Biblioteka
Jemioła
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:19, w całości zmieniany 2 razy
Przez chwilę obawiała się, że Cynthia szybko wymówi się czymś i odejdzie, ale została. Dobrze, zawsze to już coś, nawet jeśli rozmowa zapewne nie miała należeć do tak swobodnych, jak powinna wyglądać pogawędka dwóch sióstr. Ale też czy osoby o ich pozycji w ogóle mogły rozmawiać tak swobodnie jak zwykłe nieszlachetne dziewczątka?
- Może podzielisz się przypuszczeniami? – zapytała, wciąż ciekawa kim był towarzysz siostry, który znikł, nawet nie zadając sobie trudu by należycie ją przywitać, co osobiście trochę ją ubodło, bo jaki dobrze wychowany mężczyzna uciekał przed kulturalnym powitaniem damy? Jednak misternie zdobiona maska starannie skrywała emocje. Choć właściwie Estelle nawet nie potrzebowałaby tej porcelanowej osłony, bo jej własna twarz także była jak maska, za którą często ukrywała swoje uczucia. – Jestem pewna, że w roku, który właśnie nadchodzi, staniesz na ślubnym kobiercu. Już nasz pan ojciec się o to postara, a ja nie mogę się doczekać dnia, kiedy będę tańczyć na twoim weselu – powiedziała; była pewna że tak właśnie będzie, że ojciec wykorzysta sposobność do zawarcia nowego sojuszu. A Estelle uważała, że tak powinno być, Cynthia i tak zbyt długo cieszyła się wolnością. Dłużej od niej. W nowym roku miała ukończyć dwadzieścia dwa lata, więc kolejny rok przybliży ją do niegodnej granicy staropanieństwa. Dwadzieścia trzy lata to już byłby wiek budzący pierwsze kontrowersje i plotki, dwadzieścia cztery to dosłownie o włos od miana starej panny, a dwadzieścia pięć… zgroza! Tylko najmniej wartościowe kobiety zwlekały tak długo, bo widocznie wcześniej nikt odpowiedni ich nie zechciał i w końcu wydawano je za byle kogo, byle tylko ocalić je od hańby. Tak, zdecydowanie należało wychodzić za mąż możliwie jak najwcześniej, tak jak ona. Pierwsi kandydaci do jej ręki pojawili się bardzo szybko, a Cynthia przecież była równie piękna i dobrze wychowana jak ona. – Och, bawię się świetnie, dziękuję, droga siostro. Lady Nott bardzo się postarała by zapewnić nam rozrywkę, zaś każde spotkanie niesie ze sobą nutkę tajemnicy… Nigdy nie wiem, czy czasem nie rozmawiam z nieprzyjacielem, ale cieszę się, że w końcu w tym tłumie zdobionych masek udało mi się odnaleźć ciebie, słodka Cynthio.
Tylko czy Cynthia podzielała jej zadowolenie z faktu spotkania? Czy cieszyła się z tego, że wreszcie była w domu, w towarzystwie godnym jej osoby, wśród ludzi utytułowanych, a nie wśród czarodziejów, których nazwiska w Anglii nie były wartościowe, bo nie należały do Skorowidzu Czystości Krwi? Estelle cieszyła się bardzo z okazji do oderwania się od roli matki i do brylowania na salonach jak za czasów zanim urodziła pierwsze dziecko. Nie widziała siebie w roli matki-kwoki, piastunka na pewno dobrze przypilnuje jej latorośli kiedy ona mogła się bawić i oddychać pełną piersią, w pełni korzystając ze swojego statusu, choć w głębi duszy brakowało jej momentów kiedy liczni kawalerowie zabiegali o jej uwagę. Obrączka ślubna to wykluczała, ale Cynthia mogła korzystać, gdyby nie to, że ukrywała się w bibliotece zamiast brylować na parkiecie. – Nie chciałabyś może udać się na salę balową zamiast kisić się wśród starych ksiąg? Ktoś na pewno poprosiłby cię do tańca, może zawarłabyś nową, wartościową znajomość? Korzystaj z panieństwa póki możesz, bo niedługo ten słodki czas dobiegnie końca – zapowiedziała, a usta widoczne pod dolnym brzegiem porcelanowej maski wygięły się w subtelnym uśmiechu. Cóż, niewykluczone że trochę źle brała się za to naprawianie relacji, ale w swoim mniemaniu postępowała jak należy, jeśli Cynthia tego nie doceni, to będzie wina jej i jej dziwactw, nie Estelle, która przecież niemal stawała na rzęsach, by porozumieć się z siostrą i zarysować przed nią świetlaną przyszłość, która pewnie ją w tym roku czekała. Wypełnienie obowiązku wobec rodu było przecież najwspanialszą rzeczą jaką mogła zrobić młoda dama dla swoich bliskich.
- Nie mogę mieć pewności, lecz podejrzewam, że mógł to być lord Rosier, Black, Lestrange… Lub ktokolwiek inny, kto pobierał nauki francuskiego – odpowiedziała powoli, zachowawczo, ani nie odmawiając prośbie towarzyszki, ani nie mówiąc jej całej prawdy. I choć nie wątpiła, by potrafiła ukryć przed Estelle swe prawdziwe emocje, w końcu była dla niej niemalże obcą osobą, to ze złoconą maską przesłaniającą twarz czuła się jeszcze spokojniej i pewniej. – Tak myślisz? – Grała na czas, wyginając przy tym usta w odpowiednio uprzejmym uśmiechu. Bardziej od daty hipotetycznego ślubu obchodził ją kawaler, z którym miałaby złączyć swe losy, mimo to myśl tę zachowała dla siebie. Nie ufała jej na tyle, by móc zdradzić się z obawami. – Pan ojciec na pewno dołoży wszelkich starań, bym nie musiała czekać na ten zaszczyt długo – dodała, skinąwszy przy tym głową. Nie wątpiła, że chętnie zatańczyłaby na jej weselu, beztroska, czerpiąca przyjemność z wystawnej zabawy, nie zaprzątająca sobie nawet głowy tym, co sądzi o samej uroczystości młodsza siostra. Jakie odczucia wzbudza w niej małżonek, ród, którego częścią się stanie i wizja usilnego starania się o potomka. – Niezmiernie mnie to cieszy – skomentowała, mimowolnie poprawiając zdobiącą głowę opaskę, z której spływał czarny, ciężki welon. – Nie spodziewałam się, że wpadniemy na siebie akurat tutaj. Los się do nas uśmiechnął. – Gdyby znały się lepiej, niegdysiejsza lady Malfoy wiedziałaby, że Cynthia nie wierzy we wróżby, w nieuchronność losu. Ale nie znały, toteż pozwalała sobie na takie pozornie niegroźne, w rzeczywistości podszyte goryczą wypowiedzi. Puściła też mimo uszu wspomnienie swego imienia; wiedziała, że w bibliotece Nottów były już całkiem same, przynajmniej powinny, dlatego nie zareagowała na tę nieostrożność w żaden widoczny sposób. Uważała to jednak za coś zbędnego, nierozsądnego. Kisić się wśród starych ksiąg…? Uniosła wyżej brwi, co na szczęście nie mogło zostać zauważone dzięki wciąż skrywającej lico masce. Może to również dlatego ich kontakt nie przetrwał. Różniły się, były zupełnie inne. – Chodźmy zatem, Estelle – odparła lekko, bez większych emocji, jedynie przelotnie ściskając mocniej trzymany w dłoniach wachlarz. – Korzystajmy póki możemy – dodała, nie wiedząc, czy kierowała te słowa do idącej tuż obok, a mimo to odległej siostry, czy raczej do siebie samej. – Dawno już mnie tutaj nie było, wskaż mi właściwą drogę. – Wiedziała, że w ten sposób połechta ego krewniaczki, a tym samym nakłoni do dalszych wywodów. Zaraz później znalazły się ku wrotach, które oddzielały księgozbiór od tętniącego życiem korytarza, i znów zanurzyły się w hałasach towarzyszących hucznej celebracji nadchodzącego nowego roku.
| zt
even in a cage,
even dressed in silk.
Skinęła głową na słowa młodszej siostry, choć była zawiedziona, że nie dowiedziała się czegoś bardziej konkretnego. Ale ostatecznie Cynthia mogła rzeczywiście nie znać tożsamości zamaskowanego rozmówcy. Dziś wszyscy byli otoczeni aurą tajemniczości.
- Tak mi się wydaje. Młodsza nie będziesz, droga Cynthio, niebawem przybędzie ci kolejny rok, a jestem pewna, że pan ojciec nie chciałby, by zaczęły cię otaczać plotki nazywające cię starą panną. A te nieuchronnie się zaczynają im bliżej panna znajduje się dwudziestego piątego roku życia i nadal nie nosi pierścionka zaręczynowego. Dwudziesty drugi rok, który lada moment zaczniesz, to właściwie ostatni dobry moment... Dwudziesty trzeci to już trochę długa zwłoka, o tak, droga siostro. - Estelle gardziła starymi pannami i sama wykluczała takie dziewczęta z grona swych przyjaciółek i koleżanek. Wstydem byłoby przyjaźnić się ze starą panną. Ale miała nadzieję że jej siostra wyjdzie za mąż nim skończy dwadzieścia trzy lata i nigdy nie usłyszy na jej temat żadnych niepochlebnych pogłosek. Poza tym ktoś tak doskonały jak potomkini rodu Malfoy nie mógł czekać zbyt długo. Kawalerowie będą ustawiać się w kolejce do ręki Cynthii tak jak kiedyś ustawiali się do niej, była tego pewna. – W rzeczy samej, dziś najwyraźniej nam sprzyja, skoro pozwolił nam się spotkać, nawet jeśli w tak nietypowym miejscu. Chodźmy więc od razu i korzystajmy z okazji do zabawy.
To nie w bibliotece powinny przesiadywać dwie piękne młode damy, a gdzieś blisko parkietu, czekając na poproszenie do tańca. Na szczęście Cynthia bez większych oporów zgodziła się pójść z nią, choć spodziewała się, że jej uwaga o kiszeniu się wśród starych ksiąg nie mogła spotkać się z aprobatą jej młodszej siostry, spędzającej niedorzecznie dużo czasu z książkami. Estelle lubiła od czasu do czasu poczytać literaturę piękną, ale jeśli miała do wyboru uczestnictwo w jakimś przyjęciu, sabacie lub innej okazji, oczywiście że wybierała właśnie to, a nie książki.
Uśmiechnęła się pod obrysem maski, po czym raźnym krokiem poprowadziła siostrę w stronę sali balowej, zadowolona z tego że mogły spędzić choć trochę czasu razem podczas tego wspaniałego sabatu.
| zt.
Jemioła
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
Pomimo rozmowy toczącej się przy stoliku nie umknęło mi kiedy weszła na sale. Co prawda liczyłem po cichu, że uda nam się znaleźć zanim oboje zasiądziemy do przydzielonych dla nas stolików, ale nic straconego. Noc była młoda i z całą pewnością miało się jeszcze nadarzyć wiele okazji aby nasze ścieżki się skrzyżowały. Mimo wszystko nie odmówiłem sobie aby przyjrzeć się jej kreacji, która, znając ją, była dokładnie przemyślana. Byłem przekonany, że w jej planowanie włożyła dużo czasu i wysiłku. Taka właśnie była. Jednocześnie zastanawiałem się jak ona się czuje. Osobiście nie miałem problemu aby wpasować się w sytuację, w której przyszło mi się znaleźć. Zawsze z łatwością przychodziło mi dopasowanie się do towarzystwa, a nawet jeśli brakowało mi pewnych cech, które na przykład posiadali ci szlachetnie urodzeni, starałem się nadrabiać to innymi rzeczami. Nie ukrywałem, że nabyłem tą umiejętność dzięki pracy. Podczas realizacji projektów miałem do czynienia z różnymi ludźmi, a jeśli chciało się prowadzić interesy skutecznie należało dopasować się do klienta, nie ważne z jakiej warstwy społecznej on podchodził. Zdawałem sobie jednak sprawę, że Mildred mogła nie mieć takiej łatwości i chociaż chciała wejść w socjetę, pokazać się i pozwolić być zapamiętaną, to mimo wszystko stres pojawiał się w zakamarkach jej umysłu.
Jako, że plan był nasz wspólny, a jego realizacja rozpoczęła się wraz z jej zgodzeniem się na uczenie mnie sztuki tworzenia świstoklików, czułem się zobligowany by być jej podporą w chwilach stresujących, wskazać jej drogę lub ewentualnie wybawić ją od tarapatów. Była to również niewinna wymówka na to by spędzić z nią trochę więcej czasu niż ustawa by przewidywała. Zaczęło się od lekcji, a potem wynajdywałem już co rusz nowe wydarzenia i sposobności na spotkania, by móc się nacieszyć jej osobą, nawet jeśli równało się to z przedstawianiem jej światu.
Po odbyciu rozmów przy stoliku i zjedzenia pysznych dań postanowiłem w końcu ją znaleźć. Musiałem wrócić do listy stolików by dowiedzieć się, przy którym siedziała, tam jednak jej nie znalazłem. Udałem się więc na jej poszukiwania, mając nadzieję, że jednak znajdę ją dość szybko. Zauważyłem kilka znajomych twarzy, z którymi wymieniłem uprzejmości czy to zatrzymując się na chwilę rozmowy czy zwykłym skinięciem głową na powitanie. Nadal jednak wypatrywałem w tłumie gości ten jednej osoby, aż w końcu drogą dedukcji wywnioskowałem gdzie może być. Pytając się o drogę kelnera w końcu trafiłem do biblioteki. Słyszało o niej wielu, o jej niesamowitym inwentarzu i pięknym suficie, który przyciągał wzrok jako pierwsza rzecz, gdy weszło się do pomieszczenia. Nie mój jednak.
- Podziwiasz arcydzieło? – spytałem spokojnie, uśmiechając się łagodnie, kiedy tylko zauważyłem ją stojącą nieopodal jednego z wielkich globusów znajdujących się w pomieszczeniu – Tak właśnie pomyślałem, że tutaj cię znajdę. – dodałem podchodząc do niej, by po chwili lekko się skłonić i ująć za dłoń, której wierzch lekko musnąłem na powitanie.
Początkowo przyszła tu tylko po to, aby złapać chwilę oddechu, odpocząć od pytań i odpowiedzi, od uśmiechania się do nieznajomych i skłaniania głowy przed ważnymi osobistościami, a tych na sabacie w żadnym razie nie brakowało. Kiedy jednak zrobiła kilka kroków, sunąc palcami po grzbietach książek i czując, że każdy tom zdawał się mieć własną historię, od razu poczuła się wciągnięta w ich tajemnice. W tym miejscu czas nie miał znaczenia, nie zauważyła więc, że z paru minut zrobił się kwadrans, potem dwa, a nagle wskazówka zaczęła dobijać do trzeciego.
Wybrała cienką księgę, która okazała się być zbiorem eksperymentalnych teorii. Zatopiła się w opisie jednej z nich, przedstawiającej ideę jednoczesnej transmutacji wielu obiektów za pomocą łączonych zaklęć. W końcu jej uwagę przykuła księga leżąca wyżej na regale przy najdalszym oknie w głębi pomieszczenia. Jej okładka była ciemna, niemal czarna, z wyraźnie wytłoczonym nazwiskiem: Nostradamus. Czy to możliwe, że mieli tu jedno z oryginalnych pierwszych wydań? Mildred rozejrzała się, ale w pobliżu nie było żadnego krzesła, na które mogłaby się wspiąć, aby ściągnąć księgę, a wdrapywanie się na globus... no cóż, nie byłoby za dobrym pomysłem. Podświadomie czuła zaś, że traktowanie tak ważnej księgi – o ile faktycznie nią była – zwyczajnym zaklęciem przywołującym byłoby z kolei czymś absolutnie świętokradczym.
Właśnie taką, stojącą samotnie, z zadartą głową i nieco sfrustrowaną, zastał ją Mitch, który pojawił się znikąd. Właściwie doskonale wiedziała, skąd się pojawił: wszedł drzwiami jak normalny człowiek podczas sabatu, ale dziewczyna była tak zaaferowana niemożnością dosięgnięcia do książki, że zupełnie go nie zauważyła. Podskoczyła nieznacznie, zaskoczona jego nagłym pojawieniem się i dźwiękiem głosu. Jak zwykle był elegancki, z tym swoim spokojnym, ale wyraźnie rozbawionym spojrzeniem, które zdradzało, że nie ma w nim sztywności typowej dla arystokratów.
Zadrżała, gdy pocałował jej dłoń, choć i do tego powinna przywyknąć. Mildred poczuła, jak serce zabiło jej nieco szybciej. Nie była pewna, czy to z powodu jego gestu, czy zaskoczenia, że pojawił się właśnie tutaj, w tej chwili. Powiodła dłonią po materiale na jego ramieniu i szybko odzyskała rezon, uśmiechając się ostrożnie; zupełnie jak ktoś przyłapany na rzeczy, która może nie była nielegalna, ale i nie do końca wpisywała się w schemat tego, co wypada.
- Biblioteki zawsze przyciągają tych, którzy cenią spokój – odpowiedziała, skubiąc go za mankiet i prowadząc dwa kroki w stronę niedostępnej książki. - Ale dobrze, że jesteś. Podsadź mnie – zażądała, rozglądając się dookoła, ale wciśnięta w okienny wykusz zdawała się być całkowicie zasłonięta przez wielki regał stojący tuż obok. Dwie inne osoby kręciły się po drugiej stronie biblioteki, ale najwyraźniej pora była zbyt wczesna, by przywiać tu więcej gości; ci wciąż bawili się na parkiecie, nadal pełni sił i nieczuli na otaczające ich tam hałasy. Pochyliła się i zaczęła zdejmować buty, które po chwili z cichym pacnięciem upadły na podłogę. Stanęła bokiem do Mitcha, w niemym oczekiwaniu wpatrując się w niego, żeby złożył ręce, tworząc dla jej stóp prowizoryczne oparcie. Nie było szans, by sam dosięgnął księgi, zresztą nie zamierzała się z nim tak po prostu dzielić znaleziskiem, póki sama go nie zbada.
- Każdemu z nas przyda się chwila spokoju dzisiejszego dnia, dlatego wiedziałem gdzie cię szukać. - pokiwałem głową z lekkim uśmiechem – Ja też nie jestem przyzwyczajony do aż takich imprez. - dodałem dając jej się pociągnąć w stronę jednego z wielkich regałów.
Teraz miałem okazje dokładnie przyjrzeć się jej dzisiejszemu strojowi. Materiał idealnie na niej leżał, wydawał się lekki, a górna część przyciągała wzrok przede wszystkim motywem rosy. To chyba podobało mi się najbardziej, bo trochę przypominało sople, które były przyszyte do mojej peleryny. Po prostu cała panna Crabbe prezentowała się w moich oczach zjawiskowo.
Słysząc jej kolejne słowa potrzebowałem chwili żeby do mnie dotarły.
- Podsadzić? - uniosłem brew ku górze szczerze zaskoczony, a po chwili przeniosłem spojrzenie na górną półkę.
Nie miałem pojęcia, która książka przyciągnęła się uwagę, ale najwyraźniej musiała to być jakaś perełka, skoro nie zdecydowała się na użycie najprostszego Accio. Zdecydowanie byłoby tak łatwiej, ale poniekąd rozumiałem co chodziło jej po głowie. Oboje byliśmy krukonami, więc znaliśmy wartość książki i wiedzieliśmy jak się z nimi obchodzić.
- Ale jesteś pewna? - spojrzałem na nią mając nadzieję, że może jeszcze zaprzeczy, ale widząc jak ściąga buty wiedziałem już, że jest kompletnie poważna w swoich zamiarach, więc nic więcej nie powiedziałem.
Rozejrzałem się po bibliotece, ale najwyraźniej pozostałe wie osoby tu obecne w ogóle nie zwracały na nas uwagi. Na całe szczęście zza regałów nie było na widać, więc w razie czego nikt niczego nie zauważy. Wolałem uniknąć popełnienia jakiegoś faux paux chociaż z całą pewnością to co mieliśmy zamiar zrobić należało do tego typu wybryków.
- Okey niech ci będzie, tylko błagam uważaj. - poddałem się w końcu kręcąc głową z lekkim rozbawieniem, po czym zaparłem się mocno na nogach i ułożyłem dłonie w tak zwany koszyczek by mogła na nich oprzeć nogę.
Miałem nadzieję, że nic złego się nie wydarzy i nie zrobi sobie krzywdy, bo o sobie w tym momencie w ogóle nie myślałem.
- Jestem dość przewidywalna, jeśli chodzi o miejsca ucieczek – przyznała z lekkim uśmiechem. Oczywiście, że wiedział, że ją znaleźć; na weselu jego kuzyna też chciała się schronić w bibliotece, póki Mitch nie przekonał jej, że lepszym pomysłem będzie zapomnienie o wszystkim na ten jeden wieczór i poddanie się radosnej atmosferze. Jak zawsze miał rację.
Mildred stanęła prawie boso na drewnianej podłodze, której chłód od razu przypomniał jej o własnej lekkomyślności. Mimo to ani przez chwilę nie zawahała się przed podjęciem wyzwania, które sobie postawiła; zdobycie Nostradamusa, cennego egzemplarza nad egzemplarze, warte było ryzyka. Czuła, jak delikatna nuta adrenaliny pobudza jej zmysły, gdy Mitch przygotowywał się, by pomóc jej wspiąć się wyżej. To było nietypowe, niemal dziecinne, ale w tej chwili nie miało to znaczenia.
Jego dłonie, pewnie splecione w prowizoryczny stopień, zdawały się czekać na jej decyzję. Mildred spojrzała na niego jeszcze raz, jakby upewniając się, że jest gotowy. Gdy uniosła się na jego dłoniach, poczuła, jak mocno się zaparł, stabilizując ją. Było to dziwne, nowe doświadczenie – być tak blisko, w sytuacji jednocześnie tak absurdalnej i naturalnej. Ciepło jego dłoni i ciała otulało ją swoją przyjemną miękkością, gdy nieco oparła kolana na wysokości jego ramion.
- Ciesz się, że nie jadłam deseru, Mitch – rzuciła do niego z góry, łapiąc się brzegu jednej z półek, aby utrzymać równowagę i łatwiej sięgnąć po książkę – a wiesz, że potrafię pochłonąć kosmiczne ilości słodyczy. - Pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie na jego twarz, sekundę frywolności zawieszonej w powietrzu. Czuła na sobie wzrok Mitcha, ale nie pozwalała, by to ją rozproszyło. Dla osoby tak niezależnej jak ona, przyjmowanie pomocy było czymś rzadkim, niemal kłopotliwym, ale ta chwila niosła w sobie coś więcej niż zwykły gest współpracy.
Kiedy jej palce w końcu musnęły grzbiet książki, zadrżała z napięcia. Wyciągnęła rękę jeszcze bardziej, niemal balansując na granicy upadku. Drewno regału było chłodne i śliskie pod jej dotykiem, co utrudniało uchwyt. Przez chwilę wydawało się, że może stracić równowagę, ale wtedy zacisnęła palce na grzbiecie Nostradamusa. Uczucie satysfakcji, które ją ogarnęło, było niemal euforyczne.
- Mam ją! - sapnęła, gdy tylko poczuła wagę książki w dłoniach. Odwróciła głowę, by spojrzeć na Mitcha i uśmiechnęła się delikatnie, niemal triumfalnie. - Misja wykonana, panie Macnair! - Obraz mężczyzny, stojącego spokojnie poniżej, uderzył ją nagle swoją ciepłą normalnością. Był tuż obok, gotów ją podtrzymać, a jednocześnie pozwalał jej działać na własnych warunkach i chyba to wytrąciło ją z równowagi, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Byli na sabacie, najważniejszej imprezie czarodziejskiego świata, ona zachowywała się jak szalona nastolatka a on... po prostu to akceptował. Tak zwyczajnie i naturalnie, jakby plotki czy złośliwe języki nie miały dla niego znaczenia, jakby nie przejmował się tym, że ktoś ich zobaczy i wszystko źle zinterpretuje. Jakby był pewny, że wszystko będzie dobrze.
Ciche westchnienie wydobyło się z jej ust, gdy zachwiała się na wysokości. Serce zabiło jej mocniej, a w głowie pojawiła się myśl, że to wszystko jednak nie skończy się dobrze, tylko rozbrzmi finałem widowiskowego upadku.
1 Mildred upada, ale bezpiecznie ląduje na ziemi asekurowana przez Mitcha, oboje utrzymują równowagę stojąc na ziemi
2 Mildred upada na Mitcha, oboje tracą równowagę i lądują na ziemi
3 Mildred upada na Mitcha, ale ten łapie ją w ostatniej chwili (w ramiona jak pannę młodą!!) i chroni przed upadkiem
'k3' : 2
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4