Wydarzenia


Ekipa forum
Ogród
AutorWiadomość
Ogród [odnośnik]08.12.15 23:25

W sercu ogrodu

Przepastny ogród gęsto obsadzony zniewalająco pachnącymi różami rozciąga się na dużej powierzchni z najbardziej nasłonecznionej strony domu, by przebywając w nim, jak najdłużej można się było cieszyć promieniami słonecznymi leniwie prześlizgującymi się po skórze. W sercu ogrodu znajduje się dostatecznie dużo miejsca, by ulokować tu suto zastawiony, opatrzony zaklęciami zwalczającymi niekorzystne czynniki atmosferyczne stół dla wielu gości. Boczne ścieżki kluczące pomiędzy różanymi alejkami doprowadzają do przeróżnych ukrytych zakątków: ławeczek parkowych, huśtawki, małej fontanny czy zacisznej altany.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Ogród [odnośnik]13.12.15 13:32
=> z cmentarza

Śmierć każdego Aurora budziła w społeczeństwie irracjonalne oburzenie. Ludzie zadawali sobie pytania, jak mogło do tego dojść, czy Aurorzy nie są zabezpieczani przed takimi wypadkami? Czy nie mają swoich ochroniarzy, którzy pilnują bezpieczeństwa i ich zdrowia? Prorok Codzienny informuje o zasłużonych śmierciach Aurorów, ale do nas dociera ta brutalna prawda tylko wtedy, gdy ten człowiek był dla nas kimś więcej niż nagłówkiem w gazecie i jednostką pracującą dla Ministerstwa. Wszechobecny smutek nie dało się zatuszować jakimikolwiek słowami. Wszyscy starali się wesprzeć Harriett i słodkiego Setha przytulaniem, zapewnieniem, że zawsze i wszędzie mogą na nich liczyć, ale to nie zwróci ani męża ani ojca. Nie mogłam patrzeć na tę tragedię. Czułam się w jakieś części odpowiedzialna za przebieg pogrzebu i stypy, więc gdy ledwo powstrzymywałam łzy, zaczęłam zapraszać ludzi do ogrodu. Nikt nie pogardziłby moim ciastem, byłam wręcz tego pewna. Teleportacja z cmentarza do Honey Hill nie zajmowała długo, a ja już zaczęłam czuć na sobie brzemię gospodyni. Szukałam znajomych twarzy. Wynajęte skrzaty albo zapożyczone z zaprzyjaźnionych dworów roznosiły przysmaki i zbawienny alkohol. Od razu wzięłam jeden z kieliszków, czując, że wino będzie moim powietrzem. Dzisiejszego wieczoru na pewno. Czekałam na osoby, które się teleportują z wielką tacą czekoladowych babeczek z kremem. Każdy musiał mieć swoje priorytety. Ja będę jedną ręką karmić innych, drugą pić wino.



self destruction is such a pretty little thing





Ostatnio zmieniony przez Eilis Sykes dnia 13.12.15 22:04, w całości zmieniany 1 raz
Eilis Avery
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1783-eilis-sykes http://morsmordre.forumpolish.com/t1792-dziob#21925 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/t1853-pokoj-eilis#24478 http://morsmordre.forumpolish.com/t1793-eilis-sykes#21929
Re: Ogród [odnośnik]13.12.15 21:44
Kamienna. Taka była twarz Seliny przez całą ceremonię. Nie uroniła ani jednej łzy, która miałaby świadczyć o żałobie nad zmarłym. Gdyby miała w tamtym momencie określić swoje uczucia, nie potrafiłaby. Oczywiście, wiadomość o jego odejściu wyrwała z jej ust pojedyncze "och" i przyspieszyło tętno. Sprawiło, że całe jej skupienie na bieżących, głównie własnych problemach, ustąpiło kręgu myśli, które kołowały się wokół mężczyzny, którego dziś miała zobaczyć po raz ostatni. Nie był jej obojętny, mimo że nigdy nie darzyła go przesadną sympatią. Właściwie nawet nie dała sobie szansy na jakiekolwiek poznanie go, stale go oceniając i stawiając mu kolejne wymagania, byleby sprostał jej własnym, niewypowiedzianym wyobrażeniom na temat partnera swojej jedynej przyjaciółki. Patrzyła na niego przez pryzmat słów krewnej, która albo go adorowała albo nieśmiało wypowiadała swoje wątpliwości, wrzucając go w sztywną kalkę, która miała wyłonić jego wady i ewentualne zagrożenia, przed którymi przestrzegała drugą kobietę. Bo co też innego mogła zrobić?
Widok kuzynki i kolejne osoby, które przychodziły, by składać kondolencje, wywołały u niej wyłącznie nieco zirytowany grymas i zmarszczenie brwi. Stała z boku, podczas całej procesji skupiając się... na tym, by być w niedalekiej odległości od Harriett. By tworzyć z Aaronem mur, który miał być nie do przejścia. By nikt się nie zbliżył do dwójki osób, które w ten dzień były tak podatne na dalsze zranienia. By tworzyć jakiś stały, niezmienny grunt, gdy wszystko się waliło. Nawet, jeśli sama czuła się co najmniej zagubiona.
Dzisiejszego ranka zastanawiała się czy nie wymówić się czymś pilnym. Wyjazdem. Czymkolwiek. Bo patrzenie na Hattie w takim stanie sprawiało, że drżały jej usta, a wnętrze ogarniała niemoc i bezsilność. Żal, który ją ściskał, że miała tak niewielki wpływ na sytuację, wprowadzał ją w stan najwyższego rozdrażnienia. A mimo to musiała wyglądać na opanowaną. Moment, w którym młodsza blondynka padła na kolana na cmentarnej ziemi sprawił, że zawodniczka zdała sobie sprawę z własnego zaangażowania i źródła lęku, który objawił się w tamtej chwili. Ledwo co zarejestrowała odblokowanie się własnych kolan, które już chciały pójść w ślad za panią Naifeh, jakby instynktownie ruszając za nią w pościg. Nie uklękła jednak obok niej, a biernie patrzyła, zaledwie robiąc krok w jej kierunku. I wtedy poczuła, jak słona kropla prześlizguje się po policzku. Starła ją wtedy szybkim ruchem, nie dając nikomu jej zauważyć. Miała być przecież niewzruszona.
I może dlatego wymieniła dziś zaledwie kilka słów z ludźmi, nie chcąc wdawać się w rozmowy, które mogły ruszyć reakcję lawinową. Nie chciała w końcu wybuchnąć, mimo że miała wrażenie, że nawet starannie spięte włosy, stale poprawiane zagięcia na spódnicy i sprawdzanie, czy aby na pewno jej usta ciągle biją odpychającą, brunatną barwą, nie pomagały jej zdobyć poczucia kontroli, które w tym momencie zdawało się być kluczem do równowagi psychicznej.
Nie traktowała tego jak zdarzenia towarzyskiego. Najchętniej umknęłaby gdzieś na bok, ale będąc ciągłym cieniem głównej zainteresowanej, niechybnie wpychała samą siebie w centrum wydarzeń. Starała się więc tworzyć dystans uniesionym podbródkiem, spojrzeniem, który ledwie dostrzegał ludzi przed sobą, a jednocześnie zaznaczyć swoją obecność jednej osobie. By wiedziała, że tam jest. By ta świadomość była w niej tak głęboko, by instynktownie czuła się bezpiecznie. Bo za każdym razem ten hardy, nieprzenikniony wzrok miękł napotykając jasne tęczówki krewnej. Ciasno zaciśnięte wargi rozchylały się, zdradzając chęć wypowiedzenia miliona pocieszających słów, mimo że głos grzązł w gardle.
Dlatego lampka wina była dla niej ratunkiem. Mogła czuć to zimne szkło, zacisnąć na czymś palce i zająć czymś dłonie, mimo że ani razu nie zbliżyła trunku do swojej twarzy, używając go bardziej jak narzędzia niżeli zgodnie z jego założonym przeznaczeniem upicia gości i rozluźnienia atmosfery. Z czego niektórzy korzystali aż przesadnie, co zauważyła z niesmakiem.


Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 13.12.15 22:29, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Ogród ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Ogród [odnośnik]13.12.15 22:03
Nie chciał tu być.
Nie chciał obserwować składanego go grobu Zaima (na szczęście trumna była zamknięta i los oszczędził wszystkim zgromadzonym wyroku rozkładającego się ciała i zadziwiająco dobrze zachowanych wąsów), nie chciał patrzeć na tych wszystkich ludzi w odświętnych szatach o nadmiernie wyprostowanych posturach, nie chciał stać po kostki eleganckich butów w cmentarnym błocie, nie chciał słuchać pociągań nosem oraz cichutkich lamentów co wrażliwszych kobiet a najbardziej na całym magicznym świecie nie chciał widzieć Harriett w tej cudownej, czarnej sukience, tak uwypuklającej jej zalety i tak podkreślającej jej urodę oraz jasne kosmyki, że nawet absolutnie troglodycki Ben zauważał takie niuanse. Nie chciał widzieć Harriett zapłakanej, nie chciał widzieć Harriett przytulanej przez cały korowód tak samo zasmuconych postaci, nie chciał widzieć Harriett drżącej z bólu, nie chciał widzieć Harriett na kolanach w takiej scenerii, gdzie klękała nie przed nim a przed jakimś przerażającym dołem wypełnionym cierpieniem i zwłokami przeklętego arabusa, który owszem, swym nagłym zgonem spełnił urodzinowe życzenie Wrighta, ale przy okazji rozsypywał w proch jego względne opanowanie. Po pamiętnej wizycie Seliny przyrzekł sobie, że zostawi Hattie na zawsze, że już nie będzie wpełzał do jej życia niczym podstępny karaluch, wytrzymujący każde trzaśnięcie butem, talerzem i avadą. Że da jej spokój, że nie spieprzy jej życia po raz kolejny, ale...nie mógł przecież zostawić jej samej przy tak tragicznej okazji, niezależnie ile osób kręciło się wokół jej smukłej sylwetki. Wiedział, że potrzebowała tylko jego, głosu rozsądku, kogoś, kto nie będzie załamywał nad nią rączek i dołączał do ogólnego biadolenia.
Nie powinien tu być.
Tego pięknego, pogrzebowego dnia skacowana głowa Benjamina wypełniona była samymi negatywami, samymi nie wypisanymi na czerwono z dodatkiem setki wykrzykników. Owe nie wykrzykiwał zarówno w kierunku rzeczy błahych (jak dobór stroju, tak bardzo mugolskiego garnituru, jak tylko się dało - prowokacja czy też po prostu brak odświętnej szaty?) jak i naprawdę ważnych, kiedy to przenosił się z ceremonii pogrzebu do domu pani Lovegood. Nazwisko truposza nie przeszłoby mu przez gardło, jak właściwie wszystko dzisiaj: po wczorajszym zalaniu smutków w Wywernie cierpiał katusze dnia następnego. Fioletowe cienie pod oczami, wyschnięte na wiór usta i spojrzenie seryjnego mordercy doskonale kontrastowały z eleganckim garniturkiem agenta nieruchomości. O dziwnie pokaleczonych knykciach prawej dłoni, których w ferworze nagłych przygotowań nie uleczył. Nie, żeby mu to przeszkadzało - czuł się w tym kiczowatym ogrodzie jak żul na Nokturnie, grzecznie odbierając od jakiejś dziewuszki babeczkę. Posłał jej uprzejmy uśmiech - czyli nerwowy grymas - po czym, po zrobieniu kilku kroków, posłał wypiek gdzieś w krzaki. Nie przyszedł tutaj by się najeść i napić za darmo (tak, to warta odnotowania w annałach). Przyszedł tutaj dla Harriett. Trzeźwy. Morderczo skacowany, z niezmytą krwią Felixa za paznokciami, ale trzeźwy. Jeśli pominąć emocjonalną delirkę, nakazującą mu przemiłe wejście na środek tego rozsianego zgromadzenia. Chwycił z tacy przechodzącego skrzata kieliszek wina, po czym odchrząknął głośno, próbując wyłapać z tłumu sylwetkę Hattie. Kiedy już spotkał swoim rozognionym spojrzeniem jej zaczerwienione oczy, uśmiechnął się dziwnie, krzywo i...uniósł w górę kieliszek wina. Łamiąc wszelkie reguły dobrego zachowania, savoir-vivre i inne trudne słowa, zakazujące mu wznoszenia toastu na pogrzebie. Do tego winem. Źle dopasowanym do kieliszka.
- Chciałbym wznieść toast - zaczął donośny głosem, tak, że na pewno większość zgromadzonych musiała go usłyszeć. I tak w końcu nieco górował nad tłumem, wyróżniając się nie tylko strojem ale i posturą. - Chciałbym wznieść toast i upamiętnić wspaniałego człowieka, jakim bez wątpienia był nasz drogi Zaim - kontynuował ze swadą bliższą pijackim perorom niż oficjalnym wystąpieniom, ze wzrokiem ciągle utkwionym w Harriett. Chciał ją zranić? Chciał coś udowodnić? Swoją bezdenną głupotę? Możliwe. - Dzielny mężczyzna, dziki triumfator, bohater, imigrant, auror a z pewnością także niezmiernie czuły mąż, którego okropny los odebrał nam tak brutalnie, tak niespodziewanie, tak boleśnie - recytował z emfazą, chociaż jego głos wcale nie drżał; tylko poobijane palce zaciskały się na kieliszku coraz mocniej. Czy ktoś oprócz Harriett - i reszty ludzi, znających ichprzeszłość - wyczuwał w jego tonie pogardę? Wątpił; był zbyt poruszony w tej całej szaleńczej, głupiej farsie, by odegrać ją przesadnie. - Za naszego Zaima, który zawsze zostanie w naszych sercach - zakończył, unosząc kieliszek w stronę Hattie. Już bez uśmiechu, za to z ogniem w oczach; ogniem, który zawsze zapowiadał niezbyt przyjemne wydarzenia.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Ogród Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Ogród [odnośnik]13.12.15 22:31
z cmentarza

Było tyle ludzi. Wielu z nich kojarzyłem z wizyt i znam ich jako ciotki, wujkowie. Teraz to widząc ich, jak mi klepią po barku i dają słowa otuchy, czuję się silniejszy. Rysunek smoka przytuliłem do siebie wierząc, że ten smok wejdzie we mnie i doda mi sił, aby dziś pomóc mamie przetrwać dzisiejszy ponury dzień. Nie zasnę chyba dziś. Będę czuwać przy mamie, nawet jeśli mnie wygoni z ciocią Eilis. Chcę być po prostu przy mamusi i tyle. Tak jak teraz, gdy razem wróciliśmy do domu, gdzie miała odbyć się stypa. Jedną rączką trzymałem się jej kurczowo bojąc się, że zaraz zostanie zabrana do tatusia i zniknie. Tak po prostu zniknie i zostanę wtedy sam z ciocią Eilis. A tego nie chcę. Nie teraz, gdy dopiero co straciłem tatusia.
W ponurym humorze wszedłem do ogrodu i zerknąłem na mamę. Tak bardzo chciałem, aby nie płakała. Przez to i mi się chce płakać, ale skutecznie duszę to w sobie mówiąc, że muszę być silny. Silny jak smok i być podporą dla mamy. Tylko baby płaczą. No dobra, mama jest babą, więc może płakać. Ja będę zjadać swoje łzy, czy ja to lepiej nazwać, dusić w sobie.
- Mamo.- cicho zawołałem mamę lekko ściskając jej dłoń. Chciałem jej tym jednym słowem przekazać swoją siłę, otuchę, nadzieję. Wszystko, co by jej dodało nowej energii. Sam czułem ogromną pustkę w sercu po stracie taty. A widok jego ciała w trumnie chyba będzie mnie prześladować w snach. Nie, definitywnie dziś nie pójdę spać.
Nagle jakaś nieznana mi osoba zaczęła mówić. Niezbyt dobrze widziałem, bo byłem niski, jak i trochę ludzi stało przede mną. Ale ujrzał podnoszącą się szklankę znad tłumu. Szturchnąłem dłoń mamy po czym obróciłem się w jej stronę.
- Mamo, kim jest ten pan?- zapytałem. Nie znałem go. Ani wujek ani nikt z rodziny, lecz zaczął wznosić toast. Cieszyłem się oczywiście, że mówił tak dobrze o moim tacie. Aż wziąłem wdech zaciskając wargi, lecz to nie powstrzymało od urojenia jednej, małe łezki. Szybciutko strąciłem ją rękawem ręki, która trzymała dłoń mamy i wróciłem wzrokiem na pana, którego nie znam.



being human is complicated, time to be a dragon


Charles Lovegood
Charles Lovegood
Zawód : buntownik z powołania
Wiek : 5
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Chcę jeść!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1833-charles-seth-naifeh#23978 https://www.morsmordre.net/t2031-smocza-skrzynka#30186 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Ogród [odnośnik]14.12.15 22:35
Gdyby znał myśli Seliny, to na pewno zdziwiłby się z powodu tego, jak podobne w tej chwili były. On też nie chciał tu przychodzić; pragnął wymigać się od obowiązku bycia mężczyzną-opoką, na którego ramieniu Hattie odnalazłaby pełne wsparcie. Może na jeden dzień ulotniłby się niewinnie do Indii albo schował się w domu Bell. Kto wie, może by go przechowała? Ostatnio przecież wyraziła aprobatę, kiedy wspomniał o odwiedzinach. Ale cóż, tchórzostwo było zbyt wielką plamą na honorze, by mógł sobie na nią pozwolić.
Rozglądał się po ludziach, jakby chciał zrobić osobistą listę obecności. Większości z nich nie znał, ale... chwila. twarz znał na pewno. Benjamin Wright był jednak w tej chwili ostatnią osobą, jakiej spodziewałby się na tym wydarzeniu. Naprawdę, ostatnią. Zerknął w kierunku Harriett, potem w kierunku Seliny, a na samym końcu utkwił spojrzenie niebieskich oczu na tym rosłym menelu, który zdawał się niszczyć znośną atmosferę tej szalonej imprezy.
Nie chciał robić burdy przy Hattie, dlatego poczekał do momentu, aż Ben przestanie kłapać jęzorem. W tym czasie zdołał go dokładnie obejrzeć (jakby szukał siekiery albo topora przywiązanego do paska jego spodni) i odnaleźć elementy, które w żaden sposób nie pasowały mu do człowieka kulturalnego. Doskonale wiedział, że Wright nigdy takim człowiekiem nie był, ale, Merlinie, zlituj się, no chociaż na stypę mógł się postarać!
Wyminął kilka osób, by dotrzeć do Bena i przesłonić mu w ten sposób obraz Harriett. Jeśli ten wielkolud sądził, że Lovegood zapomniał, co się stało kilka lat temu, to grubo się mylił.
- Co ty wyprawiasz, Wright? - rzucił do niego z głęboko wyczuwalną pretensją w głosie. - Po raz kolejny chcesz ją zniszczyć? Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby w ten sposób wyrażać się o jej zmarłym mężu.
Jego usta wykrzywił jakiś niewytłumaczalny grymas obrzydzenia. Miał przed oczami obraz człowieka upodlonego przez wczorajszy alkohol i... który najwyraźniej świetnie bawił się podczas bójki z innym typem spod ciemnej gwiazdy. Świetnie, po prostu świetnie.
- Wynieś się stąd, bo zamiast coś naprawiać, na powrót wszystko niszczysz - warknął do niego.
Aaron Lovegood
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród OnlREnj
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1193-aaron-lovegood https://www.morsmordre.net/t1334-aaronowy-ajay https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-manor-road-4 https://www.morsmordre.net/t1554-aaron-lovegood
Re: Ogród [odnośnik]15.12.15 0:53
| wybaczcie ścianę tekstu :c

Pogubiłam się już w tłumie ludzi kręcących się po cmentarzu czy po ogrodzie. Dobrze znane twarze mieszały się z tymi mgliście kojarzonymi lub widzianymi pierwszy raz w życiu, a ja musiałam ze wszystkimi się witać, wysłuchiwać serii wzniosłych, lecz nic niezmieniających słów i dziękować za przyjście. Coraz to kolejne uściski dłoni i obce ramiona mające wyrazić jedność w cierpieniu budziły we mnie narastającą chęć wycofania się chyłkiem przy pierwszej możliwej okazji. Odgrywałam rolę największego męczennika świata, chociaż tytuł ten powinien przypaść w udziale mojemu znajdującemu się dwa metry pod ziemią mężowi, który faktycznie poświęcił się dla dobra ogółu. A może zginął głupią, nic niewartą śmiercią, będącą wynikiem wypadku przy pracy, a nie bohaterskiego czynu? Nie wiedziałam i nie chciałam wiedzieć.
Niemrawym pokręceniem głowy podziękowałam za babeczkę, ale wino od jednego ze skrzatów przyjęłam z wdzięcznością, która nie powinna malować się na mojej twarzy w aż tak oczywisty sposób. Rozstawiony w ogrodzie stół niemalże uginał się od jedzenia z menu, które układałam już wieki temu na przyjęcie rocznicowe, które już nigdy się nie odbędzie. W dniu, w którym rozmawiałam z organizatorką przyjęć, by odwołać wszystko z powodu zaistniałych okoliczności, świetnym pomysłem wydawało mi się pożegnanie Zaima w taki sposób, w jaki by tego chciał i zaserwowanie gościom potraw, które najbardziej lubił, lecz teraz nie byłam w stanie patrzeć ani na przepiórki w płatkach róży, ani na minóga z borowikami, ani na kapłona w pomarańczach, ani nawet na ciastka cytrynowe, które zawsze uwielbiałam. Upijając sowity łyk wina, wbiłam spojrzenie w przeciwną stronę, w usiane kwiatami krzewy - dziś już nie tak piękne jak zwykle.
- Kochanie, może chcesz coś zjeść? - zapytałam Charliego przyciszonym głosem, pochylając się nad chłopcem i czując się kompletnie zagubiona. Co powinnam mu powiedzieć? Jak się nim zająć? Powinnam odesłać go razem z opiekunką do pokoju czy narażać na kolejne pseudopocieszające poklepywania obcych ludzi, którzy wciąż krążyli naokoło?
Chciałbym wznieść toast. Nie, nie, nie. To się nie dzieje naprawdę. Uniosłam głowę, bez większych problemów lokalizując źródło donośnego głosu, którego nie pomyliłabym z niczyim innym. Czy wcześniej nie zauważałam Benjamina, czy tylko skutecznie omijałam go spojrzeniem, sama nie wiedząc czy jego obecność powinna mnie niepokoić, czy podbudowywać? W garniturze, choć mugolskim do bólu, prezentowałby się całkiem nieźle, gdyby nie parę szczegółów. Podkrążone oczy co prawda nie były niczym nowym wśród żałobników, chociaż każdy osobnik o zdrowych zmysłach powinien wiedzieć, że Wrighta ciężko jest zaklasyfikować do grona klasycznych pogrzebowych płaczek, jednak w chwili, w której mężczyzna uniósł nieco kieliszek, moje spojrzenie przesunęło się na jego dłoń, której daleko było do nieskazitelnej. Momentalnie powróciły do mnie wydarzenia wczorajszej nocy, gdy pod wpływem impulsu wylądowałam w najparszywszej części Londynu i gdy niewprawnie ratując nieznajomego bruneta, wmawiałam sobie, że to na pewno nie Wright doprowadził go do tego stanu. Pokaleczona dłoń, której nawet nie starał się doprowadzić do ładu, w parę sekund odarła mnie ze wszystkich złudzeń, którymi naiwnie się karmiłam. A toast dopiero się rozpoczynał.
Gestem dłoni przywołałam jednego ze skrzatów, by wręczyć mu kieliszek (kiedy jego zawartość magicznie wyparowała?) i poprosić o zmienienie trunku na whisky. Wino mnie nie uratuje, coś o większej mocy - może. Zacisnęłam blade palce na szklance, czując nieprzemożoną potrzebę utopienia w niej każdego słowa Benjamina. Wianki nie wystarczyły? Czy i ten dzień musiał bezlitośnie zmiażdżyć? W imię czego? Samego faktu, że może to uczynić? Nieudolnie starając się powściągnąć wszelkie emocje żądające swojego odzwierciedlenia w mojej mimice, wpatrywałam się uparcie w czekoladowe oczy Bena, niby tak dobrze mi znane, a jednak obce i próbowałam z nich wyczytać zapowiedź tego, co miało nastąpić. Okrasimy ten dzień nutką dramatu czy utrzymamy wszystko w godnym tonie? Spojrzałam zdziwiona na Setha, tracąc chwilę na przyswojenie jego pytania.
- Kiedyś był moim przyjacielem - przyjacielem - ale później dużo podróżował - uciekł jak tchórz - i kontakt nam się urwał. Teraz jest zawsze bardzo zajęty - wlewaniem w siebie alkoholu, tak jak ja teraz i praniem ludzi po mordach, tak jak przytrafiło się to nieszczęśliwie twojemu tacie zaledwie w zeszłym miesiącu - i rzadko kiedy wypuszcza się poza Londyn, dlatego go nie kojarzysz. Ale widzieliśmy go w parku pod koniec lipca, pamiętasz? - panna Moore szybko się z tobą oddaliła, podczas gdy ja przeżywałam mały zawał serca, ale machałeś jeszcze nieznanemu brodaczowi na pożegnanie, pamiętasz? - Twój tata znał go jeszcze w czasach szkolnych - i już wtedy nie lubił, ale brzmi to jak dobre uzasadnienie obecności Wrighta na pogrzebie i stypie. Mój słodki synku, ile czasu minie, zanim plugawe brukowce zerwą z ciebie niewinność i wpoją zwątpienie we wszystko, co teraz uważasz za pewne, we wszystko, co mówię ci, by trzymać cię jak pod kloszem? Ile czasu minie, nim nazwiesz mnie kłamcą, a twoje serce zaleje gorycz? Wyprostowałam się nieco, by upić kolejny łyk bursztynowego trunku zaznaczającego ognistą śnieżkę w dół mojego przełyku i ponownie nawiązałam kontakt wzrokowy z Benem, by poczuć, jak wszystkie moje wnętrzności wywracają się do góry nogami i zawiązują na ciasny supeł, gdy z jego twarzy zniknęła nawet ta marna parodia uśmiechu, a w oczach pozostał już tylko ten błysk, który nierozsądnie było ignorować. Rozejrzałam się szybko na boki, by poprosić jedną z dobrych cioteczek Setha o wzięcie go na parę chwil pod swoje opiekuńcze skrzydło, a sama przebiłam się przez zgromadzonych żałobników, by znaleźć się tuż przy Aaronie, z którego wzburzonej wypowiedzi usłyszałam zaledwie ostatnie parę słów.
- Nie jestem w stanie wyrazić swojej wdzięczności za ten przepiękny toast. Z pewnością nikt nie śmie nawet wątpić w to, jak troskliwym człowiekiem był mój mąż. I niezwykle obowiązkowym, nigdy nie zostawił nikogo w potrzebie. Nigdy nie uciekał od odpowiedzialności. - i właśnie to go zgubiło. Wtrąciłam się do wymiany zdań, upijając coraz to kolejne łyczki szybko ubywającego trunku, po czym gestem przywołałam skrzata, by i moich towarzyszy uraczył mocniejszymi napitkami. Wtrąciłam się, lecz mówiąc, zaledwie prześlizgiwałam się spojrzeniem po twarzy Bena, przegrywając pojedynek na spojrzenia. - Nie ma powodów do nerwów, napijmy się wszyscy i nie rujnujmy tej uroczystości. - dodałam, kładąc dłoń na ramieniu zbulwersowanego Aarona w uspokajającym geście.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Ogród [odnośnik]15.12.15 17:57
Nie ubrałem się tak, aby wzbudzić sensację, ale to było nieuniknione. Wielki, brodaty facet w białym garniturze. Na pogrzebie. Zapewne można by pochopnie uznać to za faux pas najwyższego sortu z mojej strony. Nic bardziej mylnego. W kulturze japońskiej to właśnie w ten kolor przyodziewają się żałobnicy. Wiedzą oni bowiem, że osoba, która odchodzi, odchodzi do lepszego miejsca. Ja też w to wierzę. Wierzę, że Zaim jest teraz w dobrym miejscu. Tam, gdzie nie ma kolorów, podziałów czy magii. Panuje równość, której w żaden sposób nie możemy osiągnąć tutaj.
Wiem, że to boli. Strata zawsze boli, przekonałem się już o tym. Często ból nie mija, ale uczymy się z tym żyć. Tępe pulsowanie staje się tuż obok bicia serca najważniejszym dźwiękiem. Utwierdza wtedy w przekonaniu, że samemu nie przekroczyło się tej niezwykle cienkiej granicy.
Stoję więc odziany w nieskazitelną biel wśród różanego ogrodu Rosierów, miejsca zazwyczaj dla mnie zakazanego, i przysłuchuję się jak mój najlepszy przyjaciel robi z siebie idiotę na oczach wszystkich zebranych żałobników. Zapewne do końca życia pozostanie dla mnie nieosiągalną tajemnicą jak można ranić, aby się uzdrowić. Może to hipokryzja z mojej strony, bo w chwilach krytycznych sięgnąłem do boksu, ale nigdy nie wymierzałem ciosu słabszym czy bliskim. Przynajmniej nie umyślnie. Tymczasem Benjamin wznosi toast, o zgrozo, za zmarłego, który w oczywisty sposób jest wymierzony we wdowę. My ludzie to tak głupie istoty, że dziwię się, że jeszcze sami się nawzajem nie wytłukliśmy. Jestem jednak w stanie go zrozumieć, zawsze go rozumiem, być może, dlatego zaprzyjaźniliśmy się dawno temu w czasach, gdy ani moja, ani jego broda nie myślała o posiadaniu bujnej, gęstej brody. Ta nić utworzyła się tak dawno, że stała się równie oczywista, co oddychanie. I nie, nie usprawiedliwiam go, widzę, kiedy zachowuje się jak neandertalczyk, na jakiego wygląda, a on widzi, kiedy tak zachowuje się ja. Dlatego też nie pojawiłem się na samej uroczystości na cmentarzu. Wiedziałem, że jego limit ogłady i szacunku nie pozwolą mu zrobić burdy nad świeżo wykopanym w ziemi dole. Sam nie czułem potrzeby pożegnania Zaima, znałem go tylko przelotem, bardziej, jako migającą szybko sylwetkę o niezwykłej jak na nasz kraj karnacji niż człowieka z krwi i kości. Poza tym starczy sensacji jak na jeden dzień. Ta urocza stypa nadrabia na długi czas.
Na szczęście cisza, która zapadła po słowach Bena szybko zostaje zastąpiona przez cichy, żałoby szmer, ale nie zmienia to faktu, że parę spojrzeń wciąż wbitych jest w jego reprezentacyjną sylwetkę. Gdy dopada do niego jakiś mężczyzna, a zaraz potem wdowa we własnej osobie atmosfera zaczyna niebezpiecznie gęstnieć. Płomienie, które dostrzegłem w oczach przyjaciela mogą w takiej sytuacji wskrzesić prawdziwy pożar. Wychodzę więc ze swojej kryjówki wśród przepięknych róż i dołączam do uroczego towarzystwa. Akurat w chwili, gdy Harriett proponuje się wszystkim napić. Dlatego to do niej zwracam się jako pierwszy licząc, że ci dwaj nie wydłubią sobie w tym czasie oczy.
- Harriett jak zwykle przyjemnością jest cię widzieć – witam ją pochylając się, aby musnąć jej policzek. - Nawet w takich okolicznościach pozostajesz silna, cieszy mnie to, ale nie dziwi – mówię cicho, gdy nikt nie jest w stanie usłyszeć słów, które padają wprost do jej ucha. Następnie prostuję się i kładę rękę na ramieniu Bena, niby w geście przywitania, ale obaj dobrze wiemy, że chcę go powstrzymać. – Rozumiem, że dobrze się znacie? – pytam spoglądając na nieznanego mi w towarzystwie mężczyznę i liczę, że przedłużająca się grzecznościowa rozmowa rozładuje skumulowanego wokół nich napięcie.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Ogród [odnośnik]15.12.15 18:45
Widział tylko bladą twarz Harriett i bujne róże za jej plecami, zwieszające się z zadziwiająco wysokich krzewów, lecz to nie nad magiczną botaniką zastanawiał się najmocniej. Właściwie nie zastanawiał się wcale, pozwalając słowom płynąć w świeżym, wrześniowym powietrzu, jakby wcale nie miał na myśli ich ciężkiego przeciwieństwa. Pragnął przecież zatańczyć na grobie Zaima, splunąć na upamiętniającą go tablicę i wyśmiać jego odwagę podczas ostatniej, szczeniackiej potyczki, w czasie której zasiał w nim ziarno pulsującej niepewności. Może były to tylko jego nienawistne urojenia, ale wizja oddalającego się od Hattie mężczyzny - robiącego to dzięki troskliwej sugestii Benjamina - sprawiała mu dziką, chorą radość. Chciał się nią podzielić ze zgromadzonymi, rozweselić zapłakane twarze; przecież tak naprawdę nie stało się nic złego. Nic, zupełnie nic, co mogłoby spowodować tak wielki smutek. Zwłaszcza u Harriett, w końcu uwolnionej spod buta arabusa, na pewno mającego harem oraz skłonność do futrzastych niewiast.
Tak, Wright osiągał intelektualne i moralne dno, chociaż i tak zachowywał się niezwykle wyważenie, na razie ograniczając wylewanie żółci do pogardliwego przemówienia, zrozumianego właściwie tylko przez niewielkie grono osób. Z poruszonej reszty - wznoszącej faktycznie toast; kilka niewiast otarło łzy a mężczyźni kiwali z szacunkiem głowami, zapewne zastanawiając się nad personaliami czarującego brodacza, tak romantycznie żegnającego swego najlepszego druha - wyłamał się jednak przeklęty Aaron, przepychający się przez tłum z miną wściekłej sklątki. Wright zdążył wychylić wino oraz skrzywić się nieziemsko - cóż za pedalski, słodki napój - zanim mężczyzna stanął tuż przy nim, miotając iskrami. Na razie z oczu.
- Zamknij się, herbatniku - wychrypiał cicho, wiedząc, że oczy większości zgromadzonych jeszcze przez kilka sekund skierowane będą na jego elegancką sylwetkę. - Ostatnią osobą? Och, jestem najodpowiedniejszą osobą do wypowiadania się o mężu Harriett. W końcu znam samą Hattie całkowicie, dużo lepiej niż on kiedykolwiek mógł ją poznać - kontynuował już normalnym głosem, będąc o krok od powiedzenia kilku słów za dużo. Na (nie)szczęście zaraz obok nich zmaterializowała się sama Hattie. Gdyby Wright nie umierał z niemiłosiernych rąk kaca mordercy, na pewno coś zakłuło by go w sercu - wyglądała naprawdę marnie. Ben nie mógł nabrać się na jej doskonale skrywaną rozpacz, na tą maskę wdowiej uprzejmości, jaką pieczołowicie nałożyła, odnosząc się do jego słów i próbując załagodzić sytuację. - Po co odpierdalasz tę szopkę? - warknął w jej stronę, nagle poirytowany tym jej głupim smutkiem. Wczorajszy alkohol widocznie nie wywietrzał z jego głowy albo (co było opcją dużo gorszą) naprawdę dawał się właśnie ponosić najbardziej prymitywnym emocjom, gotów szarpnąć blondynką, by przekazać jej jedyną słuszną prawdę, na jaką pozostawała ślepa. Chętnie zaoferowałby jej oświecenie, ale w porę na trawiastą scenę wkroczyła jedyna osoba, która mogła powstrzymać Benjamina przed zrobieniem kroku w przepaść rynsztoku. Tak, dokładnie w momencie, w którym poobijane łapsko Wrighta sięgało po wątłe ramionko Hattie, tuż obok nich pojawił się on, cały na biało.
Kolor ubrania brodacza zdekoncentrował Jaimie'go na tyle, że jego ręka wykonała dziwny gest i ponownie powędrowała w stronę tacy podtrzymywanej przez przechodzącego obok skrzata. Sięgnął po szklankę Ognistej (uprzednio odłożył na nią kieliszek po winie), łypiąc spode łba zarówno na Aarona jak i na Leonarda, z tym, że na tego drugiego dużo czulej. Pomimo upływu lat ciągle czuł się przy Leo jak przy starszym bracie, narzucającym mu pewne standardy dobrego wychowania. Gdyby Wright był animagiem, na pewno teraz przypominałby psa z wścieklizną, owszem, toczącego pianę z warczącego pyska, ale jednocześnie kładącego uszy po sobie w respekcie dla samca alfa. - Wszyscy wiemy, że dobrze się stało - wygłosił tylko swoją jednogłośną opinię tonem przepełnionym niechęcią, zaciskając nerwowo dłoń na szklance z trunkiem. Na wszelki wypadek, gdyby musiał ją rozbić na głowie Aarona.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Ogród Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Ogród [odnośnik]15.12.15 20:10
To była jakaś cholerna sekwencja zdarzeń, jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy, jedno zdarzenie pociągnęło za sobą kolejne. Ben wparował na stypę jak koza między konie, Aaron chciał go powstrzymać i w spokoju wyprosić, Hattie ze wszystkimi swoimi dobrymi chęciami spróbowała uciąć tę nić nerwów, która utkała się między jednym a drugim, wpadł też jakiś knypek w białym garniturze, malując się kolejnymi dziwnymi zwyczajami na tle czarnych szat żałobników. Ten nowy i Ben pasowali do siebie jak kropki do muchomora. Doskonałe połączenie. Czerń i biel. Totalna głupota i niebiańska niewinność. Powinni razem wystąpić w jakimś czarodziejskim pokazie mody. Od Aarona dostaliby na pewno pozytywną notę.
Gdyby mógł być bohaterem Barda i Beedle'a, na pewno zażyczyłby sobie kilku błyskawic za swoimi plecami w momencie, w którym Ben obraził go tak trywialnym słowem. Herbatnik? Naprawdę, Wright?
Zacisnął szczękę, patrząc na niego jak na ostatnie zło tego świata.
- Oh, no tak, zapomniałem już - warknął do Bena, barwiąc wypowiedź nutką ironii. - Zapomniałem, że jesteś takim idiotą i masz czelność mówić takie rzeczy.
Jedno negatywnie zabarwione słowo wycelowane w kierunku Harriett wystarczyło, by na dnie jego duszy rozbudził się od dawna pogrążony we śnie tygrys. Wykonał krok w jego stronę i pchnął go, ot, po przyjacielsku. Wycelował w niego swój palec, bo przecież Ben był takim dużym dzieckiem, któremu trzeba było czasami pogrozić.
- Jeszcze jedno słowo, Wright, a przysięgam, że wylecisz stąd na zbity pysk.
Mimo tego, że wykonał tak odważny ruch w jego stronę, miał nadzieję, że facet w bieli opanuje swojego "funfla" i przemówi mu jakoś do rozumu. Lovegood niestety już nie miał takie siły sprawczej.
Aaron Lovegood
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród OnlREnj
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1193-aaron-lovegood https://www.morsmordre.net/t1334-aaronowy-ajay https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-manor-road-4 https://www.morsmordre.net/t1554-aaron-lovegood
Re: Ogród [odnośnik]15.12.15 20:19
Zadziwiające, jak bardzo bliscy Harriett odczuwali niechęć przed byciem dla niej ostoją, gdy tego potrzebowała. Jakby bali się, że gdy jest tak krucha, w próbie złapania jej przed upadkiem, roztłucze się po styczności z ich dłońmi. Zupełnie tak, jakby żadne z nich nie ufało samemu sobie. Bo Selina nie wierzyła swojemu językowi ani własnym zdolnościom empatii, że zdołają być na tyle wrażliwe, by nie nakreślić kolejnej rany na nieodpornym sercu kuzynki. Nigdy nie cechowała się zbyteczną ckliwością, która pozwoliłaby jej na obracanie się w sferach uczuć z taką płynnością, by mogło jej to zapewnić zgrabne lawirowanie między kolejnymi wybuchami płaczu, by w efekcie doprowadzić zranioną duszę krewnej do stanu względnej harmonii. Obawiała się, że tylko pogorszy sprawę. A jednak nie potrafiła się zdobyć na nieobecność. Podobnie jak każda z znajdujących się tutaj osób.
Chyba sama nie wierzyła, że Benjamin faktycznie weźmie sobie jej słowa do siebie i nigdy więcej nie zbliży się do pani Naifeh. Byłaby naiwna, gdyby pozwoliła własnej dumie na tak wielkie przekonanie o własnych możliwościach perswazyjnych, by zniechęcić Wrighta do ponownego zobaczenia dawnej ukochanej. Był niepokorny. Robił to, na co miał ochotę. Nie bacząc na nic. Egoistycznie. Agresywnie. Zaborczo. I mimo wszystko namiętnie.
Lovegood jednak nie czuła w tym momencie za grosz wyrozumiałości do jego postaci, gdy tylko wypatrzyła jego postawną sylwetkę, którą tylko na moment pomyliła z innym mężczyzną - a założyła, że ten drugi to Wright z powodu koloru jego odzienia, którego nie dało się nie zauważyć. A któż inny mógłby być porównywalnie bezczelny? Cóż, okazało się, że nie tylko jej dawny kompan z boiska miał taki tupet! Zasługi za rosnącą złość mógł sobie jednak w całości przypisać pan smokolog, gdy z taką arogancją zaczął wznosić toast za człowieka, którym szczerze gardził. Czy ludzie naprawdę dawali się nabrać na jego słowa? Nie widzieli ich prawdziwego znaczenia?
Jej oczy zwęziły się znacznie i skupiły się na tej barczystej postaci, nie opuszczając jej ani na moment. Usta zaciskały się mocno, prawie ukrywając wściekły odcień szminki na wargach. Palce zbielały od nacisku na szkło, z którego trzymania w końcu zrezygnowała, odstawiając pełną lampkę na jeden ze stolików. Kątem oka dostrzegła, jak Aaron, wzburzony, przeciska się przez tłum. Nie poruszyła się, widząc, że jej przyjaciółka ciągle nie rusza się z miejsca. Nie słyszała zdań, jakimi jej kuzyn poczęstował niedawnego kolegę. Kiedy jednak i sama żałobniczka postanowiła dołączyć do centrum wydarzeń, pozwoliła sobie cicho zaprotestować, nawołując ją po imieniu. Na nic się to nie zdało, toteż podążyła jej śladem, dzielnie zachowując rolę cienia.
Nie mogła nie przytaknąć jej słowom. -Niektórzy mają niezwykle wybiórczą pamięć, Harriett. Albo na tyle wybujałe ego, by przypisywać innym swoje błędy. Czyż nie, Wright?-położyła kuzynce dłoń na ramieniu, gdy doszła do towarzystwa. Wcale jednak na nią nie patrzyła, skupiając spojrzenie na mężczyźnie, który prowokował całe to zamieszanie. Piła do rozmowy, którą niedawno przeprowadzili, chcąc uderzyć w jedną z czulszych strun, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że tamto spotkanie doprowadziło oboje w dosyć emocjonalne rejony. Nie potrafiła powstrzymać grymasu niezadowolenia, jaki wkradł się na jej twarz, doskonale zdradzając jej aktualny stosunek do niego. Po ich ostatnim spotkaniu nie można się było spodziewać niczego innego. Zdążyła zapomnieć o żalu, w momencie, gdy Benjamin po raz kolejny przekreślił swoją impertynencją wszelaką sympatię, którą do niego czuła. Była wściekła. Nie tylko dlatego, że śmiał zignorować jej ostrzeżenie. Że śmiał zbliżyć się do Harriett. Ale także dlatego, że znów wymierzał jej ciosy. I gdyby rozważyła swoje uczucia, to z zaskoczeniem by odkryła, że jest... gorzko zawiedziona. Nie tak, że spodziewała się po nim więcej. Ale chyba ciągle miała tą naiwną nadzieję. A mimo to, gdy zadzierała wysoko podbródek, jakby pojedynczym wzrokiem chcąc przygnieść tego chłopa do ziemi, nie było widać tego zawahania, które szarpało ją w środku.
Sama nie chciała skorzystać z propozycji blondynki, a jednak wydawał się to dobry sposób na rozluźnienie atmosfery. Gdy jednak tą sielankową ofertę przerwał ostry ton agresora, zacisnęła szczękę. Wszystko jednak zaczęło się wymykać spod kontroli, gdy Aaron postanowił dać popis siły i popchnąć mężczyznę.
-Aaron.-powiedziała ostrzegawczo. Bo jeżeli ktokolwiek dziś miał przyłożyć Wrightowi, to - z całym szacunkiem - powinna to być ona. Ewentualnie Hattie, o ile nie zwichnęłaby sobie przy tym nadgarstka.
Przeniosła wzrok na moment na nieznajomego, który postanowił zabawiać ich niezobowiązującą rozmową. Za późno było jednak na pokojowe rozwiązania. Ben był furiatem. I jej drogi kuzyn wydał na siebie wyrok nierównego pojedynku. Nie miała w tym momencie głowy do kontemplowania ubioru, maniery czy też całokształtu brodacza, na powrót skupiając się na dwójce, którą poniosły emocje. Zdołała tylko dostrzec jak w kontraście do białego garnituru, spod brody wyłaniają się czasem jego dorodne, malinowe usta, jakby abstrakcyjnie przyciągając wzrok i każąc jej wypatrywać kolejnych szczególnych znaków. Może zaraz zachwyci się oświecanymi przez słońce hebanowymi włosami, które miały złociste refleksy dzięki promieniom UV?
-Na Merlina, przysięgam, że jeśli którykolwiek wykona jakikolwiek ruch, to zabiję!-prawie wykrzyknęła, próbując się wepchnąć między nich, mając już kompletnie dosyć tych samczych zagrywek, a przede wszystkim oglądania płaczącej wili, którą takie wydarzenia dotykały bezpośrednio. A tego miała zamiar uniknąć.-Dosyć tego!




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Ogród ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Ogród [odnośnik]15.12.15 22:02
Róże intensywnie pachniały. Nie wiedział, czy to dzieło zaklęć czy ironii świata, ale na tle błękitnego nieba kwitnęło słońce. Do odzianych w czerń żałobników lawirujących w ciemnym tłumie o policzkach zaoranych przez korytarz niepowstrzymanych łez bardziej pasowało niebo przecięte szlakiem deszczu bębniącego majestatycznie o blaszany dach. I uzupełniającego wciąż opróżniające się kieliszki wypełnione skrzacim winem, które wszyscy dzierżyli w dłoni. Garrett również pochwycił jeden z nich, czując chłód szkła atakujący palce.
- Eilis - uśmiechnął się do młodej, jasnowłosej alchemiczki, mimochodem zerkając na tacę wyginającą się pod ciężarek babeczek z kremem, którą dzielnie trzymała. Nie miał najmniejszej ochoty na słodkości. - Jak się czujesz? - jak bardzo źle w skali od jeden do pocałunku dementora?
Obrzucił wzrokiem zieleń ogrodu, kiedy dostrzegł wielką, brodatą sylwetkę wyróżniająca się na tle pozostałych gości. Która bezceremonialnie wznosiła toast; Ben pogrążał się z dnia na dzień i Garrett nie mógł nadziwić się jego głupocie, gdy odwracał wzrok, nie mogąc już na niego patrzeć - zaraz zbiegło się kilka osób: Harriett i mężczyzna, który towarzyszył jej podczas pogrzebu, rosły mężczyzna w białym garniturze (Garrettowi coś przewróciło się w żołądku, ale nie zamierzał tego komentować) i Osa, która już raz (nieudolnie?) pomagała mu doprowadzać Benjamina Wrighta do porządku. Tym razem nie miał zamiaru bawić się na siłę w bohatera, niszczyć jeszcze mocniej i tak zbezczeszczoną już pogrzebową atmosferę. Opróżnił kieliszek - z początku niespiesznie, ale po chwili przechylił go mocniej. Wino było tak słodkie, że lekko zmarszczył brwi; ostatnio przyzwyczaił kubki smakowe do palącej ognistej i alkohol w innej postaci zdawał się go drażnić.
Starał się nie myśleć o tym, przez co musi przechodzić Harriett - szczególnie wtedy, gdy, zamiast w spokoju oddać się melancholii zazwyczaj towarzyszącej stypom, już parę minut po jej rozpoczęciu wszczęto burdę - i zrobił to akurat ktoś, kto, gdyby miał choć odrobinę szacunku i zdrowego rozsądku (i nie dawał się kierować emocjom, które prowadziły go wprost na dno), to nawet nie pojawiłby się na tym przyjęciu. Rozumiejąc, że tylko jego nieobecność jest w stanie zapewnić Hattie spokój, na który zasługiwała.
- Dlaczego ostatnio żadna uroczystość nie może obyć się bez mordobicia? - spytał, mimowolnie jeszcze raz zerkając z rezygnacją w stronę Bena i nie wiedząc, czy pytanie kieruje do Eilis, Cripsina czy samego siebie.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Ogród [odnośnik]15.12.15 23:23
Nie wzdychajcie nade mną uparcie, nie płaczcie gorzko, nie załamujcie rąk, nie patrzcie z litością, nie wypowiadajcie wielkich słów, z którymi nie potraficie się utożsamić. Czy nie widzicie, że gdy rozczulacie się i traktujecie mnie aż nazbyt protekcjonalnie, zmieniam się w porcelanową lalkę, jaką jestem w waszych oczach? Chcecie dobrze, wiem o tym i doceniam, ale zachęcacie mnie tylko do użalania się nad sobą i wkręcania się w bezlitosną spiralę rozpaczy. Czy poczulibyście się lepiej, gdybym w zupełnie jawny sposób rozpadła się na milion drobnych kawałków, zmuszając was do interwencji, a nie tylko krążenia bezustannie na mojej orbicie w oczekiwaniu na katastrofę?
Moje kości nie są ze szkła. Mogę zderzyć się z życiem.
I zderzyłam się już kilkakrotnie, o czym zdajecie się nie pamiętać, gdy budujecie dookoła mnie strefę buforową tak szczelną, że zaczynam się dusić. Jeśli chcecie zagłuszyć swoją bezradność w obliczu mojej prywatnej tragedii, nie doszukujcie na mojej twarzy pierwszych oznak kolejnej wzbierającej się fali szlochu, spójrzcie za to na chłopca o ciemnych lokach, ocierającego pojedynczą łzę ukradkiem, jakby się jej wstydził. To właśnie on stał się priorytetem i zarazem największą ofiarą, której nie potrafię pomóc. Żadnego dziecka nie powinien spotkać podobny los.
To, co miało przemknąć bez większego echa, w parę chwil stało się centrum wydarzeń, gdy coraz to kolejne osoby dołączały do grona, w którym atmosfera zagęszczała się z sekundy na sekundę. Obróciłam lekko szklankę w szczupłych dłoniach, obserwując jak jej zawartość kołysze się i obmywa kryształowe ścianki. Czy nie mogła obmyć i naszych zszarganych nerwów?
- Nie musisz nikomu niczego udowadniać, Ben. - oświadczyłam nieco przyciszonym głosem, po raz kolejny wbijając spojrzenie w moje bursztynowe remedium na jadowite słowa i unikając nawiązywania zbyt długiego kontaktu wzrokowego z Wrightem zupełnie tak, jak robiłam to już pamiętnego lipcowego popołudnia, by później powtórzyć ten manewr przy okazji rujnowania połowu wianków. - Kończę to, co zacząłeś. - dodałam przeraźliwie opanowanym tonem, jakbym była niewrażliwa na ostrość słów brodacza, pięknie ubarwionych rynsztokową wstawką. Moje usta wygięły się w czymś, co chciałabym nazwać uśmiechem, lecz co zdawało się tylko wyrażać pewnego rodzaju zdenerwowanie, gdy moich uszu dobiegła wypowiedź Seliny, która dopiero co do nas dołączyła i najwyraźniej nie zamierzała odmawiać sobie odrobiny uszczypliwości. A te przecież nie mogły doprowadzić do niczego dobrego, nie, kiedy oczy Benjamina iskrzyły się niebezpiecznie, nie, kiedy tylko czekał na jakikolwiek pretekst, by puścić z dymem pozorny ład panujący w ogrodzie. I nie, kiedy zazwyczaj spokojny i pogodny Aaron dostarczał mu tych pretekstów aż w nadmiarze.
- Wolałabym, żeby nasze ponowne spotkanie odbywało się w przyjemniejszych okolicznościach. - nagłe pojawienie się Leonarda dało nam szansę na załagodzenie sytuacji, a przynajmniej taka myśl przemknęła mi przez głowę, gdy wciąż rozpaczliwie zaciskając palce na zimnym szkle, zrobiłam krok w kierunku odzianego w biały garnitur mężczyzny, by wspiąć się na palce i przywitać go przelotnym muśnięciem chłodnych ust w policzek. - Nie pozwól mu się znowu spalić. - wyszeptałam ledwie słyszalnie, nim wróciłam piętami na miękką trawę, oddalając się tym samym od Leo. Czy to nie absurdalne, że w całym tym zamieszaniu właśnie takie słowa przyszły mi na myśl w pierwszej kolejności? - To moje kuzynostwo, Selina i Aaron, a to Leonard. Poznajcie się. - dokonałam szybkiego zapoznania, wciąż naiwnie łudząc się, że całe napięcie rozładuje się samoistnie.
Wszyscy wiemy, że dobrze się stało. Czy właśnie tak postrzegali to inni? Kolejne sylaby wbijały się bezlitośnie w coraz głębsze warstwy moich zwojów mózgowych, skutecznie omijając warstwę zrozumienia, gdy zmrożona najświeższą rewelacją zwróciłam się w stronę Benjamina. Moje źrenice rozszerzyły się, chłonąc coraz to kolejne bodźce zwiastujące katastrofę, w tym popchnięcie Aarona i rosnące decybele głosu Seliny. Czy już wszystkie głowy obróciły się w naszym kierunku, wietrząc tanią sensację?
- Wystarczy. - zakomenderowałam jednym prostym słowem, przyciszonym acz dobitnym, nie porywając się ani na krzyki, ani na lamenty. - Jeśli któreś z was ma coś do powiedzenia, zalecam oczyszczający atmosferę spacer, tylko proszę, powściągnijcie emocje, jeśli nie ze względu na sam charakter naszego spotkania, to ze względu na mojego syna. - więc jak będzie? Powinnam dołączyć do Seliny i również bohatersko wskoczyć w samo centrum burzy testosteronu, pokazując tym samym wszystkim postronnym niesłyszącym nas świadkom, że sytuacja jest tak poważna, na jaką wyglądała?


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Ogród [odnośnik]16.12.15 12:28
Ceremonia pogrzebowa była bardzo przejmująca, wręcz przejmująco-milcząca, gdzie ciężko było uświadczyć rozdzierającego duszę szlochu rozpaczy. Czy to dobrze? Trudno było mi to jednoznacznie określić, nie mniej zamierzałem jedynie wesprzeć Harriett i jej rodzinę na duchu, tylko to się liczyło. Przywitałem się krótko z Alice, uznając, że to nienajlepszy czas na pogawędki, aby chwilę później wraz z innymi uczestnikami wydarzenia pojawić się w ogrodzie rodziny Naifeh. Jeżeli kiedykolwiek wydawało mi się, że całość przebiegnie w miarę sprawnie, to już od pierwszych chwil mogłem przekonać się w jak ogromnym błędzie byłem.
Wzniesienie toastu wydawało mi się wysoce dziwne, co jedynie lekko wzbudziło moją czujność; nie mniej automatycznie sięgnąłem po jeden z kieliszków, gotowy na rozwój wydarzeń. Zaniepokoiła mnie wręcz wroga reakcja Aarona, która to w ramach instynktu nakazała mi odłożyć naczynie na stół i zbliżyć się do całego zajścia. Nie rozumiałem co się dzieje, cała ta dziwnie napięta atmosfera, ciężkie słowa wypowiadane przez każdego po kolei... to było coś, czego nie pojmowałem. Mój zdziwiony wzrok przeskakiwał od jednej osoby do drugiej szukając jakiejkolwiek wskazówki. Wiedziałem tylko, że cokolwiek się wydarzy, chcę pomóc Lovegoodom, zakładając, że tej pomocy w istocie by potrzebowali.
Nie wiedziałem, co powiedzieć, skoro nie znałem szczegółów; po prostu stałem, gotowy do adekwatnej do stanu rzeczy reakcji. Póki co echem odbijały się jedynie słowa, nie żadne zaklęcia czy ruchy pięści, dlatego nie zamierzałem w to wszystko ingerować. Poniekąd pokładałem nadzieję, że to coś, czymkolwiek było, za moment się uspokoi i rozejdzie po kościach.



i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród 5L5woYY
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1231-glaucus-travers https://www.morsmordre.net/t1238-kapitan-morgan#9281 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t4462-skrytka-bankowa-nr-336#95230 https://www.morsmordre.net/t1258-glaucus-travers#9500
Re: Ogród [odnośnik]16.12.15 20:34
Już wiem, dlaczego nigdy nie chodziłem na stypy. Po śmierci rodziców byłem obecny jedynie na uroczystościach pogrzebowych, na których zresztą nie byłem nawet zbytnio mile widziany. Nie czułem potrzeby obcowania z grupą dogłębnie współczujących mi osób, chcących ubrać w miliony niepotrzebnych słów jak bardzo rozumieją moje uczucia, chociaż tak naprawdę gówno rozumieli. Nikt nie rozumie ogromu straty, jeśli sam jej nie doświadczy. To tak jak z raną. Jeśli drzazga nie wbije ci się pod palec nie będziesz wiedział, jakie to uczucie, dopóki ktoś nie złamie ci nosa nie zrozumiesz jak bolesne nastawianie jest kości. Możesz się tylko domyślać, snuć refleksje i otaczać ofiarę szeroko zrozumianym współczuciem. Tylko to nic nie daje, kompletnie. Słowa przelatują ci przez czaszkę, kondolencje świdrują ci umysł jedynie jeszcze głębiej drążąc w twoich wnętrznościach świadomość, że pod grząską, świeżo uklepaną glebą spoczywają ciała, których już nigdy nie zobaczysz, nigdy nie dotkniesz. Nigdy już nic, nigdy. Dlatego lepiej nic nie mówić, milczenie krzepi, gdy towarzyszy mu świadomość obecności drugiej osoby. Niezwykłej bliskości ulepionej z delikatnej i kruchej gliny porozumienia. Tymczasem w obronie Hattie biegał jakiś nadpobudliwy młodzian sądzący, że stają w szranki z Benem zdoła coś zrobić. Publicznie. Wśród gości. Szturchając Bena. No śmiech na sali. Nie musiał trząść się nad Harriett jak gdyby miała się rozpaść. Ona rozpadła się już dawno, wtedy, gdy dowiedziała się, że już nigdy nie poczuje ciepła Zaima obok siebie. Teraz tylko wylizywała się z ran, a okres rekonwalescencji jest zawsze długi. Zawsze cholernie za długi. Takie nadskakiwanie jej i próba wyręczania z wszystkiego mogła jej jedynie zaszkodzić. Wzbudzało to we mnie pewien nie smak, ale rozumiałem smarka, bo żeby wiedzieć pewne rzeczy trzeba wiele razy złamać nos i nabić się na drzazgi, a nawet jemu tego nie życzę.
Dlatego nie wydał mi się w żaden sposób dziwny ten cichy szept młodej wdowy. Bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że wbrew powszechnemu mniemaniu ona nie jest z porcelany. Po tym, co zdołała już przejść w życiu ciężko będzie komukolwiek wdeptać ją w ziemię. Największą niewiadomą był właśnie Jamie, który kołysał się niebezpiecznie na linie zdrowego rozsądku i szaleństwa. Kiwam więc tylko nieznacznie głową, aby potwierdzić, że usłyszałem i zrobię, co w mojej mocy, żeby go wesprzeć. Przecież doskonale pamiętam, że bez niego równie dobrze mógłbym się spalić. Chociaż w moim przypadku byłoby to o wiele bardziej dosłowne.
- Selino – zwracam się do przedstawionej przez Harriett kobiety, jako pierwszej. Z pierwszej chwili nie nazwałbym ich kuzynkami, chociaż zapewne to zasługa wilej krwi w żyłach jednej z nich. Poza tym ta drobna kobieta wyróżnia się niesamowitym wręcz wyrazem zacięcia i dumy, jakiego ze świecą szukać u większości kobiet w świecie magii, które nadal bez problemu upycha się w przyciasne suknie. Ta panna Lovegood widocznie niewiele robi sobie z tych konwenansów, bo jej strój, chociaż utrzymany w barwach żałobnych to nie trzyma się w żaden sposób panującej wśród czarodziejów kobiety. Nie utrzymuję jednak na niej wzroku dłużej niż kilka sekund, bo widzę, że każda chwila zwłoki będzie gwoździem do trumny, w którą zapewne już mnie w myślach upakowuje. – Aaronie – zwracam się już o wiele chłodniejszym tonem do chłopaka. Więc ten wierny golden retriever to także kuzyn. Cóż, w takiej sytuacji oddalam lekko swoje wcześniej zarzuty. Rodzina ma w zwyczaju reagować nadzwyczaj raptownie na krzywdę wyrządzaną swoim członkom. Przynajmniej Włosi, przynajmniej mój ojciec tak robił, gdy jeszcze mogłem tytułować go tym słowem.
Kolejna uwaga Benjamina jak zwykle jest bezbłędnie, w punkt nie na miejscu. Jeśli ktoś powinien wiedzieć to na pewno on, że w moim towarzystwie poruszanie tematu, czy ktoś zasługiwał na śmierć, czy też nie jest dosyć kiepskim tematem. Rzucam więc tylko na niego spojrzenie spod uniesionych brwi. Nie jestem pewien, czy wychwyci ten niemy przekaz, bo zapewne w tym momencie głównie jest zaślepiony swoim gniewem i odgrywaniem roli patentowanego durnia. Powinienem zabrać mu tę szklankę, ale nie chcę się szarpać z jego poczuciem dumy. Ruch Aarona natomiast podnosi moją czujność do maksimum i skierowuje moją uwagę na zupełnie inne tory. Jestem zaskoczony ruchem nowo poznanie Lovegoodówny, która bez zawahania wskoczyła pomiędzy dwóch niemałych mężczyzn, którzy nieuchronnie zmierzają do starcia się na pięści. Nie żebym pochwalał skupianie na naszym śmiesznym towarzystwie większej uwagi, ale w tym szaleństwie jest metoda. Wsłuchując się w pełne spokoju słowa Hattie zaciskam mocniej palce na ramieniu przyjaciela, bo wiem, że równie dobrze mogą odnieść na nim zupełnie odwrotny skutek. Mam nadzieję, że odrobiona bólu obudzi jego przytępione zmysły. Przecież to oczywiste, że jeszcze nie wytrzeźwiał, widziałem go nie raz w takim stanie. – Nie zniżaj się do poziomu gówniarza, Ben – warczę cicho, tak, aby inni dosłyszeli jedynie szmer z naszej prawie dwumetrowej wysokości, ale jednocześnie cały czas przesuwam wzrok po wyostrzonym przez gniew licu Seliny i nabuzowanym adrenaliną Aaronie. Wiem, co czuje, przed walką każdy czuje to samo. Nie wiem jak to się skończy, ale jeśli zaczną się bić to i tak stanę obok Bena. Szkoda tylko białego garnituru.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Ogród
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach