Mniejsza sala balowa
Parkiet
W mniejszej sali balowej grała orkiestra nieco mniejsza niż w głównej. Składała się z dwudziestoosobowej grupy dość młodych, lecz utalentowanych angielskich muzyków. Wśród nich można było dostrzec takie instrumenty jak klarnety, obój, trąbki, puzon, dzwonki, talerze, bębny, fortepian, skrzypce, wiolonczelę. Wszyscy ubrani byli nienagannie i elegancko. Parkiet był spory i choć wielu czarodziejów gromadziło się w głównej sali, nie był pusty.
Orkiestra przygrywała przeróżne melodie, lecz na parkiecie tej nocy królował walc. Aby sprawdzić, który utwór jest grany specjalnie dla was, jedna osoba z pary rzuca kością k10.
Pyotr Tchaikovsky
2.Gold und Silber, Op. 79
Franz Lehár
3.Waltz No. 2
Dmitri Shostakovich
4.Voices of Spring
Johann Strauss
5.Swan Lake
Pyotr Tchaikovsky
6.Minute Waltz
Frédéric Chopin
7.Hungarian Dance No. 5
Johannes Brahms
8.Dance of the Knights
Sergei Prokofiev
9.No 30 Grand Waltz. Cinderella Op. 87
Sergei Prokofiev
10.Tempo di valse
Antonín Dvořák
Sala balowa pełna jest gości lady Nott. Wielu z nich zapełnia parkiet, ale wielu także przygląda się tańczącym parom. Niektórzy zaś podpierają samotnie ściany, czekając na zaproszenie do taca lub impuls do działania. Jeśli jedno z was posiada taniec balowy na co najmniej II poziomie, rzuca kością k6 (raz na grę w danej parze). Odczytajcie wynik poniżej, by zobaczyć co się stało.
1. Oczy nietańczących zwróciły się na was, śledząc wasze kroki w tańcu z podziwem i uznaniem.
2. W trakcie waszego tańca nastąpił odbijany. Zmieniacie partnerów — na dowolne postaci obecne na sabacie lub wykreowanych przez was gości NPC.
3. Wasz taniec zdominował taniec innych. Większość par na parkiecie dostosowała się do waszego rytmu i kierunku, dzięki czemu cała sala tańczyła walca w idealnej choreografii za waszą sprawką, tworząc przepiękne przedstawienie. Lady Nott zachwycona widowiskiem poprosiła orkiestrę, by zagrała nieco dłużej ten sam utwór.
4. To, w jaki sposób poruszaliście się w tańcu sprawiło, ż twarze innych tańczących obok was zwracały się w waszą stronę, uśmiechając z podziwem i serdecznością.
5. Wasz taniec tak zachwycił zgromadzonych na parkiecie, że na jedną chwilę wszyscy się zatrzymali i ustąpili, ustawiając się w obrębie koła, by dać wam miejsce i przestrzeń do tańca, a sobie możliwość podziwiania walca godnego podziwu.
6. W trakcie waszego tańca nastąpił odbijany. Gospodyni, Lady Nott zgrabnym, tanecznym krokiem ujęła męską dłoń, zaś czarownicę do tańca porwał sam minister magii. Skontaktuj się z Mistrzem Gry.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:21, w całości zmieniany 1 raz
- Nadobni goście zgromadzeni w Hampton Court z pewnością są zachwycający, nie sposób się z tym nie zgodzić, nigdy wcześniej nie widziałam tak pięknej reprezentacji czarodziei w jednym miejscu, lecz w martwej naturze skrytej pod płatkami śniegu jest coś równie ujmującego. – odparła miękko, skrywając niezadowolenie. Tristan jej odmawiał, metaforycznie, subtelnie – i zarazem zdecydowanie przekreślając szansę na kameralny spacer w półmrokach ogrodu. Martwe, zaklęte w zimowym śnie krzewy stanowiły ledwie namiastkę śmierci, do której podziwiania przywykli, lecz nie one miały być – w śmiałych wyobrażeniach Mericourt – główną atrakcją spaceru. Alkohol dalej musował w żyłach Deirdre, czerwień uszminkowanych warg przybrała na intensywności, a na wpół skryte za maską oczy: jeszcze intensywniejszego blasku. Nie próbowała go przecież namówić do niczego zdrożnego...a może okłamywała samą siebie? – A więc sugeruje lord, bym udała się do ogrodów samotnie? Nie wiem, czy to przystoi, lecz może nie zagubię się wśród labiryntów, żywopłotów i lodowych rzeźb - rzuciła retorycznie, unosząc brodę nieco wyżej, w delikatnie buntowniczym geście. Skazanym na porażkę, nie chciała zgrywać dłużej damy w opałach, wymagającej opieki, była ponad to i nie powinna poddawać się dyktowanym używką i atmosferą Sabatu słabościom. Mimo odmowy łechtanym metaforycznym uznaniem, ona zainteresowała go na dłużej, dużo dłużej od poprzedniczek – taką przynajmniej miała nadzieję. Naiwną?– Nie zgodzę się, sir, na imponujący finał warto czekać i nie jest to naiwnością. Przedłużać przyjemność. Delektować się nią. Jak choćby dziś, gdy oczekujemy wybicia północy. Ten moment to tylko chwila, wspaniała, owszem, lecz czy nie rozkoszniejsze jest właśnie to, co przed? Doskonała muzyka, wyśmienite przekąski i równie miła dla zmysłów konwersacja z nieznajomą, skrytą za maską? – zawiesiła głos, delikatnie sunąc palcami skrytymi w aksamitnej rękawiczce po nóżce kieliszka. Znów upiła łyk alkoholu, zaschło jej w gardle, a ochrypły głos dodawał jej uroku. – Wolę także wierzyć w imponujący finał, nawet jeśli pozornie wydaje się niemożliwy. Los bywa przewrotny – dodała ciszej, spoglądając na pochylonego ku niej Rosiera. Zmniejszył dystans tylko na kilka sekund, na zaledwie dwa urywane oddechy; z boku wyglądał po prostu na słuchacza łaskawie próbującego wychwycić w hałasie balu wypowiedź towarzyszki, lecz to, co widziała w jego spojrzeniu podsycało wypełniający ją ogień do niebezpiecznego poziomu. Teraz naprawdę potrzebowałaby chłodu tarasów okalających Hampton Court.
- Wszystko – powtórzyła spokojnie. – Nie zwykłam rzucać słów na wiatr, sir. Chce się lord o tym przekonać? – nie mrugnęła zalotnie, nie zaśmiała się ponownie w wybuchu flirciarskiego rozbawienia. Wiedziała, kiedy kokieteria powinna wybrzmieć prawie poważnie, a kiedy lepiej powieść na pokuszenie w inny sposób. Niewinna słodycz nie pasowała ani do jej czarnej sukni ani do obrazów, które kryły się za niezrozumiałymi dla kogokolwiek postronnego podtekstami. – Dlaczego więc nie zaspokoić tego głodu teraz? Gdy maski pozostają jeszcze na twarzach? – spróbowała raz jeszcze, dając im ostatnią szansę, wytrzymując jego spojrzenie bez mrugnięcia, wewnętrznie rozżalona, że nie może dojrzeć rysów męskiej twarzy. Chciałaby zobaczyć jak tężeją w wygłodniałym grymasie, jak szczęki zaciskają się, a kąciki ust unoszą w wilczym uśmiechu. Zamiast tego miała przed sobą niemal kamienną maskę – i mężczyznę znów zwiększającego dystans. Nie zdążyła się jednak zirytować, wyciągnięta ku niej dłoń wywołała zaskoczenie, dla odmiany: przyjemne. Nigdy wcześniej nie prosił ją do tańca; gdy mijali się na bankietach i pomniejszych balach, mogła tylko z daleka obserwować, jak bryluje na parkiecie w towarzystwie żony lub innych, zarumienionych towarzystwem nestora szlachcianek.
Bez słowa przyjęła jego dłoń, pozwalając poprowadzić się na parkiet – na swój kolejny debiut, słodko paraliżujący. – Może taki jest mój cel. Niewinność otwiera wiele drzwi i ust, sprawia, że rozmówcy nie uznają mnie za zagrożenie, zdradzają więcej sekretów. Lord nie chciałby mi zdradzić jakiejś tajemnicy? – szepnęła mu do ucha, gdy zaczęli taniec. Krew szumiała w uszach silniej od alkoholu, a zwykłe muśnięcia męskiej dłoni, przytrzymującej i prowadzącej ją w rytmie muzyki, wywołały na odkrytych ramionach gęsią skórkę.- A może po prostu chcę dziś przeżyć coś w pełni prawdziwego – dodała ciszej i swobodnie okręciła się wokół własnej osi, bez większego problemu nadążając za krokami prowadzącego w tańcu mężczyzny, choć nie było w tym oszałamiających zdolności. – Cieszę się, że cię bawię, sir. Mogłabym to zrobić jeszcze lepiej- uśmiechnęła się do niego lekko, z bliska, a usta ledwie układały się w wypowiedziane słowa. Znów to ona była odkryta, a przesłonięta górna część twarzy paradoksalnie obnażała skrzące się w oczach pragnienie jeszcze wyraźniej. Nic poza nim nie zdradzało jednak prawdziwych uczuć, tańczyli z klasą, umiejętnie i spokojnie, niknąc w bawiącym się doskonale tłumie – ale Deirdre czuła, że ich dwoje pragnie zupełnie innej rozrywki.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Tylko wtedy, kiedy ma się pewność, że będzie imponujący - powrócił do własnych słów, był wszak koneserem, nie trzeba mu było zachwalać walorów smakowych przystawek; niekiedy gonitwa znaczyła więcej, niż koniec pościgu. - Skąd mam wiedzieć, czy nieznajoma skryta za maską rzeczywiście zna przyszłość? - zapytał prowokacyjnie, podejmując rzuconą rękawicę i grając w grę, której zasady ustalała na bieżąco; głęboko wierzył, że był w stanie pokonać ją i w ten sposób. - Przewrotnym losem kierują kaprysy, to co niemożliwe, to co możliwe, raz pierwsze się wydaje drugim, innym razem drugie pierwszym. Zastanawia mnie, skąd u ciebie tyle pewności siebie, madame - Zadarł nieznacznie brodę, swoim nawykiem, nie spoglądając na nią, a na przechodzącą opodal parę w lisich maskach. Mówiła, że jest w stanie zrobić wszystko, nie oderwał wzroku z tych figur na nią, choć serce zabiło mocniej, a grzeszna wyobraźnia pociągnęła oddech głębiej, nie odpowiedział od razu, przez chwilę smakując się w obrazach nasuniętych tym słodkim snem na jawie. Mówiła absolutnie poważnie - i taką też była jej propozycja, ale tutaj miał swoje obowiązki, którym musiał sprostać. Czy na pewno musiał? Połowa gości była już pijana, czy ktoś zauważy, jeśli zniknie stąd na krótszą lub dłuższą chwilę? - Proszę mi o tym opowiedzieć - oznajmił, utrzymując ton głosu bez drgnienia, dopiero teraz, nieśpiesznie, wracając ku niej spojrzeniem ciemnych źrenic, poszukiwał jej oczu, skrzących w dusznym półmroku noworocznego balu. Jego żona pomagała przy organizacji, zbudowana przez nią atmosfera doskonale harmonizowała się z nastrojami. Kościana maska zdradzała wyłącznie obojętność, przebłyski źrenic wskazywały na rozognione emocje, lecz zasłonięte usta, mięśnie twarze, nie pozwalały na pełne zrozumienie tych sygnałów, przysłaniając je iluzją chłodnej aury. Kute w ozdobie wargi trwały w niewzruszenie zimnym wyrazie - te prawdziwe wyginały się właśnie w wilczym uśmiechu. - Nie zwykłaś rzucać słów na wiatr, madame, a ja nie zwykłem pytać ani czekać na gotowość. Jakie to atrakcje mogą się wydać tak pilne? Bywam znudzony, widziałem już wiele, nie jest mnie łatwo zainteresować - przyznał z zastanowieniem, kierując te słowa tylko do niej, gdy zbliżeni ku sobie kierowali się na parkiet; otoczył ją opiekuńczym ramieniem, dżentelmeńskim i grzecznym gestem ogradzając od pozostałych czarodziejów w tłumie.
- Tutaj trzpiotkom nie zdradza się tajemnic, mają zbyt długie języki - odpowiedział lekko, ton jego głosu nie wybrzmiewał strofująco, zachowując pozory, które nie miały przykuć niczyjego ucha nader mocno. Tutaj słyszały nawet ściany - naturalnie, że musieli uważać. Poprowadził ją w taniec, pośród innych par, skupiając spojrzenie na odsłoniętej skórze jej twarzy. Figlarne słowa szeptane prowokującym tembrem kusiły, jej zapach żarzył się namiętnością. Chciał ją mieć bliżej. Chciał ją dotknąć, nie wykonał jednak gestu przekraczającego granicę przyzwoitości. Mamiła jak błędny ogień unoszący się nad horyzontem rzeczywistości, wzrok znów prześlizgnął się po odsłoniętej linii jej jasnego dekoltu. Czy nie zechciałby zdradzić jej tajemnicy?
- Lubię orient. Klasyczne piękno nie ma sobie równych, ale jestem zdania, że powiew świeżości w sztuce jest konieczny. Jak w dobrze doprawionym daniu, w którym przebija się nuta szafranu lub kardamonu, szczypta pikanterii drażniąca podniebienie niezapomnianym doznaniem. Gdzie moje maniery, nie zanudzam? - Nawet nie wysilił się, by spróbować zagrać zakłopotanie. Przez taniec prowadził ich pewny krok, robił to - jak większość gości - przecież od dziecka, mechanicznie wychwyconym rytmem, który nie wyróżniał go na tle pozostałych gości. - Nigdy nie szukaj prawdziwości pod tym dachem - dodał, z nutą pobłażliwości, ściszonym gestem, wspólny taniec pozwalał na pewną poufałość. - Każdy krok, każdy gest, każdy ruch, jest tutaj wyreżyserowany. Jesteś niepasującym elementem, moja słodka Orchideo i czas to zmienić. Znalazłaś się tu, by świadczyć o jego potędze. Unieś brodę wysoko, nie jesteś teraz nawet figurą w tych roszadach, a powinnaś już rozgrywać własną partię na rozłożonej przez siebie planszy. - Okręcił ją lekko, wysuwając dłoń, by pomóc jej odzyskać równowagę. - Nieistotne - wtrącił mimochodem. - Rozłożysz co innego - oznajmił, nie zapytał, w słowach znów przeznaczonych tylko dla jej uszu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
- Tylko nieskromne, pełne arogancji i naiwnej buty czarownice wychwalają swą pewność siebie słowami. Ja wolę pokazać, skąd bierze się me wysokie mniemanie o posadanych przeze mnie umiejętnościach, sir - odpowiedziała teatralnym szeptem, unosząc do ust rękawiczkę w groteskowym geście podkreślenia swej skromności oraz dobrego wychowania. Była chodzącym przykładem tych cech: wypaczonym w krzywym zwierciadle braku moralności i zahamowań. O tym wiedzieli jednak tylko oni. - Cóż za rzadka sytuacja. Lubię, gdy lord o coś prosi - skwitowała z cichym śmiechem, gdy poprosił - a raczej rozkazał, chwytali się jednak za słówka, tylko w ten sposób mogąc się naprawdę dotknąć - ją o pogłębienie opowieści. Na początku mogło wydawać się, że zignorowała te prośbę, lecz chwilowe milczenie spowodowane było taneczną bliskością. Delikatny dotyk męskiej dłoni na plecach zapierał dech w piersiach tak mocno, jakby naciskał palcami na tchawicę, a opiekuńcze otoczenie ramieniem zrzucało na nią widmo wrzącego ciężaru jego ciała, nie obok, a na sobie, w sobie, wśród miękkiej pościeli i krwawych śladów paznokci rysowanych po umięśnionych bokach. - Opowiedzieć: o czym? O tym, jak miękkość warg przechodzi w wilgoć języka, sunącego po skórze i badającego każdy cal skóry? Jak chłód alkoholu miesza się z gorącym oddechem? Jak drażni szorstki materiał, oddzielający cienką warstwą od spełnienia? Jak odpowiedni dotyk - szeptała prosto do ucha Tristana, gdy jedna z tanecznych póz nakazywała zbliżenie się do partnera w wirującym półkroku, uczynienia z dwóch ciał jedności, osi, wokół której się obkręcali, z gracją i w równym rytmie, którego nie zmyliła nawet całkowicie skupiona na opisywanych obrazach. Właściwie mogłaby się teraz i potknąć, to nie miało znaczenia, liczyła się tylko pozbawiona wyrazu kościana maska - i namiętności, które się pod nią kryły, czuła to, znała go. Pragnienia, potrzeby, wrażliwe miejsca i nieposkromioną wyobraźnię. Widział wiele, to fakt, znów uśmiechnęła się lekko, gdy odsunęli się od siebie w rytm muzyki, znów ledwie muskając swe ciała dłońmi. - Nie widział mnie lord tutaj, w takim wydaniu - odparła już swobodniej, choć dalej tonem bliskim kociemu mruczeniu, a w jej oczach zabłysła niepokojąca iskra. Ukrywali się, przemykali w półmrokach, nie pozwalali sobie na ryzyko, a ono - potrafiło zamącić w głowie i przynieść niespodziewanie mocną rozkosz, jakby adrenalina buzująca w żyłach wzmagała czułość zmysłów. - To, co teraz czujemy - nie jest według ciebie prawdą? - spytała prowokująco, za nic mając sobie jego przestrogi: nie dziś, dziś nie chciała słuchać lekcji, porzucała rolę pokornej prymuski, chciała się bawić, nawet jeśli nieskrępowana radość miała być tylko krótkotrwałą ułudą. - Już nie jestem Orchideą - weszła mu w słowo gładko, mocniej wspierając się na jego dłoni. Owinęła palce odziane w rękawiczkę wokół jego nadgarstka, czując nawet przez materiał rytmiczny galop pulsu. Wiedziała, że to ona była jego przyczyną, ona, Deirdre, nie odegrana z perfekcją rola Orchidei. - A więc nie składajmy oręża. Potrafię nim władać, lecz o tym także powinieneś przekonać się na własnej skórze, sir - podjęła z powagą, poddając się jego prowadzeniu. W tańcu i w życiu, lecz nie w prowokacyjnym zaproszeniu do spędzenia razem kilkunastu minut podczas sylwestrowego wieczoru. Tak intensywna bliskość Tristana czyniła ją nienasyconą, głodną, pewną, że jej ulegnie, że go skusi, że w pewien sposób wyrwie ten debiutancki Sabat dla siebie, dla niego - czyniąc go niezapomnianym, należącym tylko do nich, nie do przemykającej gdzieś obok w tłumie żony. - Rozłożę - potwierdziła cicho, śmiało, nie oburzając się prawie wulgarną metaforą. - A więc podejmie lord wyzwanie? Za kwadrans mogłabym zgubić się w ogrodach, lecz wierzę, że zostałabym odnaleziona... - zadarła głowę i spojrzała mu prosto w oczy, dumnie, z uśmiechem, spragnionym i zadziornym, rozedrgana w niecierpliwości. I nadziei na to, że pokusa doprowadzi do spełnienia najskrytszych marzeń, pozwalających zacząć nowy rok tak, jak na to zasłużyli.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Uczono mnie ufać tylko sobie - odpowiedział nieśpiesznie, kontrując jej słowa, dłoń nieśpiesznie odnalazła linię żeber, gdy pochwycił ją po kolejnej tanecznej figurze, subtelnym, lecz pewnym dotykiem. W tym, co ich łączyło, od dawna nie było już podobnej subtelności, nawet jeśli znajomy zapach jej skóry i drżenie ciała pod jego wpływem rozbudzały niewłaściwą tej chwili i temu miejscu intymność. Wysłuchał jej słów i zadarł nieznacznie brodę, gdy przysłoniła usta w skromnym geście - nigdy nie była skromna, ale zawsze swoje role grała do perfekcji i to właśnie dlatego jej spokojne gesty nijak się miały do wypowiadanych lubieżnych, nęcących słów; oddech zatrzymał się w nozdrzach, dreszcz przeszedł wzdłuż ciała, śladem, który wciąż pamiętał smak jej dotyku z wczoraj. Byli tak blisko i tak daleko od siebie, a ona nęciła, kusiła, by nie odejmować wzroku od materiału ciasno opinającego jej pierś, by nie przestawać myśleć o jego zdarciu. Szept Deirdre przyjemnie drażnił ucho, kiedy prowadził ją w tańcu unikając bliskości innych par, dbając o to, by choćby strzępy tej rozmowy nie mogły do nikogo dotrzeć. Spojrzenie utknęło gdzieś nad jej ramieniem, utrzymując pozorny dystans, dystans sprawiający wrażenie, jak gdyby ich rozmowa była tylko grzecznościową wymianą uprzejmości. Czy w tym miejscu, pod dachem Hampton Court, w ogóle było miejsce na prawdę?
