Wydarzenia


Ekipa forum
Zapomniany salonik
AutorWiadomość
Zapomniany salonik [odnośnik]19.06.16 10:45

Zapomniany salonik

Za siedmioma klatkami schodowymi, dziesięcioma korytarzami i ciężkimi, dębowymi drzwiami znajduje się jeden z wielu zapomnianych pokoi. Zamek Ludlow, kiedyś wypełniony dziedzicami, teraz świeci pustkami a nieużywane pomieszczenia zamieniane są przez posłuszne skrzaty na składowisko drogich pamiątek.
Ten salonik nazywano kiedyś złotym - od całej ściany, wypełnionej złotymi blaszkami z imionami kolejnych potomków rodu Averych. Każde niemowlę otrzymywało złotą bransoletkę z wygrawerowanym imieniem, nazwiskiem i datą narodzin, którą to musiało nosić do ukończenia pierwszego roku. Dla bezpieczeństwa podmiany dziedzica? Dla wyraźniejszego, megalomańskiego zaznaczenia bogactwa i wpływów? Ciężko wybrać jedną opcję, ale wyłożona złotymi prostokącikami ściana lśni równie mocno, co przed laty, opromieniając ciepłym blaskiem stare fotele, zeschnięte kwiaty i zamrożone w służalczej pozie dwie rzeźby niepokornych trolli - będących kiedyś prawdziwymi, chociaż nieposłusznymi stworzeniami.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zapomniany salonik Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]19.06.16 11:30
| 27 grudnia (?)

Lubiła tu przychodzić. Tu, do tego ciemnego, wychłodzonego mimo grubych murów pomieszczenia, które niegdyś było ulubionym salonem jej matki. Na co dzień w ogóle nie myślała o Aithene, na dobre usuwając ją ze swojego życia, tak, jakby nigdy w ogóle nie istniała a sama Laidan pojawiła się na świecie wyskakując z głowy Marcolfa, który przysposobił ją, wychował i pokochał. Wierzyła przecież, że stworzył ją własnymi dłońmi, że z podatnej dziewczęcej materii zbudował sobie kobietę idealną, spełnienie jego snów: zarówno tych o potędze i przekraczaniu granic w zapewnieniu rodowi dobrobytu, jak i tych erotycznych, uwypuklających się w ognistym temperamencie Laidan i jej słodkim posłuszeństwie. Kiedy myślała o rodzinie, myślała wyłącznie o swoim ojcu, matkę wspominając wyłącznie tutaj. Wielokrotnie po przekroczeniu progu saloniku wydawało się jej, że na burgundowej otomanie półleży ta ciemnowłosa kobieta, po której odziedziczyła podobno wyłącznie filigranową sylwetkę, resztę zawdzięczając tajemniczemu zrządzeniu losu, odmalowującego dziedziczkę Averych w barwach zwykle kontrastujących z przekazywanymi genami. Złote włosy, blada cera, błękitne oczy: wcześniej niewielu przodków mogło poszczycić się tak jasnym urokiem, co zachwyciło Marcolfa. Aithene zapewne też, chociaż Lai nie potrafiła przywołać z pamięci ani jednego szczegółu dotyczącego matki, nawet w dwa dni po swoich urodzinach. Boże Narodzenie, narodzenie Laidan Avery - nowej Laidan Avery? Po raz pierwszy spędzała ten dzień w separacji od Samaela, z milczącym i gniewnym Reaganem, balansującym na granicy plugawego odsłonięcia prawdy przed siedzącymi przy stole bliskimi. Nie zadał ostatecznego ciosu, chociaż ona sama czuła się jak w przedsionku śmierci. Uprzejmie dziękowała za prezenty, rozdawała ciepłe uśmiechy, opowiadała o galerii, tłumaczyła się z ponad dwumiesięcznej nieobecności na salonach. Klątwa Ondyny znów okazała się przydatna, stanowiąc doskonałą ochronę przed zatroskaną rodziną, a w dwa dni później: przed przyjaciółmi domu, zgromadzonymi w sali bankietowej. Nie zaprosiła ich wielu, chociaż i tak czuła się przytłoczona obecnością tylu ludzi w swoim domu, zwłaszcza, że od kilku dni nie czuła się sobą. To, co stało się pomiędzy nią a Samaelem wytrąciło z jej ręki obosieczny oręż, wyciszając ją, petryfikując i brutalnie spychając z obranej wcześniej ścieżki zemsty. Nie potrafiła ponownie na nią powrócić, bezwolnie przyjmując kolejne godziny, oddalające ją coraz bardziej od płonącego czysto ognia nienawiści. Ta roztrzaskała się na kawałki, sprawiając, że Lai tylko z pozoru emanowała siłą i radością, tak naprawdę pragnąc tylko spokoju.
Lub kolejnego wstrząsu, który miałby przywrócić ją światu? Nie nad tym myślała, gdy z tłumu świętujących jej urodziny wyłonił się Morpheus a jego spierzchnięte usta, składające pocałunek na jej dłoni, przywołały ją do rzeczywistości. Niezwerbalizowane modły zostały wysłuchane, lecz Laidan nie zdawała sobie z tego sprawy, podążając za mężczyzną korytarzami Ludlow, coraz bardziej oddalając się od roziskrzonego światłami i drżącego muzyką bankietu. Nie musiała mówić wiele, dopiero w ostatniej chwili długiego spaceru przelotnie dotykając ramienia mężczyzny, by skierować go w bok, do zapomnianego pokoju. Witającego ich przytłumionym blaskiem złota, ostrym zapachem zasuszonego bzu i błyszczącymi w półcieniu koralikami martwych oczu niegdyś żywych rzeźb. Przystanęła na chwilę w progu, a ciepłe, twarde ciało Morpheusa dotykało jej pleców, wywołując szybki dreszcz. Nie strachu, nie niepokoju, nie wątpliwości a ulgi. Od zatłoczonego parkietu, od przyklejonego na twarzy uprzejmego uśmiechu, od dziwnej, nietypowej bierności. Na nowo poczuła jakąś iskrę, rozpalającą ją od wewnątrz i pozwalającą jej ruszyć dalej. Kilka kroków w przód, miękki dywan tłumiący stukot obcasów, powolne odwrócenie się do Morpheusa i wytrzymanie jego przeszywającego spojrzenia. Bez rumieńca, bez wstydu, raczej z odwzajemnioną i szczerą prowokacją, rodzącą się w niej wyłącznie, gdy oddychała jego wodą kolońską i aurą wyrafinowanej władzy, jaką roztaczał bez potrzeby nadmiernej ekspresji. Mogła zapytać go o wiele spraw, mogła kontynuować niezobowiązującą pogawędkę, toczoną na bankiecie i w ciszy opustoszałych korytarzy, ale teraz po prostu zamilkła, uśmiechając się tylko lekko. Lewy kącik krwistoczerwonych ust uniesiony ku górze, jasne włosy podkreślone odbitym blaskiem złotej ściany, czarna koronka sukni odsłaniająca nieco zbyt wiele bladej skóry dekoltu. Równie dobrze Laidan mogła okazać się wspomnieniem lub zaklętą rzeźbą, skoncentrowaną po raz pierwszy nie na sobie, a na kimś innym, posiadającym niepokojącą moc czynienia jej szczęśliwą. Chociaż na kilka krótkich, kradzionych sekund, gdy mogła zapomnieć o całym świecie, przygniatającym ją ciężarem roztrzaskanych murów.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry



Ostatnio zmieniony przez Laidan Avery dnia 26.06.16 14:15, w całości zmieniany 1 raz
Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zapomniany salonik Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]25.06.16 14:39
Niekiedy nieco dotkliwiej niż zwykle odczuwał zawód spowodowany jeszcze niewystarczającym opanowaniem zdolności legilimencji. Zaburzało to jego poczucie perfekcji, a fakt, że rozwidlenie owej drogi, na którym to zamierzał podjąć decyzję na temat swych dalszych działań związanych z ową umiejętnością, było jedynie zamazanym obrazem majaczącym gdzieś we mgle, sprawiał, że podświadomie mocno zaciskał pięści. Tak niewiele brakowało mu jeszcze to doskonałości! Aczkolwiek chyba nikt nie śmiałby wątpić, że Morpheus Malfoy na tym nie poprzestanie. Świadomość, że świat stoi przed nim otworem, a jego podbój okaże się zdecydowanie prostszy, gdy uzbroi się w jak największą ilość magicznych umiejętności, tylko wzmagał jego ambicje.
Dzisiaj więc żałował nieco bardziej niż zwykle. Doskonale zdawał sobie sprawę, że cień kładący się na pozornie szczęśliwej twarzy Lady Avery musiał z czego wynikać. Przecież żadne troski nie znajdują swego źródła w materii nicości, a przecież tak niewiele brakowało do tego, aby jednym spojrzeniem utkwionym w jej szarych tęczówkach, przeniknąć do jej umysłu i znaleźć ową przyczynę. Przygryzł lekko wargi, pochylając się i składając chłodny pocałunek na jej dłoni. Wzruszył lekko ramionami, w tej sytuacji mógł stać się jej wybawieniem w tylko jeden możliwy sposób. Odciągając ją od zgiełku przyjęcia, zapewniając chwilę oddechu. Przemierzali bez słowa przestronne korytarze rezydencji – szedł przed siebie, nie zważając na obierany kierunek, wiedząc, że w tak ogromnej przestrzeni pokoi, salonów i innych sekretnych pomieszczeń i tak łatwo przyjdzie mu się zgubić, czy miało więc jakiekolwiek znaczenie, czy zrobi to zupełnym przypadkiem? Laidan czuwała jednak nad ich niemą wędrówką, zatrzymał się czując na ramieniu jej efemeryczny dotyk. Przepuścił ją w drzwiach i rzucając przelotne spojrzenie w dwie strony korytarza, przekroczył próg. Powiódł szybkim spojrzeniem po złoceniach ścian, rejestrując kolejne imiona członków Averych. Na dłużej zatrzymał swój wzrok na posągach przedstawiających trolli – wygiętych w nienaturalnej pozie, co tylko dowodziło, że nie zamarli tak z woli przypadku, wizji rzeźbiarza, ale że ktoś najwyraźniej skazał ich na tę wieczną obecność w salonie jednym machnięciem różdżki. Posłał w ich stronę nieco krzywy uśmieszek, aby już po chwili zapomnieć o ich istnieniu i skupić całą uwagę na postaci Laidan.
Uwodziła go. Swym krwistoczerwonym uśmiechem, nutką prowokacji w oku, nie skrywaną choćby lekkim opuszczeniem delikatnych powiek, czy wzrokiem uciekającym w inną stronę. Również uniósł jeden z kącików ust, wyciągając w jej stronę dłoń i lekkim ruchem płynąc po koronkowych ramiączkach czarnej sukienki, zjeżdżając jeszcze niżej, nawet nie zachowując pozorów przyzwoitości, zimnym dotykiem naznaczając delikatną skórę obojczyków i bezwstydnie zjeżdżając jeszcze niżej. Jego oczy nabrały dziwnego blasku, na moment tracąc swój zwyczajny pusty wyraz. Pojawiło się w nich coś nowego, coś, co chyba po raz pierwszy mógłby w najprostszych słowach określić mianem żądzy. Wcześniejsza chemia była czymś ulotnym, czymś nienazwanym – uczuciem nieuchwytnym, któremu dotąd nie pozwolił się rozwijać, któremu nie chciał nadawać banalnej nazwy - wspólnymi siłami utrzymywali je w klatce, nie zaprzeczając jednak jego istnieniu, jakby bawiąc się jego delikatną konsystencją, zawsze jedynie balansując na iluzorycznej granicy przyzwoitości. Dzisiaj jeszcze intensywniej wypływała na wierzch ta dziwna akumulacja coraz cięższych składników powietrza, mogąca zaistnieć jedynie między nimi. Widział, jak na nią działa, sam w pełni odwzajemniał to uczucie. Może to kolejne kieliszki wina, a może chęć zmycia z jej twarzy owego cienia, kierowała nim, gdy nachylał się coraz bliżej, nie odrywając wzroku od jej tęczówek, dostrzegając w nich to, co zwykle – prawdę, przykrytą zasłoną niedomówień.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]26.06.16 18:10
Zazwyczaj to Samael prowokował ucieczkę z tłumu, delikatnie prowadząc ich taniec w kierunku jednego z bocznych wyjść, gwarantujących ulotnienie się spomiędzy salonowych lwów w bardziej ustronne miejsca. Bez zgiełku, bez dyskretnych spojrzeń rzucanych ponad ramionami partnerów, bez niebezpieczeństwa zagryzienia przez czujnych drapieżników, wypatrujących tylko jakiejkolwiek przewiny wobec ładu, społeczeństwa i przyzwoitości. Paradoksalnie, pomimo konserwatywnego wychowania i sztywnego kręgosłupa moralnego, Laidan uwielbiała tę nutkę niepokoju, zapowiadającą najpiękniejszy z koncertów. Czasem wystarczyło wyłącznie spojrzenie, by coś przestawić w umyśle i uczynić go opętanym, poddanym wyłącznie jednemu pragnieniu. Jednego spełnienia. Jednego mężczyzny.
Te czasy minęły jednak bezpowrotnie i ostatnie świąteczne bankiety, czy to te wystawiane dla najbliższej rodziny, czy też te dla przyjaciół, stanowiące jednocześnie doskonały epilog mijającego roku i prolog następnego, lady Avery spędzała w stanie skrajnego wyczerpania. Psychicznego oraz fizycznego; ciało stawało się coraz mniej posłuszne, słabsze, targane mdłościami, nerwowym drżeniem i subtelnymi uderzeniami Klątwy Ondyny, a za cierpieniami splugawionego profanum cierpiał też uświęcony do niedawna umysł. Dusza. Poczucie samostanowienia, samodzielności, rządów samą sobą. Samael połamał doszczętnie każdą z kości, składających się na psychologiczny szkielet matki, i ta poruszała się ciągle raczej z przyzwyczajenia, nie mając w sercu ani gorejącej chęci zemsty ani rozżarzonej pogardy. Tylko strach, materializujący się postawnym urojeniem gdzieś za plecami, niezależnie od miejsca, czasu i towarzystwa. Tak sądziła do dzisiaj, do teraz, do tego konkretnego momentu, magicznych kilkunastu sekund, gdy spośród rozbawionych, tańczących par wyłaniał się Morpheus a jego jasna sylwetka stanowiła nagły bodziec do spływającego na Laidan olśnienia.
Nie była sama, nie była bezwolna, nie była marionetką. Ciągle potrafiła czuć, posiadała własne, głęboko skrywane pragnienia, mogła popełniać błędy, nawet jeśli w danej chwili wydawały się one jedynym wyjściem z sytuacji - jedynym wyjściem, którego naprawdę pożądała. Czy już w momencie przekroczenia progu sali balowej wiedziała, co stanie się kilka pięter wyżej? Czy myślała o groźbie Reagana, znów nieświadomego personaliów prawdziwego rywala, mogącego odebrać mu żonę jeszcze wyraźniej? Nie, nie zastanawiała się, nie roztrząsała, nie próbowała chaotycznie pozbierać kawałków rzuconej jej układanki, by poznać przyszłość - po raz pierwszy od dawna po prostu poddawała się samej sobie a w chwili, w której ciężkie, dębowe drzwi saloniku zatrzasnęły się za jej plecami, na ustach Laidan wykwitł lekki uśmiech. Zmysłowy, wręcz odurzający w swoim ciężarze, ale najważniejsze, że był to uśmiech całkowicie szczery. Napięcie między ich ciałami rosło, ale była to przyjemna intensywność, błyszcząca i oczyszczająca. Jeszcze tydzień temu zapewne drżałaby z niepewności, próbując zrozumieć to, co działo się między nią a lordem Malfoyem, ale nauczona bolesnym doświadczeniem chciała po raz ostatni sięgnąć po to, czego pragnęła. Jak dawna, narcystyczna dziedziczka Averych, dla której najważniejszą mocą sprawczą - oprócz czystej krwi i silnej magii - było pożądanie.
Mimo wszystko zadrżała jednak, gdy zadziwiająco chłodne palce Morpheusa dotknęły wrażliwą skórę jej szyi, przesuwając się później w dół, już nie tak łagodnie a bardziej władczo i...badawczo, odkrywając z dziwnym zafascynowaniem rejon całkowicie zakazany. Należała do innego, złota obrączka skrzyła się na jej dłoni, jak w lustrzanym odbiciu unoszącej się do jego klatki piersiowej. Nie, nie chciała wyczuć romantycznego bicia serca - nie takie przecież ckliwe pragnienia narastały między nimi. Zacisnęła palce na materiale eleganckiej, wyjściowej szaty, unosząc głowę w idealnie zgranym momencie jego pochylenia się. Zdążyła jeszcze zobaczyć ostry błysk w jego oczach i to właśnie ta nagła zmiana z pustej, mrocznej obojętności na stan skrajnego podekscytowania, rozświetlającego tęczówki, pozbawiła Laidan jakichkolwiek hamulców. I natrętnych myśli; wydarzenia ostatnich dni rozpłynęły się w błogosławionej nicości, gorzkiej jak usta Morpheusa, których w końcu zasmakowała, gwałtownie przyciągając go do siebie za zmięty materiał. Nie była niewinną dziewczynką ani tym bardziej nieśmiałą panienką, omdlewającą w ramionach wymarzonego mężczyzny. Stłamszona władcza moc wróciła z podwójną siłą, gdy wsuwała dłonie w jasne włosy Malfoya, przyciągając go jeszcze bliżej do siebie. Zęby uderzyły o zęby, język wślizgnął się pomiędzy spragnione, nieco spierzchnięte od wypalonych cygar usta a Lai zachwiała się gwałtownie na wysokich szpilkach, odwzajemniając coraz intensywniejsze pocałunki. Dopiero po pierwszym szoku i zastrzyku adrenaliny, napędzającej szybsze bicie serca, zdołała poczuć chłodne dłonie wsuwające się za materiał sukni. Nie wiedziała kiedy przesunęli się kilka kroków w tył i kiedy za biodrami poczuła twardy brzeg wysokiego stolika, a stojące na nim zapomniane kryształowe bibeloty zadźwięczały w szklistym ostrzeżeniu. Nie chciała myśleć i nie robiła tego, w tym dzikim nieokiełznaniu odnajdując dawne, królewskie opanowanie, przebrzmiewające także w gwałtowniejszych ruchach ust Morpheusa. Może i było to szaleństwo, ale zachwycała się nim niczym najlepszym winem, sprowadzającym na nią jednocześnie wspaniałą ulgę i histeryczną chęć na więcej. Więcej dotyku gładkich dłoni, więcej pocałunków, więcej niecierpliwych palców, badających nieskrępowanie kobiece ciało, próbując odnaleźć odpowiedź na pytanie, które wydawało się nagle mało ważne, zamknięte w zapomnianej historii.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zapomniany salonik Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]05.07.16 18:16
Misterne siatki gestów Morfeusza, czy to wykonywanych ze ściśle określonym zamiarem, czy też mających podświadomy charakter, były jakby przedłużeniem owego tańca ulotnienia, który pozwalał im odgrodzić się od zgromadzonej w rezydencji arystokratycznej śmietanki towarzyskiej. Tak naprawdę on również nie wytrzymałby tu ani chwili dłużej. Już nie wspominając o tym, że co drugą z zebranych w pomieszczeniu osób po prostu gardził. Zresztą tak było zawsze, bez względu na to, w jakim miejscu stawała jego szlachetna stopa. Przechowywał w swoim wnętrzu tak wielkie przekonanie o własnej doskonałości, że zdecydowana większość ludzi napotykana na codziennej drodze wydawała mu się kimś o wiele gorszej kategorii. Jednak niemal każdy jego uśmiech, każde drgnienie warg, czy mrugnięcie oka było jakby kolejnym krokiem walca wiedeńskiego, płynnym acz charakterystycznym dla owego tańca ruchem, jakby zamykającym w obrębie ramion pewną całość, przy każdym pochyleniu głowy będącym dopełnieniem owego uniesienia w górę bladych kącików ust, kolejną grą pozorów, konwenansów i zabaw w kotka i myszkę, bo przecież właśnie na tym polegał i c h świat. Nic nie było prawdziwe, nikt nie pozwalał sobie na ukazanie twarzy pozbawionej pozornie przeźroczystej zasłony - tylko naiwni układali usta w rachityczny uśmiech, mówiący tak wiele, niosący ze sobą znaczenie o ich niemal namacalnej nikłości. Ale oni nie mogli - nie chcieli! - sobie na to pozwolić.
A czy on wiedział? Jak potoczy się dzisiejszy wieczór? Że tym razem nie skończy się jedynie na długiej wymianie spojrzeń, grze ciągłych niedomówień i usilnych prób ignorowania tego, co przecież od lat unosiło się między nimi. Świadomość pewnego braku, pewnej dziury w pamięci jeszcze wzmagała to uczucie. A on łapał się go, niczym Tezeusz nici Ariadny, jakby wierząc, że w końcu uda mu się wydostać z tego labiryntu tajemnic, ułamków prawdy dostrzegalnych gdzieś na dnie głębi jej oczu.
Miała rację. Tu nie było miejsca na romantyzm. Nie było czasu na powolne gesty, obleczone w pozory niewinności. Już dawno utracili tę młodzieńczą powolność, ostrożność ruchów; zastąpiło je gwałtowne spijanie kolejnych oddechów z coraz wilgotniejszych warg, gdy zatracali się w pocałunkach coraz bardziej. Podświadomie objął ją jeszcze mocniej, kładąc dłoń na nagiej łopatce, przyciągając ją do siebie i przywracając równowagę, gdy na moment zachwiała się na wysokich szpilkach. Znowu przesuwał ją w zupełnie inną część pomieszczenia, zupełnie jak w tańcu, gdy pary bezwiednie przepływają z miejsca na miejsce, płynnie, nie zastanawiając się nad kolejnym krokiem, po prostu zagarniając dla siebie kolejne partie wirującego pod stopami parkietu. Wplótł dłoń w jej dłoń, palce splatały się ze sobą, gdy władczym gestem przesuwał jej ramię ku górze, przygwożdżając kobiecą dłoń do zimnej marmurowej ściany. Drugą zaś krążył po całym jej ciele, szukając tych subtelnie odsłoniętych gładkości alabastrowych ramion, pleców. Przymknął oczy, już nie rozsiewając wokół nowo powstałego blasku. Więcej. Również tego pragnął. Całe ciało mówiło mu, że chce więcej.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]08.07.16 18:26
Widział ich.
Nie ukrywali się tak dobrze, jak sądzili, a on nie był przecież głupcem. Doskonale zgłębił niemą symfonię okazywania milczącego pożądania, skupionego wokół drżących, niewinnych gestów oraz wieloznacznych uśmiechów. Cień spływający na oblicze mógł rozpalić ogień bezpieczny, rozgrzewający, powoli liżący ciało i rozpływający się w kołyszącym finale spełnienia, ale mógł także wywołać pożar, bezlitośnie trawiący wszystko na swej drodze. Avery z prawdziwą maestrią kontrolował każde drgnięcie swych mięśni, dozując nawet skalę natarczywości spojrzeń, posyłanych matce przez długość stołu. Na którym kochali się niegdyś wielokrotnie i pewnie ona również to sobie przypominała, kiedy odgradzał ich twardy blat oraz surowa sylwetka Reagana, udającego głowę rodziny.
Morpheusowi brakowało wyczucia. Delikatności. Zdawał się subtelny, ale Samael z dziecinną łatwością destylował z jego ruchów nieporadność w skrywaniu swego pożądania. Zwierzęcym głodem odciskało się na twarzy Malofya, pozornie nieporuszonej maski, lecz dla Avery'ego równie łatwej do odczytania, jak świeży numer Walczącego Maga. W lustrze co dzień odbijał się przecież przed nim obraz człowieka opętanego niemoralną żądzą i za każdym razem gasił go, pieczołowicie zacierając ślady diabolicznej namiętności, towarzyszącej mu prawie w każdej sekundzie.
Samaela interesował wyłącznie Morphesu: Lai została zepchnięta, nie na drugi plan, lecz usunięta ze sceny, by umożliwić mężczyznom agony. Zawody dramatyczne, rozgrywające się na jej oczach, specjalnie, by utrwalić to krwawe widowisko, by wiedziała, że on jest nikim, a ona posłusznie przyjmie taką postać, jaką narzuci jej syn.
Kroczył cicho, pewnie, bezszelestnie pokonując labirynty korytarzy. Chciał mieć pewność. I... chciał także nie zawieść się na Laidan, choć zdradliwa intuicja (podszepty serca czy rozumu?) podpowiadała mu, że srodze się rozczaruje. Nie wierzył w nią już zupełnie, większą nadzieję pokładając w Morpheusu - wręcz z niecierpliwością czekając, kiedy się podda, kiedy ugnie, kiedy pęknie i spróbuje objąć w posiadanie kobietę, która cała należała do Avery'ego. Nie popełnił żadnego błędu, zazdrośnie strzegąc swojego skarbu oraz tajemnicy, jaka na zawsze wiązała ich przysięgą, niezależnie od humorów Lai, a Malfoy bezczelnie rościł sobie do niego prawa. Szkoda, że zainteresował się przekwitającą kobietą dopiero teraz, kilka tygodni wcześniej i Samael uznałby to wyłącznie za zemstę zrozpaczonej niewiasty, pragnącej uwagi i udowodnienia mu, że również może podeptać ich wszystkie świętości. Teraz zaś miał przed sobą jedynie skrajnie nieodpowiedzialne, głupie stworzenie, które mimo przestróg zlekceważyło jego polecenia. Narażając nie siebie, lecz nieświadomego Morpheusa, na jakim widać bardzo jej zależało. Avery'emu wcale nie będzie przykro, gdy już zdoła go zniszczyć.
Napawał się chwilami ciszy, przeplatanej spazmatycznymi oddechami już nie zwierzęcego przerażenia, a urywanego preludium rozkoszy, wyobrażając sobie, że to j e g o dłonie nie tyle błądzą po ciele Laidan, ale zrywają z nie ubranie. Razem ze skórą. Nie zamierzał jednak oszpecać swojej matki, kochał ją szczerze - i to nie było tłumaczenie prostaczka-alkoholika, co wieczór tłukącego do nieprzytomności swoją żonę, a zrozpaczonego mężczyzny, tracącego kogoś najdroższego. Przecież się powstrzymał, złość wyładowując na Morpheusie, w zasadzie niczemu winnym (był tylko narzędziem). Uchwycił omdlewający wzrok Lai ponad ramieniem mężczyzny i uśmiechnął się do niej szeroko. Tego chciała?
-Łapy precz od mojej matki - wysyczał. Spokojnie, cierpliwie czekając, aż Malfoy się odwróci i chwyci po różdżkę. Nie był śmieciem, wbijającym ludziom nóż w plecy.
-Bucco - zawołał, by ten nie wątpił w powagę sprawy. Samael z przykrością jednak stwierdził, iż odskakująca w tył głowa Malfoya i krew cieknąca z jego twarzy to zdecydowanie zbyt mało, by poczuł coś na kształt satysfakcji.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]11.07.16 22:27
Tracił kontakt z rzeczywistością, a w chwili, w której Samael przekraczał próg salonu, znalazł się już niemal na granicy zmysłów, zatracając się w targającym nim pożądaniu. Nie mógł powiedzieć, że czekał na to od zawsze, choć od czasu, kiedy po raz pierwszy Lady Avery okazała mu swoje zainteresowanie, ciche wołanie zapisało się gdzieś na ścianach jego podświadomości. Teraz paląco przypominając o sobie, jakby jakaś niewidzialna ręką po raz tysięczny wypisywała je na ich powierzchni, coraz mocniej przyciskając pióro do gładkiej powierzchni pergaminu, pozostawiając po sobie coraz głębsze blizny. Podświadomość budziła się więc, niezależnie od niego, przejmując władzę nad całym jego ciałem. O ile i nie rozumem.
Może to krążący w żyłach alkohol wyciszył jego czujność. Podążając za Laidan długimi korytarzami rezydencji nie zastanawiał się, czy ktoś przypadkiem nie zauważył jak w pośpiechu opuszczają pomieszczenie, w którym odbywały się dzisiaj główne uroczystości. I owszem, zanim przekroczył próg salonu rozglądnął się na wszystkie strony, ale zrobił to raczej pospiesznie, zupełnie pobieżnie, nie wyczuwając złowrogiego cienia podążającego ich śladem.
Głośny syk momentalnie wytrącił go z równowagi. Usta gwałtownie oderwały się od ust, poczuł dziwne ściskanie w żołądku, bo w jego umyśle na moment znów pojawił się błysk zielonego światła. Już to kiedyś widziałem, już to kiedyś przeżyłem. Kołatało mu w głowie, gdy odwracał się, spoglądając w stronę Samaela, wciąż nie wypuszczając z objęć jego matki. Na poczerwieniałych od pocałunków wargach zakwitł kpiący uśmieszek. Jego dłoń rzeczywiście błyskawicznie ześlizgnęła się z nagich pleców Laidan, wędrując w kierunku zawiniętych połów szaty. Palce przedzierały się przez materiał w poszukiwaniu kieszeni, a ich opuszki dotknęły różdżki dokładnie w tej samej chwili, w której Samael posłał w jego stronę zaklęcie. Morpheus zachwiał się lekko, w końcu wypuszczając z ramion Lady Avery, gdy cios niewidzialnej dłoni odrzucił jego twarz do tyłu. Poczuł jak cienkie stróżki krwi spływają mu po twarzy. Zacisnął mocno zęby, wystawiając do przodu jedną stopę.
Bo co mi zrobisz, miał na końcu języka, powstrzymał się jednak, gdy wzbierała w nim coraz większa złość. Furia rozlewała się po całym jego ciele, nie przywykł, aby ktoś atakował go w tak przesadnie impulsywny sposób. Nie pozwolił sobie na żadną złośliwą uwagę a propos nadmiernego przywiązania Samaela do matki, a do jedynie ze względu na obecność tej ostatniej w pomieszczeniu.
- Nie zwykłem spełniać niczyich zachcianek – mruknął tylko, drwiąco, ocierając twarz rękawem i celując w jego stronę różdżką. - Phalanges! - krzyknął, celując dokładnie w dłoń swego przeciwnika, która chwilę wcześniej posłała w jego stronę zaklęcie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]12.07.16 19:52
Nienawidził go.
Nienawidził w tej chwili, gdy podążał za jego matką, stawiając stopy w tych samych miejscach, nieświadomie spoglądając na ich ulubione obrazy.
Nienawidził go, gdy ostrożnie przekręcał złotą, grawerowaną gałkę i kiedy powoli odchylały się ciężkie, dębowe drzwi, skrzypiące ponurą melodię zdrady.
Nienawidził go, gdy kilkoma posuwistymi ruchami przyczajonego drapieżcy - Casanovy, pewnego swych racji - docierał do niej i obejmował ją silnym ramieniem.
Nienawidził go, gdy przesuwał spierzchniętymi ustami po jej wargach, penetrując ich wnętrze, oddychając w nich, pieszcząc je tak, jakby niezmiennie należały do niego.
Nienawidził go, gdy drżąca dłoń przesuwała się po równie drżącym ciele, zaginając fałdy kapryśnego materiału, aby odsłonić więcej nagiej, bladej skóry i drażnić ją opuszkami palców.
Nienawidził go za to wszystko, nienawidził za to, że jest przy niej, nienawidził za to, że jeszcze oddycha, że skaża Laidan - tą, która nigdy nie poznała mężczyzny innego od Avery'ego. Jej również nienawidził, choć niechęć do kobiety wybuchła od początku jakby stłumiona grubą warstwą żalu, jaki czuł do Morpheusa. Umierał, patrząc na rozgrywającą się przed nim scenę: dantejską, choć z początku myślał, że świetnie się bawi. Mylił się okrutnie, samemu doprowadzając do pęknięcia swego serca. Wszędzie było pełno krwi, ale... to nie jego krew znaczyła ciemne deski podłogi, a krew Malfoya, kapiąca powoli, spływająca z twarzy w jednostajnym, ponurym rytmie. Pobladł gwałtownie i musiał wyglądać jak trup wariata, żywcem zamkniętego w trumnie. Białe jak kreda oblicze, odbijające się na jej tle purpurowe usta - przygryzł je z całych sił, by nie krzyknąć z przygniatającej go trwogi - iskrzące się granatowe oczy. Burzowa chmura na czystym niebie, piorun przedzierający powietrze z niewyobrażalną prędkością, światełko w tunelu... Morpheus powinien bać się tego, co czyhało na końcu, ponieważ Avery tracił zmysły z obezwładniającej go zazdrości.
I całą rozsadzającą go furię kierował na niego, na zabaweczkę, marionetkę w wypielęgnowanych dłoniach Laidan. Wiedział o tym doskonale, przejrzał wyrafinowaną próbę gry na swych emocjach, na sprowokowanie go od słów do czynów. Zawiodła go, bo myślał, że matka zrozumiała ich wspólną sytuację, że wesprze go w mozolnej odbudowie i podniesieniu się z popiołów, że nadal go pragnie, choć tak desperacko wzdraga się przed bliskością oraz posłuszeństwem. Prawda nie okazywała się prozaiczna; przecież nie zdradzała go z czystej namiętności. Mogła ją sobie wmawiać, udawać, że on ją pociąga, że go pragnie, że rozbudza się przy nim jako kobieta. Morpheus był jednak tylko kiepską namiastką i nieudolnym substytutem, żałosną kopią, nieprzypominającą Avery'ego w niczym. Laidan zaś stąpała najbardziej konwencjonalną ścieżką łamania konwenansu, jaką była zdrada, co usprawiedliwiało Samaela, który momentalnie tracił do niej cały szacunek.
Choć sam niejako na to pozwolił, biernie obserwując prowadzony przez tę nieszczęsną dwójkę zmysłowy taniec. Dopuścił, by zabrnęło to zbyt daleko, nie przerywając wcześniej... Miał skrytą nadzieję, że Lai to przerwie, że odepchnie Malfoya, że zaleje się łzami nad swoim synem, którego odrzuciła i sprawiła, że sam musiał sięgnąć po to, co było jego. Bez jej zgody, bez aprobaty, bez choćby przyzwolenia. Zawsze dawał Lai rozkosz, j e j spełnienie stawiając ponad swoim, ale zbyt długo poniewierany odreagowywał bezlitośnie, nie zastanawiając się, czy leży pod nim matka, kochanka, czy uliczna suka. I Morpheusa potraktował podobnie, bo musiał być zwykłym prostakiem, skoro nie podkulił ogona i nie umknął, póki jeszcze Avery dawał mu na to szansę.
-To moja m a t k a - powtórzył, na wypadek gdyby ten nie zrozumiał - cham i jeszcze do tego niezbyt rozgarnięty? - co jest złego w całowaniu kobiety, która równie dobrze mogłaby powić i jego. A to dopiero ironia.
Niewerbalne protego nie zdążyło jednak uchronić go przed atakiem i Avery syknął z bólu, nieomalże wypuszczając z dłoni różdżkę. Cierpiał potwornie, niemalże widząc zdeformowane, połamane kości dłoni. Walczył ze sobą, starając się za wszelką cenę utrzymać we władaniu różdżkę, ujmując ją nieporadnie, mimo potwornego, promieniującego bólu.
-Ictusosio - wykrztusił, z trudem kierując różdżkę w prawy łokieć Malfoya. Pokracznie to wyglądało, gdy podtrzymywał dłoń swoją lewą ręką, ale nie mógł puścić mu płazem tej zniewagi. Chciał upokorzyć go w pojedynku, chciał samemu zebrać rany, chciał mocno potrząsnąć Laidan i sprowadzić ją do siebie.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]21.07.16 23:51
Kiepska namiastka. Nieudolny substytut. Żałosna kopia.
Jak śmiał.
Nigdy nie był marionetką. Bezwładną lalką poruszaną gestem niewidzialnego, odtwórcą roli narzuconej z góry. Nie. To on pociągał za sznurki, był reżyserem i wbrew temu, co myślał o nim Samael, nie czuł się ani wykorzystany, ani tym bardziej podporządkowany żadnej sile wyższej – mającej w tym przypadku znaleźć swoje odzwierciedlenie w postaci Laidan. Nie interesowały go jej intencje, cele. Nie zastanawiał się, co nią kierowało, gdy pozornie nic nieznaczącym gestem wciągnęła go w labirynt korytarzy. Przecież doskonale wiedział, że nawet jeśli ta c h e m i a między nimi właśnie dzisiaj, w końcu, po tylu latach, znajdzie dla siebie spełnienie, to będzie to przygoda jednorazowa. Jedynie wspomnienie wywołujące uśmiech, porcje kolejnych porozumiewawczych spojrzeń wymienianych w przestrzeniach kolejnych korytarzy, podczas kolejnych mniej lub bardziej przypadkowych spotkań, kolacji, sabatów. Kolejna zakładka w pamięci. Nic więcej. Brak perspektyw, możliwych powtórzeń. A nawet jeśli, to i tak pozbawionych przyszłości. Żadnego da cape al fino.
Naturalna kolej rzeczy.
Czy to nie on rządził? Tą nienawiścią zżerającą Samaela od środka? Kto był tutaj czyją marionetką? Spijał spojrzeniem tę bladość, wściekłość odbierającą mu koloryt, rozsadzającą go furię. Mimo bólu, mimo krwi spływającej po twarzy, mimo tej dantejskiej sceny zdobył się na sarkastyczny śmiech. Zimny, ostry, krótki. Rozbijający się od czterech ścian, wwiercający się w czaszkę pozostawiając na niej nieśmiertelne blizny. Wiecznej nienawiści?
Nie odepchnęła go. Nie oderwała swoich ust, nie wyswobodziła się z mocnego uścisku, przygniatającego ją do ściany. Widzisz, Samaelu? To była jej decyzja, więc nie wyrzucaj z siebie zbędnych słów. A on nie będzie zadawał zbędnych pytań. Choć sądząc po twojej reakcji, tak wiele powinno cisnąć mu się ich na usta.
Syknął z bólu, gdy dosięgło go kolejne zaklęcie. Krew spływająca po twarzy nieco przysłaniała mu widok, dlatego nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia tarczy w odpowiedniej chwili. Usłyszał chrupot miażdżonej kości. Poczuł promieniujący ból, rozchodzący się od łokcia w kierunku ramienia i dłoni. Ale wciąż nie wypuszczał różdżki. I nie tracił czasu.
- Gladium! - Teraz i on groteskowo złapał się za łokieć, podtrzymując zranioną rękę. Palce coraz słabiej zaciskały się na różdżce, dłoń opadała coraz niżej i niżej. Nagle poczuł tak znajome, tak znienawidzone kołatanie w głowie, nagłe osłabienie opanowujące całe ciało. Kurwa, czemu akurat teraz. Oddech przyspieszał, gdy skupiał się jedynie na tym, aby nie pozwolić śmiertelnej bladości przejąć władzy nad już i tak mocno osłabionym ciałem. Zacisnął mocno zęby, zbladł jeszcze bardziej, jednak ani na chwilę nie spuszczał swojego przeciwnika z oczu, starając się nie dać niczego po sobie poznać.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]22.07.16 21:38
Pożądanie rozpalało każdy cal jej skóry, wyłączając po kolei każdy obwód umysłu odpowiadający za bezpieczeństwo. Moralność. Pokorę. Wierność: sobie, swoim poglądom i rodzinie, jaką ukochała ponad wszystko, oddając mężczyznom z rodu Averych całą siebie. Poświęciła im swoje życie, psychikę i ciało, spełniając się w każdej z nadanej jej roli. Posłusznej córki, oświetlającej blaskiem idealnego przykładu niegodne równolatki, wyglądające przy doskonale wychowanej szlachciance niczym zwykłe półkrwi żebraczki, bez pojęcia o historii magii i pięknie sztuki. Opiekuńczej matki, gotowej oddać za pierworodnego syna życie, wychowującej go na obraz i podobieństwo prawdziwego ojca. Wdzięcznej żony, dopełniającej idealny obraz męża, wspierającej go i podziwiającej na każdym dyplomatycznym kroku. I w końcu kochanki, scalającej wszystkie maski w jedną, najdoskonalszą, perfekcyjną, jakby razem z połączeniem ciał mogła osiągać czystą doskonałość, niedostępną żadnym innym sposobem.
Rzucała to wszystko na ołtarz egoizmu, po raz pierwszy od długiego czasu stawiając swoje pragnienia na pierwszym miejscu. Marzyła o chwili wolności, o zapomnieniu, które mógł zagwarantować jej wyłącznie mężczyzna o równym statusie. Nie traktowała Morpheusa przedmiotowo, ale nie spalała się też w straceńczym, romantycznym uczuciu. Pragnęła transakcji wiązanej, obustronnej przyjemności, mającej dopełnić pewien sekret, rozpoczęty przed laty w podobnie niefortunnych okolicznościach. Ofiarowywała mu najważniejszy podarunek, samą siebie, ale otrzymywała coś równie cennego w zamian. Wiedziała, że nie dopadną ją wyrzuty sumienia: nie po tym, co uczynił z piękną rzeczywistością Samael, roztrzaskując ich uczucie w drobny mak dla plugawej namiętności. Ta taka nie była: miała wrażenie, że w końcu się uśmiecha i otwiera na dotyk obcej osoby, niecierpliwie pragnąc więcej i mocniej. Nie czuła już ściany za swoimi plecami, skupiona tylko na niespokojnych dłoniach, zagarniających ją do siebie z władczą pasją. Świat wokół mógłby ginąć w Szatańskiej Pożodze a ona nie zwróciłaby na to uwagi...i cóż, widocznie fortuna musiała zatoczyć się bolesnym kołem, łamiącym jej marzenia na kawałki.
Wszystko działo się za szybko, głos Samaela, palce Morpheusa ostatni raz przesuwające się po drżących udach i...została sama, dziwnie zastygła pod ścianą, przez kilka długich sekund nie mogąc ruszyć się z miejsca. Ta chwila wystarczyła, by w powietrzu błysnęły paskudne zaklęcia, rozgrzewające powietrze do niezdrowego ukropu. Laidan jednak nie zbladła, rozpalona rumieńcem podniecenia, strachu i wściekłości, w końcu przebijającej spod pierwszego szoku. Był tutaj. Jakże śmiał im przeszkodzić, jakże śmiał rościć sobie do niej prawa, po tym co jej zrobił i jak ją upokorzył. Zwierzęce przerażenie, które wzbudził w niej przed kilkoma dniami, zostało zdmuchnięte głupią, naiwną pewnością siebie, nagle podsyconą bliskością spełnionego pragnienia. Odsuniętego gwałtownie przez Samaela, odbierającego jej nie tylko godność, ale i zdolność do marzeń. Może przyziemnych, może niemoralnych, ale jednak pragnień podstawowych, przywracających jej dawną aurę. Pełną siły i wściekłości, jaką właśnie aż buzowała, wchodząc pomiędzy walczących bez strachu i...bezmyślnie. Zaklęcie Morpheusa świsnęło tuż obok głowy złotowłosej, mijając policzek o kilka cali, ale nie przejęła się zbytnio, wpatrując się w pokiereszowanego Samaela z twarzą wykrzywioną furią. Była niska a niemoralnie przekręcona suknia nie dodawała jej godności, ale aż dygotała z negatywnych uczuć.
- Oszalałeś - zaczęła drżącym głosem, żałując, że nie ma przy sobie różdżki, bo już dawno zmiotłaby go z powierzchni ziemi paskudną klątwą. Ewentualnie ochroniłaby samą siebie przed armagedonem, który miał dopiero nadejść. Wiedziała o tym, widziała groźbę w rozpalonych zaborczością oczach Samaela, lecz nie zamierzała koić jego gniewu. Obydwoje wiedzieli, że było na to za późno, mogła więc robić kolejne kroki poza krawędź przepaści, doskonale zdając sobie sprawę z bolesnych konsekwencji. Musiała jednak iść do przodu z wysoko podniesioną głową: dla siebie. Dla wspomnienia ostatniego odruchu dawnej, silnej Laidan, trzęsącej się z frustracji. - Jak śmiesz wtrącać się do... - kontynuowała z jakąś potworną zajadłością, przekraczając o wiele stóp granicę, wytyczoną przez instynkt samozachowawczy, kulący się gdzieś w podświadomości. Nie umiała jednak dokończyć, zbyt rozkołysana gniewem i niezaspokojoną żądzą, by móc w pełni logicznie formułować zdania. Dalej stała tuż przed Morpheusem, nie zasłaniając go jednak dramatycznie filigranowym ciałem, a raczej dystansując się od oszalałego Samaela.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zapomniany salonik Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]25.07.16 14:06
Kiedyś sądził, że ból fizyczny wyczyści cierpienie umysłu, ale teraz zdał sobie sprawę, że się mylił, a odczucia wzmogły się w dwójnasób. Przeszywające kłucie w całym ciele rozlewało się falą nieprzyjemnych bodźców, jakby parzących skórę i zostawiając na niej dotkliwe ślady. Pieczęcie zaklinające słabość Avery'ego do własnej matki w krwistych smugach, które obficie tryskały z jego rąk, niehamowane żadnym jego gestem. Purpura, w jaką przyodział go Morpheus, znacząc przy okazji kroplami czerwieni puszysty dywan, wyrwała Samaela z nakręcające się spirali - przemocy, furii, złości, zamykając wszystkie gwałtowne emocje w wypływającej z niego krwi. Upływała wartko, a on tracił zmysły, zachowując wręcz paraliżujący spokój i czując, jak umiera.
Jeszcze nie dosłownie, pozostało mu tyle sił, by odepchnąć Malfoya i przykładnie ukarać Laidan, ale chwilowe odrętwienie przynosiło ulgę znacznie większą niż nabranie gwałtownego oddechu na obrzucenie tej niegodnej pary plugawymi inwektywami. Stanęła po jego stronie, broniąc honoru swego - nawet nie potrafił ująć tej zależności w słowa: kochanka, przelotnej miłostki, nakręconej zabaweczki, zaprojektowanej na jednorazowe spełnienie? - a odtrącając syna i prawdziwą miłość. Bez wahania. Z szaleństwem, błyszczącym w granatowych oczach, niezrównoważeniem przebijającym się w każdym ruchu, gdy wdzierała się między walczących mężczyzn, nie bacząc na swoje własne niebezpieczeństwo.
Gniew gorzał coraz bardziej, ale Avery'ego zdjął już strach o jej życie, którego nie szanowała i lekką ręką kładła na szali, wraz z obrzydliwym istnieniem Morpheusa. Bo przecież nie chodziło wyłącznie o wtargnięcie na pole pojedynku, gdzie oboje miotali najgorsze klątwy, ale o głośny bunt przeciwko zasadom, jakie wdrożył jej ledwie kilka dni temu, a jakie zobowiązała się przestrzegać. Teraz Avery miał również pretekst oraz prawo, by podzieliła los Malfoya, torturowana najbardziej wymyślnymi zaklęciami, sprawiającymi potworne męczarnie... lecz nie chciał, by jego kuzyn oglądał ten triumf uczucia nad rozsądkiem.
-Servio - wycharczał, z trudem utrzymując różdżkę w dłoni. Mógł upokorzyć go bardziej, rzucając Imperio, ale musiał już zostać z nią. Twarzą w twarz: jego, ściągnięta ze złości, pokiereszowana, poplamiona krwią i jej, zarumieniona od wciąż rozgrzewających jej ciało emocji. Huk zamykanych drzwi pozwolił w końcu Avery'emu na odetchnięcie. Była z nim, zdana na jego łasce, bo choć prawie się wykrwawił, a prowizoryczna opaska uciskowa przesiąknęła szkarłatem, to Lai nadal okazywała kobiecą słabość i nie miała przy sobie różdżki.
-Do czego? - warknął, nacierając na nią i nie kontrolując się zupełnie. Rodzinne sprzeczki nie powinny mieć świadków, a między nimi nie działo się przecież jeszcze nic niepokojącego. Ot, zwykła kłótnia rodzeństwa, gdzie Samael przejmował rolę brata, niezadowolonego z prowadzenia się swej siostry - chciałaś, żeby cię wypieprzył? Błagałaś go o to? - pytał cicho, z wzrokiem rozżarzonym wściekłością, potrząsając Laidan jak manekinem. Mogła zejść na jego rękach, a on niczego by nie zauważył, wulgarnie domagając się wyznania winy. Za którą musiała ponieść konsekwencje, ale jeszcze niczego nie planował, zbyt rozkojarzony przebłyskami jej szczęścia, które widział pierwszy raz od dawna i które bolało go najbardziej.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]12.08.16 10:22
Niezaspokojone pragnienie płynnie przemieniło się w buzującą furię, wypełniającą szczelnie wąską przestrzeń tętnic i żył, zalanych gęstniejącą krwią. Jakże śmiał. Tylko te dwa słowa wibrowały w głowie Laidan, nie pozwalając jej wypowiedzieć nic więcej...ani nic więcej zrobić. Z zasady w zamku Ludlow nie nosiła przy sobie różdżki, pewna swego bezpieczeństwa. Grube, wysokie mury chroniły dziedziców Averych od stuleci a męscy mieszkańcy posiadłości szczycili się wspaniałymi umiejętnościami magicznymi. Kłopotanie się o swe bezpieczeństwo wydawało się Lai zawsze mrzonką, przesadą, nikt nie mógł jej przecież zagrozić w czterech ścianach rodzinnego królestwa. Nie przewidziała jednak, że ten, który podniesie na nią rękę, nie będzie należał do innego rodu a zjawi się tuż przy niej z herbem jej własnej krwi. Przeszkadzając w niedorzecznie krótkiej chwili szczęścia.
Ciągle czuła na ustach wargi Morpheusa, ciągle drżała pod dotykiem jego dłoni, ciągle wydawało się, że ma go tuż obok, spragnionego, skoncentrowanego na wykradzionej przyjemności. Nie traciła dla niego głowy, nie pisała romantycznych listów, nie wzdychała, widząc go na salonach z inną ani - tym bardziej - nie planowała posiadania go tylko dla siebie. Po prostu...spalała się w pożądaniu, typowo męskim przymiocie, jaki internalizowała od dziecka, wychowana przez nieznającego pojęcia moralności ojca. Sięgała po to, co miało sprawić jej przyjemność, wyczyścić smutki, choć na sekundę zdjąć z pleców przygniatający ciężar. Morpheus gwarantował to wszystko, będąc jednocześnie mężczyzną pięknym. Jasne włosy, smukła sylwetka, gładka twarz; różnił się całkowicie od posępnych, barczystych i brodatych Averych, których gościła w swojej sypialni. Pragnęła nowości, zerwania z tradycją, która miała uczynić ją wyjątkową i szczęśliwą, a zamiast tego sprowadziła na nią najgorszą klątwę.
Uosobioną w Samaelu. Zakrwawionym, poranionym, wściekłym. Pierwszy raz widziała go w takim stanie i mimowolnie, pod warstwą szalonej niechęci, pojawiło się coś w rodzaju fascynacji. Jego zaklęciami, bezwzględnością, samczą walką o nią. Na szczęście furia przysłaniała typowo kobiece poruszenie: Laidan chwiała się na skraju szaleńczego wybuchu. Nie widziała momentu, w którym Morpheus, trafiony zaklęciem niewybaczalnym - jakże śmiał...i skąd znał ten rodzaj magii? - znikał za drzwiami. Skupiała się wyłącznie na Samaelu, gotowa wydrapać mu oczy i rozorać paznokciami twarz. Za to, że ponownie odebrał jej cudem wykradzioną chwilę spokoju, pewności, szczęścia.
Nie cofała się, gdy zbliżał się w jej stronę; wręcz przeciwnie, ścierali się na równi, choć oczywiście to filigranowe ciało Laidan przegrywało, uległe męskim dłoniom. Potrząsał nią jak zabawką; udało się jej jednak wyrwać i zrobić strategiczny krok do tyłu. Twarz blondynki wykrzywił grymas wściekłości a jasnogranatowe tęczówki właściwie zniknęły, przykryte rozszerzonymi źrenicami. Jeszcze z pożądania i już z racjonalnego strachu, na razie jednak dopiero kiełkującego w głębi rozwścieczonej duszy. - Tak, chciałam. Tak, błagałam - odparła ostro, głośno, wyzywająco, uśmiechając się szaleńczo. Z triumfem, chcąc sprawić mu jak najwięcej bólu. Niegdyś umierałaby z przerażenia, widząc go zakrwawionego, ale teraz wszystko się zmieniło. - Dlaczego nie? Jest przecież prawdziwym mężczyzną. Może to już zrobił? - rzuciła retorycznie, ciągle uśmiechnięta, chociaż jej oczy błyszczały szatańską pożogą negatywnych uczuć. Jeszcze nie widziała, do czego Samael jest zdolny, ale wyczuwała, że właśnie przekroczyła kolejną granicę.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zapomniany salonik Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]15.08.16 15:45
Została tylko ona. Byli sami, tkwiąc w dziwnym, zaklętym, złowieszczym kołowrocie, kręcącym się coraz szybciej i szybciej. Każdy obrót wypłukiwał z Avery'ego litość wraz z jego krwią, która fantazyjni wzorami zdobiła jasny dywan, na którym z uporem skupiał swoją uwagę, pilnując, by przypadkiem nie spojrzeć w jej twarz. Jeszcze nie teraz. Orientalny kobierzec zdawał mu się bardziej interesujący: czerwone krople rozbryzgiwały się na białych włóknach, wsiąkały głęboko i przesycały materiał, szybko nasiąkający królewską purpurą. W wyobrażeniach przywdzianie atrybutów władzy monarszej przebiegało inaczej, ale przecież nie powinien wyrażać swego niezadowolenia. Dostał to, czego pożądał najbardziej w świecie i choć Lai nie została wystawiona na złotej tacy (zawsze wolał ją w ironicznej czerwieni), to miał wszelkie powody, aby się radować. I tylko jeden, by zamiast świętować zwycięstwo, wyć z bólu, wstrząsać się z porażającego cierpienia i obejmować ciało ramionami, by stłumić gorzejący w środku gniew. Zogniskowany już nie na obcym, lecz właśnie na niej, na kobiecie, którą chciał kochać, ale ją niszczył, którą chciał zniszczyć, ale za bardzo ją kochał. Nie był pewny już właściwie niczego: zapadnięte z nieustannych zmartwień policzki pobladły, spierzchnięte usta zacisnęły się w wąską linię, granatowe oczy rozbłysły furią, niemocą, całym spektrum tragedii, jaka z jego przyczyny spadła na jednych prawdziwych przedstawicieli rodu. Nie potrafił jednak rozgrzeszyć Lai, a słowa, którymi próbowała go zranić, nie chybiły swego celu. Znała go zbyt dobrze, a Avery, choć również doskonale poznał matkę, nigdy nie wyzbył się irracjonalnej zazdrości. Wybuchającej z nieskończenie większą mocą niż setki razy wcześniej, kiedy potrząsał nią i przyciskał do ściany - ni to ze złością, ni z rozgrzewającym pożądaniem - i domagał się namacalnego potwierdzenia, iż jest jedyny. Przecież na własne oczy ujrzał jej słabość, jej uległość, jej rozpasanie, jej lubieżność, jej wyuzdanie... Wszystko, co było przeznaczone wyłącznie jemu. Mógł poczuć się podobnie do tego, jak poczuła się ona, lecz zamiast pragnienia śmierci Morpheusa - nim zajmie się później - chciał Laidan. Ciało przy swoim ciele, ciepłe i chętne; pieszczoty szczupłych palców, cichy szept, przyznanie się do błędu, naturalna symbioza w fizycznym akcie. Wiedział, że to niemożliwe.
-Silencio - rzekł, celując różdżką we własną matkę, z pewnym smutkiem obserwując, jak głos zamiera jej w krtani. Nie mógł jej więcej słyszeć: jak go drażni i prowokuje, jak wyrzuca najgorsze, plugawe sugestie, jak bezlitośnie z niego szydzi, choć przecież nie może mylić się bardziej. Słabe, kobiece ręce nie są żadną przeszkodą, ani miarkowane uderzenia, ani te faktyczne, spadające na jego klatkę piersiową, co wygląda, jakby próbowała zatrzymać maszerujący na nią posąg z kamienia. Avery na dwoje rozdarł jej suknię, żałując, że wraz z materiałem nie ściągnął skóry, przesyconej jej zapachem, którym nasyciłby się na później. Stanowcze dłonie zaciskały się na niewieścim ciele, pchając ją zupełnie jak dawniej w kierunku ściany i brutalnie odwracając tyłem do siebie.
-Nienawidzę cię - szepnął, by chwilę później wgryźć się zębami w jej kark w agresywnej pieszczocie, jakby był dziką bestią spuszczoną z łańcucha - i siebie też nienawidzę, za to, co ci robię - wypluwał z siebie coraz mniej logiczne zdania, przesuwając po jej nagim ciele zachłannymi dłońmi. Boleśnie ugniatał nabrzmiałe piersi, szarpał za złote włosy, by finalnie wedrzeć się w nią palcami. Nigdy mu na to nie pozwalała, ale Avery nie dbał już o to, ciesząc się, że Laidan nie może krzyknąć. Ani się odwrócić i zobaczyć jego zaszklonych, granatowych oczu.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]15.08.16 18:02
Nie wierzyła w to, co właśnie się działo. W to, kim się stali. W co, co zajęło ogniem ich miłość, pozostawiając po sobie tylko popioły, unoszące się szarą, trupią mgłą, zatruwającą ostatki zdrowych myśli. Samael wepchnął ich oboje na stos, rzucając żagiew prosto pod ich stopy, czyniąc z najczystszych dziedziców Averych całopalną ofiarę. Na ślepo wciągnął ją w swój chory świat, stawiając przed dokonanym faktem swego szaleństwa. Plunął na godność, honor i rodzinę, lecz pogrążony w miłości własnej - i spętany miłością do Laidan - nie mógł pozwolić sobie na samotną śmierć. Ciągnął ją za sobą przez brud i błoto grzechu, by w końcu zadać śmiertelny cios, jakby sycąc się nowymi wymiarami cierpienia.
Nie zasłużyła na to. Była tego pewna, tak jak pewna była swej niewinności, gdy ojciec po raz pierwszy wsuwał chłodną dłoń pod materiał dziewczęcej sukienki a na jego twarzy pojawiał się uspokajający uśmiech. Nie zrobiła nic złego, nie sprowokowała go, nie zaniedbała, ba, uczyniła z syna swojego ukochanego, a on...przyniósł im zgubę. Tego najgorszego rodzaju, pełną upodlenia, plugastwa i zaprzeczenia rodowym wartościom. Ciągle nie mogła przeboleć tego ciosu, wywracającego uporządkowany świat do góry nogami, czyniącego z niej kobietę niewierną, szukającą pocieszenia w ramionach niespokrewnionego mężczyzny. Morpheus wydawał się jej opoką, stabilnością i jednocześnie kimś, kto potrafił wzbudzić w niej wymarłe pożądanie. Niegdyś wręcz nim buchała, ale i tę cechę ognistej osobowości Samael zniszczył, czyniąc z Lai kobietę całkowicie pustą, cyklicznie dopełnianą jedynie skrajnymi uczuciami.
Jak w tym momencie, gdy była gotowa udusić go gołymi dłońmi, zalać wartkim strumieniem obelg, co jednak ukrócił zanim zdołała choć trochę dać upust swemu wzburzeniu. Zaklęcie uderzyło ją w pierś, wywołując krótki szok. Zachwiała się lekko, na sekundę wybita z samobójczego marszu na przód, co wystarczyło, by znów znalazła się na straconej pozycji. Traktowana niczym marionetka, bezwolna lalka, obdzierana z ubrania na równi z godnością. Powinna do tego przywyknąć? Przymknąć oczy i pozwolić mu na kolejny gwałt na jej ciele i umyśle? Potraktować władcze zachowania Samaela jako bolesny element codzienności, wstęp do piekieł, które oczekiwały ją po śmierci? Byłoby to rozsądne, ograniczyłaby doczesne cierpienia, lecz...nie potrafiła. Bolało ciągle tak samo, tym mocniej, im dokładniej mężczyzna odtwarzał sytuacje z ich szczęśliwej przeszłości. Z radosnych, gwałtownych pieszczot, o które gotowa była błagać, nie pozostało jednak nic i gdyby tylko mogła wydawać z siebie jakiekolwiek odgłosy, pewnie - nie bacząc na okoliczności - wydałaby z siebie żałosny, zwierzęcy ryk. Wściekłości i przerażenia. Znów złapał ją we wnyki, znów postępował z nią jak ze stworzeniem - nie człowiekiem - i znów traktował jej ciało jak swoją własność. Dotykał ją zachłannie, ostro, sprawiając nie tyle ból, co psychiczną niezgodę. Pragnęła Morpheusa, nie jego i spalała się w tym rozdźwięku, dopóki Samael nie przekroczył nieopisanej granicy. Szarpnęła się jeszcze gwałtowniej, tym razem nie dbając o pozory obojętnego spokoju. Chciała tylko uciec od napierających palców, od dyskomfortu, od tego, co planował dla niej szalony umysł pierworodnego syna. Co chciał jej zrobić? Jak śmiał dotykać ją w ten plugawy sposób. Przyciskał ją mocniej do ściany i Laidan nie miała gdzie uciec, pozbawiona prawa głosu. W każdym tego słowa znaczeniu.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zapomniany salonik Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Zapomniany salonik [odnośnik]16.08.16 13:15
Połamany przed laty kręgosłup moralny uczynił z niego emocjonalnego kalekę. Nie potrafił odnaleźć różnic w skrajnie różnych uczuciach, odbierając je jako tożsame. Nienawiść, unoszącą jego dłonie i plugawiącą ciało Laidan oraz miłość, huczącą mu w głowie i głucho dudniącą w uszach, gdy w tym samym momencie, kiedy rozrywał ją palcami, chciał wyznać jej, że nadal jest dla niego wszystkim. Nie dbał zupełnie, że właśnie się wykrwawia, że bladość wstępująca na jego policzki zwiastuje niedaleką zapaść; płonące niezdrowym blaskiem oczy pozostawały ślepe na fizyczne ułomności, zakryte klapkami, pozwalającymi Avery'emu patrzeć wyłącznie przed siebie. Wprost na cień dawnej Lai, na przygniecioną brzemieniem grzechu wiekową kobietę.
On także się słaniał, nie mogąc ustać na nogach i rozpaczliwie czepiając się ostatniej deski ratunku. Sądził, że tylko zademonstrowanie jej męskiej siły, władzy oraz okrucieństwa może ją naprostować, pchnąć na właściwą ścieżkę, że obieca mu posłuszeństwo, że wspólnie zaczną odbudowę starej więzi, że naprawdę uda im się przezwyciężyć wszystkie przeszkody. Każdą zdradę, każde uderzenie, każdą obelgę. Avery nie miał już szacunku ani do niej, ani do siebie, ale wciągnięty w ohydny wir zbrodni, nie potrafił się zatrzymać. Zaprzestać. Tarmosił więc Laidan niczym niezdolny do odczuwania manekin, traktując ją jak bezimienne, puste ciało, znalezione przy ogołoconym śmietniku, jakby nawet uliczne męty oraz zwierzęta wzgardziły takim łupem. Wolał nie myśleć, więc wyzbywał się wspomnień, masochistycznie czyszcząc umysł i sprowadzając go w stan kompletnej pustki. Nie buzowała w nim wściekłość: ruchy jego dłoni były pewne, metodyczne. W pełni zmechanizowanymi gestami badał jej ciało, spokojnie, wręcz chłodno, jakby obdarcie jej z godności stanowiło przykry obowiązek. Opadł kurz podniecenia, wystygła lawa furii i gdyby nie ukrycie oblicza za maską obojętności, Avery niechybnie by się rozpłakał. Nad losem, który na nich sprowadził, nad puszczalską matką - choć poznał kłamstwo, wiedział, jaki finał miałaby ta scena, gdyby w porę temu nie przeszkodził - nad sobą, oszukanym, okłamanym, zdegradowanym. Czuł się odrzuconym kochankiem, ale po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się również synem. Cierpiącym z powodu traktowania swojej umiłowanej matki jak portowej kurwy.
- Pour exercer tes dents à ce jeu singulier, Il te faut chaque jour un coeur au râtelier. - wyszeptał wprost do jej ucha, jakby dzielił się z nią rozpustnymi fantazjami, po czym zerwał ze swych ramion długą szatę i okrył jej nagie ramiona, obryzgane krwią z jego otwartych żył. Avery nie obejrzał się już za siebie, kiedy trzaskały drzwi, a on tuż za ścianą załamywał ręce.
Ô fangeuse grandeur ! sublime ignominie !


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Zapomniany salonik
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach