Wydarzenia


Ekipa forum
Korytarz
AutorWiadomość
Korytarz [odnośnik]30.03.15 23:59
First topic message reminder :

Korytarz

Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korytarz - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Korytarz [odnośnik]11.04.18 22:42
Z jednej strony mogła odetchnąć z ulgą, widząc, że Thomas żył i miał się chyba całkiem dobrze, z drugiej zaś wiedziała, że nieprędko zrozumie powody, którymi się kierował i zmiany, jakie zaszły w jego życiu. Gdy emocje opadły - albo raczej złość Saoirse, na którą nie miała teraz siły - przyglądnęła się męskiej twarzy dokładniej. Dostrzegła kilka pierwszych zmarszczek, bliznę i wszystko to, co pamiętała, kiedy jeszcze dawniej przyglądała się jego twarzy tak, jakby chciała zapamiętać każdy milimetr pokrywającej go skóry. Pamiętała, że swego czasu, nie tak całkiem w odległej przeszłości, było to jej ulubione zajęcie a on zdawał się nie przejmować parą wgapiających się w niego zielonych oczu, co było fenomenem samo w sobie. Dostrzegła też cień uśmiechu, błysk w oku, który zdawał się nieco przygasnąć od ostatniego spotkania i chyba porażenie mięśni, kiedy jego wyraz twarzy w ogóle się nie zmieniał. To ostatnie nie spodobało jej się szczególnie, czując nieprzyjemne ukłucie gdzieś koło serca, ale nie dała tego po sobie poznać - nie mogło być przecież gorzej, prawda? Plan wywołania w nim większych emocji, niż te, które już znała, dalej zresztą był aktualny; oczywiście po wstępnym rozeznaniu, prowadzonym już teraz.
Wieść o Jocelyn leżącej w jednej z sal wywołała jej zdziwienie, ale i ukazywała zamieszanie w całej jednostce, które zdawało się nie mieć końca od dwóch miesięcy. Nic więc dziwnego, że nazwisko panny Vane umknęło gdzieś wśród kart innych pacjentów, czy może nawet sama jej twarz, podczas któregoś z rzędu obchodu, kiedy uzdrowicielka marzyła tylko o ciepłej herbacie i pięciu minutach snu.
- Mogę sprawdzić jak się miewa sytuacja. Jeśli tylko chcesz. - Zaproponowała, orientując się mniej więcej w relacjach rodzinnych Thomasa. Nigdy zresztą nie mogła pojąć braku nici porozumienia między członkami rodziny, gdy jej zdawała się być niemal idealna, nie mając bladego pojęcia o skrywanych przez rodziców sekretach. Poza tym nie miała im nic do zarzucenia, wręcz przeciwnie: to dzięki nim w ogóle wyznaczyła sobie taki życiowy cel, który od pewnego czasu umykał jej sprzed nosa.
Odmowa prawie wcale nie była zaskakująca i nie spodziewała się raczej innej odpowiedzi. Otwierając usta składające się na krótkie pożegnanie, w przeciągu pięciu minut zaskoczyła się po raz kolejny; bez słowa ruszyła korytarzem w kierunku klatki schodowej, prowadząc ich niedostępnymi dla postronnych schodami w dół, a następnie wyprowadziła na tylną część szpitala. Było ciemno, ogród nie należał do najlepiej oświetlonych, jednak światło z poszczególnych sal wychodzących na dziedziniec wystarczało, żeby cokolwiek dostrzec. Z całego zamieszania zapomniała zabrać ze sobą chociaż sweter, czy szalik, jednak wieczorny chłód zdawał się nie ruszać kobiety. Wyjęła z kieszeni papierosa i zapaliła, podsuwając opakowanie pod nos mężczyzny w zwyczajnym, grzecznościowym geście.
- Jak się masz? - Spytała, po pierwszym zaciągnięciu się pomarańczowym uzależniaczem, szybko dodając: - Tylko nie zbywaj mnie krótką odpowiedzią, proszę. - Oparła się plecami o chropowatą ścianę, wzrok wbijając gdzieś w ciemne niebo, ledwo mieniące się gwiazdami. - Wiesz, że tego nie lubię.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Korytarz [odnośnik]13.04.18 0:06
Jej spojrzenie dostrzegał zawsze, ale istotnie, nigdy nie był skłonny się nim przejąć czy skrępować. Również teraz, gdy na niego spoglądała, ze zwyczajowym spokojem odwzajemniał to spojrzenie; chłodny błękit mierzył się z zielenią. Nie podejrzewał jej nigdy o tak ambitne plany wzbudzenia w nim jakichkolwiek emocji, choć nie mógł jej odmówić, że nie próbowała. Na przestrzeni lat starała się albo go zirytować, albo zasmucić, w każdym razie wykrzesać z niego cokolwiek. Nigdy jej się ta sztuka nie udała, choć była z pewnością jedną z niewielu osób, które go w taki czy inny sposób rozbawiły.
Nie dziwiło go pytające spojrzenie Saorise, gdy wspomniał o Jocelyn. Wiedział przecież o anomaliach, wiedział o całym tym chaosie, który zapanował i zdawał się nie mieć końca. Wiedział również, jak surowo karze się za próbę naprawienia i okiełznania tej anarchii. Obserwował zatem ciekaw, gdzie ich to, jako społeczeństwo, zaprowadzi. Czy w końcu dojrzeją do pewnych wniosków? Czy w końcu przyznają sami przed sobą, że to dogodny moment, by raz na zawsze rozwiązać problem mugoli? Ciężko stwierdzić, siły zdawały się równoważyć. Przez krótką chwilę naprawdę chciał się zgodzić, by to Sao sprawdziła, co z jego siostrą. To by mu zaoszczędziło kłopotu, jak również kolejnej konfrontacji z prawdą i tym, czym stała się jego ukochana niegdyś siostra. Wysługiwanie się kimś innym nie byłoby jednak w jego stylu, stąd też zamiast przystać na propozycję, pokręcił z wolna głową.
To mój problem, ale dziękuję — odparł. Dobrze wiedział, że Saorise ciężko było zrozumieć to, co wyprawiało się w jego rodzinie. Ona sama zdawała się wychowywać w warunkach znacznie bardziej sprzyjających niż te, z którymi styczność miał Thomas. Nie oczekiwał jednak nigdy, że ktokolwiek go zrozumie. Nie potrzebował ani cudzego zrozumienia, ani współczucia. Przeszłość zostawił za sobą, choć ściślej rzecz ujmując, to bardziej przeszłość zostawiła za sobą Thomasa, odrętwiałego i zapomnianego. Skłamałby jednak gdyby powiedział, że mu źle z tego powodu.
Podążył za Saorise bez słowa, łopocząc za sobą połami czarnej szaty. Nigdy nie miał okazji zwiedzać tej części szpitala; chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że funkcjonuje tu coś na kształt ogrodu. Wytężając wzrok w ciemności, rozejrzał się, beznamiętnie obejmując spojrzeniem wszystkie krzewy i zdewastowane rabatki kwiatowe. Widocznie nikt nie zdążył ich jeszcze naprawić. Nie dziwiło go to, pewnie personel miał poważniejsze sprawy na głowie, niż wrażenia wizualne odwiedzających. Dopiero wtedy jego wzrok spoczął na podsuniętej mu paczce. Zdawał się coś przez chwilę kontemplować, by w końcu sięgnąć po papierosa i również go zapalić. Żarząca się wściekle końcówka błyszczała w ciemności niczym mały ognik. Nim nawet zastanowił się nad odpowiedzią, powoli wypuścił dym z płuc. Pachniał intensywnie, ziołowo. Na krótką chwilę spowił ich dwójkę jak peleryna niewidka.
W takim razie nie wiem, co mam ci odpowiedzieć — odezwał się w końcu. Saorise patrzyła w niebo, jednak on skierował spojrzenie na jej twarz. Gwiazdy go nigdy nie interesowały. Kto za długo patrzył w górę, nie patrzył pod nogi, a stąd krótka droga do upadku. Mimo to, po krótkiej chwili stania jak kołek, podszedł i również oparł się o ścianę, ramię w ramię z Havisham, pozwalając sobie na chwilę na to, by również spojrzeć w górę. Niezliczone, jasne punkty wyglądy jak iskry, które ktoś wystrzelił z różdżki. Uparcie milczał, zaciągając się po raz kolejny.
Od maja macie pewnie ręce pełne roboty. Wyglądasz na zmęczoną — zauważył, niezbyt odkrywczo. Niebo przestało go interesować, wrócił więc wzrokiem do Saorise. — Zmarzniesz.


I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Thomas Vane
Thomas Vane
Zawód : opiekun testrali, były amnezjator
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when you can't beat the odds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5889-thomas-vane https://www.morsmordre.net/t5923-prospero#140353 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t5934-skrytka-bankowa-nr-1473#140565 https://www.morsmordre.net/t5922-thomas-vane#140351
Re: Korytarz [odnośnik]13.04.18 0:13
Nie powstrzymała się, przewracając mimowolnie oczami. Cały Thomas: nigdy nie chciał niczyjej pomocy, ale świadomość, że być może była jedyną osobą, której kiedykolwiek powiedział coś więcej na swój temat była w tym wszystkim całkiem pokrzepiająca. W pewien sposób dokonała niemożliwego, gdy z godnym podziwu uporem próbowała kilka lat przebić się przez jego skorupkę, sama narażając swoje uczucia, które po ukończeniu szkoły zaczęły brnąć w bardzo niedobrym, nieznanym jej kierunku. O tym, że przez okres jego nieobecności wiele się zmieniło i że teraz będzie jeszcze trudniej nie wiedziała i nieprędko miała się dowiedzieć, bynajmniej nie od niego. Ale nie zamierzała odpuszczać, wszak był jedną z niewielu osób, które zaliczały się do grona tolerowanych istot, w ostatnim czasie ograniczającego się do liczby policzalnej na palcach jednej dłoni. Nie naciskała jednak; nie przywykła do wciskania swojej pomocy tam, gdzie wyraźnie jej nie chciano, bądź nie potrzebowano, chociaż zamierzała zupełnie przypadkowo zapytać w rejestracji o Jocelyn i dowiedzieć się z jakiego powodu leżała u nich w szpitalu.
Szpitalny ogródek, o istnieniu którego faktycznie mało kto wiedział, był przykrym widokiem, ale jednocześnie był idealnym przedstawieniem tego, co działo się aktualnie na świecie i przede wszystkim w grubych murach Munga. Co prawda teraz radzili sobie o wiele lepiej, niż dwa miesiące temu, wciąż jednak niektóre sytuacje potrafiły ich zaskoczyć, chociażby wizytacja sprzed kilku dni i gapienie się każdemu na ręce - to irytowało każdego, niezależnie od poglądów, klasy społecznej, czy zajmowanego stanowiska.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam okazję odpocząć. – Przyznała częściowo zgodnie z prawdą, ale w jej tonie nie było ani krzty skargi; wiedziała przecież z czym wiązał się ten zawód i dobrowolnie się na to zgodziła, a mimo zmęczenia: nigdy nie żałowała podjętej decyzji. Mierzyła wysoko, tak, jak uczono ją od dziecka i nie narzekała. - Początek maja był jednak najgorszy. Wtedy ludzie leżeli na korytarzach, nierzadko na ziemi, bo nie było dla nich miejsca, alchemicy ledwo nadążali z uzupełnianiem eliksirów, a ja zdążyłam przejść przez każdy oddział w tym szpitalu i poznać absurdalne przypadki. – Ominęła część o tym, że sama stała się na jakiś czas pacjentką szpitala na najbardziej przygnębiającym piętrze magipsychatrii, gdy anomalie postanowiły niespodziewanie we nią uderzyć, ze skutkiem tego ataku zmagając się do dzisiaj, choć widać było, że coś ukrywa.
Paląc, zgarnęła za uszy pojedyncze kosmyki rudych włosów, zastanawiając się kiedy napadowe bóle głowy zechcą powrócić i czy chociaż prześpi jedną noc porządnie, gdy słowa towarzysza zwróciły jej uwagę. Minimalna troska, którą wyłapała – lub podświadomie się jej doszukiwała - w jego tonie, irytująco łagodziła złość, wciąż płynącą jej w żyłach.
- Nie musisz się martwić. – Odparła, przenosząc spojrzenie z gwiazd na Thomasa dopiero teraz, chociaż czuła je już od dłuższej chwili. W panującym półmroku ledwie mieniących się świateł, ale z jakże bliskiej odległości, zdołała mu się przyglądnąć, bez krępacji przesuwając spojrzeniem po jego twarzy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Korytarz [odnośnik]13.04.18 15:12
Nie chciał, nauczył się żyć bez cudzej pomocy. Znajomości, głębsze niż powierzchowne, oznaczały zobowiązania, których nie chciał podejmować, tym bardziej teraz, miał jednak świadomość, że w związku z nieco bliższą współpracą, którą nawiązał z niektórymi ludźmi, przyjdzie mu zweryfikować swoje poglądy. Zdarzały się wyjątki od tej reguły, jednym z nich była choćby Saorise, do której żywił szacunek ze względu na dzielone wspomnienia z czasów, kiedy wydawało się jeszcze, że wszystko może być inaczej. Gdyby jednak nie to, jak wyglądały ich kontakty w szkole i krótko po jej ukończeniu. pewnie by tu teraz nie stał i z nią nie rozmawiał, nie widząc takiej potrzeby.
Poczuł odległe uczucie złości słysząc, jakie warunki panowały tutaj w maju. Czyja to była wina? Kto postanowił postawić świat na głowie? Właśnie dlatego uważał, że trzeba kuć żelazo, póki gorące i nie marnować ofiar, które już zostały złożone.
Słyszałem — odparł zdawkowo. Słyszał nawet z pierwszej ręki, wszak był tutaj, choć unikał Munga, by nie natknąć się na ojca. To zabawne, bo stale towarzyszyło mu poczucie, że prędzej czy później w końcu tu wyląduje, gdy choroba da o sobie znowu znać. Ataki były jednak rzadkie, tylko czasem sztywniały mu dłonie, nie na tyle jednak, by było to uciążliwe. W każdym razie, jeszcze nie. Niektóre anomalie i ich skutki widział nawet na własne oczy. Nie dziwiło go więc, że tak mogło to tutaj wyglądać. Zaciągnął się znów papierosem i obserwował przez chwilę dym, który opuścił jego usta, nim rozpłynął się w nocnym powietrzu.
Tylko przejść? — Zapytał, odwracając wzrok od twarzy kobiety, by utkwić go w punkcie przed sobą, jakby spodziewał się, że ktoś zaraz wyłoni się z ciemnych zakamarków ogródka. Mimo to mógł niemal przysiąc, że Saorise coś ukrywa. Nie zamierzał naciskać, zupełnie jakby łączyła ich niepisana umowa, że każdy ma prawo do swoich sekretów i tylko od nich zależy, czy postanowią się nimi ze sobą podzielić. Pewnie to sprawiło, że ta znajomość przetrwała tak długo, mimo że Thomas większość mostów za sobą spalił.
Nie martwię — powiedział po chwili. Opuścił rękę trzymającą papierosa po boku ciała i oparł się tyłem głowy o ścianę. Saorise dawała sobie radę, bez względu na okoliczności. Wciąż pamiętał, jak zdzieliła dokuczającego jej chłopaka pałką w nos. Chrzęst łamanej kości słyszał, jakby stało się to wczoraj. Nawet gdyby był obecnie zdolny do martwienia się o kogokolwiek, Havisham była kimś, kto jak sądził, takiego rodzaju troski nie potrzebuje. Być może założenie to było mylne; brakowało mu tak szeroko rozwiniętej empatii, by zrozumieć pewne sprawy. Dlatego też nie był do końca świadom uczuć, które kotłowały się Saorise w głowie, w których nieopatrznym sprawcą mógł się okazać. — Zawsze lubiłaś podkreślać, że nie trzeba się o ciebie martwić — zauważył, dopalając powoli papierosa. Przez chwilę milczał, a w końcu upuścił niedopałek i nim ten opadł na ziemię, pozbył się go machnięciem różdżki, tak jakby nigdy tak naprawdę nie istniał.
Co z psem? Masz go jeszcze? — Zapytał. Przyniósł jej wtedy tego niesfornego szczeniaka, bo nie miał zupełnie pomysłu, kto mógłby się nim zająć. Z pomocą przyszła postawiona przed faktem dokonanym Havisham. Gdzieś tam czaił się w nim cień zainteresowanie, jak się miewa to kłopotliwe stworzenie.


I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Thomas Vane
Thomas Vane
Zawód : opiekun testrali, były amnezjator
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when you can't beat the odds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5889-thomas-vane https://www.morsmordre.net/t5923-prospero#140353 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t5934-skrytka-bankowa-nr-1473#140565 https://www.morsmordre.net/t5922-thomas-vane#140351
Re: Korytarz [odnośnik]15.04.18 10:56
Odwróciła wzrok, nie odpowiadając na jego pytanie; nie miała zamiaru opowiadać mu historii jednej nocy i późniejszego ponad tygodnia, gdy została odizolowana od swojej pracy, gdy nikt nie wiedział, czy napady migrenowe nie będą powodem do odsunięcia jej na jakiś czas od wykonywanego zawodu. Nie chciała dodawać, że w pewien sposób uzależniła się od eliksirów, a psu prawie zmieniła imię na swoje nowe ulubione zaklęcie lecznicze, decephalgo. Nie, gdy powiedział, że wcale się o nią nie martwi, wszak faktycznie zawsze odrzucała wszelkie próby pomocy, bądź z braku wyboru je przyjmowała, nigdy nie dziękując i nie czując się w obowiązku do późniejszej spłaty długu. Wiedziała zresztą, że wymowne milczenie, przecięte dwoma głębszymi zaciągnięciami się papierosem, da mu do myślenia, ale wierzyła, że niepisana umowa o nie zadawaniu pytań dalej jest aktualna. Musiała być silna, niezależnie od tego, czy czasem walczyła z ogarniającą ją bezradnością, czy zastanawiała się, jakby to było, gdyby rzeczywiście ktoś spróbował się pomartwić o nią, za nią, dając jej swoje oparcie choćby w samej obecności, niż długich rozmowach i czynach. Ale podobnie jak Elijah, nie była zdolna do utworzenia żadnego związku, wyznając od pewnego czasu zasadę, aby nie pokładać wiary w nikogo - by uniknąć rozczarowań.
Kolejne pytanie rozjaśniło jej twarz nikłym uśmiechem. Sądziła, że zapomniał o tamtym szczeniaku, tak, jak z ogromną łatwością zapomniał o niej na blisko rok.
- Mam - odparła lakonicznie, przypominając sobie sytuację sprzed kilku dni, gdy porównała to nieszczęsne zwierzę do Thomasa; może przez to sprowadziła go telepatycznie tego wieczoru pod swoje nogi? Czasami wierzyła, że to możliwe - jego ulubionym zajęciem jest sprawdzanie mojej cierpliwości, sąsiadów i gryzienie wszystkich poduszek - dziwiła się, że jeszcze nikt nie przyszedł ze skargą, bądź gorzej: nie spróbował dostać się do jej mieszkania na własną rękę; Pokątną przecież zamieszkiwali przeróżni - dziwacy - mieszkańcy, których dalej nie kojarzyła nawet z twarzy - możesz przyjść i go odwiedzić, z pewnością się ucieszy i w dowód miłości ugryzie cię w kostkę. - Zgasiła niedopałek papierosa, który zaraz potem wyrzuciła do ukrytej na pobliskim parapecie popielniczki. Odepchnąwszy się od ściany, stanęła vis-a-vis Thomasa i z zimna objęła się rękoma, palcami pocierając smukłe ramiona.
- Co dalej? - Z tobą, z twoim planem, z tą ucieczką? Przechwyciła jego spojrzenie, swoim zaś dała do zrozumienia, że może jej powiedzieć, jak zawsze. Nigdy bowiem go nie oceniała i nie negowała jego wyborów, chociaż część z nich poddawała wielokrotnie w wątpliwość. Po cichu, gdy zauważyła, że próby przedstawiania argumentów nie odnoszą żadnego skutku.

zt

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Saoirse Havisham dnia 16.04.18 15:48, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Korytarz [odnośnik]16.04.18 12:14

Być może to właśnie było błędem, który popełniali raz za razem. Rezygnując z pewnych rozmów nawet nie dawali sobie szans na to, żeby cokolwiek zmienić. Prawdą było jednak, że by dokonać jakichkolwiek, musieliby ich chyba chcieć, tym bardziej podobnych zamierzeń ciężko było się w ich zachowaniu doszukiwać. Brak głębszego zaangażowania jest wygodny i do niczego nie zobowiązuje. Każdy miał swoje tajemnice, którymi nie chciał się dzielić, tak było przed laty i najwyraźniej niewiele się zmieniło. I choć jej milczenie było wymowne, podobnie jak zupełne zignorowanie jego pytania, nie naciskał więcej szanując, że najwyraźniej tak być musi, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to Saorise pewnie w końcu powie, w czym rzecz.
Również Thomas uśmiechnął się, choć rachitycznie, uwydatniając bliznę po lewej stronie twarzy. W jakiś sposób ulżyło mu na wieści o tym, że zwierzę ma się całkiem nieźle, zresztą głównie z tego właśnie powodu powierzył go Saorise. Wiedział, że przy niej pies na pewno przeżyje, a w związku z jego trybem życia nie miałby w nim zbyt dobrego kompana. Właściwie Thomas miał wrażenie, że dla nikogo nie był dobrym kompanem, jednak czasy, kiedy mógł się tym przejmować minęły, jak sądził, bezpowrotnie.
Nieznośny. Kogoś mi to przypomina — odparł ze spokojem, choć na ustach wciąż majaczył mu cień uśmiechu. Nawiązywał do pewnej rudowłosej damy, która w czasach Hogwartu wykazywała się podobnym uporem i przekorą; nie powinna tego jednak odbierać, jako przytyku. Propozycja odwiedzin z jednej strony do niego przemawiała, jakby jakaś nieznana mu siła chciała go ku temu popchnąć. Rozsądek podpowiadał jednak, że przez wzgląd na dzieloną przeszłość, pomysł ten nie należy do najtrafniejszych i może okazać się, że jedynie skomplikuje sprawę, zbyt wiele odsłaniając. A Thomas na odsłanianie się za wszelką cenę nie chciał sobie pozwolić. Nie po tym, gdy udało mu się temu zapobiec. Rok zajęło mu dojście do pewnych wniosków, całkowite wyzucie z emocji, które czasem pojawiały się wraz z jakimiś skojarzeniami w jego umyśle.
Raczej nie — odparł zatem, jeszcze nieświadom, że i tak w końcu tam wyląduje. Na ten moment postanowił jednak, że jest w stanie zwalczyć pokusę porozmawiania nieco dłużej z Saorise, które przypominała mu o innych czasach. Nie nazwałby ich beztroskimi; takimi nigdy dla niego były. Innych, po prostu. Nie wiedział, ile zajmie mu spotkanie z Jocelyn, choć liczył, że jak najkrócej. W pewno zakłopotanie wprowadzała go sama myśl, że miałby z nią rozmawiać po roku spędzonym w niebycie. Na krótką chwilę zamyślił się, wracając na ziemię dopiero wtedy, gdy padło kolejne pytanie. Podniósł na Saorise wzrok, przez chwilę konfrontując ich spojrzenia.
A co ma być? — Odpowiedział cicho pytaniem na pytanie. Nie to, że rżnął właśnie głupa. Wiedział, o co właściwie go pyta, ale nie mógł udzielić jej odpowiedzi, której oczekiwała. W zasadzie żadnej nie mógł jej udzielić. Co dalej? No właśnie, co? Będzie robił swoje, niezależnie od tego, z czym będzie się to wiązać. Odwrócił na chwilę wzrok na okna szpitala.
Powinienem już iść. Jocelyn — rzucił, jakby to sam sobie musiał przypomnieć, jaki był cel jego dzisiejszej wizyty. Czasem myślał, że nie chciałby wcale być tak oziębły, jak właśnie był. Nie potrafił z tym jednak nic zrobić. Odbił się od ściany, o którą się opierał i stanął za Saorise. — Dobrze było cię zobaczyć — rzucił, a choć wydawać się przez chwilę mogło, że powie coś jeszcze, umilkł, by w końcu zniknąć we wnętrzu klatki schodowej.
    | z/t


I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Thomas Vane
Thomas Vane
Zawód : opiekun testrali, były amnezjator
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when you can't beat the odds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5889-thomas-vane https://www.morsmordre.net/t5923-prospero#140353 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t5934-skrytka-bankowa-nr-1473#140565 https://www.morsmordre.net/t5922-thomas-vane#140351

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Korytarz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach