Wydarzenia


Ekipa forum
Ogrody
AutorWiadomość
Ogrody [odnośnik]09.07.16 10:41
First topic message reminder :

Ogrody

Pałacowe ogrody nie są typowymi ogrodami, które można spotkać dookoła innych arystokratycznych posiadłości. Dzikie i pozbawione ingerencji człowieka idealnie oddają charakter zamieszkałych w pałacu Yaxley'ów. Pełne trolli i zwierzyny stanowią dla nich kwintesencję piękna i siły natury, której nie powinno się ujarzmiać. Członkowie rodu mogą swobodnie poruszać się po ich terenach, ale nawet mile widzianych gości przerażają nieposkromione i tajemnicze zakątki ogrodów.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.18 11:44, w całości zmieniany 4 razy
Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390

Re: Ogrody [odnośnik]30.09.17 14:57
Można było powiedzieć, że Slughornowie i tak mieli szczęście, skoro wszyscy przeżyli i ich posiadłość też prawie nie ucierpiała. Niektórzy ucierpieli znacznie mocniej, ranni, niekiedy martwi, lub w niektórych przypadkach pozbawieni dachu nad głową. Dziwna moc przetoczyła się przez cały kraj, pustosząc nawet miejsca obłożone silnymi zaklęciami, jak rezerwat smoków czy Hogwart. Nie wiadomo było, kiedy ich rzeczywistość wróci do normy, kiedy magia stanie się stabilna, a mugole, którzy nigdy nie powinni jej posiąść, całkowicie zapomną o ukrytym świecie czarodziejów. Magia nie była dla nich, nie zasługiwali na taki dar, tym bardziej, że zapewne nawet go nie rozumieli. Ich wiedza o istnieniu magii mogła przynieść tylko zgubę.
Nie tylko czarodzieje i mugole odczuli anomalie. Wpłynęły one także na magiczne stworzenia, nawet na smoki, które były chronione własną potężną magią, a mimo to nie oparły się potędze tej groźnej mocy. Do uszu Evelyn dotarły pogłoski o kilku martwych okazach, ale nie mogła nic zrobić, poza zaoferowaniem, że może kontynuować swoje alchemiczne obowiązki w domu.
Niewykluczone, że zła moc mogła zadziałać negatywnie i na trolle, dlatego tym bardziej musiała uważać, by nie spowodować agresji u istoty, na którą się natknęła, ani nie przyciągnąć tu innych, które mogły czaić się wszędzie na terenie tych rozległych, nieprzyjaznych bagnisk. Miała wrażenie, że słyszy odległe pochrząkiwania, zwiastujące że las wcale nie był pusty, choć mógł tak wyglądać na pierwszy rzut oka. Szybko zapomniała o tym, po co właściwie chciała wybrać się do lasu, skupiona na tym nagłym, nieoczekiwanym zagrożeniu oraz na obecności, która swoim głosem dała o sobie znać.
Ostatnie spotkanie z Morgothem Yaxleyem miało miejsce w rezerwacie Rosierów, gdzie, o ile dobrze pamiętała, to jego zwiodła omyłkowa teleportacja. Teraz role się odwróciły, i to Evelyn, zamiast znaleźć się na terenach należących do swojego rodu, przeniosła się najprawdopodobniej na ziemie Yaxleyów. Trolle występowały także na włościach Averych, ale wątpiła, żeby dziwnym trafem pojawił się tam Yaxley, więc bardziej prawdopodobna była pierwsza opcja.
Gdy opuścił różdżkę, opuściła własną, choć nie schowała jej, na wypadek, gdyby było konieczne ratowanie się magią przed trollem. Widziała go do tej pory tylko od tyłu, leżącego na ziemi, więc nie była pewna, z jakim osobnikiem ma do czynienia. Znowu przeniosła wzrok na Yaxleya, który zbliżył się w jej stronę, z pewnością poruszając się znacznie pewniej po ziemiach, które znał. Posłusznie umilkła; nie był to czas ani na wyjaśnienia, ani na unoszenie się dumą i stawianie oporu. To mogli zrobić po oddaleniu się od trolla i jego niewidocznych, ale zapewne obecnych pobratymców. Gdy ją chwycił, spojrzała na niego z niemym zdumieniem, ale skinęła głową i pozwoliła, by pociągnął ją za sobą, decydując się zaufać jego znajomości tych terenów i grząskiego podłoża, po którym stąpali. Wiedziała, że lepiej go posłuchać. Szła ostrożnie i cicho, nie odzywając się ani słowem i mimowolnie przypominając sobie, jak w dzieciństwie balansowała na dachu, stawiając kroki z ostrożnością i rozwagą, by się nie poślizgnąć. Gdy była dzieckiem, ciągnęło ją do miejsc, w które niekoniecznie powinna wchodzić, szukała wrażeń i próbowała zaspokoić swoją ciekawość świata, a to, co zakazane, kusiło w sposób szczególny. Ostrożne stąpanie po bagnisku pod nosem budzącego się trolla mogło trochę przypominać chodzenie po dachu, gdzie błędnie postawiony krok mógł oznaczać kłopoty. Próbowali oddalić się od trolla, który wybudzał się ze snu; Evelyn słyszała szelest ściółki i chlupanie rozmokłej ziemi pod jego wiercącym się, potężnym cielskiem. Powietrze przecięło kolejne warknięcie, istota zapewne wyczuwała zapach czarodziejów. Lady Slughorn może nie należała do łzawych, omdlewających panien, ale wolała uniknąć niepotrzebnego prowokowania groźnych stworzeń i zakłócania ich spokoju, nie tylko z pewnego strachu, jaki czuła na myśl o konfrontacji ze zdziczałym trollem, ale i pewnego szacunku wobec magicznych istot, będących częścią czarodziejskiego świata. Za sprawą rozrastającego się świata mugoli siedliska magicznych stworzeń kurczyły się, ich samych też było coraz mniej. Nic dziwnego, że trolle lgnęły do miejsc będących we władaniu starych rodów, a i sami Yaxleyowie zapewne mieli pożytek z ich obecności, bo nieproszonym gościom trudno byłoby dostać się do dworu. Evelyn sama się o tym przekonała. Nie była też pewna, co planował Morgoth; chciał zabrać ją do posiadłości, czy doprowadzić go granic terenów Yaxleyów, skąd mogłaby się deportować? Obojętne co planował, najważniejsze było oddalenie się od trolli.
- Co teraz? Nie pójdzie za nami? – zapytała ledwie słyszalnym półszeptem, korzystając z tego, że znajdował się blisko; dotarli do konia, na którym zapewne przyjechał mężczyzna. Skądś wiedział, że tu była, czy może natknął się na nią podczas przejażdżki? Na wyjaśnienie tego też przyjdzie czas później, bo wolała nie odzywać się zbyt wiele, dopóki się nie oddalą.




Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.

Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Ogrody [odnośnik]30.09.17 17:28
Uniknięcie tak wielkiej tragedii jaką była śmierć jednego z członków rodziny było szczęściem. Z tego co wiedział anomalie nie oszczędziły lorda Rosiera, który umierał już od długiego czasu, a przesilenie majowe jedynie uwieńczyło dzieła. Podobnie zresztą żona Tristana zapadła w swego rodzaju śpiączkę i nie wybudzała się od pierwszych dni nowego miesiąca. Miesiąca, który miał zostać zapamiętany podobnie jak ten, w którym zginęli nestorzy wielkich rodów niefortunnie przygnieceni przez ogromny żyrandol. Gdyby nie ten wypadek, jego ojciec nie zostałby głową rodu i możliwe że nigdy by tego nie doczekał. Morgoth nie wierzył w to, by śmierć tak ważnych osobistości była przypadkiem. Najgorszym jednak z tego wszystkiego nie było wspomnienie przygniecionych ciał i krwi strużkami meandrującymi po posadzce. Bezsilność. Nikt nie wiedział do tej chwili kto był odpowiedzialny za te ataki, ale wystarczyło przeanalizować niektóre wydarzenia i miałoby się gotową odpowiedź. To, że sprawcą tego był Gellert Grindelwald było bardziej niż pewne. Jednak zniknął, a wcześniej siedział bezpieczny w Hogwarcie, gdzie nikt niepożądany nie mógł go choćby tknąć. Co więc miało to wszystko znaczyć? Bo wywołanie tak ogromnego zamieszania nie tylko na terenie Anglii, ale również krajów sąsiednich, a potem zniknięcie nie miało żadnego sensu. Gdyby tak się nie wydarzyło, Grindelwald od razu skierowałby podejrzenia w swoją stronę. Jeśli była w tym choć odrobina prawdy... Coś innego, większego nadchodziło. Morgoth nie podejrzewał Zakonu Feniksa o wypuszczenie tak ogromnej dawki czarnej magii. Ci fanatycy i obrońcy mugoli zupełnie inaczej działali. Co nie znaczyło, że mogli nieświadomie się do tego przyczynić. Prawda była taka, że Rycerze Waluprgii nie mieli z tym nic wspólnego, najpotężniejszy czarnoksiężnik zniknął, a ich wrogowie wciąż żyli i mieli się świetnie. Zasłyszane nazwiska to był już spory krok, ale powinni skupić się na odszukaniu ich siedziby. Oczywiście że nie mieli niczego konkretnego, ale wystarczyło śledzić jednego z nich i może by się udało... Wytropienie pozostałych na pewno byłoby sukcesem, które przeważyłoby szalę na stronę Śmierciożerców i obrońców konserwatywnej idei czystości krwi. Kto nimi dowodził? Jak potężną siłą przewodzili? Kto jeszcze tak tkwił? Jedyni ludzie którym warto było ufać, znajdowali się właśnie w Yaxley's Hall, dlatego wiedział, że nie ujrzałby ich po stronie zdrajców i wichrzycieli. Jak bardzo miał ucierpieć świat magii, by reszta czarodziejów i czarownic otworzyła oczy? Objawienie się tych zdolności u mugoli było niczym potwierdzenie wszystkiego, czego się obawiano. A czy nie wystawiło to czarów na widok publiczny? Czy nie tego chciał Grindelwald? Nie chciał pokazać mugolom, że to oni powinni nimi rządzić? Jak wielkim szaleńcem okazał się więc ten, który podjął ten krok.
Morgoth podniósł oczy na stojącego przed nimi Antaresa, którego kara maść wtapiała się w posępne otoczenie, ale równocześnie była wyjątkowo przyjemna dla oka i oryginalna. Lubił to zwierzę, dlatego cieszył się, że nic złego nie stało mu się podczas noc z kwietnia na maj. Byłaby to wielka strata, a i tak już zbyt dużo stworzeń, jego stworzeń ucierpiało. W Peak District na szczęście padł tylko jeden, najstarszy okaz, który powinien umrzeć już dwa lata temu. Inne zostały poranione, ale nie były to na tyle poważne urazy, by nie można było ich wyleczyć. Mimo wszystko widok tego cierpienia nie był niczym przyjemnym ani tym bardziej uspokajającym - niektórzy cieszyli się, że jedynie tak małe szkody zostały wyrządzone, ale Morgotha to nie zadowalało. Powinni byli wzmocnić zaklęcia obronne. Nie rozumiał dlaczego lord Greengrass nie robił w tym kierunku zbyt wiele. Jedynie dał wyższe stanowisko Wrightowi, który raczej nie był człowiekiem od myślenia. Zastanawiał się jak wyglądało to w Kent. Obserwował dość uważnie swoją towarzyszkę, która w końcu również zajmowała się smokami. Pytanie ją o sprawy rezerwatu nie było odpowiednie, dlatego nie zamierzał też wypowiadać swoich myśli na głos. Zamiast tego kontrolował czy Evelyn nie miała zaraz stracić równowagi i ponownie upaść. Tym razem całkowicie wpadając do niekiedy bulgoczącego bagna. Mimo to wciąż trzymała się równo i dotrzymywała mu kroku, gdy wspólnie szli ścieżką, która ukazywała się jedynie wprawionym oczom. Do niego również doszło owo warknięcie, ale nie drgnął. Szedł dalej. Był przyzwyczajony do tych odgłosów, przecież miał je na co dzień, a śpiący, stary troll nie był w tym momencie ich jedynym towarzyszem. Zastanawiał się, co lady Slughorn powiedziałaby na wieść, że kawałek dalej czekają ich jeszcze trzy okazy. Te jednak jedynie obserwowały dwójkę młodych ludzi z ciekawością i pewną ostrożnością. Wiedziały kto jest panem tych ziem, ale równocześnie same pilnowały ich. Yaxleyowie w pewien sposób podporządkowali sobie te wielkie istoty, a te już dawno temu ugięły się ich woli. W końcu stanęli koło Antaresa, a koń przeniósł ciężar z nogi na nogę, czując blisko swojego pana.
- Nie - odparł Morgoth na pytanie dziewczyny już łagodniej, pozbywając się części twardości, którą posiadał w głosie jeszcze chwilę temu. Teraz jednak nie musieli się martwić o rozespanego trolla, który przewalił się na drugi bok i najwidoczniej zamierzał dalej urządzać sobie drzemkę. Obserwował jakąś chwilę osobnika, który co chwila otwierał i zamykał oczy jakby chciał się ocknąć, ale w końcu padł, mlaskając głośno. Dopiero wtedy przeniósł spojrzenie na Evelyn i czekał na pozwolenie, by tym razem pomóc wsiąść jej na konia. Musiał zabrać ją do pałacu, bo młoda szlachcianka znalazła się daleko od domu. Co jednak sprawiło, że oddaliła się aż tak? Jeśli anomalie miały również wpływ na teleportację, nie wróżyło to niczego dobrego.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Ogrody [odnośnik]30.09.17 20:11
W ostatnich miesiącach zdarzyło się sporo złych rzeczy. Wieści docierały i do żyjących w pewnym wycofaniu Slughornów; nawet oni musieli obserwować bieżącą sytuację i pilnować dobrych interesów rodu, choć nie należeli do tych, którzy lubią działać czynnie i jawnie. Byli cierpliwymi, choć zdystansowanymi obserwatorami, i choć ich stosunek do szlam i mugoli pozostawał niezmiennie negatywny, nie chcieli prawdziwej wojny, choć w ostatnich tygodniach, zwłaszcza od początków maja, mogło się wydawać, że coś złowieszczego wisi w powietrzu, i nie była to tylko moc anomalii.
Także Evelyn była osobą, która wolała trzymać się w cieniu i nie wyrywać przed szereg, choć była dumna ze swojego pochodzenia i poglądów, i prędzej odgryzłaby sobie język, niż przyznała, że szlamy mogą być równe szlachetnie urodzonym, ale nawet w czasach szkolnych nie szukała otwartych konfliktów, konsekwentnie izolując się od ludzi, których uważała za nieodpowiednich. Idea podtrzymywania czystości krwi była jedną z istotnych tradycji i Evelyn wierzyła w jej słuszność, bo to dzięki niej szlachetne rody wciąż istniały. Pozostawało mieć nadzieję, że odstępcy od tradycji także się opamiętają i zrozumieją, że podziały istnieją dla dobra wszystkich, by każdy znał swoje miejsce w tym świecie. Ojciec nie dopuszczał jej do informacji, które uważał za nieodpowiednie dla jej uszu, ale była dostatecznie rozsądna, by zrozumieć, że dzieje się coś niepokojącego, co może wpłynąć na ustalony porządek.
Wiedziała, że Yaxleyowie byli w swoim konserwatyźmie bardziej zapalczywi od Slughornów i chełpili się swoim długim rodowodem. Do niedawna zresztą pozostawali w negatywnych stosunkach, które uległy ociepleniu w obliczu tego, że rody pragnące krzewić odpowiednie, tradycyjne wartości musiały pogrzebać dawne spory i trzymać się razem. I choć to głównie nestorzy odpowiadali za współpracę i układy rodowe, także Evelyn mogła odnotować dobrą stronę przejścia w neutralne relacje, bo już nie patrzono krzywo na jej znajomość z Lilianą.
Morgoth wydawał się opanowany, ale nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że wychował się na tych ziemiach i trolle były dla niego zapewne czymś tak normalnym, jak dla Evelyn subtelny zapach ziół i eliksirów unoszący się w posiadłości. W lasach Westmorlandu nigdy dotąd nie spotkała tych stworzeń, ale panowały tam inne warunki niż tutaj.
Wciąż szła za nim po czymś, co było słabo widoczną ścieżką, ale przynajmniej już nie zapadała się w błoto. Po chwili dotarli do konia; zwierzę było naprawdę okazałe i reagowało na obecność swojego właściciela. Oddalili się od trolla na tyle, że stworzenie, najwyraźniej uspokojone zniknięciem intruzów, wróciło do przerwanej drzemki. Rzeczywiście wątpliwe było, by próbowało ich gonić.
Skinęła mu głową i mimo niskiego wzrostu zręcznie wskoczyła na konia, korzystając z drobnej pomocy ze strony młodego mężczyzny. Potrafiła jeździć konno, więc bez problemu usadowiła się na grzbiecie zwierzęcia tak, jak jeszcze przed laty nauczył ją tego brat. Mimo upływu lat wciąż uwielbiała przejażdżki i często wybierała się po zioła właśnie na jednym z wierzchowców należących do Slughornów.
- Dziękuję – szepnęła tylko, pozwalając, by pokierował koniem i zabrał ją z mokradeł. Dopiero, gdy byli w większej odległości od trolli (jak jej się wydawało), zdecydowała się odezwać. – To nie było zamierzone – dodała, nie chcąc, by myślał, że przybyła tu w jakichś niecnych zamiarach. – Moja teleportacja. Chciałam wylądować w lasach Westmorland, ale przez przypadek zniosło mnie aż tutaj, co chyba nie spodobało się waszemu trollowi. Dobrze, że akurat przejeżdżałeś w pobliżu. – Gdyby musiała, wiedziałaby, jakimi zaklęciami radzić sobie z trollem, ale dobrze, że udało się uniknąć niepotrzebnego męczenia magicznego stworzenia, tym bardziej, że błyski zaklęć mogły szybko zwabić inne. Yaxley miał więc odpowiednie wyczucie czasu, by wkroczyć i ją zabrać.




Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.

Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Ogrody [odnośnik]30.09.17 22:28
Każdy rozsądny nestor chciał być dobrze poinformowany o sprawach bieżących i niecierpiących zwłoki. Niekiedy pobieżnie nic nieznaczące wydarzenie mogło się okazać ważnym punktem zaczepnym, a jego przegapienie wiązać się z potwornymi konsekwencjami. Nie wątpił w to, że i również głowa rodziny Slughorn zdawała sobie z tego sprawę. Jako jeden z rodów opowiadających się przeciwko mugolom nie dał się sprowokować paskudnej polityce sprzyjającej ludziom o nieczystej krwi i pozostał wierny pierwszym przekonaniom swych przodków. Należało to szanować i jak najbardziej wspierać. Nic więc dziwnego, że ich rody zmieniły nastawienie względem siebie i zaczęły bardziej współpracować i wspierać się w tej walce przeciwko napływowi złych wymogów na świat magii. On należał jedynie do nich. Do czarodziejów i czarownic krwi czystej, którzy władali czarami od zamierzchłych czasów. Pozwolenie na równouprawnienie i dopuszczenie do tego zaszczytu również ludzi niegodnych było równe ze zdradą własnych przodków i ich walki o suwerenność. Czy nie należała się za to najsurowsza z kar? Za porzucenie wiary krwi swojej krwi, która była przelewana podczas bitew z nieokrzesanym, niezrozumiałym światem mugoli. Morgoth poniekąd przez pamięć dla wielkich bohaterów z rodu Yaxley robił to co robił. By walczyć o swoją spuściznę i o najbliższych, którzy jedyni byli warci tego poświęcenia. Nie myślał o innych rodach, bo nie leżało w jego obowiązkach, by interesować się stanem rzeczy, który trwał między nimi. To rodzina był najważniejsza. Wystarczyło jedno słabe ogniwo i łańcuch pękał, a on nie mógł na to pozwolić. Nie mógł być słabym ogniwem i nie mógł dopuścić, by ktoś nim został. Nic dziwnego, że również i on był zdecydowanie wycofany od spraw podczas nauki w Hogwarcie czy na większych uroczystościach, podczas których trzeba było przebywać między ludźmi spoza najbliższego kręgu. Dostrzeganie fałszu, ułudy i zatracenia w materializmie trawiły upojonych bogactwami arystokratów, których obchodziły jedynie kolejne stroje, a nie scena polityczna. Przekazanie własnego zaufania takim ludziom było istnym szaleństwem. Był dumny z faktu, że należał do takiego rodu, który potrafił oddzielić dwie sfery, by robić coś w kierunku idealistycznym i opierającym się na filarach, na których został zbudowany. Nie bez powodu ich motto Krwi i żelaza moc nieugięta niosło z sobą zapowiedź tego, czego można oczekiwać po Yaxleyach. Twarda ręka, która ich stworzyła wciąż odciskała piętno na każdym rodzącym się dziecku, które wychowywane było w tradycjach staroangielskich czarodziejów.
Ród Slughornów słynął z wybitnych alchemików, którzy na drodze do potęgi poświęcili wiele czasu na doskonalenie się w tej dziedzinie. I dzięki temu przodowali w niej z taką łatwością. To również i dla Yaxleyów był ważny sojusz lub ocieplenie relacji jak kto wolał nazywać. Im więcej rodów o właściwej polityce się jednało, tym większa szansa była na odpowiednie uderzenie. Mogłoby się wydawać, że pięć mogło być znacznie większą liczbą z mocniejszymi siłami, jednak rozpierzchnięte mogły łatwo dać się rozbić. Jako całość mogła być niepokonaną energią. Właśnie w tym tkwił sens jednoczenia się, do których dążył jego ojciec i z tego co wiedział bardziej rozumnie seniorzy. Unia, którą tworzyli mogła być pierwszą flanką na froncie konfliktu między dwoma przeciwnymi obozami. W tym wszystkim byli również Rycerze Walpurgii jak i Zakon Feniksa chwilowo toczący bój w ciemnościach. Ich ujawnienie się miało być jedynie kwestią czasu, chociaż Riddle postąpił pierwszy krok naprzód. Co dalej miało nastąpić? Pozostawało im czekać na rozwój wypadków, ale nie zamierzali siedzieć bezczynnie. Rozkaz brzmiał jasno - rozpoznać drzemiącą magię, która tkwiła dookoła nich. Towarzysząca mu lady Slughorn musiała zdawać sobie sprawę z wielu rzeczy, które działy się w ostatnim czasie. Jako naukowiec była spostrzegawczą kobietą, fakt faktem że to męska część wszelkich rodów i rodzin zajmowała się polityką i zawirowaniami w jej obrębie. Wiedza, którą posiadali nie była mile widziana wśród damskiego towarzystwa, co miało jednak swoje wytłumaczenie. Jako kobiety nie mogły się narażać na jakiekolwiek uszczerbki, bez nich domy nie istniałyby. To one podtrzymywały rodziny i pełniły ostoję dla mężów czy dzieci. Jako z natury delikatniejsze miały więc z góry ustalone zasady o wiele bardziej zaciśnięte i określone od mężczyzn. Dzięki temu jednak każdy znał swoje miejsce, a z etykietą czy tradycjami nie można było się sprzeczać. Nie odpowiedział jej, pomagając wejść na konia. Nie zamierzał jednak iść przez cały las. Wsiadł więc na przedni łęk siodła i skierował Antaresa w drogę powrotną, słuchając słów Evelyn. - Nie przejeżdżałem. Tutaj nic nie ujdzie uwadze - odpowiedział w końcu jak zawsze dość krótko. Dłuższe dyskusje nie były jego mocną stroną, preferował więc milczenie i jak już odpowiednie, trafne uwagi. - Mam nadzieję, że nic ci nie jest - dodał, dostrzegając wcześniej przemoknięte obuwie szlachcianki i mokre obręby sukni, którą miała na sobie. Gdyby tego potrzebowała, mogli wezwać medyka do Yaxley's Hall. Nie zamierzał wszak wypuszczać chorej lub rannej szlachcianki z rodzinnego domu. Gdyby szli na piechotę, dotarcie do posiadłości zajęłoby im znacznie więcej czasu, ale wierzchem dość szybko dostali się do tylnych ogrodów, gdzie Morgoth przełożył nogę przez szyję zwierzęcia i pomógł zejść lady Slughorn z powrotem na miękką trawę. Służący zaraz też zajął się koniem, a Yaxley wprowadził dziewczynę do środka. Niespodziewane pojawienie się jej na terenach Fenland uświadomiło mu to, że wciąż nikt nie był bezpieczny od anomalii, a ich działanie i czas trwania był im nieznany. Co więc czekało ich w dalszym etapie?



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Ogrody [odnośnik]01.10.17 0:37
Evelyn zawsze starannie wpajano, że zdrada krwi jest czymś bardzo złym, jest jednym z najgorszych występków przeciwko najbliższym. Nigdy nie rozumiała, jak można było zwracać się przeciwko własnym krewnym – rodzicom, rodzeństwu, nestorowi i innym bliskim, i odtrącać ich w imię uczuć do osoby niższej kategorii. To zazwyczaj było główną pobudką kierującą zdrajcami – zakazana miłość do nieodpowiedniej osoby. Evelyn nie wyobrażała sobie, że mogłaby odtrącić swój ród, jego wartości i tradycje, a także szlacheckie wygody i odejść do byle szlamy, u boku którego mogłaby ją czekać tylko hańba. Wolałaby spędzić resztę życia samotnie, dlatego, ze względu na ród, posłusznie czekała na swoją kolej do zaaranżowania zaręczyn, a potem małżeństwa. Bo tak miało być, rolą kobiety było zostać żoną i przedłużyć ród męża o równie szlachetnej krwi. Nigdy tego nie zakwestionowała i po tego rodzaju zakazany owoc nigdy nie próbowała sięgać i prawdopodobnie byłaby gotowa wyprzeć się nawet członka własnego rodu, gdyby zdradził krew z powodu miłości i uciekł ze szlamą, choć zrobiłaby to z bólem. Dlatego miała nadzieję, że nikt ze Slughornów nigdy nie zrobi czegoś podobnego i nie złamie uczuć bliskich, uciekając. Ale wiedziała, że tacy czarodzieje istnieli. Nawet w gronie jej (byłych już) znajomych zdarzył się przypadek szlachcianki uciekającej do półkrewka. A ją zastanawiało, dlaczego tak wielu młodych ludzi odchodziło od rodów, zamiast przy nich trwać i dbać o to, by ich piękny świat wciąż trwał przez kolejne wieki.
Dlatego rozumiała zasadność konieczności zmiany niektórych rodowych sojuszy, bo i one musiały ulegać zmianom z biegiem czasu, nadążać za polityką rodów, która w niektórych przypadkach też okazywała się zmienna. Sama zwykle nie kierowała się tak ściśle rodową przynależnością, co własną oceną danej osoby, dlatego jeszcze do niedawna wrogie relacje z Yaxleyami nie przeszkodziły jej w podtrzymywaniu relacji z kuzynką pochodzącą z tego rodu. Nauka w Beauxbatons nauczyła ją, że bez względu na rodowe sojusze i spory obowiązujące w kraju tam należało się trzymać razem, w szlacheckim gronie, bo było ich niewielu na przeciwko obcej młodzieży z nieszlachetnych rodzin. Dzięki temu potrafiła dogadywać się nawet z osobami z teoretycznie wrogich rodów, oraz nie lubić z tymi, których teoretycznie lubić powinna.
I choć zdaniem niektórych pewnie nie powinna wiedzieć zbyt wiele, była zbyt ciekawa świata, by nie skorzystać z pokusy zgłębiania wiedzy i interesowania się wieloma rzeczami. Co prawda polityka nie leżała w gronie jej zamiłowań, ale anomalie same w sobie budziły nie tylko lęk i niepokój, ale i ciekawość, więc próbowała się czegoś o nich dowiedzieć, szukając choć śladowych informacji w bibliotece Slughornów. Nie chciała być zupełnie bezbronna. Ród nie zawsze mógł ją ochronić; przekonała się o tym pewnego kwietniowego dnia, gdy została z siostrą zaatakowana przez zwolenników równości, i później, gdy musiała patrzeć, jak jej siostra cierpi przez chorobę i anomalie. Dotychczasowe przekonanie, że nic nie może jej grozić, było nie tylko naiwne, ale i aroganckie.
Więc wyglądało na to, że Yaxley wcale nie znalazł jej przypadkiem. Być może trafiła już na obszar, gdzie działały zaklęcia wykrywające obecność, ale wyszło jej to na dobre, bo nie musiała samotnie mierzyć się z trollami ani szukać drogi ucieczki.
- To dobrze. W takich czasach lepiej uważać i sprawdzać to, co odbiega od normy – skwitowała jego słowa. W obecnym czasie bardzo wiele odbiegało od normy. – Nic mi się nie stało. To tylko trochę błota i wody, nasze skrzaty z łatwością sobie z tym poradzą.
Nie zamierzała z takiego powodu wpadać w histerię i rozpaczać. Była trochę przemoczona i brudna, ale mogło być gorzej. Suknia i buciki jutro będą jak nowe, a ona będzie miała nauczkę, by bardziej uważać z teleportacją. Może następnym razem wybierze się po tę jemiołę na koniu, co potrwa dłużej, ale nie poskutkuje lądowaniem na drugim końcu kraju. Lub, co gorsza, w jakimś całkowicie mugolskim miejscu. Konfrontacji z mugolskimi machinami bała się bardziej niż trolli, bo nie wiedziałaby, jak się przed nimi bronić.
Niedługo później dotarli do posiadłości Yaxleyów, gdzie, jak już wiedziała, po anomaliach zamieszkała także Liliana i jej siostra oraz ojciec. Zeszła z konia, stając na podłożu, które tutaj było dużo bardziej stabilne i mniej rozmokłe niż na bagnach. Razem z nim weszła do wnętrza dworu, gdzie było ciepło i sucho, więc mokre ubrania nie dokuczały już tak, jak na zewnątrz.
- Naprawdę wszystko ze mną w porządku, choć dziękuję za wcześniejszą troskę. Mam nauczkę, by bardziej ostrożnie obchodzić się z teleportacją, bo następnym razem mogę mieć mniej szczęścia – spojrzała na niego uważnie, wdzięczna, że zabrał ją z tych niegościnnych bagien. – I żywię nadzieję, że wasza rodzina miewa się dobrze w tym trudnym czasie. Nie tak dawno temu miałam okazję spotkać się z Lilianą, jak ona się teraz czuje? – zapytała; skoro już tu była, to ciekawiło ją, jak czują się jej kuzynki. Z opowieści młodszej z nich wiedziała, że przeżyły pewne nieprzyjemności, przez które były zmuszone opuścić swoją posiadłość i przenieść się tutaj.




Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.

Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Ogrody [odnośnik]01.10.17 9:30
Nie było nic gorszego nad świadomość posiadania zdrajcy we własnym rodzie. Yaxleyom ku chwale rodziny nie zdarzyło się to ani teraz, ani wcześniej, a jeśli nawet pojawiła się taka skaza w przeszłości, była wypalona z rodowodu, zapomniana i nigdy nie wspominana. Mimo wszystko nie wierzył, żeby coś takiego się wydarzyło - nie ludziom, w których żyłach płynęła krew jego przodków. Był skłonny wierzyć, że to nieodpowiednie żony, które ktoś przygarnął pod swój dach potem mogły zdradzić i stać się przyczyną wielu nieszczęść. Patrzył chociażby na Rowan, która absolutnie nie zachowywała się jak przystało na jedną z nich. Nie była nią i nigdy nie miała nią zostać, należąc do rodu Burke i w tej myśli chciała wychowywać swojego syna - spadkobiercę własnego męża, który na nieszczęście zmarł przedwcześnie. Wcześniej hańbiła się pracą w Ministerstwie Magii i zajmując się badaniem umarłych ciał, teraz zrobiła to ponownie, ale nie przez pracę. Nie zamieszkała z resztą rodziny jak nakazywał obyczaj, a wolała zwykły dom, gdzie chciała wychowywać dziecko. Nie tylko to jednak było jej winą, przez którą nigdy nie miała zostać wciągnięta w rodzinne sprawunki czy zaakceptowana. O zaufaniu nie było mowy i doskonale o tym wiedziała. Wszak nie była, aż tak nierozsądna. Chociaż gdy pojawiała się w mugolskich miejscach z człowiekiem, którego status krwi był tematem spornym.... Czy nie było to lekkomyślne i pozbawione pomyślunku? Czy może jednak łączyło ją z tym policjantem coś innego? Nic dziwnego, że ojciec zarządził obserwację nieroztropnej rudowłosej wdowy, która przyciągała kłopoty jak magnes i nie uczyła się na własnych błędach. Ile razy chciała prowokować ojca? Nawet sam do niej napisał, by nie musiała wstydzić się kolejnym listem od nestora i naganą za karygodne zachowanie kobiety jej statusu. Jak mogła w ten sposób narażać ich nazwisko na szwank? Ich i jej. Nie obchodziło tej kobiety co stanie się z jej synem? Nie chciała się nim zajmować? Może chodziło jej właśnie o wykluczenie, o sprowadzenie burzy na dom Yaxleyów. A może była to po prostu ignorantką. Ród Burke'ów nie był żadnym straconym rodem, czego nie mógł powiedzieć o rodzeństwie żony swojego zmarłego kuzyna jak i jej brata. Posiadanie takich uschniętych gałęzi musiało być bardzo dotkliwe dla sojuszniczej im rodziny. Dopiero od niedawna te relacje się zmieniły. Podobnie jak z Rosierami. Nie miało to jednak wpływu na to jak Morgoth postrzegał obie rodziny. Nie ufał żadnej z nich i nie zamierzał tego zmieniać. Ostatnio sam przejrzał też na oczy, że nie można powierzać swojej osoby ludziom spoza rodziny, a wrogich politycznie członków unikać. Była to solidna lekcja życia, ale potrzebna i zapamiętana. O zdrajcach krwi którzy zdarzali się również i teraz nie chciał słyszeć. Wystarczyło mu nazwisko i wiedział dlaczego tak się działo. Rozprzężenie wychowania, pozwolenie na zachowania odchodzące od normy - wszystko miało swoje konsekwencje. Kobiety, które nie znały swojego miejsca, mężczyźni, którzy poddawali się błahym uczuciom chwili. Te skazy należało wyplenić, ale nie można było się dziwić, że to właśnie z tych rodów pojawiały się słabe ogniwa.
Obeznanie w polityce i jej kręgach było głównym zadaniem Morgotha odkąd zaczął cokolwiek rozumieć. Nie wyobrażałby sobie nie odnajdywać się w tej ważnej dziedzinie życia każdego człowieka, a od której zresztą zależało naprawdę wiele. Ktoś kto nie interesował się tym, nie mógł zrozumieć jak duży wpływ posiadała polityka nawet na najmniejsze zachowania. Na tym jednak polegała ta różnica między szlachcicami, a kobietami żyjącymi u ich boku - to oni się tym zajmowali i odciągali niepotrzebne brzmię z ich barków. Yaxley zdawał sobie sprawę, że niektóre z nich wyjątkowo dobrze poradziłyby sobie pomiędzy męskim gronem, ale nie na tym to polegało. Musiały wiedzieć, czego się od nich wymaga i to spełniać. Bezkompromisowo. Mógł podejrzewać, że właśnie taką osobą była również Evelyn Slughorn, chociaż nie znał jej za dobrze. Mógł mieć jedynie nadzieję, że postępowała adekwatnie i odpowiednio do swojego statusu płci jak i krwi. Oczywiście że wiedział, że była znajomą jego kuzynki tylko powinna Lilianę starać się powstrzymywać przed nierozsądnymi decyzjami, nie zaś zachęcać. Liczył, że tak właśnie było. W końcu jednak poprowadził niespodziewanego gościa do wnętrza posiadłości, gdzie od razu młodą kobietą zajęły się dwie służki w gotowości, by osuszyć ubranie i podać coś rozgrzewającego do picia. Morgoth na jej słowa jedynie pochylił praktycznie niezauważalnie głowę w ramach zaprzeczenia, ale równocześnie podziękowania za jej wdzięczność. Nie wyruszył tam dla niej, a dla sprawdzenia, że wszystko było w porządku. To faktycznie było szczęście, że trafiła na ród, który interesował się swoimi terenami, a nie posyłał trolle, by się tym zajęły. - Tak, dziękuję - odpowiedział również na pierwszą część wypowiedzi. Jedynym poniesionym kosztem w ludziach było gorsze samopoczucie stryja Fortinbrasa, ale był silnym mężczyzną i na pewno już niedługo miał stanąć o własnych siłach. Na pytanie o Lilianę Morgoth wewnętrznie skrzywił się, chociaż jego twarz pozostała niewzruszona. - Nic jej nie jest - powiedział w końcu, omijając fakt, że jeszcze nie widział się z kuzynką ani z nią nie rozmawiał. Jedynie przelotne spotkania podczas przeprowadzki były im dane, ale sam Yaxley nie zamierzał przyzwalać na dłuższe chwile samotności między nimi. Skierował swojego gościa do jednej z komnat przeznaczonych dla przyjaciół rodu, gdzie było znacznie cieplej jak i również stał spory kominek, gdyby w razie czego lady Slughorn zamierzała już ich opuścić. Gdy szli, Morgoth odpowiednio nakazał wysłać wiadomość do ojca arystokratki, że to do nich trafiła dziewczyna i że nic jej nie jest. Odpowiednim konwenansom musiała stać się zadość. Gdy Evelyn weszła wraz ze służkami do pomieszczenie, pozostał na zewnątrz, by nie przeszkadzać kobietom. Zamierzał też oddalić się, by wrócić do swoich spraw. Dlatego też odczekał moment, aż gość znajdzie się w środku, by odpowiednio się pożegnać.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Ogrody [odnośnik]01.10.17 15:44
Za czasów życia Evelyn wśród Slughornów nie zdarzył się przypadek zdrady, przynajmniej nie pamiętała tego, a jeśli coś takiego było wcześniej, starannie to przemilczano. Takie osoby były wymazywane z rodowego drzewa i skazane na zapomnienie, bo nie zasługiwały na to, by wciąż uważać ich za członków rodziny i opowiadać o nich kolejnym pokoleniom. Skoro chcieli żyć jak szlamy, to jak oni mieli zostać zapomniani, nie pozostawiając po sobie nic w historii rodu. To było dla Evelyn coś okropnego do wyobrażenia – całkowite wykluczenie i zapomnienie. A ona chciała być zapamiętana i przynieść rodowi chlubę, jako osoba, która nawet w czasach parcia na zgubny postęp i niezależność trwała przy rodzinnych wartościach, i która, być może, miała szansę osiągnąć coś w świecie alchemii. Alchemia była bardzo stosownym zajęciem dla damy i nie narażała jej na zbyt częste stykanie się z plebsem. Sprzyjała też jej samotniczej naturze; Evelyn mogła godzinami tkwić w pracowni nad kociołkiem, studiować naukowe księgi lub zajmować się ziołami, ale nadal nie była tak skrajnym przypadkiem jak jej ojciec, który z biegiem lat coraz rzadziej wynurzał się ze swoich piwnic. Evelyn, jak przystało na damę, musiała pojawiać się też na salonach i ważnych okazjach towarzyskich, tym bardziej, że wciąż nie miała narzeczonego, a wiek graniczny, po którym zaczynały się plotki na temat staropanieństwa, nieubłaganie się zbliżał. Kolejne jej kuzynki oraz znajome zaręczały się i wychodziły za mąż, a ona wciąż była samotna, nie wiedząc, z kim przyjdzie jej wypełnić rodowy obowiązek i czy w ogóle przyjdzie, bo równie dobrze mógł być jej pisany żywot starej panny. Mężczyźni pod tym względem mieli lepiej, bo na nich nie patrzono tak krzywo, gdy przeciągali lata wolności i mogli pozwalać sobie na więcej.
Morgoth Yaxley sprawiał wrażenie bardzo lakonicznego. Chociaż Slughornowie też nie słynęli z gadulstwa, a niektórzy członkowie rodziny byli wręcz uważani za mruków, nieco zaskoczyła ją ta zwięzłość wypowiedzi, którą cechował się młody mężczyzna nawet po tym, gdy już dotarli do dworu.
- Dobrze to słyszeć. Proszę przekazać jej pozdrowienia ode mnie – powiedziała, nie wiedząc, jak dokładnie wyglądały układy między Yaxleyami, i że Morgoth nieczęsto miał okazję rozmawiać z jej kuzynką. Ale, jakby nie patrzeć, w tak dużych posiadłościach łatwo było zupełnie się rozmijać. W rezydencji rodu Slughorn także było mnóstwo zakamarków i gdy tylko chciała, mogła z łatwością unikać spotkania z poszczególnymi członkami rodziny.
Pozwoliła jednak, by się nią odpowiednio zajęto i odprowadzono do pokoju, gdzie przed przeniesieniem mogła się ogarnąć. Niezbyt spodobał jej się pomysł z powiadomieniem jej ojca; liczyła, że tego uda się uniknąć i że wróci do domu, zanim rodzice zdążą zauważyć jej nieobecność, bo nie wspomniała ojcu o zamiarze szybkiego wypadu po jemiołę. Przygodę z lądowaniem na bagnach miała zamiar przemilczeć, ale chyba już jej się to nie uda. Nie skwitowała tego ani słowem, biorąc przykład z Yaxleya i milcząc. Przekonała się już, że próba wciągnięcia go w rozmowę nie jest łatwym zadaniem.
Zanim jednak weszła do kominka, by przenieść się siecią Fiuu, zdecydowała się na pożegnanie z mężczyzną. Żałowała, że nie udało jej się natknąć na Lilianę, by zamienić z nią choć kilka słów, skoro już się tu pojawiła, ale nie była nawet pewna, czy kuzynka jest teraz w posiadłości. Miała nadzieję, że nie zostanie uznane za niegrzeczne, że była tu i tak szybko zniknęła, ale nie chciała niepokoić rodziny, skoro i tak już wymknęła się bez wiedzy ojca. Wyraziła nadzieję, że może w przyszłości uda jej się odwiedzić ich w bardziej tradycyjny sposób, po czym nabrała odrobinę proszku Fiuu i wrzuciła w płomienie, przenosząc się do posiadłości Slughornów.

| zt. x2




Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.

Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Ogrody [odnośnik]03.12.17 19:30
| 18 VI

Potrzebowała odrobiny spokoju.
Rzucono ją na głęboką wodę pierwszego towarzyskiego wydarzenia od czasu ukończenia Hogwartu, lecz poradziła sobie wzorowo, obyciem zjednując sobie sympatię nieznajomych dotąd osób, a uprzejmościami torując drogę do serc tych, których już kojarzyła. Ślub Rosalie i Cynerica przełożono na wcześniejszą datę, dlatego dzień po skończeniu szkoły i powrocie do domu Marine towarzyszyła ojcu w tym podniosłym wydarzeniu i godnie reprezentowała ród Lestrange, wkraczając na salony.
Ledwie przedwczoraj przechadzała się korytarzami Hogwartu, ubrana w prostą, szkolną szatę, a dziś kroczyła w pięknej sukni i z dumnie uniesioną głową po posiadłości Yaxleyów. Kiedy to się stało? Wszystkim tym, którzy sądzili, że zmiany nie mogą zachodzić jednej nocy, udowadniała, że jest inaczej. Transformacja z uczennicy w damę musiała nastąpić prędzej, czy później, a póki co dziewczyna dawała pokaz tego, że radzi sobie z nią doskonale.
Jednak nie do końca tak było.
Choć przygotowywano ją do tego od dziecka, a bale, muzyka i blichtr wcale nie były jej obce, natłok bodźców i zdarzeń w pewnym momencie sprawił, że musiała zaczerpnąć świeżego powietrza, inaczej na pewno odeszłaby od zmysłów. Witała dobrych znajomych, uprzejmie uśmiechała się do wszystkich ludzi, którym przedstawiał ją ojciec, obdarzała komplementami suknie dam i posłusznie odwracała wzrok, gdy jakiś mężczyzna spoglądał na nią zbyt długo. Wypełniała swoją rolę również przy składaniu życzeń, wiernie trwając przy ojcu gdy ten deklamował przed nowożeńcami wizję cudowniej przyszłości; choć czuła ukłucie zazdrości, gdy spoglądała na piękną półwilę, jej życzenia były szczere i jeśli Rosalie zechciała w ogóle się nad tym zastanawiać, powinna to wyczuć. Czyż każda z nich nie zasługiwała na porządnego, szanującego ją męża?
Również rozmowa z lady Nott, która w niedługim czasie miała stać się jej cichą protektorką, przebiegła pomyślnie. Zaprzyjaźnione rody szybko doszły do porozumienia, a Marine wydawało się, że wreszcie spotkała osobę, jaką mogłaby obrać za swój kobiecy wzór. Nie umniejszając babci, Inara była naprawdę charyzmatyczną czarownicą.
Wszystkie te spotkania i rozmowy, delikatne uśmiechy rozdawane na prawo i lewo bardzo ją zmęczyły. Była nieco bardziej spięta, niż się tego spodziewała, dlatego ojciec pozwolił jej skosztować pół kieliszka Toujours Pur, po którym od razu dostała rumieńców; nieprzyzwyczajona do mocnego alkoholu przeprosiła swoje towarzystwo (lady Flint wyjawiała właśnie jej ojcu treść artykułu z Czarownicy, w którym magazyn opisywał ją jako obiecującą młodą damę) i odeszła na stronę, kierując się na świeże powietrze.
A to było mroźne i niemal od razu zapiekło ją w zaróżowione policzki; anomalie nie oszczędziły pogody, a czerwcowy śnieg spowodował odwilż, przez którą zapewne szlachta nie mogła cieszyć się weselem w ogrodzie. Stanęła u szczytu schodów prowadzących do ogrodów i postąpiła kilka stopni w dół, z zaciekawieniem przyglądając się okolicy skąpanej w świetle księżyca i kilku pochodni umieszczonych w najbliższej okolicy tarasu. Słyszała o Fenland najróżniejsze opowieści, lecz nawet teraz nie mogła skonfrontować ich z rzeczywistością – było zbyt ciemno, by zdecydowała się na dłuższy spacer, a także zbyt mokro, by nie ucierpiała przy tym jej kreacja. Ciepła peleryna pozwalała jej jedynie obserwować otoczenie, lecz Marine dała sobie spokój z wypatrywaniem trolli; choć miała przy sobie różdżkę, wolała nie kusić losu.
Stała wyprostowana i oddychała spokojnie, chłonąc powoli, starając się oczyścić umysł z natłoku myśli.

[bylobrzydkobedzieladnie]



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on




Ostatnio zmieniony przez Marine Lestrange dnia 18.02.18 13:00, w całości zmieniany 1 raz
Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Ogrody - Page 3 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Ogrody [odnośnik]03.12.17 20:25
Okazja do świętowania kolejnego arystokratycznego ślubu nie mogła przejść bez zbędnego echa. A przynajmniej nie dla ważniejszych synów i córek znamienitych rodów, którzy chcieli zakosztować rozrywki, podlizując się co kolejnym przedstawicielom czarodziejskiej socjety. Dla Morgotha, który od długiego już czasu wyrabiał sobie zdanie na temat ludzi pomiędzy którymi żył było to tylko farsą, w której powinna uczestniczyć jedynie najbliższa rodzina, ale nie on o tym decydował. Potrzebowali sojuszników, a właśnie ów zapewnianie im wieczoru pełnego zapomnienia o tym, co działo się dookoła nich dawało również władzę nad nimi. Bo kto zabronił seniorowi zamykać usta bogatym inwestorom i przyjaciołom? Dopóki koło fortuny toczyło się dalej nikt nie zamierzał się postawić. Wrogowie znosili się swoje towarzystwo z uśmiechem na ustach, śmiejąc się przy kolejnym wypitym pucharze wina. Wzbudzało to w nim obrzydzenie, że pod jego dachem gromadziło się tak wiele fałszu. Tak wiele okazji do zmowy przeciwko ich wspólnej sprawie. Nikogo nie obchodziło szczęście Rosalie czy nowe obowiązki Cynerica.  I tak wiedział, co myśleli o nim i jego rodzinie przybyli. Każdy kolejny człowiek wkraczający przez wielkie drzwi sali balowej na jednym z pięter nowego Yaxley' Hall, oczekiwał właśnie tego samego. Poważnych młodych gospodarzy w idealnie skrojonym stroju, których można spokojnie obgadywać, gdy tylko się odwrócą. Jednak sami byli niezwykle uprzejmi i udawali, że każdy żart padający z ust stojącego naprzeciw jest warty śmierci ze śmiechu. Jego ojciec im na to pozwalał na razie, więc on też to robił. Wszyscy pragnęli wpływów, ambicji, pieniędzy, władzy. Luksusów. Wygody. I chociaż obiecał Cynericowi, że nie będzie myślał o niczym innym, a tylko cieszył się tym wieczorem, nie mógł tego znieść. Nie potrafił. Tak naprawdę nieważne ile czasu poświęcałby czasu tym ludziom, ile razy się uśmiechał i jak często ściskał im dłoń lub klepał po ramieniu, nie szanował ich. Nikt nie był godny zaufania i szacunku, które było czymś znacznie cenniejszym niż można było sobie wyobrazić. Stojąc na zawieszonym nad salą balową balkonie, obudowanym elegancko wyglądającą balustradą, obserwował spory tłum zgromadzonych ludzi. Hipokryci. Wszyscy byli hipokrytami. Ciężko było udawać takiej osobie jak on, że dobrze czuł się w ich towarzystwie. Dlatego niespostrzeżenie pozwolił sobie na wymknięcie się z głośnej i zaludnionej części niegdysiejszego pałacu. Znał swój dom jak nikt inny, dlatego uniknięcie po drodze tłumu nie stanowiło problemu. Po kilku chwilach znajdował się już na zewnątrz, stojąc na samym dole długich schodów prowadzących na salę balową. Gdy podniósł wzrok, widział przez niezasłonięte okna przewijające się raz po raz postaci, a odgłosy muzyki dochodziły do niego z łatwością. Musiał odetchnąć od tego wszystkiego i nie wątpił, że Yaxleyowie z chęcią pozbyli się tych tłumów, by w spokoju świętować ten ważny dzień. Świeże powietrze uderzało w niego raz po raz, przeganiając duchotę, która panowała w środku, dając mu odczuć świeżość i trzeźwość zmysłów. Sam nie wiedział, kiedy sięgnął do zawiązanej muchy, by ją rozwiązać, pozwalając sobie na głębszy oddech, a chłód dostał mu się, aż do płuc. Spojrzał na resztę szampana, które znajdowało się w jego kielichu, po czym wylał jego zawartość na ziemię, a samo naczynie zniknęło za pomocą wcześniej rzuconego na nie zaklęcia. Od początku chciał uciec jak najdalej, jednak znał swoje miejsce i obowiązki, które kazały mu trzymać się tych ludzi bez względu na wszystko. Ta jedna noc, a potem przed dłuższy czas nic. Bo czyj ślub miał się odbyć następny? Jego? Lialiany? A może jego siostry?
Jako Yaxleyowi o wiele trudniej było się odnaleźć w tym tłumie. Przyzwyczajony od najmłodszych lat samotności i wyobcowania, cieszył się faktem, że ich ród właśnie należał do tych żyjących na uboczu. Nic więc dziwnego, że to go przytłaczało, chociaż zapewne nie byłby aż tak zagubiony, gdyby nie fakt, że działo się to w jego domu, a za parę dni miało nadejść zadanie. Być może po raz stał w tym miejscu, oddychając bagiennym powietrzem i wonią dochodzącą znad jeziora. Ostatnia okazja by nacieszyć się niewidocznym pięknem Cambridgeshire. Chociaż nie widział nic przed sobą, oczami wyobraźni dostrzegał te zarysowania drzew, kolumn, posągów. Znał je wszystkie. Stał już jakiś czas u podnóży schodów pochłonięty własnymi myślami, wpatrując się w ciemność ogrodów, gdy zdecydował się wrócić. Obiecał matce, że nie wywinie się tym razem i zatańczą wspólnie jeden taniec. Na pewno miała się ucieszyć - w końcu był to pierwszy raz, w którym mogła znów pojawić się w towarzystwie. Wcześniejszy zły stan zdrowia jej to uniemożliwiał. Więc jeśli nie dla siebie samego, zamierzał to zrobić dla niej. I dla Rosalie. Odwrócił się więc by ruszyć w górę schodów. Z początku nie dostrzegł postaci majaczącej kilka stopni wyżej, dlatego nie zwrócił na nią uwagi. Dopiero przekraczając delikatny próg między słabym półcieniem, a jasnością bijącą przez okna sali balowej, zdał sobie sprawę, że nie był sam. Nie zamierzał kobiety przestraszyć, dlatego chciał spokojnie podejść i spytać czy wszystko w porządku, ale zatrzymał się w półkroku. Morgoth nigdy nie przestawał analizować, nigdy nie przestawał zastanawiać się nad niektórymi sprawami, ale w tamtym momencie miał zupełną pustkę, a wszystko zdawało się być wstrzymane. Nic nie miało większego sensu i chociaż ten paraliżujący szok trwał zaledwie chwilę, gdy znów się poruszył, w jego umyśle pojawiło się więcej pytań niż odpowiedzi. Jeśli te drugie w ogóle istniały. Powoli wysunął się w krąg światła, by przystanąć zaraz za jego granicą i mimo że wiedział, że nie powinien, nie mógł odwrócić spojrzenia od znajomej postaci, którą miał dosłownie kilka stopni przed sobą.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Ogrody [odnośnik]03.12.17 21:30
Wkraczała w taki okres swojego życia, w którym zastanawianie się nad motywami czy szczerością działań drugiej osoby pomoże jej przetrwać w towarzystwie, a zła ocena powyższego pogrąży ją na stałe. Targowisko próżności przyciągało ją do siebie, upominając się niczym o należny mu łup. Należny z urodzenia, z przynależności do wyższych sfer i aspiracji do pozostania w tychże. Czy miała jakikolwiek wybór, czy mogła się temu przeciwstawić? Nie mogła i póki co wcale nie chciała. Było jej wygodnie i nie chciała zsyłać sobie na głowę niepotrzebnych trosk, ani zawodzić bliskich. Jeśli kosztem ich dobrego samopoczucia miało być kilka fałszywych uśmiechów, jakimi Marine miała obdarzyć wskazane osoby, podejmowała się tego bez wahania. Mogła mieć naprawdę wiele, a w zamian oczekiwano od niej tylko posłuszeństwa w pewnych zasadniczych kwestiach. Tak ten świat był urządzony, a rola kobiety sprowadzała się niezmiernie do tego samego. Od lat, a jeśli przy władzy mieli pozostać konserwatyści czystości krwi, stan rzeczy miał pozostać niezmienny jeszcze przez wiele dekad.
Małżeństwo było jedynie kolejną powinnością do spełnienia, niesamowicie ważną, ponieważ na szali leżały już reputacje dwóch rodów, mających w przyszłości zostać ze sobą połączone. Chociaż w przypadku tego konkretnego wesela przykład wydawał się nietrafiony, Marine nie mogła poświęcić kilku myśli o tym, jak to będzie, gdy sama zostanie komuś przeznaczona. Tak, jak podczas konnej gonitwy myślałaby o łupie, a podczas koncertu symfonicznego dałaby się ponieść muzyce, tak podczas uroczystości zaślubin w wyobraźni widziała samą siebie w pięknej sukni, składającą przysięgę przy ołtarzu i zastanawiała się, czy ojciec ma jakieś plany wobec niej. Jeśli miał, skrzętnie je ukrywał, choć jego strategia na przyciągnięcie uwagi potencjalnych kandydatów na męża opłacała się, bowiem Lestrange czuła dziś na sobie spojrzenia niejednego arystokraty.
Mimo wszystko nie chciała myśleć o własnych powinnościach przez cały czas trwania przyjęcia; pozostawiona w tyle sala balowa przypominała jej wyraźnie, że dzisiejszej nocy powinna choć przez moment dobrze się bawić, choć na chwilę zrobić coś dla siebie.
A więc robiła.
Delektowała się chwilową samotnością i kontemplowała okolicę pogrążoną we względnej ciemności. Założyła ręce na piersiach i przymknęła oczy, skupiając się jedynie na dźwiękach muzyki dochodzących z posiadłości; rumieniec schodził powoli z jej policzków, a chłód stawał się przyjemny. Pomyślała, że mogłaby tak trwać choćby do końca uroczystości, lecz wtedy, jak na złość, jej życzenie prysnęło niczym zwyczajna bańka mydlana. U podnóża schodów dało się słyszeć kroki, a Marine otworzyła oczy i czujnie spojrzała w dół, niepewna tego, czego mogła oczekiwać.
Stwierdzenie, że nie mogłaby się tego spodziewać nawet w najśmielszych snach, stanowiło przykład ironii idealnej, takiej, z której los byłby niezmiernie dumny. Kilka schodków niżej z półmroku wyłoniła się twarz na tyle znajoma, by panna Lestrange zbladła do końca w kilka sekund i wypuściła z ust niekontrolowany, urwany oddech, który od razu zamienił się w chmurkę pary na mroźnym powietrzu. Zamrugała zdezorientowana i przyglądała się nieznajomemu przez kilka chwil, nie zważając na żadne zasady. Zamknęła usta, a serce przyspieszyło jej nieznacznie; w desperackim ruchu niegodnym szlachcianki odwróciła się w stronę posiadłości by upewnić, że, że sala balowa jest na swoim miejscu, a wraz z nią tańczący i rozmawiający goście. Byli, lecz w tej chwili i tak wyglądali niczym zwodnicza fatamorgana, więc Marine ponownie spojrzała na przybysza stojącego u stóp schodów, szukając odpowiedzi w jego równie zdziwionym wyrazie twarzy.
Czy to możliwe? Czy to prawdziwe?
Tak dawno już nie musiała zadawać sobie tego pytania, że opanował ją nagły, wcale nie tak irracjonalny strach przed nawrotem dziecięcej choroby. Bo przecież to niemożliwe, żeby mężczyzna spotykany w snach, w których na dodatek zamieniał się w olbrzymiego smoka, stał teraz przed nią jak gdyby nigdy nic. Czy była to kolejna senna mara, a może tylko efekt uboczny wypitego alkoholu? Czemu umysł płatał jej takie figle? I dlaczego nieznajomy także przyglądał się jej w sposób, który mógłby świadczyć o tym, że ją rozpoznaje?
Zbyt wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Subtelnie chowając palce pod rękawem drugiej ręki, Marine wbiła paznokcie we własną skórę w rozpaczliwie naiwnym geście, mającym przekonać ją o tym, że nie śni. Zabolało, a więc…
Póki nie wszystko było jeszcze stracone, a zdrowy rozsądek nie przegrał sromotnie z szaleństwem, należało zachować resztki godności i postawy właściwej damie. Należało dygnąć i skłonić usłużnie główkę ozdobioną skromnym, srebrnym wieńcem, a później czekać, aż chwila przeminie, a mężczyzna wyda się mniej znajomy, lub odejdzie w kierunku znanym tylko sobie. Należało, lecz Marine czuła się tak, jakby trafił ją niezwykle silny Confundus, więc zamiast stać niewzruszenie na swoim miejscu, zeszła o stopień w dół. Bliżej nieznajomego, przyciągana do niego jakąś niezidentyfikowaną siłą zmieszaną z ciekawością. Ręka jej drgnęła, lecz nie odważyła się jeszcze jej wyciągnąć.
Pragnęła sprawdzić, czy mężczyzna jest prawdziwy, jednak za bardzo obawiała się odpowiedzi na to pytanie.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Ogrody - Page 3 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Ogrody [odnośnik]03.12.17 22:41
Yaxleyowie mieli to do siebie, że nie udawali ludzi, którymi nie byli. Nie zniżali się też do poziomu, gdzie wymagano by od nich czegoś podobnego, bo jeśli nie wzbudzali niczyjego szacunku będąc silnym angielskim rodem, co mogli więc wskórać zmieniając się pod opinię publiczną? Nazwanie ich słabymi było błędne, chociaż jedna rodzina nie mogła sama dokonać tego, co planowali. Do czego dążył jego ojciec i nie zamierzał się zatrzymywać. Suwerenność była dla nich niczym skała, której nie dało się w żaden sposób ruszyć - ni wodą, ni ogniem, ni wiatrem. Trwali w miejscu, nie zamierzając zmieniać swojego stanowiska pod żadnym, nawet najmocniejszym atakiem, wyznając te same wartości, które wyznawali przodkowie zaprawieni w boju i odpowiedni do władania magią. Walczyli również z napływającą plagą postaci, które nie miały do niej żadnego prawa i zagrażały tym dobru rodziny - podejmowali odpowiedni kroki, by ten stan utrzymać. Chociaż później nazywano ich mordercami, którzy od pokoleń nosili krew na rękach, nie przejmowali się tym, bo te działania, wszystkie które podejmowali, miały na celu uchronienie najbliższych. A dla nich każdy uczyniłby wszystko, nawet przeciwstawił się całemu światu, by osiągnąć cel. I nie chodziło o dowiedzenie swojej racji, bo nikogo z rodziny z Fenland nie obchodził fakt dotyczący ich opinii na świecie. Wszak nawet prócz krwawej przeszłości zasłynęli jako jeden z najbardziej wpływowych angielskich rodów, którzy potrafili nie tylko walczyć dzięki magii, ale biała broń nie sprawiała im żadnego problemu. Obycie, wychowanie, utrzymanie rodziny w odpowiednich ryzach, tradycja i przywiązanie do wartości budujących filary Yaxleyów - wszyscy wiedzieli, że właśnie na tym się opierali i nie było wyjątków, bo te były dość szybko nastawiane na właściwe tory i myślenie. Korygowanie takich paskudnych wad nie było niczym przyjemnym, ale nie mogli sobie pozwolić na słabość, bo cała rodzina była słaba tak jak jej najsłabsze ogniwo. A jeśli ono się ukruszyło - łańcuch pękał i nie można było przywrócić dawnej stabilności. Dotyczyło to głównie krnąbrnych chłopców, bo dziewczynki wystarczyło nauczyć i wydać dobrze za mąż w odpowiednim wieku. To nie one miały w dłoniach spuściznę i dziedzictwo przodków, choć niewątpliwie ich reprezentowały. Nieważne jak bardzo podle to brzmiało to mężczyźni o wszystkim decydowali, dlatego musieli być silniejsi od kobiet. Nie tylko fizycznie, ale również i psychicznie, a dostrzeganie najmniejszych oznak zawirowań czy niebezpieczeństwa zależało od tego jak odpowiednio był ów dorastający chłopiec przygotowany. Jeśli nie dałby sobie rady z wymaganiami postawionymi w dzieciństwie, nie poradziłby sobie również i w dorosłym życiu. Brzydzili się słabością, odpychając wszystko co mogło się z nią wiązać. Eliminowanie czułych punktów miało na celu dostrzeżenie, że jedynym co się liczyło w ich życiu była odpowiedzialność za rodzinę. Nic więcej. Było to tak mało i aż tyle.
Zawsze tak bardzo pochłaniało go myślenie o tym co słuszne, co odpowiednie, co dobre dla rodziny, że przegapiał ważne momenty. Nie tak dawno w końcu musiał dość poważnie postawić się na stanowisku przy zachowaniu Liliany, której Fortinbras nie dopilnował. Brak matki odbił się na niej poważniej niż początkowo sądził, a podupadający na zdrowiu ojciec nie miał dla córki wystarczającej ilości czasu. Przerażająca była myśl, że jego kuzynka dorastała samopas jak nieujarzmiony koń, który swoim zachowaniem mógł przyciągnąć niebezpieczeństwo. Nie chciał w ten sposób postrzegać Liliany, ale musiał do tego podejść z trzeźwym umysłem. Pozwalając by uczucia wdarły się w analizę, nie można było dojść do odpowiednich wniosków - dlatego też tego nie robił. Nie zamierzał pobłażać dziewczynie tylko dlatego, że go o to prosiła czy twierdziła, że wszyscy tak robią. Jak bardzo dziecinne i głupie było to zachowanie... Jak daleko jeszcze musiał się posunąć, żeby zrozumiała, że nic nie mogło zaszkodzić Yaxleyom i zamierzał tego dopilnować - nawet jeśli miał ich chronić przed nimi samymi.
To wszystko jednak zostało nagle mu odebrane wraz ze zrozumieniem swojej pozycji i towarzystwa, które jakimś nadzwyczajnym zrządzeniem losu było znajome. A nie powinno takie być z tego względu, że przecież ich spotkanie nigdy nie miało miejsca. Jakim więc cudem znaleźli się właśnie tutaj, stojąc naprzeciwko siebie i nie wiedząc jak zareagować? Dostrzegał jej wszystkie gesty. To jak pobladła i otworzyła usta; jak się odwróciła zupełnie jakby sprawdzała, że sala balowa wciąż jest na swoim miejscu; jak w jej oczach pojawiło się tyle pytań, a także strach. Samo patrzenie na to jak się zachowywała miało go uświadomić, że to była prawda - że nie była to kolejna nocna mara, która miała ulecieć wraz z przebudzeniem. Tam byli zupełnie inni; tutaj byli dla siebie obcymi ludźmi. Znał swój dom, okolicę i one były realne. Oni sami byli realni, chociaż zdawało się nie mieć to najmniejszego sensu. Nie poruszył się, gdy zaczęła schodzić i zmniejszać dystans między nimi, chociaż oboje powinni się odpowiednio przywitać i wrócić na salę lub zostać tutaj. Czy i on czuł strach, który odbijał się w znajomych już sobie oczach? Nie. To nie było to, a raczej przedziwne poczucie... Ulgi. I chociaż nie mógł pojąć skąd się w nim wzięło, nie mógł się go pozbyć i nawet nie chciał. Wiedział, że nie powinien się tak długo wpatrywać w nią, dlatego gdy tylko zdołał, uciekł spojrzeniem, by trafić na jej nadgarstek. Zupełnie jakby instynktownie szukał bransoletki, która przewijała się w jego... Ich? snach niczym dziwna mantra, nie wyłączając wszak również i postaci dziewczyny, która wszak miała być jedynie jego własnym wymysłem. Nie wiedział, co powinien był zrobić, choć podświadomie coś kazało mu odezwać się jako pierwszy. To ciągłe zmieszanie ustępowało ciekawości, jednakże nie na tyle szybko, by było znaczące; by pozbyć się tego zarysowanego zdziwienia, które towarzyszyło im odkąd tylko na siebie spojrzeli. Nie miał pojęcia, ile to trwało. Wydawało mu się, że okropnie długo zbierał się, by zrobić cokolwiek. Powinien podejść i ukłonić się? Było to jednak tak abstrakcyjne, zważając na okoliczności, że zupełnie wyleciała mu z głowy cała etykieta.
- Jesteś tu - odezwał się pierwszy, choć miało to w sobie tyle samo pytania jak i stwierdzenia. A głos przybrał nieco ciężkiej barwy, zaakcentowanej zachrypnięciem. I dopiero wtedy gdy zdołał zabrać głos pomimo nienaturalnej wręcz sytuacji, spojrzał na nią raz jeszcze, dziwiąc się, że tak dobrze zapamiętał jej twarz. Umilkł ponownie, podejrzewając, że to wszystko zaraz się skończy, a on ocknie się w jednym z salonów, gdzie uciekł przed tłumem weselnych gości i ich wścibskimi spojrzeniami. Instynktownie jednak wcale tego nie chciał i czułby się... Zawiedziony, gdyby to było prawdą.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Ogrody [odnośnik]04.12.17 12:25
Wiedziała doskonale, jaka reputacja ciągnęła się za jej rodem – historia poprzetykana epizodami szaleństwa wypływała niekiedy na jego pozycję, tym bardziej więc jego reprezentanci powinni teraz uczynić wszystko, by nie przynieść hańby nazwisku i godnie je reprezentować. Była dumna ze swojego pochodzenia i swojej krwi i za nic by jej się nie wyrzekła. Jednocześnie miała wrażenie, że nie przysłużyła się jeszcze w prawidłowy sposób; cóż z tego, że zdobywała w szkole dobre oceny i została uznana za dobrze zapowiadającą się młodą damę? Na niewiele sposobów mogła dowieść swojej wartości, lecz ograniczone pole do popisu dodawało wiatru w jej żagle i napędzało jej ambicję. Chciała zostać zapamiętana jako świetna śpiewaczka i wzorowa arystokratka, by poprzez to podnieść swoją wartość i wyjść za mąż z korzyścią dla rodu Lestrange. Prawda była gorzka, lecz Marine już dawno się z nią pogodziła i nie zamierzała okazywać nieposłuszeństwa. Po raz kolejny wybierała wygodę, lecz nie widziała w niej nic złego, a wydarzenia następujących po sobie dni utwierdzały ją w przekonaniu, że zrobiła dobrze.
Obecność na ślubie Rosalie i Cynerica była doskonałym rozegraniem jej ojca, a dziewczyna wiedziała, że jest w tej grze tylko pionkiem; realnie oceniała swoje szanse i nie aspirowała jeszcze do wyższej pozycji. Na szachownicy każda figura miała szansę zajść daleko, jeśli tylko zostanie dobrze poprowadzona. Jej walorami był muzyczny talent, roztropność i nienaganna etykieta; do tej pory żaden z członków rodziny nie musiał się za nią wstydzić, a gdyby przysporzyła jakiemuś problemu, chyba zapadłaby się pod ziemię. Dopiero wkraczała na salony i musiała przemyśleć każdy krok, każdy gest. Wszystko miało znaczenie i mogło zostać wykorzystane na jej korzyść, lub przeciwko niej. Nie chciała zawieść bliskich, a także samej siebie.
W tej chwili jednak całkowicie zapomniała o etykiecie i o swojej powinności, być może robiąc tym samym krzywdę samej sobie w oczach stojącego przed nią młodzieńca, lecz nie mogła zmusić się do przyjęcia wystudiowanej postawy i dystyngowanego skinięcia głową, bo jedyne, co chciała zrobić, to przekonać się, czy mężczyzna jest prawdziwy. Wszystko na to wskazywało, a przez warstwę zdezorientowania na moment przebił się strach. Czy to sprawka nieposkromionej ostatnio magii, anomalii? Dlaczego widzi przed sobą człowieka, z którym spotykała się w snach, nie widząc go nigdy wcześniej na oczy? Czyja moc była na tyle potężna, by zabawić się z umysłami nie jednej, ale dwojga osób?
Jesteś tu.
Jego głos był trochę inny, niż zapamiętała; lekko schrypnięty i głębszy, przeszył ją na wskroś, niczym najprecyzyjniej rzucone zaklęcie. A więc on także pamiętał i wiedział doskonale, z kim ma do czynienia. Najpewniej zadawał sobie właśnie te same pytania, co ona, a także wracał pamięcią do scen we śnie, które w dziwny sposób połączyły ich już na zawsze. Lot w przestworzach, błękit morskiej toni, walka i szczęk stali, karmazynowe krople krwi, skok w nicość, a w końcu… śmierć. Czy może jednak wyzwolenie?
Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i po chwili wiedziała doskonale, czego szukał na jej nadgarstku. Bransoletka była tam, oplatając jej szczupły przegub i mieniąc się w świetle księżyca oraz pobliskich pochodni. Tak wiele elementów wskazywało na to, że znowu spotkali się we śnie, ale te same wskazówki kierowały ich umysły tak, by wierzyli w prawdziwość tego spotkania. Pozostawała więc już tylko jedna rzecz, jaką Marine mogła zrobić – nigdy nie dotknęła Lavinii, nie tak naprawdę, a więc teraz musiała się przekonać o tym, czy znajomy jest wytworem jej wyobraźni lub nawracającej choroby, czy też człowiekiem z krwi i kości, równie zdezorientowanym tą sytuacją, co ona.
Całą śmiałość zebrała w jednym geście; wyciągnęła dłoń w jego stronę i złapała go za lewy nadgarstek, oplatając jeszcze ciepłymi palcami i jednocześnie podnosząc wzrok by spojrzeć w oczy swojemu towarzyszowi. Poczuła go, a więc był prawdziwy, a więc niczego sobie nie zmyśliła. Ulga spłynęła na nią w postaci cichego wydechu i ledwie zauważalnego uniesienia kącików ust w górę.
- Jestem – potwierdziła, wciąż jeszcze nie puszczając jego ręki – Czy to wszystko było tylko snem? Czy potrzebujesz pomocy? – zapytała, kierując wzrok w miejsce, w którym jako zmiennokształtny oberwał mieczem tajemniczego rycerza. Nie zarejestrowała momentu, w którym wcześniej wyłonił się z ciemności, nie miała więc pojęcia, czy nie szukał ratunku; w snach przewijał się motyw jego ran i właśnie o tym Marine pomyślała najpierw, gdy uświadomiła już sobie, że obecna sytuacja jest jak najbardziej realna.




The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Ogrody - Page 3 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Ogrody [odnośnik]04.12.17 15:36
Każdy miał do odegrania jakąś rolę w tym, co się aktualnie działo na scenie politycznej, do której należały również rody arystokracji. Wszystko jednak zależało jak bardzo chciał brać w tym udział. Morgoth nie zamierzał zostawać w tyle, by jak najkorzystniej wykorzystać ów informacje i dopasować działania do tego, co aktualnie miało miejsce. Zależnie od czasu, zależnie od okoliczności decyzje mogły ulegać zmianie, sojusze mogły ulegać zmianie. W ciągu jednego dnia wszystko mogło się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni i jeśli nie było się na bieżąco można było wiele stracić przez jedną źle podjętą decyzję. Aktualne sprawy były na tyle delikatne, by nie został dopuszczony najmniejszy błąd i nie trzeba było być zbytnio zaangażowanym, by to dostrzec. Wszystko dosłownie waliło się w posadach - nie tylko posiadłości czy zamki, które obłożone były wszak potężną magią podobno nie do sforsowania, ale również i zaufanie społeczeństwa do ich rządu. Ministerstwo Magii było już słabe i chybotliwe za kadencji poprzedniej Tuft, a teraz miast to zaufanie odbudować, czarodzieje i czarownice burzyli się przeciwko przez chociażby próby zapanowania nad tajemniczą, zwodniczą magią, która siała zniszczenie po całej Wielkiej Brytanii. Ludzie spodziewali się reakcji ze strony władz, ale one zwyczajnie czekały, podsycając jedynie ten płomień zwątpienia. Wyłączenie z gry Ministerstwa Magii było ryzykowne, ale tak naprawdę żaden organ nie działał poprawnie - aurorzy byli pozostawieni sami sobie, a chaos, który zapanował, ściągał ich do zadań porządkowych, do których żaden z nich nie przyłożyłby ręki. Zajęcie ich czymś tam błahym było dobra okazją do podjęcia działań, mających już wkrótce się odbyć. Nadchodziły zmiany i to nie świadomość walki na nieznanym sobie polu była przerażająca - to oczekiwanie przed było nie do zniesienia. Zupełnie jakby cały świat wstrzymał oddech i nie zamierzał rozewrzeć płuc do czasu, aż wszystko ucichnie. Napięcie nie dawało mu odetchnąć ani na chwilę, chociaż wiedział, że w bitwie to dyscyplina brała górę nad liczbą. Na polu jakim był Azkaban było to jednak niezwykle niezbalansowane. W końcu stawiali czoła nie ludziom, nie innym czarodziejom, nie centaurom czy smokom. Mieli zmierzyć się z dementorami, których natura wykraczała poza wszelkie rozumowanie. Stworzone z nieszczęścia i w cierpieniu się pasożytujące były jedynymi z najgorszych istot, jakie znajdowały się na ziemi. Ojciec wiedział, co nadchodzi i jego słowa krążyły w głowie młodego Yaxleya niczym mantra. Nic dziwnego skoro ów mądrość należała do istoty ich rodu. Gdzieś na kartach ich krwawej historii znajdowało się tych parę zdań dotkliwszych bardziej niż cokolwiek innego, ale również dające instrukcję właściwego postępowania, do stawiania sobie celów wyższych i wykraczających poza te należące do normy. Mężczyzna musi stoczyć bitwę, musi mieć w swoim życiu jakąś wielką misję, w którą się angażuje i która wykracza nawet poza dom i rodzinę. Musi mieć sprawę, której się poświęca aż po śmierć, ponieważ zostało to wpisane w tkankę jego istoty. Czy właśnie to było jego istotą? Obserwowanie nadchodzącej burzy i robienie wszystkiego, by jej zapobiec? To, co zamierzał zrobić, to co już uczynił wykraczało poza granice Cambridgeshire i już wkrótce miało zostać zweryfikowane. Czy miało go to zaprowadzić do zwycięstwa, czy do zguby.
Mimo wszystko czemuś udało się go oderwać od tych rozmyślań, jednak była to równie nieprawdopodobna co szokująca sytuacja i wiele musiała wnieść, by tak zadziałała. Ciężko było się jej dziwić, że zapomniała o konwenansach, które obowiązywały ich wszak od maleńkości. Sam poddał się temu stanowi znieruchomienia i zdekoncentrowania, choć te nie zdarzały mu się często, a w ostatnim czasie praktycznie wcale trzymając jego umysł wciąż trzeźwy i niezmącony. Jak bardzo się pomylił, sądząc, że nic nowego go nie czeka ani nie zaskoczy, chyba że naiwność i bezmyślność gości weselnych, którzy przez alkohol stawali się odważniejsi, bardziej gadatliwi i zdecydowanie bardziej irytujący. Nie spodziewał się w żadnym życiu, że to spotkanie wydarzy się właśnie tego dnia i to w okolicznościach jak najbardziej realnych. Los jak najbardziej z nich zakpił, skoro najwyraźniej nie jedna, lecz dwie osoby nieznane sobie do tej pory uczestniczyły w przedziwnych sennych przygodach. Nie pamiętał, co działo się ostatnim razem, gdy zasnął i spotkał ją po drugiej stronie, ale czy nie było tam wiele śmierci? Po tym śnie już nie pojawiła się w jego myślach ani razu i dopiero teraz stała przed nim z zachwianym poczuciem realizmu, choć oboje bali się spytać czy istnieli naprawdę. Jak bardzo dziwny był ten moment powątpiewania w przytomność własnych zmysłów, jednak zdarzył się. I obje w tym uczestniczyli.
Tak jak ją zapamiętał, bransoletka tkwiła na chudym nadgarstku dziewczyny, odbijając okoliczne światła i przyciągając swoją uwagę. Dziwne było to, że wszystkie elementy zgadzały się z nocnymi wyobrażeniami i składały w jedną, sensowną całość. Chociaż wyśnienie tak realnej, a równocześnie tak nieznanej sobie postaci było pozbawione jakiegokolwiek logicznego wyjaśnienia. Wciąż stali w milczeniu naprzeciw siebie, bijąc się z własnymi myślami i obawiając się zadać te wszystkie pytania, które kłębiły się i gromadziły, nie dostając w zamian żadnego wyjaśnienia, żadnych odpowiedzi czy chociażby domysłów, dlaczego to wszystko się działo. Dlaczego to się wydarzyło i jakim sposobem. Byli zdani jedynie na siebie i to, co wiedzieli. Morgoth lekko zacisnął pięść, gdy dziewczyna go dotknęła, delikatnie łapiąc za nadgarstek, udowadniając tym samym sobie wzajemnie, że żadne z nich nie było jedynie wytworem wyobraźni. Bo czy nawet to najbardziej realne mogło być materialne? Zaraz jednak rozluźnił nieświadomie palce, dostrzegając wyraźną ulgę w oczach swojej towarzyszki, chociaż nie było to spowodowane jedynie tymi samymi obawami, co dręczyły jego osobę. Gdy się odezwała, rozpoznał ją z łatwością, co było poniekąd ponownym krokiem zdumienia. Nawet głos miała taki sam, choć tkwiło w nim coś innego niż wcześniej. Chciał odpowiedzieć, że magia z nich zakpiła i najwyraźniej doświadczyli nowego odłamka anomalii, chociaż jej następne słowa powstrzymały go przed tym. Zamiast odpowiedzi dotknął jej podbródka, by podniosła spojrzenie ponownie na niego, a w międzyczasie delikatnie wyswobodził rękę z jej uścisku. Szukał kryjącej się w szarych oczach prawdy, która z pozoru mogła wydawać się zgubna i myląca, jednak nie była. Trwał tak przez chwilę, aż głośniejsze krzyki dochodzące z sali balowej nie przywróciły mu rozsądku i wycofał się, prostując się, a przy tym, przesuwając spojrzenie w ciemności. Nie potrafił jednak nie zwracać raz po raz uwagi na postać przed sobą, która przyciągała wzrok silniej niż przeciwstawienie się temu uczuciu. Nie wiedział jak się zachować, wiedząc, że złamał wiele tradycji, chociaż wydawały one się wtedy nie mające uzasadnienia. Znał to uczucie już wcześniej, jednak teraz wiązało się z czymś zupełnie innym.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Ogrody [odnośnik]04.12.17 17:13
Zamknięta w hogwarckich murach nie miała okazji obserwować polityki tak dokładnie, jak osoby dorosłe, które dawno ukończyły już szkołę. Jej jedynym źródłem wiedzy były gazety, ale ich wątpliwa wiarygodność nie pozwalała na pojęcie pewnych spraw z właściwej perspektywy. Listy od rodziny nie zdradzały zbyt wiele, zarówno ze względów bezpieczeństwa, jak i  przekonania, że kobiety i polityka nie pasują do siebie za knut, a te pierwsze nie powinny zajmować swoich pięknych główek niczym ponad zapamiętywanie skomplikowanych tekstów pieśni lub zapisów nutowych. Osiemnastoletnia Marine nie miała wielu okazji by wejrzeć w prawdziwą sytuację czarodziejskiego społeczeństwa - jako szlachcianka nie utożsamiała się z problemami niższych warstw czy osób mugolskiego pochodzenia, jako młoda dziewczyna nie była dopuszczana do niektórych rozmów swoich krewnych płci męskiej. Musiała jakoś to przeżyć, choć nie ustawała w próbach zdobycia nowych informacji w celu wyrobienia sobie zdania na dany temat. Chciała mieć swoją, w pełni świadomą opinię, a nie taką, która będzie tylko kalką czyichś poglądów. Oczywiście jako córa arystokracji nie odrywałaby się od poglądów przodków, ale jej ambicje były ciut większe, niż myśleli wszyscy dookoła. Rozumne młode panny mogły być wszakże klejnotami dla swych rodów, bądź ich przekleństwem.
Ród Lestrange, choć teraz związany z Anglią, nie odcinał się od swych francuskich korzeni. Prowadzili negatywną politykę mugolską, w czym wspierali także inne szlachetne rodziny. Choć na kartach ich historii więcej było opowieści o artystach, niż zdobywcach, nie uchodzili wcale za słabeuszy. To nieszczęsne szaleństwo także w pewien sposób wpływało na postrzeganie ich pośród reszty – bagatelizowanie przeciwnika nigdy nie kończyło się dobrze dla nikogo.
Lecz czy to właśnie nie rodowe szaleństwo owładnęło młodą panną Lestrange, gdy ignorowała etykietę, mniej lub bardziej świadomie, w celu uzyskania odpowiedzi na choćby jedno z miliona pytań, kłębiących się teraz w jej głowie? Dawno już przekroczyła granice dobrego smaku, a pozwalając sobie na śmiałe gesty i słowa grzebała własne dobre imię, zanim w ogóle zdążyła je zdradzić nieznajomemu.
Nie-znajomemu? Czy może jednak znajomemu? Chociaż Marine upewniła się już, że obecna sytuacja jest jak najbardziej realna, nie miała pojęcia, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Czy był to zmiennokształtny ze snów, czy zupełnie inna osoba? Wyglądali tak samo, jednak cechy charakteru, nastawienie i przede wszystkim sam fakt tego, że po prostu za nic w świecie nie mógł być przecież animagiem-smokiem, kazał jej ostrożniej podchodzić do jego osoby. Ale jak miała to zrobić, gdy stała ledwie dwa schodki od niego, z dłonią zaciśniętą lekko na jego nadgarstku?
Pamiętała treść każdego snu – może nie tak żywo i wyraźnie, jak jeszcze przed kilkunastoma dniami – ale ogólny obraz mężczyzny zarysował się już w jej głowie i teraz miał zderzyć się z rzeczywistością. Czy dobre wspomnienia legną w gruzach, zastąpione niemiłym wrażeniem? A może wręcz przeciwnie, wszystko potwierdzi się, pozostawiając dziewczynę w stanie tęsknoty za czymś, czego tak naprawdę nigdy nie miała?
Zacisnął dłoń. Musiała mu sprawić dyskomfort, lecz wcale przecież tego nie chciała. Nie odpowiedział, więc uznała, że albo wszystko z nim w porządku, przynajmniej w kwestii zdrowotnej, albo szybciej niż ona zdał sobie sprawę, że mimo iż ma do czynienia z osobą łudząco podobną do tej ze snów, tak naprawdę stoi przed nim ktoś obcy. Musiał ją sprawdzić, stąd ten władczy gest dotknięcia jej podbródka; nie cofnęła się, choć wszystko kazało jej to zrobić. Wycofał się on, po dłuższej chwili wpatrywania się sobie wzajemnie w oczy, podczas której serce prawie wyrwało jej się z piersi. Nawet gdyby chciała, nie umiałaby teraz ukryć przed nim prawdy. Że go pamięta, że o nim śniła, że jest zdezorientowana i przestraszona tym, co działo się w ich umysłach bez ich wiedzy i zgody na to.
Nigdy wcześniej nie zachowywała się w tej sposób, nie kpiła z etykiety i nie łamała jej każdym niemalże oddechem, ale też nigdy wcześniej nie czuła tylu emocji na raz, jednocześnie na zewnątrz pozostając względnie spokojna. Zdradzało ją jedynie spojrzenie. Nie chciała zadawać mu żadnego z dręczących ją pytań, bo widziała, że nie znał na nie odpowiedzi. Nie wiedział dlaczego ani jak, a ona nie zamierzała przysparzać mu zagwozdek. Co czuł w związku z tym spotkaniem? Kim był i jak się tu znalazł? Tyle pytań mogło ułatwić im sprawę, lecz oni milczeli zawzięcie, a gdy mężczyzna odwrócił wzrok, Marine miała olbrzymią ochotę ponownie złapać go za rękę, lecz nie zrobiła tego. Jak żałosna musiałaby mu się wydawać; zdesperowana i żebrząca o kontakt.
- Myślałam, że jestem w tym sama – odezwała się w końcu, na tyle cicho, że nie była nawet pewna, czy nieznajomy dobrze ją usłyszał.
Być może pamiętał ze snów, czego Lestrange obawiała się najbardziej. Jak egoistycznie podążała za nim, uciekając przed samotnością. Wtedy uciekał przed nią, ale w końcu zaakceptował, lecz teraz czekało ich nowe rozdanie, a na stole leżały karty, których wcześniej nie widzieli.
Muzyka po raz kolejny rozbrzmiała z Sali balowej, lecz Marine nie ruszyła się ani o krok, nie marznąc mimo chłodnego powietrza.



The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?

dream on


Marine Yaxley
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone

"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Ogrody - Page 3 060da7246cff3ea68a8b3d81a5de583b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4601-marine-lestrange https://www.morsmordre.net/t4712-gloriana#101007 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5142-skrytka-bankowa-nr-1190 https://www.morsmordre.net/t4719-marine-lestrange#101064
Re: Ogrody [odnośnik]04.12.17 18:39
Nie chciał, żeby jego kuzynki, siostra były zbyt świadome tego, co się działo na zewnątrz i nie dlatego, że uważał, że powinno się je izolować od świata, ale dlatego że balansowanie na półprawdach nigdy nie prowadziło do czegoś dobrego. Człowiek chciał wiedzieć wszystko lub pozostać nieświadomym określonych działań. Dostrzegał to niebezpieczeństwo zapuszczania się w nieznane sobie tereny świadomości i chęci poznania, gdy rozmawiał z Lilianą. Gdzie pomimo jego głośnego sprzeciwu, wciąż wierciła dziurę w całym, sądząc, że dzięki temu będzie w stanie ugrać chociażby odrobinę upragnionej wiadomości, której pragnęła tak bardzo jak wysuszony człowiek wody. Nie rozumiała ustalonych granic, co bardzo go niepokoiło i żałował, że nie potrafił jej w odpowiedni sposób powstrzymać. Nie miał jednak tej władzy, nie miał tych uprawnień, by zadziałać odpowiednio kategorycznie i gwałtownie. Ojciec miał już wyjątkowo wiele na głowie, a Fortinbras stawał na nogi dość wolno, dlatego nie dostrzegał tego, co widział Morgoth. Wiedza bywała zwodnicza i niebezpieczna dla kogoś, kto nie wiedział jak jej używać. Odsunął ją od Ministerstwa Magii z pewnych względów - nie tylko chodziło wszak o imię rodziny, choć grało ono w tym jedną z głównych ról. Niebezpieczeństwa nadchodzić miały właśnie stamtąd, a im dalej od preludium tym bezpieczniej dla jego najbliższych. Im bardziej mu zależało i im mniej czasu zostało, tym spotykał się z większym oporem i niechęcią.
Teraz zależało mu na wyjaśnieniu tej sytuacji. Chociaż zdawał sobie sprawę, że pozostawała otwarta i bez jakichkolwiek szans na uzyskanie konkretnych odpowiedzi. Dziewczyna przed nim raczej ich nie posiadała, bo gdyby było odwrotnie, nie patrzyłaby na niego w taki sposób. Nie pozwoliłaby sobie na ten pierwszy kontakt, a on nie postąpiłby kolejnego kroku. Gdyby było to przypadkowe spotkanie dwójki całkowicie nieznanych sobie ludzi, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Nie znajdowaliby się tak blisko, a zdecydowanie nie doszłoby do żadnego uścisku, którym go obdarzyła. I mimo że był mu dobrze znany właśnie z jej ręki, tamten świat należał do wyobraźni. Tutaj byli ponownie sobą - tymi, którzy musieli uważać na każdy swój krok i dla dobra ogółu trzymać się etykiety, która wysuwała im odpowiednią ścieżkę w każdej możliwej sytuacji. Morgoth już raz dał się zwieść ułudzie wolności i kłamstwu tworzącego się według jego własnych upodobań i nie zamierzał ponownie do tego dopuścić. Dlatego gdyby stykał się z tym po raz pierwszy, możliwe że mógłby dać się zmanipulować temu abstrakcyjnemu w całej naturze spotkaniu, ale uczył się na błędach i pamiętał o konsekwencjach. Dopasował historię do własnych przekonań, by na sam koniec przekonać się jak bardzo się pomylił. Że to było nic nie warte i kosztowało go coś więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać - zdrowy rozsądek. Poniekąd pozbył się przy okazji naiwności, jednak z tej perspektywy były to niemiłe wspomnienia, o których wolałby zapomnieć i zakopał je głęboko w podświadomości. Dobrze, że mógł przenieść swoją uwagę na działania Rycerzy Walpurgii i planowaniu ich kolejnych posunięć na szachownicy, która teraz była cała Wielka Brytania. Sądził, że nic nie było w stanie teraz przeciwstawić się tym rozmyślaniom, Los po raz kolejny udowadniał mu co innego, że jego uwaga mogła być równie dobrze rozbita na tysiące kawałków i nie byłby w stanie nic zrobić, by temu zapobiec.
Ciężko było mu poskładać to wszystko w logiczną całość, a przy okazji zachować się poprawnie. Poprawnie oznaczało narzucony tradycyjny chłód i dystans, chociaż w świadomości byli ze sobą znacznie bliżej niż powinni. Znali nie tylko własny dotyk, ale również słabości i mocne strony, które wraz z wrzuceniem tego do surowego świata zasad traciły wcześniejsze znaczenie, a zastępowało go jedynie zagubienie i dezorientacja. Nie chodziło w żaden świadomy czy podświadomy sposób upokorzenia, ukarania, zrugania dziewczyny naprzeciwko, która była wszak równie zaskoczona jak i on. Nie była to wina żadnego z nich, że znaleźli się w tak nienaturalnej sytuacji, nadając temu nieco wykraczającą poza normalne schematy awangardowość. Spodziewał się, że nie chciała, by to wszystko miało miejsce, ale on chciał wiedzieć czy to wszystko nie było żartem lub kpiną wymierzoną w niego akurat teraz. Dlaczego akurat teraz? Ciężko było doszukać się fałszu w jej gestach, zachowaniu, delikatnie drżących ustach, które zdradzały podenerwowanie całym zajściem. Kto czułby się swobodnie w podobnej scenerii? Wszystko, co ich spotkało od pierwszego snu do tego spotkania twarzą w twarz w spokojnym na pozór półbalkonie wielkich ogrodowych schodów przypominało bardziej opowieść na kartach książki niż rzeczywistość. Stąd również oczywiste wątpliwości i podejrzenia, które zrodziłyby się w umysłach każdego trzeźwo myślącego człowieka. Nie byli szaleni - i to już wiedzieli na pewno. Sam chciał wiedzieć przyczyny tego wszystkiego, ale milczał jak ona, choć dało się wyczuć to silne napięcie wytworzone z niewypowiedzianych słów między nimi. Przejechał jedynie dłonią we włosach jakby starając się zebrać galopujące myśli, przy okazji odbierając sobie najmniejszą szansę na ponowne zerknięcie w jej stronę. Poległ, bo czy spotykając postać ze swoich snów można udawać, że jej tam nie było? Cokolwiek by robił, nie zniknęła, a wręcz każdą kolejną sekundą jedynie utwierdzała go w fakcie, że to co się działo, było prawdą.
- Też tak sądziłem - odezwał się w końcu po kilku chwilach od jej słów, a z jego ust zaraz wydobyła się biała para ciepłego powietrza, niknąca rozwiana przez to chłodniejsze. I chociaż jej głos był ciszy i wydawać by się mogło, że szeptała jedynie do siebie, nie chciał pozostawiać jej w tym w pojedynkę. Nie tylko ona była częścią tej zdumiewającej historii, która powinna pozostać fikcją jednej osoby. Tak się jednak nie stało i musiał dostosować się do tego, co się działo, chociaż niewątpliwie trudne i niezrozumiałe się to zdawało. Wyczuł w tym, co powiedziała pewną nostalgię i pamiętał to jak uporczywie nie chciała odstępować go na krok. Jak wytrwale trwała przy jego boku, pomimo przeciwności i ryzykowaniu własnego życia. Pamiętał to i chociaż było to jedynie wyobraźnią, czuł, że część z tego wszystkiego było prawdą. - Wybacz - powiedział ciszej, stając znów przodem do niej, nieco bliżej, chociaż głowę wciąż miał spuszczoną, zupełnie jakby obawiał się, że wspomnienia znikną, a ona razem z nimi. Nie wiedział tak naprawdę za co przepraszał. Za to, na co nie miał wpływu w snach czy może za to, na co miał, a jednak zrobił to teraz, łamiąc tym samym własne lata nauki odpowiedniego wychowania. A może przepraszał ją za to, że zawiódł jej oczekiwania swoją osobą, pomimo tego, że to spotkanie było niemożliwością.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Ogrody
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach