Komnata Południowa
Jemioła
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:19, w całości zmieniany 4 razy
'k6' : 6
Zgubiła w tłumie nawet swoją siostrę i wyglądało na to, że tu jej nie ma, więc po wróżbach będzie musiała sprawdzić w ogrodach. Nadal nie była pewna kim była dama, którą napotkała przy stole do wróżb. Sama jednak przyszła na ten bal z radością, wyczekiwała go od dawna, bo co prawda to już nie był jej pierwszy sabat, ale pierwszy sylwester. Chciała tu być i spędzać ten dzień wśród innych szlachetnie urodzonych czarodziejów, jako dorosła dama, a nie uczennica nielubianego Hogwartu, który był tylko niezbyt przyjemnym przystankiem na drodze do wymarzonego życia lady.
- Więc zaraz się przekonamy. – Jej pełne usta rozciągnęły się w lekkim, subtelnym uśmiechu poniżej linii maski.
Dotknęła gałązki i lekko nią potrząsnęła, ale opadły z niej tylko dwa liście. Chociaż Elise nie czuła w sobie instynktu macierzyńskiego i trudno jej było sobie wyobrazić kochanie jakiejkolwiek innej istoty bardziej niż siebie, to wiedziała że jej obowiązkiem wobec rodu przyszłego męża będzie podarowanie małżonkowi dzieci, przynajmniej jednego dziedzica, choć zapewne mile widziane byłoby więcej niż jedno lub dwoje potomków. Relacje jej rodziców były chłodne właśnie przez to, że jej matka urodziła trzy córki, a jedyny syn zmarł krótko po narodzinach. Ona sama chciała więc mieć syna, który ugruntuje jej pozycję na mężowskim dworze, ale marzyła też o córce, którą mogłaby rozpieszczać, stroić w piękne sukienki i traktować jak lalkę. Tak, jak jej matka traktowała ją. Czy dwójka byłaby wystarczająca, gdyby tak okazało się, że ta wróżba mogłaby się sprawdzić? Podchodziła do tego jednak z dystansem, bardziej jak do ciekawostki i zabawy niż czegoś, co miało stać się wyrocznią jej przyszłości.
Jej niespodziewanej towarzyszce opadły wszystkie listki, co według opisu wróżby miało znaczyć, że nie będzie mieć więcej dzieci. Elise nie wiedziała czy owa dama miała jakiekolwiek, czy nie, ale spojrzała na nią współczująco.
- Nie przejmuj się, lady. Widocznie ta gałązka była już zbyt przywiędnięta, ale to tylko garstka liści, nie od nich zależy twoja przyszłość – powiedziała do niej, bo wiedziała, że byli ludzie, którzy mocno wierzyli we wróżbiarskie rytuały. Sama znała parę dziewcząt, które pewnie zalałyby się łzami w takiej sytuacji. – Czy podoba ci się dzisiejsza uroczystość i bal maskowy? Ja sama jestem pod wrażeniem starań lady Nott – dodała po chwili, choć nie przyznała się do pokrewieństwa z gospodynią, skoro obie jeszcze nie znały swoich tożsamości, a co to za zabawa ujawnić ją tak po prostu, bez podchodów i domysłów?
Zgarnęła swoje liście bluszczu ze stolika, po czym zbliżyła się do jednej z zapalonych świec, wsuwając listki w płomień, by zobaczyć, czy dym przybierze jakiś kształt.
'k20' : 2
Moje wędrówki przywiodły mnie wreszcie do komnaty z wróżbami. Zaintrygowany podszedłem bliżej, zauważając, że w tym miejscu stał mężczyzna, którego w trakcie kalamburów zacząłem podejrzewać o bycie Ramseyem. Nieopodal, także wróżąc, znajdowały się dwie kobiety. W tym jedna, która próbowała pospieszyć mi z pomocą w trakcie kalamburów podczas rozpoczynającego sylwester tańca i mojej oczywiście błędnej próby odgadnięcia przebrania jednej z tańczących dam. Skłoniłem się przed nimi bez słowa, by następnie podejść bliżej okrągłego stolika, stając obok mężczyzny. Zbliżyłem się sięgając po ostrokrzew. Nieznajomemu obok rzucając tylko jedno, krótkie spojrzenie, którego nie mógł zauważyć spod przysłaniającej twarzy maski.
- Wykazał się lord głęboką wnikliwością w trakcie kalamburów - spróbowałem zagaić rozmowę ściskając w ręku gałązkę. Czułem nieprzyjemne ukłucie w dłoni, które sprawiło, że zacisnąłem pięść mocniej. Chciałem zacząć rozmowę z mężczyzną, przekonać się, co do moich podejrzeń z sali balowej - czy faktycznie rozmawiałem ze schowanym za maską śmierci Ramseyem? Próbowałem spojrzeć na niego badawczo jednocześnie sprawiając wrażenie, że wpatruję się w misę z wodą, do której spadła wybrana przeze mnie gałązka, jednak maska nie tylko ukrywała moją twarz, ale przez swą konstrukcję także utrudniała spoglądanie na innych. Nie widziałem więc go zbyt dokładnie, choć przez zakrywającą jego twarz maskę i tak niewiele zdołałbym dostrzec.
Ostrokrzew wraz z kroplami mojej krwi opadł do wody. Wpatrywałem się uważnie we wróżbę, ciekaw, co też przepowie mi gałązka. Nikt nie mógł zauważyć moich uniesionych brwi i nieco zamyślonego uśmiechu, kiedy oczekiwałem na rezultat. Może, gdybym nie miał w rodzinie tylu prawdziwych jasnowidzów, cała zabawa z patykami byłaby bardziej ekscytująca. Wciąż jednak wydawała się wystarczająco ciekawa, by przekonać się, co też takiego zdawał się kryć dla mnie los.
And my name on the lips of the dead
'k100' : 95
Jego dłoń była już zupełnie sucha, kiedy tuż obok, przy ostrokrzewie pojawił się mężczyzna, którego przez barwę głosu i ton utożsamił ze swoim ojcem. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości, a jednak nie zdradzał się niczym, nie dawał mu pewności, co do podejrzeń. To było na swój sposób zabawne. Po raz pierwszy również spotkali się na przyjęciu, na wernisażu zorganizowanym przez lady Avery. Nigdy chyba nie przekazał ojcu pozdrowień od niej. Nim wyjechała, zdążył poznać jej tajemnicę. Spojrzał na niego, nie będąc pewnym, gdzie właściwie spoczywa wzrok nowego towarzysza. Trudno było mu zlokalizować choćby cal twarzy pod skrzętnie ukrywającą wszystko maską. Zaś jego własne oczy było widać doskonale, białka błyskały w czerni pustych oczodołów maski, a szare oczy wydawały się jaśniejsze niż zazwyczaj dzięki temu kontrastowi. Nie miał już na głowie kaptura, był zbędny i mało elegancki, a do tego niezbyt wygodny. Na szyję, spod czarnej stójki wyślizgiwała się niedawno pozyskana blizna. Ta, która już pewnie od zawsze będzie kojarzyć mu się z sinicą.
— I nadzwyczaj nietrafioną— przyznał otwarcie; nie musiał ukrywać, nie brał zbyt ambitnie udziału w zgadywaniu przebrań, ale tylko to mogło mu urozmaicić czas spędzony na sali balowej. Chciałby docenić rozmach, z jakim przygotowywane było to przyjęcie, ale o wiele ciekawsze wydawało mu się zgadywanie tożsamości pod wymyślnymi przebraniami. Bo to właśnie one — maski, stroje ukrywające prawdziwe twarze stanowiły dla niego największe wyzwanie. Obserwował otaczających go ludzi, ukradkiem zerkał również na dwie, pogrążone w rozmowie damy, zastanawiając się, czy któraś z nich jest kimś kogo znał lub kogo zechciałby poznać bliżej. Tu, na dworze z pewnością nie brakowało pięknych kobiet, a jak na złość wszystkie pozostawały ukryte.
Jego uwagę przykuł jednak ostrokrzew ściśnięty przez towarzysza; a raczej krople krwi, które spływały na srebrną tacę po zmieszaniu z sokiem lub raczej ich niezwykła ilość.
— Czeka cię długi żywot, lordzie— przyznał z rozbawieniem, wyraźnie akcentując tytuł. Podniósł na niego baczne spojrzenie, ogarniając nim maskę znajomego nieznajomego. Chciał tym samym sprawdzić jego reakcję. Nie mógł dojrzeć ani rysów twarzy ani oczu, ale jeśli to był ojciec — a na pewno był, będzie bawił się tym równie dobrze jak on sam. Lordowie Krainy Lodu.— Może tym razem bluszcz dla odmiany?— Sprowokował, sięgając tym razem po ostrokrzew. Tym razem się nie zawahał, zranił się w dłoń i otwartą wystawił nad dzban z sokiem, oczekując i dla siebie pomyślnej wróżby.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
'k100' : 57
Ale chciała tego. Sama prosiła w duchu, żeby mieć jakikolwiek pretekst do odejścia od rodu. To była tylko kwestia czasu, aż takowy znajdzie. Nie była chora, więc ryzyko związane z donoszeniem ciąży było raczej nikłe. Słabo mogła sobie wmówić, że powinna przez to zniknąć. Ale ta wróżba… Jej krewni nie byli nadzwyczaj przesądni. Zdawała sobie jednak sprawę, że jeśli dojdą do wniosku, iż nie może mieć dzieci, prawdopodobnie się jej pozbędą. Bez względu na to, czy wydadzą ją za kogoś, czy nie, z brakiem dziedzica była dla nich bezużyteczna.
Spojrzała w kierunku swojej towarzyszki, która chciała ją pocieszyć. Czy to z grzeczności, czy z dobroci serca – Una to doceniała. Cieszyła się, że przynajmniej jej rozmówczyni będzie mieć jakiekolwiek potomstwo.
– Tak, lady, chyba masz rację. – odpowiedziała, wracając powoli do siebie. – Zresztą… Odrobinę przekroczyłam swój wiek, żeby mieć jeszcze dzieci.
Zaśmiała się tak promiennie, bo sama wierzyła w to, że jest już za stara. Nie fizycznie oczywiście – jej ciało miało przecież dopiero dziewiętnaście lat, miało więc doskonałe krągłości młodej kobiety. A jednak… Umysłowo miała wrażenie, że zawsze wyprzedzała swoich rówieśników. Czy to w Hogwarcie, czy na salonach.
– Owszem, wszystko jest pięknie przystrojone. W dodatku kreacje dzisiejszego wieczoru robią naprawdę spore wrażenie. – przyznała z uśmiechem. Była całkowicie szczera w tym aspekcie. Nie miała po co kłamać – może nie bawiła się najlepiej przez wzgląd na niedawny incydent z Isabellą, ale samo przyjęcie zorganizowano z rozmachem i szanowała starania gospodyni.
Podążyła za nieznajomą. Dym ułożył się w rozpadające się serce… Czyżby to oznaczało, że serce dziewczyny zostanie złamane? Wygląda na to, że tym razem to Una powinna okazać jej wyrazy współczucia.
– Huh, wygląda na to, że obie nas czeka nieszczęście. – skwitowała prosto. – Mnie brak dzieci, a ciebie, lady, najwyraźniej złamane serce. Mam nadzieję, że żadna z tych wróżb się nie spełni.
Bulstrode uważała osobiście, że już dosyć się nacierpiała. Nie zamierzała przyjmować kolejnych batów, choćby dla bycia szlachetną. Bycie nadmiernie miłą się skończyło, teraz przede wszystkim dbała o siebie.
Poczekała na swoją kolej i również wsunęła listki w płomień świecy. Kątem oka zauważyła, że do komnaty wszedł nieznajomy, którego dopiero co wybroniła chwilę temu w sali balowej. Dygnęła lekko, usprawiedliwiając niewerbalnie swoje zachowanie tym, że była zbyt blisko języka ognia, by pozwolić sobie na więcej.
Spojrzała na dym. Kształt, który przybrał to...
How long ago did I die?
Where was I buried?
'k20' : 15
Uznałaby też za absurdalne przekonanie, że opadnięte liście bluszczu będą determinować jej przyszłość i zostaną potraktowane przez ród jako pewna oznaka jej bezużyteczności jako żony. Una w końcu nadal była osobą młodą, którą jej ród mógł wykorzystać i odpowiednio wydać za mąż. Chociaż Elise nawet nie wiedziała, że ma przed sobą właśnie ją.
Głos, który słyszała brzmiał jednak dość młodo, więc nie sądziła że ma do czynienia ze starą panną, a za te uważała wszystkie niezamężne kobiety, które przekroczyły dwudziesty piąty rok życia. I naprawdę nie znosiła tych spośród nich, które zostały starymi pannami z własnej winy, przez niestosowne ambicje i buntowniczość. Tym, które były brzydkie, po prostu współczuła, choć też trochę nimi gardziła za to, że nie są tak doskonałe jak ona.
- Naprawdę? Brzmisz, lady, jak osoba wciąż młoda – odezwała się. Nie mogła zobaczyć jej twarzy, ale miała wrażenie, że ma do czynienia z młódką niewiele starszą od samej siebie. – Jestem zachwycona pomysłem balu maskowego, choć nigdy nie wiem, kto znajduje się pod danym przebraniem i dużo trudniej wyłowić z tłumu znajome osoby. Ale to dodaje całemu przyjęciu nutki tajemnicy – zauważyła. Jej wzrok znów na moment spoczął na dwóch tajemniczych mężczyznach w dość złowieszczych kostiumach. Nie mogła ich przypasować do żadnego rodu, mogąc tylko się nad tym zastanawiać. Nawet nie śniła, że w ogóle nie byli szlachetnie urodzeni, bo przecież zaproszenia zawsze otrzymywali tylko członkowie wyższych sfer.
Nie przyglądała im się jednak długo, bo zaraz skupiła się na wsunięciu bluszczowych listków w płomień świecy. Dym, który się z nich uwolnił, przybrał kształt serca, które zaczęło po chwili drżeć i rozpadać się od środka. Może po prostu dlatego, że kształty z dymu były ulotne i musiało się rozpaść? Czy rzeczywiście było to złamane serce? Nie znała się na wróżbiarstwie, więc nie potrafiła tego zinterpretować. Jej serce nie należało też do nikogo, nie tak naprawdę, bo przecież zdawała sobie sprawę, że fascynacja Flavienem jest czysto platoniczna i nie miała szans spełnienia, nie w świecie gdy o małżeństwach decydowali ojcowie i nestorowie. Do żadnego innego mężczyzny nic nie czuła i trudno było jej sobie wyobrazić szczere pokochanie kogokolwiek. Mogło też chodzić o coś innego niż miłosny zawód, złamane serce nie wiązało się tylko z miłością romantyczną, a mogli je łamać również bliscy. Wtedy, kiedy Percival zdradził ród, też miała przecież złamane serce. Percival bez zawahania zdeptał ich relację, podstępnie wbił rodzinie nóż w plecy. Nie mogła wiedzieć, że najbliższa przyszłość w istocie może przynieść przykre zdarzenie sprawiające, że jej serce popęka na maleńkie kawałeczki.
- Ja też mam taką nadzieję. To tylko dym, co on może wiedzieć o naszej przyszłości? – zastanowiła się i machnięciem ręki rozwiała resztki dymu pozostałe po sercu, choć gdzieś głęboko w środku tliły się obawy, że co jeśli w tych obrządkach jednak mogło kryć się ziarnko prawdy, ukryte, zawoalowane znaki? – Och, ciekawe, co też może znaczyć twój kształt. Może perspektywa pojawienia się w twoim życiu rycerskiego mężczyzny, dla którego zostaniesz damą serca? – zastanawiała się, wciąż jednak traktując to z przymrużeniem oka, podobnie jak swoje złamane serce, które wciąż sklejała w całość po zdradzie kogoś, kto jeszcze parę miesięcy temu był jej bliski. Ciekawe jednak, co decydowało o tym, że dym układał się w tak różne kształty i na ile to miało związek z rzeczywistością i ich przyszłością?
- Och, proszę nie być dla siebie tak surowym. Mój strój zgadłeś bez problemu, - zawiesiłem na chwilę głos - lordzie - zaakcentowałem, podejmując grę zaproponowaną przez Ramseya, wykonując w jego kierunku płytki i zdecydowanie zbyt teatralny ukłon, który zastąpił mi w tym przypadku uśmiech. Zupełnie nie dziwił mnie jego strój, nie dziwiło mnie też, że na siebie wpadliśmy. To było nieuniknione, biorąc pod uwagę, jak doszło do naszego pierwszego spotkania. Wernisaż u Laidan Avery okazał się przeżyciem wyjątkowym, i to nie ze względu na wystawiane obrazy. Czasem zastanawiałem się, co teraz robiła. Czasem jednak, nie za często, moje życie okazało się dostarczać mi wystarczająco wielu zmartwień, bym nie szukał na siłę kolejnych.
Dłoń piekła mnie od ostrych kolców, które wbiły się w nią, naruszając skórę, uwalniając krew, która skapnęła do naczynia. Nie zwracałem jednak na to specjalnej uwagi, ból nie był wielki, mógł co najwyżej irytować, za słaby by choćby mnie zdekoncentrować. Nie skupiałem się na nim, szczególnie, gdy po wylaniu soku, zauważyłem, jak wiele na miarkę poleciało kropel. Wskazywała na dziewięćdziesiąt pięć. Nie mogłem powstrzymać cichego parsknięcia śmiechu, gdy to zobaczyłem.
- Cóż za długie życie mnie jeszcze czeka - mruknąłem pod nosem pewien, że stojący obok mężczyzna to usłyszy. Nie za bardzo miałem podstawy, by w tę wróżbę uwierzyć i kpina w moim głosie zdawała się być aż nazbyt słyszalna. Spojrzałem więc na nieznajomego podejrzewając, a nawet będąc niemalże pewnym, że wcale nie jest on tak obcy, jak mogłoby się wydawać. Znałem jego głos, nie mógłbym go pomylić z żadnym innym.
- Szanowny lord też zdaje się mieć przed sobą jeszcze wiele, wspaniałych lat - byłem nienagannie uprzejmy. Także ton głosu zdawał się idealnie pasować do otaczającego nas przepychu i tym samym zupełnie nie pasować do tego, jak zwykłem brzmieć. Ale trwał sylwester, a my bawiliśmy się w lordów pod maskami śmierci i bazyliszka. Zabawne, jak dobrze się dobraliśmy. W pewnym sensie, na swoje towarzystwo byliśmy skazani, nosząc takie, a nie inne stroje. Zupełnie nie nadawalibyśmy się do otoczenia wróżek i puszków pigmejskich. Wydawało mi się, że gdzieś wśród gości jakieś widziałem.
- Szkoda, że nie ma tu wróżbity, który byłby tak uprzejmy, by zweryfikować przyszłość z soku i bluszczu - odwróciłem głowę w stronę mężczyzny. - Nieprawdaż, sir? - A następnie, zgodnie z rzuconym wyzwaniem sięgnąłem po bluszcz. Włożyłem lewą dłoń do misy z wodą, trzymając ją tam przez chwilę. Wcześniej rozpiąłem zamki stroju znajdujące się we wnętrzu dłoni, podwijając rękaw. Jeśli Ramsey miał jakiekolwiek wątpliwości, teraz już z pewnością wiedział kim jestem. Niewielu lordów nosiło tatuaże na knykciach. Oczywiście, podejrzewałem, że zorientował się dużo wcześniej, tak jak i ja byłem niemal pewny, że rozmawiam ze swoim synem. Było w tym jednak coś zabawnego, gdy wpatrywałem się w moją dłoń utopioną w bluszczu. Kiedy ostatnim razem bawiłem się w podobne wróżby był sierpień, nie znałem wtedy jeszcze Ramseya, a mimo to miałem u swojego boku innego jasnowidza. I idiotę, ale to nie miało aż takiego znaczenia. Półtora roku później znowu bawiłem się w przewidywanie przyszłości, w które zupełnie nie wierzyłem, nie w takim wydaniu, a Cassandra, z którą wtedy spędziłem miło czas, nie chciała mnie nigdy więcej widzieć na oczy. Było na to chyba jakieś określenie i jeśli się nie myliłem, brzmiało ono - ironia losu. Z cichym westchnieniem wyciągnąłem dłoń z misy patrząc, jaką też przyszłość skrywał dla mnie bluszcz.
And my name on the lips of the dead
'k100' : 55
Co jednak gorsze – dla niej wszystko zmierzało do katastrofy. Tak jakby każdy znak wskazywał na to, że nie była w stanie piastować powierzonego jej zadania. Zadania bycia Bulstrodem z krwi i kości. Nie wytrzymywała tego, jak szybko kończyły się jej relacje. Jeden ożenek potrafił przeważyć na losach całej pielęgnowanej przez lata znajomości. Po prostu powoli psychicznie ją to wykańczało, gdy losowe zdarzenia szarpały nią, pozostawiając znowu w samotności.
A ona nie chciała takiego życia. Domyślała się, że bycie niepozornym zawsze trochę kosztowało. Trzeba było być wytrwałym, cichym i pokornym, jej jednak ostatnimi czasy się to nie udawało. Z niewiadomych przyczyn – a może wiadomych, w końcu po odejściu Isabelli wszystko się rozpadło – nawet najmniejszy szczegół, o który tak bardzo dbała, ulegał zniszczeniu. Waliły się podpory, które tyle lat wznosiła, powodując, że również ona nie miała siły dłużej stać na nogach.
Przewidywała, że właśnie taka będzie odpowiedź nieznajomej. Nie oczekiwała, że ją zrozumie. Una w końcu była – choć w dość dziwnym wydaniu – artystką. A takich przecież nie sposób do końca zrozumieć. W ich głowach wszak tworzył się inny świat, złożony z tysięcy schodów ułożonych niczym żywopłoty w labiryncie.
– Powiedzmy, że mam więcej lat niźli się wydaje, lady. – odpowiedziała łagodnie z uśmiechem na ustach. Co innego mogła powiedzieć?
Kątem oka wyłapała to, jak jej rozmówczyni spogląda w kierunku dwójki nieznajomych. Czyżby była zaniepokojona? Una sama przez tę myśl na moment na nich spojrzała.
Nie kojarzyła ich, nawet kiedy byli w jednym nieprzepełnionym pomieszczeniu. Być może by ich nie pamiętała, gdyby sami nie brali udziału w zabawie w zgadywanie. Szczególnie jeden z nich przykuł jej uwagę – zabrał wtedy odrobinę niepotrzebnie głos, a ona go uratowała.
Wróciła wzrokiem do dziewczyny. Nie żeby ciemnowłosa arystokratka chciała donieść na któregoś z nich nestorowi, byłoby to jeszcze bardziej niedorzeczne niż wchodzenie do klatki z lwami. Zresztą, takie małe potknięcie zwykle puszczało się w niepamięć, nie stwarzało to żadnego powodu do wydziedziczenia. Postanowiła jednak na wszelki wypadek mieć ich o tyle, ile było to możliwe, na oku.
Nie była wróżbitką, ale serce pisarki podpowiadało, że drżące, rozpadające się serce nie może zwiastować niczego dobrego. Za to kształt Uny… Wydawał się mieć wiele znaczeń. Może chodziło o to, że ktoś ją uratuje, poślubi albo sama będzie dla siebie tym rycerzem? Ostatnie byłoby dla niej gwoździem do trumny, w końcu nie dawała już rady robić wszystkiego na własną rękę. Potrzebowała solidnej pomocy, o którą nie wiedziała, gdzie się zgłosić.
– Hmm, możliwe – westchnęła. – Chciałabym, żeby był to rycerz. Nawet sobie lady nie wyobraża jak bardzo.
Zawsze traktowała baśnie o ratujących damy z opresji rycerzach z przymrużeniem oka, uważając je za głupie bajki opowiadane dziewczynkom na dobranoc, żeby przygotować je na wyjście za niekochaną osobę. Karmione fantazjami nie dostrzegały, że mężowie ich nie kochali, a same pozwalały im na brak szacunku do poślubionych i niedochowywanie wierności. Wierzyły, że tak być powinno, ale, och, jak bardzo się myliły.
… A może to ona się myliła? Już sama nie wiedziała. Jeżeli rzeczywiście trafiłaby na wartego uwagi męża, byłaby bardziej niż szczęśliwa. Spaliłaby każdą swoją książkę i przestała zajmować się dziwactwami jak układaniem kostek domina, byle zyskać jego przychylność. Ale czy to było możliwe? Była dziwaczką, artystką, kochanką śmierci, ale nie materiałem na idealną żonę.
Swoją drogą, została im chyba ta ostatnia wróżba. Dość… zabawna. To, kto będzie w domu rządził. Oczywiście mężczyźni traktowali ją raczej jako komizm sytuacyjny, bo szlachcianki zawsze miały niższą pozycję niż ich mężowie, ale czemu by tak nie spróbować? Przecież to nic nie kosztowało.
– Może spróbujmy teraz z ostrokrzewem? – zaproponowała, udając się tym razem po inną roślinę. Wykonała wróżbę pierwsza, w milczeniu oczekując na wynik wróżby.
How long ago did I die?
Where was I buried?
'k100' : 93
Elise także przechodziła w ostatnich miesiącach swoje dramaty. Na własnej skórze przeżyła wydarzenia w Stonehenge, a także zdradę kogoś, kto kiedyś był dla niej jak brat, a teraz nie miała prawa nazywać go rodziną. Kilka lat wcześniej umarła jej najstarsza siostra, jeszcze wcześniej jedna z bliskich kuzynek. Mimo to musiała iść przez życie z podniesioną głową i być dumą dla swojej rodziny. To było najważniejsze.
Cóż, może pierwsze wrażenie z tym, że głos brzmi młodo i wydaje się dość znajomy, było mylne, skoro dama twierdziła, że ma więcej lat niż się wydaje? Nie było jak tego sprawdzić skoro miała maskę, a jej tożsamość pozostawała Elise na ten moment nieznana. Ale może to nieistotne, skoro spotkały się przy wróżbiarskim stole i zaraz pewnie rozejdą w różne strony, bo Elise nie planowała zabawiać tu długo, inne atrakcje balu czekały, a także pewnie jeszcze wielu ciekawych ludzi, w tym kawalerów, którzy mogliby ją adorować, a była spragniona męskiego zainteresowania łechczącego jej próżne ego. To pewnie byłoby ciekawsze niż ta niezbyt klejąca się rozmowa z potencjalną starą panną, a wiadomym było że Elise nie lubiła starych panien.
Za jakiś czas pewnie przypomni sobie to pękające i rozpadające się serce, dziś jeszcze nie przykładała do niego większej wagi, choć zastanawiała się, czy mogło nawiązywać do jej stanu emocjonalnego po Stonehenge.
- Która dama nie marzy o swoim księciu na białym koniu o rycerskich manierach, przystojnym lordzie, który poprosi ją o rękę i zabierze do swojego zamku? – zastanowiła się z uśmiechem. Och, jak bardzo sama marzyła o narzeczonym! Koniecznie musiał być przystojny i z dobrego, nie stroniącego od salonów rodu. Ale jak będzie to nie zależało od niej, a od ojca i nestora, choć ożenek z jakimś gburem nie napawał jej entuzjazmem. Niemniej jednak pragnęła nosić na palcu zaręczynowy pierścień i móc dumnie tytułować się kobietą zaręczoną. Mąż nie musiał jej kochać ani ona nie musiała kochać jego, najważniejsze żeby jej przyszłość i dobrobyt materialny były zabezpieczone. Matka już kilka lat temu wybiła jej z głowy rojenia o miłości, która może była realna na kartach powieści romantycznych, ale nie w prawdziwym życiu. W swoim mniemaniu była idealnym materiałem na żonę – z dobrego rodu, piękna, dobrze wychowana i wszechstronnie utalentowana artystycznie. Była idealną ozdobą, z której przyszły małżonek będzie mógł być dumny w towarzystwie, co wcale nie znaczyło, że zamierzała być uległą służebnicą potulnie rezygnującą z tego, co sprawia jej przyjemność. Była skarbem, któremu należał się szacunek i adorowanie, nawet jeśli jej pozycja i tak zawsze będzie niższa niż pozycja mężczyzny. Nie robiła niczego niestosownego, ale ze swoich muzycznych pasji i z salonowego życia rezygnować nie zamierzała.
- Zgoda. – Skinęła głową i sięgnęła po gałązkę ostrokrzewu, delikatnie zaciskając na niej palce. Nie miała jeszcze męża ani narzeczonego, jednak kto wie, może ojciec właśnie w tym roku postanowi ofiarować komuś jej rękę? W sierpniu miała skończyć dziewiętnaście lat, więc była w idealnym wieku.