Wydarzenia


Ekipa forum
Sala balowa
AutorWiadomość
Sala balowa [odnośnik]06.07.16 0:36
First topic message reminder :

Sala balowa

Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.


Magiczne alkohole

Każdy sabat u lady Adelaide Nott słynie ze swojego przepychu, którego nie mogło zabraknąć i w wyborze alkoholi czekających na spragnionych dobrej zabawy czarodziejów. Złote tace lewitowały po sali, pokryte szkłem różnej maści, w którym kryły się rozmaite rodzaje trunków. W tym roku, ze względu na skrywane za maskami tożsamości gości, koktajle kryły w sobie dodatkowe magiczne efekty czyniące całun tajemnicy okrywający całą zabawę jeszcze grubszym.

Aby pochwycić kieliszek z przelatującej obok tacy, należy w pierwszym poście na wydarzeniu wykonać rzut k20, a następnie zinterpretować go zgodnie z poniższą rozpiską.


Wybór kieliszka:


Jemioła

Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.

Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.

Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.



Pozostały 0/3 jagody.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala balowa - Page 28 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala balowa [odnośnik]04.09.21 19:29
W jego naturze było to, że był wierny. Swoim przekonaniom, swojej rodzinie i przede wszystkim swojej żonie. Gdyby nie fakt, że tu się dzisiaj pojawiła, że przyciągnęła go do siebie magiczną siłą spojrzenia, z pewnością cały wieczór spędziłby podpierając ścianę albo zrobiłby sobie dłuższy spacer po posiadłości. I choć maski zapewniały im anonimowość, a jemu to już w ogóle, bo tak specjalnie zaprojektował swój strój, to nie było opcji by poprosił jakąkolwiek damę do tańca. Kłóciłoby się to z wyznawanymi przez niego regułami.
Na szczęście jego szanowna małżonka postanowiła zrobić mu psikusa i jednak pojawiła się na balu, jednocześnie ratując go od spędzenia tego wieczoru w samotności. Docenił jej pomysł i to bardzo, zdecydowanie dodawało to pewnej pikanterii do ich małżeństwa, zwłaszcza, że oboje postanowili grać w tą grę. Było coś pociągającego w tym w jaki sposób postanowili to oboje rozegrać.
Xavier nie odrywał wzroku od Charlotty nawet na ułamek sekundy. Kiedy pokręciła głową uniósł brew ku górze, jednocześnie lekko uśmiechając się pod nosem. Gdy obchodziła go w około nie ruszył się, jednak czujne oczy śledziły każdy jej ruch. Domyślał się, że z perspektywy pobocznego obserwatora musiało to wyglądać naprawdę intrygująco. Małżonka obeszła go niczym lwica oglądająca swoją ofiarę, a on stał nieruchomo dając się obejrzeć.
Na jej słowa tym razem to on pokręcił głową. Naprawdę ciekawie to wszystko się rozgrywało.
- Zdecydowanie jest Lady dla mnie zbyt łaskawa. – odparł spokojnie skupiając na niej swój wzrok – Jestem jednak święcie przekonany, że umiejętności taneczne Lady, przewyższają wszystkich tutaj zgromadzonych. – powiedział lekko schylając głowę w jej kierunku w celu okazania szacunku i podziwu dla jej umiejętności.
Xavier jakby zapomniał o istnieniu innych ludzi w tym momencie. Dla niego znajdował się w innym świecie, był skupiony tylko i wyłącznie na kobiecie stojącej przed nim, wszystko inne przestało istnieć. Powietrze między nimi stało się ciężkie, Burke prawie czuł jak się elektryzuje, jak atmosfera między nim, a jego żoną gęstnieje, a napięcie powoli stawało się nie do zniesienia. Xav jednak uśmiechnął się i brnął dalej.
- Wydaje mi się jednak, że byłaby w stanie nauczyć mnie Lady kilku ciekawych kroków na parkiecie. Choć moje umiejętności taneczne, wydaje mi się, są na dość przyzwoitym poziomie, to śmiem twierdzić, że w porównaniu do Lady mógłbym wypaść blado. – dodał jeszcze od siebie, po czym przyjął od niej szkło z alkoholem, dziękując skinieniem głowy – Z przyjemnością. Oby nadchodzący, nowy rok był łaskawy dla nas i naszych najbliższych, ale przede wszystkim szczęśliwy. Miejmy nadzieję, że ta wojna niedługo się skończy i będziemy mogli wrócić do normalności. – uniósł lekko kieliszek w geście toastu, po czym lekko uniósł swoją maskę, tak by mimo wszystko nie zdradzała jego osoby, i upił łyk drinka.
Po jego gardle rozlał się znajomy smak. O proszę, przypadkiem trafił dokładnie na tego samego drinka, po którego sam sięgnął za pierwszym razem. Uśmiechnął się pod nosem, po czym na nowo skupił swoją uwagę na kobiecie obok.
- Jeśli to Lady nie przeszkadza, chciałbym się spytać skąd pomysł na taką suknie? Kolor jest zaiste piękny, zdecydowanie wyróżniający się na tle czerni, która jak widać opanowała w większości dzisiejszy wieczór. Naturalnie komponuje się on pięknie z Pani oczami, a maska, którą dziś Lady postanowiła przywdziać jest intrygująca i niesamowicie przyciągająca. – odezwał się po chwili, a upity przed chwilą drink jeszcze bardziej spotęgował działanie poprzedniego, sprawiając jego głos jeszcze głębszym i przyjemnym dla ucha.


I know what you are doing in the dark

I know what your greatest desires are.
Xavier Burke
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t9606-xavier-burke-w-budowie https://www.morsmordre.net/t9631-korespondencja-lorda-burke#292826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t10032-skrytka-bankowa-nr-1569#302913 https://www.morsmordre.net/t9630-xavier-burke#292819
Re: Sala balowa [odnośnik]04.09.21 21:07
Pod maską nie był w stanie dostrzec chwilowej niepewności dawnej narzeczonej, ba, nawet na jej posągowej twarzy już dawno przestał spostrzegać jakiekolwiek emocje. Deirdre Mericourt, niegdyś Tsagrait, w dawnych marzeniach Sallow, pozostawała dla Corneliusa nieprzeniknioną enigmą. Ostatnie lata - pustą, niedopowiedzianą plamą, o którą podświadomie bał się pytać. Wspólna przeszłość - gorzką tajemnicą, bowiem - choć ich uczucie było niegdyś szczere - bolesne zerwanie zasiało w Corneliusie wątpliwości i położyło się cieniem na dobrych chwilach. Pewnie paradoksalną ulgę sprawiłaby mu wiedza, że i Deirdre zastanawia się nad tym, czy pasuje do tego świata. Byłoby to podobne do dawnej Deirdre, obecnej nie znał. Niegdyś chcieli w końcu wpasować się do wyższych sfer wspólnie, pnąc się do góry uczciwie, chcąc zaistnieć w szczerej i użytecznej symbiozie. Koneksje Sallowów i pozycja Corneliusa pomogłyby Deirdre, a jej urok i nienaganna prezencja - jemu. Może i nie była szlachcianką jak żona jego kuzyna, może i miała zagraniczne korzenie, ale przecież była zdolna oczarować całe towarzystwo - a przynajmniej oczarowała jego, zasiewając w pragmatycznej duszy romantyczne ziarno idealizmu. Tamte marzenia o wspólnym brylowaniu na salonach zostały już pogrzebane, ale los okazał się przewrotny.
Trafili na Noworoczny Sabat, najbardziej elitarny i prestiżowy bal roku. Osobno. Za swoją zasługą? Dzięki Czarnemu Panu? Cornelius nawet się nie łudził, że tu pasuje - podchodził do zaproszenia z pragmatyczną skromnością, wiedząc, że bez błękitnej krwi i tak będzie odbierany jako gorszy. Na razie. Nowy porządek zapowiadał nowe zmiany - jak czuli się arystokraci, wiedząc, że niektórzy goście zostali docenieni za zasługi, a nie rodowód? I choć swoim strojem Sallow uparcie podkreślał długą historią własnej rodziny, to w głębi serca tliła się ambicja na to, by na ten zaszczyt - i dalsze zaszczyty - zapracować samodzielnie. Tak, jak zapracowała na to Deirdre - niby z jakimś Mericourt, niby po plecach Blacka, ale jakoś... sama. Przyszła tutaj też sama, najwyraźniej.
Kpiący uśmiech wywołał w nim ukłucie złości, podobnie jak fakt, że pomylił dawną narzeczoną z kimś nieznajomym. Cóż miał jednak powiedzieć? Alkohol i blichtr zawrócił mi w głowie, przez moment wydałaś mi się najbardziej zachwycającą osobą na świecie - ale nie bierz tego do siebie, bo zachwyciły mnie nawet plebejskie, cyrkowe akrobacje? Nie, pomimo irytacji musiał zachować zasady dobrego wychowania, a przy tym nie chciał robić z siebie idioty. Dławiąc ambicję, uśmiechnął się więc z lekkim przymusem, robiąc dobrą minę do niespodziewanej gry.
-Powinno się go ofiarować komuś, z kim taniec nie będzie... nie na miejscu. - przypomniał, niezbity z tropu. Być może ja chciałbym tu szukać szlachetnie urodzonej panny, a ty ofiarować swój taniec jakiemuś lordowi Black, czy kogokolwiek uważasz teraz za lepszą partię, ale przynajmniej nasz taniec nie wzbudzi niepotrzebnego skandalu - znajmy swoje miejsce, moja droga. -Zawsze lubiłem z tobą tańczyć, Deirdre. - dodał z łagodniejszym uśmiechem i nie starając się ukryć lekkiego kłamstwa. Zawsze tańczyła lepiej od niego, nie umiał prowadzić, doskonale o tym wiedziała - ale dziś znajdą wolny rytm, a on podda się jej krokom, jeśli tylko nie będzie złośliwa. Powinni w końcu dobrze wypaść.
Minęły Święta, zaczynał się Nowy Rok.
Może to czas na nowy początek.
Zakopanie starych uraz, na przykład.
Ujął delikatnie dłoń Deirdre, aby poprowadzić ją na parkiet. Rozpoczął taniec, ale pozwolił jej wyczuć rytm - lepiej będzie, gdy to ona go pokieruje, subtelnie. Nie zbłaźnią się wtedy, wypraktykowali to w czasach narzeczeństwa.
Gdyby nadal byli razem, nauczyłby się dla niej tańczyć.
Dzisiaj zrobi coś jeszcze trudniejszego.
-Nie miałem jeszcze okazji ci pogratulować, Deirdre. - zaczął ostrożnie, i - co nietypowe - nie mogła w jego słowach wyczuć ani śladu przekąsu. Choć mógłby to powiedzieć z przekąsem, pamiętał w końcu, że w jego sypialni skłamała gdy próbował legilimencją wykryć, czy na pewno nie zrobiła tej kariery przez łóżko. Choć od października nękało go, czy i z kim teraz sypia, postanowił ostatecznie skapitulować, zostawić to za sobą. Przyznać jej rację. -Niegdyś mogliśmy jedynie marzyć o takim balu, a zdobyłaś pozycję i zaproszenie, sama. - jakkolwiek by się z tym nie czuł, jakkolwiek nie bolałoby to jego ambicji, jej niespodziewany powrót do jego życia i wspięcie się do elit naprawdę robiło wrażenie. -Nie miałem też okazji podziękować. Za... pomoc, w grudniu. - te słowa powiedział ostrożniej, nigdy nie lubił ani przepraszać ani dziękować, wiedziała o tym. Kurtuazyjnie podziękował już zresztą za rzucenie Imperio na dziennikarza, który był teraz tak użyteczny. Teraz... miał na myśli coś innego, coś większego. Dziękuję, że powitałaś mnie w w a s z y c h szeregach, Deirdre - ale nie każ mi mówić tego na głos.


savoire-vivre II, ale taniec balowy 0 : (


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala balowa - Page 28 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Sala balowa [odnośnik]04.09.21 22:13
Uśmiech na jej ustach poszerzył się, kiedy wspomniał o takim zainteresowaniu. Nie zależało jej na tym, ale jednak całkiem zabawnie było usłyszeć, że aż tak ją oceniał dzisiejszego wieczoru. Wątpiła, aby faktycznie wielu powiodło za nią spojrzeniem. Nie wyróżniała się aż tak, wiele dam miało suknie o wiele piękniejsze niż jej i nie mogła z nimi konkurować, nawet jeśli chciałaby, a było to ostatnim, czego potrzebowała. Uniosła delikatnie brew, odsuwając się nieco, aby złapać jego spojrzenie, gdy zapowiedział, że nie pójdzie nigdzie sama. Wiedziała, że to żart, znała ten ton. Mimo to interesujące zapewnienie nawet jeśli była świadoma, że niemożliwe do spełnienia. W końcu pójdą w swoją stronę, nawet jakby mieli tylko na chwilę.- Trzymam za słowo.- odparła żartobliwie.
Efekt drinka był jednak czymś, co miało dopiero wyciągnąć pełnie dobrego humoru i skorość do śmiechu. Przekonała się o tym szybciej, a to, co działo się z Drew, nie poprawiało sytuacji. Zasłoniła dłonią usta, by powstrzymać się, kiedy dotarł do niej jego powoli piskliwy głosik, a mężczyzna obrócił ją w swoją stronę. Najchętniej wychyliłaby jeszcze łyk alkoholu w nadziej, że to nieco jej pomoże, ale obawiała się, że wraz z kolejnym nadejdzie większe rozbawienie.
Patrzyła na brokat obsypujący jego ramiona, co wcale nie wyglądało tak źle.
- Nic takiego.- śmiech w głosie, był na szczęście słyszalny jedynie dla nich. Kiedy odeszli bardziej na bok, poświęciła mu już więcej uwagi, przestając spoglądać na artystów dających swój pokaz.
- Żałuję, że nie mogłam tego zobaczyć i ocenić, ale na pewno nie było tak okropnie.- stwierdziła. Nie znała jego umiejętności tanecznych, ale skoro uważał, że było, tak komicznie mogła sądzić, że wcale nie wyglądało tak. Spojrzała, jak odstawił kieliszek.- Nie brzmisz tak źle, elfiku.- szepnęła ze zdławionym rozbawieniem, które najpewniej widoczne było w spojrzeniu. Nie sądziła, aby Drew miał się za to obrazić, ale jeśli nawet na przekór jej, poczuje się urażony, wiedziała, że poradzi sobie z tym. Mimowolnie pomyślała o tym, o co posądzała ją Irina i jeśli jednak kobieta miała rację, cóż mogła to sprawdzić.
Odrobinę spoważniała i powiodła wzrokiem w bok, gdy skinął w kierunku parkietu.
- Nie, nie umiem tańczyć i nie chcę tego zmieniać podczas sabatu.- wyjaśniła z delikatnym wzruszeniem ramion. Kącik jej ust drgnął moment później, kiedy powróciła do niego spojrzeniem.- Nie mogę umieć wszystkiego.- stwierdziła tylko.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Sala balowa [odnośnik]05.09.21 2:46
| występ cyrkowy trwa

Dwa światy zderzały się ze sobą, lecz kolizja ich nie wywołała żadnego drżenia w posadach, uderzenia rozchodzącego się po wszystkich kościach. Ich zetknięcie się było wręcz zastanawiająco kontrolowane, zezwalało bowiem na przenikanie się wzajemne, acz nie na harmonijne współgranie. Odcinały się od siebie wyraźnie, sylwetki atletycznie smukłe, acz niebywale chude pomimo mięśni drgających pod skórą, pstrokate ponad miarę, acz stroje, w jakie obleczone zostały, nijak miały się do bogatych muślinów, tiulów, jedwabi oraz koronek, a także innych materiałów, których nazwy nie potrafiła wywołać z meandrów pamięci, a jakie mimowolnie podziwiała zza swej maski. Wolała myśleć, że są jak gwiazdy, ci artyści zgromadzeni pod zaciemnionym sklepieniem, nie jak dwie zgoła odmienne rzeczywistości zmuszone do spotkania. Ciała niebieskie, co zabłysną, zachwycą i przeminą wraz z nastaniem kolejnego dnia, bez żalu za tym co pod nimi spoczywało, ziemi złotem i srebrem pokrytej, bowiem ich miejsce w niebiosach leżało. To musiało być głupiutkie, wyobrażenia nędzarza, którego wpuszczono do pałacu, w swej desperacji próbującego zachować resztki godności. Ale było to lepsze niż gniew, niż poczucie całkowitej bezradności wobec cudów, pośród których się znalazła, a o jakich nie śmiała przecież nawet marzyć. Wściekłość motywowała, pchała do działania, lecz wypalała się prędko, błękit żył wypełniając lodem, odbierając to, co winna reprezentować teraz przed dziesiątkami oczu wpatrzonymi w jej figlarne podrygi. Radość, psotę błąkającą się na muśniętych czerwienią ustach, beztroskę zaklętą w wyćwiczonych godzinami ruchach. To była powszechna sztuczka, pokazać coś wymagającego wprawy oraz precyzji, odpowiedniego wyczucia rytmu jakby było to nadzwyczaj proste, tak śmiesznie łatwe, że zapewne kilka jakże niemądrze mądrych głów ośmieliło się sądzić, iż i oni byliby w stanie coś podobnego uczynić. Ale to nic, nie miałaby do nikogo żalu. Wszak jej taniec był ledwie wstępem, leniwym podrygiem wobec tego, co Arena miała do zaoferowania i ona, Finnie, miała przyciągnąć uwagę, ściągnąć na siebie pożądany wzrok, całkowite skupienie szlachetnych gości. Być żywą wskazówką, iż spektakl dziwów dział się właśnie na tej określonej przestrzeni, pomimo starań poszczególnych cyrkowców dbających, by ci, co zrezygnowali z podążania za tłumem, również mogli odnaleźć coś niezwykłego. Bębenek jednak zniknął z jej szczupłych dłoni, chwilowa ciemność pozwoliła na wycofanie się ukradkowe, dołączenie do pilnujących linii ich małej sceny połykaczy ognia. Popiół spojrzenia z ciekawością podążył po zamaskowanych twarzach, podziwiając zdobienia ukrywające lica, szaty których nigdy nie będzie miała szansy nawet dotknąć. Czy byli zaintrygowani? Zachwyceni? Czy niczym leniwe koty, które na co dzień opijały się tłustą śmietaną, ze znikomym zainteresowaniem spozierali na mysz wijącą się między ich łapami? Przestań, powtarza sama do siebie, uspokajając rytm serca, gdy tęczówkami sięgnęła oblicza Marcela, rozpoczynającego swój występ. Oddech na nowo musiał nabrać regularnych wdechów, ręce nie powinny się więcej trząść, choć wiedziała, że kiedy mknący w przestworzach młodzieniec skończy, tak i ona na nowo pojawić się będzie mogła. Z jakim skutkiem? Carrington naturalnie wzbudzał zainteresowanie, przekraczał granice fizyczności, ukazując, że magia nie tylko pojawiała się wraz z machnięciem różdżki, była również w nich samych, w ciężkiej pracy, w urodzie ruchów oraz zgrabnych przewrotów. W pokonywaniu grawitacji i wychodzeniu lękom naprzeciw. Jak będzie z nią? Igrała z ogniem, a ten uchodził za śmiertelnie niebezpieczny, czy obcowanie z nim będzie imponujące, czy też niepotrzebne? Czy musiała się tym martwić? Pan Alphonse na pewno wysyłał lady Nott planogram, musiała zaakceptować każdy pokaz, więc może...może będzie dobrze. Przygryzła dolną wargę, zaraz jednak przypominając sobie o szmince, językiem przesunęła po zębach, ale wszystko wydawało się w porządku. To nie czas na niepewność, powtarzała kojąco do samej siebie, śledząc pląsy podniebnego akrobaty nieco nieobecnie. Drgnęła dopiero, gdy stojący obok mężczyzna delikatnie trącił ją łokciem, wskazując, że już zaraz, za chwilę to ona będzie zabawiać tłum. Kiwa głową, przyjmując jej narzędzie pracy z uśmiechem, odpowiadając nim tym samym na ciche słowa wsparcia padające od towarzysza. Musi być dobrze. Wyprostowała się, niemal wyzywająco unosząc brodę, a Marcel już saltem witał się z posadzką, dzierżąc kwiat, poddańczy symbol, który musiał parzyć jego palce na równi z duszą. Chciałaby go zastąpić, teraz, w tym momencie, ale liczył się przekaz, a większą moc miał on w postaci zdolnego blondyna. Wypuszcza powietrze ze świstem, kiedy kolejni cyrkowcy przewrotami przemykają przez przestrzeń przed sceną, powiększając jej zasięg dla drobnego dziewczątka. Ramiona ściągnięte do tyłu, melodia zmienia się, przywołując zupełnie inną atmosferę. Ustawia się, uwalniając czerwień wstążki, pozwalając jej swobodnie opadać na tej absurdalnie wypolerowanej podłodze, rączkę ściska tak mocno, że knykcie bieleją jeszcze bardziej niż dotychczas. Noga do przodu, jedna dłoń na biodrze, materiał przez ramię przewieszony. Ostatni wdech, wtem obraca się, ciągnąc za sobą wstęgę, wijące się pasmo zatacza koło, nim okrężnym ruchem nadgarstka zacznie zwijać wstążkę w spiralę, pochylając się nad nią nim w odpowiedniej odległości. Musi wyczuć rotację, odległość, prędkość, ułożenie lekko odstającej spódnicy pokrytej czerwienią i zielenią piór nim wszystko stanie w ogniu. Obraca się, z lekkością wypuszcza za plecami kijek z jednej ręki do drugiej, unosząc zaraz sztywno nogę by i pod nią mogła przerzucić przyrząd. Zwalnia, by móc wykonać piruet na kości śródstopia, acz i tym razem nogę unosi, łydka dotyka zgrabnego blond koczka, kiedy łapie się za kostkę i kręci się, pozwalając, by materiał przemykał wraz z nią. Jeszcze jedno przejście pod kolanem i wreszcie wykonuje wyrzut wstążki, podskakując przy tym figlarnie, a kiedy na nowo chwyta kijek, materiał zapala się i nagle dzierży ognisty bicz, choć ten wciąż osiada na wstędze, przylega do niej, acz języki gotowe są kąsać jasną skórę przy najlżejszym błędzie. Wykonuje szeroki obrót, teraz jest to trudniejsze, zwykle jej kostiumy ściślej przylegają do ciała, teraz dla bezpieczeństwa Nora zaproponowała sztywniejszą spódnicę, by Jones miała baczenie na swoje zdrowie. Ale to oznaczało pełniejsze kreślenie kręgów, większe zużycie siły mięśni. To nic. To nic. Obrót, w oddali płomienie podążają wyznaczonym śladem, nawet kiedy przeskakuje nad nimi, kiedy w okrężnych ruchach całą ręką odciąga widmo poparzeń, jednocześnie obracając się, raz, drugi, aż wreszcie wykonuje wyskok, idealne nożyce, jeszcze się nie spaliła, powtarza te wyskoki, zachowując odległość od tłumów, od lękliwych dam i niewzruszonych lordów, od trupy dzierżącej w pogotowiu różdżki. Ostatni wyskok, po którym raz jeszcze wyrzuca w powietrze wstążkę, płomienie na moment jarzą się zielenią, by mogły oderwać się od wstążki i w postaci motyli skierowały się ku niebu, wirując w swoistym tańcu. Dzięki czemu Fin może złapać raz jeszcze za kijek i podpierając się dłonią, wykonać gwiazdę. Czerwień wstęgi znowu zmienia się w spiralę, kiedy gładko przechodzi ze stopy na stopę, by na czubkach palców móc wykonać obrót z uniesioną nogą. Przestąpić raz jeszcze, niepełną gwiazdą, na której wybije od łokcia rączkę i pośle ją ku sklepieniu, gdzie motylki ponownie oplotą ogniem materiał. Łapie, raz jeszcze w panowanie mając nieokiełznany żywioł, zatacza ramieniem koło, unosi się na podbiciu stopy, druga noga jest wyprostowana, kiedy wystarczająco daleko od tkaniny kostiumu kręci te swoje spirale, modląc się do gwiazd, żeby nie skrewiła, żeby sobie poradziła. Za gorąco. Podrzuca swe małe narzędzie zbrodni i tym razem to czerwień błyska, a ogniste motylki nikną w czerni sklepienia. Po raz ostatni łapie kijek, wstążka wiruje wokół jej ciała, kiedy zaraz to gwiazdę wykonuje, wstaje, przechodząc w piruet. Materiał zwalnia, ona zaś opada na jedno kolano, z wyciągniętą przed siebie dłonią.

| występ inspirowany tym filmikiem


Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala balowa - Page 28 IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Sala balowa [odnośnik]06.09.21 1:13
Szelest sukni, stukot obcasów i zgiełk rozmów. To wszystko tak naturalne dla młodych dam, które przybyły tu dzisiejszej nocy w poszukiwaniu kawalera ze snów. I przystojni panowie, którzy przynajmniej jeszcze starali się nie mówić o polityce. To był wyjątkowy wieczór, ale prawda była taka, że niemal każdy pod maską szukał tej jednej, jedynej osoby, z którą chciał spędzić ten czas. A w przypadku dziewcząt może i otrzymać owoc jemioły? Calypso nie wiedziała, czego mogłaby się spodziewać po tym wieczorze. Spotkania z Mathieu były zawsze tajemnicą i zagadką i nie do końca mogła być pewną tego, co ją czeka. Ostatnio chwycili się za dłonie, gdy jej własna służka została odprawiona na kilka kroków dalej. Czyż teraz nie wymagałaby zbyt dużo, życząc sobie jagody? Wiedziała, że jej czas upływa. Inne dziewczęta i młode kobiety w podobnym jej wieku już były zamężne, a nawet miały dzieci. A u niej? Na horyzoncie do tej pory jedynie kilka odległych kawalerów, których nie poznała, a których jedynie wspomniała jej dobra cioteczka Euphemia.
Czy było z nią coś nie tak? Tak głowiła się aż do ostatnich czasów, gdy wraz z lordem Rosierem poczuli do siebie wyraźną słabość. Tak, należało to uważać za swoistą słabość, bo raczej nie było to specjalnie dobrze widziane, by dwie róże miały się ku sobie.
Ale czy w tym momencie liczyło się coś więcej niż to, że wśród tych tłumów odnaleźli właśnie siebie? Czy nie był to znak, że właśnie działo się to, co dziać powinno.
Może i oboje nie należeli do wybitnych tancerzy, jednak jej dłoń idealnie leżała w jego dłoni. Jej druga dłoń układała się na jego ramieniu równie dobrze, jak ta jego na jej wąskiej talii. Wtedy wiedziała, że to on. Chociaż ich dotychczasowe spotkania odbyły się raczej na otwartej przestrzeni i ciężko jej było wyobrazić sobie go bez ciepłego płaszcza, ale to właśnie dotyk jego dłoni, który poznała raptem kilka dni wcześniej, sprawiał, że nabrała pewności.
Ale jego głos… Och, cóż to się stało z jego głosem. Calypso przebiegł dreszcz, a jasna skóra pokryła się gęsią skórką. Czy on zawsze tak brzmiał, a może również i na niego ktoś rzucił czar? Nie było to jednak ważne, nie w tej chwili.
Szukał mnie
- Nie chowałam się specjalnie, żebyś właśnie ty mógł ze mną zatańczyć… - Odparła i zawirowała w tańcu. Jej lekka suknia oplatała długie nogi, pozwalając jej jednak zachować zwinność i powabność.
Obróciła się i zaraz ponownie została wciągnięta w zasięg jego ramion, ale zaraz powędrowała za jego wzrokiem ku Aresowi i… zaśmiała się.
- Jest pewny swego. Jestem przekonana, a i on pewnie też, że pomimo tej maski nie będzie miał problemów z żadną panną. Jak sam twierdził, on i w takiej masce czuje się mężczyzną, bo nie ubranie, czy ozdoba, nim go czynią. - Odwróciła twarz ku Mathieu. - To chyba nasza wrodzona pewność siebie. Podobnie, jak ja byłam pewna, że uda nam się dziś tutaj odnaleźć. - Pozwoliła mu się przesunąć do siebie, wsłuchując się w jego niezwykle pociągający głos. - Skłamałaby, mówiąc, że nie stroiłam się z myślą, by zapaść ci w pamięć Mathieu. - Dopiero teraz zorientowała się, że efekt tego przeklętego eliksiru już minął i mówiła do niego swoim zwyczajnym, zmysłowym głosem. - A zdradzisz mi, czy mówiłeś to również tej damie, z którą poprzednio tańczyłeś? - Czy była zazdrosna? Może odrobinę, ale jej zadziorny charakter sprawiał, że nie mogła nie spytać. Nie, żeby planowała zrobić mu awanturę, czy robić wymówki. Raczej zaznaczyć, że i ona wcześniej zwróciła na niego uwagę. Każdy był tutaj, żeby się dobrze bawić i nie zamierzała mu tego bronić. Chciała jedynie, żeby to właśnie z nią bawił się najlepiej.



Calypso Carrow


But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose

Calypso Carrow
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless

OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9571-calypso-carrow https://www.morsmordre.net/t9765-tea#296315 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f52-west-yorkshire-wakefield-sandal-castle https://www.morsmordre.net/t10558-skrytka-bankowa-2196#319978 https://www.morsmordre.net/t10406-c-carrow#314672
Re: Sala balowa [odnośnik]06.09.21 7:34
Wbrew pozorom, jakie sprawiała - osoby aroganckiej, narcystycznej i rozkapryszonej, skupionej wyłącznie na sobie - naprawdę lubiła słuchać opowieści brata. Kojarzyły się jej z bezpiecznym dzieciństwem, gdy matka siadywała na brzegu łóżeczka i otwierała przed najmłodszą córką piękny świat wyobraźni, historii z przeszłości, z zamierzchłych lat, gdy smoki beztrosko latały nad zamkami czarodziejów, a takie urocze szlachcianki jak Delia - tak zawsze nazywała ją mama - podczas spaceru w ogrodach Wilton natrafiały na diamentowe kwiatki albo tiulowe drzewa, obsypujące ją brokatem. Część z tych dykteryjek nie była prawdziwa, z czasem do niej to dotarło (zaskakująco późno, jeszcze jako dwunastolatka z nadzieją zaglądała w mniej uczęszczane rejony posiadłości, licząc na ujrzenie skrzącego się kwiatu), lecz miłość do opowieści serwowanych przez członków rodziny nie wygasła. Teraz też stała wyprostowana, wpatrzona z uznaniem w przemawiającego Abraxasa, a pod kocią maską wykwitł uroczy, przejęty uśmiech. - A czy pamiętasz jakiś wyjątkowy Sabat? Taki, który wyrył się  w pamięci czymś niemożliwym do zapomnienia? - zwróciła się do brata, szczerze ciekawa. Do czasu, gdy rozmowy zeszły na nudne, ministerialne kwestie, jej zaangażowanie w konwersację wyraźnie przygasło. Na szczęście zbiegło się to w czasie z rozpoczęciem niesamowitego spektaklu, który autentycznie arystokratkę zachwycił. Sama nie śmiałaby w taki sposób tańczyć, a już na pewno ubierać takich wyzywających, obcisłych materiałów, lecz patrząc na cyrkowe akrobacje pod względem sztuki, było to bez wątpienia arcydzieło. Zaklaskała razem z tłumem ponownie, gdy rozpoczęto kolejne atrakcje, lecz powróciła do rozmowy z Blackami, kraśniejąc, gdy Abraxas obiecał, że przyjrzy się kwestii zaproszenia trupy na jej urodziny. To już było coś! Zazwyczaj starszy brat odmawiał wszystkim jej planom od razu, jakby zapobiegliwie, ale widocznie wykwintny trunek i aura Sabatu wpływała na niego łagodząco. Wiedziała, że powinien się rozluźnić i przestać tak skupiać na pracy! Od razu stawał się nieco bardziej ludzki, zachowując oczywiście przy tym ogładę i wyniosłość pierworodnego syna Ministra Magii.
- O tak, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy i że będziecie się wyśmienicie bawić! Aquilo, raz jeszcze, wyglądasz cudownie. Cygnusie, wspaniale było z tobą porozmawiać, cieszy mnie, że nasze rody łączy przyjaźń i sympatia - zwróciła się do rozmówców, gdy Abraxas dał sygnał do odwrotu, żegnajac się z nimi z szacunkiem i szczerym zadowoleniem; dygnęła zgodnie z zasadami etykiety, po czym przyjęła ramię brata, posyłając mu jeszcze jeden ujmujący uśmiech. Czas było ruszyć w tę bajkową noc!

| cordelia zt z wąteczku z blackami i braciszkiem
Cordelia Malfoy
Cordelia Malfoy
Zawód : Arystokratka, córka swego ojca
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
pretty shiny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9354-cordelia-armanda-malfoy https://www.morsmordre.net/t9413-ksiezniczka#286128 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f383-wiltshire-wilton-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t10314-skrytka-bankowa-nr-2152#311771 https://www.morsmordre.net/t10138-cordelia-armanda-malfoy#307321
Re: Sala balowa [odnośnik]06.09.21 10:26
odpowiedź na post Corneliusa

Podejrzewała, że myśli Corneliusa krążą nie tyle wokół ich wspólnej, świetlanej przeszłości, mogącej doprowadzić ich do tego miejsca, które zburzyła tak niefrasobliwie i brutalnie, co oscylują wokół obecnej pozycji Deirdre, dopatrując się w wypracowanej w trudach rzeźbie madame Mericourt jakichś rys, oznak rozpadu, słabych elementów, za które mógłby szarpnąć, z satysfakcją obnażając prawdę. Nigdy przecież jej nie wierzył, podejrzliwy w swym wykwintnym tchórzostwie, doszukując się brudnych sekretów nawet w najczystszej manipulacji. Czyżby wyczuwał fałszywe nuty w doskonale wykonanej podobiźnie obrazu perfekcyjnej czarownicy, osiągającej samodzielnie swój sukces? Nie, za dobrze go wykonała; niech się więc zastanawia, niech wątpi, niech naiwnie wypatruje luk w posągu pozbawionym wad, mając nadzieję, że to, że pojawiła się na Sabacie sama oznacza, że naprawdę jest samotna.
To nic, że po części przecież tak było.
- Jesteśmy już zbyt dojrzali, by nasze wybory taneczne były nie na miejscu - odparła tylko swobodnie, dalej z czułą kpiną. Ona stała się stateczną wdową, z niestety zakończoną żałobą, on - rosnącym w siłę podwładnym Ministra Magii. Właściwie z ich dwojga, to on mógł popełnić większe faux pas, szukając młodziutkiej kandydatki na żonę. Naprawdę powinien nosić już obrączkę, jego niepewny status małżeński działał na polityczną niekorzyść, ale przecież musiał zdawać sobie z tego sprawę. - To na młodych skupia się blask magicznych reflektorów i czujne spojrzenia - dorzuciła, przesuwając po sylwetce czarodzieja oceniającym wzrokiem, od stóp, przez elegancką szatę, aż do skrywającej jego twarz maski. Wyglądał przyzwoicie, odświętnie, tak, jak wtedy, gdy występowali jako narzeczeni na licznych bankietach, dwie szare eminencje, zza kulis obserwujące działania możnych, by ugrać na nich jak najwięcej. On ciągle musiał działać w ten sposób, ona - sięgała znacznie dalej, ponad dyplomatycznymi zagrywkami i choć ciągle gdzieś w podświadomości marzyła o tym, by zostać Ministrą Magii, to na razie żyła realiami, pozwalającymi jej na swobodniejsze i bardziej kreatywne - krwawe? - podejście do pojęcia władzy. - A ja z tobą - nie bardzo. Jesteś okropnym tancerzem. Mam nadzieję, że to się zmieniło - skontrowała brutalnie prawie rzewne wspomnienie ulubionych aktywności z rzeczywistością: na podobnych luksusowych spędach to ona brylowała i oczarowywała partnerów w tańcu, podczas gdy Sallow zajmował raczej stacjonarne stanowisko werbalnej kampanii wojennej, prowadząc partyzanckie działania przy stolikach oraz w zaciszu tarasów. Dobrze się uzupełniali, dzielili i rządzili wpływowymi parami.
Przyjęła jednak jego propozycję i wyciągniętą rękę, pozwalając się poprowadzić wśród pierwszych par na parkiet. - Nie potrzebuję twoich gratulacji, ale dziękuję. Tak chyba wypada powiedzieć? - zmarszczyła skryte pod pozłacaną maską brwi, jak zwykle ostra i bezkompromisowa. Czasem ciężko było uwierzyć, z jaką łatwością przychodziło jej przybieranie czułej, ujmującej maski. Przy Corneliusie nie musiała jej nosić, już nie. Ostatnie kilka lat obdarło ją ze złudzeń, ale i ze słabości, zhardziała, pozbawiona ideologicznej naiwności, a gdy nie musiała, była po prostu sobą. Zwłaszcza w konfrontacji z kimś, kogo miała nazywać swoim mężem. Dobrze, że się tak nie stało. Wątpiła, by przy nim osiągnęła to wszystko, co posiadała. - Nie musisz też dziękować. Zawsze wesprę cię w działaniach na rzecz Czarnego Pana. To nasza wspólna posługa - i wspólny cel - dodała dla równowagi, szczerze, zgrabnie wymijając pędzącą na parkiet damę, chichoczącą pod nosem z zachwytem nad intensywnością spojrzenia swego adoratora, marzącego o tym by ułożyć już dłoń na jej ściśniętej gorsetem talii. - Widzisz, nie potrzebowałam nikogo, by stać się tym, kim planowałam. Mówiłam ci, że tak będzie - dorzuciła swobodniejszym tonem, kłamiąc jak z nut, bo przecież swą pozycję - a także pracę, galeony, szacunek i bezpieczeństwo - zawdzięczała protekcji Rosiera. O tym jednak Sallow nie musiał wiedzieć. - Jak podobał ci się występ akrobatów? Inspirujący, prawda? A ten młodzieniec: zachwycająco gibki. Te wszystkie mięśnie drgające pod obcisłym ubraniem...- zawiesiła głos, gdy w końcu dotarli na parkiet, rozpoczynając powolny taniec. Była ciekawa reakcji Corneliusa na tak prowokujące pytanie; podejmie tę grę, speszy się a może przerzuci kafla na jej stronę, próbując wytrącić ją z równowagi?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala balowa [odnośnik]06.09.21 16:45
dla Tati

Co do noworocznego sabatu w Hampton Court Sigrun Rookwood miała raczej mieszane uczucia. Nie podzielała ekscytacji jaka towarzyszyła arystokracji i czarownicom związanym z Rycerzami Walpurgii, które mogły w nim uczestniczyć, tak jak choćby Tatiana. Nie wahała się nad tym, czy powinna przyjąć zaproszenie, to przecież zaszczyt i głupotą byłoby odmówić. Mało kto spoza stanu szlacheckiego mógłby pochwalić się zaproszeniem na takie przyjęcie (poza służbą, rzecz jasna). Obecność Rycerzy Walpurgii w Hampton Court była świadectwem tego jak silna stała się ich pozycja w Wielkiej Brytanii, na arenie politycznej, towarzyskiej. Doceniono ich walkę o czystą krew, o tradycję i dawne obyczaje. Z tej walki zaś Sigrun czuła się niesłychanie dumna; pojawiła się tu właśnie jako przedstawicielka Czarnego Pana. Może też poniekąd z odrobiny ciekawości. W ubiegłym roku nie miała okazji zabawić tu za długo. Jej wyobrażenia o szlacheckich sabatach pokryły się jednak z rzeczywistością - wszyscy byli niesłychanie sztywni, trzymali się ponurych zasad i konwenansów. Wszędzie kapał aż przepych, luksus i bogactwo, miłe to było dla oka, z drugiej jednak strony - Sigrun miała wrażenie, że nie można tego dotknąć, że to wszystko na pokaz. Po prostu preferowała inne formy rozrywki. Żałowała, ze nie może napić się tyle wina na ile miała ochotę, że nie może zzuć butów i zatańczyć swobodnie. Krok do walca były jej całkiem obce. Zazwyczaj sylwestrową noc spędzała inaczej. Niekiedy ledwie je pamiętała, a nad ranem budziła się z ogromnym kacem po ilości spożytego alkoholu. Teraz zamiast pijackiej chrypki miała głos jak elf.
- Twojej najlepszej, mam nadzieję, przyjaciółce - wymruczała Rookwood, a raczej - starała się to zrobić. Głos znów zabrzmiał niezwykle piskliwie i do bólu słodko, co wywołało w czarownicy kolejną falę rozdrażnienia. Napiła się drugiego drinka. Tym razem smakował cytrusami i mocnym aromatem pieczonych kasztanów. Miała nadzieję, że zniweluje to efekt elfiego głosiku... i owszem, tak się stało, lecz pociągnęło za sobą kolejne konsekwencje. - Owszem, moja mała, chyba niezbyt się postarałam z przebraniem, skoro rozpoznałaś mnie tak szybko - roześmiała się blondynka, a jej głos znów zabrzmiał inaczej. Znów był niższy, bardziej zmysłowy, lecz przy tym dziwnie melodyjny. Wokół czarownic rozbrzmiewała muzyka do walca, ale Sigrun miała inne rytmy w głowie i aż zachciało się jej tańczyć. Pochyliła się ku wiedźmie w diademie na włosach, by wynucić cichym głosem kilka słów do ucha. - Nie sądzisz, że byłoby zabawnie, gdyby zamiast tych smętów zagrali Celestynę Warbeck? Kociołek pełen gorącej miłości...


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Sala balowa [odnośnik]06.09.21 23:46
- A czy ty, o pani, nie wolałabyś jeszcze przez chwilę smakować tej tajemnicy? - odpowiedział pytaniem na jej pytanie. Nie zależało mu specjalnie na tym, by za wszelką cenę utrzymać w ukryciu swoją tożsamość. Skoro już jednak zadał sobie tyle trudu, by nie dało się go rozpoznać na pierwszy rzut oka, postanowił jeszcze przez chwilę pochować się za swoją maską. Miał nadzieję, że Astoria nie będzie mieć mu tego za złe. Koniec końców zamierzał jednak zdradzić jej kim jest, choćby po to by oszczędzić jej ewentualnych pretensji męża, jakoby miała tajemniczego adoratora, który to poprosił ją o taniec, korzystając z okazji. Nie żeby Burke nie podziwiał piękna lady Lestrange. Nie zamierzał jednak wywoływać niepotrzebnych skandali, przynajmniej nie na tym tle. Poza tym, zawsze mogła podjąć grę i spróbować po prostu zgadnąć z kim ma do czynienia.
Ujął pewnie jej dłoń, prowadząc ją ku skrawkowi parkietu, gdzie mogli dołączyć do tańczących, a który wciąż był dość pusty, aby pomieścić kolejną wirującą parę. Drugą rękę położył na jej talii, uznając że to on poprowadzi w tym tańcu. Były czasy, kiedy podobne bale odwiedzał niemal co tydzień, tańcząc z dziesiątkami kobiet. Każda z nich była na swój sposób wyjątkowa, chociaż nawet dziś był zdania, że francuskie damy nijak się miały do cudownych Brytyjek. Obczyzna zwyczajnie mu zbrzydła, szczególnie gdy wiele pracy nadal czekało go tutaj, na rodzimej ziemi.
- Jak oceniasz tegoroczny sabat, droga Astorio? - zagadnął, powoli wirując w takt muzyki. Całość wydarzenia jak zwykle została urządzona z ogromną pompą. Gdyby to Burke'owie mieli organizować podobną uroczystość, z pewnością dałoby się to odczuć w tonie całego wydarzenia. Craig podejrzewał, że każda z rodzin zrobiłaby całkowicie odmienne wydarzenie. Właściwie byłoby to bardzo ciekawe doświadczenie, nie spodziewał się jednak, aby pałeczka organizatora sabatów zbyt szybko przeszła w ręce kogoś innego niż lady Adelajda. Nie wiedział też, jak czułby się uczestnicząc w przyjęciu zorganizowanym przez Cordelię. Przesadna ilość różu mogłaby mu zaszkodzić. Dziewczyna swoją osobą zdecydowanie przyćmiewała drugą z debiutantek, trochę zbyt mocno przykuwała uwagę jaskrawą kreacją. - Osobiście przyznam, że nie spodziewałem się występów cyrkowców, każdy kolejny rok przynosi z sobą coś niezwykłego i zaskakującego! - podzielił się swoją opinią. Zastanawiało go także co kobieta sądzi o zaproszeniu na dzisiejsze wydarzenie osób niezwiązanych ze szlachtą. Dla niego naturalną koleją rzeczy był fakt, że rycerze zyskali sobie już tak znaczący szacunek, iż byli zapraszani na podobne przyjęcia. Jak podchodził do tego jednak ktoś niezwiązany bezpośrednio z ich działaniami? Czy było to oburzające? A może lady Lestrange potrafiła to zaakceptować?


monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3810-craig-maddox-burke https://www.morsmordre.net/t3814-blanche#70697 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6332-skrytka-bankowa-nr-965#159559 https://www.morsmordre.net/t3842-craigowe#71823
Re: Sala balowa [odnośnik]07.09.21 14:03
dla Sig

Choć to wszystko nie było jej obce, wciąż czuła pulsującą w dołu żołądka ekscytację – być może samym zaproszeniem, być może docenieniem działań; za pobudki uznawała jednak własne pochodzenie i pamięć o matce, a także fakt że odkąd znalazła się w Anglii, pojawiała się na przyjęciach i bankietach wydawanych przez reprezentantów niebieskiej krwi. Pamiętała także zabawy spod ręki Lestrangów, kiedy perlistym uśmiechem witała się z obcymi ludźmi, raz po raz zasypując Evandrę salwą komplementów, a jej rodziców kulturalnymi uwagami i uroczo zabawnymi opowiastkami z rodzinnych stron, w dużej części zmyślonymi.
Tutaj również mogła się tak czuć – jak księżniczka i jednocześnie największa aktorka; kłamczucha i dama, skryta pod elegancką maską, odziana w połyskujące srebro, z ciemnymi wargami wciąż rozciągniętymi w subtelnym uśmiechu.
Palący posmak wciąż drażnił krtań, choć miała wrażenie, że specyficzny ton głosu łagodnieje – a przynajmniej taką miała nadzieję. Sylwetka zbliżyła się bardziej, kolejna piskliwa nuta uleciała z ust kobiety – Sigrun Rookwood w takim wydaniu była co najmniej zadziwiającym zjawiskiem. Kącik ust Tatiany drgał od powstrzymywanego śmiechu, bowiem wystarczyły dwa zdania, choć wypowiedziane w nienaturalny sposób, by Rosjanka rozpoznała swoją towarzyszkę.
– To te przeklęte drinki, co? – rzuciła, wciąż gardłowym pomrukiem, nieco delikatniejszym niż chwilę temu – To jakaś nowość? Nie miałam okazji pić takich paskudztw prędzej – a może po prostu ominęła ją wspaniała atrakcja na przyjęciach, na których miała okazję być prędzej – nie czuła jednak zbytniego żalu.
Ciche westchnięcie poprzedziło kolejne sięgnięcie po jedną z tac, która akurat mignęła obok nich w rękach kelnera. Dolohov pochwyciła następną szklaneczkę, przenosząc znów spojrzenie na Sigrun, która moczyła wargi w kolejnym alkoholu.
– Nie chodzi o przebranie, znam twoją aurę, Rookwood – a ta była aż nadmiernie specyficzna, choć aktualnie zaburzona przez ten głupiutki, piskliwy dźwięk – Stęskniłaś się za mną, co? – wymruczała, unosząc brew ku górze, kiedy Sigrun znów zaczęła mówić...w inny sposób. Krótkie parsknięcie śmiechem było pierwszą reakcją Tatiany.
– Tą z radia? Na Ozyrysa, co się tobie stało... – rozbawienie grało główną rolę, kiedy Rookwood zaczęła nucić jakąś piosenkę, którą Rosjanka kojarzyła tylko z radiowej rozgłośni. Dziwaczny to był bal, zaiste.

piję gorący kociołek XD



will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?


Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 07.09.21 14:04, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Sala balowa [odnośnik]07.09.21 14:03
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością


'k20' : 12
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala balowa - Page 28 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala balowa [odnośnik]07.09.21 14:59
Parkiet zawsze był jedną z ulubionych części sabatu dla młodego czarodzieja. Uwielbiał tańczyć, poruszać się w rytm muzyki a możliwość spędzenia czasu z przepięknymi kobietami w cudownych kreacjach był dodatkowym bonusem, któremu ciężko było odmówić. Dlatego w przeciwieństwie do Aresa, Gaspard aż nie mógł się doczekać aż kogoś uda mu się zaprosić do tańca. Oczywiście jego taktyką było przeczekanie pierwszej godziny poza parkietem, by mieć pewność, że wszystkie panie już zatańczyły ze swymi wybrańcami i większość zebranych poczuje pierwsze efekty alkoholu. Wtedy zazwyczaj Lestrange wkraczał na parkiet upewniając się, że pierwsza dama jaką zaprosi do tańca będzie zamężną szlachcianką najlepiej związana z nim krwią. W ten oto sposób gwarantował sobie bezpieczeństwo przed niechlubnym plotkami jak i przed pomysłami na jego ożenek. Dlatego to jeszcze nie była chwila na zaproszenie żadnej z dam na parkiet, a już na pewno nie jednej z debiutantek.
- Daj się rozgrzać parkietowi zanim na niego wejdziesz! - rzucił z rozbawieniem, nie zdradzając dokładnie czemu jeszcze chce zaczekać. Mimo to rozglądnął się po całej sali podziwiając piękne kreacje przybyłych gości. Normalną rzeczą było spoglądanie głównie na damy, których kreacje zawsze przyćmiewały męskie garnitury i fraki. I choć zdarzały się wyjątki, chociażby jak on sam nie codziennie ubrany, to raczej fikuśne stroje męskie były w mniejszości. Zdarzyło mu się rozpoznać parę charakterystycznych rodów na sali, chociażby Malfoyów było ciężko przegapić, jednak trudniej było z zapamiętaniem wszystkich imion im towarzyszących. Jego matka na pewno nie byłaby z tego zadowolona, ale Gaspard nigdy nie miał pamięci do imion i też nigdy się z tym nie krył, dlatego nie czuł się źle, że nie jest w stanie ani rozpoznać ani przypomnieć sobie imion z towarzystwa. Najbliższa jednak rodzina i przyjaciele, byli wyryci w jego umyśle tak silnie, że obudzony w środku roku byłby w stanie wyśpiewać ich pełne imiona i nazwiska z datami urodzenia!
- A gdzie prócz Londynu podróż Cię zaniosła? - spytał swobodnie, choć wiedział, że trochę stąpają po grząskim gruncie. Sam, choć nie był nadto wtajemniczony w sprawy niesławnego kuzyna, tak też doskonale wiedział, że szczególnie w takim miejscu nie powinni rozpamiętywać jego osoby. Te ściany miały duże uszy i wystarczyło by tylko dosłyszał się ktoś czegoś o czym nie powinni rozmawiać a na pewno napytali by sobie biedy.
Zanim jednak zdążyli przegadać wszystkie miejsca z podróży Aresa, dołączył do nich jedne z przedstawicieli Ministerstwa Magii. Lestrange nie był tego pewien, czy dobrze rozpoznał osobę, która kilka razy zawitała w jego rodzinnej posiadłości w sprawach jego ojca, ale był w dziewięćdziesięciu procentach pewny, że był to Lord Lennox zajmujący się ekonomią. Sam z ekonomii nie był dobry, dla niego było to trudniejsze niż czarna magia, ale nie raz słyszał rozmowy jakie prowadził jego ojciec z przedstawicielami Ministerstwa i bardzo szybko tracił wątek takiej rozmowy.
- Lordzie - przywitał go grzecznościowym skinieniem głowy, bez dokładnego ujawniania jego osoby, wciąż nie był przecież pewny, czy rozmawia z Slughornem, a nie chciał popełnić życiowego faux pas.
- Rzeczywiście, występ cyrkowy był dużym hitem, choć sam przyznam, że przez cały ten czas byłem raczej zajęty rozmową niż akrobatami. A kolekcji zacnych trunków jeszcze dokładnie nie zdążyłem poznać, jestem dopiero przy drugim kieliszku! - rzucił z lekkim rozbawieniem, podnosząc swój koktajl w ramach mini toastu i nie czekając na pozostałych upił kilka łyków jabłkowej poezji.
- Ciebie również dobrze widzieć pełnego sił i choć pewnie pytanie o finanse bardziej było skierowane do mojego kuzyna Aresa, to przyznam, że i u mnie wiedzie się ostatnio bardzo dobrze. Opera wręcz pęka w szwach od gości! - Alkohol zaczął powoli robić swoje i pokazywał bardziej rozwiązłą część duszy Gasparda, który uwielbiał wręcz rozmawiać z ludźmi. Na codzień jednak takiego byście go nie zobaczyli.





In darkness one may be ashamed
of what one does,


without the shame of disgrace




Gaspard Lestrange
Gaspard Lestrange
Zawód : Asystent Dyrektora kreatywnego Opery
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Hell is empty and all the devils are here.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10058-gaspard-lestrange https://www.morsmordre.net/t10117-edgar#306640 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10119-gaspard-lestrange
Re: Sala balowa [odnośnik]07.09.21 16:44
Spojrzenie, którym śledził ją, gdy obchodziła go dokoła, niczym wygłodniała lwica polująca na własną ofiarę, tylko sprawiło jej więcej satysfakcji. Gra, którą zapoczątkowała, a w którą oboje poszli w ślepo, zupełnie spontanicznie, dodawała nutkę zaskoczenia do ich małżeństwa. I chociaż nigdy nie mogła na nie narzekać – było czymś więcej niż spełnieniem marzeń zwykłej arystokratki – to była święcie przekonana, że ten wieczór obudzi w nich na nowo dawne uczucia towarzyszące im podczas pierwszego spotkania, kiedy patrzyli na siebie maślanymi oczętami, ale jeszcze się nie znali, i tak niewiele mogli…
Dzisiaj mogli wszystko. Mogli pokusić się o dotyk, pocałunek pod jemiołą – wszystko, poprzez upływ lat, było im dzisiaj wolno.
Zaśmiała się cicho. Nie miała już żadnych wątpliwości, że wiedział, kim naprawdę była. Xavier od samego początku uwielbiał jej umiejętności taneczne, a kiedy tylko mógł, chętnie uczył się kroków, poszerzał swoją wiedzę i umiejętności w tej dziedzinie. Doceniała to. Doceniała, że chciał być dla niej jak najlepszą wersją siebie. Nie każdy lord próbowałby dotknąć tego, czym pasjonowała się jego małżonka.
Jesteś dla mnie zbyt łaskawy, Lordzie – odezwała się w końcu, kiedy jego głęboki, zmieniony głos wybrzmiał. Podobał jej się taki. Będzie musiała zapytać ciotkę o przepis na ten trunek. Może sama kiedyś zaskoczy gości w Durham? – Szczególnie, że dopiero co się spotkaliśmy. Podziwiam Pańską wiarę w mnie.
Puściła mu oczko, co zapewne tylko on mógł dostrzec, a płatek śniegu, który opadł na jej rzęsę pod wpływem śnieżnego oddechu, teraz opadł na jej policzek – i tam się nieco stopił.
Na toast wzniesiony przez męża, uniosła jedynie kieliszek ku górze na znak, że przyłącza się do niego. Ujął to tak pięknie, że nie czuła potrzeby dokładania kolejnej cegiełki od siebie – a korzystając z okazji, że uniósł nieco swoją maskę, ona także odwróciła się nieco, by unieść swoją i upić łyk swojego trunku. Kolejne płatki śniegu zawirowały w powietrzu wraz z wydechem – a gdy zakryła z powrotem twarz, kolejne płatki osiadły na jej rzęsach, tworząc pewnego rodzaju iluzję delikatnego szronu.
Xavier mówił do niej dalej, tym samym, głębokim głosem. To zabawne. Działanie drinka rozpoczęłoby się natychmiast, więc ciekawe – czy przypadkiem trafiła na tego samego? Przyjrzała się kieliszkowi trzymanemu w dłoni męża. Wyglądał dość przyjemnie. Czy to ten sam? A może nie wszystkie drinki miały magiczne właściwości?
Powątpiewała. Znając rozrzutność i przepych, w jakim gustowała ciotka Nott, wszystkie były w pewien sposób zaczarowane. Niektóre pewnie płatały psikusy. W każdym razie drink, który dostał się jej, również jej się spodobał. W tej kreacji wyglądała teraz dodatkowo jak istna królowa śniegu.
Jakby czytając jej w myślach, Xavier spytał właśnie o jej kreację, a Lotta uśmiechnęła się, rozglądając dyskretnie po otoczeniu.
Miał rację, większość kobiet zdecydowała się dzisiaj na czarne stroje. Ale nie ona. Nie dzisiaj.
Właśnie. Wszystkie są takie same, nieprawdaż? – spytała dość retorycznie, przypatrując się kilku damom w czarnych strojach. – Eleganckie, ale stonowane. Zupełnie jakby panująca wojna odebrała odwagę nawet damom na zaryzykowanie czymś tak prozaicznym jak choćby kolor sukni, nieprawdaż? – przeniosła wzrok na Xaviera. Teraz już wcale nie musiała udawać. Teraz mówiła jak ona, jak Charlotta, z jej własnym nastawieniem do wojny. – Musimy żyć w naprawdę ciężkich czasach, skoro nawet salonowe lwice nie szarpią się o to, żeby różnić się jedna od drugiej.
W jakby lekkiej zadumie przygryzła delikatnie wargę, gdy z jej ust przy kolejnym wydechu wyleciało kilka kolejnych płatków śniegu.
Charlotcie też nie zależało nigdy na tym, aby być najmodniejszą czy najpiękniejszą, a tym bardziej, aby wybijać się na tle innych dam i przyciągać męskie spojrzenia – to, którego pragnęła, miała od długich lat i nie potrzebowała żadnego więcej. Niemniej, dzisiaj postanowiła zaryzykować, ubrać się inaczej, nie być sobą, ponownie mieć siedemnaście lat i wejść na Sabat, aby być pewną, że zostanie zauważona… A już na pewno zauważona przez tego jednego mężczyznę.
Jak widać, udało jej się. Chociaż powątpiewała, że zaważył na tym akurat kolor sukni.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala balowa [odnośnik]09.09.21 4:01
na post Deirdre

Jej pewna siebie poza była nienaganna, oblicze bardziej kamienne niż kiedykolwiek wcześniej, miękki ton doskonale fałszywy. Łudził się, że część z tej gry aktorskiej wyniosła z jego własnych lekcji - to przecież on jako pierwszy wprowadzał ją w świat politycznych manipulacji, szczodrze dzieląc się własnymi wypracowywanymi przez lata trikami oraz krasomówczymi tradycjami Sallowów. Jakaś jego część była nawet dumna. W głębi duszy wiedział jednak, że Deirdre już dawno przestała korzystać z jego trików, nawet jeśli włączała je do swojego repertuaru. W ciągu minionych lat znalazła w końcu siebie - albo kogoś innego. Sam był świadkiem, jak podczas wspólnej misji w Yorkshire zrzucała skórę niczym kameleon, jak uśmiechała się na zawołanie, jak oscylowała pomiędzy słodyczą a przelewaniem krwi.
Nawet jeśli mógłby uwierzyć w jej gładkie słowa i chłodne uśmiechy, nawet jeśli zachowywała się jakby doszła do wszystkiego sama, nawet jeśli przekonała o tym cały świat, to Cornelius Sallow wciąż miał na tym świecie jedną, jedyną sojuszniczkę, jeden własny talent. Legilimencję, dar do wykrywania kłamstw. To jednego (wykrytego w październiku we własnej sypialni) kłamstwa uczepił się kurczowo, dla poprawy własnego humoru. Magia nie była niezawodna, ale pozwoliła mu wyczuć skrywaną emocję, gdy zarzucił Deirdre, że znów robiła karierę dzięki komuś innemu. Tego kogoś nie było teraz u jej boku, a Cornelius wolał nie interesować się zanadto jego tożsamością. Czuł, że nie powinien i nie chciał znów oszaleć z irracjonalnej zazdrości.
Uśmiechnął się z autentycznym - o dziwo - rozbawieniem, gdy uznała się za dojrzałą wdowę. Może to on przybył tutaj w ptasiej masce, symbolizującej doświadczenie i mądrość (i przeżyte lata), ale ona tańczyła w idealnie dopasowanej sukni, a jej ciało - czy tylko mu się wydawało? - było równie, jeśli nie bardziej, smukłe i giętkie jak kilka lat temu.
-Może ja jestem dojrzały, ty wciąż przyciągasz tyle spojrzeń, ile w młodości. - odparł z fałszywą skromnością, choć komplement był szczery.
Dziwnie się z nią rozmawiało, prawie bez pretensji, prawie bez zazdrości, prawie bez urazy za przeszłość. Czyżby po burzliwej jesieni znaleźli w końcu stabilny grunt? Słodkie owoce ich niedawnej współpracy znacząco to ułatwiały - Cornelius wciąż z satysfakcją dyktował artykuły felietoniście, który tkwił pod Imperio rzuconym przez madame Mericourt.
-Niektóre rzeczy się nie zmieniają. - przepraszająco, acz bez cienia wstydu, sprostował płonne nadzieje Deirdre i spojrzał jej prosto w oczy. Jeśli tak bardzo chcesz uniknąć kompromitacji, musisz pomóc mi prowadzić. Znów muszą stać się partnerami, choćby na jeden taniec.
Uniósł lekko brwi, choć pod maską nie było tego widać.
-Zatem cieszę się, że możemy mu wspólnie służyć. - a słuchając przechwałek o jej samodzielności, wykrzywił jedynie usta w ponurym uśmiechu. -To żadna ujma, potrzebować od czasu do czasu kogoś innego. - skwitował łagodnie i tylko taneczna rama powstrzymała go przed lekkim wzruszeniem ramionami.
-Niegdyś potrzebowaliśmy ich. - szepnął zniżonym głosem, tak by tylko ona go słyszała. Obrzucił wzrokiem salę, arystokratów, angielską śmietankę towarzyską. -A teraz tańczymy wśród nich. - jeszcze nie równi, ale już tak blisko. Deirdre mogła dostrzec w oczach Sallowa znajome iskry, wywyższenie dzięki służbie dla Czarnego Pana wyraźnie sprawiało mu satysfakcję. Ze wspólnie spędzonych lat mogła pamiętać jego ambicję, charakterystyczny wyraz głodu na twarzy. Chciał jeszcze więcej, nie ukrywał tego przed nią. Mieli wspólny cel. Jak wtedy. Teraz do równania wkroczył po prostu Czarny Pan, a potęga, po którą mogli sięgnąć, przerastała wcześniejsze wyobrażenia Corneliusa.
I wszystko byłoby dobrze, już prawie wskrzesiłby nić porozumienia z dawną narzeczoną i obecną wspólniczką, ale...
...w najstraszniejszych zazdrosnych fantazjach nie przypuszczał, że Deirdre będzie w ten sposób mówić o kimś, kto mógłby być jego synem. Kto prawdopodobnie był jego synem. Na moment go zatkało, Deirdre mogła nawet wyczuć momentalną pauzę i przypisać ją zgorszeniu, ale po sekundzie odzyskał mowę w ustach. Musiał dalej grać w tą cholerną maskaradę.
-Ten niemalże samobójczy skok był imponujący, ale znasz mnie, skupiłem się raczej na tancerce. Prześliczna, nieprawdaż? - odparował, rozciągając usta w lubieżnym uśmiechu i znów grając, grając, bo choć młodziutka gwiazda estrady zrobiła na nim pewne wrażenie, to jedynie przelotne. Kątem oka uchwycił, jak żonglowała, akrobaty już nigdzie nie widział.
-Gustujesz teraz w młodszych? - odbił piłeczkę, wiedząc, że muzyka zagłusza ich ciche słowa.
Gdyby nie rozbierała wzrokiem kogoś, kto kojarzył mu się z Marceliusem, to wszystko byłoby gorzko zabawne.







Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala balowa - Page 28 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Sala balowa [odnośnik]09.09.21 16:06
Intensywnie zielone oczy, lśniące wyraźnie w obramowaniu ptasiej maski, nie uległy zmianie na przestrzeni dzielących ich lat. Właściwie, patrząc na niego skrytego za wyrzeźbioną przesłoną, słuchając tego samego tembru głosu, mogłaby z powodzeniem uznać, że przenieśli się w czasie, powracając na dobre do przeszłości. Materiał skutecznie skrywał zmarszczki Sallowa, które zauważyła w kącikach jego oczu i te głębsze, tuż nad ustami, zbyt często wykrzywiającymi się w usłużnym uśmiechu, elegancki strój równie skutecznie przesłaniał ewentualne zmiany w ciele urzędnika stroniącego od fizycznej pracy, a reszta - to, co w nim kiedyś pokochała - pozostawała przecież bez zmian. Był bystry, pewny siebie, spokojny, stateczny, godny zaufania, przynajmniej do czasu; nic dziwnego, że widziała u jego boku swoją wygodną, bezpieczną i - co dostrzegła pod wpływem Blacka - bezbrzeżnie nudną przyszłość. Zaprzepaszczoną, złożoną w ofierze, by finalnie, po koszmarnych doświadczeniach zagubienia w niemoralnym piekle, przynieść soczyste owoce. Słodki triumf, widoczny w każdym geście Deirdre, w detalu obcisłej sukni, podkreślającej krągłe, zdrowe, żyjące w dostatku ciało. Czarny, onyksowy pierścień zdobił palec wdowy, pomimo tożsamego z rękawiczką koloru rzucając się w oczy jako przypomnienie, że ciągle nosiła żałobę. Czy powinna zmienić sposób jego noszenia? Zapewne tak, ale przywykła do tego symbolu, chroniącego ją do niedawna od subtelnych zakusów czarodziejów. Wpatrzonych w nią z pragnieniem i uznaniem, Cornelius też to zauważył; cóż, zawsze był spostrzegawczy. I potrafił komplementować, lecz to zawoalowane pochlebstwo nie sprawiło Mericourt przyjemności. Miała dość lepkich, męskich spojrzeń, nawet jeśli te rzucane na salonach nie miały w sobie nawet za knut obrzydliwej wulgarności serwowanej w półcieniach Wenus. - Cóż, nie jestem przecież aż tak stara. Niektórzy dalej uznają mnie za czarownicę w wieku odpowiednim do oczarowywania kawalerów - zadrwiła lekko, wypaczając jego słowa, jak zwykle z finezją i rozbawieniem, utkanymi z sprzecznych emocji, wibrujących wyłącznie w tonie głosu. Twarz pozostawała przecież skryta, nie licząc pełnych, idealnie wykrojonych ust naznaczonych intensywną czerwienią. Podkreśloną przez biel obnażonych w prowokującym uśmiechu zębów.
- Ach tak? Więc kogo potrzebujesz teraz, Corneliusie? - dopytała swobodnie. Skoro mieli spędzić ze sobą kolejnych kilka minut, starając się przetrwać na parkiecie, równie dobrze mogła wyciągnąć z niego trochę cennych informacji. - Nie szarp tak, wolniej. Prawa noga zawsze po półkolu do przodu - dodała tym samym tonem, udzielając mu równie przydatnych wskazówek, nieco surowo, ale zarazem dyskretnie, by nie stał się pośmiewiskiem. Na to i tak szanse były dość małe, każdy był zajęty sobą, swoją grupką towarzyszką, swoim partnerem lub partnerką, a ich dwójka była za mało ważna, by budzić nerwowe pragnienie plotek. Ona swojego współtowarzysza tańca stopowała równie skutecznie, zarówno w fizycznym klinczu, gdy spowalniała nieporadne ruchy, bliska wywrócenia oczami, jak i podczas rozmowy. Zaśmiała się cicho słysząc pełne arogancji i dumy słowa Corneliusa; był słodki w swych przekonaniach i pragnieniu władzy. To też się nie zmieniło. Kiedyś to podziwiała, ba, kiedyś to podzielała, teraz zbyt dobrze znała zgniłe wnętrza magicznej arystokracji, by czuć ten rodzaj rezonu. Liczyły się czarodziejskie zdolności, poświęcenie, ofiarność, talenty; już nie polegała aż tak na przewodnictwu błękitnej krwi. Szanowała ją, oczywiście, że tak, lecz zbyt wielu zdrajców pohańbiło swe miano, by przyglądała się bezkrytycznie reprezentantom wyższego stanu. - Tańczymy to za dużo powiedziane, przynajmniej w twoim przypadku - wytknęła mu beztrosko, powoli obracając się wokół własnej osi, tak, by Cornelius okrążył ją bez podeptania sandałków na cieniutkich paskach, oplatających jej stopy. - Dalej ich potrzebujemy. Ich krwi, dziedzictwa, przekazywanych w genach talentów magicznych, kumulujących się w kolejnych pokoleniach. Zostało coraz mniej prawdziwych arystokratów, dlatego stają się coraz cenniejsi - odparła w końcu ciszej, poważniej, wsłuchując się w rytm muzyki klasycznej, tak donośnej, tak pięknej, tak mocnej, że przeszył ją dreszcz przyjemności. Zachwiała się lekko, gdy Sallow ponownie zmylił krok, a potem zamarł - dziwna reakcja na wspomnienie akrobaty, musiała to zapamiętać i wykorzystać, a w sprzyjających okolicznościach zgłębić. Rzecz jasna nie podejrzewała Corneliusa o plugawe skłonności, tego jednego była pewna, nie posiadał w sobie za grosz słabości tego rodzaju, ale coś w jego zachowaniu po wspomnieniu smukłego, wysportowanego młodzieńca było...zagadkowego. - Daj spokój, jest banalna. Filigranowa i śliczna, o twarzy lalki. Widzę takich na pęczki w balecie każdego dnia - westchnęła tylko, wcale nie pesząc się wspomnieniem młodziutkiej akrobatki. Miała w sobie to coś, przyciągała wzrok, ale urodziwych panienek Deirdre miała zdecydowanie dość, zlewały się w jedną, nierozróżnialną całość. Co innego akrobata, przypominał rzadkich męskich mistrzów baletu, a choć nie gustowała w smukłych i prawie dziewczęcych w swym jasnym uroku mężczyznach, to nie zamierzała dawać dawnemu narzeczonemu satysfakcjonującej odpowiedzi. - W nikim nie gustuje, Corneliusie, sądzę też, że nigdy nie będę ponownie w stanie zachwycić się innym czarodziejem. Śmierć mojego męża na zawsze złamała mi serce - odparła z idealnie wyważoną mieszanką smutku oraz statecznego spokoju, patrząc mu szczerze w skryte za maską oczy, ponownie mocnym gestem ręki dając mu znać, że prowadzi ją zdecydowanie za szybko.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 28 z 32 Previous  1 ... 15 ... 27, 28, 29, 30, 31, 32  Next

Sala balowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach