Salon popołudniowy
Degustacja potraw
W salonie południowym odbywa się nocna kolacja dla wszystkich wytrwałych i żądnych kulinarnych przygód. Okrągły stół postawiony na samym jego środku miał pomieścić wszystkich gości pragnących zasiąść do noworocznej już degustacji. Wspólny posiłek przy jednym wielkim stole miał zapewnić najwytrwalszym gościom sabatu atmosferę wspólnoty.
Stół zastawiony jest przysmakami i alkoholami z całego świata. Każdy pośród półmisków i pater zawierających przystawki znaleźć może coś dla siebie. Od włoskiej bruschetty ze świeżą bazylią i pomidorami, przez pieczone bataty, po indyjski chlebek naan. Do tego obowiązkowo oliwki, kawałki pokrojonych kiełbas i koreczki z warzyw. Główne danie stanowiło jednak niespodziankę, którą odkrywało się dopiero po odsłonięciu przez skrzata pokrywy z talerza. Przed każdym bowiem zmaterializowało się zakryte, tajemnicze danie. Żeby dowiedzieć się, co takiego dla każdego przygotowała kuchnia, należy rzucić kością k10 i zinterpretować rzut zgodnie z poniższym spisem. Należy jednak zaznaczyć, że wszystkie potrawy przypisane zostały do miejsc, nie konkretnych gości, tajemnicze danie więc było całkowicie losowe. Przed każdym talerzem znajduje się kartka, na której wraz z odsłonięciem pokrywy pojawia się zarówno nazwa tajemniczego dania jak i jego opis.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:17, w całości zmieniany 4 razy
'cause I won't
dla Evandry
Wrzawa i chaos – te dwa słowa idealnie oddawały atmosferę panującą na noworocznym sabacie. Każdy zakątek rezydencji zdawał się tętnić życiem, a jedynymi miejscami, które oferowały choć odrobinę ciszy, były labirynt i balkony. Wewnątrz, wśród feerii świateł i dźwięków, toczyły się głośne rozmowy, salwy śmiechu i rozbrzmiewała muzyka, która zachęcała do tańca. Zabawa trwała w najlepsze, a goście z zapałem świętowali nadejście nowego roku na swoje unikalne sposoby. Choć od głównego posiłku nie upłynęło jeszcze wiele czasu, już czuła, jak w jej wnętrzu rośnie apetyt. Być może winę za to ponosił jej brzemienny stan, który podsycał głód częściej niż kiedykolwiek wcześniej. A może to po prostu wyjątkowy kunszt kucharzy, którzy potrafili sprawić, że każdy kawałek jedzenia wyglądał tak apetycznie, że aż grzechem było przejść obok obojętnie?
Mieli razem zjawić się w salonie popołudniowym – ona, skuszona możliwością degustacji kolejnych dań i Drew, którego zainteresowanie tego wieczora pochłonęło bogate zaplecze szlacheckich alkoholi. Wyglądało na to, że rozumiał jej potrzebę skosztowania wszystkiego, co przygotowano, lub przynajmniej nie miał nic przeciwko, w zamian oddając się własnym kulinarnym upodobaniom. Zatrzymała go jednak kolejna rozmowa, jedna z wielu, które zdawały się dziś nie mieć końca. Chciała mu towarzyszyć, w końcu teraz była jego żoną – jego partnerką i powierniczką. Jednak wiedziała, że nie każdy temat był przeznaczony dla jej uszu, zwłaszcza gdy w grę wchodziły sprawy hrabstwa czy polityczne, których zawiłości czasem wymagały osobnych wyjaśnień. Rozumiała to i akceptowała, choć czasami czuła niewielkie ukłucie żalu, gdy musiała zostawić go w towarzystwie innych. Z westchnieniem ruszyła w stronę salonu, obiecując sobie, że chwilowa rozłąka pozwoli jej skupić się na przyjemnościach wieczoru.
Nie czuła się tu obco. Rezydencja Nottów, choć nie był jej codziennym miejscem, niosła ze sobą echo dziecięcych wspomnień. To tutaj spędzała niektóre rodzinne uroczystości, otoczona opieką i surowością arystokratycznych norm. Jej matka pochodziła z tego rodu, a ciocia Adalaide, która zawsze wydawała się niezwykle spostrzegawcza i bezkompromisowa, znała Lucindę doskonale. Ciotka nigdy nie szczędziła jej krytycznych uwag, niezależnie od sytuacji czy okoliczności. Jednocześnie nie brakowało w tym wszystkim pewnej surowej troski, którą Lucinda nauczyła się doceniać. Sama Lucinda również starała się być wobec Adalaide uprzejma – nie z przymusu, lecz z wypracowanego szacunku. Doskonale wiedziała, że jest przeciwieństwem wszystkiego, co dla lady Nott było istotne, i choć ciotka często nie szczędziła jej ostrych słów, nigdy nie odmówiła jej przynależności. Przynajmniej nie do czasu wydziedziczenia. Powrót na łono rodziny okazał się trudny, a powrót do szlacheckiego świata jeszcze trudniejszy. Lucinda próbowała to wszystko ubierać w piękne słowa, ale prawda była taka, że nigdy nie pragnęła błyszczeć jako lady. I teraz, mimo całej presji, nic w tej kwestii się nie zmieniło. Grała jednak w rozłożone przed sobą karty najlepiej, jak potrafiła – świadoma, że jest to jedyna droga, by zachować równowagę w tej misternie utkanej sieci zasad i pozorów.
Zanim usiadła przy stole, przez chwilę uważnie rozglądała się po otoczeniu, starając się wybrać najlepsze miejsce. Nie chodziło o unikanie czyjejś obecności, ale o znalezienie przestrzeni w tym tłumnie obleganym miejscu, która pozwoliłaby jej swobodnie zająć miejsce i zostawić je również dla Drew. Nie była pewna, czy Drew ostatecznie zdecyduje się do niej dołączyć, ale to nie miało większego znaczenia. Po wielu tygodniach ukrywania się w murach Warowni przestała odczuwać dyskomfort związany z publicznymi spotkaniami. Jej wzrok przyciągnęła zbliżająca się pewnym, zdecydowanym krokiem lady doyenne Rosier. Blondynka, choć młodsza od Lucindy, wyróżniała się swoją postawą – emanowała pewnością siebie, która niemal od razu przykuwała uwagę wszystkich wokół. Była w tym zapewne sztuka i precyzja. Lady Rosier zdawała się doskonale rozumieć, jak korzystać z aury, którą wokół siebie roztaczała.
fire in a world full of ashes.
Kiedy postawiono przed nimi półmiski, a później odsłonięto srebrzyste przykrywki, Deirdre nie mogła powstrzymać uśmiechu. Obydwa tajemnicze dania okazały się wyjątkowe, lśniąca złotem zupa, którą podano Primrose, przyciągała wzrok, lecz Mericourt skupiła się w pełni na zaserwowanym na własnym talerzu arcydziele. Inaczej określić się tego nie dało, płonący przysmak emanował niezwykłym blaskiem, nie parzył jednak, a gdy płomienie przygasły, odsłoniły chrupiące kształty ptaków. Spalonych, ale pięknych; martwa natura w najlepszym wydaniu. Podobne egzotyczne wariacje na temat reprezentantów magicznej fauny mogły budzić obrzydzenie, lecz szczęśliwie lady Primrose nie zbladła na widok ryby, zalanej żółtawym bulionem. Nie, żeby to Deirdre dziwiło, Burke'owie słynęli z siły charakteru i hartu ducha.
- Była lady w tamtejszych rejonach? - południowych, cieplejszych; czyż nie z tamtych krain ściągano opium? Nie miała pojęcia, kontynuowała jednak rozmowę, uprzejma, zadająca pytania, nie dająca towarzyszce poczuć się obojętną lub niezadbaną. Sama przerwała jednak konwersację, by skosztować memortków. Chrupiące, rozpływające się w ustach; zmrużyła oczy z zadowolenia, ale sekundę później otworzyła je szerzej, bo usłyszała piękną melodię. Nie był to Wagner, a szkoda - choć to dopiero byłby makabryczny dobór muzyki do zakończenia życia tych rzadkich ptaków - lecz na pewno któryś z klasyków. - Intrygujące. Miło smakować śmierci w takim wydaniu - powiedziała miękko po przełknięciu pierwszych ptasich kąsków, trochę do siebie, trochę do towarzyszki, pozornie nieświadoma, że jej słowa mogły kogoś zaniepokoić. Kogoś - czyli każdą inną damę, lady Primrose wydawała się inna, dojrzalsza, lecz czy krążące wokół niej plotki nie sugerowały czegoś przeciwnego? - Pogłoski o tym, że zacieśnia lady relację z pewnymi wdowcami z rodu Parkinsonów. Czy to oni zmotywowali lady do zmiany wizerunku? - uśmiechnęła się szczerze, rozbrajająco, nie chciała zirytować Burke'ówny, a jedynie zebrać odrobinę więcej informacji. Nie wyobrażała sobie, by to Harland mógł wzbudzić szczere zainteresowanie u kobiety takiej, jak Primrose, pozostawał więc Bradford. - Myślałam, że wasze rody nie są sobie szczególnie bliskie. Moda a artefakty i opium, rozumie lady sama - dodała łagodnie - ale może to stereotypowe myślenie - znów kąciki jej ust uniosły się w górę, zanim powróciła do kosztowania wyjątkowej potrawy. - Nigdy nie sądziłam, że spróbuję memortków, ale są doskonałe. Muszę porozmawiać z mistrzem kuchnii, wspaniale byłoby sprowadzić je również na stoły La Fantasmagorii - kontynuowała rozmowę po dłuższej chwili, gdy przełknęła już przedostatnie, chrupiące kęsy, dalej rozkoszując się pośmiertną melodią, wygrywaną w chwili wydawania przez ptaszki ostatniego tchnienia. - Nie ma nic niewłaściwego w sympatii. Zwłaszcza odwzajemnionej - skomentowała tylko zdawkowo potwierdzenie gładkiego opisu nieskazitelnego Bradforda. Nie chciała ciągnąć Primrose za język, nie była tego typu osobą, dawała jednak lady szansę, by sama opowiedziała o tych plotkach - bo kto wie, może zasiała je sama? Podnosiły jej rangę na popołudniowych herbatkach, dzielonych z innymi damami, pozwalały przestać niepokoić się o staropanieństwo, popularyzowały metamorfozę, jaka się dokonała; pod nową fryzurą i piękniejszymi szatami pozostawała jednak tą samą lady Burke.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4