Wydarzenia


Ekipa forum
Korytarz
AutorWiadomość
Korytarz [odnośnik]30.03.15 23:48

Korytarz

Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korytarz Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Korytarz [odnośnik]21.06.17 0:54
|5 kwietnia
Równe dwadzieścia cztery godziny temu otworzył oczy i wstał ze swojego wygodnego łoża w Dorset. Pożegnał się z miękką poduszką, ciepłą kołdrą i spokojem. Zjadł pożywne śniadanie, teleportował się do szpitala - tak wygląda większość jego poranków, ale już dni spędzone w szpitalu rzadko kiedy się powtarzają. Dzisiaj dziękował za to Merlinowi.
W izbie przyjęć powitał go chaos. Do kociołka z zupą w jednym z pokątnych lokali przypadkowo trafiła dość nieprzyjemna trucizna, a jej skutki odczuli na sobie wszyscy klienci. Ich twarze przybrały odcień niezdrowej zieleni, ich brzuchy wzdęły się jakby mieli za sobą bożonarodzeniowe obżarstwo. Palce u rąk lekko im spuchły, śliczne pierścionki zaręczonych pań wbijały im się w skórę. Oczy zaszły mgłą, a mózg zaczął podsuwać niepokojące myśli, które zmuszały ich do ciągłego wzywania zabieganych uzdrowicieli i młodych stażystów. Niekończące się odpowiadanie na te same pytania było wyczerpujące, więc Archibald omijał zatrutych pacjentów szerokim łukiem. Rozmawiał tylko z tymi, którzy akurat przebywali w jego gabinecie - wtedy próbował uspokoić szarżujące myśli, ale niestety nie potrafił stwierdzić czy przynosi to zamierzony efekt. Trucizna sama w sobie nie była tajemnicą. Kucharz przyznał się do wlania substancji z podejrzanego flakonika, będąc pewnym, że to tylko przyprawa. Alchemicy szybko zdołali dokładnie opisać jej właściwości, ale tylko w stanie czystym, natomiast wlanie trucizny do zupy spowodowało jej... mutację. Czy to przez obecne w niej grzyby czy kapustę - tego nie wiedział nikt, przede wszystkim przez kucharza, który za żadne skarby nie chciał zdradzić tajemniczej receptury znanego dania. Dla Archibalda to było niepojęte, szczególnie, że brak tych informacji znacząco utrudniał leczenie. Bo jak znaleźć antidotum na truciznę, której się nie zna? Wlewanie ich do żołądków pacjentów w ciemno mogłoby tylko jeszcze bardziej im zaszkodzić. Próbował wyciągnąć z pulchnego mężczyzny jakiekolwiek informacje dość okrężnymi sposobami, lecz ten bronił swojego przepisu jak hipogryf swoje młode. Archibald w końcu zaprzestał prób, całkowicie skupiając swoją uwagę na dolegliwościach pacjentów. Drzwi do jego gabinetu przestały się zamykać, a ciągle wchodzący i wychodzący ludzie stworzyli odczuwalny przeciąg. Archibald nawet nie miał czasu na chwilę odpoczynku, co po jakimś czasie zaczęło być widoczne na jego zmęczonej twarzy, ale wciąż nie przestawał leczyć swoich pacjentów. Taką miał pracę, do takiej przywyknął i nie wyobrażał sobie jakiejkolwiek innej. Poświęcał jej większość wolnego czasu, a momentami również chwile przeznaczone dla najbliższych, jednak widok zdrowiejącego pacjenta wszystko mu rekompensował. Dla takich chwil warto było być uzdrowicielem i to właśnie takie chwile sobie przypominał, kiedy mu się wszystkiego odechciewało. W tym momencie nie musiał tego robić, bo był tak zajęty, że nie miał czasu na zmęczenie. Pacjenci zaczynali masowo mdleć na izbie, a żaden z uzdrowicieli wciąż nie potrafił stwierdzić, czym jest to spowodowane. Każdy miał swoje podejrzenia, lecz podejrzenia nie były wystarczające. Po paru godzinach walki z nieznaną chorobą, na izbę weszła starsza pani z niepokojąco siną twarzą. Nie dało się jej nie zauważyć - wśród bladych osób w ciemnych płaszczach wyróżniała się swoją jasnożółtą suknią i wielkim szalem owiniętym wokół szyi. Archibald od razu wysłał do niej jednego ze stażystów, samemu zajmując się kolejnym poszkodowanym klientem restauracji. Jego działania miały ulotny charakter, lecz nie mógł zrobić nic lepszego i to go niesamowicie denerwowało. To poczucie bezsilności. Świadomość, że wieloletnia nauka i kilkuletni staż nie są w stanie zagwarantować udanego leczenia. Że każdego dnia do szpitala może trafić pacjent z nieznaną i tym samym nieuleczalną chorobą. Podobne dzień kiedyś sprawił, że Archibald postanowił rozpocząć swoje własne badania naukowe. Ten dzień jeszcze bardziej go do tego popchnął, choć nawet nie wiedział od czego zacząć i co przebadać. Wiedział za to, że chce coś odkryć i zapisać się na kartach uzdrowicielskiej historii. Miał wysokie ambicje i nie zadowoliłoby go wynalezienie lepszego kremu na wysypkę - pragnął czegoś naprawdę nowatorskiego, ale po dniach i nocach myślenia stwierdził, że pomysł musi przyjść sam. Tak więc czekał na oświecenie, mając nadzieję, że ono w ogóle nadejdzie. Nie chciałby obudzić się w wieku siedemdziesięciu lat i uświadomić sobie, że nie dokonał niczego co sobie zaplanował. Bo jemu marzyło się odnoszenie sukcesów w tej dziedzinie - awanse w szpitalu i nagrody naukowe poza nim. Nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, że to przerost ambicji. Uważał, że skoro tak bardzo się stara, ma prawo do takich marzeń. Poza tym zawsze był pewny siebie i do tej pory udawało mu się osiągnąć każdy postawiony przed sobą cel, więc nie widział przyczyny, dla której miałoby mu się to nie udać. Chociaż z drugiej strony, nieopanowanie takiej epidemii mogłoby mu trochę przeszkodzić. Tak więc badał pacjentów, w międzyczasie biegając do alchemików i ordynatora. W dzieciństwie bardzo lubił biegać; czuł się wtedy jak superczarodziej, ale nie pomyślałby, że w dorosłym życiu przyjdzie mu wykorzystywać bieg w większości do takich celów. Chociaż to wciąż były elementy składające się na ratowanie ludzkiego życia, a to było całkiem cool.
Dopiero po pięciu godzinach udało się odnaleźć przyczynę mutacji trucizny. Okazało się, że znaczący wpływ na wywar miał listek ziela angielskiego. Dla Archibalda to był kolejny powód do zachwytów nad swoją specjalizacją: jeden listek potrafił wywołać takie zmiany w strukturze trucizny, że stała się jeszcze gorsza od swojego pierwowzoru. Listek ziela angielskiego! Archibald wyraził swój podziw, mimo że przyszło mu mówić do probówki. Cóż, szanował roślinność jak żywe stworzenie. Wrócił do swojego gabinetu już spokojniejszym krokiem, otwierając na oścież drzwi od szafki, w której trzymał dziesiątki trucizn i antidotów. Schylił się po jedno z nich, po czym dodał do niego trzy krople antidotum otrzymanego u alchemika. Zamieszał dwa razy w lewą stronę, raz w prawą i znowu dwa razy w lewą, aż zawartość niewielkiego flakonika nie zabarwiła się na ciemny fiolet. Zaczął chodzić po salach i wlewać po kropelce do ust roztrzęsionym pacjentom, obserwując jak uspokajają się i zasypiają. Na ich twarze zaczął powracać naturalny odcień skóry, a palce pomału przestawały przypominać kiełbaski. Archibald uśmiechnął się lekko, uznając osiągnięcia dzisiejszego dnia za niemały sukces. Po podaniu leku wszystkim pacjentom wrócił do swojego gabinetu i wyciągnął zużyty zielony notes. Zapisywał w nim istotne uwagi i spostrzeżenia - nie zliczył ile posiada takich notesów, ale nazbierało się ich całkiem sporo przez te wszystkie lata kariery. Otworzył go na jednej z ostatnich czystych stron, zanurzył pióro w kałamarzu i zaczął pisać. Ledwie wykaligrafował pierwszą literę, a w jego gabinecie rozległ się dźwięk donośnego pukania w drzwi. Już otworzył usta, by zaprosić niecierpliwego gościa do środka, lecz ten był szybszy. Drzwi otworzyły się z rozmachem, a do pomieszczenia wpadł przerażony stażysta. Kropla atramentu leniwie spłynęła z pióra i opadła na czystą kartkę papieru, tworząc na niej przepięknego kleksa, kiedy Archibald próbował zrozumieć problem. Nie udało mu się, jednak wiedział, że musi jak najprędzej pójść za zestresowanym chłopakiem. Jego oczom ukazała się leżąca na podłodze starsza pani, tak niesymetryczna przez opatulenie się wielkim szalem. Jej twarz była jeszcze bardziej sina niż na początku, a klatka piersiowa zdawała się nie unosić. To wystarczyło, żeby Archie doskoczył do niej jak poparzony, z różdżką w pogotowiu. Zaczął mruczeć najpotrzebniejsze zaklęcia, modląc się do Merlina, by kobieta jednak przeżyła. Czuł się odpowiedzialny za jej zły stan. Widział przed oczami jej twarz i stażystów, których do niej odesłał. To on powinien był do niej podejść. Czuł jak z każdą kolejną sekundą pozbawioną oddechu nieznajomej, jego wyrzuty sumienia rosną i rosną przeszkadzając w racjonalnym myśleniu. Nagle zaczął rozwiązywać jej szal, łudząc się, że to pomoże jej złapać głęboki oddech. Cichy głos z tyłu głowy przypominał mu, że na to już jest za późno, lecz w emocjach zdawał się go nie słyszeć. I bardzo dobrze, że tak się stało, gdyż jego oczom ukazały się wyraźne pozostałości skrzeli na jej szyi. Doskonale wiedział, że były spowodowane złym użyciem skrzeloziela, lecz obawiał się, że zauważył to zbyt późno. Wypowiedział odpowiednie zaklęcie i czekał, coraz bardziej tracąc nadzieję. Do tej pory stracił tylko jednego pacjenta. Pamiętał tamten dzień ze szczegółami i był przekonany, że nigdy go nie zapomni. Nie chciał, by i ten dzień dołączył do tamtego. Nie chciał mieć kilku takich dni - nie wiedział jak poradzi sobie z większą liczbą porażek. I kiedy zaczął spisywać kobietę na straty, ta wzięła wdech. Nieduży, niepewny, jakby już się od niego odzwyczaiła, ale jednak. To przywołało na twarz Archibalda niewielki uśmiech i jednoczesne poczucie ulgi. Nie miał siły na żadne podskoki radości - pragnął jedynie na moment stąd zniknąć i zamknąć oczy.

|zt
Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Korytarz [odnośnik]10.12.17 23:43
| 21.05?

Tego dnia przypadła jej praca na czwartym piętrze. Chociaż najbardziej skłaniała się ku oddziałowi urazów pozaklęciowych, wciąż była na stażu podstawowym i musiała uczyć się też umiejętności z zakresu innych oddziałów. Jeszcze przez rok miała tak kluczyć między piętrami, doszlifowując wiedzę, która jak na niespełna dwudziestolatkę była już dość zaawansowana. Procentowały długie godziny spędzone nad woluminami poświęconymi anatomii i magii leczniczej, a także czas spędzany w pracy. W maju było go wyjątkowo dużo, bo uzdrowiciele i stażyści mieli pełne ręce roboty z powodu anomalii. Josie miała mniej czasu dla siebie, ale zdobywała nowe doświadczenia; przez te trzy tygodnie trwania maja chyba nauczyła się więcej niż przez wcześniejsze pół roku razem wzięte. Tak jej się przynajmniej wydawało. Mogła być jednak z siebie dumna, skoro wyniosły lord Black z oddziału pozaklęciowego zgodził się udzielać jej dodatkowych nauk. Nie chciała go zawieść; bardzo zależało jej na opinii tego uzdrowiciela.
Większa ilość czasu spędzanego w pracy przekładała się też na relacje z rodziną. Szczególnie relacje z matką stały się napięte i trudne. Thea na każdym kroku dawała jej odczuć swoją urazę odnośnie tego, że Jocelyn pracowała zamiast, jak przystało na dobrze wychowaną pannę, zostać w domu i dbać o matkę oraz zajmować się odpowiednio kobiecymi zajęciami, za sprawą których stałaby się dla mężczyzn bardziej atrakcyjną partią do zamążpójścia niż jako uzdrowicielka. Nawet anomalie nie były w stanie zmienić priorytetów i płytkości pani Vane, która nade wszystko pragnęła wydać córki za mąż zanim umrze przez Dotyk Meduzy. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że Thea dowiedziała się o jej krótkim uczestnictwie w klubie pojedynków; Josie wciąż pamiętała kłótnię i gorzkie słowa, a potem ciche dni, za pomocą których matka próbowała wpędzić ją w wyrzuty sumienia, że w ogóle przyszło jej do głowy zrobienie czegoś tak niedorzecznego, jak zapisanie się na pojedynki. Jocelyn obiecała Thei że więcej tego nie zrobi, bo sama już wiedziała, że to było lekkomyślne i ryzykowne, i bardzo nieodpowiedne dla dobrze wychowanej panienki, która nie tak powinna próbować doskonalić swoje umiejętności. Ale w pracy przynajmniej nie musiała tyle o tym wszystkim myśleć.
Chwilę temu zakończyła roznoszenie eliksirów do sal zgodnie z poleceniem jednego z zabieganych uzdrowicieli. Wyszła z ostatniej sali, niosąc w dłoni pustą już tackę. Drugą ręką przygładziła uzdrowicielską szatę narzuconą na długą sukienkę o staroświeckim kroju. Chociaż nie była szlachcianką, za sprawą matki lubowała się w raczej tradycyjnej modzie i zupełnie nie rozumiała tej mugolskiej.
Minęła załom korytarza, niemal wpadając na charakterystyczną sylwetkę zwieńczoną równie znajomą rudą czupryną.
- Dzień dobry, Archibaldzie – powitała grzecznie swojego kuzyna; od dawna zwracała się do niego po imieniu, wiedząc, że nie obrazi się o brak odpowiedniej tytulatury z ust bądź co bądź krewnej. Lubiła go, i to nie tylko dlatego, że matka zawsze wymagała od niej szacunku do jej szlachetnie urodzonych krewnych; Thea mimo utraty nazwiska nadal czuła się szlachcianką i czuła więzi z dawną rodziną, dbając też o to, by podtrzymywały je również jej córki. A Josie polubiła Archiego i jego małżonkę, choć byli zupełnie inni niż Thea. I przy nich nie musiała czuć się osobą niższej kategorii.
- Ciężki dzień w pracy? Dawno cię tu nie widziałam... Może dlatego, że rzadko trafiam na to piętro, ale dzisiaj mnie tu przysłali. Niedobór stażystów... Właśnie skończyłam roznoszenie nowych dawek eliksirów do pacjentów – powiedziała, zastanawiając się, co słychać u Archibalda i Lorraine. W maju niestety nie miała z nimi zbyt wiele kontaktu, może tylko parę razy ruda czupryna Archiego mignęła jej gdzieś na jednym z korytarzy Munga. Zastanawiała się, czy Prewett w ogóle miał czas na rozmowę, czy może spieszył właśnie do kolejnego pacjenta?



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Korytarz [odnośnik]16.12.17 21:52
Dzień jak co dzień. Archibald nie mógł narzekać na brak pacjentów, ale nie miał też pod swoimi skrzydłami żadnego ciężkiego przypadku. Ot, zaglądał od sali do sali i kontrolował stan swoich podopiecznych, w międzyczasie uzupełniając nudną dokumentację. Nie cierpiał tego robić; zawsze zasypiał nad tymi wszystkimi papierkami i czasem nawet sok dyniowy mu nie pomagał. Tak było i teraz - poczuł jak oczy mu się kleją, więc postanowił jak najszybciej wyjść z gabinetu i przejść się po korytarzu. A może lepiej udać się do bufetu? Sprzedawali tam przepyszną kawę! Odwrócił się więc na pięcie, wpadając przy okazji na nową pielęgniarkę - młodą i bardzo ładną, ale nie tak ładną jak jego żona oczywiście - która wypuściła z rąk fiolkę z eliksirem. Archibald do tej pory nie wie jak to zrobił, ale na ułamek sekundy obudził się w nim jakiś niesamowity refleks i, mało zgrabnie, udało mu się ją złapać. Podał ją zestresowanej kobiecie, po czym ruszył dalej aż nie natknął się na znajomą osobę - w ten sposób chyba nigdy nie uda mu się trafić do tego bufetu, ale nie miał zamiaru narzekać, w końcu to nie był byle ktoś a znajomy. - O, Jocelyn! Witaj - powiedział, uśmiechając się do niej pogodnie. Czasem zapominał ile znajomych twarzy pracowało razem z nim w tym samym budynku - tutaj zawsze panował taki rozgardiasz, że trudno było kogokolwiek dostrzec. - Nie, nawet nie... Właśnie szedłem do bufetu - odparł zgodnie z prawdą, nie mając zamiaru podkoloryzowywać swojego dnia pracy, a czasami mu się to zdarzało. Oczywiście nikt nie musiał o tym wiedzieć. - Ale chyba nie do mnie cię przysłali? - Zapytał, intensywnie zastanawiając się czy o czymś nie zapomniał, ale o czymś takim chyba by pamiętał. Zresztą nie miał dzisiaj znowu aż tylu pacjentów, żeby potrzebował pomocy stażysty. Choć oczywiście taki człowiek zawsze się do czegoś przyda - na przykład do przyniesienia kawy z bufetu. - Lepiej powiedz jak ci idzie. Miałaś ostatnio okazję widzieć jakieś ciekawe przypadki? - Zapytał, podchodząc bliżej ściany, bo trochę tarasował swoją osobą korytarz. W sumie sam był ciekawy co się działo na innych oddziałach - rzadko tam zaglądał, a w sumie lubił od czasu do czasu posłuchać interesujących ploteczek.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Korytarz [odnośnik]17.12.17 13:13
Josie zdawała sobie sprawę, że na tym piętrze będzie nieco lżej; większość przypadków anomalii, z którymi się zetknęła, lądowała na wypadkach przedmiotowych lub urazach pozaklęciowych. Ale bez względu na trwanie anomalii, zawsze byli też ludzie, którzy trafiali tu w bardziej zwyczajny sposób, czyli na przykład po zatruciu się czymś. O to w świecie magii nie było trudno; choć tak cudowny i mający odpowiedzi na wiele problemów, był też pewien niebezpieczeństw czyhających na nierozważnych czarodziejów.
Wiedziała, że jej kuzyn jest naprawdę dobry w swoim fachu. I gdyby nie to, że fascynowały ją urazy pozaklęciowe, to pewnie jego poprosiłaby o opiekę nad swoim stażem. Miała przecież do niego zaufanie i sympatię, nie budził w niej takiego onieśmielenia, jak wyniosły Lupus Black. Z kolei na oddziale chorób genetycznych mogłaby mieć wsparcie ojca, tyle że... po prostu nie chciała. Także z tego względu, że nie chciała być uzdrowicielem własnej matki, która regularnie tam lądowała. I tak wystarczyło jej, że w domu musiała mieć nieustanne baczenie na Theę i reagować, gdy tylko pojawiały się oznaki jej choroby. Nie chciała sprowadzać ich relacji do relacji uzdrowiciel-pacjent. Tak czy inaczej, wybór specjalizacji nie był łatwą sprawą, kiedy właściwie każda była na swój sposób interesująca i niosła za sobą ciekawe doświadczenia. Na ostateczną decyzję miała jeszcze rok.
- Przynajmniej ty nie mylisz mnie z Iris – uśmiechnęła się; i w Mungu dużo ludzi myliło identyczne bliźniaczki Vane, nawet biorąc pod uwagę fakt, że jedna nosiła szatę stażystki, a druga alchemiczki. Nie tak dawno pewien dziwny mężczyzna uznał ją za jej siostrę. Jednak Archie rozpoznał ją bezbłędnie.
- Do bufetu? – uniosła brwi. Nawet zapracowani uzdrowiciele musieli czasem odrywać się od obowiązków i odpocząć przy herbacie i ciastku. Choć na niektórych oddziałach ostatnio ciężko było się tam wyrwać. – Nie, tym razem przydzielili mi roznoszenie eliksirów. Przed chwilą skończyłam... i jestem wolna aż do momentu, gdy ktoś mnie tu znajdzie i przydzieli kolejne zadanie. Więc... jeśli zmierzasz do bufetu, chętnie udam się tam z tobą, od rana jestem na nogach i nawet nie miałam okazji usiąść i napić się herbaty.
Roznoszenie eliksirów nie było szczególnie lubianym przez nią zajęciem. Ale niestety dużo niewdzięcznych obowiązków spadało właśnie na stażystów; uzdrowiciele byli zbyt cenni, zbyt ważni, żeby biegać po salach z fiolkami. Zwłaszcza uzdrowiciele z wyższych sfer, którzy w większości mieli o sobie wysokie mniemanie, choć Josie wiedziała, że Archie jest inny od większości z nich. Był zupełnym przeciwieństwem Blacka.
- Ostatnio najczęściej asystuję przy ofiarach anomalii. Tych wciąż nie brakuje, choć najgorzej było tamtej nocy, pierwszego maja... – wzdrygnęła się. Tamtej nocy sama wylądowała na oddziale poparzona przez anomalię. Parę dni później musiała już wrócić do pracy z powodu dużej ilości pacjentów, którymi ktoś musiał się zająć. To także miało zły wpływ na relacje z matką, która wolałaby zatrzymać ją w domu i trzymać z daleka od Munga i uzdrowicielstwa w ogóle. – Mam sporo obowiązków. Ale przynajmniej lepiej przygotuję się do egzaminów kończących drugi rok mojego stażu. To już wkrótce – dodała; ostatnie tygodnie sporo ją nauczyły. Zaczęła się też uczyć trudniejszych zaklęć leczniczych i powoli dokonywała w nich postępów. – Bardzo mi zależy, żeby dobrze je zdać i móc z powodzeniem zacząć mój ostatni rok kursu podstawowego. – Cieszyła się tym póki mogła. Nie wiadomo w końcu, co będzie z nią dalej; matka pragnęła dla niej dobrego zamążpójścia, nie kariery. A nie wiadomo, jak przyszły mąż będzie się zapatrywał na jej pracę i czy pozwoli jej pozostać uzdrowicielką, czy może na stażu będzie musiała zakończyć przygodę z lecznictwem.
- A ty, Archibaldzie? Z jakimi przypadkami się ostatnio zetknąłeś? – zapytała go z ciekawością, także zawodową.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Korytarz [odnośnik]28.12.17 23:01
- Oczywiście, że nie - powiedział z lekka zdziwiony, bo nie zdarzało mu się mylić żadnych bliźniaków. Dla niego każdy człowiek czymś się od siebie różnił - siostry Vane również, nikt nie był identyczny. - Potrafię rozróżniać bliźnięta, z jednymi się wychowywałem - zaśmiał się, myśląc o swoich młodszych siostrach - z pozoru takich samych, ale dla niego całkiem innych. Nie tylko z charakteru, ale i z wyglądu - jedna miała ciut dłuższe włosy, które zwykła zawiązywać w gruby warkocz, podczas gdy druga wolała je mieć rozpuszczone. Jedna nerwowo machała stopami pod stołem, a druga zawsze siedziała bez ruchu. Takich drobiazgów było dużo więcej, pewnie nie wszystkie udało mu się zauważyć, ale świadczyły o znaczących różnicach pomiędzy bliźniaczkami.
- To takie dziwne? Wiem, wiem. Szpital ugina się pod ciężarem pacjentów, ale jestem naprawdę głodny - pozwolił sobie na ciche jęknięcie, żeby podkreślić jak bardzo jest przez to nieszczęśliwy, ale nic dzisiaj nie jadł oprócz śniadania, a jako uzdrowiciel dużo wiedział o racjonalnym odżywianiu i chciał te zasady wprowadzać w życie. - O, no widzisz. To zapraszam - uśmiechnął się, ale tylko na chwilę, bo przypomniało mu się coś ważnego. - Roznosiłaś eliksiry? Podałaś panu Amadeuszowi spod piątki podwójną porcję eliksiru uspokajającego w różowej fiolce? - Zapytał, przyglądając jej się uważnie, bo to było niezwykle istotne. Pan Amadeusz powinien trafić na oddział magipsychatryczny, ale traf chciał, że poważnie się zatruł - tym sposobem musiał się nim zająć Archibald, a nie psychiatra. - Musi być różowa, z innej niczego się nie napije - wyjaśnił pokrótce, ach, jak on się czasem męczył z tymi pacjentami. - Egzaminy! Tak, tak, mój kuzyn również się do nich przygotowuje - odparł ze zrozumieniem, przypominając sobie niedawną wizytę Aleksandra i jego niewyspany wzrok.
- Ostatnio... Ostatnio nie trafił nikt szczególnie interesujący. Większość czasu spędzam u pana Amadeusza. Jego przypadek niczym się nie wyróżnia, zwykłe zatrucie jakimś przeterminowanym eliksirem, ale ma jakąś manię prześladowczą i ciężko go do czegokolwiek namówić - westchnął, jednocześnie zastanawiając się, którym stażystą mógłby się dzisiaj wyręczyć. Może Jose? Spojrzał na nią badawczo - tak, w zasadzie mógłby ją wykorzystać, niech się uczy do egzaminów. - Jaką specjalizację wybierasz? - Zapytał z ciekawości, choć był niemalże stuprocentowo pewien, że nie będą to zatrucia. Nie widział w niej wielkiego entuzjazmu.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Korytarz [odnośnik]29.12.17 0:29
Dużo ludzi mimo wszystko je myliło. Dawniej zdarzało się to nawet ich matce; Thea była niekiedy na tyle oderwana od prozaicznej rzeczywistości, że nie miało dla niej większego znaczenia czy zwraca się do Iris czy do Josie. Teraz jednak nie miała z tym żadnego problemu; może dlatego, że to Josie była tym złotym dzieckiem nawet mimo swojego rozczarowującego wyboru ścieżki kariery, a Iris w oczach matki niepokojąco podążała ścieżką Toma – pierworodnego i rodzinnego wyrzutka, którym Thea od zawsze pogardzała i nigdy nie poświęcała mu zbyt wiele uwagi, chyba że racząc go złośliwościami i dając mu do zrozumienia, że nie jest wiele wart. A Josie dopiero po jego zniknięciu zaczęła naprawdę żałować, że nigdy nie reagowała i była tak bierna wobec tej niesprawiedliwości.
- No tak, dorastanie z Julią i Mare z pewnością przygotowało cię dobrze do spotkań z innymi bliźniętami – uśmiechnęła się; wiedziała, że Archibald też miał siostry bliźniaczki, w końcu je znała. Najwyraźniej u kobiet z rodu Selwyn rodzenie bliźniaków było czymś wcale nie tak rzadkim.
Ale Jocelyn i Iris mimo niemalże identycznego wyglądu bardzo mocno różniły się swoimi talentami. Podczas gdy jedna miała talent do anatomii i magii leczniczej, druga warzyła eliksiry, a jej umiejętności transmutacji były na tyle zaawansowane, że została animagiem. Miały też nieco inne temperamenty i z ich dwójki to Josie zawsze była tą bardziej uległą i podatną na manipulacje matki. To ona uległa jej do tego stopnia, by przejąć część jej aspiracji.
- Wiem, po prostu ostatnimi czasy... mam wrażenie, że jest tu bardziej nerwowo niż zwykle. I dlatego czasem sama czuję się zaskoczona, że mimo tej dziwnej otoczki i zmian wiele rzeczy wcale się tak mocno nie zmieniło. Może to kwestia tego, że to dopiero koniec mojego drugiego roku, nie pracowałam tutaj tyle co ty albo mój ojciec – powiedziała; Leonard Vane pracował w Mungu od jakichś czterdziestu lat i z pewnością wiele widział. Był to w końcu okres dwukrotnie dłuższy niż trwało całe życie Jocelyn. Po takim czasie pewne nawyki wchodziły w krew i niewiele rzeczy mogły kogoś zdziwić, choć anomalie zdziwiły chyba wszystkich.
- Miałam to w swoich wytycznych, na szczęście ktoś skrupulatny zadbał o to, by dokładnie wynotować specjalne uwagi dotyczące niektórych pacjentów. Choć z opóźnieniem, niestety, bo kilka dni temu byłam u niego ze zwykłą fiolką i uparcie nie chciał wypić eliksiru. Ale tym razem dano mi różową – odpowiedziała. Mimo tak krótkiego stażu zdążyła się spotkać z przypadkami naprawdę ekscentrycznych zachowań i życzeń pacjentów. – W zeszłym tygodniu na piątym piętrze pomagałam uspokajać pacjentkę, która uparła się, by spróbować przemeblować salę. W połączeniu z kapryśnością różdżek nie skończyło się to zbyt dobrze. – Kobieta, zamiast zmienić wzór gładkich parawanów na taki w kolorowe kwiaty, niechcący go podpaliła.
- Mówisz o Alexandrze? Wiem, że wkrótce ma egzaminy kończące cały staż podstawowy i będzie mógł przejść na specjalizacyjny – podejrzewała, że chodzi właśnie o ich wspólnego kuzyna, zaledwie rok starszego od niej. Właściwie trochę mu zazdrościła że lada moment miał zacząć swoją wymarzoną specjalizację, podczas gdy ona miała do tego jeszcze rok. – Może pana Amadeusza powinien obejrzeć jeszcze ktoś z trzeciego piętra? – zasugerowała, choć podejrzewała, że Archibald już odbył odpowiednie konsultacje z kimś z oddziału magipsychiatrycznego w sprawie dziwnych zachowań pacjenta, którego pamiętała i Josie, bo rzeczywiście jako jedyny na oddziale dostał specjalnie zabarwioną na różowo fiolkę.
Rozejrzała się po korytarzu, jednak w miejscu, w którym stali, panował względny spokój. Może parę razy ktoś ich minął, nikt jednak nie zwrócił większej uwagi na chwilową pogawędkę stażystki i uzdrowiciela, którzy zrobili sobie krótką przerwę.
- Planowałam udać się na oddział urazów pozaklęciowych. Trochę na przekór rodzinnej tradycji. – Jej ojciec, a wcześniej dziadek leczyli na oddziale chorób wewnętrznych. – Kwestia chorób genetycznych jest jednak dla mnie zbyt osobista i chyba rozsądniej będzie wybrać inną ścieżkę. Co o tym sądzisz, Archibaldzie? – Była ciekawa jego zdania jako nie tylko jej krewnego ale i doświadczonego uzdrowiciela; z pewnością wiedział o Thei i jej Dotyku Meduzy, który silnie naznaczył swym wpływem nie tylko ją, odbierając wymarzoną przyszłość i talent, i zmuszając do życia jakie wiodła teraz, ale i jej rodzinę. Także córki, o których jak dotąd nie wystąpiły objawy tego schorzenia, ale nadal były w grupie ryzyka. – Niedawno rozmawiałam nawet z lordem Blackiem, zgodził się udzielić mi paru lekcji – dodała; Lupus Black był zdolnym specjalistą od urazów pozaklęciowych i Josie z pewnością mogła się od niego wiele nauczyć. Ich współpraca dopiero się jednak zaczynała.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Korytarz [odnośnik]29.12.17 23:16
- Bardzo dobrze - podkreślił, śmiejąc się cicho pod nosem, bo Procella i Mare to mieszanka wybuchowa. W dzieciństwie potrafiły być nieznośne i bez problemu doprowadzić Archibalda do szału - naprawdę, znały jego największe słabości i czułe punkty. Nie raz próbowały zamieniać się miejscami, ale Archibald był czujny i się łatwo nie nabierał. Został zahartowany i teraz żadne bliźnięta nie były dla niego wyzwaniem. - Nie mylisz się, jest bardziej nerwowo. Nikt nie wie skąd się wzięły te anomalie, a przez nie jest dużo więcej pacjentów - coraz częściej do szpitala trafiają dzieci, na szczęście jeszcze ani razu nie były to jego własne, choć przytrafiło im się już wiele niebezpiecznych incydentów. A to był dopiero koniec maja - co będzie dalej? Czy to będzie trwało do końca ich życia czy do pójścia do Hogwartu czy może tylko przez najbliższy miesiąc? Archibald miał w głowie tysiące pytań i każde bez odpowiedzi. - Ooo, nie porównuj mnie do swojego ojca! Pracował tutaj jeszcze zanim się pojawiłem na świecie. Zresztą tak samo jak mój. Czasami czuję się przy nim jak kompletny laik - zaśmiał się, ale właśnie taka była prawda - szczególnie, że starszy lord Prewett bywał dość surowy i lubił stawiać na swoim. Tak samo jak Archibald, ale przecież nigdy się do tego nie przyzna. - Zgodziłaś się? Następnym razem się nie zgadzaj! Różowa fiolka to jedno, ale przemeblowywanie całej sali... - pokręcił głową, sam nigdy by się na to nie zgodził, przynajmniej nie jako pełnoprawny uzdrowiciel - będąc stażystą godził się na przeróżne rzeczy. - Już go oglądali, ale na razie musi zostać u nas. Potem zostanie przeniesiony - jego zatrucie okazało się zbyt poważne, na trzecim piętrze zapewne by sobie z nim nie poradzili. Z drugiej strony jego problemy psychiczne nie były aż tak uciążliwe - zapewne szybko sobie z nim poradzą, kiedy już do nich trafi. - Ale to bardzo dobry pomysł! Sam nie poszedłem tam gdzie ojciec i nie żałuję. Nie wyobrażam sobie cały czas go mieć nad głową - zaśmiał się, ale właśnie taka była prawda - już pomijając fakt jego nienawiści do zwierząt. - Wiesz, czasem takie osobiste kwestie jeszcze bardziej popychają do działania - odparł, wzruszywszy ramionami. - Zastanów się, masz jeszcze czas - dodał. Ważne, żeby dobrze wybrała - później ciężko będzie to zmienić. - Lordem Blackiem? - Powtórzył, nie potrafiąc do końca ukryć nutki niechęci, ale jak mógł lubić kogoś z tak konserwatywnego rodu. Postanowił jednak więcej nic o nim nie mówić - w zasadzie nigdy mu nic nie zrobił, to nie był Rowle, choć kto go tam wie.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Korytarz [odnośnik]30.12.17 11:08
Jocelyn i Iris raczej nie były problematyczne. Pewnie trudno byłoby znaleźć równie spokojne i łatwo poddające się wychowaniu dzieci. Chyba tylko Thea mogłaby się i tak dopatrzeć jakichś uchybień, ale matka praktycznie nigdy nie była z niczego zadowolona i była bez wątpienia najbardziej gnuśną i marudną osobą jaką Josie spotkała.
Gdy Archibald odezwał się na temat anomalii, odruchowo spojrzała na niego uważniej, ciekawa każdego słowa; ją też od dawna zastanawiał problem anomalii.
- Więc nadal nikt nawet nie zbliżył się do odkrycia, czym są spowodowane i jak skutecznie im zapobiegać, a nie tylko leczyć skutki? – zapytała, odruchowo ściszając głos. Podejrzewała że ten problem spędzał sen z powiek wszystkim uzdrowicielom, którzy niestety mogli tylko leczyć skutki anomalii. Ale rzadko kto chciał z nią na ten temat dokładniej rozmawiać, była tylko stażystką. A w kwestiach wykraczających poza Munga, a wkraczających już na obszar polityki orientowała się jeszcze mniej. Ba, prawie w ogóle.
- Kto wie, może kiedyś też zdobędziemy tak bogate doświadczenie życiowe i zawodowe jak oni – rzekła, choć w jej przypadku to nie było pewne, bo wszystko zależało od zapatrywań jej przyszłego męża na pracę. Matka zawsze powtarzała jej, że mężczyźni nie lubią pracujących kobiet i że swoim stażem w Mungu sama sobie szkodzi. Miejsce damy było w domu, mogła ewentualnie realizować się w czymś odpowiednio kobiecym, jak sztuka. Thea nigdy nie splamiła swoich rąk pracą inną niż malowanie obrazów, póki jej choroba nie rozwinęła się na tyle, że znacząco ucierpiał jej talent.
- Nie, oczywiście że jej na to nie pozwoliłam. Od razu wezwałam jej uzdrowiciela prowadzącego, gdy tylko wynikła ta sytuacja – zapewniła. – Niektórzy pacjenci na różny sposób radzą sobie z tymi wydarzeniami. Obawiam się, że pan Amadeusz i tamta kobieta nie są i nie będą jedynymi, którzy reagują w taki sposób.
Pobyty w Mungu były dla wielu nieprzyjemne i bez szalejących anomalii.
- To dobrze – ucieszyła się, gdy Archibald zapewnił, że w kwestii ewentualnych przenosin wszystko jest załatwione. – Też mi się wydaje, że tak będzie lepiej. Czuję, że chyba dziwnie pracowałoby mi się z ojcem. – Miała z nim dobry kontakt, ale nie chciała być potem posądzana o bycie faworyzowaną i ulgowo traktowaną. Ale poważniejszym problemem była matka, która była regularną pacjentką tego oddziału, a Jocelyn wystarczyło, że musiała pielęgnować ją w domu. Z kolei oddział zatruć wymagał lepszego zorientowania w alchemii, z której była, no cóż, kiepska. Cały alchemiczny talent przeznaczony na rodzeństwo Vane przejęli Thomas i Iris. – Za to oddział pozaklęciowy jest bardzo ciekawy... Myślę że to jest coś, w czym chciałabym się dalej kształcić. Mam rok do podjęcia ostatecznej decyzji, ale gdybym miała wybierać teraz, mój wybór brzmiałby właśnie tak.
Zauważyła, że Archibald nie przyjął z entuzjazmem wieści o tym, kogo Josie wybrała na swojego mentora. Domyśliła się, że chodzi o jakieś niesnaski rodowe; Prewettowie byli raczej liberalnym rodem, podczas gdy Blackowie byli jednym z najbardziej konserwatywnych. Lupus Black przez swój konserwatyzm i sztywność często ją onieśmielał, ale był też profesjonalistą i zdolnym uzdrowicielem. Zresztą w pracy i tak nie rozmawiali o poglądach ani o życiu prywatnym, więc Jocelyn potrafiła odłożyć to na bok i nie oceniać tylko przez pryzmat nazwiska i światopoglądu. Mung pozostawał miejscem neutralnym, a uzdrowiciele nie mogli sobie pozwalać na nieprofesjonalne zachowania z powodu ich prywatnych przekonań. Wolała zresztą nie wnikać w szczegóły poglądów Blacka, choć była świadoma jakie wartości wyznaje ten ród. Dorastanie z Theą Vane miało jednak tę zaletę, że czasem łatwiej było ignorować niewygodne kwestie i udawać, że się ich nie zauważa, by lepiej i wydajniej skupiać się na swoich zadaniach.
Nie wiedziała też, że problem Archibalda mógł leżeć głębiej niż tylko rodowe zwady. Ostatecznie nie wiedziała, że prowadził podwójne życie i wiedział o wydarzeniach na świecie dużo więcej niż ona.
- Tak, wiem że jest dość ponury i poważny, ale jest naprawdę dobrym uzdrowicielem tego oddziału. Miałam okazję już kilkukrotnie z nim pracować w ostatnich tygodniach – odpowiedziała. – To ważny moment mojego stażu, potrzebuję kogoś, kto wskaże mi drogę, przybliży pewne kwestie, które powinnam zgłębić dokładniej, by pomyślnie ukończyć kurs i dostać się na wymarzoną specjalizację.
Nie wiedziała też, że i Lupus Black prowadził podwójne życie, tylko w zupełnie inny sposób niż Archibald.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Korytarz [odnośnik]01.01.18 18:21
Archibald chciałby podać Jocelyn inną odpowiedź ale nie był w stanie. Anomalie wciąż pozostawały tajemnicą, przynajmniej dla niego i znajomych mu osób - być może istniał ktoś, kto rozwiązał tę zagadkę, ale Archibald śmiał w to wątpić. - Z tego co wiem to nie - odpowiedział zgodnie z prawdą. Miał nadzieję, że niedługo nadejdzie dzień, kiedy będzie mógł powiedzieć: tak, wiem jak sobie z tym poradzić. Przede wszystkim przez wzgląd na własne dzieci, których codzienne cierpienie udzielało się również jemu, a jego niemoc coraz bardziej go denerwowała. - Oo, na pewno - odparł, chociaż nie zdarzało mu się zastanawiać nad tak odległą przyszłością. Podejrzewał, że za te kilkadziesiąt lat jego życie będzie niepokojąco podobne do życia jego ojca - i choć nie było to złe życie, to Archibald cały czas próbował robić wszystko inaczej, a koniec końców i tak kończył podobnie. - To wszystko zależy - powiedział, uśmiechając się lekko. Od jej ojca, ich wspólnej relacji, jej samej. - Zastanów się nad tym - dodał, nie chcąc jej niczego radzić - to była zbyt poważna decyzja. - Każda specjalizacja jest na swój sposób ciekawa - jego co prawda od zawsze interesowały rośliny - zapewne niemały wpływ miały na to szklarnie wokół posiadłości, w których pielęgnowane były przeróżne okazy rzadkich i pospolitych roślin - stąd też dla niego wybór był oczywisty, a obowiązkowe staże na innych oddziałach bywały dla niego męczące.
Temat Blacka był dla niego dość niewygodny. Nie chciał głośno go krytykować, szczególnie osobom trzecim, które niekoniecznie musiały być świadome wszystkich rodowych niesnasek. Dlatego też westchnął przeciągle, siląc się na uśmiech. - Nie wątpię w jego umiejętności - chociaż był jeszcze młody i prawda była taka, że nie miał możliwości pochwalić się niewiarygodnymi osiągnięciami (tak jak Archibald, ale wierzył, że to się niedługo zmieni). - W takim razie trzymam kciuki za twoje plany - dodał, starając się nie kontynuować tematu Blacka. Prewettowie nigdy ich nie lubili (z wzajemnością), a Archibald niczym się w tym względzie nie wyróżniał. Nie chciał jednak popadać w paranoję - nie każdy szlachcic z podobnego rodu musiał od razu być złoczyńcą.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Korytarz [odnośnik]02.01.18 12:00
Sprawa z anomaliami musiała być bardzo poważna, skoro po takim czasie nikt jeszcze nie wymyślił żadnego sposobu na nie. Ani ci z ministerstwa, ani uzdrowiciele, ani... nikt. A przynajmniej Jocelyn nic o tym nie było wiadomo, bo gdyby doszło do jakiegoś ważnego przełomu zapewne obwieszczono by to wszem i wobec, a i leczenie zapewne stałoby się znacznie efektywniejsze. Jak dotąd żadnych zauważalnych zmian nie było, więc tylko westchnęła.
- Mam nadzieję że dojdzie do jakiejś... zmiany na lepsze – powiedziała cicho. Martwiła się o swoich bliskich, bała się, że też mogą ucierpieć. Jej matka była poważnie chora genetycznie, silny atak anomalii mógł być dla niej naprawdę groźny. Bała się też o Iris, o ojca, o Toma, który nie dawał znaku życia od roku...
- Będę się zastanawiać. W końcu to bardzo ważny wybór i nie można go podjąć bez namysłu. – Nawet, jeśli nie było w jej przypadku takie pewne, że po stażu i specjalizacji będzie mogła nadal pracować. – Chcę po prostu robić coś ciekawego i poszerzać swoje horyzonty, nawet jeśli moja matka wolałaby, żebym malowała, tak jak kiedyś ona. Ale anatomia jest naprawdę niesamowita... – Od dawna fascynowały ją tajemnice ludzkiego ciała i jego niezwykła złożoność. Pochłaniała książki ojca już jako nastolatka, odkąd tylko w jej głowie narodził się plan aplikowania na kurs uzdrowicielski, bo po prostu ciekawiła ją ta gałąź nauki, a samo uzdrowicielstwo było na tyle prestiżowym i szanowanym zawodem, że nawet Thea mimo niechęci nie mogła jej tego zabronić. Lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, a że poszerzając swoją wiedzę i umiejętności mogła przy okazji komuś pomóc, to tym lepiej. Niestety prawdopodobnie już zawsze miała stać na rozdrożu, rozdarta między wzorcami ze strony matki z jednej strony a ojca z drugiej. Ale Leonard mimo swojego uzdrowicielskiego zacięcia zawsze był człowiekiem biernym, unikającym angażowania się i ryzyka. Nawet wobec własnej rodziny pozostawał bierny i nie ingerował w praktyki wychowawcze Thei.
Wybór specjalizacji pozaklęciowej narodził się w umyśle Josie w ostatnich miesiącach. Lubiła zaklęcia; może jej umiejętności nie były wybitne, ale z pewnością posiadała o nich dużo większe pojęcie niż o eliksirach, które udało jej się dobrze zaliczyć głównie dzięki pomocy siostry i zwykłemu szczęściu, bo trafiła na wywar którego wcześniej pilnie się uczyła. Ale jakby na to nie patrzeć, każda specjalizacja miała swoje zalety i wady, więc wybór zawsze był trudny.
Wyczuła, że Archie nie chciał rozmawiać o Blacku, zresztą ku jej uldze, bo sama też czułaby się nieswojo, rozprawiając o tym konkretnym uzdrowicielu. Nie chciała też wnikać głębiej w ich zwady, domyślając się, że miały podłoże rodowe. Za sprawą nauk Thei wiedziała sporo o szlacheckich rodach i wiedziała, że łączyły je lub dzieliły specyficzne relacje, niekiedy mające podłoże w wydarzeniach sprzed setek lat. Więcej nie musiała i chyba nie chciała wiedzieć, bo czasami lepiej było powściągnąć ciekawość i po prostu nie pytać. Choćby po to, by nie psuć sobie swoich wyobrażeń, bo naprawdę chciała mieć mentora, od którego czegoś się nauczy. Ojciec wiele ją nauczył, to prawda, ale chciała zobaczyć, jak to jest pracować pod skrzydłami kogoś obcego, bez żadnej taryfy ulgowej.
- Tak... nadchodzący czas wszystko pokaże, trzeba być dobrej myśli. – Zarówno jeśli chodzi o kwestie jej stażu, jak i znacznie szersze. Jak anomalie. Też musieli być dobrej myśli, że to się wkrótce skończy i będzie jak wcześniej. – Tak czy inaczej, bardzo dziękuję za dobre rady i za wysłuchanie moich wątpliwości, Archibaldzie, zwłaszcza że ostatnio nieczęsto mieliśmy okazję rozmawiać – dodała jeszcze, znów się rozglądając; było zapewne kwestią czasu jak ktoś zawoła Archibalda. – I skoro już się tu spotkaliśmy, to od razu zapytam, co słychać u Lorraine i dzieci? Mam nadzieję, że czują się dobrze? Muszę was kiedyś odwiedzić. – Dawniej regularnie gościła u rozmaitych krewnych matki. Thea w każde wakacje zabierała ją do swojej rodziny powiązanej z Selwynami, dbając by jej córki nie tylko umiały się dobrze zachować, ale też podtrzymywały odpowiednie dla nich relacje. Ale Josie polubiła wielu z tych krewnych, jak właśnie Archibalda i jego żonę, mimo że byli sporo starsi od niej. Ale domyślała się, że obecny czas jest dla nich trudny, skoro wiedziała o tym, jak anomalie działają na dzieci. Dlatego nie narzucała im się w maju z żadnymi wizytami.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Korytarz [odnośnik]07.01.18 2:03
- Tak, potem ciężko zmienić specjalizację. Ale jestem pewny, że podejmiesz właściwą decyzję - sam na szczęście nie miał z tym problemu. Od zawsze wiedział co go interesuje, a wybór specjalizacji okazał się dla niego czym naturalnym. Przez chwilę zastanawiał się nad urazami magizooogicznymi ale jedynie przez wzgląd na ojca, wewnątrz doskonale wiedział, że najbardziej fascynują go zatrucia. Wydawało mu się jednak, że rozumiał osoby, które miały z tym problem. Faktycznie każda ze specjalizacji była na swój sposób ciekawa, a wizja ograniczenia się do jednej mogła przerażać stażystów. - A tak przy okazji wcale nie uważam, żeby malowanie było czymś gorszym. Podziwiam malarzy - dodał, trochę się przy tym rozmarzając. Kompletnie się na tym nie znał - w dzieciństwie niby pobierał jakieś nauki odnośnie każdej dziedziny sztuki, ale większość tej wiedzy gdzieś mu umknęła, zapewne zastąpiona przez opasłe anatomiczne księgi. Ale pomimo swojej niewiedzy, wciąż lubił malarstwo i tego zawsze mu brakowało na szpitalnych korytarzach. Zawsze były takie białe, smutne i przytłaczające. Swój gabinet ozdobił dziesiątkami kwiatów, ale reszta pozostawała taka... nijaka. Parę przyjemnych obrazów z pewnością ubarwiłaby to miejsce. - Nie ma za co - odpowiedział z uśmiechem - przecież ta rozmowa kosztowała go jedynie paru minut, każdy mógł znaleźć w swoim napiętym dniu takiej chwili. - Ach, ostatnio w szpitalu dużo się dzieje, nic dziwnego - odparł. Anomalie zwiększały ich ilość pracy, Archibald pomału zapominał jak mu się pracowało przed pierwszym maja. Musiało być tak spokojnie, chociaż jemu wydawało się, że i wtedy był duży rozgardiasz. - Wszyscy mają się dobrze, dziękuję - odpowiedział, nawet jeżeli nie do końca było to prawdą. Anomalie męczyły Edwina i Miriam, ale nie zamierzał nikogo zadręczać własnymi problemami. Wystarczało mu, że musiał się z nimi mierzyć każdego dnia w domu, nie czuł potrzeby opowiadać o nich również w pracy. - Niedługo muszę wracać do pacjenta - przerwał jednak, ta rozmowa niestety nie mogła trwać zbyt długo. - Ale jak masz czas możesz skoczyć ze mną do bufetu - zaproponował, czując jak kiszki grają mu przysłowiowego marsza. Koniecznie musiał coś zjeść zanim wróci do pracy, inaczej będzie podżerał pacjentom prowiant od bliskich.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Korytarz [odnośnik]07.01.18 13:02
Josie wiedziała, że trudno byłoby nagle się przekwalifikować gdyby już poczyniła kroki w stronę konkretnej specjalizacji – w końcu dwa lata stażu specjalizacyjnego były już właśnie po to, by przygotować do konkretnej dziedziny, którą potencjalni uzdrowiciele mieli się w przyszłości zajmować. Jej ojciec od dawien dawna pasjonował się chorobami genetycznymi, i ostatecznie dzięki łaskawości Selwynów sam skończył jako mąż chorej genetycznie starej panny, niepełnowartościowej szlachcianki, której już nie chciał poślubić nikt z wyższych sfer. Latami mógł obserwować rozwój jej Dotyku Meduzy, nie potrafiąc jednak wyleczyć tej choroby, ale niewątpliwie zdobywając mnóstwo informacji na jej temat.
Skinęła głową, uśmiechając się lekko do Archibalda.
- Oczywiście, że nie jest niczym gorszym, i nigdy bym tak o tym nie powiedziała. Sztuka to cudowna sprawa. Sama uwielbiam malarstwo i gdy tylko mam czas regularnie odwiedzam galerie, żeby nacieszyć swoje oczy pięknem kolorów po opuszczeniu tych... przygnębiających sal i korytarzy, tyle że... nie jestem jakoś mocno utalentowana. Nie tak jak moja matka. Tworzę głównie dla siebie, w ramach odskoczni od pracy i nauki – przyznała, wiedząc doskonale, że jej talent zginąłby w morzu większych talentów, że nie zaszłaby w świecie sztuki daleko, dlatego nie myślała nigdy o karierze malarki. Była całkiem niezła, ale z pewnością nie wybitna. To była jej pasja, piękna i przyjemna, ale nie próbowała z niej uczynić czegoś więcej, bo wiedziała, że dużo jej brakuje do matki z jej czasów świetności. Thea kiedyś naprawdę miała duży talent, póki nie odebrała go jej postępująca choroba. Josie miała natomiast być widzem, bywalczynią galerii i pasjonatką, która czasem szkicuje w swoim szkicowniku. To prawdopodobnie już zawsze miało jej towarzyszyć, bo jak przystało na panienkę która odebrała staranne wychowanie, lubiła otaczać się tym co piękne i dobrej jakości. Staż był podrygiem mimowolnej próby młodzieńczego buntu przeciwko sztywnemu wychowaniu matki, dla której liczyło się przede wszystkim to, by jej córki starannie szkolone na damy wyszły dobrze za mąż i wydały na świat potomstwo o czystej krwi. I choć Josie zawsze pokornie się dostosowywała, pragnąc być dobrą córką i zasłużyć na miłość Thei, to póki jeszcze mogła chciała rozwijać swoją pasję do anatomii zaszczepioną jej niegdyś przez ojca. Tego biernego, wycofanego ale mimo wszystko dobrego Leonarda Vane który podporządkował życie swojej pracy. Robiła to, póki jakiś podstarzały pryk wybrany dla niej na męża nie zamknie jej w domu; Josie raczej nie spodziewała się, że jej małżonkiem zostanie ktoś młody, przystojny i miły. Nie była tak naiwna by w to wierzyć.
- Dobrze to słyszeć. Proszę, pozdrów ich ode mnie – powiedziała, gdy odpowiedział na jej pytanie, chociaż nie była pewna, czy mężczyzna był do końca szczery, w obecnym czasie chyba nikt nie miał się całkowicie dobrze. Ale skinęła głową, postanawiając nie drążyć. Czasami należało powściągnąć ciekawość, bo chociaż byli rodziną, to Prewett nadal pozostawał na wyższej pozycji jako mężczyzna i to szlachetnie urodzony. – I z przyjemnością. Dobrze jest spędzić przerwę w miłym towarzystwie – przytaknęła na propozycję pójścia do bufetu. Sama też zgłodniała, a głodny uzdrowiciel to zły uzdrowiciel. Poszła więc za Archibaldem, by skorzystać z chwili kiedy nikt jej nie wołał by nosiła eliksiry czy asystowała przy leczeniu.

| zt. x 2



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Korytarz [odnośnik]12.02.18 13:10
|20 maja, rano

Pochłonięta w świecie swoich myśli, jasnowłosa postać przemierzała długie korytarze szpitala. Świadomość, że z każdą kolejną minutą zbliżała się do wyznaczonego w ministerstwie spotkania, znacznie pogarszała jej nastrój a fakt, że znajdowała się w szpitalu - który był kolejną ze znienawidzonych przezeń publicznych placówek - wcale nie pomagał w oczyszczeniu myśli i dostrzeżeniu w dzisiejszym dniu pozytywnych stron. Zamyślona nad słowami wujostwa, zaraz po dokonaniu zakupu u poczciwego Joela, zapomniała o istnieniu wind dla odwiedzających i pacjentów, próbując zejść do wyjścia schodami. Wprawdzie na początku całkiem nieźle jej szło, gdy machinalnie, odrobinę instynktownie, szła po prostu przed siebie, wymijając każdą napotkaną na swojej drodze osobę, ale dopiero na czwartym piętrze niepokojąca myśl, jakoby zapomniała zabrać czegoś ze sklepiku, przebiła się na wierzch. Przystanęła, sprawdzając cały swój życiowy dobytek, w którym faktycznie zauważyła brak ziołowego eliksiru nasennego dla siebie samej, ale uznała, że wróci po niego po prostu później lub podczas kolejnej wizyty. Od pewnego czasu widziała, że ów specyfik niewiele jej daje, bo i tak po jego zażyciu nie mogła zasnąć, bądź budziła się z krzykiem uwięźniętym w gardle, gdy koszmar z tamtego dnia rozgrywał się na nowo. Czasem przybierał inne lokalizacje, pory roku, nawet innych ludzi, a czasami ginęła ona, nie tamten niewinny chłopiec. Zdarzało się, że na jego miejscu widziała swoją własną siostrę i siebie rzeczywiście w roli oprawcy, który celowo doprowadził do śmierci bez mrugnięcia okiem.
Ruszyła przed siebie, nie do końca będąc pewną, czy chociażby w dobrym kierunku, kiedy kolejna myśl, czy może nie powinna poradzić się uzdrowiciela co powinna zrobić w tym przypadku zaprzątnęła jej głowę. Dzień pełen problemów, dylematów i przypadków miał się jednak dopiero zacząć, gdy skręcając, zderzyła się z nadchodzącą z naprzeciwka osobą. Zabolało, a jednak poskutkowało na tyle, by Francuzka obdarzyła swojego rozmówcę w miarę przytomnym spojrzeniem, a nie jak dotychczas - nieobecnym.
- Pardon, monsieur. - Wydusiła cicho, krzywiąc się z powodu obolałego czoła, które spotkało się z męskim ramieniem i kiedy tylko puściła się jego rąk, złapanych w zwykłym odruchu, zdecydowała się sprawdzić, kto zaszedł jej drogę w tak brutalny sposób. Widok lorda, jeszcze nie tak dawno odstraszanego wymyślonymi historiami o morderczej strażniczce lasu, zaskoczył ją, jednocześnie przywołując na bladoróżowe wargi delikatny, nieodgadniony dla postronnej osoby uśmiech. - Nasze spotkania jak zwykle zaczynają się z rozmachem. - Ruchem dłoni wygładziła płaszcz i odszukała wzrokiem rozdartą siateczkę z lekami, poniewierającą się po całym korytarzu. Wydawało jej się też, że rozmowy w okolicznych salach jakby ucichły, wyraźnie zaciekawione zdarzeniem za zamkniętymi drzwiami.


don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
Solene Baudelaire
Solene Baudelaire
Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Korytarz Tumblr_oo7oyahdyU1v4h7k3o6_400
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4706-solene-baudelaire-budowa#100715 https://www.morsmordre.net/t4836-echo#103798 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f323-lavender-hill-100-domostwo-krewnych-baudelaire-ow https://www.morsmordre.net/t5563-skrytka-bankowa-nr-1212 https://www.morsmordre.net/t4775-solene-baudelaire
Re: Korytarz [odnośnik]13.02.18 20:41
Zrezygnowanie z uzdrowicielskiej profesji nie było większą (tym bardziej - dostateczną) przeszkodą, nie zniekształcało zasianych pośród pamięci obrazów doskonale znanego szpitala. Każdy, dłużący się wewnątrz omawianej budowli korytarz, skąd kroki odbijały się głuchym odgłosem od twardej, chłodnej posadzki, od ścian, przemierzając z kalkulowaną jakby powtarzalnością - był znany, nawoływał zakorzenione w pamięci obrazy swym teraźniejszym widokiem; sprowadzał myśli ku określonym osobom, wdrażał w oddechu zapach warzonych przez alchemików remediów. Lawirował tak - między wewnętrznym światem, zakotwiczony uwagą również w powierzchowności, w prowadzonych ku przeznaczeniu porcjach, pełnych leczniczych substancji, lawirował pomiędzy ludźmi, aż wreszcie, dotarł do korytarza nasączonego złudnym, osiadającym spokojem. Na razie.
Mimo swej małej schizmy, gdyby uwzględnić tradycje Flintów, nadal związany był ze szpitalem. Nie chodziło wyłącznie o nagłe, nieprzewidziane zgony, o tajemnicze odejścia dzieci albo wpływowych osób - w tych sprawach również, zdarzało się Cadmusowi pojawiać, zaszywać się w prosektorium - niecenionym i nielubianym w stereotypach, słusznie utożsamianym z pojęciem śmierci, z przepełnionymi sztywnością ciałami o pustych, rzucanych w nicość spojrzeniach. Ponadto zwykł uczestniczyć w ogólnych interesach rodziny - zamówieniach na określone składniki; niekiedy też, przy okazji odwiedzał swoich przyjaciół. Tego dnia, wizyta mężczyzny (na szczęście) nie była związana z oględzinami zwłok; ośmielony epizodycznym wyciszeniem scenerii, wyruszył prężnie przed siebie.
Zbyt pewnie.
Był to zaledwie przemijający moment - ułamki sekund, w których składały się niczym asymetryczne fragmenty różnie rejestrowane bodźce; mignięcie kobiecej sylwetki, chwilowy, odczuwany dyskomfort wymieszany z zaciśniętymi, delikatnymi dłońmi. Krzyk tłuczonego szkła. Dostrzegał, jak mgła zamyślenia odstępuje od oczu, od oblicza, które było mu przecież znajome.
- Jakby coś wzięło zbyt dosłownie pojęcie uwspólniania na moment ścieżek. - Uśmiechnął się przepraszająco. Nawiązał, poniekąd do poprzedniego spotkania, lecz nie określał - przypadek czy przeznaczenie?. Niemniej zdarzenie - samo w sobie - nie było nadto radosne.
- To ja powinienem przepraszać - zauważył. Nieuwaga plus nieuwaga, dopiero one mogły utworzyć wypadek. - Nic się pani nie stało? - zainteresował się, czy aby wynikający z raptownego zderzenia dyskomfort nie utrzymuje się dłużej.
- Zrekompensuję tę stratę. - Nie załamywał się; był gotów iść, wrócić się, opuścić obręb pragnących (zapewne) wyjrzeć zza białych drzwi spojrzeń.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Korytarz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach