Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]12.06.16 19:02
First topic message reminder :

Salon

Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 29 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Salon [odnośnik]30.09.19 16:45
Åsbjørn siedział z boku, nikomu nie wadząc. Aż niespodziewanie ktoś postanowił się do niego przysiąść. Spojrzał na czarownicę na wpół zaintrygowany, na wpół zaś zlękniony. Rzadko kiedy zdarzało się, aby ktoś z własnej woli usiadł właśnie obok niego. Nie, kiedy dookoła było tyle wolnego miejsce. Cały stół właściwie. A po przeciwnej stronie były nawet jakieś jej bliższe znajome, bo przecież witała się z nimi jeszcze chwilę wcześniej. Dlaczego więc usiadła obok Ingissona? Cóż, raczej się tego nie dowie, jeżeli nieznajoma mu tego sama nie wyjawi. Bo on przecież nie zapyta, jest na to zdecydowanie zbyt nieśmiały. Nawet jego wrodzona ciekawość nie wygra w tej chwili z taką potęgą.
- Hej? - odpowiedział, a znak zapytania na końcu tego tak krótkiego słowa nie był możliwy do przeoczenia. Norweg nie umiał kłamać. Przez chwilę miał jeszcze nadzieję, że może korzenno-ziołowy zapach jaki wokół siebie roztacza zacznie przeszkadzać Zakonniczce i ta się przesiądzie gdzieś indziej, jednak nic takiego się nie stało. A nawet jeżeli to wkrótce wszystkie miejsca zostały zajęte: w tym to po prawicy Åsa. A żeby było jeszcze lepiej, utknął pomiędzy podejrzanie towarzyską czarownicą a starszym ze Skamanderów. Był uwięziony niczym między urwiskiem a niedźwiedziem polarnym. Skulił się w sobie odrobinę i wbijając się głębiej w oparcie krzesła udawał, że go nie ma, unikając wszystkich wzrokiem. Za wyjątkiem jednej osoby. Susanne przyciągała jego oczy jak nieszczęśliwe wypadki pechowców. Twarz Norwega rozpogodziła się, kiedy wychylił się lekko do przodu i posłał pannie Lovegood najmniej wstrzemięźliwy uśmiech w historii jego udziału w spotkaniach Zakonu Feniksa. Szybko jednak spoważniał, ponieważ Wright zapowiedział rozpoczęcie minutą ciszy. I w chwili, gdy wszyscy zamilknęli Ingisson wręcz poczuł smutek bijący ze wszystkich dookoła. Mieszanina smutnych, błękitno-szaro-czarnych emocji kłębiła się w powietrzu jak opary z kociołka w czasie warzenia eliksirów. Norweg poddał się tej fali melancholii, wspominając to, co o zmarłych pamiętał. Nie było tego wiele, z Bartiusem nigdy nie zamienił słowa, a jego rozmowy z profesor Bagshot opierały się głównie na miłych słowach i ciepłych uśmiechach staruszki oraz potulnych kiwnięć głową i nieśmiałych uniesień kącików ust Norwega. Wspominał jednak to, co mógł wspominać, oddając cześć poległym.
Po tym spotkanie rozpoczęło się na dobre, a jako że Norweg nigdy nie należał do typu relacjonującego - bo i co miał raportować? - to słuchał. To co mówiła Tonks brzmiało jednak skrajnie nieprawdopodobnie i dziwnie. Ingisson odchylił się na krześle, w zamyśleniu głaszcząc palcami swoją rudą brodę, a zmarszczki na czole świadczyły, że usilnie stara się poukładać w głowie informacje w miarę logiczną całość. Tak się przy tym zamyślił, że całkiem nie usłyszał, co ktoś inny zaczął mówić po niej.
Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Salon [odnośnik]30.09.19 18:59
Witał kolejne bardziej i mniej znajome twarze, które zbierały się przy stole przed rozpoczęciem spotkania. Przywitał nawet Abbotta, który wyraźnie go zignorował. Anthony jednak zamiast czuć się urażonym, szybko o tym zapomniał i skupił swoją uwagę na narzeczonej, która jak zjawa pojawiła się za jego plecami. Uśmiechnął się szczerze i przyjemnie, kiedy poczuł jej dłoń na swoim ramieniu. Gdyby nie to, że nie chciał skupiać na swojej ani jej osobie zbyt wielu spojrzeń, pewnie przywitałby ją lepiej, ale ograniczył się do skromnego i delikatnego uściśnięcia dłoni, której nie zamierzał puszczać, tak długo jak ta pozostawała poza zasięgiem cudzych oczu.
Jego uwagę szybko skupił na sobie Benjamin ze swoją całkiem poważną uwagą w stronę jednego z zakonników. Uśmiech Macmillana, który wywołała panna Weasley zniknął i jak miało się wkrótce okazać, nie miał prawie w ogóle wrócić na twarz czarodzieja. Spojrzał jedynie na adresata słów Wrighta. Misja w Azkabanie na pewno nie należała do najłatwiejszych, co dość ogólnie wyłapał z wcześniejszych słów panny Weasley. Nie dziwił się reakcji Wrighta. Na pewno nie próbowałby obracać tego wszystkiego w żart… z drugiej strony i Lupin miał prawo cieszyć się z tego, że po prostu żył, tak samo jak inni, choć nadal nie stanowiło to dobrego wytłumaczenia dla całkiem niepoważnych żartów. Macmillan natomiast ponownie skoncentrował się na pannie Weasley i już miał ją zapytać o samopoczucie, gdyby nie to, że rozpoczęło się spotkanie.  
Benjamin ponownie skupił na sobie całą uwagę Anthony’ego, który śmiertelnie poważnie przyjął też jego wspomnienie dotyczące osób, które nie wróciły z Azkabanu. Zerknął tym samym, ponownie, choć tym razem całkiem machinalnie, w stronę Rii. Mógł jedynie dziękować losowi, że obecnie mógł cieszyć się tym samym z jej obecności. Z drugiej strony czuł głupie uczucie, że choć miał prawo do radości z tego, że jego ukochana wróciła, to w zamian za to nie wrócili inni. A on jedyne co mógł pomyśleć i odczuć to żałosną wdzięczność dla tych, którzy poświęcili swoje życie dla powodzenia misji. Uczcił chwilą ciszy poległych. Dopiero w tym momencie zrozumiąc, że tak naprawdę nie zdołał dobrze poznać profesor Bagshot. Zatrzymał swoje trochę tępe i wyraźnie poważne spojrzenie na twarzy Wrighta. Słysząc ze strony panny Tonks, że stracili też Herewarda, szybko pojął też dlaczego zapewne nie ma wśród nich biednej Eileen. Dopiero teraz poczuł żal, przypuszczając jak mogła czuć się jego przyjaciółka. Sam doskonale znał całkiem podobny ból.
Dalej jednak słuchał, nie myśląc nawet ani przez chwilę o przerwaniu ani Benjaminowi, ani pannie Tonks. Poświęcenie profesor Bagshot było niewyobrażalne, tak samo jak Bartiusa. Gdy ta przerwała i utkwiła swój wzrok w Rii, on zrobił podobnie. Dotychczas nie wypytywał narzeczonej o detale misji, teraz jednak miał okazję zrozumieć jak bardzo się poświęciła. Zamiast niej jednak usłyszał swojego kuzyna, który postanowił kontynuować opowieść drugiej grupy członków biorących udział w misji sprzed nowego roku.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 29 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Salon [odnośnik]30.09.19 20:43
W całkowitej ciszy obserwowała nadchodzących zakonników, niektórych z nich widząc już podczas sylwestrowej zabawy, niektórych dostrzegając — z niemałą ulgą — dopiero dziś. Zatrzymała wzrok na mężczyźnie, któremu już chwilę później jej brat zwrócił uwagę. Może szampański posylwestrowy nastrój wciąż mu się udzielał, a może istniały inne powody, dla których zachowywał się tak pokracznie; tak, jakby Azkaban nie był wcale najgorszym na ziemi, lub jakby to, z czym się zmierzyli było dla niego chlebem powszednim. Patrząc po nim — nie było. Wspomnienie nieobecnych, tych, którzy poświęcili życie dla tej wyprawy wywołało w niej smutek i zadumę — była wdzięczna za to, że wszyscy jej bliscy i przyjaciele wrócili cali, żywi. Czegokolwiek tam doświadczyli, z pewnością nie będą już tacy sami, ale żyli i to było najważniejsze. Śmierć Bathildy wywołała jednak w niej niemałe zaskoczenie. Uniosła wzrok na Tonks, a jej brwi zmarszczyły się gwałtownie. Naturalny odruch zmusił ją do tego, by się odezwać, ale głos ugrzązł jej w gardle. Minuta ciszy nie została więc zaburzona; choć ciągnęła się w nieskończoność, zasiała w niej poczucie zamętu i niepokoju. Profesor Bagshot oddała swoje życie, by udało im się przywrócić ład i spokój na świecie, by naprawić wyrządzone przez Grindelwalda zło. Zginął również Hereward, jeden z gwardzistów, którzy w końcu byli tu od tak dawna. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zamknęła usta i zacisnęła wargi, wpatrując się w brata i przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami. To była ofiara, którą ponieśli oni wszyscy, w głębi serc tracąc coś bardzo cennego. Wiedziała, że ludziom, którzy ponieśli śmierć należy się szacunek, ale wiedziała też, że żyjącym i tym, którzy dokonali — zdawać by się mogło — niemożliwego, tym bardziej.
Jej wzrok w końcu spoczął na splecionych na udach dłoniach, na palcach bawiących się nerwowo ze sobą; wysłuchiwała relacji z Azkabanu w milczeniu, z drżącym sercem i ciężarem na ramionach. Może powinna była udać się tam z nimi, może wbrew temu co sądziła mogłaby pomóc, może zamiast Herewarda, który był dla nich wszystkich cenny i niezwykle potrzebny, mogła to być ona? Będą pamiętać — o tym, co zrobili; oni wszyscy. Ci zasiadający przy tym stole i tych, których dziś brakowało. Zauważyła, że nie było wśród nich Brendana, Fredericka.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 29 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Salon [odnośnik]30.09.19 21:42
Kolejni Zakonnicy zbierali się w pomieszczeniu. Charlie obserwowała twarze pojawiających się, z ulgą zauważając znajome sylwetki wyglądające na całe i zdrowe. Niedługo po niej pojawił się nawet Anthony Macmillan we własnej osobie. Charlie aż wychyliła się lekko ze swojego miejsca, patrząc na niego jak wchodził, a jej policzki pokryły się rumieńcem. Niemal bezwiednie próbowała podchwycić jego spojrzenie, ale mężczyzna usiadł w takim miejscu, że patrzenie na niego było utrudnione. Ale może to i dobrze, inaczej pewnie często zerkałaby na niego zamiast skupiać się na przebiegu obrad. Kusiłoby ją to, ale obiecała sobie, że wkrótce musi do niego napisać i poprosić o spotkanie, bo bardzo się martwiła o to, jak się czuł. W końcu dużo przeszedł, a choć widziała go podczas poprzedniego spotkania, nie dane im było porozmawiać dłużej. W Zakazanym Lesie wszyscy martwili się przede wszystkim tym, by Zakonnicy powrócili z Azkabanu w jednym kawałku. Na przeciwko niej zasiadła natomiast Poppy, której posłała ciepły uśmiech, podobny posłała wchodzącym Roselyn i Susanne.
W końcu wszystkie miejsca zapełniły się i głos zabrali Ben, a potem Just. Charlie siedziała blisko prowadzących spotkanie, więc mogła wyraźnie słyszeć każde słowo i obserwować ich. Jej kuzyn nie wyglądał dobrze, nie był dziarski i rubaszny jak zazwyczaj. Azkaban z pewnością odcisnął piętno na każdym, kto w nim był. Choć może nie na każdym? Charlie spojrzała z pewnym zdegustowaniem na mężczyznę, który usiadł obok Marcelli, chociaż z drugiej strony może to dobrze, że ktoś tutaj jeszcze miał w sobie odrobinę pogody ducha.
Podczas minuty ciszy milczała, symbolicznie oddając cześć pamięci poległych, którzy zginęli by ocalić świat. Jak się okazało, Zakon Feniksa rzeczywiście zapłacił wysoką cenę za to, by mogli cieszyć się światem bez anomalii. Nie wszyscy powrócili ze straszliwej twierdzy.
Jak to nie ma z nami pani profesor Bagshot?, miała ochotę zapytać po słowach Bena, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie zdążyła dobrze poznać tej wyjątkowej czarownicy, mądrej badaczki, która tak wiele zrobiła dla Zakonu i dla osób takich jak Charlie mogła być inspiracją, dzielną i niezwykle inteligentną kobietą, która poświęciła życie nauce, a ostatecznie oddała je w imię ratowania świata przed koszmarem anomalii. Pani Bagshot przeżyła naprawdę długie, wspaniałe życie, które zostało zwieńczone aktem wielkiego poświęcenia. Jak Zakon Feniksa poradzi sobie bez niej? Kto ich poprowadzi, skoro zabrakło tej, która zdawała się spajać organizację w całość? Na domiar złego zginął też Hereward. I jego Charlie nie znała zbyt dobrze, ale nie tak dawno, bo w czerwcu, bawiła się na jego ślubie z Eileen. Jak biedna Eileen poradzi sobie z tak bolesną stratą? Słysząc o tak tragicznych wieściach delikatne, gołębie serduszko Charlie ścisnął głęboki smutek, a po policzkach popłynęło kilka łez.
Później Justine opowiedziała o wyprawie swojej grupy do Azkabanu. Była to relacja mrożąca krew w żyłach; Charlie przypuszczała, że misja w Azkabanie była trudna i niebezpieczna, ale to co usłyszała od Justine i przemawiającego po niej Alexandra było... po prostu przerażające. Przechodzące wszelkie pojęcie. Tym bardziej była pełna podziwu dla odwagi Zakonników. Odwagi, której ona w sobie nie znalazła i ograniczyła się do uwarzenia eliksirów i czekania w Zakazanym Lesie. Nie była tak dzielna ani utalentowana w magii, by wierzyć, że poradziłaby sobie w Azkabanie.
Nie odzywała się, bo nie miała nic do powiedzenia. Nie było jej tam, mogła więc tylko słuchać relacji innych, nie zakłócając ich w żaden sposób. Pociągnęła parę razy piegowatym noskiem i wytarła z policzków łzy, po czym wyprostowała się na krześle. Vera na pewno byłaby dzielna, pomyślała sobie. Jej starsza, a obecnie niestety nadal zaginiona siostra zawsze była odważniejsza. Bardzo brakowało jej możliwości ściśnięcia pod stołem ręki Very, więc tylko splotła swoje dłonie na kolanach, zbierając się w sobie i pragnąc wierzyć, że mimo tych strat, które ponieśli, nadal mieli szansę przywrócić światu spokój. Anomalii już nie było, ale miała przeczucie, że nadchodzące miesiące wcale nie będą lżejsze.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Salon [odnośnik]30.09.19 23:43
Pojawiające się sylwetki śledziła półprzytomnym wzrokiem - pojawiła się jako jedna z ostatnich, tuż przed tym, jak Benjamin zaczął mówić, nie miała więc zbyt wiele okazji do odwzajemniania uśmiechów (niemrawych, w większości) ani niewerbalnych powitań. Dostrzegła wychylającego się Asbjorna, lecz musiała nieco wysilić się na wygięcie warg w odpowiedzi na jego uroczy gest - w oczach miała jednak wiele smutku, melancholia trzymała się jej tego dnia ponad miarę i nie próbowała z nią walczyć. Prędko skoncentrowała się na słowach Wrighta, pozwalając uwadze rzuconej przez niego do Randalla przepłynąć gdzieś obok świadomości - nie winiła go, może w ten sposób radził sobie z przykrą rzeczywistością, może taki był? Jak Bertie, który także potrafił utrzymać pogodę ducha wtedy, gdy okoliczności nie były sprzyjające i odpowiednie. Zerknęła na Botta przelotnie, mając nadzieję, że Alexander szybko poradzi sobie z brakującym uchem - wybrała idealne miejsce do oglądania odciętych uszu, tuż obok miała przecież pana Kierana, także pozbawionego lewego. Westchnęła bezgłośnie, wracając wzrokiem do prowadzącego spotkanie Gwardzisty, gdy przeszedł do powitań. Z małym opóźnieniem wyciągnęła z ulubionej torby pergamin i pióro, planując robić notatki - tak się już chyba przyjęło i choć nie miała dziś zbyt wiele siły, pochłonięta dziwną chandrą, nie mogła odpuścić. Zdążyła umieścić wszystko na stole, nim Ben podjął przykry temat, na minutę ciszy zwiesiła zaś lekko głowę, w spokoju i smutku wspominając uzdolnionego Herewarda oraz panią profesor. Wymowne spojrzenie na fotel Bathildy wystarczyło - nie mogła poradzić nic na łzy, które przeszkliły jasne oczy. Nie spłynęły po policzkach, zapiekły tylko, dusząc się razem z zaciśniętymi na kolanach pięściami. Staruszka podczas ostatniego spotkania była w słabej kondycji, co zaprzątało myśli Sue dosyć długi czas od powrotu z Azkabanu, wciąż martwiąc. Dopiero teraz stało się jasne, dlaczego nie siedzi na swoim miejscu. Zakonniczka przyjęła słowa Justine z niedowierzaniem, lecz nie odezwała się, próbując poukładać w głowie całą sprawę, która nie była wcale tak oczywista - igranie ze śmiercią, ofiara. Podziwiała i rozumiała decyzję pani Bagshot, ale potrzebowała czasu, by myśli przyjęły wszystko z należytym spokojem.
Słuchając relacji Justine, Sue nie mogła nie przechylić głowy, zaś na jej twarz wypłynął lekko nieprzytomny wyraz zdumienia. Prawie nic nie rozumiała z relacji Tonks, zwłaszcza końcówka stanowiła dla niej zagadkę, lecz czy miało to znaczenie? Ich wyprawa także była dosyć trudna do opisania, wiele elementów było niezrozumiałych do teraz. Szukała słów, chcąc powiedzieć coś o Azkabanie, na szczęście uprzedził ją Alexander. Mogła zwyczajnie uzupełnić jego wypowiedź o własne wnioski i wspomnienia. - Zgadza się. Ruszyłam w jeden z korytarzy i trafiłam do pomieszczenia, w którym znajdowało się wiele znajomych mi osób - zaczęła łagodnie, spuszczając wzrok na czysty pergamin. Wiele z tych osób siedziało właśnie przy stole. - I ktoś, kto nazywał się Tamband - dalej nie wiedziała, kim był mężczyzna. - Miał bardzo dziwne oczy, w kolorze kamienia - topazu, umieszczonego w pucharze, stanowiącym nagrodę w konkursie tańca - brzmiało to tak absurdalnie. Tańczyła sobie w upiornym więzieniu. Westchnęła. - Azkaban w tamtym miejscu wydawał się tylko snem, trwała zabawa, wszyscy namawiali mnie do tańca, ale moi bliscy zachowywali się trochę dziwnie, nienaturalnie. Agresywnie, kiedy wygrałam ten konkurs razem z Bertiem - nie spojrzała na przyjaciela, uparcie wlepiając wzrok w stół. Nie mówiła mu o tym. Wspomnienia z dziwnej sali były najbardziej przykre ze wszystkich - bardziej niż inferiusy, niż ból, jaki zadało im dziwne urządzenie. Pamiętała nienawiść w głosie Botta, zaklęcie wymierzone przez brata. - To znaczy jego... um, bardzo niemiłą iluzją - zerknęła na Alexandra, który musiał wiedzieć, o co jej chodziło. - Wszyscy zgodnie stwierdzili, że chcą puchar i rzucili się żeby go odebrać, ale Tamband, twierdząc, że za wygraną potrzebna jest zapłata, odebrał mi wzrok - wzruszyła ramionami. Ten szczegół znacznie utrudniał wyraźne zapamiętanie wydarzeń - pozbawiona jednego zmysłu, mogła bazować tylko na innych, pozostałych. - Nie wiem, jak znalazłam się przy reszcie, chyba dostałam Orcumiano pod stopy, spadałam. Znaleźliśmy się w... nie wiem, ale był tam Garrett i profesor Dumbledore. Mówili, że są tylko wspomnieniem - nie wierzyła w to dalej. Nie mogła ich zobaczyć, jedynie usłyszeć. - Freddie i Jackie włożyli kamienie do naszyjnika, idąc za moimi wskazówkami na temat run, Lucinda była chyba nieprzytomna - nieskładność relacji trochę speszyła Sue, trudno było ująć w słowa coś tak... nieskładnego. - Dzięki Garretowi i profesorowi mieliśmy chwilę na zaleczenie obrażeń, a później... później rzucaliśmy patronusy, ale nie mam pojęcia, w co - żałosne, pomyślała sobie. Widziała też przez moment Emmę, mimo ślepoty, lecz nie dodawała nic więcej, mając nadzieję, że ktoś dokończy ten brakujący element relacji.
- Wzrok przywrócił mi deszcz, który zastaliśmy w oazie - dodała jeszcze, dalej sądząc, że było to niesamowicie ciekawe zjawisko.


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 29 JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 0:08
Wraz z kolejnymi osobami pojawiającymi się w salonie słyszał powitania, jakieś krótkie zdania, ale wypatrywał również nieobecnych. Był niezadowolony zwłaszcza z przedłużającej się nieobecności jednej osoby. Jackie nic nie wspomniała, że mogłoby jej dziś zabraknąć. Wpadła jednak spóźniona, zaraz za Samuelem, a chwilę za nią pojawił się również Fortescue. Jego to akurat potrafił jeszcze zrozumieć, po ataku na lodziarnię i jego dom zarazem, musiało mu być trudno. Czy każdy upewnił się wystarczająco, że nie jest śledzony?
Spotkanie rozpoczęło się oficjalnie słowami wstępu wypowiedzianymi przez Bena. Tak, to prawda, nie wszyscy zdołali powrócić z tej misji. Ofiara Bartiusa nie poszła przecież na marne, w końcu Zakon położył kres anomaliom, dlatego przynajmniej ich nie musieli się już obawiać. Wciąż jednak aktualnym zagrożeniem pozostawali ich wrogowie, którzy poczynali sobie coraz śmielej. Nie chciał jednak chwili pamięci kalać myślą o zwyrodnialcach, dlatego przymknął oczy i minutę trwał w ciszy, wierząc, że upamiętnia tylko zmarłego Gwardzistę. Jakże się mylił! Dopiero chwilę później dotarło do niego, że Zakon Feniksa doznał jeszcze większej straty. Profesor Bagshot odeszła z tego świata. Ale jak? Dlaczego? O nic nie pytał, czekał na wyjaśnienia i w końcu je otrzymał, choć już z ust Justine. Szanowana przez niego bezgranicznie czarownica zdecydowała się świadomie poświęcić własne życie, aby mogli zakończyć cierpienia tak wielu osób. Czy to musiało być akurat jej życie? Nie mogli poświęcić jakiejś szumowiny? W swoich szeregach mieli aurorów, po cichu mogli dorwać zbrodniarza, nie pierwsza kanalia skończyłaby swój żywot pod różdżką Kierana. Był w szoku, przez co relacja Tonks o działaniach grupy pierwszej w Azkabanie wydawała mu się jakaś odległa, przez chwilę obca, dopóki nie poczuł jej spojrzenia na sobie. Brendan oddał mu wówczas dowodzenie, był więc odpowiedzialny za innych, powinien złożyć raport. W międzyczasie zdążył odnotować, że Maxine nie było dziś pomiędzy nimi. Jednak osoby z kolejne grupy przemówiły wcześniej. Sluchał uważnie ich słów i zamarł, kiedy Susanne wspomniała o tym kto wkładał kamienie do naszyjnika.
Widzieliśmy to – wydusił z siebie niepewnie. – W komnacie, której się znaleźliśmy po rozdzieleniu pierwszej grupy powstał jakiś przebłysk. Widzieliśmy Garretta, Foxa i Jackie. Garret trzymał ją za rękę, kiedy sięgała po kamienie. Byłem pewien, że to tylko kolejne zwidy – zerknął na Jackie, wreszcie wiedząc, jaka z kolei próba znalazła się przed nią. Każde z nich doświadczyło czegoś potwornego, nikt nie uszedł bez szwanku.
Maxine, Lucan i ja ruszyliśmy ścieżką ognia – zaczął wreszcie składać swój raport. – Było tam duszno i parno, ale prawdziwe gorąco uderzyło nas w komnacie, kiedy zawalił się za nami korytarz i po ścianach zaczęły pełzać płomienie. W środku czaiła się kreatura, która przybrała postać Jackie i unieszkodliwiłem ją natychmiast – nie zawahał się, nawet nie mrugnął, kiedy dzielił się tym szczegółem. Zdążył już zwalczyć wszystkie swoje dylematy, jakie dotyczyły tamtej chwili i sytuacji. Zrobił to, co było konieczne, choć omamy kazały mu myśleć, że atakuje własną córkę. – Stała przy kotle, z którego czuć było stęchlizną, a obok była klatka. To w niej znaleźliśmy Julię pod postacią iguany. Temperatura dawała się we znaki coraz bardziej i próbowaliśmy się wydostać, jednak przejście w górze było zbyt wąskie, choć zdołaliśmy usunąć gargulca, który stanowił jedyną przeszkodę – to trochę im pomogło, bo wpłynęła chociaż odrobina świeżego powietrza do miejsca, które samo w sobie przypominało kocioł. – Dzięki Veritas Claro Lucan jako jedyny widział wszystko takim, jakim było w rzeczywistości. Niby kamienny posąg gargulca był tak naprawdę potworem, a ściany pokryte były ludzkimi truchłami. Okazało się, że kocioł był jedyną wskazówką, gotowany w nim był eliksir z ludzkich ingrediencji, który zdecydowaliśmy się dokończyć po znalezieniu inskrypcji. Każde z nas musiało coś poświęcić – Maxine wyrwała własne włosy, Kieran odciął sobie ucho, Lucan z kolei musiał oderwać ze ścian trzy niewielkie czaszki, co było dla niego trudne jako ojca. Tych szczegółów zdecydował się już nie streszczać, już i tak wydawało mu się, że snuje tę opowieść zbyt długo. – Ale udało się, choć rozległ się przy tym okropny smród. Krwista maź wypłynęła z kotła i podniosła nas do góry. Wypłynęliśmy na zewnątrz przez otwór, jakby nagle jego rozmiary powiększyły się znacząco albo myśmy się zmniejszyli. Tak dołączyliśmy do pozostałych osób z pierwszej grupy w komnacie z posągami.
Zerknął na Rię, czekając na jej relację. Ona ruszyła z Brendanem drogą oznaczoną symbolem ziemi.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 29 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 11:29
Cisza, która zaległa nad stołem w nad stołem w Starej Chacie, miała w sobie coś przerażającego. Uczczenie wszystkich poległych w Azkabanie istnień miało uświadomić wszystkich, przez co tak naprawdę przechodzili nie tylko oni jako Zakonnicy, ale przede wszystkim – rodziny tych, których nie udało się uratować. Herewarda znała słabo, właściwie nie przepadała za nim, wydawał jej się bierny, flegmatyczny, jego rodziny nie znała tym bardziej. Teraz jednak zdała sobie sprawę, jak bardzo go nie doceniała, ile odwagi miał w sercu, ile warta była dla niego rola Gwardzisty, a co za tym idzie – rola poświęcenia przeciw pogłębiającemu się w Wielkiej Brytanii złu. Wbiła wzrok w blat stołu, za chwilę zamykają oczy, by przez tę krótką chwilę dać sobie odpocząć, zrozumieć. Poukładać w głowie to, co powinno znaleźć swoje miejsce już dawno.
Gdy rozmowy ruszyły dalej, dziwnie przytłumione, jakby budzące się z długiego snu, ciemnej żałoby, zaczęła wodzić spojrzeniem po wszystkich tych, którzy podejmowali głos. Raportów z misji słuchała uważnie, każdy z nich martwił ją tak samo, ale brzmiała w nich też nuta nadziei – Anomalia, która najprawdopodobniej była sprawcą całego zamieszania, zniknęła. Mogli odbudować swój dom od nowa, nauczyć się żyć po tym, jak niekiedy obawiano się pochwycenia i wykorzystania własnej różdżki. Na dłuższą chwilę zawiesiła spojrzenie na ojcu, przez chwilę myśląc o tym, jak wielkim stali się dla siebie zagrożeniem. Widziała go w bunkrze, pamiętała, jak trzęsły się jej kolana, gdy czytała list pisany jego ręką, ten ostatni. On widział ją, jej marę. Byli związani ze sobą zbyt mocną liną, marynarskim węzłem, który teraz zaczynał ściskać ich gardła. Nie chciała rozstać się z ojcem w jakiejkolwiek z towarzyszących jej sytuacji – jakiejkolwiek. Czy był tylko zwidą, czy nie – śmierć w każdym wymiarze była klątwą dla serca i duszy.
Przełknęła ślinę, chcąc podjąć głos. Te pytania były dla niej trudne, nie myślała o tym, co mogli czuć Gwardziści.
Co teraz będzie z Zakonem Feniksa? Profesor Bagshot przewodziła nami, nie umniejszam w tym waszej roli – zwróciła się do Benjamina i Tonks, mając też tym w zamiarze odnieść się do innych Gwardzistów. Do Sama, nieobecnego Brena i Freda. Do wszystkich. – Ale ona była naszą… Przewodniczką. Naszym opiekunem. Tak jak Garrett. – jej głos wydał się suchy, pozbawiony barwy. – Czy Gwardia przejmie jej obowiązki? Czy ma dostęp do wiedzy pozostawionej po profesorze Dumbledorze? I… czy mamy możliwość urządzenia im pogrzebu? Choć symbolicznego? Sądzę, że to ważne, kiedy mamy zaledwie chwilę na wzięcie oddechu po anomaliach.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 29 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 16:41
Widok tak wielu znajomych twarzy sprawił, że przez chwilę poczuła niezrozumiałą ulgę. Wiedziała, że nie powinni teraz czuć się jak męczennicy. Nie powinni czuć winy za to co się wydarzyło, ale chyba każdy był świadomy tego, że wydarzenia w Azkabanie pozostawią ślad, którego zatrzeć nie będzie w stanie. Nawet by tego nie chciała.
Kiedy w drzwiach salonu pojawił się Alex jej wzrok od razu powędrował w jego stronę. Nie widzieli się od pokonania anomalii, ale dzięki listom, które je wysłał wiedziała, że nie musi się o niego martwić. Chciała, żeby to działało w dwie strony chociaż ciężko podczas chwil jak ta móc pokazać spokój. To wracało do niej bardziej niż się spodziewała. Musiała zająć czymś głowę i ręce.
Blondynka oderwała wzrok od Alexa słysząc głos przyjaciółki obok siebie. Jej uścisk sprawił, że na ustach szlachcianki pojawił się uśmiech. – Nie mogę narzekać zważywszy na sytuację – odparła odwzajemniając uścisk. - Cieszę się, że tu jesteś – dodała jeszcze.
Lucinda przeniosła spojrzenie na Bena, którego głos przywoływał do zachowania powagi. Kobieta potrafiła zrozumieć powstałe rozluźnienie. Wszyscy byli tylko ludźmi. Nie można oczekiwać, że z problemami i sytuacjami trudnymi będą radzić sobie w ten sam sposób. Nie odezwała się jednak czekając aż przewodząca dzisiejszemu spotkaniu podejmie głos. Zastanawiała się już wcześniej co działo się u innych uczestników misji w Azkabanie. Całe to miejsce mąciło w głowie i szargało zmysły. Nie można było być pewnym tego co się widzi lub słyszy. Słysząc skrót ich przeprawy opowiadany przez Alexa skinęła głową w potwierdzeniu. – Mnie także uratował Garrett – powtórzyła zgodnie z tym co mówili inni. – Udało mi się znaleźć to czego szukaliśmy, ale nie wróciłabym sama. Potem przez długi czas była po prostu ciemność. – dodała jeszcze. Ci którzy z nią byli tamtego dnia widzieli w jakim była stanie. Mogłaby opowiadać dokładnie o tym co się wydarzyło w korytarzu, ale to nie miało znaczenia. To wszystko była fikcja.
Blondynka nie mogła ukryć, że pytanie, które padło z ust Jackie było znaczące dla nich wszystkich. Ciężko było sobie wyobrazić to wszystko kiedy nagle tak wiele się zmieniło.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 29 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 20:18
Widziała smutne, chłodne twarze, chłodne jak ten styczniowy wieczór. Tak trudno było tutaj znaleźć promyczek łagodności w tym wszystkim i rozumiała dlaczego. Dlatego tak bardzo się denerwowała, gdy czytała Walczącego Maga, wypuszczonego tak szybko po samym zajściu w Azkabanie, utwardzającego tylko koło kłamstw Ministerstwa Magii, przypisującego sobie sukcesy. Jaki zwyczajny czarodziej nie uwielbiałby takiej władzy? Władzy, która obudowała siedzibę Ministerstwa tak szybko, a w dodatku unicestwiła wszystkie anomalie? Przecież żaden z nich nie wiedział, że tak naprawdę to kłamstwo. Że widzą to, co chcą widzieć. A każdy czarodziej chce widzieć spokojny czas, bezpieczeństwo i ciepło własnej rodziny.
Jej spojrzenie tkwiło w Norwegu przez dłuższy czas, jakoś ciekawsko, trochę zaczepnie, jakby oczekiwało jakiejś reakcji, choć łagodnej. Rzeczywiście, mężczyzna nie był człowiekiem specjalnie trudnym do rozszyfrowania. Wystarczyło lekko pociągnąć za jego jakimś nietypowo zamyślonym spojrzeniem, by dostrzec na jego końcu jasnowłosą pannę Lovegood. Marcella dostrzegła to bez problemu, jednak wydawało się, że wszyscy wokół zwyczajnie nie chcieli tego dostrzegać, bardziej zajęci innymi tematami. Marcella zaś uśmiechnęła się pod nosem cwanie i lekko szturchnęła łokciem siedzącego obok niej mężczyznę. Jej mowa twarzy w tej chwili powiedziała wszystko. Uśmieszek, przesunięcie oczami na Susanne, subtelne poruszenie brwiami. Przecież krzyczeć tego nie będzie, ale dała jasny sygnał. Ej, ja wszystko już wiem. Biedaczyna z tego chłodnego rudzielca.
I pojawił się Randall, którego komentarz wywołał u niej przewrócenie oczami, lekko politowanym spojrzeniem, jednak nie zdążyła odpowiedzieć nim wtrącił się komentarz na ten temat. Figg zerknęła na Bena kątem oka. Zacisnęła wargi. Za dużo tutaj złych emocji. - Nie widzę w słowach Lupina nic specjalnie rozbawiającego. Jednak chyba wszyscy się zgodzimy, że to zamknięcie pewnego etapu, prawda? - Przywykła do tego jak czasami nie na miejscu teksty rzucał Lupin, jednak samo wypowiedzenie komentarza w tej sprawie z jej strony było już czymś przedziwnym i w pewnym stopniu przełomowym. Przecież zazwyczaj cicho potakiwała ich słowom. - Nie teraz. - Zwróciła się do Lupina, przymykając oczy. Na każdego smutek i stres działał inaczej, to niewątpliwe, jednak czy naprawdę powinni zacząć mówić jak pozbawieni uczuć dementorzy? Sądziła, że nie o to w tym wszystkim chodziło.
Tonks przedstawiła ich sytuację wystarczająco klarownie, więc nie musiała się zbyt długo na ten temat wypowiadać. - Chłopiec, którego spotkaliśmy w naszym przejściu później ukazał nam się jako rzeźba, jedno z tych dzieci... On mówił coś o napoju, który miał przemienić ich w kamień. Zupełnie tak, jakby to było niedawno. - powiedziała. Próbowała traktować to wszystko jak sen, jakąś abstrakcję. Nie miała pojęcia jak to się stało, że chłopiec, który najpierw im pomógł, później stał się rzeźbą, jakby w jedną chwilę. Wszystko to wydawało się być tak rzeczywiste, gdy przecież nie mogło takie być. Nie miało prawa być. Nadal nie wspomniała jednak o swoich dziwnych wizjach, tłumacząc je sobie jedynie działaniem jakiejś zgubnej anomalii - zupełnie jak ciało dementora pochłaniającej ją w swojej czerni i przeobrażającej w jednej chwili to, w czym żywiła nadzieję w cios. Zerknęła w stronę Samuela, a na stole zacisnęła lewą dłoń na prawej. - Moje pytanie może wydać się nie na miejscu, jednak chciałabym spytać... W jaki sposób zginęła pani Bagshot? - spytała, spoglądając w stronę Benjamina, który poinformował ich o tej tragedii. Taka wiedza była przecież ukoronowaniem jej poświęcenia, nazwał przecież jej życie wysoką ceną.
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 21:20
Ignorując większość przybywających wyczekiwał początku. Mimo uszu puszczał podszepty i uwagi przypominające rugającego uczniów profesora. Nie dociekał powodów - te zdawały się być miałkie w porównaniu do oczekiwań, które wiązał z tym spotkaniem. Uwagę wykrzesał dopiero w chwili w której zapadła cisza, a prowadzący spotkanie zaczęli snuć wprowadzenie do obrad. Śmierć Bathildy go nie zaskoczyła. Jeszcze przed rozpoczęciem misji wyglądała tak, jakby to miała być jej ostatnia zima i jak się okazało - wrażenie to okazało się nie być wcale tak odlegle od prawdy. Trochę demotywujące było to, że i tu, w Zakonie, stracili przewodnika. Nawet jeżeli nie potrafił sobie wyobrazić prowadzonych z nią w porozumieniu bardziej ofensywne działania to nie dało się zaprzeczyć, że posiadana przez nią wiedza była cenna. Strata gwardzisty również dodatkowo uszczuplała ich szeregi. Jednak czy w porównaniu z tym jakie ryzyko niosła misja to była to wysoka cena za jej powodzenie...? Nie. Mogło się skończyć dużo gorzej, a warto mieć na uwadze, ze prócz powodzenia zyskali nie tylko dodatkową siedzibę, lecz również wciąż byli w posiadaniu potężnego artefaktu.
- Grupa w skład której wchodziłem wraz z Samuelem, Sophią, Arturem, Jessą, Gabrielem oraz Randallem została wyrzucona po teleportacji do jednego z więziennych korytarzy. Po chwili wyrzuciło nas jednak na teren Zakazanego Lasu, a raczej jakiegoś rodzaju wypaczoną przestrzeń mającą go przypominać - odległości były w nim zakrzywione, roiło się od zwierząt przypominających jakiegoś rodzaju żywe abominacje. Ten świat wpływał w jakiś niewytłumaczalny sposób na chłopca - przemawiał do nas rymowanymi podpowiedziami głosem nie należącym do niego. Dzięki temu udało nam się dojść do złotej wieży mającej być naszym celem. Jeszcze przed tym jak do niej dotarliśmy straciliśmy kontakt z Arturem - jak się miało okazać, ten mimo wszystko miał się wśród nich jeszcze pojawić - Po tym jak sforsowaliśmy przejście rozdzieliło nas. Ja, Randall, Gabriel trafiliśmy w niewolę dawnych rezydentów Azkabanu i bez wątpienia znajdowaliśmy się już wtedy również w jego wnętrzu. Był z nami też chłopiec, lecz w panice uciekł w ciemność nim się nim zainteresowali. Szczęśliwie dla nas wykrzywiona rzeczywistość odcisnęła na ich umysłach dostatecznie silne piętno dzięki temu pomimo iż byliśmy unieruchomieni i pozbawieni możliwości sięgnięcia po różdżkę udało nam się ich przechytrzyć co finalnie zakończyło się naszym oswobodzeniem. Natychmiast podjęliśmy próbę odnalezienia chłopca. Utrudnić nam to chciała anomalia która emanowała swoją mocą za pośrednictwem jakiegoś rodzaju rośliny. Użyliśmy na niej białej magii, która jak się okazało chwilowo zneutralizowała jej działanie. W dalszej drodze natknęliśmy się prawdopodobnie na Averego, lecz wówczas żaden z nas go nie rozpoznał. Zdecydowaliśmy się go zignorować uznając za priorytet potrzebę odnalezienia chłopca tym bardziej, że nieznajomy zdawał się bardziej spłoszony niż chętny do zwady. Kontynuując poszukiwania trafiliśmy na resztę członków naszej grupy... - Thony zerkną na Samuela lub też innego z członków swojej grupy przekazując pałeczkę w opowieści


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 21:57
- Nie wiem czy kombinacja słów wypadek, zdarza się i szpital to coś bardzo uspokajającego, ale chyba nie będę wtrącał się głębiej. - stwierdził Bott, czepiając się słówek a jakże i uśmiechając się przy tym szeroko.
Zaraz jednak czas na prywaty się zakończył, a spotkanie się rozpoczęło.
Słów Justine słuchał w milczeniu. Oddanie swojego życia wydawało mu się czymś abstrakcyjnym. Pojmował je jako wartość absolutnie najwyższą i po prostu kochał żyć. Wiedział, że każde kolejne zadanie jakie wypełniają dla Zakonu może wiązać się ze stratą. Niejedno zadanie wiąże się z utratą kawałka siebie, jakiejś małej cząstki duszy, a jednak ofiara Bathildy wciąż była dla niego w jakiś sposób szalona. Szanował ją jednak. I chyba nie chciał rozważać głębiej. Nie chciał zastanawiać się nad tym, ile ofiar jeszcze pochłonie ta wojna. Te myśli zawsze były, a jednak Bott bronił się przed nimi jak tylko mógł i był w Zakonie między innymi po to, by dać sobie szansę na więcej wiary w przyszłość.
Bez tej wiary jego życie by prysło.
Pytania Jackie wydawały mu się bardzo trafione. Szczególnie te dotyczące pogrzebu. O prowadzenie Zakonu nie martwił się tak bardzo - domyślał się, że Gwardia się tym zajmie. Choć i odpowiedź na to pytanie chciał poznać.
Dalsza opowieść Just z kolei tylko utwierdziła go w przekonaniu, że wszyscy przeżyli równie nierealne, abstrakcyjne chwile. To, co działo się w Azkabanie było jak bardzo pokręcony sen. Tylko taki sen z którego nie wszyscy się przebudzili, czy wyszli cało.
Kiedy Selwyn zaczął mówić, Bott nie patrzył na niego. W sumie to patrzył kompletnie w przestrzeń. Dziwnie czuł się po ostatnich wynurzeniach i wolał unikać kolejnych, choć wspomnienie o jego sobowtórze trochę w niego trafiło. Chyba głównie dlatego, że wiedział że ma duże zdolności, które mogą zrobić bardzo dużo złego. Jeszcze kilka lat temu jego bombarda co najwyżej rozsadziłaby biurko. Dziś najpewniej zostawiłaby po ich miejscu spotkań drzazgi. A po towarzyszu który znalazłby się w okolicy?
Nie, żeby to planował. A jednak to, co może zrobić ich przeciwnikom było równie przerażające i zmuszało go do myśli z którymi trudno mu było się mierzyć. A jednak nie przed wszystkim da się uciekać.
Po chwili dobiegł do niego także głos Sue. To nie były najgorsze wspomnienia jego życia, a jednak nie chciał ich analizować. To było wybitnie niewygodne dla osoby takiej jak on. Najchętniej obróciłby to jak wszystko inne w swoim życiu w lekką historyjkę i zapewne z czasem to zrobi.
Sue także widziała jego. Bott spojrzał w jej kierunku. Domyślał się, że to miał być sposób na przerażenie jej. Widziała przyjaciela, który powinien być u jej boku, a jednak chciał ją skrzywdzić. Posłał jej po chwili łagodny uśmiech. Wiedziała, że to iluzja. Musiała wiedzieć, zapewne od samego początku, prawda? Chciał w to wierzyć. I mieli to za sobą. Tak, na tym trzeba się skupić. Ponieśli koszta tej wyprawy, a jednak odnieśli też sukces i mieli ją za sobą. Byli o krok bliżej celu.
- To był kolejny potwór. Trudno mi go opisać, ale malał kiedy obrywał patronusami. - wtrącił jedynie na koniec słów Sue. Nie chciał rozwodzić się głębiej, a i towarzysze opowiedzieli dość dokładnie ich historię. - Wszystko było mocno odrealnione. Miejsce z inferiusami mogłoby być scenerią do bardzo dziwnej i mrocznej bajki. Góry-potwory, wielkie krzesła, dziwne kolory. Rysunki jakie dostaliśmy były całkiem dobrymi wskazówkami na drodze.
Uzupełnił po krótce, do reszty się nie wtrącając bo towarzysze powiedzieli już całkiem sporo i chyba wszystko co istotne.
- Ja ścigałem się z wilkiem i łosiem, jadąc na niedźwiedziu. Przegrałem wyścig, ale udało mi się zdobyć kamień. Choć zaatakował mnie wilkołak. Jak pozostałych, uratowało mnie coś czego nie rozumiem. - przyznał wprost, choć czy cokolwiek rozumiał ze wszystkiego? Nie wspominał o uchu czy raczej jego braku, bo to widać było raczej wyraźnie. I trudno było jakkolwiek ukryć.
Tak czy inaczej kolejne grupy zabierały głos i chyba wszystkie wspomnienia były dość podobne, podobnie odrealnione. Jak same anomalie z resztą, prawda?



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.


Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 04.10.19 0:57, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 29 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 22:07
Nie przykładała zbyt dużej uwagi do czarodziejów dookoła, choć może to nieładnie; skoncentrowała się na najbliższych sąsiadach, nie chcąc robić większego zamieszania. To nic, że spotkanie jeszcze nie rozpoczęło się, wolała nie przeszkadzać. Każdy powinien skupić się na swoich myślach - w pewnym sensie nie przyszli tutaj na zwyczajne pogawędki. Pomimo tej oczywistości Ria błądziła świadomością oraz wzrokiem po profilu Tony’ego - nie powinna, nie w tej sytuacji, ale nie potrafiła powstrzymać tego instynktu. Dobrze było go widzieć całego i zdrowego; przecież ostatnio rozmawiali. Co się zmieniło? Prawdopodobnie to właśnie Azkaban zmienił pewność siebie Weasley, ponieważ okazało się, że nic w życiu nie było pewne. Zwłaszcza życie najbliższych osób. Wręcz przeciwnie, odznaczało się kruchością oraz pewnego rodzaju złudzeniem. Jak odróżnić iluzję od rzeczywistości? Rudowłosa gubiła się w tym labiryncie przemyśleń - nim zdążyła mrugnąć, Gwardziści oznajmili początek obrad. Ledwie zarejestrowała spóźnione osoby, choć wszystkim starała się przynajmniej kiwnąć głową.
Zaraz skoncentrowała uwagę na padających słowach zarówno ze strony Bena jak i Just; wspomnienie Herewarda wywołało ścisk w gardle, podobnie jak informacja o profesor Bagshot - minutę ciszy Rhiannon przesiedziała na procesie trawienia tej wiadomości, zastanawiając się dlaczego, choć odpowiedź znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Czy nie zrobiłaby tego samego będąc w jej sytuacji? Na pewno; teraz z oczywistych względów nie, aczkolwiek… wciąż czuła, że powinna. Tak należało zrobić.
Nim wsiąkła w ciszę całkowicie, okazało się, że ta już minęła. Każdy opowiadał o swoich perypetiach podczas przeprawy przez najgorsze więzienie na świecie - nie znała innego, acz czarownica i tak tkwiła w przekonaniu o swojej racji. Do tej pory przez ciało przechodziły zimne ciarki, gdy wracała wspomnieniami tamtych chwil.
W głębi ducha Ria łudziła się, że nie będzie musiała rozdrapywać wciąż świeżych ran, ale niestety musiała. Poczuła na sobie ciężar spojrzenia pana Rinehearta, który wybawił rudzielca od czarnoksiężnika grasującego w lesie; nieważne, że całe zdarzenie nosiło znamię przypadkowego, liczył się ostateczny efekt. Mimo to odpowiedziała mężczyźnie pytającym wzrokiem, dopiero po paru chwilach orientując się, że wśród nich nie było przecież Brendana - z tego powodu to właśnie jego kuzynka musiała zabrać głos, jako jedyna, która była z nim wtedy w drodze ziemi. Odchrząknęła, gdy nadeszła jej kolej i splotła w podenerwowaniu palce na blacie. - Tak, Brendan i ja udaliśmy się podziemnymi korytarzami - rozpoczęła głośno. - Było ciężko. Najpierw snuł się za nami pangolin? Jakoś tak. Później dotarliśmy do sali, w której znajdowali się przykuci do ścian więźniowie. Pozornie martwi. Znajdowały się też cztery postaci w śmierciożerczych maskach, wyglądali, jakby szykowali się do jakiegoś rytuału. Jak ich ujrzeliśmy, magia przykuła do ścian także i nas. Poczułam wtedy… nie wiem jak to ująć, słyszałam szepty, tak bardzo bolało. Myślałam, że krew ich powstrzyma - niestety, ofiara wzbudziła więźniów do życia. Zaatakowali Brendana. Jeden z nich zdążył mnie ugryźć. Próbowałam otworzyć drzwi znajdujące się po drugiej stronie komnaty i po odgadnięciu szyfru udało się, ale… tam nie znajdowała się ucieczka. Tylko czarna magia. Te omamy… były żywe, realne… nie wiem do końca, co się wydarzyło. Widziałam martwe ciała, więźniów… Bren wyleczył mnie patronusem. Udało nam się dzięki temu dołączyć do reszty - zreferowała jak najbardziej zwięźle, starając się nie przesadzić z detalami, ale też nie przedstawić tej sytuacji sucho. Miała nadzieję, że tyle wystarczy, choć bez drugiego Weasleya u boku nie mogła tego wiedzieć. Nie poprawi jej w razie czego. Najwyżej będą zadawać pytania; choć modliła się, żeby to był już koniec. Wspomnienia tamtych potwornych widoków sprawiły, że spuściła głowę, szukając w sercu determinacji, żeby odciąć się od tej historii. To już minęło, prawda?



Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ria Macmillan
Ria Macmillan
Zawód : ścigająca Harpii z Holyhead
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
be brave
especially when you're scared
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6105-ria-weasley https://www.morsmordre.net/t6110-rudy-rydz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6112-skrytka-nr-1520 https://www.morsmordre.net/t6111-ria-weasley
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 22:11
Nie musiał - w większości - słuchać prowadzących, by wiedzieć o czym będą mówić. A mimo to pozostawał czujny i skupiony. Nie spoglądał jednak na nikogo konkretnego, chociaż kilka sylwetek mimowolnie przyciągnęło jego uwagę. Nie odzywał się długo, opierając zaciśnięta pięść na brodzie, łokciem wspierając o blat stołu. Milczał, bo wszystko co usłyszał, odbijało się echem wspomnień i ciężkością win, aplikując mu bolesną serię. Ta jednak, nie wypłynęła ponad ciemne źrenice, w których czaił się niezbywalny już cień. I cierń.
Światło, które zawsze widział, wydawało się - mimo przecież zwycięstwa nad anomalią - nieprzyjemnie chwiejne i pozostawiające ciężką do zmycia gorycz. I nie, nie wierzył, że czas miał wszystko zagoić. Czas jedynie przysypał wszystko piaskiem upływających godzin i lat. Stan rzeczy pozostawał ten sam.
Poruszył się dopiero, gdy znajome postaci mówiły o wydarzeniach z Azkabanu. Słuchał opowieści Tonks, w końcu unosząc na nią wzrok i obserwując zmęczone policzki. Potem wzrok śledził twarze kolejnych mówiących, w mniej lub bardziej szczegółowych relacjach z minionych wydarzeń. Czuł dodatkowo nieprzyjemne pulsowanie w głowie, ale przyczyny tego, odnajdował w poprzednim wieczorze i tu, mimowolnie, zerknął na Gabriela w niemym porozumieniu.
Odchylił się w miejscu, gdy głos zabrał Thony. Słuchał raportowej relacji, która przypominała mu jedną z tych aurorskich - logicznie kluczowych. Fakty - Pierwsza cześć, o której mówi Anthony musiała być rodzajem snu z nawiązaniem do piekielnej symboliki, snu rzuconego przez anomalię - kontynuował, gdy tylko kuzyn spotkał się z jego wzrokiem - Po rozdzieleniu, znalazłem się w raz z Sophią i Jessą w więzieniu. Każde zamknięte w narzędziu tortur. Naszym katem miał być jeden z więźniów, którego kiedyś zamknąłem w Azkabanie - mówił beznamiętnie, nie pozostawiając wątpliwości co do zdarzeń - udało nam się wyrwać i podążyliśmy dalej, stawiając za priorytet znalezienie chłopca. Anomalia atakowała, a jej materializacją była karykatura roślin. Biała magia rzeczywiście działała na jej osłabienie, ale dopiero fizyczne ścięcie pozwoliło na faktyczne zadanie obrażeń. - przetarł wierzchem dłoni skroń - Gdy spotkaliśmy pozostałych, znaleźliśmy się w komnacie, gdzie uwięziono chłopca. Anomalia więziła go w szponach pnączy i dopiero ścięcie piekielnych roślin było w stanie go uwolnić. Dzięki poświęceniu Tonksa, udało się to zrobić - przerwał, zerkając na Gabriela - Kolejna zagadka, którą nam zadał chłopiec, stanowiła klucz do przejścia przez wrota, które doprowadziły nas do centrum anomalii - zakończył, oddając głos pozostałym. Także tym, których nie było. Spojrzał także na Marcellę, która zadała pytanie. Być może nie musiał się odzywać, a jednak dłużej pozostawił wzrok na policjantce - Tak, jak zostało to powiedziane. Benjamin i ja nieśliśmy amulety, które zaklinały jej ciało i duszę. Po rozbiciu, zginęła, poświęcając się - mówił lakonicznie, ale wyjątkowo łagodnie. To oni, gwardziści nosili odpowiedzialność na sobie. Taką pełnili rolę. Zamilkł na dobre, pozostawiając przestrzeń na inne pytania i opowieści. Dziś padło ich już kilka, a zapewne miało pojawić się więcej.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 29 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Salon [odnośnik]01.10.19 22:53
Oczekując na oficjalne rozpoczęcie spotkania wzrok miała utkwiony gdzieś ponad głowami siedzących naprzeciwko niej czarownic, na zawieszonych na ścianach zdjęciach i obrazach w bliżej nieokreślonym punkcie. Przeniosła go bardzo powoli, nieruchomiejąc, na Lupina, który zajął miejsce obok niej - i nie dowierzała własnym uszom. Czy on naprawdę powiedział to, co powiedział, czy się może przesłyszała?
Benjamin słusznie zwrócił na to uwagę, lecz nieoczekiwanie w obronę to skandaliczne zachowanie wzięła policjantka, przewracająca oczyma, wypowiadająca kolejne słowa, które pannie Pomfrey wzburzyły krew w żyłach.
- Śmierć Gwardzisty, to wszystko co się tam wydarzyło, to dla ciebie tylko zamknięcie pewnego etapu? - spytała lodowatym tonem, zupełnie nie pasującym do jej osoby. - To nie czas i miejsce na końskie zaloty, tak makabryczne żarty w chwili, w której przeżywamy tak wielką stratę - zwróciła się do Randalla, mierząc go pełnym pretensji spojrzeniem. Okropieństwa anomalii nie zrobiły na nim wrażenia, skoro tak dopisywał mu dobry humor? Zaraz po tym zamilkła, skupiając spojrzenie na Gwardzistach prowadzących spotkanie. Ciężko było im przemawiać, opowiadać o tym wszystkim, trudno było także i tego słuchać. Nie wyruszyła z nimi, lecz wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia, że może powinna była, skoro poniekąd to ona z resztą badaczy ich tam wysłała.
Uczciła poległych minutą ciszy, podczas której łzy cisnęły się je do oczu, powstrzymywała je - do czasu.
Chwili, gdy Benjamin potwierdził najgorsze obawy Poppy. Zniknięcie profesor Bagshot dręczyło ją od dwudziestego siódmego grudnia, od tamtego wieczoru, gdy otworzyli portal do Azkabanu. Szukali jej w Zakazanym Lesie - bezskutecznie. Ona nie żyje. Ta świadomość uderzyła nią jak brutalne Lamino. Zadrżała mimowolnie, skuliła ramiona, wbijając wzrok w podołek spódnicy, na którym miętosiła w dłoniach chusteczkę w kratę. Słuchała wyjaśnień Tonks, opowiadającej o poświęceniu profesor Bagshot, dzięki któremu rozkruszony kamień wskrzeszenia odzyskał swoją moc. Staruszka oddała wszystko, aby uratować dzieci, obce dzieci, czy istniało większe poświęcenie?
Szloch Poppy stłumiła chusteczką, nie chcąc zakłócać przebiegu spotkania, targała nią jednak rozpacz. Profesor Bagshot w krótkim czasie stała się dla niej ogromnym autorytetem, nauczycielką, od nikogo tyle się nie nauczyła - a swą mądrością, życzliwoscią i dobrocią zyskała ogromny podziw młodej uzdrowicielki. O tyle rzeczy nie zdążyła staruszki zapytać. Panna Pomfrey poczuła, jakby straciła kolejnego członka rodziny.
Po takiej wiadomości trudno się skoncentrować. Starała się zapanować nad napływającymi uczuciami, żalem i smutkiem, skupić na opowieściach członków Zakonu Feniksa. To, z czym musieli się tam zmierzyć przechodziło ludzkie pojęcie. Brzmiało naprawdę makabrycznie. Poczuła lęk, a jednocześnie znów przygniotły ją wyrzuty sumienia, że nie mogły im pomóc.
- Jeśli mogę... - odezwała się głośniej, próbując panować nad drżeniem głosu, zwracając spojrzenie na prowadzących spotkanie. Nie miała raportu do zdania, lecz chciała powiedzieć kilka słów. - Chciałabym wam wszystkim podziękować za to, co tam zrobiliście, co musieliście zrobić. Za waszą odwagę i poświęcenie. - Plan, który przedstawiła wraz z innymi badaczami kilka miesięcy wcześniej wydawał się szalony, niemal nie do zrealizowania, a przede wszystkim okrutny - zakładał poświęcenie życia dzieci, by ocalić setki tysięcy innych istnień. Podjęli się tego, choć to wcale nie było łatwe. Dla większego dobra. Teraz musieli dźwigać to brzemię - i za tę gotowość, za ich starania, by osiągnąć była im wdzięczna.
Zastanowiła się nad słowami Jackie, która zwróciła uwagę na to, że stracili swoją Przewodniczkę, swojego dowódcę, ich statek pozostał bez kapitana, chociaż...
- A Minister Longbottom? - zastanowiła się ostrożnie. Nie był z nimi od początku, lecz profesor Bagshot mu zaufała. Był potężnym i utalentowanym czarodziejem, doświadczonym w walce i potrafił dowodzić ludźmi.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Salon [odnośnik]02.10.19 0:10
Archibald z trudem powstrzymał uśmiech, który cisnął mu się na usta. - To dlaczego tak go ukrywałeś przed światem? - Odbił piłeczkę, będąc przekonanym, że pan Gibbs jeszcze nie raz powróci w ich rozmowach. Pewnie dalej kontynuowałby temat, gdyby nie pojawienie się młodego Botta, który momentalnie stworzył jakąś przedziwną historię, nie mającą nic wspólnego z prawdą. Już widział oczami wyobraźni jak ta historia zamienia się w plotkę, wkrótce opanującą cały magiczny Londyn. - W każdym razie nie dzisiaj - odpowiedział mimo wszystko, upatrując w tym niewinnym kłamstwie niemałą frajdę. Najwyżej zacznie tego żałować, kiedy do szpitala przestaną przychodzić pacjenci. Tymczasem obserwował jak pomieszczenie pomału zapełnia się resztą Zakonników. Dobrze było ich widzieć całych i zdrowych, przynajmniej w większości. Zdziwiła go jedynie prośba Anthony'ego, bo Archibald nie miał pojęcia, co takiego mógłby od niego teraz chcieć przyjaciel. - Oczywiście - było jedyną odpowiedzią, jaką był w stanie z siebie wydobyć. Odprowadził go spojrzeniem na miejsce, po czym skupił się na wypowiedzi Gwardzistów. Nie dało się ukryć, że ostatnio wydarzyło się dużo złego, ale dopiero opowieści przyjaciół uświadomiły mu jak dużo. Spuścił głowę, chcąc w ten niewielki sposób uczcić pamięć o poległych. Było ich coraz więcej, a Archibald nie mógł pozbyć się myśli, że następnym razem to mógł być ktoś naprawdę mu bliski, tak jak Garrett, przy wspomnieniu którego drgnął niespokojnie, nie potrafiąc do końca opanować emocji. Wciąż nie pogodził się z jego stratą, choć na co dzień mógł nie sprawiać takiego wrażenia. Prawda była jednak taka, że wciąż mu go brakowało, szczególnie przy codziennych czynnościach, które w dzieciństwie zwykli robić razem. Teraz do jego grona dołączyli kolejni, a Archibald nie był pewny, czy zniesie kolejne straty.
- Deszcz przywrócił ci wzrok? - upewnił się, zwracając się do Suzanne, którą przecież leczył zaraz po powrocie z Azkabanu. Nie wiedział, że deszcz z Oazy posiadał tak silne magiczne moce. Gdyby wcześniej o tym wiedział, z pewnością użyłby odrobiny tego zjawiska do dalszych badań. - Kogoś jeszcze uleczył? - Zwrócił się do reszty Zakonników, czekając na twierdzącą odpowiedź, która pozwoliłaby mu na wysnucie pozytywnych wniosków. Zresztą pozostałe historie okazywały się nie mniej zaskakujące, aż nie chciało mu się wierzyć, że magia potrafi tworzyć takie cuda. Jednak w tamtym momencie to słowa Jackie zwróciły jego uwagę.  - Też uważam, że powinniśmy wyprawić pogrzeb - zgodził się z nią, posyłając w jej kierunku smutny uśmiech – żadna ceremonia nie przywróci im już życia, ale zasłużyli na ten gest szacunku.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904

Strona 29 z 47 Previous  1 ... 16 ... 28, 29, 30 ... 38 ... 47  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach