Wydarzenia


Ekipa forum
Mniejsza sala balowa
AutorWiadomość
Mniejsza sala balowa [odnośnik]03.07.16 23:47
First topic message reminder :

Mniejsza sala balowa

Zdobiona sala znajdująca się w północnym skrzydle posiadłości jest mniejszą salą balową, w której lady Nott organizuje mniejsze uroczystości. Wysokie ściany zdobią obrazy, najczęściej przedstawiające znamienitości czarodziejskiego świata, a ornamenty opływają blichtrem typowym wystawnym balom. Kryształowe żyrandole mienią się w blasku świec, tysiącem barw oświetlając drewniany parkiet, na którym wirują tańczące pary. W kącie sali znajduje się pianino oraz krzesła przeznaczone dla ulubionych muzyków Adelaidy kwartetu smyczkowego. Dla znużonych - pod ścianami znajdują się krzesła obite szmaragdowym aksamitem, a wokół nich lewitują srebrne tace z przeróżnymi przysmakami, zakąskami, słodkościami oraz wyśmienitej jakości alkoholami. Olbrzymie dwuskrzydłe okna dają wspaniały widok na oświetlony, nie tak odległy Londyn i wpuszczają do parnego wnętrza chłodne, orzeźwiające powietrze.


Zimowy Bal

Parkiet


W mniejszej sali balowej grała orkiestra nieco mniejsza niż w głównej. Składała się z dwudziestoosobowej grupy dość młodych, lecz utalentowanych angielskich muzyków. Wśród nich można było dostrzec takie instrumenty jak klarnety, obój, trąbki, puzon, dzwonki, talerze, bębny, fortepian, skrzypce, wiolonczelę. Wszyscy ubrani byli nienagannie i elegancko. Parkiet był spory i choć wielu czarodziejów gromadziło się w głównej sali, nie był pusty.


Utwory
Orkiestra przygrywała przeróżne melodie, lecz na parkiecie tej nocy królował walc. Aby sprawdzić, który utwór jest grany specjalnie dla was, jedna osoba z pary rzuca kością k10.

1.The Sleeping Beauty Walz
Pyotr Tchaikovsky

2.Gold und Silber, Op. 79
Franz Lehár

3.Waltz No. 2
Dmitri Shostakovich

4.Voices of Spring
Johann Strauss

5.Swan Lake
Pyotr Tchaikovsky

6.Minute Waltz
Frédéric Chopin

7.Hungarian Dance No. 5
Johannes Brahms

8.Dance of the Knights
Sergei Prokofiev

9.No 30 Grand Waltz. Cinderella Op. 87
Sergei Prokofiev

10.Tempo di valse
Antonín Dvořák

Widownia
Sala balowa pełna jest gości lady Nott. Wielu z nich zapełnia parkiet, ale wielu także przygląda się tańczącym parom. Niektórzy zaś podpierają samotnie ściany, czekając na zaproszenie do taca lub impuls do działania. Jeśli jedno z was posiada taniec balowy na co najmniej II poziomie, rzuca kością k6 (raz na grę w danej parze). Odczytajcie wynik poniżej, by zobaczyć co się stało.

1. Oczy nietańczących zwróciły się na was, śledząc wasze kroki w tańcu z podziwem i uznaniem.

2. W trakcie waszego tańca nastąpił odbijany. Zmieniacie partnerów — na dowolne postaci obecne na sabacie lub wykreowanych przez was gości NPC.

3. Wasz taniec zdominował taniec innych. Większość par na parkiecie dostosowała się do waszego rytmu i kierunku, dzięki czemu cała sala tańczyła walca w idealnej choreografii za waszą sprawką, tworząc przepiękne przedstawienie. Lady Nott zachwycona widowiskiem poprosiła orkiestrę, by zagrała nieco dłużej ten sam utwór.

4. To, w jaki sposób poruszaliście się w tańcu sprawiło, ż twarze innych tańczących obok was zwracały się w waszą stronę, uśmiechając z podziwem i serdecznością.  

5. Wasz taniec tak zachwycił zgromadzonych na parkiecie, że na jedną chwilę wszyscy się zatrzymali i ustąpili, ustawiając się w obrębie koła, by dać wam miejsce i przestrzeń do tańca, a sobie możliwość podziwiania walca godnego podziwu.

6. W trakcie waszego tańca nastąpił odbijany. Gospodyni, Lady Nott zgrabnym, tanecznym krokiem ujęła męską dłoń, zaś czarownicę do tańca porwał sam minister magii. Skontaktuj się z Mistrzem Gry.



[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:21, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mniejsza sala balowa - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]06.01.25 0:16
Kolację zażegnała gorzkawym łykiem wina, zaś ujrzana tam sylwetka tkwiła w myślach, odrywając ją od otaczającej rzeczywistości. Gula tkwiła w gardle, blond loki falowały delikatnie na półwilej twarzy, kryjąc więcej niż misterny kok, który uwydocznić miał łabędzią szyję.
Minął już czas pierwszych tańców, a słodkie poczucie spełnienia pozostawało w bolesnych stopach, utkwionych w pantofelkach na obcasie. Niemalże obdzierało ją na żywca ze skóry stóp, które paliły żywym ogniem — umysł niezmiennie pozostawał zafascynowany, a chochliki złośliwości tliły się w trzewiach, karmić złudną naturę wili zachciankami, jakich nie była w stanie spełnić. Czy powinna, czy ktokolwiek po tylu godzinach spogląda?
Cel trafił prosto w szmaragdowe spojrzenie, nonszalancko oparty, ledwie obojętny wobec wszelkich ekscesów wokół, choć spoglądający na salę z dozą powątpienia. Zawsze, niezmiennie od lat, chłodno analizujący. Przyglądała mu się dłużej, upijając kolejny łyk alkoholu, podczas gdy mąż zaginął pośród tłumu zgromadzonych gości. W istocie, poza faktem złośliwej przyjemności, pozostawała w niej także nieodparta chęć prowokacji, która nie była uzasadniona jakimkolwiek błędem męża, co jakoby błędem jej samej. Oczekiwała wygórowanych zachowań, wręcz irracjonalny, jakby w toksycznym postrzeganiu oddania, zazdrość miała być fundamentem odczuwanych emocji wobec drugiej osoby. Jakże, w okrutności płynącej weń krwi, miał więc zazdrościć i pragnąć, a ku temu, upatrzyła sobie środek półśredni.
Oczekiwała od niego nie tyle miłości, co poświęcenia graniczącego z uległością, jakby każdy gest, każde spojrzenie miało być zapisem w oddaniu. Była mu zarazem muzą i tyranką, a jej piękno — choć niewątpliwe — niosło w sobie ciernie, jakie zasmakować miało teraz, w jej mniemaniu, dwóch mężczyzn.
Pragnęła, by zazdrość stała się jego paliwem, by płonął w ogniu, który sama rozniecała półuśmiechem, półsłowem, półprawdą.
Okrutne to były poczynania, ale w młodym umyśle — choć mężatki — rozbudzało się także to, co wiele lat skrywała w cieniu murów Corbenic. W absurdzie potrzeby spełnienia tej jednej, wprost irracjonalnej zachcianki, skierowała więc swoje kroki, dłonią sięgając do futra, które subtelnie zsunęła z ramion, niby to próbując je poprawić. Oczy gapiów, wszakże, wyłapałyby tak charakterystyczny ruch. Na moment spuściła spojrzenie, wyzbywając się z oczy ciepła i rozbawienia towarzyszącego jej tego dnia. Nie myślała w pełni racjonalnie, suma kalkulacji wieloletniej znajomości i czegoś, co tkwiło w niej, choć pragnęła tego w mężu, dawała banalny nawet dla podlotka rachunek. Oręże wisiało u talii, kusiło nienaruszonym wykopaliskami kruszcem.
Och, lordzie Avery — zaczęła, a chłodne spojrzenie utkwiło najpierw na tyle jego głowy, chwilę potem na ramieniu. Dłoń, niemalże delikatnym puchem opuszek palców, spoczęła na materiale męskiego odzienia, pozwalając na rozbudzenie dreszczy skrytych w dole kręgosłupa, nim odsunęła lodowatą, kościstą dłoń.
Wiem, jak bardzo chciałbyś ze mną zatańczyć — wypowiedziała, przesuwając się przed mężczyznę, zniżając głos do lekko gardłowego, pociągłego półszeptu. Spojrzenie spoczęło w celowości tego zabiegu na ustach, chwilę potem przesuwając się na oczy przyjaciela z dawnych lat — a ja bardzo chciałabym spełnić twoje życzenia. — Drobny błysk żywej zieleni tęczówek rozbrzmiewał głośniej niż wszelkie słowa, a wyprostowana broda skupiała uwagę na odzieniu kobiecości, które przyćmiewało najwybitniejsze kreacje. W każdej jej obietnicy brzmiała nuta niedopowiedzenia, w każdym geście kryło się wyzwanie. Chciała, by widział w niej jednocześnie świętość i zgubę; by tęsknił do niej, choć była tuż obok, i gubił się w niej, choć wyciągała rękę. Miał niczym bohater romantyczny, łamać się pod ciężarem tej gry, szukając w niej prawdy, która istniała tylko w jego wyobraźni i jej parszywych łapskach. Bo czyż nie jest to esencją obsesji? Pragnienie niemożliwego, budowanie pałaców z cieni i kłamstw, gdzie fundamentem staje się nie rzeczywistość, lecz wyobrażenie, które teraz przed sobą miał? Czyż nie w kłamstwie trwali tyle lat, uprzejmości wymieniając ledwie skinieniem głowy.
Węgry przypomniały o sobie, zatrzepotanie rzęs pogłębiło spojrzenie w męskie oczy. Mój piękny, wybacz mi to wykorzystanie. Szept był silniejszy niż głos rozsądku, trafiając ciepłym oddechem w woń mieszaniny męskich i kobiecych perfum. Był bowiem marą dawnych lat, zgubą zamierzchłej, bolesnej przeszłości. Był tym, co utraciła i tym, co pragnęła na powrót zyskać. Widmem władzy, pragnieniem potęgi, jaką współdzielili w dawnych, dziecięcych marzeniach, których jej odmawiano.
—  Podaruj mi go.

| urok wili 91 + 36 (tu) i taniec


ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Imogen Yaxley
Zawód : dama, bywalczyni salonów, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Mniejsza sala balowa - Page 11 9b9460febe0feea080b5193ea4ea6c2b
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]06.01.25 11:57
Tylko przymus trzymał go wciąż w posiadłości, która kojarzyła mu się jedynie z kłamliwym dostojeństwem i zabawą. Maskarada w jego mniemaniu przechodziła wzloty i upadki, jednak żaden z nich nie przygotował go na nagłą obecność osoby, niegdyś dość często widywanej i znanej. Obserwowanie z boku sali parkietu, na którym sam niedawno tańczył, nie było zbyt osobliwym zajęciem. Dozując napój w takim stopniu, aby panować zarówno nad swoimi słowami, jak i zdolnościami obserwacyjnymi, czujnie stróżował porządku, w rzeczywistości licząc rozleniwiony czas, który nie chciał wybić godziny jego wyjścia. Zblazowany, choć odległy, patrzył z pary na parę, analizując, jak bardzo traci cenny czas, który mógłby spożytkować w o wiele sensowniejszy sposób. Myśli te przerwał znajomy damski głos, którego powabność nigdy nie trafiała w jego gusta, do dziś?
Zanim zdążył dobrze przyjrzeć się lady Yaxley, poczuł dłoń na przywdzianym tego wieczoru materiale. Momentalnie poczuł oburzenie związane z nagłą fizycznością, która zdecydowanie nie uchodziła — nie dość, że w tak licznym towarzystwie, to jeszcze ze strony zamężnej damy wobec kawalera! Wychowanie, nawet takich nieokrzesańców jak ród Travers, z pewnością było trudne, ale uczyło odpowiednich manier i powściągliwości, której ewidentnie brakowało byłej znajomej z lat szkolnych. Widocznie w latach rozłąki spełniła swoje wielkie marzenia wyzwolonej lady, niegodne dobrze ułożonej damy. W tym jakże niefrasobliwym momencie ewidentnie zapomniała się i gdy był już gotów przemówić, a ona w pełni zasłoniła mu widok sali, po prostu zaniemówił.
Z początku jakby chował urazę, jednak im bardziej jego wzrok wędrował po postaci, starając się ją zganić, tym łagodniał. Właśnie takich kobiet unikał najbardziej, a jednak wciąż stał urzeczony lady Yaxley, jak w obrazku, i choć był świadom jej pochodzenia, to nic na tym świecie nie wydawało się bardziej logiczne niż spełnienie własnego życzenia – tańca z nią. Przecież chciał, w tym momencie nawet bardzo, a perspektywa wyciągniętej dłoni przez damę nie stanowiła dla niego przeszkody, choć rozsądny umysł upominał się, że to nie ona powinna ciągnąć go na parkiet.
Ykmh – niemal niekontrolowany ruch krtani wydobył z niego znienawidzone „yyyy”, używane w jego mniemaniu przez kretynów, jednak w porę przemienił to w odchrząknięcie. – Zatańczmy. – stwierdził krótko, myśląc, jak bardzo wychodzą na parkiet na jego warunkach, ani przez chwilę nie myśląc o tym, że dama sobie nim pogrywa. Ten kuszący ton i wyzwanie, jakie lubiła rzucać od czasów szkolnych, nie mogły być przypadkiem, a on bez zastanowienia podjął tę grę, myśląc, że przewodzi, że wcale nie będzie myśleć o dziwnym wrażeniu, jak bardzo był stęskniony jej obecnością. Niesiony poczuciem obowiązku względem damy, zgrabnie owinął jej rękę swoją w srebrnej rękawiczce, aby poprowadzić ich na parkiet. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogła zabawiać się jego kosztem, bo jak mógł się na nią złościć, kiedy niczym księżniczka wybrała go w tym momencie wieczoru? Wierzył, że zdoła utrzymać jej uwagę na zawsze, i być może dlatego tak spieszno mu było wejść na parkiet, gdzie nuty zdawały się zgrywać z szargającymi w środku emocjami Wilhelma. Nigdy nie czuł tak wiele na raz, jednak chłonięcie obecności lady Imogen było ważniejsze niż tradycyjne, chłodne kalkulacje, które nijak składały się z żywiołowym tempem rozpoczynającym Węgierski Taniec. Wystarczył jeden ukłon i nawet nie wiedział, kiedy dał porwać się do niepohamowanej muzyki pulsującej w rytm jego rozruszanego serca. Tańczyli.
Lady wygląda dziś zjawiskowo. – powiedział z nutą admiracji w głosie, choć powściągliwa natura nie pozwalała na pełne odkrywanie się przed nią, niezależnie od tego, jak bardzo pragnął to wyrazić. – Prawdziwą niefortunnością jest to, że nasze drogi rozeszły się na tak długo, lady. – rzekł między kolejnymi obrotami, w pełnej napięć i kontrastów melodii. Pomimo niemal od początku szaleńczego tempa wiedział, że jej nie opuści, nawet gdyby razem mieli wylądować na podłodze, wytrąceni z rytmu, a tym bardziej znów pokłócić się z powodu poglądów. Tchnięty jakimś poczuciem obowiązku w podtrzymaniu rozmowy jak nigdy zaczął paplać: – Z pewnością lady wyśmienicie skorzystała z tego czasu. Sam również miałem okazję zaznajomić się ze sztuką kadzideł, która, pomimo pozorów, jest bardzo relaksująca. – rozmarzył się, kompletnie nie mając pojęcia, dlaczego mówi tak dużo, a tym bardziej chwali się przed zamężną damą! Batalia toczona w głowie Wilhelma była niczym w porównaniu do silnie utrzymywanej ramy oraz ciemno czekoladowych oczu, które po raz pierwszy tliły się czymś więcej niż zblazowaniem, a jakby tęsknotą. Nie chciał jej wypuszczać, a tym bardziej opuszczać, dlatego w pełni skupił się na tej chwili, jakby po intensywnym tańcu nie było już niczego. Wyuczone kroki nie myliły się, choć z pewnością brakowało mu finezji, którą jednak nadrabiał pełnym zaangażowaniem, widocznym nawet na jego twarzy, pełnej łagodnego skupienia.

| Fail odporności magicznej
Wilhelm Avery
Wilhelm Avery
Zawód : Asystent zarządcy rodowej hodowli trolli w Ironbridge
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Fate is not a mere inheritance; it is the road we walk, built from the choices we embrace.
OPCM : 9 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12697-wilhelm-avery https://www.morsmordre.net/t12702-wilhelmina#390406 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f230-shropshire-ludlow-castle https://www.morsmordre.net/t12703-skrytka-bankowa-nr-2704#390408 https://www.morsmordre.net/t12704-wilhelm-avery#390412
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]06.01.25 18:50
Zabrakło mu czasu. Znowu. Po raz kolejny okazał się zbyt powolny, opieszały, nie dość szybki, aby odpowiednio zareagować, wysunąć się na prowadzenie. W pierwszych dniach grudnia stracił oko, ostatniego zaś - możliwość, aby lady Rosier zaszczyciła go pierwszym tańcem w momencie swego debiutu i zarazem zapisała ich walca w swojej (i całej socjety) pamięci. Mógł winić samego siebie, jeśli nie Lucius, to najpewniej inny lord skorzystałby ze sposobności, zapewne nie jeden tylko czyhał na okazję, by poprosić do tańca siostrę lorda nestora rodu Rosier. Tak się czuł, pluł sobie w brodę, wściekał na siebie samego w duchu, że pozwolił się młodszemu bratu ograć w podobnie bezczelny sposób. Powinien był się tego spodziewać po tym małym gnojku, który najwyraźniej istniał po to, aby krzyżować mu plany i zadawać ból.
Mnie może brakuje, tobie ucha, cisnęło się Armandowi na usta w odpowiedzi, ugryzł się jednak w język. Lucius doskonale zdawał sobie sprawę z zamiarów starszego brata na ten wieczór i był pewien, że po części uczynił to z czystej złośliwości i zazdrości. Świadomość ich przyjaźni z lat dzieciństwa uciekła gdzieś w jego jaźni i zaczynała mieć inne znaczenie, podjudzając zazdrość, jaka zaczęła się jątrzyć głęboko w piersi.
Doskonale udał zaskoczenie, unosząc wysoko brwi i obracając twarz ku Luciusowi, jakby zdziwiony, że brat mógł kuzynki Eulalie nie pamiętać. Wymyślone na prędce kłamstwo nie było doskonałe, lecz mieli liczne kuzynki, a Lucius krótką, słabą pamięć. Działał szybko i pochopnie, niczym tonący chwytając się brzytwy, nie chcąc pozwolić, aby podobna okazja jak pierwszy taniec wymknęła mu się z rąk - a może została wyszarpana przez nieznośnego młodszego brata. Nie spodziewał się po nim podobnego sprytu, nie połączył, że Lucius wykorzysta szansę jaką podarowała mu lady Nott, wybierając mu miejsce przy stoliku, gdzie miała usiąść lady Cedrina Rosier.
Twarz Armanda zastygła w kamiennym wyrazie, gdy Lucius przywołał porażkę sprzed zaledwie kilku tygodni. Ani na chwilę nie pozwalał bratu o tym zapomnieć o tym, co się stało, jakby przepaska na oku i cudze spojrzenia nie wystarczyły. Skoro tak - zamierzał odwrócić sytuację na swoją korzyść, grając kartą rannego bohatera.
- Rzeczywiście było to bardzo trudne, Luciusie, ja jednak jestem gotów, aby dźwigać na barkach ciężar walki o nasz kraj i przyszłość czarodziejów, w przeciwieństwie do niektórych - do ciebie, Luciusie, odrzekł jedynie, podkreślając własną wyższość i chwytając się ostatniej nadziei, że wspomnienie ogromnego cierpienia, jakiego doznał, zmiękczy serce młodej damy i zdeterminuje jej wybór. Czuł jednak w kościach nadchodzącą porażkę, nie był pierwszy i nie zyskał błogosławieństwa jej matki, ani brata - i nie mógł winić Colette za decyzję jaką podjęła. Nie mówił nic więcej, nie chcąc, aby czuła, że nie pozwalają jej dać do słowa; nie zamierzał przecież odstawiać sceny u brzegu parkietu, lada chwila, a spojrzenia gości skupią się na nich.
- Rozumiem, milady, nie śmiałbym dyskutować ze słowem panny matki - odparł pokornie, podkreślając zarazem, że wybór Colette determinowała zgoda Cedriny - a nie urok Luciusa. Do damy uśmiechnął się czarująco, wyrozumiale. - Będę zaszczycony, lady Rosier, jeśli uraczysz mnie drugim tańcem - mam nadzieję, że nie tylko drugim, noc jest długa.
Musiał przyjąć porażkę z godnością lorda Wiltshire. Skłonił się więc Colette, a Luciusa obdarzył krótkim, morderczym spojrzeniem godnym bazyliszka - z nim zamierzał rozmówić się później. Nie odpuści mu tego. Nie zapomni. Lucius miał jeszcze gorzko pożałować tego, że w ogóle się urodził.
Pragnął odejść i gorycz porażki zabić cierpkim winem, może dymnym whisky, lecz nie chciał potęgować plotek, a nie wypadało odmawiać damie. Wziął głęboki oddech, spojrzeniem odnalazł lady Fawley i skierował się ku niej, zanim jeszcze znów miał zostać przez kogoś ubiegnięty - prezentowała się przecież niezwykle pięknie, ciesząc oko każdego gościa. Pozostawało mu jedynie udawać, że nieudane zaproszenie lady Rosier nie miało miejsca i wierzyć, że uszło to uwadze Ursuli. Stanąwszy przed nią skłonił się z szacunkiem, wyciągając ku niej dłoń.
- Lady Fawley, wygląda panna tego wieczoru tak pięknie, że lady blask mógł przyćmić nawet księżyc i gwiazdy, dostrzegam to nawet jednym okiem - a może szczególnie nim. Będę zaszczycony, jeśli podaruje mi lady pierwszy taniec. Czy mógłbym lady do niego zaprosić? - wyrzekł uprzejmie, nonszalancko, nawiązując do jej przebrania i spoglądając w oczy Ursuli z uśmiechem, w drobny żart obracając swoją ułomność, zanim ktoś wykorzysta ją przeciwko niemu.







Sanctimonia vincet semper



Armand Malfoy
Armand Malfoy
Zawód : przyszły polityk
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler

I read the rules before I break them

OPCM : 5
UROKI : 10 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +2
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12646-armand-malfoy#388845 https://www.morsmordre.net/t12651-hermes#389160 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12652-skrytka-nr-2695#389176 https://www.morsmordre.net/t12654-armand-malfoy#389180
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]07.01.25 14:45
Niby był pewien, jaka będzie odpowiedź lady Colette - miał ją przecież za damę niezwykle bystrą, dorównującą mu niebywałym intelektem, musiała więc postąpić rozsądnie, idąc za głosem uczuć! - ale jednak wewnętrznie odetchnął z ulgą, gdy lady Rosier w końcu podała mu swą drobną dłoń. Doskonale. W innym wypadku złamałaby mu serce: w jego snach zasługiwała na wszelkie wyrazy szacunku i oddania, jako arystokratka idealna w każdym calu, więc gdyby w rzeczywistości okazała się niewychowaną i wręcz niewdzięczną dziewuchą, cierpiałby okrutnie. Na szczęście salonowy debiut nie zmienił Lettie ani odrobinę, dalej była tak czarująca, jak dziesięciolatka, i tak perfekcyjnie znająca zasady savoir-vivru, jak w momencie, w którym uczyła go ukłonów przed ulubionym kucykiem o srebrzystej maści, wmawiając mu, że to jednorożec.
Miał do niej słabość, nic nie mógł na to poradzić, a odkąd dowiedział się, niekoniecznie zgodnie z prawdą, że Armand zaprosił niewiastę Rosierów na ślub tego podrzędnego pożal-się-Merlinie Namiestnika z tą wydziedziczoną cizią o przeklętym łonie - to nie było miejsce dla damy! Armandowi cały ten rycerski tylko z nazwy świat zupełnie poplątał w głowie - to nawet nie chciał nic poradzić na to, że jego serce biło szybciej na widok pięknego uśmiechu Colette, rozjaśniającego nieco zarumienioną twarz. Oczywiście w podobnym stylu zachwycał się większością szlachcianek, ale ta konkretna była przecież wyjątkowa. Nieco podpadła mu naciąganym wyjaśnieniem swego prawdziwego pragnienia tańca akurat z nim, wolałby, by przyznała wprost, że woli oddać właśnie jemu salonowe dziewictwo, bo jest przystojniejszy, mądrzejszy, lepiej tańczy, a także ma dwie całkowicie sprawne gałki oczne, lecz złożył wytłumaczenie Lettie na karb doskonałego wychowania. Tak, tylko o to chodziło, poziom zadowolenia z życia - zwłaszcza na widok twarzy Armanda, pozornie obojętnej, ale dla brata aż nadwyraz łatwej do rozczytania - wzrósł niemal po nieboskłon, błękitne oczy Luciusa zalśniły jeszcze piękniej niż zwykle, a uśmiech rozpromieniłby nawet mroki zesłane przez cieniste anomalie. Wygrał. I żaden bełkot o swoich bohaterskich wyczynach, serwowany przez pokonanego brata, nie był w stanie mu tego triumfu odebrać.
- Doskonale. Miłego tańca, bracie. Lady - jestem najszczęśliwym czarodziejem w całym Hampton Court, mogąc towarzyszyć lady podczas debiutanckiego tańca - podsumował radosnym tonem, kłaniając się raz jeszcze przez Rosierówną, po czym łagodnie ujął jej dłoń. Ciepłą, drobniutką i całą jego. Później zaś poprowadził Lettie prosto na środek parkietu, pewnym, spokojnym krokiem, dbając o to, by nie potrącił ją albo nawet nie dotknął niż inny, w międzyczasie zaś zerknął przez ramię, posyłając bratu najszerszy w tym roku uśmiech. Tylko odrobinkę zwycięski. Na pełne napawanie się sukcesem przyjdzie jeszcze pora, teraz skupił się wyłącznie na Colette, kłaniając jej zgodnie z dobrymi manierami po raz trzeci w ciągu pięciu minut: nim objął ją w pasie i pochwycił dłoń, od pierwszego kroku wprowadzając ją idealnie w rytm granego walca. - Wyglądasz nieziemsko, lady Colette. Nie sposób oderwać od ciebie wzroku - a o twoim wspaniałym debiucie będzie mówić się jeszcze bardzo długo - mówił cicho, z pasją, teraz mogąc już zwrócić się do wieloletniej przyjaciółki po imieniu, prowadząc ją w tańcu pewnie, z wrodzonym talentem i pielęgnowanym setkami balów doświadczeniem. Arystokratka dotrzymywała mu kroku z równą elegancją, lecz nie spodziewał się po tej gwieździe niczego innego. - I podziwiam zdolności dyplomatyczne oraz twe dobre serce. Umiejętnie podeszłaś do Armanda - kontynuował sprawne komplementy, bo choć w głębi ducha wolałby, by panna rzuciła mu się na szyję, obrzucając brata spojrzeniem dedykowanym zazwyczaj obleśnej ropusze, to tak naprawdę nie chciałby takiego końca. Armi na to nie zasłużył. Nawet jeśli nie miał oka, głowa pękała mu od pozjadania wszystkich rozumów, a pomiędzy pośladkami miał kij od miotły, i to nie tej smukłej, z najnowszej kolekcji. Był krwią z jego krwi i jeśli ktokolwiek mógł kpić z tego postawnego cyklopa, to tylko on sam. - Jak się czujesz na początku tego wspaniałego wieczoru, Lettie? Podekscytowana? Denerwowałaś się w ogóle, choć odrobinkę? Pewnie nie, w końcu według mnie byłaś gotowa, by wejść na salony już w wieku piętnastu lat! - rozmawiali szeptem, poufałym, znali się przecież od lat. I doskonale rozumieli, nie tylko na parkiecie, stanowiąc bez wątpienia jedną z najpiękniejszych par. Przynajmniej w jego skromnym mniemaniu.


You got that medicine I need; fame, liquor, love, give it to me slowly; I don't really wanna know
WHAT'S GOOD FOR ME
Lucius Malfoy
Lucius Malfoy
Zawód : bratanek Ministra Magii
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
s t a r b o y
OPCM : 5 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12632-lucius-caspian-malfoy#388244 https://www.morsmordre.net/t12642-ksiaze#388723 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f383-wiltshire-wilton-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t12643-lucius-caspian-malfoy#388724
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]07.01.25 18:12
Dla Vivienne

Taniec sam w sobie nie był jego ulubiona aktywnością fizyczną. Zdecydowanie lepiej czuł się ze szpadą w dłoni, kiedy trenował szermierkę oczyszczał umysł i wyładowywał się na swój sposób. Przy tańcu za bardzo musiał uważać pod nogi, zwłaszcza w przeszłości, kiedy nie miał tego opanowanego w takim stopniu jak teraz. W domu wszyscy wiedzieli, że zasługi w tym, że teraz tańczył przyzwoicie były całkowicie przypisywane Charlotte. To zmarła żona ćwiczyła z nim taniec w zamkowej sali balowej wiele razy, poprawiając jego błędy i ucząc nowych kroków. To jej zawdzięczał to, że w tym momencie był pewny swoich umiejętności i mógł bez obaw wyjść na parkiet.
Nie wybaczyłby sobie gdyby podeptał Lady Vivienne podczas ich pierwszego tańca na sabacie. Narobienie jej wstydu było ostatnim o czym by pomyślał, zwłaszcza, że w tym momencie każdy jego błąd mógł być również postrzegany jako jej, a tego nie chciał. Tak jak jej powiedział przy okazji ich pierwszego spotkania, jej reputacja była dla niego ważna.
Ujął delikatnie jej dłoń, po czym nią u boku wyszedł na parkiet. Chociaż na co dzień słuchał muzyki klasycznej, gdyby ktoś go zapytał jaki jest jego ulubiony kompozytor nie potrafiłby odpowiedzieć na pytanie. Nigdy nie przywiązywał za dużej uwagi do nazwisk, jeśli podobała mu się melodia to jej po prostu słuchał. W tym momencie również nie był mu znany sam kompozytor, ale melodia jak najbardziej. Słuchał jej wielokrotnie i nie raz do niej już tańczył, znał więc do niej kroki.
Po chwili ułożył dłoń powyżej jej talii stając naprzeciw niej, a moment później już spokojnie zaczął ją prowadzić w tańcu.
- Wygląda Lady olśniewająco. Mniemam, że reprezentuje Lady w pełnej krasie? - odparł uśmiechając się do niej łagodnie, jednocześnie unosząc brew ku górze.
Odcień zieleni jaki miała na sobie był jednym z jego ulubionych kolorów, a dodatki w złocie idealnie pasowały do całego stroju. Nie umknęło mu również, że oboje postawili tego wieczoru na moty liści, co niektórzy mogliby uznać za wcześniej umówiony plan jako, że byli narzeczeństwem. Nic z tych rzeczy, ale jednak Xavier uznał to za miły zbieg okoliczności. Czyżby mieli takie same podejście? Czyżby ich myśli pod tym względem pokierowały się tym samym torem? Była to ciekawa perspektywa, dająca mu do myślenia i jednocześnie w jakiś sposób utwierdzająca w przekonaniu, że nie mógł sobie w tym momencie wymarzyć lepszej kandydatki na żonę.


I know what you are doing in the dark

I know what your greatest desires are.
Xavier Burke
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +5
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +5
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t9606-xavier-burke-w-budowie https://www.morsmordre.net/t9631-korespondencja-lorda-burke#292826 https://www.morsmordre.net/t12674-xavier-burke#389624 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t10032-skrytka-bankowa-nr-1569#302913 https://www.morsmordre.net/t9630-xavier-burke#388926
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]08.01.25 20:43
Czy była to odwaga czy głupota? Każdy krok przybliżał go do odpowiedzi. Balansował na cienkiej granicy między tym co racjonalne, a co było podpowiedzią znudzonego umysłu.
Była w tym prowokacja, może nawet profanacja. Dewastujące nieodpowiednie słowa na tak uroczyste wydarzenie, krzywda na spokojności starszych serc. Urągające świętości, w którą nie wierzył już nikt. Nim jednak kierowała determinacja, najtwardsza z prawych cech człowieka. Nie wątpił w swoją decyzję, gdy sprężysty chód przybliżał go do ich własnej Giocondy. Nie zachwiał się, gdy ukłon wyakcentował jego ciałem. Było to przecież takie niewinne, tak błahe, że wręcz niepokojące, że kwestionowane.
Madame Mericourt, czy sprawy mi Pani zaszczyt, podarowując mi ten taniec? – aksamit odział jego głos, opanowując każdą głoskę opuszczającą jego usta. Niezmącony i spokojny, tak niepoprawnie pewny swoich ruchów. Czy była to młodość, która nim kierowała i objawiająca się tą fascynacją zabawy? Może gra, którą wyniósł z domu, ulepszył wśród ślizgonów i zawsze będzie mu towarzysz. Spektakl dwóch aktorów, którzy już dawno mieli zdefiniowane rolę. Ona, obcy łupieżca. On, perfidny klasista. Przypadły im dwie role złoczyńców, któż spodziewałby się takiego finału. Gdy chwyta jej dłoń jest ona ludzka, drobna i pozbawiona pazurów.
Taniec był wojną.
Nieśmiertelną, rzadko bolesną i stratną. Były to jednak dwa ciała, które jeśli nie współpracowały, to chaotycznie niszczyły całe widowisko. Wymagał dyscypliny, lat szkolenia wprawiających w posłuszeństwo mięśnie. Rygoru, by nie dać się ponieść fantazji, gdyż był to walc, a on wymaga jasno określonych figur. Nie był wystarczająco dobrym tancerzem, by potrafić przerobić chaosu w swoje zwycięstwo – została mu dyscyplina.
Nie mieliśmy okazji porozmawiać – ostatnio, wcale, na sabacie? O pogodzie, o uroczystości, o Londynie czy innych przywłaszczeniach? Mieli sobie wiele do powiedzenia, zarazem wszystko było już podsumowane przez innych. Cóż można powiedzieć więcej? O triumfach i porażkach nie wypada mówić w jednym zdaniu, odbiera się im odpowiednią dozę dramatyzmu. Pierwszy obrót w prawo, mogli dzięki temu zobaczyć całą sale, która przyglądała się ich ruchom. Śledzili, dyskutowali i zapewne tworzyli w swych małych główkach te pokraczne ideę, które utrudniały proste równania.
Jesteśmy sąsiadami, a tak mało o sobie wiemy – czy potrzebna była im ta wiedza w tej jakże skomplikowanej, nieosobistej relacji? Wystarczyło spojrzeć na tytuły, doinformować się o przeszłości i już tragedia grecka pisała się sama. Ona jednak o swoją rolę walczyła, on zdobył swoją przez porażkę lub niesprawiedliwość – ostateczna opinia zależała od tego kto był pytany. Teraz jednak spotykali prowadzeni jego dłonią w chasse, zaskakująco zgodni w swych ruchach.
Taniej był pokojem.
Niektórzy uznawaliby go personifikacje rozmów pokojowych, dyplomatycznego rozwiązania. W końcu zamiast różdżek gotowych słać kończący, zielony blask podawali sobie dłoń. Bezbronni, pozbawieni swego oręża i z odsłoniętą gardą. Stawali naprzeciwko siebie, obok siebie i tak naprawdę razem. Nic ich nie oddziałało, mogli rozmawiać tańcem. Nie wypadało krzyczeć, walc nie oferował takiej otwartości wyrazu. Stosował raczej proste środki, wiele osób mogło zasięgnąć jego alfabetu. Umożliwiał spojrzenie w oczy, poczucie drugiego ciała i sprężystość, która jawnie przypominała o zasadach. Gdyż walc nie był poezją o wolności, o wiele bliżej było mu do szczelnego kagańca.

Utwór (2)
Bartemius Crouch
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11933-bartemius-crouch https://www.morsmordre.net/t11959-apate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12145-skrytka-bankowa-2587
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]08.01.25 21:22
Dla Xaviera

Serce biło mi mocniej, gdy krok za krokiem kierowaliśmy się w stronę parkietu. Gdy tylko znaleźliśmy się na środku, nastąpił ukłon. Należało się przywitać przed rozpoczęciem tańca. Był to nie tylko element dworskiej etykiety, ale i symboliczny. Był to przejaw szacunku, do osoby towarzyszącej oraz okazanie gotowość do współpracy i wspólnego tworzenia piękna w tańcu. Uniosłam wtedy głowę, spojrzałam na niego i pozwoliłam się chwycić. To nie był mój pierwszy taniec z mężczyzną, tańczyłam nie raz z kuzynami czy innymi lordami, którzy poprosili podczas poprzednich sabatów czy innych bali. Ale w momencie, gdy na parkiecie stawało się ze swoim narzeczonym, odczucia były zupełnie inne. Dlatego aż się spięłam, czując jego dłoń na moim boku. Chociaż odgradzała nas bogato zdobiona warstwa materiału, miałam wrażenie, jakbym czuła go na własnej skórze. I nie byłam pewna, czy mi się to podoba. Szybko odgoniłam myśli. Lord Burke zaczął prowadzić, a ja musiałam skupić się na tańcu. Utwór był idealny do walca wiedeńskiego. Był tańczony na trzy, więc bardzo szybko w mojej głowie zaczął rozbrzmiewać rytm. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Obrót. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy.
- Schlebiasz mi - odpowiedziałam, pomiędzy jednym a drugim obrotem.
W końcu mogłam przyjrzeć się jego przebraniu. Skupiłam się na każdym szczególe jego stroju, które, podobnie jak moje, zostało pieczołowicie dopracowane, by odzwierciedlić ducha tej wyjątkowej nocy. Jego strój zachwycał swoim nietuzinkowym stylem – marynarka zdobiona była kunsztownymi liśćmi w ciepłych, jesiennych odcieniach złota, miedzi i czerwieni. Wyglądało to, jakby płomienie ognia tańczyły po materiale, łagodnie obejmując jego sylwetkę. Dół utrzymany w odcieniach szarości, w kolorze polany o poranku przykrytej gęstą mgłą. Z bliska mogłam dostrzec fakturę idealnie wyciętych liści, które zdawały się niemalże prawdziwe. Miałam wrażenie, jakby wręcz spadały z niego. Czy to nie przedziwny los płatał nam figle, że oboje wybraliśmy motyw roślinny? Liście bowiem zdobiły też moją suknię, były jednak mniejsze, delikatniejsze, należały do konkretnego gatunku rośliny.
Od siebie, do siebie, od siebie, do siebie. Obrót. Od siebie, do siebie. Obrót.
Wykonywaliśmy kroki, ciężko w tak szybkim tańcu móc ze sobą porozmawiać. Dlatego też starałam się nie odrywać od niego wzroku.
Nasz pierwszy wspólny taniec w oficjalnej sytuacji. Sabat u Lady Nott nie był zwykłym balem, był wydarzeniem, o którym będzie się mówić przez najbliższe miesiące i to ja na nim wypadniemy, będzie odbijać się na nas przez długi okres. Nic więc dziwnego, że chciałam pokazać się z jak najlepszej strony. Wiedziałam także, że moja rodzina patrzy. Czekali na ten pierwszy taniec i czułam na sobie ich spojrzenie. Matka oceniała, czy ostatnie dodatkowe lekcje tańca skutkują. Czy ruszam się lepiej? Czy mogłam reprezentować sobą coś jeszcze więcej?
Taniec w mojej zielonej sukni był jak spełnienie najskrytszych marzeń. Gdy kroki walca wiedeńskiego prowadziły mnie w rytm melodii unoszącej się w powietrzu, czułam, jak każda nitka mojego stroju współgra z każdym ruchem. Suknia, w odcieniu głębokiej zieleni, doskonale podkreślała moją sylwetkę, a złote ornamenty, misternie wyszyte migotały w blasku świec. Był to strój, który pozwalał mi poczuć się wyjątkowo i pewnie siebie. Moje włosy, z misternymi warkoczami, były ozdobione złotą dekoracją w kształcie liści i zielonych kamieni, które lśniły delikatnym blaskiem. Każdy ruch mojej głowy sprawiał, że ozdoba migotała, odbijając światło świec i przyciągając spojrzenia gości.
Nasz pierwszy taniec, choć pełen uroku i elegancji, nie obył się bez nuty niezręczności. Lord Burke, choć imponujący w swoim jesiennym, jak przypuszczałam, przebraniu, wydawał się równie zdystansowany. Płynęliśmy po parkiecie w rytm walca wiedeńskiego, ale każde słowo, które chciałam wypowiedzieć, zatrzymywało się gdzieś na końcu języka. Cisza między nami zaczynała się wydłużać, a ja, czując narastające napięcie, postanowiłam przerwać ją najprostszym pytaniem, jakie przyszło mi do głowy.
Czy lubisz tańczyć, lordzie? – zapytałam, próbując nadać głosowi lekkości, jakby to pytanie było jedynie nieistotnym detalem.
Tańcząc dalej, pozwoliłam sobie na odrobinę uśmiechu, który, miałam nadzieję, wyglądał bardziej swobodnie, niż się czułam. W końcu niezależnie od tej chwili niezręczności, wiedziałam, że to był dopiero początek naszego skomplikowanego układu.
Vivienne Avery
Vivienne Avery
Zawód : Badaczka historii magii, run
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 7 +3
UROKI : 5
ALCHEMIA : 3 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12664-vivienne-avery#389346 https://www.morsmordre.net/t12679-thoth#389682 https://www.morsmordre.net/t12684-vivienne-avery https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12678-skrytka-bankowa-2702#389681 https://www.morsmordre.net/t12677-vivienne-avery#389678
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]09.01.25 13:03
| dla Bartemiusa

Czy ten taniec miał być ofertą pokoju? Białą flagą, sygnalizującą poddanie się silniejszemu od siebie? A może - rzuconą w twarz rękawicą, subtelną prowokacją, odzianą w pełne złudnej uprzejmości gesty? Nie miała pojęcia, jak zinterpretować zachowanie lorda Croucha: miała zbyt mało czasu, by rozważyć wszelkie za i przeciw, wieczór ledwie się rozpoczął, debiutujące pary wirowały już na parkiecie, a ona już została postawiona przed dość trudnym zadaniem. Zaanonsowanym przez przystojnego heralda, nie mogła strzelać do posłańca - postawnego, poruszającego się z godną tancerza gracją, o lekko kręcących się włosach i profilu żywcem ukradzionym z inspirowanych starożytnym Rzymem rzeźb - więc nie szykowała się do pojedynku. Przynamniej na razie, wzięto ją bowiem z zaskoczenia. Oczywiście go nie okazała, potrafiła przywdziać idealną maskę, pełen dwuznaczności, podstępów i manipulacji Sabat nie był dla niej nowym środowiskiem, ale już sam Bartemius - był nowym...przeciwnikiem? Sojusznikiem? Wyzwaniem? Nieistotne, do każdej z jego wersji uśmiechnęłaby się tak samo, wkładając w wygięcie podkreślonych krwistoczerwoną pomadką usta cały swój kokieteryjny czar. Chcąc go onieśmielić i przytłoczyć - albo obłaskawić? Śmiało spojrzała mu prosto w oczy, pierwszy raz mogła przyjrzeć mu sie naprawdę z bliska. Zaciekawiona. Tak, to mogła okazać mu z całą szczerością.
- Oczywiście, lordzie Crouch. Z największą przyjemnością - odpowiedziała miękko, przyjmując jego dłoń bez najmniejszego zawahania. Świadoma, że ten gest może nieść ze sobą reperkusje większe niż śmiałaby przypuścić. Czuła na plecach uważne spojrzenia, dam, lordów, polityków, gotowych podjąć zakulisowe dyskusje. Czy była to gałązka oliwna? Czy może wypowiedzenie wojny? Wspólny taniec, zwłaszcza tego kalibru, nie był przecież bez znaczenia, niósł ze sobą interpretacje, a te: konsekwencje. - Zgadza się - nad czym niezwykle ubolewam - odparła uprzejmie, gdy prowadził ją na parkiet, spoglądając nieco w górę; rubinowe kolczyki w złotej oprawie zaświergotały w pół ruchu głowy, lśniąc obok jej twarzy w odcieniu zdecydowanie nie przystojącym rodowitym Angielkom. - Lady Hypatia jest wprost cudowna, lecz sądziłam, że ród Crouchów - potraktuje mnie poważnie, a nie jak byle podlotka; cisnęło się na usta, tego jednak nie dopowiedziała - postanowi nawiązać ze mną bliższy kontakt przez kogoś mającego zdecydowanie większą wiedzę. I władzę - dodała spokojnie, miękko, bez przytyku, choć ten wydawał się oczywisty. Pisała już do ojca Crouchów w tej sprawie, wygrała tamtą bitwę. I podejrzewała, że Bartemius doskonale wiedział o tamtym spotkaniu, godzącym w ich i tak napięte stosunki. Czy teraz przyszedł czas je naprawić? - Jest lord tym kimś? - spytała, bez oceniania, bez kpiny, bez powątpiewania w jego zdolności. Był młody, bardzo młody, lecz tak naprawdę ile dzieliło ich lat? Zaledwie kilka. Wątpiła, by od razu Crouchowie zaprosili ją na salony własnej posiadłości, witając z honorami, ale jeśli teraz subtelnie podesłali jej pełną potencjału latorośl, gotowa była chwycić ją w drobne dłonie. I wycisnąć z niej - z niego - to, co najkorzystniejsze. Nie znali się - i należało to zmienić. Wrogów należało trzymać bliżej niż przyjaciół. - Chętnie więc zdradzę coś o sobie, lordzie Crouch - i znów uśmiechnęła się do niego tak pięknie, jak tylko potrafiła. Czarne oczy rozjaśniły się filuternym blaskiem, w policzkach pojawiły się słodkie dołeczki - i nawet najrozsądniejszy mężczyzna gotów był zapomnieć, że ma przed sobą Śmierciożerczynię. Wyglądała niegroźnie, rozbrająco, wdzięcznie; niewinna i zmysłowa jednocześnie. Mało kto opanował w tym stopniu sztukę łączenia przeciwieństw w jedną, wiarygodną całość. Nieuchwytną w interpretacji, stanowiącą odbicie rozmówcy. Lub partnera, także tego tanecznego. - Sabat nastraja mnie niezwykle optymistycznie, sir. Zaryzykuję więc: i obiecuję, że odpowiem z całkowitą szczerością na dwa lorda pytania - obróciła się lekko, prowadzona jego dłonią. Tańczył naprawdę dobrze, rzetelnie, a ona poddawała się jego gestom bez zawahania. Ciągle czujna, by nie potknąć się o imponujący materiał sukni i by nie smagnąć długimi, czarnymi włosami jego policzka. - A lord na moje. Czy brzmi to jak sprawiedliwa umowa, sir? - dodała po chwili, mrużąc oczy. W rozbawieniu, pozbawionym jednak ironii czy groźby. Oferowała wiele: gest dobrej woli? Czy wstęp do manipulacji? Bartemius nie mógł tego wiedzieć.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]10.01.25 22:30
31 grudnia 1958
po uroczystej kolacji

Przez chwilę myślała, że to zupełnie niedobrze, że jednak zdecydowała się zjeść cokolwiek przed tak nerwowym momentem jakim było wyruszenie pierwszych par na parkiet. W towarzystwie czarodziejów i czarownic zebranych przy stoliku numer dwa czas płynął jednak tak słodko i przyjemnie, że nawet nie zauważyła, jak mocno zanurzyła się w konwersacjach. Pewną ulgą było dla niej towarzystwo lady Vivienne; nawet, jeżeli nie były przesadnie blisko, ta stanowiła swoistą podporę, kotwicę niemalże, uniemożliwiając wewnętrznym obawom Hypatii wyjść na pierwszy plan. Oczywiście, że się denerwowała. Sabat, zwłaszcza ten debiutancki, był nie lada wydarzeniem, mógł przesądzić o przyszłych prospektach damy, a chorobliwie ambitna Hypatia musiała być przekonana, wypadła najlepiej. Po prostu. Gdyby tylko dostrzegła w oczach ojca, macochy, czy nie daj Merlinie Bartemiusa, chociażby cień rozczarowania, w następnej chwili wyskoczyłaby z balkonu, w spektakularny sposób kończąc własne życie.
Była więc to sprawa — jak najbardziej — życia i śmierci.
Gdy powstawała od stolika i zmierzała w kierunku mniejszej sali balowej, nie była pewna, co ją czeka. W głębi duszy liczyła na pewną ilość lordów (najlepiej młodych), chcących stawać w konkury o choćby jeden taniec z nią, ale czy mogła być przekonana, że tak właśnie będzie? A nawet jeżeli, co miałaby począć (poza grzecznym przyjęciem propozycji tańca od najdzielniejszego z gentlemenów), gdyby w tym zacnym gronie nie znalazł się ktoś, kogo miano odnalazła już przy samym wejściu na liście gości?
Powiedzieć, że nie marzyła o pierwszym tańcu w towarzystwie lorda Fearghasa to jak nie powiedzieć nic. Gdy zobaczyła go przecież po raz pierwszy ogolonego, bez brody, niemal zaniemówiła z wrażenia. Mogła się więc domyślać, że na Sabat zawita przynajmniej podobnie zadbany, a na pewno w stanie nienagannym. Nie była pewna, czy nie widziała go pośród przebranych gości — może ukrył się za strojem tak misternym, jak i ukrywającym jego prawdziwą tożsamość? Bo przecież nie mógł o niej zapomnieć, nie, to było zupełnie wykluczone. Choć nie sięgała do swego trzeciego oka, aby próbować przewidzieć, co przyszłość miała im do zaoferowania, czuła przecież — tym dziewczęcym sercem, które posiadanie przeklinała częściej, niż była z niego dumna — że była między nimi iskra. Że kiełkująca powoli afekcja była odwzajemniona, choć zgodnie ze standardami arystokratycznej przyzwoitości zamknięta w sztywnych ramach. Droga Imogen wspomniała jej przecież, że jej brat musiał żywić do Hypatii pewną sympatię, co tylko rozogniło wyobraźnię debiutantki. Nie mogła powiedzieć nikomu o swych pragnieniach, w szczególności jeżeli te się nie ziszczą. A nawet jeżeli miałyby wybrzmieć w nutach rzeczywistości — och, to było przecież takie wstydliwe zaglądać wprost w dziewczęce serce!
Mimo wcześniejszych obaw weszła na salę balową bez strachu. Jej oczy skrzyły szczerą radością, uśmiech uroczy, pozbawiony wyuczonej rysy, adresowany został do mijanych jej, znajomych twarzy. Tylko na sekundę w oczy rzuciła jej się korona Luciusa Malfoya, tylko na kilka sekund jej spojrzenie zawędrowało w jego stronę, ale równie prędko odbiło się od znajomej sylwetki. Nie chciała o nim myśleć. Miała cichą nadzieję, że nie odnajdzie swojej drogi do Hampton Court, że zostanie tam, gdzie był, gdy nie było go w Wilton. Płonne były to nadzieje, już pojawił się przed jej oczami, ale nie wygra, oj nie. Najlepszą zemstą było niepoświęcanie mu uwagi. Współczuła tylko biednej damie, która wpadnie w jego sidła. Ale nie był to problem lady Hypatii Crouch.
Lady Hypatia bowiem zatrzymała się w półkroku, gdy tylko dostrzegła jego. Lord Travers wyglądał znakomicie, serce zgubiło jedno uderzenie, a sama dama miała nadzieję, że jej bladej twarzy od razu nie oblał rumieniec, który z pewnością zdradziłby jej myśli. Szmaragd spojrzenia złączył się z równie jasnym spojrzeniem sir Fearghasa, zatrzymała je na nim o pół sekundy za długo. Przyjdź do mnie, prosiła go, gdy orkiestra zasiadała do swoich instrumentów. Prędzej, prędzej, ponaglała, gdy kątem oka dostrzegła zmierzających ku niej lordów.
Wybaw mnie i uczyń najszczęśliwszą.

| Przygrywa nam utwór numer 8


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Wieszczka

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]11.01.25 15:35
   Chociaż droga przez życie dobrze ułożonej damy, usłana jest niezaprzeczalnie różami — aczkolwiek nie można zaprzeczyć, że nie wszystkie róże mogą być tak perfekcyjne, jak te w szklarniach Rosierów — tak między delikatnymi płatkami zawsze znajdzie się jakiś kamyk, o który można się przypadkiem potknąć. Drobny zgrzyt, co jest w stanie doprowadzić do bolesnego upadku i poza startym kolanem, skończyć można również z nadszarpniętą reputacją oraz poczuciem wstydu podgryzającym w późnych godzinach przeznaczonych na sen. Dlatego też każda panna nauczona jest zgrabnie lawirować między poszczególnymi niuansami, z jak najmniejszą szkodą dla siebie. A lady Colette Albertine Rosier nie różniła się od nich wcale a wcale, pilnując dokładnie każdego nawet najdrobniejszego gestu, choć przecież wcale aż tak ostrożna być nie musiała, mając możliwość skrycia się za szerokimi plecami brata, skąd będzie wyglądać pokazując zainteresowanym bardzo elegancko język. Pierwsze wrażenie jednak jest istotne, szczególnie w momencie debiutu, a czy mogłaby zrobić wrażenie lepsze niż teraz, w obliczu dwóch przystojnych lordów starających się o pierwszy taniec z nią? Pewnie mogłaby, pytanie tylko, czy by się jej chciało — raczej nie, za dużo pracy, za mało przyjemności. A przecież taniec z lordem Luciusem Malfoyem, chłopcem o roześmianych błękitnych oczach wiecznie tchnących psotą, o jasnych krótkich włosach aż proszących się, by wpleść w nie smukłe palce, przygładzając któryś z niesfornych kosmyków obecnie skrytych pod kosztowną koroną, nie może być przecież niczym innym jak uciechą. I oczywiście, Lettie nie była przecież okrutną zołzą, zainteresowanie lorda Armanda wielce jej pochlebiało a odmowa na rzecz jego młodszego brata sprawiła, że nawet zrobiło się dziewczątku przykro — rezolutnie uznała zaraz, że jeśli Armi faktycznie darzył ją sympatią, tak po prostu będzie musiał się później postarać bardziej i każdy będzie zadowolony. Przecież nie odrzuciła nikogo na miarę upokorzenia roku, który się właśnie kończył, więc nie było sensu tworzyć z tego tragedii większej, niż rzeczywiście była. Grunt, że odczuwała zadowolenie tym, iż pierwszy taniec Ursuli odbędzie się z najmilszym, najbardziej szarmanckim lordem, a że był on bratankiem Ministra Magii, tak zainteresowanie śliczną lady Fawley dodatkowo wzrośnie, dzięki czemu nie będzie mogła opędzić się od adoratorów — wszak obie rodziny pozostawały w chłodnych stosunkach, postronni mogli więc uznać, że urokowi słodkiej Misi nawet negatywne relacje nie mogły być przeszkodą. Najmłodsza z róż wszystko dokładnie przemyślała, a jeśli ktoś ośmieliłby się stwierdzić, że jej słowa wskazywały na litość względem przyjaciółki, albo sugerowały, że Lettie czuła się od niej lepsza tak powinien puknąć się w swoje zarozumiałe czoło, bo doprawdy, za tak paskudne myśli należał się przynajmniej tydzień w Tower. Głuptaski.
   Spór, który nie był w rzeczywistości sporem, jako że słowo jej maman było świętością, a jej jako posłusznej córce całkiem wygodnie było za nim podążać, został rozwiązany a jej dłoń znalazła się w ręce Luciusa. Uśmiech na wargach łagodnieje na moment, kiedy po raz ostatni zwraca się do Armanda.
   — Więcej niż jednym tańcem? Czuję się zaintrygowana sir, będę więc czekać — odpowiada lekko lady Rosier, posyłając starszemu młodzieńcowi ostatnie wesołe spojrzenie nim skupi swoją uwagę całkowicie na młodszym z braci. Musiała przyznać, że wyglądał nadzwyczaj przyjemnie, kiedy tak się przed nią kłaniał, trochę nawet preferowała go w tej pozycji niż w tej, gdzie górował nad nią znacznie. Prowadzona na parkiet nie rozgląda się jak głupiutka gąska, ciemne tęczówki śledzą li jedynie twarz partnera, a pamięć zgrabnie podsuwa różnice, jakie poczyniły lata od ich ostatniego spotkania. Rączkę opiera na przedramieniu Luciusa, tworząc tym samym ramę, druga już ujęta jest w pozycji prostej i Lettie jedynie głowę lekko odchyla pozwalając by ją prowadził przez parkiet zręcznie, z gracją wprawionego tancerza.
   — Oh là là1, drogi sir Luciusie, czyżbyś odkrył w sobie talent wieszczenia? Bo brzmi to niebywale przyjemnie — przyznaje różana panienka, a prawy kącik ust drga psotliwie — I dziękuję, ty również wyglądasz wręcz à merveille2, a ten miecz oraz korona są imponujące — dodaje miękko, bo co mogła więcej rzec? Malfoy nie należał do najskromniejszych osób, doskonale zdawał sobie sprawę z własnej urody i za to go właśnie uwielbiała, fałszywy umiar jeśli chodzi o własne zalety niezmiernie ją nudził oraz wprawiał w niewielkie mdłości, bo nie istniało nic bardziej sztucznego niż zaprzeczanie oczywistym oczywistościom. Szczęśliwie, nie musiała się martwić o to teraz, Luci jeszcze nigdy jej nie zawiódł, a łatwość, z jaką wpadli w rytm dyktowany przez muzykę tym bardziej pozwolił Lettie rozluźnić się, nie było nic lepszego niż utalentowany tancerz na parkiecie, który nie sunie noga za nogą jakby nie chciał i nie mógł, psując tym samym radość partnerce — Ach, tak — kwituje jedynie kwestię dyplomacji, doprawdy będą teraz rozmawiać o jego bracie, kiedy nie widzieli się tak długo? — Ale muszę wyrazić swoje zdziwienie oraz podziw, czyżbyś naprawdę zapomniał o Eulalie po tym, jak zarzekałeś się, że wymażesz ją ze swojej pamięci po tym, jak popsuła ci przypadkiem twoją dziecięcą miotełkę? — zastanawia się cicho, zaraz jednak w zawstydzeniu kręci głową — Nie, nie musisz odpowiadać, wybacz to było niegrzeczne przywoływać tak nieprzyjemne wspomnienia. Wybaczysz mi to, prawda? — pyta w ton wplatając naturalną sobie słodycz, nie tą przegniłą, do porzygu wręcz, a przyjemną, co wciąż tańczy na krańcach języka. Smukłe paluszki zaciskają się na ledwie sekundę mocniej, jakby tylko tym mogła wyrazić pełnie swej niezmierzonej skruchy. I patrzy na niego z tak niewinną intensywnością, iż tylko okrutnik bez serca postąpiłby inaczej niźli wybaczając jej.
   — Jak się czuję? Teraz? Wręcz fantastycznie — stwierdza, bo jak mogłaby się czuć inaczej? Tańczyła z jednym z najprzystojniejszych lordów, o jej pierwszy prosiło aż dwóch, przez co inni zaniechali prób podejścia onieśmieleni obecnością bratanków samego Ministra Magii, a jej suknia wypadła całkiem korzystnie oraz interesująco ze względu na całokształt, oraz trud, jaki włożyła w przygotowanie całego przebrania. Nie usnęła także z nudów przy przydzielonym stoliku, gdzie była również jej najlepsza przyjaciółka, dzięki czemu nie była tam sama zdana na łaskę obcych istnień. Colette musiała stwierdzić, że miała ogromne szczęście i dobrze, bo się jej ono należało, przecież przez ostatnie miesiące ciężko ćwiczyła do tego momentu! — Denerwować się? Och, Luci, mogłabym gdybym nie pamiętała, że oto tutaj w tłumie czeka dzielny i niezwykle przystojny królewicz, gotowy wywabić mnie od wszelkich kłopotów i zgryzot — zauważa beztrosko, nie zaznaczając wcale a wcale kogo mogłaby mieć na myśli — Ale ty Luci pewnie wiesz najlepiej, w końcu to nie jest twój pierwszy Sabat. Masz dla mnie jakieś słowa otuchy? Drobnej rady? Czy wiesz na kogo zwracać szczególną uwagę, a kogo uprzejmie unikać dla spokoju ducha? Zawsze miałeś bystre oko, ufam twojej znajomości charakterów jak nikomu innemu — zapewnia go gorąco, tworząc wręcz perfekcyjny wstęp do drobnych plotek, które mógłby jej wyznać. Zamknięci we własnej niemalże intymnej bańce, z muzyką wznoszącą się ponad rozmowy nie musieli się aż tak obawiać niegrzecznego podsłuchiwania. A przecież nie zostawi jej bez słowa, byli w końcu przyjaciółmi, nawet jeśli dotyczyło to tylko momentów dzieciństwa nim ich kontakt został okrutnie rozerwany przez różnicę lat i coś tam. Nie pamiętała, była nieco wtedy zajęta.

| kłamstwo II - bo oczywiście, że masz kuzynkę Eulalie; kokieteria II - bo jestem zbyt ładna, żebyś kwestionował teraz jej istnienie.
1. ojej.
2. cudownie.



bad, bad news. one of us is gonna lose
i'm the powder, you're the fuse
just add some friction
Colette Rosier
Colette Rosier
Zawód : debiutantka
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's my right to taste the riches of the earth
OPCM : 1+1
UROKI : 2+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12491-colette-rosier#384615 https://www.morsmordre.net/t12498-jean#384731 https://www.morsmordre.net/t12619-colette-rosier#387737 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t12636-skrytka-bankowa-2675#388532 https://www.morsmordre.net/t12499-colette-rosier#384776
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]12.01.25 0:05
Powstał od stolika jako jeden z pierwszych dżentelmenów, gotów na tę właśnie chwilę od początku kolacji. Nie, nie tylko od początku kolacji, całą podróż do Hampton Court przemilczał, bo nie mógł skupić się na niczym innym niż pierwszy taniec debiutującej na zimowym balu lady Hypatii Crouch. Tak naprawdę do tego najważniejszego momentu sabatu szykował się od tygodnia, wizualizując w głowie każdy najdrobniejszy szczegół. W zaciszu własnych komnat zdarzyło mu się kilkukrotnie powtórzyć taneczne kroki, poza nimi pod nosem nucił melodie najlepiej mu znanych walców. Był nawet z siebie zadowolony, że całkowitym przypadkiem kolorystyka ich strojów nie gryzła się z sobą – błękitu i różu sukni nie mógł przytłoczyć cynobrowy odcień marynarki.
Rozglądał się, uparcie szukał jasnych włosów, w których wcześniej dojrzał srebrny połysk biżuterii. Ich spojrzenia w końcu się spotkały i przepadł całkowicie. Przez sekundę, może dwie, w zielonej toni jej oczu ujrzał skrawek przyszłości, której pragnął, musiał tylko po nią śmiało sięgnąć. Pierwszy taniec był kluczowy – dla panny, kawalera i w oczach całej socjety miewał fundamentalne znaczenie. Nie wahał się, głęboko wierzył w to, że wypatrywała go równie mocno, z taką samą mocą co on wypatrywał jej. I gdyby nie chciała żadnego ruchu z jego strony, szybciej odwróciłaby od niego wzrok, grymasem niezadowolenia dałaby ostrzeżenie zbyt klarowne, aby mógł je zignorować. Zamiast tego podsyciła nadzieję, dała mu prawo dalej marzyć.
Ruszył odważnie, nie zważając na konkurencję, choć dokładnie poczuł jak lekko zderza się ramionami z innym śmiałkiem, ale po przecięciu ich ścieżek z pewnością zmierzającym do innej wolnej panny. Po postawieniu pierwszego kroku stał się siłą, jakiej nic już nie mogło zatrzymać. Za wszelką cenę musiał dopiąć swego, choćby po to, aby resztę nocy przeżyć z myślą, że nie stchórzył, przynajmniej spróbował zdobyć względy damy, którą był od pewnego czasu żywo zainteresowany. Jego działania nie były całkowicie oderwane od realiów, to właśnie przyjazne stosunki pomiędzy ich rodami pozwalały mu śmiało przejść na drugą stronę sali balowej.
Zgodnie z etykietą pokłonił się przed nią, szybko przełykając ślinę, aby być gotowym do wyduszenia z siebie ważnych słów, gdy jak nigdy musiały wybrzmieć płynnie, kurtuazyjnie, ale przede wszystkim szczerze. Odniósł wrażenie, że to właśnie prawdę i prostotę doceniła w nim najbardziej, choć równie dobrze mógł się mylić i wszystko do tej pory mylnie zinterpretował na swoją korzyść. To nie był najlepszy moment na takie rozterki, musiał zachować pewność siebie. Ponownie, tym razem z bliska, spojrzał jej prosto w oczy i zastany widok prawie zaparł mu dech w piersi. Była nieskazitelnie piękna.
Czy ofiarujesz mi swój pierwszy taniec, lady Crouch?
Wyciągnął w jej stronę dłoń, czekając na decyzję damę, kolejny raz zdając się na jej łaskę. Za pierwszym razem błagał o wybaczenie, teraz zaś prosił o zaufanie. Swoich umiejętności tanecznych był pewny na tyle, aby wiedzieć, że zrobi wszystko co w jego mocy, aby pozwolić jej zabłysnąć w rytm muzyki.
Gdyby nie byli uważnie obserwowani, wypowiedziałby jej imię, jednak nie mógł popełnić żadnego błędu, bo najmniejsze potknięcie mogło raz na zawsze przekreślić jego mrzonki. Przypuszczał, że samym podejściem do pięknej debiutantki już w oczach niektórych stawał się obiektem do kpiny – o dziesięć lat starszy i nieokrzesany lord Travers śmie równać się z bardziej ułożonymi kawalerami. Opinie innych traciły na znaczeniu, kiedy decydujące zdanie i tak miała Hypatia. Liczył, że nie odtrąci jego dłoni.
I leżącej na niej serca.



Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +5
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12495-fearghas-travers#384673 https://www.morsmordre.net/t12521-hafdis https://www.morsmordre.net/t12513-fearghas-travers-budowa#385182 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t12522-skrytka-bankowa-2674#385470 https://www.morsmordre.net/t12523-f-travers#385474
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]12.01.25 16:27
| Post dla Dei

Był w tym pewien urok zapoznania, pewna forma prezentacji. On nie znał jej, choć słyszał wiele. Ona zapewne nie słyszała o nim nic, choć świetnie kojarzyła jego nazwisko. Teraz stanęli na głównej scenie, otoczeni przez spragnioną wrażeń widownie. Czuł na sobie uważne spojrzenia, jakże oceniali każdy ich krok. Dyskutowali, szacowali i obstawiali, gdyż nie mogli sobie wyobrazić pojednawczego końca. Nie odczuwał z tego powodu tremy, aż miał wrażenie, że każdy jego krok jest lżejszy, sprawniejszy i elegantszy im dłużej ich atencja spoczywała na nich. To była jego wada, zawsze uwielbiał odgrywać wiodące rolę. Jego jednak uwaga należała w pełni do niej – drobnej w posturze, potężnej we władzy jaką udało się jej uzyskać. Gdy trzymał ją w ramionach zdawała się być człowiekiem, pięknym i atrakcyjnym, lecz nadal człowiekiem. Gdy stawała na podium, uzyskując tytuł namiestniczki zdawała się o wiele większa, zwycięska w swej przemowie. Pamiętał ten moment, jeden z tych, których nie zapomni nigdy.
Niezależnie czy patrzył na nią z bliska czy podziwiał z daleka, pozostawała jedną z najniebezpieczniejszych osób w ich systemie politycznym. Dorobkiewiczem wojny, gdyż to właśnie ona przyniosła jej laur i zasługi. Obecnie była jakże uprzejma, wręcz kurtuazyjna w swych słowach. Zdążyła nauczyć się reguł ich świata, gdzie słowa wyrażają pewną pusta frazę.
Lady Hypatie poniósł młodzieńczy entuzjazm – objawiający się wyrażeniem własnych, kontrowersyjnych opinii wśród nieodpowiednich słuchaczy. Nie była ona nawet radykalna, zawsze uznawał, że reakcja ze strony namiestniczki była raczej przypomnieniem o jej władzy. Podkreśleniem statutu, może nawet mąceniem spokoju. Zrobiła to, bo mogła i chciała, pełna majestatu londyńskiego urzędu. – Chcieliśmy dać Pani czas na organizacje biura, wiemy o jak dużym wyzwaniu przecież mówimy. Katastrofy z sierpnia zmieniły również nasze plany.
Było to wytłumaczenie, zdawał sobie z tego sprawę. Było to dyplomatyczne rozwiązanie tematu, posiadała w sobie prawdę i kłamstwo, lecz co najważniejsze oczyszczało obydwie strony. Ona również nigdy nie zgłosiła się do nich, aby zaprezentować swoją osobę. Nie poprosiła o pomoc w postaci dokumentacji czy radę od osób, którzy opiekowali się tym miastem przez tysiąc lat. Zapewne wielce przekonana, że ona będzie potrafiła zrobić to lepiej. Teraz jednak jego słowa odziane były w kurtuazje oraz uśmiech, idealnie dopasowane do rozmówczyni. Nie mieli sobie nic do zarzucenia, mogli urokliwie tańczyć dalej – była kolej na figurę promenady. Uśmiechnął się jednak szerzej słysząc jej następne pytanie, prawie osobiste.
Jeśli dobrze rozegram swoje karty – ściszył głos, jakby właśnie opowiedział jej mały sekret. W tym teatrze spoufalania się, zawierzenia sobie prawdy. Prócz polityki wielkiej, o której można rozczytywać się w gazetach, istniała jej młodsza siostra. Najdrobniejsza, często nieznana poza pewnymi kręgami. Polityka rodowa często charakteryzowała się o wiele większą emocjonalnością, w końcu po obu stronach stawali członkowie rodziny i ich wizje na rozwój rodu. Lady Mericourt również mogła być dla niego drabiną, lecz oczywiście nie objawi jej tej sytuacji w ten sposób. Smycz nestora zaczęła się poluźniać, gdy młodzi zaczynają wykazywać taką inicjatywę. Ambicja była niebezpieczną doradczynią, lecz nigdy go to nie powstrzymywało. Miał wrażenie, że namiestniczka równie dobrze znała tą żądzę. Nawet, gdy wręcz przemawiała łagodnie i wyglądała tak niewinnie, że najtwardsze serca kruszyłyby się pod ciężarem ciepła i dobra. Nie było to jednak niewinność, która stawiała bariery i ostrzegała. Nie, nie, ona raczej łapała w swoją sieć i pozbawiała zmysłów rozsądku.
Brzmi to wyjątkowo sprawiedliwie, chciałbym dodać jeszcze jeden warunek – tym razem to on wykorzystał szczyptę czaru, całkowitą niewinność intencji. Idealny moment na obrót, niech myśl ta zatrzyma się na chwilę między nimi. – Żadnych listów następnego poranka do nestora. Moje słowa kieruje tylko do Pani, powierzam je w opiece.
Gdyż nigdy nie powinno się akceptować oferty bez warunków. Był dorosłym mężczyzną, a nie ledwo debiutującą panną. Rozmowa prowadzona była między nimi i tylko te uszy powinny mieć do niej wgląd. Dodatkowo tworzyło to między nimi złudną intymność, jakby wszystkie ściany w pałacu nie chciały podsłuchać ich rozmowy. Byli sobie tak bliscy i przyjacielscy, wręcz zjednoczeni w duszy.
Bartemius Crouch
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11933-bartemius-crouch https://www.morsmordre.net/t11959-apate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12145-skrytka-bankowa-2587
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]12.01.25 19:13
| Fearghas

Nie spodziewała się, że cynobrowy odcień marynarki będzie mu tak bardzo pasował. W jej głowie Traversowie — w tym oczywiście i on — kojarzyli się z kolorami morza, błękitem, niebieskim, zielonym. Wszystko to stanowiło kompozycję kolorów zimnych, a jednak to czerwień właśnie wydawała się dodawać mu jeszcze więcej życia. Tak oto w jednej chwili realizacji wyobraźnia podsuwała jej kolejne kolory związane z nazwiskiem lorda, tym razem, niemal na opak — same barwy ciepłe. Głęboki brąz pokładowego drewna, charakterystyczny odcień opalonej od przebywania na pokładzie skóry, wreszcie także odcień jego włosów, widziała je już z bliska, choć tego wieczora pierwszy raz zaprezentował się jej ze spiętymi. Wreszcie nie mogła też zignorować ognia determinacji, z jaką przedzierał się przez morze czarodziejów i czarownic, po to tylko aby wyjść jej naprzeciw, wypełnić niemą prośbę. Nie odwróciła od niego spojrzenia nawet gdy zderzył się, niegroźnie, z innym czarodziejem. A może powinna? Może powinna wyrazić jakoś swoje zaskoczenie, niepewność, troskę o stan zdrowia obu panów? Mogła, oczywiście, że wszystko to mogła.
Ale serce biło w rytm jego kroków — szybko i pewnie, zwalniając dopiero wtedy, gdy stanął przed nią i pokłonił się zgodnie z zasadami etykiety. Tyle starczyło, aby nagle poczuła się, jakby znalazła się w najpiękniejszym ze snów. Całe zdenerwowanie, oczekiwanie i niepewność natychmiast z niej uszły, pozostawiając miejsce na słodycz ulgi. Wydawało jej się nawet przez moment, że twarda podłoga mniejszej sali balowej utraciła na swej mocy, przeistaczając się w miękkość podobną chmurze. Och, dałaby wszystko, aby widok wpatrującego się w jej lico lorda Traversa pozostał z nią już na zawsze. Z każdym kolejnym spotkaniem przerastał samego siebie w próbach wynagrodzenia jej pierwszego popełnionego faux pas. Chyba nie był świadom, że już dawno udało mu się zatrzeć nieprzyjemne pierwsze wrażenie. Nie chciała mu jednak wykładać tego wprost, targana obawą, że gdyby poznał jej zdanie, zapewne mógłby zaprzestać starań, które były jej, a w szczególności jej sercu, tak miłe.
Rozanielony uśmiech wystąpił na jej bladoróżowe usta — oto chyba po raz pierwszy pozwoliła sobie na zsunięcie przywdziewanej przez lata nauki maski w jego towarzystwie. Wejrzenie lady Crouch pozostawało zapraszające, łagodne, zachęcające do tego, aby wreszcie zadał to chyba najważniejsze tego wieczoru pytanie. Ledwie udawało się jej radością zamaskować niecierpliwość rosnącą w jej sercu. Och, ile by dała, aby móc już powiedzieć tak.
— Z największą przyjemnością, sir.
Okazało się bowiem, że jego dłoń również nie należała do chłodnych. Podarowała mu własną, drobną i kruchą nawet w rękawiczkach, gdy porównało się ją z dłonią korsarza. Przez moment żałowała nawet, że nie zdjęła rękawiczek do tańca, myśl, że ominęła ją okazja do poczucia skóry jego dłoni, ukłuła ją tuż pod piersią. Ale i ona znaczyła, że w myślach Hypatii lord Fearghas Travers zajmował miejsce najwyższe, wyżej nawet od będących wzorem ogłady i charyzmy młodych lordów. Szczęście, jeżeli kiedykolwiek istniało, musiała wyrwać sobie sama... Albo z czyjąś pomocą. Kto mógł bowiem dopomóc jej w tym tak dobrze, jak mógł zrobić to lord Travers?
Orkiestra poczęła wygrywać znajome nuty — dumne i pompatyczne, Hypatia rozpoznawała ten rytm, choć nie do końca była pewna, kto był jego autorem ani z jakiego dzieła tak naprawdę pochodził. Wiedziała tylko, że był to Taniec Rycerzy i słyszała go niegdyś podczas wizyty w operze w towarzystwie macochy. I wtedy na scenie rozgrywał się bal w przepięknej posiadłości. Czy był to kolejny znak od losu?
Nie zauważyła, gdy władzę nad ciałem przejęły instynkty — była przecież przygotowywana do tego momentu całe życie, nic więc dziwnego, że ciało ułożyło się w pozie wyjściowej, gotowe do oddania się w silne ramiona lorda Fearghasa. Nie potrafiła odjąć od niego wzroku, jej szmaragdowe oczy lśniły w niezaprzeczalnym wyrazie szczęścia, tym bardziej podbitym nieznikającym z ust uśmiechem. I tak oto ich ciała ruszyły w taniec, świadomość gdzieś jeszcze dostrzegła znajome sylwetki, które zaraz miały krążyć w rytm tej samej melodii, ale niedługo później cała uwaga młodej damy skupiła się na melodii i towarzyszącym jej mężczyźnie.
— Los ponownie nas ku sobie zwraca — zaczęła lekkim tonem, za drobnym rozbawieniem próbując ukryć swe szczere zadowolenie. — Najwyraźniej świat ma nam coś do powiedzenia, choć jeszcze nie jestem w stanie odgadnąć, co to takiego. Może lord miałby jakieś zdanie?


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Wieszczka

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]13.01.25 18:32
dla Bartemiusa

- Czy towarzyszy on też lady Hypatii dziś? To jej debiut, prawda? - miękko przeniosła ciężar młodzieńczego entuzjazmu na płaszczyznę przyjemniejszą, wyrażając zainteresowanie ważnym w życiu każdej szlachcianki wieczorem. Zdawkowa odpowiedź Bartemiusa jej wystarczyła, nie pochwalał zachowania siostry, ale też tłumaczył je rozsądnie, choć z przymrużeniem oka. Nie zamierzała skupiać się na buńczuczności szlachcianki, ta wkrótce zmieni nazwisko, a nie-Crouchom Mericourt nie poświęcała aż tyle energii. Zwłaszcza, gdy chodziło o arystokratki młode wiekem i doświadczeniem. Koncentrowała się teraz tylko na Bartemiusie - i na stawianiu kolejnych kroków wiosennego tańca, lekkiego, słodkiego, pełnego wigoru. Tak doskonale pasującego do ich pełnej ciężkiej dwuznaczności rozmowy.
Zaśmiała się cicho, perliście, słysząc niezwykle wiarygodne wyjaśnienie dotyczące braku bezpośredniego kontaktu z przedstawicielami niedawnych opiekunów Londynu. Oficjalnie gotowa była Bartemiusowi przyklasnąć, meandrował wśród nienaruszonych granic dobrego wychowania z nieposkromionym urokiem natury, gotowej odebrać to, co do niej należało, niezależnie od okoliczności. Stawiał granice, ale zarazem potrafił dopasować się do nieprzekraczalnych barier. Potrafiła ocenić mężczyzn dość szybko, wystarczyło kilka zdań - i bezpośrednia bliskość rozgrzanego tańcem ciała - opinię o Crouchu wyrabiała więc sobie z nieustępliwością. I przyjemnością. - To godne pochwały. Dziękuję za taką przezorność i troskę. Poczułam się niemal...zaopiekowana - odparła tylko miękko, jakby naprawdę wierzyła w to, że lordowie Pallas Manor pragnęli dla Namiestniczki Londynu jak najwygodniejszych warunków pracy i komfortowego odnalezienia sie w nowym miejscu. I jakby ona sama naprawdę była tylko wrażliwą kobietą, tak wdzięczną za każdą oznakę troski.
- Jestem pewna, że chowa lord niejednego asa w rękawie - odparła komplementem, bynajmniej wymuszonym. Choć opuściła Ministerstwo Magii już dawno, to wciąż czynnie - choć zza kulis - uczestniczyła w świecie polityki; obecność na spotkaniu w Stonehenge była tego koronnym przykładem. Dochodziły ją słuchy o młodym Crouchu, musiała przecież dobrze poznać przeciwników i wpływy każdej ważnej latorośli. Spodziewała się biernego chłopczyka - nie wstąpił do Rycerzy, nie parał się walką, a przynajmniej o tym nie wiedziała - lecz trochę zaczynała rozumieć obraną przez niego drogę. Młodego dyplomaty, zaangażowanego, próbującego swych sił na różnych płaszczyznach, niewymagających bezpośredniego starcia. Ceniono go, opisywano jako ambitnego, pewnego siebie, o wielkich aspiracjach. Przydatnego.
Przez chwilę - kilka kroków, później obrót, ugięcie kolan i znów zbliżenie ciał - milczała, jakby w głębokim zastanowieniu nad rzuconymi warunkami. Dalej lekko uśmiechnięta, wsłuchana w muzykę, niosącą ich przez parkiet; świadoma, że w ich plecy wbitych jest tyle samo ciekawskich spojrzeń, co potencjalnych szyletów. - Przyjmuję lorda warunek. Jest całkowicie zrozumiały - odparła w końcu, kiedy walc pozwolił im na odrobinę wolniejsze tempo. - Chciałabym rzec, że prosiłabym lorda o to samo, ale cóż - uśmiechnęła się na moment szerzej, pierwszy raz bardziej drapieżnie niż czarująco, czarne oczy zalśniły rozbawieniem pełnym...pobłażania? Szybko jednak ognistszy blask zmienił się w czystą uprzejmość. Nie musiała mówić, co miała na myśli: nad nią nie stał żaden ojciec czy wuj, żaden nestor, mogący ukarać ją czy zepchnąć w mroki zapomnienia za zbyt krytyczny list czy postąpienie niezgodnie z wolą rodu. Stała sama, na własnych nogach, wyniesiona wyżej niż kiedykolwiek przypuszczała, odpowiadając tylko przed Czarnym Panem. A on nie przejąłby się żadną sową - chociaż, oczywiście, za błędy zapewne rozerwałby ją na strzępy. Dosłownie. Wysokie stawki, wielkie ryzyko, była na nie gotowa. - Może lord zadać pytanie pierwszy. Proszę się nie krępować - mamy przecież do siebie zaufanie, czyż nie? - nieco mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, gdy wykonywali zwinny półobrót, dawała mu się jednak ponieść i poprowadzić. Ciekawa, o co zapyta. Jakimi kartami się podzieli, a które przytrzyma blisko, tuż przy orderach godnego syna, obiecującego polityka i młodzieńca pełnego marzeń o władzy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]13.01.25 19:00
|| Po odejściu ze stolika numer 6

Leonhard przekroczył próg mniejszej sali balowej rozglądając się w poszukiwaniu swojej towarzyszki, której przed rozpoczęciem wystawnej kolacji obiecał pierwszy taniec. Dostrzegał spojrzeniem wszystkich zgromadzonych w tym pomieszczeniu gości Lady Nott, zarówno tych zapełniających parkiet, jak i podpierających ściany w oczekiwaniu na zaproszenie do tańca. Dwudziestoosobowa orkiestra zapewniała odpowiednią oprawę muzyczną do tańca.
Przed śmiercią swojej żony we wszystkich sabatach uczestniczył właśnie z tą kobietą, matką jego dzieci. To, że nie łączyło ich uczucie wymagało od niego i jego zmarłej żony utrzymywania odpowiednich pozorów, które w takich miejscach jak Hampton Court należało wręcz eksponować, z tego względu odbyli niejeden taniec. Niejednokrotnie prosił do tańca inne czarownice, zanim dopadało go swoiste znużenie tego rodzaju rozrywkami i decydował się wyruszyć na odkrywanie zorganizowanych na ten bal atrakcji. W tym roku również to miał w planach.
Nawet, jak jako Rowle przywiązywał znacznie mniejszą wagę do znajomości tańców balowych, niż jazdy konnej czy szermierki, jednak zdołał opanować tę umiejętność w zadowalającym go stopniu. To właśnie sprawiało, że od towarzyszącej mu tego wieczoru czarownicy, oczekiwał przynajmniej podstawowych umiejętności tanecznych. Praktyczna, nawet podstawowa znajomość tańców balowych wydawała mu się niezbędna u kogoś, kto otrzymywał zaproszenia na sabat od Lady Nott.
Wypatrzywszy sylwetkę czarownicy, skierował ku niej swoje kroki. Wyciągnął ku blondynce swoją lewą, skierowaną wnętrzem do góry dłoń. Wykonany przez niego gest stanowił gest zaproszenia do pierwszego tańca podczas tego balu. Leonhard nie zwykł nie wywiązywać się ze swoich zobowiązań. W takich miejscach, jak to, reputacja pozostawała niezwykle ważna.
Czy mogę prosić do tańca? — Zapytał Sigrun z wyważonym uśmiechem, czekając na podjęcie przez nią decyzji. W tym momencie w sali wybrzmiała wygrywana przez orkiestrę melodia Hungarian Dance No. 5 Brahmsa. Była to znana mu melodia, jednak nie można powiedzieć, aby wpasowała się w jego gusta muzyczne. Nie zamierzał jednak poprosić orkiestry o zagranie innego utworu.

Wylosowałem melodię do tańca


When they turn down the lights
I hear my battle symphony
All the world in front of me
If my armor breaks
I'll fuse it back together
Leonhard Rowle
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Wieszcz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12505-leonhard-rowle#385039 https://www.morsmordre.net/t12514-skade#385250 https://www.morsmordre.net/t12682-leonhard-rowle-w-budowie#389751 https://www.morsmordre.net/f361-cheshire-beeston-castle https://www.morsmordre.net/t12516-skrytka-bankowa-nr-2672 https://www.morsmordre.net/t12515-leonhard-rowle#385254

Strona 11 z 12 Previous  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Next

Mniejsza sala balowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach