Komnata Południowa
Jemioła
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:19, w całości zmieniany 4 razy
// Ktoś chce męczyć Willa, niech męczy. Bez pytania można nawet.
Zabawa się skończyła. Wino zostało wypite, nagroda przyznana, a wcześniej wędrujące myśli Elisabeth wróciły do rzeczywistości. Mogła w spokoju oddać się salonowym uciechom, wędrując pomiędzy ludźmi, obserwując ich i co jakiś czas wdając się w niewiążące rozmowy. Pomimo tego jednak znudzenie nie ustąpiło - powoli szła, szukając jakiejkolwiek sposobności do odpędzenia nieprzyjemnego stanu. I w końcu znalazła ku temu okazję, gdy mijając jedną z sal dostrzegła znajomą sylwetkę. Chwilę stanęła w drzwiach, przyglądając się Williamowi Selwyn - osoba znajoma jej, chociaż w rzeczywistości pozostająca swoistą zagadką, efekt jego sposobu bycia. William wydawał się być przeciwieństwem Elisabeth, która mogłaby nawet nie zwrócić nigdy na niego uwagi, gdyby nie fakt, że jego matka również pochodziła z rodu Crouch, z którym Lisa utrzymywała, mogłoby się wydawać, że wręcz bliższe relacje niż z własnym. I chociaż Lisa nigdy się do tego nie przyznała, to po cichu podziwiała i zazdrościła mężczyźnie jego sposobu bycia - naturalnie w jej mniemaniu znacząco ułatwia to dążenie do celów jej pokroju.
Powoli weszła do pomieszczenia, dając znać o swojej sposobności głośnym stukaniem obcasów o posadzkę.
- William, dobrze cię widzieć jeszcze całego - powiedziała, jednocześnie przybierając charakterystyczny dla niej uśmiech. - Widzę, że dobrze się bawiłeś przed przybyciem do posiadłości.
Podeszła do jednej z sofek naprzeciwko kuzyna, żałując że w pomieszczeniu brakuje wygodniejszych siedlisk. Chwilę patrzyła uważnie na mężczyznę, chcąc ocenić jego stan. Nie wiedziała co robili panowie przed tym całym galimatiasem, trudno jej było cokolwiek określić. Ten stan potęgowały nie co przytępione zmysły, bo chociaż nie stroniła od wina, to aż tak dobrze odporna na jego skutki nie była. Po chwili jej wzrok spoczął na kuferek spoczywający na stole, po czym z zaciekawieniem wstała, zbliżając się do niego. Nie miała w zwyczaju pytać się o zgodę, tym razem również tak było - po prostu otworzyła, chcąc zbadać jego zawartość.
- Ciekawe - powiedziała, przyglądając się przedmiotom. - Co ciekawego robiliście przed dotarciem tutaj, też odpowiadaliście na pytania z historii? Nie sądziłam, że jesteś dobry w tej dziedzinie..
//Mam nadzieję, że nie masz mi za złe z góry ustalonych relacji, nie mogłam się powstrzymać, gdy dostrzegłam, że mamy matki ze wspólnego rodu. Nawet zastanawiałam się czy nie mogłyby być one siostrami?
Jeżeli będzie ci coś nie odpowiadać to napisz, poprawię.
- Witaj Elisabeth - Tak, raczej wolał używać pełniejszych wersji imienia. Rzadko mówił zdrobnieniami, bardzo rzadko. Zignorował komentarz odnośnie zabawy przed przybyciem do Hampton Court, zaś widząc jak się dobiera do kuferka uznał że prezent od Lady Nott to nic takiego tajemnego i wyjął z kieszeni eleganckiego płaszcza i pokazał jej pięknie grawerowaną piersiówkę "Bezdna" oraz karty do gry z symbolem rodowym Selwynów, mianowicie herbem. Jeśli ta nie skojarzyła, powinna rzucić spojrzenie na jego ręce, jako że na palcu serdecznym u prawej ręki spoczywał mu sygnet z herbem jego rodu - Oczywistym mógłby być dla ciebie fakt, że mieliśmy tą samą rozgrywkę - Prawda była inna i graliśmy w bakarata. Wraz z dwójką innych lordów udało się mię zdobyć największą liczbę punktów
Starał się mówić jak najmniej bezosobowo, ale jak to bywało w jego wypadku - Nie zawsze się dało. Z kolei, gdyby zechciał odpowiedzieć jej na pytanie o historii magii - Owszem, w owej dziedzinie był szczerze to mówiąc, nie najgorszy. Chociaż też i nie najlepszy, ale szczerze wolałby taką rozgrywkę. Być może nie musiałby... Wiadomo, aż tyle pić. A upity nieco był, choć po nim nie szło tego odkryć.
// Uznajmy że mogą być :D Mi to nic a nic nie przeszkadza. A, i dobrze - Możesz mnie znać, ale nie masz skąd wiedzieć jaki jestem bez "maski" ani o bardziej osobistych przeżyciach jak strata przyjaciela.
- Moje gratulacje kuzynie, udało ci się wygrać odpowiedni zestaw do pijackich zabaw z kolegami - rzekła, odwracając wzrok od przedmiotów. Ponownie spoczęła na sofce, uważając przy tym na delikatny materiał sukni - nie zwykła nosić dwukrotnie tej samej, co nie oznaczało iż ta powinna się zniszczyć. Zawsze w ramach jakiegoś wydarzenia, niby to z dobroci serca, może oddać ją biedniejszym.
- Przyznam jednak, że piersiówka mi się podoba. Żałuję tylko, że prawdopodobnie nie przystoi damom tak, jak i gra w bakarata - wymownie skrzywiła się na myśl o tym, jak dobrze mężczyźni musieli się bawić, podczas gdy one w swoim sztywnym kręgu odpowiadały na pytania z historii - iście zabawne cofnięcie się do czasów szkolnych po to, by coś wygrać i przy okazji zaimponować innym, a w szczególności gospodyni. Czego się jednak nie robi dla dobrej opinii i względów istotnych w społeczeństwie osób? - U was przegrany też pił wino? To by tłumaczyło stan niektórych mężczyzn...
Uśmiechnęła się szerzej, przypominając napotkane na korytarzu osoby. Jej wzrok jakby mimowolnie powędrował w stronę drzwi, zza których co jakiś czas można było usłyszeć rozchichotane kobiety i równie rozbawionych mężczyzn.
- Dobrze, że to wszystko się już skończyło. Pozostaje nam mieć nadzieję, iż lady Nott nie wymyśliła kolejnej porywającej zabawy.
Ponownie spojrzała w oczy kuzyna, uważnie się mu przyglądając. Jak zawsze nie łatwo było z nich cokolwiek wyczytać - William był jednym z tych, co to przez cały czas wydają się być niczym skała - niezachwiani i bez emocji. Przez to też nie łatwo było rozmawiać z taką osobę, gdy nie chciało się jej urazić. I chociaż Elisabeth nie była osobą, która łatwo szczędzi sobie szczerych uwag, to chociaż na razie postaci Selwyna nie chciała obrażać. Utrudnieniem była jej dość słaba wiedza na temat kuzyna - słabe relacje sprawiały, iż trudno było określić jego rzeczywistą wartość. Naturalnie dał się on poznać jako osoba honorowa i silna nie tylko ciałem ale i duchem, jednak to jej nie wystarczało. Była chciwa na jakąkolwiek wiedzą o osobach, a szczególnie gdy chodziło o członków rodziny.
Ostatnio zmieniony przez Elisabeth Parkinson dnia 08.07.16 21:59, w całości zmieniany 1 raz
- Pito trunek "Toujors Pur" - A trunek ten był dużo mocniejszy od wina. Ba, wedle niego od zwykłej, ruskiej wódki której przyjemności pić nie miał różnił zapewne wytrawniejszy smak. Brzydziła go z lekka ta nazwa, jako że cóż, od większości szlachciców poglądami różnił się dość znacznie. Na jej ostatnie zdanie skinął równie niemrawo głową. Tak, też miał nadzieję. Nawet jeśli tknie alkohol, to postara się by był jak najdelikatniejszy. Jego oczy zlustrowały ja uważnie, i mimo że owszem - Była rodziną, to nie tak dobrze znaną. Po chwili odrzekł - Nadzieję wykazywać można jedynie, że lady Nott nie zechce uraczyć na kolejnymi porcjami alkoholu... Przeczucia coś mówią że może to być wątpliwe
Rzadko dzielił się własnymi spostrzeżeniami ale... Był pijany. Nie mocno, trochę ale jednak. Więc mimo wszystko rozmowa była łatwiejsza do prowadzenia. Co prawda zdarzało mu się mówić przystępnym językiem, jednak były to pojedyncze sytuacje.
- Czyżbyś nie lubił alkoholu, drogi kuzynie? Czy może tego wieczoru było go już dla ciebie za dużo? - spytała, przychylając przy tym głowę lekko w bok. Zmrużyła oczy, uważnie się w niego wpatrując. Szukała w jego zachowaniu jakichkolwiek symptomów, świadczących o nietrzeźwości kuzyna. Wszystko to jednak było daremne - jej kuzyn tak jak zwykle był trudny do rozgryzienia. Jedyne co mogła uznać za oznakę to jego nadmierna gadatliwość, jakkolwiek to brzmiało.
- Osobiście chętnie skosztowałabym jakiegoś trunku, ostatnio zbrzydło mi wino z rodzinnych zapasów. A przecież tutaj z pewnością odnalazłabym coś, co przypadłoby mi do gustu. - na samą myśl o winie zwykle podawanym w jej rodzinnej posiadłości, wzdrygnęła się. Niestety nie mogła oczekiwać niczego innego - ostatnimi czasy rodzina zaczęła zbytnio na nią naciskać, wszędzie doszukując się przyczyn jej wciąż panieńskiego stanu cywilnego. Na jej szczęście jeszcze nie domyślili się, iż w rzeczywistości to ona niejako maczała w tym palce, co nie oznaczało, że do końca życia chciała zostać starą panną. Dowodem był jej bliski związek z Prewettem, który niedawno zakończył się z powodu jego śmierci. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, może nie siedziałaby tutaj tylko z kuzynem. Może w cale by tutaj nie siedziała, lawirując pomiędzy parami wraz z małżonkiem.
- Osobiście obawiałam się, iż lady Nott zacznie puszczać sieci na wszystkich uczestników stanu wolnego, by tym samym w następnym roku przyczynić się do licznych zaślubin. To byłoby bardzo w stylu lady.
Tak, ponowna lekko za duża wylewność jak na Williama. Wyraźnie powiedział coś w stylu "Po moim trupie dam się wyswatać". Nie będzie się z nikim wiązał, prawda była taka że nawet nigdy nie odczuł głupiego zauroczenia. A zakochanie to już na pewno nie. Spojrzał uważnie na Elisabeth, która go obecnie zagadywała. Za pewne nie rozmawiali by gdyby nie dość bliskie pokrewieństwo. Spojrzał się w niewiadomy punkt, zastanawiając się jak uniknąć "sieci" lady Nott. No tak, pamiętął że w liście zobaczył że to okazja "By tak odważny auror poznał równie odważną niewiastę". Cholera. Na prawdę, jeden sabat to za mało by zyskać jego względy. Po prostu za mało. Co prawda, czasami zdejmował maskę przed innymi po paru miesiącach, ale - Czasami ja trzymał przez kilkanaście lat znajomości. W wielu, a nawet większości przypadkach tak było. Adelaide Nott musiała... Być po prostu naiwna. Dlatego też między innymi nie chciał pić za dużo, wzdrygał się na możliwą sytuację że wymusiłby mariaż jakimś głupim czynem. Tego nie chciał w życiu. Po chwili skierował wobec niej wzrok i odrzekł
- Jeśli sprawa miewa się z alkoholem, rzec można tak, lubić różne rzeczy można w różnych sytuacjach i okresach w inny sposób.
Jak on kochał odpowiadać na pytania tak że odpowiedzi po prostu nie udzielał. Z tym że był zbyt pijany by ciągle dawać odpowiedzi. Zatem probuj, Elizabeth, może coś ciekawego wyłuskasz z jego słów.
- Lepiej uważaj, bo jeszcze cię dorwie, drogi kuzynie - odpowiedziała, uśmiechając się. - A od tego nie ma ucieczki.
William zawsze wydawał się być samotnikiem, jego słowa wydawały się potwierdzać te przypuszczenia. Stąd Lisa zaczęła wyobrażać sobie jakąkolwiek kobietę u jego boku, co w jej głowie wyglądało dość niecodziennie, nawet odrobinę komicznie.
- Nie wiem jak sprawa ma się u innych ludzi, ale wiem jak to jest u mnie - nie lubię teraz wina z mojego dworu i chcę tutaj spróbować czegoś, co będzie miłą odmianą.
Zmrużyła lekko oczy, przyglądając się rozmówcy. Rzadko mieli okazję ze sobą rozmawiać i teraz wiedziała dlaczego - Selwyn nigdy nie był typem gaduły, przy każdej okazji raczej z nią nie rozmawiał, czego ona wcześniej nie dostrzegała - była zbyt zajęta innymi osobami z towarzystwa.
- Może masz ochotę na przechadzkę, zrobiło się tutaj dość duszno, a te siedzenia nie należą do najwygodniejszych.
- Ucieczka może być od wszystkiego, skutki za to też mogą być różne, jako i pozytywne jako i negatywne.
Szczerze on wobec samego siebie nie był pewny zbyt wielu rzeczom żeby się określać z kim chciałby spędzić resztę życia. A, co pewnie mogłoby wydawać się lekko marzycielskie i naiwne - Nie chciał reszty życia spędzać z kimś, kogo nie kochał jak w wypadku wielu szlachciców. Na propozycje od kuzynki, odnośnie przechadzki skinął powoli głową aby odrzec
- Pomysł można uznać za niezgorszy. Masz jakiś konkretny kierunek gdzie moglibyśmy się zatem udać, Elisabeth?
Jako że była kuzynką bliskiego pokrewieństwa, nie używał per "lady" mimo że nie odczuwał wobec niej dużo większego przywiązania niż do reszty pań w Hampton Court. Spojrzał na nią wzrokiem, po którym jednak nadal nie wyczułaby w zasadzie nic.
- Miałam nadzieję, że w teraz ty mi podsuniesz jakiś pomysł w tej kwestii - odpowiedziała, odrzucając nieprzyjemne myśli w najgłębszy zakamarek jej umysłu. Przecież nie miała zamiaru spędzać teraz czasu na rozmyślaniu o problemach!
- Bylebym mogła po drodze złapać jakiegoś kelnera z dobrym trunkiem - dodała po chwili, chcąc w jakiś dobry sposób spędzić ten szczególny dzień - przecież już niedługo miał zadzwonić dzwon, oznaczający nadejście kolejnego roku.
To miał być jej kolejny sabat. Dwa lata temu debiutowała tutaj; wciąż wyraźnie pamiętała tamten dzień, w którym pierwszy raz otrzymała zaproszenie od lady Nott i znalazła się w jej posiadłości, wśród grona innych debiutantów, a także starszych szlachetnie urodzonych kobiet i mężczyzn, którzy debiuty mieli już za sobą. Drobna, rudowłosa nastolatka niemal ginęła w tłumie i czuła się onieśmielona. Dorastając w dworze w odludnym Charnwood nie była duszą towarzystwa, choć odebrała dobre wychowanie, a i wcześniej podczas każdych wakacji była zabierana przez rodziców w odwiedziny do ich krewnych i przyjaciół. Rok po tamtym debiucie była już mężatką, szczęśliwą żoną doskonale obeznanego ze sztuką lorda Williama Fawleya. Teraz, dwa lata później, była dodatkowo szczęśliwą matką dwóch maleńkich kruszynek. Był to jej pierwszy sabat po porodzie, ale wróciła już do odpowiedniej formy, a jej sylwetka znów była smukła i zwiewna, a choć pod oczami rysowało się zmęczenie, było widać, że macierzyństwo i małżeństwo jej służą. Dziś jednak dzieci pozostały z opiekunką, do której Cressida miała zaufanie i czuła się spokojna. Sama w dzieciństwie też spędziła mnóstwo czasu pod pieczą wynajmowanych ludzi, chociaż i rodzice nie odcinali się od dzieci, a starali się poświęcać im czas i dzielić się umiejętnościami.
- Och, Williamie – szepnęła cichutko do swojego małżonka. – Niby wszystko wygląda tu tak samo jak zawsze, ale ciągle nie umiem uwolnić się od wrażenia, że jest... inaczej.
Spojrzała na niego, intensywnie zielone oczy przesunęły się po przystojnej twarzy. Miała wrażenie, że William był pogrążony w myślach, co mu się często zdarzało ostatnimi czasy.
W końcu spojrzał na nią i chwycił ją za rękę, prowadząc w stronę jednej z sal. Nie byli tu sami, wokół było widać inne pojawiające się pary, rozmawiające grupki i pojedyncze samotne osoby. Wszyscy przybyli tu w jednym celu, w nadziei na dobrą zabawę. Nawet jeśli także wśród rodów doszło do pewnych zmian, choć Cressida nie do końca rozumiała ich podłoże. Ostatnie miesiące spędziła głównie w posiadłości, rzadko ją opuszczając w ostatnich miesiącach ciąży i pierwszych tygodniach po porodzie. Nic dziwnego, że nie była na bieżąco ze wszystkim, żyjąc w pewnym oderwaniu od rzeczywistości. Właściwie to zawsze taka była, zarówno Flintowie jak i Fawleyowie na swój sposób żyli w swoim własnym świecie.
Weszli do jednej z komnat. William ożywił się nieco na widok dorosłego mężczyzny, który towarzyszył innej młodej dziewczynie. Chociaż wśród szlachciców zdarzały się związki z naprawdę dużą różnicą wieku, podejrzewała, że to ojciec z córką. Być może debiutantką, biorąc pod uwagę jej młodziutki wygląd.
- Chciałbym ci kogoś przedstawić, Cressido – rzekł William, prowadząc ją w stronę tej pary, jak się okazało, lorda Lestrange i jego córki, Marine. William dokonał prezentacji, przedstawiając siebie i swoją małżonkę.
- Witaj, Marine – powitała ją grzecznie Cressida, przywołując na bladą buzię lekki, nieco nieśmiały uśmiech.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Najważniejszy dzień w życiu każdej młodej szlachcianki w końcu nadszedł, zastając pannę Lestrange przygotowaną perfekcyjnie, jak do bitwy, do jakiej szykowała się latami. Lecz czyż nie tak właśnie było? Etykieta, taniec, historia, śpiew – to wszystko dało się wytrenować i rzeczywiście, dziewczyna ćwiczyła latami, odnajdując przyjemność w aktywnościach, które w gruncie rzeczy zostały jej narzucone. Ale zamieniła je w swoje pasje sprawiając tym samym, że szybko odnalazła się w rzeczywistości, w jakiej przyszła na świat. Dziś miała błyszczeć, stanowić ozdobę swojego rodu, przyciągać komplementy i zachwycone spojrzenia przedstawicieli każdej płci. Wcześniej chłonęła opowieści swoich kuzynek o ich pierwszych Sabatach, a teraz sama miała wreszcie tego doświadczyć. Z podniesioną dumnie głową wkraczała na salony, była gotowa.
Wyglądała dostojnie i miała tego świadomość. Suknia, zamówiona specjalnie dla niej lśniła blaskiem setek wplecionych w nią kryształków i kamieni szlachetnych; góra bardzo dobrze przylegała do ciała, a dół stworzony był do wirowania w tańcu, choć wcale na taki nie wyglądał. Peleryna przypominała wzburzone fale, a zaplecione włosy, skromny diadem i delikatny makijaż sprawiały, że Marine wyglądała niczym bogini mórz. Nie było miejsca na fałszywą skromność – znała swoją wartość i cel do zrealizowania na Sabacie.
- Udajemy się do komnat południowych, gdzie widzę już lorda Fawleya i jego młodą żonę – ojciec był niczym salonowy przewodnik, szepczący jej do ucha wskazówki oraz polecenia. Bez jego opatrzności mogłaby zagubić się w towarzyskich meandrach, cieszyła się więc gdy tak wędrowała pod rękę z rodzicem, mijając śmietankę czarodziejskiej Wielkiej Brytanii. Rozmawiali po francusku, bo Theseus miał akurat taki kaprys.
Marine nie zdejmowała z twarzy maski z niewinnym uśmiechem, lecz w głębi duszy zastanowiła się, czemu ojciec prowadzi ją ku mężczyźnie żonatemu, w dodatku pozostającemu w negatywnych stosunkach z ich własnym rodem. Najwidoczniej miał swoje powody, których nie zamierzała teraz kwestionować.
Dokonano prezentacji, a panna Lestrange dygnęła wdzięcznie, prezentując się nowo poznanemu małżeństwu. Rudowłosa szlachcianka zwróciła się bezpośrednio do niej, tak więc i Marine podjęła grę, pokornie pozostając na miejscu, gdy jej ojciec i lord Fawley pogrążyli się w rozmowie.
- Dobry wieczór, lady Fawley – uśmiechnęła się łagodnie, przypominając sobie, co jeszcze przed chwilą szeptał jej do ucha papa – Bardzo miło mi cię poznać. Jeśli mogę pozwolić sobie na śmiałość, chciałabym powiedzieć, że wprost promieniejesz. Dzieci, jak mniemam, rozwijają się zdrowo? – słodkie słówka skapywały z muśniętych szminką ust młodej szlachcianki, a ona sama zaczynała bawić się doskonale.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Marine Lestrange dnia 13.04.18 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Ten sabat nie był dla niej takim stresem jak ten pierwszy, ale po kilku miesiącach przerwy i tak była nieco podenerwowana i trzymała się blisko męża, grzecznie pozwalając, by przedstawiał ją swoim krewnym i znajomym. Jego znajomości z pewnością były bardziej rozległe, mimo niektórych kontrowersyjnych decyzji rodu Fawley sztuka była czymś ważnym w wyższych sferach i niekiedy łączyła ponad podziałami. Lub dzieliła; Cressida podejrzewała, że przyczyną dawnych niesnasek między rodami Fawley i Lestrange była właśnie rywalizacja na polu sztuki, bo każdy z rodów chciał być tym, który wydaje światu najlepszych artystów.
Ale salony wymagały grzeczności i kurtuazji, zresztą William zapewne miał jakieś wspólne sprawy z lordem Lestrange, skoro chciał z nim porozmawiać. Może chodziło o jakieś artystyczne interesy; Cressida postanowiła nie wnikać. W takich sytuacjach zwykle wychodziła z założenia że czasem warto powściągnąć ciekawość, tym bardziej że była kobietą, więc wręcz nie wypadało jej być zbyt dociekliwą wobec małżonka w towarzystwie.
Skupiła się na Marine, o wiele bardziej zaintrygowana postacią młodziutkiej lady niż rozmowami o interesach mężczyzn. Chciała ją lepiej poznać, licząc na interesującą artystyczną duszę. Jednego lorda Lestrange już znała i lubiła, zresztą większość swojego życia spędziła jako lady Flint, więc patrzyła na ten ród w dość neutralny sposób.
- Dziękuję za dobre słowa, lady Lestrange – powiedziała. – Mi także miło cię poznać. Czyżby to był twój debiutancki sabat? Od mojego debiutu wcale nie minęło tak wiele czasu, więc doskonale pamiętam, jak to jest. – Ale o ile Marine wydawała się czuć tu bardzo pewnie, niczym ryba w wodzie, Cressidzie tamtego dnia brakowało śmiałości, choć na brak zainteresowania też nie mogła narzekać, bo William wtedy szybko porwał ją do tańca. A kilka miesięcy później byli już zaręczeni. – Dzieci czują się dobrze, dziękuję. – Zostały pod dobrą opieką troskliwej, zaufanej opiekunki, podczas gdy ich matka wybrała się na swój pierwszy od miesięcy sabat. Mimo tych wszystkich dziwnych zdarzeń musiała zacząć odżywać. – Może przejdziemy się kawałek? Jestem pewna że mój małżonek oraz twój ojciec przez ten czas w spokoju omówią swoje sprawy. Ja o wiele chętniej spędzę czas na rozmowie z jak mniemam, drugą artystyczną duszą? – William wspominał jej w drodze do tej komnaty, że córka lorda Lestrange jest obiecującą śpiewaczką.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Nie pytała, gdy ojciec odchodził na stronę z lordem Fawleyem, choć na moment podążyła wzrokiem za mężczyznami. Choćby nie wiadomo jak dobrze to ukrywała, w głębi duszy chciała po prostu wiedzieć o czym rozmawiają. Nie wypadało pytać, dlatego milczała na ten temat, kontynuując inny.
- Tak, to mój debiut – przyznała dumnie, mając doskonałą świadomość tego, że dobrze się prezentuje – Ledwie kilka dni temu opuściłam mury Hogwartu, a już wypływam na głęboką wodę – pozwoliła sobie na tę zabawną uwagę, szybko przypominając sobie kiedy dokładnie jej towarzyszka mogła debiutować i jaki był wtedy motyw przewodni Sabatu. Lodowiska w czerwcu nie przebijał na pewno – Kuzynki opowiadały mi wszystko ze szczegółami, ale mimo wszystko to będzie wyjątkowy wieczór – jej słowa miały stać się samospełniającą się przepowiednią.
Bez oporu zgodziła się na propozycję Cressidy i już po chwili oddalały się powolnym tempem od dwóch lordów pogrążonych w rozmowie. Wydawało się, że przyjaznej, lecz Marine niczego nie mogła być pewna, dlatego co jakiś czas dyskretnie spoglądała w kierunku mężczyzn.
Słysząc o artystycznej duszy, uśmiechnęła się jeszcze szerzej – ach, sztuka. Temat łączący arystokratki w każdym wieku. Bezpieczny, znajomy i jakże niewyczerpany.
- Cieszę się, że reputacja nieco mnie w tym względzie wyprzedza – cudownie było dowiedzieć się, że niektórzy doskonale orientują się w jej aspiracjach, nawet gdyby nawiązanie to miało być wynikiem jedynie skojarzeń, jakie budziło nazwisko Lestrange. Mimo wszystko dziewczyna była przekonana, że lady Fawley musiała słyszeć o jej ambicjach i to ich kwestię teraz poruszała – To prawda, moją pasją jest śpiew. A lady zajmuje się malarstwem, czy tak? - po ślubie musiała być w siódmym niebie, przechodząc pod opiekę akurat Fawleyów.
Spacerowały powoli obok siebie, pogrążone w uprzejmej pogawędce, a zebrani w komnacie mogli podziwiać ich szczupłe sylwetki, uwydatnione przez pięknie układające się w ruchu suknie.
- Czy zmierzymy się dziś na lodowisku? – towarzyszka musiała wybaczyć jej ciekawość, jednak lepiej zawczasu przygotować się na nadchodzące wydarzenia i potencjalną konkurencję.