Wydarzenia


Ekipa forum
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Arena Carringtonów
AutorWiadomość
Arena Carringtonów [odnośnik]16.07.16 16:54
First topic message reminder :

Arena Carringtonów

★★
Arena Carringtonów  to otwarta przestrzeń, na której odbywają się różnego rodzaju pokazy. Czarodzieje gromadzą się wokół, na rozległej polanie, czasem przysiadając na pieńkach drzew, co mniejsi i odważniejsi - na gałęziach wyższych, bardziej oddalonych konarów. Nie do końca wiadomo, gdzie konkretnie arena się znajduje, choć wejście do niej znajduje się w dokach, zdaje się ono działać na zasadzie teleportu - takiego samego, jak porozrzucane po miastach świstokliki zapraszające czarodziejów na wyjątkowy spektakl. Obszerny teren otoczony jest drewnianymi wozami, z których od czasu do czasu słychać odgłosy zwierząt oraz śmiechy i przyśpiewki magicznych artystów. Wokół areny palą się ogniska nadające temu miejscu niepowtarzalną atmosferę każdego wieczoru.
W oddali, za wozami, widać pomniejsze namioty, do których można wejść, kiedy na arenie nic szczególnego się nie dzieje.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Arena Carringtonów - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Arena Carringtonów [odnośnik]27.01.22 12:57
Szeroko otwarte, wciąż zaskoczone spojrzenie utkwione w kobiecie nabrało jasnych iskier, kiedy pochwaliła występ; goście w większości wychodzili z Areny zadowoleni, pan Carrington dbał przecież o perfekcję przedstawień, najwyższy poziom przygotowań. Stroje, nawet jeśli z tanich materiałów, były krojone skrupulatnie i imponująco, a o jakości podniebnych tańców świadczył on sam: o krok od najwyżej życiowej formy, nigdy nie lękał się nowych wyznań. I był naprawdę dobry. Równie daleko co do fałszywej skromności było mu jednak do rozbuchanego ego, miał charakter dawcy, zawsze cieszyło go zadowolenie gości podziwiających ich scenę. Pan Carrington zawsze powtarzał, że to ono było najważniejsze; dorośli i dzieci, ich występy nie były dedykowane wyłącznie dla najmłodszych widowni. Mimowie potrafili dać bardzo dojrzałe spektakle, a liryczne oprawa jego podniebnych tańców bez trudu trafiała do serc dojrzalszej widowni; co bardziej niebezpieczne akrobacje, podobnie jak występy z udziałem dzikich zwierząt, czasem budziły zresztą wśród najmłodszych zbyt duży lęk. Chleba i igrzysk, ucieczki od wojny szukali tutaj wszyscy, a rozrzucone po kraju świstokliki pozwalały wciąż gromadzić pełną widownię.
Takie jak ona witały pewnie częściej operę niż miejsca takie jak to; uważał, że warto czasem oderwać się od tej nudy nie bacząc na skandaliczność sceny: emocji Areny nie powtórzą żadni inni artyści. Nuda, szarość, powaga, tutaj wszystko było tego przeciwieństwem, konwenanse rozmywały się w artystycznej bohemie, śmiech był dozwolony, wielość barw przywracała kolory światu, scena stąpała po cienkiej granicy odwagi niedozwolonej nigdzie indziej; spektaklom daleko było do grzeczności, artyści nie obawiali się narażać własnego życia ku uciesze tłumu. Tylko pozornie, doskonale wiedział, że pod kopułą namiotu mógł odtańczyć wszystko - chroniły go jego umiejętności.
Może czasem jednak zdarzało mu się być zbyt pewnym siebie.
Tytulatura wybrzmiała wyraźnie, ale nic nie wskazywało na to, by robiła na nim większe wrażenie. Arenie daleko było do miejsc, w których podobne zwroty były na porządku dziennym, traktował je raczej jako ciekawostki przekazywane przez gości, którzy na widowni sami w sobie byli ciekawostką, a na pewno ich nie potrzebował. Jednakowo, przejścia na ty nie proponował. Była od niego starsza i była kobietą. Nie wypadało mu, dostałby po uszach od pana Carringtona za podobny brak kultury. Była to jedna z przyczyn, z której w ogóle nie lubił, jak jego artyści toczyli rozmowy z gośćmi.
Ale kwestia chusteczki nie była wcale taka prosta.
- Gdzie pani siedziała? Może sprawdzimy jeszcze raz - zapytał, uprzejmość niewiele kosztowała, nie zwykł jej odmawiać; postąpił parę kroków w kierunku widowni, obrzucając krzesła wzrokiem. Szansa na to, że wciąż tu była, wydawała mu się niewielka. Jerry przemknął już między siedzeniami, zwyczajowo zbierał wszystkie monety, które wypadły z kieszeni, pogubione cenniejsze przedmioty, a potem dzielił je między chłopaków: traktowali to jak napiwek. Ale niegrzecznie byłoby zignorować tę prośbę. - W jakim kolorze była chustka? Miała wzory, hafty? - dopytał, ostatecznie mógłby zapytać Jerry'ego, ile knutów mógł dostać za szmatkę z jedwabiu? Parę na pewno, czy nie potrzebował ich bardziej, niż ta paniusia? - Jest pani pewna, że miała ją pani przy sobie? - dopytał lekkim tonem, mijając puste krzesła. Najprościej było wmawiać im, że przedmioty wcale nie widziały Areny: że to złudzenie oka, figle pamięci, a chustka czekała na tę kobietę w domu. - To żaden problem - zapewnił, dostrzegając smutek na jej twarzy. Ostatecznie nie chciał sprawiać jej przykrości; uniósł w górę kąciki ust, uśmiechając się szczerze, gdy pochwaliła jego sekwencję ruchów. - Mam nadzieję, że pani nie wystraszyłem - nie wolno tu wchodzić po zakończonych występach. Jesteśmy przyzwyczajeni, że jest tutaj pusto i nie musimy uważać. Ale jeśli się pani podobało, proszę przyjść w przyszłym tygodniu ponownie. Występ będzie bogatszy o tresowane yeti i lodowe rzeźby. - Szelmowski uśmiech na jego twarzy miał w sobie wyłącznie szczerą radość z tej zabawy.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
OPCM : 3 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 40
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t8835-marcelius-sallow#263320 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]06.02.22 13:03
Czy było w świecie coś piękniejszego od iskier, które rozświetlały spojrzenia artystów, gdy chwalono ich pracę? Publika często uznawała, że każde przedstawienie, każdy występ przychodził im z łatwością. Z jednej strony był to komplement, naprawdę wielki komplement, przecież właśnie tak miało to wyglądać. Publika miała nie mieć pojęcia o godzinach, dniach, tygodniach, miesiącach i latach, które artyści spędzali, doskonaląc się w swych sztukach. Perfekcja była jednak mieczem obosiecznym — z jednej strony stanowiła testament poświęcenia, z drugiej właśnie przez chowanie się za kulisami, odcięcie swych odbiorców od tego, jak w rzeczywistości wyglądała codzienność tych, którzy życie swe przeznaczyli na niesienie rozrywki innym, sprawiało, że coraz szersze masy uważały, że są w stanie zrobić to samo, tylko lepiej i szybciej.
Specyficzna więź solidarności nakazała Valerie pochwalić młodzieńca. Młodzieńca, który miał rację w swych założeniach — zdecydowanie częściej bywała w operze, czy to na scenie, czy spojrzeniem wodząc z zacienionych miejsc przeznaczonych dla publiki. Ale i opera czerpała całymi garściami ze sztuki ludowej, tej przeznaczonej właśnie dla odbiorcy nieszczególnie wymagającego, pragnącego intensywnej i szybkiej gratyfikacji. Nie było w tym oczywiście nic złego — różne wrażliwości pragnęły różnej rozrywki, a z poczciwego osiołka nie dało się zrobić wyścigowego konia.
— W tamtym sektorze — otwarta dłoń Valerie wskazała na jedną z wyznaczonych dla widowni części i choć odpowiedź była rzeczowa, pierwsze dzwonki smutku pobrzmiewały w jej głosie, zupełnie tak jakby powoli poczęła godzić się z faktem rozstania z rodzinną pamiątką. Oczy jednak dalej pozostały suche, trochę wbrew przewidywaniom, że paniusie jej pokroju skłonne były do emocjonalnych wybuchów i postawienia Areny na głowie w przypadku nieodnalezienia zguby. Druga z dłoni zniknęła na moment w kieszeni na pierwszy rzut oka całkiem porządnego płaszcza. Po krótkiej chwili blondynka wyciągnęła z niego dwa bileciki, dokładnie takie same, które można było nabyć przed wejściem. — Rząd siódmy, miejsca dwanaście i trzynaście — odczytała, następnie przenosząc wzrok na młodzieńca. Dłoń trzymająca bilety zadrżała niemal niezauważalnie, w wizualnej prezentacji wahania. Podać mu je, czy uwierzy jej na słowo?
Pytanie o szczegóły wyglądu chustki wydawało się wlać odrobinę spokoju do serca kobiety. Napięte do tej pory rysy twarzy rozluźniły się wreszcie, na wargi wstąpił nawet przyjemny dla oka, szczery uśmiech. Dziękuję, zdawały się mówić jej oczy, choć usta pozostały — póki co — milczące.
— Była z atłasu, materiał granatowy, ale przy krawędziach przechodził w niebieski, podobny do... — moment ciszy, jasne oczy oderwały się od Marcela, przemknęły po resztkach niezebranych jeszcze akcesoriów. Nic jednak nie wydawało się oddawać barwy równie dokładnie, jak coś, co mieli okazję widzieć wcześniej. — Farby, którą miał pomalowaną pan twarz.
A więc jednocześnie charakterystyczna jak na warunki magicznego cyrku i zupełnie pospolita, gdy chodziło o departament chustek i apaszek.
Dopytanie o posiadanie jej przy sobie mogłoby ściągnąć jasne brwi w pierwszym wyrazie gniewu; mogłoby, gdyby Valerie miała większe predyspozycje do wykorzystywania swej pozycji i zadzierania nosa, a Marcel byłby przy tym zuchwały. Póki co nie odbierała go w ten sposób, może umyślnie uznawała konieczność odzyskania zguby za ważniejsze od doszukiwania się na siłę braku szacunku? Jej historia z młodymi chłopcami nie była najlepsza, ale cierpliwość, której nauczyła się przez osiem lat macierzyństwa, nakazywała nie oceniać każdego takiego spotkania tą samą miarą, wstrzymać się z ocenami, spróbować dać szansę. Może kiedyś się na tym sparzy. Może poczuje policzek rozczarowania prędzej niż później — ale nie potrafiła być tak po prostu złośliwa i okrutna.
— Tak, jestem pewna — powiedziała wreszcie miękko, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Och, jakże chętnie skrzyżowałaby teraz ręce na piersiach, może w wyrazie niepewności narastającej w jej sercu, a może w próbie powstrzymania chłodu przed wciśnięciem się w szczeliny nieokryte ubraniami. Coś jednak w tym szelmowskim, prawie nieprzystająco radosnym uśmiechu młodzieńca sprawiało, że intuicja podpowiadała jej, by trzymać się na baczności, chociażby po to, by nie przegapić czegoś tak niezwykłego, jak popis tresowanych yeti.
Ruszyła w krok za blondynem i choć wsłuchiwała się w jego słowa, nie pozwalając im przemknąć na powierzchni świadomości bez większej refleksji, główną część uwagi poświęcała przede wszystkim na wypatrywanie swej zguby. Może zaplątała się biedaczka pomiędzy siedzeniami? Mogła nawet upaść na ziemię, ktoś nieopatrznie mógł na nią przystanąć, przesunąć ją rząd niżej, jednocześnie ryzykując własną równowagą.
Mogła być wszędzie i w każdym stanie. Ale oby wróciła do właścicielki!
— Rozumiem — powiedziała wreszcie, schylając nieco głowę w wyrazie skruchy. — Niespodziewane sytuacje wymagają jednak niespodziewanych interwencji. Ale gdyby udało się nam odnaleźć zgubę... Och, może być pan pewien, że dobre słowo o pana dobroczynności trafi do odpowiednich uszu.
Pana Carringtona czy kogoś innego?
Valerie nie mogła jednak wiedzieć, czy taka obietnica — na pewno kusząca dla niektórych pracowników cyrku — znalazłaby uznanie także w głowie Marcela. Byli bowiem tacy, którzy o wiele bardziej cenili sobie brzdęk monet ponad nawet najbardziej kwieciste pochwały. I nie mogła im mieć tego za złe, nie w czasach, gdy nawet w Londynie potrafiło brakować wszystkiego.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t10920-tell-me-i-m-your-midnight-muse#332762 https://www.morsmordre.net/f408-kensington-harley-gardens-10 https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]01.05.22 2:30
- Och - przytaknął ze smutkiem, spoglądając na rząd wskazany przez Valerie; Jerry czyścił go w pierwszej kolejności, bo zwykle siadał na końcu tej konkretnej ławy. Mimo to Marcel wszedł do środka, pochylając się pod siedzenia i udając, że szuka czegoś, co dało się jeszcze znaleźć. Bogata paniusia może i była paniusią, ale w płacz nie wpadła, dramatu nie urządziła, to może nie było za czym płakać? Chustka była może nawet jedwabna - Jerry nieźle się obłowi, a może odda ją którejś z dziewcząt, która bez tego nigdy nie miałaby w dłoniach tak cennego materiału. Pokiwał głową, gdy odczytała zajmowane wcześniej miejsca, zatrzymując się wprost przed nimi, wsuwając dłoń w zgięcia krzeseł, gdyby materiał mógł się tak zgubić, mógł, choć w tym przypadku pewien był, że mimo wszystko zniknął już w cudzych rękach. Nie prosił o bilety, uwierzył jej na słowo, po prawdzie nie sądząc, by te cyfry robiły tu większą różnicę.
Atłas, więc jednak była szansa na jedwab. Pokiwał głową raz jeszcze, gdy opisała barwę, w istocie gdyby ją ujrzał, na przykład w rzeczach Jerrego, mógłby ją pewnie rozpoznać bez trudu. Pytanie - po co? Nie zapłaciła za wejście tutaj majątku, mogła zostawić napiwek chociaż w taki sposób. Za coś żyć przecież musieli, ona tych dylematów pewnie nie miała. Pytane o to, czy była pewna, że miała ją przy sobie, w istocie nie miało być złośliwe - nie przeszłoby mu przez myśl, że mogłoby zostać ta odczytane, sam bywał roztrzepany, zdarzało mu się gubić rzeczy, uznawał to za naturalne i nie miał nikogo, kto wytłumaczyłby mu, że podobne sugestie mogłyby zostać odczytane jako niegrzeczne.
Przysiadł na tylnym oparciu jednego z krzeseł za plecami, ze zrozumieniem kiwając głową, bezradnie jednak rozpościerając ramiona. Nic mu po dobrym słowie, na Arenie bronił się umiejętnościami, nie pochlebstwami - ciała takiego jak on nie miał tutaj nikt. A chustka mogła zapewnić śniadanie siostrom Jerrego może nawet przez tydzień. To nie ego kierowało nim w życiu, a serce, które pozostało przy cyrkowym druhu, może gdyby zaoferowała napiwek przewyższający wartość chustki, byłoby o czym rozmawiać - ale jakoś głupio było to proponować wprost, pewnie zaraz by się połapała, na czym ta gra polega. Nie zamierzał wpędzać Jerrego w kłopoty, nawet jeśli wszyscy na Arenie wiedzieli o tym, co robił, a pan Carrington pewnie zgarniał z tego swoją prowizję. Mógłby ją wysłać do niego, żeby zdecydował, co zrobić, ale czy było warto? Nie uważał, by własność była szczególnie przywiązana do właścicieli, zwłaszcza wtedy, gdy właściciel wyglądał na tak bogatego jak ona. Sumienie nie gryzło go wcale.
- Wygląda na to, że nigdzie jej nie ma - stwierdził, nie zdając się na teatralny żal, chodziło tylko o kawałek materiału - i jeszcze nie wiedział, jak bardzo był cenny. - Przykro mi - dodał po chwili, spoglądając na jej jasną twarz. Nie pękaj, powtarzał sobie, zbyt często ulegał prośbom kobiet, nie bacząc  na ich uprzywilejowanie. Westchnął ze zrezygnowaniem. - Powie mi pani, jak się pani nazywa? Gdyby... gdyby jednak się znalazła, gdzieś przy sprzątaniu, powiem, komu ją odesłać - objaśnił, nie odejmując od niej spojrzenia jasnych oczu; nie mógł wiedzieć, że stojąc tak blisko i mając na wyciągnięcie rysy jego twarzy, mogła uchwycić w nich coś znajomego, nawet jeśli trudnego do identyfikacji. - Albo dokąd - dodał, bez przekonania, potrzebował jakichkolwiek namiarów, nie chciał zostać odebrany jako bezczelny, pytając o jej nazwisko. Adres też spełniłby tę rolę.
- Chciałbym móc pomóc bardziej, ale ze sceny nie zawsze widać dobrze widownię. Jest przyciemniona - objaśnił, sądząc, że miał do czynienia z kimś, kto nie znał tego efektu; blask nad głową utrudniał sięgnięcia spojrzeń tych, którzy na niego patrzyli. - Przeciąg mógł ją nawet wywiać z namiotu, a poruszające się przedmioty łatwo przyciągają uwagę naszych zwierząt na zewnątrz. Poza godzinami występów są często puszczane wolno. Rozejrzę się, ale pewnie czeka na panią rodzina. Nie ma sensu, żeby pani czekała. - Przyjrzał się jej, ton jego głosu pozostał grzeczny. - Jeśli ja odnajdę, postaram się, żeby trafiła prosto w pani ręce - obiecał bez zawahania, mimo świadomości, że pewnie tego nie zrobi. Musiała mieć takich chustek i ze sto.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
OPCM : 3 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 40
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t8835-marcelius-sallow#263320 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]26.06.22 15:42
Och. Och smutne, och niemalże... wróć, och całkowicie rozczarowujące, och odkładające — wreszcie — nadzieję na odnalezienie chustki daleko, daleko poza zasięg aktualnych możliwości Valerie. Nie spodobało jej się to och, nie zupełnie, bo choć młodzik, który właśnie tak oddanie angażował się w poszukiwania, nie zdradzał się ze swoją wiedzą, dając jej poczucie jakiejś ulotnej, niewypowiedzianej szczerości, która mogła zawisnąć między nimi tylko na moment poszukiwań, to efekt był jednak taki, jaki być musiał. I była to nauczka dla Valerie, by pilnować swego dobytku, zwłaszcza rzeczy równie cennych co chustka z drogiego materiału, w miejscach takich jak to. Możę jeszcze nie dorosła do obwiniania za swą nieuwagę otoczenia cyrkowego (ale mogła, powinni zatrudnić większą ilość ochroniarzy, a kieszonkowych złodziejów karać zgodnie z prawem, albo może chociaż na pokaz, by odstraszyć ich ewentualnych naśladowców), ale kto wie, co stanie się, gdy ochłonie odrobinę, wróci do domu i zatopi się w miękkości kanapy, rozpamiętując, próbując dotrzeć do tego, w którym dokładnie momencie nieuwaga zwyciężyła nad uwagą.
I pewnie dojdzie do tego, że momentem tym mogła być chwila wykonywania tej niebezpiecznej, podniebnej akrobacji przez chłopca, który siedział właśnie na oparciu jednego z siedzeń, z rozłożonymi bezradnie rękami. Tę samą bezradność — może specjalnie, a może tylko intuicyjnie i niechcący — przelewał teraz bowiem w nią samą, skutecznie dusząc narastającą bądź co bądź złość, przy okazji kojąc żal, przesuwając nadchodzącą falę o kilka godzin, gdy nie będzie mu już zagrażać. Krótkie westchnienie i opuszczenie głowy było wyraźnym sygnałem, że Vanity również postanowiła poddać się w swoich poszukiwaniach. Nie było bowiem sensu marnować czasu — tak cyrkowego artysty, jak i swojego. Skoro nie ma, to nie ma, nie wyczarują jej z niczego, a naciskami niczego nie wypracuje. Może za wyjątkiem darmowych albo przecenionych biletów na następny pokaz, ale to w żaden sposób nie mogło zrekompensować prawdziwej wartości utraconego przedmiotu.
— Valerie Vanity — odpowiedziała niemal natychmiast, słodkim, wyuczonym tonem, przy czym pragnąc traktować cyrkowca jak dorosłego mężczyznę (nie zachowywał się jak byle dzieciak, w ten sam sposób zasługując sobie właśnie na takie podejście), wysunęła powoli dłoń w jego kierunku, wierzchem do góry, w sposób, który oczekiwał... jakiejś reakcji. Valerie wiedziała, co powinien uczynić Marcel, jednak nie wyglądało na to, by pragnęła dać mu jakąkolwiek podpowiedź. To, co zrobi z wyciągniętą ku sobie ręką, będzie tylko jego wyborem. — Jeżeli byłby pan równie uprzejmy, prosiłabym o zaadresowanie przesyłki na Harvey Gardens 10 w Kensington, panie... — delikatny ruch brwi do góry i zachęcający niemalże uśmiech sprawiały, że Valerie nie zaspokoi się wyłącznie jednostronnym przedstawieniem. Może nie powinna sobie zawracać główki osobą jakiegoś cyrkowca, pewnie w innym wypadku nawet nie starałaby się zapamiętać jego twarzy, ale dziś okazja była szczególna, bolesna i jeżeli mogła mieć nadzieję, że kiedyś przyjdzie jej się znów zjednoczyć z ukochaną chustką, musiała podjąć wszelkie możliwe kroki, by tak właśnie się stało.
Zaraz jednak blondyn począł opowiadać jej o scenie, przyciemnionej widowni, a usta śpiewaczki mimowolnie uformowały się w kolejny, tym razem subtelniejszy, ale i szczerszy uśmiech. Pokiwała kilkukrotnie głową ze zrozumieniem, przyciemnienie widowni było zabiegiem powszechnym wśród całej rzeszy występujących artystów. Gapie, czy też widzowie mieli bowiem skupiać się na scenie, a nie na sobie nawzajem. Artyści zaś — wykonywać swój zawód w manierze ponadczasowej, niezwiązanej w żaden sposób z tym, kto przypatrywał im się z widowni. Występ, przedstawienie, sztuka — wszystko to miało żyć samo w sobie i dla samego siebie. Wpuszczając publiczność do namiotu, do opery, do teatru estradowcy pozwalali im wkroczyć do swojego świata, stać się jego częścią. I nie mieli — jak przyznał to blondyn — okazji obserwować, czy któreś z nich nie stawało się przypadkiem ofiarą kradzieży.
— Zrobił pan tyle, ile mógł. I za to jestem wdzięczna — oznajmiła po chwili ciszy i choć na twarzy wciąż miała odmalowane delikatne rozczarowanie, smutek nawet, to głos jej brzmiał ciepło, skrywał w sobie pochwałę, odrobinę dumy, bo są jeszcze na świecie porządni cyrkowcy, a nie tylko naciągacze. Valerie splotła dłonie na podołku, wcześniej wygładzając ostrożnie rękawy swojego płaszcza, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, jedna z pół namiotu uniosła się na niewielką wysokość, a niedługo później usłyszeli tupot, pochodzący od wciąż małej, może siedmio, może ośmioletniej dziewczynki o złotych włosach zakręconych w loki i jasnym spojrzeniu Valerie. Musiała być to zatem jej córka, Hersilia.
Mała przystanęła przy mamie, pamiętając, że przecież nie powinna biegać, a na pewno w miejscu, którego nie znała. Przez kilka sekund przypatrywała się Marcelowi z dziecięcą ciekawością, choć stłumioną nieco — może manierami, których była uczona, może niepewnością, z jaką dopiero poznawała swą drugą ojczyznę. Niemniej jednak ukłoniła się przed Marcelem, chwytając rogi płaszczyka w palce i unosząc je nieco.
— Dzień dobry proszę pana — w cichym głosiku brzęczało coś obcego, szorstkiego, chyba niemożliwego do właściwego przypisania geograficznego. Najbardziej podobne było do mowy pochodzących z północy Anglii czarodziejów, od Północnego Yorku w górę, ale przy tym dalej jakieś obce. — Mamusiu, znalazłaś już chustkę? — spytała dziewczynka, a im dłużej mówiła, tym Marcel mógł się chyba zorientować, że podobną szorstkość mógł już słyszeć, ale nie mówiła nią złotowłosa dziewczynka, ale dorosły mężczyzna, czarodziej zgniły na wskroś, niezasługujący w ogóle na miano człowieka.
— Niestety nie, Hersilio — Valerie pogładziła powoli złote włosy swej córki, kucając przy niej ostrożnie. — Ale coraz lepiej idzie ci angielski, wiesz? Babcia i wujowie będą z ciebie bardzo dumni — dodała, składając drobny pocałunek na czole córki, nim wyprostowała się i podarowała swej córce dłoń, za krótą mogła chwycić. — Nie będziemy zabierać panu więcej czasu. Jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t10920-tell-me-i-m-your-midnight-muse#332762 https://www.morsmordre.net/f408-kensington-harley-gardens-10 https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]29.07.22 23:39
Valerie Vanity, miał zapamiętać to imię, to nazwisko, jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego, jak bliskie i jak ważne stanie się dla niego niebawem. Miał zapamiętać tę twarz pięknej, dojrzałej, nieco nieporadnej kobiety. Nie budzącej raczej współczucia, gdy swojej zguby poszukiwała ubrana w strój, który zdradzał, że zakup kolejnej nie będzie dla niej dużym ani żadnym obciążeniem. Im przyda się bardziej, bilety do cyrku nie były drogie, a ich prowizja jeszcze mniejsza. Ze zdezorientowaniem przeciągnął wzrok na wyciągniętą ku niemu dłoń, nie wiedząc, jak powinien się zachować. Dżentelmeni całowali dłonie kobiet, lecz jemu ten gest wydał się niezręczny, przestarzały i kłopotliwy. Ośmieszyłby się czy wykazał, gdyby mu uległ? Jak się to właściwie robiło? Nachylało do ręki czy przyciągało się ją ku sobie? Chwytało czy nie? W którym miejscu składało się pocałunek? Na żadną z tych wątpliwości nie znał odpowiedzi, uczynił więc to, co wydało mu się najbezpieczniejsze - i po męsku uścisnął jej wyciągniętą dłoń, choć bez przekonania. Poruszył nią, raz i drugi, nim wypuścił z uścisku, unosząc ku niej pytające spojrzenie, jakby miała mu zaraz odpowiedzieć na nieme i niewypowiedziane wcale pytanie o to, czy zdał ten przedziwny test. - Harvey Gardens 10 w Kensington - powtórzył po niej, z zastanowieniem, jakby rzeczywiście próbował go zapamiętać; kilka tygodni później miało się okazać, że rzeczywiście pomogło. - Jasne - zapewnił ją, uśmiechając się ciepło. - Carrington - przedstawił się bez zająknięcia, wzruszając nieznacznie ramieniem. - Marcelius Carrington, do usług, pani Vanity - zaoferował się, niewiele robiąc sobie z tego, że w jej wcześniejszej prośbie pomógł niewiele. Jego personalia tutaj nie były żadną tajemnicą, choć gdy przedstawiał się gościom, przykładali niekiedy nadmierną wagę do jego nazwiska. Nikt nie mógł wiedzieć, że był tylko przybranym synem, ale i jako rodzony do powiedzenia miałby niewiele jako najmłodszy. Na słowa wdzięczności zasalutował zawadiacko, pieczętując ostateczność tego rozwiązania. Nie sądził, by ktokolwiek zechciał zwrócić jej własność, z pewnością zabrał ją któryś z gości, pani Vanity a czy jest pani pewna, że brala ją dziś ze sobą? Wymówek na poczekaniu potrafił przywołać co najmniej pięć - tak samo powtarzanych za każdym razem.
Kiedy do namiotu weszła dziewczynka, Marcel skoncentrował na niej uwagę. Wydawała się podobna do matki, choć jej akcent sprawił, że mimowolnie wyprostował się na oparciu krzesła, na którym siedział. Był podobny do tego, który znal zbyt dobrze, do akcentu kata jego matki.
- Dzień dobry, proszę pani - przywitał dziewczynkę, kiedy skłoniła się przed nim eleganckim gestem, sam nawet nie wstał. Nie wiedział, że tak wypadało. Już się nie uśmiechał. Daleko jej było do tamtego potwora, ale czy na pewno? Czy jej rodzina mogła... Vanity, mówiła. Vanity, zapamięta
- Nie ma sprawy. Proszę wracać do domu bezpiecznie - odpowiedział, odrywając wzrok od dziecka i przenosząc go na twarz jego matki. Zmusił się do pożegnalnego uśmiechu, ale nie potrafił sprawić, by ten usmiech wyglądał wciąż szczerze.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
OPCM : 3 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 40
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t8835-marcelius-sallow#263320 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]04.08.22 16:39
Marcelius Carrington. I dla niej zapamiętanie tego imienia i nazwiska miało w przyszłości okazać się kluczowe — w większej ilości aspektów, niż początkowo zakładała. Przypadkowe spodkania rzadko kiedy prowadziły bowiem do czegoś równie nietypowego, równie niepewnego, niejednoznacznego. Już teraz byli połączeni osobą rzecznika Ministerstwa Magii — tkwiąc jednakże w nieświadomości; a dzięki temu Valerie mogła uśmiechnąć się z cząstką szczerego rozczulenia wybijającego się ze spokojnego smutku, który do tej pory dominował na jej twarzy. To uściśnięcie dłoni, typowo męskie, choć z chłopięcym brakiem entuzjazmu nie wprawiło śpiewaczki w niechętny artyście cyrkowemu nastrój, utwierdziło jednak w przekonaniu, że był wyłącznie tym: chłopcem z cyrku, uprzejmym tak, jak mógł być uprzejmy w swoim położeniu, prawdopodobnie z lekceważącym podejściem do edukacji (prawdziwie obiecujący młodzi chłopcy — z doświadczenia samej Valerie — dostawali się na kursy uzdrowicielskie lub staże ministerialne, właściwie nigdy nie zajmując się występowaniem w tego typu przybytkach). Miał swój urok, wciąż miała w pamięci wzdychające dziewczęta siedzące obok niej, ostatecznie przecież nie zostawił jej ręki w powietrzu, zachował się tak, jak umiał. Nie powinna być względem niego zbyt surowa i wymagać czegoś, czego nie mógł — lub nie chciał — osiągnąć.
Kiedyś zgubiona chustka powróci przecież do niej, ale wtedy Marcelius Carrington nie będzie w jej wyobraźni już byle twarzą do zapomnienia, byle cyrkowym artystą, który podarował uśmiech Hersilii i oczarował swą przyrodnią siostrę samym tylko przywitaniem. Kim więc będzie? O tym nie miała jeszcze pojęcia, nie mogła go mieć, ale przeznaczenie znów składało się w ich wspólne ręce, poddając się formowaniu nie jak atłasowa chustka, ale miękka glina.
Hersilia przyglądała się Marceliusowi jeszcze przez kilka chwil, podobnie zresztą jak jej matka, która zauważyła zmianę mimiki blondyna, przypisując ją jednak zmęczeniu, które musiało dopaść nawet jego — jeżeli nie było fizyczne, pewnie mógł mieć dość upartej kobiety szukającej swej zguby, popędzanej teraz poniekąd przez córkę.
Dziewczynka chwyciła dłoń matki, a po chwili obie ruszyły w kierunku wyjścia z namiotu. Vanity skinęła chłopcu raz jeszcze głową, obdarowując go przyjemnym dla oka, ciepłym uśmiechem, jednak zanim zupełnie zniknęły z namiotu, poły jego otworzyły się jeszcze raz. Głowa dziewczynki i jej jasne loki zawirowały w powietrzu, wpuszczając ze sobą jeszcze kilka płatków śniegu, a ostatnim, co mógł od nich usłyszeć Marcel, było tylko:
— Musi być pan bardzo dzielny! Ja boję się skakać tak wysoko...

| z/t




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t10920-tell-me-i-m-your-midnight-muse#332762 https://www.morsmordre.net/f408-kensington-harley-gardens-10 https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]04.08.22 23:18
Dziewczynka ponagliła matkę do wyjścia, nie odzywał się, gestem odpowiadając na jej pożegnalny gest, nie wstał, odprowadzając obie czarownice w kierunku wyjścia samym wzrokiem. Czy karma wróci do niego za brak pomocy? Wątpliwe, pewien był, że Jerry potrzebował jej dzisiaj mocniej niż ona. Dziś i pewnie zawsze, babka była dziana. Odwzajemnił pożegnalny uśmiech, lecz grymas ten tylko wykrzywił usta, nie kładąc się cieniem na jego twarzy. Gdy zniknęły za płachtą namiotu Marcel zaskoczył z oparcia, na impecie obrócił się piruetem i ruszył wzdłuż widowni, następnie schodząc z trybun na dół, na arenę. Ćwiczeń mu na dziś już wystarczy, ale przyszedł tu, żeby zwinąć linę, wciąż leżała tam, gdzie była, a lada moment zaczną się przygotowania do próby generalnej innego zespołu artystów. Pierwsza osoba w pośpiechu przebiegała już przez scenę, rozwieszając tarcze dla nożownika. Wyciągnął w gorę rękę kontrolnie, dając znak, że wciąż tu był, a jego rzeczy znikną lada moment. Dopiero słysząc wysoki piskliwy głos zza pleców przystanął i nagle obrócił się na pięcie, by spojrzeć na wejście do namiotu. Uśmiech na jego twarzy stał się bardziej szczery, iskry w oczach zdradzały przyjazne zamiary. Nawet największe zło ginęło w sercach dzieci, niosący wspomnienia akcent nie miał znaczenia, gdy dostrzegł jej buzię w otoczeniu styczniowych płatków śniegu.
- Nie ma sensu bać się czegokolwiek, panienko - zawołał za nią w odpowiedzi, ciepło. - Za dużo może cię ominąć, kiedy się boisz - dodał, wyciągając dłoń w górę na pożegnanie. Po schodach schodził tyłem, przodem do małej, póki nie zniknęła, pewnie wołana przez matkę. Miał dziwne przeczucie, ale czy na pewno? Nie wierzył przecież w te brednie, zrządzenia losu, gwiazd, wróżby, znaki i omeny. Odwrócił się na pięcie, przyśpieszając kroku, gdy podirytowana cyrkówka ponagliła go do sprzątnięcia swoich rzeczy; w pośpiechu zebrał linę, zwijając ją w zwój, który następnie przewiesił sobie przez ramię; przechylony pod jej ciężarem zniknął na zapleczu.

/zt :pwease:


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
OPCM : 3 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 40
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t8835-marcelius-sallow#263320 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]11.08.22 11:08
29 IV

Przez cały miniony miesiąc odnosił wrażenie, że niemal codziennie brodzić musi w kałużach i zapadać się w błotnistej mazi; dzień za dzień z cebra nieba wylewał się kolejny opad. W niektórych miejscach buty przeciekały szybciej, a chlupot zimnej wody w podeszwie nie był wcale niczym przyjemnym.
Przetarta, wysłużona i pomarszczona skóra wymagała wzmocnienia; to powiedziała mu Penny. Zerknęła na jego jedyne buty, kiedy uporała się z ostatnimi poprawkami w błyszczącym kostiumie jednej z najmłodszych akrobatek.
Od jakiegoś czasu spędzał w jej namiocie więcej czasu, niż powinien; czasem przyciszonym szeptem opowiadała mu plotki z Areny, a czasem z radosnym uśmiechem cytowała mu kolejny list, który dostała od swoich wnucząt. Ponoć przygotowywały się do występu na festiwalu lata w okolicach rodzinnego domu Penny. Lubił zajmować jedno z pustych krzeseł, przysłuchiwać się jej opowieściom, jednocześnie kartkując kolejne naukowe tomiszcza zgromadzone przez Seamaranusa. Czy to transmutacyjne, czy też numerologiczne. Zdarzało mu się też po prostu przyglądać się zręczności rąk staruszki, zamykać książkę i dopytywać o to, jak prowadziła dany ścieg, a jak można zrobić ten właśnie szew.
Dzisiaj, gdy zdawało mu się już, że podeszwa buta zaraz rozdzieli się od skóry, rzucił pod nosem komentarz na ten temat, nerwowo sprawdzając stabilność niewielkiego obcasa; czujne oko Penny łypnęło zza grubych okularów, by przyjrzeć się zniszczonemu obuwiu.
Pokaż no mi to; pokazał więc, uniósł nogę tak, by za kostką położyć ją na oparciu, na wysokości wzroku starszej kobiety. Werdykt był prosty - buty trzeba wzmocnić nowym obszyciem, a najlepiej także doszyć materiał w miejscach najbardziej narażonych na zniszczenie.
Poprosił ją o pomoc, nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się szyć butów; i choć skóra kaletnicza nie różniła się aż tak bardzo od cieńszego materiału na ubranie, to technika szycia musiała być inna.
Dostał do ręki grubą nić, i największą igłę, jaką kiedykolwiek trzymał.
A także resztki skóry wsiąkiewki, pozostałe po projekcie, który kiedyś wykonała Penny.
Próbował doszyć skórę sam, choć w kluczowych momentach krawcowa zwracała mu uwagę na to, jaki powinien być jego następny krok.

chcę doszyć do moich butów skórę wsiąkiewki; krawiectwo (I; +10 do rzutu), numerologia (III)
1. k100 na szycie
2. 2k10 do skradania
3. 1k6 do efektów magii maskującej

zt, jeśli się uda




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, cyrkowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
hope is the only thing
stronger than fear
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t11247-museums-of-fear#346123 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]11.08.22 11:08
The member 'Laurence Morrow' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 45

--------------------------------

#2 'k10' : 2, 1

--------------------------------

#3 'k6' : 5
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Arena Carringtonów - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]15.12.22 15:23
2 IV

Nie liczył nigdy twarzy, które pojawiały się gdzieś w tle, na widowni; były dla niego całością, niewyszczególnionym ogółem zbiorowości, czasem tylko, jak na samym początku, wpatrywał się w jedną osobę, jakby tylko dla niej miał występować tego dnia.
Dla nikogo innego; nie było presji oczekiwań dziesiątek - jedynie te jedne oczy śledziły go uważniej, tak, jak kiedyś robił to Florean, gdy jeszcze Londyn nie okazywał wrogości jemu podobnym; gdy planowali swoją przyszłość, budując ją jak wieżę z książek, którymi obwarowywali się w białym lokalu, dopiero nabierającym kolorów lodziarni.
Nie liczył twarzy, ale bez trudu mógł oszacować, ile wolnych miejsc czekało przez cały występ, ile nie doczekało się gości, nawet tych modnie spóźnionych.
Nikt ich nie wykupił.
W pustej ciszy garderoby mistrza, już po występie siedzieli przez chwilę we dwójkę, pochyleni nad finansowymi zagwozdkami. Dłoń Iluzjonisty w zamyśleniu gładziła zaprzeczającego prawom grawitacji wąsa, gdy on sam głęboko nad czymś się zastanawiał.
Nad plątaniną tych liczb, słupków i rzędów, opisanych dziwnymi, niezrozumiałymi skrótami myślowymi - Summers nie umiał znaleźć żadnych analogii do numerologicznych obliczeń; choć próbował to zmienić, jeszcze ich nie rozumiał. W przeciwieństwie do mistrza, któremu zdawały się mówić wiele; wnioskując z zafrapowanej twarzy - więcej niż chciałby wiedzieć.
- Obcięli nam budżet - padło w końcu, a Laurence skinął tylko głową, nie zdając sobie sprawy z tego, czemu wybrzmiało to aż tak posępnie. - No tak, miesiąc temu rozplanowywaliśmy go na najbliższy kwartał, już wtedy uwzględnialiśmy chyba, że Carrington zaczął trochę zaciskać pasa, prawda? - pamiętał tamtą rozmowę, podobną ciszę, strapienie odznaczające się na ich twarzach, gdy przyszło im okroić znacznie koszty, rezygnując z odświeżenia wysłużonej garderoby i wymiany części rekwizytów - niektóre dało się jeszcze uratować, a modyfikacjami w ubraniach zajmował się sam, wykorzystując do tego transmutacyjne sztuczki. Na razie się to sprawdzało.
- To już nieaktualne, musimy zrewidować założenia kwartalnego budżetu raz jeszcze, rozmawiałem z nim wczoraj, konieczne będą następne cięcia, żeby dostosować się do aktualnej sytuacji... - ciężkie westchnięcie zawisło gdzieś między nimi, gdy Morrow zmarszczył lekko brwi, odpowiadając jego spojrzeniu.
- To znaczy, że za dwa tygodnie możemy usłyszeć, że jednak prognozowane zyski okazały się inne, i konieczna będzie kolejna zmiana? - może nie znał się na finansach, ale po coś chyba tworzyło się budżet; ten został zaakceptowany, powinno się w nim chyba uwzględnić wszystkie prawdopodobne zmienne?
Przytłoczyła go irytacja; po co w ogóle ustalać jakiekolwiek ramy, skoro tak łatwo je przesuwać? Pod naporem spojrzenia Iluzjonisty wziął jednak głęboki wdech. Musiał przestać działać emocjonalnie, ale kwestie finansowe stanowiły ostatnimi czasy tak dużą komplikację, że coraz trudniej było mu ochłonąć, gdy okazywało się, że planowane przez nich działania znowu staną pod znakiem zapytania.
- On tylko reaguje na to, co się dzieje, próbując uniknąć zadłużenia, które pociągnęłoby nas na dno - zastrzegł Iluzjonista, wykazując się znacznie większym zrozumieniem; współpracował z Carringtonem od lat, w lepszych i gorszych czasach - stał za nim murem.
- Tylko z czego tak właściwie mamy zrezygnować? Wiesz dobrze, że zostaliśmy przy samych niezbędnych wydatkach, nie ma w naszym budżecie niczego, co można by nazwać naszą fanaberią - naprawdę nie było. Splótł dłonie, pochylając się nad rozpisanymi kolumnami - tak, jakby łudził się, że znajdzie tam rozwiązanie problemu.
- Właściwie musimy chyba zastanowić się, jak nie ponosząc kosztów zarobić więcej - w kontrze do niego Seamaranus nie tracił pogody ducha i spokoju.
No tak, teraz to brzmi jeszcze prościej.
- Czas na iluzję pieniędzy? - Summers roześmiał się nerwowo, zagarniając za ucho opadające na twarz kosmyki, które utrudniały mu wczytywanie się w harmonogram spektakli. - Więcej prób na żywo? - rzucił od niechcenia; więcej pracy, mniej ćwiczeń za kulisami - było to jakieś rozwiązanie, choć mogło stać w sprzeczności z wyznawanymi przez Iluzjonistę wartościami. Nadeszły jednak takie czasy, w których i on musiał rozważyć zrezygnowanie z perfekcji. - Ale w gruncie rzeczy, czy to na pewno zmieni aż tak dużo? Skoro już teraz, przy mniejszej liczbie występów, nie udaje nam się zapełnić całej widowni - nie, to nie wydawało mu się wcale właściwym rozwiązaniem; potrzebowali czegoś umożliwiającego im zarobienie łatwych pieniędzy.
- Musielibyśmy zacząć występować w dni powszednie nie tylko wieczorami, w godzinach, w których nie przyjdzie nawet jedna trzecia widowni - wtrącił tylko, po raz kolejny szarpiąc wymyślnym wąsem; jeszcze trochę, a poniosą kolejną stratę, tym razem niepowetowaną, gdy znak rozpoznawczy mistrza dozna trwałego uszczerbku na... formie. - Możemy rozważyć dodatkowe występy w soboty i niedziele - przyznał w końcu - z tym samym programem.
- A gdybyśmy zaczynali występy jakąś godzinę wcześniej, a po ich skończeniu umożliwili publiczności poznanie ciebie? - zapytał, wiedząc doskonale jaki Seamaranus miał stosunek do wszelkich form spoufalania się z widzami; lubił być ponad nimi, na scenicznym piedestale, zachowując odpowiedni dystans, by będąc zbyt blisko niego nie dostrzegli, że ta tajemnicza figura wyczyniająca cuda jest w gruncie rzeczy tylko człowiekiem. - Może niekoniecznie samą rozmowę, może wystarczyłoby zorganizować fotografa, który za dodatkową opłatą uwieczniałby na pamiątkowym zdjęciu spotkanie z tobą? Większość naszych widzów to dzieci, rodziny, myślę, że byłoby sporo chętnych, a tak właściwie poza zapłaceniem fotografowi nie musielibyśmy ponosić żadnych innych kosztów - na ten moment jedynie głośno myślał, ale wraz z wypowiadanymi słowami pomysł ten nabierał w jego głowie coraz realniejszych kształtów - żeby nadać temu zdjęciu jeszcze większej wyjątkowości, moglibyśmy zebrać nasze rekwizyty, detale wykorzystywane do charakteryzacji. Jeśli fotografowani mieliby takie życzenie, to do zdjęcia pozowaliby w wybranym przez siebie dodatku, w czymś, co miałoby symbolizować przebranie - urwał, zerkając kontrolnie na Seamaranusa, który z kamienną twarzą zdawał się zastanawiać nad tym, czy da radę coś takiego znieść. - Moglibyśmy to organizować tylko w wybrane dni, raczej nie codziennie, choć to akurat powinieneś sam rozważyć.
- I to wszystko miałoby miejsce w specjalnie przygotowanej części naszego chapiteau, tak? - nie mówił nie, przynajmniej nie od razu - cóż, byli zdesperowani, inaczej się tego nazwać nie da. - Znasz jakiegoś fotografa, który by się tego podjął? Gdzie miałyby być wywoływane zdjęcia? - ich umysły zdawały się podążać podobnymi ścieżkami, zadawali sobie podobne pytania.
- Tak, musielibyśmy wygospodarować miejsce za kulisami - przestrzeń na tyle dużą, żeby swobodnie zmieściły się tam rekwizyty. Kolejka mogłaby się ustawiać na scenie, i ciągnąć się obok miejsc siedzących, za kotarą byliby tylko fotografowani i osoby następne w kolejności, żeby zdążyły przygotować się do zdjęcia, zaoszczędzimy w ten sposób czas - zarówno ich, jak i czas fotografa, a za ten musieli zapłacić. - Mam znajomego, który się tym zajmuje, ale nie jestem pewien, czy dałby radę podjąć się takiego zlecenia. Jeśli nie on, to ktoś na pewno się znajdzie, poproszę go o polecenie nam dobrego fotografa na naszą kieszeń. Mogę porozmawiać z ewentualnym chętnym, wypytać o koszty, o to, co musielibyśmy przygotować, a co zapewnia sam fotograf... o to, jak trzeba byłoby oświetlić kulisy, i przede wszystkim, co z wywoływaniem zdjęć - czy dałoby się to zorganizować tak, żeby ludzie dostali je jeszcze tego samego dnia. Wysyłanie sów odpada ze względów logistycznych, jakimś rozwiązaniem byłoby też chyba zaproszenie gości, by odwiedzili cyrk w najbliższym czasie i odebrali kopertę z wywołanymi zdjęciami. Chociaż część osób pewnie by to zniechęciło... - potok słów dopiero zaczął się z niego wylewać, a pytań wciąż przybywało; spisali zarys tego pomysłu, rozplanowując kolejne kroki.

zt




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, cyrkowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
hope is the only thing
stronger than fear
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t11247-museums-of-fear#346123 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Arena Carringtonów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Możesz odpowiadać w tematach