Balkon południowy
Pod skrzydłami anioła
Na południowym balkonie zwykle spotykały się pary uciekające od jadalnianego zgiełku i wirowania w sali balowej. Widok rozpościerający się na okoliczne lasy zapierał dech w piersiach, a gwiazdy rozświetlające nocne niebo nadawały tej scenerii romantycznego wydźwięku. Na życzenie lady Nott, jej taras zamienił się w prawdziwy pas startowy dla aniołów. Do wzięcia udziału w zabawie zachęcani są mężni lordowie i odważne damy, którym niestraszna jest wysokość. Aby wzbić się na wyżyny i zanurzyć w chmurach, należało zgłosić się do awiatora, który pomagał ubrać magiczne pasy na ramiona i talię. Te doczepione były do huśtawki, która dodatkowo miała na sobie czary chroniące przed spadnięciem z niej. Cała konstrukcja nie gniotła wieczorowych szat mężczyzn, ani nie zaczepiała nitki zdobionych sukien kobiet. Należało pochwycić jedno z piór, które leżały na stoliczku obok i pogłaskać nim skórzany pas w talii. Wtem zza pleców wyrastały prawdziwe skrzydła, w całości wykonane z piór magicznych ptaków. Postacie z opieką nad magicznymi stworzeniami na co najmniej II poziomie potrafią rozpoznać skrzydła i dobrać je według własnego uznania, pozostałe mogą wybierać ich w sposób losowy — poprzez rzut kością k8.
- Skrzydła:
- 1: Pióra o kakaowej barwie wydają się być szorstkie w dotyku i na pierwszy rzut oka możesz mieć wrażenie, że są wręcz nieokrzesane. Gdzieniegdzie postrzępione nie sprawiają jednak wrażania popsutych, albo używanych, a takich, którym niestraszna żadna burza i nawałnica. Bywają kapryśne i zdarza się, że czasem znosi je nieco bardziej w lewo, ale nie są to skrzydła dla bojaźliwego czarodzieja. Dobrze sterowane potrafią wznieść właściciela z niebywałą prędkością w górę, ale to, co w nich najciekawsze to to, że doskonale hamują, właściwie w przeciągu ułamków sekundy.
2: Bladozłote pióra abraksanów są długie i ostro zakończone, ale ich krawędzie nie powinny nikogo zranić. Ich masa od razu przywodzi na myśl stabilność i wyjątkowe bezpieczeństwo, jakie można pod nimi znaleźć. Rzeczywiście, w trakcie lotu wydaje się, jakby skutki upojenia alkoholowego nie miały miejsca, jednak tuż po zdjęciu ich, te wracają. W trakcie podróży trzeba utrzymywać nad nimi kontrole i wyznaczać kierunek. Przy odpowiednim prowadzeniu są w stanie wykonać niemal każdy rozkaz czarodzieja.
3: Jaskrawe skrzydła mienią się odcieniami pomarańczy, różu, cytryny, zieleni i żółci. Ich mieszanina barw może odrobinę przytłaczać, ale z pewnością nie można nazwać ich pstrokatymi. Gładkie pióra świergotnika odrobinę mierzwią się na wietrze, wciąż jednak czyniąc je eleganckimi i luksusowymi. W trakcie lotu tworzą nieco większy hałas niż inne skrzydła, ale ich szumie można odnaleźć melodię tych ptaków. Nie są to skrzydła odpowiednie do wykonywania sztuczek, ale z poproszone, potrafią trzepotać w rytm muzyki.
4: Skrzydła z piór gromoptaka zdają się odbijać światło księżyca, mieniąc się kolorem złotem i brunatnym brązem. Z pewnością są najbardziej okazałe spośród wszystkich dostępnych, a czarodziej, które je ubiera, od razu może czuć lekkie wibracje, jakie z nich wychodzą, wtapiając się w jego ciało. Chociaż gromoptaki są w stanie ściągać burze jedynie swoim lotem, te zostały zaczarowane tak, aby cała podróż odbyła się bezpiecznie. Odważniejszy mag może spróbować rzucić na nie zaklęcie Lancea, formując je w kształt pioruna, a te rozświetlą się jej mocą, nie raniąc właściciela.
5: Drobne modrego upierzenie tych skrzydeł nie sposób pominąć w tłumie. Powstałe z memortka są wyjątkowo szykowne, ale również nie mają oporów, aby zwracać na siebie uwagę. Chętnie zabiorą na przejażdżkę każdego czarodzieja, który tego pragnie. Zaprojektowane zostały specjalnie po to, aby wszystkie wspomnienia z lotu pozostały szczęśliwe. Awiator już na samym początku wspomina, że podobno zabranie jednego z piórek ze sobą, zapewni czarodziejowi jedynie dobre wspomnienia z minionego roku. Poruszają się wyjątkowo płynnie, zapewniając lotnikowi spokojny lot.
6: Dwukolorowe skrzydła stworzone są z prawdziwej mozaiki purpurowych i błękitnych piór dirikraka. Ich wyjątkowa figlarność sprawia, że czasem wręcz ciężko jest powstrzymać się od chichotów, bo te potrafią zniknąć w całkowicie losowym momencie. Oczywiście, wciąż pozostają na czarodzieju, jedynie wtapiają się w otoczenie i sprawiają wrażenie, jakby ich właściciel samodzielnie płynął przez nocne powietrze. Tak samo szybko jak znikają, pojawiają się również wtedy, gdy się tego nie oczekuje. Dzięki temu jednak łatwo można doprowadzić młodą pannę do śmiechu.
7: Ich rozmiar wciąż pozostaje zagadką, bo zależny jest jedynie od woli noszącego. Ciemnoturkusowe pióra żmijoptaka potrafią błyskawicznie zmieniać swą wielkość, dzięki czemu, gdy rosną do rozmiarów niemal 5 metrów na skrzydło, potrafią mknąć najszybciej ze wszystkich. Zmniejszone do skrzydełek wróżki trzepoczą radośnie, zwalniając znacząco tempo.
8: Śnieżnobiałe wydają się lśnić w świetle, czasem nawet rażąc w oczy. Nie jedna dama określiłaby je mianem najpiękniejszych skrzydeł dostępnych w tym miejscu, bo ich wyjątkowa czystość i lekkość, przywodzą na myśl prawdziwe anioły. To one potrafią wznieść czarodzieja najwyżej i nie stracić swojego pędu. Wyjątkowo ciekawskie i zgodnie z wolą prowadzącego, chętnie skręcające w boki i odbijające z trasy.
Po wybraniu skrzydeł należy zebrać się na odwagę, nie pozwolić na ani chwilę słabości, po czym odepchnąć od przygotowanego podestu. W międzyczasie awiator opowiada o wszystkich zasadach bezpieczeństwa, jakim jest, nieschodzenie z przygotowanej trajektorii lotu, nieprzekraczanie dozwolonej prędkości oraz szczególne uważanie na okoliczne ptaki i owady, a razie potrzeby odgonienie ich od siebie. Lot rozpoczyna się na balkonie i w tym samym miejscu kończy, lecz najpierw przelecieć można nad całym terenem rezydencji, mijając najpierw potężny ogród, potem wieżyczki dworku, a na koniec przelatując obok północnej ściany. Na życzenie, tuż obok może lecieć taca z drinkami oraz przekąskami. Po drodze do czarodzieja dołącza skrzypaczka, która lewituje w pobliżu, wygrywając na swoim instrumencie anielskie melodie.
W trakcie lotu można raz na wątek rzucić kością k8 i sprawdzić jaki efekt wywoła:
- Efekty:
- 1: Znienacka zjawia się żądlibąk, który upatrzył sobie Ciebie za cel. Nie zdążysz zareagować, gdy jego żądło znajdzie się w Twoim karku, a ty poczujesz dziwne zawroty głowy. Te wkrótce przejdą i chociaż zdawać by się mogło, że nie wywołał on w Tobie żadnych innych efektów, to po wylądowaniu jeszcze przez kilka minut, będziesz swobodnie lewitować kilka centymetrów nad ziemią.
2: Przypadkowo skrzydło zahaczyło o dach, przez co wpadasz w małe turbulencje. Wystarczy, że złapiesz równowagę, a te miną, chociaż mogły wydawać się groźne na pierwszy rzut oka. Następnym razem musisz bardziej uważać.
3: Kątem oka dostrzegasz elfy, które ukryły się w koronie drzewa. Te wskazują Cię palcami i wydają się być niezbyt zadowolone z Twojej obecności. Chwilę później całą gromadą podlatują do Ciebie, obsypując Ci głowę złotym pyłkiem.
4: Tuż obok Ciebie przelatuje kruk, który wydaje się być wyjątkowo przyjazny. Przysiada na Twoim skrzydle, obserwując horyzont z tej perspektywy i odpoczywając od lotu.
5: Nad sobą dostrzegasz gwiazdy, które w dziwny sposób zdają się układać w kształt prawdziwego anioła. Ten zaczyna wyciągać do Ciebie ręce w przyjaznym geście. Aureola nad jego głową świeci żywym blaskiem, a jedna z jej gwiazd właśnie zaczęła spadać. Możesz pomyśleć życzenie.
6: Na horyzoncie dostrzegasz łunę świata magicznego Londynu. Jeśli dobrze wytężysz wzrok, wkrótce dostrzeżesz wyraźnie Wesołe Miasteczko, które dziś mieni się wszystkimi kolorami tęczy, zabawiając swoich gości.
7: Spadające z chmur śnieżynki postanowiły zatańczyć obok Ciebie prawdziwy balet, wirując i podskakując wokół. Zimno nie tyka się Twojego ciała, a Ty możesz zrelaksować się i oglądać ten wspaniały pokaz.
8: Skrzypaczka podlatuje bliżej, wręczając Ci rulonik z liścikiem. Jest to notka od samej lady Adalaidy Nott, która komplementuje Twoje skrzydła.
Posiadając zwinność na poziomie 11 punktów, można wykonywać na nich w powietrzu dowolne sztuczki i akrobacje, należy jedynie pamiętać, aby uważać, by nie zakręciło się w głowie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:24, w całości zmieniany 3 razy
W ten niepojęty sposób, zależało jej, by w oczach lady Nott wypaść dobrze. Było to absurdalne odczucie, ale źródłowo, wiązało się nie z sama szlachcianką, a kimś, kto prawdopodobnie miał za chwilę się pojawić w posiadłości - co - wprawiało Inare w dodatkowy zawrót głowy.
Nieco oszołomiona, ale z wdzięcznym dygnięciem przyjęła szkatułkę, w której znalazł się pierścień z kamieniem księżycowym, który iskrzył się tym mocniej, im nikłe, nocne promienie, padały na oszlifowana biżuterię . Nie wkładała go jednak na palcem, na powrót chowając w atłasowym wnętrzu szkatuły.
Podniosła głowę, natrafiając na filuterne, może odrobinę zamglone spojrzenie przyjaciółki. Wyciągnęła rękę, łapiąc od razu pod ramię Lilith, której głos dotarł do jej uszu. Kiwnęła głową, próbując uspokoić niespokojnie dudniące serce, które przecież - nie miało jeszcze powodu do niepokoju. Chyba.
- Porywaj, Ty akurat masz na to dożywotni karnet - odwzajemniła uśmiech, zaciskając mocniej palce na ramieniu jasnowłosej arystokratce, której łobuzerski wyraz, przeczył jakiejkolwiek powadze - Trzymam, Lil....- szepnęła równie cicho, prowadząc przyjaciółkę w miejsce, które od jakiegoś czasu chodziło jej po głowie. Z dala od rozentuzjazmowanych szlachcianek, od nagrzanego oddechem pomieszczenia. Znała to miejsce, nieduży balkon, osłonięty przed chłodem i niezwykle urokliwy, chociaż - pozwalający - dla chcącego - obserwować z sylwetki poruszające się po w oddalonej sali balowej.
- Mów, opowiadaj! - puściła Lilith dopiero na miejscu, samej - od razu przysiadając na chłodnej powierzchni balustrady, wychylając się lekko, z lubością wciągając rześkie powietrze i na kilka sekund przymykając powieki, jakby czekała, aż parna atmosfera konkursu i wcześniejszego pomieszczenia zostanie przegoniona chłodem, wraz z ciążącym na jej ramionach smutkiem.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nim się obejrzałam, znalazłyśmy się na ustronnym i jakże uroczym balkonie, wyglądający jakby wręcz stworzony był do podobnych potrzeb co nasze. Rześkie, lecz nie mroźne powietrze uderzało w twarz zaraz po przekroczeniu progu oddzielającego korytarz od zewnętrznego parkietu. Zajęłam miejsce przy a właściwie na drzwiach, opierając się o nie plecami, zaplatając przy tym dłonie za sobą a głowę przykładając do majestatycznego drewna.
- To raczej Ty powinnaś mi opowiedzieć! - Zauważyłam, wbijając wzrok w dziewczynę. - Ty chociaż wiesz do kogo będę niedługo należała a ja? - Spytałam, odrywając głowę od drwi i w tym samym momencie rzucając jej karcące spojrzenie. Oczywiście nie byłam zła - na nią nie potrafiłam. Droczyłam się, jak zawsze. Tak jak to miałyśmy w odwiecznym zwyczaju. - Kto to jest, mów mi szybko! - Naciskałam na nią, tupiąc teatralnie nogami. - Mów bo jak nie powiesz, to umrę z ciekawości i nie dość, że stracisz druhnę to jeszcze będziesz musiała składać dokładne tłumaczenia mojemu narzeczonemu. - Zagroziłam, z trudem już utrzymując powagę i chichocząc niemal po każdym jednym słowie; jednocześnie oznajmiając jej, jaką rolę zamierzam pełnić na jej ślubie.
I choose you.
.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
- Zapytałabym tylko, czemu nie wiedziałam wcześniej, chociaż..zdaje mi się, że coś dostrzegałam, ale..chyba byłam zajęta własnymi kłopotami. Przepraszam - przyglądała się, jak kilka pasm, jasnych włosów jej towarzyszki wymyka się zza ucha, by zatańczyć nad Lilkową głową. Było jej wstyd, że do tej pory nie miała okazji porozmawiać z przyjaciółką, teraz otrzymując prawdziwą, informacyjną bombardę o działaniu dwubiegunowym - Z Perseusem i tak będę musiała porozmawiać, coby go uczulić na kilka niezbędnych kwestii - mimo, że w głosie czuć groźbę, tak jak panna Greengras - nie potrafiła długo utrzymywać względnie poważnego tonu. I była wdzięczna, że nie pytała o inne kwestie, które dziś - wciąż szarpały ją smutkiem, a które raz za razem spychała gdzieś głębiej. Wiedziała, że gdy zostanie sama - to co tak uparcie od siebie odrzucała, wróci ze zdwojoną siła, gdy tylko zostanie sama. Ale nie teraz, gdy ciepłe iskry przyjaciókowego spojrzenie wwiercały się w nią, wyciągając na powierzchnię imię, którego unikała z równą stanowczością, co pierwszej jazdy na miotle w dziecięctwie. W obu wypadkach konfrontacja byłą nieunikniona i..przecież uwielbiała latać na miotle - Percival Nott - wydusiła w końcu, czując w głosie niechciane drżenie - Dowiedziałam się na święta - i chociaż już rozumiała skąd narastające przyspieszenie w liczbie uderzeń serca, nie potrafiła przestać się dziwić, że z taką łatwością wydobywał na powierzchnię wciąż hamowane (bo niepewne) uczucia. Nawet, jeśli nie było go w pobliżu. Wystarczyła myśl, która lawinowo zrywała kolejne, pozostawiając alchemiczkę zarumienioną i z rosnącym poczuciem zakłopotania...a potem butnej iskry - I jak to należeć? - przechyliła ciało w stronę drzwi, przy których stała Lilith - nie mam zamiaru być niczyją własnością - skrzywiła się lekko, słysząc, jak bardzo dziecinnie zabrzmiała. W końcu tak wyglądała szlachecka rzeczywistość. Kobiety należały do mężczyzn. Nie znaczyło to jednak, że miała się z tym zgadzać, ani się podobać. Nawet, jeśli dotyczyło jego.
...a może to działało w obie strony?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 04.07.16 14:13, w całości zmieniany 2 razy
- Nie przepraszaj, nie masz za co. To raczej ja powinnam. Miałam tyle na głowie że... - Zaczęłam a uśmiech wijący się po kącikach moich ust, gdzieś nagle zanikł. Nie chciałam jej dostarczać zmartwień, zrzucać na jej barki gryzących mnie myśli i problemów. Każdy z nas miał ich dostatecznie wiele, ostatnimi czasy. - Chciałam wysłać Ci list ale doszłam do wniosku, że będzie to porównywalne z niedocenianiem naszej przyjaźni i zrównaniem jej do poziomu listów informacyjnych. - Posłałam jej ciepły uśmiech, odrywając głowę od drewna by na powrót wbić w nią swoje roziskrzone spojrzenie. - Zasługujesz na to, by o takich rzeczach dowiadywać się osobiście a nie przez sowę. - Dodałam, nadal uśmiechając się w jej kierunku. Jest dla mnie szalenie ważna. Jest jedną z najmocniej cenionych osób w moim życiu. Jest rodziną. Czy ma pojęcie o tym jak wielką role odgrywa w moim życiu? Zapewne. A mimo to ciągle wydaje mi się (głównie przez sytuacje takie jak te), że nie okazuje jej tego wystarczająco. Zaśmiałam się jednak cicho, kiedy wspomniała o pouczeniu Perseusa. Zadziorność jaka towarzyszyła nam od dziecka, zdawała się nie blaknąć z biegiem czasu - to dobrze. Obserwowałam jej każde drgnienie twarzy, ruch ciała. Wydawała się poddenerwowana. Tematem zaręczyn? Najpewniej. Wszak to nie mnie w tak krótkim czasie próbowano wydać za kolejnego szlachcica. Swoją drogę mieli tupet.
- Percival? - Niemal wytrzeszczyłam oczy. - Ten Percival? - Spytałam, choć od samego początku było jasne, że pytanie to było retoryczne. Musiałam zamrugać kilkukrotnie i ugryźć się w język by nie wspomnieć o jego zaginionym bracie, Juliusie, za którego to Inara miała wyjść jeszcze jakiś czas temu. Kiedy już uspokoiłam swoje zdziwienie, na mojej twarzy pojawił się znany mojej towarzyszce aż nazbyt dobrze, łobuzerski uśmiech. - No no, Inaro. Co jeden Nott to lepszy! - Zażartowałam i miałam nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe. Musiałyśmy trochę rozluźnić atmosferę. - A tak całkiem poważnie, Percival, na tyle ile go znam - Czyli prawie wcale, ale za to mam cudowny dar, pozwalający oceniać czy ktoś jest w porządku czy też nie (np. Julek od samego początku mi nie pasował!). - wydaje mi się, że jest porządnym człowiekiem. - Posłałam jej delikatny uśmiech. - Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa. - Mówiłam to całkiem szczerze. Nie pragnęłam dla niej niczego innego jak właśnie szczęścia. Na jej nagłe wzburzenie odpowiedziałam tylko cichym śmiechem.
- To był żart Inaro... Spokojnie. - Powiedziałam, przybierając może nieco matczyny ton głosu. - Choć nie ukrywam, że widmo bycia własnością Lorda Averyego jest niezwykle kuszące. - Rozmarzyłam się, przymykając na chwilę oczy. Och tak, byłam już troszkę upita.
I choose you.
.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
- Dobrze. Stop! Bo zaraz obie będziemy przerzucać się przeprosinami i odbijać jak czar od udanego protego... - dostrzegła bladnący uśmiech i nie musiała pytać - Nasze problemy różnią się od tych dziecięcych, którymi dzieliłyśmy się pod tym jaśminowym krzewem - i zjadałyśmy wczesne czereśnie, zawinięte z sadu kuzyna i ukrywałyśmy obtarcia na kolanach - nie była pewna, czemu akurat to wspomnienie zajaśniało jej przed oczami, poruszając kącikami ust do góry. A niezdecydowany organizm, nie wiedząc której emocji się poddać, wprawił wargi w niekontrolowane drgania, które musiała powstrzymać dłonią, ostatecznie gasząc jednak uśmiech. "Dawniej" wciąż jawiło się, jako łatwiejsze, prostsze i lżejsze. Przynajmniej przez większość czasu- Akurat listy lubię, chociaż rozumiem co masz na myśli. To nie to samo - bo nie widziała twarzy i nie mogła zapisać w pamięci wyrazu oczu, jak rysunku, który chciała stworzyć. Na piasku.
- Jak to..ten Percival? - zamrugała nieco szybciej niż powinna, zastanawiając się pospiesznie, czy cokolwiek już o nim wspominała? Zrozumienie (nadal nieco zamglone) przyszło kilka spóźnionych sekund potem. Był szlachcicem, a więc i osobą niejako publiczną, a dwa...w końcu to brat Juliusa, który niepokojąco nie dawał o sobie wciąż znać. A skoro Inara rejestrowała ten fakt, to jego rodzina musiała coraz mocniej się niepokoić.
Przygryzła kącik warg, zmuszając się do wybudzenia z zamyślenia. Miała przy sobie przyjaciółkę i zupełnie inną kwestię do opowiedzenia - Chyba nie chciałabym zmieniać na innego - odezwała się cicho, ciszej niż zamierzała, a ciemnoorzechowe źrenice utkwiła w jasnych oczach dziewczyny, próbując niewerbalnie przekazać jej to, czego wciąż nie umiała powiedzieć głośno. Zdawał sobie sprawę, że aranżowane narzeczeństwa były czymś zupełnie naturalnym. Inarę już to spotykało, tylko tym razem było inaczej. Los rzeczywiście mógł się do niej uśmiechnąć, trochę nieumiejętnie, ale - czy mogło się im udać? - Nie wiem, czy znając go tyle lat, nadałabym mu takie miano... - przekręciła głowę, opierając się skronią o chłodny kamień ściany - Perseusowi też taki przymiot nie pasuje, ale w obu wypadkach mam na myśli coś bardziej...pociągająco? - wydęła usta, nie mogąc dobrać właściwych słów. Kiedyś było prościej, kiedy tylko doradzała. Nigdy przecież nie zastanawiała się i nie musiała myśleć o żadnym mężczyźnie, bo żaden nie wywoływał w niej tak sprzecznej puli uczuć, ani urywanych palpitacji serca. Wszystkich odsyłała z kwitkiem, wypychając poza rezerwowaną wyłącznie dla siebie przestrzeń. Była przecież harpią. Co się więc zmieniło? - On jest... - urwała w połowie, kiwając potwierdzająco głową - Ja też mam taką nadzieję. Dla nas i dla was - skwitowała rozluźniając się i podnosząc znacząco brwi, na dwuznaczną i rozmarzoną wizję, jaką przedstawiła jej panna Greengrass - Lil...Ty się naprawdę zakochałaś - bogowie...jeśli jacyś istnieją. Czy ona wyglądała tak samo, gdy mówiła o nim?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Gra nie skończyła się dla rudzielca ani wygraną, ani przegraną. Także się mocno nie upił, jak niektórzy, którzy nie mieli szczęścia w kartach. Nic, tylko można uśmiechnąć się do losu, który pozwolił zachować trzeźwość i zaraz skorzystał z danej jemu okazji, by dostać się do kolejnej części zabawowej lady Nott. Lecz zanim użył świstoklika, wrócił po swój płaszcz w kasynie. W końcu nie wiedział, dokąd zostanie wyrzucony.
I znalazł się w budynku. Budynku, który się okazał być dwudziestokrotnie większy od jego największej kawalerki. W oczy rzuciło się jemu te bogactwo, to czego on pewnie nigdy w życiu nie osiągnie. Aż dziwne, że ludzie potrafią żyć w takim przepychu, ze dbają o to wszystko. Wróć, po to zatrudniają lokajów i skrzatów. A on, rudzielec, czuł się niczym osamotniona mrówka wśród legowiska pełnego mrówek, które wiedzą, jak się obchodzić w takich miejscach.
Gdy chciał ruszyć w poszukiwania Marcelyn, przyleciała sowa z wiadomością. Jak na zawołanie, od niej, że musi wrócić do Norwegii, bo jest gorzej z jej babką. No super i co, teraz będzie musiał sam, pośród wilków niczym owieczka zostać. Chyba zostanie do północy, a potem coś powie, że musi wracać, bo źle się czuje. Poszedłby teraz, ale nie wypada iść przed północą, która już jest blisko. Schował liścik do kieszeni marynarki, którą zaraz poprawił czując jednocześnie niewygodny kołnierz i ruszył powoli. Witał się z niektórymi osobami, na które się napatoczył, aż w końcu doszedł do jednego z balkonów. Kierując się do niego widział mniej bogactwa, co jego minimalnie ucieszyło, bo miał dosyć oglądania przepychu, od którego kręciło się jemu w brzuchu.
Postanowił nie stać jak kołek w miejscu i podszedł do balkonu, na który się okazały być dwie lady. Lady Carrow, jak dobrze kojarzył, i Lilith. Widział, jak rozmawiają między sobą, więc postanowił umilić sobie, jak i im czas. Byle do północy.
- Lady Carrow, Lilith. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.- zaczął kulturalnie i pamiętając o manierach, o których czytał, przywitał się z dziewczętami całując im dłonie, jeśli takowe wcześniej wyciągnęły. A jeśli tego nie zrobiły, to po prostu głową im przytaknął nie szczędząc fałszywego uśmiechu, który znaczył tyle, że jest jemu miło je widzieć. A tak naprawdę to wolałby być w innym miejscu, lecz woli tego na głos nie mówić. W końcu nie wypada.
- Nie jest wam nieco zimno? Balkon balkonem, ale panuje zima na zewnątrz, a te miejsce do cieplejszych nie należy.- powiedział spokojnie zerkając to na jedną, to na drugą z pogodnym uśmiechem. A obserwował je, bo w razie czego jest gotów dać swój ciepły płaszcz, by ogrzać zmarzniętą lady. Tego domagała się etykieta, nawet jeśli sam wolałby zostać w płaszczu, to z grzeczności powinien udostępnić źródło ciepłu zmarzniętej osobie.
Nie wiedząc, czy zechcą jemu odpowiedzieć, spojrzał przed siebie podziwiając prostotę, która jemu dawała błogi spokój, jak i ujrzał labirynt i kogoś, kto zmierza w jego kierunku. Samotnie. Może lepiej pomóc biedakowi odwieść podróży w labiryncie?
- Co sądzą panie, by pomóc lordowi w tym labiryncie?- zadałem pytanie zaraz przenosząc ponownie swój wzrok na dziewczęta, stojąc już przy barierce i mając je obok siebie.
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Nie odmówił jej, bo zdawało mu się, że młoda lady Travers nie powinna zostawać sama. A przynajmniej nie w tamtym miejscu. Skinął głową na zgodę i razem ruszyli w stronę posiadłości, rozglądając się na boki i szukając jej męża. Nawet przejście większości sal nic nie dało. Zupełnie jakby lord Travers zapadł się pod ziemię. Morgoth nie zamierzał niczego insynuować mężatce, ale obiecał jej go znaleźć i obietnicy chciał dotrzymać. Musieli parę razy zatrzymać się po drodze, by przywitać każdego ważniejszego arystokratę. Yaxley wymieniał uprzejmości z tym samym wyrazem twarzy, po czym szedł dalej z lady Travers u boku. Pytania o szukanego szlachcica najczęściej kończyły się na wzruszeniu ramionami, podaniu niewłaściwej sali lub zwykłym zwrotem Nie wiem. Nie widziałem go. Chyba poszedł z lordem jakimś tam na zewnątrz. Po piątym błędnym wskazaniu położenia lorda Traversa, Morgoth zdecydował nie ufać nieco podchmielonym i nie przejmującym się ich sytuacją gośćmi. W końcu kogo obchodziła mężatka i jej zagubiony mąż? Ważniejsze były dobra zabawa, darmowe drinki i jedzenie. Tak. Bo tego było aż zdecydowanie za dużo i Yaxley praktycznie nie mógł patrzeć na to obżarstwo. Skierował więc krok do południowej części rezydencji, gdzie wiedział, że znajdował się balkon. Było to idealne miejsce do intymnych rozmów, poważnych konwersacji czy zwyczajnego oddechu od hucznego zgiełku. Prowadząc w tamtą stronę dawną Gryfonkę, myślał też o chwili przerwy. A może i tam też znajdował się człowiek, którego szukali od dobrej chwili? Przechodząc kolo ludzi na schodach usłyszał kawałek rozmowy o tym jaki ten młody człowiek jest przystojny i elegancki,o przyjaznym usposobieniu i nienagannych manierach. Dalej ktoś jeszcze kogoś krytykował. Zanim dotarli na balkon, musieli przepchnąć się przez dość spory tłum ludzi, którzy nic nie robili sobie z dwóch osób, chcących dostać się na górne piętra. W końcu jednak udało im się dotrzeć w upragnione miejsce. Weszli jednak wejściem od strony zachodniej i stanęli na balkonie.
- Najwidoczniej pani małżonek zna to miejsce lepiej ode mnie - mruknął, uśmiechając się blado do młodej kobiety, po czym oparł się o balustradę. Początkowo nie zauważył kto znajdował się wcześniej na balkonie. I niezbyt go to interesowało. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Nawet jeśli oznaczało to krzywe spojrzenia jego towarzyszki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.16 10:33, w całości zmieniany 1 raz
Nie znaleźli jednak Glaucusa, chociaż przeszli kilka pomieszczeń, a Lyra nie mogła się nadziwić, że Yaxley w ogóle jej pomagał, zamiast zostawić ją samą sobie i udać się do własnych krewnych i znajomych. Chciał być miły i zatrzeć nieprzyjemne wspomnienia z lat szkolnych, czy może kryło się za tym coś więcej? Mimo całej swojej naiwności nie mogła nie wiedzieć, że szlacheckie środowisko jest pełne gry pozorów.
- Na pewno był tutaj dużo razy – powiedziała. Travers ukończył Hogwart dobrych kilka lat przed tym, zanim ona w ogóle go zaczęła. Miał znacznie więcej czasu, by uczestniczyć w sabatach i poznawać ludzi. – Może spotkał jakiegoś dawno niewidzianego znajomego i stracił poczucie czasu. – Ale Lyra nie zamierzała mu przecież tego zabraniać ani odciągać go na siłę. Nawet nie potrafiłaby tego zrobić, bo wciąż nie do końca oswoiła się z tym, że są teraz małżeństwem. Zresztą ufała mu na tyle, że nie doszukiwała się w tym żadnych niecnych intencji. Oboje obiecywali sobie, że każde, prócz wspólnej sfery życia, będzie mogło posiadać również własną. Może po prostu najwyraźniej rozmawiał z kimś w którymś z licznych pomieszczeń, z których sprawdzili tylko część. Nie było sensu się nad tym rozwodzić, jeśli nie spotkają się teraz, na pewno uda się to później, gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu.
- Tak czy inaczej, dziękuję za pomoc – powiedziała, gdy przemierzali jakiś korytarz. Idąc, od czasu do czasu mijali innych gości, których należało kulturalnie powitać. Dzięki temu, że większość była pod wpływem alkoholu, może nikt nie doszuka się niczego zdrożnego w ich przechadzce.
- Och, tutaj jest całkiem ładnie! – natrafili na jakiś balkon, jednak Lyra póki co nie była świadoma, że tak niedaleko stąd znajduje się jej brat. Widziała kawałek dalej kilka sylwetek, jednak owe osoby wydawały się pogrążone w rozmowie, więc nie chciała im przeszkadzać. Z miejsca, w którym stała, nie widziała też rudej czupryny, która natychmiast zasugerowałaby jej Barry’ego. Byli chyba jedynymi Weasleyami którzy się tutaj dziś pojawili.
Balkon i widok z niego były jednak naprawdę ładne, więc skutecznie pochłonęły jej uwagę, wydawały się ciekawsze niż obserwowanie drugiej grupki, tym bardziej, że Lyra raczej nie była zbyt wścibska.
- Zajmuje się pani czymś w czasie wolnym? - spytał. - Teraz tyle jest pomysłów na spędzanie wolnych chwil, ile ludzi...
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
W Lyrze wciąż było dużo z dziecka zachwycającego się wszystkim, co piękne i niezwykłe. Mimo takiego towarzystwa dziewczyna nie mogła nie westchnąć z podziwem, widząc malowniczy widok, jaki rozpościerał się z balkonu. Było stąd widać spory fragment rozległego podwórza, obecnie zasypanego śniegiem tworzącego na drzewach i trawniku warstwę białego puchu.
- O tak, maluję obrazy. Nie zamierzam z tego rezygnować nawet po ślubie, malarstwo jest dla mnie zbyt ważne. Jest nie tylko pracą, ale także... pasją – powiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć dumę. Kochała malować, nie wyobrażała sobie zostać damą zamkniętą w czterech ścianach posiadłości. Pragnęła rozwijać się twórczo, to było jednym z głównych powodów, dla których tak zależało jej na dobrych relacjach ze szlacheckim światkiem. W dzieciństwie nie miała ku temu możliwości, ale teraz owszem, wernisaż pozwolił jej zaistnieć, było ją stać na lepsze materiały... Było dobrze.
- A pan, czym się zajmuje w czasie, kiedy nie musi pokazywać się na salonach? – zapytała jeszcze, również będąc ciekawą, czym zajął się były Ślizgon. Zawodów było całkiem sporo, mężczyźni mieli dużo większą dowolność wybierania życiowej ścieżki.
- Moja kuzynka nabyła jakiś czas temu obraz od pewnej zdolnej artystki - zaczął jak zwykle dość płynnie dobierając słowa. - Bardzo ją chwaliła i możliwe, że obiło mi się o uszy pańskie imię. Czy to możliwe, że sprzedała pani swoją pracę Rosalie? - spytał, patrząc z ciekawością na czarownicę. Słysząc jej pytanie, wyprostował się, ale zaraz oparł o filar za plecami. Trafiła w czuły punkt i wiedział, że gdyby mu pozwoliła, mówiłby o tym bez końca. Wolał jednak tego uniknąć, więc odpowiedział dość krótko i na temat:
- Pracuję w Rezerwacie w Peak District. Muszę przyznać, że ta praca satysfakcjonuje mnie niemniej niż panią jej malarstwo.
Posłał spojrzenie w stronę oddalonych gości. Jak się spodziewał byli zbyt pochłonięci sobą, by zauważyć ich obecność. Miał nadzieję, że tak właśnie pozostanie przez dłuższy czas. Nie miał zamiaru po raz kolejny mówić o tym samym, ale z innymi ludźmi. Zresztą ich nie obchodziło to, co miał do powiedzenia. Najważniejsze było po prostu pokazanie się w towarzystwie.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.16 8:21, w całości zmieniany 1 raz
Wiedziała również, że w gronie szlachcianek nie brakowało kobiet, które nie pracowały, bo zwyczajnie nie musiały, mając do dyspozycji zarobki ojca lub później męża oraz rodowe majątki. Lyra, chociaż teraz też już nie musiałaby zarabiać, chciała to robić z prostego powodu – bo lubiła, a także czuła się dzięki temu potrzebna, nawet jeśli malarstwo było stosunkowo trywialnym zajęciem, choć oczywiście wymagało talentu i obycia. Teraz nie musiała go jednak traktować jako główne źródło utrzymania, a przede wszystkim pasję i przyjemność.
- Znam Rosalie i rzeczywiście sprzedałam jej jakiś czas temu obraz, więc być może chodziło o mnie – wyjaśniła, prostując się lekko, nie bez dumy. – Miało to miejsce na listopadowym wernisażu u lady Avery, panna Yaxley nabyła u mnie pewien pejzaż.
Pamiętała ten dzień, tak jak to, że kiedy na samym początku grudnia złożyła Rosalie wizytę, zobaczyła swój pejzaż wiszący na ścianie jej posiadłości. To było niesamowicie miłe uczucie, tym bardziej że obraz przedstawiał dość szczególne dla niej miejsce.
- To ten rezerwat smoków należący do Greengrassów? – zapytała z zaciekawieniem, kiedy się odezwał. Nigdy tam nie była, nie miała za bardzo okazji w dotychczasowym życiu, jednak słyszała o istnieniu smoczych rezerwatów, i prawdę mówiąc, zawsze była pod wrażeniem odwagi czarodziejów, którzy nie bali się podejść do smoków i zajmować się nimi. – Spodziewam się, że tak ambitne i niebezpieczne zajęcie musi być bardzo satysfakcjonujące i angażujące. Przyznaję, że sama chyba nie miałabym w sobie dość odwagi, by pracować ze smokami.
Choć zapewne zaskakujące było, że ktoś tak młody zajmował się tak niebezpieczną pracą. Najwyraźniej musiał być zdolny, skoro w ogóle go przyjęto do rezerwatu.
- Barry? - Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie sądziłam, że pojawi się na sabacie a już na pewno nie przepuszczałam, że będzie dane nam spotkać się w tak nietypowej sytuacji. Rzuciłam krótkie lecz znaczące spojrzenie Inarze, po czym wróciłam wzrokiem do rudzielca. - Ależ skąd, właściwie tylko wyszłyśmy się przewietrzyć. - Skłamałam, posyłając mu już jednak całkiem szczery uśmiech. Nic nie mogłam poradzić, że pałałam do niego sympatią już od czasów szkolnych. Na jego pytanie pokręciłam jedynie głową. - Wiesz, w zasadzie miałyśmy całkiem ciekawe rozpoczęcie wieczoru, bogate w karne kieliszki wysokoprocentowego wina... - Jedno znaczące spojrzenie w stronę Weasleya i mogłam kontynuować. - kilka więc minut więc na rześkim, zimowym powietrzu powinno nam dobrze zrobić. - Dokończyłam, nie ścierając uśmiechu z twarzy. W tym też momencie na NASZ balkon wpadła zupełnie nieoczekiwana dwójka intruzów, najwyraźniej mająca w głębokim poważaniu naszą obecność i fakt, że balon liczył zaledwie kilka metrów i był (uwaga!) skromnym balkonem a nie tarasem o powierzchni co najmniej dwucyfrowej. Zlustrowałam ów dwójkę z góry do dołu, nie kryjąc tym razem swego zniesmaczenia owym wtargnięciem, co z resztą - gdyby tylko zwrócili na nas uwagę a nie bezczelnie szczebiotali między sobą, zdając się nie widzieć świata poza sobą - z pewnością by zauważyli. Posłałam pełne niedowierzania spojrzenia w kierunku Inary i Barrego a swoje następne słowa, poprzedzone jedynie głośnym prychnięciem, skierowałam już w stronę Yaxleya i Travers.
- Podstawowe zasady kultury nakazują uprzednio chociażby przywitać się, nim już w całkowicie bezczelny sposób postanowią p a ń s t w o przerwać komuś w rozmowie, zajmując przy tym odrobinę miejsca - Tu przerwałam by omieść wzrokiem NIEWIELKI balkonik. - obok już znajdujących się w owym miejscu osób. - Dokończyłam, nie siląc się nawet na drobny uśmiech czy choćby nutę ciepła w głosie. Zamiast tego obdarzyłam ich kpiącym, wręcz pogardliwym spojrzeniem. - Na przyszłość zalecam przyswojenie absolutnego minimum etykiety aby uniknąć podobnych - Znów przerwałam, tym razem by ugryźć się w język. - nieprzyjemności. - W moim głosie pobrzmiewała wyraźna nuta kpiny a na ustach malował się ironiczny uśmiech. Cóż, chyba nikt nie lubi chamstwa. - Nie mam również pojęcia czym naraziliśmy się wam tak bardzo, by zasłużyć sobie na brak szacunku, niemniej jednak wasze zachowanie świadczy jedynie o was - i to nie zbyt dobrze. - Skierowałam swą dłoń najpierw na swych towarzyszy, by następnie bez żadnych ogródek i zbędnych jak już widać tytułów, powiedzieć im co myślę.
W tym też momencie, zupełnie niespodziewanie u mojego boku wyrósł Perseus, witając się ze mną na tyle wylewnie na ile pozwalały ogólnie przyjęte zasady - czyli pocałunkiem w dłoń. Mój przyszły mąż zdążył jeszcze przywitać Lady Carrow i Lorda Weasleya (w swój ironiczny i przekorny sposób) po czym przepraszając kilkukrotnie alchemiczkę, porwał mnie w głąb budynku, dając mi jedynie rzucić przez ramię ostatnie słowa.
- Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze porozmawiać tego wieczoru Inaro, powiedzmy, w bardziej przyjaznych warunkach. - Puściłam jej oczko, dobrze wiedząc że zrozumie. - Z Tobą również Barry! - Uśmiechnęłam się do niego ciepło. - Lordzie Yaxley, Lady Travers. - Skinęłam im jedynie przekornie, nim zniknęłam za mosiężnymi drzwiami.
| zt
I choose you.
.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
- Proszę o wybaczenie - mruknął dość chłodno. Nikt nie lubił takich sytuacji, ale najwidoczniej każdy musiał zostać zauważonym. Nie odwracając się już, przeniósł spojrzenia na lady Travers i lekko się uśmiechnął. - Wernisaże lady Avery są naprawdę widowiskowe i słyną z prestiżu. Dlatego muszę pogratulować. Nie każdy artysta może się tam znaleźć razem ze swoimi pracami - urwał na chwilę, zastanawiając się czy odpowiadać nie szczędząc słów, czy wręcz odwrotnie. - Sądzę, że nie leży to w żadnej z wymienionych przez panią cech. Trzeba mieć cierpliwość i zdawać sobie sprawę, że ma się do czynienia z dzikimi zwierzętami. Nic więcej. Jednak rezerwat jest wart zobaczenia, dlatego koniecznie powinna lady kiedyś odwiedzić to miejsce. Bezpieczeństwo stoi na wysokim poziomie, a rod Greengrassów dba o okolice. Jest to niezwykle sympatyczna rodzina, chociaż czasami zdarzają się mankamenty - zakończył, patrząc chwilę dłużej na młodą kobietę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4