Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia [odnośnik]08.01.16 3:05

Sypialnia

Sypialnia. Każdy wie do czego służy. Jest to dość przyjemne i całkiem przytulne miejsce, w przeciwieństwie do salonu urządzone w dość jasnych i ciepłych barwach. Ściany są pomalowane na jasny kolor i upstrzone obrazami oraz oprawionymi w ramkę ruchomymi zdjęciami z krajobrazami, przypadkowymi ujęciami miasta, a także z bliskimi mu osobami. Miejsce, gdzie Bennett śpi i czasem wcale nie ma ochoty stąd wychodzić (tak, to możliwe, że ten pieprzony pracoholik czasem ma ochotę zostać w łóżku). Prócz łóżka mieści się tu także stara, skrzypiąca szafa oraz półki z kolejnymi książkami. Jakby te w salonie mu nie wystarczyły.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sypialnia [odnośnik]08.01.16 19:46
Cholera.
Cholera.
C h o l e r a.

Chciała, by ta godzina przypominała wieczność. By mogła odczuć odliczanie każdej sekundy, aby czas wokół niej płynął powoli, dostosowując się całkowicie do jej zamierzenia. Potrzeby ochłonięcia. Konieczności. Ale czym się znowu przejmowała? Czy samym faktem, że ją o b s e r w o w a ł? Dopiero potem, gdy się rozstali, zacisnęła mocno dłonie w pięści, przyprawiając kłykcie o możliwie największą bladość. Ale była głupia. Maksymalnie głupia. Dlaczego nie mogła patrzeć na to z dystansem?
Dlaczego wciąż t o istniało?
Roztrzęsiona wewnętrznie, miała nadzieję, że nie wziął do siebie jej nagłego zaskoczenia. Automatycznego rozwarcia oczu i nierozumnie rzuconego wzroku, pełnego zwykłego zszokowania, kiedy usłyszała padającą z ust uwagę. A potem miała godzinę, aby dojść do ogłady, doprowadzić się do poprzedniego, pozornie poukładanego stanu i w spokoju spełnić swój obowiązek. Pomóc sowie, która może być chora. Ot, cała filozofia. Znała swoją rolę i błagała zdrowy rozsądek, by na nowo obdarzył ją swoją spokojną aurą. Wbrew pozorom była osobą, która mimo marzeń i bogatej wyobraźni, nade wszystko starała się kierować wyciąganymi przez rozum wnioskami. A on jej podpowiadał jedno. Nie możesz brać tego do siebie.
Weszła powoli do środka; nie okazywała specjalnego zainteresowania wnętrzem, nie rozglądała się po przedmiotach, nie poddawała dogłębnej analizie, tylko bez większego wzruszenia skierowała swoje kroki we wskazane miejsce. Nie minęło długo, a dostrzegła sowę, która wpatrywała się w nią wyjątkowo dużymi oczami, w których zdawała się kryć niezwykle osobliwa bystrość.
- Uszatka. - Zauważyła niemal od razu, szepcząc cicho; nie wiadomo już, czy sama do siebie, czy wyłącznie zwracając się do niego w charakterze oznajmienia faktu.
- Piękna - skomentowała, chwilę potem żałując, że w ogóle odezwała się słowem na ten temat. Nie chciał, żeby coś sobie pomyślał. Poza tym, nie przyszła tu jej podziwiać. Miała zupełnie inny cel.
- Już sprawdzam, co jej dolega - powiedziała już oficjalnym tonem, przybliżając się do zwierzęcia. - Czy coś jeszcze się wydarzyło, czy po prostu jest taka markotna?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]09.01.16 16:49
Ile zamieszania potrafił wywołać zaledwie kilkoma słowami. I nie był tego kompletnie świadom. Jak zwykle pozostawał w błogiej nieświadomości. Tak głupi, tak nierozsądny, tak egoistyczny... Nieświadomie siał zamęt i spustoszenie u biednej Zoe, która jeszcze długi czas próbowała to wszystko poukładać, przywrócić do stanu pierwotnego. Całe szczęście była w tym dobra. Bardzo dobra. Cholernie dobra. Na tyle, że Alan nigdy niczego nie zauważył. A nawet na tyle, że założona przez nią maska spokoju i obojętności dawała mu całkowicie mylny obraz jej osoby. A czasem nawet podpowiadała mu rzeczy tak mylne, tak niezgodne z prawdą, że sama Zoe zaśmiałaby się w głos, gdyby usłyszała to. Czasami myślał, że Grace po prostu go nie lubi. Jakże głupie i mylne.
Ale w tym momencie nie mógł się tym przejmować. W tym momencie chciał po prostu pomóc Sulli. Martwił się o nią. Choć była kapryśna, choć często sprawiała kłopoty kochał ją na tyle mocno, na ile można kochać zwierzaka. Była jego wierną towarzyszką i niczym kot potrafiła wyczuć kiedy miał dobry, a kiedy zły dzień. Zawsze wtedy była przy nim, siadała mu na ramieniu i przytulała się do niego. Dlatego chciał jej pomóc. Chciał aby ktoś ją obejrzał. Nawet jeżeli nic jej nie było.
Razem z Zoe przyszli do jego mieszkania. Nieświadom uczuć nią targających przyprowadził ją tu. Do swojego mieszkania. Do swojej sypialni, w której aktualnie przebywała Sulla. Zazwyczaj zapewne poleciałaby i usiadła mu na ramieniu uradowana, że wrócił. A potem nastroszyła się na obcą kobietę przyprowadzoną do domu. Zazdrośnica. Tym razem Sulla jednak siedziała na swoim miejscu i wielkimi oczami patrzyła się prosto na Zoe. Gdy ta się zbliżyła - sowa jedynie schowała łepek i wydała z siebie niezidentyfikowany dźwięk. Wyglądało to tak, jakby się bała.
- Najpierw przestała przylatywać za mną do szpitala. Parę dni potem przestała jeść. A teraz widzisz jak się zachowuje. To nie jest dla niej normalne. Zazwyczaj zaczęłaby się złościć, że przyprowadziłem obcą kobietę do domu. Nie toleruje kobiet poza Eileen i moją mamą. - Wyjaśnił. Przystanął obok i obserwował. - Chcesz może herbaty? Albo może jesteś głodna?
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sypialnia [odnośnik]11.01.16 22:19
Starała się o tym nie myśleć. Im mniej myślała tym lepiej. Nie chciała dopuszczać do siebie wątpliwości, na nowo miętosić zalegające w głowie wspomnienia, odkopywać leżące gdzieś pod kurzem czasu uczucia (jednak wciąż świeże?), łudząc się, że przecież minęły, całkowicie przestały być obecne. Starała się nie myśleć, że to j e g o mieszkanie, że jest w j e g o sypialni, że w ogóle ją zaprosił. Przecież tu nie o to chodziło. Jej myśli powędrowały jednak mimowolnie ku sowie, bacznie obserwując każdą reakcję zwierzęcia. Przez moment zrobiło jej się szkoda Sulli. I Alan w tym przypadku nie miał nic do rzeczy.
- Ach, czyli zostałabym podziobana. Chyba, że nie jesteś taka zła, co? - spytała nieco weselej, lecz nie zamierzała wyciągać ku sowie ręki. Choć musiała przyznać, że potrzeba pogłaskania jej pięknych, zapewnie niezwykle miękkich piór, była niezwykle silna. Zmrużyła oczy, jakby ewidentnie nad czymś rozmyślając. Teraz należało ubrać spostrzeżenia w logiczną całość i... Wyjść? Zapewne tak, wrócić do dawnej rzeczywistości, jakby nic w ogóle nie miało miejsca.  - Nie jadła niczego podejrzanego? Moim zdaniem, przyczyną może być zatrucie. Nie mówię, że groźne, ale jednak. Tylko wiesz, to moja opinia - oznajmiła luźnym tonem, tym razem kierując swoją uwagę na mężczyznę. Może miała jakąś wiedzę, może należała do Ravenclawu, ale nigdy nie uznawała siebie za najwyższy autorytet i liczyła się ze zdaniem innych. Miała jednak nadzieję, że inni również liczyli się z jej zdaniem. Mimo tego życie zdawało się ją uczyć, że w większości sytuacji było zupełnie inaczej. Rozgoniła jednak nadmiar krążących po głowie spostrzeżeń, nagle zdekoncentrowana padającym pytaniem. Co on sobie myśli? Jak bardzo chciałaby wiedzieć. Odwróciła niemal momentalnie głowę.
- Coś ty. Przyszłam do twojej sowy. Trzeba jakoś temu zaradzić - odparła, starając się to uczynić możliwie najbardziej miękko. Luźno i naturalnie, w końcu jej słowa były podyktowane tylko i wyłącznie szczerością.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]23.01.16 14:31
Dla niego nie było to nic niezwykłego. Ot, zaprosił znajomą z pracy do mieszkania, aby przyjrzała się jego chorej sowie. Gdyby jednak powtórzył sobie ów zdanie w głowie, zapewne dostrzegłby fakt, że w samym brzmieniu wypadało ono dość dziwnie. Całe szczęście Bennettowi nie to było teraz w głowie. Stał i przyglądał się Zoe oraz Sulli, która nieufnie i ze strachem wpatrywała się w kobietę. Uśmiech sam wpełzł na jego twarz, gdy Grace odezwała się do zwierzęcia. Słowa te, choć proste i wcale nie nadzwyczajne, wydały mu się bowiem przepełnione wyjątkową delikatnością, dobrocią i miłością do zwierząt. Podszedł bliżej i wierzchem palca wskazującego przejechał kilka razy po łepku sowy, która przymknęła oczka i wyciągnęła lekko główkę, prosząc o więcej pieszczot.
- Jest niezwykle kochanym stworzeniem. - Powiedział, patrząc prosto na sowę i dalej smyrając ją po łepku. - Nie bój się, gdyby chciała Cię podziobać, zrobiłaby to. - Odparł, odruchowo wręcz schylając się, by sięgnąć po dłoń Zoe. Jego dłoń była znacznie większa od jej dłoni, przekrywając ją niemal w całości, kiedy ściskając palcami jej skórę przysuwał rękę kobiety w stronę zwierzęcia. Sulla schowała łepek, pisnęła cicho, ale gdy posmyrał ją palcem po piórkach stała się bardziej ufna. Nakierował dłoń Zoe tak, by palcami dotknęła miękkich piórek sowy. Niezwykle miłych w dotyku i wręcz upraszających się o więcej. A sowa zdawała się coraz bardziej przekonywać do nieznajomej osoby. Może to wina choroby, a może dostrzegała miłość do zwierząt, która tkwiła w kobiecie?
- Bardzo możliwe, że zjadła coś - stwierdził po krótkim namyśle, kiedy Grace zastanawiała się nad zatruciem. - Ona często znosi różne dziwne rzeczy. Zdechłe szczury, myszy i inne śmieci. Może coś z jakąś myszą było nie tak? - Spytał. - W takim razie jak jej pomóc? - Dodał, spoglądając na nią z nadzieją w oczach. Zamilkł, kiedy odpowiedziała mu, że przyszła tutaj dla sowy, nieświadomie utwierdzając go w przekonaniu, że chyba za nim nie przepadała. Bennett zaczął czuć wyrzuty sumienia, że ją tu zaprosił, w swoich myślach już przeinaczając wszystko tak, że uznał to za nieświadome zmuszenie jej przez wykorzystanie słabości do zwierząt.
- Źle zrobiłem... - mruknął bardziej do siebie niż do Zoe. - Trzeba mi było w ogóle nie pytać. Nie chcę słuchać żadnego ale, idę po ciastka i herbatę. - Odparł nieco bardziej pewnym siebie tonem, który wskazywał na to, że wszelkie protesty niewiele by wskórały. I wyszedł z sypialni, udając się do kuchni, gdzie zajął się przyrządzaniem ciepłego napoju.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sypialnia [odnośnik]25.01.16 8:29
Mogła nie być już tą samą, nieśmiałą dziewczyną, która chodziła ze spuszczoną głową i wiecznie wbitym w podłogę wzrokiem - ale jej pewność siebie w jednym momencie wyparowała, opuściła ją, całkowicie przestając istnieć. Nie wiedziała już, który obraz jest prawdziwy; nie była pewna, patrząc na sylwetkę mężczyzny jak mozaikę złożoną z różnych elementów, podszytą wiedzą na temat różnych faktów, przywołującą dziesiątki mniej lub bardziej odległych wspomnień.  I nie umiała określić, kogo właśnie ma przed sobą - tego, wytworzonego zgodnie z obrazem jej własnych myśli, przypominającego już przedawniające się czasy Hogwartu, czy może wyłącznie kolegę z pracy, który w ramach interesu próbuje stać się zwyczajnie miły.
Merlinie, kompletnie nie potrafiła go rozgryźć.
Nie umiała. Stawała przed ścianą, mogła walić głową w mur, ale nie potrafiła przez niego przebrnąć. Czy można być takim prostym i jednocześnie niezwykle w swojej prostocie skomplikowanym, niemal jak jakaś niedostępna tajemnica? Nie, mimo wszystko nie doszukiwała się w jego tonie głosu niczego ponad to, co zwykło być w nim odbierane; nie posądzała go o żadne gry, w jakie sama średnio lubiła się bawić. Na pozór miała sytuację pod kontrolą, potrafiła wszystko sobie wytłumaczyć - lecz każde kolejne zachowanie Alana, było dla niej konkretnym szokiem; zaskoczeniem, które usiłowała stłamsić w szarości swoich tęczówek, kiedy poczuła pod opuszkami palców miękkie chorągiewki piór uważnie obserwującego ją zwierzęcia. Rzeczywiście, były tak delikatne, jak sądziła. Nie chciała dać się jednak ponieść tej chwili, choć w gruncie rzeczy uśmiechnęła się lekko. Należało jednak przejść do samych konkretów.
- Hm - zaczęła, jeszcze przez moment dokładnie się zastanawiając. - Myślę, że to prawdopodobne. Mogę sporządzić dla niej coś, co przyspieszyłoby powrót do zdrowia. - Odwróciła się do niego, lustrując jego twarz wzrokiem, lecz nie darząc przy tym zbędną nachalnością. To nie było w jej stylu. I nie było również, by odstawiać wielką sytuację, by zrobić ostatecznie łaskę lub zamknąć za sobą drzwi z hukiem. Bez przesady, poza tym, wszelakie konflikty zwyczajnie ją męczyły. Zmrużyła nieco oczy, kiedy się odwrócił i mruknął, że nie ma ochoty słyszeć żadnych zaprzeczeń.
Co on sobie myśli?
Zapewne nic, choć nie było to dla niej satysfakcjonującą odpowiedzią. Bez sensu. Wszystko właśnie takie było, zupełnie niepojęte. Chętnie przedostałaby się - gdyby tylko istniała taka możliwość - do umysłu Bennetta i poznała całość krążących po nim rozważań. Ale z drugiej strony nie istniała potrzeba wzniecania paniki. Westchnęła tylko cicho, niewiele odbiegając od towarzyszącego jej wcześniej nastroju.
- Uparłeś się - zauważyła, choć nie było to akurat ironicznym wytknięciem. Raczej zwyczajnym oznajmieniem, które nie chowało w sobie żadnej urazy. Nie lubiła wodzić nikogo za nos i miała nadzieję, że vice versa.  - Choć pewnie powinnam ci odmówić - powiedziała nieco cichszym tonem od poprzedniego. Ale nie ruszyła się. Czekała na to, co miało nastąpić. Po prostu czekała, najwyżej potem będzie żałować, że w ogóle zdecydowała się zjawić w progach jego mieszkania. Zresztą - i tak zaraz sobie pójdzie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]26.01.16 21:34
Nie pogrywał w żadne gry, nie przeszło mu to nawet przez myśl. Był bardziej prostą osobą, niż Zoe mogła przypuszczać. Zwłaszcza, że najwyraźniej miała tendencję do idealizowania go, myślenia o nim w sposób na tyle przesadny, że aż momentami mocno odbiegający od prawdy. Dodawała mu skrzydła, aureole i wiele innych, szlachetnych rzeczy, których on nie posiadał. Był dobrą osobą, zgadza się, ale nie był idealny, a posiadał wiele wad, o których ona nie miała pojęcia. Całe szczęście pogrywanie w jakieś gierki nie należało do nich. Czyż tego typu zabiegi nie były poniekąd małym znaczkiem rozpoznawczym kobiet?
- Tak myślałem, że chciałaś jej dotknąć. - Odezwał się cicho, przerywając trwającą od jakiegoś czasu ciszę. Jego głos, dużo niższy niż można by się było spodziewać na pierwszy rzut oka w jego stronę, chwilę rozbrzmiewał dookoła, rozchodząc się falą po całym pomieszczeniu. Było to reakcją na ten nikły uśmiech, który dostrzegł kątem oka. Rzadko widział jak Zoe się uśmiechała, ale musiał przyznać, że był to widok niezwykle uroczy, powodujący miłe uczucie ciepła rozlewające się w sercu oraz odruch odwzajemnienia ów uśmiechu. - Powinnaś mówić wprost czego chcesz. Ciężko Cię rozgryźć. - Mruknął zaraz, właściwie bez zastanowienia. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co tak właściwie powiedział, że mogło być to niewłaściwe, lub źle zabrzmieć. Puścił jej dłoń i odwrócił na chwilę wzrok, wbijając szaro-zielone tęczówki w jakiś nic nie znaczący punkt. Spojrzał na nią dopiero, gdy odezwała się. W milczeniu pokiwał głową, wyginając wargi w lekkim uśmiechu pełnym wdzięczności.
- Dziękuję. Chciałabyś skorzystać z mojego kociołka, czy mógłbym odebrać to jutro w pracy? Osobiście mogę nie mieć odpowiednich składników. - Zaproponował. Spojrzał na Sullę, która chyba nadal była nieco wystraszona faktem, że dotykał ją ktoś obcy. Pogłaskał ją po łebku, jak zwykle powodując niemałe zadowolenie u sowy. Sulla naprawdę zachowywała się niczym zakochana w Alanie kobieta. Odsunął się od niej w tym momencie, kiedy stwierdził, że przyniesie poczęstunek wbrew temu, co mówiła Zoe. Uśmiechnął się z rozbawieniem, ale również ze swego rodzaju zadziornością, kiedy westchnęła.
- Oczywiście. Co ze mnie za gospodarz, skoro nie poczęstuję gościa chociażby herbatą? - Mruknął, po chwili wychodząc z pokoju. Przygotowanie wszystkiego nie trwało długo. Magia była tutaj bardzo pomocna, bowiem znacznie przyspieszała cały proces gotowania wody. Bardzo szybko kubki wypełnione ciepłym napojem znalazły się na blacie stolika w salonie. Podobnie jak naczynie wypełnione ciastkami. Para przyjemnie unosiła się do góry, blednąc im wyżej się znajdowała, aż w końcu całkowicie znikając. To także było na swój sposób magiczne.
- Skoro w tej chwili i tak jej nie pomożemy, pozwólmy jej spać. Ja zapraszam Cię do salonu. - Odezwał się, kiedy znalazł się w drzwiach sypialni, gdzie zostawił Grace. Chyba, że już wcześniej poszła za nim - wtedy coś takiego w ogóle nie miało miejsca. Tak czy owak, kiedy znaleźli się już w salonie, Bennett wskazał dłonią na jeden z kubków. - Częstuj się, śmiało - zachęcił. Dopiero teraz rozejrzał się po pokoju, zdając sobie sprawę jak bardzo zabałaganiony był. Książki różnego rodzaju znajdowały się właściwie wszędzie, nie tylko na półkach jak być powinno. Sprzątnął kilka i odłożył na miejsce. W międzyczasie sięgnął po ciastko. Oparł się biodrem o jakąś szafkę i w milczeniu przyglądał się Zoe, obracając je w palcach i co jakiś czas odgryzając kawałek.
- Chyba za mną nie przepadasz, co? - Mruknął cicho, jakby sam do siebie. Po chwili uśmiechnął się przepraszająco. - Wybacz. Nawet jeśli zdawałem sobie z tego sprawę, ściągnąłem Cię tutaj, wykorzystując Twoją słabość do zwierząt. To trochę nie fair. - Zagryzł ciastko, ponownie rozlewając po pokoju milczenie. - Ale nie miałem się do kogo zwrócić w tej sprawie, a zbyt kocham tę skrzydlatą złośnicę, by być obojętnym na jej los.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sypialnia [odnośnik]29.01.16 22:36
Co za człowiek. Już sama nie potrafiła określić, jakie uczucia konkretnie jej towarzyszą. Były mętne, niejasne, spowijały ją mglistymi tumanami. Zadowolenie? Zniesmaczenie? Zwyczajny, tak bardzo ludzki zawód? Przygryzła nieznacznie wargę, nadal nie zmieniając kąta swojego spojrzenia. Oczywiście. Podobno to ona mówi niejasno. Bywały momenty, że zastanawiała się, co właściwie tutaj robi. Błądziła w sytuacji, błądziła i zastanawiała się, rozważając każdy element wydarzenia. Cicho rzuconą uwagę obeszła bez większych ekscesów, chcąc zostawić ją za sobą i unikać możliwych między nimi zgrzytów. Postanowiła, że sama przyrządzi ten eliksir, a także wręczy go jutro w pracy. Etapy formalności zostawiła za sobą.
Nie była jednak pewna, czy powinna się z tego faktu cieszyć. Formalność zabierała jej bezpieczne schronienie, nadal pogłębiała wciąż obecne, wręcz nękające ją u c z u c i e. Ale zdołała do jego brzemienia przywyknąć, co więcej, nie zamierzała tak łatwo się poddawać. Nie będzie chować się w mysią dziurę ani uciekać, zgrywać inną niż była w rzeczywistości. Nie. Nie ma zamiaru więcej wytykać sobie błędów - wystarczająco dużo wniosków zdołała wyciągnąć z lat minionych, by teraz ponownie je powielać. Po prostu działała. Była koleżanką, znajomą z pracy. To nic dziwnego, nic hańbiącego, nic... No właśnie. Nic, czym należałoby się nadto przejmować. Ruszyła do salonu; omiotła go spojrzeniem bardziej wnikliwym od poprzedniego, zatrzymując co jakiś czas wzrok na poszczególnych, znajdujących się w nim przedmiotach. Z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych konkretnych emocji, poza przytłumioną serdecznością i ciągle darzoną rozmówcę uwagą. Mogła powiedzieć, że nie jest głodna, ale ostatecznie postanowiła wziąć do ręki ciastko. I, kiedy właśnie zdołała odgryźć jego kawałek, omal się nie zakrztusiła.
Kolejne pytanie zupełnie zbiło ją z tropu.
- Kto powiedział, że nie przepadam? - zapytała, kiedy cudem unikając głośnego kaszlu, zdołała w końcu przełknąć przekąskę. Nawet nie poczuła jej słodkiego smaku, całkowicie skupiona na czymś innym. - Przecież nic o tobie nie wiem - dodała nagle, tonem nadal balansującym na granicy spokojnej neutralności. Ale nie, nie była niemiła. Była s z c z e r a i nigdy nie widziała przyjemności w sztucznym kamuflowaniu swojego nastawienia.
- Przyszłam, bo chciałam. Nic nie wykorzystałeś - odpowiedziała spokojnie lecz przy tym stanowczo. Chciała jakoś poprawić zagęszczającą się nieprzyjemnie między nimi atmosferę. Przywołała na twarzy lekki uśmiech, tłumacząc: - Troszczysz się o zwierzęta, to dobrze o tobie świadczy. - Starała się taka być. Lekka, płynna, poddająca się biegowi chwili, jednocześnie sama ją wyznaczając. Przecież tu nie chodziło o wrogość, o pogłębienie dystansu. Zwracała się bezpośrednio jak człowiek do człowieka. - Widzisz, prędzej cię polubię niż odwrotnie. Chyba nie masz nic przeciwko? - zagaiła nieco rozbawiona tym faktem. Czyżby przesadziła? Zastanowiła się zaledwie przez ułamek sekundy, dalej tylko oczekując jego reakcji. Ale, przecież, to chyba nie było nic złego. Nie mogło być.
- Sporo książek - zauważyła nagle, choć było to wiadomym od samego początku. Skoro rozmowa została zainicjowana, nie należało jej pozwolić się doszczętnie zepsuć.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]16.02.16 1:04
Dopiero kiedy padło pytanie z jej ust zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma dobrego argumentu, który potwierdzałby jego teorię, jakoby Zoe miała go nie lubić. Miał jedynie przeczucie podpierane osobistą obserwacją, a także zmartwieniem. Nikt nie lubił być nielubiany. Zwłaszcza tak dobra i towarzyska osoba jak Bennett. I jeszcze zwłaszcza jeśli ów osobę zapraszało się do siebie prosząc o pomoc i dopiero z opóźnieniem zdawało sobie sprawę z tego, że ów osobie mogło się to nie podobać, lecz nie odmówiła z grzeczności. To wszystko go martwiło, powodowało nieprzyjemne uczucie krążące gdzieś w okolicy jego żołądka. A więc musiał podjąć ten temat, musiał. Jej słowa jednak nieco zbiły go z tropu, sprawiły w zakłopotanie. Zwłaszcza, że miała w tym sporo racji. Nie znała go, tak samo jak on nie znał jej. Jak więc mógł stworzyć taką teorię, kiedy nie miał ku temu mocnych podstaw? Ano najwyraźniej mógł.
- Niby tak, niby masz rację. - Zaczął niepewnie. Odwrócił wzrok, nieco niezręcznie czując się w rozmowie, którą przecież sam rozpoczął. Westchnął, przejeżdżając dłonią po swoich włosach od samego czoła po kark. - Ale zachowujesz się w stosunku do mnie nieco inaczej niż do innych pracowników szpitala. Jakbyś mnie unikała lub nie czuła się dobrze w moim towarzystwie. - Wyjaśnił. Mruknął coś pod nosem zdając sobie sprawę z tego co wygadywał i jak to wszystko brzmiało. Żałował, że nie potrafił cofać czasu, choć była to sytuacja dość nieszkodliwa. Westchnął nieco głośniej. - No nic. Nie było tematu, dobrze? - Poprosił. Całość wypadała dość niezręcznie i był pewien, że ona czuła się podobnie. Dlatego właśnie zaproponował zmianę tematu. W jego mniemaniu tak było lepiej.
- Może nie uogólniajmy, że o zwierzęta. Troszczę się po prostu o Sullę. Choć to być może dlatego, że nigdy nie miałem okazji, by troszczyć się o jakiegoś innego zwierzaka niż o nią - przyznał, wzruszając ramionami. Mimo wszystko jednak to stwierdzenie wywołało uśmiech na jego ustach, który posłał w stronę Zoe mając nadzieję, że go nim zarazi. Uśmiech był przecież zaraźliwy, prawda? A on lubił gdy kobiety się uśmiechały.
- Ależ oczywiście, że nie! Bardzo mnie to raduje! - Przyznał szczerze, a kąciki jego ust uniosły się jeszcze bardziej. Tak niewinne słowa, tak pozornie mało warte. Łatwo było go ucieszyć. Już znacznie spokojniejszy usiadł na krześle i również sięgnął po ciastko. Chrupał je powoli, wędrując wzrokiem po grzbietach większości książek znajdujących się w tym pomieszczeniu. A było ich całkiem sporo.
- Większość to książki medyczne. Niektóre dotyczą medycyny w świecie mugoli. Jest też kilka powieści, ale jestem tym dziwnym typem człowieka, który woli naukowy żargon niż książki z fabułą - dodał, uśmiechając się jakby sam do siebie. Czy był dziwny? Tak, z pewnością wyróżniał się pod kilkoma względami od innych. Ale czy było to złe? Na te pytanie nie potrafił już odpowiedzieć.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sypialnia [odnośnik]16.02.16 12:44
Czasem miała ochotę, by niektóre zdania (i wydarzenia) w ogóle nie miały miejsca. Po prostu przeminęły, bez pozostawiania jakichkolwiek śladów w pamięci, bez doświadczeń - i bez tych bolesnych, wciąż rozpościerających się w umyśle wizji. Słowa wypowiadane przez Alana dziwiły ją z każdą chwilą jeszcze bardziej - ona? Odstraszająca? Unikała go? Słysząc te uwagi, mimowolnie jej wzrok chciał być utkwiony w podłodze.
Jak niewiele wiedział.
Jak nic nie wiedział.
Tylko jedno pytanie krążyło między nimi - może to ona robiła coś nie tak? Może powinna inaczej patrzeć na to wszystko? Cóż, wyglądało na to, że była to dobra chwila, aby odświeżyć spojrzenie na ich... relacje, czy jakby tego inaczej nie określić.
- Niech będzie. - Skinęła głową, kwitując temat bez większych emocji w głosie. Należało spróbować od nowa. Nie liczyła na nic wielkiego, choć postanowiła teraz, że cokolwiek się wydarzy - nigdy więcej nie dopuści, by miało w tym swój udział nieporozumienie. Na pewno.
- To dobrze - odpowiedziała, odwzajemniając również jego uśmiech. Skoro tak wszystko zaczynało wyglądać, to... Naprawdę dobrze.
Alan wydawał się jej bardzo zapracowanym człowiekiem. W pracy widywała go niemal zawsze pochłoniętego jakimś zajęciem - o ile widywała, bo jak zaznaczył, podobno zwykła go unikać. Nie, dość, mieli przecież do tego nie wracać. Ona również lubiła nieść pomoc ludziom, lecz w trakcie rozmowy odkrywała, jak bardzo są od siebie różni. Nie potrafiła określić tej odmienności, którą odczuwała - najprawdopodobniej podświadomie - lecz niezaprzeczalnie obecnie w każdym geście, ruchu czy sposobie bycia. Ale czy mieli coś wspólnego? Czy mogli w ogóle o czymś porozmawiać? Ziarno obawy zaczęło kiełkować we wnętrzu serca, lecz póki co zdołała je skutecznie zagłuszyć. Oboje byli uzdrowicielami i chcieli pomagać innym. I Alan... wydawał się szczery, autentyczny. Nie miała, podobnie jak on, miała nadzieję, udawać kogoś innego niż jest w rzeczywistości. Jej wzrok przewędrował jeszcze raz po książkach, których bogactwo do tej pory robiło na niej wrażenie.
- Nawet w domu czytasz o medycynie. Fakt, mugole muszą mieć swoje techniki, by radzić sobie bez pomocy magii - stwierdziła, choć nie było to stwierdzenie pełne wyrzutu. - Czy... zajmujesz się czymś jeszcze? - spytała po chwili namysłu. I coraz bardziej odkrywała, że przecież nie ma na jego temat żadnego pojęcia.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]18.02.16 1:35
Nieporozumienie, niewiedza. Jak wiele mogły namieszać. Alan nie miał o niczym pojęcia, lecz zamiast tkwić na neutralnym polu, pozostając w nieświadomości wszystkiego, on powoli wychylał się w stronę nieporozumień, błędnie interpretując zachowanie Zoe, którym ta próbowała ochronić siebie i swoje serce. Ukrywała wszystko na tyle dobrze, że Alanowi nawet przez myśl nie przeszło, że mogła go darzyć sympatią znacznie większą niż ośmieliłby się przypuszczać. On zaś sądził, że kobieta wcale za nim nie przepada. Jakże mylnie potrafił czasem odbierać zachowanie innych ludzi! Aż dziw brał, że tak dobrze radził sobie z tym, kiedy w grę wchodziła praca. Ale kobiety... Cóż, kobiety zawsze były znacznie bardziej skomplikowane.
Nie uważał siebie za zapracowanego człowieka. Był to jednak najprawdopodobniej kolejny objaw choroby, na którą cierpiał - pracoholizmu. Nie ważne ile pracował i ile dni spędzał w Mungu - ciągle było mu mało, ciągle uważał, że może dać z siebie więcej. W tym wszystkim gubił się i gdyby ktoś zapytał go dlaczego tak dużo pracował, dlaczego tak robił - nie potrafiłby odpowiedzieć. Tak samo jak nie potrafił organizować sobie czasu, gdy miał zbyt dużo wolnego. Nigdy jednak nie zastanawiał się nad tym jak pracowali inni lekarze. Widywał ich w pracy, jednak nigdy nie obserwował pod kątem ilości czasu spędzonego w Mungu. Nie uznawał tego za potrzebne, nawet nie przeszło mu to przez myśl. Podobnie było z Zoe.
- Tak - mruknął cicho, kiwając głową, gdy wspomniała o tym, że nawet w domu czyta o medycynie. Jego wzrok już po chwili uciekł gdzieś i zatrzymał się w jakimś losowym punkcie. Alan przez chwilę ślepo wpatrywał się w niego, zastanawiając się nad czymś. Zdał sobie z czegoś sprawę, choć wcale nie brał tego zanadto do siebie. Już po chwili uraczył Grace spojrzeniem, a jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. - Czy to podchodzi już pod coś w rodzaju fanatyzmu? - Zapytał, choć było to poniekąd pytanie retoryczne. Nie musiała jednak tego wiedzieć.
- Właściwie to... - zamyślił się. Pogładził palcami ten niewielki zarost na swojej brodzie. Niedługo będzie musiał go przyciąć. - Trochę znam się na alchemii. Kiedyś próbowałem majstrować przy niej nieco i wynaleźć coś nowego, może jakiś nowy lek, ale już tego nie robię - zaczął. - Teraz chyba nie zajmuję się niczym konkretnym. Gdy mam wolne - czasem wyruszam w podróż. I mam aparat, więc zwykle wtedy robię dużo zdjęć. - Mówił, popijając ciepły napój z kubka. - A Ty? Czy Ty się czymś zajmujesz?
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sypialnia [odnośnik]22.02.16 20:35
Fanatyzm.
Zabawne określenie. Rzeczywiście, chwila wolnego należała się każdemu. Każdy musiał odreagować, poświęcić trochę czasu na swoje pasje i nie był to bynajmniej czas stracony, bo spędzony na czymś, co się lubiło, co niekiedy poszerzało horyzonty umysłu. Gdyby miała być zamknięta przez całe dnie i noce w Mungu, zmuszona do wyłącznego wykonywania swojej pracy, chyba by zwariowała. Na pytanie Alana odpowiedziała jednak lekkim uśmiechem - być może nieznacznie gorzkim, niekoniecznie typowo serdecznym, lecz trudnym do jednoznacznego rozszyfrowania. Jego opowieści dalszej wysłuchała zaś z ciekawością; nie odzywała się, pozwalała mu mówić, by sama mogła wyciągać konkretne wnioski, dowiadywać się na jego temat możliwie jeszcze więcej.
Nie powinna błędnie wyciągać wniosków. On nie powinien.
Nie znali się - tak oto brzmiała prosta w swoim stwierdzeniu prawda. Nie wiedzieli absolutnie nic na swój temat, jedno o drugich, wciąż błądząc między szlakami niedomówień i błędnie wyprowadzanych na przestrzeni czasu opinii. Tak właśnie to wyglądało. A teraz, ta chwila - sowa, której należało pomóc, choć zarazem zwyczajna, mogła sprowadzić na prawidłowe tory ich relacje. Z jednej strony, dawała nadzieję; z drugiej, po prostu cieszyła się z jej istnienia. Z upływającego czasu, nieubłaganie, który wciąż odliczał i sygnalizował, że do zakończenia jest coraz bliżej. Teraz jednak nie chciała o tym myśleć. Chciała skończyć to, co zaczęła. Zaczęli (?). I chciała pozostać przy tym w całości sobą.
- Wiesz przecież - przyznała z lekkim, ciepłym uśmiechem, kiedy usłyszała padające w jej kierunku pytanie. - Zajmuję się zwierzętami. - Od zawsze. Tak, jeszcze wcześniej, zanim zdołał ją zobaczyć, zanim przegonił prześladujących ją Ślizgonów. Zmieniała się, dojrzewała, lecz zwierzęta zawsze były przy niej. I może dzięki nim mogła się zmienić, dzięki nim zawsze znajdywała moment błogiej samotności, odcięcia się od przykrych spojrzeń niektórych ludzi. Samotności spędzanej z naturą - właściwie nie samotnej, bo przecież z przebywaniem w towarzystwie żywych istot, niekiedy bardzo pojętnych. I nadal wierzyła, że kiedyś zdoła zostać hodowcą hipogryfów.
- I ktoś musi pilnować ojca, który całe życie by szukał nowych gatunków stworzeń - dodała z rozbawieniem, lekko uchylając tajniki swojego życia. Choć akurat w tym nic tajnego nie było; każdy, kto choć słyszał o jej ojcu, od razu miał wyrobioną opinię. Ach, to ten wariat. Kochała go, podobnie jak kochała matkę, lecz momentami zdawał się przesadzać. Zapominał nawet o jedzeniu, rozmyślając na temat takich czy innych istot.
- Będę się zbierać - oznajmiła nagle, niemal automatycznie; z początku odczuwając wrażenie, że te słowa nie wydostały się z jej własnego gardła. Nie należały do niej. Ale w rzeczywistości, były dobrze wyważone - najwyższa pora, nie było najmniejszego sensu tego przedłużać. Tak przynajmniej w tym momencie się jej wydawało.

| koniec
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]02.01.17 22:07
17.04

Denerwowała się tą wizytą. Ale nie mogła jej już dłużej odkładać. Musiała w końcu pojawić się u Alana. Wiedziała, że mężczyzna prawdopodobnie strasznie się denerwuje. Znała go, przecież on tak mocno się wszystkim przejmował. A ona, od czasu gdy pożegnali się po tamtej magicznej kolacji w lodowej restauracji, nawet się do niego nie odezwała. Nie wysłała mu sowy z podziękowaniami jak to powinna zrobić kobieta, gdy mężczyzna gdzieś ją zabierze (przynajmniej jej zdaniem). Zachowywała się zupełnie tak, jakby jej się nie podobało! Doskonale o tym wiedziała. Ale musiała sobie wiele rzeczy przemyśleć. Naprawdę wiele. W końcu nie na co dzień przytrafiały się człowiekowi tak cudowne rzeczy jak tamta kolacja i pocałunek. Florka już od pewnego czasu czuła pociąg do tego mężczyzny - no bo spójrzmy prawdzie w oczy. Był przystojny, w jej wieku, niezwykle troskliwy, czuły. Ktoś inny wskazałby Alana jako dobrą partię również ze względu na jego dobrą i pewną pracę - w końcu uzdrowiciele z konkretnymi specjalizacjami zarabiali całkiem nieźle. Szczególnie gdy specjalizacje te obejmowały w dużej mierze czystokrwistą arystokrację.
A chociaż Florence już pierwsze miłostki w życiu miała za sobą, i tak czuła się niezwykle zawstydzona - niczym jakiś podlotek! A przecież była już kobietą, inne w jej wieku czasem chowały już dwójkę albo i trójkę dzieci.
Potrzebowała więc czasu by zebrać myśli. I uspokoić się. Bo ilekroć wracała wspomnieniami do tamtego wieczora, robiła się czerwona jak piwonia i nie wiedziała gdzie oczy podziać. Już nawet brat to zauważył, chociaż starała się to jakoś przed nim ukrywać - nadal nic nie powiedziała mu o swoim księciu. Przede wszystkim dlatego, że sama nie była niczego pewna. Jednakże jakiś krok... należało podjąć.
Florence w końcu więc zjawiła się przed domem Bennetta... z niemalże takim samym mętlikiem w głowie jak przed trzema dniami. Wcale nie była pewna czy jest gotowa się znów z nim spotkać. Jednakże kiedy już zrobiła pierwszy krok w kierunku jego mieszkania, inne jakimś sposobem przyszły całkiem łatwo. Otworzyła drzwi kluczem - tym który jej dał na odchodne po kolacji. Ale mimo że przecież miała pozwolenie by tu być, czuła się nieswojo, przemierzając korytarze. Zerknęła do kuchni i salonu, jednak tam było pusto. Odnalazła Alana w sypialni, leżącego na łóżku i czytającego. Gdy zobaczyła mężczyznę, momentalnie musiała spuścić wzrok. Doprawdy, od kiedy ona jest taka wstydliwa? Florek by się uśmiał.
- Witam, panie Bennett... - zaczęła nieco ochrypłym głosem, odchrząknęła i odezwała się znów - Nie przeszkadzam?
Przywołała na twarz jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów.


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Sypialnia Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Sypialnia [odnośnik]02.01.17 22:45
Poprzednie trzy dni były... złe. Nie bardzo wiedział jak powinien inaczej je nazwać, jednak gdyby miał powiedzieć o nich coś dobrego - byłoby to trudne. Czternasty kwietnia był niesamowity, wręcz magiczny. Spędził z Florence niezapomniany wieczór, który przyniósł znacznie więcej niż mógłby się tego spodziewać. I który bardzo dużo mu uświadomił. Teraz już wiedział, że to nie była jedynie przyjacielska sympatia. Ani też tylko wdzięczność. To było coś więcej, coś co popchnęło go do tego, aby tej magicznej nocy nachylił się nad nią i ją pocałował... Potem było dobrze. Spędzili razem jeszcze kilka godzin, jedząc, pijąc, rozmawiając, tańcząc i śmiejąc się razem. Rozeszli się, Alan myślał, że będzie dobrze.
A potem nastała cisza. Ileż on godzin spędził przy Sulli, bijąc się z sobą, gdy zastanawiał się czy powinien wysłać Florence list, czy nie. Ileż to razy zakładał buty i kurtkę, decydując, że idzie do Lodziarni rodzeństwa Fortescue na Pokątnej, ale zawsze wątpliwości wygrywały. A może to było zwykłe tchórzostwo? Oddał się więc w wir pracy, pracując niemalże dwa dni ciągiem, bez przerwy. I choć starał się, naprawdę się starał, jego zły nastrój był widoczny. Całe szczęście, że nie był typem, który wyżywa się na innych, tak więc żaden pacjent nie został potraktowany niemiło.
Może to dlatego dali mu wolne? Chociaż twierdził, że nie potrzebuje, nie miał wyboru. Ten dzień spędził więc we własnym mieszkaniu. Kręcił się bez celu, niewiele też jadł, wziął długi prysznic - robił wszystko, aby coś robić i czymś zając myśli. Ostatecznie usiadł z książką, zmieniając tomik od czasu do czasu, a także miejsce, w którym je czytał. W momencie gdy Florence pojawiła się w jego mieszkaniu - Alan leżał na łóżku we własnej sypialni z tomikiem ,,medycyna mugoli", który przeczytał już niemal w całości. Ten wciągnął go na tyle, że nawet nie usłyszał odgłosu otwierania drzwi, a także kroków. Oj, Bennett, gdyby to był ktoś, kto życzyłby Ci źle - już byłoby po Tobie. Uniósł wzrok, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Nie ukrywał zdziwienia, gdy zobaczył Florence stojącą w progu.
- Florence? - Jej imię samo wyrwało się z jego gardła. Czuł jak serce przyspiesza mu, omal nie wyrywając się z piersi. Jego oczy tylko stały się jeszcze większe, gdy patrzył tak na nią - stojącą tu i uśmiechającą się. Czy zdawała sobie sprawę z tego jak śliczna była? Odłożył książkę i wstał z łóżka. Podszedł do niej i stanął przed nią. Stał, patrzył się na nią swoim bystrym wzrokiem i starał się wyczytać z niej wszystko, czego potrzebował. Ale nie potrafił. Słyszał tylko łomot własnego serca, tłukącego się w klatce piersiowej.
- Wszystko w porządku? - Zadał pytanie. Nie chciał od razu poruszać tematu ostatniego wieczoru, który spędzili wspólnie. Chciał się najpierw upewnić, że z nią wszystko było dobrze, że nie stało się nic złego, nic, co by ją zmartwiło. Patrzył na nią ze zmartwieniem, ale i smutkiem. Był pewien, że te kilka dni temu popełnił błąd. Błąd, który kosztował go bardzo wiele. Ale czy miał rację? Spuścił wzrok, a potem wbił go gdzieś w losowy punkt. A jednak nie potrafił omijać tego tematu.
- Ja... Przepraszam Cię za to... za to ostatnio. Nie powinienem... Nie chciałbym, abyś się zraziła i więcej tu nie przychodziła. Lubię Twoje towarzystwo. - Mruknął, zdając sobie sprawę z tego jak bardzo żałośnie teraz brzmiał. Ale chciał to naprawić. Chciał, aby wszystko wróciło do normy. Nie chciał, by skończyło się tak jak wtedy, gdy wyznał Eileen swoje uczucia...



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Sypialnia [odnośnik]02.01.17 23:32
Podejrzewała, że Alan bardzo się przejmie. Przecież znała go nie od dziś. Potrafił się zestresować nawet drobnostką. Czasem myślał za dużo, potrafił sobie czasem dopowiadać historie, niekoniecznie prawdziwe. No i martwił się. Bardzo się martwił. Za bardzo.
Kiedy więc Florence powoli przechodziła przez domostwo uzdrowiciela, wyrzucała sobie że przecież mogła mu chociaż podziękować w liście. Ale to zabrzmiałoby tak sucho... Tak nijak. Podziękowanie i co potem? Była pewna, że nalegałby na spotkanie a ona nie chciała go widzieć. Musiała sobie wszystko poukładać bez niego w pobliżu. Wykręcanie się nadmiarem pracy też nie było dobrym pomysłem. Kwiecień był zaledwie początkiem sezonu. Wcale nie było wtedy wielu klientów. Wymówka wyjątkowo słaba.
Obawiała się tego spotkania. Ale jednocześnie się na nie cieszyła. Rozmowa z Lily wiele jej dała, dziewczyna wiele zrozumiała. Wyciszyła większość wątpliwości, wedle rady rudowłosej przyjaciółki postanowiła iść za głosem serca. A ono podpowiadało jej by w końcu odwiedzić uzdrowiciela.
Gdy już go zobaczyła, miała wrażenie, że jej żołądek wykonał salto. Zupełnie tak jak sobie wyobrażała - ten zmartwiony z tym swoim przenikliwym, czujnym spojrzeniem. Kiedy wypowiedział jej imię, zadrżała.
Zadarła głowę ku górze gdy wstał - ach ten jego przeklęty wysoki wzrost! Policzki miała wciąż lekko zaróżowione od chłodu na zewnątrz (czy aby na pewno?). Przygryzła wargę, ciężko jej było zebrać myśli, poukładać je, a co dopiero sformułować w konkretne słowa, które mogłaby mu powiedzieć. Otworzyła usta by odpowiedzieć mu na pytanie czy wszystko w porządku, ale nie zdążyła, bo znów się odezwał. Zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa. Zaraz też potrząsnęła głową. No jasne, a co sobie myślałaś idiotko? Trzy dni się do niego nie odzywasz po tym jak pocałował cię podczas kolacji w eleganckiej restauracji. Oczywiście że doszedł do wniosku, że musiałaś się obrazić - zganiła samą siebie.
- Nie przepraszaj - odpowiedziała mu zaraz, zmniejszając tę pozostałą między nimi odległość do zera. Po prostu podeszła do niego, zarzucając mu ręce na szyję i stając na palcach, sięgnęła jego ust w czułym, długim pocałunku.
Na przeprosiny - jej przeprosiny - przyjdzie zaraz czas. Chwilowo po prostu pragnęła by ten zbolały, umęczony wyraz zniknął z twarzy Alana. Chciała go zastąpić radością.
Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Sypialnia Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Sypialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach