Wydarzenia


Ekipa forum
Magiczna menażeria
AutorWiadomość
Magiczna menażeria [odnośnik]26.03.15 20:11

Magiczna menażeria

★★
Jest to obszerne pomieszczenie zajmujące niemalże cały parter jednej z niewielkich kamienic usytuowanych przy Pokątnej. Pod każdą ze ścian, a także i na sklepowej wystawie, piętrzą się klatki oraz pojemniki pełne najróżniejszych magicznych stworzeń: sów, kotów, myszek, ropuch, węży oraz szczurów - i choć wiele z nich wygląda doprawdy uroczo, już od progu w nozdrza uderza ostra woń mieszająca się z zapachem karmy oraz odchodów. Podłoga wyłożona jasnymi kaflami lśni w blasku unoszonych w powietrzu świec. Dębowe drzwi wejściowe skrzypią charakterystycznie, gdy do środka co rusz wkracza jakiś nowy klient. Ogromna półka tuż za sklepową ladą pełna jest wszelkiego rodzaju książek, poradników, akcesoriów oraz lekarstw i różnych mikstur dla zwierzaków.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]16.09.15 18:06
Zwierzę, które odebrał, nie wyglądało imponująco - biała włochata kulka zwinięta w kłębek, w którym ledwo co dało się odnaleźć uszy, ogon, czy oczy, łap właściwie również nie potrafił odnaleźć. Nie miał rodowodu, pochodził z eksperymentalnej amerykańskiej hodowli i sprowadzono go tutaj specjalnie na życzenie; początkowo jego zakup wydawał się Tristanowi doskonałym pomysłem, lecz z każdą kolejną mijającą chwilą coraz mocniej od tego zdania odchodził, nie tylko z uwagi na horrendalną cenę, ale - przede wszystkim - kaprysy przyszłej właścicielki. Ze zrezygnowaniem odłożył miękko wyścielany kosz z futrzakiem na zewnętrzny parapet Magicznej Menażerii i wyjął z kieszeni szkarłatną chustkę z ręcznie wyhaftowanym pośrodku jednorożcem, by okryć nim kosz i, rzecz jasna, oznakować jego pochodzenie. Przez kilka kolejnych godzin kocię powinno spać, uśpił je zaklęciem. Problemem pozostawało dostarczenie małego Evandrze... Nie, nie sam fakt dostania się na jej wyspę, a zbliżenia się do wybuchowej półwili; wiedział, że koniec końców będzie chciała wydrapać mu oczy  - i wiele się nie pomylił. Bynajmniej nie udało mu się wczoraj poskromić złośnicy. Wyjął czarodziejskiego papierosa, odpalił go krańcem różdżki i wsparł się plecami o ścianę obok kosza, zaciągając się nikotyną. Uspokajała go.
Wysłał do Padraiga sowę chwilę przed wyjściem z domu, nawet nie czekając na jego odpowiedź - miał nadzieję, że mu nie odmówi. Nie mógł, potrzebował go teraz jak nigdy... i tym razem to naprawdę była przecież kwestia życia i śmierci, Evandra mogła go zabić. Miał wątpliwości, czy obdarowywanie jej kolejnymi podarunkami było rzeczywiście najlepszą drogą do jej serca, ale z całą pewnością lepszą niż stanie w miejscu. Za kilka dni miał przyjść do niej po raz drugi, tym razem już z pierścionkiem i oficjalną wizytą. I wszyscy musieli tę wizytę przetrwać. Wiedział, że jego narzeczona większość swoich dni spędzała teraz w domu, nie wypuszczano jej zanadto poza mury posiadłości Lestrange'ów, gniła w niej jak księżniczka w wieży. Nie bez powodu, bali się o nią. Była półwilą i w końcu boleśnie odczuła konsekwencje swojego pochodzenia. Odrzucał od siebie myśli odnośnie ich wspólnych dzieci, niebezpieczeństwa czyhającego na ich przyszłą córkę, podobnie, jak odrzucał wizję samego aktu małżeństwa; wciąż wydawał mu się dziwnie nierealny, zbyt odległy, by być rzeczywistym.
Padraig, do cholery, ile można czekać...



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]16.09.15 21:52
/jakoś po przyszłej grze z Franią

Paddy powoli zaczynał tęsknić za czasami, kiedy jego jedynym zmartwieniem były problemy w pracy. Od upierdliwego Caesara gorsza okazała się zadziwiająco formalna Evelyn, lecz nawet natłok wyjątkowo nieprzyjemnych obowiązków i przekrzykujące się głosy tego duetu Nemezis, nie mogły równać się piekłu, przez które przechodził teraz. Kompletnie nie potrafił wyobrazić sobie siebie w roli ojca. Przecież ledwo co sam wyrósł z chłopięctwa – przynajmniej na pierwszy rzut oka – i wciąż czuł się młodzieńcem, wiecznie wolnym Piotrusiem Panem. Nie miał zielonego pojęcia, jak zajmować się maleńkim dzieckiem, nie wiedział, czy podoła nocnemu wstawaniu i zmienianiu pieluszek. Był przytłoczony tym niespodziewanym ciężarem, który przygniótł jego barki w najmniej sprzyjającym momencie. Wraz z pojawieniem się w jego życiu przyszłej-niechcianej żony. Perspektywa ślubu z Franziską była zresztą najgorszą niespodzianką z całego arsenału, jaki został wytoczony przeciwko niemu. Padraig zwyczajnie nie chciał u swojego boku innej kobiety niż Evandra. Skoro nie miał już żadnych, nawet najmniejszych (teraz spadły już poniżej zera) szans na jej zdobycie, wolał pozostać kawalerem. Do końca wiernym swej platonicznej miłości, która zapewne nigdy nie dowie się o tym buchającym cichą namiętnością uczuciu. Franziska jednak pokrzyżowała te wzniosłe plany, ale przecież… sam był sobie winien. Mógł bardziej uważać, czy raczej – w ogóle nie powinien dopuścić do takiego zbliżenia. Czego żałował, żałował okropnie, lecz nie potrafił cofnąć czasu.
Mądry człowiek po szkodzie?
Lakoniczna wiadomość jaką otrzymał od Tristana dość nieoczekiwanie podniosła go na duchu. Doskonale wiedział, że Rosier zapewne znowu zaprzęgnie go do zrobienia czegoś, czego jemu się nie chce, ale dawało mu to przynajmniej pretekst do wyrwania się z domu. W którym zaczął czuć się obcy, osaczony. Czasami miewał przykre wrażenie, że ściany zaczynają na niego napierać i dopadał go klaustrofobiczny przestrach. Okropne uczucie nie ustępowało prędko, choć Padraig zdawał sobie sprawę, iż to tylko i wyłącznie efekt imaginacji. I zagrabienia jego przestrzeni osobistej.
Nie odpowiedział nawet na krótką notkę Rosiera, stawiając się w wyznaczonym miejscu o wyznaczonym czasie. W granicy piętnastu minut dopuszczalnego spóźnienia, ponieważ naturalnie Tristan musiał wiedzieć, że Paddy nie jest od razu na jego każde skinienie. Od razu zauważył go stojącego przed Magiczną Menażerią – irytował się, aż nazbyt wyraźnie. W rękach trzymał kosz z niezidentyfikowaną zawartością. Salazarze, on chyba nie – pomyślał z rozbawieniem Pat, zastanawiając się, czy aby Rosier nie próbował przeszmuglować w ten sposób smoczego jajka. Z jego pomocą, co już trochę mniej go śmieszyło.
- Co dla mnie masz, Tristanie? – spytał, zachowując jednak swój zwyczajowy, nieco prześmiewczy ton – wiem, jak bardzo mnie lubisz, ale to naprawdę zbyteczne – dodał, podchodząc bliżej i uchylając rąbek chusty, aby zajrzeć do środka koszyka. W którym na szczęście nie było jaja smoka, a uroczo wyglądający, śpiący kociak. Czyżby Tristan aż do tego stopnia złagodniał, że porzucił ziejące ogniem bestie na rzecz puchatych kiciusiów?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]17.09.15 3:41
Wreszcie. Z tłumu wyszedł wyczekiwany Padraig, Tristan starał się nie okazać zniecierpliwienia, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie panował nad nerwami. Nosiło go jak diabli - do licha z tym wszystkim, powinien się cieszyć, że Padraig w ogóle zareagował.
- To absolutnie kwestia życia i śmierci - rzekł na wstępie ze śmiertelną powagą, wypuszczając na bok kłąb nikotynowego dymu, kiedy Padraig podejrzał zawartość kosza. Tristan ani drgnął, chwila sam na sam dobrze im zrobi. Może się polubią, wtedy ta podróż będzie dla jego druha nieco przyjemniejsza. Lubił zwierzęta, prawda, uwielbiał smoki, cieszyły go konie, a jednym z jego najwierniejszych przyjaciół był pies myśliwski - winien zapewne więcej w takim razie myśleć o swoich przyjaciołach, o tym bowiem, jak jego pies zareaguje na wypudrowanego kociaka, nie pomyślał przecież wcale. Być może dlatego, że skutecznie wypierał z głowy myśl rychłego ożenku, paradoksalnie jednocześnie zajmując nim każdą wolną chwilę. Nie liczył się jednak to, co będzie za tydzień, za miesiąc, za dwa lub trzy, kiedy pierścionek zaręczynowy wymieni na obrączkę, o zgrozo pasującą również na jego palec; liczyło się tylko tu i teraz, ta chwila, ten dzień, najdalej ten, który nadejdzie za trzy dni. Wtedy miał się jej oficjalnie oświadczyć... i miał te oświadczyny przeżyć. Z powagą spojrzał na Padraiga, uważnie lustrując jego twarz wzrokiem -  nie umknęło mu jego zaskoczenie.
- A ty masz zdecydowanie większą szansę przeżyć - dodał po chwili zastanowienia, nieco analitycznie. W miłości jak na wojnie, przecież o tym wiedział, a wojny zwyciężali wyłącznie dobrzy stratedzy. Działania należało odpowiednio zaplanować, przemyśleć, a także odpowiednio wykonać. Nie, to bez sensu. To nie miało żadnego sensu i dobrze o tym wiedział, ale przecież bardziej spieprzyć i tak już się tego nie dało. W końcu nadchodził moment, w którym gorzej już być nie mogło - i to był właśnie ten moment - podczas którego trzeba było ratować się  czymkolwiek.
- Dla Evandry - wyjaśnił ze zrezygnowaniem, najwyraźniej naprawdę nie miał dzisiaj nastroju do żartów. - Byłem u niej, i... - urwał, odwracając się w drugą stronę; nie był pewien, czy miał ochotę o tym rozmawiać. Właściwie nie pamiętał już słodyczy jej pocałunku, a jedynie moc uderzenia, gdy zmiażdżyła jego uczucia, odrzucając propozycję zamążpójścia. - Wciąż jest w szoku - pociągnął zmienionym głosem, chłodnym i gniewnym; nietrudno było po nim rozpoznać roziskrzone emocje. Nie był niezadowolony, był wściekły, choć tę wściekłość tłumił głęboko w sobie. Padraig znał go już zapewne wystarczająco dobrze, by potrafić to rozpoznać. - Potrzebuje czasu, by zrozumieć, że propozycja zamążpójścia, jaką otrzymała, jest pozbawiona alternatywy. To pewnie zbyt dużo po tym... porwaniu. - Obrócił w dłoni papierosa, po chwili zrzucając niedopałek na ziemię, przydeptał go butem. Ostatnio zdecydowanie zbyt dużo palił.  Może chociaż temu kotu nie rozszarpie krtani pazurami, dodał w myślach. Wzniósł spojrzenie na twarz Padraiga, ani nie błagalne, ani nie władcze. Naprawdę potrzebował pomocy.
- Dworek Lestrange'ów  znajduje się na wyspie Wright - zaczął niepewnie, nie artykułując prośby, którą Padraig zapewne potrafił sam wyłapać. - Chyba trzymają ją teraz pod kluczem, ale jeśli powiesz, że cię przysłałem... - Im więcej słów wypowiadał, tym mniej rozumiał ich sens. Wyrażał swoje myśli chaotycznie. -  Z kotem nie będzie problemu, uśpiłem go zaklęciem...



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]17.09.15 22:34
Paddy nie mógł znać przyczyny rozdrażnienia Tristana – przynajmniej jeszcze nie w tej chwili, kiedy dopiero co, stawił się na jego wezwanie. Zdenerwowanie mężczyzny stanowiło jednak znak ostrzegawczy; nigdy nie odznaczał się cierpliwością, lecz ciskane gniewne spojrzenia i zaciśnięte usta.... O co chodziło tym razem? Kolejne odrzucenie przez ładniutką dziewczynę, której imienia nazajutrz już nie będzie pamiętał? Fitzgerald miał szczerą ochotę wybuchnąć śmiechem i nawymyślać brunetowi, za to, że targał go przez pół Londynu tylko i wyłącznie dla swego sercowego kaprysu. Tych miał już po dziurki w nosie, ponieważ słuchałby już po raz enty tej samej historii ze zmienionymi danymi personalnymi...
-Absolutnie – zadrwił, nakładając okrycie z powrotem na koszyk – boisz się kotka? – spytał, unosząc ironicznie brew i wpatrując się w Tristana z wyczekiwaniem. Wkrótce wszystkie karty miały zostać odkryte, a szósty zmysł Pata podpowiadał mu, że Rosier wcale nie blefuje. Tym razem.
Nadal jednak nie potrafił pojąć, co może łączyć mięciusie stworzonko, słodko drzemiące w miękkim koszyku z groźbą pozbawienia życia. W co się wpakowałeś, Tristan? – zastanawiał się, jednocześnie zachodząc w głowę, dla kogo kociak został przeznaczony. Ponieważ nie wątpił, iż był to prezent.
Którym Rosier zamierzał skusić jakąś pannę? A może przebłagać? Istniała nieskończona liczba kombinacji, ale Paddy nie musiał zgadywać. Pewny, iż niedługo dowie się wszystkiego. Jeszcze zanim brunet otworzył usta, domyślił się bowiem, że przypadła mu w udziale niewdzięczna rola posrańca, tj. posłańca.
Skinął głową, niemalże wzruszony troską, jaką Tristan wobec niego przejawił – och, doprawdy, ma większe szanse? Ciekawe, czy jeśli wróci z tej misji pokiereszowany, Rosier choć pofatyguje się, aby odwiedzić go w szpitalu? Może i mógł na to liczyć – Tristan i tak traktował go stosunkowo dobrze, prawie, jak równego sobie. Poza momentami, w których żądał od niego rozmaitych przysług, zapewne sądząc, że spełnienie ich, sprawia mu przyjemność.
-Cieszę się bardzo – odparł z przekąsem, ale powoli się rozpogadzał. Dostarczenie przesyłki nie zajmie mu wiele czasu i nie zabarwi się czarną plamą na jego godności. Mógł chcieć czegoś gorszego, a przecież…
Wysyłał go do Evandry.
Do Evadnry.
Natychmiast zamilknął, a przed jego oczami stanęło wyobrażenie panienki Lestrange. Piękne, lecz nawet w połowie nie dorównujące urodzie swej materialnej postaci. Paddy przestał zważać na słowa Rosiera, które zlewały się w jedno: piękna synestezja, której echem stała się brzmiąca tylko dla blondyna niebiańska muzyka tysiąca złotych harf i widok słodkiej Evandry.
- To oczywiste – wymamrotał niewyraźnie, co Tristan mógł złożyć na karb zawstydzenia, iż raczy go tak intymnymi i prywatnymi sprawami. O jakich prawdopodobnie nie powinien mieć najmniejszego pojęcia, jako o tych najbardziej poufnych i rozgrywających się za zamkniętymi nawet dla reszty arystokracji drzwiami salonów.
- Mam dostarczyć tego kota? – rzekł, chcąc się ostatecznie upewnić – panience Lestrange? – dopytywał się, może nieco głupio, pragnąc jednak ostatecznego potwierdzenia. Nagle rozpaliła się w nim ogromna wdzięczność do Tristana, której naturalnie nie mógł okazać. Zapewne on uznałby go za co najmniej dziwaka, gdyby uściskał go z tej radości lub choć pokłonił się w pas, zachwycony możliwością zobaczenia Evandry. Zwłaszcza, że faktycznie trzymano ją praktycznie odizolowaną od świata. Padraig żył praktycznie na oparach, jakie czerpał z mimochodem rzuconych uwag Caesara – a teraz miał niepowtarzalną okazję ujrzeć ją znowu!
Żeby złożyć u jej stóp podarek innego mężczyzny i swoje zdruzgotane serce.
Które przecież wkrótce również miało zostać złączone węzłem małżeństwa… i obowiązku. Paddy skrzywił się nieznacznie i przypomniał sobie, że powinien już zacząć szukać nowej pracy. Do tej pory jakoś sobie radził, ale utrzymanie Franziski i dziecka…
- Tristan? – rzucił nagle, zwracając się do bruneta pytającym tonem – mam do ciebie prośbę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]18.09.15 13:47
Może wcale nie słyszał jego drwiny, nazbyt zaabsorbowany myślami, a może tylko udawał, w każdym razie jedynie przytaknął; tak, Padraig, absolutnie. Żądna krwi półwila mogła zatopić w nim swoje kły, jeśli tylko nie obłaskawi jej na czas. Kończyły mu się pomysły, słodkie słówka na nią nie działały, podarowana biżuteria – najwyraźniej – również. Evandra, owszem, zabrała jego podarunek i wbrew jego przewidywaniom nie cisnęła go do morza – co właściwie być może mógł odczytywać jako sukces? - ale jej zachowanie wciąż było dalekie od pożądanego. Właściwie nie mogła już odmówić, gdyby to uczyniła... musiałaby wyprzeć się wszystkich, dokładnie tak, jak obiecywała. Czy naprawdę byłaby do tego zdolna? Wątpił, a nawet gdyby spróbowała, wątpił, by ktokolwiek jej na to pozwolił. Miał podpisaną umowę, musieli mu ją oddać.  
Wpatrywał się w niego wyczekująco, nie mogąc doczekać się odpowiedzi, a kiedy tylko Padraig się zgodził – niemrawym bełkotem, ale zgodził – Tristan niedelikatnym ruchem szybko podniósł kosz z kociakiem i wcisnął do rąk Padraigowi, na wypadek, gdyby się rozmyślił – nie mógł się rozmyślić, przecież nie mógł sam tam pójść! Wystarczy, żeby zobaczyła jego twarz, żeby zaczęła ciskać w niego talerzami, a Paddy być może wzbudzi jej litość, futrzak roztopi jej serce, a reszta – pójdzie jak z płatka. A przynajmniej tak to sobie zaplanował – jeśli miłość faktycznie miała być wojną, to chyba własnie trafił pod swoje Waterloo.
- Dokładnie – przytaknął entuzjastycznie, pozbywszy się problemu natychmiast sięgając dłonią do kieszeni po papierosa. Pod butem wciąż trzymał poprzedniego, z którego zrezygnował w połowie, uznając, że bali zbyt dużo, lecz najwidoczniej zmienił już zdanie. Odpalił papierosa, mocno zaciągając się kojącym tytoniem. - Powiedz jej, że... – Skrzywił się, wpatrując się w papierosa, przez moment milcząc i zastanawiając się na odpowiednim doborem słów. Co właściwie chciał jej przekazać? Przeprosiny, prośbę? Usprawiedliwienie, dlaczego nie zrobił tego osobiście? Machnął ręką. - Powiedz jej, że miałem niezwykle ważne sprawy – wypalił w końcu. - Albo lepiej nic jej nie mów – westchnął, uznawszy, że stawianie priorytetów nad panią serca niekoniecznie pomoże zmiękczyć jej serce. - Improwizuj, jeśli spyta. – Przeniósł spojrzenie na szybę magicznej menażerii, przez która usiłował wydostać się mały wozak, bijąc na oślep łapką; na swój sposób był podobny do Evandry. Osaczony i charakterny, szukający ucieczki... niech to wszystko Merlin pochłonie.
Nie przyszło mu do głowy zapytać, co słychać u samego Padraiga; był nazbyt zaaferowany własnym interesem, nową sytuacją, w której się znalazł... nowym etapem – nic nowego, Tristan zwykle zajęty był mocniej sobą niż innymi, o ile owi inni nie byli mu naprawdę bliscy. Dlatego też ze zdumieniem przeniósł ku niego wzrok, kiedy zapowiedział prośbę. Właściwie nie pamiętał, kiedy Fitzgerald ostatnio go o coś prosił, ale był doskonale świadomy tego, że winien mu był przynajmniej kilka – może kilkanaście albo więcej – drobnych lub mniej drobnych przysług.
- Wszystko – stwierdził z zaskoczeniem wyraźnie dającym się rozpoznać w jego głosie. Wszystkiego zapewne by dla niego nie uczynił, lecz sama deklaracja nic go nie kosztowała, poza tym, naprawdę musiał zanieść tego durnego i horrendalnie drogiego kota Evandrze, a niech się obudzi, drań, niech się przypadkiem obudzi i zwieje... Z całą pewnością w jakiś sposób martwił się tym, co mogło stać się u Padraiga, lecz w tym momencie wszystkie jego myśli skupiały się na jednym. - O co chodzi, Padraig?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]21.09.15 20:41
Zachowałby się niedorzecznie, gdyby zaczął nagle skakać z czystej, nieskrępowanej radości. Nie powinien okazać żadnych uczuć, może poza delikatnym zniechęceniem, znużeniem i rozczarowaniem, że Tristan nie zaprasza go na męski wieczorowy wypad na piwo, a zleca kolejną misją, zbyt uwłaczającą bądź za trudną dla szlacheckiego potomka. Starał się więc powściągnąć uśmiech, cisnący mu się na usta, wesołe błyski oczu chowając za opadającą na twarz niesforną blond grzywką i maskując bijącą z niego radość grobowym wyrazem twarzy. Rozświetlonym wszakże jakimś wewnętrznym światłem, które sprawiło, że wyprostował się dumnie i cała padraigowa postawa zdawała się wyprężyć, jakby spotkał go ogromny zaszczyt. Wszak wysyłano go z poselstwem do prawdziwej królowej. Pani jego serca, zasiadającej na swym bogato zdobionym tronie już od dawna i władającej nim z wrodzoną naturalnością. Każdy uczynek Paddiego był przecież podyktowany przez chęć zaimponowania Evandrze, wykonując wszystkie, najprostsze nawet czynności, myślał o panience Lestrange, a teraz… Teraz dostawał szansę na osobistą audiencję, w dodatku od jej przyszłego męża. Proszącego go o przysługę, która miała wkupić go w ponowne łaski boskiej Evandry. Pat chyba dopiero teraz spojrzał na całą sytuację trzeźwo: nie, kornym wzrokiem mugolskiego pomiota, włóczącego się za Rosierem i nie, otumanionym wzrokiem nieprzytomnego z miłości nieszczęśliwego kochanka. Odsłoniła się przed nim obiecująca prawda; mógł wrzucić kota do Tamizy, udawać, że nie ma pojęcia o całym zajściu i z ukrycia obserwować cichy dramat narzeczeństwa.
Alternatyw miał sporo, Tristan łaskawie pozostawił mu ogromne pole do popisu.
Paddy z łatwością przedstawiłby Rosiera w niekorzystnym świetle, stawiając na nim zarzuty, w jakie Evandrze nietrudno byłoby uwierzyć.
Czemuż sam do mnie nie przybył?
Panicz Rosier powiedział, że jest zajęty. Bawił w Wenus, pijany w sztok i zdaje się, że w towarzystwie kilku kobiet.
Przekonywujące?
Fitzgerald jednak wnet porzucił te zdradzieckie myśli – choć kuszące, wiedział, że podsuwane są mu z zamiarem sprowadzenia zguby na niego. Dobre rady Mefista nie wychodziły na zdrowie, a Paddy nie chciał jeszcze dotkliwiej ranić Evandry. Chyba tylko śmierć mogłaby pokrzyżować te plany matrymonialne, a jej akurat nie potrafił życzyć nawet Tristanowi. Zwłaszcza, że był mu teraz potrzebny – wyjątkowa odmiana po miesiącach poniewierki za własnym przyzwoleniem.
- Gdzie się podziała twoja charyzma, Rosier? Od kiedy przy kobietach tracisz głos? Czyż nie chwaliłeś się, że jest zgoła odwrotnie? – zadrwił, wiedząc, że posiada swoistą dyspensę na szyderstwa. List żelazny od samej ofiary kpin, w postaci małego kociaka w koszyku, który bezpiecznie spoczywał w ramionach Paddiego. On co prawda również przy panience Lestrange nabierał wody w usta, tracąc na śmiałości, lecz zyskiwał w obyciu. Evandra jakby aktywowała w nim geny nieznanego ojca: wiedział, iż należy się ukłonić, że nie powinien pierwszy sięgać ku jej alabastrowej dłoni, że należy się do niej zwracać per panienko Lestrange, pomimo wspólnej nauki w Hogwarcie i dwóch lat różnicy. Nie kłapał przy niej o samczych rozrywkach z niższej półki, nie plótł głupotek, jakimi raczył się w nieco swobodniejszym towarzystwie, myślał. Ważył każde słowo, ponieważ – całkiem słusznie? – obawiał się skreślenia totalnego z listy osób, które choćby w najmniejszym stopniu, były przy blisko niej.
Padraig nie miał więc najmniejszych skrupułów, aby nie wykorzystać tej niemocy Tristana – nie wiedział, czy w innych okolicznościach ten zaprzątałby sobie nim swoją arystokratyczną głowę – i postanowił zagaić o rzecz nader dla niego w tym momencie istotną.
-Słyszałem, że twój wuj szuka kogoś do pomocy w swoim rezerwacie – zaczął, doskonale nieśmiałym tonem, jakby wstydził się prosić go o cokolwiek –na gwałt potrzebuję jakiegoś zajęcia i pomyślałem, że mógłbyś mu o mnie napomknąć – wypalił, nie wchodząc w urocze związkowe szczegóły i nie wspominając słowem o dziecku. Nie tak pragnął mu o tym powiedzieć, o ile rzecz jasna Tristan wykazałby zainteresowanie czymś poza swoją osobą. Paddy mocno wątpił, aczkolwiek wstawiennictwo Rosiera mogło okazać się niezbędne; on nie popisał się przed Fortinbrasem, a ta robota jako jedyna, którą znalazł nie kolidowała z grafikiem w Wenus.
Nie wiedział wprawdzie, czy szanowny pan Yaxley zechce wysłuchać swego krewnego, aczkolwiek podejmował próbę. Franziska chyba go za to nie zwymyśla.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]27.09.15 15:19
Kiedy tylko Padraig przejął od niego kota, Tristan odetchnął z ulgą, zupełnie jakby jego przyjaciel nie mógł się już z tego układu wycofać - choć przecież mógł, nie był jego niewolnikiem - Padraig jednakowoż rzadko zmieniał zdanie i nie zdarzało mu się odmawiać prośbom, kiedy już raz się na nie zgodził. Dlatego też Tristan nic sobie nie robił z jego nieco kwaśnej miny, czy nawet późniejszego osłupienia, nie oddając się nawet rozmyślaniom nad jego przyczyną. Pozbył się problemu, potężnego problemu, i był mu za to wdzięczny. Nie mógł sam pokazać się w dworku Lestrange'ów - mógł, oczywiście, że mógł, ale nie mógł mieć pewności, czy powróci stamtąd żyw i zdrów. Padraig wzbudzał litość, a Tristan liczył na to, że Evandra nie potraktuje go tak oschle, jak potraktowałaby jego. Nie przyszło mu nawet do głowy, że Padraig mógłby go zdradzić i pozbyć się kota - ufał mu jak mało komu.
- Od kiedy jesteś kobietą, Padraig? - odparł krótko na jego słowa, ze złowrogą iskrą w oku, pozornie obojętny, lecz w rzeczywistości nieco poirytowany jego drwiną. Trudno było mu się przyznać nawet przed sobą samym, że nie potrafił uwieść Evandry. Kontakty z pięknymi kobietami przychodziły mu z łatwością, zresztą, również wtedy, kilka dni temu na plaży, jego narzeczona padła mu w ramiona w miłosnym uniesieniu - szkopuł w tym, że nie mogła pogodzić się z małżeństwem. Dlaczego? Nie pojmował. I pojąć nie chciał, i tak musiała za niego wyjść, jeśli nie z miłości, to z przymusu. Równie mocno, co Evandry, nie pragnął żadnej innej kobiety i nie mógłby oddać jej innemu mężczyźnie. Mogła być jego kochanką, powierniczką sekretów i ostoją. Będzie jedynie trofeum, jeśli taka była jej wola. Ale będzie. Wyrzuty sumienia kuły go jak igły diabolicznego narzędzia tortur, lecz było już za późno, aby się wycofać. Nurt rzeki był potężny, a koneksje rodów miały zbyt silne macki, by po podjęciu zobowiązania można było się z niego - tak po prostu, jak gdyby nigdy nic - wycofać. Gubił się we własnych myślach, nie wiedząc, czy Evandrę dało jeszcze przekonać się do siebie gestem - czy pozostała mu jedynie siła.
Kłęb dymu z papierosa zasłonił jego twarz na krótki moment, po chwili rozmył się, smagnięty wiatrem wznieconym przez wychodzących z Menażerii czarodziejów. Uważnie słuchał słów Padraiga, właściwie będąc ciekawym prośby, którą właściwie zobowiązał się już spełnić.
- Hodowli - poprawił go niemal machinalnie. - Mój wuj ma hodowlę - dodał, marszcząc brew i spoglądając na towarzysza, jakby chcąc się upewnić, czy miał na myśli Fortinbrasa. Stary Yaxley rzeczywiście szukał pracowników, ale w rękach Rosierów znajdował się również smoczy rezerwat. Świdrował spojrzeniem jego twarz w zamyśleniu, nonszalancko zrzucając popiół z papierosa pod nogi.
- Rezygnujesz z pracy w Wenus? - zapytał w końcu, nieco przyjaźniejszym tonem; jako kelner przychodził do pracy przecież codziennie, a Fortinbras potrafił być naprawdę wymagający - jako dziecko robił u niego staż, wiedział o tym aż zbyt dobrze. To były długie dni, od rana do nocy spędzone w błocie, w towarzystwie niezbyt aromatycznych i jeszcze mniej uprzejmych trolli, do dziś miał po tamtym okresie kilka drobnych blizn na ciele. Zmarszczył brew mocniej, jego czoło przecięła gruba zmarszczka. - Wszystko w porządku?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]27.09.15 23:08
Mógł na powrót się rozluźnić: przyjął zlecenie, miał zobaczyć się z Evandrą (i udawać, iż jest mu to wybitnie nie w smak), przekazać jej prezent i zapewne wychwalić Rosiera pod niebiosa. Gdyby Tristan zażądał, wyrecytowałby mu punkt po punkcie, co po kolei uczyni i jakich słów użyje, aby zdobyć mu przychylność panienki Lestrange. Bynajmniej nie bezinteresownie: Padraig dostrzegał w tym przedsięwzięciu również wymierne korzyści dla siebie. Choć serce pękało mu na pół, zdawał sobie sprawę, iż jego złotowłosej nimfie lepiej będzie przy Rosierze, niż przy innym, przypadkowym, starszym o połowę arystokracie. Z którym akurat nie łączyły go żadne koneksje; kręcąc się obok Tristana i wykonując jego polecenia, miał spore szanse na znacznie częstsze widywanie Evandry, niż teraz, kiedy był zaledwie posługaczem w restauracji jej brata. W zaręczynach panny Lestrange dostrzegał interes, więc mógł pomóc Rosierowi – w przeciwnym wypadku, zwyczajnie by mu odmówił, choć chyba jeszcze nigdy się to nie zdarzyło.
-Nie jestem! – zaperzył się, patrząc ze złością na bruneta. Drwiny drwinami, lecz nie pozwoli nikomu, nawet (zwłaszcza?) jemu, kwestionować swojej męskości. Był przecież stuprocentowym samcem, może obdarzonym aparycją chłopca, jednakże Pat czuł się dojrzałym i solidnie doświadczonym przez życie człowiekiem. W przeciwieństwie do Tristana, którego najpoważniejszym problemem okazała się kobieta. Paddy miał szczerą ochotę odpyskować mu, że może sam powinien zająć się swoją oblubienicą. Naprawdę, bał się stanąć przed jej obliczem? I on śmiał oskarżać go o zniewieścienie? Szybko jednak zdławił złość, uświadamiając sobie, iż to jedynie odpowiedź na jego (przesadne?) szyderstwa. Najwyraźniej Rosier nie posiadał takiego dystansu do siebie, o jaki go podejrzewał. Arystokraci; nadal był zapatrzony w siebie jak w obrazek i broń Salazarze przed powiedzeniem złego słowa, które dotknie rozdmuchane ego tristanowej ekscelencji.
Potrzebował zresztą wstawiennictwa panicza, więc rozsądnie powstrzymał dalsze komentarze i tylko niecierpliwie przytaknął, skinąwszy głową. Rezerwat, hodowla, nieważne. Paddy musiał zdobyć dodatkowe fundusze, obojętnie, z jakiego źródła. Może oprócz prostytucji, ponieważ do tego zdecydowanie nie byłby zdolny.
-Nie. Muszę po prostu znaleźć drugą pracę – odparł, starając się nie myśleć, o kolejnych obowiązkach, jakie na niego spadną. Ledwo wyrabiał się z robotą w restauracji i bieganiem na posyłki Tristana, doliczając do tego – przy odrobinie (nie)szczęścia – godziny u Fortinbrasa i za niespełna dziewięć miesięcy, opiekę nad dzieckiem, Fitzgerald zaczął wątpić, aby znalazł choć trochę czasu na jedzenie i spanie. Pytanie Rosiera nieco go rozstroiło – nie spodziewał się z jego strony żadnej dociekliwości. Zdziwił się szczerze i niepewność wręcz uderzyła w Pata ze zdwojoną siłą. Może Trisa jego los rzeczywiście choć trochę obchodził, a kiedy mienił go przyjacielem, nie były to zwykłe, puste słowa?
- Będę ojcem – rzekł krótko, patrząc mu bystro w oczy i nie zdradzając się ze swoją rozpaczą. Nie chciał gratulacji, nie chciał współczucia, wystarczyło mu, żeby Rosier załatwił mu pracę. Co równało się zapewnieniu bytu jemu i jego rodzinie – dzięki niemu nie umrą z głodu?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]03.10.15 17:54
- Całe szczęście - westchnął tylko, mając przy tym przemożną chęć przewrócenia oczyma, nie do końca rozumiejąc złość w głosie Padraiga. Przez moment nawet rozważał, czy jest sens mu tłumaczyć, że tak naprawdę zna różnice między mężczyzną, a kobietą, ale ostatecznie uznał, że lepiej tę dyskusję zakończyć; Padraig sam zapędził się w kozi róg kolejną drwiną, jak dziecko spodziewając się, że Tristan pomyli splunięcie z deszczem. Owszem, nie mylił go z kobietą, jedynie odpowiedział na jego równie nietrafioną zaczepkę, Tristan nie tracił języka w gębie przy Evandrze, choć wiedział, że jego przyjaciel różnie zachowywał się w obecności szlachcianek - jak wtedy, na stypie. Słowa płynęły same na widok tak pięknej kobiety, a Tristan szarżował słowem, jak na smoka z Beuxbatons przystało, z precyzją godną szermierza - o ile tylko Evandra by go do słowa dopuściła... a nie sądził, by tak się stało tym razem. Jego słodka narzeczona odprawiłaby go razem z koszem, nie interesując się nawet jego zawartością, wystarczyłby jej widok haftowanej herbem Rosierów chusty zakrywającej śpiącego kota, ba, na sam widok jego osoby. Nie wiedział, jak zareaguje na Padraiga, nie wiedział, w jaki popadnie nastrój, ani co powie na zwierzę - nie chciał planować; wolał improwizację i wierzył, że Padraig jej podoła. Strzepnął z papierosa popiół, zrzucił niedopałek, ale kusiło go, by  od razu sięgnąć po kolejnego. Był zdenerwowany, miał Evandrę w  potrzasku, jak ranne zwierzę, które nie mogło już dłużej uciekać... i mógł się tym zadowolić. Niezależnie od tego gestu, jej ojciec mu ją oddał, nie mogła powiedzieć nie i pozostać sobą, brak zgody z jej strony oznaczałby zaprzeczenie całego jej dotychczasowego szlacheckiego życia. Musiałaby wyrzec się nazwiska, z którym się urodziła - choć czy rzeczywiście jej to robiło różnicę, jeśli i tak musiała się go wyrzec, dla Tristana? Niebawem wszak miała stać się Evandrą Rosier. Mógł, rzeczywiście mógł wierzyć, że jej dziecięca mowa o buncie była jedynie dziewczęcym marzeniem o wielkiej miłości. Mógł się zadowolić tym, co otrzymał, trofeum wyjątkowej urody. Mógł, ale nie chciał.
Wpatrywał się w niego bez słowa, kiedy Padraig wspomniał o drugiej pracy, zastanawiając się, czy aby na pewno był w pełni świadom swoich słów. W Wenus czasem siedział całą noc, nie mógł po takim dyżurze iść zmęczony do Fortinbrasa - bo trolle go zabiją. Pracy u wuja nie zapomni do końca życia, zdawało mu się, że pierwsze miesiące w rezerwacie nie były aż tak ciężkie; bynajmniej nie dlatego, że w rezerwacie, mimo wszystko, nazwisko zapewniało mu względy, których nawet nie chciał. Miał kłopoty? Długi? Przecież mógł mu pomóc. Wyznania, które usłyszał później, jednakże nie spodziewał się z pewnością. Gratulować? Nie, nie było czego, Tristan nigdy nie widział Padraiga z kobietą, nie mogli być razem długo, o ile w ogóle byli. Wyrazić współczucie? Ani to grzeczne, ani przydatne. Przeklął więc tylko siarczyście, wyjmując z kieszeni płaszcza paczkę czarodziejskich papierosów i rzeczywiście wyjmując kolejnego - częstując również towarzysza.
- Jesteś pewien? - zapytał tylko, umyślnie nie precyzując pytania. Nie wiedział, co łączyło go z tą kobietą, choć - jako że nic o niej nie słyszał -  domyślał się, że niewiele, lecz mimo to nie chciał od razu sugerować jej niewierności. Alarmy ciążowe bywały też zwyczajnie mylne, kobieca biologia - jak i kobiety ogólnie - lubiła robić niespodzianki. Zapalił papierosa, umilknąwszy na krótki moment.
- Wuj się zgodzi - zawyrokował w końcu, sądził, że mógł mu to obiecać. Mieli kilka niezałatwionych spraw i nawet, gdyby  miał już komplet pracowników... zawsze mógłby przecież któregoś wymienić. Tak, Tristan mógł to zapewnić. - I płaci bardzo dobrze - dodał, spoglądając na twarz Padraiga nieco bez wyrazu, ni to ze smutkiem, ni ze współczuciem, raczej z zamyśleniem. - Ale też dużo wymaga. Wyśpij się porządnie przed pierwszym dniem, Padraig, jeśli chcesz tam zostać. Będziesz musiał naprawdę dać z siebie wszystko.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]03.10.15 22:28
Ponieważ do mnie też próbowałbyś się dobierać, dopowiedział w myślach, jednakże uśmiechając się już całkiem po swojemu. Przez ten okres przechodzili już przecież, kiedy się poznali. Tristan wyraźnie dał mu kosza, czy raczej dosadnie sprecyzował, że preferuje dziewczęta i że Paddy nie ma u niego najmniejszych szans. N a s z c z ę ś c i e.
Wolałby nie roztrząsać już więcej tej kwestii, więc puścił odpowiedź Rosiera mimo uszu: ktoś musiał odpuścić, a tym razem nie miał ochoty bawić się w słowne przepychanki. W szermierce zapewne nie dorównałby Tristanowi, lecz w pojedynku, tak magicznym, jak i w walce na cięte riposty, byłby dla niego godnym przeciwnikiem. Może i nie władał orężem elokwencji równie płynnie, może i nie wyrażał się równie poetycko, ale potrafił wbić szpile równie mocno i równie głęboko, językiem ulicy, jak on swymi krasomówczymi popisami.
Mógł jeszcze odrobinę się przecież nad nim pastwić, ot tak, dla własnej satysfakcji. Przygadać mu, że dostał to, na co zasłużył. Powiedzieć, iż winien się wstydzić swoich czynów. Rzucić mu w twarz, że wcale nie dziwi się postępowaniu Evandry. Darował sobie jednak, wiedząc, iż nie ma po co strzępić języka. Klamka zapadła, a przecież nie mógł rzucić Tristanowi rękawicy…
Wszystko z powodu przeklętego urodzenia i pozycji społecznej. Choć zranieni, oboje krwawili, Padraiga mocno ograniczało niesprawiedliwe, zwyczajowe prawo. Cóż by mu przyszło po zwycięstwie nad Rosierem? I tak nie zmieniłby w ten sposób losu Evandry… Może, gdyby również był szlachcicem, może wówczas jego sprzeciw zdołałby w jakiś sposób postawić ten ślub pod znakiem zapytania... Pat na pewno nie stałby wówczas z założonymi rękami, nie czekałby na błogosławieństwo kogokolwiek: gdyby panienka Lestrange wyraziła takie życzenie, ukryłby ją gdzieś daleko, gdzieś, gdzie nie dosięgnęłyby jej ręce Tristana, ani łapy innego arystokraty, popychające ją w stronę szubienicy. I zmuszające, aby sama ukręciła dla siebie sznur, przyjmując oświadczyny pod przymusem i naciskiem, ze strony kochającej rodziny i przyszłego męża. Było to jednak nieosiągalne; Padraig nigdy nie wzbudziłby tak dużego zaufania Evandry, aby ta zechciała mu zawierzyć, prawdopodobnie też nie wystąpiłaby przeciw własnej familii.
Nieistotne. Powinien natychmiast o niej zapomnieć, wymazać wspomnienia, jakby ich nie było, przestać marzyć o jej słodkim głosie i roziskrzonych oczach, ale… nie potrafił. Nie mógł tego zrobić, nie czuł się na to gotowy – zupełnie, jakby został zmuszony do wyrzeczenia się kawałka siebie. Evandra przecież od zawsze gościła w jego sercu i nic i nikt nie zmieniłoby takiego stanu rzeczy. Panienka Lestrange była stałą w padraigowym świecie, wyznaczającą mu wschód oraz zachód dnia. Budząc eterycznym uśmiechem i układając do snu, zwiewnymi dłońmi, które mógł sobie wyobrazić, precyzyjnie oddając każdą z linii papilarnych na jej smukłych palcach. Była jedyną, jedyną którą kochał i jedyną, której pragnął. Pojawienie się Franziski nie mogło tego zmienić. Ona w dalszym ciągu pozostawała obca, a fakt, iż nosiła pod sercem ich dziecko, nie czynił z nich pary darzącej się wielką miłością. Paddy’eg zatrzymało przy niej jedynie poczucie obowiązku. Nie chciał być tchórzem, jak jego ojciec, nie zamierzał uchylać się przed konsekwencjami nierozważnego uczynku. Nie mógł pozwolić, aby to dziecko, jego dziecko, miało kiedyś pokutować za jego winy. On przez to przechodził, piętnowany za niepewne pochodzenie, za dorastanie w mugolskim sierocińcu i obiecał sobie, że uchroni przed tym losem własnego potomka. Za wszelką cenę.
Z wdzięcznością przyjął papierosa i odpalił go końcem różdżki, zaciągając się aromatycznym dymem. Odetchnął głęboko, po chwili wydychając powietrze z płuc i uspokojony, kiwnął tylko głową. Byli ze sobą, mogło im się to zdarzyć… Przecież Franziska nie oszukałaby go w takiej kwestii, nie miałaby na tyle śmiałości, żeby go okłamać.
-Dziękuję – odpowiedział, ściskając lekko ramię Tristana, ponieważ nie stać go było na inny gest. Poprosił tylko o pomoc, o wstawiennictwo, nie oczekując gwaranta – tymczasem otrzymał pewność, iż ową pracę otrzyma. Nie wiedział, jak powinien wyrazić wdzięczność – czy wystarczyło wymienienie przysług, czy może Rosier chciał czegoś jeszcze?
-Jeśli już coś robię, to zawsze na sto procent możliwości – odrzekł, wzruszając ramionami. Nie straszny mu był surowy przełożony, nie straszne trolle – o wiele bardziej obawiał się małego człowieczka, który miał przyjść na świat za kilka miesięcy. Oraz jego matki, już teraz urządzającej mu Armagedon na miniaturową skalę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]05.10.15 15:41
Skinął głową na jego podziękowanie, jakby w zamyśleniu; czasem zastanawiał się, co by było, gdyby pewnego dnia do jego drzwi zapukała brzuchata panna - na szczęście, nie miał nigdy okazji się przekonywać. Przypuszczał, że i przed tym ochroniłoby go nazwisko. Słowo przeciwko słowu, a w takiej potyczce szlachcic zawsze zwycięży. Przypuszczał, że nawet jego matka nie pozwoliłaby na to, by podobna dziewczyna próbowała go nachodzić - być może okrutne. Ale takie właśnie było życie, a Tristan bądź co bądź nie miał w zwyczaju liczyć się z ludźmi, z którymi nic go nie łączyło. Tego można się pozbyć, cisnęło mu się na usta, kiedy ścisnął jego ramię, tego i dziewczyny właściwie też. Myśli zachował jednak dla siebie, nie będąc przecież pewnym, co - i czy w ogóle cokolwiek - łączyło go z dziewczyną, która nosiła jego dziecko. Niezależnie od tego, ślub z powodu dziecka wydawał mu się zawsze smutniejszy od zaaranżowanych zaręczyn. Kajdany tego typu były cięższe i bardziej szare, tak smutnie codzienne. Byli na siebie skazani, on i ona, i nie będą  mieli nawet dla siebie tych kilku pierwszych miesięcy ciąży, tych kilku miesięcy przed zajściem w ciążę, bo one już minęły - bezpowrotnie. Zostanie znoszenie humorków ciężarnej kobiety, a potem - kłopot na całe życie. Tristan prawdopodobnie nie miał pojęcia i nie zdawał sobie sprawy z tego, ile zdrowia, energii i czasu kosztuje małe dziecko, nie wiedział, że niemowlę oznacza długie tygodnie nieprzespanych nocy. I prawdopodobnie nigdy się nie dowie, powierzając własne dziecko guwernantkom. Nawet bez tego ta potworna wizja zwyczajnie go przerażała. Kiedy ostatni raz widział małą Celeste... nie. Nie myśl o tym teraz. Nie myśl o tym już nigdy. Teraz reakcja Padraiga wydała mu się bardziej zrozumiała, być może to ten trudny okres przyszłego ojcostwa wyzwalał w nim tak zagmatwane emocje.
Przez moment zamyślił się nad zapewnieniem, które złożył Padraigowi. Czy aby na pewno mógł mu to powiedzieć z tak głębokim przekonaniem? Jego wuj bywał nieobliczalny i często niewiele robił sobie ze swoich długów oraz zapewnień. Musiał jednak wierzyć, że nie wykaże się skrajną głupotą i nie zmusi Tristana, by w tej kwestii przycisnął go do muru; tajemnice, które dzielili, zdecydowanie winny pozostać tajemnicami dla dobra wszystkich. Wytrącony z zamyślenia, skinął głową jeszcze raz, tak, wiedział, że Padraig nie obijał się w pracy; wielokrotnie był tego świadkiem. Cokolwiek robił dla niego - również zawsze robił to dobrze, nawet, jeśli ostatnimi czasy wydawał się nieco zbyt pyskaty. Wciąż jednak martwił się, że pogodzenie pracy w Wenus z hodowlą jego wuja będzie musiało odbić się kosztem zdrowia Fitzgeralda, nie było na to rady.
- Znam ją? - zapytał tylko, nie wytrącając się z zamyślenia; Tristan usiłował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział Padraiga z kobietą. Miał go za zwyczajnie nieśmiałego względem kobiet; widział na stypie jego przerażoną minę, kiedy witał się - nieco nieudolnie - ze szlachciankami, właściwie z tego względu nieco się wahał, nim wysłał do niego sowę - nie był pewien, czy na widok Evandry wykrztusi z siebie cokolwiek, w końcu jego piękna narzeczona roztaczała w okół siebie nie tylko wrodzony majestat, ale i niecodzienny czar półwili. Ostatecznie uznał, że jego widok w połączeniu z kociakiem być może skruszy jej zlodowaciałe serce. Pamiętał też malunek na ścianie jego mieszkania, lecz malunek nie miał twarzy; Padraig wydawał mu się raczej niespełnionym romantykiem, uroczym chłopcem czerwieniącym się na widok dziewcząt, aniżeli kimś, kto odkrywa dziecko po przypadkowej nocy. Ta panna musiała mieć imię. Zaciągnął się papierosem, znów zatapiając się w kłębach dymu. Musiał już cuchnąć jak parowóz, na szczęście jego towarzystwem na najbliższe chwile miały być tylko smoki, które pod tym względem nie były zbyt wybredne.
- Zaraz muszę lecieć do rezerwatu, Padraig - rzucił nieco w eter, wciąż w zamyśleniu, nieco wstrząśnięty tym... druzgoczącym wydarzeniem. A przecież dziewczyna mogła się po prostu pozbyć problemu; Tristan, który nie uświadczył jeszcze ojcostwa, nie wzruszał się na widok niemowląt. - Nie daj się zwariować, przecież to... może być pomyłka. - Być może jego wcześniejsze pytanie winno brzmieć czy TY ją znasz.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]06.10.15 21:59
Starał się nie wracać wspomnieniami do rozmowy z Franziską oraz wstrząsającą wiadomością o ciąży. Na razie odsuwał od siebie wizję wychowywania dziecka, które jeszcze pozostawało czymś zupełnie nierealnym i abstrakcyjnym, płochym i ulotnym niczym jego myśli. Burzowe, kłębiące się ciemnymi chmurami i roztrząsającymi wiele kwestii. Od najbardziej podstawowych, tyczących się najprymitywniejszych ludzkich potrzeb po te wyższe, metafizyczne, analizujące jego rozbite ambicje kochanka, zastąpione przez równie silne, gorące pragnienia okazania się dobrym ojcem i opiekunem. Ponieważ chcąc nie chcąc, owo widmo powracało, a Pat odchodził od zmysłów ze zdenerwowania, kiedy wydawało mu się, iż wizualnie z każdym dniem jego przyszła żona przybliża się do rozwiązania. Następne źródło kłopotów: powinni pobrać się natychmiast, aby nie wzbudzić skandalu ani nie wywołać zgorszenia. Paddy dławił się perspektywą zamknięcia w klatce, ale postanowił jak najszybciej odwiedzić zakład jubilerski i zgodnie z tradycją, uklęknąć przed Franziską na kolana. Nie miał wyboru – wbrew temu, co sądził Tristan, nie mógłby odesłać dziewczyny. Postąpiłby niehonorowo, a zresztą nie posiadał niczego, co ewentualnie ofiarowałby jej za poniesione straty. Rosier zapewne z łatwością rozwiązałby kłopot niechcianego potomka z nieprawego łoża, czy to pieniędzmi trzymając jego matkę na odległość, czy też chroniącym go nazwiskiem. Pat nie posiadał złota, a nazwiskiem szlachcice wycierali sobie swoje tłuste, obmierzłe gęby – znajdował się w impasie i nie dostrzegał innego rozwiązania. Musiał być silny: przede wszystkim dla Evandry, żeby nie zatracić w powoli dobijającym go życiu jego prawdziwego celu. Los nieustannie płatał mu figle; najpierw wyskakując z panną i dzieckiem-niespodzianką, później zaś oddaniem kobiety, o której marzył i śnił już drugą dekadę, jego przyjacielowi. Okrutny żart i bezwzględna igraszka, ale przecież nie mógł od razu się poddawać. Nie leżało to w jego naturze, nienawidził przegrywać, a bardziej, od bycia poniżanym, irytowała go niemożność odpłacenia się pięknym za nadobne. Musiał stanąć w szranki i udowodnić, że nie stanowi manekinu, chłopca do bicia, potulnie znoszącego wszelkie kuksańce. Dlatego zabierał się za to natychmiast, uznając za konieczne znalezienie drugiego źródła utrzymania. Doskonale wiedział, czym zajmowała się Franziska, jak i rozumiał, iż z naturalnych względów nie będzie zarabiać zarówno w czasie ciąży, jak i bezpośrednio po niej. Pogodził się już z myślą utracenia ostatniej niezależności i czasu wolnego, wciąż zachowując swoje myśli. Te zaś swobodnie puszczone, hasały swobodnie dookoła panienki Lestrange, z daleka od dzieci, trolli, Wenus oraz dobroczynnego Tristana, zapewniając Paddiemu namiastkę szczęścia, osobistą, małą utopię.
Na którą szturm prowadziły brutalne pytania Rosiera, nawet zainteresowanego jego niebywałym szczęściem. Fitzgerald jednakże nie miał najmniejszej ochoty się uzewnętrzniać; częściowo kiepski nastrój, ale też zwykła niechęć ku użalaniu się nad sobą. Gdyby zdecydował się wylec przed brunetem swoje żale, uczyniłby to w innym miejscu – najpewniej, nad kuflem jakiegoś mocnego alkoholu, częściowo płacząc, a częściowo śmiejąc się z własnej historii.
- Franziska – mruknął niewyraźnie, wciąż poirytowany – na siebie. Załatwił się tak na własne życzenie: mógł bardziej uważać, a przede wszystkim, mógł się ograniczyć. Okazał słabość, nędzną męską słabość i teraz spotykała go za to kara, nieporównywalna ze wszystkimi innymi. Kochając Evandrę, oddał swe ciało innej… Zasłużył na grom z jasnego nieba oraz na prezent od losu, mający za niespełna siedem miesięcy zagościć na świecie. Spalił do końca papierosa, po czym upuścił go na bruk, zgniatając startym obcasem buta. Chętnie wypaliłby następnego, ale niestety: były drogie, a Fitzgerald wolał unieść się dumą, niż prosić o niego Tristana.
-Jasne – odparł, zaciskając mocno dłonie na koszyku z kotem. Musiał skierować się na inne tory: na pierwszy plan znowu wysuwała się Evandra oraz padraigowe uwielbienie panienki Lestrange. Jego własne problemu momentalnie przestały się liczyć; zignorował insynuacje Rosiera (to na pewno nie była pomyłka), po czym kiwnął mu głową na pożegnanie. Przed tym jednak, jeszcze raz wyrecytował, co powinien zrobić, kiedy stanie przed obliczem panienki Lestrange. Jakby mógł o tym zapomnieć…

|zt
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]07.10.15 0:37
Tristan lekko uniósł brew ku górze, słysząc imię tancerki, lecz nie wypowiedział ani słowa. Nie był w stanie do końca postawić się w sytuację Padraga; nie wiedział, jak żyje się bez koneksji, pieniędzy, ani luksusów, jakimi go otaczano, nie wiedział, jak wiele można mieć prawdziwych życiowych problemów tego typu. Nie miał pojęcia, ile kosztuje dziecko, zdrowia, galeonów, czasu... uważał całą tę szopkę za jeden wielki kłopot, łatwy do spławienia krótkim i wyniosłym "nie". Cóż można by mu było zrobić, gdyby odmówił? Tristanowi zapewne nic, prawo wręcz chroniło ojca nieślubnego dziecka arystokraty, odmawiając prawego nazwiska bękartom. Dziecko było tematem tak odległym, a jednocześnie tak bliskim; starał się o nim nie myśleć w kontekście nadchodzącej przyszłości, ślubu, Evandry. Przerażały go nie tylko obowiązki, choć takie wrażenie niewątpliwie sprawiał, przerażała go odpowiedzialność za to zależne istnienie. Przerażał go lęk o jego przyszłość. W snach nawiedzało go widmo maleńkiej Celeste, przez wilki rozszarpanej. Nie był w stanie zadbać o samego siebie, czy byłby w stanie zadbać o kogoś innego? Nie ochronił Marianne, czy miał prawo sądzić, że ochroniłby Evandrę?
Tristan nie znał Padraiga na tyle mocno, by oceniać jego możliwości w tej kwestii; jego w roli męża, ojca, głowy tej komicznej przymusowej rodziny, jaką szykował dla niego przewrotny los. Przypuszczał, że był dość odpowiedzialny, w końcu kolejne jego prośby wykonywał bez szemrania, w oka mgnieniu i na dodatek zazwyczaj naprawdę robił to dobrze. Ale czy Padraig miał w sobie więcej siły od niego samego? Wątpił. Był zagubiony tak samo - albo nawet bardziej. Powiedz nie, Padraig. Postaw się. Raz w życiu na Merlina wstań i powiedz nie.
To zdecydowanie była rozmowa odpowiedniejsza na bar, piwo i większą ilość papierosów, Tristan zmełł w ręku tekturową paczkę po czarodziejskich papierosach, pustą, i cisnął ją do pobliskiego kosza. Wypalił dzisiaj całą, naprawdę powinien był uważać. Miał wyrzuty sumienia, tak naprawdę powinien mu zaproponować wejście do Kotła; miał wrażenie, że Padraig tego potrzebował. Zresztą - każdy by potrzebował, a on był mu winien jakiejś kilkadziesiąt przysług. I martwił się o niego. Tak po prostu, po ludzku. W tym momencie jednak nie miał na to czasu, i tak był już spóźniony do pracy; drobne obsunięcie go nie zbawi, ale nie chciał nadwyrężać cierpliwości przełożonych. Pobłażano mu z powodu nazwiska, ale nie był jedynym Rosierem pracującym w rezerwacie, stary wuj często ganił go za podobne zachowania.
Również skinął mu głową na pożegnanie, skinięciem potwierdzając zakres jego obowiązków oraz przytakując na termin; zastanawiał się, czy nie potraktował kociaka zbyt mocno zaklęciem usypiającym. Teraz i tak było już za późno, aby to sprawdzić.
- Powodzenia - dodał krótko, naprawdę szczerze. Sam najlepiej wiedział, że będzie mu potrzebne. - Gdybyś chciał - pogadać. Padraig zniknął, Tristan nie strzępił sobie już dłużej języka. Z parszywą miną dokończył palić ostatniego papierosa, po czym odszedł w kierunku Kotła.

zt



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Magiczna menażeria 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Magiczna menażeria [odnośnik]21.11.15 21:02
| 17 sierpnia

Młody chłopak, Louis i nauczycielka ucząca w Hogwarcie, Eileen, stali przed ścianą wyłożoną czerwonymi cegłami. Dla zwykłego człowieka, który nie był obdarzony magicznymi mocami, mogła się wydawać ot, prostą ścianą odgraniczającą "Dziurawy Kocioł" od reszty świata. Podróż siecią Fiuu mieli już za sobą, więc, jak to się mówi, pierwsze koty za płoty.
- Musisz mi coś obiecać - odwróciła się do niego ze srogim wyrazem twarzy. - Nieważne, jak cudowny będzie świat, który ci pokaże, nie ekscytuj się za bardzo. Zachowuj się tak, jakbyś był czarodziejem! Ot, prosta rzecz. I obiecaj mi, że nie będziesz ode mnie odchodził na dystans większy niż metr. To bardzo ważne. Prędko się zgubisz, uwierz.
Spojrzała na niego ostatni raz i odwróciła się przodem do czerwonej ściany. Mugol. Syn brata Grega. Ot, najprawdziwszy mugol, który za kilka chwil zostanie wciągnięty w świat czarodziejów. Niebezpieczny, groźny, niepewny... ale równie piękny, fantastyczny, przesycony cudownością najprostszych zjawisk. Wiedziała, że sporo ryzykowała. Wprowadzenie mugola na ulicę Pokątną było bardzo ryzykownym przedsięwzięciem, ale... dlaczego nie? On też miał prawo poznać ich świat, skoro miał rodzinę znającą magię!
Wyciągnęła z torebki swoją różdżkę, po czym jej końcówką dotknęła odpowiednich cegieł i zrobiła krok do tyłu, by pozwolić ścianie działać. Przejście zaczęło się otwierać. Cegła za cegłą odskakiwała w bok, pokazując im brukowaną uliczkę, którą przemykali czarodzieje, goniąc za swoimi sprawami. Zostały dwa tygodnie do końca roku szkolnego, więc nic dziwnego, że w przeważającej liczbie występowały tam dzieciaki w wieku od jedenastu do siedemnastu lat. Gwar i magia były wszechobecne.
- Witaj na Pokątnej - powiedziała do niego z szerokim uśmiechem.
Zgodziła się go przyprowadzić, bo akurat miała do załatwienia tutaj kilka spraw. Przede wszystkim musiała wybrać sobie sowę, która będzie miała za zadanie dostarczać do jej krewnych i przyjaciół wszystkie listy oraz paczuszki. Ciekawa była, czy młody Bott lubił zwierzaki.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Magiczna menażeria 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Magiczna menażeria
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach