Biblioteka
Jemioła
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:19, w całości zmieniany 2 razy
- Nauczycie mnie palić? – spytała, obserwując jak gęste kłęby dymu łączą się z lodowatym powietrzem. Chociażby miała się przeziębić, co nie było częste u czarodziejów, nie chciała się ruszyć z parapetu. Pokręciła głową na jakiekolwiek propozycje zajęcia fotelu. Było jej niedobrze, a alkohol podpowiadał same złe rzeczy. Powinna znaleźć Arthura, najlepiej to powiedzieć wszystko, co ma na końcu języka i zerwać absurdalne zaręczyny. Skąd pojawił się pomysł buntowniczej walki z oczywistościami świata? Emery sama wyrwała się do odpowiedzi, co uratowało Constance przed wypowiedzeniem na głos zdania na temat trudnych pytań.
- A kto wygrał? – spytała zaciekawiona Cassiusa, bojąc się, że może usłyszeć imię swojego narzeczonego. Nie zniosłaby tego, że ona z tej pary przegrała, a on… Niespecjalnie wiedziała jak się gra w bakarat. Nie była nigdy za grami. Strach przed przegraną przeważał nad chęcią zabawy. Może nie potrafiła się na tyle odprężyć, aby czerpać z tego przyjemność? Wszędzie widziała rywalizację. Zielona na twarzy pokręciła jeszcze raz głos na jakiekolwiek aluzje na temat jej stanu.
- Dobrze mi tu – stwierdziła, chociaż czuła gęsią skórkę i dreszcze – Czy powinnam znaleźć Arthura? – spytała, nie mogąc ukryć niechęci przed Cassiusem. Pijana traciła hamulce, a gdy uzmysłowiła sobie, co w zasadzie powiedziała, uniosła ręce do ust, zakrywając je. Najlepiej jakby w ogóle zniknęła już w kominku i poszła spać. Jakże szybko skończy się dla niej ten sabat! Szalone pytania ciotki i jej wyskokowe wino.
so much love, the more they bury
— Emery, Emery, dasz wiarę, że upojone alkoholem cioci Adalaide towarzystwo lordów nie wywołało żadnej burdy? — rzucił w przestrzeń pytanie, zaciągając się obfitą porcją papierosowego dymu. Nadmiar wypitej nalewki wzbudzał pragnienia, którym nie potrafił należycie ulec. Niemniej jednak bardzo starał się wyglądać na porządnego tak długo, jak nikt inny im nie przeszkadzał. Z resztą wyrażał pewne zwątpienie, iż ktokolwiek zechce baraszkować pośród ksiąg, choć minął po drodze kogoś znajomego. Nie przejmował się tym, wszak w obecności swoich drogich kuzynek nie mogło zdarzyć się nic zdrożnego. Nikt też nie wyrażał chęci dołączenia do ich wąskiego, wyjątkowo dobrze dobranego grona, co z kolei pozwalało Cassiusowi zachować nieco więcej swobody. Przy nich nie musiał udawać nonszalancji serwowanej szlachcicom zaproszonym na sabat. W całkowitym spokoju oddawał się przyjemności palenia tytoniu, mnąc w ustach odpowiedź na pytanie panny Lestrange. Zdołał jedynie unieść brwi ku górze, oznajmiając zdumienie. Nie spodziewał się, że Constance wypiła aż tyle, by próbować nowych przyjemności, ale kimże był, aby jej tego zabraniać. Posłał jedynie nieco dłuższe spojrzenie w stronę Emery, wyginając wargi w salonowym uśmiechu.
— Czyń honory, moja droga — rzucił luźno, zachęcając ją do przeciągnięcia kuzynki na ich stronę. Osobiście nie chciał mieszać się w coś takiego. Z resztą obserwowanie sytuacji było aż nadto zabawne, by miał sobie odpuścić, ale i tak wiedział, że tym samym nie zdoła uniknąć kilku kompromitujących odpowiedzi.
— Zdaje się, że nalewka cioci nie spoczywała w moich rękach zbyt długo. Wychodząc, widziałem lorda Carrowa słaniającego się na krzesełku... ale na szczęście to nie jemu przypadła wygrana. Lord Selwyn, Caesar i mój drogi kuzyn Percival zgarnęli nagrody. Chociaż osobiście liczyłem na małą burdę, kiedy lord Black odsłonił swoje karty przed obstawieniem. — Poruszył barkami w ramach bezgłośnego westchnienia, przypominając sobie o jeszcze jednej informacji, którą pragnął poznać.
— A która z was odebrała zaszczyty z rąk lady Nott?
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
- Mówisz, że lord Carrow nie zna umiaru? - zagłuszyła chichot, zasłaniając dłonią usta. Zbierała coraz to ciekawsze informacje - nie obchodzili ją zwycięzcy, co ci którzy ewidentnie mieli dość już na początku wieczora. - Co śmieszniejsze, to właśnie córka lorda Carrowa wykazała się największą wiedzą, a raczej umiejętnościami gospodarowania ją pod wpływem alkoholu - cały konkurs nie ukazywał prawdziwej wiedzy - był raczej popisem refleksu, mocnej głowy i szczęścia przy typowaniu; nic dziwnego, że trzeźwość zwyciężała nad zamroczeniem krążącymi we krwi procentami. - Najwyraźniej ojciec powinien uczyć się od córki.
Wygiął wargi w namiastce uśmiechu, słysząc to pytanie. Oto Constance, kolejna z dam, łamała pewne konwenanse i, co dziwniejsze, nie uraziło go to w żaden sposób. Chęć spróbowania nałogu, z którym miał styczność od lat, traktował u innych jako ciekawe doświadczenie, które być może przekona ich do niesięgania po tę używkę, choć z drugiej strony tytoniowy dym towarzyszący jego osobie prezentował się dużo lepiej niż podejrzane stany po czymś gorszym. Albo po solidnej porcji alkoholu ciotki, który wprawiał w zdecydowanie zbyt lekki humor. — Nie, absolutnie nie chodzi mi o tego lorda Carrowa. Deimos Carrow, zdaje się, chociaż kto tak naprawdę wie, kto wypił najwięcej. Wiesz, że nie uprawiamy wspólnego szydełkowania — zaśmiał się gardłowo, zerkając w stronę regałów prowadzących ku wyjściu. — Nie powinniśmy znikać na tak długo z oczu innych. Nadgorliwość niektórych dam nie zna granic. Idziemy? — zapytał jeszcze, użyczając ramienia obu swoim kuzynkom, by mogły mu dalej towarzyszyć dzisiejszego wieczora. Cóż, jedna z nich towarzyszyła Cassiusowi do samego końca.
| z/t dla nas
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
Spóźnił się. Nie zamierzał przekładać spraw powierzonych mu przez ojca na później, dlatego też w lekkim pośpiechu kierował się teraz w stronę wejścia do Hampton Court. Opuszczenie początku sabatu było mu na rękę, a tłumy arystokratów miały zatuszować jego nieobecność, gromadząc się w murach posiadłości. Szybkie pokonanie schodów głównych nie sprawiło mu problemu, chociaż mocował się w tym samym czasie z muchą, którą do niedawna trzymał w kieszeni. Wychodząc ze swoich komnat w Fenland, Morgoth czuł jak bardzo nie chciał się nikomu pokazywać tej nocy. Wolałby zostać samemu w pustym pałacu i spędzić ten czas na rozmyślaniu nad kolejną już wątpliwością, która pojawiła się w jego umyśle, a dotyczyła transmutacji. Wiedział jednak że nie miał wyjścia, dlatego też patrzył w tym momencie na znajomy budynek, który przyniósł jego rodowi wielką tragedię, a jej następstwa po dziś dzień były odczuwalne. Samo wspomnienie rozlanej na posadzce krwi nestora sprawiła, że jego niechęć do Hampton Court jedynie wzrosła. Pnąc się w górę ku wejściu, zastanawiał się czy przekazał w Fenland wszystkie instrukcje - wydawanie odpowiednich poleceń służbie na przygotowanie komnat po powrocie przebywających u lady Nott w gościnie Yaxleyów spadło na jego barki. Ojciec, matka, Rosalie, Cyneric, Liliana - wszyscy już byli na miejscu, a jedynie on pozostał jeszcze w Yaxley's Hall, skąd miał dołączyć do rodziny o późniejszej porze. Tylko przyjdź, powiedziała mu matka, żegnając się z synem i patrząc na niego wymownie. Wiedziała, że jak każdy ze swojego rodu nie przepadał za podobnymi uroczystościami; szczególnie teraz. Najwidoczniej niewłaściwa pora nie przeszkadzała szlachetnej krwi w zabawie pełną piersią. A on musiał im towarzyszyć. Zdawał sobie sprawę, że jego nieobecność w końcu byłaby zauważona i wywołać nieprzyjemne, niewygodne pytania. Zamierzał pojawić się na kilka godzin i przetrawić towarzystwo, które od długiego czasu napełniało go niczym więcej jak jedynie niesmakiem. Świętowanie w tak gorącym dla wszystkich okresie nie było rozsądne.
- Sir - lokaj stojący u kolosalnych drzwi, wskazał dłonią obleczoną w białą rękawiczkę na własną muchę, wymownie patrząc również na tą u Morgotha. Yaxley skinął mu głową i zaraz pociągnął delikatnie oba końce, by ją wyrównać i by nie było widać żadnych zagnieceń. Od razu skierował się w stronę biblioteki, skąd mógł przedostać się znacznie szybciej do głównych pomieszczeń i znajdujących się tam zaproszonych gości. Nie zamierzał jednak wchodzić przez największe drzwi sali, by pokazać wszystkim, że w końcu dotarł na miejsce, dlatego też wybrał drogę, którą pamiętał jeszcze z pechowego, grudniowego sabatu. Jedna ze starszych wdów z rodu Nott wspomniała mu o nim w trakcie opowieści na temat tajemnych przejść rozsianych po całej posiadłości. Morgoth przyjął ten pomysł z niemałą ochotą - i nie ze względu na tajemnice. Podejrzewał, że biblioteka stanie się dla niego pomieszczeniem chwilowego wyciszenia i ucieczki od hałastry bawiącej się na salach balowych. Nie lubił tak sporych zbiegowisk, a ostatni ślub Rosalie i Cynerica, choć wspaniały w każdym detalu, zmęczył go wystarczająco. Zaproszenie od lady Adelaidy Nott było więc przyjęte przez niego z ciężkim westchnieniem, jednak nie było mowy o jego odrzuceniu. Szczególnie że reszta zamieszkujących Yaxley's Hall bliskich zamierzała na przyjęciu się pojawić. Każde z nich reprezentowało rodzinę i każde z nich musiało tam być bez względu na własne obiekcje.
Drzwi biblioteki otworzyły się przed nim bez użycia ludzkich rąk, a po chwili od pięknie zdobionych ścian i sufitu odbijały się odgłosy męskich kroków na marmurowej posadzce. Nie podejrzewał, że ktoś miał też się tutaj znajdować właśnie teraz i szukać spokoju. Niecałe kilka chwil przed północą zawsze było najgorętszymi momentami zwabiającymi gości jak ćmy do ognia. Dlatego też zajęty poprawianiem mankietów, nie dostrzegł przed sobą majaczącej, kobiecej sylwetki. Sylwetki, którą bardzo dobrze znał i na której natknięcia absolutnie się nie spodziewał. Nic jednak nie byłoby w stanie przygotować go na to spotkanie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
fire in a world full of ashes.
Wszystko.
Razem z odpowiednim dygnięciem stojącej naprzeciw kobiety, nastąpił zwyczajowy ukłon w jej stronę. Nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć, że nie widzieli się wcale tak dawno. Jej cera nabrała nieco bardziej różowego koloru, chociaż spojrzenie wciąż miała matowe i pozbawione dawnej iskry. Nie potrafił odwzajemnić tego nikłego uśmiechu. Kiedyś na pewno przyszłoby mu to łatwiej. Jednak to kiedyś było, a jakiś czas temu obiecał jej i sobie, że nie będzie prowadził dwóch żyć. Wybrał rodzinę ponad wewnętrzny rozłam i tego zamierzał się trzymać. - Lady Selwyn - odparł dość głęboko, starając się wyjść z twarzą z tego niespodziewanego spotkania. Szybko też zajął się ostatnimi poprawkami mankietów, by w końcu skupić na niej swoją uwagę, jednak była to bardzo chwilowa uwaga. - Naturalnie - dodał, posyłając przelotne spojrzenie na drzwi po drugiej stronie licząc na to, że ktoś będzie przez nie przechodził. Prześlizgnął wzrokiem po stojących w jednym rzędzie globusach, łapiąc się na myśli, że chyba nikogo innego by się nie spodziewał na sabacie z daleka od gości. W końcu jego oczy znów spoczęły na jej twarzy, chociaż nie odezwał się ani słowem.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
fire in a world full of ashes.
- Wierzę, że lady poradzi sobie znakomicie. Przepraszam - powiedział jedynie, by odpowiednio się skłonić i wyminąć kobietę. Jego krok może był nieco szybszy niż być powinien, ale nie interesowało go to. Chciał pierwszy raz w życiu znaleźć się na sali pełnej paskudnych lordów i ich małżonek. Tłumu, w którym mógłby się skryć i uciec jak najszybciej z tej dudniącej przeszłością biblioteki.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
/zt
fire in a world full of ashes.
Po zakończeniu zabawy tanecznej na lodowisku Cressida i William wrócili do posiadłości lady Nott. Młódka musiała nieco się ogrzać, bo mimo że był pierwszy dzień lata, aura na zewnątrz była prawdziwie zimowa. Ogrody były zasypane śniegiem, a na zamarzniętej sadzawce zorganizowano taniec na lodzie. Cressida nie potrafiła jeździć na łyżwach, ale dzięki czarodziejskim właściwościom tych, które rozdała im lady Nott, oraz wiernej i pewnej asyście Williama udało jej się uniknąć upadku. Może nie zaprezentowała się idealnie i nie zalśniła najjaśniej, ale przynajmniej spędziła dobry czas z mężem. Podczas jej pierwszego, debiutanckiego sabatu dwa lata temu też tańczyli razem, a kilka miesięcy później zostali zaręczeni.
Czasem nie mogła się nadziwić, że to już dwa lata minęły od jej debiutu, a przez te dwa lata zdążyła wyjść za mąż i powić dwoje dzieci. Wtedy pojawiła się w tej posiadłości jako młodziutka lady Flint, niespełna osiemnastoletnia, bardzo zaaferowana i onieśmielona, choć przygotowywano ją do tego od lat. Urodziła się przecież, by być damą, to był jej świat, choć na salonach nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. Może więc i lepiej, że podczas zabawy tanecznej znalazła się dokładnie w środku ostatecznej klasyfikacji. Ani najlepsza, ani najgorsza. Zupełnie ją to satysfakcjonowało.
Szła przez korytarze i pomieszczenia u boku małżonka, wymieniając uprzejmości z mijającymi ich ludźmi. Wypatrywała wśród nich jakichś znajomych twarzy; William z pewnością znał więcej ludzi, ale był od niej sporo starszy i miał więcej czasu na zawarcie odpowiednich znajomości. Na salonach czuł się jak ryba w wodzie, zawsze potrafił się odnaleźć i dogadać z osobami z rozmaitych rodów, podczas gdy w Cressidzie wciąż było bardzo dużo z Flinta, dziecka lasu Charnwood.
- Chciałabym odszukać swoich znajomych – szepnęła do niego, lekko ściskając dłonią jego przedramię, którego się podtrzymywała, jak przystało na żonę swego męża.
Przez ostatnie miesiące niewiele wychodziła, a ten sabat był pierwszym od jesieni. Szczęśliwie w dzień tego feralnego sabatu ostatniego grudnia, na którym zginął nestor jej rodu, dokuczały jej silne ciążowe mdłości, więc wraz z Williamem pozostali w Ambleside, a na kolejnych nie pojawiała się z powodu strachu oraz coraz bardziej zaawansowanej ciąży. Ale teraz, prawie cztery miesiące po porodzie, wracała do formy i była gotowa, by wrócić na salony. Brakowało jej już salonowych wyjść i spotkań towarzyskich z osobami spoza grona rodziny, dlatego rozglądała się po otoczeniu z takim ożywieniem.
- Dobrze, poszukamy kogoś – odpowiedział jej William, muskając ustami czubek jej głowy.
Dotarli do obszernej biblioteki lady Nott. William powiedział, że chce obejrzeć książki i przepięknie zdobiony sufit, ale Cressida wypatrzyła sylwetkę, która zainteresowała ją nawet bardziej niż tutejszy księgozbiór czy dzieła sztuki.
- Więc jednak przyszłaś – odezwała się do niej, podchodząc bliżej. – Chyba już znasz mojego męża, prawda?
William jednak nie chciał im przeszkadzać, więc po uprzejmym powitaniu z jej przyjaciółką oddalił się, pozwalając dziewczętom porozmawiać.
- Szkoda, że nie byłaś na tańcach – odezwała się do niej Cressida.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Pewnie dlatego wylądowała w końcu w bibliotece. Rozmiary pomieszczenia nieco ją onieśmieliły, a odmienność eksponatów i woluminów zaintrygowała. Przechadzała się wzdłuż regałów, muskając palcami grzbiety starych ksiąg oprawionych w skóry, ciesząc się przyjemnym zapachem i bliskością niezliczonych tomów, kryjących w sobie wiedzę, której nie byłby w stanie posiąść w całości żaden, nawet najbardziej wytrwały poszukiwacz. Zaaferowana zbiorami Nottów, niedbale przerzuciła szyfonowy szal przez ramię, całkowicie pochłonięta odczytywaniem tytułów wytłoczonych w grubej skórze.
W końcu jej uwagę zwrócił jeden z globusów. Stanąwszy obok niego, odszukała z rozczuleniem Egipt na jego powierzchni. Wiodąc palcem po granicach ojczyzny, uśmiechnęła się sama do siebie i wspomnień, która przywiozła stamtąd do deszczowej Anglii. Choć pozostawała w kraju już od niemal dwóch miesięcy, wciąż odczuwała dalekie echo tęsknoty za niedawną podróżą.
Podniosła głowę na dźwięk znajomego głosu i uśmiechnęła się.
- Oczywiście, tak jak obiecałam - odparła, splatając dłonie, obchodząc globus i stając naprzeciw Cressidy i jej męża. - Naturalnie, miałam okazję być na waszej ceremonii zaślubin - dodała. Odpowiedziała na powitanie mężczyzny dygnięciem, a gdy ten odszedł, zwróciła piwne spojrzenie na przyjaciółkę.
- Obserwowałam za to was, świetnie ci poszło! - Odparła, poprawiając szal, który niesfornie ześlizgiwał się z gładkich ramion. - Nie mogłam się na to napatrzeć, doprawdy bajkowy widok! - Zapewniła. Choć miło było obserwować zmagania szlachty, nie tęskno jej było do założenia łyżew. Za dużo oczu byłoby na nią skierowanych, nawet jeśli tylko przelotnie. Poza tym ojciec nie pochwaliłby z pewnością pomysłu lady Nott odnośnie tego, z kim powinna się stawić w parze. Chonsu może z radością zawierał znajomości z angielskimi lordami i robił z nimi interesy, ale prędzej podłożyłby się sfinksowi pod łapy, niż oddał któremuś córkę.
- Jak ci mija wieczór? - Zapytała. Minęło trochę czasu od ich spotkania, a przecież wiele mogło się zmienić.
Biblioteka lady Nott robiła wrażenie. Było to naprawdę rozległe pomieszczenie pełne wysokich regałów z księgami, a zdobiony freskami sufit mimowolnie skłaniał do zadarcia głowy w górę, by przyjrzeć się wymalowanym dawno temu postaciom znanym z dziejów rodu Nott. Cressida nie była pewna, czy potrafiłaby malować na suficie równie efektownie, jak na płótnie; prawdopodobnie szybko zdrętwiałaby jej ręka, nie wspominając o wysokości i nieprzyjemnej wizji upadku z rusztowania. Może dlatego tym większe wrażenie wywierały na niej te starannie wykonane i wciąż piękne freski.
Ale jej spojrzenie szybko przyciągnęła Nephthys, więc szepnęła mężowi, że chce z nią porozmawiać. Nie miał nic przeciwko; był naprawdę tolerancyjny wobec jej znajomości i zdawał sobie sprawę z osamotnienia małżonki, która spędzała większość czasu w dworku. Nie zdziwił ją widok przyjaciółki przy globusie; te zresztą wyglądały na bardzo okazałe i stare.
William odszedł w stronę jednego z regałów, a one zostały same.
- Naprawdę się cieszę – powiedziała z entuzjazmem. – Próbowałam cię gdzieś wypatrzeć już wcześniej, ale mi się nie udało, choć mignęło mi parę innych znajomych twarzy. A ty co porabiałaś przez ten czas? – zapytała z ciekawością, zastanawiając się, co robiła Nephthys. – Och, dziękuję. Byli lepsi, ale nie byłam też najgorsza, a najważniejsza jest dobra zabawa i chwile spędzone z mężem – podziękowała za komplement na temat jej tańca. – Nie miałam zbyt wiele do czynienia z łyżwiarstwem, ale lady Nott podarowała nam na czas tańców zaczarowane łyżwy. Bez nich pewnie niewielu udałoby się utrzymać w pionie na śliskim lodzie, a i tak cały czas się bałam, że lód się pode mną zarwie i wpadnę do zimnej wody pod spodem. – Wzdrygnęła się na samą myśl. – Ale William cały czas dzielnie mi towarzyszył i nie pozwolił mi upaść, ani tym bardziej wpaść pod lód. A u was w Egipcie woda chyba nigdy nie zamarza, prawda? – To tłumaczyło, dlaczego przedstawiciele tego rodu nie pojawiali się na lodowisku, zresztą Cressidzie trudno było ich sobie wyobrazić w takiej scenerii. Poza tym ojciec Neph pewnie niekoniecznie pochwaliłby to, że córka tańczy z obcym dla siebie mężczyzną.
- Dobrze, a tobie? – spytała. – To pierwszy sabat od dłuższego czasu i jakże zaskakujący. Tegoroczne debiutantki będą miały co wspominać, nikt inny nie miał podobnego śnieżnego debiutu.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
- Jest tutaj tyle ważnych osób, więc to nic dziwnego - uśmiechnęła się ciepło. Zresztą jak najbardziej w jej interesie było, by pozostać niezauważoną. Nie ignorowała nikogo rzecz jasna, stając na wysokości jej obowiązków jako szlachcianki. Nie starała się jednak pokazywać w blasku reflektorów, a jeśli już, to nie pozostawać tam zbyt długo. Nadmierna uwaga była niepożądaną.
- Głównie się przyglądałam. Nie chciałam narażać na szwank cierpliwości ojca - odparła. Chonsu wciąż był nieufny angielskim obyczajom, wiedziała zatem, że gdyby zbyt pewnie ruszyła na podbój parkietu, spotkałoby się to z jego dezaprobatą. Zresztą, Cressida pewnie zdawała sobie z tego sprawę, niejednokrotnie mając okazję, choćby z daleka, dostrzegać ojca Nephthys, który jawił się jako mężczyzna surowy i niemal wiecznie niezadowolony. Pod tym względem Nephthys, która uśmiechała się często, stanowiła jego przeciwieństwo.
- To wiele tłumaczy. Być może nawet mnie udałoby się coś zawojować, przy pomocy takich zmyślnych łyżew - splotła palce dłoni, uznając, że inicjatywa lady Nott w swojej kontrowersyjności, była też przy okazji całkiem kreatywna. - Jestem pewna, że gdyby stał się taki wypadek, wszyscy rzuciliby się na pomoc - dodała, ponownie pozwalając sobie na uśmiech. Nie umniejszała obawom Cressidy, choć przypuszczała, że lód mógł być wzmocniony jakąś magią. Sama pewnie między innymi z tego powodu nie weszłaby na jego taflę.
- Zgadza się, dlatego też przyznam, że z niejaką nieufnością obserwowałam wasze zmagania. Lodowisko to piękny widok, choć zupełnie nam obcy. To nie jest przychylna powierzchnia dla żaden istoty, co dopiero ludzi, nawet jeśli mają magiczne łyżwy - zgodziła się, kiwając nieznacznie głową.
- To przyjemny sabat - być może zabrzmiało to zdawkowo, ale w ustach Nephthys stanowiło komplement. Nie wydarzyło się nic złego, ani nic szczególnie przyjemnego; można było zatem uznać, że jeśli o sabat chodzi, jej osąd pozostawał na razie neutralny. Nie wiedziała jeszcze przecież, że będzie miała okazję spotkać dawno niewidzianego przyjaciela z dzieciństwa. W ogólnym rozrachunku tego typu wydarzenia trochę ją męczyły. Stała konieczność pilnowania siebie i każdego słowa, były na dłuższą metę wykańczające.
- Myślę, że pierwszy sabat w ogóle zapada w pamięci, a cóż dopiero, gdy jest tak efektowny - mówiła niestety z własnego doświadczenia. Sama pamiętała najlepiej to, że na swój debiut niemalże się spóźniła, przez głupi żart jej sióstr i konsekwencje, które ze sobą przyniósł w postaci złośliwej klątwy rzuconej na naszyjnik. - Pamiętasz jeszcze swój pierwszy sabat? - Zapytała po chwili.
- Na sabatach zawsze bywa tłoczno, w końcu to najlepsza okazja, by spotkać się w większym gronie. Poza tym ten dwór też jest wielki, to nie Charnwood, w którym znałam każdy kąt, bo miałam lata, by go poznać – odezwała się. Posiadłość lady Nott zawsze robiła na niej wrażenie. Ale Cressida wciąż uwielbiała piękne miejsca. Lubiła dostatek i przepych, choć lubiła też piękno natury, choć dziś nie mogli cieszyć się w pełni pięknem ogrodów, bo te były przysypane śniegiem.
- Twój ojciec wciąż jest taki zasadniczy? – Cressida miała okazję poznać ojca Nephthys i pamiętała go jako dość zasadniczego, poważnego i oschłego; raczej nie był kimś, kto chciałby ujrzeć córkę tańczącą na lodzie z obcym kawalerem. Tymczasem Anglicy nie widzieli w tym czegoś bardzo niestosownego, a ojcowie zapewne liczyli, że lady Nott pomoże ich córkom i synom znaleźć odpowiednich partnerów. Na sabatach poznawało się wiele przyszłych par. Ale nie par Shafiqów; ci mieli własne odrębne zwyczaje. Jej ojciec może też nie był szczególnym entuzjastą tańczenia, ale nie widział nic niewłaściwego w tym, że robią to jego córki, skoro tańczyły na sabacie, wśród swoich, a nie wymykały się po kryjomu do lokali, gdzie bawili się zwyczajni ludzie.
- Pewnie tak, skoro nawet mnie się ta sztuka udała – uśmiechnęła się. – Lady Nott na pewno jednak zadbała, by lodowisko było bezpieczne. Słyszałam, że jest entuzjastką tańca na lodzie – dodała, rozglądając się po pięknym otoczeniu. – Choć mi samej to też było raczej obce. Wolę tańczyć na normalnym parkiecie, ale William stwierdził, że w życiu warto próbować różnych rzeczy, więc... spróbowałam. Tak czy inaczej cieszę się, że tam byłaś, nawet jeśli cię nie widziałam. Wśród tańczących pojawił się nawet mój roztrzepany kuzyn, Titus, który niedawno wrócił z Francji, może kiedyś ci o nim opowiadałam? Uważam, że dobrze wyglądał u boku tej młodej debiutantki, lady Lestrange. W każdym razie poszło im lepiej niż mnie.
Cressida była pod wrażeniem występu Titusa, który pokazał, że mimo swojej buntowniczości umie dobrze wypaść na salonach.
Także podeszła do jednego z globusów, oglądając jego powierzchnię. Były dość stare, więc pewnie nie oddawały miejsc dokładnie tak, jak wyglądały w rzeczywistości, ale ich wykonanie miało swój urok.
- O tak, doskonale go pamiętam. Miało to miejsce kilka dni po moim powrocie z ostatniego roku w Beauxbatons. Pamiętam nawet jaką suknię na sobie miałam, choć tak się stresowałam tym, jak wypadnę, kiedy trafię w miejsce, gdzie są wszyscy, którzy się liczą, i gdzie być może będą mnie obserwować potencjalni kandydaci do mojej ręki. – Tak przynajmniej przedstawiali to jej rodzice, bo sama Cressida nie myślała jeszcze, że ktoś może zwrócić na niej poważniejszą uwagę. Tak czy inaczej stres był, bo chciała jak najlepiej wypaść. – Ale wtedy nie było tańca na lodzie, a normalny bal. Widziałam te wszystkie panny w pięknych sukniach, poważnych mężczyzn... Ale to William zapytał mnie, czy z nim zatańczę.
Dla onieśmielonej osiemnastolatki było to wtedy spore wyróżnienie, kiedy jeden z najprzystojniejszych kawalerów w sali balowej podszedł właśnie do niej.
- A ty pamiętasz ten pierwszy? Już po tym, jak siostry zrobiły ci na złość? – zapytała ją; pamiętała i tamtą opowieść, i cieszyła się, że jej własna siostra nigdy nie była tak złośliwa.
Westchnęła i zadarła głowę lekko do góry, patrząc na sufit.
- Te malowidła naprawdę robią wrażenie – odezwała się nagle.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4