Salon popołudniowy
Degustacja potraw
W salonie południowym odbywa się nocna kolacja dla wszystkich wytrwałych i żądnych kulinarnych przygód. Okrągły stół postawiony na samym jego środku miał pomieścić wszystkich gości pragnących zasiąść do noworocznej już degustacji. Wspólny posiłek przy jednym wielkim stole miał zapewnić najwytrwalszym gościom sabatu atmosferę wspólnoty.
Stół zastawiony jest przysmakami i alkoholami z całego świata. Każdy pośród półmisków i pater zawierających przystawki znaleźć może coś dla siebie. Od włoskiej bruschetty ze świeżą bazylią i pomidorami, przez pieczone bataty, po indyjski chlebek naan. Do tego obowiązkowo oliwki, kawałki pokrojonych kiełbas i koreczki z warzyw. Główne danie stanowiło jednak niespodziankę, którą odkrywało się dopiero po odsłonięciu przez skrzata pokrywy z talerza. Przed każdym bowiem zmaterializowało się zakryte, tajemnicze danie. Żeby dowiedzieć się, co takiego dla każdego przygotowała kuchnia, należy rzucić kością k10 i zinterpretować rzut zgodnie z poniższym spisem. Należy jednak zaznaczyć, że wszystkie potrawy przypisane zostały do miejsc, nie konkretnych gości, tajemnicze danie więc było całkowicie losowe. Przed każdym talerzem znajduje się kartka, na której wraz z odsłonięciem pokrywy pojawia się zarówno nazwa tajemniczego dania jak i jego opis.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:17, w całości zmieniany 4 razy
Konfrontacja z najstarszą siostrą przysporzyła Cordelii wielu przykrości, lecz cały smutek, wywołany oskarżeniami i złośliwościami, szlachcianka zdołała przypudrować w toalecie oraz utopić w dwóch kieliszkach szampana, które wychyliła już po wyjściu z komnat przeznaczonych dla dam pragnących poprawić swe garderoby lub chwilę odpocząć od balowego zgiełku. Spędziła tam więcej czasu niż myślała, słowa Astorii powracały raz po raz, prowokując łzy do dalszego spływania spod maski, ale w końcu groźba zapuchnięcia oraz przebarwienia sukni zwyciężyła nawet nad rozpaczą złamanego przez rodzinę serca i Delia doprowadziła się do porządku, a elegancka, choć filuterna maska łaskawie skrywała pozostałości po ataku żalu. Poza lekko wilgotnymi oczami , które mogły być dostrzeżone tylko z bliska - i mogły być wynikiem wzruszenia swym debiutem albo roztkliwienia licznymi komplementami - nic nie wskazywało na to, że debiutancki Sabat najmłodszej córki Ministra Magii nie przebiega zgodnie z perfekcyjnym planem. Sama Cordelia starała się w to wierzyć, uspokajając się w duchu powtarzaną w myślach mantrą. Wszystko jest w porządku, wszystko będzie dobrze, jesteś najpiękniejszą panną na tym balu. Po dziesiątym powtórzeniu poczuła się lepiej, po piętnastym odpowiedziała nawet uroczym uśmiechem na przelotne pochlebstwo, padające z ust lorda w ciemnozielonej masce: zachichotała i skinęła głową, po czym ruszyła dalej korytarzem zwinnie wymijając pary, chichoczące grupki kobiet oraz ozdoby dekorujące każdą dostępną przestrzeń Hampton Court. Majestatyczne rzeźby, wazony nie mniej piękne od wsadzonych w nie bukietów rzadkich kwiatów, lustra i zaczarowane bibeloty, wszystko to zachwycało i dekoncentrowało smutną damę na tyle, by po powrocie do głównego centrum zabaw mogła poczuć sie już jak nowo narodzona. Nie skierowała się ku głównej sali balowej, wolała najpierw zajrzeć do bocznego salonu, kuszącego feerią barw.
Przystanęła przy jednym z wysokich stolików, chcąc wypić do końca drugi kieliszek alkoholu. Musujacy napój wibrował w krwi, łagodził otrzymany cios, wprawiał też w dosłownie szampański nastrój, rozwijający się jednak na tyle powoli, by nie zaczęła chichotać ani w inny sposób zwracać na siebie uwagi. I tak to robiła, była debiutantką, była śliczna, młoda i mądra, a Astoria myliła się w jej ocenie, zdecydowanie tak! Cordelia powtarzała to sobie w myślach, ale nie zdołała pogłębić filozoficznych rozmyślań, bowiem ktoś zjawił się u jej boku, na moment przyćmiewając światło dobiegające z parkietu. Blondynka powoli uniosła głowę i uśmiechnęła się łagodnie do zamaskowanego mężczyzny, który najwidoczniej zamierzał poprosić ją do tańca. Czy ją rozpoznał? I czy ona - mogła rozpoznać jego? Nie wiedziała, przyglądała się więc uważnie detalom stroju, maski oraz gestom, starając się dopasować je do poznanych szlachciców.
| rzucam na kwiatki
'k6' : 4
Teraz niczym duch snuł się korytarzami Hampton Court i z niecierpliwością objawiającą się kolejnymi kieliszkami wypitego alkoholu odliczał godziny do północy. Octavia zniknęła mu z oczu już dawno temu; zapewne spędzała czas w gronie Carrowów, co doprowadzało go do białej gorączki, lecz nic nie mógł z tym zrobić. Nie mógł też nigdzie znaleźć Primrose, z którą zwykł w takich sytuacjach chować się gdzieś na uboczu i, ku rozpaczy nestorów, dywagować na naukowe tematy. Wyszedł więc na chwilę na zewnątrz, gdzie ostre zimowe powietrze pozwoliło mu nieco wytrzeźwieć, a papieros uspokoić myśli.
Wrócił do środka z nieco lepszym humorem, gotowy stawić czoła wszystkim towarzyskim wyzwaniom. Nie wrócił jednak do sali balowej; zamiast tego skierował się do mniejszego salonu popołudniowego w nadziei na zdobycie kwiatu, który mógłby włożyć do butonierki. Wyglądałby wówczas nieco bardziej... żywo, przychylniej. Liczył się z tym, że w pomieszczeniu ktoś może być, nie spodziewał się jednak, że będzie to właśnie Ona — córka Ministra Magii we własnej osobie. Sama. Poszedł za nią, kiedy wyszła z sali balowej, lecz zagubił się gdzieś w labiryncie korytarzy dworu, aż wreszcie odpuścił. Los jednak okazał się łaskawy i postanowił dać Perseusowi drugą szansę, której młody magipsychiatra nie zamierzał zmarnować.
— Wspaniały wieczór, czyż nie? — skłonił się na powitanie, po czym sięgnął po czerwoną różę. Nie włożył jej jednak do butonierki, tak jak planował, lecz podszedł do Cordelii i wręczył jej kwiat — Choć nie tak wspaniały, jak ty, mademoiselle.
Był przekonany, że słyszała podobnie brzmiąca komplementy cały wieczór, lecz nie mógł się powtrzymać. Patrząc na własne siostry widział, ile radości sprawiają proste (i szczere!) słowa uznania, a on lubił patrzeć na błyszczące wesoło oczy, rumieniące się policzki i różowe wargi rozchylające się w perlistym uśmiechu.
| Rzut na kwiaty.
même temps une excellente raison de
'k6' : 5
Widziałem jej obojętność, swego rodzaju wycofanie i nienaturalność, jednakże nie chciałem wchodzić w szczegóły. Być może nie chciała mnie widzieć, rozmawiać, a tym bardziej poczuć woni alkoholu, ale zwykle mówiła o tym otwarcie. Czy coś się zmieniło? Ostatnie miesiące nie tylko dla niej przyniosły wiele nowości, informacji utrudniających rzeczowy pogląd na pewne sprawy i choć wolałem do pewnych aspektów nie wracać, to nieustannie czułem rosnący dystans. Zagranie w otwarte karty wiele ułatwiało, mogliśmy w końcu mieć ze sobą kontakt tylko w sytuacjach, które tego wymagały, lecz wówczas rządziły mną jedynie domysły bez stosownego pokrycia.
-Potrafię- odparłem, kiedy jej słowa wytrąciły mnie z chwilowego zamyślenia. -To znaczy- pokręciłem głową próbując znaleźć lepsze określenie. -Coś tam umiem, ale na pewno nie na podobnych balach. Powiedzmy, że w barach grana jest inna muzyka- sprecyzowałem. Znałem kilka kroków, lecz od zadowalającego poziomu było mi naprawdę daleko. Ponadto w ciągu ostatniego roku nie miałem na takie rozrywki czasu, bo zwykle nawet po kilku głębszych ukazywała się na horyzoncie ważniejsza sprawa. -Ciekaw jestem jakby Ci poszło. Kto wie, może jakiś szlachcic straciłby dla Ciebie głowę?- zasugerowałem nieco ironicznym tonem. Odkąd na oficjalne przyjęcia zostało zapraszane szersze grono osób, to z pewnością widok kompletnego laika nie budził już równie wielkiego sprzeciwu oraz przepełnionych politowaniem spojrzeń.
-Gdybym powiedział czego pragnę, to nie byłoby już niespodzianki- odparłem zaczepnie, choć nie przepadałem za takowymi. Ludzie zwykle doceniali prezenty, a także wiążący się z tym gest, lecz ja nie byłem do nich przyzwyczajony i w tych niezwykle rzadkich sytuacjach po prostu nie wiedziałem jak mam się zachować. Być może wina leżała w odległych latach, odpowiedzialne za to tak samo mogły być późniejsze czasy, lecz nigdy nie podjąłbym się zagłębiania w to. Taki już byłem i niekoniecznie chciałem to zmieniać.
Spoważniałem, kiedy wspomniała o moim okrucieństwie. Miała rację, bowiem to czego się dopuściłem przekraczało wszelkie granice i jedyne co działało na moją obronę, to fakt iż nie byłem wtedy sobą. Rozkaz był jednak prosty, a ona go nie uszanowała. -Wyraziłem się jasno. Miałaś wraz z Iriną zniknąć- odparłem, choć wiedziałem, iż liczyła na coś innego. -Ciesz się, że naprawdę do tego nie doszło. Locus Nihil zmieniło nie tylko Ciebie- kontynuowałem pomijając wszelkie szczegóły, które już pewnie zdążyła zauważyć. -Powinienem posłać list z pytaniem, co masz na swoje usprawiedliwienie i gdzieś na samym dole zawrzeć kwestię samopoczucia- surowo i bez nędznej ckliwości. -Bo coś masz prawda? Czy po prostu chciałaś podważyć moje zdanie?- uniosłem brew nie spuszczając z niej spojrzenia i dopiero po chwili upiłem zawartości piersiówki, a następnie wręczyłem ją dziewczynie.
- Spostrzegawczości nie można ci odmówić - odparła szybko, tym razem nie zwlekając, prawie odpowiadając sarkazmem na sarkazm, prawie wchodząc znów we własną skórę... ściskający ją w klatce piersiowej ciężar ani o jotę się jednak nie zmniejszył. - Na szczęście jestem szczupła - dodała, unosząc brew, i skrzyżowała ramiona na piersiach, tak że drobne kryształy na zwiewnym materiale schwyciły światło rozstawionych wśród kwiatów świec. - To żarty - stwierdziła po chwili poważniej. - Nie planuję niczego haniebnego, nie tutaj. - Od początku chciała udowodnić arystokratom na Sabacie oraz sobie, przede wszystkim sobie, że potrafi zachować się z dystyngowaną przyzwoitością. Może brylowałaby teraz między tłumami tych idiotów, gdyby nie czuła się tak okropnie rozdarta.
Słodki zapach kwiatów odbierał zmysły, serce biło jej na tyle szybko, że czuła pulsowanie za mostkiem. Kiedy jednak unosiła brodę, by patrzeć na niego z nieznacznie zmrużonymi powiekami i śladem uśmiechu na ustach, nie dawała po sobie poznać nerwowości. Na to przynajmniej liczyła, choć kto wie, czy już nie zdążył jej przejrzeć.
- Potrafisz tańczyć - powtórzyła gdzieś na granicy pytania i stwierdzenia. Kącik jej ust uniósł się nieco wyżej, gdy spróbowała wyobrazić go sobie na parkiecie. Równie szybko jednak przeszył ją dreszcz, bo do wizji dołączyła ona. - Tańczysz na stołach? Musisz mi to kiedyś pokazać - rzuciła lekko, a potem uniosła dłoń, by poprawić ciemną maskę, która uwierała ją nawet bardziej niż wcześniej. Tworzyła dystans. Choć może to i lepiej.
Komentarz o szlachcicu nie przypadł jej do gustu, lecz zaśmiała się krótko i złośliwie, okręcając się i opierając plecami o szeroki parapet.
- Tak myślisz? Kto wie, może mam wrodzony talent... na nieszczęście, szlachcice nie są w moim typie - Chciała zabrzmieć zdawkowo, drwiąco i chyba nawet jej się to udało.
Nie była zadowolona z wymijającej odpowiedzi, której udzielił i aby to okazać wydęła wargi, splatając ramiona na piersi. Wiedział dobrze, jak sobie z nią pogrywać, robił to z lekkością i nonszalancją, której nikt nie dorównywał. Te słowne gierki sprawiały jej przyjemność od dawna, nawet wtedy, gdy odpowiadała na nie wyłącznie zajadłością; dużo czasu musiało minąć, nim naprawdę za nimi zatęskniła, lecz dziś nie była pewna, czy jest w stanie nadążyć.
- Zostawiasz mi wolną rękę? Powinnam zgadnąć? - przechyliła głowę i parsknęła cicho zanim jeszcze z jej ust wyrwały się słowa, które tak szybko zmieniły napiętą, dziwaczną rozmowę w coś po stokroć głębszego.
Blade rumieńce wstąpiły na jej policzki, złość zawrzała we krwi, mimowolnie też wyprostowała plecy, gdyż z tym czuła się pewniej - wściekłość i żal nie były jej obce, w przeciwieństwie do mieszanych, bolesnych emocji, które od początku Sabatu wpijały się w nią jak ciernie. Chciała mu wszystko wygarnąć; to, że był w jej miejscu pracy, mając jej pomóc z włamywaczem. Że niczym nie dał do zrozumienia, że wydaje rozkaz jako śmierciożerca, że stracił rozum w tej cholernej piwnicy i tak wyraźnie nie był sobą, że dostrzegła to nawet Irina. Że nie była złośliwa, zostając tam z nim, że nie zamierzała zostawiać go w takiej sytuacji samego, nawet jeśli kierujące nią motywy były ciemniejsze i bardziej grzeszne niż odważyłaby się to powiedzieć na głos. Zamiast tego jednak rozluźniła pięści, które zacisnęła nie wiadomo kiedy, odetchnęła powoli i podeszła do niego dwa wyzywająco ostrożne kroki, żeby spojrzeć mu prosto w oczy, po raz pierwszy dziś na tak długo, bez zawahania.
- Powinnam była cię posłuchać - przyznała cicho. Słowa smakowały gorzko, ale wiedziała, że są prawdziwe. - Powinnam była odejść, kiedy miałam szansę, bo jesteś moim szefem i jesteś niebezpieczny - podkreśliła, choć z pewnością domyślał się, że to tylko wstęp. - Nie myśl jednak, że nie zauważyłam, że nie jesteś sobą. Znam cię. Może do mnie odezwałbyś się w ten sposób, ale nie do Iriny - powróciła myślą do wszystkich ciętych zdań, które padły tamtej nocy. - Nie chciałam jej z tobą zostawić. Nie chciałam ciebie samego zostawić z tym, czym się wtedy stałeś - Jej brwi drgnęły, jakby z ledwością powstrzymywała się od okazania emocji, które w jej własnym mniemaniu zakrawałyby o słabość. - Nic więcej nie mam na swoje usprawiedliwienie. Oczekujesz przeprosin? Proszę bardzo, przepraszam, choć skutki tego błędu już dobitnie odczułam - Lewą ręką schwyciła gwiezdny materiał błękitnej sukni, odchylając go nieco, odsłaniając bladą bliznę na wewnętrznej stronie prawego ramienia.
Odpowiadając mu w uniesieniu nie zwróciła uwagi na to, że wspięła się na palce, że złapała go prawą dłonią za przód garnituru, żeby nie mógł się odsunąć ani odwrócić, żeby wysłuchał jej do końca. Z tak bliska czuła wyraźnie odurzający zapach jego wody kolońskiej tak jak on mógł poczuć zapach jej lawendowych perfum. Zacisnęła wargi i odsunęła się nieco, puszczając materiał i wygładzając go przepraszająco. Piersiówkę przyjęła, upijając z niej trzy duże łyki i licząc na to, że alkohol wypali jej roztrzęsienie.
- Zmieniłam zdanie - powiedziała wreszcie, wręczając mu jego własność z powrotem. - Będziemy tańczyć. To twoja nagroda. - Rozłożyła ramiona, uśmiechnęła się, przydeptała obcasem płatek gerbery, który wcześniej wypuściła z palców. - Chyba się nie wycofasz? Nikogo poza nami tu nie ma, a muzykę słychać, nie zrobimy sobie wstydu - Jej uśmiech rozszerzył się, odsłaniając białe zęby. - Nie daj się prosić. Muszę poćwiczyć, żeby zawrócić w głowie jakiemuś przystojnemu Rycerzowi - Z tą uwagą, wymownie wyciągnęła ku niemu szczupłą dłoń, czekając.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
Nie chciał się zdradzać ze swoją tożsamością, przynajmniej nie teraz, chciał się bawić, zbywać, prowokować, zmuszać ją do zgadywania jako formy flirtu, lecz los miał wobec nich inne plany. Kiedy rozmawiali zawieszona pod sufitem zaczęła puszczać swe pędy w ich stronę, by ostatecznie zawisnąć nad ich głowami.
— Wygląda na to, że wkrótce sama lady się przekona — rzucił enigmatycznie, a następnie sięgnął po jagodę jemioły, znajdującą się tuż nad nimi. Pokazał owoc lady Malfoy, jednak nie podarował go arystokratce od razu; zamiast tego po chwili zamknął go w dłoni, którą schował za plecami. Gdyby mogła chociaż zobaczyć jego usta, ujrzałaby jak wykrzywiają się w szelmowskim uśmiechu. — Jeden pocałunek, a poznasz moją tożsamość i zdobędziesz jagodę, pani.
W innej sytuacji zapewne nigdy nie odważyłby się na taką propozycję, była zbyt nieobyczajna, ale teraz nie było wśród nich żadnej przyzwoitki, rzucającej ostrzegawcze spojrzenia, stare plotkary plotkowały gdzieś w innej części Hampton Court, do tego sabat trwał w najlepsze. A jak powszechnie wiadomo, na sabacie obowiązywały nieco inne zasady.
Patrzył więc na nią wyczekująco. Nierozważnym byłoby ignorowanie tradycji; zbyt wiele nieszczęść spadło na czarodziejów, którzy unieśli się dumą i nie przyjęli ofiarowanego im podarku.
| Zrywam jagodę jemioły i proponuję ją Cordelii.
même temps une excellente raison de
- Och, proszę przestać, bo rumieńce nie pasują mi do karnacji...Jest lord zdecydowanie zbyt uroczy! - zawstydziła się teatralnie, unosząc do ust drobną dłoń ozdobioną prostym pierścionkiem po swej prababce, po czym zachichotała cichutko, oddając się swej ulubionej reakcji z całą melodyjnością śmiechu. Mimo przekonania o własnej wspaniałości Cordelia nie przywykła w pełni do bycia w centrum uwagi, do tak bezpośredniego występowania w roli obdarzanej komplementami kobiety. Cieszyło ją to, lecz również peszyło, czym innym były miłe komentarze za czasów panny, a czym innym wprost okazywane zainteresowanie ze strony męskiego reprezentanta szlachty, do tego publiczne i w dniu debiutu. Znaczącego naprawdę wiele; ta noc była przełomowa, niosła ze sobą ciężar wierności tradycji oraz odpowiedzialności, lady Malfoy doskonale zdawała sobie sprawę z tych zasad, gdzieś w skrytości ducha marzyła o tym, by na Sabacie zaznać swego pierwszego pocałunku, lecz nie spodziewała się, że stanie się to tak szybko i nagle.
Uśmiech nieco zgasł na dziewczęcej twarzy, gdy flirt mężczyzny przybrał na sile. Dalej w granicach normy, uprzejmości oraz szacunku; nie wystraszyła się go ani nie poczuła urażona, lecz jegomość postawił przed nią całkiem nowe wyzwanie. Czy innym było romantyczne marzenie o tym, że będzie podczas debiutu rozchwytywana przez kawalerów, a czym innym faktyczne znajdowanie się pod jemiołą z flirtującym z nią jawnie mężczyzną. Nagle pożałowała, że pokłóciła się z Astorią, ta na pewno by jej coś doradziła...Ba, byłaby nawet wdzięczna za obecność Abraxasa, dodającego jej otuchy; niestety, znalazła się sama na placu romantycznego boju. - Och, zaskoczył mnie lord... - wydusiła z siebie w końcu, nieświadomie przygryzając dolną wargę, a w myślach - dokonując męczącego procesu myślowego. Powinna to zrobić, tak nakazywała tradycja, a za jej złamanie groziły mityczne konsekwencje; nie chciała przecież mieć pecha ani dostać magicznego kataru! Głos mężczyzny wydawał się przyjemny, zresztą, jego twarz zakrywała maska, to nie mogło być aż tak trudne...Delia znów zachichotała, tym razem z wyraźną nerwowością. - Muszę szanować tradycję, a więc... - przeciągała tę chwilę, zestresowana, zerkając na wiszącą nieopodal jemiołę, po czym wspięła się na palce - dzięki Merlinowi za pantofelki na wysokim obcasie, sięgnęła ku twarzy czarodzieja bez problemu - i szybko złożyła krótki pocałunek pomiędzy jego ustami a kością policzka. Cmoknięcie było mocne, wyraźne i odbite nie na męskiej skórze, a na masce, która zakrywała całą jego twarz: skoro chciał zdradzić swe personalia dopiero później, nie mógł jej przecież zsunąć! Zadowolona ze swojego fortelu, chroniącego ją od tak intensywnej bliskości, opadła na stopy i uśmiechnęła się uroczo, zarumieniona tak, jakby co najmniej całowała się przed momentem niczym francuska ladacznica, po czym wyciągnęła w dziecięcym geście dłoń w oczekiwaniu na jagodę - choć tak szczerze, wolałaby otrzymać marcepanową czekoladkę.
-W końcu mówisz jak ty- odparłem wyczuwając pokłady ironii, która bardziej mnie ucieszyła niżeli zirytowała, bowiem to właśnie z nią kojarzyła mi się dziewczyna. Wcześniejsze nietypowe zachowanie wzbudzało swego rodzaju niepewność, czy aby na pewno wszystko było dobrze lub chociażby stabilnie. Zdawałem sobie sprawę, że bogactwo, sztywniactwo i obecność wielu możnych osób mogło ją stresować, ale wątpiłem, iż aż do tego stopnia. -Cieszy mnie to, naprawdę. Czasem warto jest poudawać, że wyśmienicie się bawisz- zaśmiałem się pod nosem unosząc wzrok nieco ponad jej głowę, aby zobaczyć co działo się w ogrodach.
Słysząc nawiązanie do stołów powróciłem spojrzeniem do smukłej twarzy i pokręciłem przecząco głową. -Zapomnij, nie zmusisz mnie do tego nawet po pięści hagrida- odparłem stanowczym tonem i uniosłem wyżej brew. -Pajacowanie wychodzi mi coraz gorzej, może to znak, że dojrzewam?- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie, po czym upiłem łyk ognistej z piersiówki. Alkoholu w tym miejscu było pod dostatkiem, a mimo to nie potrafiłem rozstać się ze swoją metalową przyjaciółką. Coraz rzadziej zdarzało mi się po nią sięgać, ale z przyzwyczajenia wolałem mieć ją zawsze przy sobie.
-Nie?- spytałem niedowierzając. -Myślałem, że każda kobieta chciałaby mieć cały pokój błyskotek i piwnicę wypełnioną galeonami- nieco przesadzałem, właściwie ocierałem się o kłamstwo, ale chciałem zobaczyć jej reakcję. -Zatem kto jest? Rzezimieszek ze Śmiertelnego Nokturnu, czy pijacka morda z portu?- przesunąłem dłonią wzdłuż brody w wyraźnym zainteresowaniu, które poniekąd było kontynuacją drobnego sarkazmu. Gdzieś z tyłu głowy czułem jaka będzie odpowiedź, ale nie wychodziłem przed szereg.
Nim zdążyłem przytaknąć odnośnie wolnej ręki twarz Elviry znacznie zbladła, podobnie jak dłonie od zaciśniętych palców. Zdawałem sobie sprawę, że wydarzenia z domu pogrzebowego były dla niej niezrozumiałe i bolesne, jednakże nie mogłem nic z tym zrobić. Przeszłości nie dało się zmienić, podobnie jak mojego zachowania, które wtem przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Nie byłem sobą, nie panowałem nad niczym co miało wówczas miejsce, a każdy wymierzony czar był jedynie skutkiem cholernego spotkania z granatowym odłamkiem, jaki wpłynął na mą osobność już na zawsze. Póki co znacznie rzadziej miewałem nietypowe wizje, szepty zdawały się osłabnąć i odzywać jedynie w chwili zagrożenia, lecz bardziej w celu pomocy, jak próby przejęcia kontroli, ale mimo to nie mogłem mieć stuprocentowej pewności, iż to się nie zmieni. -Nie jestem twoim szefem- odparłem pewnym tonem podtrzymując jej spojrzenie. -Ale to ja wydaję rozkazy, które musisz uszanować nawet jeśli czujesz inaczej lub sumienie ci na to nie pozwala- kontynuowałem mając nadzieję, że odejdzie od używania podobnych określeń. Nigdy nie byłem jej przełożonym i nie chciałem być stawiany w takiej pozycji – hierarchia była jasna, lecz istniała znaczna różnica pomiędzy dowódcą, a wspomnianym szefem. -Gdybym oczekiwał przeprosin już dawno byś o tym wiedziała- dodałem widząc w jej oczach swego rodzaju smutek, rozdarcie, którego prawdopodobnie to ja byłem powodem. Dowodem na to było wspięcie na palce i chwycenie mnie za marynarkę – jej pewność w słowach, płynący żal i słodki zapach perfum sprawiały, że nie interesowało mnie nic, co działo się dookoła. Byłem gotów wysłuchać jej do końca, nawet jeśli nie wszystko mi odpowiadało, albowiem chociaż w ten sposób mogłem przynieść jej ulgę. Wyrzuci to z siebie. -Nie wiesz wszystkiego, dlatego wolałem abyś wraz z Iriną uciekła. Obawiałem się takiego finału i jak widać słusznie- skwitowałem, po czym przeniosłem spojrzenie na jej bliznę. Wolno wypuściłem powietrze z ust i uniosłem dłoń, by móc dotknąć palcami powierzchni zranionej skóry. -Kolejna do kolekcji- rzuciłem półżartem, półserio. Nie napawało mnie to dumą, było mi wstyd, iż nie zdążyłem w porę odzyskać kontroli, lecz jedyne co mi pozostało to się z tym pogodzić.
Ściągnąłem brwi widząc nagłą zmianę nastawienia. -Co?- rzuciłem nie kryjąc zdziwienia.-Nie znam tych kroków, mówiłem Ci- wykrzywiłem wargi w szelmowskim uśmiechu, po czym finalnie zbliżyłem się do niej, otuliłem ramieniem smukłe plecy i chwyciłem za dłoń. Jeśli myślała, że spanikuję, to grubo się myliła. -Ale nie dam ci prowadzić, uznaj to jako rozkaz szefa- sprecyzowałem tonem niecierpiącym sprzeciwu i wykonałem kilka pierwszych kroków, jakie pamiętałem z zeszłorocznego balu. Tego typu taniec wychodził poza moje możliwości, lecz czy tak naprawdę ktoś nas widział? Byliśmy z dala od wścibskich oczu, z dala od ocen i plotek. Mogliśmy choć przez chwilę oddać się prawdziwemu nastroju świętowania nowego roku.
- Mmm, czyżbym słyszała ulgę? - pociągnęła więc ironię, swój rozkoszny i dobrze wyćwiczony ton na granicy złośliwości i niewinnej zaczepliwości. - Tęskniłeś, co? Nie udawaj, że nie, wydało się. - W uśmiechu przygryzła wargę i uniosła głowę, spoglądając na niego pewniej, z większą swobodą. Tak łatwo byłoby zapomnieć o wszystkim, co tak bezczelnie wykręcało jej wnętrzności... Przy nim zawsze wiele spraw zdawało się prostszych niż były w rzeczywistości.
Oparła się ramieniem o chłodną ścianę saloniku, pozwalając, by zwieszające się z sufitu pęki białych kwiatów musnęły jej plecy i posłużyły za tło. W tej pozycji nie wyglądała może jak dobrze wychowana dama, ale bez wątpienia nie ujmowało jej to na uroku. Słuchała go z nieznacznie uniesionymi brwiami, szukając sarkazmu, odniosła jednak zaskakujące wrażenie, że w słowach wcale go nie było.
- Być może. Trzydzieści lat to chyba najlepszy wiek na to by dojrzeć - szepnęła, przechylając głowę niczym zaciekawiony kot. - Pięść Hagrida to słaby sposób, jeszcze nie daj Merlinie zrujnowałbyś sobie wątrobę... - Pochyliła się w jego stronę, bezwiednie wspinając na czubki palców; wszystko po to by szepnąć konspiracyjnie; - Imperius sprawdza się lepiej, przecież wiesz - Na jej czerwonych ustach znów zaigrał niewielki, podły uśmiech.
Prychnęła i przewróciła oczami, gdy zasugerował jej materializm. Owszem, nie narzekałaby na pałac i pieniądze, ale nie takim kosztem, nie kosztem godności... Czy mogła o nim powiedzieć to samo? Bolesny prąd przeszył jej ciało od żołądka do gardła, zrezygnowała więc z rozwinięcia tematu we własnych myślach, skupiając uwagę na tym, by dobrze wyważyć odpowiedź:
- Ciepło, ale zgaduj dalej - Zmrużone powieki i trzepot poczernionych rzęs rzucały mu wyzwanie, nie była jednak pewna, czy zdecyduje się go podjąć.
Wkrótce atmosfera uległa zmianie, niekontrolowany potok słów opuszczał jej własne usta, sprowokowany przez beznamiętną postawę Drew. Choć nie spodziewała się, że przyjdzie jej dziś odbyć tak szczerą rozmowę - z nim - mogła być z siebie dumna, że nie straciła głowy. Wszystko co kryło się w głębi jej emocji wyrzuciła chłodno i ze stanowczością, która zaskoczyła nawet ją samą. Nie uniosła się, nie próbowała realizować głupich, lekkomyślnych odruchów - jedynie zaciśnięta na marynarce Drew dłoń znalazła się poza zakresem jej kontroli, on jednak nie zareagował, a ona szybko ją zabrała. Nie przerywała mu, gdy odpowiadał, nie opuszczała wzroku. Dłużej już nie bała się tego, co może usłyszeć, nie w tej kwestii.
- Wiem - powiedziała wreszcie po dłuższej chwili milczenia, w której odległe dźwięki muzyki dosięgały ich jakby głośniej, podlej. - Nie jesteś moim szefem. Źle się wyraziłam - Jej ton stał się bardziej miękki i gdy tym razem uniosła dłoń, oparła ją łagodnie na marynarce Drew w tym samym miejscu, które wcześniej zmięła w palcach. - Wiem, przed kim odpowiadam. Znam różnicę. Ale wy jesteście mu najbliżsi, dlatego tak bardzo was... ciebie szanuję. - Odpuściła sobie złośliwość, oboje wiedzieli wszak, że mówi prawdę. Pokręciła głową, dochodząc do wniosku, że właściwie nie ma niczego do dodania. Czuła się minimalnie lżej ze świadomością, że ta sprawa nie jest już dłużej jedynie jej własnym ciężarem.
Oddech uwiązł jej w gardle, a wszelkie myśli ucichły, gdy uniósł rękę, by musnąć palcami wrażliwą skórę na jej bliźnie. Obserwowała to z lekko rozchylonymi ustami, odzyskując jasność umysłu dopiero, kiedy zabrał rękę, pozostawiając na jej skórze ciepłe, mrowiące wrażenie. Opuściła zwiewny błękitny materiał z powrotem na ramię, a potem zmieniła temat tak szybko, jak tylko kolejny zdołał wpaść jej do głowy. Gdzieś uleciała swoboda, którą zdołała osiągnąć na początku rozmowy i widziała wyłącznie jeden sposób na to, jak ją odzyskać.
- Ja też ich nie znam. Może to najlepsza okazja, żeby poćwiczyć? - rzuciła z nieco wymuszonym uśmiechem, który stał się prawdziwy, gdy Macnair naprawdę schwycił ją za dłoń. Czyżby do końca spodziewała się odmowy? Być może, ale czując męskie ramię za plecami, bliskość, ciepło, odurzający zapach wody kolońskiej, pozbyła się wszelkich wątpliwości. - Mmm, zgodnie z rozkazem - rzuciła, w żaden sposób nie kryjąc sarkazmu. Jej oddech przyspieszył nieznacznie, ale go kontrolowała, czarne źrenice rozszerzyły na tyle, że niemal zasłoniły niebieską tęczówkę.
Poruszała się w rytm taktu, który poznała wcześniej podczas gry w labiryncie luster. Zadziwiająco, udało im się zgrać kroki z dźwiękami muzyki z ogrodów. Osypujące się kwiaty co jakiś czas zostawiały na ich ramionach miękkie płatki, Elvira jednak wydawała się kompletnie to ignorować. Z dziwną lekkością wczepiała się dłonią w ramię Drew w okolicy szyi, lekko muskając skórę kciukiem. Gdyby była tkliwa, powiedziałaby, że to ciepłe wrażenie w brzuchu jest dowodem uczucia - nie była jednak ani tkliwa ani romantyczna, za to wciąż miała zdecydowane braki w tańcu balowym i prędzej czy później musiała przydeptać stopę Drew krawędzią obcasa. Syknęła pod nosem i zachwiała się.
- Szlag - zaklęła cicho, ale ślad złości zaraz zniknął.
Dziwne westchnienie, które wyrwało się z jej piersi narastało aż zmieniło się w pełnoprawny chichot; oparła policzek na piersi Drew, nadganiając takt i nadal drżąc w rozbawieniu.
- Och Merlinie, zastanawiam się, co Adelajda Nott miała w głowie, gdy zapraszała mnie na ten Sabat. Jeśli dożyję do kolejnego grudnia, pójdę na lekcję tańca. - Przechyliła głowę, oparła brodę na jego krawacie, żeby móc na niego spojrzeć. - A ty? Na coś przebimbał ostatni rok? Wiem, że już tu byłeś, Irina się wygadała.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
Komnata, której próg przekroczył swobodnie, przyozdobiona była taką ilością kwiatów, że przystanął na moment, by w tej feerii barw dostrzec poszukiwany fiolet kreacji, która przemykała pomiędzy wieloma innymi, znacznie bogatszymi i barwniejszymi kreacjami. Ilość zapachów uderzyła w niego od razu, a wrażliwy nos odczuł to intensywniej. Zaciągnął się powoli, ale nie skupił na tym, co czuł. To wzrokiem poszukiwał tajemniczej zguby. Ufał swojej intuicji. Wierzył, że jej sygnały powinny być brane pod uwagę, bo bywała nieocenioną pomocą w interpretacji niewyjaśnionych zdarzeń, a właśnie tak rozpatrywał dzisiejsze spotkanie. Miała w sobie coś szczególnego, czego nie był w stanie wyjaśnić ani dopasować do niczego, co do tej pory znał. Intrygowała, rozniecała wyobraźnię, chociaż jej oblicze przysłaniała skąpa maska. Kiedy odnalazł ją wzrokiem wśród gęstwiny pięknych, imponujących kwiatów, ruszył ku niej.
— Twoje słowa odstraszyły moją towarzyszkę, pani — odezwał się, przystając po jej prawej stronie, by zerknąć w bukiet najbliżej stojących kwiatów. — Niestety, w tej przykrej sytuacji zmuszony jestem domagać się rekompensaty – mruknął melodyjnie i westchnął, by obrócić lekko głowę i skierować na jej zgrabny, ładny profil swoje spojrzenie. — A także odpowiedzi na pytanie, czym zasłużyłem sobie na ponurą samotność w taki wyjątkowy wieczór, w tak zachwycającym miejscu. — Jej słowa zdawały się strofować Ritę. Co takiego powiedziała jej, że postanowiła się wycofać ze zwykłej rozmowy? Runcorn znała go już pewien czas, kilka słów najzwyklejszej koleżanki nie mogły wywołać w niej nagłej potrzeby usunięcia się w cień.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
'k6' : 4
I wtem dostrzegł ją, posągową niemalże w swym różowym dostojeństwie otoczonym mnogością tiulowych warstw, w kociej masce, wyjątkowej i urokliwej, tak odstającej od nudnych masek o prostych kształtach i mało kreatywnych ozdobach. Ruszył płynnie w jej stronę, wymijając kolejne lady i kolejnych lordów, trafiając nawet do bocznej sali, odległej od głównej części balu, lecz jakiś pyszałek miał śmiałość zaprowadzić ją pod jemiołę i wręczyć jagodę, oczekując uczynienia zadość wielowiekowej tradycji. Skandal! Grube, ciemne brwi zbiegły się ku sobie, choć skryła je maska - gdy dotarł pod jemiołę, stając się niejako trzecim uczestnikiem wydarzeń przeznaczonych dla dwóch osób, pochylił się w kierunku ucha śmiałka, nad którym górował wzrostem.
- Lady Nott cię poszukuje, drogi lordzie. Gorączkowo. Mam nadzieję, że nie dopuściłeś się żadnego faux pas, które mogłoby cię wykluczyć z grona gości Hampton Court - oznajmił, nie zastanawiając się nawet nad tożsamością jegomościa, który chyba faktycznie miał coś na sumieniu, skoro ulotnił się natychmiast, nawet nie żegnając się z damą, która szczególnie z tak bliska jawiła się w jego zamroczonym alkoholem umyśle niczym najpiękniejsza kobieta na świecie. - Za jakież to grzechy umykałaś przede mną cały wieczór, eteryczna istoto? - zapytał rozanielony, urzeczony tajemniczym blaskiem, który zdawał się od niej bić. Półwila, z całą pewnością, musiała nią być. - Jak znajdujesz zabawę, łaskawa pani? Czy spełnia twe oczekiwania, czy je przerasta? - kontynuował konwersację, proponując jej swe ramię, by wsparła się na nim, dając tym samym znak do wstrzymania się wszystkim innym lordom, którzy mogliby gdybać na jej towarzystwo.
- Umykałam, sir, bo podobno lepiej gonić sarenkę niż finalnie ją upolować. Zgadza się lord z tym powiedzeniem? - odparła, przeciągając głoski, podświadomie naśladując zmysłowy styl mówienia Astorii. Cytowała też ją albo inną starszą kuzynkę, nie do końca rozumiejąc metaforę; tym się jednak nie przejęła, chciała wypaść jak najlepiej, stać się w końcu dojrzała, jak przystało na czarownicę mającą już za sobą debiutancki Sabat. - Jest wspaniale, wybornie, wręcz ravvisant! Nigdy nie bawiłam się lepiej! - wyznała szczerze, podekscytowana, bez zawahania przyjmując pokaźne męskie ramię. Perseus rozmył się w jej wspomnieniach, szybko potrafiła zapomnieć o kawalerze, gdy ten nie stawał na wysokości zadania. Doprawdy, lord Black dał się przepłoszyć niczym bażancica, Cordelia więc nawet nie odprowadziła go wzrokiem, dajac się porwać nowemu adoratorowi. Dobrze patrzyło mu z oczu, tylko na nich mogła skupić uwagę, reszta buzi skrywała się pod maską, lecz lady Malfoy już wyobrażała sobie, że skrywa się pod nią najprzystojniejszy arystokrata na ziemi. - A lord? Jak się bawi? Odnalazł już lord damę swego serca, z którą chciałby wspólnie spoglądać na zegar wybijający północ? - kontynuowała kokieteryjne próby, orientując się nagle, że mężczyzna zaoferował je swe prawe ramię. Cóż za niefart, lewy profil miała jeszcze piękniejszy niż prawy...Zasmuciła się na moment, lecz po kilku długich sekundach z ulgą przypomniała sobie, że posiada maskę, zaśmiała się więc cichutko z własnego irracjonalnego lęku, coraz śmielej spoglądając w górę, by ocenić atrakcyjność nieznajomego lorda chociaż po wyglądzie jego włosów, zarostu czy stroju.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4