Schody na półpiętro
Jemioła
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:18, w całości zmieniany 5 razy
Niezbyt przejmował się, że wyrwał obecnie nieznajomą kobietę z zamyślenia. Jeśli szukała samotności, wątpił, aby odnalazła ją gdziekolwiek podczas trwania tej nocy. Wszędzie kręcili się czarodzieje, szukający swoich towarzyszy, chcący porozmawiać na tematy, których zwykle nie było czasu poruszać, a dzisiejszej nocy nic nie stało na przeszkodzie, aby pewne spostrzeżenia wypowiedzieć na głos. Tajemniczość wieczoru, wręcz zachęcała do tego.
Gdyby wiedział, że ma do czynienia z jedną z Zabinich, najpewniej obeszłoby go to tak samo, jak kwestia jej statusu krwi. Do zwykłej wymiany zdań nie potrzebował nieskazitelnych osób, do samego towarzystwa również. Oczywiście spoglądał na czarodziejów półkrwi z pewną dozą niechęci, bo było im zbyt blisko do mugoli. Jednak dzisiejszego wieczoru, raz nie spodziewał się takiej osoby wśród zebranych tu gości, a dwa najpewniej zignorowałby ten fakt. Nie jemu było wtrącać się komu lady Nott pozwala przebywać w Hampton Court, a nie sądził, że bez jej wiedzy pojawiałby się tu ktokolwiek.
Wsparł się lekko o balustradę, zatrzymując na chwilę spojrzenie na tańczących w dole parach. Coraz bardziej upewniał się, że nie chce do nich dołączyć.
Zerknął na kobietę, słuchając jej słów. Po części się z nią zgadzał, ale miał mimo to trochę odmienne zdanie w kontekście drugiej części wypowiedzi.
- Stojąc tutaj sama, pozwalasz, aby również inni obserwowali Cię – odparł i umilkł na krótką chwilę, gdy zainteresowała go jedna z par.- Sądzisz, że co widzą? – spytał, kiedy ponownie skupił uwagę na swej towarzyszce. Planował stopniowo wybadać z kim ma do czynienia, może taka mała gra zabije trochę wlekącego się czasu, a to tym samym uciszy ciekawość, którą lady zaczepił.
- Jeśli mogę wiedzieć, dlaczego wybrałaś to miejsce, zamiast być tam i tańczyć z partnerem? – spytał jeszcze, skinieniem wskazując na parkiet w dole i zastanawiając się jak uzyskać najwięcej informacji.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Poczułaby się z pewnością ciężko obrażona, gdyby ktoś powiedział jej, że blisko jej do mugoli. Nie wszyscy czarodzieje półkrwi mieli w rodzinie mugola lub szlamę, była to grupa bardzo zróżnicowana, a Lyanna była połączeniem czarodzieja czystej krwi i czarownicy półkrwi, której status pociągnął ją w dół, zdeterminował to, że i ją określano tym mianem, w oczach niektórych zrównujących ją z osobami, których jedno z rodziców było szlamą lub mugolem. Tego nie lubiła najbardziej, szufladkowania i równania jej z brudem, a wierzyła, że nadal pozostawała ponad tymi, którzy mieli szlamowatego rodzica. Że była lepszej jakości półkrwi niż oni, półszlamy. Ale prawdopodobnie i tak nigdy w pełni nie miała swojego statusu zaakceptować, bez względu na to jak potężną czarownicą się stanie. Dla wielu zawsze miała być gorsza, nawet jeśli umiejętnościami magicznymi już wyprzedzała wielu czarodziejów szczycących się szlachetnym rodowodem. A to, że tu dziś była, nie było zasługą jej pochodzenia, a tego, że popierała jedyną słuszną stronę w toczącym się konflikcie. Że była za czystym światem bez szlamu.
Nie wiedziała jednak, kto kryje się za maską i czy był to ktoś powiązany z organizacją, czy też nie. Wydawało jej się, że nie poznaje jego głosu. Prawdopodobnie nawet jego tożsamość nie powiedziałaby jej szczególnie wiele.
- Wyglądają na zbyt zajętych tańcem, by wpatrywać się w sylwetki stojące na schodach – rzekła. Gdyby sama wirowała w tańcu pewnie nie miałaby do tego głowy, ale nie dlatego że taniec lubiła, a po prostu musiałaby uważać, żeby się nie potknąć lub przynajmniej nie ośmieszyć nieznajomością kroków, które wydawały się tak oczywiste dla bywalców salonów. – Sądzę, że widzą teraz siebie nawzajem i zapewne zastanawiają się, kto znajduje się pod maską tanecznego partnera – dodała, słysząc jego pytanie. Wątpiła by ktokolwiek z bawiących się interesował się teraz jej osobą, wyglądali na zbyt pochłoniętych tańcem. To ona była dziwadłem które stało na schodach zamiast tańczyć.
- Cóż, może po prostu... Nie mam partnera? – odpowiedziała bez ogródek; nawet gdyby była lady, to na pewno nie każda tutaj była zaręczona lub zamężna. Choć wedle szlacheckich standardów jej wiek plasowałby ją już jako starą pannę, jednak dziecięce przebranie jeszcze bardziej odejmowało jej lat i odmładzało rysy. Jej pełne usta wygięły się w lekkim, może nawet nieco figlarnym uśmiechu. Maska zasłaniała tylko górną część jej twarzy, usta i dolna część policzków pozostawały odkryte, ujawniając ładny wykrój ust i alabastrową cerę. – Przechadzam się więc po dworze, obserwuję ludzi i próbuję się dobrze bawić. Mamy w końcu co świętować tego wyjątkowego dnia, kiedy stary rok się kończy i zaczyna nowy, oby lepszy. – Rzeczywiście mieli, koniec anomalii został przedstawiony jako triumf ministerstwa, zaś szlachetnie urodzeni wznosili toasty ku dobroczyńcy Malfoyowi, a także ku Czarnemu Panu, który mógł wynieść czystą krew na należną jej pozycję i poprowadzić prawdziwych czarodziejów ku wielkości. Była ciekawa, co myślał o tym wszystkim jej rozmówca, więc spojrzała na niego uważniej.
Jednak nie zmieniało to faktu, że Zabini miała rację, nie godząc się na porównywanie ją z tymi, którzy mieli szlame lub mugola za rodzica. Gdyby do takiej rozmowy doszło między nią, a Hesperosem, najpewniej nie wpłynęłaby na jego zdanie, lecz z ciekawością słuchałby jej argumentów. Od zawsze umiał słuchać, wyciągając odpowiednie wnioski z tego, co słyszał, nawet kiedy nie zamierzał zgadzać się z tym, co mówiono do niego. Poznawanie ludzi, zawsze zaczynało się od analizowania każdego słowa, zdania i wszelkich spostrzeżeń.
Tajemniczość dzisiejszego wieczoru dawała pole do popisu osobą jego pokroju, gdy mógł powoli rozszyfrować z kim ma do czynienia. Dlatego nie przejmował się, szczególnie, że nie wie z kim stoi przy balustradzie. Przyjdzie pora, gdy pozna jej tożsamość i znudzony, pójdzie dalej. Nie mniej młoda kobieta wydawała się bardziej obca niż powinna, stąd zakładał, że szybko nie opuści jej towarzystwa.
- Młode damy, może są zbyt zajęte tańcem i skupiają uwagę na tym, aby nie pomylić kroków – odparł spokojnie, zerkając ponownie w dół. Muzyka się zmieniła, nieco zwolniła, na co zareagowały tańczące pary, dostosowując się do melodii.- Jednak żaden szanowany lord w dole, nie pozwoli sobie na krótkowzroczność – stwierdził i odwrócił się nieco, spoglądając na nią z większą uwagą niż wcześniej.- Gra pozorów nie opuszcza nikogo, nawet teraz – zastanawiał się przez krótką chwilę, czy powinien to bardziej wyjaśnić, ale zrezygnował. Nie chciał, aby lady uznała, że ma ją za głupią i był to jedynie pewien takt, bo najpewniej również nie wiedziała, kim jest on.
- Stałaś tu sama, dość długo, aby zwrócono na ciebie uwagę – mógł się pokusić o pewność w tych słowa.
Kącik jego ust drgnął, jakby miał unieść się w uśmiechu, ale nic takiego nie stało się. Z każdą minutą, coraz bardziej zastanawiał się z kim ma do czynienia.
- Więc czemu rodzeństwo lub kuzynostwo, pozostawiło Cię samą sobie? – samotnie stojąca lady, której nie towarzyszy partner ani żadna inna panna to nie był dość częsty widok. Wiedział, że za moment będzie musiał ograniczyć się z pytaniami i obrać inną strategię. Bezpośrednia wścibskość, nigdy nie była mile widziana i nie ułatwiała rozmowy.
- Zdecydowanie mamy co świętować – poparł ją, bo nie można było ukryć, że końcówka roku, mimo że ciężka dla wielu, przyniosła trochę pozytywnych zmian. Był jednak ostrożny w optymizmie, że to dobrze wróżyło względem nowego roku, który właśnie nadchodził.- Oby był – szepnął, ignorując, że przez muzykę, jego słowa mogły nie dotrzeć do dziewczyny.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Wiedziała, że gdyby nie maska, wszyscy tutaj patrzyliby na nią z odrazą, nie tylko na nią ale i na każdego innego czarodzieja bez tytułu, nawet czystokrwistego, ale nadal czuła się lepsza od innych czarodziejów półkrwi i nigdy nie chciała przystawać z nimi, od zawsze lgnąc do czystokrwistych. Przynajmniej tych o godnych poglądach, bo przecież nie brakowało czarodziejów czystej krwi, którzy kalali swój status, bratając się ze szlamem i uważając mugoli za równych sobie. Czy oni mogli być od niej lepsi? W jej mniemaniu nie. Nie wszyscy czarodzieje czystej krwi byli wartościowi, niektórzy sami pozbawiali się tej wartości, a dla niej zdrajcy krwi byli równie źli jak szlamy. Nie potrafiła zrozumieć tego, jak można było posiadać tak wyjątkowy skarb i dobrowolnie się go wyrzekać, by mieszać się z brudem.
Jeszcze kiedyś będzie coś znaczyć, powtarzała sobie. Dzięki przynależności do rycerzy Walpurgii i walce o czysty świat mogła zostać kimś mimo braku możliwości oficjalnego nazywania się czarownicą czystej krwi. W końcu to ona, nie jej rodzina, mogła tu dziś być. Ona, najbardziej pogardzana przez krewnych otrzymała zaproszenie od samej lady Adelaide Nott za to, że poparła jedyną słuszną stronę.
- Cóż, lord najwyraźniej mnie zauważył, należą się brawa za spostrzegawczość – rzekła, leciutko zabarwiając głos ironią. – Ale podejrzewam, że każdy z tych, którzy właśnie tańczą z tymi damami w pięknych sukniach, jest zbyt zajęty cieszącym oczy widokiem, by patrzeć tak daleko.
Mężczyźni tacy już byli. Dla wielu z nich kobiety były tylko ładną ozdobą do patrzenia, czymś, co miało sycić ich oczy. Ilekroć spoglądała na sylwetki w dole, mogła odnieść wrażenie, że tańczący byli pochłonięci sobą, a niewielu było tam w dole takich, którzy nie tańczyli. Większość nietańczących wybrała sobie inne zakamarki tego ogromnego dworu. Może ona też powinna znaleźć się raczej w sali, gdzie znajdowały się te wszystkie wyborne alkohole tylko czekające na skosztowanie. O tak, to by jej dobrze zrobiło, może w stanie lekkiego upojenia nawet dałaby się namówić na jakiś taniec.
- Och, moi bliscy rozpierzchli się po posiadłości zaraz po kalamburach i na pewno są bardzo sobą zajęci – skłamała. Jej własna rodzina nigdy się nią nie interesowała. Podejrzewała że większość szlacheckich rodów wcale nie jest bardziej ciepła i rodzinna od Zabinich. – Ale czasem lubię pobyć sama, więc daję im wolną rękę. Każdy z nas bawi się tak, jak lubi. Widzę, że i lord jest samotny i szuka towarzystwa nieznajomych dam zamiast tańczyć tam w dole z partnerką, lub inną damą marzącą o kimś, kto poprowadzi ją na parkiet. Te wszystkie śliczne debiutantki pewnie tylko czekają. Czy może po prostu nie lubi lord tańczyć i także woli patrzeć z dystansu?
Uśmiechnęła się nieznacznie, na moment znowu spoglądając w dół, na tańczących. Wzięła go odrobinę pod włos, odbiła piłeczkę w jego stronę. Dlaczego był tu, a nie tam?
- Nowy rok, nowe możliwości – skwitowała po chwili. Miała zamiar nie zmarnować tego roku i wziąć się porządnie za rozwój umiejętności. Im szybciej stanie się silna i potężna, tym lepiej.
Nie wątpliwym osiągnięciem jego towarzyszki było dostanie się do Hampton Court, ale nie mógł jej tego pogratulować, nie znając jej tożsamości. Nie mniej najpewniej była odosobnionym przypadkiem, gdy ktoś o tak niepewnej krwi, przekraczał próg rodowej posiadłości i mógł wmieszać się w szlacheckie towarzystwo.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, ale nie skomentował w żaden sposób jej ironii. Może kiedyś odgryzłby się w sposób, który nie przystoi lordowi, jednak teraz wolał odpowiedzieć ciszą niż rzucanymi bezmyślnie słowami.
- Naiwność to jedna z gorszych cech – odparł jedynie, reagując na jej pewności, że pozostała niezauważona. Nigdy by na to nie liczył, a już na pewno, gdy maski ukrywały tożsamość, więc trzeba było domyślać się, z kim ma się do czynienia. Łatwo było popełnić błąd i powiedzieć coś nieodpowiedniego do złej osoby.
Niezaprzeczalnie kobiety miały być ładną ozdobą, która za zadanie miała podobać się otoczeniu i wzbudzić namiastkę zazdrości oraz uznania dla urody. Na szczęście dla nich, ich rola była większa, gdy pozbywano się towarzystwa wszystkich, przy których pewne gesty mogły być niestosowne. Były przecież żonami i matkami.
Słuchał jej, gdy zdecydowała się na konkretniejszą odpowiedź, zdradzając trochę szczegółów, które finalnie okazały się nieprzydatne w rozszyfrowaniu kim jest. Zamiast tego, jeszcze sam zapędził się w pułapkę, bo nieznajoma umiejętnie odbiła jego pytanie.
- Obiecałem tylko jednej kobiecie, mojej żonie, że nigdy nie odmówię jej, gdy zechce spędzić godziny na parkiecie wśród wirujących par – podjął, decydując się na szczerości, bo nawet jeśli unikał tego na co dzień, to teraz prawda nie była jakkolwiek zagrażająca.- Od ponad dwóch lat, ta obietnica już mnie nie obowiązuje – dodał. Status wdowca skreślał go z listy najlepszych lordów i nie koniecznie martwiło go to. Chyba nie chciał kolejnej żony i ponownego ustalania granic, jakich nie powinna przekraczać.
- A wszystkie śliczne debiutantki, zdecydowanie nie czekają na moje towarzystwo… więc nie czuję potrzeby, aby zmieniać ten stan – stwierdził tylko.
Kącik jego ust drgnął, gdy usłyszał jej stwierdzenie na temat nowego roku.
- Oby dał Nam jak najwięcej możliwości – mruknął pod nosem.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Tak czy inaczej Lyanna, mimo swego gorszego pochodzenia, wierzyła że jest potrzebna i że ma swoją rolę do odegrania w tym, co się działo. Że może nie urodziła się z nienaganną czystością krwi, ale także mogła przyłożyć swoją różdżkę do budowania świata, w którym prawdziwi czarodzieje zajmują należne sobie miejsce i nie płaszczą się przed szlamami i mugolami. Wierzyła że przywrócenie światu magii dawnej chwały i blasku jest możliwe. Wierzyła w to zwłaszcza dziś, gdy znalazła się w miejscu, które było żywym potwierdzeniem tego, że dawne tradycje nie wymarły i nadal były kultywowane mimo upływu czasu i postępującego zmugolszczenia tak wielu czarodziejów. Dla takiego momentu naprawdę warto było założyć tę śmieszną różową sukienkę.
- Więc uważa mnie lord za naiwną? – odrzekła. Sama wcale się za taką nie uważała. Po prostu wychodziła z założenia, że dla ludzi tak zajętych sobą, zwłaszcza dla szlachty rzadko sięgającej wzrokiem dalej niż na koniuszek własnego nosa, była zbyt nieinteresująca, by ktokolwiek tracił czas na to, by obserwować ją dłużej niż kilka chwil niezbędnych do zlustrowania wzrokiem jej przebrania.
Lyanna nigdy nie miała zostać niczyją żoną ani matką. Jej krew całkowicie ją dyskwalifikowała i oznaczała samotne życie, z czym dawno temu się pogodziła i skutecznie sobie wmówiła, że takie życie ją satysfakcjonuje. Nie musiała być więc dla nikogo ozdobą i nie żałowała tego, choć swój wygląd lubiła. Jego jedyną wadą było to, że podobno odziedziczyła go po znienawidzonej matce, ale poza tym dobrze było być ładną i szczupłą.
Wysłuchała jego słów i skinęła głową. Ona i tak nie miała większych szans odszyfrować jego tożsamości, skoro była osobą spoza tego środowiska, ale starała się podtrzymywać wrażenie, że także jest lady, dlatego baczyła na swoje słowa, by jej rozmówca czasem nie domyślił się, że jest obca. Wyglądało też na to, że mężczyzna był wdowcem, który stracił żonę dwa lata temu, ale nic jej to nie mówiło. Perypetie związkowe wysoko urodzonych jej nie obchodziły, nigdy nie należała do kobiet, które z wypiekami na twarzy wertują „Czarownicę” w poszukiwaniu nowinek.
- Rozumiem. Godna podziwu wierność – skwitowała. Może miała do czynienia z rzadkim przypadkiem, który nie lubił skoków w bok. Nie wiedziała też, ile lat miał jej rozmówca, bo maska ukrywała nie tylko jego tożsamość, ale i oznaki wieku. Mógł być nawet po czterdziestce lub pięćdziesiątce, co rzeczywiście nie byłoby szczytem marzeń dla młódek, ale podejrzewała że i takie małżeństwa się zdarzają.
- Cóż... Wieczór się jeszcze nie skończył, więc może w takim razie oboje wrócimy do korzystania z niego. Nie wiem jak lord, ale ja mam ogromną ochotę na spróbowanie tych wszystkich znakomitych potraw i trunków w sali uczt – powiedziała nagle. Był to na pewno dobry sposób na uniknięcie podchwytliwych pytań, przy których prędzej czy później mogłaby się zdemaskować przez zwykłą nieznajomość jakichś obyczajów czy wydarzeń. Dlatego unikała dziś dłuższych interakcji, rozmów dłuższych niż kilka chwil, by nie dać nikomu okazji do przejrzenia jej. Pożegnała się więc w swoim rozumieniu grzecznie, tak jak mogłaby się pożegnać młoda lady, po czym z gracją zeszła po schodach i przemknęła bokiem sali balowej, by następnie skierować kroki ku miejscu, gdzie znajdowało się jedzenie i alkohole.
| zt. dla Lyanny
Jeśli łaknęła upewnić się, że jej poglądy oraz walka o świat, gdzie szlam nie szerzy się swobodnie, ma sens, nie mogła trafić w lepsze towarzystwo. Sala przepełniona przedstawicielami konserwatywnych rodów była najlepszym potwierdzeniem. Kogo nie zapytałaby, przedstawiali ten sam pogląd oraz niechęć wobec panoszenia się brudnej krwi wokół nich. Każdy, kto twierdził inaczej, rozsądnie nie pojawiał się tutaj wiedząc, że nie znajdzie poparcia bez znaczenia na argumenty.
Zerknął na nią z minimalnym zainteresowaniem.
- Nie powinienem? – odpowiedział pytaniem, pozostawiając ją z niepewnością, jak została odebrana przez niego. Czy faktycznie uważał ją za naiwną? Po tym, co usłyszał, trochę tak, ale w stopniu równym, jak większość młodych lady. Zapatrzenie w siebie było kwestią względną, a obserwowanie otoczenia bezwzględnym warunkiem, aby panować nad sytuacją. Mało kto z zebranych tutaj lordów, mógł pozwolić sobie na ignorancję i nawet jeśli bez udziału świadomości, bez wątpienia wędrowali wzrokiem po otoczeniu, wyłapując co ciekawsze szczegóły. Odruchów po prostu nie dało się wytłumić od razu.
Wykrzywił usta w uśmiechu, jednak w tym uniesieniu kącików dominowało pobłażanie. Czy był wiernym mężem, gdy jego żona żyła? Nie. Miał jednak dość taktu, aby każdy taki raz ukryć przed nią i pozwolić jej tkwić w swych przekonaniach, że nigdy nie było innej.
- Nie nazwałbym tego w ten sposób – sprostował, nie zagłębiając się w temat. Nie musiała wiedzieć, co kryje się pod jego słowami, przywykł w końcu rzucać szczątkowymi informacjami niewnoszącymi nic i tym samym nieułatwiającymi zrozumienie go.
Spojrzał na nią, gdy postanowiła zakończyć rozmowę. Całe szczęście. Odprowadził nieznajomą wzrokiem, z przyzwyczajenia analizując jej zachowanie, by szybko porzucić to zajęcie. Został na miejscu jeszcze przez kilka długich minut, by później zejść na dół i zniknąć wśród bawiącej się na sabacie szlachty.
| zt
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Jemioła
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
Zjawiskowość marmurowych schodów była widoczna już zanim Wilhelm zdążył na nie wejść. Ciągnący się pejzaż bogactwa i klasy nie wywoływał w nim szczególnych emocji, choć nie sposób było nie zauważyć, że błyszczące elementy przyciągały wzrok. Przyzwyczajenie do wystawnego życia sprawiało, że nie oglądał się na każdy detal, jakby urzeczony. Równie wiele można było powiedzieć o szykownych strojach, które zdawały się dodawać gościom animuszu, a jemu jedynie ciążyć na barkach. Nie znosił udawania, a swoją obecność na przyjęciu mógł tłumaczyć tylko obowiązkiem wynikającym z jego pozycji, która, zważywszy na dodatkowe towarzystwo, chyba zaczynała tracić na znaczeniu. Z widokiem każdej nowej, mniej lub bardziej znanej twarzy, wątpił coraz bardziej w to, że na świecie wszystko zależy jedynie od odpowiedniego urodzenia.
Pozwalając sobie na chwilę odpoczynku od zgiełku rozmów, tańców i całej tej atmosfery towarzyskiej, wszedł na półpiętro z zamiarem dotarcia do wewnętrznego balkonu – doskonałej izolacji od hucznej zabawy na parterze i w ogrodzie. Skryty przed spojrzeniami innych, odetchnął głęboko, pozwalając sobie na lekkie opuszczenie perfekcyjnej postury, którą silnie uciskał ciężki strój. Bogate zdobienia ubrania, głównie hafty, zaczynały drażnić nieprzyzwyczajone ciało, które odczuwało niewygodę bardziej związaną z psychicznym obciążeniem. Słysząc kolejny walc, nie myślał o niczym szczególnym poza tym, że niedługo musiał zejść na dół i ponownie brylować w towarzystwie – nawet jeśli miałby pozostać jedynie bacznie obserwującym uczestnikiem, co robił niemal od samego początku zabawy. Naturalnie, zdarzyły się tańce, skosztowanie potraw, a nawet plotki z lady Nott, ale dotychczas głównym jego zajęciem było to, co lubił najbardziej – stanie z boku i obserwacja. Balkon, na którym pojawił się w głęboko zielonej szacie ze złotymi elementami, zdawał się być idealnym miejscem do kontynuacji tej aktywności. Obserwowanie czarodziejów, którzy nie zostali wychowani zgodnie z kulturą wyższych lotów, miało w sobie coś interesującego – jakąś pierwotność człowieka, której nie znał. Fakt, że ci, którzy dotarli do tego miejsca ciężką pracą, musieli zasiadać z nimi bez odpowiedniego rodowodu, zaskarbił im pewien rodzaj szacunku. Nie wspominając już o tym, że stanowili idealną sensację, odciągającą uwagę od braku arystokratów z bloku promugolskiego. Nigdy nie potrafił znieść tych banialuków, a jednak różnica poglądów doprowadziła do prawdziwego rozłamu, który nie tyle mu przeszkadzał, co go ciekawił. Możliwość stanięcia twarzą w twarz z własną zdradziecką rodziną musiała być przeżyciem wartym zapamiętania, a domyślał się, że część szlachetnie urodzonych w sali miała w sobie domieszkę tej podstępnej krwi, która tak kochała mugoli i rebelię. Doprawdy zatrważająca myśl, ale wszyscy nosili maski na twarzy i bawili się w milczeniu, knując wspinaczkę ku szczytowi, który go wcale nie interesował. Powiedzmy sobie szczerze – cóż może być wspaniałego w dążeniu do czyjegoś zwycięstwa i pełnej władzy?
Oderwany jakimś ruchem, pozostawił te myśli na później, zauważając tuż obok siebie jemiołę, a dokładniej jagodę, którą zgodnie z tradycją należało zabrać. Mały symbol, a jednak o wielkim znaczeniu, mocno odpowiadający przekonaniom młodzieńca. Dopiero wraz z oderwaniem owocu z jemioły dostrzegł obecność przyprószonego siwizną mężczyzny, ubranego w bardzo surowy strój, jak na wymagania wydarzenia – mroźny i prosty. Wilhelmowi nie było potrzebne dłuższe przyglądanie się kościstej twarzy, by stwierdzić, że nie była to osoba zaznajomiona z formalnościami socjety, a więc jakaś przybłęda króla Marka, których tak usilnie starał się omijać, ale jednocześnie obserwować podczas Sabatu. Przez krótką chwilę po prostu patrzył się na niego, oceniając, czy w ogóle zasługuje na powitanie. Jednak uległość wobec wychowania wygrała, i szczupła sylwetka ugięła się w nie tak głębokim pokłonie, zwyczajnej kurtuazji. Nie zamierzał się odzywać do niepokojącego stronnika potomka Gaunta, ale coś w niepasującej do otoczenia aurze kościstego mężczyzny, sprawiającego wrażenie żołnierza, spowodowało, że Wilhelm pozwolił słowom wyrwać się z przestrzeni umysłu.
– Jagoda symbolizuje pomyślność oraz pokój między rodami, zapewnia wspólną ścieżkę. – zaczął, ni to tłumacząc, ni to dążąc do jakiejś konkretnej myśli. Zarówno jego oschły ton, jak i powściągliwa postura nie sugerowały, by chciał zawstydzić czy wytknąć coś mężczyźnie. Jedynie coś w jego wzroku mogło niepokoić, dając wrażenie, że jest świadomy obecności kogoś niepowołanego do uczestniczenia w Sabacie – przynajmniej tak uważał. To nie była jawna wrogość, bo głupcem byłby ten, kto nie czułby respektu, ale pewien niesmak już wkraczał między zęby. – Ciekawe, w jaki sposób ochroniło to zdrajców krwi, o których wszyscy już dawno zapomnieli, by w zamian nawiązać nowe przyjaźnie. – zadumał się, nie wnosząc niczego nowego w tonie, w którym wyczuwalne były nutki złośliwości, skrywające niewypowiedziane myśli. Czy krytykował nieobecnych rebeliantów, czy nowo przybyłych na salony, było trudno stwierdzić, szczególnie w jego wyniosłej postawie. – To prawdziwy zaszczyt móc przywitać na salonach, chyba nie było jeszcze okazji, sir.– nic w jego tonie nie wskazywało na to aby był zaszczycony, a tym bardziej zadowolony, ot zwyczajowo zobojętniały. – Lord Wilhelm Avery. Wierzę, że nie przeszkodziłem w łapaniu oddechu od... – zwrócił się w kierunku sali pod nimi i wskazał dłonią schowaną w pozłacanej rękawiczce. – zabawy. – w znudzonym tonie słyszalna była lekka kpina, jakby wydarzenie nie było zabawą albo bagatelizował uczestnictwo w niej czarodzieja. Pomimo pogardy do dworskich zabaw sam jednak wychowywał się w duchu socjety i potrafił odpowiednio lawirować słowami, choć nie robił tego często. Teraz mimo wszystko nie potrafił zatrzymać w pełni swojej wyniosłej arogancji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Wilhelm Avery dnia 16.01.25 23:47, w całości zmieniany 1 raz
Mężczyznę zmierzającego na zajmowane przeze mnie, spokojne półpiętro zauważyłem gdy wdrapywał się po schodach. Błyszczące złotem sprzączki na zielonej tunice wyglądały godnie, nawet jeśli nieco ostentacyjnie, ale też na tym polegała cała zabawa w przebieranki, na którą wpadła nasza gospodyni. Chłopak poruszał się w swoim stroju pewnie, znacznie naturalniej niż większość Rycerzy Walpurgii, która na zabawę dla arystokracji zaproszona była po raz pierwszy i wyraźnie nie potrafiła się w niej jeszcze w pełni odnaleźć. Przybyszowi brakowało charakterystycznej sztywności w ruchach, która zdradzała brak wprawy w przywdziewaniu na siebie salonowej persony, do której większość szlachetnie urodzonych przyzwyczajała się już w dzieciństwie. Przyglądałem mu się kończąc swojego pierwszego papierosa, czekając czy zabłądzi bliżej wiszącej nieopodal mnie jemioły, czy też uznając, że balkon jest jednak zajęty, postanowi się wycofać. Moja aparycja nie zachęcała raczej do rozpoczynania konwersacji. Ale podobnie też nic w mojej sylwetce nie sugerowało, że byłem dobrym tancerzem. A jednak miałem za sobą już jeden występ i to z samą Lady Nott. Dawno zrezygnowałem z prób zrozumienia ścieżek, którymi podążały czasem umysły arystokratów.
W milczeniu przyglądałem się zerwanej jagodzie, pozwalając nieznajomemu kontynuować swoją myśl, tylko w chwilowym blasku jego oczu dostrzegając niechęć. Nie był pierwszym, który tak na mnie patrzył. Nie był ostatnim.
- Może nie zerwali dość jagód - zauważyłem grzecznie, a potem podchodząc bliżej sięgnąłem po własną, z bladym uśmiechem na ustach. - Nie warto ryzykować.
Przyjrzałem się krótko roślinie w moich palcach zanim wróciłem spojrzeniem do mężczyzny.
- Ignotus Mulciber - skinąłem głową przyjmując przywitanie, w głębi duszy wzdychając i szykując się na kolejną słowną potyczkę, na którą niechybnie miałem zostać wyzwany, jeśli niechęć widoczna pod płaszczykiem grzeczności była jakąkolwiek wskazówką. - Z pewnością nie mieliśmy przyjemności. Zapamiętałbym - przyjrzałem się młodej twarzy i wyprostowanej sylwetce, nabierając przekonania, że owszem, wiedziałbym, gdybyśmy spotkali się wcześniej. Zanotowałem w pamięci nowe rysy twarzy, w milczeniu wyłapując jej szczegóły, drobne skrzywienia ust, sygnały pogardy ukryte pod maską perfekcyjnego wychowania, młodzieńcze przekonanie o własnej świetności bijące z nienagannej sylwetki.
Podążyłem wzrokiem za dłonią w rękawiczce, spoglądając na odgradzające nas od zabawy drzwi.
- Nie, zupełnie - zapewniłem uprzejmie, wciąż z cieniem rozbawienia w oczach. - Ukrywam się przed nią, proszę nie mówić, że mnie widziałeś, sir.
A potem, potwierdzając swoją barbarzyńskość, wyciągnąłem w kierunku młodzieńca papierośnicę.
- Nie symbolizują pomyślności ani pokoju, ale przynajmniej nie udają, że ochronią zdrajców przed zdradą - zapewniłem sucho, ponownie dając do zrozumienia skrzatom, że nie zamierzałem zmienić zdania odnośnie doboru własnej trucizny.
- Przed czymś jeszcze się ukrywamy? - Odpaliłem drugiego papierosa, wypełniając korytarz drapiącym dymem, samemu odstępując bliżej ściany i cienia, z którego niedawno wyszedłem, zastanawiając się czy Wilhelm Avery postanowi jednak poświęcić mi więcej niż wymaganą przez kulturę sekundę uwagi. Chyba że rzeczywiście sam również potrzebował schronienia. Wspólne cierpienie łączy ludzi. Podobno.
And my name on the lips of the dead
Strona 2 z 2 • 1, 2