Balkon południowy
Pod skrzydłami anioła
Na południowym balkonie zwykle spotykały się pary uciekające od jadalnianego zgiełku i wirowania w sali balowej. Widok rozpościerający się na okoliczne lasy zapierał dech w piersiach, a gwiazdy rozświetlające nocne niebo nadawały tej scenerii romantycznego wydźwięku. Na życzenie lady Nott, jej taras zamienił się w prawdziwy pas startowy dla aniołów. Do wzięcia udziału w zabawie zachęcani są mężni lordowie i odważne damy, którym niestraszna jest wysokość. Aby wzbić się na wyżyny i zanurzyć w chmurach, należało zgłosić się do awiatora, który pomagał ubrać magiczne pasy na ramiona i talię. Te doczepione były do huśtawki, która dodatkowo miała na sobie czary chroniące przed spadnięciem z niej. Cała konstrukcja nie gniotła wieczorowych szat mężczyzn, ani nie zaczepiała nitki zdobionych sukien kobiet. Należało pochwycić jedno z piór, które leżały na stoliczku obok i pogłaskać nim skórzany pas w talii. Wtem zza pleców wyrastały prawdziwe skrzydła, w całości wykonane z piór magicznych ptaków. Postacie z opieką nad magicznymi stworzeniami na co najmniej II poziomie potrafią rozpoznać skrzydła i dobrać je według własnego uznania, pozostałe mogą wybierać ich w sposób losowy — poprzez rzut kością k8.
- Skrzydła:
- 1: Pióra o kakaowej barwie wydają się być szorstkie w dotyku i na pierwszy rzut oka możesz mieć wrażenie, że są wręcz nieokrzesane. Gdzieniegdzie postrzępione nie sprawiają jednak wrażania popsutych, albo używanych, a takich, którym niestraszna żadna burza i nawałnica. Bywają kapryśne i zdarza się, że czasem znosi je nieco bardziej w lewo, ale nie są to skrzydła dla bojaźliwego czarodzieja. Dobrze sterowane potrafią wznieść właściciela z niebywałą prędkością w górę, ale to, co w nich najciekawsze to to, że doskonale hamują, właściwie w przeciągu ułamków sekundy.
2: Bladozłote pióra abraksanów są długie i ostro zakończone, ale ich krawędzie nie powinny nikogo zranić. Ich masa od razu przywodzi na myśl stabilność i wyjątkowe bezpieczeństwo, jakie można pod nimi znaleźć. Rzeczywiście, w trakcie lotu wydaje się, jakby skutki upojenia alkoholowego nie miały miejsca, jednak tuż po zdjęciu ich, te wracają. W trakcie podróży trzeba utrzymywać nad nimi kontrole i wyznaczać kierunek. Przy odpowiednim prowadzeniu są w stanie wykonać niemal każdy rozkaz czarodzieja.
3: Jaskrawe skrzydła mienią się odcieniami pomarańczy, różu, cytryny, zieleni i żółci. Ich mieszanina barw może odrobinę przytłaczać, ale z pewnością nie można nazwać ich pstrokatymi. Gładkie pióra świergotnika odrobinę mierzwią się na wietrze, wciąż jednak czyniąc je eleganckimi i luksusowymi. W trakcie lotu tworzą nieco większy hałas niż inne skrzydła, ale ich szumie można odnaleźć melodię tych ptaków. Nie są to skrzydła odpowiednie do wykonywania sztuczek, ale z poproszone, potrafią trzepotać w rytm muzyki.
4: Skrzydła z piór gromoptaka zdają się odbijać światło księżyca, mieniąc się kolorem złotem i brunatnym brązem. Z pewnością są najbardziej okazałe spośród wszystkich dostępnych, a czarodziej, które je ubiera, od razu może czuć lekkie wibracje, jakie z nich wychodzą, wtapiając się w jego ciało. Chociaż gromoptaki są w stanie ściągać burze jedynie swoim lotem, te zostały zaczarowane tak, aby cała podróż odbyła się bezpiecznie. Odważniejszy mag może spróbować rzucić na nie zaklęcie Lancea, formując je w kształt pioruna, a te rozświetlą się jej mocą, nie raniąc właściciela.
5: Drobne modrego upierzenie tych skrzydeł nie sposób pominąć w tłumie. Powstałe z memortka są wyjątkowo szykowne, ale również nie mają oporów, aby zwracać na siebie uwagę. Chętnie zabiorą na przejażdżkę każdego czarodzieja, który tego pragnie. Zaprojektowane zostały specjalnie po to, aby wszystkie wspomnienia z lotu pozostały szczęśliwe. Awiator już na samym początku wspomina, że podobno zabranie jednego z piórek ze sobą, zapewni czarodziejowi jedynie dobre wspomnienia z minionego roku. Poruszają się wyjątkowo płynnie, zapewniając lotnikowi spokojny lot.
6: Dwukolorowe skrzydła stworzone są z prawdziwej mozaiki purpurowych i błękitnych piór dirikraka. Ich wyjątkowa figlarność sprawia, że czasem wręcz ciężko jest powstrzymać się od chichotów, bo te potrafią zniknąć w całkowicie losowym momencie. Oczywiście, wciąż pozostają na czarodzieju, jedynie wtapiają się w otoczenie i sprawiają wrażenie, jakby ich właściciel samodzielnie płynął przez nocne powietrze. Tak samo szybko jak znikają, pojawiają się również wtedy, gdy się tego nie oczekuje. Dzięki temu jednak łatwo można doprowadzić młodą pannę do śmiechu.
7: Ich rozmiar wciąż pozostaje zagadką, bo zależny jest jedynie od woli noszącego. Ciemnoturkusowe pióra żmijoptaka potrafią błyskawicznie zmieniać swą wielkość, dzięki czemu, gdy rosną do rozmiarów niemal 5 metrów na skrzydło, potrafią mknąć najszybciej ze wszystkich. Zmniejszone do skrzydełek wróżki trzepoczą radośnie, zwalniając znacząco tempo.
8: Śnieżnobiałe wydają się lśnić w świetle, czasem nawet rażąc w oczy. Nie jedna dama określiłaby je mianem najpiękniejszych skrzydeł dostępnych w tym miejscu, bo ich wyjątkowa czystość i lekkość, przywodzą na myśl prawdziwe anioły. To one potrafią wznieść czarodzieja najwyżej i nie stracić swojego pędu. Wyjątkowo ciekawskie i zgodnie z wolą prowadzącego, chętnie skręcające w boki i odbijające z trasy.
Po wybraniu skrzydeł należy zebrać się na odwagę, nie pozwolić na ani chwilę słabości, po czym odepchnąć od przygotowanego podestu. W międzyczasie awiator opowiada o wszystkich zasadach bezpieczeństwa, jakim jest, nieschodzenie z przygotowanej trajektorii lotu, nieprzekraczanie dozwolonej prędkości oraz szczególne uważanie na okoliczne ptaki i owady, a razie potrzeby odgonienie ich od siebie. Lot rozpoczyna się na balkonie i w tym samym miejscu kończy, lecz najpierw przelecieć można nad całym terenem rezydencji, mijając najpierw potężny ogród, potem wieżyczki dworku, a na koniec przelatując obok północnej ściany. Na życzenie, tuż obok może lecieć taca z drinkami oraz przekąskami. Po drodze do czarodzieja dołącza skrzypaczka, która lewituje w pobliżu, wygrywając na swoim instrumencie anielskie melodie.
W trakcie lotu można raz na wątek rzucić kością k8 i sprawdzić jaki efekt wywoła:
- Efekty:
- 1: Znienacka zjawia się żądlibąk, który upatrzył sobie Ciebie za cel. Nie zdążysz zareagować, gdy jego żądło znajdzie się w Twoim karku, a ty poczujesz dziwne zawroty głowy. Te wkrótce przejdą i chociaż zdawać by się mogło, że nie wywołał on w Tobie żadnych innych efektów, to po wylądowaniu jeszcze przez kilka minut, będziesz swobodnie lewitować kilka centymetrów nad ziemią.
2: Przypadkowo skrzydło zahaczyło o dach, przez co wpadasz w małe turbulencje. Wystarczy, że złapiesz równowagę, a te miną, chociaż mogły wydawać się groźne na pierwszy rzut oka. Następnym razem musisz bardziej uważać.
3: Kątem oka dostrzegasz elfy, które ukryły się w koronie drzewa. Te wskazują Cię palcami i wydają się być niezbyt zadowolone z Twojej obecności. Chwilę później całą gromadą podlatują do Ciebie, obsypując Ci głowę złotym pyłkiem.
4: Tuż obok Ciebie przelatuje kruk, który wydaje się być wyjątkowo przyjazny. Przysiada na Twoim skrzydle, obserwując horyzont z tej perspektywy i odpoczywając od lotu.
5: Nad sobą dostrzegasz gwiazdy, które w dziwny sposób zdają się układać w kształt prawdziwego anioła. Ten zaczyna wyciągać do Ciebie ręce w przyjaznym geście. Aureola nad jego głową świeci żywym blaskiem, a jedna z jej gwiazd właśnie zaczęła spadać. Możesz pomyśleć życzenie.
6: Na horyzoncie dostrzegasz łunę świata magicznego Londynu. Jeśli dobrze wytężysz wzrok, wkrótce dostrzeżesz wyraźnie Wesołe Miasteczko, które dziś mieni się wszystkimi kolorami tęczy, zabawiając swoich gości.
7: Spadające z chmur śnieżynki postanowiły zatańczyć obok Ciebie prawdziwy balet, wirując i podskakując wokół. Zimno nie tyka się Twojego ciała, a Ty możesz zrelaksować się i oglądać ten wspaniały pokaz.
8: Skrzypaczka podlatuje bliżej, wręczając Ci rulonik z liścikiem. Jest to notka od samej lady Adalaidy Nott, która komplementuje Twoje skrzydła.
Posiadając zwinność na poziomie 11 punktów, można wykonywać na nich w powietrzu dowolne sztuczki i akrobacje, należy jedynie pamiętać, aby uważać, by nie zakręciło się w głowie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:24, w całości zmieniany 3 razy
Lyra wywróciła więc oczami na mocno przesadzone zachowanie kobiety, która dramatyzowała z powodu ich przypadkowego pojawienia się na balkonie, gdzie najwyraźniej niechcący przerwali jakąś bardzo ważną rozmowę. Dziewczę nie chciało jednak im przerywać, więc dlatego była skupiona na Yaxleyu... Jak się okazało, może mylnie.
Wydawało jej się również, że mignęła jej w pobliżu sylwetka brata, stojącego obok Inary Carrow, ale nie miała odwagi się do niego odezwać jako pierwsza. W końcu kto wie, czy brat życzył sobie jej towarzystwa, skoro poprzednim razem rozstali się w gniewie?
- Wybaczcie, Inaro - spojrzała na kobietę. - Barry. - Spojrzenie w stronę brata. Prawdę mówiąc, w tym momencie zaczęła obawiać się ich kolejnej konfrontacji, kolejnych złych słów z jego ust. Rzuciła jednak Inarze przepraszające spojrzenie i dopiero ponownie zagadana przez Morgotha znowu spojrzała na niego, na moment odwracając wzrok od pozostałych.
- O tak, z pewnością. To był ogromny zaszczyt, zostać zaproszoną na takie wydarzenie i móc zobaczyć swoje obrazy na ścianach tak znanej galerii sztuki – powiedziała dopiero po chwili, gdy już wyrwała się z zamyślenia i odrzuciła nieprzyjemne myśli o swoich braciach, z którymi miała teraz tak napięte relacje. Zamiast tego powróciła myślami do wernisażu, do swojego twórczego debiutu mającego miejsce zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu przez nią Hogwartu. Ten dzień stanowił dla niej szansę, po której jej kariera malarki drgnęła i dziewczę zaczęło otrzymywać więcej zamówień na nowe obrazy. – Z przyjemnością odwiedzę kiedyś to miejsce. Tak czy inaczej, to musi być ciekawa praca. – Wcale nie chciała w żaden sposób mu się przypodobać. Po prostu, stwierdzała fakt. Tym bardziej, że sama z pewnością by się do takiej pracy nie nadawała, już nawet pomijając wcale nie tak idealny stan zdrowia.
Rozejrzała się jeszcze po balkonie, otulając się mocniej płaszczykiem i jeszcze raz rzucając przepraszające spojrzenia za tą całą sytuację w stronę Inary.
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 06.07.16 18:43, w całości zmieniany 2 razy
Zaraz przeniósł uwagę na znajdujących się wciąż na balkonie lady Inarę i Barry'ego Weasley'a.
- Widzieli może państwo lorda Traversa? - spytał, przenosząc spojrzenie z jednej osobistości na drugą. Zatrzymał chwilę dłużej wzrok na twarzy lady Carrow, po czym skinął jej delikatnie głową. - Nigdzie nie możemy go znaleźć.
Jej zaskoczenie nagłą zmianą rzeczywistości - odczytała i Lilith, która bez jakichkolwiek oporów wyraziła narastającą frustrację. I zanim się obejrzała, do kalejdoskopu zebranych dołączył Perseus, który porwał jej przyjaciółkę. - Też mam taka nadzieję - zdążyła szepnąć jasnowłosej z - niepodobnym do Inary - niepewnym uśmiechem. Ta sama co przez cały wieczór - niepokojąca iskra - zakołatała silniej w klatce piersiowej, ale wypuściła dłoń jasnowłosej, pozwalając, by zniknęła za drzwiami balkonu wraz z narzeczonym.
Zwróciła się najpierw di Barrego, obserwując - kolejną w jej życiu wysoka postać, przy której musiała wyglądać zabawnie. ratował ją fakt, że wciąż siedziała na balkonowej balustradzie, zwiększając jej zwyczajowe pole widzenia.
- Pan chyba czyta w myślach - albo widział, że inarowe ramiona zaczynają drżeć, co - sama ich właścicielka do tej chwili nie potrafiła zarejestrować. Było jej zdecydowanie zimno, ale uporczywie ignorowała impulsy ciała, skupiając się zupełnie na innych sferach swego jestestwa, nieco smutnego, wciąż nie potrafiąc pozbyć się przykrych wspomnień. Nie sugerowała nic Weasleyowi, nie prosiła o płaszcz, ale mimowolnie zatrzymała dłoń na swoim odsłoniętym ramieniu, jakby chciała nikle ochronić je przed chłodem - jak widać, lord Yaxley sam potrafi sobie radzić - kąciki ust wygięły się blado, akuratnie by złapać przepraszające spojrzenie Lyry, która - wraz z towarzyszącym jej mężczyzną, podeszli bliżej.
- Zdaje się, że ten Sabat jest wieczorem wiecznych poszukiwań - odwróciła głowę, zerkając przez ramię - ale nie widziałam twojego męża Lyro - czarnowłosa posłała jej kolejny słaby uśmiech - Sama byłabym rada za wskazanie gdzie się znajdują... - zawiesiła głos, przypominajac sobie, że nie powinna była pytać o żadnego lorda Notta - znajduje się mój ojciec - i czy Percy wrócił z wszystkimi kończynami na miejscu. I czy w ogóle, gdziekolwiek wrócił. Jej ojciec potrafił być zaborczy w swej nadopiekuńczości. Dotarło do niej, że przecież Adrien musiał tam spotkać...jej narzeczonego - Szczególnie, że większość panów wydaje się dosyć wesoła - odwróciła się całym ciałem do stojącej przed nią arystokracji, przestając opierać kolano o kamienna balustradę. Wyprostowała się, pozwalając, by sukienka opadła, wciąż odsłaniając wiązane trzewiczki.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Wystarczyła chwila nieuwagi, a już powstał mały zamęt, którym Barry raczej nie chciałby być świadkiem. nie po to przyszedł tutaj, do kameralnego miejsca, by teraz obserwować, jakie oburzenie wśród szlachcianek wywołuje brak jednego, głupiego skinienia. Rzeczywiście arystokracja jest głupia, ale tego na głos nie powiedział. - Lilith.- próbowałem ją jakoś powstrzymać, lecz ona dalej nadawała swoje, jak się czuje obrażona, tak więc pozostało mi się tylko przyglądać z rezygnacją. Przynajmniej się nie wychylał, lecz średnio mu się podobał fakt, że zarówno Lilith nie powściągnęła słów ze względu na to, że Lyra jest siostrą rudzielca, jak i to, że Lyra zamiast być z Glaucusem, który de facto powinien wrócić już z kasyna, przebywa w towarzystwie Morgotha.
Zaraz jednak wśród całego zamieszania przyszedł Perseus, którego Barry niespodziewanie chyba zbyt miło go pożegnał, ale pożegnał jak wypadało, jak również i Lilith wysyłając jej przyjacielski uśmiech. Liczył na to, że znajdą chwilę na pogawędkę. Jak nie tutaj, to w miejscu, gdzie wszelkie zasady i etykieta zbyt mocno nie będzie ciążyła, bo rudzielec źle się czuje w skórze arystokraty. Chyba więcej nie przyjdzie na sabat z własnej woli. Że też Marcelyn musiała akurat teraz wybyć, wśród panującego zgrzełku arystokratycznego pieczenia ogniska.
- Żeby tylko w myślach, lady.- powiedział szarmancko, z uśmiechem na twarzy, po czym widząc, jak drży z zimna i jak wyciąga swoją schłodzoną temperaturą dłoń, zdjął z siebie ciepły płaszcz, który do tej pory chronił jego przez zimnem, i pomógł założyć go na lady Carrow. - Teraz powinno Pani być cieplej. Jeśli lady chce, może go sobie zatrzymać.- zaproponował wiedząc, że jakoś sam da radę wytrzymać w takiej temperaturze nie przeziębiając się, tylko może wracając do trzeźwości po grze w bakarata? W sumie nie był mocno pijany, lecz zimno z pewnością dobrze robiło na trzeźwość.
- On chyba po mnie miał przybyć tutaj, lecz nie wiem, gdzie można jego spotkać, lordzie Yaxley.- odpowiedziałem Morgothowi na jego pytanie, i zaraz spojrzałem na Inarę racząc ją spokojnym spojrzeniem. Poczuł, jak wiatr lekko zaczyna powiewać z jednej ze stron, nawiewając na lady Carrow, tak wiec Barry postanowił ochronić damę od dawki zimna i po prostu usiadł koło niej, oczywiście zachowując odpowiedni dystans, lecz tyle wystarczyło, by chronić ją od nieprzyjemnie zimnego wiaterku. Zaraz też głowę odwrócił w jej stronę przelatując wzrokiem swoją siostrę, do której się nie odezwał. Nie chciał z nią teraz rozmawiać, nie tutaj, wśród tylu świadków. Nie teraz, kiedy tu gra o wszystko. Nie chce tego zepsuć. - Spokojnie, lady Carrow. O ile ja dobrze pamiętam, po bakaracie pani ojciec wraz z lordem Nottem gdzieś wspólnie się udali. Chyba... w stronę łazienki, lecz nie mogę tego powiedzieć na pewno. Ale jak go ostatnio widziałem, trzymał się bardzo dobrze. nieprawdaż, lordzie Yaxley?- przekazałem Inarze dosyć w sumie spokojne słowa, które miały ją tylko i wyłącznie uspokoić, po czym zacząłem szukać potwierdzenia w moich słowach u lorda Yaxley'a. Barry bardzo dobrze pamiętał, jak jej ojciec szedł gdzieś z Percivalem, lecz nie miał pewności, czy to było wyjście, czy może łazienka. Nie przysłuchiwał się ich rozmowie, bo po co.
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Sytuacja z Garrettem nadal była bardzo bolesna, do tego stopnia, że spychała myśli o nim na sam skraj świadomości, przez większość czasu rzeczywiście potrafiąc o nim nie myśleć. W obecności Barry’ego jej samokontrola była wystawiona na szwank, budził w niej tęsknotę za tym, co istniało między nimi dawniej.
Dlatego wolała patrzeć na Yaxleya lub Inarę, od niego uciekając wzrokiem. Barry również wydawał się w pewnym sensie zmieszany, nie odezwał się do niej ani słowem, mimo że teraz stali już dosyć blisko siebie.
- Myślę, że prędzej czy później się znajdzie. Twój ojciec także, Inaro. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, czy widziałam go wśród mijanych przeze mnie mężczyzn. – Bo prawdę mówiąc, Lyra nie kojarzyła zbyt dobrze ojca panny Carrow.
Westchnęła tylko, lekko poprawiając pojedynczy kosmyk rudych włosów, targany przez chłodny, zimowy wiatr.
- Maluję raczej w sposób klasyczny – odpowiedziała Morgothowi na jego pytanie. – Nie znam się na tych wszystkich nowoczesnych nurtach. – W końcu w znacznej mierze były mugolskie, a Lyra nie miała okazji się z nimi zetknąć ani tym bardziej ich spróbować. Więc malowała w sposób najbardziej właściwy czarodziejom, najbardziej przez nich kultywowany w tym całym uwielbieniu do przeszłości.
Jednak po kolejnym szybkim spojrzeniu na Barry’ego znowu poruszyła się niespokojnie.
- Chyba jednak pójdę poszukać Glaucusa, wolałabym go znaleźć, zanim wybije północ – powiedziała. Żałowała, że nie może dokończyć rozmowy z Yaxleyem, że nie może porozmawiać z Inarą (która tak jak i ona znała Eilis). Jednak czuła, że nie wytrzyma już dłużej tego wzajemnego ignorowania obecności brata. Nie po tym, co wydarzyło się między nią i Garrettem. Nie po tym, jak wyglądały jej relacje z samym Barrym.
Nie potrafiła udawać, że oni nic dla niej nie znaczą, bo znaczyli bardzo wiele.
- Przepraszam – szepnęła tylko i ruszyła szybko w stronę wyjścia z balkonu, po czym oddaliła się korytarzem, dyskretnie, żeby żadne z nich nie widziało, ocierając rękawem łzy zbierające się w kąciku oczu.
| zt. dla Lyry
- Niestety nie widziałem żadnego z nich – odparł zgodnie z prawdą Morgoth, patrząc najpierw na lady Carrow, a potem przenosząc spojrzenie na Weasley’a. Lord Carrow był znaną osobistością, ale Yaxley nigdy nie rozmawiał z nim dłużej niż powinien. – Co poniektórzy dali się lekko ponieść, ale nie zauważyłem nikogo, kto zachowywałby się niestosownie – dodał, popierając na wcześniejsze stwierdzenie Inary, pomijając przy tym niektóre fakty, ale nie wypadało używać nazwisk. Szczególnie, że kilka było mu bliskich. Przeniósł uwagę na lady Travers, która właśnie zaczęła odpowiadać na jego pytanie. Skinął lekko głową na potwierdzenie, ale zaraz zobaczył, że wyraźnie się spięła. Jej dalsze słowa nieco go zaskoczyły i nawet nie zdążył zareagować, a jedynie skłonił się na pożegnanie, zanim młoda kobieta zniknęła we wnętrzu głośnej posiadłości. Morgoth odprowadził ją wzrokiem, a potem stanął przodem z powrotem do pozostałej dwójki towarzystwa. Panowała chwila ciszy, którą sam przerwał, zwracając się do Barry'ego Weasley'a.
- Nie miałem jeszcze sposobności pogratulować panu pańskich zaręczyn - powiedział, po czym kontynuował:
- Niestety nie widziałem tutaj lady Marcelyn. Coś się stało?
Kilka minut później Morgoth sięgnął po schowaną we wnętrzu płaszcza papierośnicę, po czym zerknął na czarodzieja i czarownicę.
- Państwo pozwolą? - spytał i wyciągnął w stronę kobiety, a potem Weasley'a, proponując zapalenie papierosa. Sam później wyciągnął jednego zębami i odpalił, zaciągając się dymem. Z wnętrza posiadłości dochodziły dźwięki muzyki, śmiechy i zapachy potraw.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Odwzajemniła uśmiech rudowłosego mężczyzny z drgnieniem drobnych dłoni przyjmując ciepły płaszcz, który znalazł się na jej ramionach. Nawet jeśli ona sama zapominała o przenikliwym chłodzie, który szczypał jej skórę, ciało poddawało się coraz częstszemu drżeniu, które z ulgą przyjęło oferowane ciepło - Lepiej nie czytać mi w myślach - wolała nie myśleć, jaki chaos spotkałby potencjalny legilimenta, który próbowałby zajrzeć do jej głowy - I dziękuje Lordzie - uśmiechnęła się szczerze, sięgając dłońmi skraju płaszcza, który podciągnęła wyżej - I nie trzeba. Mój płaszcz znajduje się gdzieś w środku. Jeśli tylko go odbiorę, zwrócę twoją własność - drgnęła lekko, gdy Barry podszedł bliżej i usiadł obok na balustradzie, ale zrozumiała zabieg, kolejny raz doceniając dżentelmeństwo szlachcica. A podobno o rodzie Weasley nie chodziły przychylne opinie, ale - jak zwykle rzeczywistość różniła się od szlacheckich wymogów.
Kolejny, zdecydowanie cieplejszy uśmiech posłała Morgothowi, który pojawił się bliżej, gdy przepraszając - zniknęła jego rozmówczyni. Chociaż jej zmysł obserwacji był dzisiejszego wieczora nieco zburzony, nie dało się nie zauważyć napięcia, jakie panowało między...zdaje się rodzeństwem Weasley?
- Kusi mnie zapytać, co masz na myśli wspominając, ze niektórzy dali się ponieść, ale domyślam się, że takie kwestie zostaną przemilczane - mrugnęła nieznacznie lordowi Yaxley, poruszając przy okazji, odzianymi we wiązane buciki - stopami. Gdzieś zza balkonowych drzwi, słyszała przytłumioną melodię, w rytm której delikatnie, na jeden moment się poruszyła. Miała dziś tańczyć - pomyślała, zerkając w dół. Ktoś jej obiecał, a jednak, mimo mijanego czasu, wciąż pozostawała w miejscu - To..dobrze - odpowiedziała krótko, gryząc się w język, przed pytaniem, o którego Notta chodziło. Chociaż odpowiedź była oczywista. nie sadziła, by ojciec zaczepiał dziś kogoś innego z tego rodu, jak Percivala. I to ją nieco niepokoiło, chociaż ufała Adrienowi całym swoim sercem.
- Lady Marcelyn, moja kuzynka...musiała pilnie wyjechać - odpowiadam w niejakiej odwdzięce, tłumacząc nieobecność , która prawdopodobnie mogła sprawiać Barremu pewną przykrość. Rozumiała go.
- Ja podziękuję - poruszyła głową przecząco - ..ale proszę się nie krępować - chciała dodać, że się przyzwyczaiła do obecności osób palących, ale nie zawsze była pora na tłumaczenia, że Inara zwiedziła ćwierć świata podczas smoczych wypraw, zupełnie ignorując zasady, które przystoiły damie. A przynajmniej - tu w Londynie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 21.07.16 14:54, w całości zmieniany 1 raz
Zaraz jednak ciszę przerwały słowa Lorda Yaxley'a, na którego zaraz rudzielec spojrzał, a następnie skinął głową w ramach podziękowań. Chciał już coś powiedzieć, lecz Inara jego uprzedziła, której zaraz podziękował lekkim skinieniem głową. - Ale jak wszystko dobrze się skończy, to wróci niedługo.- powiedział niby to zadowolony, lecz po prostu miał nadzieję, że faktycznie wróci. Jak i to, że faktycznie wyjechała do chorej babki. Bał się, że znów został okłamany przez nią, a wtedy już nie zdoła jej wybaczyć. Raz jej wybaczył, drugi raz nie wie, czy zdoła. Lecz na razie woli o tym nie myśleć, bo to tylko sprowadza smutek i żal na jego twarzy.
- Chętnie.- rudzielec spojrzał pogodnie na Inarę, po czym sięgnął po papierosa i odpalił go. Zaciągnął się dymem, lecz gdy go wypuścił, to zrobił to w drugą stronę, tak by dym nie dotarł do Inary.
- Macie jakieś plany na nadchodzący nowy rok, lady Carrow, lordzie Yaxley?- zadał pytanie chcąc przenieść tematykę na nieco swobodniejszą, w której cała trójka powinna bez żadnego problemu się odnaleźć. A przynajmniej rudzielec starał się, mimo iż nie ył dobry w te klocki.
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
- Rozumiem – odparł, słysząc niepewne wytłumaczenie o nieobecności narzeczonej Weasley’a. Cóż. Niezbyt interesowała go ta kwestia, ale nie znał się z rudowłosym na tyle, by pozwolić sobie na coś swobodniejszego. W dodatku nie miał nawet na to nastroju. – Życzę w każdym razie by ten wyjazd, nie pokrzyżował pańskich planów – dodał, patrząc już na mężczyznę i delikatnie skinął głową. Każdy miał swoje tajemnice, a oni wiedzieli o tym aż za dobrze. Gdy Weasley wziął papierosa, Morgoth płynnym ruchem włożył ją z powrotem w poły płaszcza i przez chwilę rozkoszował się ciszą. Pogoda była idealna, a mróz nie dokuczał aż tak bardzo jak można było się spodziewać po wstępnym rozpoznaniu w zjawiskach atmosferycznych. Po pytaniu Barry’ego Yaxley zerknął na Inarę, która niemo przyzwoliła, by odpowiedział pierwszy. Blondyn nie spiesząc się, wydmuchał gęsty obłok dymu i odparł:
- Jak na razie nie przewiduję nic ważnego. Jutro jest taki sam dzień jak dziś czy wczoraj, a oznacza to dalszą pracę i zajmowanie się matką. Ale rozumiem, że pan, lordzie Weasley wykorzysta ten czas o wiele lepiej ode mnie i spożytkuje go na coś... Ambitniejszego.
Zakończył, po czym zaciągnął się papierosem, patrząc uważnie na stojącego obok lady Carrow mężczyznę. Nie miał na myśli nic konkretnego, jednak to był jego wielki minus - nie lubił pytań dotyczących jego prywatności. Żadnych.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Domyślam się lordzie Weasley - dopowiedziała cicho i mrugnęła rzęsami, poruszając przy okazji czerwienią ust, wciąż lekko drżących. Chociaż ofiarowany płaszcz koił nagromadzone pokłady zimna, niezmiennie czuła szczypiące jej skórę poruszenia wiatru. Tylko czy nie było spokojnie?Ciemnookie spojrzenie pomknęło gdzieś w bok, zatapiając się gdzieś w odległej części obsypanego śniegiem labiryntu. Zupełnie, jakby słyszała swoje imię wypowiadane (pomyślane?) niejednokrotnie. Oczywiście intensywne wpatrywanie nie przyniosło żadnego skutku, a ulotne wrażenie zgasło wraz z wymianą kolejnych słów między mężczyznami. Zgubiła wątek dotyczący swojej kuzynki, o której była mowa, dlatego oparła się o brzeg balustrady, skupiając się na rozmowie ponownie. Próbowała nie zatrzymywać się dłużej na ulatujących w górę biało-szarych kłębach dymu, które niecierpliwie przykuwały uwagę. Znowu - niebezpiecznie - popychając inarowe myśli na grząskie tereny, których tak rozpaczliwie unikała przez cały wieczór. A zadane pytanie wcale nie ułatwiały jej sytuacji. I gdyby nie fakt, że nie znała wystarczająco Barrego, mogłaby wnioskować, że robił to złośliwie.
- Wolę niczego nie planować - odezwała się wybijając z narastającego zamyślenia. To nie był czas, ani miejsce, a umysł alchemiczki uparcie wracał do zagrożonych złamaniem tematów. A miała wrażenie, że przez swoje nietypowe - przynajmniej dla niej samej - milczenie, prowokowała obu towarzyszy do pozostawienia jej osoby samotnej. - Do tej pory byłam wystarczająco często zaskakiwana przez los, by próbować zgadywać jego zagrywki, chociaż..czasem wydają się być zabawne - albo ironiczne. I czy mogła się mylić, czy dziś wszyscy chodzili przynajmniej rozdrażnieni? Nawet słowa Morgotha wydawały się chować te emocję. A Inara nie mogła nawet się tym faktem smucić. I chyba - nawet wypity alkohol, tak obficie serwowany przez lady Nott, nie pomagał rozgonić gromadzonych w oczach i na języku - trosk.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Wzajemnie, lordzie Yaxley.- skinął głową kończąc konwersację na temat jego narzeczonej i po prostu zapalił. Na szczęście to był zwykły papieros, który nie miał w sobie ani grama narkotyków.
Lecz skupił się na odpowiedziach obu szlachciców. Uśmiechnął się w stronę Morgotha przytakując jedynie głową, bo zaraz Inara się odezwała, więc nie wypadało wpadać jej w słowa.
- Los lubi każdego zaskoczyć. Może to znak, aby wypatrywać własnej gwiazdy, za którą powinno się podążać.- rzucił słowa, które dopiero po chwili dotarły do jego własnego mózgu. Co on wyprawia, skąd wziął te słowa? Sam siebie dosłownie zadziwia, lecz postanowił tego nie pokazywać. Spojrzał w stronę nieba chcąc poszukać jakiejś jasnej gwiazdy, albo ich kilka. Nie wiedział co los przyniesie, co będzie gdy podąży za własnymi słowami. Może to znak, że dojrzewa? Może gdzieś w jego zaćpanej głowie zachowały się jakiejś mądrości swego kuguchara? Ach te zwierzaki.
- Lecz uważam, nie wiem jak wy, że czas wrócić do środka. Wkrótce wybije północ i wypadałoby być razem z innymi. Może tam czeka już pani ojciec, lady Carrow.- zasugerował powrót do środka i powoli dojść do reszty osób zaproszonych na sabat. Wszyscy przystali na jego propozycję, więc puszczając wpierw lady Carrow, a potem Morgotha, całą trójką opuścili ów skromny balkon.
z.t x3
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Nie sądziła, iż tak będzie wyglądał jej kolejny sabat. Liczyła, iż jeszcze w tym roku będzie miała okazję czerpać z tego wydarzenia tak, jak dawniej. Doskonale pamiętała ten poprzedni - grę lady Nott, przepyszne wino którym się delektowała, pojedyncze rozmowy, obserwacja znajomych twarzy. Mogła swobodnie poruszać się po posiadłości, badając jej kąty i napotykając się przy tym na różne persony. W tym roku nie miała już takiej możliwości, bowiem na wydarzeniu nie pojawiła się sama, a u boku lorda Rowle.
Zgodnie z własnymi przewidywaniami, dość szybko zapragnęła powrotu do rodzinnej posiadłości. Nie pozwoliła sobie jednak na narzekanie ze swojej strony, mając zamiar godnie reprezentować własny ród. Pozwalała się więc wciągać w pojedyncze dysputy na różne tematy, próbując wypaść w towarzystwie jak najbardziej korzystnie. Przy tym wszystkim jednak z pewną premedytacją często pozwalała sobie na ignorowanie towarzysza, choć również i to próbowała robić w granicach rozsądku. Nie mogła wszak wypaść na kobietę rozpieszczoną przed innymi, choć sam zainteresowany z pewnością domyślał się jakie są powody takiego stanu rzeczy.
Narzeczeństwo...
Słowo to od kilku dni przewijało się przez jej głowę stanowczo zbyt wiele razy. Niejednokrotnie przyłapała się na tym, iż uciekała myślami w przyszłość, próbując sobie wyobrazić kolejne miesiące swojego życia. Miała to być wszak zupełnie nowa sytuacja, nad którą nie miała sprawować pełnej kontroli. A to wyprowadzało ją nieco z równowagi. Do tego czuła się niezbyt wygodnie z myślą, iż wybranek nestora jest osobą niemalże obcą. Wszystko to składało się na spotęgowanie rosnącego pomiędzy nimi muru. Podświadomie buntowała się choć wiedziała, iż nie ma to najmniejszego sensu.
Powoli weszła na balkon, a chłód powietrza niemalże od razu wywołał dreszcze na skórze. Nie wycofała się jednak - podeszła do jednej z balustrad, zerkając obojętnie na rozciągający się przed nią obraz. Nie przyszła tutaj podziwiać widoki. Potrzebowała chwili ciszy i świeżego powietrza.
Odwróciła się w stronę lorda, opierając się dłońmi o chłodną kamienną balustradę. Wraz z zimnym powiewem wiatru uderzyła ją myśl, iż to prawdopodobnie z tym mężczyzną spędzi resztę swojego życia. Mimowolnie na jej twarzy pojawił się uśmiech, w którym kryło się coś kpiącego.
Póki śmierć nas nie rozłączy, czy tak?
Zastanawiała się jakie zdanie o niej wyrobił sobie mężczyzna przez ten wieczór. Czy już żałował? A może miał jakąś nadzieję? Czy przypisywał jej przekorność?
Konkludując, pozostało jedynie pogodzić się ze swoim losem oraz przeżyć to, co było mu dane jak najlepiej. Spodziewał się po lady Parkinson rozsądku, że i ona zapragnie ułożyć sobie życie z dala od konfliktów oraz niepotrzebnych wojen - te zawsze zabierały niepotrzebne ofiary. Niestety Louvel pomylił się w ocenie przyszłej narzeczonej. Nie było tego tak do końca widać, bowiem czarownica miarkowała niezadowolenie, jednakże momenty celowego ignorowania jego słów czy obecności mówiły jasno o jej stosunku do przyszłego męża. Zrozumiał, że ona nigdy nie chciała ślubu - najprawdopodobniej wymarzyła sobie karierę oraz staropanieństwo do końca istnienia, tymczasem nestorowie obu rodów pokrzyżowali jej światłe plany. Z jednej strony rozumiał to - on również byłby zniesmaczony tą sytuacją - z drugiej zaś nie zupełnie nie pojmował potrzeby samorealizacji u kobiety, arystokratki. Na pewno wychowano ją w innym duchu, innej hierarchii wartości, tym samym nie dając podłoża do zgubnego postępu jaki ostatnimi czasy toczył społeczeństwo. Rowle nie mógł i nie chciał się na to zgodzić - musiał wytyczyć granice. Fakt, że Elisabeth zrezygnowała już z posady w Ministerstwie dobrze wróżył ich związkowi, lecz czy gorycz, jaką lady musiała przełknąć w związku z ograniczeniami rodzinnymi, nie odbije się przypadkiem na nim samym? Miał słuszne obawy doskonale zdając sobie sprawę z tego, na jaki grząski grunt kazano mu wskoczyć. Z kilku metrów. Na główkę. Tylko cud mógłby go uratować przed złamaniem karku, ba, przed wyjściem cało z opresji.
Rozmowy toczyły się, ponieważ nie traktowały o niczym tak naprawdę istotnym, wręcz przeciwnie. Opowiadał jej o Beeston, dopytywał o rodzime Gloucestershire, o ulubioną porę roku - skoro powinni mieć lato, a zastała ich zima - czasem nieznacznie zahaczył o tematy polityczne. Nic więcej i nic mniej, a jednak odczuwał niedosyt. Chłodne, rześkie powietrze ochłodziło gorączkowe myśli. Mieli się poznać, taki na pewno był cel ich rodów kiedy zezwolili na wspólne zjawienie się w Hampton Court jeszcze przed zaręczynami. Zamiast poznania, zupełnie niepotrzebnie budowali wokół siebie mur, co uważał za zbyteczne.
- Zechce przyjąć lady moją szatę? - spytał niby niezobowiązująco, a dość stanowczo. Ściągnął z ramion ciemnośliwkową pelerynę układając ją miękko - na tyle, na ile był w stanie - na ramiona Parkinsonówny. Powstrzymał się od oczywistych wzmianek na temat panującego ziąbu, zamiast tego uważnie lustrując okolicę. - Doskonale wiemy, co nas czeka - zaczął nagle, prześlizgując się spojrzeniem z koron drzew na twarz szlachcianki. - Jakie są twoje oczekiwania lady? - zadał pytanie wprost, nie bawiąc się w konwenanse oraz kwieciste mowy. Kawa na ławę - jesteśmy tutaj sami, najmilsza.
Nie musiała przytakiwać na jego propozycję - już po chwili poczuła na ramionach miękki dotyk jego szaty, ochraniającej ją przed mroźnym powietrzem. Miała zamiar bowiem chwilę trwać na balkonie z daleka od oczu wielu gapiów, skazana na spojrzenie tylko tych jednych. Taki był jednak jej zamiar.
- Mam wiele oczekiwań, a jednak nie łudzę się że zostaną spełnione - odpowiedziała po chwili ciszy. Wciąż wpatrywała się w mężczyznę, lecz uśmieszek już zniknął z jej twarzy pozostawiając jedynie powagę. W duchu musiała przyznać przed sobą, że ta nagła bezpośredniość przypadła jej do gustu. Była o wiele lepsza niż wcześniejsze podchody, które ją męczyły. - Choć może kiedyś będzie możliwe pójście na kompromis...
Ostatnie zdanie dodała nieco ciszej, na chwilę odwracając się do mężczyzny plecami. Wszystko dookoła nich pokrywał śnieg, który po wzięciu w dłonie dość szybko się roztapiał. Nietrwałość. Wszystkich w końcu czekała śmierć - to było coś nieuchronnego, co napędzało jednak wszystkich do działania. Każdy pragnął czegoś dokonać przed końcem. Ona nie była wyjątkiem. Wraz z początkiem czerwca dokonała nieodwracalnego wyboru, który miał jednak pomóc jej dokonać tego czego zawsze chciała. Oczyszczenie świata z brudu jakim były mugole... To jednak równało się z pewną odpowiedzialnością, która wymuszała na niej o wiele ostrożniejsze kroki na innych polach własnego życia.
- Chętnie jednak wysłucham oczekiwań lorda - powiedziała w końcu, odwracając się przodem do mężczyzny. Wzrok ponownie utkwiła na jego twarzy, gotowa poświęcić jego słowom należytą uwagę.
Selwyn przez długi czas zastanawiała się czy powinna sięgnąć po maskę i przyjąć zaproszenie. Doskonale w końcu wiedziała jakie zdanie mają o niej szlachetnie urodzeni i doskonale znała swoją opinie na ich temat. A jednak czuła się zobowiązana do tego by spojrzeć trzeźwym okiem na to jak aktualnie prezentuje się szlachecka polityka. Bo w końcu o to tu tylko chodzi, prawda? Nikt w trakcie tak otwartej wojny nie sięga po kieliszek szampana by cieszyć się z nadchodzącego nowego roku. Od wielu miesięcy blondynka trzymała się na uboczu. Nie pojawiła się na poprzednim sabacie, nie brała udziału w Festiwalu Lata, ominęła nawet najważniejsze wydarzenie tego roku – szczyt. Tym razem nie było już nikogo komu mogłaby zaufać i kto ze szczerego serca przedstawiłby jej prawdę o owym wydarzeniu. Wszędzie można było dojrzeć ziarno propagandy i manipulacji. Wystarczyło w końcu być tu jedynie chwile by z ust ciotki usłyszeć całą prawdę o rodzinie, której częścią nadal pozostawała. Prawdą było, że to pewna doza ciekawości zaprowadziła ją w progi posiadłości. Czytając zaproszenie doskonale wiedziała jakich spojrzeń i słów powinna się spodziewać w trakcie uroczystości i wcale jej to nie przeszkadzało. Była tu też dla całej sprawy, bo kto tak naprawdę mógł wiedzieć czego można być tutaj świadkiem lub co można usłyszeć?
Tego wieczoru tak jak wszyscy skrywała swoją twarz za maską, która była jednym z wielu elementów jej stroju. Lucinda ubrana była w lejącą się aż do ziemi suknię w chłodnym srebrzystym odcieniu, który podczas ruchu mienił się w brązie. Długie siateczkowate rękawy oddzielone były od sukni ciemnym materiałem, na którym znajdowały się żelazne elementy imitujące pióra. Maska spoczywająca na jej twarzy miała ostre rysy, a wykonany z tego samego materiału co pióra dziób dodawał jej przebraniu jeszcze większego charakteru.
Wychodząc na balkon blondynka miała nadzieje na chwile odpoczynku od wścibskich spojrzeń, głośnych rozmów i unoszących się echem po całej posiadłości dźwięków muzyki. To dopiero początek sabatu i przygotowanych przez ciotkę atrakcji, a Lucinda już czuła na barkach ich przesyt.
fire in a world full of ashes.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4