Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]30.03.16 11:40
First topic message reminder :

Salon

Salon to pierwsze pomieszcze w jakim się znajdziesz tuż po tym, jak przekroczysz progi mieszkania. Nie jest to zbyt wielki pokój; dość ciemny, całkiem przytulny, nieco przytłaczający dla osób kochających przestrzeń. Pierwsze co pewnie ujrzysz to liczne regały z księgami wszelakiego pochodzenia, masy pergaminów, piór, bibelotów. Walają się pewnie też na średniej wielkości biurku ułożonym pod jednym z dwóch okien. Na jednej z szafek stoją fiolki z różnymi zakupionymi eliksirami, kryształowe kule, kulki, słoiki z zawartością nieznanego pochodzenia. Czujesz się tu jak u Borgina i Burke'a? Niepotrzebnie. Przecież brak tu grubej warstwy kurzu i pajęczyn w kątach, a przez okna wpada całkiem spora ilość światła. W salonie znajduje się kominek.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 08.10.16 10:29, w całości zmieniany 2 razy
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 9 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Re: Salon [odnośnik]07.02.23 18:38
Młody wiek oznaczał dozę naiwności. Próbowałam ją w sobie unicestwić, ale wiązała się ściśle z trudnym do zignorowania głodem. Z pragnieniem działania, z sięganiem po to, co wielkie, po przygodę, po walkę, po dobro dla dziedzictwa, które i tak już żyło przeżarte trucizną błędów poprzednich pokoleń. Uważałam się za stateczną, rozsądną, myślącą. Wydawało mi się, że nie pozwalam sobie na zbytnią spontaniczność, że jestem bardzo uważna. Jednocześnie też wpadałam w te młodzieńcze pułapki, popełniałam błędy, potykałam się, gnając czasem zbyt szybko.  Czasem nie dało się bowiem zagłuszyć instynktu surową myślą. Ramsey mógł być pewien, że zrobię wszystko, by nie dać się zabić. Skoncentrowana na zdobyciu, na osiągnięciu założonego celu wciąż wstawałam z kolan, ignorując ból, ignorując srogie spojrzenie porażki. Wiedziałam jednak, że ścieraliśmy się z nieprzyjacielem potężniejszym znacznie ode mnie, z graczami, którzy stanowili kłopot dla tak potężnych czarnoksiężników, jakim był mój kuzyn. Gdyby było inaczej, już dawno temu  jego sojusznicy podporządkowaliby sobie cały kraj. Problem należało eliminować więc z głową, sprytnie, stopniowo. Ja zaś nie byłam narwana, choć czasem mogłam sprawiać wrażenie zbyt mocno przesiąkniętej ideałem, zbyt pewnej, że jestem w stanie zwyciężyć. Nawet gdy stałam przed wyzwaniem przewyższającym moje możliwości. Na to musiałam uważać. Jednak zamierzałam właśnie w Anglii kontynuować ostry trening. W szale prawdziwej wojny. Chciałam poznać tego, kto roztaczał grozę nad rzędami bezmyślnych szlam. Chciałam rosyjski terror zasadzić na angielskiej ziemi. Wiedziałam, że nie poczuję się tutaj pełna, jeżeli nie wchłonę tego kraju głębiej w siebie. Pośród Mulciberów miałam ku temu idealną okazję.
Potężne były jego słowa, podniosłe, mroczne, obiecujące. Wyciągałam każdą głoskę jak wróżbę. Jak przysięgę składaną w sieci wspólnej krwi. Zaufałam im więc, wiedząc, że były o wiele lepsze, o wiele prawdziwsze od śnieżnego bajdurzenia starców z odległej wschodniej krainy. Moje spojrzenie było oddane, wierzące i oczekujące. Mówiło więcej, niż potrafiła wyrazić mowa warg. Głośne słowa okazywały się w tamtej chwili zupełnie zbędne. Pojmował mnie, nie drwił, doceniał obecność, dawał szansę. Chciałam w to uwierzyć.
Obserwowałam ptasiego łowcę, który prezentował zdobycz. Drapieżne spojrzenie wyrażało dumę. Wszyscy tutaj byliśmy spragnieni krwi. Porządek w społeczeństwie był konieczny. Słabsze osobniki nie mogły przetrwać. Wiadomym było, że to prawdziwy czarodzieje byli najsilniejsi. Słuchając dalej kuzyna, odkrywałam, jak olbrzymie zasięgi posiadał Czarny Pan. Wyglądało jednak na to, że nie wszystkie grupy się pod nim ugięły. – Ich opór nie będzie wieczny. Gdy mówisz o Czarnym Panu, widzę jak potężnym jest czarodziejem, jak wiele istot przyciąga. Jego legenda wydaj się nieskończona – przyznałam z niejakim podziwem. W takiej sprawie nie musiałam okazywać powściągliwości. Przy tym towarzyszu tym bardziej. Nie lubiłam wierzyć czemuś, czego nie mogłam ujrzeć na własne oczy, ale to już nie była tylko czyjaś wizja czy fantazja. Efekty były widoczne w całym kraju. Ich smak, zapach, gorycz i krzyk miałam poznać wkrótce, poznając Londyn, nasze hrabstwo i inne angielskie terytoria. Ale wciąż jest dużo do zrobienia przyznałam z powagą, świadoma tego, że wcale nie przychodziłam pławić się w już pozyskanej dla nazwiska chwale. Czekała nas praca.
Pochwyciłam podarowanego papierosa, zapoznając się z warunkami. – Znam dobrze niewygodę – oznajmiłam zgodnie z prawdą. Trenowano nas, zostawiano w lesie, zamykano karnie w piwnicach. Durmstrang również znany był z szorstkich praktyk. Niewiele tamtejsze kary różniły się od tych stosowanych przez krewnych na Syberii. Przemęczenie się w mieszkaniu przez jakiś czas nie stanowiło większego problemu. Cieszyłam się, że mogłam tutaj być. W obliczu tak ogromnej szansy niczym były braki w języku czy tęsknota za ojczyzną. Musiałam odnaleźć w sobie porządek, by jeszcze pewniej wyruszyć z bliskimi. Odkurzane więzi pęczniały nową mocą. – Nie jestem domatorem. Lubię wędrować. Szczególnie gdy tyle jest do odkrycia. Chcę tam dotrzeć, chcę pozbyć się tej niewiadomej. Zobaczyć Warwick i wszystko wokół. Nowe lasy stanowią przyjemnie nowe wyzwania – podsumowałam szczerze. Ostatecznie w tym kraju mieszkała przecież zwierzyna, z którą nie miałam do czynienia, a tereny, lasy, nieskończone polany stanowiły dla mnie świeżą rozrywkę, okazję do sprawdzenia się gdzieś, gdzie jeszcze nie umiałam poruszać się z zamkniętymi oczami, w najciemniejszej nocy i największej zamieci. Czekałam, by wyruszyć.  Spomiędzy warg wydostał się dym, znaczący mnie symboliczną wstęgą. Niczym ten pierwszy punkt, od którego zegar rozpoczynał odliczanie. Popatrzyłam mocnym spojrzeniem w towarzyszące mi oczy. Znów. A jednak jakby po raz pierwszy. – Ciebie również, kuzynie – odpowiedziałam zadowolona po angielsku i jeszcze raz zbliżyłam papierosa do ust.
Przeobrażałam się.


zt fluffy
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Salon [odnośnik]28.02.23 18:54
1 lipca
Kamienny bruk ulicy Pokątnej nagrzał się słońcem; powietrze było suche, a zarazem dziwnie lepkie, odbierając oddechowi satysfakcjonującą wolność. Okropne lato. Yelena przepadała za jesienią, kiedy to suknie można było przyozdabiać bufiastymi rękawami; kiedy na ich wierzchu można było układać strojne peleryny, a materiały przylegające do ciała nie nosiły w sobie ryzyka samoistnego rozpalenia się w oczach bezlitosnego słońca. Dziś odgradzała się od jego promieni rondem kapelusza, towarzyszył jej charakterystyczny stukot obcasów trzewików sunących po przyprószonych pyłem uliczkach. Za nią lewitował natomiast pakunek - podłużny, prostokątny, skryty przed ciekawskim spojrzeniem za pomocą ciemnej tkaniny. Prezent dla Ramseya.
Jego zasługi nie przeszły bez echa w świecie czarodziejów, piętrzyły się, powiększały jego konto kolejnymi dokonaniami, aż wreszcie w hierarchii społecznej znalazł się tak wysoko, by nie mógł nigdy więcej nie zastanawiać się nad swoją aparycją. Dotychczas niczego mu nie brakowało, dbała o to niewidzialną dłonią, tym razem jednak dłoń przybrała na materialności. Musiał wyglądać jak namiestnik Warwickshire, budzić szacunek samym pojawieniem się w pokoju. Prezentować się zgodnie z zaszczytami, jakich powidoki powziął pod skrzydła. Znała jego wymiary, wypaliła je niemalże na zwojach swojego mózgu, nie zmieniły się zanadto; wykorzystała je zatem do przygotowania specjalnego upominku. Pierwszego z wielu, które niebawem nadejdą.
Skwaszona mina, malująca na jej twarzy kolorami obrzydzenia względem temperatur, które rozkwitły nad Wyspami, nie odeszła nawet kiedy Yelena znalazła się pod zbawiennym zadaszeniem kamienicy i ruszyła w górę schodów, wspinając się po nich do znajomego mieszkania. Nie miała zbyt wiele siły, organizm płatał jej figle. Im było cieplej, tym z jakiegoś względu trudniej trawiła pożywienie, modląc się w duchu, by żołądek nie odrzucił kolejnego produktu.
W połowie drogi przystanęła na chwilę, żeby otrzeć kropelkę potu mknącą w dół skroni, w ustach zmięła rosyjskie przekleństwo - a kiedy znalazła się tuż przed drzwiami, w pierwszej kolejności sięgnęła do magicznie podtrzymywanego w powietrzu pakunku i ściągnęła z niego zabezpieczający pokrowiec. Pod spodem kryła się tradycyjna, elegancka szata w kolorze głębokiej zieleni, tak ciemnej, że niemal zakrawała o czerń. Ozdobiony srebrnymi guzikami kołnierz biegł ukośnie, a potem opadał w linii prostej do pasa - i tam linia kroju rozwidlała się, ukazując pasujące do kompletu spodnie. Matowy materiał gdzieniegdzie przecinała półbłyszcząca, czarna nić, dyskretny ozdobnik. Na szacie łączyła się w całość, na plecach tworząc wzór węża i czaszki, podobnych odznaczeniom, jakie zebrał z początkiem kwietnia. Yelena po raz ostatni przyjrzała się swojemu dziełu, lecz nie cofnęła zaklęcia, które dumnie podtrzymywało strój w powietrzu. Miała w sobie dryg do teatralności, lubiła sprawiać wrażenie już od samego wejścia; dopiero wtedy zapukała, po czym odgarnęła za uszy jasne pukle, które podczas podróży wyswobodziły się z niskiego, luźnego koku. Ciche skrzypnięcie otwieranych drzwi sprawiło, że kąciki jej ust uniosły się ku górze, a wargi ułożyły w ściegu przyjemnego uśmiechu.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - miękko odezwała się na powitanie, niemalże nonszalancko, jakby nie zauważyła lewitującego tuż obok niej dystyngowanego podarku. Nie zapowiedziała się, wciąż sądziła, że nie musi.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +8
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Salon [odnośnik]15.03.23 12:54
Czas miał swoje sztywne ramy — a przynajmniej dla większości ludzi, którzy nie umieli go rozciągnąć, igrając z bardzo potężną i wymagającą magią. Doba była dla niego za krótka, by zmieścić w niej to, co potrzebował zrobić. Czas przeznaczony na rozrywkę i odpoczynek kurczył się lub przestawał istnieć zupełnie, ustępując sprawom wyższej wagi. Dzielenie siebie pomiędzy Londynem i Warwickshire było już teraz trudne i wymagające. Bywały dni, że potrafił nie opuszczać ministerstwa całkowicie zatracając się w projektach, eksperymentach i wykańczającej pracy. Bywały też dni, że nowe obowiązki wymagały nie tylko jego obecności, ale także uwagi i koncentracji. Nie zwykł działać bezmyślnie i na pół gwizdka. Zaplecze w hrabstwie, które otrzymał pod opiekę miało zapewnić mu stabilność, opiekę i ciągłość, kiedy nie było go na miejscu. Potrzebował czarodziejów, którzy będą gotowi go krótkotrwale zastąpić, odpowiedzą na wezwanie i zachowają się odpowiednio, gdy go nie będzie, ale jednocześnie ludzi, którzy nie byli w stanie zająć jego miejsca. Organizowanie ludzi wokół siebie, czarodziejów, którzy mogli pomóc mu pełnić rolę namiestnika i zarządzać hrabstwem było priorytetem. I choć Arsentiy miał potencjał i zapowiadał się dobrze; choć jego ojciec był już na miejscu i mógł brać sprawy we własne ręce, to wciąż było zbyt mało. Nie bywał w mieszkaniu zbyt długo, pozostawiwszy je do pełnej dyspozycji Ignotusa i Varyi. Zmiana garderoby, higiena to było jedyne, co trzymało go w tym miejscu jeszcze.
Zbliżał się czas, w którym opuszczą to miejsce na dobre. Nie miał jednak chwili, by zająć się pakowaniem. Poprzednia noc była trudna. Powrócił z Warwick obolały i umęczony. Nie odwiedził Cassandry, nie chcąc nachodzić jej z tak nieistotnymi dolegliwościami. Ciało pokryte sińcami było jednak niczym w porównaniu z ciążącym na nim zmęczeniem wynikającym z walki jaką odbył z przywołanymi przez siebie cieniami i demonem, którego nosił w sobie. Brakło mu sił, by wrócić na farmę i sprawdzić, czy Wright wciąż żył. Kilka godzin nocnych spędził w domu, który był powoli przygotowywany do zamieszkania; rano pojawił się na Pokątnej, w pustym mieszkaniu. Potrzebował odpoczynku i rekonwalescencji, ale szkoda mu było na to czasu. Siedział nad pergaminem, ale nie zapisał na nim ani jednego zdania. Czoło oparte miał na rozchylonych palcach prawej dłoni, pióro tkwiło nieruchomo w fiolce z atramentem, a w lewej dłoni tlił się papieros, który przynosił mu zaskakujące ukojenie. Oszukiwał sam siebie, że potrafił też go pobudzić i uśmierzyć ból, ale zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że niewiele było w tym prawdy. Gdy drzwi otworzyły się wyprostował się instynktownie, a twarz nosząca wyraźne ślady zmęczenia w postaci przekrwionych oczu i sińców zdawała się nieco wygładzić, gdy baczne spojrzenie skierowało się na drzwi. Zgarbiona postura była już tylko wspomnieniem. Usiadł wyprostowany, z łopatkami ściągniętymi do tyłu, przybierając pozę kogoś, kto nie zmagał się z problemami zwykłych ludzi, bolączkami życia codziennego.
— Eleno— zwrócił się do niej niemalże pieszczotliwie, przyciągając dłoń do ust, by zaciągnąć się tytoniem we wciąż złudnej i naiwnej wierze, że do czasu kolejnego wdechu stanie się remedium na wszystko. — Gdybym odparł, że tak, powstrzymałoby cię to przed czymś? — spytał prowokacyjnie, bez trudu przywołując na usta wilczy uśmiech. W pośpiechu objął wargami papierosa i łapczywie wciągnął dym, a potem zgasił go w popielnicy i wstał od razu, nie każąc jej dłużej na siebie czekać. — Wyglądasz wspaniale— rzucił jeszcze nim dobrze omiótł jej sylwetkę wzrokiem. Spojrzenie zawisło na szacie, która lewitował tuż obok. — Wychodzimy? — spytał, zerkając na nią z zaintrygowaniem, ale także zaskoczeniem. Miał mnóstwo pracy, a dzisiejsza forma nie pomagała mu w realizacji wszystkiego, co na dziś zaplanował. Nieoczekiwane wyjście niekoniecznie było mu w smak. Szata, którą miał przed sobą prezentowała się doskonale; wyglądała perfekcyjnie. Niemożliwe, by zapomniał o czymś ważnym. Czymś, co wymagało tak gustownego i dopracowanego stroju. Nie przykładał wielkiej wagi do własnej prezencji, nie miał do tego ani głowy ani chęci, spoglądanie w lustro, którego odbicie wydawało mu się zawsze zniekształcone, śmieszne i zupełnie niepasujące do tego, co sam o sobie myślał bliższe było małym koszmarom.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 9 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]15.03.23 12:54
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 65
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]17.03.23 22:47
Na jego widok przeszył ją lodowaty dreszcz. Los Ramseya nieodłącznie związany był z wojną, a wojna rządziła się krwawym prawem, w którym nawet najwytrwalsi, najpotężniejsi, byli narażeni na niebezpieczeństwo. Nie od dziś słuchano o śmiałych poczynaniach terrorystycznych Zakonu Feniksa, Yelena wciąż pamiętała dzień, w którym Justine Tonks spróbowała swych sił na placu wypełnionym uzbrojonymi służbami, niepowstrzymana przez poszanowanie życia niewinnych i własny rozsądek, którego najwidoczniej w sobie nie posiadała. Tacy ludzie gotowi byli na wszystko. Po trupach podążali do celu, przeobrażali potencjalnych sojuszników w swoich wrogów. Koniec końców pokaz chojractwa Tonks przyniósł im wszystkim więcej korzyści niż strat, zupełnie jakby rebeliantka sama włożyła im do ręki zaostrzony nóż lub okręciła wokół swojej szyi stryczek. Yel nigdy nie wątpiła też w biegłości Ramseya, w jego predyspozycje jako wojennego generała stojącego na czele Rycerzy Walpurgii - nie potrafiła jednak powstrzymać w sobie przypływu troski, która rozpaliła ją od środka i zalała myśli pytaniami. Zmęczenie malowało po jego twarzy plamami szarości, a miejsca, których nie tknęło, zawłaszczyły sobie purpurowe sińce. Jej oczy roziskrzyły się tylko na chwilę; stłumiła w sobie chęć natychmiastowego napadnięcia na niego kanonadą zmartwienia, choć było pewne, że już wiedział, że to tylko odroczony w czasie wyrok.
- Przed niczym - stwierdziła szczerze, a kącik ust mimowolnie podsunął się ku górze. Brzmiał jak on, jak brat, którego wybrała, nie jak poobijany czarodziej, który w ostatnich dniach musiał przeżyć katusze. Tylko czy mogła zaufać brzmieniu głosu, który tak łatwo mógł zmodyfikować do własnych potrzeb? - Dziękuję, najwyraźniej tego dnia obudziłam się z podświadomą potrzebą wyrównania naszych wyników w formie. Co się stało? - spytała i zbliżyła się do niego ledwie o krok. Istniały tematy, których nie mógł lub nie powinien z nią poruszać, nigdy wówczas nie napierała, wiedząc gdzie leżały te nieprzekraczalne granice; pierwszy ślad ich wspomnienia sprawiłby, że wycofałaby się i pozostawiła jego tajemnicę nietkniętą. Mimo to nie mogła udawać, że niczego nie zauważyła, że się o niego nie bała.
Sińce na jego skórze przyciągały wzrok, lecz odnalazła siłę, by przesunąć spojrzenie na szatę lewitującą w powietrzu obok niej. W wątłym świetle mieszkania błyskała się przyjemnym, ponurym szmaragdem, ciemnym jak drzewa skąpane w nocnym uścisku. Czy naprawdę miał ochotę wyjść na żar lejący się z nieba, poddać się jego skwarnym pocałunkom? Yelena unikała świata zewnętrznego jak ognia, którego temperaturę czuć było w powietrzu. Ilekroć musiała wychynąć z budynków, wszędzie gnała teleportacją, a jeśli to było niemożliwe, siecią kominków, w najgorszym wypadku nawet wątpliwą siłą własnych nóg, drepcząc z desperacją, by jak najszybciej zejść ze słońca. Przeprosiła się z kapeluszami, które włączyła do swojej codziennej aparycji. Podczas gdy Ramsey nie wzgardziłby oderwaniem się od pracy, ona była wdzięczna za chłód panujący w jego mieszkaniu, i cień, który pozwolił zmysłom odetchnąć.
- Dziś? Nie, na Salazara, oby nie. Na zewnątrz cuchnie potem i kurzem. Ale ty wychodzisz często, ostatnio coraz częściej. Oglądają cię pary zbyt wielu oczu, byśmy byli w stanie je zliczyć. Pomyślałam więc, że powinny cię oglądać w najlepszym wydaniu - wyjaśniła, a przy tym nawet i drugi kącik drgnął i podciągnął się wyżej, formując pełnię uśmiechu. Mógł się tego spodziewać. Od pierwszych przymiarek, w które uwikłała go tak wiele lat temu, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że ordery przypięte do jego piersi z początkiem kwietnia niosły za sobą zmiany, do których ona chętnie przyłożyłaby dłoń. - Dotknij - zachęciła i lekko machnęła różdżką. Szata zbliżyła się w kierunku Ramseya, zatrzymawszy się przed nim na wyciągnięcie ręki. - Jest odrobinę schładzana na potrzeby lata. Kiedy miną upały, zniweluję ten efekt i będzie ci służyć przy rozsądniejszej pogodzie - dumnie zadarła podbródek, zajmując przy tym miejsce na jednym z foteli. Zmrużone oczy mogłyby przypominać ślipia zasypiającego kocięcia, gdyby nie to, że towarzyszył im baldachim zmarszczonych delikatnie brwi. - Wyjątkowo nie będę nalegać, żebyś dziś ją przymierzył - westchnęła, niepewna, czy naprawdę chciała oszczędzić przebierania posiniaczonemu i zmęczonemu Ramseyowi, czy miała nadzieję, że zapragnie jej udowodnić swoją sprawność i stwierdzi, że nie stanowiło to dla niego ni cienia wyczynu. - Potrzebujesz czegoś? - eliksirów, uzdrowiciela, albo świętego spokoju.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +8
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Salon [odnośnik]30.03.23 18:46
Nie był człowiekiem wylewnym, chętnie dzielącym się przeżyciami tak samo jak szczerymi opiniami. Wiedział, że bezmyślnie rzucone słowa mogą mieć swoje konsekwencje w przyszłości, choć prędzej ulatujące z pamięci, równie poważne, co czyny. Dlatego nawet wśród najbliższych starał się ważyć słowa. Odpowiednia do danej sytuacji maska potrafiła zupełnie zmienić odbiór, ale tego co było widać gołym okiem — ran i sińców — nie sposób było ukryć; nie przez niego. Choć uśmiech nie schodził mu z twarzy westchnął ciężko, nabrawszy wcześniej powietrza w płuca.
— Nie oszukujmy się. Nie tylko dzisiaj. Natura zawsze znajdzie sposób by zachować równowagę, a z naszej dwójki to ty przyciągasz spojrzenia — odpowiedział jej, odwlekając chwilę, w której miał podzielić się z nią wrażeniami. — Miałem ciężką noc. Ale dziś — rozchylił dłonie na boki. — Witaj lato pełne spokoju, bez rozlewu krwi.— Skłamałby, twierdząc, że tego nie potrzebowali. Przywykł do ciągłych walk, do metalicznego zapachu krwi, brudnych, poszarpanych ubrań, nocy wypełnionych poszukiwaniami, czy pojedynkami i poranków w departamencie. Przywykł do bezsenności i wszelkich sposobów na wykorzystanie czasu, gdy nie mógł zmrużyć oczu. Wszyscy byli wykończeni. On sam był na skraju wytrzymałości. Natłok obowiązków, nowej odpowiedzialności, planów i celów, jakie zamierzał osiągnąć sprawiał, że gotów był nie sypiać wcale, byle tyle tylko zrealizować wszystko. A jednak przez nadchodzące tygodnie, które miały wypełnić przygotowania do festiwalu lata po raz pierwszy organizowanego w Londynie, choć tak dziwaczne, prawdopodobnie okażą się szansą na zebranie sił i skupienie się na tym, na co wcześniej nie było czasu. Lepszą organizację, trening. — Dobrze spałaś?— spytał, nie zamierzając zadręczać jej historiami z frontu, o których pewnie nie chciała, ale też nie powinna słyszeć.
Przyglądał się szacie, która wisiała w powietrzu, tuż obok niej. Wsunął dłonie w kieszenie spodnie i zmierzył ją z góry do dołu. Prezentowała się nienagannie. Nie przywykł do strojów tak misternie szytych, stworzonych z taką precyzją i dbałością o każdy szczegół. Dla niego dotąd, pomiędzy czarną szatą z klasycznym, a czarną szatą z kołnierzem w stójkę niewiele było różnic. Przeniósł na nią wzrok, unosząc brew z zainteresowaniem. Miała słuszność, nie miał głowy o tym pomysleć.
— Co bym bez ciebie zrobił — mruknął, zgodnie za jej radą wyciągając dłoń, by dotknąć materiału. Zmiał go między palcami — uczynił to tylko po to, by zrobić jej tym przyjemność, nie odróżniłby lnu od bawełny, a noszenie jednego i drugiego nie robiło — tak sądził — mu żadnej różnicy. — Dziękuję— za szatę i za to, że nie było tej męczącej konieczności zmiany garderoby. Przymiarki były nużące, pochłaniały energię, zmuszały go do stania w bezczynności. Fakt, że zwolniła go z tego obowiązku sprawił ulgę, nie musiał wzdychać przy tym wymownie, sugerując, że zaczyna się niecierpliwić.— Wierzę, że leży doskonale. Właściwie to tak. Jest coś o co chciałbym cię poprosić i coś co muszę ci powiedzieć. Masz ochotę się czegoś napić? — spytał, chwytając mały słoiczek, który przypominał prostą cukiernicę i usiadł w fotelu. Pochyliwszy się do przodu postawił go na stole i otworzył, a ze środka wyciągnął drobne bibułki. — Żenię się — zaczął, układając bibułkę na blacie. Wysypał na nią odrobinę tytoniu, który również znajdował się w środku, ułożył skrzętnie, pozwalając w tym czasie przetworzyć czarownicy wieści. Znała go za dobrze i za długo, by i jej wmawiać tę historię. Widywała go w różnych stanach, z kobietami, bez. Nie musiał jej wiele mówić, by znała jego przyzwyczajenia, dostrzegała lepsze i gorsze dni, odnajdywała sposoby radzenia sobie z problemami. Będąc blisko widziała i czuła wiele, nigdy nie uwierzyłaby w tę opowieść, a planował mieć wciąż w niej sojusznika. Oblizał bibułę i zwinął ją dokładnie, palcami przesuwając po lekkim papierze.— Z Cassandrą. — Zrobił krótką przerwę i uniósł wzrok na Yelenę, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć kontynuował. — Dlatego chciałbym, abyś przygotowała dla nas stroje. Zrobisz to? — spytał od razu, zawiesiwszy na niej stalowoszare spojrzenie. Ta prośba była szczególna, ale ona o tym jeszcze nie wiedziała.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 9 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]01.04.23 1:05
Znała go zbyt dobrze, by wierzyć, że Ramsey planował uczcić lato odpowiednim relaksem.
Był człowiekiem czynu, wiecznie pogrążonym w zadaniach, które spędzały mu sen z powiek i domagały się skrupulatnej uwagi, ofiarowywał im ją bez cienia wyrzutu, pnąc się po szczeblach drabiny własnych możliwości. Prześcigał się z człowieczeństwem i podbijał arkana magii, łamiąc je do swej woli. Uśmiechnęła się krzywo i przechyliła głowę do boku, znajdując jeszcze moment na kiwnięcie w zrozumieniu na zdawkowe tłumaczenie. Skoro nie powiedział jej więcej, najwyraźniej nie powinna pytać, choć miała ochotę rozszarpać własnymi zębami krtań każdego człowieka, który pozostawił na nim takie ślady.
- A wraz z latem nowe obowiązki, inne, niemniej jednak ciężkie i pełne oczekiwań względem twojej gotowości. Spodziewam się, że szybko zatęsknisz za turbulencją i krwią - stwierdziła, do tego był stworzony, w tym narodził się prawdziwie jako czarodziej, obierając własną ścieżkę i wykuwając przyszłość z nieplastycznego żelaza. Pochyliła się ku niemu nieznacznie. - Obiecaj mi, że naprawdę spróbujesz w pełni przespać choć jedną noc - poprosiła. Wyglądał na zmęczonego, siniaki jedynie dopełniły dzieła rozkwitającego na przestrzeni ostatnich miesięcy i lat. Skierowane w jej własną stronę pytanie sprawiło, że ponownie cofnęła się na fotelu i naparła plecami na oparcie, łącząc dłonie na podołku. Nie chciała dokładać mu zmartwień, a jednocześnie nigdy nie potrafiła go okłamywać, czy to z wyboru, czy z przymusu dyktowanego przez bezgraniczne przywiązanie; wydała z siebie cichy, przytłumiony pomruk. - Niezbyt - nie przez sny o płomieniach, które ostatnimi czasy wracały coraz częściej, tym razem pozostały wyciszone, uśpione na dnie duszy, przyczajone. - Biały ser - wymamrotała, wierząc, że nie musi dodawać nic więcej. Organizm odrzucił kolejny pokarm. Połowę nocy spędziła przy toalecie, aż ciało zaczęło dygotać z wycieńczenia, a powieki ciążyć jak stal.
Uśmiech powrócił na usta, pełniejszy i jaśniejszy, na dźwięk podziękowania. Zawsze sprawiało jej to przyjemność, kiedy werbalizował swoje zadowolenie względem niej lub jej dzieł, choć bliskość sugerowała, że robić tego wcale nie musiał. Nie obraziłaby się za brak wypowiedzianych przez Ramseya słów, delikatnie skinęła jednak głową, z dumą i dosytem.
- To dopiero początek - oznajmiła nie w formie groźby, a obietnicy. Szafa kuzyna musiała przejść gruntowny remanent; wcześniej nie nosił się źle, aczkolwiek jego obecna funkcja domagała się odpowiedniego podkreślenia, piękniejszej, bardziej wypolerowanej elegancji. Braku przypadkowości. Stał się symbolem Warwickshire, a przy tym wszystkich czarodziejów, którzy dotąd myśleli, że kwestia urodzenia zamykała im ścieżki do prawdziwej społecznej wielkości. - Lodowatej wody albo herbaty dla kontrastu, jeśli masz - poprosiła, zmrużywszy lekko oczy na zapowiedź prośby mającej nadejść już niebawem. Zaintrygował ją. Zawsze z szacunkiem podejmowała się wyznaczonych przez niego zadań, a te rzadko kiedy były akcydentalne i nijakie. To, co wyznał, zdumiało ją jednak do reszty. Ożenek? Oczy Yeleny otwarły się szeroko, a wyraz twarzy z głębokiego zdziwienia po chwili przerodził się w najszczerszą ekscytację. - Na Merlina - wydusiła i sięgnęła do jego dłoni, bo w oszołomieniu umknęło jej, że zajął czymś palce. To teraz nieważne. Nic się nie liczyło, dopóki nie pozna więcej szczegółów. - Nareszcie! Nawet nie wiesz jak się cieszę. Czy to rozsądek, czy może prawdziwe uczucie? - spytała kontrolnie. Nie byłby pierwszym mężczyzną żeniącym się z konieczności, lata mijały, a on nie doczekał się potomka. Cassandra. Roziskrzone dotychczas oczy błysnęły jaśniej, w zachwycie, którego nawet nie próbowała ukryć; a zatem miał przed sobą płomienną przyszłość u boku rozsądnej kobiety. Yelena nie znała zbyt dobrze tej czarownicy, to, co o niej wiedziała, malowało ją jako przykład dojrzałości emocjonalnej i kobiecej mądrości. Była silną niedźwiedzicą, której pisane było dołączenie do stada. - Dokonałeś dobrego wyboru, chociaż tego nie muszę ci mówić. Sam wiesz - jej serce drżało w piersi. Nie spodziewała się, że wiadomość o szczęściu Ramseya tak na nią wpłynie - ale był najbliższym jej człowiekiem i pragnęła widzieć go spełnionego i usatysfakcjonowanego. - Oczywiście. Oczywiście, że zrobię. To będzie dla mnie przyjemność - zapewniła natychmiast, w dowodzie nieco mocniej ścisnąwszy jego dłoń. Czy tak samo by się czuła, gdyby to Aleksei zdecydował się ożenić, uwić własne gniazdo? W pewien sposób Ramsey był jej bratem, wypełnieniem luki, kochała go jak młodsza siostra i zdarłaby skórę z własnych palców, gdyby okazało się, że stroje były im potrzebne na dziś wieczór. Szyłaby tak zapamiętale, byle tylko spełnić ich życzenie. - Opowiedz mi. Co przeważyło szalę decyzji? Jak cię przyjęła? Jakich strojów pragniecie? - znów cofnęła się na fotelu, oparłszy dłonie na kolanach. Była pochylona w jego kierunku, uważnie słuchająca, z zabłąkanym uśmiechem w kącikach ust, natchnionym, zainspirowanym. W myślach powstawały pierwsze szkice.


The lessons of the fire as we reach for something higher.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +8
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Salon [odnośnik]01.04.23 13:06
Powinien wrócić na farmę w Warwickshire, zobaczyć, czy Benjamin wciąż dychał, ale to spotkanie kosztowało go wiele sił — walka z demonem, który popadł w obłęd za sprawą wspomnienia zdrady, bolesnej i drażniącej. Czuł ją dobrze, czuł wszystko to, co napędzało Ogmę i trudno mu było się temu przeciwstawić. Był wykończony, bardziej psychicznie niż fizycznie, emocjonalną walką i ogromem uczuć, do których nie był przyzwyczajony. Sądził, że potrafił to trzymać w sobie, ukrywać za fasadą dobrego uśmiechu, czasem obojętności, ale tej nocy wszystko wymknęło się spod kontroli. Yelena miała rację. Choć miał nastać czas chwilowego zawieszenia broni, zaprzestania walk i agresji, musiał skoncentrować się na sprawach innych, lecz równie ważnych. Dla niego, dla rodziny, dla ich przyszłości. Varyi nie było dziś w mieszkaniu, podobnie jak Ignotusa — przygotowania nowego domu dla nich wszystkich, Yeleny także, dobiegały końca. Odwiedził miejsce, które przygotowywała Cassandra, obserwując jej prace nad doprowadzaniem wielkiego domu do porządku. Choć jeszcze nie spytał; jeden z pokoi czekał już na Yelenę. Widział, jak Vablatsky żłobiła w drzwiach symbole, które wcześniej wywróżyła. Patrzył, jak pieczołowicie dostosowuje każde przejście do nowego lokatora. Nie pytał, ale rozumiał. To było ważne. Być może tylko dla nich, dla niej, dla niego — znali znaczenie i wagę tych znaków.
Uniósł na nią spojrzenie. Nie spytał — czy sobie poradzi, czy podoła, bo musiał. Nie było innego wyjścia. Pokiwał więc głową z ciężkim westchnieniem.
— Krew trudno sprać z ubrań — odparł, unosząc brwi, ale uśmiech odmalował się na ustach. Czarny materiał nie nosił brzydkich pamiątek. Nawet jeśli na nim miały pozostać ślady to nie były widoczne dla przeciętnego oka. — Wkrótce — obiecał, kiwając głową. Nie dziś, nie jutro. Coś w kościach mówiło mu, że najbliższe noce nie będą wcale lżejsze. Zbliżała się pełnia księżyca, a księżyc w tej fazie mocno oddziaływał na dręczącą go bezsenność. — Nie martw się. — Niepotrzebnie zawracała sobie nim głowę, choć dobrze wiedział, skąd brała się jej rozczulająca troska. Nie ganił jej za to, nie krytykował za to, że odnajdywała w nim brata, którego straciła. Gdzieś z tyłu głowy, zawsze w jej towarzystwie, towarzyszyło mu przeświadczenie, że Graham zrobiłby to lepiej — dla niej byłby lepszy. Nie próbował ścigać własnych przekonań, nie szukał w sobie żalu i potrafił skrytykować siebie za to, że dawał z siebie zbyt mało. Ofiarował jej tyle ile uważał za słuszne, a może tylko tyle ile potrafił.
— Nie mogę się doczekać — mruknął przekąsem na jej groźbę; wiedziała, jak nużyły go przymiarki. — Może następnym razem coś bardziej krzykliwego? Czerwień? Fiolet? — Zmarszczył brwi; oby nie. Jak bardzo wyróżniał, by się z tłumu? Jak bardzo zwracał na siebie uwagę? — Varya potrzebuje nowej garderoby. Bardziej brytyjskiej, kobiecej — odwrócił jej uwagę w stronę kuzynki. Syberyjska czarownica lubowała się w surowości; nie miał nic przeciwko, ale wkraczając w angielskie towarzystwo musiała poznać smak prostej elegancji.
Zgodnie z jej życzeniem ruszył do kuchni, by zaprzeć jej czarnej, mocnej herbaty. Milczał, analizując to, co powiedziała, wspominając dręczącą ją niedyspozycję. Nie sprowadzał tej dolegliwości do kategorii choroby, raczej kobiecego wymysłu, fanaberii, dziwactwa, które Elena prawdopodobnie wmawiała sobie sama. Z pobłażliwością podchodził do jej wyznań na ten temat, ale słuchał ich z udawaną ciekawością i przejęciem, którego zapewnie potrzebowała. Wrócił do salonu z różdżką, a przed Yeleną pojawiła się filiżanka i dzbanek z parzoną, czarną herbatą. W dłoni miał szklankę zimnej wody, która postawił przed nią, siadając w fotelu, by zająć się zwijaniem papierosów, które później zaklnie magią, by nie wymagały korzystania z ognia.
— Powinnaś odwiedzić uzdrowiciela. Napewno coś na to zaradzi — zapewnił ją. — Cassandra przygotuje ci jakieś zioła na... — poprawienie nastroju cisnęło mu się na usta, ale ugryzł się w język. — dolegliwości. Może tej nocy wypoczniesz. — Uniósł na nią wzrok i uśmiechnął się lekko, wracając do formowania tytoniu. Rozsypał się, kiedy dotknęła jego dłoni; uniósł na nią wzrok z lekkim westchnięciem. Skupił jednak na niej swoją uwagę. Czym miał ją zadowolić? Czy znał w ogóle odpowiedź? Czy to, co przyciągało do do czarnowłosej wiedźmy było uczuciem? Czy to, że odnajdywał ją w najdziwniejszych momentach i miejscach było oznaką żaru rozpalonego w środku, czy pozostałością wspomnień, które utracił? Jej zielone oczy, czarne, krucze włosy widział wszędzie. Bliższe to było obsesji, nad którą trzeba było panować niż uczuciu. — Eleno — powiedział łagodnie, próbując uspokoić czarownicę, której ekscytacja rosła z każdą chwilą, po usłyszeniu tych wieści. Od niego emanował spokój. Ujął jej dłonie we własne i przesunął się bliżej krańca fotela, ku niej. — Jest coś, czego o mnie prawdopodobnie nie wiesz, a co muszę ci wyznać— zaczął poważnie, spoglądając jej w oczy. W przedłużającym się milczeniu szukał uwagi, która winna teraz skupić, to było ważne. — Półtora roku temu urodził mi się syn. Calchas — pogładził jej dłonie kciukami delikatnie, z czułością. Mówił cicho i spokojnie. — osiem lat temu córka. Lysandra. Cassandra wychowuje oboje w lecznicy. — Być może dziewczynkę miała okazję poznać, często pomaga uzdrowicielce, ale o niemowlęciu mało kto wiedział. — Bywało różnie, ale teraz wszystko się układa. Jestem namiestnikiem, a to oznacza, że to dłużej nie może tak wyglądać, a ta tajemnica prędzej czy później ujrzy światło dzienne. Moje dzieci zasługują na to, by wyjść z cienia bez obciążających je plotek wokół siebie, dlatego przyrzeczemy sobie bez świadków. Do wiadomości innych trafi informacja, że ceremonia odbyła się przed laty, zanim przyszły na świat. Rozumiesz?— spytał, marszcząc brwi. — Zaprzeczenie temu je skrzywdzi. A ja bardzo nie chciałbym, by cokolwiek lub ktokolwiek skrzywdził moje dzieci. — Uścisnął jej dłonie delikatnie. Chciał, by przytaknęła, przyznała, że rozumie, co próbuje jej powiedzieć. Miała być gwarantem, potwierdzającym, że takie zdarzenie miało miejsce i pozostawało tajemnicą. — Wiesz o tym tylko ty i mój ojciec. I tak już pozostanie — zapowiedział. Ani Varya ani Arsentiy nigdy nie dowiedzą się prawdy, nie potrzebowali jej do niczego. Przybyli tu i otrzymali wersję wydarzeń, które ustalił wcześniej z Cassandrą. O tym, że miał syna wiedzieli tez jego przyjaciele, pochwalił im się lekkomyślnie któregoś wieczoru za sprawką krążącego w żyłach alkoholu — dziś okazało się to jednak uśmiechem losu, potwierdzającym historię. Podejrzewał, że Cassandra pomówiła już w tej sprawie z Deirdre, Heather, z która była blisko musiała być ostatnią powierniczką. — Nie zawiedziesz mnie, prawda?— upewnił się, nie zdejmując z niej ciężkiego, przenikliwego spojrzenia. Puścił jej dłonie, pozwalając by oparła się ponownie na fotelu, sam wrócił też do rozsypanego tytoniu, składając kolejne papierosy. — Prostych, tradycyjnych. Celtyckich. — Nie sposób było tego określić konkretniej.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 9 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]02.04.23 23:14
Nie martw się, tak łatwo powiedzieć. Los odebrał jej jednego brata, łapczywą dłonią zdobioną szponami sięgając później i po Grahama, którego wyrwał z nienagannych ściegów życia, jakie próbowała układać po utracie Alekseia. Został jej Ramsey. Cudowny, silny Ramsey, pełen determinacji, wyrzeźbiony z najtrwalszej stali jak posąg mitycznego bohatera. Ramsey, który imponował jej magiczną biegłością i mądrością wczepioną w tkankę umysłu. Nie chciała stracić go w tej wojnie - z niedbającymi o żadne wartości zakonnikami, buntownikami z przymusu albo wyboru, z mugolami uzbrojonymi w dziwne urządzenia zagłady. Stłumiła w sobie sprzeciw, chęć wyznania, że o niego będzie martwić się zawsze, bo tak scaliła ich ze sobą nić bliskiej relacji, jednak Yelena przełknęła ciężar tych słów i dołączyła drugi kącik ust do cierpkiego uśmiechu.
- Wkrótce to najwięcej, na co mogę liczyć. A zatem wkrótce - zgodziła się z jego obietnicą, nie był przecież dzieckiem, które zamierzałaby siłą wysłać do łóżka i uśpić opowiastką o silnych czarnoksiężnikach oraz miastach budowanych w świetności na gruzach reżimu odbierającego wolność.
Spięcie mięśni ramion cofnęło się w niepamięć wraz z odrzuconą myślą o jego bezpieczeństwie. Odgarnąwszy pukiel jasnych włosów za ucho, przyjrzała mu się z rozbawionym, wyzywającym wręcz błyskiem igrającym z wiązkami szarości w tęczówkach. Najświeższy szkicownik obity elegancką skórą wypełniał się rysunkami pomysłów względem jego garderoby, na niektórych prężyły się grafitowe linie układające się nawet w rysy jego twarzy. Uwieczniała go z pamięci, zaznajomiona z lineaturą, z każdym jej elementem, z tym, jak mięśnie mimiczne wyrażały emocje, jak malowały beznamiętność, satysfakcję, rozczarowanie, znudzenie czy zmęczenie.
- Ostrożnie - ucięła pewnie, wręcz pysznie. - Lato domaga się jaskrawych kolorów. Inspiruj mnie dalej, a następna szata doda ci uroku w cyklamenowym różu albo słonecznej brzoskwini - igrała z nim, brnęła w drobne droczenie. Wszelki radosny kolor starłby się z otaczającą go aurą i odebrałby mu powagi, więc gdyby szczerze zaproponował tkaninę w tych gamach, od razu cisnęłaby ją w płomienie. Wspomnienie kuzynki skwitowała krótkim skinieniem. - Też to zauważyłam - westchnęła, zajmując palce zabawą z fałdami spódnicy w kolorze pruskiego błękitu, ciemnego, celowo wypłowiałego. W porównaniu do kreacji tkanych jej igłą i nicią, sama Yel nosiła się skromnie, z wyważoną dozą codziennej elegancji, bez żadnej przesady, często z kołnierzem zdobionym koronką sięgającym pod samą szyję. Była cieniem za fantazyjnością jej dzieł, narzędziem przelewającym w rzeczywistość odrobinę modnej baśni. - To niełatwe zadanie, ale wierzę, że uda mi się jej pokazać jak intrygującą bronią w jej rękach może być ubiór. Jest śliczna. Syberyjska. Wspaniały materiał do pracy - stwierdziła głosem barwionym szczerością.
W pierwszej kolejności sięgnęła po szklankę i zwilżyła gardło zimną wodą. Temperatura słała w jej wnętrze drobne igiełki lodu, równocześnie strząsając z ciała wspomnienie skwaru grasującego za oknem. Yelena przymknęła powieki i zamruczała z zadowoleniem, po czym odstawiła szkło na stół i tym razem ujęła w dłonie filiżankę, do której przelała nieco czarnej herbaty.
- Poradzę sobie - zapewniła twardo. Choroba była jej wstydem, jej ułomnością, karą za kojarzenie się między sobą w ogrodzie jednej rosyjskiej krwi, z uporem odkładała więc wizyty u uzdrowiciela, dopóki dawała radę wytrzymać z dolegliwościami. Tempo postępowania syndromu Grauguss'a było zatrważające; na przełomie dwóch lat organizm odrzucił tak wiele składników, które wcześniej lubiła i spożywała na porządku dziennym. Dlaczego właśnie ją musiało to nękać? - Ale zwrócę się do niej, kiedy... znów nadejdzie czas - dodała z dozą kapitulacji. Cassandra była wprawną magomedyczką, magia lecznicza nie miała przed nią tajemnic, podobnie jak ludzkie ciało, plastyczne i posłuszne w jej dłoniach. Ufanie innym, szczególnie teraz, byłoby głupotą. Yelena nie wiedziała czy wiadomość o jej chorobie w jakikolwiek sposób zaszkodziłaby Ramseyowi i wolała tego nie sprawdzać; za to Cassandra była wtajemniczona w wyniszczający ją proces, godna zaufania jak niewielu innych.
Godną zaufania jednakże najwyraźniej nie była ona sama.
Zamrugała ze zdumieniem na wieść przekazaną przez kuzyna, dotknięta myślą, że przez tyle lat nie dopuścił jej do tajemnicy zakorzenionej w sercu. Wyprostowała się sztywno na fotelu, niepewna jakie emocje rozgorzały w jej sercu. Rozczarowanie? Złość? Radość? Wszystko jednocześnie? Do tego jeszcze niemalże dwuletni syn - Calchas i Lysandra, spuścizna mężczyzny, który był dla niej najważniejszy na świecie. Ślina nagle zagęściła się goryczą.
- Ach tak - mruknęła, umknąwszy spojrzeniem w czarne odmęty w filiżance. Czy mogła mieć do niego pretensje? Jako jeden ze Śmierciożerców był na wiecznym celowniku Zakonu Feniksa, a ci, których kochał i trzymał najbliżej siebie, mogli być wykorzystani przeciwko niemu. Z jednej strony wiedziała, że sama nigdy nie zdradziłaby tajemnicy, a z drugiej Zakon dysponował okrutnymi środkami i nie cofnąłby się przed niczym, gdyby spróbował wyciągnąć z niej informacje. Westchnęła ciężko, wróciwszy spojrzeniem do jego twarzy po dłuższej chwili. - Jacy są? - spytała głucho. Cassandra wychowywała tę dwójkę w lecznicy, a zatem była ich matką. - Skoro już o nich wiem, chciałabym ich bliżej poznać. Oboje. Lysandra przez osiem lat prawdziwie nie poznała cioci, a ja - mojej bratanicy. To długa strata - nie nazwałaby inaczej tej młodej istotki. Ramsey był dla niej bratem, nie zwykłym kuzynem, nie bała się tego podkreślać. Jego następne słowa sprawiły, że jeszcze mocniej oparła się o fotel, upijając kilka ostrożnych łyków z filiżanki. Ciężka, czarna herbata stanęła w kontrze do zimnej wody i rozlała ciepło wzdłuż przełyku, podczas gdy umysł absorbował prawdę wyjawianą przez czarodzieja. - Nie rozumiem. Dlaczego mi to mówisz? - jej głos zabarwił się dziwną nutą, a jedna z brwi uniosła ku górze. - Przecież są owocem waszego ślubu. Ponad osiem lat temu uszyłam wam ślubne szaty, a wy wypowiedzieliście sobie przysięgę, którego dowodem stała się pierworodna Lysandra. Sądzisz, że tak słabą mam pamięć? - kłamała gładko, w tej jednej sprawie gotowa uwierzyć w kłamstwo powtórzone zaledwie raz. Nie musiał pytać, nie zawiodłaby go. Nie zawiodłaby Cassandry ani jego potomstwa, które teraz chciała chronić niczym lwica. Wytrzymała jego spojrzenie i skinęła, rozumiejąc wybór. - Celtyckie, tak. Minęło tyle lat, a czuję się, jakbym dopiero co je uszyła. Niesamowite, prawda? - na twarz powrócił blady uśmiech. - W jakim terminie ich wtedy potrzebowaliście? - spytała, brnąc w grę półprawd; im wcześniej się z nimi oswoi, tym łatwiej będzie jej tkać tę historię w przyszłości przy innych ludziach, wejdzie jej w krew, stanie się rzeczywistością, przeszłością, która przypieczętowała ich związek i dała początek rodzinie. Jedna myśl spędzała jej jednak spokój z duszy. - Powiedziałbyś mi o nich, gdyby nie doszło do ślubu? - oczy Yeleny błysnęły dziwnie, w tysiącach barw sprzecznych emocji.


Ostatnio zmieniony przez Yelena Mulciber dnia 09.04.23 23:56, w całości zmieniany 1 raz
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +8
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Salon [odnośnik]05.04.23 13:18
W jej głosie usłyszał rozgoryczenie, żal, że jej nie chciał posłuchać; wzdychał nad troską, której nie potrafiła w sobie zatrzymać. Szare spojrzenie uniesione na nią pod ściągniętymi brwiami wpatrywało się w nią przez chwilę, choć poza potwierdzającym kiwnięciem głową nic więcej już nie powiedział na ten temat. Wiedział, że został jej już tylko on, a całą swoją rodzinne oddanie i uczucie kierowała właśnie w jego stronę. Mógłby zrzucić to na karb zapomnienia, ale przecież nawet jeśli cały czas pamiętał, że była obok i mógł ją poprosić o wszystko czego tylko chciał, nie robił tego. Zamknięty, skryty niezmiennie przez wszystkie lata.
— Zadbaj o siebie — poprosił ją łagodnie, chcąc przenieść ciężar tej troski na nią, zamiast okazać się paskudnym niewdzięcznikiem, którym niewątpliwie naprawdę był. Rozluźnienie przyszło łatwo, przynajmniej przez chwilę takim się wydawało, bo przecież był pewny, że jej poważnego spojrzenia nie mógł odbierać jako groźby, choć wybrzmiała między słowami. Uniósł brew i zaśmiał się pod nosem.
— Nie spytam — zapowiedział ostrożnie. Próba zwizualizowania sobie kolorów, o których mówiła wydała mu się strata czasu.— Znam tylko trzy kolory. Mroczna czerń, syberyjska biel i krwista czerwień — wyjawił jej w podobnym toniem. — Źle mi w różu, wyglądam na chorego — dodał po chwili z teatralnym zawodem i spojrzał na nią błagalnie. — Ale bez wątpienia pasuje do ciebie. Pięknie będzie współgrał z twoim kolorem włosów. Dodaj do tego kilka polnych kwiatów, wisior z morskich muszli i pereł. Podczas festiwalu lata zrobisz furorę.— Wrócił do sklejania papierosów, jeden za drugim. Odkładał je na bok, by później wsunąć do papierośnicy. Tego, który tlił się na popielnicy w końcu wziął do ust i zaciągnął się nim. Pokiwał głową, wypuszczając dym nosem. — Rzeczywiście jest — piękna. Varya urodą odbiegała od brytyjek. Jej jasne spojrzenie kryło w sobie chłód i choć nie miał okazji ujrzeć jej uśmiechu był pewien, że byłby tak samo zimny; nie miałaby w sobie nic z dziewczęcej beztroski i miękkości. W przeciwieństwie do Tatiany, która potrafiła śmiać się oczami, mamić i nęcić mężczyzn. Były do siebie podobne, miały podobne twarze choć całkiem inny kolor oczu. Ciemne, gęste brwi, ciemne włosy, jasne, blade lica pokryte rumieńcem. Varya wyglądała wciąż na pannę, choć w sercu nosiła siłę i determinację, jakiej jej rówieśniczki stąd nie miewały. Tatiana kryła się pod mocnym makijażem, czerwoną pomadą na ustach, która dodawała jej lat równie dużo co elegancji i pruderii. — Bądź dla niej delikatna nie przesadź cisnęło mu się na usta, ale przecież nigdy nie wystawiłaby jej na pośmiewisko. W kwestii ubioru jego nigdy też nie zawiodła. — Jej najlepszą bronią jest to, że niewiele mówi, ale cały czas słucha.– Takie osoby się lekceważyło, stały w cieniu, z boku, sprawiając, że łatwo było zapomnieć o ich obecności, a jednak była na tyle czujna, że potrafiła słuchając i obserwując wyciągać odpowiedni wnioski. To sprawiało, że była mu bliska, dziwnie znajoma mimo niewielkiej ilości czasu jaką ze sobą dzielili.
Poradzę sobie, było wystarczające. Deklaracja siły była wystarczająca, by nie musieć próbować dwa razy, nakłaniać ją lub robić coś wbrew jej woli. Jeśli sobie poradzi — nie zamierzał w to ingerować, powalając jej robić ze sobą i swoim życiem to, co chciała. Był pewien, że jeśli się pomyli i przyjdzie moment, w którym jego pomoc okaże się nieodzowna, poprosi o nią.
— Oczywiście. Kiedy uznasz za stosowne — nazwał to po imieniu, wyciągając w końcu papierosa z ust, by strzepnąć popiół do popielnicy. Ułożył o na jej brzegu, zabierając się za sklejanie kolejnej bibuły. Ciche i krótkie "ach tak" będące mieszanką rozczarowania i goryczy ściągnęło jego uwagę. Odłożył bibułę i splótł dłonie przed sobą, koncentrując się na młodziutkiej czarownicy, która z westchnieniem oparła się o fotel. Czekał, przyglądając jej się, kiedy trawiła tą informację, z trudem. Niemalże widział, jak przełykała ciężko zbyt dużo na raz. Odezwał się dopiero, gdy spytała.
— Lysandra jest bystra i rezolutna. Bardzo dojrzała jak na swój wiek. Myślę, że odstaje od swoich rówieśników — nie miał zbyt wielkiego porównania, lat spędzonych z Lysandrą nie pamiętał. Jej twarzy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, chwil, w których prowadził ją do lecznicy, gdy zwiedzanie Nokturnu zaszło zbyt daleko. Prezentu jaki jej ofiarował ani opieki jaką ją obdarzył. Dziś była dla niego tylko dzieckiem Cassandry i choć czuł wobec niej tajemnicze przywiązanie, niewiele mógł o niej powiedzieć. — Calchas jest cichy. Ma mądre spojrzenie.— Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle; dla niego to wydawało się wygodne, ale rozwój dziecka nieszczególnie do tej pory go zajmował. — Oboje wyglądają jak matka — jak dwie krople wody. To sprawiało, że kiedy zobaczył syna po raz pierwszy nie mógł oprzeć się wątpliwościom; jaką mógł mieć pewność? Słowo się jednak rzekło, może to nie miało już takiego znaczenia. — Nie miałaś okazji jej poznać? — zdziwił się, nie odejmując od niej spojrzenia; może nie powinien. Cassandra dobrze strzegła swych tajemnic, a dzieci jeszcze uważniej. — Nadrobicie stracony czas. Wszystko przed wami. Kiedy zamieszkamy razem będzie to łatwiejsze. Wybrałem dom w Warwick, kiedy będzie gotowy przeniesiemy się tam. Chciałbym żebyś wyruszyła z nami.— Nie rozmawiał o tym jeszcze z Cassandrą, ale ona już wiedziała wszystko. Już wszystko przygotowała.
Fałsz w głosie Yeleny był łatwy do odkrycia, zdradzał zdenerwowanie i nieustający żal. Być może oczekiwała od niego wylewnego wytłumaczenia, ale ono nie nastąpiło. Nie rozmawiał o tym z nikim, nie rozmawiał o kobietach, z którymi się widywał, nigdy nie sprowadzał ich też do mieszkania. Wszystko w jego życiu było od siebie odseparowane — aż do niedawna.
— Dziewięć — poprawił ją; Lysandra miała już osiem lat, przyszła na świat już jako jego dziecko. — Dziewięć lat temu przygotowywałaś się do SUMów, Eleno... — mruknął cicho, wyraz twarzy mu złagodniał. Była młodziutka, była niczego nieświadoma, a on nie miał najmniejszych powodów, by tłumaczyć się wtedy z czegokolwiek. Jako czternastolatka mogła nawet nie pamiętać o takim wydarzeniu. — Nic nie szkodzi. To była skromna uroczystość. Byłem wtedy w twoim wieku— młody, jeszcze głupi; mężczyźni dorastali inaczej. Z perspektywy czasu widział to dobrze, pamiętał przejawy porywczości i kolejne lata nauki panowania nad instynktami. — Teraz już wiesz. I teraz to się liczy. — Pochylił się lekko w jej stronę, próbując złapać jej spojrzenie. Skinął głową, kiedy potwierdziła i uśmiechnął się lekko, wdzięcznie. Sięgnął po papierosa, który zdążył się skrócić o połowę, strzepnął popiół i wsunął znów między wargi. — Na już. Wiesz, że nigdy nie lubiłem czekać — mruknął nieco od niechcenia, nie zastanawiając się nad tym, czy byłby to dla niej jakiś problem. Czy to wymagało wiele czasu? Czy była w stanie to zrobić, czy to było ponad jej możliwości? Nie oderwał się od układania tytoniu na kolejnej bibule, gdy spytała. Zacisągnął się i jeszcze nim odpowiedział, odłożył go z powrotem na popielnicę i zmoczył brzeg bibuły kolejnego. — Powiedziałbym. Zapewne kiedyś. Gdyby nie ślub to ta informacja nie miałaby żadnego znaczenia ani dla mnie, ani dla ciebie, ani dla nich. — Zerknął na nią.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 9 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]10.04.23 0:43
Kiwnęła krótko, w ciszy. Opieka Cassandry pozwalała jej żyć niemalże normalnie, prześlizgując się z dnia na dzień w wypraktykowanej diecie, która nie przynosiła jej zbyt wielu problemów. Zdarzało się, że Yelena zapominała o swojej przypadłości i czuła się zupełnie zdrowa, przeszyta na wskroś głupią nadzieją, że choroba cofnęła się i objawy więcej nie wrócą. One jednak zawsze wracały. Z bólem i kwasotą, drżąca, bezbronna i zdjęta niemocą, prosiła o wezwanie zaufanej uzdrowicielki, by ta znów odegnała cienie i pozostawiła w niej błogą ciszę. Te momenty paradoksalnie lubiła najbardziej - kiedy skurcze mijały i ciało przylepione do toalety przestawało drżeć, a ogarniające ją poty uspokajały temperaturę, ni gorące, ni zimne. Na krótką chwilę ogarniało ją wtedy limbo.
- Mroczna czerń - powtórzyła za nim z rozbawieniem. W rzeczywistości gam kolorów, o których mówił, było prawie nieskończenie wiele: tonacje rozpinały wachlarze, potrafiły błyszczeć albo matowieć, stawały się cieplejsze albo zimniejsze, w zależności od wypełniających je składowych barw. Parsknęła cicho, wyobraziwszy sobie zarysowany przez Ramseya obraz. - Obawiam się, że pierwsze miejsce, do którego skierowałabym się w takim stroju, to ognisko. Na festiwal mam zupełnie inne plany, nasze, hołdujące temu, kim jesteśmy i skąd się wzięliśmy. Śniłam o wilkach i znalazłam w nich inspirację - wyjawiła, nawiązując do odebranego im herbu, spuścizny wyrytej w reliefach historii, wciąż żywej w opowieściach, którymi czasem zajmował ją ojciec, gdy dopisywał mu dobry humor. Podania o dawnej wielkości były zarezerwowane dla Alekseja, jednak bywało, że wprawiony w zadowolenie Avgustin o tym zapominał i w jej twarzy widział twarz utraconego syna. Kiwnęła głową, mrucząc w zamyśleniu. Nie wiedziała wiele o Varyi, zdążyła póki co poznać ją powierzchownie, ale podobało jej się to, co odnalazła w kuzynce. Odrobina tego, co w Londynie nazywało się syberyjską egzotyką. Prosty, kanciasty charakter, który nie wymagał lawirowania wokół półsłówek czy intryg. Czas pokaże, czy właśnie taka była. - Myślę, że dopatrzyłaby się ujmy w delikatnym obchodzeniu się z jej osobą. Ale nie martw się. Nie zamierzam przerabiać jej na czarownicę bez kręgosłupa. Wesprę i pokażę, co jest w zasięgu jej ręki, ale decyzje będzie podejmować sama - lub za namową starszego kuzyna, jeśli doszłoby do tego, że jakaś sprawa spędziłaby Varyi sen z powiek. Udawać się do Ramseya z prośbą o radę było mądrością, nie oznaką słabości. - Jak widzi swoją przyszłość? - zapytała, zdając sobie sprawę, że musiał wiedzieć więcej niż ona.
Z przyjemnością słuchała o dzieciach, poznawała je ze słów Ramseya, z tego, jak sam je widział, z rozważnej ojcowskiej miłości przebijającej się przez zgłoski. Niektórzy potrafili tańczyć wokół tematów swoich pociech i piali peany na ich cześć, tymczasem nawet teraz Śmierciożerca pozostawał oszczędny, jednocześnie wypowiadając wszystko to, co powinna była wiedzieć.
- Musieli pozbierać wszelkie wasze najlepsze cechy. Mądrość, urodę. Siłę charakteru. Spryt. Dojrzałość - wymieniała z łagodnym wyrazem twarzy, trochę nieobecnym, mówiąca wręcz do siebie, niż do niego. W wyobraźni tworzyła dwa obrazki spoiwa między Cassandrą a Ramseyem ubranego w dwie ludzkie sylwetki, młode i malutkie. To wiele wyjaśniało. Szanująca ich prywatność Yelena rzadko kiedy zadawała pytania, częściej bazując na obserwacjach i domysłach, ale teraz jej umysł zaczął łączyć kropki. Czy słusznie - trudno ocenić, mogła dorabiać ideologię tam, gdzie tak naprawdę jej nie było, lecz uwierzyła w zapewnienie kuzyna i przyjęła do siebie wieść, że był ojcem tej dwójki. - Nigdy jej nie widziałam. Koniec końców nie odwiedzałam Cassandry w lecznicy na Nokturnie, bo spotykałyśmy się u mnie. Nokturn mnie... onieśmiela - przyznała i skrzywiła się. Vablatsky zawsze zjawiała się w mieszkaniu jej rodziców, czujna, opanowana i diabelnie uzdolniona, gotowa odegnać w niepamięć targające ją dolegliwości; tak było bezpieczniej i wygodniej chyba dla nich obu. Łatwiej zresztą było myśleć w ten sposób niż przyznać przed sobą, że bała się dzielnicy owianej sławą mrocznej czerni.
Jej spojrzenie wyostrzyło się na nowo, gdy wspomniał o domu, wydawała się mile zaskoczona - nie tym, że nabył posiadłość w należącym do niego hrabstwie, co zaproszeniem, które za tym podążyło. - Och, nowina za nowiną. Naprawdę? Sprawilibyście mi dużo szczęścia, gdybym mogła tam z wami zamieszkać. Od tak dawna nie mieliśmy prawdziwego stada. Uznaj, że to ckliwe, ale brakowało mi tego - westchnęła. Przynależności, obecności ważnych dla niej ludzi, poczucia jedności. Rodziny. Po śmierci ojca niemalże dwa lata temu matka wróciła do Rosji i został jej tylko Ramsey, otaczały ich trupy. Teraz jednak horyzont malował się w żywych, pięknych barwach.
Zadarty ku górze podbródek sugerował, że nie dostrzegała w swoim wieku faktycznego problemu - jej własna percepcja była zamglona, widziała dojrzałość i dorosłość tam, gdzie jeszcze tak naprawdę jej nie było. Szkołę przepełniała wybuchowa turbulencja, która unormowała się i uładziła wraz z ostatnim dniem spędzonym w Hogwarcie, jakby wtedy zrzuciła z ramion pelerynę utkaną z rwących fal; uspokoiła się, przestała rozbijać nosy, podniosła spojrzenie z podłogi.
- Chroniłeś swoją rodzinę. Rozumiem to - podkreśliła jednak szczerze, na jego miejscu zapewne zrobiłaby tak samo. Wiódł trudne życie pełne wyrzeczeń i zagrożeń, odrzuciwszy na chwilę na bok dumę rozumiała, że dzielenie się z nastolatką najważniejszymi kwestiami swojego istnienia było ryzykowne. Kiwnęła głową na znak zrozumienia i przechyliła głowę do boku, podtrzymując jego spojrzenie. - To twoje dzieci. Zawsze będą mieć dla mnie znaczenie, bez względu na okoliczności. Cieszę się, Ramseyu. Naprawdę i szczerze. Nie muszę ci tego mówić, ale dokonujesz dobrych wyborów. - decydując się na Cassandrę, zdobywając jej względy, ułaskawiając, by po tylu latach stała się jego żoną. - Graham... - urwała, nie zdołała wydusić z siebie tych słów - Graham też byłby z ciebie dumny, pochwaliłby to, co robisz.
Zdziwiło ją ciepło na myśl, że nie musiała nawet czekać na pojawienie się ich dzieci, było w tym coś dziwnie ekscytującego - choć równocześnie ubodła ją refleksja, że nie wspierała uzdrowicielki tak, jak powinna, kiedy ta była w ciąży i wychowywała potomstwo Ramseya. Gdyby tylko wtedy wiedziała... Ale wiedziała dziś i to musiało wystarczyć. Nadrobią stracony czas. Yelena uśmiechnęła się do swoich myśli, potarłszy dwoma palcami łuk brwiowy. - Dzieci wezmą udział w ceremonii? Jeśli nie, mogę ich popilnować - zaoferowała. Od niedawna przepadała za małymi czarodziejami, dostrzegała wartość ich wyobraźni, odnajdowała inspirację w ich niesamowitych pomysłach, ale i przyjmowała ich barwne charaktery, pozwoliwszy, by ją ciekawiły. Nie zawsze tak było. Kiedy zaczęła tak przychylnie patrzeć na dzieci? - A zatem nie mam czasu do stracenia - dodała na wiadomość o planowanym terminie. Zadanie nie było trudne, w jej myślach klarowały się pierwsze pomysły. Palce świerzbiło pragnienie sięgnięcia po szkicownik, którego przy sobie nie miała. - Spóźniłam się z szatami już o dziewięć lat, w mojej profesji to karygodne - dodała z błyskiem w oku.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +8
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Salon [odnośnik]01.05.23 14:23
Sądził, że nie miał czasu się martwić o ludzi, którzy go otaczali, ale zawsze niepokoił go jej zły stan zdrowia, kiepskie samopoczucie. Dolegliwości, które jej doskwierały wpływały na jej formę, a ta na jej sposób funkcjonowania i postrzegania rzeczywistości wokół. Potrzebowała opieki, kogoś, kto jej ją zapewni na każdym możliwym poziomie. Nie był swoim bratem, nie potrafił jej dać tyle, ile zapewne potrzebowała, ale czuwał nad nią, nie lekceważąc sygnałów, które bardziej lub mniej świadomie wysyłała. Cassandra była pierwszym wyborem, nie tylko dlatego, że łączyło ich coś, co wciąż próbował przed samym sobą ustalić, zdefiniowane już zostało. Wiele sytuacji mu uciekło bezpowrotnie, nie potrafił przytoczyć momentów ratowania własnego życia, przez ostatnie pół roku uznając samego siebie za niemalże niezniszczalnego. Belvina nie leczyła jego ran przez ostatnie lata, nie czyniła tego także Multon ani Zachary. Jeśli zawierzył jej zdolnościom przed utratą pamięci, musiała mu udowodnić, że znała się na tym, co robiła. Łapał się na tym, że proste fakty z przeszłości mu umykały. Nie dawał po sobie poznać, że o przeszłości splecionej z Cassandrą nie pamiętał.
— Brzmisz tak, jakbyś była przekonana, że to dobry pomysł — ocenił, zamiast spytać, czy naprawdę go za taki uważała. On nie był pewien. Stalowe tęczówki skoncentrowały się na bibule i mieszance tytoniu, którą układał, tworząc papierosy. Dotąd tkwił w cieniu, nieznany, nierozpoznawalny. Kiedy był młodzieńcem, a może dzieckiem łaknął uwagi, manifestował frustrację w ten sposób. Po latach docenił urok bycia nieznanym, a nawet niedocenianym. Wkroczenie w świat, który dobrze już znał z symbolem swoich przodków wydawało mu się pokazowym grabieniem miejsca dla siebie i swojej rodziny. Dotąd nie sądził, by musiał to robić. Swoją wartość udowodnił wielokrotnie, jego żoną nie była bezimienna czarownica, a zaufana uzdrowicielka, której zgodnie z tym, czego dowiedział się od niej, wielu Rycerzy zawdzięczało życie. O miejsce przy stole trzeba było zawalczyć, ale on nie musiał już tego robić. — Przychodzi w snach? Wena na tworzenie? — spytał mimochodem; nie wątpił, że właśnie tak mogło się to odbywać. Niedalekie było to od wizji, których sam doświadczał.
— Nie martwię się. Jeśli ma silny charakter, nie da się złamać takimi sztuczkami — mruknął z rozbawieniem, spoglądając z dołu na Yelenę. — Delikatność nigdy nie będzie jej mocną stroną. Jest zdecydowana. Wydaje się być także dzielna i wytrwała, ale i posłuszna. Potrzeba jej wiedzy, wszechstronnej i społecznej, wtedy jej to będą jej atuty, nie przywary — odpowiedział, jednocześnie przytakując słowom młodej Mulciberówny. Nie zamierzała z Varyi czynić kogoś, kim nie była, ale dla kobiety w jej wieku nie było to łatwe. Varya nie wydawała się podatna — mogła być bardziej elastyczna, ale liczył, że wypracuje w sobie tą umiejętność, kiedy zrozumie, że przyniesie jej to więcej korzyści w Anglii.
— Pozbierali — odpowiedział z całą pewnością. Wiedział, że gdyby Calchas okazał się głupi nie miałby względem niego żadnych okoliczności łagodzących. To, co myślał tkwiło jednak w obrębie jego własnego umysłu, nikt inny nie miał prawa oceniać jego dzieci i nikomu na to nigdy nie pozwoli. Otrzymał ten przywilej z chwilą nadania im własnego nazwiska. Zerknął na Yelenę — była młoda; czy może we właściwym wieku? — A ty? Jakie masz plany? — Czy miała na oku jakiegoś kawalera, czy w ogóle o tym myślała? Czy powinien o tym wiedzieć? Chciał znać kandydata, zyskać pewność, że będzie odpowiednim wyborem i kimś kto umiejętnie się zajmie jego kuzynką. Z powodu problemów, na które cierpiała wymagała odpowiedniej opieki, ale zakładał, że nie zdradzała się z tym przed nikim. Niech to pozostanie jej sekretem, niech w oczach innych będzie pozbawiona skaz.
— Rzeczywiście — mruknął oda niechcenia, przyłapany na niepamięci. Choć ukłuła go niewiedza, potraktował ją jak coś, do czego normalnie nie przykładałby wagi, dalej zajmując się tym, co robił; obracając w palcach papierosa. W końcu skończył, a komplet odłożył do papierośnicy; Pustą torebkę po tytoniu zmiął i oparł się wygodnie w fotelu.
— Razem będziemy silniejsi — na tym mu zależało i o to mu chodziło, kiedy pisał listy do pewnych w dalekiej Syberii. Potrzebował ludzi o tym nazwisku, dzielących te same idee. Ludzi, którzy zaistnieją w świadomości innych prócz niego i na dobre zakorzenią się w umysłach innych, jako rodzina, nie jednostka — choć silna i dotąd niezwyciężona — w odosobnieniu całkowicie skończona. Pragnął nieskończoności, kontynuacji, dalszego ciągu historii i odpowiednim zakończeniem. — Nie będziesz się czuła samotna, Varya i Arsentiy zamieszkają razem z nami. I mój ojciec. Przestrzeń będzie wystarczająca — zapowiedział, choć podejrzewał, że samotność nie była jej bliska. Odkąd straciła brata ktoś musiał zapełnić tę pustkę w jej życiu, rodzina mogła być dla niej opoką. — Wkrótce będziemy razem. Wszyscy. Silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej — przytaknął ciepło, uśmiechając się lekko. — A ty będziesz miała dobrą opiekę. — Cassandra zadba o nią, jej matczyny instynkt zaskakiwał go nieustannie. Wciąż nie przywykł do tego jak wielki i silny instynkt posiadała i jak bardzo gotowa była bronić i chronić swojego stada. Dotąd małego, bo liczącego dwójkę jej dzieci, ale teraz miał nadzieję, że to się zmieni.
Pochwałę jego wyborów przyjął z lekkim, nieco pobłażliwim uśmiechem. Trudno mu było przyjąć je z powagą, była od niego wiele młodsza. Kiwnięciem głowy podziękował za jej wsparcie i potwierdzenie podjęcia odpowiednich decyzji. Temat uznawał za zamknięty. Wzrok zawisnął na niej, gdy wspomniała o bracie, ale nie zdradzał niczego — żadnych uczuć, czy emocji. Nie pociągnął jej też za język. Graham był trupem, cokolwiek myślał i jakkolwiek mógł być usatysfakcjonowany takim rozwojem zdarzeń, był za słaby by tego doczekać.
— Będziemy tylko my — zaprzeczył; dzieci nie będzie. Nie potrzebowali świadków — ci, którzy mieli potwierdzić obecność w tym wydarzeniu już o tym wiedzieli. To, co miało się wydarzyć nie mogło być jedynie formalnością to było istotne dla nich obojgu i musiało odbyć się tak jak trzeba. Choć we dwoje; w obliczu sił znacznie większych od nich samych. Kiwnął głową, przyjmując jej propozycję, choć decyzję miał pozostawić Cassandrze. Zmiana roli i pozycji nie czyniła go mądrzejszym w tej sferze życia, nie zamierzał wraz z nazwiskiem wkraczać z własnymi decyzjami w ten świat; lepiej zorientowana wiedziała jak to zorganizować.
— Minęło jak jeden wieczór, prawda? Ledwie wczoraj kończyłaś szkołę, a dziś już jesteś dorosłą, samodzielną czarownicą. Ledwie to zauważyłem — dodał z teatralnym przekąsem, sięgając po po tlącego się w popielnicy papierosa. Zaciągnął się dymem mocno i głęboko. — Kiedy ty tak wyrosłaś — zadumał się, nie wychodząc z tej roli. To było nawet zabawne przez chwilę.

| zt2



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 9 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Strona 9 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach