Sala balowa
Izolda
W najbardziej zdobionej części sali balowej ustawiono specjalne podium, na którym ma się rozegrać dramat, którego aktorami zostali wszyscy uczestnicy balu. Dopóki jednak sztuka trwa, główne miejsce zajmuje nie kto inny jak sama Izolda odgrywana przez uroczą gospodynię balu, lady Adelaide Nott. Siedzi na zdobionym krześle, przypominającym tron, a jej jasny strój przywodzi na myśl suknię ślubną. Ustawiony nieopodal stolik ugina się od herbatników i imbryków z herbatą. Nieopodal, umożliwiając odbycie z nią krótkiej pogawędki postawiony został wyściełany taborecik. Wygodny, choć celowo niezachęcający do spędzania na nim zbyt wiele czasu. Każdy bowiem zasługuje na odrobinę uwagi Lady Nott, nie więcej, nie mniej.
Stojące nieco dalej, wygodniejsze i większe krzesła zajęte są zazwyczaj przez Lorda Cronusa Malfoya przyjmującego rolę rycerza Tristana oraz Lorda Voldemorta jako króla Marka. Panowie co jakiś czas jednak przypisane im miejsca opuszczają, a ich pilnowanie przed zajęciem przez nieroztropnego gościa przypada ożywionym zaklęciem zbrojom, których głośne dzwonienie oznajmia każdy ruch, wywołując przy tym grymas niezadowolenia na twarzy gospodyni.
Z Adelaide Nott można oczywiście porozmawiać. Dobre maniery wręcz wymagają podziękowania gospodyni za zaproszenie. Zależnie od jej dostępności, możliwe są następujące interakcje z Izoldą. Żeby poznać odpowiednią, należy na zakończenie posta, w którym postać podejdzie przywitać się z Lady Nott, rzucić kością k3. Wynik określa interakcję z gospodynią.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:24, w całości zmieniany 10 razy
Obejrzał się przez ramię, gdy poczuł uścisk na swoim ramieniu, drapieżna dłoń ozdobiona pierścieniami przyciągnęła go ku starszej kobiecie; był dość młody, by granica między dojrzałością a starością miała w jego wyobraźni raczej rygorystyczne kryteria. Odwrócił się w jej stronę - z tym samym sztucznym uśmiechem, tak bardzo zachwyconym jej towarzystwem, że mógłby zerwać z jej żylastej dłoni każdy z tych ciężkich pierścieni osobno, wyłamując palce, a potem sprzedać i wykarmić za to całą wioskę zniszczoną wojenną zawieruchą. Brzydził go ten cały otaczający go blichtr. Przyłożył dłoń do piersi i skłonił się raz jeszcze, na dźwięk jej słów. Doceniała ich pracę, ale największą radością dla artysty było to, gdy publika szczerze interesowała się tym, co działo się na scenie. W jej przypadku chyba tak było. Nie do końca wiedział, jak powinien się zachować - nie wolno mu było rozmawiać z gośćmi, ale równie mocno nie wolno mu było odmawiać ich życzeniom. Byli tutaj dla nich. Rozprostował palce, nim gwałtownie nie pochylił się w przód, płynnym ruchem przechodząc ze stóp na dłonie, gdy stanął na rękach wpierw uniósł nogi w górę, potem je obniżył, wyciągając w przód, przed siebie, ponad plecami, w kolejnym ruchu złożył je na parkiecie, płynnie przechodząc na nie z rąk, by finalnie stanąć na nogach i skłonić się przed kobietą raz jeszcze, ofiarując i jej kwiat białej lilii; miał przy sobie kilka patyków, które po odpowiednim potraktowaniu palcami pęczniały i zakwitały, na okazje takie jak te. Kwiat wręczył z pozycji klęczącej, ze spojrzeniem wbitym w jej stopy. Nie patrz w oczy, nie uchodzi. Przy nich jesteś i zawsze będziesz tylko śmieciem.
Dziejące się także na oczach Leokadii. Zaklasnęła w dłonie, gdy blondyn po raz kolejny udowodnił giętkość ciała, a także dobre maniery, najpierw wyginając się w wręcz nienaturalny sposób, by potem ofiarować jej kwiat, bez prowokującego spojrzenia w oczy. Lady rozejrzała się dookoła, upewniwszy się, że wszystkie koleżanki widzą, jaki hołd otrzymała, po czym łaskawie przyjęła prezent, teatralnie zaciągając się jego zapachem. - Nie jesteś niemową, prawda? - zaniepokoiła się nagle, spoglądając w dół, wyczekująco, w ogóle nieskrępowana tym, że klęczy przed nią o połowę młodszy chłopiec, chyląc czoło, będący tu tylko w roli zabawki.
- Nazywam się Marcelius Carrington - przedstawił się, gdy zapytała o imię. Nakazano mu się nie odzywać, ale to wszystko przecież dla wygody gości. Zdecydowanie większą niegrzecznością byłoby zignorować zadane wprost pytanie. - Mój ojciec jest pośród gości - dodał, z lekką sugestią, to nie z nim powinna rozmawiać o wykorzystaniu jego talentów, bo nie on nimi handlował. Należały do pana Carringtona i jako takie pozostawały częścią Areny, tożsamość nazwisk nie była dziełem przypadku. - Jesteśmy tu, by przynieść radość w dzień wielkiego święta - Pamiętał. Toasty wznoszone za Lorda Voldemorta. Od nich też skręcał go żołądek, ale już nie z odrazy. Ze strachu. - Ojciec będzie rad, że osiągnął dzisiaj sukces - dodał, z wciąż pochyloną głową. W duchu dziękował za ten gest, znacznie łatwiej było zapanować nad gniewnym wyrazem twarzy, kiedy nie patrzył jej w oczy. Nie podniósł się też z klęczek, nigdy nie uważał, by naprawdę nie byli sobie równi: ale tu, tej nocy, musiał się dostosować. To tylko część przedstawienia, powtarzał sobie nieustannie.
- Nie, pani - Nie był niemową, choć tacy jak ona nigdy nie słuchali ani nawet nie słyszeli jego głosu. Jej słowa brzmiały lekceważąco i pusto. Pewnie taką właśnie była.
Gniew w oczach ustąpił rozpaczy na dźwięk jej dalszych słów, przepełnione emocją iskry w źrenicach zadrżały, stając w błyszczących łzach; łzach bólu, niemocy, desperacji, żalu i rozpaczy, Anglia w pełni oczyszczona, co zamierzali zrobić? Zarżnąć wszystkich? Teraz mugoli, a na kogo przyjdzie czas później? Miał nadzieje, że na końcu tego łancucha znajdzie sie też miejsce dla niej, stara durna prukwa. Siła i uznanie. Brzydził się sobą jeszcze bardziej, brał udział w tej chorej propagandzie, nawet jeśli robił to całkowicie mimo woli. Nie chciał występować dla jej rodziny. Nie chciał musieć więcej widzieć tych ludzi, napiął mięśnie szczęki, gdyby pomówił z nią dłużej, być może wyciągnąłby z niej więcej: więcej o tym, co dokładnie mówił jej mąż. Ale wtedy dotarł do nich pan Carrington, rozpoznał go pomimo maski, chociaż strojem wtapiał się w towarzyską śmietankę miasta. Kraju. Przeniósł ku niemu spojrzenie, wciąż nie patrząc wiedźmie w oczy - i miał wrażenie, że dostrzegał u niego słuszną reprymendę, bo nie wolno mu było rozmawiać z gośćmi. Skłonił się jeszcze raz, kiedy ten odganiał go gestem, po czym odszedł, zostawiając tych dwoje samym sobie. Jeśli miała z kimś dogadywać szczegóły - to winna to zrobić z jego szefem, nie z nim samym. Nie oglądał się za siebie, nie chciał już o tym myśleć. Cokolwiek ustalą, dowie się o tym najwcześniej jutro.
/zt x2
Słońce, które miało nadejść i rozjaśnić mroki nie było tylko wielką kulą zawieszoną na nieboskłonie; wraz ze słowami Craiga czuła, że drgnął jej kącik ust – w nadziei czy nucie żalu – na myśl o tym, co faktycznie czekało na nich w kolejnych miesiącach. Dostrzegała słońce w obietnicach i planach, w śmiałych działaniach Ministerstwa pod przewodnictwem ojca, który budował nowy, czysty świat dla jej dzieci.
Ale nigdy nie istniało światło bez cienia.
– Dziękuję, mój drogi, ufam, że i dla ciebie ostatni czas jest łaskawy? – uprzejmości zawsze wyglądały tak samo, choć dzisiaj drgała w nich specyficzna nuta nostalgii; nie do końca wiedziała, czy to przełom starego i nowego roku miał takie działanie, czy faktycznie coś się zmieniało. Beztroska malowała się na połowicznie zakrytych twarzach, perliste uśmiechy umilały wieczór, śmiechy mieszały z pięknem muzyki i nadzwyczajnymi dekoracjami; oderwanie się od rzeczywistości było potrzebne im wszystkim.
– Winnam już teraz zazdrościć wybrance – uśmiech był naturalny, swobodny ton tańczył na końcówkach zgłosek, kąciki unosiły się w faktycznej beztrosce, której wciąż uparcie próbowała się trzymać; podsycała ją i pogłębiała, starając się utonąć w zachwycającej atmosferze wieczora, zapomnieć o bolączkach codzienności, na moment oderwać się od nieprzerwanej niepewności.
– Adelaide jak zwykle przeszła samą siebie, to niesamowite, nieprawdaż? Ileż ta kobieta ma w sobie pomysłów i potencjału... – lady Nott była specyficzna, momentami dziwaczna, czasami zakorzeniona w minionych latach, ale zdecydowanie nie można jej było odmówić talentu do urządzania przyjęć i niesamowitej umiejętności szokowania swoich gości. Astoria zamierzała odwiedzić wschodnie skrzydło i samej spróbować specjałów, o których wspomniał lord Burke, lecz później. Pary na parkiecie wciąż wirowały, grupki dyskutujących szlachciców zbijały się w punkty nieopodal ścian i stołów z poczęstunkiem, kilka młodych pannic chyba pudrowało noski za szerokim filarem. Lestrange obserwowała okolicę przez kilka kolejnych chwil, w końcu wyłapując spojrzeniem sylwetkę męża. Wzrok znów powrócił do Craiga, wobec którego odwzajemniła uśmiech, dygając odpowiednio w odpowiedzi na jego ukłon.
– Mój drogi, korzystaj, korzystaj z tego wszystkiego. Wszystkim nam przyda się odrobina wytchnienia, tobie w szczególności – za poświęcenie, za to, co dziennie robił dla Anglii; nie musieli mówić o tym głośno, by wiedzieć. Ci, którzy stali ramię w ramię z jej ojcem zasługiwali na szacunek.
– Pomyślności, lordzie Burke, pomyślności i zdrowia. I przede wszystkim siły na nadchodzące dni – odpowiedziała na jego życzenia, wciąż się uśmiechając, choć teraz jej spojrzenie miało w sobie mieszaninę nadziei i determinacji – Niech ta noc stanie się zapamiętaną – jako przełom, jako błysk nadziei na lepsze jutro; naprawdę w to wierzyła.
Odprowadziła Craiga wzrokiem, zaraz potem krzyżując spojrzenie z mężem, wychodząc mu naprzeciw.
/zt
Izolda
W najbardziej zdobionej części sali balowej ustawiono specjalne podium, na którym ma się rozegrać dramat, którego aktorami zostali wszyscy uczestnicy balu. Dopóki jednak sztuka trwa, główne miejsce zajmuje nie kto inny jak sama Izolda odgrywana przez uroczą gospodynię balu, lady Adelaide Nott. Siedzi na zdobionym krześle, przypominające tron, a jej jasny strój przywodzi na myśl suknię ślubną. Ustawiony nieopodal stolik ugina się od herbatników i imbryków z herbatą. Nieopodal, umożliwiając odbycie z nią krótkiej pogawędki postawiony został wyściełany taborecik. Wygodny, choć celowo niezachęcający do spędzania na nim zbyt wiele czasu. Każdy bowiem zasługuje na odrobinę uwagi Lady Nott, nie więcej, nie mniej.
Stojące nieco dalej, wygodniejsze i większe krzesła zajęte są zazwyczaj przez Lorda Cronosa Malfoya przyjmującego rolę rycerza Tristana oraz Lorda Voldemorta jako króla Marka. Panowie co jakiś czas jednak przypisane im miejsca opuszczają, a ich pilnowanie przed zajęciem przez nieroztropnego gościa przypada ożywionych zaklęciem zbrojom, których głośne dzwonienie oznajmia każdy ruch, wywołując przy tym grymas niezadowolenia na twarzy gospodyni.
Z Adelaide Nott można oczywiście porozmawiać. Dobre maniery wręcz wymagają podziękowania gospodynie za zaproszenie. Zależnie od jej dostępności, możliwe są następujące interakcje z Izoldą. Żeby poznać odpowiednią, należy na zakończenie posta, w którym postać podejdzie przywitać się z Lady Nott, rzucić kością k3. Wynik określa interakcję z gospodynią.
Wiedziała, że jako Namiestniczka i Śmierciożerczyni powinna od razu spotkać się z organizatorką całego Sabatu - oraz pretendentami do ręki Isoldy - dlatego tuż po opuszczeniu holu, aczkolwiek już po oficjalnym powitaniu, skierowała swe kroki w stronę podium, zdobiącego centrum głównej sali balowej. Ponad głowami tłumu widziała srebrzyste włosy Adelaide Nott, lecz zanim zdołała dotrzeć do schodków, prowadzących bezpośrednio do gwiazd wieczoru, kilkukrotnie zatrzymano ją na krótkie rozmowy. Niegrzecznie byłoby odmówić konwersacji, uśmiechała się więc najpiękniej, jak tylko umiała, starając się subtelnie kierować pogaduszki do kulturalnego końca. Nie było to łatwe, podekscytowane salonową grą towarzystwo wibrowało od chęci kontaktu, podzielenia się plotką, opiniami na temat tegorocznych debiutantek czy podejrzeniami dotyczącymi strojów każdego ze stronnictw. Czas płynął, obyczaje nie pozwalały wymknąć się zbyt szybko ze szponów dam i lordów - zwłaszcza ci drudzy przytrzymywali madame Mericourt przy sobie dłużej niż powinni. Czuła ich wzrok na pozornie zabudowanym dekolcie i ściśniętej pozłacanym gorsetem talii; spojrzenia błądziły po nagiej skórze, po skośnych oczach, po orientalnych ozdobach, uśmiechy stawały się głębsze i bardziej tęskne. Mogłaby się oburzyć lub w lodowaty sposób uciąć flirciarskie zapędy, jednak tej nocy była wyjątkowo łaskawa: pozwalała im grać w tę grę, udając, że nie rozumie jej zasad. Przynosiło jej to sporo satysfakcji - i zajmowało wiele czasu; na tyle, że gdy w końcu znalazła się na podium, lady Adelaide zniknęła już w tłumie tańczących par, porwana przez jednego z młodszych uczestników Sabatu. Deirdre nie okazała jednak zawodu: na swych miejscach wciąż pozostawał Minister Magii i sam Lord Voldemort. Dygnęła przed Cronusem Malfoyem, zgodnie z protokołem, pewna, że droga ozdoba włosów nie zsunie się z misternej fryzury - i skłoniła się jeszcze głębiej przed Czarnym Panem. Czuła na karku groteskowo przyjemny dreszcz: niepokoju, dyskomfortu, chłodu; zawsze przecież ceniła bodźce, które u innych wywoływały paraliżujący strach.
-Sir, Panie; to prawdziwa przyjemność - zwróciła się do mężczyzn, gdy wyprostowała się już zwinnie, swobodna, ale poważna, wzrokiem sięgając ku przystojnej twarzy starszego Malfoya - i zaszczyt - przeniosła spojrzenie na bezkresne, puste, ale pełne siły oczy Lorda Voldemorta - celebrować nadejście nowego roku w tak wyjątkowym gronie. Jestem pewna, że kolejne miesiące okażą się niezwykle owocne dla magicznego świata, który razem budujemy - nie denerwowała się - a raczej doskonale udawała spokój - bliskością Lorda Voldemorta, nie łamał się jej głos, nie pozwalała też sobie na zapewnienia o własnej ciężkiej pracy, oddaniu i działaniach, które podjęła, służąc Czarnemu Panu. Nie był to czas i miejsce na podobne deklaracje, zresztą, On i tak wiedział, co znajdowało się w jej sercu i umyśle. Ukłoniła się raz jeszcze, wymieniając uprzejmości z Ministrem Magii, nie narzucała jednak Markowi i Tristanowi swego towarzystwa - chciała zostać w nim widziana, była bliżej tych dwóch mężczyzn niż większość szlachty, ale wiedziała, kiedy usunąć się w cień.
Schodziła już z podium, gdy dostrzegła, że lady Nott powraca na nie po swym tańcu. Nie musiała więc czekać aż tak długo - dobrze, chociaż i tak zamierzała wrócić, by zadośćuczynić uprzejmości wobec gospodyni. Gdy ta w końcu nadeszła, ukłoniła się jej z szacunkiem, przestrzegając głębokości tego gestu i całego rytuału powitania. Pełnego respektu, ale pozbawionego służalczego błagania. Znała tę kobietę, wiedziała, jak wpływowa i niebezpieczna była, dlatego nie pozwalała sobie nawet na najmniejszy błąd. Co najwyraźniej zaprocentowało - chwilę później została już zaproszona na niezbyt wygodny taborecik. Doskonała herbata wynagradzała jednak drobne mankamenty specjalnie przygotowanego siedziska, zresztą, siadywała na gorszych meblach.
- Lady Nott - już teraz jestem pewna, że ta noc przejdzie do historii - powiedziała po pierwszych gładkich słowach, komplementach i zapewnieniach o sympatii. Piła powoli, podnosząc filiżankę w ślad za arystokratką. - Podziwiam kunszt twórczy: nawet nie wyobrażam sobie, ile organizacja takiego wydarzenia wymagała pracy i kreatywności. Jestem zaszczycona, mogąc gościć tu już kolejny raz - oczywiście, że nieco sobie wyobrażała, planowała bankiety, bale i wernisaże w La Fantasmagorii, lecz na znacznie mniejszą skalę. Porównywanie swych dokonań do tych lady Nott, o kilkudziesięcioletnim doświadczeniu, byłoby narcystyczną głupotą. Uśmiechnęła się do arystokratki uprzejmie, czarująco - lecz w wydaniu odmiennym do tego, prezentowanego mężczyznom. Nie zgrywała przesadnie skromnej ani nieśmiałej, ale też nie próbowała zdominować tej niezobowiązującej pogawędki przy herbacie. Na pytania lady Adelaide odpowiadała wyczerpująco, z idealnie wyważoną dumą, pokorą i pewnością siebie zarazem, nie dając się wyprowadzić z równowagi. Lubiła w sobie tę elastyczność, pozwalającą przybrać maskę odpowiadającą danej sytuacji, nawet tak wymagającej. W końcu, gdy filiżanka została pusta, wstała, dziękując lady Nott za poświęcony czas, po czym pożegnała się i opuściła podium, umożliwiając innym powitanie z organizatorką.
| do stolika, zt
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
| próbuję pogadać z Adą
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
'k3' : 1
Tak też przede wszystkim wyglądała wspaniale, a jeśli wzrok ją nie mylił oraz znikoma uwaga względem kogoś innego niż ona sama, tak nikt nie powiewał równie czarownie jak ona; barwy sukni przechodzące w różne odcienie nosiła — chyba — jedynie Ursula, lecz z racji tego, że to brunetka pojawiła się na sali pierwsza, tak swojej drogiej przyjaciółce wybaczyła to całkiem prędko zadowolona, że nie musi być wobec niej złośliwa, nigdy nie miała serca do tego względem Misi; przy stoliku była wyjątkowo ujmująca, nawet względem osób pozbawionych arystokratycznego pochodzenia, choć pan Mulciber w pewnym momencie wyglądał tak, jakby dostał szczękościsku — bardzo mu współczuła, na pewno martwił się tymi wszystkimi widelczykami, przecież to nie tak, że ćwierkanie młodziutkich lady wprawiło go w konsternację!! Przetańczyła kilka tańców, świadoma, że do lady Nott wpierw garnęły się istotniejsze persony i będzie tam tłoczno jak na tych wszystkich targach, czy innych zbiegowiskach, o których czytała w swoich powieściach. Czekała więc grzecznie oraz wdzięcznie na swoją kolej, żywiąc ogromną nadzieję, że kiedy niepisana kolejka podziękowań nieco się rozluźni, tak i Lettie będzie mogła złożyć wyrazy swojej wdzięczności! I och, och, udało się! Ciemne oko wychwyciło wręcz perfekcyjny moment, stołeczek został zwolniony, a te okropnie trzeszczące zbroje zajęły miejsce Ministra Magii oraz Nuummitowego Pana, dzięki czemu nie musiała się głowić wcale, czy i ich powinna najpierw powitać, trochę wolałaby nie, pełną uwagę chciałaby poświęcić lady Adelaide niż mężczyznom, której istnienie miało mikre znaczenie i przypominała im bardziej muszkę, o której prędko się zapomni. A im nie mogła powiedzieć, że jak tak można, czy wiedzą kim jest jej brat?! Bo wiedzieli, doskonale. Więc to marna zabawa.
— Pragnę złożyć wyrazy uszanowania oraz zachwytu w delikatne dłonie lady Izoldy, której urok oczarował cały dwór, a także moją wdzięczność za możliwość bycia świadkiem tak przejmującej walki o waszą rękę — wita się tonem miękkim, słodkim, ale nie jak melasa oklejająca język nieprzyjemnie. Dyga z gracją, w dłonie ujmując materiał spódnicy, wchodząc w swoją rolę płynnie, prostując się dopiero gdy ostatnie słowo padnie z różanych ust. I uśmiecha się ślicznie, tak jak tylko Colette potrafi a uśmiech ten jaśnieje jeszcze mocniej, kiedy lady Nott uprzejmym gestem zachęca, by przysiadła się do niej i napiła się z nią herbatki. Jak wspaniale! Policzki pokryły się rozkosznym rumieńcem podekscytowania, kiedy zajęła wdzięcznie wskazane miejsce. Co za zaszczyt!
| rzut na rozmowę z lady Nott, czekam na pikantne ploteczki!!!!
bad, bad news. one of us is gonna lose
i'm the powder, you're the fuse
just add some friction
Tuż po rozpoczęciu Sabatu, gdy zdołał już zwilżyć gardło winem, skierował swe kroki w stronę zdobionego postumentu, na którym miał rozegrać się finał całej baśniowej opowieści. Szedł śmiało, poprawiając koronę tkwiącą na jasnej głowie - tylko po to, by podkreślić jeszcze mocniej jej niedorzecznie błyszczącą fakturę - chociaż w głębi serca bardzo nie chciał witać się z lady Nott. Należała do (dość szerokiego, ale jednak elitarnego) grona jego ulubionych cioć, zawsze potrafił ją oczarować i była wobec niego przychylna, nie obawiał się więc kontaktu z czarującą damą, absolutnie nie, ale mężczyzna zajmujący miejsce obok niej...Cóż, chyba wolałby zjeść ostrygę w podrzędnej, tylko czterogwiazdkowej restauracji albo pocałować ropuchę, niż znaleźć się w bezpośredniej bliskości Czarnego Pana. Bał się go - i wcale nie łajał się za to, takie uczucie wydawało się naturalną reakcją na kogoś...takiego. Nie pochodzącego z arystokracji i tytułującego się lordem, ale wbrew pozorom, to nie to świętokradztwo sprawiło, że serce Luciusa napełniało się żarem. Strachu, nie gniewu, wystarczyło krótkie, lodowate spojrzenie z ukosa, z daleka, na początku sylwestrowych uroczystości, by Malfoy skulił się wewnętrznie i uznał, że właściwie akurat temu czarodziejowi tytuł lorda bardzo przystoi. Ba, jak dla niego, mógł zostać nawet Nestorem albo i królem - byleby tylko jego majestatyczna i groźna uwaga nie skupiała się już nawet na moment na platynowej głowie Luciusa. Naprawdę nie rozumiał, co w tym magu widział jego brat - albo inaczej, udawał, że nie rozumie, bo przyznanie się do tego, że posiada brata szaleńca, mordercę i sadystę znacząco wykraczało poza zdolność Luciego do stawania z prawdą twarzą w twarz. Zapewne więc ominąłby wizytację u lady Nott - złapałby ją później, w tańcu - ale po pierwsze, nie wypadało tego zrobić, a po drugie, animuszu dodała mu obecność ukochanego wuja. Przy Cronusie przecież nic nie mogło mu się stać, tak, był bezpieczny. Zebrał więc wszystkie siły, by zbliżyć się do podium. Niestety, gdy znalazł się blisko schodków dostrzegł, że lady Nott akurat nie znajdowała się na krzesełku. Pieprzony niefart. Stał już za blisko, żeby dokonać taktycznego odwrotu, zwłaszcza, że poczuł na sobie spojrzenie obydwu królów. Zebrał całą odwagę, jaka kumulowała się w jego żyłach od pokoleń, i wszedł na podium, dumnie wyprostowany.
- Wuju, wygląda lord wspaniale, majestatycznie - jak zwykle zresztą. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu - skłonił się z szacunkiem przed Cronusem, po czym - przełykając ślinę - podobny gest, choć nieco płytszy, wykonał w stosunku do Lorda Voldemorta. - Panie - powiedział w ramach powitania, bo na galopujące gargulce, co miał powiedzieć? Sir? To nie przeszłoby przez usta. Lordzie? Też. Zaschło mu w gardle; dobrze, że nie musieli podawać sobie niższym zwyczajem rąk, bo te pewnie by mu się trzęsły. Nie zamierzał też rozpoczynać rozmowy o pogodzie czy, co gorsza, o polityce. Przy Czarnym Panie czuł się tak, jak nigdy wcześniej, mały i nieważny, nawet gdy stał obok Cronusa Malfoya. W kontakcie z czarnoksiężnikiem argument dotyczący pokrewieństwa z Ministrem Magii wydawał się nic nie znaczący. Mimo to nie chciał dać się zastraszyć, pochwalił jeszcze tylko organizację wydarzenia, skłonił się raz jeszcze, już płyciej, obydwu mężczyznom, po czym zszedł po schodkach. Czując, że na karku perli mu się zimny pot. Ten cały Czarny Pan był...potworny.
Mimo tego spróbował podjąć rozmowę z lady Nott raz jeszcze, po dłuższej chwili i kilku tańcach. Potrafił stawiać czoła trudniejszym wyzwaniom - jak choćby rozmowy z brzydkimi panienkami albo osobami z gminu - więc przecież nie mógł odpuścić tak od razu. Poprawił koronę, poprawił imponujący miecz, i ruszył ku podium raz jeszcze. Animuszu dodały mu na pewno wypite kieliszki wina, alkohol wesoło buzował mu w żyłach, widział też, że na chwilę i Marek, i Tristan, opuścili podium, miał więc szansę...Ale znów dopadł go pech. Piękna Isolda ruszyła do tańca z wujkiem Flintem, nie poświęcając Luciusowi nawet sekundy swej uwagi. Przełknął porażkę z trudem, ale przecież próbował, i to dwukrotnie! Tylko to się liczyło. I to, że drugim razem nie musiał przebywać w odległości metra od zamrażającego spojrzeniem czarnoksiężnika.
| zt, wracam do stolika
Wymagania związane z etykietą i odpowiednim wychowaniem skierowały kroki niecodziennie wystrojonego Wilhelma na salę balową. Wciąż nieco zdumiony i zlękniony obecnością króla Marka, wiedział, że nie należy do niego inicjatywa w powitaniach. Kulminacja odpowiedniego rodowodu oraz wysokiej rangi w szeregach Rycerzy Walpurgii wymagała od niego przesunięcia się na dalsze miejsca w kolejności. Tradycjonalistyczne serce młodzieńca, który preferował pozostawanie w cieniu, nie wiedziało, w jakim rytmie ustalić swoje bicie. Z jednej strony cieszył się spokojem, jaki panował dzięki bezpieczeństwu zapewnianemu przez obecność wielkiego czarodzieja. Doskonale pamiętał swój pierwszy sabat, gdy głowa rodu Avery została zmieciona, a jego opinia o wystawnych balach lady Nott legła w gruzach. Z drugiej strony, nie był pewien, czy zdoła zaakceptować dzielenie jednego stołu z kimś nieobeznanym w sztuce rozróżniania widelców czy zachowania arystokratycznych manier wpajanych od najmłodszych lat. Mimo wszystko nie zamierzał przynieść wstydu swojemu rodowi. Wiedział, że poradzi sobie z wyzwaniem, bo przecież nie bez powodu usadzono go w takim, a nie innym towarzystwie. Widocznie nawet lady Nott była przekonana, że Wilhelm zdoła odnaleźć się jako jeden z dwóch dżentelmenów przy stole, w towarzystwie czterech kobiet, w tym tylko dwóch dam noszących tytuł lady.
Wiedział, że jego chwila nadejdzie, i zamierzał działać jeszcze przed rozpoczęciem tańca debiutantek. Zgodnie z dobrym gustem planował poprosić wybraną wcześniej damę do tańca. Nie był to jednak gest romantyczny, lecz przemyślany ruch, który miał na celu podniesienie pozycji lady Hypatii Crouch. Niestety, los okazał się nieprzychylny – dosłownie sekundy przed nim o rękę młodej lady poprosił inny dżentelmen, zabierając ją na parkiet. Z pewnością każdy z obecnych przy debiutantce z rodu Crouch, jak również zainteresowani obserwatorzy, dostrzegli próbę Wilhelma, by zapoczątkować jej wejście w dorosłość poprzez pierwszy taniec. Być może ci mniej obeznani z jego stoicką aparycją pomyśleli, że czuje się dotknięty, ale surowy i apatyczny wyraz twarzy Wilhelma nawet nie drgnął, gdy inny mężczyzna odebrał mu okazję tańca z lady Hypatią Crouch. Odprowadzając wzrokiem na parkiet sylwetki szczęśliwej pary, Wilhelm zauważył nietypową scenę pomiędzy dwoma dobrze mu znanymi lordami Malfoy. Wycofując się nieco, wytężał wzrok, próbując odczytać z ich ust fragmenty rozmowy, w której wyraźnie spierali się o możliwość zatańczenia z młodą lady. Lucius i Armand byli wyjątkowi – to właśnie dzięki ich obecności w szkole Wilhelm nauczył się zachowywać swoje opinie dla siebie. Kiedy emocje opadły, młody lord Avery skierował się w stronę stołu, gdzie spodziewał się zastać gospodynię balu. Zamiast niej napotkał jednak dwóch dostojnych czarodziejów: króla Marka oraz rycerza Tristana. Obserwując humorystyczny kontrast pomiędzy pełnionymi przez nich rolami, Wilhelm nie pozwolił, by choć cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy. Z zachowaniem znanej sobie surowości, która zupełnie nie pasowała do jego eleganckiego stroju – głęboko zielonego, zdobionego złotymi elementami – skłonił się najpierw Ministrowi Magii, a następnie przywódcy Rycerzy, który nosił koronę.
– Wasze Lordowskie Mości, jest dla mnie wielkim zaszczytem być dziś w tak szacownym gronie. Życzę, aby ten wieczór upłynął Lordom w wyśmienitej atmosferze i stał się symbolem wielkich osiągnięć w przyszłości. – skierował te słowa do dwóch wyniosłych czarodziejów, lokując spojrzenie naprzemiennie na jednym i drugim. Nie musiał uciekać się do fałszu, by szczerze pogratulować dwóm koronnym gościom, których ciężkie spojrzenia zdawały się dokładać niewidzialny ciężar na jego ramionach. Starając się zachować poważny i niewzruszony wyraz twarzy, raz jeszcze skłonił się w geście szacunku i na pożegnanie dodał: – Sir, Królu. - Odwołał się do ich dzisiejszych przebrań, odczuwając ogromną ulgę, że pomysł przywdziania korony pozostawił w sferze niespełnionych wizji. Władca mógł być tylko jeden – i nawet w swoim, jak sądził, kuriozalnym stroju doskonale wiedział, że nie potrzeba insygniów, by rozpoznać tego, kto faktycznie sprawował władzę. Byli to zawsze najsilniejsi. Nie czuł na sobie spojrzeń najważniejszych gości wieczoru – zniknął w tłumie niemal natychmiast, wiedząc, że kolejni już ustawiali się w szeregu. Z tłumu kierował się czujnym spojrzeniem w stronę stolika lady Nott. Gdy tylko dostrzegł gospodynię siedzącą przy imbryku herbaty, ruszył bez zwłoki. Starannie się skłonił i zaczął swoją mowę dziękczynną, którą napisał jeszcze w czasach szkolnych z pomocą Bartemiusa, a którą od tamtego czasu jedynie nieznacznie modyfikował. Pamiętał, jak bardzo stresował się przed swoim pierwszym sabatem, uznając to wydarzenie za swoją największą zmorę. Po kilku latach jego stosunek do balów nie zmienił się znacząco, lecz obowiązek należało wypełnić. Nie oczekiwał wielkiego odzewu ze strony lady Nott – był świadomy, że jej odpowiedź, jeśli w ogóle nadejdzie, ograniczy się do uprzejmego minimum.
– Szanowna gospodyni najbardziej wystawnych spośród wszystkich znanych mi bali, lady Nott, proszę przyjąć moje wyrazy wdzięczności za możliwość uczestnictwa w tym wspaniałym wydarzeniu. Staranność i dbałość o każdy szczegół balu są wyrazem najwyższej klasy i zasługują na głęboki podziw. Życzę, aby wizja lady, która kształtuje to, co wzniosłe i piękne, pozostała trwała i niezmienna, prowadząc zarówno lady, jak i tych, którzy mają zaszczyt znaleźć się w jej otoczeniu, ku najwyższym ideałom. - Słowa wypowiedział głosem nieco bardziej ożywionym niż zwykle – wszak niegrzecznie byłoby okazać brak entuzjazmu wobec samej gospodyni. Jego postura odruchowo się wyprostowała, gdy zauważył gest lady Nott, sugerujący, że chce, by podszedł bliżej. Nigdy wcześniej nie znalazł się w podobnej sytuacji, ale przypominając sobie liczne opowieści o kobiecie, domyślał się, że zaraz usłyszy garść plotek, które uzna za mało interesujące. Przez myśl przemknęło mu, że być może jego strój – zbyt żywy w kolorystyce – czyni go bardziej przystępnym do trywialnych rozmów. Coś w nim podpowiadało, że wpakował się w coś, z czym niekoniecznie chciał mieć do czynienia...
Nie ruszył nic ze swojego talerza, czując narastającą tęsknotę za potrawami z domu. Smaki, które tutaj mu oferowano – pozornie wyrafinowane, zbyt mdłe w swej brytyjskiej prostocie – nie miały w sobie tej soczystości, którą znał z kuchni Mozambiku. W jego wspomnieniach afrykańskie potrawy były pełne życia, intensywne, zaskakujące. Słodkie mango o miękkim miąższu, pikantne przyprawy przenikające każdy kęs, ryby prosto z Oceanu Indyjskiego, doprawione kolendrą i limonką. Tutaj, w chłodnej Anglii, wszystko wydawało się blade – nie tylko w smaku, ale i w kolorach. W rodzinnej posiadłości czekał na niego kucharz, sprowadzony z Mozambiku, wraz z zapasami przypraw, owoców i produktów, które miały przywołać namiastkę tamtych doświadczeń. Nie tylko dla niego – również dla jego syna. Shaka, mając dopiero dwa lata, nie rozumiał jeszcze, dlaczego musieli opuścić ciepły, ukochany dom. Nie pojmował jeszcze, czemu nie mógł bawić się pod rozłożystymi baobabami, czemu słońce nad Anglią było przygaszone, a wiatr przenikał chłodem przez ściany starej rezydencji. Jednak Tarone czuł się odpowiedzialny za to, by chociaż smak – ta pierwotna, prosta radość – przypominał dziecku o jego korzeniach. Wszak Shaka nie nawykł do jadła z Wysp. Odmawiał kaszowatych owsianek, niechętnie spoglądał na placki z korzeniami, których smak był dla niego obcy. Ambasador wiedział, że przywyknie – dzieci były przecież elastyczne. Ale czuł, że coś w tym oporze syna odbija jego własną niezgodę na to, co Anglia miała do zaoferowania. Chłód, formalność, bezbarwność. Wszystko to zdawało się tak odległe od pełni życia, jaką oferowała ziemia, na której stawiał pierwsze kroki jako ambasador.
A jednak, mimo tej tęsknoty, wiedział, że należało dopełnić obowiązków. Gospodyni przyjęcia, lady Adelaide Nott, zasługiwała na wdzięczność. Bez względu na to, jak Tarone postrzegał towarzyskie konwenanse, nie mógł pozwolić sobie na brak szacunku. Dziękczynny ukłon, uprzejme słowo – to była część gry, w którą musiał grać, by zachować wpływy. A lady Nott nie sposób było odmówić przebiegłości. Była kobietą, której obecność wydawała się wręcz namacalna – pewna siebie, świadoma swego położenia. Uśmiech, pozornie uprzejmy, skrywał pytania. Oczekiwania. Shacklebolt nie był naiwny. Zbyt długo zajmował się nie tylko polityką, ale i samą sztuką bycia odmiennym. Tu, w Anglii, wciąż był postrzegany jako egzotyczny dyplomata, zbyt dziki, zbyt nieokiełznany. A przecież w Mozambiku początkowo uważano go za zbyt brytyjskiego – za mężczyznę, który nigdy w pełni nie zrozumie afrykańskiej ziemi, choć jego serce biło w rytmie tamtego kontynentu.
Być może właśnie dlatego tak go nużyły te bale. Ta gra pozorów, w której nic nie było tym, czym się wydawało. Kobiety w eleganckich sukniach, mężczyźni w starannie skrojonych frakach – wszystko miało swoje miejsce i swoją rolę. Nawet on, ambasador, był tylko kolejnym pionkiem na planszy, kolejnym graczem, który musiał złożyć hołd gospodyni, a potem krążyć między gośćmi, byle nie wzbudzać podejrzeń. A jednak, pomimo tego dystansu, znał swoje obowiązki. W końcu reprezentował nie tylko siebie, ale również kraj, z którego powrócił. Wiedział, że spojrzenia w jego stronę nie były przypadkowe. Szeptano o jego powrocie, o jego synu. Był wdowcem – tematem, który budził zarówno współczucie, jak i zainteresowanie wśród arystokratycznych dam, szukających mężów dla swoich córek. Niektóre spojrzenia były zbyt długie, zbyt badawcze.
Dlatego, zbierając się w sobie, skierował kroki w stronę lady Nott, gotów odegrać swoją rolę w tym wieczornym spektaklu. Nawet jeśli jedynym, czego pragnął, był powrót do posiadłości, gdzie czekało na niego dziecko i smaki, które przypominały mu dom.
'k3' : 3