- Nigdy nie przestaniesz być Orchideą - odparł ściszonym głosem, blisko jej ucha, nie spoglądając jednak przy tym na nią, zbyt mocno przeciągnięte spojrzenie mogło przykuć niepotrzebną uwagę. - Zakwitłaś i zwiędniesz jako ona. Przeszłość zawsze będzie kroczyć za tobą jak cień, zawsze powróci i nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć. Będzie sięgać najgłębiej, wbijając się cierniami w rozjątrzone rany, czerpiąc satysfakcję z otwierania ich raz po razie od nowa, karmiąc swoje ogrody bólem. - Potrafiła, wiedział, tym orężem władała lepiej, niż jakakolwiek inna kobieta. Kusiła, przyciągała, a złożona przez nią propozycja, choć niemoralna, wydawała się ekscytująca. Przekrzywił nieznacznie głowę, kiedy niespeszona wulgarnym hasłem podjęła grę i złożyła swoją obietnicę. Zawsze była gotowa. Zawsze była oddana. Interesująco bezpruderyjna. - Lecz ten ogród pełen jest kwiatów i nie kwitną tu tylko orchidee. Ogrody Hampton Court, choć rozkoszne, są dzisiaj tylko barwnym tłem zdarzeń - dodał po chwili, strofująco i bezdusznie, powoli szepcząc słowa. Przez jej ramię, z zastanowieniem, chłonął otoczenie, zastanawiał się, jak wielu czarodziejów ich w tym momencie widziało i ilu z nich zmierzało na spacer do ogrodów posiadłości; jeszcze jakiś czas temu by się nie zawahał, dziś był tu jako lord, nestor, śmierciożerca, żądnego z tych tytułów nie mógł narazić na śmieszność; Deirdre była zaś tylko faworytą - nic w tym dziwnego, że zamiast o polityce, myślała o zabawie. Sabaty w oczach socjety jawiły się jako najważniejsze towarzyskie wydarzenie, mogła nie do końca zdawać sobie sprawę z ich powagi, niewiele o nich przecież wiedziała. Jego krew wrzała mocniej, gdy myślał o spódnicy zadartej między krzewami tutejszych ogrodów, chciał tego, podsycała pragnienie umiejętnie, potrafiła to zrobić, dobrze znała jego, jego ciało, a wulgarne przytaknięcie bezczelnej propozycji jedynie mocniej rozbudziło jego serce. Nie odpowiedział od razu, maska rzucała cień na błysk w oku, skinięciem głowy podziękował za taniec, gdy muzyka ucichła, wysuwając przed siebie dłoń ze złożoną jej - pozostawiając jej otwartą drogę do odejścia. Wyprostował się jak struna, z brodą wciąż uniesioną w górę. Nie drgnąwszy ni pół cala dyskretnie rozejrzał się wokół siebie. Nie mógł pozwolić sobie na to tutaj, ale być może nie musiał też całkiem rezygnować z przyjemności.
- Za godzinę - zadecydował w końcu, bez pewności, czy rzeczywiście pojawi się w ogrodach; musiał pomówić z jeszcze kilkoma osobistościami, dopełnić sprawę la Manche i zorientować się w ministerialnych nastrojach - środki przeznaczane na Kent wciąż wydawały mu się niewystarczające, a teraz miał niepowtarzalną okazję pomówić o nich niezobowiązująco. Szeptane słowa miały trafić tylko do jej uszu. Nikt nie mógł powiązać przypadkowego spotkania na zewnątrz z tym tańcem. - Wyjdziesz kwadrans wcześniej - dodał, nie patrząc na nią, by zbyt długie złączenie spojrzeń nie zwróciło niczyjej uwagi.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Powoli dobiegający końca, zwalniające takty melodii zwiastowały zmierzch ich bliskości, wirowali obok siebie po raz ostatni (czy aby na pewno?), odsuwali się od siebie, tracili się nawzajem, aż finalnie dotykali się tylko dłońmi. Muzyka ucichła, szybko zastąpiona przez gwar rozmów, oklasków dla orkiestry, ponownie skrywając ich wymianę zdań w towarzyskiej kakofonii. Deirdre nie odrywała jednak wzroku od oczu Tristana, wyobrażając sobie usta układające się finalnie w krótką dyspozycję. Czekała na nią, zadziwiająco pewna swego, porzucając zdrowy rozsądek, zatopiona w niecierpliwym głodzie, wzmożonym tylko cnotliwym tańcem, jedyną akceptowalną formą bliskości, na jaką mogli sobie pozwolić. Przynajmniej publicznie, półcienie ogrodu zapewniały dyskrecje, tak samo boczne korytarze spowite jedynie blaskiem księżyca, wpadającym przez wysokie, witrażowe okna. Mogli się tam skryć, nie, mieli się tam skryć, nie jak romantyczni kochankowie szepczący miłosne wyznania i wymieniający subtelne pocałunki, a raczej jak spragnione krwi monstra, nie potrafiące w inny sposób zdusić narkotycznego głodu. - Dziękuję, sir, za ten taniec, to dla mnie zaszczyt - wypowiedziała z powagą, a zanim się odsunęła, objęła dwa jego palce swoją dłonią znacznie mniejszą, drobniejszą wobec ręki smokologa. Przesunęła po nich sugestywnie, prawie wulgarnie, w niewidoczny dla postronnych sposób, po czym ukłoniła się lekko, odrobinę nieporadnie, odsuwając dłoń. - Mam nadzieję, że finał tego wyjątkowego wieczoru okaże się dla lorda czystą przyjemnością - dorzuciła jeszcze swobodnie, nie musząc potwierdzać, że za godzinę się spotkają. Ona - była tego pewna, dopiero po odwróceniu się od mężczyzny zerknęła na przyciągający uwagę wszystkich zegar, odliczający do północy. Dla niej ta godzina nagle przestała być tak atrakcyjna; zanim nadejdzie nowy rok, miała choć na moment dać porwać się szczęściu, celebrując ostatnie miesiące tuż przy mężczyźnie, którego z każdym dniem, z każdą emocjonalną szarpaniną, z każdym wyzwaniem i każdą kroplą krwi kochała coraz mocniej.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Czarne skrzydła, czarne kwiaty - szepnął ledwie słyszalnie - czarne serca, czarne myśli. - Była jak burzowe niebo nocą, niebezpieczne, ale piękne, była uosobieniem tego, co oznaczał grzech, winnym, złym i zakazanym. Im mocniej otulał jej ten woal, tym mocniej jej pragnął, pragnieniem dawno uschniętego źródła, niepowtrzymanego. Skutecznie odrywała jego myśli przyciągając go ku sobie, w istocie bal pełen był kobiet niewyróżniających się między gośćmi niczym, pozbawionymi rozumu, wrażliwości i oświecenia, nijakich, nudnych, nawet jeśli ślicznych, pustych; Evandra nie była jedną z nich, lecz podążając za obrazem malowanym słowem kochanki myślał teraz o czerni, ciemności ogrodów i ich zakamarkach, które tak dobrze znał sprzed lat, gdy pośród twarzy tańczących na balach pięknych dam nie widział jeszcze tej najpiękniejszej. Myślał o chwili i o rozkoszy chwili, myślał o jej słowach i jej obietnicach, myślał o przyjemności, jaką dać mu potrafiła, rozsądek podrygiwał niepewnie, nikt się przecież nie spostrzeże, jeśli znikną stąd na parę chwil. Gości było przecież tak wielu.
- Nie - zgodził się z nią - nie mylisz się, madame, nudzi mnie pospolitość i brak odwagi. Nudzi mnie zwyczajność i codzienność. Nudzi mnie puste piękno, widziałem go zbyt wiele. Podziwiam to, co trudniejsze do uchwycenia, ciekawi mnie ogień - trudny do powstrzymania, nieprzewidywalny, chaotyczny, tańczący na wietrze - nawet, jeśli jest czarny - a przez to mocniej pochłonięty przez nieskończoną otchłań. Patrzył wciąż w jej oczy, gdy poczuł jej gest wokół swoich palców, coś mocniej zaiskrzyło w źrenicach, nieugaszone pragnienie. Znał te gesty, dotyk, wiedział, dokąd zmierzają jej słowa. Miał je w pamięci, nosił je w sercu. Ostatnim czasem było między nimi trudniej niż zwykle, ale to niczego nie zmieniało, nie u niego. Pragnął jej wciąż tak samo. Ukłonił się w podzięce za taniec, jak nie kłaniał się przed nią nigdy, tuż po tym jak uwolnił ją od swojego dotyku. Taniec był jedynym momentem poufałości, na którą mogli tu sobie pozwolić.
- Dałem się przekonać, że warto na niego poczekać - przyznał, ponownie odnajdując jej spojrzenie własnym. Dobrze wiedział, że nie rzucała słów na wiatr, że spełni wszystko, o czym mówiła, również to, co obiecywała tylko między wierszami; rozkosz, jaką dzielili we dwoje, przypominała tańczący żywioł. - Nawet jeśli wasze słowa wznieciły we mnie jedynie wyższe oczekiwania względem końcowych atrakcji, w tę wyjątkową noc z pewnością nie spotka nas zawód. Życzę tego i tobie, madame - Jej śladem przeniósł wzrok na zegar odmierzający chwile do północy. Za godzinę będzie już po. - Nie będę dłużej zajmował waszego czasu. Z pewnością przyjdzie nam jeszcze na siebie trafić - dodał, skinąwszy głową, nim odszedł, nie oglądając się przez ramię ni razu; zbyt długie spojrzenia, zbyt długi dotyk, zbyt długi taniec, na tych korytarzach toczyło się wiele gier równocześnie, nie zamierzał znaleźć się w promieniu wpływów cudzych figur. Nic, co mogło wzbudzić zbędne plotki, nie mogło się tutaj wydarzyć, wielobarwne maski malowały scenerię maskarady tylko dla tych, którzy nie znali tego świata: znających prawdę było między nimi wielu. Chwycił kieliszek wypełniony białym winem, podchwytując grzecznościowy toast jednego z polityków obejmujący urząd nad Komisją Handlu, mieli pomówić o sytuacji na Kanale i trudności w transakcjach z Europą.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Parkiet
W mniejszej sali balowej grała orkiestra nieco mniejsza niż w głównej. Składała się z dwudziestoosobowej grupy dość młodych, lecz utalentowanych angielskich muzyków. Wśród nich można było dostrzec takie instrumenty jak klarnety, obój, trąbki, puzon, dzwonki, talerze, bębny, fortepian, skrzypce, wiolonczelę. Wszyscy ubrani byli nienagannie i elegancko. Parkiet był spory i choć wielu czarodziejów gromadziło się w głównej sali, nie był pusty.
Orkiestra przygrywała przeróżne melodie, lecz na parkiecie tej nocy królował walc. Aby sprawdzić, który utwór jest grany specjalnie dla was, jedna osoba z pary rzuca kością k10.
Pyotr Tchaikovsky
2.Gold und Silber, Op. 79
Franz Lehár
3.Waltz No. 2
Dmitri Shostakovich
4.Voices of Spring
Johann Strauss
5.Swan Lake
Pyotr Tchaikovsky
6.Minute Waltz
Frédéric Chopin
7.Hungarian Dance No. 5
Johannes Brahms
8.Dance of the Knights
Sergei Prokofiev
9.No 30 Grand Waltz. Cinderella Op. 87
Sergei Prokofiev
10.Tempo di valse
Antonín Dvořák
Sala balowa pełna jest gości lady Nott. Wielu z nich zapełnia parkiet, ale wielu także przygląda się tańczącym parom. Niektórzy zaś podpierają samotnie ściany, czekając na zaproszenie do taca lub impuls do działania. Jeśli jedno z was posiada taniec balowy na co najmniej II poziomie, rzuca kością k6 (raz na grę w danej parze). Odczytajcie wynik poniżej, by zobaczyć co się stało.
1. Oczy nietańczących zwróciły się na was, śledząc wasze kroki w tańcu z podziwem i uznaniem.
2. W trakcie waszego tańca nastąpił odbijany. Zmieniacie partnerów — na dowolne postaci obecne na sabacie lub wykreowanych przez was gości NPC.
3. Wasz taniec zdominował taniec innych. Większość par na parkiecie dostosowała się do waszego rytmu i kierunku, dzięki czemu cała sala tańczyła walca w idealnej choreografii za waszą sprawką, tworząc przepiękne przedstawienie. Lady Nott zachwycona widowiskiem poprosiła orkiestrę, by zagrała nieco dłużej ten sam utwór.
4. To, w jaki sposób poruszaliście się w tańcu sprawiło, ż twarze innych tańczących obok was zwracały się w waszą stronę, uśmiechając z podziwem i serdecznością.
5. Wasz taniec tak zachwycił zgromadzonych na parkiecie, że na jedną chwilę wszyscy się zatrzymali i ustąpili, ustawiając się w obrębie koła, by dać wam miejsce i przestrzeń do tańca, a sobie możliwość podziwiania walca godnego podziwu.
6. W trakcie waszego tańca nastąpił odbijany. Gospodyni, Lady Nott zgrabnym, tanecznym krokiem ujęła męską dłoń, zaś czarownicę do tańca porwał sam minister magii. Skontaktuj się z Mistrzem Gry.
Rozmowę z kuzynem uważał za owocną. W jego oczach Crouch był jeszcze młody i miał wiele przed sobą, jednak mimo wszystko widział, że ten daleko zajdzie. Już teraz powodziło mu się w pracy, tylko czekać aż zacznie mu się wszystko układać na innych płaszczyznach życiowych. Nie wierzył, że taki kawaler skończy samotnie, zwłaszcza, że pochodził z takiej, a nie innej rodziny. Sam Burke otrzymał część wychowania jakie stosowanu w domu kuzyna jako, że jego matka wywodziła się właśnie z tego rodu. Podejrzewał więc, że jeśli Barty sam nie znajdzie sobie w niedalekiej przyszłości wybranki, nestor z całą pewnością z przyjemnością zrobi to za niego. Tak jak właśnie było w przypadku Xaviera. Różnica była taka, że Burke miał już życie poukładane, wiedział czego chce i informacje o zaręczynach nie wywołały u niego takiego zaskoczenia, jak mogłoby mieć to miejsce u młodszych lordów chcących jeszcze skorzystać z życia.
To właśnie z tą myślą powrócił do głównej sali gdzie znajdowała się cała śmietanka towarzyska. W tym momencie jednak nie miał ochoty zaprzątać sobie nimi głowę i jeśli ktoś chciał go zatrzymać, odmówił, obiecując, że porozmawiają później. W tym momencie musiał spełnić swoją powinność i sam przed sobą przyznał, że wcale nie robi tego z przymusu i nie będzie mu to w żaden sposób ciążyć. Chociaż początkowo wybór narzeczonej wydawał mu się nie koniecznie trafiony, tak z czasem, im bardziej było dane im się poznać, docierało do niego, że tak naprawdę nie mógł trafić lepiej. Nie wiedział czy wuj Marcus zdawał sobie z tego wszytskiego sprawę gdy porozumiewał się z nestorem Avery, ale jeśli tak, to zdecydowanie Xavier powinien mu się w jakiś sposób odwdzięczyć.
Lady Vivienne nie tylko była kobietą piękną, ale przede wszystkim inteligentną, z pasjami i swoim zdaniem. Burke cieszył się, że będą mieli o czym rozmawiać gdy przyjdzie im razem zamieszkać i będą to tematy ciekawe zarówno dla niego jak i dla niej, jako, że dzieili zainteresowanie historią i tym co zapomniane. Miał nadzieję, że nadejdzie dzień kiedy i ona poczuje się lepiej w jego towarzystwie, a ślub, a potem małżeństwo, nie będą jej tak ciążyć. Nie chciał jej niczego utrudniać, zdając sobie sprawę z tego, że młoda lady podobnie jak młodzi lordowie, chciała się rozwijać i móc dalej zajmować się swoimi pasjami, co poniekąd było jej uniemożliwiane do tej pory.
Znalazł się po kilku dłuższych chwilach. Czarowała swoją kreacją, przyciągając spojrzenia, wprowadzając w zachwyt obserwatora i z całą pewnością wywołując zazdrość u co poniektórych, starszych dam. Zachwycała swoją fryzurą, tak finezyjnie uplecioną, co również było poniekąd jej wizytówką, gdyż zdążył zauważyć, że nigdy nie miała dwa razy tak samo upiętych włosów.
- Lady Vivienne. – skłonił się przed nią jak nakazywało dobre wychowanie, po czym spojrzał w jej niebieskie tęczówki z łagodnym wyrazem twarzy, pozwalając sobie na delikatny uśmiech – Czy zaszczyci mnie Lady tańcem? – spytał wyciągając ku niej dłoń.
rzut na taniec
'k10' : 3
Będąc więc w tej sali, stanęłam w miejscu, gdzie będę dobrze widoczna dla osób wchodzących do pomieszczenia i jednocześnie sama się rozglądałam. Bo może on już tu był i mnie szukał? Może wyczułby wtedy moje spojrzenie i dzięki temu mógłby do mnie podejść szybciej? Ale nie znalazłam go wzrokiem, wśród tych wszystkich cudownie przebranych postaci ciężko było go wypatrzeć. Ale w końcu udało się. Nasze spojrzenia się zetknęły i nie mogłam już uciec wzrokiem, kiedy się do mnie zbliżał.
To było dziwne uczucie, nie wiedziałam w sumie jak to wszystko odbierać. Każda inna Lady cieszyłaby się albo wzięła na barki odpowiedzialność i powinność, którą nosiła i bez zbędnego zastanawiania się, kroczyłaby tą ścieżką ku ślubowi i następnie małżeństwu. A ja musiałam wszystko analizować, o wszystkim myśleć, nad wszystkim się zastanawiać. I przez to w mojej głowie, był tak ogromny mętlik, którego nie mogłam znieść i z którym nie mogłam sobie poradzić. Dlatego podchodziłam też do wszystkie z takim strachem, stresem, z dystansem. Nie wiedziałam jak reagować, czy się cieszyć, czy bać? Może złościć? Lord Burke wydawał się dla mnie odpowiednim kandydatem, wszyscy tak mówili, ale ja się bałam i nie potrafiłam w to uwierzyć…
Gdy pojawił się przede mną i skłonił nisko, odpowiedziałam mu uroczym dygnięciem i nie śmiałam na niego wtedy spoglądać. Chociaż gdy tylko uniosłam głowę, moją uwagę przykuł jego strój, który niezwykle mi się podobał. I tak jak patrzyłam na niego i pamiętając wygląd mojej sukni, to były to stroje, tak zupełnie od siebie inne, chociażby pod względem koloru, to jednak niezwykle podobne. Ponieważ i u niego i u mnie dominował motyw roślinny i liście.
- Lordzie Burke - przywitałam go grzecznie. - Z miłą chęcią.
Biorąc głębszy wdech, podałam mu swoją dłoń. Klamka zapadła, teraz już będziemy musieli zatańczyć. Niech wszyscy patrzą, jak tańczę ze swoim narzeczonym. Pamiętam, że gdy dwa lata temu byłam zaręczona, to nie miałam takiej okazji. To był dla mnie pierwszy raz, by na sabacie błyszczeć obok mojego Lorda. Mojego. Jak kuriozalnie to brzmiało w mojej głowie.
Pozwoliłam się zaprowadzić na parkiet, a gdy zabrzmiały pierwsze nuty, już wiedziałam, że mamy do czynienia z utworem Dmitrija Szostakowicz. Piękny walc. Ciekawa byłam, jak Lord Xavier sobie z tym poradzić, jak mnie poprowadzi.
Gdy nadszedł czas pierwszych tańców - uprzednio otrzymawszy zgodę pani matki - podziękował towarzystwu, a potem powstał z krzesła.Poprawił swój lśniący miecz, tak, by nie przeszkadzał w tanecznych ruchach, zarzucił peleryną i śmiało ruszył do miejsca, w którym znajdowała się Colette. Nie podbiegał do niej, na Merlina, taktycznie ruszył wystarczająco wcześnie, by nie musieć ścigać się z kimkolwiek innym, pragnącym zabrać akurat tę debiutantkę w pierwszy taneczny rejs; poruszał się z klasą i świadomością ciała wprawnego tancerza, szermierza i jeźdźca, a kiedy przystanął przed Lettie, skłonił się jej z całą dworską klasą. Odpowiednio uprzejmie witając towarzyszące jej osoby; ciotki, przyjaciółki, kuzynki, nieistotne, pełną uwagę zwracał tylko na nią.
- Lady Rosier - czy uczyni mi lady ten zaszczyt i podaruje mi swój pierwszy taniec? - wyciągnął ku niej dłoń, szarmancko, obdarowując ją czarującym uśmiechem. Dalsze komplementy chciał prawić jej już do ucha, gdy rozpoczną ten bal, z dala od czujnych uszu przyzwoitek i plotkar. Tak wyglądał przecież dorosły świat, pełen szeptów, rumieńców i zawrotów głowy - a on nie mógł się doczekać, aż wprowadzi w niego Colette.
| rzut na taniec
'k10' : 3
Postanowił więc stać się kimś lepszym.
Potrzebował przy tym nie tylko sprytu i własnych talentów, ale i odrobiny szczęścia. Tylko za jego sprawą znalazł się na tyle blisko matki, aby usłyszeć jak podekscytowana przechwala się przyjaciółce o tym, że jej syneczek zaraz zatańczy pierwszego walca z lady Colette Rosier. Niemal zapłonął ze złości, bo przecież doskonale wiedziała, tak jak i ojciec, który wyraził aprobatę względem jego planów, że zamierzał to uczynić Armand. Ty zdradziecki psidwaku, klął w duchu, wyłącznie tak; wiele siły woli włożył w to, aby kącik ust, czy brew nawet nie drgnęły, kiedy podążał śladem Luciusa, kierując się ku olśniewającej Colette Rosier, zanim jeszcze rozbrzmiewały pierwsze nuty muzyki - orkiestra wciąż stroiła instrumenty, dając gościom czas, by połączyli się w pary. Armand nie zamierzał za nim gonić, nie chciał robić z siebie pośmiewiska, lecz zręcznie lawirował pośród gości, by stanąć przy Colette, której pokłonił się elegancko, kilka uderzeń serca po Luciusie.
- Lady Kent, nie jestem poetą i nie ujmę w słowa panny dzisiejszego piękna, lecz muszę powiedzieć prawdę - wygląda lady olśniewająco - wyrzekł, przywoławszy na uśmiech czarujący uśmiech, zupełnie tak jakby wcale jego oka nie przysłaniała srebrna opaska. Zerknął na Luciusa, unosząc przy tym brwi w wyrazie zdziwienia. - Bracie, matka prosiła, abyś pamiętał, że obiecałeś pierwszy taniec naszej kuzynce, Eulalie, wiesz jak bardzo przeżywa... - powiedział, jakby wcale nie słyszał słów wypowiedzianych przez Luciusa, zaproszenia do pierwszego tańca. Zrobił przy tym prawdziwie zmartwioną minę. Nachylił się ku Colette i Luciusowi wypowiadając cicho ostatnie słowa - kuzynka Eulalie straciła narzeczonego już przed rokiem, lecz wciąż wylewała łzy nad jego losem. - Czeka na ciebie, bardzo na to czeka - zaznaczył poważnym tonem. Spojrzenie zawiesił zaś na Colette, czując, że serce bije mu szybciej - z niepokoju, przez niewiedzę, niepewność, czy jego brat dziś zwycięży w tym starciu. - Lady Colette, byłbym zaszczycony, gdyby zgodziła się lady zatańczyć ze mną do pierwszej melodii.
Kto nie ryzykuje, ten nie pije Toujours Pur.
Sanctimonia vincet semper
- Nie widzisz, najdroższy bracie, że lady Rosier została już poproszona do tańca? - bo tylko to mogło być wyjaśnieniem całej sytuacji: Armand założył opaskę na nieodpowiednie oko. - Nie mamy żadnej kuzynki o tym imieniu, Armandzie - przypomniał z naciskiem, ale ciszej, lekko, niemal troskliwym tonem, bez agresji czy ironii, nie chciał przecież ośmieszyć najbliższego mu krewnego. Kochał go, nawet jeśli ten zachowywał się jak tryton w czasie składania ikry - czy coś w ten deseń. Nie znał się na trytonach. Na bracie najwyraźniej też nie; sądził, że jest mądrzejszy i nie wprowadzi niepotrzebnego zamętu w takim momencie. - Lady wybaczy, mój brat przeżył ostatnio dramatyczne wydarzenia. Dzielnie im podołał, jak na wojennego bohatera przystało. Nic więc dziwnego, że mylą mu się pewne fakty, to naturalne podczas rekonwalescencji. Przeżył niesamowitą potyczkę, z której wyszedł zwycięsko mimo ciężkich ran! Jestem dumny, mogąc nazywać się jego bratem - położył na ramieniu Armanda drugą dłoń: na kilka sekund, mocno, oficjalnie okazując tym samym wsparcie i dumę z dokonań Malfoya, a nieoficjalnie...Cóż, palce wcisnęły się w materiał wystarczająco mocno, by zasygnalizowały też coś jeszcze. Nie rób wstydu, Armi. - Jeśli cokolwiek komukolwiek obiecałem, to tylko lady Cedrinie: to, że zajmę się panienką w tańcu jak najlepiej. Co też zamierzam uczynić: nie łamię danego słowa - nie musiał wyciągać kolejnych asów z rękawa, ale i tak to zrobił i znów uśmiechnął się czarująco do Lettie, puszczając brata, dalej gotów do podjęcia dłoni arystokratki. Muzyka zaczynała już grać dalej, Armand nie powinien przedłużać tej niekomfortowej dla damy sytuacji. Może jednak mu się nie podobała? Może tylko chciał zepsuć jej wieczór, wprowadzając niepotrzebny ambaras? - Widzę tu inne piękne debiutantki, Armandzie, które z radością przyjmą twój taniec: to ostatni dzwonek! - cały czas się uśmiechał, uprzejmie, uspokajająco, jak zwykle anielski w swych manierach, słowach i zachowaniu. Melodia grała mocniej i głośniej, nie mogli pozwolić sobie na dalsze czekanie, o ile nie chcą wprowadzić damy w niepotrzebny stres i smutek. - Lady Rosier, zapraszam - jestem zaszczycony - dobrze, że był wytrenowany w szpadzie i florecie, bo w innym wypadku wyciągnięta od dłuższej chwili ręka mogłaby go boleć.
Z jaką więc przyjemnością wita widok Luciusa Malfoya, jej dawnego towarzysza zabaw, o którym zdołała usłyszeć kilka przyciszonych słów podczas herbatek z młodziutkimi pannami, jego naturalny urok — a także korona — nie pozostawiały nawet cienia wątpliwości z kim ma do czynienia. A kiedy kieruje w jej stronę słowa, tak pozwala sobie opuścić swoje miejsce, wstając i racząc jasnowłosego chłopca jednym z tych słodszych uśmiechów, którymi nie jest skora obdarowywać każdego na prawo i lewo. Już, już gotowa jest podać mu swoją dłoń, kiedy nie minie nawet kilka uderzeń serca, a tuż obok pojawia się Armand Malfoy również wyciągając w jej stronę swoją rękę, także proponując jej taniec. I tysiące motyli zaczyna telepać się we wnętrzu damy, która knykcie w zakłopotaniu do nieco rozchylonych w zaskoczeniu warg wznosi. Bo to przecież dokładnie w jak jej powieściach!!!!! Kiedy dwóch lordów postanawia zawalczyć o uwagę lady i teraz ona musi tak wybrać, a serce się jej będzie krajało przez to, bo przecież nie da się zrobić, żeby każdy był zadowolony i niewinne łzy zalśnią w jej oczach, a każdy dookoła będzie się PATRZYŁ z zainteresowaniem, kto zdobędzie aprobatę, wokół natomiast wszystko będzie lśniło oraz posypią się płatki kwiatów i tak dalej, nie miała czasu nad tym rozmyślać. Przekręca więc głowę na bok, wysłuchując słów lordów, choć Armi, uprzejmy Armi czeka cierpliwie to jej pozwalając dojść do słowa, zamiast dać się pociągnąć między próżną bitkę padających zdań. I Lettie najchętniej tupnęłaby nóżką w oburzeniu, bo w jej głowie podobne sceny wyglądały o wiele inaczej, na przykład jeden z pytających lordów był odrobinę brzydszy od innego — ale tylko odrobinę, bo to żadna radość być proszoną przez brzydala do tańca — dzięki czemu podjąć decyzję było łatwiej. Ale teraz? To zbyt trudne! Nie mogą pobić się na szpady? To byłoby o wiele bardziej przejmujące i zdjęłoby z ramion lady Rosier widmo łatki okrutnicy, bo przecież taką będzie, a odmówić obu sprawiedliwie nie może, bo będzie zmuszona siedzieć przez resztę wieczoru!!!
— Och... — wyda z siebie cichy odgłos, ze skromnie spuszczoną głową, co pozwoli spojrzeć na oboje spod rzęs, a padające światło uroczo zalśni na drobnych perełkach umiejscowionych tuż pod dolnymi powiekami — Dziękuję za komplement sir Armandzie, wy również wyglądacie wspaniale — dodaje grzecznie, w swej łaskawości pozwalając, aby blade policzki delikatnie się zarumieniły. Och, to nie ze wstydu, nie miała się czym wstydzić, a zwyczajnie z przejęcia zaistniałą sytuacją! Dla postronnych jednak wyglądała na perfekcyjnie zakłopotaną panienkę, najniewinniejszą z możliwych — A twoje przywiązanie do brata sir Luciusie niezmiennie mnie wzrusza — uzupełnia, bo przecież nie będzie go ignorować, nie była idiotką — Wasze zaproszenie, obojga, niezmiernie mi schlebia jednak moja lady matka udzieliła zgody na pierwszy taniec Luciusowi, a jej słowo jest mi najważniejsze — jakby Tristan udzielił zgody Armandowi, tak byłaby w całkowitej kropce, jednak nie wahała skryć się za plecami maman w podobnych sytuacjach. Teraz swoją uwagę koncentruje na starszym z braci, patrząc na niego z niewinnością godną łąki, na którą świeżo co śnieg opadł — Ufam jednak, że wybaczycie mi śmiałość, jeśli pozwolę sobie żywić nadzieję, iż poprosicie mnie do drugiego tańca Armandzie i w swojej wspaniałomyślności zatroszczysz się o moją najlepszą przyjaciółkę lady Ursulę Fawley, której nie chcę zostawiać samotnie. To również jej debiut — prosi go miękko, jednocześnie swoją dłoń podając Luciusowi. To nie było zresztą tak, że faworyzowała któregokolwiek. To był raczej prosty rachunek, Armani był dojrzalszy oraz rozsądniejszy, zawsze poważniejszy więc mogła mu zaufać na tyle, że nie obrazi się na nią straszliwie. Z kolei Luci, jej słodki Luci odmowę mógłby wziąć głęboko do serca, boczyłby się na nią przez większość wieczoru, a nie mogła już go przekupywać czekoladowymi babeczkami ani buziakami w policzki, była już dorosła i to nie wypadało! Nieco nerwowy uśmiech zdobi śliczną twarz dziewczątka, kiedy zerka niepewnie na młodszego Malfoya, w duchu licząc, że nie powie nic złośliwego, bo będzie jej bardzo przykro. I zerknie jeszcze raz na Armiego, przez ramię jakby przepraszająco, pozwalając, aby jego brat pokierował ją na parkiet. I Lettie czuje się bardzo zawiedziona faktem, że w książkach to wypadało zawsze jakoś lepiej, milej, czy to oznaczało, że ona nie mogła być taką główną bohaterką powieści? Na pewno nie!!
| kokieteria II, kłamstwo II — jestem niewinna, nie można się na mnie obrażać
bad, bad news. one of us is gonna lose
i'm the powder, you're the fuse
just add some friction