Labirynt
Zaczarowany labirynt
Wiele legend krąży wokół labiryntu w Hampton Court - a dla wielu czarodziejów zagubienie się w jego baśniowych czeluściach stało się już noworoczną tradycją. Noc w ogrodzie rozjaśniają świece na złotych kandelabrach, ale ich blask nie dociera do zakamarków od wieków pielęgnowanego, idealnie przystrzyżonego labiryntu. Ogród zaklęty jest tak, by gościom nie doskwierał zimowy chłód, a przed wejściem do magicznego labiryntu wiszą elegancko zdobione kaganki ze świecami, które rozgonią ciemności między krzewami.
Po wejściu do labiryntu do każdego postu określającego poruszanie się między wysokimi rzędami krzewów postać rzuca kością k20. Wynik uzyskany na kości (bez dodatkowych punktów) odpowiada napotkanej przeszkodzie opisanej poniżej. Za wykonanie zadania opisanego w przeszkodzie otrzymujecie punkty, zgodnie z zawartym opisem. Opuszczenie labiryntu możliwe jest tylko po uzyskaniu wartości 20, na którą składają się zdobyte punkty i wynik na kości k20 lub wezwaniu pomocy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:20, w całości zmieniany 1 raz
'k20' : 4
Temu wydarzeniu nie brakowało bogactwa i przepychu. Nawet labirynt prezentował się niezwykle okazale, za każdym rogiem odkrywając nowe tajemnice. Nie spodziewał się, że przed nimi wyrośnie wieżyczka – Adeline nie musiała posyłać mu tak jednoznacznego spojrzenia, sam też miał ochotę tam zajrzeć. Schodki były dość strome, jednak wejście na samą górę było warte tego wysiłku. Rozpościerał się bowiem stamtąd widok na Hampton Court, a w oddali chyba nawet majaczył Londyn. Gdzieś tam na dole zauważył sylwetki lady Bulstrode i lorda Blacka, a nawet swojego młodszego brata. Był przekonany, że czuje się równie niekomfortowo co on w tym tłumie rozgadanych szlachciców, ale jak widać również znalazł chwilę wytchnienia w okazałym labiryncie. Przyglądał mu się przez chwilę jak rozmawia o czymś z lady Parkinson. Czyżby o zbliżającym się ślubie?
Na nich też w końcu przyszedł czas. Opuścili posiadłość Nottów po kilkugodzinnej zabawie, nawet nie tak złej jak Edgar się spodziewał.
zt
kings and queens
Brakuje mi typowej dla młodości dociekliwości, chociaż krocząca obok partnerka dzisiejszego wieczoru, a wkrótce także całego życia, na pewno miałaby na ten temat odmienne zdanie. Od czasu do czasu wraca do mnie wspomnienie nierozsądnego poszukiwania ingrediencji na terenie rezerwatu w Gloucestershire i doprawdy, rzadko które zdarzenie zawstydza mnie równie mocno co właśnie ono. Z drugiej strony muszę przyznać, że stało się ono pewnym przełomem w naszej relacji z Elodie - przede wszystkim mogła mnie wreszcie poznać. Dotąd pewnie nie wiedziała nawet, że istnieję, ale nigdy nie miałem o to żalu. Sam staram się zachować jak największy dystans. Stać się niewidzialnym, niedostrzegalnym. Labirynt na tyłach domu pozwala mi spełnić garstkę tych pobożnych życzeń; wreszcie nie muszę mierzyć się z gwarem pozostałych arystokratów, z koniecznością przeprowadzania nic nieznaczących rozmów czy intensywnego wzroku na swej sylwetce. Potem, jeśli ktokolwiek patrzył w moją stronę, na pewno zawieszał ciekawskie spojrzenie na pięknej czarownicy - żałuję tylko, że za maską jej uroda nie jest aż tak dostrzegalna. Co za niedopatrzenie.
Dobrze, że wiem jak prezentuje się dama przystrojona w prawdę. Dobry nastrój również dodaje blasku, z kolei naturalny wdzięk zachwyca pomimo utajnionej tożsamości. Do tego korytarze żywopłotów zapewniają spokój - czego więcej chcieć?
- Wierzę, wyczekuję ich ze zniecierpliwieniem - odpowiadam spokojnie, ze spojrzeniem ubranym w wewnętrzne ciepło. Gdybym tylko potrafił, uśmiechałbym się przez ten cały czas powolnego pokonywania kolejnych metrów. Może z mniejszym zadowoleniem, gdy zmysły zaczynają wariować, a umysł podpowiada nieodpowiednie scenariusze. Muszę użyć całej silnej woli, żeby nie chwycić nadobnej lady w ramiona w celu złożenia na jej ustach pełnego żaru pocałunku. Salazarze, to brzmi jak scena żywcem wyjęta z powieści romantycznych; przynajmniej tak mi się wydaje, żadnej nie czytałem. Usiłując zepchnąć na bok nieprzystojne myśli oraz gesty, koncentruję całą uwagę na brzmieniu głosu Parkinsonówny - cholera, nawet jego tembr brzmi kusząco, jak najpiękniejsza na świecie symfonia. Muszę się opanować. Wdech, wydech, wdech, wydech. Lord Avery, anegdotka, dobra pamięć, wybaczenie. - To bardzo cenne informacje - zauważam. Jeśli mówi prawdę, to rzeczywiście przybywa mi więcej szczegółów do zapamiętania. To dobrze. Chcę poznawać ją już do końca życia. - Jedynym ciekawym elementem była niezwykła kolekcja dzieł sztuki. Inspirujące obrazy, zapierające dech w piersiach rzeźby, to wszystko nasyciło mą duszę - opowiadam pokrótce. - Na całe szczęście odnalazłem ciebie, lady - dodaję. Przerwała me męki zagubienia w tym tłumie, za co jestem wdzięczny. Dotąd starałem się spoglądać przed siebie, ale wyrwanie mego imienia z różanych warg skutecznie niweczy plany powściągliwości, gdy wzrok znów pada na kobiecą sylwetkę. - Teraz już tak - rzucam cicho, szczerze. Chłodna dłoń muska tą zaplątaną na ramieniu; onieśmielona, ale potrzebująca bliskości. To nadal amortencja czy już coś więcej? - Mam nadzieję, że nie odrywam cię od prawdziwej zabawy - wypowiadam nagle, po krótkiej pauzie, przejęty. Staram się jak mogę, ale czy wystarczająco? - W razie czego przygotowano szampana - dopowiadam, przystając i sięgając po dwa kieliszki z kamiennej półki. Jeden z nich ofiarowuję narzeczonej. - Co powiesz na toast? Nasz prywatny? - proponuję. W głosie chyba pobrzmiewa nadzieja.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
— Lady Nott znana jest z doskonałego gustu, jeśli chodzi o sztukę. Byłam mile zaskoczona, kiedy pośród mijanych dzieł dostrzegłam twórczość monsieur Dumont'a, jego obrazy zawsze pozostawiają po sobie jakieś niepojęte wrażenie niedopowiedzenia. Jakby w każdym pociągnięciu pędzla tkwiła jakaś tajemnica, którą przychodzi odkryć wraz z kolejnym baczniejszym spojrzeniem. Czy przykuł on i waszą uwagę sir? — pyta się z przejęciem, jako dziecię sztuki nader chętnie podejmowała się tematów z nią związanych, jakże wspaniale było wiedzieć, iż lord Burke również nie lękał się rozmawiać o podobnych kwestiach — Na szczęście mnie znaleźliście — powtarza cicho, muskając drobną dłonią drugą dłoń, większą, chłodniejszą, ale jakże zastanawiająco rozgrzewającą każdy fragment składający się na Elodie.
— Wszystkie zabawy bledną przy waszym towarzystwie, nie mogłabym chcieć być nigdzie indziej niż tutaj z wami — zdradza szczerze, zaraz opuszki palców do ust przykładając w uciesze, kiedy dostrzega czekające na nich kieliszki szampana. Och, cóż za wyjątkowa, niesamowita atmosfera! Ujmuje podane naczynie ze skrzącym się orzechem oczu — Brzmi cudownie. Tylko za co powinniśmy wypić? Za nas? Za przyszłość? A może za chwile podobne tej? — pyta miękko, pozwalając mu wybrać, sformułować własne myśli, ośmielić się życzyć. Jak często pragnęła sięgnąć ku czerni włosów, ujrzeć, w jaki sposób funkcjonuje jego umysł, dotknąć bladych skroni, by chociaż na chwilę ukoić gonitwę, jaka często nawiedzała głowę alchemika. Jest gotowa upić łyk szampana, kiedy to różane wargi rozchylają się, a na twarz wstępuje zakłopotanie i może...nadzieja? Oto bowiem nad nimi zawieszono jemiołę.
Tell me I'm the fairest of the fair
Płomienia takiego nie było między nimi od dawien dawna. Czy buchał dziś dzięki pocałunkom na umyśle składanym przez drogie alkohole, jakimi raczyło Hampton Court? Czy trawił ich całych gamą wszelkiego gorąca przez niespodziewanie odkryte ciepło wspomnień, jakie niegdyś złączyły ich w jedność sprawczą fizycznością? Perfekcjonizm spleciony z egoizmem, namiętność z zachłannością, odnaleźli się pośród surowego kamienia zamczyska i ostali razem mimo przeciwności, prób, na jakie wystawiało ich przeznaczenie. Na wzór obrządków staroegipskich również ich dusze ważono przed wkroczeniem do świata wiecznej obfitości i pomyślności, a te miało ofiarować nadejście upragnionego przez oboje syna. Catriona westchnęła w przyjemności migoczącej w podbrzuszu, kiedy to jej pan mąż wspominał noc obdarcia jej z niewinności. Jakże mogłaby zapomnieć? Do uszu szeptał słodkie zapewnienia, kłamał, byle tylko posiąść to, co w równie skrzywionej ufności darowała mu w swej sypialni, spłakana młodzieńczą łzą, a potem oddychająca pierwszą w życiu satysfakcją. Być może to bezprawie ich legnięcia sprawiło, że Albert i Catriona zapałali do siebie wówczas takim pociągiem; on spełnił dziewczęce marzenie, ona udowodniła, że poświęcić była zdolna wszystko, byle tylko uwagę jego otrzymać i przy sobie zatrzymać.
- I krew na prześcieradle, i sińce na udach, i twój zapach, który został na mnie do porannej kąpieli - odparła szeptem przeznaczonym wyłącznie jego uszom, podczas gdy dłoń wolna od jego uścisku sięgnęła ramienia arystokraty, z zadowoleniem sunąc po mięśniach, których skryć przed nią nie mógł nawet najdroższy materiał. Splamiło go kalectwo, jednak sprawności wciąż Albertowi odmówić nie było można. Gdyby nie judaszowa laska zdradzająca niedoskonały krok, nikt nie byłby w stanie odróżnić go od mężczyzny zdrowego, w pełni nienaruszonych nigdy sił. - I to, jak trudno nazajutrz było mi jeździć konno - wymruczała dyskretnie. Na szczęście żaden z jej nauczycieli nie dopatrzył się uchybień, które dziewczę kamuflowało z oddaniem, byle tylko w sekrecie zachować nieczystość, jaką sprowadził na nią dostojnik w nocy po pogrzebaniu mizernej, obcej żony. - I pierwszy sekret, który razem od tamtego dnia dzieliliśmy, tylko my - zakończyła, zachęcona spragnioną ręką zamykającą jej talię, by przylgnąć do niego w pełni zaledwie na kilka sekund, tak, by biodra otarły się o biodra, by pożądanie otarło się o pożądanie. Cóż za szkoda, że przyszło im znajdować się w Hampton Court, pośród znamienitych gości o odpowiedniej pozycji, nie zaś w prywatności jej komnat, gdzie Albert mógłby bez obaw zedrzeć zeń suknię i zaklęciem rozciąć kolejny z gorsetów, byle tylko do gorącego ciała dostać się jak najprędzej. Mówił też o wzroku, który wodził za nią po bankietowych komnatach, czym na usta Catriony zaprosił uśmiech krótki, kwaśny, trwający znów ledwie sekundy, nie więcej. - Są dla mnie zbyt słabi - przyznała bezlitośnie, odsunięta już nieco, by nie ofiarować mu tej nocy zbyt dużo własną nachalnością. Może i osąd miała stępiony alkoholowymi doznaniami, lecz godność pozostawała w niej niezmienna, tak jak i rola kusicielki, w którą wdawała się kiedy to Albert oczekiwał tego najmniej. Zdolna była wówczas do monopolizowania jego uwagi. Hedonistyczny lord często spoglądał na inne ciała, młodsze niż ona sama, jednak zdarzało się tak, że na świecie był tylko dla niej, tylko jej, a ona tylko dla niego, tylko jego - nawet jeśli wciąż nie łączyło ich spełnienie najważniejszej z przepowiedni. - Nie mogą równać się z panem, którego pierścień noszę na palcu. Ale niech patrzą. Niech zazdroszczą - wyszeptała Catriona, po czym głowę przechyliła lekko do boku, lustrując lico mężczyzny skryte za maską wzrokiem ni uważnym, ni igrającym zwodniczym błyskiem. - Czyżby głośniejsze były od myśli? - pobudzone, spragnione, na łaskę zmysłów skazując Alberta, nie beznamiętnych kalkulacji; z cichym już skinięciem przyjęła potem zaoferowane ramię, by z wieży Hampton Court ruszyć w dół do samych ogrodów, gdzie powitało ich tchnienie zimowego powietrza. Nie było ono jednak tak chłodne, jak powinno - być może na skutek zaklęć, jakimi przygotowano posiadłość do wystawnej zabawy, śnieg natomiast miękko ulegał pod obcasami pantofli, kiedy przemierzyli ścieżkę między fontannami i zbliżyli się do labiryntu. Żywopłot był wysoki, wyższy znacznie niż lord Rowle, natomiast wkroczenie na jego teren było magiczne: ślady obuwia pozostawiane na ziemi nie miały tam racji bytu. Catriona odstąpiła wówczas od męża, rękę cofnąwszy z jego ramienia, po czym wolnym krokiem ruszyła przed siebie, pomiędzy wnękę w zielnych ścianach, a chód miała miękki, z naturalnym kołysem bioder, które jak dotąd nie powiły syna zdolnego przeżyć jeden rok.
- Zgubię się tutaj - zapowiedziała nagle, enigmą nasączając głos, nim na męża spojrzała przez ramię, spod złoconej maski sowy przysłaniającej pół lica. Wydawać by się mogło, że tu akurat, dzięki przychylności przodków, byli sami. - Odnajdź mnie, nieznajomy, jeśli masz ku temu ochotę. Upoluj. Los wówczas pokaże, co się stanie - uśmiechnęła się znowu, lecz jeszcze dyskretniej niż wcześniej, grymas ten zachowując przede wszystkim dla siebie. W tę jedną noc w roku pragnęła ułudy. Maskarady, do jakiej zachęcała lady Nott, w końcu poddana atmosferze pokrewnej ogniu Bulstrode'ów płonącemu w jej żyłach. Innej codzienności, a jednocześnie tak boleśnie pokrewnej. - Albo pozostaw mnie tu samą, a wtedy wrócę do Ylvy, kiedy zbyt niewygodnym okaże się oczekiwanie - nie odwróciła się już by spojrzeć na niego w pełni, a ruszyła tylko przed siebie, niknąc niebawem za pierwszym zakrętem żywopłotowego labiryntu.
Jeśli Albert zdecyduje się odnaleźć Catrionę, zadanie to będzie:
k1 - łatwe, lady Rowle nie zdążyła zajść daleko, oczekiwać będzie przy niedużej fontannie o zmrożonej wodzie, z posągiem w kształcie kobiety przywdziewającej maskę
k2 - dosyć trudne, ST znalezienia Catriony wynosi 45, dolicza się bonus ze spostrzegawczości
k3 - bardzo trudne, ST znalezienia Catriony wynosi 70, dolicza się bonus ze spostrzegawczości
Jeśli Albert zdecyduje się odejść:
k1 - wpadnie na niego podchmielony uczestnik zabawy, wylewając wino na szatę szlachcica
k2 - stanie się świadkiem donośnej dyskusji dwóch dostojników o rzekomej wyższości inwestycji w trolle domowe zamiast charłaczych stróżów bezpieczeństwa arystokratów, co niebawem eskaluje w podsycone alkoholem wzajemne pohukiwania i wreszcie deklarację pojedynku
k3 - odbędzie się to bez turbulencji / Twój wybór!
— Zamilcz, intrygantko — wypowiedział stanowczo, bo nie byli tam sami. Sekret miał zostać sekretem, a nie plotką w salonie Nottów, a więc wzrok jego był ciężki i zirytowany, gdy wracał do jej jasnych oczu.
Wybrał ją i zabrał spod protekcji ojca, wcześniej odbierając jej młodość i niewinność, a w istocie krwią znacząc prześcieradło młódki. Dziś miała rację, bo to jego złoty pierścień nosiła na palcu, a więc każdy z obcych musiał wiedzieć, że nie widzieli jej wdową, lecz mężatką. A sir Albert, niczym prawdziwy kupiec, ekonom, zarządca, trzymał ją sobie jak ozdobę. Ładną lalkę, co choć miała ręce plamione ciemną magią, tak blada i porcelanowa twarz odbierały jej lat, lecz dodawały powagi. Czy zaklęła swe ciało przed wiekiem, czy to kąpiel w dziewiczej krwi tak młodziła Catrionę? A ta łechtała wciąż ego. A ta ustami swymi kusiła. Dłoń jej zamknięta w jego była jasna i drobna. Na pytanie nie odpowiedział, oferując szerokie ramię, gdy to szli po schodach w dół. Laska obijała się wraz z jej obcasem o marmur schodów, a próżność, która go zgubiła, przypominała zebranym, że i lord może zostać kalekim, ale nie jemu. Silne ciało nie straciło na wigorze, dalej zwinne i szybkie, zwyczajnie niepełne, bo pokryte szeregiem blizn na lewej nodze. Potrafił poruszyć się bez laski, nie był skończony, lecz ta pomagała w każdym kroku, aż dotarli do ogrodów.
Powietrze było mroźne, studziło umysł, tak jak zapowiedział, ale mocna brandy, wypita wcześniej w salonach, odpowiadała w swej wojnie, niczym prawdziwa dla wiatru rywalka. Szerokie nozdrza złamanego niegdyś na tamtym tarasie nosa, co go teraz z dołu widzieli, łapały łapczywie tlen, gdy zmysły dochodziły do stanu ważkości i spokoju, lecz to kusicielka jego woli, znów pragnęła bawić się, skoro trwał bal. Chętnie sięgnąłby po kuszę i polował za nią, gdy ta odwróciła złotą maskę i poszła w przód, aby pośród labiryntów zgubić się, jak powiedziała. Z początku przystanął w spokoju, dając jej czas, bo łowcą był sprawniejszym niż kobieta.
Najpierw mignęła mu jasność, gdzieś z tyłu w lewej alejce. Potem mignęła w prawej, a na końcu w przodzie, gdzie też zdecydował się ruszyć. Spoglądał na wydeptane w śniegu ślady obcasów, jednak te w pewnym momencie się zapętlały. Czyżby zawróciła, a może nie kroczyła tu sama? Wokół trwała jedynie noc i cisza, rozcinana oddalonym od nich gwarem z sali balowej i tarasów rezydencji, gdy to po raz kolejny labirynt mamił jego pewność. Lasy Beeston znał na pamięć w swych drzewach, spędzając tam przeszłe czterdzieści lat, lecz i tu nie mógł być gorszy, więc gdy uniósł głowę, w jego oczy znów wdarł się blask, jakby księżyc odbił się od złota. Ruszył więc tam, a następnie skręcił w prawo, a zdawało mu się, że podąża za jej śladem. — Catriono? — w dal posłał pytanie złożone z ledwo jednego słowa, jej imienia co w jego ustach wybrzmiewało jak trofeum, a nieraz i jak zadra. Dziś jednak był łowcą. Uniósłby kuszę i strzelił w zwierzynę, lecz zamiast tego w zimnie otulającym tę porę szukał jej nie jak sarny, lub cwanego lisa, a jak ofiary, której zedrzeć chciał niewinność. Byli tam sami, ale nie pragnął skandali, choć i te nie miały dla niego wielkiej wagi. Plotki zostawiał kobietom, sam rozkoszując się zdobywaniem. — Czuję zapach twych perfum, jaśminowego olejku, który wtarłaś w skórę. Widzę ślad twojego obcasa i ścieżkę, którą szłaś. Gdzie jesteś? — szeptał, lecz nie jak intrygant, a jak złodziej, co swe łowy traktował z cynizmem.
Kupił ją przecież. Sama wpadnie w jego sidła.
rzuty
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
- Podboje walecznego Sigfreda pobłogosławionego przez Gullweig - jej głos rozbrzmiewał spokojną melodią w labiryncie; Albert zbliżał się do niej niebezpiecznie, tylko po to, by dostrzec ledwie muśnięcie falującej na wietrze tkaniny szkarłatu, kiedy obierała następny zakręt, nieuchwytna, a jednocześnie tak bliska. - Korona objęta przez Rollo władającego dawną magią - dłoń na moment zacisnęła się na zielonych liściach ściany korytarza; śnieg skwierczał miękko pod pantoflami, rumieniec - chłodu? podniecenia? - muskał policzki. Gdzie jesteś? Czująca na karku nieistniejący oddech męża Catriona przyspieszyła, pozwoliwszy, by jedwabny szal tańczył wokół niej niczym nimb karykaturalnej świętości, bo dusza jej była splamiona czernią dziesiątek zrodzonych zeń klątw, a natura do cna przerdzewiała egoizmem i materializmem, jakich potrzeby zaspokajała fortuna Alberta. - Wojaże Hugh d'Avranches i szepty naszych dumnych protoplastów - Gdzie jesteś? Na moment tylko spojrzała przez ramię, by dostrzec tam ciemność szaty nadchodzącego lorda, a i to sprawiło, że przyspieszyła ponownie, niknąc za kolejnym zakrętem. Był nieuniknionym, był nieznajomym, był myśliwym i katem, był też wszystkim tym, czego tej nocy pożądała bardziej niż własnego istnienia. - Francuska supremacja nad skandynawską spuścizną - szal ciemnej tkaniny otulający czerwień rękawa wysunął się z jej władania i samotnie ruszył w świat, ucieknąwszy wraz z wiatrem. Spojrzała za nim Catriona, lecz nie przystanęła, pozostawiła go za to za sobą jako ślad dla wilka podążającego jej tropem; był już tak blisko, niemal czuła na sobie jego dotyk, w uszach słyszała szept wiodący do rozpustnego grzechu; czym był ten płomień, który żarzył się w niej z taką mocą? Kiedy przebudził się z marazmu swego więzienia, dochodząc do głosu? - Dominacja złota i aksamitu nad drewnem i stalą, marmuru nad ziemią, sztuki nad pierwotnym czarem - jej głos raz po raz stawał się coraz cichszy, gdy w plątaninie przejść dotarła do rozwidlenia, w którym królował posąg kobiety przywdziewającej maskę. W wolnej kamiennej dłoni dzierżyła wachlarz zasłaniający pierś, suknia z kolei u dołu układała się w kołyskę fontanny; nawet teraz ciekła zeń woda niewzruszona panującym dookoła chłodem wczesnorocznej zimy. Rowle zatrzymała się na ten widok, ręce rozłożywszy nieznacznie do boku w bladym obrazie zakłamanej męczennicy, nim zbliżyła się do eleganckiej konstrukcji, głowę odchyliwszy w tył. Miała nad sobą niebo czarne jak rozlany na pergaminie atrament, usłane jedynie migotem gwiazd i pana ich, księżyca, obserwującego ich czujnym, ciekawym spojrzeniem. - Wszystko to doprowadziło do nas - spod kurtyny ciemnych rzęs wypatrywała konstelacji, trwająca tam dumnie jak posąg, oczekująca ustrzelenia - nadejścia łowcy pozbawionego imienia, którego zapraszała bezbronnością, oddychająca wolno, spokojnie. Normańska historia spłodziła ich silnych. Stworzyła Rowli z krwi i kości, hołdujących tradycji, oddanych rodowym praktykom. Istnienie każdej z prominentnych figur miało tylko jedno znaczenie, tylko teraz, tylko na chwilkę: by Catriona i Albert spotkać mogli się w labiryncie podczas noworocznego Sabatu. Pierś zafalowała potem w oddechu głębokim, zimnym, dłonie natomiast sięgnęły polerowanego kamienia, by oprzeć się na krawędzi misy fontanny, a i oczy przymknęła wreszcie, pochyliwszy się nieznacznie. Tyle magii w jednym miejscu - tyle szlachetnej, godnej magii napawającej ją natchnieniem. - Gdzie jesteś? - wyszeptała w eter jak czynił to sam Albert.
— Odnajdę cię po głosie i zapachu, odszukam w tej gęstwinie — wypowiedział, a następnie na białym puchu, gdzieś pomiędzy liściastymi korytarzami odnalazł porzucone futro, a z tyłu znów mignął mu szkarłat jej sukni. Schylając się, chwycił za nie, szal, który miał grzać jej ramiona, leżał tam porzucony, a na włosiu osiadały płatki śniegu, każdy różny, każdy inny. Przesiąknięty był jej perfumami. Jaśminowym olejkiem, błogim piżmem, eteryczną wonią bogactwa i czy to zapach był jej włosów, czy i te przesiąkły perfumą, z której korzystała od lat. Zaciągnął się więc, w nozdrza wciągając kunszt perfumiarza, który dla jego żony przygotowywał najdroższe i najbardziej eleganckie mieszanki. Nie byli sobie bliscy, brak w nich było ognia namiętności, a jednak uniesień nie było im brak. Dumny, z głową uniesioną w górę kroczył więc labiryntem, w dłoni wolnej od laski ściskając szal, a uchem nasłuchując jej głosu, który co i rusz gubił się w gęstwinie. Niczym na polowaniu, co zwierzyna w łasce mu nie umknęła, gotowa być złapaną. Wtem jeszcze jeden krok w przód i oto objawiła mu się zdobycz, co wpatrzona była w gwiazdy nad nimi. Otulona zimą, chłodem i mrozem co zimnej królowej o jasnych włosach pasował, stała tam jak posąg, dumna, rozbawiona, oparta o kamienną misę fontanny, gdy to on zachodził od tyłu, głucho i spokojnie. Drewno laski nie stukało o kamień, bo niewydeptane ścieżki z zaledwie smugą jej sukni i obcasa, nie odsłoniły twardej ziemi. Bez słowa podszedł w przód, wreszcie na centymetry zatrzymując się za nią. Musiała czuć tę obecność, musiała wiedzieć, że oto wędrówka i ucieczka się zakończyła, gdy to dotarła w sam środek labiryntu, a za nią drapieżca, co gotów był pochwycić ofiarę. Ciepłe futro, uprzednio obsypane ze śniegu, złożył na przemarzniętych wątłych ramionach kobiety, aby szal ją otulił i zabrał drgawki z jej ciała. Czy pod karmazynową szminką kryły się sine usta? Nie sposób odnaleźć inaczej niż, tak jak teraz chwytając ją w talii, a drugą dłonią podtrzymując głowę, aby odchylić ową w tył, a potem składając w jej ustach jeden krótki pocałunek o smaku brandy.
— Chłód wypisał się na twej skroni i słodkich ustach, wracajmy na bal, wino cię rozgrzeje — powiedział spokojnie, nie puszczając jej, tak jakby zawahał się nad jej ciałem, nad sposobnością, nad miejscem, zaraz potem jednak odsuwając się od kobiety, aby podać jej ramię, o które mogłaby oprzeć się, zmierzając w stronę wyjścia z tej zagadki. Nie ruszył jednak w przód, a przyjrzał się kobiecie i rumieńcowi, jaki z chłodu owiał jej twarz. Była matką, silną żoną jego rodu, którą pojmał w swe komnaty, dumny z intrygi, jaką uknuł. Nie spełniła oczekiwań, jakie na nią nałożył, a syn, którego powiła, zmarł, nim skończył rok. Wróżby miały rację, lady Alzina wiedziała, w czym prawda, a jednak winił jedynie Catrionę za te lata niepowodzeń, za miałkie córki. Choć zawsze mu posłuszna, tak jednego zadania nie spełniła, a sir Albert, przesiąknięty złością za brak efektu w tej sprawie, nie omieszkał przypominać o tym kobiecie na każdym kroku, tak jak zrobił to kilkukrotnie dzisiaj, aby w dobrej zabawie nie zapomniała o wypełnieniu jego woli i bycia mu ozdobą. Był jej dobrym panem mężem, zapewniał drogie życie, sprawiał prezenty, a choć nie nader przyjemny, tak w szczerości z nią żył, bo grzechów jego była świadoma.
— Baw się dziś, najdroższa, póki wolno ci się bawić — i póki w tej wolności oddychasz i trwasz przy mym boku.
zt x2
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Zaczarowany labirynt
Wiele legend krąży wokół labiryntu w Hampton Court - a dla wielu czarodziejów zagubienie się w jego baśniowych czeluściach stało się już noworoczną tradycją. Noc w ogrodzie rozjaśniają świece na złotych kandelabrach, ale ich blask nie dociera do zakamarków od wieków pielęgnowanego, idealnie przystrzyżonego labiryntu. Ogród zaklęty jest tak, by gościom nie doskwierał zimowy chłód, a przed wejściem do magicznego labiryntu wiszą elegancko zdobione kaganki ze świecami, które rozgonią ciemności między krzewami.
Po wejściu do labiryntu do każdego postu określającego poruszanie się między wysokimi rzędami krzewów postać rzuca kością k20. Wynik uzyskany na kości (bez dodatkowych punktów) odpowiada napotkanej przeszkodzie opisanej poniżej. Za wykonanie zadania opisanego w przeszkodzie otrzymujecie punkty, zgodnie z zawartym opisem. Opuszczenie labiryntu możliwe jest tylko po uzyskaniu wartości 20, na którą składają się zdobyte punkty i wynik na kości k20 lub wezwaniu pomocy.
Rozkosznie słodki szampan wibrował w jej żyłach, przenikając blaskiem do każdego cala skóry. Wibrował w kokieteryjnym tonie głosu, lśnił w bezbrzeżnie czarnym spojrzeniu, trzepotał w perfekcyjnych gestach tańca, napełniając Deirdre życiem. Dawno nie czuła go w ten sposób, całościowy, intensywny, gorący, tak mocno odzwierciedlający całą aurę przywdzianego stroju. Była silna, była waleczna, była nieposkromiona; lśniła razem z wiecznością na nieboskłonie i bratała się z piekłem w przyziemnej walce z bestią. Wylosowana postać pasowała do niej, nawet jeśli niosła ze sobą niedawną groźbę: mogła nią być, mogła być zwiastunem katastrofy i największych rozkoszy, nie bała się więc sięgać po orientalne dziedzictwo, świałość i zmysłowość, akcentowaną w każdym detalu stroju. W dekolcie odrobinę zbyt śmiałym, w złocie odrobinę zbyt ostentacyjnym, w czerwieni odrobinę zbyt sugestywnej. Już się nie wstydziła - na tym Sabacie zamierzała być sobą, władczą i piękną, świadomą swej wagi w każdym geście, rozmowie i zachowaniu.
Nawet, gdy potrzebowała ucieczki od zbyt intensywnych spojrzeń. Stopy nie bolały jej jeszcze od tańca, kąciki ust nie nadwyrężyły się sztucznymi uśmiechami, ale wiedziała, że potrzebowała chwili oddechu. Swobody i anonimowości, którą mogła zagwarantować tylko odizolowana częśc ogrodów Hampton Court. Nie zamierzała jednak znikać w półmroku flory sama - nie, kiedy kątem oka, schodząc z parkietu, dostrzegła odpoczywającego w cieniu kolumn balkonu Manannana. Ruszyła w jego kierunku nieśpiesznie, przypadkowo, wszak i tak zmierzała w stronę otwartych na tył posiadłości wrót - przystanęła przy nim na zaledwie chwilę, dygając głęboko. - Lordzie Travers, cóż za spotkanie - powitała go zgodnie z protokołem, nikt mu nie towarzyszył, nikt nie stał w zasięgu słuchu, mogła więc uśmiechnąć się jeszcze piękniej - i powiedzieć coś więcej. - Gotów na prawdziwą zabawę? - zagadnęła cicho, kąciki ust skrywały się w dołeczkach w policzkach; wyglądała słodko, wyglądała niewinnie, wyglądała ujmująco, ale czarne oczy lśniły nieprzyjemnym chłodem. Na swój sposób - lecz tylko dla tych, którzy kochali niebezpieczeństwa - kusząco. - Jeśli tak - zapraszam - wypowiedziała niemal bezgłośnie, dygając raz jeszcze, niby w ramach pożegnania, po czym odwróciła się i kontynuowała spacer w ciemnośc ogrodów. Pewna, że Manannan podąży za nią. Może kierowany słabością, może ciekawością, może tylko męskim pożądaniem: nieistotne. Nie interesowały ją pobudki, a rezultaty. A te mogły być prawdziwie satysfakcjonujące.
Słyszała przecież jego kroki. Odległe, przyzwoite - nikt nie zorientowałby się, że lord Travers kroczy właśnie za nią - a dopiero później bliższe i szybsze. Zrównujące się z nią dopiero przy wejściu do labiryntu. Imponującego rozmiarem, cichego, mrocznego. Nie wahała się jednak nawet sekundy, stawiając pierwsze kroki w mroku jednej ze ścian, świadoma, że rosły cień kapitana Selmy pochłania jej sylwetkę w całości. - Myślisz, że ktoś już tu zginął? Tak naprawdę? - zagadnęła pozornie swobodnie, jak każda naiwna arystokratka, próbująca podtrzymać oficjalną konwersację: tonem słodkim i naiwnym, tak kłócącym się z pozycją Śmierciożerczyni, że mogło to wywołać jedynie szczery śmiech. - Mam nadzieję, że tak - dodała tym samym tonem, ale nieco bardziej zamyślonym, znikając za załomem pierwszej linii żywopłotu, ciągle świadoma bliskiej obecności mężczyzny tuż za swoimi plecami. Dala im jeszcze chwilę - kilka, kilkanaście kroków, dystansujących ją od ewentualnych czujnych spojrzeń, gapiów i zakochanych par, mających nadzieję na zyskanie kilku intymnych momentów w zaciszu labiryntu. - Ćwiczyłeś? - rzuciła, odwracając się na sekundę przez ramię, a misterna konstrukcja, zdobiąca jej długie włosy, zadźwięczała przyjemnie. Pytała konkretnie i pytała dwuznacznie zarazem; może o czarną magię, może o zabawę z żoną, może o torturowanie nieprzychylnych mu towarzyszy morskich wojaży. A może o opanowanie i dystans, pozwalające im zachować całkowicie przyjacielski charakter tej podróży w nieznane głębiny labiryntu. Cała była niewiadomą - lecz niewiadomą kuszącą, rozbawioną, spowitą aromatem piżma i jaśminu, o spojrzeniu mrocznym jak noc i rozświetlonym jak setki gwiazd i komet zarazem.
kreacja i fryzura
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
'k20' : 20
Tańce, trunki i dobre jedzenie - lady Nott doskonale wiedziała jak przygotować sabat, aby został zapamiętany tym samym rozbudzając apetyt na kolejny. Ledwie jeden się skończy, a wszyscy rozmawiają już o tym, który dopiero nadejdzie; wszystko napędzane jednym zagadnienie, czy przebije swój sukces sprzed roku. Jak do tej pory - nie zawodziła.
Łapiąc oddech po intensywnych rozmowach oraz wirowaniu na parkiecie, przyszedł czas na spotkanie z Vivienne, której obiecała spotkanie w labiryncie. Zaznanie kolejnej atrakcji, która czekała na gości lady Nott. Dostrzegła czekającą na nią lady Avery więc przyspieszyła kroku w szeleście sukni. Posyłając jej czarujący uśmiech, pełen radości, nie ukrywała swoich emocji, jak to zwykle ród Burke miał w zwyczaju. Była wręcz rozgorączkowana i pełna entuzjazmu, który nie było łatwo z niej wykrzesać na spotkaniach towarzyskich. Oczy wręcz lśniły blaskiem.
-Mam nadzieję, że nie musiałaś na mnie długo czekać. - Zagadnęła od razu przyjaciółkę i sięgnęła ku wiszącym kagankom. -Odkrywamy jakie tajemnice przed nami skrywa labirynt? - Zapytała od razu i pociągnęła Vivienne za sobą, jak za dawnych szkolnych lat kiedy zbyt rozentuzjazmowana zapominała o zasadach jak powinna poruszać się młoda lady. Miała dwadzieścia trzy lata i na taką właśnie teraz wyglądała.
Labirynt wydawał się nieskończony, jakby rozciągał się poza granice rzeczywistości. Żywopłoty były wysokie, gęsto splecione, a ich gałęzie zdawały się szeptać do siebie cicho w nocnym powiewie. Primrose zatrzymała się na chwilę, wpatrując się w mrok przed sobą. Światło kaganka wydawało się zbyt słabe, by dosięgnąć końca ścieżki, jakby ciemność była czymś żywym, co chłonęło blask. W głębi labiryntu od czasu do czasu słychać było dziwne dźwięki - śmiechy, szelesty ubrań - innych uczestników tej zabawy. -Jak do tej pory podoba ci się sabat? - Nie chciała wprost pytać o Xaviera chociaż przecież przyglądała się temu jak tańczyli. Była niemal pewna, że inni też patrzyli jak ona tańczy z Bradfordem, o czym nie omieszkał jej powiedzieć Harland, który zdawał się studiować mimikę brata. Uniosła kaganek wyżej, a jego światło padło na stojącą przed nią marmurową rzeźbę. Była pokryta mchem, a jej oblicze – wyblakłe, jakby patrzyło na nią zza zasłony czasu – wydawało się jednocześnie piękne i przerażające. Każdy zakręt, każdy rozwidlenie ścieżek zdawały się zmieniać, gdy tylko odwracała wzrok. Jej oddech zamieniał się w delikatną mgiełkę unoszącą się w chłodnym powietrzu, a bicie serca zdawało się dziwnie głośne, odbijając się echem w jej głowie. Wreszcie dotarły do polany – ukrytej oazy w sercu labiryntu. Fontanna przypominała lwy, z których paszczy tryskała ciepła woda malowniczą kaskadą. Podeszła bliżej, aby spojrzeć na pływające kwiaty, sięgnęła dłonią ku nim, muskając płatki opuszkami palców. Dostrzegła wtedy na jej dnie monety, jednak na razie nie sięgnęła po jedną z nich. Zamiast tego podziwiała widok, który zdawał się iście bajkowy.
|Rzut na labirynt: 12
'cause I won't
Stałam twarzą w stronę wejścia do labiryntu i zastanawiałam się, czy ja na pewno chcę tam wchodzić. Ponoć sama Lady Nott ostrzegała, żeby nie zapuszczać się za daleko, ponieważ może być ogromny problem ze znalezieniem wyjścia. Ale przy takiej okazji, kiedy mnóstwo ludzi będzie chciało tu wejść i spróbować swoich sił, wierzyłam, że w okolicy znajduje się służba, która w razie problemów chętnie pomoże z wydostaniem się z labiryntu.
Nie zdążyłam nawet zbytnio zmarznąć, czekając na przyjaciółkę, która podeszła do mnie szybkim tempem. Miała rumieńce na twarzy i podekscytowany głos. Ja za to stoicki spokój wymalowany na twarzy. Na widok jej uśmiechu, uśmiechnęłam się również. Przy niej mogłam się odprężyć.
- Nie czekałam długo - przytaknęłam. - Jesteś pewna? Co jak się zgubi…
Nie zdążyłam dokończyć. Primrose ochoczo pociągnęła mnie za sobą, a mi nie pozostało nic innego jak kroczyć za nią. Zaraz jednak zrównałam krok, jej entuzjazm mi się udzielił i ja również, pod wpływem emocji, rozluźniłam się, pozwalając sobie na zabawę.
Szłyśmy przez chwilę w ciszy i chociaż rozglądałam się intensywnie, to przez wysoki żywopłot nie byłam w stanie nic dostrzec. Dźwięki, które do nas docierały, przez całą atmosferę tajemniczości, wydawały mi się straszne. Nawet jeśli to był tylko szelest sukni kobiety, która przemknęła po ścieżce tuż obok nas. Zadrżałam.
- Sabat? - wyrwana z zamyślenia, musiałam skupić się na przyjaciółce.- Jestem pod wrażeniem tych wszystkich strojów. Primrose, wyglądasz w swojej sukni przepięknie. I te włosy, masz warkoczyki - zauważyłam, dotykając ich lekko i poprawiając ułożenie. - Teraz podoba mi się stokroć bardziej. Ułożenie gości przy stolikach jest interesujące, aczkolwiek żałuję, że nie mogłam usiąść obok ciebie. No i pierwszy taniec… - tu mój głos się urwał na chwilę. - Ja już po a ty? Czy to dlatego jesteś tak podekscytowana? Tańczyłaś z Lordem Parkinsonem…?
Byłam tak okropnie ciekawa. Tak bardzo, bardzo, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam to aż tak mocno. I tak pochłonęły mnie te wszystkie myśli, że nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłyśmy się na polanie. Razem z przyjaciółką podeszłam do fontanny. Pięknie pachniało, kwiatami. I nic dziwnego, w fontannie pływały kwiaty. Pięknie to wszystko wyglądało, bardzo reprezentatywnie. Nachyliłam się nad wodą, lekko bulgotała. Zmarszczyłam nosek.
Jest na tyle chłodno, że nic nie zmusi mnie do tego, by zanurzyć tam chociaż palca. Chodźmy dalej… - zaproponowałam.
Tym razem to ja pociągnęłam Primrose i weszłyśmy w przypadkowy korytarz odchodzący od polany. Nie szłyśmy długo, kiedy na rozwidleniu zobaczyłyśmy rozbłysk światła. Nie był to pierwszy, który dostrzegłyśmy i z pewnością nie ostatni. Chyba w taki sposób wzywało się pomoc. Jednak ten był wyjątkowo blisko. Gdy my skręciłyśmy w prawo, a rozbłysk zgasł, usłyszałam dźwięk trzepoczących skrzydeł. Nagle z gałęzi poderwało się mnóstwo nietoperzy, które zaczęły lecieć prosto w naszą stronę.
- Kucaj! - pociągnęłam przyjaciółkę.
Sama również kucnęłam i zasłoniłam głowę rękami. Przez cały ten czas, gdy nietoperze latały nad nami, nawet nie próbowałam nie krzyczeć. Piszczałam dopóty, dopóki trzepot nie ucichł.
- Co za okropieństwo! - krzyknęłam, rozglądając się z niepokojem.
rzut
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nawet najbardziej obowiązkowa lady musi pamiętać, że nie zawsze powinna być taka sztywna oraz zasadnicza i chociaż dobrze jest, by w pamięci zawsze miała umiar, tak nie należy zapominać o zwyczajnej możliwości poddania się zabawie. Jeśli wszystko będzie tak obracać w głębie oraz niepotrzebne mądrości, tak zamieni się w okropną nudziarę, a przecież tego nikt nie chce! Dlatego też lady Colette Albertine Rosier bawi się wprost PYSZNIE, nie tylko oddając się tańcom na parkiecie przy zachwycającej muzyce, ale również przemyka między atrakcjami zorganizowanymi przez lady Adelaide Nott z wdziękiem oraz figlarnością czającą się w ciemnych tęczówkach. Nie zapomina również o socjalizowaniu się, o zatrzymaniu, chociażby na momencik, gdzie wymieni kilka grzecznościowych słów, co to zaraz przemienią się niczym poczwarki w piękne plotkarskie motyle. Czas upływa więc słodko, przyjemnie i radośnie, a wszelkie obawy, jakie mogły dotąd w dziewczątku tkwić, tak znikają precz jak sukienki z zeszłego sezonu, bo ma przecież tyle do zrobienia! Tyle do zobaczenia! Tyle do USŁYSZENIA! Uśmiech nie schodzi z urokliwej buzi, nawet kiedy chłód zimowego wieczoru omiata zaróżowione od podekscytowania policzki, a buciki, zamiast lekko stąpać po stopniach, tak wspólnie uderzają o kamień kiedy zeskakuje jeden po drugim a brązowe kosmyki wciąż wijące się w delikatne fale unoszą się za drobną sylwetką.
— ...i wtedy lord Slughorn zaczyna opowiadać mi o wnykopieńkach, a ja jestem jak quelque chose comme ça1, niby skąd moja uwaga o tym, że ogrody w Hampton Court są imponujące przemieniła się w wizualizację tego, jak można je odpowiednio zabezpieczyć? Przed kim? Oczywiście, nie powiedziałam tego na głos, bo to byłoby niegrzeczne, ale wyobrażasz to sobie Misia? Albo nie, nie wyobrażaj sobie, to zbyt tragicznie. I tak stałam dobre trzy minuty wysłuchując tego całego wykładu, trochę umierając wewnętrznie, jednak na zewnątrz wyglądałam nadal bardzo ładnie, lord Lestrange chyba wyczuł moją udrękę, bo zaraz poprosił mnie do tańca — ćwierka z westchnieniem zerkając mimochodem na schodzącą za nią przyjaciółkę, nim wreszcie obcasy pantofelków uderzą w ziemie, a ona wyciągnie drobne dłonie skryte pod ciepłymi rękawiczkami z futerka szynszyli białej w stronę szlachcianki, ujmując jej kruchą rękę i pomagając jej zejść ze zwodniczych schodów — Myślę, że lord Slughorn jest całkiem znośny, po prostu nie wie, kiedy jest czas na omawianie swoich zainteresowań, a kiedy należy zachować złoto milczenia, niemniej ciesze się, iż nie uznał mojego komentarza za sugestię spędzenia wspólnego spaceru po ogrodowych ścieżkach, bo wtedy musiałabym zemdleć, a nie bardzo w zasadzie chcę. Po tym jednak, jak ocaliła mnie od jego towarzystwa lady Primrose, tak jakoś przestał mi się naprzykrzać. Myślisz, że rzuciła na niego jakąś klątwę? — zastanawia się, w ton jej głosu przechodzi w nuty szczerego podekscytowania. Bo jakże zabawnie to brzmiało! I imponująco! Niemniej tak, odkąd opuściła salonik na uboczu, szanowny lord Slughorn powstrzymywał się od kolejnych prób podjęcia rozmowy, naturalnie nie tak jakby przestał być nią zainteresowany, albo że zaczęła go nudzić — Lettie nie nudziła przecież nikogo! — tylko jakby za każdym razem, jak wykonywał krok w jej stronę przypominał sobie, że zostawił skrzeczącego elfa w kominku, albo coś tam i rezygnował ze swoich działań. Intrygujące!!!! — A ty Misia? Masz już jakieś przeprawy? — pyta z zainteresowaniem, prowadząc pod ramię swoją drogą towarzyszkę w stronę labiryntu, gdzie miały już zaplanowane przyjemne spotkanie z braćmi Malfoy. Lady Rosier nie miała jeszcze w sobie na tyle śmiałości, aby zagubić się w nim z przedstawicielem płci przeciwnej (przecież to by było skandaliczne, jak na debiutantkę!!), a nie potrafiła odpuścić sobie podobnej zabawy, tylko iść samotnie albo z przyjaciółką jakoś tak strasznie, więc zaoferowane przez Armanda towarzystwo jego oraz Luciusa wprawiło różyczkę w iście szampański humor.
Ta jakże rozkoszna chwila rozmowy między nią a lady Fawley upływa stanowczo zbyt prędko, bo już u wejścia labiryntu dostrzega męskie sylwetki i nie potrafi powstrzymać się przed chichotem, nim pociągnie Ursulę w ich stronę w króciutkim, ale może nieco szaleńczym biegu. Nigdy nie była zbyt cierpliwa.
— Panowie — mówi poważnym, niemal podniosłym tonem, nim piśnie zaraz z uciechy splatając ze sobą dłonie i przykładając je do policzka — Tak się cieszę! Chce zobaczyć WSZYSTKO, co labirynt ma do zaoferowania — oświadcza, a wszelka powaga znika ze ślicznej twarzy szlachcianki, kiedy ta okręca się wokół własnej osi ręce ku niebu wyciągając w szczęściu — Ale jeżeli będzie nudno, to ktoś dostanie śnieżką — ostrzega wesoło, bo każda z obecnych osób wiedziała doskonale, że Rosierówna nienawidziła wręcz się nudzić, a znudzona kaprysiła wręcz niemożliwie — Gotowi? — dopytuje, gotowa skierować się już do wejścia, jednocześnie na nowo niemal przyklejając się do ramienia panny Fawley. Ach, ach, jak ona się cieszyła!
| rzut na labirynt wykonuje osoba po mnie!!!!
1. coś takiego.
bad, bad news. one of us is gonna lose
i'm the powder, you're the fuse
just add some friction
Bawił się tego wieczoru doskonale. Ciężar nowych obowiązków, które przez ostatni miesiąc pochłaniały jego uwagę niemal w całości, wreszcie się rozproszył – ginąc w dźwiękach wygrywanej przez orkiestrę melodii i tonąc w oparach dobrego alkoholu, przyjemnie krążącego w jego żyłach. Niemal zapomniał już, jak bardzo lubił podobne przyjęcia – tym bardziej, odkąd pojawił się na nich nowy element w postaci Rycerzy Walpurgii i ich sojuszników; twarze nieznane lub takie, które do tej pory jedynie migały mu milcząco na spotkaniach organizacji, skutecznie przyciągały jego uwagę, budząc ciekawość i zaintrygowanie. Manannan lubił zwroty akcji – i miał nadzieję, że to swoiste zderzenie światów do jakichś doprowadzi, nawet jeżeli on sam nie zostanie głównym bohaterem żadnego z nich. Wieczór był wszak jeszcze młody, a zarysowana przez gospodarzy teatralna intryga miała szansę potoczyć się w różnych kierunkach.
Na prowadzący do ogrodów taras wyszedł na chwilę, pragnąc jedynie zaczerpnąć paru świeżych oddechów, sprowadziwszy wcześniej Melisande z tanecznego parkietu. Mroźne, grudniowe powietrze skutecznie studziło rozgrzaną skórę i otrzeźwiało umysł, owiewając go przyjemnymi podmuchami; nie było mu zimno – jeszcze nie, znajdował się na zewnątrz zbyt krótko, by kark i ramiona zdążyła pokryć gęsia skórka – ale nie miał zamiaru pozostawać pod rzędem kolumn długo. Zza pleców wciąż docierały do niego stłumione dźwięki muzyki i mieszających się ze sobą rozmów, wabiąc go z powrotem do środka – ale to inny, kobiecy głos wybił się ponad nie i zwrócił jego uwagę.
Deirdre zrównała się z nim bezszelestnie, czy może – tak mu się wydawało, bo nie zwracał zbytnio uwagi na swoje otoczenie, zagubiony w myślach; w reakcji na jej pojawienie się drgnął lekko, ledwie zauważalnie, obracając się w jej kierunku – rozpoznając znajome brzmienie przywitania zanim jeszcze wzrok spoczął na charakterystycznych rysach twarzy, oświetlonej wylewającym się z sali balowej światłem. Widział ją już wcześniej, krwistoczerwona kreacja i złote, zdobiące fryzurę elementy zwracały uwagę – do tej pory nie mieli jednak okazji porozmawiać. – Madame Mericourt – odpowiedział równie kurtuazyjnie, skłaniając się nieco, choć w jego spojrzeniu błysnęło coś zupełnie innego niż uprzejmy szacunek. Skrzyżował z nią tęczówki, przyglądając się jej intensywnie. – Nie śmiałbym pojawić się przyjęciu w takim towarzystwie nieprzygotowanym – odparł, dołączając do słownej gry; nadal podążając za Deirdre spojrzeniem, gdy minąwszy go, ruszyła w stronę górującego nad ogrodami labiryntu. Zawahał się na sekundę; rozsądek podpowiadał mu, że powinien ruszyć do środka, ale ciekawość i krążący w żyłach alkohol skutecznie uciszyły logiczne podszepty. Nie miał w zwyczaju odrzucać wyzwania, bez względu na to, kto by go nie rzucił – pozwolił więc czarownicy oddalić się zaledwie o parę metrów, zanim odepchnął się od kolumny, by ruszyć za nią – niedługo po niej niknąc w alejce pomiędzy wysokimi ścianami żywopłotu, chronionej przed chłodem i wiatrem szczelną peleryną ochronnych zaklęć.
Zrównał się z Deirdre po paru krokach, jeszcze zachowując jednak uprzejmy dystans – z cofniętymi ramionami i dłońmi skrzyżowanymi za plecami, przynajmniej dopóki pierwszy ostry zakręt w prawo nie ukrył ich sylwetek zupełnie, sprawiając, że ucichły także odgłosy zabawy, wyciszone skutecznie przez pnącą się w górę roślinność. Kącik ust drgnął mu w górę w reakcji na jej pytanie; nie miał wątpliwości co do tego, że spacer wzdłuż zielonych korytarzy był całkowicie bezpieczny, ale przecież tak naprawdę wcale nie o to go pytała – i nie taką odpowiedź chciała usłyszeć. – Z pewnością. Słyszałem, że można zgubić się tu na długie godziny, a ścieżki są zaczarowane tak, żeby uniemożliwić wydostanie się każdemu, kto chowa w sercu nieczyste zamiary – odparł płynnie, pewnie, nieco zniżając głos, jakby dzielił się z nią sekretem. – To też zapewne doskonały sposób na dyskretne pozbycie się wrogów – dodał, zerkając na nią z ukosa; tego wieczoru wybrano dla nich role zupełnie odmienne od tych, które odgrywali na co dzień – czy on i Deirdre znaleźli się po przeciwnych stronach barykady? Przemknął spojrzeniem po jej stroju, starając się wychwycić charakterystyczne elementy; wydawało mu się, że miał mgliste pojęcie co do tego, w kogo mogła się wcielić, ale nie rozmyślał nad tym długo – podobnie jak niezbyt uważnie śledził kolejne pokonywane przez nich zakręty.
– Ćwiczyłem – potwierdził, rozluźniając się nieco, nadając krokom większej swobody. – Miałem ostatnio ku temu sporo okazji. Ocenę efektów pozostawię jednak tobie – zrobił krótką pauzę – madame – dodał, zatrzymując spojrzenie na Deirdre na parę sekund, nim rozproszył go charakterystyczny, kwiatowy zapach, a w alejce, którą kroczyli, zrobiło się jaśniej. Kolejne załamanie korytarza poprowadziło ich w prawo, w niedalekiej odległości przed sobą Manannan dostrzegł coś, czego się nie spodziewał: wielobarwny łuk i elegancko ubraną obsługę, lewitujące kieliszki z szampanem i naręcza kwiatów. Podjęcie decyzji zajęło mu sekundę. – Dajmy im zaczekać trochę dłużej – zaproponował, wyciągając rękę, żeby na moment przesunąć dłoń na plecy Deirdre, nienatarczywym, ale stanowczym gestem kierując ją w prawo – w boczny korytarz, który musiał biec równolegle do krawędzi labiryntu, stopniowo oddalając się od wyjścia. – Obiecałaś mi w końcu prawdziwą zabawę – przypomniał; pewien, że tak szybkie i niespodziewane zakończenie spaceru pozostawiłoby niedosyt nie tylko u niego.
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept