Salon popołudniowy
Degustacja potraw
W salonie południowym odbywa się nocna kolacja dla wszystkich wytrwałych i żądnych kulinarnych przygód. Okrągły stół postawiony na samym jego środku miał pomieścić wszystkich gości pragnących zasiąść do noworocznej już degustacji. Wspólny posiłek przy jednym wielkim stole miał zapewnić najwytrwalszym gościom sabatu atmosferę wspólnoty.
Stół zastawiony jest przysmakami i alkoholami z całego świata. Każdy pośród półmisków i pater zawierających przystawki znaleźć może coś dla siebie. Od włoskiej bruschetty ze świeżą bazylią i pomidorami, przez pieczone bataty, po indyjski chlebek naan. Do tego obowiązkowo oliwki, kawałki pokrojonych kiełbas i koreczki z warzyw. Główne danie stanowiło jednak niespodziankę, którą odkrywało się dopiero po odsłonięciu przez skrzata pokrywy z talerza. Przed każdym bowiem zmaterializowało się zakryte, tajemnicze danie. Żeby dowiedzieć się, co takiego dla każdego przygotowała kuchnia, należy rzucić kością k10 i zinterpretować rzut zgodnie z poniższym spisem. Należy jednak zaznaczyć, że wszystkie potrawy przypisane zostały do miejsc, nie konkretnych gości, tajemnicze danie więc było całkowicie losowe. Przed każdym talerzem znajduje się kartka, na której wraz z odsłonięciem pokrywy pojawia się zarówno nazwa tajemniczego dania jak i jego opis.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:17, w całości zmieniany 4 razy
- Nie mogę odmówić lady racji, chociaż człowiek wygłodniały mógłby się z tym powiedzeniem nie zgodzić - stwierdził w odpowiedzi niczym rasowy filozof, chociaż on sam, opływając w bogactwa i zbytki, o prawdziwym głodzie wiedział tyle, co nic. - Zbyt długa pogoń niekończąca się sukcesem przynosi gorycz, którą ciężko zagłuszyć - kontynuował dalsze deliberacje, nie spostrzegając nawet, że sama Cordelia nie była przekonana co do wypowiadanych przez siebie słów. Ale jaki ona miała głos! Anielski, doprawdy, Yaxley rozpływał się w niemym zachwycie, oczami zielonymi niczym najgłębszy las w Fenland odszukując błękit jej spojrzenia i zatapiając się w nim bez opamiętania. - Faktycznie, tegoroczna zabawa jest zachwycająca - przytaknął jej zgodnie, chociaż utkwione w niej tęczówki pobłyskujące w zagłębieniach maski mogły mówić, że młodzian uważał tak z powodu zgoła odmiennego od kunsztu organizatorskiego lady Nott, którym to wszyscy bez wyjątku pozostawali urzeczeni. - Ja? Droga lady, teraz bawię się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej - odpowiedział pogodnym tonem i gdyby nie maska przytwierdzona do jego twarzy, panna Malfoy mogłaby dostrzec fircykowaty uśmieszek, który zapewne nie spodobałby się jej przyzwoitce. - Zdawać by się mogło, że odnalazłem takową damę... chociaż nie mam pewności, czy i ona zechce u mojego boku celebrować wejście w nowy rok - oznajmił, nawet nie próbując opierać się jej urokowi, który z każdą chwilą coraz bardziej mącił mu w głowie. Obrósł w piórka dodatkowo, gdy jasnowłosa przyjęła zaoferowane przez niego ramię i zerkając łakomie na jej posągowy profil, przykrył jej dłoń swoją własną, twardą i zdecydowanie większą, by niespiesznym krokiem wraz z nią ruszyć w kierunku strzelistych okien, zza których rozpościerał się iście bajkowy widok na równie przycięte, wysokie żywopłoty tworzące misterny wzór, teraz przystrojony śnieżnym puchem. - Zapiera dech w piersiach, nieprawdaż? Czy szukałaś już, lady, drogi do serca labiryntu?
zt Cordelia i lusterko
Zaśmiałem się pod nosem na jej słowa, po czym uniosłem nieznacznie brew dając jej wyraźny znak, iż moje słowa tyczyły się również jej. -Liczę, że weźmiesz ze mnie przykład- zażartowałem, co wyraźnie podkreśliłem w tonie swego głosu. Żadnego spośród naszych nie traktowałem jak dziecko lub nastolatka, który porwał się z motyką na słońce. Dla takich nie było wśród nas miejsca, bowiem niefrasobliwością i nader wielką pewnością siebie ściągali zbyt duże ryzyko. Dyscyplina była podstawą, nienaruszalnym fundamentem, jaki zapewniał nam ciągłość działań oraz przede wszystkim ich skuteczność. Nie były to jedynie puste słowa – wyraźnie podkreśliliśmy swą wartość w czynach. Ludzie drżeli, obawiali się wygłaszać idiotycznych poglądów, a każdy błysk na niebie kojarzył im się tylko z jednym znakiem będącym swoistym dowodem naszej siły. [i]Jego[i] potęgi.
-Myślę, że niewiele jeszcze mogłoby jej zaszkodzić- odparłem zgodnie z prawdą. Wcześniej piłem naprawdę wiele, wlewałem w siebie trunki od śniadania do momentu zamknięcia powiek. Wówczas wiele się zmieniło i choć wciąż lubiłem zamoczyć wargi w ognistej, to obowiązki były znacznie ważniejsze, musiałem zachować trzeźwość zmysłów. Odstawiłem na bok własne zwyczaje, niektóre z planów i indywidualnych celów, gdyż gra jaką toczyliśmy nie pozwalała na popełnianie błędów. Ta wojna nie brała jeńców.
Moja brew powędrowała ku górze, kiedy wspomniała o zaklęciu niewybaczalnym. Nawiązywała do sytuacji z pogrzebu? Właśnie to wyczytałem z jej oczu, choć nie miała prawa wiedzieć – nikt nie wiedział. To co wtedy miało miejsce zamierzałem zabrać ze sobą do grobu wszak nie bez powodu wybrałem niewerbalny sposób. Robiąc dobrą minę do znacznie mniej radosnej kwestii uśmiechnąłem się szeroko, jakoby zadowolony z toku jej rozumowania. Być może był to zbieg okoliczności, ale jak widać niezwykle skutecznie wyprowadzający z równowagi. Na szczęście opamiętałem się w porę.
-Kiepski jestem w zgadywanie- wzruszyłem ramionami nie widząc sensu w dalszym rzucaniu przykładami. Gdzieś w głębi siebie znałem odpowiedź, w końcu pokrętnie udzieliła mi jej niedługo po wyprawie do Locus Nihil. Liczyłem, że jednak poznała kogoś, być może zrozumiała i zdecydowała się ruszyć dalej. Naprawdę nie widziałem w sobie nic zachęcającego i nie do końca rozumiałem, dlaczego nadal wyrażała swego rodzaju zainteresowanie. Być może wiązało się to z organizacją, a konkretniej szansą jaką otrzymała, lecz byłem przekonany, że prędzej czy później dostrzegłby ją ktoś inny. Była lojalna, miała duże umiejętności, sprecyzowane poglądy i wyrażała gotowość na każde wezwanie – takich ludzi potrzebowaliśmy, właśnie takich staraliśmy się werbować.
Zignorowałem jej dłoń i rad byłem, że szybko ją zabrała. Podobne gesty były nie na miejscu, szczególnie w progach Lady Nott. -Cieszę się, że to rozgraniczasz, a przede wszystkim rozumiesz i szanujesz- skinąłem głową z lekkim uśmiechem, po czym dość wymownym wzrokiem powędrowałem w kierunku marynarki, gdzie znów znalazła się jej dłoń. Na szczęście nie wyrażała już agresji i złości, a… sam nie byłem pewien co dokładnie.
Widziałem zmieszanie na jej twarzy, kiedy pozwoliłem sobie dotknąć blizny. Być może nie było to potrzebne, jednakże zareagowałem instynktownie. W środku kiełkował żal wobec własnych czynów, ale nic nie mogłem na nie poradzić. Jedyne czego nie mogliśmy cofnąć, to czasu. -Postaram się nie zrobić ci następnej- dodałem wieńcząc, prawdopodobnie dla nas obojga, ciężki temat.
-Lepszej nie będzie- odparłem pozwalając sobie na chwilę swobody, w której to muzyka brała górę nad wszystkim innym. Prowadziłem dziewczynę pewnie, choć równie wielkiej pewności brakowało w stawianych przeze mnie krokach. Niewiele pamiętałem z ostatniego balu, nawet przez myśl mi nie przeszło, aby w trakcie minionego roku poświęcić chwilę na ich naukę. Wydawało mi się to zbędne. Na szczęście blondwłosa partnerka podzielała mój brak wprawy, czego po chwili dała namacalny dowód. Obcas, czy jak to tam się nazywa, wbił się wprost w moją stopę, na co momentalnie się spiąłem. Moja tolerancja na ból była dość duża, jednakże każdy kto kiedykolwiek miał styczność z damskim butem mógł przytaknąć, że był to jedna z mniej przyjemnych form tortur.
-No ja też się nad tym zastanawiam- mruknąłem nie kryjąc rozbawienia, choć mojej nodze było znacznie mniej do śmiechu. -Często sobie tak o mnie plotkujecie?- spytałem mrużąc oczy.
-Noc jest zbyt krótka, aby o wszystkim opowiedzieć- odpowiedziałem, po czym upiłem z piersiówki. -Wracajmy, bo jeszcze będą nas szukać- dodałem kierując się do wyjścia. Nie chciałem, żeby Belvina myślała, że zostawiłem ją na pastwę losu.
/zt
Kwiatowy zapach był jej przyjemny, tak daleki od miejskiego zaduchu, w jakim przebywała na co dzień, a jednocześnie inny niż leśna wilgoć, w której zbierała zioła, chyba nigdy w życiu nie widziała w jednym miejscu tak wielu kwiatów: ile ogrodów było potrzebnych, żeby zapełnić to wszystko pięknem pnącej się flory? Przystanęła u progu, wydając z siebie ciche westchnienie zachwytu, jaskrawość barw przeważnie budziła u niej niepokój, ale nie takich barw - płynących powietrzem aksamitnych płatków wyjątkowo szlachetnych odmian roślin. Wszystkie okazałe, wyjątkowe, nadzwyczajne, zapierały dech. Wiedziała, że Hampton Court będzie piękne, ale spodziewała się raczej innego rodzaju piękna i mniejszego poszanowania dla natury. Dotknęła płatków jednej z okazałych dalii wetkniętych do jednego z wazonów, podziwiając geometrię jej budowy; myślami pozostała przy czarodzieju, którego urwanym spojrzeniem i niewypowiedzianym życzeniem pragnęła tutaj przyzwać. Wciąż trudno było jej uwierzyć w rewelacje, którymi podzieliła się z nią Deirdre. Czy to możliwe, że tamto naprawdę odebrało mu nie pamięć, lecz wspomnienia? Nieprzypadkowe, bo ważne, te budzące emocje. Skoro nie pamiętał o niej - o czym jeszcze mógł zapomnieć? Kogo mógł zapomnieć? Czym było to niewygodne towarzyszące jej uczucie - zmartwieniem. Jego listy doprowadziły ją do furii, ale nie miała wtedy pełnego obrazu rzeczywistości. Gdy dostrzegła go u wejścia kątem oka, nieznacznie odsunęła się od kwiatu, krzyżując z nim spojrzenie - wiedziała, że przyjdzie. Ale długie spojrzenie, które mu poświęciło, miało powiedzieć jej więcej: czy to wszystko było prawdą? Czy dostrzeże w nim tylko obcą oschłą iskrę, nienaznaczoną nawet przejęciem wymienionej korespondencji, której sensu nie mógł zrozumieć?
Czy cokolwiek, co była w stanie zrobić, mogło wrócić mu wspomnienia?
Połączyło ich wiele, wiele uderzeń serc i wiele westchnień, niewiele wyznań i wiele przeczucia oscylującego gdzieś na metafizycznym poziomie, który niewielu prócz nich było w stanie zrozumieć. Transcendencja - czy mogła im pomóc znów odnaleźć wspólną drogę, u zarania wszechświata wytyczoną przez gwiazdy? W tym piekle tylko ona mogła być przewodniczką, on został ślepcem. Niedobrze dla niego, ona nigdy nie grała w tę grę uczciwie. Zastygłe na odsłoniętych pod maską ustach zamyślenie zdawało się oddzielać ją od niego niewidzialnym murem, przez te kilka chwil, które spędziła w więzieniu własnego umysłu.
- Doprawdy? - zdumiała się, z roztargnieniem unosząc ku niemu ciężkie spojrzenie. - Nie taki był mój zamiar, wybaczcie, panie. - Nie było w niej skromności ni wstydu, z jakim o wybaczenie winno się prosić, coś trudnego do zidentyfikowania iskrzyło w źrenicach. - Sprawa była pilna i nie mogła przeczekać ni chwili - przetłumaczyła powoli, z zastanowieniem, które nie zdradzało wiele. Nie patrzyła na niego. - Ale skoro zostaliście bez towarzystwa, nie zostaje mi nic innego, jak spłacić ten dług. W imieniu mojej drogiej przyjaciółki, niegrzecznie było z jej strony zostawić was samych. - Przekrzywiła lekko głowę, gdy między nimi spadła wisząca łodyga fioletowego kwiatu - ostrożnie wyciągnęła ku niemu dłoń, dotykając jego płatków. Poruszył się, wyrzucając pachnący pył, westchnęła cicho, wiedziona przyjemnością tej chwili, przenosząc spojrzenie na niego. Goryczuszka była bardzo często wykorzystywanym przez nią kwiatem, jej zapach nie zachwycał jej aż tak, jak to okazała, bo był jej zbyt bliski. Często pachniała nim suszarnia, często wtedy, kiedy kładła tam jego. Czy naprawdę nic nie pamiętasz, Ramseyu Mulciberze?
- Sprawiacie wrażenie kogoś, kto przepada za samotnością - Znała go przecież lepiej, niż on sam znał siebie, nawet jeśli dziś nie wiedział, kim była ona. - Kogoś, kogo nie jest łatwo zachwycić - A na pewno nie kwiatami. - Czy to ja powinnam przepraszać, czy wy podziękować? - zapytała, utkwiwszy tęczówki prosto w jego źrenicach, dbając o to, by nie mrugnąć ni razu. Patrz na mnie, Ramseyu Mulciberze. Usłysz mnie.
prządką
— W obliczu nagłych, istotnych spraw pozostaję zupełnie bezradny — odparł ze sztucznym westchnieniem, odejmując od niej wzrok tylko po to, by spojrzeć na to, co przykuło jej uwagę. — Dołożę starań, by ta rekompensata okazała się przyjemnością zamiast przykrym obowiązkiem. — Uśmiechnął się, przenosząc spojrzenie na kwiat, który opadł między nich. Nie znał jego nazwy, ale zerknął na jej szczupłe, długie palce, które musnęły jego płatki w sposób, który bezczelnie przykuł jego uwagę. Brew skryta pod maską drgnęła, podobnie, jak kąciki ust, gdy tylko kwiat uwolnił słodki, przyciągający aromat. Nieznacznie uniósł wzrok ponad płatki, napotykając za nimi jej oczy. To, co czuł było znajome. Przyjemne, ale jednocześnie bezpieczne i ryzykowne. Czy to ona roztaczała wokół siebie tą niezwykłą aurę, czy może jednak nieznana roślina? Spotkali się już kiedyś? Zapewne. Ludzi mijało się na ulicach, nie poświęcając im więcej niż jedno pozbawione znaczenia spojrzenie, a kiedy przeznaczenie krzyżowało ich ścieżki ponownie zdawać by się mogło, że znali się całe życie. Do znajomości podchodził z dużą dozą ostrożności, ale ufał swojej intuicji, a ta podpowiadała mu, że chciał więcej, a odległość dzieląca go z nieznajomą była bezsprzecznie zbyt duża.
Uśmiechnął się szeroko; rzadko robił to w ten sposób. Naturalny i niewymuszony.
— To tylko pozory — skłamał gładko, nieświadom tego, że każda próba gry pozorów przy niej zostaje niemalże natychmiastowo zdemaskowana. Rysy twarzy mu złagodniały. — Bariera pozwalająca przesiać ziarno od plew, ludzi, którzy mają coś interesującego do powiedzenia od tych, którzy narzucają się innym z nudów, dla zabicia czasu. — Jeszcze chwilę przytrzymał jej spojrzenie, po czym oderwał je specjalnie, zerkając na ludzi wokół. Nie mógł pozwolić, by przykuwała jego uwagę przez cały ten czas. — Pewność w tym stwierdzeniu jest imponująca. Zna się pani na ludziach? — Obrócił głowę w jej stronę znów, napotykając jej intensywne, zielone oczy. — Pracuje pani z Ritą? Nawet jeśli tak, z pewnością się tego nie dowiem — odpowiedział sobie od razu z uśmiechem rozczarowania. — A może jednak to coś innego. Zna się pani na zachwycaniu innych? — Kim była? Co tu robiła tak naprawdę? Bez towarzystwa, bez mężczyzny, ojca? Próba opisania jej na podstawie wyglądu dziś była bezwartościowa, większość kobiet, niezależnie od tego kim były na co dzień wyglądało zjawiskowo. Błądzenie we mgle, tajemniczość i niepewność z jednej strony go irytowały, z drugiej przyjemnie łechtały i pobudzały do spontanicznego działania, co nie zdarzało się zbyt często. A sposób w jaki patrzyła w jego oczy, bezwstydny, rozbudzał wewnętrzne pragnienia. Czego szukała? — Hampton Court wydaje się zachwycające. To dla mnie zaszczyt, że mogłem się tu zjawić, pośród tych wszystkich, znakomitych osób — odpowiedział z przesadną uprzejmością, nie do końca szczerą — patrzył na nią, chciał widzieć, jak zareaguje na jego słowa. Tak naprawdę bycie tu było dla niego obowiązkiem, nie szukał tu przyjemności. Przybywając tu szczerze wątpił, by mógł znaleźć tu jakąkolwiek rozkosz. A jednak, miło się zaskoczył. – Pani także — dodał szczerze. Choć wieczór się ledwie rozpoczął już coś podpowiadało mu, że miała być jego największą atrakcją tego wieczora. — Ale dziękuję — odpowiedział jej śmiało, bez cienia wahania. Uśmiechnął się wilczo, nie spuszczając z niej wzroku. Cichy szelest zwrócił jego uwagę. Uniósł wzrok nad głowę, patrząc, jak drobne, matowozielone listki jemioły rozrastają się na bok, aby częściowo nad nimi zawisnąć. Kąciki ust drgnęły znów. Wyciągnął dłoń, nadgarstki wciąż nosiły blizny nieprzyjemnie upamiętniające tamtą szatańską pożogę. Zerwał jagodę jemioły, korą pojawiła się nad jego głową, by po chwili podać ją kobiecie. — Przedziwna roślina — mruknął tonem ignoranta, niezdającego sobie sprawy ze znaczenia i symboliki rozrastającego się pasożyta.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Szacunek do wyższego rangą - choć odczuwała go, także wobec tych, którzy niejednokrotnie zaleźli jej za skórę - nie miał nic wspólnego z ciepłem, przyjemnym jak dym i parzącym jak węgle, które spowijało ją od środka, gdy rozmawiali. Dawno przestała szarpać się z uczuciem, nie udawała już sama przed sobą, że Drew jest jej obojętny. Nie potrafiła jeszcze, nie chciała nazywać emocji. Nie miały znaczenia, bo nic nie zamierzała z tym czynić. Drew nie mógł wiedzieć.
Nie dopóki stąpała po Ziemi kobieta dość bezczelna, by owijać się wokół niego jak gnijący padalec.
- Nie mógłbyś być tak naiwny - rzuciła ironicznie, lecz uśmiech na czerwonych ustach pozostał ciepły, szczery, może tylko lekko napięty w kącikach, gdy starała się zapomnieć, oderwać od tego, co ujrzała i słyszała, tak jakby tu i teraz istniało poza balem, poza przestrzenią i czasem.
Może tak było; może była wystarczająco pijana, by wyobrazić sobie tę rozmowę, dziwaczną okazję do wyszarpnięcia bolesnej drzazgi, która tkwiła głęboko w niej odkąd prawie umarła, wykrwawiając się na lodowatej podłodze kostnicy.
Dopiero dotyk wybudził ją z oszołomienia; namacalny dowód prawdziwości, chłodne, ale jakże miękkie palce muskające wrażliwą linię blizny. Zesztywniała w niepewności, nie zdążyła rozluźnić się nim cofnął dłoń. Żałowała tego. Z gardła wyrwało jej się nieme westchnienie. Przez moment przeszło jej przez myśl, że ma już dosyć, że powinna odwrócić się i odejść, ale na szczęście tego nie zrobiła.
- Też mam taką nadzieję. Wystarczy mi blizn, przynajmniej z rąk przyjaciela - potwierdziła, choć słowo "przyjaciel" smakowało cierpko i metalicznie. Jak krew z przypadkiem przygryzionego języka. - Pokaż co potrafisz - I znowu się uśmiechała, bez strachu opierając dłonie na ramionach Drew, podchodząc bliżej, tak blisko, że nie czuła już zapachu kwiatów, a jedynie jego.
Nie wiedziała jak długo tańczyli, lecz niezależnie od upływającego czasu, Elvira miała pewność, że zbyt krótko. Przydeptała go przypadkiem, nie z premedytacją, a jednak uznała to za coś właściwego, jakby sobie na to zasłużył. Może zasłużył. Zachichotała, przylgnęła do niego, mocniej oplatając ramionami. Drżała lekko, pewnie pomyśli, że za dużo wypiła.
- Może i tak. Obawiasz się czegoś? Niecnych sekretów odkrytych za plecami? - Brzmiała złośliwie, błękitne oczy połyskiwały rozbawieniem. Zanim się znów odsunęła, złapała go lekko za nadgarstek, by przysunął piersiówkę i pozwolił jej upić jeszcze jeden ostatni łyk. Ciepły od ust metal w jej wyobraźni smakował pocałunkiem. - Dziękuję za taniec, był pouczający. I pewnie masz rację. Będą szukać - Nie próbowała kryć sarkazmu, a jednak udało jej się to podświadomie. Serce nie chciało zdradzać swoich najmroczniejszych tajemnic.
Machinalnie poprawiła kołnierz jego koszuli, potem odsunęła się, wyrównała własną maskę. Kolejny uśmiech nie miał już w sobie niczego z ciepła, był zimny, paskudny.
Przedstawienie trwało.
/zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
- Nie wygląda pan na bezradnego, panie Mulciber - odpowiedziała głośnym szeptem, zbliżając się doń pół kroku, nie podał jej swojego nazwiska, nie przedstawił się imieniem. Bez znaczenia. - Jak to jest - zaczęła, umyślnie przeciągając głoski, nieprzerwanie w niego wpatrzona - Móc skryć się tu za maską? Na co dzień, na ulicy, czarodzieje raczej schodzą panu z drogi, prawda? Ramsey Mulciber, bohater - szepnęła, przywodząc twarz nieznacznie bliżej, by otulił go ciężki zapach jej perfum, do słów wkradła się nuta podziwu. - przywódca, wojownik - Ściszyła nieznacznie ton głosu, by musiał się na niej skupić, słysząc dalsze słowa. - Duma i nadzieja czarodziejskiego świata, siewca śmierci i tryumfator - Śmierciożerca trwającej wojny. Sztucznie zawstydzona własnym słowem, jakby powiedziała zbyt dużo, odwróciła spojrzenie w bok. Po chwili - jakby coś do niej dotarło, ściągnęła brew, zajęta wewnętrzną walką własnych myśli.
- Czyżby... naprawdę chodziło o pozory? - zapytała, powracając ku niemu zreflektowanym spojrzeniem, nieznacznie z zaciekawieniem przekrzywiając głowę w bok. Spojrzeniem widzącym. Wiedzącym. Jakby nagle wspomniała przed sobą mądrość niedostępną dla postronnych. W istocie zdawało jej się wiedzieć niekiedy więcej, niż innym, nawet jeśli długie lata odrzucała ten dar. Dziś jej przewaga wynikała wyłącznie z jego blizny. - Jak można poznać, czy druga osoba rzeczywiście ma coś interesującego do powiedzenia... - Nie, Ramseyu Mulciberze, nie patrz na ludzi wokół. Patrz na mnie. - ... i co złego jest w zabawie z nudów? Czy noworoczny bal nie powinien pozwolić na chwilę beztroskiego zapomnienia? - dodała z lekkim zawodem, uciekając przed jego spojrzeniem w bok, badając zdobne stroje bawiących się gości, gdy tylko zwrócił ku niej własny wzrok. - Tylko na niektórych - odpowiedziała na pytanie o ludzi, kącik ust zadrżał, unosząc się delikatnie wyżej. - Co jest celem pytania, na które i tak nie uzyska się odpowiedzi? - Miał rację, gdyby pracowała z Ritą, nie mogłaby mu odpowiedzieć. - Niech pan mi powie - Czy znam się na zachwycaniu ludzi? Czy zachwycam? W ciężkim o makijażu spojrzeniu nie było skromności ani wstydu.
- Który zatem spośród gości wzbudza u pana największy zaszczyt? - zapytała równie uprzejmie, czy przyłapałam pana na małym kłamstwie? Był jednym z najznamienitszych gości tego dnia, szlachetnie urodzeni panowie struchleli przerażeniem w swoich wielkich pałacach nie cieszyli się dzisiaj takimi laskami Czarnego Pana jak Ramsey Mulciber. A to one - wyznaczały dzisiaj prawdziwą potęgę. Skinęła głową, lekko, nieznacznie, gdy zaliczył ją do grona czarodziejów, którzy sprawili mu tego dnia przyjemność.
- Jemioła - odpowiedziała, odbierając od niego jagodę, obróciła ją między palcami, lecz na nią nie spojrzała. - Zaiste przedziwna - mówiła dalej, znów szukając jego spojrzenia. - Potrafi uleczyć ciało i duszę, wyciągnąć z najbardziej śmiertelnej choroby, oczyścić krew, przywrócić sercu właściwy rytm. Mówi się, że potrafi też... - mruknęła, po czym urwała, teatralnie orientując się, że zabrnęła zbyt daleko, uciekając myślami ku tematom, o których dama w miejscu takim jak to myśleć nie powinna. - I pomyśleć, że jest tylko... pasożytem żerującym na stabilnych prastarych drzewach. Wysysa z nich siły i energię. Dostrzega pan ironię? - zapytała, dopiero teraz spoglądając z zastanowieniem na jagodę: przyciągając ją z zainteresowaniem bliżej siebie, jakby nie pojmowała celu, dla którego została jej wręczona.
prządką
— A pani na skruszoną — odpowiedział jej z uśmiechem, nawiązując do jej przykrego występku, odciągnięcia od niego towarzyszki rozmowy. — Fatalnie. Doprawdy, koszmarnie mi ze świadomością, że próbując ukryć się przed światem i zainteresowaniem nieciekawych ludzi okazuje się, że bohaterskie czyny wyzwolenia naszej, czarodziejskiej Anglii idą mi znacznie lepiej niż wtopienie się w tłum — mruknął, unosząc brwi, ale nie spuszczając z niej oczu. Kąciki ust mu drgnęły, ale zaraz twarz złagodniała pod wyrazem śmiertelnej powagi. — Co mnie zdradziło? Niemożliwy do podrobienia profil, czy może krew wrogów za paznokciami? — spytał, przechylając głowę w bok. Zadumał się na moment i upił łyk trunku, który otrzymał na wejściu. — Moje plecy nie udźwigną ciężaru tych wszystkich komplementów i zachwytów. Obawiam się, że mnie przeceniasz. Nie pomyliłaś mnie z kimś, pani? Z kimś kogo może... kiedyś znałaś? — spytał zaczepnie, a usta wykrzywiły się powoli w pewnym siebie uśmiechu. Spotkali się, ale nie wiedział jeszcze kiedy i w jakich okolicznościach. Zawinił jej? Czy to spotkanie miało być preludium do słodkiej zemsty? Była świadoma swojej mocy i władzy nad męskim światem, doskonale rozkładając karty. Gdyby nie nazwisko, którego jej nie podał, połknąłby jej zachwyty jak połechtany przyjemnie młodzik. Jej odwrócone i powracające spojrzenie pochwycił w mig, milcząc chwilę. Głosy rozbrzmiewały wokół, zapach kwiatów przyjemnie wypełniał nozdrza, ale między roślinną wonią pojawił się inny zapach, który przedarł się przez wszystkie inne, dominując, chociaż wydawał się najbledszy i najmniej trwały z nich wszystkich. Zapach miodu, choć dla każdego przeciętnego człowieka miód prawie zapachu nie posiadał. Ten zapach coś mu przypominał, ale nie wiedział co. Nie pamiętał.
— Nie mam pojęcia — mruknął z nagą choć nie wstydliwą szczerością, wpatrując się w jej zielonkawe oczy, nie mogąc ich rozgryźć. Ani spojrzenia, ani tego co czaiło się za taflą jadowitych tęczówek, które wzbudzały ciche pożądanie. — Ale wciąż nie podjęliśmy tematu pogody. Zakładam więc, że ta kwestia nas nie dotyczy, moja droga pani. — Obok przelatywała taca z alkoholami, zwolniła tuż obok nich. odłożył własny, pusty kielich, by chwycić dwa nowe, dla siebie i dla intrygującej towarzyszki. — Nie jestem szczególnie rozrywkowym typem. Czyż nie? — spytał, podając jej kieliszek. Znała go, wiedziała? — Niemniej, przyznaję, jestem zachwycony swoim aktualnym towarzystwem — skłamał prędko, gładko. Na to pytanie nie było innej odpowiedzi. Na wiele sposobów mógłby opisać jej działania i jego odczucia, ale nie było w tym zachwytu. Umiarkowany entuzjazm, trzymane emocje na wodzy nie były sprzymierzeńcem jego słów, ale zupełnie nie o to mu chodziło. Zaszczyt — rozejrzał się w poszukiwaniu twarzy, ale wokół wszyscy kryli swoją tożsamość pod mniej lub bardziej zabudowanymi maskami. Mógłby wymienić, nieszczerze, parę osób, interesujących nazwisk — takich, które szanował lub takich, które powinny uchodzić za znamienite. Ale powrócił do niej spojrzeniem z uśmiechem. — I tu mnie pani ma... — mruknął z nieco fałszywą skruchą. — Na swoją obronę mam tylko to, że bezspornie, towarzyszy mi najbardziej intrygująca i piękna kobieta na tym balu. Jak wiele bym stracił, gdybym się tu nie zjawił. Szczęściarz ze mnie — wyznał, już bez fałszu i obłudy. Niepewność nie zniknęła, czujność si wzmogła, ale przyjemnie było patrzeć na nią i upajać się jej uśmiechem, zmysłowym spojrzeniem, które pobudzało wyobraźnię i rozniecało fantazje. Wysłuchał jej słów z uwagą — słów o uzdrawianiu ciała i duszy — wtedy dopiero zrozumiał, pojął, że nie było w tym przypadku. Kąciki ust na moment mu opadły.
— Celtowie wierzyli, że jest szczególnie magiczna. Żyje, kiedy wszystko wokół obumiera — dodał, gdy urwała, niewzruszony jej wstydem. Ledwie wspomniała o tym, czym była. Pasożytem. Zabawne, jak wiele racji było w jej słowach, jak dobrze potrafiła go rozgryźć. Zrobił pół kroku w jej stronę, spojrzeniem wciąż prześlizgując się po jej pięknej twarzy. — Tradycja zobowiązuje stojących pod nią do pocałunku. Wybacz mi śmiałość — niczego nie żałował. Spojrzenie miał prowokacyjne. — Uchodzi za symbol miłości. O tą ironię pani pyta? — spytał ciszej, uśmiechając się wilczo. Miłość ponoć potrafiła wysysać z ludzi życie, całą energię. Nigdy tego nie doświadczył. A może? Ktoś ostatnio wyznał mu, że kogoś kochał. Tak było?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Trudno być częścią tłumu, kiedy wybija się ponad niego, czyż nie? - odparła niezrażona, jakby nie słyszała w jego słowach ironii; rozpoznałaby go wszędzie, znała na pamięć linię jego żuchwy, brody, wszystkie tony jego głosu, tak tego rozbawionego, jak znużonego i zirytowanego, znała gesty i ruchy, a on nie mógł sobie z tego wszystkiego zdawać sprawy. Czy dobrze robiła, stając dziś naprzeciw niego? Znalazła już to, czego chciała, potwierdzenie pogłosek, które dotarły do jej ucha i zapewnienie, że nie potrzebował wcale pomocy w związku ze swoją... nieszczęśliwą przypadłością. Nigdy nie był jak inni. Nigdy nie zgubiłaby go w tłumie. - Błysk kłów - zdradziła bez ogródek, teatralnym szeptem, jak gdyby zdradzała trudną do uchwycenia tajemnicę. Tę prawdziwą - zechciała jednak zachować dla siebie. Uniosła ku niemu spojrzenie spod powłóczystych rzęs, gdy spytał o dawną znajomość; był bystry, zdawał sobie sprawę ze swoich dolegliwości, lecz ile mógł się zdążyć dowiedzieć o niej? Zbyt mało, tego, co najistotniejsze, nie wiedział przecież nikt prócz nich samych. - Zapamiętałabym kogoś takiego jak pan - dodała zatem, kłamiąc bez mrużenia okiem i spoglądając prosto w jego okryte cieniem maski oczy. Znała ich barwę. Każdy odcień, wachlarz barw, znała je, gdy były spokojne i znała je, gdy unosił się emocjami, które potrafiła z niego wykrzesać. Przyjęła kielich, który jej ofiarował, na moment kryjąc za nim usta, upiła drobny łyk wina. Usta złożyły się w uśmiech, kiedy nazwał ją tak poufale, nie odpowiedziała jednak tym samym.
- Wygląda na to, że nie w tłumie - zgodziła się z nim, lecz w oku błysnęło coś niedookreślonego i wyzywającego. Nigdy nie był rozrywkowy, to prawda. Nie brylował w towarzystwie, zdawał się oschły i milczący. Był typem obserwatora. Ale to, co ich połączyło, dalekie było od tego zdystansowania. - A w cztery oczy, panie Mulciber? - zapytała, i choć słowa nie wyrażały wiele, to ton jej głosu pozostał obdarty z niewinności. Był zachwycony jej towarzystwem. Nazywał ją intrygującą i piękną, choć twarz miała ukrytą. Nie miała powodów nie dowierzać jego fascynacji, mężczyźni byli prości. Nie wymagali wiele. W zbliżeniu się do niego nie mogło być nic trudnego, lecz nie tego pragnęła - a tego, by nienasycone wspomnienie i cienie przeszłości nawiedzały go w snach, szukając pustki, którą zabrały moce tak przerażające, że nawet on nie mógł się z nimi mierzyć. Zaśmiała się, krótko, brzmieć to mogło bardziej jak głośne westchnienie urwane w pół dźwięku. Usta uniosły się w naznaczonym smutkiem uśmiechu, upiła łyk wina, zbywając ciszę; nietrudno było usiłować przechylić tę szalę na drugą stronę, to w nim spróbować wzniecić pragnienie poznania, tak jakby mówione przez niego komplementy nie zostały wcale sprowokowane jej mało skromnym zachowaniem.
Wzrok błądził, szukając jego źrenic. Miał rację, w jemiole tliła się energia, kiedy zło odebrało ją już wszystkiemu wokół. Na krótki moment i ona spoważniała - nie potrafiąc rozszyfrować, czy słowa padły z umyślnością, czy z przypadkiem. Czy to, co czuł, czy to, co zrodziło się między nimi nagle, gwałtownie jak wzburzone morze i drastycznie jak piorun, który przełamał na pół wypełnione wigorem drzewo, czy to mogło w nim przetrwać pomimo obumarcia wszystkiego innego? Czy pamiętał uczucie, nawet jeśli nie pamiętał jej? Przecież wiedziała - nie miał ich w życiu wiele.
Niekiedy wątpiła, czy w ogóle je miał - czy i teraz była naiwna? Oczy rozszerzyły się na krótki moment, kiedy wystąpił krok w jej stronę, nie cofnęła się jednak. Rozchylone usta pragnęły zadać pytanie, na które i tak nie potrafiłby jej odpowiedzieć.
- Być może - odpowiedziała szeptem, gdy i on ściszył głos, rozpoznawała ten uśmiech drapieżnika, czy dziś wierzył, że odnalazł ofiarę? Mógł być myśliwym, lecz ona nigdy nie była sarną. Utkwiła spojrzenie w jego oczach, jak zahipnotyzowana nie odejmując go ni na chwilę, wysiłkiem wstrzymując powieki, by nie mrugnęły, nie mógł, nie mógł się teraz rozproszyć. Nie mógł spojrzeć w inną stronę. - Celtowie nigdy nie sprzeciwiali się tradycji - przyznała, ciągnąc jego myśl, wyciągnęła dłoń do jego szyi, policzka, prawą, nadgarstek kropiły perfumy pachnące jej pościelą. Na drugim policzku złożyła pocałunek, usta prześlizgnęły się wpierw w kącik ust, potem na wargi, krótko, pozostawiając po sobie czerwień pomadki i smak tęsknoty, jak skrzętnie podany przed ucztą tutaj aperitif. Rozbudzony apetyt łaknął więcej, lecz jakie było ich przeznaczenie? Czy ta jemioła naprawdę przetrwała obumarcie krajobrazu? - Dziękuję panu za towarzystwo, było inspirujące - szepnęła obok jego ucha, wymijając jego sylwetkę celem opuszczenia sali, zamierzała wtopić się gdzieś w gęsty tłum, bez dłuższego pożegnania.
/zt x2
prządką
Degustacja potraw
W salonie południowym odbywa się nocna kolacja dla wszystkich wytrwałych i żądnych kulinarnych przygód. Okrągły stół postawiony na samym jego środku miał pomieścić wszystkich gości pragnących zasiąść do noworocznej już degustacji. Wspólny posiłek przy jednym wielkim stole miał zapewnić najwytrwalszym gościom sabatu atmosferę wspólnoty.
Stół zastawiony jest przysmakami i alkoholami z całego świata. Każdy pośród półmisków i pater zawierających przystawki znaleźć może coś dla siebie. Od włoskiej bruschetty ze świeżą bazylią i pomidorami, przez pieczone bataty, po indyjski chlebek naan. Do tego obowiązkowo oliwki, kawałki pokrojonych kiełbas i koreczki z warzyw. Główne danie stanowiło jednak niespodziankę, którą odkrywało się dopiero po odsłonięciu przez skrzata pokrywy z talerza. Przed każdym bowiem zmaterializowało się zakryte, tajemnicze danie. Żeby dowiedzieć się, co takiego dla każdego przygotowała kuchnia, należy rzucić kością k10 i zinterpretować rzut zgodnie z poniższym spisem. Należy jednak zaznaczyć, że wszystkie potrawy przypisane zostały do miejsc, nie konkretnych gości, tajemnicze danie więc było całkowicie losowe. Przed każdym talerzem znajduje się kartka, na której wraz z odsłonięciem pokrywy pojawia się zarówno nazwa tajemniczego dania jak i jego opis.
Od tańca zaczynało kręcić się jej w głowie. Niemal nie schodziła z parkietu, a jeśli już, od razu wpadała w konwersacyjne objęcia oczekujących ją rozmówców. Podobało się jej zainteresowanie, które wzbudzała, dawno nie czuła się tak chciana. Jako czarownica i rozmówczyni, nie jako dyrektorka La Fantasmagorii, ciągle musząca doskakiwać do oczekiwań gości. W Hampton Court mogła w końcu się rozluźnić, zabawić: może nie do końca tak, jak naprawdę lubiła - za mało krwi, za mało nagości, za mało bólu i używek - ale i tak czerpała z tej nocy więcej satysfakcji niż mogłaby przypuszczać.
Potrzebowała jednak chwili odpoczynku. Dwóch kwadransów względnego spokoju, posilenia ciała i umysłu, dystansu od coraz mocniej dwuznacznych rozmów i męskich spojrzeń, wydłużających się wprost proporcjonalnie do ilości spożytego przez dżentelmenów alkoholu. Wymknęła się z sali balowej dyskretnie, ale szybko, zmierzając pewnym krokiem w cichsze rejony Hampton Court, po drodze napotykając odmienioną sylwetkę lady Burke. Miała okazję pokonwersować z nią przy wspólnym stole, lecz tamta dyskusja nosiła znamiona oficjalnej, teatralnej, odbywała się przecież w większym gronie.
- Primrose - zagadnęła ją miękko, cicho, lecz czarująco, po raz pierwszy w ciągu całej ich znajomości uśmiechając się do arystokratki z całą swą kokieteryjną siłą, nie widząc w emanowaniu taką aurą żadnego ryzyka. Nie miała pojęcia o tym, że brunetka doskonale zdaje sobie sprawę z jej relacji z Evandrą, nie krępowała się więc być sobą. Ujmującą, kuszącą, oszałamiającą; wiedziała, że jej urok działa nawet na kobiety, mało kto był w stanie oprzeć się tak uroczej kobiecie. Prezentowała zupełnie inną twarz niż prywatnie, gdy emanowała chłodem i wyniosłością Śmierciożerczyni. Teraz wydawała się niemal słodka, odziana w intensywną czerwień, cała lśniąca od złotych ozdób, także tych orientalnych, utrzymujących w ładzie misterną fryzurę. - zechce lady poświęcić mi chwilę? - zagadnęła ją, delikatnie muskając odzianą w ciemnozłotą rękawiczką rękę jej ramię. Pieszczotliwie, delikatnie, na kilka sekund, nim opuściła dłonie, poprawiając jeden z czarnych kosmyków, wymykających się na własne czoło. - Spróbujemy razem czegoś intrygująco egzotycznego? Pełnego tajemnicy? - zaproponowała miękko, gotowa po przyjacielsku ująć łokieć damy, by razem skręcić w bok, w rozświetlone wnętrza saloniku, z którego docierały do nich nęcące zapachy. Pikantne i słone, korzenne i słodkie, wszystkie zaś: budzące zainteresowanie. Proponowała śmiało i ujmująco, wiedząc, że miały za sobą trudniejszą relację. Ciągle nie rozumiała urazy lady Burke związanej z procesem uratowania jej życia na Nokturnie - puszczała jednak tę sytuację w niepamięć. Zamordowała tylu ludzi, że jeden klient nie robił różnicy; chciała też zacząć nowy rok z względnie czystą kartą na salonach. Dając Primrose drugą szansę - a przynajmniej tak to postrzegała, spoglądając zachęcająco na szlachciankę. Z uśmiechem chochlika, który gotów jej pokazać jej coś naprawdę przyjemnego. - Słyszałam, że te tajemnicze potrawy zadowolą nawet najbardziej wyrafinowane podniebienia - dodała już bardziej konkretnie, dyskretnie poprawiając pas złoconego gorsetu, ściskającego jej talię. Była gotowa, by rozsmakować się w wspaniałych daniach - i doborowym towarzystwie.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Skręciła do specjalnie przygotowanego pomieszczenia zerkając na ukryte dania, które ujawniały się dopiero po ich wyborze. Musiała przyznać, że lady Nott przechodziła samą siebie. Z roku na rok. Ile pomysłów jeszcze ta kobieta skrywała w rękawie? Podeszła wraz z Deirdre bliżej stołu spoglądając na ukryte potrawy. Nie wiedziała czego się spodziewać, ale w końcu, na tym polegała cała zabawa. -Zatem sprawdźmy. - Uśmiechnęła się nieznacznie i podeszła do długiego stołu, gdzie miało się przed nią zmaterializować danie.
|Rzut na danie: 2
'cause I won't
Być może nie był to drugi taniec, a trzeci, a może nawet czwarty lub odbijany – żadna z tych cyfr nie była istotna. W końcu udało mu się dostać do debiutantki Hypatii z rodu Crouch, którą kojarzył jako siostrę uznawanego za serdecznego przewodnika z dziecięcych lat i druha – Bartemiusa. Swoim zarówno zachowaniem, jak i słowem wstawił się przed nią w socjecie, aby niejako podbić jej wartość w oczach innych. Wiedział, że ci, którzy mieli rozmawiać, z pewnością będą to robić, a skoro mieli już mieć jakiś temat, lepiej, żeby był wart tej całej uwagi. Swoje czyny kierował nie tyle bezinteresownie, co z pewnego rodzaju własną zabawą społeczną, którą tak często lubił obserwować. Znajomość mechanizmów działania socjety wydawała się bardzo istotna dla uspokojenia jego nieco zszarganego dużą ilością ludzi umysłu; musiał skupić na czymś myśli. Dobrze wiedział w teorii, jak działało życie salonowe, jednak zwyczajowo trzymając się na dystans, czasem lubił spojrzeć na efekty swoich działań w społeczności, szczególnie gdy miał w tym jakiś interes. W przypadku rodu Crouch była to niejako inwestycja w przyszłość, ponieważ zakładał, że dobra relacja z uzdolnionym Bartemiusem może mu przynieść duże korzyści. Nikt w ich świecie przecież nie zawierał pustych przyjaźni, które należało odpowiednio pielęgnować i utrzymywać. Z pewnością nawet przez myśl mu nie przeszło, że w rzeczywistości mógł po prostu być nieco spoufalony przez wspólne historie sięgające jeszcze przed czasy Hogwartu – w końcu Pan Ojciec Wilhelma był ojcem chrzestnym Bartemiusa! Łatwo byłoby zbagatelizować te argumenty czystą logiką, jednak nauczony życiem socjalnym Wilhelm wiedział, że czasem należało po prostu zamknąć oczy i przegryźć ten kawałek cytryny w buzi, robiąc rzeczy, których normalnie nie zaszczyciłby swoją uwagą. Właśnie dlatego wirował wraz z młódką po głównej sali balowej, niespecjalnie oddając się rozmowie, a głównie krokom walca. Dobrze wiedział, że w swoim życiu spędziła o wiele więcej czasu na tańcach balowych, tak jak oczekiwało się od przykładnej lady. Nie zamierzał narobić sobie przy niej wstydu, bo najgorsze co mogło go spotkać to niekontrolowane plotki na jego temat.
Choć na jego licu nie zakwitnął rumieniec, a tym bardziej żaden z innych odcieni czerwieni czy różu, po tańcu zaprosił lady na przerwę. Swoje zaproszenie uknuł, wyłapując informację o braku partnera na kolejny taniec, aby nie pozostać zmuszonym do kolejnego tańca lub pozostawienia jej samej sobie, bo tak zwyczajnie nie wypadało. Ze znanym dystansem i oschłością zaczął odprowadzać ją z parkietu w stronę obranego wcześniej celu, utrzymując odpowiedni dystans w uchwycie. Nie zamierzał się narzucać, a tym bardziej próbować przystawić, bo przecież nie to było celem.
– Z pewnością lady nie pożałuje swojej decyzji, ponieważ lady Nott znana jest z atrakcji, które cieszą na każdym balu. – powiedział. Być może jego ton nie był przekonujący, bo nie tryskała z niego energia dwudziestojednoletniego czarodzieja, a jednak spokojny, oschły głos i powściągliwy uśmiech błąkający się w kącikach ust coś oferował. – Wierzę, że lady rada jest z debiutu? Czy wszystko dorównuje oczekiwaniom? – spytał grzecznościowo, żeby mogła się co nieco wypowiedzieć w temacie, który był mu oczywiście obojętny. Sam nie pamiętał ze swojego debiutanckiego przyjęcia niczego poza przerażeniem związanym z atakiem na nestorach i śmiercią silnie respektowanego członka rodziny. Mimo to nie zamierzał zamykać się na takie pytania względem innych, tym bardziej że odwracał uwagę do czasu, aż nie weszli do salonu popołudniowego.
– Uznałem, że wielką szkodą byłoby odpuszczenie próby skosztowania tajemniczej kuchni oferowanej w daniach. Czy lady zaszczyciłaby stół swoją obecnością i skusiła się na strawę? – zapytał grzecznie, wskazując na wolne miejsce, które przy jej zgodzie zamierzał tradycyjnie odsunąć i, wykazując się odpowiednimi manierami, pomóc przy siadaniu. Sam oczywiście poczynił to samo, usadawiając się tuż obok niej i jednego wolnego miejsca. Wydawało się, że nastała chwila względnego spokoju, choć w pomieszczeniu wciąż było zbyt gwarno dla jego standardów. Nie pokazywał żadnym mięśniem, jak nużącym zajęciem jest przebywanie w jednym pomieszczeniu z tymi wszystkimi czarodziejami; skupił się na młodej damie i propozycji, jaką jej zaoferował.
– Nigdy nie nazwałbym się łasuchem, jednak zapachy są wielce nurzące, nieprawdaż? Pachnie to... wykwintnymi strawami z serca naszego kraju i nie tylko. – powiedział z nieco większą werwą, wyczuwał przyjemny zapach z talerza naprzeciw, pieczone memortki, wyborne! Przez usta nawet przemknął mu słaby uśmiech. – Czy jest lady gotowa? – zapytał zachęcająco, wskazując na przykryty talerz przed nią. Tak jak należało, zajmował się swoją towarzyszką, więc złapał za pokrywę i odsłonił ją na jej znak. Dając czas na zapoznanie się z opisem potrawy debiutantki, skierował wzrok na swoją zagadkę kulinarną. Z wiarą na coś smacznego otworzył wieko dania i zobaczył to, na co kręcić nosem się nie dało. Polędwica z Tebo! Niemal od razu zajął się czytaniem opisu, zaraz wracając wzrokiem do lady Hypatii. Chciał przeczytać z jej twarzy, co myśli na temat swojej potrawy i czy w ogóle jest głodna, choć nie miało to jakiegokolwiek znaczenia. Traktował to jako ćwiczenie, gdzie utrzymania dobrych pozorów zapytał – Jakie wrażenia, lady?
| Wylosowana dla siebie Polędwica z Tebo
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Wilhelm Avery dnia 16.01.25 21:47, w całości zmieniany 2 razy
- Żałuję, że nie widzę nigdzie pierożków jiaozi. Gdybyś miała kiedyś okazję ich spróbować - polecam - zwróciła się do Primrose, gdy zasiadły już do stołu. Uginającego się od intrygujących i obco wyglądających przysmaków. W powietrzu unosiły się intensywne zapachy, lecz ich mieszanina nie była nieprzyjemna, aromaty uzupełniały się. Korzenne z tymi słodkimi, słodycz łagodziła pikanterię, a lekkie wonie ziół skutecznie orzeźwiały. Nie dostrzegała jednak ulubionego dania swojej matki - nie czuła się jednak zawiedziona. Sięgnęła po chlebek naan i złamała go nad talerzykiem: naprawdę wolała jeść rękami i cieszyła się, gdy miała ku temu okazję. Tak samo jak do szczerej rozmowy. - Czy krążące o tobie ostatnio plotki mają w sobie ziarno prawdy? - spytała po chwili wprost, ale miękko, a w jej słowach nie brzmiało nawet dalekie echo napastliwości czy nerwowej ciekawości. Wiedziała, że ludzie uwielbiają rozmawiać o sobie, niezależnie od płci, a zwłaszcza w tak emocjonującym kontekście. - Wybacz bezpośredniość, lady Primrose, ale doskonale wiesz, jak cenię sobie konkrety - rozmawiały cicho, przy stole nie zgromadziło się jeszcze zbyt wiele osób, krzesła najbliżej nich pozostały puste, mogła więc poczuć się niemal kameralnie. - I jakie tematy powinny zostać poruszane na Sabacie - kąciki jej ust zadrżały lekko, nie mogła powolić sobie na polityczne debaty, choć najchętniej podyskutowałabym z kimś o tym, co działo się na ostatnim międzynarodowym szczycie. Nie wypadało, zresztą, okoliczności nie sprzyjały emanowaniu wiedzą dokładniejszą od tej, przekazanej w wyprasowanej wersji w Walczącym Magu. - Lord Bradford cieszy się nienaganną reputacją - dodała jeszcze w zamyśleniu, pozornie bez kontekstu; uznawano go za prawdziwego dżentelmena, mistrza w swym fachu, godnie reprezentującego ród Parkinsonów i prowadzącego swe życie zgodnie z linią wytyczoną przez nestora.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4