Wydarzenia


Ekipa forum
Magiczna Oranżeria
AutorWiadomość
Magiczna Oranżeria [odnośnik]16.07.16 18:29
First topic message reminder :

Magiczna Oranżeria

Znajdująca się nieopodal Ogrodów Królewskich oranżeria zasłynęła przede wszystkim w czarodziejskim świecie, stając się symbolem wielkiej, nieszczęśliwej miłości. To wszystko za sprawą ostatniego dzieła magopisarza, który w swojej ostatniej powieści uczynił z niej ostatnie miejsce spotkania dwójki kochanków. Głośna historia szanowanego szlachcica i nieczystokrwistej czarownicy (która doczekała się tak samo wielu romantycznych zwolenników jak i kontrowersji w świecie arystokratów) bezlitośnie kojarzona jest z tym miejscem. Mówi się, że niezwykła aura oranżerii pozytywnie wpływa na spotkania zakochanych, stąd jeszcze do niedawna była stale oblegana.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 19.08.18 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczna Oranżeria - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]09.07.17 22:05
Nick uważał, że zmiany nie są potrzebne, jeśli coś działa dobrze. W jego mniemaniu system oparty na rządach arystokracji był jak najbardziej dobry i sprawdzał się. I pozycja chwiała się i może gdyby zaprzestali na jakiś czas waśni i wszyscy stanęli murem za starym układem to dałoby się to jeszcze uratować. Nick nie wyobrażał sobie życia na równi z osobami, których nazwiska nie zostały zapisane w Skorowidzu sporządzonym przez jednego z jego przodków. Czuł się lepszy niż inni i oczekiwał szacunku i respektu w stosunku do wyżej urodzonych. Sam też znał swoją pozycję. Wiedział, że musi być posłuszny nestorowi, nawet jeśli to, czego się do niego wymagało było zdecydowanie niewygodne. Uważał, że taka jest kolej rzeczy i nie planował tego zmieniać. Wręcz przeciwnie bronił tego ustroju murem. Ale sam fakt, że Minister Magii nie pochodził z arystokratycznego rodu bolał. Już pomijając to, że była to kobieta. To nie pasowało mu jeszcze bardziej. Chciał być jak najbliżej władzy, ale to, co się działo naprawdę wołało o pomstę do nieba. Potrzebowali przywódcy, za którym stanęliby ramię w ramię i przywrócili stary porządek. To, o działo się teraz było wręcz przerażające.
- Powiedziałbym, że sporo zależy także od kontekstu, Lady Greengrass. I przepraszam jeszcze raz. Naprawdę nie chciałem Pani urazić tym stwierdzeniem – odpowiedział jakimś cudem powstrzymując się od przewrócenia oczami. Serio musiała drążyć ten temat? On naprawdę starał się być miły, mimo że uważał ją za dziwaczkę. Nawet zaprosił ją na spacer, mimo że wiedział, ze może tego później żałowac, bo będzie musiał słuchać smętnych opowieści o tym ogrodzie i jeszcze udawać, że jest tym zainteresowany.
- Niestety nie mogę wypowiedzieć się na ten temat, bo nie mam porównania. Wydaje mi się, że zaliczam się do jak najbardziej zwykłych ludzi – odpowiedział uśmiechając się. Właściwie każdy był na swój sposób wyjątkowy. Ale on opierał całe swoje poczucie własnej wartości i osobowości na swoim nazwisku. Tylko to sprawiało, że wyrózniał się z tłumu. Starał się jak najlepiej reprezentować ród i spełniać wszystkie oczekiwania. Dosłownie wszystkie. Przecież właśnie przez to nazwisko z niepoprawnego kawalera nagle stał się pantoflarzem.
- Dlatego jednak nie powinno się traktować tego typu opowieści nadzbyt poważnie. Tym bardziej, że ta akurat jest naprawdę dobrym antyprzykładem dla panien, które zazwyczaj ją czytają – odpowiedział delikatnie się uśmiechając. Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby którykolwiek z jego kuzynów pragnął związku z panną niżej urodzoną. I to dużo niżej. Nie-arystokratkę pewnie jeszcze ród by przełknął, ale nie szlamę.
- W takim razie, powinna Pani sięgać po książki z dobrym zakończeniem. Na pewno w Dworze Greengrasów jest biblioteka pełna książek z takimi zakończeniami – odpowiedział uśmiechając się po raz kolejny. Nie chciał sproawiać wrażenia, że ta rozmowa zdecydowanie go nudzi.
- A jeśli już jesteśmy przy Dworze, mam nadzieję, że u Pani rodziny wszystko w jak najlepszym porządku – wrócił do kurtazyjnych pytań, bo przecież właśnie w rozmowach o niczym czuł się najlepiej.
Nicholas Nott
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Może impreza?
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11527-nicholas-nott https://www.morsmordre.net/t11529-black-jack#357518 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11530-n-nott#357520
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]09.07.17 22:40
Pod tym kątem Aurora była na swój sposób interesująca. Rozmowa z nią zazwyczaj wydawała się być na zupełnie innych poziomach świadomości. Dziewczyna nie miała w zwyczaju pozostawiać jakiego kolwiek stwierdzenia bez odpowiedzi. Może faktycznie był to błąd w wychowaniu. W końcu kobieta powinna była wiedzieć kiedy należy po prostu milczeć, a ona... zawsze miała na wszystko odpowiedź... a przynajmniej tak się jej wydawało.
-Wybaczam...- Odpowiedziała spokojnie a na jej usteczka wszedł nikły uśmiech. Naprawdę nie była w tej chwili potrzeby aby ją przepraszać. Po prostu wdała się najnormalniejszą na świecie dyskusję, która nie miała na celu nikogo obrazić. Niestety często zapominała o tym, że arystokracja była... wyjątkowa, tak bardzo odbiegała od sposobu jej patrzenia na świat. Dlatego nic dziwnego, że wiele osób chciało nawiązać z dziewczyną jakiś kontakt, podjąć rozmowę, ale nikt kompletnie nie wiedział w jaki sposób miałby do niej podejść. Zupełnie tak jak by Aurora była oddzielona od wszystkich grubą szybą, albo... jakby wyprzedzała swoje czasy... Nie ważne jak to nazwiemy, w oczach niektórych nadal będzie tą dziwną córką Greergrass, naturalnie w przeciwieństwie do swojej siostry, która była uosobieniem tego wszystkiego co w dzisiejszych czasach, dama powinna sobą reprezentować. W każdym domu trafia się czarna owca, i Aurora w tym wypadku musiała tą rolę odegrać.
-Naturalnie... ojciec za życia zadbał o umieszczenie w domu odpowiedniej biblioteki- Było to chyba jedyne miejsce w całym domu w którym spędzała najwięcej czasu. Inne pomieszczenia, salon, jadalnia... ten przepych to wszystko wydawało się być jej tak bardzo banalne, do tego stopnia, że nawet idąc przez korytarz domu wydawało się jej, że słyszy niekończący się walc, który rozbrzmiewał w ścianach jej domostwa, oraz w domostwach innych szlachetnie urodzonych. Zupełnie tak jak by miał zagłuszyć wszystkie inne dźwięki.
Jej towarzysz spaceru postanowił odciągnąć ją od tych zbyt skomplikowanych dyskusji. Z jednej strony była mu wdzięczna, bo przecież przestanie się chociaż trochę zamartwiać, ale z drugiej... czy zejście na temat jej rodziny to dobry temat. Z resztą to pytanie wydało się być jej tak bardzo banalne, tak samo jak wszystkie gesty których dopuścił się mężczyzna do tej pory "Żałość nad żałościami wszystko żałośćżałością"
-Na szczęście wszystko jest w należytym porządku.- Nie wiedziała co miałaby mu tak naprawdę odpowiedzieć, chciałaby powiedzieć więcej, wykrzyczeć wszystko to co leżało jej gdzieś na dnie duszy, ale nie mogła. Często czuła jak stoi gdzieś pośrodku jakiegoś pokoju i po prostu krzyczy ile sił w płucach... prosi o pomoc, ale nikt nawet się nie zatrzyma, nie spojrzy. Wszyscy zbyt zajęci odgrywaniem idealnego świata.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]12.07.17 4:47
Można powiedzieć, że rozmowa z Lady Greengrass była nawet pewnego rodzaju przygodą. Ale Nicholas jako człowiek, który lubił trzymać się wszelkiego rodzaju schematów był czuł się nieco skrępowany za każdym razem, gdy przebywał w towarzystwie osób, które nie trzymały się tak ściśle konwenansów. Umiejętność rozmawiania właściwie o niczym działała bardzo dobrze, czy musiał prowadzić grzecznościowe rozmowy z arystokracją, ale Greengrassowie wyróżniali się tym, że mówili, co myślą, a nie uciekali się do kurtuazji. Nick dobrze zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież musiał wiedzieć, co nieco o innych szlacheckich rodach. Tego wymagało dobre wychowanie. Jednak jeśli ona ciągnęła temat epitetu, którego użył określając jej osobę musiał brać pod uwagę to, że dalej czuje się urażona. Rzadko zdarzało mu się popełnił jakiś nietakt, ale w sumie mógł się domyślić, że większość jemu podobnych, z którymi dziewczyna musiała mieć do czynienia dośc często używała dokładnie tego samego słowa. Było przecież najwygodniejsze. Skinął głową uznając, że temat jest zakończony i dziewczyna nie będzie się obrażać, za nietaktowne zachowanie. Chociaż właściwie było taktowne. Nie powiedział znowu nic takiego złego. Próbował ją nawet delikatnie skomplementować, ale jak widać nie wyszło. Czasami nie było to takie proste jak się wydawało, żeby wyczuć na ile można sobie pozwolić i w którą stronę.
- Biblioteka Greengrassów jest na pewno wspaniała – odpowiedział uśmiechając się delikatnie. Oczywiście, że należało chwalić ród swojej rozmówczyni, mimo że miałby nie niego parę zastrzeżeń. Na głos oczywiście nigdy czegoś takiego by nie powiedział. Jak najbardziej nie wypadało. Ale jednak najbliższy był mu jego własny ród i jeśli kiedyś będzie miał potomstwo to wciśnie mu do głowy dokładnie te same zasady, które wpajano mu od dziecka. Taka była kolej rzeczy.
- Bardzo się cieszę z tego powodu. Takie mamy czasy, że ważne, żeby rodziny takie jak nasze były w dobrej kondycji i stawały się coraz sielniejsze – odpowiedział trochę przesuwając temat, w stronę, w którą jednak nie chciał podążać bardziej niż wypadało. Nie miała to być przecież poważna rozmowa o polityce. Przecież nie będzie o tym rozmawiał z dwudziestoletnią dziewczyną. Tym bardziej, że wiedział, że jej poglądy różnią się nieco od jego. Nawet trochę bardziej niż nieco. Zwrócił więc uwagę na kwiaty znajdujące się w oranżerii.
- Miała Pani rację. W tym miejscu łatwo zachwycić się pięknem natury, nawet jeśli nie jest się jakimś koneserem tego typu rozrywek – odpowiedział spacerując dalej.
Nicholas Nott
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Może impreza?
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11527-nicholas-nott https://www.morsmordre.net/t11529-black-jack#357518 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11530-n-nott#357520
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]13.07.17 0:07
Ród Greengrass faktycznie był specyficzny, ale patrząc na presję jaką rodzina zaczęła wywierać na biednej Aurorze człowiek mógł zacząć się zastanawiać gdzie podziała się świadomość tych idei które do niedawna były wyznacznikiem życiowej ścieżki Greengrass'ów. Faktycznie mówili to co myśleli, to prawda, ale głównie w chwili kiedy nie było to źle postrzegane, a to niestety wedle dziewczyny bardzo odbiegało od założeń rodu. Po za tym... czyż ten ród nie uczył dzieci, że czasami warto iść pod prąd, wybrać swoją ścieżkę, chociaż inni dookoła próbowali wmówić nam swoje racje. Jeżeli tak było naprawdę to czemu jej rodzina nie zaakceptowała zawodu jaki chciała wykonywać, czemu w chwili kiedy informowała, że nie ma zamiaru wychodzić za mąż zawsze wybuchała kłótnia. Świat się zmieniał, ludzie się zmieniali, a dziewczyna mogła tak naprawdę tylko na to patrzeć.
Rozmowa o niczym była dobra w chwili kiedy jest naprawdę dobrze i wprawnie poprowadzona. W wypadku jej rozmówcy... nie wiedzieć dlaczego, ale dziewczyna odnosiła wrażenie, że mówił o tym wszystkim tylko po to aby podtrzymać rozmowę. Nie był w żadnym stopniu zainteresowany Aurorą, jako osobą... tylko towarzyszył jej bo tego wymagały maniery, i to w pewnym momencie zaczęło ją irytować. Ile by ona dała aby w całej tej szlacheckiej śmietance znalazła się chociaż jedna osoba, która by powiedziała jej wprost, że nie chce z nią rozmawiać. Miała dosyć tego zakłamania ukrywanego pod płaszczykiem etykiety. Kłamstwo nie ważne jak piękne kłamstwem pozostanie i nic tego nie zmieni.
-Oh tak- Zaczęła spokojnie
-Biblioteka to chyba jedyne miejsce w całym domu w którym spędzam większość czasu- Cóż podjęła tę niezgrabnie poprowadzoną rozmowę o niczym, w końcu co mogła zrobić. Oczywiście miała wyjście, zawsze jakieś wyjście było... a przynajmniej ona chciała w to wierzyć. Problem był taki, że gdyby zrobiła to co chciała zrobić najpewniej zostałaby kompletnie niezrozumiana, a kiedy próbowałaby wytłumaczyć zdziwienie na twarzy jej rozmówcy byłoby jeszcze większe.
-Pojęcie "siły" jest bardzo rozległe, i czasami nie zdajemy sobie sprawy nawet z tego czym jest prawdziwa siła- Silniejsze... czyli co miał na myśli. Czyli pewnie to, że dalej mieli chodzić z wysoko uniesioną głową, pusząc się niewyobrażalnie i gardzić wszystkimi innymi którzy mieli w życiu miej szczęścia... albo to właśnie ci których minęły kajdany arystokracji byli naprawdę szczęśliwymi ludźmi.
-Rzecz tak prozaiczna, często mijana... natura, a ludzie mimo wszystko nie zwracają na nią uwagi. Patrzą a nie widzą... chociaż to można odnieść tak naprawdę do każdej dziedziny życia- Tak rozmowa z nią była wymagająca na swój sposób. W zasadzie ciężko było wyczuć granice do jakich może podejść człowiek. Z jednej strony Aurora wydawała się być osobą z którą można porozmawiać na każdy temat, ale na pewno było coś co mogło by sprawić, że jak to typowa dama po prostu się obrazi i wówczas dany człowiek naprawdę będzie musiał prosić o wybaczenie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]25.07.17 21:54
[size=10] Wybacz, że jestem lamą! [/b]

Co by nie mówić to wszystkie arystokratyczne rody, które pragnęły utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję musiały przestrzegać pewnych zasad. Były one dość rygorystyczne, ale wychowywani w poczuciu, że nie łamanie tych reguł jest ich obowiązkiem sprawiało, że mimo wszystko nie czuli za bardzo tego kieratu. Przynajmniej dla Nicholasa zachowywanie się jak na Notta przystało było tak samo naturalne jak oddychanie. Równie naturalnym było to, że mimo tego że świat się zmienia pewne wartości powinny zawsze pozostać niezmienne. A tymi wartościami było właśnie poszanowanie dla tradycji i podporządkowywanie się woli starszych. Żeby utrzymywać swoją pozycję, która dawała pewną władzę musieli mieć spójną politykę, a zatem ktoś musiał być głową rodu. Oczywistym wyborem była osoba najstarsza, najbardziej doświadczona. Może i jako nastolatek miał pewne wątpliwości i próbował się stawiać, ale teraz właściwie o tym nie pamiętał. Był dorosłym mężczyzną i wiedział, że tak było najlepiej i tak powinno być zawsze.
- To bardzo dobrze. Rozwijanie umysłu częstą lekturą to najlepszy sposób na spożytkowanie wolnego czasu – skomentował dość sztywno. W końcu to był frazes, ale właściwie to akurat z tym stweirdzeniem się zgadzał. Gdyby sam miał więcej czasu czytałby więcej.
- Czytała Pani ostatnio coś interesującego? – zagadnął chcąc jakoś przełożyć ciężar tej rozmowy jednak na jej stronę. Jeśli zacznie jakiś ciekawszy temat, może będzie odrobinę łatwiej. Ale tak naprawę w głębi duszy modlił się o to, żeby to się skończyło.
- Pewnym jest jednak to, że nie powinniśmy okazywać słabości – odpowiedział wzruszajac lekko ramionami. Nie można było podcinać gałęzi, na której się siedzi. Nie rozumiał tych osób, które z własnej woli rezygnowały z przywilejów jakie dawało im urodzenie. Może Nicholas do najbardziej rodzinnych osób nie należał, ale konsekwentnie przyjmował opinię swojego rodu. Nie pozwoliłby się pozbawić pozycji, którą dawało mu jego nazwisko. Od samego początku był do przodu. Miał pieniądze, naziwsko, koneksje. To, że trzeba było pojawiać się na bankietach i świecić przykładem to naprawdę mała cena. Ślub ze szlachcianką tez okazał się do przeżycia. To, że sam nie był decyzyjny było dla niego po prostu oczywiste.
- Wstyd się przyznać, ale też zazwyczaj nie zwracam uwagi na piękno natury. Ciotka dba bardzo o ogrody otaczające dworek, ale często bywałem tam tylko jako dziecko – odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie zagłębiał się w to, że wcale nie odczuwa potrzeby podziwiania jakiś tam haberdzi.
Nicholas Nott
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Może impreza?
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11527-nicholas-nott https://www.morsmordre.net/t11529-black-jack#357518 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11530-n-nott#357520
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]30.07.17 1:01
Aurora wychodziła z założenia, że jeżeli rody chciały być tak bardzo silne to czemu jednocześnie wymagali tego samego od najmłodszych potomków. Dziewczyna patrząc na młode dziewczynki które normalnie powinny biegać po lasach, brudzić się, wygłupiać, tańczyć do upadłego... za miast tego siedziały sztywno przy rodzinnych stołach, były strofowane co chwila, oraz wychowane w przekonaniu, że każdy człowiek ma ściśle określone miejsce na tym świecie. To prawda, każdy powinien znać swoje miejsce... pod warunkiem, że to on sam sobie je wyznaczył. Nikt nie powinien mieć prawa do dyrygowania życiem drugiego człowieka.
-Czytanie, czytanie nie równe- Odpowiedziała spokojnie. Oj tak niezwykle ciężko było ją zagadać, czy doprowadzić do tego, że ta musiała przytaknąć ponieważ nie miała żadnych argumentów. Właśnie to przyniosło jej czytanie, oraz rozmowa z ludźmi z różnych środowisk. Dzięki książkom nie tylko poszerzyła swoje słownictwo, ale jednocześnie nauczyła się patrzeć na świat w nieco inny sposób. Rozmowa z innymi ludźmi przynosiła jej dokładnie takie same korzyści. Uczyła się, że nie jest pępkiem świata, oraz, że jej sposób myślenia nie zawsze musi być jedyny i najlepszy... to tyczyło się również innych ludzi i wielu arystokratów powinno również do tego samego wniosku dojść.
-Ludzie często czytają książki od niechcenia, czytają a nie rozumieją. Często nawet nie potrafią streścić to co przeczytali- Dziewczyna już dawno nie rozmawiała z kimś kto ze swojej lektury wycisnął sto procent treści, i jeszcze zatrzymał się nad nią przez chwilę. Często był to wyścig kto przeczyta więcej w jak krótkim czasie. Dziewczyna wychodziła z założenia, że niech czyta się książkę i dwa lata... pod warunkiem, że człowiek ją po prostu zrozumie. Czytanie dla samej zasady czytania nie miało najmniejszego sensu.
-Ostatnio na czytanie nie mam zbyt wiele czasu... niestety- Ubolewała nad tym, praca bardzo często pochłaniała jej cały czas wolny. Pewnie gdyby nie była kobietą mogłaby sobie pozwolić na mniejszy pracoholizm... niestety jej pozycja społeczna wymagała od niej większego wysiłku.
-Słabość jest rzeczą ludzką... i czasami warto ją okazać, chociaż po to aby upewnić się, że nadal mamy ludzkie odruchy- Nawet ona miała chwile słabości, zwątpienia nigdy z tym się nie kryła, i pewnie gdyby tak czyniła już dawno porzuciła by drogę którą chciała iść. Dzięki temu, że czasami wątpiła inni utwierdzali ją w tym, że nie może się poddać. Każdy robił to w inny sposób. Jedni klepali ją po ramieniu mówiąc, że da radę, a inni usiłowali ją ciągnąć na dno. Jedni i drudzy sprawiali, że miała ochotę walczyć iść z uśmiechem do przodu i nie zwracać uwagi na innych ludzi. Egoistyczne podejście? być może, ale tylko w taki sposób mogła być tym kim chciała być od samego początku. Swojej rodzinie przyjaciołom, przyszłemu mężowi była w stanie oddać. Mogli żądać od niej wszystkiego, ale nie pozwoli aby żądali jej życia, tego oddać im nie mogła.
-Nie jest to powodem do wstydu, że Lord nie zwraca uwagi na tak prozaiczne rzeczy. Żyjemy w takich czasach gdzie wszyscy są zabiegani i rzadko mają czas na zatrzymanie się- Tym bardziej mężczyźni, nie wymagała od nich tego aby byli estetami, czy od razu umieli wymienić z łacińskiej nazwy wszystkie rośliny. Są rzecz których nawet tak zdeterminowany człowiek jak Aurora nie był w stanie zmienić.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]14.01.18 18:39
19 VI 1956

Nie cieszyły go niepokojące całą Wielką Brytanię śnieżyce. Przynosiły ze sobą lodowaty chłód, który docierał do kości. Był podejrzliwy wobec trzeszczenia śniegu pod podeszwami butów, gdy miał pełną świadomość, iż ten skrywa pod sobą zdradziecko warstwę lodu. Wymuszało to na wszystkich ostrożność przy stawianiu każdego kroku, co uważał za niezwykle frustrujące, mimo to dalej parł do przodu z oślim uporem. Gdyby miał wytknąć negatywne konsekwencje wystąpienia anomalii, w jego mniemaniu najbardziej przykrą byłaby zmienność pogody, zwłaszcza ta obserwowana od piątego dnia czerwca. Dla niego chaos nie był czymś zatrważającym, może dlatego, że jako jeden z nielicznych potrafił się w nim odnaleźć, przy okazji zadając najbardziej trafne pytania. Przyzwyczajony do nieudolności Brytyjskiego Ministerstwa Magii niezbyt liczył na to, iż te odnajdzie rozwiązanie dla tej jakże trudnej sytuacji. Nic dziwnego, że czarodzieje wzięli sprawy w swoje ręce, choć z perspektywy Alpharda wysiłki te były równie nieporadne, co dekrety obecnego Ministra, równie szalonego co matka. Podejrzewał jednak, że coś, a raczej ktoś, pcha go ku szaleństwu, jednak nie śmiał swymi podejrzeniami dzielić się z innym, nie miał na ich poparcie żadnych dowodów.
Lawirowanie pomiędzy opcjami politycznymi było niezwykle trudne, a przynajmniej na tyle, żeby zaczął wreszcie poważniej zastanawiać się nad opowiedzeniem się po którejś ze stron. Miotał się pomiędzy tym oczekiwaniami szlachetnego i starożytnego rodu Blacków wobec jego osoby, a własnymi pragnieniami krążącymi wokół potrzeby zapewnienia sobie pełne swobody, wolności. Życzliwe podszepty innych wskazywały mu słuszne rozwiązanie, lecz nadal się wahał. Gdy dokona wyboru, nie będzie już odwrotu i byłby głupcem, gdyby myślał inaczej.
Wydeptywał sobie drogę wzdłuż niewidocznej pod grubą warstwą śniegu dróżki, opierając się przede wszystkim na własnej pamięci. Oczyma wyobraźni zarysowywał jej kształt. Im bardziej się zbliżał do oranżerii, tym większe podekscytowanie odczuwał. Uczucie to mógł przyrównać do ledwo wyczuwalnych impulsów elektrycznych spływających po kręgosłupie – nieco drażniące, ale w sposób przyjemny. Choć ostatnimi dniami czuł się przytłoczony wszystkim, tego dnia był w stanie wykrzesać z siebie resztki majowego entuzjazmu. Ucieszyły go przecież listy od przyjaciółki, nie zamierzał jednak dać tego po sobie poznać, przynajmniej nie w pierwszej chwili, nawet jeśli już i tak wyznał pozytywne odczucia w swej listownej odpowiedzi.
Po przekroczeniu progu budynku wraz z zimnem przestały go dręczyć niepotrzebne myśli. Otoczyło go ciepło i zapach chronionej we wnętrzu oszklonej konstrukcji roślinności. Nawet on, esteta od siedmiu boleści, był w stanie docenić ten kontrast, jaki tworzyła soczysta zieleń wobec ośnieżonych szyb. Ruszył dalej, w głąb tej zieleni, po drodze strzepując resztki zimna z długiego, czarnego płaszcza. Dopiero widok smukłej postaci podziałał na niego najbardziej kojąco i pozwolił rozluźnić mięśnie ramion.
Deirdre – wypowiedział jej imię w ramach powitania, w pełni świadomie nie maskując przyjaznej nuty w tonie swego głosu. Poczynił kolejne kroki w jej stronę, aby przystanąć bliżej i obdarzyć ją mniej powierzchownym spojrzeniem. Może i nie dostrzegał na jej twarzy żadnych niepokojących oznak, jednak mogły zostać ukryte – magia znajduje rozwiązanie dla wielu problematycznych aspektów. – Dobrze cię widzieć – wyrzucił z siebie jak najbardziej szczerze i pewne było, że to jedyna formuła grzecznościowa, na jaką jego rozmówczyni może liczyć podczas tego spotkania. Już od dawna nie ma potrzeby, aby słodzili sobie bezustannie, ten etap znajomości dawno mają za sobą.
Czuł, że mają do omówienia wiele pilnych kwestii, lecz od której powinni zacząć i w jaki sposób? Nie chciał się nad tym roztrząsać, w końcu wiedział, jaki temat interesuje go najbardziej.
Przy boku jakiego mężczyzny trwasz? – spytał wprost, całkowicie darując sobie dyplomatyczne zabiegi. Tsagairt z pewnością nie zdziwi, że wiadomość o polepszeniu jej pozycji do osobistej kurtyzany czarodzieja o krwi szlachetnej dotarła również do Ministerstwa, a więc i do uszu Alpharda. Nie zamierzał robić jej wyrzutów, to było przecież jej życie, jednak nie potrafił też udawać, że jest szczęśliwy z takiego obrotu spraw. Ale nawet teraz dostrzegał w niej przede wszystkim kobietę o wielkich aspiracjach, wraz z którymi idą w parze umiejętności.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]15.01.18 18:16
Zimowa zawierucha powoli ustępowała ciepłu, lecz Deirdre dalej nie ufała pogodzie, podchodząc do każdego następnego dnia z wrodzoną ostrożnością. Anomalie nauczyły ją przesadnej czujności, czasem wystarczyło mrugnięcie, by magia wymknęła się spod kontroli, a przecież nie mogła pozwolić sobie na kolejne błędy, na nieprzygotowanie, na poddanie się smagającym ją niespodziewanym uczuciom. Od nowa, mozolnie, budowała wokół siebie świeżą rzeczywistość. Willa na krańcu świata, opuszczona wyspa, luksusowe warunki, posłuszna skrzatka, spokój - i wizyty Rosiera, zawsze niosące ze sobą tyle samo bólu, co przyjemności. Kreowała swoje życie obok tych bodźców, może wręcz na nich, tkając szkielet następnych dni wokół powinności, które narzucała jej nowa rola. Kochanki, metresy, utrzymanki; każde z tych słów paliło gardło upokorzeniem, dlatego spychała je na krawędź podświadomości, nawet w momencie, w którym miała podzielić się ostatnimi wydarzeniami z bliskim przyjacielem.
Stała na drewniany mostku, rozpostartym między dwoma wysepkami, wpatrując się w sztuczny strumyk, szemrzący tuż pod nią; siedlisko magicznych gadów, wodopój barwnych stworzeń oraz owadów, szemrzących w wysokich trawach tuż obok. Nie przepadała za fauną i florą, ale w rzeczywistości śnieżnych podmuchów i niedorzecznych anomalii, obserwowanie rozsądnie działającej przyrody przynosiło Deirdre pewną ulgę. Wzmocnioną tylko niskim głosem Alpharda, pojawiającego się tuż za nią. Uśmiechnęła się, odwracając się przez ramię, by zmierzyć barczystego bruneta uważnym spojrzeniem - odwzajemnionym, obydwoje byli przecież czujni i uważni na siebie nawzajem, istniejący w swych życiach pomimo szeregu przeszkód oraz różnicy w pozycji. Los umieścił ich niezwykle daleko na życiowej szachownicy, dystansując pochodzeniem oraz - co równie ważne - charakterem, lecz mimo tego byli w stanie się odnaleźć. I zbudować specyficzną bliskość, szorstką, nieoczywistą.
- Wyglądasz lepiej niż przypuszczałam - powiedziała po prostu, kiwając tylko głową na krótkie powitanie, nie musieli bawić się w uprzejmości. Skupiła wzrok na jego twarzy, badając spojrzeniem ewentualne nieścisłości, ślady po anomaliach. Ślady nieistniejące, wydawał się zdrowy i silny, jak zawsze, nawet jeśli pod wyćwiczonym ciałem krył się niespokojny, poszatkowany umysł. Wyprostowała się, opierając dłonie o balustradę - lewą zdobiła złota obrączka z pokaźnym rubinem, ciągle nie mogła przyzwyczaić się do blasku kamienia i do noszenia przy sobie czegoś tak drogiego. Za czasów Wenus otrzymaną biżuterię sprzedawała, nie przepadała za błyskotkami, potrzebowała pieniędzy a nie ozdoby, lecz teraz...było zupełnie inaczej. W każdym aspekcie. Skrzywiła się odrobinę, słysząc bezkompromisowe pytanie; Alphard zawsze mówił bez ogródek, brutalnie szczerze, bezpardonowo poruszając się po najwrażliwszych rejonach. - Uważasz, że nie przetrwałabym bez mężczyzny? - spytała z pozoru łagodnie, lecz w słowach czaiło się słabo zawoalowane niezadowolenie. Wiedziała, że drażliwy temat zostanie w końcu poruszony i że nie spodoba się jej ta rozmowa, ale i tak jakaś część - ta racjonalna, rozsądna, dawna, niespętana zależnością od Rosiera - szukała w Blacku przebłysku logiki, upatrując w nim obiektywnego sędziego, pozwalającego jej spojrzeć na ostatnie wydarzenia z dystansu. Było to jednakże bezsensowne, nie tylko dlatego, że nie znał całego spektrum - ale głównie dlatego, że dla serca Deirdre było już za późno. Powinna odpowiedzieć mu wprost, ale - co dziwne i niepokojące - czuła pewny opór przed podzieleniem się z nim ostatnimi zmianami. Potrafiła doskonale kłamać, lecz przy Blacku niosło to ze sobą nieprzyjemne doznania, pewien donośny zgrzyt. - Nie jestem delikatną damą, która bez wsparcia męskiego ramienia nie poradzi sobie w życiu - dodała jeszcze, odgarniając czarne włosy opadające jej na zarumienioną od ciepła twarz. Dobrze było znaleźć się w końcu w miejscu żywym, bezpiecznym, gorącym, pasującym do czerwcowej aury, gdzieniegdzie ciągle sprawiającej problemy - i dobrze było znaleźć się przy Alphardzie. Sięgnęła prawie na oślep dłonią do jego ręki, otrzepując je ze śniegu, lecz obydwoje wiedzieli, że był to jedynie pretekst do przyjacielskiego, cieplejszego gestu, do przytrzymania bladych palców na ramieniu, wcale nie dlatego, że nie poradziłaby sobie bez niego. Zerknęła w końcu w bok i w górę, wpatrując się w jego wyrazisty profil. - Nie dotknęły cię żadne prywatne anomalie? - spytała, autentycznie ciekawa, czy w chaotycznym życiu Blacka nie zdarzyło się coś innego. Nurtujące go zagadnienie, skryte w księgach, groźne w skutkach ministerialne starcie, kiełkujący genialny pomysł...lub bardziej przyziemnie - narzeczona, pojawiająca się gdzieś na szlacheckim horyzoncie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]16.01.18 21:34
Jak to dobrze, że nie poskąpiła mu uśmiechu, który był w stanie wypatrzeć także w jej ciemnych oczach, nawet jeśli tylko tlił się gdzieś w ich głębi. Równie dobrze ten ślad emocji mógł być przywidzeniem – wizualizacją cichej nadziei, że jego widok naprawdę ją cieszy. Badawcze spojrzenie, którym sunęła po jego twarzy, uznał poniekąd za potwierdzenie domniemanego entuzjazmu. Sam przyglądał jej się niezwykle uważnie; wygłodniale pochłaniał wszystkie jej ruchy, aby jeszcze bardziej upewnić się w tym, że jest w dobrym zdrowiu. Wyglądała jednak na zatroskaną, coś ją gnębiło, a smukłe ramiona ewidentnie przygniatał niewidzialny ciężar. Za to na palcu gościł namacalny dowód ciężaru, jaki przyszło jej dźwigać. To czerwień rubinu przykuła jego uwagę, dopiero potem nadeszło zrozumienie. Drogocenny pierścień był podarunkiem zobowiązującym. Musiał być od niego. Czy ta mała rzecz, niby niepozorna, a jednak rzucająca się w oczy, była próbą oznaczenia jej jako swej własności? Świadomie godziła się na to, aby nosić ten symbol przynależności do kogoś?
Czy to, co uważam, ma jakieś znaczenie? – wyrzucił z siebie ostro, nawet nie kryjąc poirytowania na tę podłą insynuację jakoby dostrzegał w niej cechy nieporadnej niewiasty. Gdyby nią była, wykazywała się słabością, naiwnością i ślepą wiarą w to, iż mężczyźni powinni wieść prym, a nawet decydować o jej losie, nigdy nie zawiązałaby się między nimi jakakolwiek trwała więź. Tymczasem stali obok siebie pośrodku drewnianego mostka, skryci przed białym śniegiem w morzu zieleni, widocznie stęsknieni za swym towarzystwem. Prawdopodobnie to bezwzględna szczerość pchała ich ku sobie, bo i z nikim innym nie byliby w stanie wymieniać się bardziej skrytymi myślami. Może przez ułamek sekundy Alphard żałował, że zaczął ich spotkanie od niewygodnego tematu, ale mógł wyrazić swą troskę jedynie w tak upośledzony sposób. – Nie powinnaś być ograniczana przez kogokolwiek, jednak rzeczywistość nie jest łaskawa.
Chciał zrozumieć jej sytuację, nawet jeśli nie miał w niej żadnego rozeznania. Zamierzał uparcie tkwić w przekonaniu, że okoliczności wymusiły na niej uległość. Gdyby mogła rozegrać to inaczej, kierowana dumą i ambicją nie pozwoliłaby sobie na podobny krok. Skoro sam czuł niesmak na myśl, iż może być traktowana niczym prywatna zabawka, co musiała czuć ona?
W końcu i on wsparł się o balustradę, boleśnie zaciskając na niej palce. Napięcie spowodowane gniewem opuściło go za sprawą jednego dotyku jej ciepłej dłoni. Szukali w sobie nawzajem oparcia nie bez przyczyny. Potrzebowali tego okruchy bliskości, do której nie musieliby się zmuszać czy jawnie żądać, po prostu ją sobie ofiarowywali. Małe gesty wystarczały w zupełności.
Nie straszne mi anomalie, gdy sam jestem jedną, być może nawet największą spośród wszystkich – odparł w pierwszej chwili, posyłając jej ledwo widoczny uśmiech. Oczekiwała jednak innej odpowiedzi, jakichś konkretów, więc westchnął cicho, wręcz cierpiętniczo. – Coraz bardziej mierzi mnie Ministerstwo Magii – prawie wysyczał przez zaciśnięte zęby, znów mocniej oplatając długimi palcami balustradę. – Krótkowzroczność tej instytucji w końcu przyniesie na wszystkich zgubę.
Spuścił głowę z rezygnacją, mocno skupiając wzrok na sztucznym strumyku. Udało mu się jednak błyskawicznie otrząsnąć z gorzkich myśli. Nie zamierzał prawić o wadach biurokracji, nie po to tu przybył.
Powiedz mi, co cię trapi – poprosił ją głosem ciepłym i kojącym. – Zazwyczaj to ja za dużo myślę, jednak tym razem to ty wydajesz się oderwana od reszty świata.
Właśnie takie odnosił wrażenie, gdy spoglądał na swą przyjaciółkę. Mógł się mylić, nadpisywać nieodpowiednie emocje dla jej postawy.
Zdradź mi co tylko chcesz – ponowił swą propozycję, głos zniżając do mrukliwego szeptu. Zjawił się po to, aby jej wysłuchać, okazać zrozumienie, lecz nie pozostając przy tym całkowicie bezkrytycznym. Na przywilej nieudzielenia żadnego komentarza może sobie pozwolić tylko ściana.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]19.01.18 14:51
Przez ostatnie miesiące czuła na sobie wiele uważnych, męskich spojrzeń. Uporczywych, lepkich, prześlizgujących się po jej ciele; zdesperowanych i drżących, niecierpliwie sunących po materiale koronek; intensywnych, wręcz bolesnych, ponaglających: a wszystkie sprawiały, że czuła się brudna i spętana. Rozkosz władzy nad wodzonymi na pokuszenie samcami przykrywała złotą woalką upokorzenie, błyszczące z perspektywy czasu wyraźniej, odbijając się echem wspomnień po nowej, pustej jeszcze rzeczywistości. Wzrok Alpharda był inny, wyjątkowy, równie twardy i wnikliwy, lecz wywołujący trudne do zidentyfikowania uczucia, nie przynoszące jej jednak niepokoju lub złości. Badał ją, sprawdzał; robili to wzajemnie, odnajdując w swym towarzystwie stabilizację, uzupełnienie własnych braków, ukojenie rozkołysanej furii i ożywienie skostniałego, zlodowaciałego serca. Nie umknęło jej męskie zerknięcie na pierścień, rzucał się w oczy, ale nie schowała dłoni, także przyglądając się rubinowi w otoczce z kamienia księżycowego. Pomimo szlachetnej prostoty przyciągał wzrok, nie powinna się więc dziwić, chociaż wątpiła, by Black doceniał jubilerski kunszt.- Oczywiście, że ma, inaczej nie rozmawiałabym z tobą i nie brała twoich opinii na poważnie - odparła całkiem szczerze, ciągle wpatrując się w dół, w srebrzysty strumień, w krwawy błysk kamienia, w blade palce odcinające się od hebanu balustrady. Mówienie komplementów prosto w twarz, nawet bliskim, przychodziło jej z trudnością; wolała wychowawczo nie dodawać do rzadko słyszanego pochlebstwa czułych spojrzeń. Miała swoje zdanie, bywała uparta, ceniła jednak opinie Alpharda, przynajmniej w tych chwilach, w których potrafił zapanować nad pożerającym go od środka ogniem - ale czy była gotowa wysłuchać go w tak wrażliwej, nieoczywistej kwestii? Rzeczywistość nie jest łaskawa; uśmiechnęła się w milczeniu na te słowa, jakże mogłaby się z nim nie zgodzić. Lord Black, dziedzic szanowanego, starożytnego rodu, arystokrata, mężczyzna - czy mógł zrozumieć pozycję kobiety, upadłej, straconej, przeklętej, kontrolowanej przez finansowe zobowiązania?
- Lubię twoją skromność - skomentowała cicho, odrobinę kpiąco, lecz z niespotykaną w jej głosie czułością. Znała ciemną stronę przyjaciela, wahania, chwiejność nastrojów; irytowało ją to i ciekawiło jednocześnie, miała do czynienia z całym spektrum Alpharda, z nieskrępowanymi emocjami, których ona sama nie potrafiła - nie chciała - okazywać. Uczyła się na nim, wyciągała wnioski, budowała arsenał własnych doskonale odegranych emocji, lecz nie było to brutalnie wykorzystanie. Przywiązała się do niego, doceniała bezkompromisową szczerość oraz dzieliła z nim nieposkromienie, w jej przypadku dokładnie zabudowane pokorą i lodowatym wyrachowaniem. - Nadchodzą polityczne zmiany. Chciałabym widzieć Ministerstwo w odpowiednich rękach. Z ludźmi o twardych, rozsądnych poglądach, niebojących się zmian - dodała w zamyśleniu, w trochę w dawnym stylu sztywnej, nudnej przemowy typowej dla urzędniczki. Chciała powiedzieć mu więcej, podzielić się dobrą nowiną, lecz było na to za wcześnie. A Alphard, przy całej wiedzy, poświęceniu i doświadczeniu, jawił się jej raczej jako popychany emocjami młodzieniec niż opanowany czarodziej gotowy stanąć przy boku Czarnego Pana. Westchnęła cicho, zaczynała żałować, że zgodziła się na to spotkanie, kierowana chwilową słabością. Radziła sobie przecież sama, podejmowała słuszne decyzje, zresztą, było już za późno na słuchanie złotych rad, które i tak nie odniosłyby skutku - wiedziała, że nie sprzeciwiłaby się Tristanowi. Nie mogła - za bardzo się go bała - i nie chciała tego robić.
- Nic mnie trapi - skłamała gładko; przerażający Azkaban znajdował się coraz bliżej, przysuwany nieubłaganymi wskazówkami zegara, ale to śmiertelne zmartwienie niosła sama, tak samo przestraszona jak dumna. Porywali się na niemożliwe, dla Niego, dla potęgi. Wizja dementorów wydawała się jednak niedorzeczna, zwłaszcza tutaj, w egzotycznym upale, w powietrzu pachnącym świeżą roślinnością, kwiatami i latem, które powoli wynurzało się spod anomalijnego chłodu także poza oranżerią. - Ale naprawdę jestem oderwana od reszty świata - odpowiedziała po dłuższej chwili ciszy, pokonywania wewnętrznego oporu, złamanego w końcu cichym, uspokajającym głosem Blacka. Spojrzała na niego z bliska, zaciskając pełne usta w wąską linię. Nie spodoba mu się to, co usłyszy i wolała nie przewidywać ostrej reakcji, jaką wywołałaby nieocenzurowana aktualizacja ostatnich tygodni, przekazywała ją więc jak najłagodniej.  - Odeszłam z Wenus - to dobra informacja, na tym powinien się skupić, pozostając głuchym na całą resztę. To nic, że zdawał sobie już z tego sprawę; podobno już tęskniono za Miu, domagano się jej powrotu, dopytywano o to, gdzie i dlaczego zniknęła, a plotki o jej nieobecności dosięgnęły arystokratycznych kręgów. Niemalże słyszała brzdęk wściekle rzucanych galeonów oraz zdenerwowany głos Borgii, próbującej okiełznać zawiedzionych klientów. Nie czuła dumy, raczej gorzkie rozbawienie - nigdy nie pomyślała, że stanie się gwiazdą. - A właściwie przeszłam pod protekcję pewnego lorda. Zapewnił mi doskonałe warunki. Piękną willę w ustronnym miejscu, nad brzegiem morza, spokój, swobodę; wygody, o jakich nie przyszło mi przedtem marzyć - kontynuowała już ciszej, miękko, okłamując bardziej siebie niż Blacka. Zwerbalizowane zmiany brzmiały brutalnie upokarzająco, zamieniła jedno kurwienie się na drugie, w ładniejszym opakowaniu. Tak wyglądało to z boku, sama rozpatrywała ostatnie wydarzenia w zupełnie innym świetle, którego nie mogła jednak nakierować na Alpharda. Zamilkła, wpatrzona bez mrugnięcia w ciemne oczy mężczyzny, w pewien toksyczny sposób ciekawa, czy zareaguje wściekłością czy też szczerze jej pogratuluje, wzruszony sprytem i szczęściem - instynktownie wiedząc, co jest bardziej prawdopodobne.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]23.01.18 23:36
Posłał jej wręcz pobłażliwe spojrzenie. Nie usłyszał w jej głosie fałszu, jednak odniósł wrażenie, że nieco rozmija się z prawdą. Gdyby jego opinie rzeczywiście miały u niej tak ogromne poważanie, zdradziłaby prawdę o swoim położeniu ze wszystkimi szczegółami i to dużo wcześniej, może nawet przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji odnośnie swej przyszłości. Czuł się rozdarty, ponieważ chciał być w jej życiu kimś istotnym na tyle, aby wraz z nią kształtować dalszy los, jednocześnie nie śmiałby ograniczać jej swymi osądami. Musiał pogodzić się z tym, że Deirdre kieruje swoim życiem wedle własnego uznania. Szczytem arogancji z jego strony byłoby krytykowanie jej za próbę dopasowania się do sytuacji. Tylko umiejętność adaptacji pozwala przetrwać, ewolucja dobitnie tego dowodzi. Może to właśnie była jej szansa, choć jemu jawiła się jako forma niewolnictwa w bardziej eleganckim wydaniu. Jego perspektywa była jednak mocno ograniczona, skoro nie znał wszystkich faktów, za to snuł mnóstwo domysłów. Niewiedza dla wielu jest słodkim błogosławieństwem, lecz dla niego zawsze była najbardziej uporczywym brzemieniem.
A jest coś, czego we mnie nie lubisz?
Nie oczekiwał odpowiedzi na to żartobliwie pytanie, ponieważ doskonale znał wszystkie swoje przywary, które widział jako listę uchybień bez końca. Na całe szczęście nie ich temat był powodem spotkania, bo ileż można prawić o jego kłopotliwym temperamencie? Zresztą, szybko rozpoczęli dywagacje na poważniejsze tematy, a raczej krążyli wokół nich ogólnikowo, wciąż wykazując się resztkami ostrożności w swym towarzystwie. Oboje mieli niezwykle rozwinięty instynkt samozachowawczy, jednak u Alpharda czasem zanikał.
I cóż to będzie za zmiana? Będziemy się kąpać w krwi mugoli czy może z nimi bratać? – zakpił jawnie z jej zapowiedzi, nawet jeśli czuł podskórnie, że wydarzy się coś, co odciśnie piętno na całym czarodziejskim społeczeństwie. Czekał na to z ekscytacją, zarazem wiele rozmyślał nad możliwymi konsekwencjami. Przewrót będący wynikiem terroru nie zjednoczy wszystkich. Rozlew krwi jest zresztą nieunikniony, gdy dąży się do odnowy przegniłego od systemu. To rażące zepsucie dotknęło również fundamentów, rozumiał więc, że należy je zburzyć. – Również pragnę ujrzeć zmiany – zaczął spokojnie, otwierając się na merytoryczną dyskusję. – I zdaję sobie sprawę z tego, że żadna reforma Ministerstwu już nie pomoże. Nie bez przyczyny chwasty wyrywa się wraz z korzeniami.
Czy byłby w stanie urzeczywistnić tę myśl i własnoręcznie wyplenić liberalne poglądy z niektórych czarodziejów? Potrafiłby w ostateczności przyłożyć rękę do ich stracenia? Był zbyt chwiejny, gdy szło o najbardziej istotne przekonania, wiedział to, więc nie dziwił się, że nie każdy kwapił się ku temu, aby nakreślać mu swe polityczne poglądy, kiedy obecnie było to niezwykle drażliwą kwestią.
Obdarzył ją poirytowanym spojrzeniem, gdy tylko wyrzuciła z siebie to piękne kłamstwo. Na wieść o opuszczeniu Wenus jedynie uniósł wyżej prawą brew, powstrzymał się jednak od prychnięcia. Wysłuchał jej do końca, próbując zachować spokój, jednak coś się w nim burzyło, gdy próbowała zakłamywać rzeczywistość. Uparcie nie mówiła kim jest ten wspaniały lord, który okazał się tak wspaniałomyślny, iż otoczył ją swą protekcją.
Nie przypominam sobie, żebyś to od zawsze marzyła o wygodach – stwierdził niezwykle pewny swej racji i starał się brzmieć spokojnie, lecz w jego głosie pobrzmiewał cień goryczy. Znał Deirdre i jej potrzebę bycia samowystarczalną. Nawet teraz dostrzegał w jej oczach bunt i upór. – Albo świecidełkach – wymownie zerknął na piękny pierścień. Gdyby tylko mógł, zastąpiłby ten tandetny rubin dostojnym szmaragdem. Zieleń o wiele godniej prezentowałaby się na jej palcu, był tego pewien.
Oderwał dłonie od balustrady i zrobił krok w tył, aby zwiększyć odległość między nimi, co, miał nadzieję, pozwoli mu nabrać jakiegoś dystansu. Nie chciał kierować się emocjami, to przecież nie pomoże im się porozumieć.
Po co nam to spotkanie, skoro nie zamierzasz być szczera? – wyrzucił z siebie gniewnie, zaciskając przy tym dłonie w pięści. – Zawsze pragnęłaś wolności, wiem to. Nie zgodziłabyś się na podobny układ, gdybyś miała inne wyjście.
To był logiczny wniosek, któremu zaprzeczyć nie mogła i lepiej, żeby tego nie uczyniła. Nikt przecież nie lubi mieć mydlonych oczu.
Nie oczekuję od ciebie wyznań. Po prostu… – urwał i spojrzał na nią z jakąś rezygnacją. – Jeśli nie zamierzasz mówić prawdy, nie mów nic.
Podał jej ramię z niezbyt wiarygodnym uśmiechem, lecz już po chwili zrezygnował i westchnął cicho.
Ruszmy ścieżką. Wejdźmy w tę zieleń i porozmawiajmy o tym, jak to mój młodszy brat cieszy się z narzeczeństwa. Albo jak zbrzydł mi hiszpański, bo non stop zasypuje się mnie dokumentami w tym języku, choć nie można mówić o specjalnej zażyłości naszego ministerstwa z tym hiszpańskim. A ty opowiesz mi o tym, jak cieszy cię twa złota klatka z dala od świata.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]24.01.18 17:44
Wbrew pozorom wcale nie odebrała krótkiego pytania jako żartu, poświęciła więc dłuższą chwilę nad zastanowieniem się. Czego nie lubiła w Alphardzie? Mogłaby wymienić całą litanię, niezmienną właściwie od czasów, gdy współpracowali pod łaskawym dachem Ministerstwa Magii. Rozbuchana emocjonalność, drażliwość, trudny charakter, bezkompromisowość i chłopięce narwanie - kooperacja z lordem Blackiem kosztowała ją wiele nerwów, ścierali się na każdej dostępnej płaszczyźnie. Płomienna pochopność i lodowate wycofanie niwelowały nawzajem swe słabości, co finalnie doprowadziło do dobrej komitywy, zmieniającej się płynnie w przyjaźń. Mogłaby podzielić się z nim całym rynsztunkiem irytujących cech, które posiadał, ale doskonale zdawał sobie sprawę z ich istnienia. Z wzajemnością, ona także była świadoma, jak prezentuje się w oczach Blacka. Jak widać, przeciwieństwa się przyciągały. - Braku stabilności - odpowiedziała krótko choć wieloznacznie, na sekundę zerkając na niego w bok, spod półprzymkniętych powiek. To, czego pragnęła najbardziej - spokoju, przewidywalności, stoicyzmu, ram i zasad - stanowiło podstawę osobowości jej najbliższego przyjaciela. Akceptowała go jednak, mając nadzieję, że Alphard z chłopca zamieni się w mężczyznę. Ci podobno długo dorastali, dawała mu więc jeszcze kilka lat. I własne towarzystwo jako podporę w okiełznywaniu chwiejnych nastrojów.
Uśmiechnęła się lekko, odrobinę tajemniczo, gdy wspomniał o zmianach. - Któż chciałby kąpać się w brudnej krwi szlamu? Ohydne - skomentowała jedynie, jasno i miękko dając znać o swoich poglądach, oczywistych już dla rozmówcy. Opinia na temat czystości krwi ewoluowała z naturalnego postrzegania czarodziejskiego świata, wpojonego jej już w domu, aż do wzmożonej pogardy i chęci wprowadzenia wspomnianych zmian - wszelkimi sposobami. Machinalnie przesunęła dłonią po lewym przedramieniu, zakrytym materiałem rękawa; Mroczny Znak pulsował nieustannym ciepłem. Jej duma, jej przeznaczenie, jej nowe życie. - Słusznie. Nie można zbudować zdrowej rzeczywistości bez całkowitego spopielenia poprzedniej - dodała machinalnie, nieco zamyślona; destrukcja dla konstrukcji, śmierć i narodziny nowego porządku. Chciała widzieć w nim Alpharda, chciała czerpać z jego wiedzy, prawniczych umiejętności i śmiałości. Był gotów forsować każdy pomysł, nawet szaleńczy: a oni potrzebowali ludzi odważnych, nieznających ograniczeń, poza jednym - posłuszeństwem wobec Jego rozkazów. Dłużej przyglądała się Blackowi, myślami błądząc w - oby - niedalekiej przyszłości, kiedy będzie mogła okazać mu prawdziwe zaufanie, pozyskując jako sojusznika. Miała nadzieję, że dotrwa do tego momentu, że nie spędza z nim właśnie ostatniego popołudnia. Odetchnęła głęboko gorącym, pachnącym kwiatami powietrzem, zwracała uwagę na takie drobiazgi, na fakturę balustrady, błysk słońca odbijającego się w soczyście zielonych liściach, długie rzęsy Blacka okalające ciemne oczy. W perspektywie utraty życia świat wydawał się odurzająco pełen bodźców, drobiazgów, okruchów, które mimowolnie zapamiętywała, jakby mogła zachłysnąć się nimi na zapas, zbudować z nich mur oddzielający ją od koszmaru. Alphard jednak sprowadzał ją na ziemię dość gwałtownie, mogła się tego spodziewać - nieustępliwej spostrzegawczości, podważana jej słów. Tylko on znał ją tak dobrze, tylko jego dopuściła na tyle blisko, by pozwalać sobie na szczerość, nic więc dziwnego, że potrafił rozpoznać nieścisłości, nawet gdy starała się zaprezentować je jak najpiękniej. - Marzenie się zmieniają - odpowiedziała prawie natychmiast, odrobinę oschło, szybko jednak powstrzymując się od brnięcia w następne łgarstwa. Ponownie: miał rację, nie spotkali się tu po to, by serwowała mu ugładzoną wersję rzeczywistości. Zaledwie kilka dni dzieliło ją od Azkabanu, chciała spędzić to popołudnie z nim - prawdziwie, bez utrzymywania na twarzy maski. Bez prześlizgiwania się po powierzchni łączącej ich relacji. Bez udawania. Zacisnęła usta, to nie było tak łatwe, jak sądziła - ale odwróciła się do niego, przyjmując zaoferowane ramię.
- Mam nadzieję, że nie czai się tu nigdzie reporter Czarownicy, przygotowujący artykuł na temat twojego starokawalerstwa - skomentowała tylko, chcąc rozładować gorycz, słyszalną wyraźnie w jego krótkiej przemowie. Pozwoliła mu poprowadzić się ścieżką wgłąb egzotycznego ogrodu, wśród liście i liany, wielkie kwiaty i magiczne rośliny, gwarantujące większą kameralność niż wystawiony na widok publiczny mostek. Nie odsunęła się od jego ręki, lubiła tę obcą, dziwą bliskość, niezagrażającą, bezpieczną. Przynajmniej do czasu pierwszego gwałtowniejszego wzburzenia. - Wolałabym słuchać o twej radości z własnego narzeczeństwa - zasugerowała jeszcze, gdy znaleźli się na bocznej ścieżce, wąskiej na tyle, że mogła przelotnie przytulić się do jego boku. Ciężar gorącego powietrza utrudniał zebranie myśli, tak samo jak błysk pierścienia, jeszcze wyraźniej odcinającego się od czarnego materiału męskiej szaty. Nie puściła jego ramienia, wolała mieć go obok siebie niż naprzeciwko. - To nie złota klatka, jak widzisz, nie jestem tam uwięziona - sprostowała od razu, zastanawiając się, czy taktyka drobnych kroków była rozsądna. Może lepiej było zrzucić cały ciężar za jednym zamachem? - Owszem, nie jest to spełnienie moich marzeń, ale... nie mogę liczyć na to, czego pragnęłam kiedyś. Wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam - kontynuowała, starając się nie dopuścić do głosu wewnętrznych podszeptów. O utraconej karierze, godności, zaprzepaszczonych szansach - bzdury, teraz miała w zasięgu dłoni potęgę znacznie mroczniejszą od tej oferowanej przez rządowe szczeble. O tym jednak Alphard nie mógł wiedzieć. -Jest mi tam...dobrze, nieporównywalnie lepiej niż w Wenus. A Tristan dba o to, by niczego mi nie brakowało - dokończyła, zdając sobie sprawę z zahaczana tematem o pułapkę; Black z pewnością skojarzy znajome imię z znienawidzoną szlachecką rodziną. - Choć czasem bywa gwałtowny - dodała ciszej. Gwałtownością inną, stanowczą, władczą; wzbudzającą strach i szacunek. I oddanie. Nie rozwijała tego krótkiego epitetu, nie wiedząc jak zinterpretuje go Black. Wpatrywała się uparcie w mijane okazy flory, byleby nie mierzyć się z nieprzychylnym spojrzeniem Alpharda - i by czarne oczy nie zdradziły czegoś, przed czym nie przyznawała się nawet wobec samej siebie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]25.01.18 22:23
Mógł się domyślić, że nic nie odwiedzie jej od udzielenia odpowiedzi na to pytanie, nawet jego żartobliwy ton. Czasem odnosił wrażenie, że zawsze robi mu na przekór, jakby tym sposobem na każdym kroku podkreślała swą wyzwoloną naturę. Nawet po wysłuchaniu jego rad, ale również przestróg, jeszcze pewniej ruszała wyznaczoną przez siebie ścieżką. Przy poważnych sprawach niezwykle go to frustrowało, przy drobnostkach niekiedy bawiło, ale zawsze budziło w mniejszym lub większym stopniu uznanie. Jak miałby nie podziwiać tego uporu, buntu czy chęci stawania przeciw całemu światu, kiedy sam nie mógł sobie na to pozwolić? Alphard Black miał być człowiekiem, który nie wyjdzie poza schemat, a przynajmniej nie uczyni tego bardziej niż już zdołał. – Trafiłaś w sedno – wyrzucił z siebie szybko, niedbale, nie chcąc na dłużej zatrzymywać się przy temacie swoich wad. – Bardzo zgrabnie określiłaś przyczynę wszystkich moich nieszczęść – dodał z krzywym uśmieszkiem, jakiego nikt nie mógłby uznać za ujmujący, co najwyżej można było w nim dostrzec niezdrowy, kwaśny grymas.
Prychnął pod nosem, jakby również poczuł się obrzydzony wizją pobrudzenia się nieczystą krwią, zaraz jednak jego usta ułożyły się w jeden z tych drapieżnych uśmiechów, które znaczyć mogły wszystko i zarazem nic, gdy kształtowały się w ledwo uniesionych kącikach ust. Ze wszelkimi możliwymi szczegółami potrafił wyobrazić sobie w jakich okolicznościach i jakim sposobem mógłby zakończyć żywot innej ludzkiej istoty. Był w stanie poczuć ciepłą krew na swoich rękach, uderzający w nozdrza rdzawy zapach, a bodźce te byłyby związane z nienaturalnie wygiętym ciałem pod jego nogami. Każdy miał w sobie głęboko skrywane pragnienia, Alphard pod tym względem nie różnił się od innych. Podobne obrazy w jego umyśle pojawiały się bardzo rzadko, jakby nadal uśpione, więc może były częścią koszmarów, o których nie pamiętał, ale które po jakimś czasie wypływały już na jawie? A może to podświadomość raz na jakiś czas przypominała mu w ten sposób o rodowych opowieściach, bo niejeden Black wieki temu nienawiść do mugoli śmiało praktykował? Chyba powinno go cieszyć, że przynajmniej w tym jednym aspekcie zdaje się być pełnoprawnym Blackiem. Tymczasem on obawiał się tej części swej natury, jeszcze niezbadanej. Przytaknął jedynie na jej stwierdzenie, bo przecież miała całkowitą rację, marzenia się zmieniają, tak jak i ich posiadacze. Rzadko kiedy dziecięce pragnienia przetrwają próbę czasu, rzeczywistość często każe je zrewidować, a w konsekwencji zastąpić nowymi, bardziej możliwymi. Dawno zabił w sobie mrzonki i skupił na realnych celach.
Kiedy jego ramię zostało przyjęte, usztywnił je jeszcze bardziej, chcąc być rzetelną podporą dla swej przyjaciółki. Idąc tak blisko siebie nie musieli obawiać się wyrazistych spojrzeń, jakie rzucaliby sobie będąc twarzą w twarz. Miejsce, w którym pierścień stykał się z jego ciałem, co prawda przez materiał odzienia, nie palił go żywym ogniem. To była tylko błyskotka, niezależnie od tego, co symbolizowała.
Wątpię, żeby artykuł w tak kiepskim czasopiśmie miał mi zaszkodzić – odparł niezwykle pewny swej racji. Oczywiście, pogłoski o złym prowadzeniu się doprowadzały polityków do upadku, jemu to jednak nie groziło, bo nie był jeszcze na tyle ważną personą na arenie politycznej – nigdy zresztą nie będzie – jak również nie uważał, aby robił coś złego. Spacer z dawno niewidzianą przyjaciółką był mu potrzebny i nie zamierzał z niego rezygnować z obawy przed reakcją opinii publicznej. Ruszył więc śmiało, opuszczając drewniany mostek i kierując ich przez wydeptaną ścieżkę w zielone zakątki, po kilku krokach coraz bardziej okraszonych kolorami różnorodnych kwiatów. – I jakąż niewiastę widziałabyś przy moim boku? – spytał odrobinę zaskoczony nowym kierunkiem ich rozmowy.– Którą damę miałbym unieszczęśliwić węzłem małżeńskim?
W szlachetnych kręgach rzadko kiedy ślub powodowany był miłością, zawsze decydowała polityka. Nie liczył na to, że w jego przypadku będzie inaczej, a raczej w przypadku tej nieszczęsnej panny, którą ojciec zechce dobrze wydać bez względu na fakt, iż różne pogłoski chodzą o drugim synu Polluxa Blacka. Szaleństwo potencjalnego małżonka można przeżyć, byleby tylko nie oddać ręki młodej lady komuś o niższym statusie. Jednak wcale nie ustawiała się przed nim długa kolejka złożona ze szlachetnych dam, które byłyby wystarczająco skuszone szanowanym nazwiskiem czy wielkim majątkiem.
Teraz będziemy łapać się za słówka? – spytał nieco kpiąco, jednak szybko umilkł, aby nie zniechęcać swej rozmówczyni do otworzenia się, choć wiedział, że i tak nie zdradzi mu wszystkiego. Słuchał jej więc z uwagą, jak najbardziej cierpliwie, kątem oka spoglądając na nią, jej twarz, policzek pokryty gładką, jasną skórą, na którym nie dostrzegał żadnej skazy. Jego towarzyszka była piękna i korzystała z tego waloru. Dawno przestał negować jej prawo do tego, bo w jego oczach nie różniła się niczym od panien, które wodziły na pokuszenie lordów na salonach. Zresztą, do wyboru profesji zmusiły ją okoliczności i naprawdę nie chciał znów analizować jej sytuacji. I tak czuł niesmak na myśl, że to jeden z jego krewnych przyczynił się do końca jej ministerialnej kariery, choć bardziej nie znosił myśli o swej ówczesnej bezsilności. Rzeczywistość nie jest łaskawa – powtórzył w myślach, mrużąc przy tym gniewnie oczy i mocniej zaciskając usta.
Gdy padło męskie imię, w jednej chwili zatrzymał się i zamarł w bezruchu, spoglądając przed siebie pustym wzrokiem. W innych okolicznościach poczułby wstyd, iż tak jawnie zareagował, a na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, lecz w tej jednej chwili to nie było istotne. – Tristan? – powtórzył po niej nieprzytomnym głosem, nie potrafiąc jeszcze dojść do siebie po tej rewelacji. To nie było często spotykane imię, łatwo więc przyszło mu odgadnąć, do jakiego lorda należy. Zaraz jednak wyszarpnął gwałtownie swoje ramię z jej uścisku i obdarzył ją wzburzonym spojrzeniem. – Rosier?! – wyrzucił z siebie głośno, wściekle, jadowicie, tak pełen niechęci i obrzydzenia. Dawne rodowe niesnaski nie powinny mieć znaczenia, sam tak niegdyś twierdził, lecz nic nie mógł poradzić na to, że konflikty przodków kształtowały losy rodów. Czuł jednak, że nie bez powodu przypomniał sobie o trudnej przeszłości, bo tak było wygodniej wyjaśnić to całe wzburzenie. Myśli kotłowały się w jego głowie, były niczym wrzaski zatrzymywane w środku przez czaszkę. Na drugi plan zeszła wieść, że jego przyjaciółka ma u niego zapewnione wszelkie wygody, to był plugawy Rosier, któremu najwidoczniej nie wystarczała młoda małżonka. Krew gniewnie buzowała w jego żyłach. – Bywa gwałtowny, doprawdy?! Mógłbym mu pokazać czym jest gwałtowność!
W jednej chwili wyciągnął spod płaszcza różdżkę, stawiając trzy długie kroki do przodu, rzucając się do niewidocznego celu, gotów do ataku. Potem odwrócił się i podszedł do Deirdre, aby chwycić ją za ramiona, lecz jakimś cudem powstrzymał się przed potrząśnięciem kobiecym ciałem. Spojrzał jej prosto w oczy, wciąż niespokojny, rozeźlony, a potem puścił i odwrócił się do niej plecami, wzrok wbijając w jedną z egzotycznych roślin, co wcale nie pomagało mu się uspokoić i zapanować nad gniewem. Czy gdyby nie był to Rosier, gdyby padło inne imię, przyjąłby wszystko spokojniej? Naprawdę nie wiedział. Zacisnął dłonie w pięści i zamknął oczy, próbując unormować oddech. Znów pozostawał nieruchomy, szukając jakiejś jednej logicznej myśli, której mógłby się uczepić i ostudzić nią emocje. Długo mu zajęło jej odnalezienie.
Jego protekcja – wycedził jadowicie. – Na pewno przyniesie ci wiele korzyści – rzucił niechętnie, krzywiąc się przy tym boleśnie, jakby każde wypowiedziane słowo było fizycznym ciosem. Czy oddanie Deirdre wobec Rosiera było całkowite? Oddała mu swe ciało, ale czy oddała duszę? Nie, tego sobie nie wyobrażał, to nie było możliwe. To zmieniłoby między nimi wszystko. A może nie zmieniło nic? Nie wierzył, aby tak bliska mu osoba komukolwiek zdradziła jego sekrety. Spowiadali się sobie nawzajem z różnych myśli, nie wbiłaby mu noża w plecy.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]27.01.18 20:40
Uśmiechnęła się przelotnie, wizualizując sobie Blacka przeglądającego ostatni numer Czarownicy. Potrafiła doskonale wyobrazić sobie zdegustowanie widniejące na jego twarzy o surowych, niebanalnych rysach - Alphard nigdy nie był amantem ani tematem plotek piskliwych panienek. I dobrze, nie musiał ciągle uważać na swoje poczynania ani tłumaczyć się z tak bliskiej, wieloletniej relacji z panną czystej krwi, do tego o egzotycznym pochodzeniu. W oczach Deirdre - i, jak sądziła, każdej rozsądnej kobiety - ta gwiazdorska wstrzemięźliwość była cnotą, a mężczyźni, do których wzdychały czytelniczki tego głupawego pisemka, oprócz czarującego uśmiechu nie posiadali nic interesującego do zaoferowania. Black znał jej zdanie na ten temat, nie musiała więc prawić mu komplementów; niewiele osób dopuszczała blisko siebie a on zasłużył nie tylko na jej zaufanie ale i zainteresowanie. I choć nie była reprezentantką szlachty ani nie zasiadała na wygodnych pufach podczas panieńskich wieczorków, podejrzewała, że jej opinia była w oczach Alpharda znacznie ważniejsza. Oby nestor zesłał mu kobietę o podobnym przekonaniu. - Dlaczego unieszczęśliwić? Zamierzasz być okrutnym mężem? - spytała całkiem poważnie, lubiąc z pozoru niezobowiązujących słownych przepychanek wydobywać coś więcej. Niekiedy to, co mówiło się między wierszami, miało większą wartość od obwarowanej retorycznymi sztuczkami dyskusji. - Widziałabym cię u boku kobiety mądrej, odpowiedzialnej, opanowanej. Takiej, która mogłaby stać się dla ciebie wsparciem oraz równowagą. Rozsądnej, wiernej konserwatywnym tradycjom, rozumiejącej obowiązki żony - odpowiedziała powoli przeciągając głoski, wbrew ironicznemu tonowi Blacka traktując tę zagwozdkę całkowicie poważnie. Cechy, które wymieniła, ceniła w każdej kobiecie, także w sobie, ale na to nie zwróciła uwagi, zastanawiając się, czy zna pannę, która wpisywałaby się w ten schemat. - Ewentualnie słodką, śliczną artystkę, która szybko da ci silnych synów. Na tyle uroczą i naiwną, byś mógł szukać intelektualnych - i nie tylko - rozrywek poza małżeństwem - dodała już bardziej prawdopodobnie, wśród dam próżno było szukać tych znajdujących się gdzieś pośrodku. Szanujących swą rolę, ale reprezentujących sobą coś więcej. Odważnych, ale bez przesady aurorek lub działaczek w Ministerstwie. Nie powinna winić za to samych dam, ciemiężone i wychowywane w ramach swego pochodzenia albo dziczały, lekceważąc błękitnokrwiste pochodzenie, by babrać się krwią pospólstwa w Mungu, albo snuły się w mgiełce romantycznych, czułych heroin, bezwolnie tkwiących u boku swych mężów.
Rozważania na temat roli płci popchnęły jej myśli na niebezpieczny tor - i tak jak we dwoje zbaczali z głównej ścieżki oranżerii, by zagłębić się w dzikszą część ogrodu, tak i Deirdre zaczynała krążyć wokół mniej okiełznanych kwestii. Jak na tym tle prezentowała się ona? Jak wyglądała we własnych oczach? Świetlana ministerialna kariera odeszła w zapomnienie a ona stała się towarem luksusowym, niedawno wziętym we władanie jednej osoby. Czy to był powód do dumy? Do oceniania zagubionych dam z góry? I jak oceniłby ją Alphard, gdyby znał całą prawdę? W dziwnym spięciu czekała na komentarz przyjaciela, a gdy ten nadszedł, najpierw go poczuła, dopiero później zauważając. Ramię, o które się wspierała, spięło się a Black zatrzymał się gwałtownie, wypowiadając tak bliskie jej imię. Ona także zdrętwiała, czekając tylko na bieg wydarzeń, rozpędzających się wraz z kolejnymi wzburzonymi słowami, padającymi z jego ust. Nie musiała potwierdzać personaliów, Black doskonale połączył oczywiste kropki w obraz widocznie nie odpowiadający jego estetycznym wymogom. Drgnęła, gdy brunet wyszarpnął ramię z jej uścisku i podniósł głos, ale nie ruszyła się nawet o cal, przenosząc spojrzenie z jego wykrzywionej wściekłością twarzy w dół, na różdżkę, której właśnie dobył. Zamrugała gwałtownie, naprawdę zdążyła zapomnieć, jak widowiskowo Alphard wytrącał się z równowagi. Kiedyś napełniało ją to niepokojem, lecz już dawno nauczyła się stawiać czoła gorszym przejawom samczego szaleństwa - drżące przerażenie wywoływali w niej jedynie dwaj mężczyźni. W tym jeden, któremu Black zdawał się grozić: z pasją i zaangażowaniem, które wzbudziło w Deirdre pewne wzruszenie. I dyskomfort, nie przywykła do tego, by ktoś stawał w jej obronie - nawet tej irracjonalnej - ze wszystkim radziła sobie sama, turbowana raz po raz przez błędne decyzje lub złośliwy los. Czułość zamieniła się jednak szybko w irytację, Alphard znalazł się tuż przy niej, zaciskając dłonie na barkach. Uniosła brwi, patrząc mu prosto w twarz, trochę prowokująco - a trochę beznamiętnie, by stanowić przeciwwagę dla rozbuchanej wściekłości przyjaciela.
- Wolałabym, żebyś nie pokazywał mu swojej gwałtowności - przestrzegła go, starając się brzmieć łagodnie i wręcz troskliwie, licząc, że Black skoncentruje się na pierwszej, odruchowej interpretacji jej słów i odpuści. Złudne nadzieje. - Blackowie mają wystarczająco wiele powodów do nienawidzenia lordów Kent, nie musisz dokładać im kolejnych zwłok na złotym półmisku - dodała, wyłącznie w myślach dodając do okrągłego zdania brutalną prawdę: to Alphard stałby się ofiarą, porzuconą gdzieś na placu przy Grimmauld Place. Nie znała silniejszego czarodzieja od Tristana, lecz wątpiła, by zrobił coś podobnego, mordował raczej arystokratki niż dziedziców szlachty; zresztą, nie marnował swych umiejętności w mało istotnych sprawach. A Deirdre za taką się uważała - nie była oszałamiająco piękną panienką, o której względy toczyły się pojedynki; nie sądziła też, by panowie mieli kiedykolwiek szansę się zobaczyć i wymienić coś poza uprzejmościami. Chociaż spoglądając na rozjuszonego Blacka zaczynała mieć pewne wątpliwości. Ta rozmowa nie miała potoczyć się w ten sposób - przymknęła na chwilę oczy, w bliźniaczy sposób, w jaki próbował uspokoić się przyjaciel, lecz otworzyła je gwałtownie słysząc kolejne słowa a na jej ustach wykwitł paskudny uśmiech. - Och, przynosi mi same korzyści. I wiele przyjemności, o jakich zapewne nie masz pojęcia - wysyczała hardo, dwuznacznie, złośliwie, na sekundę opuszczając lodowatą obojętność, by zejść - wzbić się? - do poziomu syku, który wydarł się z ust Alpharda. Zreflektowała się ułamek sekundy później, obronnie zaplatając ręce na piersi. Nie chciała rozpoczynać walki, z której oboje wyszliby poobijani, nie chciała nadwyrężać łączącej ich więzi. Wypuściła ze świstem powietrze, starając się zignorować nagłą wizję Blacka, wpychającego ją w ferworze gwałtownych emocji do sadzawki, by utopić ją pod strumieniem sztucznego wodospadu. Musiała wrócić na słuszne, spokojne tory. Do sedna rozmowy. - To jedyne rozwiązanie, Alphardzie. Widzisz inne? Inną drogę - dla mnie? - powiedziała już spokojniej. Dla niej, dla prostytutki, kobiety wyklętej z londyńskiej palestry, bez szans na powrót do kariery, bez pieniędzy, bez rekomendacji, znanej już w pewnych kręgach jako luksusowa kurtyzana. Pytała retorycznie, pytała też siebie: i jego, symbolizującego - o ironio - rozsądek, który sama straciła wraz z momentem, w którym poprosiła Rosiera o protekcję, nie mogąc przewidzieć, jak potoczą się ich wspólne losy. I dokąd doprowadzą. Z burdelu  do luksusowej willi jego ojca, z burdelu przed oblicze Czarnego Pana, z burdelu do prawdziwej potęgi. Zawdzięczała Tristanowi wszystko i choć nie podobało się jej to nie mniej niż Alphardowi - gdzie podziała się jej siła i niezależność? - to nie pozostawała ślepa na fakt, że to mężczyzna dał jej nowe życie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Magiczna Oranżeria [odnośnik]28.01.18 0:37
Pytanie, które rzuciła, a które jemu w pierwszej kolejności wydało się niepotrzebne, mimo wszystko zmusiło go do refleksji. Deirdre znała wszystkie jego wady, to już powinno być dla niej wystarczającą odpowiedzią, tymczasem drążyła ten niewygodny temat, najwidoczniej zbyt mocno ciekawa tego, do jakich konkluzji przyjdzie im dojść. Zmierzył ją spojrzeniem, odrobinę rozczarowany podejrzeniem, iż mógłby być okrutny dla własnej żony. Bywał gwałtowny, jednak nie byłby w stanie podnieść ręki na kobietę, przynajmniej na kobietę mu bliską, której zadaniem byłoby urodzenie mu dzieci.
Byłbym nijakim mężem – wyraził swoje przypuszczenie dość śmiało, bo rzeczywiście był głęboko przekonany o swej racji w tym jednym aspekcie. – Ledwo starcza mi cierpliwości na znoszenie własnej osoby, jak więc niby miałbym poradzić sobie z jakąkolwiek kobietą przy mym boku? Z pewnością byłbym przez nią oskarżany o brak zainteresowania, a jakiekolwiek zderzenie jej osoby z moim przywarami doprowadzałoby ją zawsze do wniosku, że przypadł jej niewdzięczny los.
Trudno mu było wyobrazić sobie, aby kiedykolwiek miała wywiązać się jakakolwiek zażyłość pomiędzy nim a potencjalną małżonką, choć dokładnie mógł nakreślić jej obraz. Będzie to niewątpliwie dama szlachetna, pozbawiona ciepłych uczuć wobec niego, kierująca się poczuciem obowiązku względem własnego rodu. Z pewnością będzie dobrze wykształcona, elokwentna, lecz z tych walorów będzie korzystać rzadko, nie chcąc wdawać się z nim w dłuższe dyskusje. Oczyma wyobraźni dostrzegał jej rozczarowanie, przynajmniej do czasu, gdy nie wyda na świat pierwszego dziecka, na które będzie mogła wreszcie przelać swe uczucia. A może wychowanie potomstwa będzie dla niej niebotycznym ciężarem i ucieknie w inne rozrywki, czyli sztukę lub nauki przyrodnicze, bo to odpowiednie zajęcia dla dobrze urodzonej niewiasty?
Opis małżonki, która według opinii przyjaciółki byłaby dla niego idealna, nakreślała prawdziwy ideał, a przecież wiadomym jest, że te nie istnieją. Życzyłby sobie takiej żony, lecz rzeczywistość nie jest łaskawa, choć w jego przypadku kilka niedogodności nie mogło przekreślić tego, że był członkiem szanowanego rodu i dobrodziejstw z tym związanych. Skrzywił się nieznacznie na wzmiankę o artystce – istocie kruchej i pozbawionej własnych poglądów. Potrzebował żony, która byłaby powierniczką sekretów, głosem rozsądku, sędzią dla idei zaprzątających jego myśli. Znał swoje szczęście i wiedział, że w udziale przyjdzie mu kobieta, która z początku będzie się go bała przez jego temperament, a potem go znienawidzi z całego serca. Czy jednak posunąłby się do zdrady? Nie mógł tego wykluczyć, choć wizja szukania uciech w obecnej chwili była odrażająca. Jednocześnie Deirdre, u której mężczyźni tych uciech szukali, nie potrafił uznać za niegodną jego uwagi, przeciwnie, zawsze widział ją jako kobietę silną, o wiele wartościowszą od dam obecnych na salonach. Jej upadek był spowodowany złą decyzją, i ktoś mógłby rzec, że „sama jest sobie winna”, ale Alphard próbował ją zrozumieć, choć nigdy też nie usprawiedliwiał. Robiła wszystko, aby dalej żyć i zarazem budować własną wolność w całkowicie nowej sytuacji.
Dlaczego nie potrafił w pierwszej chwili pojąć, że protekcja Rosiera była dla niego najlepszym, co mogło jej się przytrafić? Narażona na zachcianki tylko jednego bogatego lorda będzie mogła odbudować własną wartość, pozwolić sobie w pewnych sferach życia na większą swobodę. Przede wszystkim nie będzie rzucana z rąk do rąk między niewyżytymi osobnikami. Był jednak wściekły, nie zamierzał tego ukrywać. Może i było to śmieszne, ale czuł się oszukany. Jakakolwiek decyzja przyjaciółki zaważająca na jej losach nie powinna w niego uderzyć, tymczasem stało się inaczej, ta jedna decyzja dotknęła go dogłębnie. Rozgoryczenie nie pozwalało mu powrócić do chłodnej analizy, musiał wyrzucić z siebie emocje, jakie się w nim kotłowały.
Choć nie znał potęgi przeciwnika, śmiał myśleć, że jest w stanie dać mu wyrównany pojedynek. Gdyby nawet poznał obiektywną relację – nawet taką niepochodzącą od Deirdre – o przewadze Rosiera nad jego zdolnościami, i tak wyruszyłby mu naprzeciw, mając po swojej stronie tylko wypełniającą go wściekłość. Trudno mu było podejść do całej sytuacji z należytym rozsądkiem, gdy tama budowana logiką puściła i emocje się rozlały, wypełniły go całego.
Jakaż to strata, że nie wiem w jaki sposób bierze cię w posiadanie w eleganckich komnatach, które to raczył ci ofiarować – odwarknął na jej syk, próbując być jak najbardziej uszczypliwym. Czemu dolewała oliwy do ognia swoimi słowami? – Dobrze jednak, że ten wysiłek sprawia ci przyjemność – ostatnie słowo wypluł z siebie z odrazą. Naprawdę nie chciał w swojej głowie tworzyć obrazu swej przyjaciółki w pełni uległej, poddającej się namiętności, zadowalającej jakiegokolwiek mężczyznę. Przez tak długi czas był w stanie ignorować jej profesję, nie myśleć o niej za wiele, oddzielać obraz Deirdre pracującej w Wenus od tej, którą poznał w Ministerstwie. Teraz nagle okazało się to niemożliwe, jakby swoista przynależność do Rosiera definiowała ją na nowo.
Chciał wierzyć, że nie zranił jej słowami, jednocześnie był świadom tego, iż w chwili, kiedy je wypowiedział, tylko tego pragnął. Ale wybuch minął i pozostawił po sobie niesmak i złość na samego siebie o tę impulsywną reakcję. Teraz pragnął ją przeprosić. Okazać skruchę w sposób jak najbardziej jawny, słowem zapewne niegodnym szlachcica. Jak miał wypowiedzieć ten jeden wyraz? Nie został nauczony tego, jak powinien wyrażać żal za wypowiedziane słowa, choć o odpowiedzialności za nie w jego domu mówiono wiele.
Nie widzę – odpowiedział po chwili ciszy z goryczą, bo naprawdę wolałby odpowiedzieć coś zupełnie innego. Inne ścieżki kariery już dawno zostały dla niej przekreślone. – I właśnie przez to wściekam się najbardziej! – wykrzyknął z zaciśniętym pięściami, wreszcie spoglądając jej prosto w oczy. – Nie powinnaś się korzyć przed kimkolwiek, to inni powinni zważać na to, co mówisz i robisz. Tylko jeden błąd… – urwał swą wypowiedź, bo nie chciał wracać do tamtej nieprzyjemnej sprawy, przez którą znaleźli się w tym a nie innym położeniu. I tak źle zrobił, że o niej napomknął. – Jak to sobie dalej wyobrażasz? Co zrobisz, gdy się tobą znudzi?
Był przekonany o tym, że Tristana nic nie obchodzi szczęście jego kochanicy, przeciwnie, dla własnej rozrywki byłby w stanie doprowadzić ją do kolejnego upadku. Ale czy nie przeczyły temu jego czyny? Przecież zapewnił jej wszelkie wygody, uczynił tylko swoją, zabierając z dala od śliskich rąk innych mężczyzn. Dla Alpharda oczywistym było, że musi się uspokoić i pomyśleć na spokojnie, aby pomóc przyjaciółce odnaleźć jakieś rozwiązanie. Tylko jaki właściwie miała dylemat? Trudno jej będzie odzyskać wolność. Nie nabędzie żadnych praw nawet wówczas, gdy stanie się matką dziecka Rosiera. Wzdrygnął się z odrazą na samą myśl, iż jej łono miałoby wydać na świat kolejnego potomka tegoż rodu, nawet jeśli niepełnoprawnego bękarta.
Co mam ci powiedzieć?
Nagle poczuł się zmęczony i to tak bardzo, że nie miał sił na wypowiedzenie szyderczych gratulacji, którymi tylko rozbudziłby na nowo swoją irytację, a przecież z trudem przyszło mu się uspokoić.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Magiczna Oranżeria
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach