wyłącznie do brodatego barmana oraz kilku kamratów siedzących blisko, jego wzrok wyłącznie na moment spoczął na młodej wiedźmie, by potem powracać od czasu do czasu, na tyle by miesić się w granicach normy, lecz też nie sklasyfikować tego jako unikania kontaktu. Wyszedł przed nią, tuż po tym, ja usłyszał, iż o północy będzie zbierać ingrediencje do eliksiru w pobliskim lesie. Wiedział, kiedy po nią wrócić, lecz kobieta okazała się walczyć twardo. Uległa jednak - naturalnie, przecież do tego zostały stworzone one wszystkie. Miała umierać powoli. Cruciatus użyty na początku był wyłącznie zapowiedzią tego, co ją czeka. Krzyczała... by, gdyby nie brudna szmata wepchnięta jej do gardła jak knebel. Silencio byłoby prostsze, lecz coś niesamowicie podniecało Avery'ego w tych mechanicznych metodach. Wiła się, rzucała po leśnej ściółce, ale nie błagała o litość. Jeszcze. Corio. Crepito. Ictusosio. Z sadystyczną satysfakcją powtarzał te same zaklęcia, których stał się ofiarą, teraz, z drugiej perspektywy doskonale rozumiejąc poruszenie wśród Rycerzy Walpurgii. Spektakl pełen cierpienia i niewyobrażalnego bólu. Odbierał tej kobiecie człowieczeństwo... Ale przecież to była zwykła szlama, w dodatku parająca się tym rodzajem magii, jaki pozostawał dla niej niedostępny. Otarł ręką zakrwawione czoło (urocza pamiątka) i ponownie uniósł różdżkę. Stilio: upokorzył ją i zdehumanizował, mógł ją już zostawić, aby się wykrwawiła. Zebrał krew do kryształowej fiolki, wahając się czy jej już nie dobić... Wolał jednak patrzeć i obserwować jak zdycha, zajęło to chwilę krótszą niż podejrzewał, jednak nie była aż tak silna. Posprzątał po sobie, usuwając ślady zakrwawionych liści, jak i śladów na wilgotnej ścieżce. Potem niemalże pieszczotliwie potraktował ciało szlamy, korzystając z magii leczniczej i usuwając widoczne obrażeń, by pozostawić ją czystą. Zwłoki utopił w bagnie, nie były mu potrzebne, a i nikt nie mógł właśnie Avery'ego posądzać o tę zbrodnię.
Tę najgorszą zostawił na sam koniec. Nie jako wisienkę na torcie, lecz dlatego, że wyjątkowo czuł opór. Lekki strach - doskonale pamiętał przestrogi Marcolfa, historie o wyklętych, którzy zabili jednorożca dla cudownych właściwości ich krwi. Gdzieś gubił się rozsądek oraz zemsta, a ukazywało się faktyczne przekraczanie granic, kwestia popełnienia czynu straszliwego i gorszego nawet od zabójstwa człowieka. Miękka ściółka lasu nie wydawała dźwięku pod jego krokami. Miał wrażenie, że stąpa ciężko i niepewnie, ale zganił się w myślach, rozumując iż to wytwór fantazji. Nie znał terenów należących do Parkinsonów - początkowo pomyślał o Zakazanym Lesie, lecz wyprawianie się w okolice urzędowania Grindelwalda nie wydały mu się najlepszym pomysłem. Preferował ewentualne spotkanie się z gniewem nestora, aniżeli napotkanie dyrektora szkoły na nocnej przechadzce. Ryzyko było znikome, ale Avery wolał pozostać ostrożny. Noworoczna masakra nadal żywo przypominała o umiejętnościach Grindelwalda - i to, że wciąż pozostawał na wolności, czego Samael nie mógł ścierpieć.
Oświetlał sobie drogę łuną z różdżki, poruszając się po nieznanym szlaku. Był tu wcześniej zaledwie raz, z córeczką, zachwyconą wprost baśniowymi stworzeniami. Jeden z nich wkrótce zginie z jego ręki, przypuszczał, że któryś z najmniej ostrożnych, ten, który jako pierwszy odłączy się od stada. Po niedługiej wędrówce zauważył pierwsze ślady. Srebrne nitki zawieszone na gałęziach drzew - włosy z ogona lub grzywy, którymi zaczepiały o wystające witki w pełnym galopie, ślady kopyt na wilgotnej ziemi. Wkrótce potem je zobaczył, całe stado spokojnie śpiące na niewielkiej polanie. Dorosłe, mlecznobiałe otaczały kręgiem źrebaki - najmniejsze, złote oraz te nieco starsze o błyszczącej, srebrzystej sierści. Avery patrzył przez moment, nie śmiąc się poruszyć ani o cal; był oczarowany niezwykłą delikatnością tych stworzeń i coś hamowało go przed przelaniem krwi choćby jednego z nich. Nie żywił podobnych uprzedzeń stajac twarz w twarz z człowiekiem, z mugolem, ze szlamą, lecz jednorożce... miały w sobie coś szlachetnego. Może wyobrażał sobie smutek Julie, żałującej każdego bezbronnego stworzenia, może wraz z wiekiem dziecinniał, może stał się słaby na skutek otrzymania w serce rany kłutej.
Już wcześniej sądził, że został przeklęty (owoc kazirodztwa, popełniający identyczny, haniebny czyn z własną matką i odnajdujący w owej dewiacji najsłodszą rozkosz), a teraz przyszedł czas na zapieczętowanie domniemania faktem. Wystarczyło jedno proste zaklęcie. Najpierw jednak wystrzelił z różdżki snop iskier, zupełnie niegroźnych, wystarczająco jednak niecodziennych, by zbudzić stadko i spowodować w jednorożcach panikę. Zarżały dziko, spięły grzbiety i poczęły uciekać, popędzając przed sobą młode. Nie chciał źrebaków, choć złoty egzemplarz pewnie spodobałby się Julienne... niekoniecznie martwy.
- Orcumiano - zawołał cicho, celując w ziemię znajdującą się tuż pod nogami jednego z dorosłych jednorożców. Gleba błyskawicznie się załamała, a zwierzę wpadło do głębokiego dołu, rżąc z przerażenia i z bólu, bo przy upadku prawdopodobnie połamało sobie nogi. Był piękny. Mlecznobiały, z jasną grzywą, roziskrzonymi oczami. Avery jednak nie odwrócił się, gdy celował różdżką w jego bok, myśląc Sectumsempra: buchnęła srebrzysta krew, zrosiła ziemię, a jednorożec jeszcze chwilę wierzgał, walcząc z bólem i upływającą krwią, po czym oddał ducha. Samael ostrożnie opuścił się na dół, by zebrać cenną krew do fiolki wyciągniętej z kieszeni szaty. Napełniła się szybko, a mężczyzna zawahał się chwilę - może i powinien zatrzymać coś i dla siebie - lecz prędko zdjęło go obrzydzenie. Wydobył ciało z tego prowizorycznego grobu i za pomocą zaklęć usunął ślady. Po głębokiej dziurze nie pozostało zupełnie nic: nawet świeżo rozkopana ziemia. Martwego jednorożca nie zamierzał dotykać, lecz ostatecznie potraktował truchło kilkoma klątwami, otwierającymi tętnice i wyrywającymi kawałki ciała, by upozorować atak dzikiego stworzenia. Zacisnął palce na szklanej fiolce z srebrzystą krwią jednorożca i odetchnął z ulgą, patrząc na swoje dzieło. Nie chciało mu się wymiotować, nie było mu niedobrze z powodu tego, co uczynił. Przepełniała go duma. Nie istniało już chyba nic, przed czym by się cofnął. Mógł wrócić do domu.

|zt


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]23.11.16 21:36
10.04

Wypad za miasto się udał, choć same obserwacje astronomiczne nie potrwały tak długo, jak powinny. O dziwo początkowo wieczór był pogodny, więc na nocnym niebie szybko po zachodzie słońca odnaleźliśmy Jowisza, a kiedy się ściemniło już na dobre, przez lornetkę obserwowaliśmy Ceres i planetoidę Westa. Nim jednak profesor rozstawił teleskop (w planach było odszukiwanie odpowiednich ciał niebieskich w tym Plutona), niebo zasnuły gęste chmury. Od razu było wiadomo na co się święci, więc czym prędzej zaczęliśmy zbierać manatki. Ledwo wbiegliśmy pod daszek okolicznego baru i lunęło. Cóż było począć? Zamówiliśmy ryby z frytkami i piwo. Symbolicznie, bo wciąż był z nami psor. Noc była jeszcze młoda, kiedy zaczęliśmy się zbierać. Część z nas, w tym rzecz jasna ja, podjechaliśmy do kumpla na obrzeża Londynu, coby jeszcze trochę z tej nocy skorzystać.
Skończyło się właśnie tak: nie mając pojęcia która tak właściwie jest godzina (choć stanowczo zbyt późna), wbiegałem właśnie przemoczony na stację metra. W głowie wciąż mi przyjemnie szumiało, choć porywisty wiatr i deszcz znacznie otrzeźwiły mój umysł. Wokół było dość ciemno - lampy nie rzucały zbyt wiele tego swojego mdłego, żółtego światła - i z tego, co udało mi się ustalić, na stacji byłem sam. Ale metro miało jeszcze przyjechać - Sammie zawzięcie mnie o tym przekonywał, kiedy wychodziłem z jego mieszkania.
Jakoś dobry nastrój szybko zaczął ze mnie wyparowywać w takim otoczeniu. Ciemność, cisza i brak żywej duszy w okolicy, to z pewnością nie moje klimaty. Nie, żebym się bał! Co to, to nie! Przecież aż takim tchórzem nie byłem! Ale... każdemu jeżyłyby się włoski na karku, kiedy z ciemności wydobywałyby się jakieś podejrzane stukania i skrzypienie... A może tylko mi się zdawało? Na wszelki wypadek obróciłem się w stronę źródła dźwięku. No i gdzie to metro? Mogłoby już przyjechać.
Przestąpiłem z nogi na nogę, po czym przegrzebałem kieszenie skórzanej kurtki w poszukiwaniu papierosów. Znalazłem całego jednego i do tego tylko trochę wilgotnego (sukces!). Musiałem z nim chwilę walczyć, żeby się zapalił, ale w końcu odetchnąłem chmurą siwego dymu. O wiele lepiej. I chyba nawet odgłosy ucichły? Teraz już tylko spokojnie poczekać na metro i mogłem wracać do domu.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]02.12.16 15:02
Na obrzeżach, dalej od centrum - tam mrowisko było rzadsze, ludzi mniej, większa szansa na spotkanie samotnej ofiary. Nie sądził, że upolowanie mugola przysporzy mu takich trudności, ale nie znając ich zwyczajów, nawet nie wiedział, jak ich podejść - jak zapędzić w kozi róg, jak dorwać jedną osobę, nie alarmując przy tym całego miasta. Nie dlatego, że się bał - litości, to tylko szlam - ale dlatego, że działanie w imię Czarnego Pana powinno być zawsze zachowane w tajemnicy. Problemem było też rozróżnienie "czystego" mugola od półkrwi zdrajcy, którego mógł przypadkiem namierzyć. Bardzo nie chciałby zawieść swojego pana, przynosząc mu nie taką czaszkę, o jaką prosił. Jedyne, co mógł uczynić, to objawić swoje umiejętności, obserwując reakcję - paniczny strach, brak wyciągniętej różdżki, brak śladu zrozumienia na twarzy - po tym miał zamiar poznać, że trafił na mugola. Nie wiedział, po co mu ta cholerna czaszka - ale wiedział, że musiał ją zdobyć.
Nawet nie wiedział, skąd wziął się na stacji metra - ba, nawet nie wiedział, czym było to miejsce. Przypominało stację kolejową, ale, jak to u mugoli bywa, o wiele bardziej skomplikowaną, przesadzoną i dziwnie, niezrozumiale zmechanizowaną. Trochę go przerażała - jak smocza krypta, z tą różnicą, że smoki znał i wiedział, czego się po nich spodziewać. Co mógł napotkać tutaj - nie miał pojęcia. Ubrany w czarną szatę, wysokie buty na męskim obcasie i z miękkim fularem owijającym szyję, przy którym błyszczała złota brosza, mógł wyglądać jak wyjęty z innej, dawniejszej epoki. Stał blisko ściany, kiedy dostrzegł młodego mężczyznę - idącego samotnie, dokładnie tak, jak tego potrzebował. Wyjął różdżkę, chwytając ją w dłoń - mocno zaciskając pieść na rękojeści. I wyszedł mu naprzeciw, zaciągając na głowę szeroki kaptur, z odległości kilkudziesięciu metrów patrząc wprost na niego - poszukując spojrzenia, z tej odległości zbyt niewyraźnego, zupełnie jakby liczył na to, że będzie miał na czole wytatuowane dookreślenie czystości krwi. Och, powinien - wtedy życie naprawdę byłoby łatwiejsze, nie tylko z punktu widzenia tej jednej sytuacji. Wyciągnął różdżkę - już pewniej, już widoczniej, doszukując się u niego jakiejkolwiek reakcji. Czekając, aż i on wyciągnie swoją.
Po krótkiej chwili zniknął. I aportował się z cichym trzaskiem tuż za plecy Louisa.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Odległa stacja metra 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]03.12.16 19:00
O, a jednak nie byłem sam.
Wcześniej nie zauważyłem tego kogoś, bo najwyraźniej stał w cieniu, ale teraz niespodzianie z niego wyszedł i...
Nagle to poczułem. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale mi się to zdarza bardzo często. Najpierw inni mnie przed czymś ostrzegają, coś jak: "nie jedz za dużo słodyczy, bo rozboli cię brzuch", albo: "zanim wsiądziesz na motocykl, ubierz kask"... a ja oczywiście puszczam to mimo uszu i tylko przytakuję dla świętego spokoju...
To dziwne wdzianko, te buty i... różdżka? Louis, ty idioto!, przekląłem się w myślach.
Ile razy od miesiąca słyszałem, żebym trzymał się z dala od czarodziejów, od magicznych miejsc, żebym na siebie uważał, żebym nie wchodził w ciemne zaułki, do podejrzanych pubów... No, niech to meteor świśnie, ile?! Że się źle dzieje w świecie czarodziejów, że robi się niebezpiecznie...
Momentalnie oprzytomniałem i całkiem możliwe, że pobladłem. To na pewno była różdżka, nie mogło być nic innego... a czarodziejom nie wolno się było ujawniać, prawda? Nawet wstawiony umiałem dodać dwa do dwóch, bez przesady... Nie trzeba było być geniuszem w tym przypadku.
Przełknąłem ślinę i już miałem zrobić dobrą minę do złej gry, coś powiedzieć, uśmiechnąć się... kiedy mężczyzna zniknął mi sprzed oczu z cichym trzaskiem.
Papieros wypadł mi z ust, serce przyspieszyło, a ja rozejrzałem się wokół szukając go wzrokiem.
- Nie można czarować w miejscach publicznych - wymsknęło mi się coś tak bardzo absurdalnego i nie na miejscu, że głowa mała. Ale czyż nie to usłyszałem na Pokątnej od czarodziejskiej policji?
Był tu czy już zniknął na dobre? Nie, to by było zbyt piękne, gdyby zostawił mnie w spokoju, prawda? Pusta stacja metra w środku nocy... czarodziej nie musiał się obawiać, że ktoś go tu zobaczy. Jak działa w imię... większego dobra? Tak to leciało?
Cicho, cicho! Nie mogłem się skupić, kiedy przez głowę przelatywały mi tego typu myśli! Na zmianę z chórkiem złożonym ze stryjka, Bena, rudzielca i Eileen powtarzającym: "a nie mówiliśmy?"
No mówili, mówili.
Obróciłem się raptownie i szybko cofnąłem kilka kroków, kiedy ciśnienie podskoczyło mi jeszcze bardziej. Stał tam! Stał jak nic!
- Spokojnie - spróbowałem się uśmiechnąć, ale wyszło mocno krzywo. Ciężko się jest uśmiechać, kiedy umiera się ze strachu.  
- Jestem po waszej stronie - dodałem, powoli odsuwając się od zakapturzonej postaci. Szczerze mówiąc nie byłem pewny czy tego typu deklaracje zmienią niecne zamiary nieznajomego... ale może przynajmniej pozwolą mi zyskać na czasie? I odległości, którą starałem się zdobywać niedostrzegalnie i bez gwałtowniejszych ruchów.
Co więcej mogłem zrobić? Po prostu szykowałem się wewnętrznie do skoku w bok, gdyby tylko mężczyzna(?) poruszył różdżką.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]14.12.16 14:35
Trzymał różdżkę gotową do ataku, nie atakując od razu; nie popisując się magicznymi zdolnościami, a chcąc ustalić reakcję - nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę. Czarny Pan chciał od niego - konkretnie - czaszkę mugola, musiał być pewien, czy ktoś, kto stał przed nim, nie był jedynie zdrajcą czarodziejskiego świata. Powiódł wzrokiem za upadającym papierosem, cały czas przyglądając się Louisowi - wydawał się... zdezorientowany. Zmarszczył czoło, słysząc jego słowa - czy to miejsce wyglądało jak publiczne i czy on wyglądał jak ktoś, kto miał zamiar się tym przejmować? A jednak, skądś o tym wiedział. Więc jednak mugolak - szlag jasny - i tak musi go już stąd usunąć, w innym wypadku mógłby go rozpoznać. I naskarżyć, gdzie nie trzeba. Tristan milczał, nie odpowiedział na jego słowa, kryjąc się za nim - wiedział, że każdy jeden krok, każde jedno tchnienie oddechu mogłoby go zdradzić. A tego nie chciał - nie chciał spłoszyć swojej zwierzyny. Upolowanej przypadkiem, może i tak, ale wciąż koniecznej do eliminacji.
Uśmiechnął się do niego - wilczo - szlamy nie potrafiły nawet dobrze uchwycić różdżki w dłoń. Nie chciał walczyć, chciał walki uniknąć - dlaczego? Cofnął się o krok, nie potrzebował trzymać go na kontakcie, żeby miotnąć w niego klątwą, wystarczy, że miał go na widoku. I mieć musiał, to bardziej niż pewne. Nawet, jeśli jego czaszka byłaby bezużyteczna, Tristan nie mógł pozwolić sobie na pozostawienie żywego świadka - zwłaszcza takiego, który nie był mugolem. Nie mógł zaryzykować rozpoznania, nawet jeśli jego słowo przeciwko słowu Tristana, nie znaczyłoby nic.
Był po jego stronie... ich stronie. W tym stroju? Nikt idący za Czarnym Panem nie założyłby na siebie mugolskich ubrań. A jednak, zasiane ziarno niepewności kiełkowało czarną gałęzią; w tych kwestiach bezpieczniej było wykazywać się ostrożnością i powściągliwością... zanim zrobiłby coś, czego mógłby pożałować i zaatakować kogoś, kogo atakować nie powinien; być może dlatego nieznajomy nie sięgał jeszcze po różdżkę. Być może, niekoniecznie.
- Po jesteś czyjej stronie? - zapytał głucho, bezemocjonalnie cedząc słowa, odciągając różdżkę od ciała w bok. Był gotów do ataku, nieufnie podchodząc do deklaracji nieznajomego; był pewien, że stała przed nim szlama, ale szlama, która z jakiegoś powodu nie teleportowała się z tego miejsca - do czego nie mógł podejść bez podejrzenia. Nie rozgryzł blefu, ale spodziewał się nieporozumienia, które mógłby obrócić na swoją korzyść. Czarny Pan powinien być zadowolony z pozbycia się stronników... właściwie jakichkolwiek stronników, którzy nie byli jego. Nieznajomy zachowywał się jednak dziwnie ostrożnie - podejrzanie ostrożnie - dlatego się wstrzymał, nie chcąc odsłaniać wszystkich kart, póki nie zrobi tego on. Ale lekceważył go, jak zlekceważyłby każdą szlamę -  mugolski strój nie pozostawiał złudzeń, młody wiek - szacując, ledwie odrósł od mleka - wykluczał jakąkolwiek odpowiedzialniejszą posadę w Ministerstwie.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Odległa stacja metra 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]26.12.16 22:29
Starałem się zapanować nad oddechem i strachem, ale ten drugi coraz mocniej zaciskał swoje łapska na moim gardle i szczerze mówiąc chyba zaczynało mi brakować tchu. Ostatkiem siły woli trzymałem własne nogi na wodzy, żeby nagle nie powiodły mnie przez stację w stronę schodów, a potem po stopniach, żeby wypaść na zalaną deszczem ulicę. Owszem, w głowie powtarzałem sobie tą trasę w kółko, jakbym miał zaraz ją przejść z zawiązanymi oczami, ale... po prawdzie wiedziałem, że taka próba ucieczki skończyłaby się dla mnie marnie. I to nie tylko dlatego, że nie miałem takich super-mocy jak czarodzieje - ani nie umiałem się teleportować, ani ogłuszać przeciwnika za pomocą różdżki... ale to nawet nie o to chodziło. Czy przykładowo takie koty nie mają przegwizdane dopiero jak zaczną zwiewać przed psem? Dopóki ofiara nie ucieka wciąż ma jakieś szanse... nie?
Połudzić zawsze się można.
Zresztą nie ufałem obecnie moim nogom. Nie tylko dlatego, że mogły mnie ponieść - miałem je jak z waty i jak nic wywaliłbym się momentalnie przy pierwszej próbie ucieczki.
A więc trzeba grać na zwłokę, przemknęło mi przez myśl i o mało się nie skrzywiłem. "Zwłokę"? Serio?, ofuknąłem się momentalnie.
Nie spuszczałem wzroku z obcego, jakby od tego miało zależeć moje życie. Poniekąd zależało. Wprawdzie ekspertem w dziedzinie magii nie byłem, ale zazwyczaj jak przy mnie czarowano (och, czemu robiono to przy mnie tak rzadko? Nawet nie wiem czego mam się spodziewać!), to czarodzieje w pierwszej kolejności poruszali różdżką. Ruch różdżki najpierw - potem oberwę. Więc jeśli sobie dobrze wykombinowałem, jeśli wystarczająco szybko zrobię unik, to... może jakoś... mi się uda... nie oberwać?
Po czyjej jestem stronie? Kolejne kilkanaście centymetrów w tył. Co miałem odpowiedzieć? Nie byłem nawet pewny czy Ben i ten jego rudy kumpel mówili mi jak się nazywają ci czarodzieje nieprzychylni niemagicznym. Czy oni w ogóle mieli jakąś nazwę? Wspominali o jakimś kolesiu chyba... ale i tak w tej chwili nie przypomniałbym sobie nazwiska.
Wdech... wydech...
Prześlizgnąłem spojrzeniem po sylwetce mężczyzny i zatrzymałem na jego różdżce.
- No, po waszej... - wydusiłem w końcu z siebie znów zerkając w cień kaptura, w miejsce, w którym powinna znajdować się twarz obcego. - Po stronie czarodziejów - dodałem odrobinę ciszej, garbiąc się nieznacznie i znów kawałek cofając. Nie byłem pewny czy taka odpowiedź mu się spodoba.
To trochę jak z kibolami, kiedy pytają cię za kim jesteś - nieważne co powiesz, i tak ci nie darują. Tym razem będzie podobnie? Na wszelki wypadek wciąż gotowałem się do skoku w bok. Niech tylko ruszy różdżką...


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Odległa stacja metra [odnośnik]06.01.17 3:04
Przekrzywił lekko głowę, czujnie trzymając dłoń na różdżce, fakt, że się wycofywał, świadczył o jego mądrości. A fakt, że jeszcze nie zaczął biegnąć, o tym, że ta mądrość mimo wszystko była raczej znikoma. Słowa, które wypowiedział, były wyrokiem; stwierdził, że stoi po stronie czarodziejów, zupełnie jakby oprócz czarodziejów znajdował się ktokolwiek, kto miałby znaczenie. Nawet nie szlama - czysty mugol zapewne. Być może mający w rodzinie czarodzieja? Pech, że nikt go nie ostrzegł, jak powinien się zachować. Pech - że Tristan potrzebował mugolskiej czaszki do czarnomagicznego rytuału, którego sensu ani istoty wolał nawet nie próbować się domyślać. To tylko mugol, jego życie nie miało większego znaczenia - ani dla niego, ani dla świata. Swoim istnieniem kalał ziemię, po której stąpał i na której właściwie nie było dość miejsca dla niego. Bo dlaczegóż czarodzieje mieli kryć się jak szczury po kanałach w obronie ich cholernego niemagicznego świata?
Uśmiechnął się - wilczo, nieludzko. Nastrój miał parszywy, czasu mało, a motywację do zdobycia owej czaszki większą, niż jakąkolwiek motywacje miał dotąd w życiu, chodziło wszak o polecenie do tego, którego imienia już nie miał odwagi wymawiać. Nie sądził, by ten chłopiec - jeszcze dziecko, patrząc po rysach twarzy, ile mógł mieć lat? - przeżyje to spotkanie, nie robił sobie więc nic z tego, że doskonale widział jego twarz - czy też błyszczącą pod szyją złotą broszę w kształcie róży, która znakowała go bardziej niż jednoznacznie. Był tylko mugolem: nie mógł być świadomy owego szlachetnego symbolu. Dość zabawy - czas to skończyć.
Nie odpowiedział ani słowem, zamiast tego, cofając się pól kroku, skierował różdżkę na nogi Louisa.
- Serpensortia - rzucił gniewnie, pewnym, zdecydowanym głosem, władczo - bo przecież przyzywał sługę, który miał mu pomóc zabawić się z ofiarą. Usiłował wyczarować ogromnego węża za plecami nieznajomego, by odciąć mu ewentualną próbę ucieczki. Mocno zaciskał dłoń na rękojeści różdżki, choć w jego gestach wciąż odmalowywała się charakterystyczna dla Tristana arogancka nonszalancja. Lekceważył przeciwnika - był tylko mugolem.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Odległa stacja metra 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Odległa stacja metra
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach