Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Syreni obraz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Syreni obraz
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
| 2 listopad '57
Nie pamiętała kiedy ostatni raz go spotkała na tyle, by móc z nim sam na sam porozmawiać. Nie dziwiła mu się. Gdy wyszło na jaw, że zostawił jej fałszywe pieniądze za wspólnie spędzoną noc, to nie było jej (i jemu pewnie też nie – skądś musiał je wziąć) do śmiechu. Wręcz była wściekła, że znajomy, który jest stałym bywalcem w porcie, którego chciała zadowolić jak najlepiej, tak ją wykiwał. Nie przyjmowała do wiadomości, że to był przypadek i o tym nie wiedział. Poczuła się urażona. Dziwki też mają swoją dumę, można je do siebie zniechęcić, a potem nawet jak się zapłaci, to te upojne noce wcale nie będą już takie upojne. Ale Bojczuk od tamtego razu się u niej nie pojawił, Huxley nie była pewna czy było mu głupio czy może wręcz przeciwnie i po prostu unikał ją dlatego, aby tych pieniędzy nie zwrócić. Nadal jednak w porcie bywał i to była kwestia czasu, kiedy w końcu znowu mieli na siebie wpaść. Straciła na tym, stara Boyle odciągnęła jej z wypłaty, kiedy przyszła do niej z pretensjami, że Huxley wzięła od klienta fałszywe monety. I na nic zdały się tłumaczenia, że to Bojczuk zawinął. Dyskusje z właścicielką Parszywego, nawet gdy była dla Rain prawie jak matka, nie przyniosły skutku i dziwka musiała zapłacić z własnej kieszeni. I to zabolało ją jeszcze bardziej.
Aż w końcu przyszedł ten dzień. Akurat pomagała na barze, czasami tym również się zajmowała gdy akurat nie miała nic lepszego do roboty. Wycierała stoliki przed późnowieczornym zlotem naprutych marynarzy, gdy drzwi do Parszywego otworzyły się. Na początku nie zwróciła na to większej uwagi, ale gdzieś tam kątem oka minęła jej postać malarza i momentalnie przypomniała jej się dawna uraza (czasami udawało jej się o tym zapomnieć nawet). Tym razem nie miała zamiaru odpuścić, ich spojrzenia się spotkały i po minie Huxley mężczyzna mógł od razu stwierdzić, że tym razem się nie wywinie. Choćby miała go gonić po całym porcie, kto jak kto, ale Huxley znała go jak własną kieszeń i była nikła szansa, że mężczyzna jej zwieje.
- Bojczuk! – powiedziała, troszkę głośniej niż by tego chciała.
Podszedł, no bo co miał zrobić. Oczy osób, które siedziały przy barze zwróciły się w ich stronę i gdyby tylko próbował zwiać, to każdy by się z niego śmiał, że zwiewa przed dziwką. A plotka rozniosłaby się szybko i więcej w porcie nie daliby mu o tym zapomnieć. I Johnatan chyba dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Nie rozmawiali od tamtej sytuacji, w sumie Huxley nawet zdążyła zapomnieć kiedy to się tak naprawdę wydarzyło. Ale urażona duma to urażona duma, nawet jeśli chodziło o dziwkę. Bojczuk znał ją już na tyle dobrze, i wewnątrz i na zewnątrz również, by wiedzieć, że kobieta nie odpuści. Oj nie.
Z drugiej strony mężczyzna miał w sobie… to coś. Coś co sprawiało, że zawsze wodziła za nim wzrokiem, a każdą z ich wspólnych nocy wspominała dobrze. Wielu już gościła pomiędzy swoimi nogami, czasami raz a czasami wielokrotnie tą samą osobę, także mogła pozwolić sobie na to, aby mężczyzn do siebie porównywać. I ten który stał przed nią był gdzieś w tej wyższej partii, z takimi lubiła zamykać się w pokoju. O ile nie płacili złotem Leprokonusów.
- Oj, Bojczuk. Żeś sobie nagrabił – powiedziała już ciszej, zakładając ręce na biodra. – Rozumiem, że właśnie szedłeś do mnie, aby spłacić swój dług? Pamiętasz?
No, może przesadzała trochę z tą złością. Była troszeczkę udawana i tak naprawdę dawno jej już przeszło. Urażona duma co prawda pozostała i dla samej satysfakcji, i dobrej zabawy, trochę się z mężczyzną podroczy. A może coś ciekawego z tego dzisiejszego spotkania wyniknie?
Nie pamiętała kiedy ostatni raz go spotkała na tyle, by móc z nim sam na sam porozmawiać. Nie dziwiła mu się. Gdy wyszło na jaw, że zostawił jej fałszywe pieniądze za wspólnie spędzoną noc, to nie było jej (i jemu pewnie też nie – skądś musiał je wziąć) do śmiechu. Wręcz była wściekła, że znajomy, który jest stałym bywalcem w porcie, którego chciała zadowolić jak najlepiej, tak ją wykiwał. Nie przyjmowała do wiadomości, że to był przypadek i o tym nie wiedział. Poczuła się urażona. Dziwki też mają swoją dumę, można je do siebie zniechęcić, a potem nawet jak się zapłaci, to te upojne noce wcale nie będą już takie upojne. Ale Bojczuk od tamtego razu się u niej nie pojawił, Huxley nie była pewna czy było mu głupio czy może wręcz przeciwnie i po prostu unikał ją dlatego, aby tych pieniędzy nie zwrócić. Nadal jednak w porcie bywał i to była kwestia czasu, kiedy w końcu znowu mieli na siebie wpaść. Straciła na tym, stara Boyle odciągnęła jej z wypłaty, kiedy przyszła do niej z pretensjami, że Huxley wzięła od klienta fałszywe monety. I na nic zdały się tłumaczenia, że to Bojczuk zawinął. Dyskusje z właścicielką Parszywego, nawet gdy była dla Rain prawie jak matka, nie przyniosły skutku i dziwka musiała zapłacić z własnej kieszeni. I to zabolało ją jeszcze bardziej.
Aż w końcu przyszedł ten dzień. Akurat pomagała na barze, czasami tym również się zajmowała gdy akurat nie miała nic lepszego do roboty. Wycierała stoliki przed późnowieczornym zlotem naprutych marynarzy, gdy drzwi do Parszywego otworzyły się. Na początku nie zwróciła na to większej uwagi, ale gdzieś tam kątem oka minęła jej postać malarza i momentalnie przypomniała jej się dawna uraza (czasami udawało jej się o tym zapomnieć nawet). Tym razem nie miała zamiaru odpuścić, ich spojrzenia się spotkały i po minie Huxley mężczyzna mógł od razu stwierdzić, że tym razem się nie wywinie. Choćby miała go gonić po całym porcie, kto jak kto, ale Huxley znała go jak własną kieszeń i była nikła szansa, że mężczyzna jej zwieje.
- Bojczuk! – powiedziała, troszkę głośniej niż by tego chciała.
Podszedł, no bo co miał zrobić. Oczy osób, które siedziały przy barze zwróciły się w ich stronę i gdyby tylko próbował zwiać, to każdy by się z niego śmiał, że zwiewa przed dziwką. A plotka rozniosłaby się szybko i więcej w porcie nie daliby mu o tym zapomnieć. I Johnatan chyba dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Nie rozmawiali od tamtej sytuacji, w sumie Huxley nawet zdążyła zapomnieć kiedy to się tak naprawdę wydarzyło. Ale urażona duma to urażona duma, nawet jeśli chodziło o dziwkę. Bojczuk znał ją już na tyle dobrze, i wewnątrz i na zewnątrz również, by wiedzieć, że kobieta nie odpuści. Oj nie.
Z drugiej strony mężczyzna miał w sobie… to coś. Coś co sprawiało, że zawsze wodziła za nim wzrokiem, a każdą z ich wspólnych nocy wspominała dobrze. Wielu już gościła pomiędzy swoimi nogami, czasami raz a czasami wielokrotnie tą samą osobę, także mogła pozwolić sobie na to, aby mężczyzn do siebie porównywać. I ten który stał przed nią był gdzieś w tej wyższej partii, z takimi lubiła zamykać się w pokoju. O ile nie płacili złotem Leprokonusów.
- Oj, Bojczuk. Żeś sobie nagrabił – powiedziała już ciszej, zakładając ręce na biodra. – Rozumiem, że właśnie szedłeś do mnie, aby spłacić swój dług? Pamiętasz?
No, może przesadzała trochę z tą złością. Była troszeczkę udawana i tak naprawdę dawno jej już przeszło. Urażona duma co prawda pozostała i dla samej satysfakcji, i dobrej zabawy, trochę się z mężczyzną podroczy. A może coś ciekawego z tego dzisiejszego spotkania wyniknie?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Ostatnio zmieniony przez Rain Huxley dnia 12.03.21 14:13, w całości zmieniany 1 raz
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
9.11
Czasem myślałem o tym, że źle wtedy zrobiłem dając jej fałszywe pieniądze, ale później łoiłem kolejne kolejki i zapominałem o tamtej sytuacji. Niemniej kitrałem się za winklem za każdym razem gdy na horyzoncie pojawiała się Rain, chociaż podskórnie czułem, że w końcu dojdzie do konfrontacji i szczerze? Zdecydowanie wolałem mierzyć się z nią niż którymś z tutejszych alfonsów - z nimi nie miałbym szans, a Huxley... może jeszcze mógłbym ją urobić? Przecież dobrze się bawiliśmy, nie uwierzyłbym gdyby powiedziała, że jej się nie podobało - zawsze się starałem, nieważne czy za darmo czy za pieniądze; niech dziwki też mają trochę przyjemności ze swojej ciężkiej pracy, bez nich świat byłby... pusty i smutny, doceniałem poświęcenie. Teraz wbijam do Parszywego jak do siebie i z miejsca łapię spojrzenie Rain - czy już za późno żeby się wycofać? Chyba tak, skoro po chwili słyszę swoje imię. Kurwa!... Ale dobra, Bojczuk, po prostu bądź sobą, czarującym jak zwykle i jakoś to będzie; przybieram na twarz uśmiech, z wolna zbliżając się do kobiety, choć kątem oka sprawdzam czy droga do Rzygownika jest wolna - może w ostateczności uda mi się prysnąć przez tyły?... Jestem już na tyle blisko, że mierzę spojrzeniem jej sylwetkę i... och, przypominam sobie dlaczego niegdyś wciąż do niej wracałem, co więcej, chciałbym móc znowu to robić. Zawieszam spojrzenie na dziewczęcej twarzy - Taaaak, właściwie to tak, szukam cię od... HO HO HO! Od dawna i proszę! Los wreszcie się do mnie uśmiechnął - kiwam głową - Właściwie mam dla ciebie propozycję, Rain, wiem jak mógłbym spłacić swój dług - mrużę nieznacznie ślepia, po czym nachylam się w kierunku Huxley. Kilka par oczu wlepia się w nas intensywnie, a w powietrzu wyczuwam atmosferę oczekiwania, nie dziwne, takie sytuacje zawsze przyciągały gapiów. Unoszę rękę, delikatnie przesuwając opuszkami dwóch palców od kobiecej brody, przez żuchwę i wyżej za ucho, wplatając je niespiesznie w pojedyncze kosmyki włosów. Zbliżam także twarz, nosem zahaczając o policzek Huxley, a w końcu szepczę jej prosto do ucha - Może teraz ja dam ci za darmo i wtedy będziemy kwita?... - zuchwała propozycja, na bank na nią nie przystanie, ale kto nie próbuje ten nie je, a nuż miała ochotę na małe figle, klientów jak widać brak; może to mój szczęśliwy dzień?
Czasem myślałem o tym, że źle wtedy zrobiłem dając jej fałszywe pieniądze, ale później łoiłem kolejne kolejki i zapominałem o tamtej sytuacji. Niemniej kitrałem się za winklem za każdym razem gdy na horyzoncie pojawiała się Rain, chociaż podskórnie czułem, że w końcu dojdzie do konfrontacji i szczerze? Zdecydowanie wolałem mierzyć się z nią niż którymś z tutejszych alfonsów - z nimi nie miałbym szans, a Huxley... może jeszcze mógłbym ją urobić? Przecież dobrze się bawiliśmy, nie uwierzyłbym gdyby powiedziała, że jej się nie podobało - zawsze się starałem, nieważne czy za darmo czy za pieniądze; niech dziwki też mają trochę przyjemności ze swojej ciężkiej pracy, bez nich świat byłby... pusty i smutny, doceniałem poświęcenie. Teraz wbijam do Parszywego jak do siebie i z miejsca łapię spojrzenie Rain - czy już za późno żeby się wycofać? Chyba tak, skoro po chwili słyszę swoje imię. Kurwa!... Ale dobra, Bojczuk, po prostu bądź sobą, czarującym jak zwykle i jakoś to będzie; przybieram na twarz uśmiech, z wolna zbliżając się do kobiety, choć kątem oka sprawdzam czy droga do Rzygownika jest wolna - może w ostateczności uda mi się prysnąć przez tyły?... Jestem już na tyle blisko, że mierzę spojrzeniem jej sylwetkę i... och, przypominam sobie dlaczego niegdyś wciąż do niej wracałem, co więcej, chciałbym móc znowu to robić. Zawieszam spojrzenie na dziewczęcej twarzy - Taaaak, właściwie to tak, szukam cię od... HO HO HO! Od dawna i proszę! Los wreszcie się do mnie uśmiechnął - kiwam głową - Właściwie mam dla ciebie propozycję, Rain, wiem jak mógłbym spłacić swój dług - mrużę nieznacznie ślepia, po czym nachylam się w kierunku Huxley. Kilka par oczu wlepia się w nas intensywnie, a w powietrzu wyczuwam atmosferę oczekiwania, nie dziwne, takie sytuacje zawsze przyciągały gapiów. Unoszę rękę, delikatnie przesuwając opuszkami dwóch palców od kobiecej brody, przez żuchwę i wyżej za ucho, wplatając je niespiesznie w pojedyncze kosmyki włosów. Zbliżam także twarz, nosem zahaczając o policzek Huxley, a w końcu szepczę jej prosto do ucha - Może teraz ja dam ci za darmo i wtedy będziemy kwita?... - zuchwała propozycja, na bank na nią nie przystanie, ale kto nie próbuje ten nie je, a nuż miała ochotę na małe figle, klientów jak widać brak; może to mój szczęśliwy dzień?
Wiedziała, że jej nie umknie tym razem. Zbyt dużo gapiących się w ich kierunku mord, zbyt długo czekania na rozwiązanie tej sytuacji i… z jakiegoś powodu kiedyś spędzali ze sobą noce dość często. Gdy tylko zaczął się zbliżać to jakby zawrzało, jakby w Parszywym nagle zrobiło się cieplej, a Huxley zmierzyła go wzrokiem. Musiała być twarda, jak kutas pomiędzy jego nogami. Aż się uśmiechnęła na samą myśl o swoim porównaniu, ale szybko musiała przyjąć ponownie kamienną twarz, by nie pokazać mu, że w sumie już dawno jej przeszło i teraz robi to tylko dla zasady. I zabawy przy okazji. Grała ładnie, na tyle, że chyba Bojczuk się nabrał i może nawet przejął? Chociaż, nawet jeśli, to nadal był Bojczukiem, człowiekiem portu. A ludzie portu, my, byliśmy nieobliczalni. Jak morze, na które tak chętnie marynarze wypływali.
- No nie wierzę – parsknęła. – Czyżbyś poszedł po rozum do głowy?
Zaśmiała się zrzucając włosy z ramion. Gdy tylko wyskoczył do niej ze swoim testem wiedziała, że wymyślił coś, co było na miarę bycia Bojczukiem. Obserwowała go uważnie, gdy się do niej zbliżył. Jak kotka wygięła się czując dotyk jego palców na swojej skórze, nie musiała udawać, gęsia skórka sama pojawiła się na jej ciele, gdy wyszeptał jej te parę słów wprost do ucha. Zmrużyła oczy. Zrozumiała jak się chciał z nią bawić, ale nie z nią te numery. Oj nie.
Długo nie musiał czekać na jej reakcję. Położyła mu dłoń na klatce piersiowej, swoje palce wsunęła pomiędzy guziki koszuli tak, aby lekko musnąć włosów, które ją zdobiły. Tym razem to ona zbliżyła się do jego ucha, najpierw odetchnęła spokojnie, pozwalając aby ciepło rozeszło się po jego ciele.
- Ciekawa propozycja, godna rozważenia. Ale ja też mam jedną dla ciebie – wyszeptała równie kuszącym głosem co on. – A w pysk ty nie chcesz?
Ugryzła go w płatek ucha, nie mocno, ale na tyle by go ostrzec, by z nią nie pogrywał. Miał ją za łatwą? Za nic nie znaczącą, która poleci na pierwszego lepszego? Stęskniła się za jego ciałem, to fakt. Zawsze im było dobrze razem, to również fakt. Ale nie pozwoli mu tego wykorzystać. To ona tu ustalała warunki i to on miał dług do spłacenia. Popchnęła go w stronę krzesła, ruchem głowy nakazała siadać, a gdy spoczął ruszyła ku niemu. Podwinęła kiecę i usiadła mu na kolanach okrakiem. Przodem do niego. W dupie miała gapiów, może im się zachce i dzięki temu będzie miała wzięcie przez najbliższych parę dni? Dodatkowym groszem nie pogardzi.
- No, teraz możemy pogadać, Bojczuk – powiedziała z wyczuwalnym zadowoleniem z siebie. – I mam lepszą propozycję, to było prawdą. Aczkolwiek jeśli w pysk też chcesz, to również mogę załatwić. Ale masz zbyt ładną mordę, by ją jeszcze dodatkowo obijać. Stęskniłeś się za mną?
Chwyciła go za podbródek i mocno ścisnęła, obejrzała go sobie z każdej strony. Niech wie, że to ona tu dowodzi. Jest na jej statku.
- No nie wierzę – parsknęła. – Czyżbyś poszedł po rozum do głowy?
Zaśmiała się zrzucając włosy z ramion. Gdy tylko wyskoczył do niej ze swoim testem wiedziała, że wymyślił coś, co było na miarę bycia Bojczukiem. Obserwowała go uważnie, gdy się do niej zbliżył. Jak kotka wygięła się czując dotyk jego palców na swojej skórze, nie musiała udawać, gęsia skórka sama pojawiła się na jej ciele, gdy wyszeptał jej te parę słów wprost do ucha. Zmrużyła oczy. Zrozumiała jak się chciał z nią bawić, ale nie z nią te numery. Oj nie.
Długo nie musiał czekać na jej reakcję. Położyła mu dłoń na klatce piersiowej, swoje palce wsunęła pomiędzy guziki koszuli tak, aby lekko musnąć włosów, które ją zdobiły. Tym razem to ona zbliżyła się do jego ucha, najpierw odetchnęła spokojnie, pozwalając aby ciepło rozeszło się po jego ciele.
- Ciekawa propozycja, godna rozważenia. Ale ja też mam jedną dla ciebie – wyszeptała równie kuszącym głosem co on. – A w pysk ty nie chcesz?
Ugryzła go w płatek ucha, nie mocno, ale na tyle by go ostrzec, by z nią nie pogrywał. Miał ją za łatwą? Za nic nie znaczącą, która poleci na pierwszego lepszego? Stęskniła się za jego ciałem, to fakt. Zawsze im było dobrze razem, to również fakt. Ale nie pozwoli mu tego wykorzystać. To ona tu ustalała warunki i to on miał dług do spłacenia. Popchnęła go w stronę krzesła, ruchem głowy nakazała siadać, a gdy spoczął ruszyła ku niemu. Podwinęła kiecę i usiadła mu na kolanach okrakiem. Przodem do niego. W dupie miała gapiów, może im się zachce i dzięki temu będzie miała wzięcie przez najbliższych parę dni? Dodatkowym groszem nie pogardzi.
- No, teraz możemy pogadać, Bojczuk – powiedziała z wyczuwalnym zadowoleniem z siebie. – I mam lepszą propozycję, to było prawdą. Aczkolwiek jeśli w pysk też chcesz, to również mogę załatwić. Ale masz zbyt ładną mordę, by ją jeszcze dodatkowo obijać. Stęskniłeś się za mną?
Chwyciła go za podbródek i mocno ścisnęła, obejrzała go sobie z każdej strony. Niech wie, że to ona tu dowodzi. Jest na jej statku.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
6 II 1958
Choć Quintin, zdawałoby się, chlupotał już donośne w dole żołądka, ona kompletnie, nic a nic, tego nie czuła. Zawiłe nici, całe korytarze żył naznaczone alkoholem wydawały się dużo miększe niż ludzkie faktycznie były, a może zwyczajnie traciła już rozum?
Miękkie myśli, miękkie nogi, miękkie słowa, które wypowiadała bezustannie w stronę barmana, próbując, najprawdopodobniej, zamówić coś jeszcze. Iście tragiczny obrazek, żałosna imitacja tego, za kogo chciała się uważać – Tatiana Dolohov niewiele miała teraz z damy, za to całą masę cech przeznaczonych dla głupiutkich młódek lub zagubionych w świecie kobiet, które przekroczyły już wiek lat czterdziestu. Gdzieś pomiędzy, równocześnie nigdzie; nie wiedziała nawet co skierowało jej kroki do portu, i jakim nieświętym cudem dotarła do tej zapyziałej speluny. Cuchnęło, było brudno, a szlam wciąż drgał gdzieś w nozdrzach; gdzieś w środku cieszyła się, że wypiła wystarczająco, by choć trochę znieczulić nos na ten charakterystyczny, paskudny zapach ukrywających się gdzieniegdzie szczurów.
Wzrok błądzący po ciemnych zakątkach, sunący wszędzie i nigdzie, nie skupiający się na niczym konkretnym a mimo to, dostrzegający wszystko – i przemijających klientów, i panie, które zawsze zasiadały przy barze, i jakiś samotników wyjących nad kuflem piwa – przemierzając zakamarki Parszywego wielu ludzi można było spotkać, ale w odczuciu Dolohov, każdy był gorszy od poprzedniego. Nawet Nokturn nagle robił się w jej głowie jakiś taki ładniejszy.
Nie pasowała tutaj, co było widać na pierwszy rzut oka; bo choć stanem przypominać mogła stałych bywalców, rozróżniał ją ubiór – dużo lepszy, porządniejszy, wykonany z ładniejszych tkanin; coś takiego dostrzegało się niemal od razu w obecnych czasach. Na domiar wszystkiego szyję i nadgarstki zdobiła biżuteria, a włosy, choć odrobinę poplątane, nosiły jeszcze znamiona modnej fryzury.
Spojrzenia krążyły wraz z nią, każdy kolejny krok sprowadzał kolejne; a ona wciąż, nieco chybotliwie, nieco niepewnie, stawiała następne. Drgający na wargach uśmiech kojarzył się z beztroską, zmrużone powieki natomiast przypominały czujność. Może wcale nie była tak znowu całkowicie odcięta od całej reszty?
Rozważania tak zwyczajne momentalnie stały się jednak nieistotne – od razu gdy wzrok Dolohov dostrzegł sporych rozmiarów obraz, a na nim, cóż, być może najładniejsze co tego dnia, na pewno w tymże miejscu, zobaczyła.
Przystanęła więc przed syrenim malowidłem, z ciężkim westchnieniem kraszącym usta, zastygając na dłużej niż kilka, może kilkanaście, uderzeń serca.
– Piękna jest, co? Bardzo ładna – wymamrotała, w pierwszym wrażeniu być może do samej siebie, gdyby nie fakt, że odwróciła się przez ramię, napotykając – najpierw spojrzeniem, później wyciągniętą w ów kierunku ręką – jakiegoś chłopaka – Widziałeś kiedyś na żywo? Syrenę?
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Podniósł głowę, nasłuchując kolejnych wersów szanty. Pijani jegomoście nieopodal brzmieli dość krzywo lecz wystarczająco wzniośle by nadać historii o Rosie McCann krótkie uderzenie piękna. Krótkie, bo ginące gdzieś pośród brzydoty chylących się ku ziemi ścian i smrodu niedomytych ciał, ale głośne. When her eyes she'd roll, as she'd lift soul and your heart she would likely steal. Przyśpiewka rozbrzmiewała jeszcze chwilę, aż w końcu zniknęła, urywajac sie w połowie zwrotki i zamieniając w inną.
Powinien był wracać. Kościany poker szedł dziś słabo i Silas obwiniał za ten fakt wszystko poza sobą. Na szczęście liczyć nie mógł - te nigdy się nim nie interesowało - a na oszukiwanie wypił za dużo. To nie było, naturalnie, jego winą. Nocami takimi jak te Pan Macaulay utrzymywał bowiem, iż bez alkoholu mógłby umrzeć z zimna. Z zimna i smutku. W surowych ścianach jego strychu życie było kruche i zmarzniete, a on samotny i roztrzęsiony. Oczami wyobraźni widział jak pożerają go jego własne obrazy, jak jego potwory wyciągają ku niemu ręce. Dlatego właśnie wychodził, dlatego szlajał się w ciemnościach Londynu jak szczur, za którego często go miano. Najczęściej przyciągały go doki, co uważał za ponurą próbę uciszenia swoich myśli - w hałasach dzielnicy portowej trudno było usłyszeć cokolwiek.
Bywał w tej spelunie częściej niż powinien, choć w miejscu takim jak to nikt nie zauważał stałych bywalców. Nikt nie zapamięta też jego przegranej, wiec rzucił kartami o stół, zaszczycił krótkim przekleństwem swoich towarzyszy i poderwał się od stołu tak szybko, że zakręciło mu się w głowie. Tani alkohol płynął w żyłach i mącił w myślach, malował kolorowe plamy barw przed oczami, kiedy Silas szedł przez lokal, starając sie dotrzeć do wyjścia. Jadnak nawet mimo pijanej głowy nie pozwolił by opuściła go czujność, która teraz wytężała wzrok na tyle głowy kogoś, kogo być tutaj nie powinno, ale kto mógł pomoc mu wyrównać dzisiejszą przegraną. Wahał sie tylko chwilę, być może nawet jej fragment, ale w końcu poprawił kołnierz płaszcza i spaczył z wyznaczonej drogi, ruszając cicho ku odwróconej tyłem sylwetce.
Nie byla stąd. Jej ubrania nie przywykły do smrodu starych ryb - tem niedługo pokona zapach drogich perfum i wplecie sie w miękko ułożone włosy. Wiedział, że oczy zaświeciły mu się łapczywie, gdy dokładnie przyglądał sie zdobiącej szyję biżuterii. W głowie przeliczal jej wartość i im dłużej liczył, im dłużej patrzył, tym mniej był pewien czy Panna przed nim istnieje naprawdę, czy jest tylko wytworem jego złośliwej wyobraźni.
Wtedy sie odwróciła, a gdy tylko to zrobiła, Silas przestał mieć wątpliwości - była zbyt ładna, za mało przerażająca by kiedykolwiek wyjść z jego głowy, a na dodatek jej spojrzenie zdradzało nietrzeźwość. Dlatego tu była. Chwycił wyciągniętą ku niemu rękę i znów sie uśmiechnął, tym razem w odpowiedzi na jej słowa, unosząc wzrok na obraz. Zawsze go lubił, choć uważał, iż nie pasował do tego miejsca, podobnie zresztą jak jego towarzyszka rozmowy.
- Ach, widziałem, nawet kilka - skłamał gładko, chwilę jeszcze spojrzeniem sunąc po sylwetce syreny, by po chwili wrócić do nieznajomej. Zahaczył na moment kolejny raz o jej biżuterię, a potem wzrok bezczelnie śledzić zaczął rysy twarzy. Ładnych ludzi zawsze trudniej było okradać, więc Silas przysiągł sobie, że poczeka jeszcze chwilę. W końcu przyjdzie dobry moment. - Jedna podobno była moją matką…wyrzuciła mnie na brzeg i zostawiła w trzcinie, kiedy zorientowała się, że nigdy nie będę mial ogona - głos byl ściszony i poważny, ale twarz rozjaśnił subtelny, rozbawiony uśmiech. Nachylił sie lekko w stronę dziewczyny, jakby planował wyjawić jej jeden ze swoich wielkich sekretów. - Cóż, w każdym razie widywałem piękniejszych ludzi na lądzie. Nawet w najbardziej obrzydliwych kątach londyńskich doków.
Powinien był wracać. Kościany poker szedł dziś słabo i Silas obwiniał za ten fakt wszystko poza sobą. Na szczęście liczyć nie mógł - te nigdy się nim nie interesowało - a na oszukiwanie wypił za dużo. To nie było, naturalnie, jego winą. Nocami takimi jak te Pan Macaulay utrzymywał bowiem, iż bez alkoholu mógłby umrzeć z zimna. Z zimna i smutku. W surowych ścianach jego strychu życie było kruche i zmarzniete, a on samotny i roztrzęsiony. Oczami wyobraźni widział jak pożerają go jego własne obrazy, jak jego potwory wyciągają ku niemu ręce. Dlatego właśnie wychodził, dlatego szlajał się w ciemnościach Londynu jak szczur, za którego często go miano. Najczęściej przyciągały go doki, co uważał za ponurą próbę uciszenia swoich myśli - w hałasach dzielnicy portowej trudno było usłyszeć cokolwiek.
Bywał w tej spelunie częściej niż powinien, choć w miejscu takim jak to nikt nie zauważał stałych bywalców. Nikt nie zapamięta też jego przegranej, wiec rzucił kartami o stół, zaszczycił krótkim przekleństwem swoich towarzyszy i poderwał się od stołu tak szybko, że zakręciło mu się w głowie. Tani alkohol płynął w żyłach i mącił w myślach, malował kolorowe plamy barw przed oczami, kiedy Silas szedł przez lokal, starając sie dotrzeć do wyjścia. Jadnak nawet mimo pijanej głowy nie pozwolił by opuściła go czujność, która teraz wytężała wzrok na tyle głowy kogoś, kogo być tutaj nie powinno, ale kto mógł pomoc mu wyrównać dzisiejszą przegraną. Wahał sie tylko chwilę, być może nawet jej fragment, ale w końcu poprawił kołnierz płaszcza i spaczył z wyznaczonej drogi, ruszając cicho ku odwróconej tyłem sylwetce.
Nie byla stąd. Jej ubrania nie przywykły do smrodu starych ryb - tem niedługo pokona zapach drogich perfum i wplecie sie w miękko ułożone włosy. Wiedział, że oczy zaświeciły mu się łapczywie, gdy dokładnie przyglądał sie zdobiącej szyję biżuterii. W głowie przeliczal jej wartość i im dłużej liczył, im dłużej patrzył, tym mniej był pewien czy Panna przed nim istnieje naprawdę, czy jest tylko wytworem jego złośliwej wyobraźni.
Wtedy sie odwróciła, a gdy tylko to zrobiła, Silas przestał mieć wątpliwości - była zbyt ładna, za mało przerażająca by kiedykolwiek wyjść z jego głowy, a na dodatek jej spojrzenie zdradzało nietrzeźwość. Dlatego tu była. Chwycił wyciągniętą ku niemu rękę i znów sie uśmiechnął, tym razem w odpowiedzi na jej słowa, unosząc wzrok na obraz. Zawsze go lubił, choć uważał, iż nie pasował do tego miejsca, podobnie zresztą jak jego towarzyszka rozmowy.
- Ach, widziałem, nawet kilka - skłamał gładko, chwilę jeszcze spojrzeniem sunąc po sylwetce syreny, by po chwili wrócić do nieznajomej. Zahaczył na moment kolejny raz o jej biżuterię, a potem wzrok bezczelnie śledzić zaczął rysy twarzy. Ładnych ludzi zawsze trudniej było okradać, więc Silas przysiągł sobie, że poczeka jeszcze chwilę. W końcu przyjdzie dobry moment. - Jedna podobno była moją matką…wyrzuciła mnie na brzeg i zostawiła w trzcinie, kiedy zorientowała się, że nigdy nie będę mial ogona - głos byl ściszony i poważny, ale twarz rozjaśnił subtelny, rozbawiony uśmiech. Nachylił sie lekko w stronę dziewczyny, jakby planował wyjawić jej jeden ze swoich wielkich sekretów. - Cóż, w każdym razie widywałem piękniejszych ludzi na lądzie. Nawet w najbardziej obrzydliwych kątach londyńskich doków.
the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground
Chybotliwe kroki, chybotliwe płomienie świec i finalnie chybotliwe myśli; Tatiana Dolohov wędrowała od jednej do drugiej, od każdej do żadnej, ważnej i nieważnej. Być może gwar Parszywego, wdzierający się w nozdrza zapach, niezbyt przyjemne dla oka otoczenie – wszystko to nadmiarem specyficznych bodźców miało przenieść ją gdzieś daleko, odciąć od bezustannego warkotu własnych podszeptów, na moment zwolnić pędzący nurt niechcianych słów i wyobrażeń.
Mało interesująca i atrakcyjna wizja, choć Dolohov wydawała się bawić świetnie; z alkoholem tańczącym w żyłach, z uśmiechem błąkającym się na wargach, z spojrzeniem roziskrzonym od butelki wysokich procentów i podziwiania syreniego malunku.
Gapiła się na niego z wyraźną wręcz fascynacją, spoglądając na pokryty łuską ogon, na płynne kształty pół ludzkiej, pół rybiej postaci uwikłanej w morską toń – być może stan w jakim się znalazła sprawiał, że wydawało jej się, że woda na obrazie delikatnie faluje. Wzbija się i opada w dół, połyskuje od barwnego ogona syreny; zaaferowane spojrzenie szeroko otwartych oczu miało w sobie jakąś nierealność, zwłaszcza w miejscu takim jak to, wśród ludzi jakich zrzeszało.
Ręka prędko napotkała drugą; Tatiana ścisnęła pierw nadgarstek, później dłoń przypadkowo zaczepionego przechodnia; odwracając się gwałtownie przez ramię wypuściła ciężkie westchnienie spomiędzy warg, jakby ktoś, a może właśnie sama, wyrwał ją z długiego, głębokiego transu.
– Kilka? A to gdzie? – zapytała, pomiędzy przejęciem a negacją; coś tam słyszała o jakiś brytyjskich wyspach, co to niby były zamieszkiwane przez trytony – ponoć takie mieszkały też przy Hogwarcie – ale kilka dla zwykłego klienta Parszywego Pasażera?
Mrugnąwszy kilkukrotnie skupiła na nim swoją uwagę; obraz został gdzieś za jej plecami, kiedy odwróciła się całkiem w kierunku mężczyzny zaczepionego ledwie chwilę temu. Był dość młody, co gdyby nie była tak pijana jak obecnie, zapewne uznałaby jako atut i własne szczęście. Choć z drugiej strony, ubrani w siwiznę bosmani mieli pewnie bardzo dużo opowieści w zanadrzu...
– Ale głupoty pieprzysz – parsknięcie miało w sobie rozbawienie, choć drgała w nim także nuta arogancji; uśmiechając się jednak w kierunku nowopoznanego bajkopisarza, uniosła brew ku górze, gdy zmniejszył dzielący ich dystans. Nie odsuwając się jednak, zdecydowała się poznać jego sekrety.
A w zasadzie jeden, który dość łatwo, mimo swojego stanu, zinterpretowała.
– Bajkopisarz i bajerant, no ładnie, kochanieńki – kręcąc głową uniosła znów spojrzenie, chcąc przyjrzeć mu się bardziej; był specyficzny, niebrzydki w jej ocenie, choć dostrzegła także, wśród półmroków i rozmytego wzroku, pasek blizny – Jak cię zwą? – znawco syren? Hamując uśmiech pchający się na wargi patrzyła nań wyczekująco, choć syrena na obrazie za jej plecami jakby upominała się o kontynuację oględzin.
Mało interesująca i atrakcyjna wizja, choć Dolohov wydawała się bawić świetnie; z alkoholem tańczącym w żyłach, z uśmiechem błąkającym się na wargach, z spojrzeniem roziskrzonym od butelki wysokich procentów i podziwiania syreniego malunku.
Gapiła się na niego z wyraźną wręcz fascynacją, spoglądając na pokryty łuską ogon, na płynne kształty pół ludzkiej, pół rybiej postaci uwikłanej w morską toń – być może stan w jakim się znalazła sprawiał, że wydawało jej się, że woda na obrazie delikatnie faluje. Wzbija się i opada w dół, połyskuje od barwnego ogona syreny; zaaferowane spojrzenie szeroko otwartych oczu miało w sobie jakąś nierealność, zwłaszcza w miejscu takim jak to, wśród ludzi jakich zrzeszało.
Ręka prędko napotkała drugą; Tatiana ścisnęła pierw nadgarstek, później dłoń przypadkowo zaczepionego przechodnia; odwracając się gwałtownie przez ramię wypuściła ciężkie westchnienie spomiędzy warg, jakby ktoś, a może właśnie sama, wyrwał ją z długiego, głębokiego transu.
– Kilka? A to gdzie? – zapytała, pomiędzy przejęciem a negacją; coś tam słyszała o jakiś brytyjskich wyspach, co to niby były zamieszkiwane przez trytony – ponoć takie mieszkały też przy Hogwarcie – ale kilka dla zwykłego klienta Parszywego Pasażera?
Mrugnąwszy kilkukrotnie skupiła na nim swoją uwagę; obraz został gdzieś za jej plecami, kiedy odwróciła się całkiem w kierunku mężczyzny zaczepionego ledwie chwilę temu. Był dość młody, co gdyby nie była tak pijana jak obecnie, zapewne uznałaby jako atut i własne szczęście. Choć z drugiej strony, ubrani w siwiznę bosmani mieli pewnie bardzo dużo opowieści w zanadrzu...
– Ale głupoty pieprzysz – parsknięcie miało w sobie rozbawienie, choć drgała w nim także nuta arogancji; uśmiechając się jednak w kierunku nowopoznanego bajkopisarza, uniosła brew ku górze, gdy zmniejszył dzielący ich dystans. Nie odsuwając się jednak, zdecydowała się poznać jego sekrety.
A w zasadzie jeden, który dość łatwo, mimo swojego stanu, zinterpretowała.
– Bajkopisarz i bajerant, no ładnie, kochanieńki – kręcąc głową uniosła znów spojrzenie, chcąc przyjrzeć mu się bardziej; był specyficzny, niebrzydki w jej ocenie, choć dostrzegła także, wśród półmroków i rozmytego wzroku, pasek blizny – Jak cię zwą? – znawco syren? Hamując uśmiech pchający się na wargi patrzyła nań wyczekująco, choć syrena na obrazie za jej plecami jakby upominała się o kontynuację oględzin.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Syrena na obrazie nie wydawała się być zachwycona swoją sytuacją. Jej twarz, choć piękna, sprawiała wrażenie wykrzywionej w lekkim grymasie - a może nie, może to jego wzrok próbował pozbawić dzieła tego gładkiego piękna nienaznaczonego żadnym koszmarem. Gdyby tylko syrena mogła znaleźć się w jego rękach i pod jego pędzlem, szybko straciłaby cały wdzięk. Zaczęłaby wykrzywiać się makabrycznie i gnić, brudząc wodę wokół. Jakież więc szczęście, iż obraz był za duży, by Silas mógł go ukraść bez użycia magii. Nawet jeżeli szkarada pasowałaby jak uległ do otaczającej ich atmosfery.
Dziewczyna obok zdawała się być zachwycona. Jej pijany wzrok śledził pociągnięcia pędzla jak zahipnotyzowany i Silas musiał uznać to za całkiem urokliwe. Lubił patrzeć na ludzi podziwiających sztukę, nawet te najprostszą. On coraz częściej widział jedynie rzeczy lepsze i gorsze od tych jego, jakby wszystko traciło w wartości samej w sobie. Dlatego być może przyglądanie się tej wielbicielce syren było o wiele przyjemniejsze niż samej syrenie. Droga biżuteria była jedynie miłym dodatkiem.
Wysłał jej kolejny uśmiech, tym razem szerszy, wyzywający i ozdobiony uniesionymi brwiami. Nie spodziewał się, iż uwierzy w jego uroczą bajkę, chciał jedynie zobaczyć jej reakcję i umilić chociaż trochę parszywe otoczenie. Zawsze miał talent do bajkopisarstwa, szczególnie po pijaku, więc gdyby tylko dano mu szansę, wymyśliłby i całą historię swojego dzieciństwa w trawie i matki zwabiającej marynarzy śpiewem. Dziewczyna wydała się być jednak nieporuszona. Jej nieco aroganckie prychnięcie wzbudziło w nim coś na kształt sympatii i na kilka sekund zapomniał, iż planował ją okraść.
- Skąd, to prawda! dlatego nie mogę jeść ryb, rozumiesz, mam wtedy straszne wyrzuty sumienia - odparł z teatralnym przejęciem, w prześmiewczy sposób próbując grać oburzonego. Prychnął jeszcze krótko na kolejną uwagę i pozwolił sobie znów złapać jej wzrok, kiedy przyglądała się jego twarzy, nawet jeżeli tak pewne szukanie kontaktu wzrokowego mogłoby uchodzić za niegrzeczne i bezczelne. Nigdy nie był człowiekiem szczególnie szanującym cudzą przestrzeń osobistą lub przestrzegającym konwenansów. Większości z nich zresztą nie miał prawa nawet znać, a te których doświadczył wydawały mu się nienaturalne, zimne i równie sztywne co ci, którzy je zapoczątkowali, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, iż wszyscy dawno nie żyli. Nic dziwnego wiec, iż nie odsuwał się nawet milimetr, nie było takiej potrzeby.
- A więc od razu uznałaś, ze mówię o tobie, a nie o swoim odbiciu w lustrze - odgryzł się, choć twarz nadal zdobił uśmiech. Nie mógł pozwolić przyjąć komplementu tak łatwo. - Jesteś tutaj, moja droga, raczej dziwem a nie klejnotem. Nawet jeżeli dziwem ciekawym i miłym dla oka - dodał w końcu, a krótki, cichy śmiech zabrzmiał zaskakująco szczerze. Jak cię zwą? - Różnie - wyznał zgodnie z prawdą i chwilę jeszcze milczał, jakby sam ze sobą debatował, które z imion wybrać. - Silas. - Nierozsądne. - A ciebie? Zgaduję, że nosisz jakieś ładne, dumnie brzmiące nazwisko, którym nie powinnaś się dzielić z nikim w tej spelunie.
Dziewczyna obok zdawała się być zachwycona. Jej pijany wzrok śledził pociągnięcia pędzla jak zahipnotyzowany i Silas musiał uznać to za całkiem urokliwe. Lubił patrzeć na ludzi podziwiających sztukę, nawet te najprostszą. On coraz częściej widział jedynie rzeczy lepsze i gorsze od tych jego, jakby wszystko traciło w wartości samej w sobie. Dlatego być może przyglądanie się tej wielbicielce syren było o wiele przyjemniejsze niż samej syrenie. Droga biżuteria była jedynie miłym dodatkiem.
Wysłał jej kolejny uśmiech, tym razem szerszy, wyzywający i ozdobiony uniesionymi brwiami. Nie spodziewał się, iż uwierzy w jego uroczą bajkę, chciał jedynie zobaczyć jej reakcję i umilić chociaż trochę parszywe otoczenie. Zawsze miał talent do bajkopisarstwa, szczególnie po pijaku, więc gdyby tylko dano mu szansę, wymyśliłby i całą historię swojego dzieciństwa w trawie i matki zwabiającej marynarzy śpiewem. Dziewczyna wydała się być jednak nieporuszona. Jej nieco aroganckie prychnięcie wzbudziło w nim coś na kształt sympatii i na kilka sekund zapomniał, iż planował ją okraść.
- Skąd, to prawda! dlatego nie mogę jeść ryb, rozumiesz, mam wtedy straszne wyrzuty sumienia - odparł z teatralnym przejęciem, w prześmiewczy sposób próbując grać oburzonego. Prychnął jeszcze krótko na kolejną uwagę i pozwolił sobie znów złapać jej wzrok, kiedy przyglądała się jego twarzy, nawet jeżeli tak pewne szukanie kontaktu wzrokowego mogłoby uchodzić za niegrzeczne i bezczelne. Nigdy nie był człowiekiem szczególnie szanującym cudzą przestrzeń osobistą lub przestrzegającym konwenansów. Większości z nich zresztą nie miał prawa nawet znać, a te których doświadczył wydawały mu się nienaturalne, zimne i równie sztywne co ci, którzy je zapoczątkowali, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, iż wszyscy dawno nie żyli. Nic dziwnego wiec, iż nie odsuwał się nawet milimetr, nie było takiej potrzeby.
- A więc od razu uznałaś, ze mówię o tobie, a nie o swoim odbiciu w lustrze - odgryzł się, choć twarz nadal zdobił uśmiech. Nie mógł pozwolić przyjąć komplementu tak łatwo. - Jesteś tutaj, moja droga, raczej dziwem a nie klejnotem. Nawet jeżeli dziwem ciekawym i miłym dla oka - dodał w końcu, a krótki, cichy śmiech zabrzmiał zaskakująco szczerze. Jak cię zwą? - Różnie - wyznał zgodnie z prawdą i chwilę jeszcze milczał, jakby sam ze sobą debatował, które z imion wybrać. - Silas. - Nierozsądne. - A ciebie? Zgaduję, że nosisz jakieś ładne, dumnie brzmiące nazwisko, którym nie powinnaś się dzielić z nikim w tej spelunie.
the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground
Nie była koneserką sztuki, na pewno nie takiej; syrenie na starym, zakurzonym malowidle daleko było do kunsztownych, obramowanych złotem obrazów, które pamiętała jeszcze z rodzinnych stron. Pamiątki po świetnych czasach caratu wydawały się w dworku zamieszkiwanym przez Dolohovów niemal żywe; ocalone – często skradzione – i uratowane od zapomnienia oraz niszczejącego wpływu czasu.
Miejsce takie jak to nie pasowało do Tatiany; prawdę mówiąc wszystko wokół wydawało się krzyczeć doń obcością, poza samym stanem, w którym kobieta, na własne życzenie się znalazła. Doki były specyficzne – cały port był specyficzny – a ona, choć zwykle rozpowiadała brzydkie, dalekie od pochlebstw słowa na temat tejże dzielnicy tego parszywego miasta, prędzej czy później znów się tutaj pojawiała. Dziwaczna zależność.
Teraz jednak, kiedy miała przy sobie towarzystwo, które swoją drogą sama sobie zagarnęła i poniekąd zmusiła młodego mężczyznę do rozmowy, cała ta obcość uleciała gdzieś razem z dymem gaszonych nieopodal świec. Niezbyt interesował ją już sam pub, kiedy spojrzenie żywiołowo prześlizgiwało się po twarzy nieznajomego, a błyskające szarością ślepia śmiało krzyżowały się z tymi należącymi do niego.
– A co z krewetkami? Ostrygami? – rzuciła, unosząc brew ku górze, w międzyczasie powstrzymując salwę śmiechu, która uporczywie pragnęła wepchnąć się jej na usta. Skoro jednak zdecydowali się podjąć ów grę, w której miała sobie wyobrazić jego syreni żywot – co w tym stanie wcale nie było aż tak trudne – zamierzała płynąć z prądem dalej – Są teraz szaleeeenie modne, serio, wyższe sfery się tym zajadają – te brytyjskie, i te które pamiętała z kontaktów pana ojca. Może gdyby sama miała możliwość dorwać się teraz do owoców morza, zaprezentowałaby mu, eks-trytonowi, iście makabryczny dlań pokaz prawidłowego kosztowania takich specjałów?
– Bo to widać w oczach, kochany, a twoje mówią w moim kierunku sporo – niebotyczna pewność siebie z łatwością podyktowała słowa; uśmiech na skraju niemal lubieżności zaszczycił jej wargi po raz kolejny – Dziwem, znów to samo, nie przywykliście jeszcze? – wciąż i wciąż te same pytania; co kobieta taka jak ty robi w takim miejscu; co się stało że zagubiłaś się tak daleko; bla, bla bla.
– Ładne, dość – może było obce, a może czysto brytyjskie; tutaj mieli bardzo dziwne imiona, nad którymi wolała się nie rozwodzić – Ja? Anastazja – powiedziała wprost, nie dzieląc się jednak nazwiskiem, choć pochodzenie łatwo było przypasować do samego miana.
– Co tu robisz, syreni chłopcze? Trwonisz majątek, popijasz gorzkie piwo i ostrzegasz panienki, by nie chodziły same po zmroku?
Miejsce takie jak to nie pasowało do Tatiany; prawdę mówiąc wszystko wokół wydawało się krzyczeć doń obcością, poza samym stanem, w którym kobieta, na własne życzenie się znalazła. Doki były specyficzne – cały port był specyficzny – a ona, choć zwykle rozpowiadała brzydkie, dalekie od pochlebstw słowa na temat tejże dzielnicy tego parszywego miasta, prędzej czy później znów się tutaj pojawiała. Dziwaczna zależność.
Teraz jednak, kiedy miała przy sobie towarzystwo, które swoją drogą sama sobie zagarnęła i poniekąd zmusiła młodego mężczyznę do rozmowy, cała ta obcość uleciała gdzieś razem z dymem gaszonych nieopodal świec. Niezbyt interesował ją już sam pub, kiedy spojrzenie żywiołowo prześlizgiwało się po twarzy nieznajomego, a błyskające szarością ślepia śmiało krzyżowały się z tymi należącymi do niego.
– A co z krewetkami? Ostrygami? – rzuciła, unosząc brew ku górze, w międzyczasie powstrzymując salwę śmiechu, która uporczywie pragnęła wepchnąć się jej na usta. Skoro jednak zdecydowali się podjąć ów grę, w której miała sobie wyobrazić jego syreni żywot – co w tym stanie wcale nie było aż tak trudne – zamierzała płynąć z prądem dalej – Są teraz szaleeeenie modne, serio, wyższe sfery się tym zajadają – te brytyjskie, i te które pamiętała z kontaktów pana ojca. Może gdyby sama miała możliwość dorwać się teraz do owoców morza, zaprezentowałaby mu, eks-trytonowi, iście makabryczny dlań pokaz prawidłowego kosztowania takich specjałów?
– Bo to widać w oczach, kochany, a twoje mówią w moim kierunku sporo – niebotyczna pewność siebie z łatwością podyktowała słowa; uśmiech na skraju niemal lubieżności zaszczycił jej wargi po raz kolejny – Dziwem, znów to samo, nie przywykliście jeszcze? – wciąż i wciąż te same pytania; co kobieta taka jak ty robi w takim miejscu; co się stało że zagubiłaś się tak daleko; bla, bla bla.
– Ładne, dość – może było obce, a może czysto brytyjskie; tutaj mieli bardzo dziwne imiona, nad którymi wolała się nie rozwodzić – Ja? Anastazja – powiedziała wprost, nie dzieląc się jednak nazwiskiem, choć pochodzenie łatwo było przypasować do samego miana.
– Co tu robisz, syreni chłopcze? Trwonisz majątek, popijasz gorzkie piwo i ostrzegasz panienki, by nie chodziły same po zmroku?
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kolejny raz nie potrafił powstrzymać krótkiego śmiechu - nieco stłumionego chichotu wyduszonego z gardła tak lekko i naturalnie, iż sam zdziwił się na jego brzmienie. Nie było w tym dźwięku niczego gorzkiego, jedynie czyste alkoholowe rozbawienie. Nie wiedział już czy to ten pewny i płynny sposób w jaki młoda kobieta odpowiadała na zaczepki, czy to same słowa które wypowiadała. Wspomnienie o modnych daniach i wyższych sferach w miejscu takim jak to wydawało mu się uroczo abstrakcyjne - większość bywalców faktycznie miała większe szanse na zobaczenie syreny (a nawet kilku!) niż elegancko podanej krewetki na talerzu.
- Mam nóż do ostryg - odparł więc, choć odpowiedź niewiele miała sensu. Była to jednak prawda, sam nie pamiętał już skąd go ukradł, ale był pewien, że nikt po nim nie płakał, a on nie znalazł lepszego urządzenia do dokładnego przecinania płócien. - Morskie stworzenia nie jedzą swoich towarzyszy - dodał po chwili namysłu, w nietrzeźwej głowie próbując wyobrazić sobie syreny jedzące małże. Znów się uśmiechnął. - Tylko te lądowe są na tyle okrutne. My po prostu jemy ludzi. - My wypłynęło z ust tak łatwo, choć przecież Silas nigdy nawet nie był na statku. A szkoda, powinien kiedyś ukryć się w ładowni i wypłynąć daleko stąd.
Podobał mu się ten uśmiech choć i on nie pasował w ogóle do postaci damy, którą nieznajoma być zapewne powinna. Ani pijaństwo, ani doki, ani lubieżność w oczach. Ściągnął brwi nasłuchując jej kolejnych słów i uczepił się jej oczu po raz kolejny, jakby rzucał jej wyzwanie znalezienia w nich czegoś jeszcze.
- A wiec tak...Co takiego mówią w takim razie, kochana? - głos był cichszy, ale ostatnie słowo zaakcentowane przeciągniętymi głoskami. - Anastazjo - dodał. Nie obchodziło go szczególnie czy imię było prawdziwe, nazwisko nie zrobiłoby na nim żadnego wrażenia. Mogła mieć tysiąc imion, niczego by to nie zmieniło. Nie zmieniłoby też tego złośliwego uśmiechu wpływającego na jego twarz, gdy tak wyjątkowo niesłusznie i nietrafnie oceniła jego miejsce wśród bywalców lokalu. Nie miał majątku, nie lubił piwa i nigdy nikogo przed niczym nie ostrzegał. Na pewno nie tutaj. Syreni chłopiec pokręcił wiec głową i świat na moment zawirował przed oczami.
- Żadna z tych rzeczy - przyznał twardo. - Głównie stoję pod tym obrazem i czekam aż znajdzie mnie tu jakaś pyskata, zagubiona panna z wyższych sfer. Taka która jada owoce morza.
- Mam nóż do ostryg - odparł więc, choć odpowiedź niewiele miała sensu. Była to jednak prawda, sam nie pamiętał już skąd go ukradł, ale był pewien, że nikt po nim nie płakał, a on nie znalazł lepszego urządzenia do dokładnego przecinania płócien. - Morskie stworzenia nie jedzą swoich towarzyszy - dodał po chwili namysłu, w nietrzeźwej głowie próbując wyobrazić sobie syreny jedzące małże. Znów się uśmiechnął. - Tylko te lądowe są na tyle okrutne. My po prostu jemy ludzi. - My wypłynęło z ust tak łatwo, choć przecież Silas nigdy nawet nie był na statku. A szkoda, powinien kiedyś ukryć się w ładowni i wypłynąć daleko stąd.
Podobał mu się ten uśmiech choć i on nie pasował w ogóle do postaci damy, którą nieznajoma być zapewne powinna. Ani pijaństwo, ani doki, ani lubieżność w oczach. Ściągnął brwi nasłuchując jej kolejnych słów i uczepił się jej oczu po raz kolejny, jakby rzucał jej wyzwanie znalezienia w nich czegoś jeszcze.
- A wiec tak...Co takiego mówią w takim razie, kochana? - głos był cichszy, ale ostatnie słowo zaakcentowane przeciągniętymi głoskami. - Anastazjo - dodał. Nie obchodziło go szczególnie czy imię było prawdziwe, nazwisko nie zrobiłoby na nim żadnego wrażenia. Mogła mieć tysiąc imion, niczego by to nie zmieniło. Nie zmieniłoby też tego złośliwego uśmiechu wpływającego na jego twarz, gdy tak wyjątkowo niesłusznie i nietrafnie oceniła jego miejsce wśród bywalców lokalu. Nie miał majątku, nie lubił piwa i nigdy nikogo przed niczym nie ostrzegał. Na pewno nie tutaj. Syreni chłopiec pokręcił wiec głową i świat na moment zawirował przed oczami.
- Żadna z tych rzeczy - przyznał twardo. - Głównie stoję pod tym obrazem i czekam aż znajdzie mnie tu jakaś pyskata, zagubiona panna z wyższych sfer. Taka która jada owoce morza.
the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground
W całej zgniliźnie, w parszywym zapachu starych ryb i zwyczajnego brudu, wśród kurzu i półmroków, potrafili znaleźć rozrywkę – może dziwniejszy był fakt, że ona ją znajdowała, kiedy całą prezencją zdawała się stanowić część zupełnie odległej bajki, nawet jeśli wzrok, jeszcze chwilę temu wgapiający się intensywnie w syreni obraz, zdradzał szczere zaaferowanie.
Teraz jednak całą uwagę poświęciła jemu – syreniemu chłopcu czy śmiesznemu klientowi Parszywego, a może jedno i drugie, i zapewne też trzecie, czwarte i piątek, bo ludzie tacy jak on, mieli wiele twarzy. Sama miała ich kilka, choć błyszcząca biżuteria i modne odzienie mówiło tylko jedno.
– I kogo już zjadłeś, mój drogi? – zapytała wprost, z drgającym od hamowanego śmiechu kącikiem ust; syren ludojad, istny cud w miejscu takim jak to; choć bawił ją rzeczywiście, w jego łatwości tworzenia pajęczych nici niestworzonych historię znajdowała porozumienie – czy sama nie lubiła wymyślać bajek o czymś, co nawet nie było doń podobne?
Rozejrzała się krótko – i po klienteli, i w poszukiwaniu miejsca, które mogło służyć jako odpowiednie do rozmowy; choć sama tak naprawdę nie wiedziała, dlaczego wciąż kontynuuje z nim tą dziwną konwersację o wszystkim i niczym. Jasne spojrzenie odnalazło nieduży stoliczek po lewo od obrazu, więc bez zbędnych słów czy pytań, Tatiana pochwyciła znów nadgarstek chłopaka, ciągnąc go w tamtym kierunku. Kiedy już usiedli, podniosła na nowo spojrzenie na jego lico.
– Co mówią? No cóż... – jasne tęczówki momentalnie skrzyżowały się z tymi należącymi do niego, niemal natarczywie i konfundująco – Zaintrygowanie, śmiałość, nuta uwielbienia – wypowiedziała od razu, zaraz potem unosząc znów kąciki ust. Z ludzi można było czytać dość łatwo – z tych pijanych jak z otwartej księgi, a szczęśliwym trafem, teraz obydwoje postrzegali teraz świat w dużo ciekawszy sposób.
– Niech to szlag, wyszłam z wprawy – ciężkie westchnięcie zabrzmiało niemal teatralnie, kiedy przyznał, że nie udało jej się odgadnąć celu jego pobytu tutaj; a więc wcale nie był takim typowym klientem. Kolejne słowa były jednak swego rodzaju pokrzepieniem, znów dyktując nieprzyzwoitą pewność siebie.
– W takim razie nie musisz, mój drogi, dziękować. Zaszczyt ten był wyrazem mojej dobrej woli i miłosierdzia, proszę bardzo – to, że się tu zjawiła i pozwoliła mu zakończyć czekanie.
– Silas, syreni chłopiec, poszukujący pyskatych niewiast... to twój zawód tutaj na lądzie? – uniosła brew, niedługo później wysuwając z kieszeni papierośnicę, a z niej skręconego papierosa, którego odpaliła od tlącej się słabo świecy ustawionej na środku stolika – Co ty tu w ogóle robisz, w tym szpetnym mieście? Tym bardziej teraz, kiedy takie... syrenki, wiesza się na listach gończych? – bo coś jej podpowiadało, że wcale takim przykładnym obywatelem, to on nie był.
Teraz jednak całą uwagę poświęciła jemu – syreniemu chłopcu czy śmiesznemu klientowi Parszywego, a może jedno i drugie, i zapewne też trzecie, czwarte i piątek, bo ludzie tacy jak on, mieli wiele twarzy. Sama miała ich kilka, choć błyszcząca biżuteria i modne odzienie mówiło tylko jedno.
– I kogo już zjadłeś, mój drogi? – zapytała wprost, z drgającym od hamowanego śmiechu kącikiem ust; syren ludojad, istny cud w miejscu takim jak to; choć bawił ją rzeczywiście, w jego łatwości tworzenia pajęczych nici niestworzonych historię znajdowała porozumienie – czy sama nie lubiła wymyślać bajek o czymś, co nawet nie było doń podobne?
Rozejrzała się krótko – i po klienteli, i w poszukiwaniu miejsca, które mogło służyć jako odpowiednie do rozmowy; choć sama tak naprawdę nie wiedziała, dlaczego wciąż kontynuuje z nim tą dziwną konwersację o wszystkim i niczym. Jasne spojrzenie odnalazło nieduży stoliczek po lewo od obrazu, więc bez zbędnych słów czy pytań, Tatiana pochwyciła znów nadgarstek chłopaka, ciągnąc go w tamtym kierunku. Kiedy już usiedli, podniosła na nowo spojrzenie na jego lico.
– Co mówią? No cóż... – jasne tęczówki momentalnie skrzyżowały się z tymi należącymi do niego, niemal natarczywie i konfundująco – Zaintrygowanie, śmiałość, nuta uwielbienia – wypowiedziała od razu, zaraz potem unosząc znów kąciki ust. Z ludzi można było czytać dość łatwo – z tych pijanych jak z otwartej księgi, a szczęśliwym trafem, teraz obydwoje postrzegali teraz świat w dużo ciekawszy sposób.
– Niech to szlag, wyszłam z wprawy – ciężkie westchnięcie zabrzmiało niemal teatralnie, kiedy przyznał, że nie udało jej się odgadnąć celu jego pobytu tutaj; a więc wcale nie był takim typowym klientem. Kolejne słowa były jednak swego rodzaju pokrzepieniem, znów dyktując nieprzyzwoitą pewność siebie.
– W takim razie nie musisz, mój drogi, dziękować. Zaszczyt ten był wyrazem mojej dobrej woli i miłosierdzia, proszę bardzo – to, że się tu zjawiła i pozwoliła mu zakończyć czekanie.
– Silas, syreni chłopiec, poszukujący pyskatych niewiast... to twój zawód tutaj na lądzie? – uniosła brew, niedługo później wysuwając z kieszeni papierośnicę, a z niej skręconego papierosa, którego odpaliła od tlącej się słabo świecy ustawionej na środku stolika – Co ty tu w ogóle robisz, w tym szpetnym mieście? Tym bardziej teraz, kiedy takie... syrenki, wiesza się na listach gończych? – bo coś jej podpowiadało, że wcale takim przykładnym obywatelem, to on nie był.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Co jakiś czas drzwi Parszywego otwierały się, a Silas czuł zimny wiatr targający kilkoma kosmykami włosów. Kilka nici dreszczu przeszywających ciało. On też nie powinien tutaj być - w tym miejscu, o tej godzinie, w tym tym momencie historii. Anastazja - jak twierdziła - być może tu nie pasowała, jego problem jednak polegał na tym, iż pasował aż zanadto - nie potrzebował marynarskiej historii ni płaszcza śmierdzącego rybami. Był częścią tego miejsca, częścią oczywistą i nierozerwalną i dlatego właśnie nie powinien tutaj być. Kiedyś go złapią ta myśl była ostra i cuchnęła grozą, a jego towarzyszka zapewne nie byłaby w stanie jej zrozumieć.
- Czy to istotne? O wszystkich dawno zapomniałem - uciął z uśmiechem.
Im dłużej o tym myślał i im dłużej jej słuchał, tym bardziej uświadamiał sobie, iż to ta obcość mogła być powodem jego fascynacji i chętnego złapania wyciągniętej ku niemu dłoni. Jeżeli poza dziewczyny nie była jedynie oszustwem, a jej opowieści o wyższych klasach kpiną, Anastazja znała życie z zupełnie innej strony niż on. Nie było w niej być może tyle strachu i smutku, chodziła po brudnych lokalach szczęśliwa i pijana, z entuzjazmem zagadując przypadkowego mężczyznę, jakby niebezpieczeństwa były dla niej równie odległe co dla Silasa te cholerne ostrygi. Sam chyba do końca w to nie wierzył, ale chciał wierzyć, bo kiedy tak się jej przyglądał, wydawało mu się, iż ucieka na chwilę do jej świata. Tego świata gdzie chadzało się na bankiety i spało w jedwabnej pościeli, nawet mimo kryzysu.
- Uwielbienia - powtórzył za nią, kiedy już usiedli, a ona zaczęła badać jego spojrzenie. Ściągnął lekko brwi i przechylił głowę, sam przybierając zamyślony wyraz twarzy. - Nuta. Tylko nuta - dodał więc, w końcu uśmiechając się do niej nieco łagodniej. - Dziękuję w takim razie! Kto wie na kogo bym trafił, gdybyś się tu nie zjawiła, moja droga - mówił, zdanie przerywając teatralnym westchnięciem.
Jego imię brzmiało ładnie w jej ustach, choć nieco obco - było jakieś dłuższe, jakieś wdzięczniejsze, nie stanowiło już jedynie szybkiego warknięcia gdzieś w ciemnej uliczce. Podparł podbródek na otwartej dłoni i wpatrywał się w nią nadal, oddając rozgadanej pyskatej niewiaście całą swoją uwagę. Odpaliła papierosa, wiec i on poczuł nagły głód. Mógłby zapalić swojego, zamiast tego jednak wyciągnął leżącą na stoliku rękę i chwytając papierosa w dwa palce, wysunął go lekko z jej ust.
- Mój zawód jest nieco mniej wdzięczny - odparł w końcu, kiedy chmura dymu uniosła się nad nim, na moment wplątując się w ciemne włosy. - Szpetne miasta pasują do szpetnych ludzi - zakpił krótko. - To moje miejsce i mogą mnie pochować pod jego gruzami - słowa zabrzmiały beztrosko, ale dla Silasa były okrutnie prawdziwe. Mógł uciekać, ale nigdzie poza Londynem nie było dla niego miejsca. Jeżeli miał przeżyć, najdłużej przeżyje tutaj, a wolał umrzeć między swoimi obrazami, w mieście które go kiedyś go uratowało, niż pod jakimś drzewem w Walii. - A ty? Nie masz dworku w okolicznym hrabstwie ze swoim brzuchatym mężem i trójką głośnych dzieci, Nastio? Pewnie za tobą tęsknią.
- Czy to istotne? O wszystkich dawno zapomniałem - uciął z uśmiechem.
Im dłużej o tym myślał i im dłużej jej słuchał, tym bardziej uświadamiał sobie, iż to ta obcość mogła być powodem jego fascynacji i chętnego złapania wyciągniętej ku niemu dłoni. Jeżeli poza dziewczyny nie była jedynie oszustwem, a jej opowieści o wyższych klasach kpiną, Anastazja znała życie z zupełnie innej strony niż on. Nie było w niej być może tyle strachu i smutku, chodziła po brudnych lokalach szczęśliwa i pijana, z entuzjazmem zagadując przypadkowego mężczyznę, jakby niebezpieczeństwa były dla niej równie odległe co dla Silasa te cholerne ostrygi. Sam chyba do końca w to nie wierzył, ale chciał wierzyć, bo kiedy tak się jej przyglądał, wydawało mu się, iż ucieka na chwilę do jej świata. Tego świata gdzie chadzało się na bankiety i spało w jedwabnej pościeli, nawet mimo kryzysu.
- Uwielbienia - powtórzył za nią, kiedy już usiedli, a ona zaczęła badać jego spojrzenie. Ściągnął lekko brwi i przechylił głowę, sam przybierając zamyślony wyraz twarzy. - Nuta. Tylko nuta - dodał więc, w końcu uśmiechając się do niej nieco łagodniej. - Dziękuję w takim razie! Kto wie na kogo bym trafił, gdybyś się tu nie zjawiła, moja droga - mówił, zdanie przerywając teatralnym westchnięciem.
Jego imię brzmiało ładnie w jej ustach, choć nieco obco - było jakieś dłuższe, jakieś wdzięczniejsze, nie stanowiło już jedynie szybkiego warknięcia gdzieś w ciemnej uliczce. Podparł podbródek na otwartej dłoni i wpatrywał się w nią nadal, oddając rozgadanej pyskatej niewiaście całą swoją uwagę. Odpaliła papierosa, wiec i on poczuł nagły głód. Mógłby zapalić swojego, zamiast tego jednak wyciągnął leżącą na stoliku rękę i chwytając papierosa w dwa palce, wysunął go lekko z jej ust.
- Mój zawód jest nieco mniej wdzięczny - odparł w końcu, kiedy chmura dymu uniosła się nad nim, na moment wplątując się w ciemne włosy. - Szpetne miasta pasują do szpetnych ludzi - zakpił krótko. - To moje miejsce i mogą mnie pochować pod jego gruzami - słowa zabrzmiały beztrosko, ale dla Silasa były okrutnie prawdziwe. Mógł uciekać, ale nigdzie poza Londynem nie było dla niego miejsca. Jeżeli miał przeżyć, najdłużej przeżyje tutaj, a wolał umrzeć między swoimi obrazami, w mieście które go kiedyś go uratowało, niż pod jakimś drzewem w Walii. - A ty? Nie masz dworku w okolicznym hrabstwie ze swoim brzuchatym mężem i trójką głośnych dzieci, Nastio? Pewnie za tobą tęsknią.
the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground
Przyjemnie było odciąć się, choć na moment, od tego co znane. Nawet jeśli lubiane, a w dzisiejszych czasach nawet doceniane; lubiła czasem udawać, że jest kimś innym, nawet jeśli w parszywym obrazku ślicznej, dobrze ubranej panienki bywającej w takim miejscu jak to, w stanie, jaki zdradzały jej roześmiane oczy i energiczne ruchy, nie było niczego faktycznie ładnego.
Być może przebieranki były na stale wpisane w jej życie, aktorski kunszt kreował jej osobę bardziej niźli rzeczywiste fakty – tutaj, w dokach, wszystko było napisane na nowo. Bo nic nie należało do niej, a ona nie należała do nikogo.
Kiwnęła głową na jego sprawne zakończenie tematu, wciąż roześmiana, wciąż poruszona jego ładną, choć enigmatyczną opowiastką o życiu pod powierzchnią wody, syrenich ogonach i jadłospisie wykluczającym inne morskie stworzenia – może mogliby sobie wymyślić konkurs na bardziej barwną bajkę?
– Ależ oczywiście, tylko i wyłącznie nuta – zgodziła się, tonem niemal arcypoważnym, choć kącik ust wciąż błagał, by wpuścić w jego szeregi uśmiech. Być może to uwielbienie tylko sobie wymyśliła, być może była już na tyle niezdrowo w siebie zapatrzona, że widziała tego typu reakcje wszędzie, a może faktycznie specyficzny błysk zalśnił w jego oku, później dyktując kolejne słowa, kolejne zdania i kolejne zawirowania ich dziwnej, przypadkowej rozmowy.
– Nie ma za co – odpowiedziała, nagle tonem obciążonym od ciężkości, dźwięcznym i niemal dziewczęcym; utrzymał się nawet wtedy, kiedy bezpardonowo odebrał jej papierosa i poczęstował się odpalonym tytoniem – I za to też nie musisz dziękować – choć jej dobrotliwych towarów raczej nie brakowało, dobrze znała wartość tego ususzonego cuda nabitego w bibułkę, samej zdarzało jej się tęsknić za specyficznym posmakiem dymu przemykającym między podniebieniem a językiem, niezbędnym w codziennym funkcjonowaniu.
– No proszę, to bohaterskość czy obowiązek? A może lokalny patriotyzm? – zapytała, doprawdy zaciekawiona, unosząc brew w górę. Chwilę później nadszedł śmiech; powinien brzmieć gorzko, zamiast tego miał w sobie tylko rozbawienie – Żartujesz sobie ze mnie? Ja i brzuchaty mąż? Dzieci? Nie dodawaj mi wieku, kochany – choć faktycznie była w takim, który jak najbardziej wskazywał na możliwość posiadania rodziny, coś tak nudnego było poza jej polem zainteresowań.
– Wolę wersję tajemniczej wdowy, której mąż zmarł w tragicznych okolicznościach, zostawiwszy fortunę w spadku tej, która faktycznie go kochała – wypowiedziała, a po śmiechu nie zostało nawet echo – Co ty, prasy nie czytasz? – na pewno była tam rubryka o niej, odzianej w futro i brylanty damie, prawda?
Być może przebieranki były na stale wpisane w jej życie, aktorski kunszt kreował jej osobę bardziej niźli rzeczywiste fakty – tutaj, w dokach, wszystko było napisane na nowo. Bo nic nie należało do niej, a ona nie należała do nikogo.
Kiwnęła głową na jego sprawne zakończenie tematu, wciąż roześmiana, wciąż poruszona jego ładną, choć enigmatyczną opowiastką o życiu pod powierzchnią wody, syrenich ogonach i jadłospisie wykluczającym inne morskie stworzenia – może mogliby sobie wymyślić konkurs na bardziej barwną bajkę?
– Ależ oczywiście, tylko i wyłącznie nuta – zgodziła się, tonem niemal arcypoważnym, choć kącik ust wciąż błagał, by wpuścić w jego szeregi uśmiech. Być może to uwielbienie tylko sobie wymyśliła, być może była już na tyle niezdrowo w siebie zapatrzona, że widziała tego typu reakcje wszędzie, a może faktycznie specyficzny błysk zalśnił w jego oku, później dyktując kolejne słowa, kolejne zdania i kolejne zawirowania ich dziwnej, przypadkowej rozmowy.
– Nie ma za co – odpowiedziała, nagle tonem obciążonym od ciężkości, dźwięcznym i niemal dziewczęcym; utrzymał się nawet wtedy, kiedy bezpardonowo odebrał jej papierosa i poczęstował się odpalonym tytoniem – I za to też nie musisz dziękować – choć jej dobrotliwych towarów raczej nie brakowało, dobrze znała wartość tego ususzonego cuda nabitego w bibułkę, samej zdarzało jej się tęsknić za specyficznym posmakiem dymu przemykającym między podniebieniem a językiem, niezbędnym w codziennym funkcjonowaniu.
– No proszę, to bohaterskość czy obowiązek? A może lokalny patriotyzm? – zapytała, doprawdy zaciekawiona, unosząc brew w górę. Chwilę później nadszedł śmiech; powinien brzmieć gorzko, zamiast tego miał w sobie tylko rozbawienie – Żartujesz sobie ze mnie? Ja i brzuchaty mąż? Dzieci? Nie dodawaj mi wieku, kochany – choć faktycznie była w takim, który jak najbardziej wskazywał na możliwość posiadania rodziny, coś tak nudnego było poza jej polem zainteresowań.
– Wolę wersję tajemniczej wdowy, której mąż zmarł w tragicznych okolicznościach, zostawiwszy fortunę w spadku tej, która faktycznie go kochała – wypowiedziała, a po śmiechu nie zostało nawet echo – Co ty, prasy nie czytasz? – na pewno była tam rubryka o niej, odzianej w futro i brylanty damie, prawda?
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kolejny raz odchylił się na krześle i kolejny raz prychnął cichym śmiechem. Przywykł do udawania. Udawał gorszego niż był w rzeczywistości, groźniejszego, zimniejszego, choć przecież trząsł się wewnątrz i pękał bez przerwy. Udawał niewzruszonego, choć byle wiatr targał nim niemiłosiernie. Udawał żywego, choć umarł już dziesiątki razy i dlatego tak chętnie łapał się tego, co wydawało się takie pełne życia, takie jasne, takie ciepłe.
Dlatego dał się przyciągnąć do niej i dlatego tak uważnie patrzył, zbierał każdy cal jej twarzy, każde złamanie rysów, szybkie uśmiechy i błysk w ładnych oczach. Powaga w jej głowie była wręcz teatralnie poważna, więc uniósł brwi, jakby chciał dać jej znać, że widzi.
Tylko nuta. Nie było na tym świecie więcej niż dwóch osób, które Silas uwielbiał, ale bez dwóch zdań mógł tą pijaną pannę i wielbicielkę syren polubić, a to było już naprawdę wiele. A jednak podobała mu się płynność i beztroska z jaką mówiła, podobała mu się naturalność w tym - nawet przesadzonym - tonie i iskry chochlika w jej uśmiechu. Jej elegancja nie byłą zimna i bezosobowa, nie była tym sztywnym, okrutnym uśmiechem wielkich panów i jeszcze większych pań. Silas zdał sobie sprawę z tego, że chce wyciągnąć ku niej ręce lub przynajmniej twarz. I słuchać.
- Twoje miłosierdzie nie zna granic, hm? - mruknął z rozbawieniem, śledząc jasnymi oczami chmurę papierosowego dymu rozpływającą się w ciepłym półmroku niczym w mleku. Kilka smug przepłynęło przy jasnej skórze Anastazji. - Musisz uważać komu wyświadczasz przysługi, moja droga - dodał jeszcze, a głos zabrzmiał gładko i śpiewnie, niczym obietnica. W ciepłym świetle kinkietów pubu jego szelmowski uśmiech wydał się miękki.
Zadumał się z dozą dramaturgii, gdy padło pytanie, ale po chwili zaciągnął się znów papierosem i oderwał wzrok od rozmówczyni, by na kilka dłuższych momentów rozejrzeć się po sali. Jakby szukał odpowiedzi. Nie zwykł mówić prawdy, a kłamstwa czaiły się w cieniach, w katach i na sufitach - gotowe do wykorzystania.
- To głupota - odparł jednak i choć na te krótkie dwa słowa ton zabrzmiał szorstko, to Silas szybko się opamiętał i kolejny raz się uśmiechnął, kolejny raz wrócił do niej wzrokiem i popatrzył prosto w oczy, podając jej tlącego się papierosa przez wysłużony blat stolika. - Och, wybacz, byłem pewien, ze szybko wychodzicie za mąż...nie byłem na salonach od - przerwał, udając zamyślonego i zmartwionego, jakby w głowie właśnie przywoływał wyjątkowo bolesne wspomnienia. - Od wypadku.
Czym był ten wypadek?
Być może narodzinami w domu mugolki, gdzieś pośrodku niczego.
- Ach, wiec też jesteś złodziejką - rzucił żartobliwie, choć spodobała mu się wizja wdowy z majątkiem, martwego męża, który na pewno na swój los zasługiwał. Cóż, mężczyźni bywali największymi wrogami i w jego życiu, a im bogatsi i starsi byli, tym wredniejsze mieli twarze i bardziej bezczelne ręce. Byłby wręcz wzruszony gdyby go zasztyletowała. - Prasa mnie nudzi.
Zakaszlał, wiatr znowu wdarł się przez otwarte drzwi. Krótki sygnał zewnętrznego świata przypomniał mu, ze dawno powinien wracać do domu. Wołały go obrazy, a nocny Londyn mógł być śmiertelny. Nie powinien być tutaj i nie powinien być na zewnątrz, ale im bliżej wschodu słońca, tym bardziej obco się czuł. Odchrząknął wiec i podniósł się ze skrzypiącego krzesła i nachylił się nad Anastazją, opierając dłoń na stole.
- Jeżeli będziesz chciała usłyszeć więcej historii o moim podwodnym życiu, wiesz gdzie szukać - szept przedarł się przez kolejne pijackie śpiewy dobiegające gdzieś z baru. - Wiszę ci papierosa. - Wyprostował się, postawił kołnierz płaszcza i raz przeczesał dłonią ciemne włosy. - Pozdrów męża, An.
/ztx2
Dlatego dał się przyciągnąć do niej i dlatego tak uważnie patrzył, zbierał każdy cal jej twarzy, każde złamanie rysów, szybkie uśmiechy i błysk w ładnych oczach. Powaga w jej głowie była wręcz teatralnie poważna, więc uniósł brwi, jakby chciał dać jej znać, że widzi.
Tylko nuta. Nie było na tym świecie więcej niż dwóch osób, które Silas uwielbiał, ale bez dwóch zdań mógł tą pijaną pannę i wielbicielkę syren polubić, a to było już naprawdę wiele. A jednak podobała mu się płynność i beztroska z jaką mówiła, podobała mu się naturalność w tym - nawet przesadzonym - tonie i iskry chochlika w jej uśmiechu. Jej elegancja nie byłą zimna i bezosobowa, nie była tym sztywnym, okrutnym uśmiechem wielkich panów i jeszcze większych pań. Silas zdał sobie sprawę z tego, że chce wyciągnąć ku niej ręce lub przynajmniej twarz. I słuchać.
- Twoje miłosierdzie nie zna granic, hm? - mruknął z rozbawieniem, śledząc jasnymi oczami chmurę papierosowego dymu rozpływającą się w ciepłym półmroku niczym w mleku. Kilka smug przepłynęło przy jasnej skórze Anastazji. - Musisz uważać komu wyświadczasz przysługi, moja droga - dodał jeszcze, a głos zabrzmiał gładko i śpiewnie, niczym obietnica. W ciepłym świetle kinkietów pubu jego szelmowski uśmiech wydał się miękki.
Zadumał się z dozą dramaturgii, gdy padło pytanie, ale po chwili zaciągnął się znów papierosem i oderwał wzrok od rozmówczyni, by na kilka dłuższych momentów rozejrzeć się po sali. Jakby szukał odpowiedzi. Nie zwykł mówić prawdy, a kłamstwa czaiły się w cieniach, w katach i na sufitach - gotowe do wykorzystania.
- To głupota - odparł jednak i choć na te krótkie dwa słowa ton zabrzmiał szorstko, to Silas szybko się opamiętał i kolejny raz się uśmiechnął, kolejny raz wrócił do niej wzrokiem i popatrzył prosto w oczy, podając jej tlącego się papierosa przez wysłużony blat stolika. - Och, wybacz, byłem pewien, ze szybko wychodzicie za mąż...nie byłem na salonach od - przerwał, udając zamyślonego i zmartwionego, jakby w głowie właśnie przywoływał wyjątkowo bolesne wspomnienia. - Od wypadku.
Czym był ten wypadek?
Być może narodzinami w domu mugolki, gdzieś pośrodku niczego.
- Ach, wiec też jesteś złodziejką - rzucił żartobliwie, choć spodobała mu się wizja wdowy z majątkiem, martwego męża, który na pewno na swój los zasługiwał. Cóż, mężczyźni bywali największymi wrogami i w jego życiu, a im bogatsi i starsi byli, tym wredniejsze mieli twarze i bardziej bezczelne ręce. Byłby wręcz wzruszony gdyby go zasztyletowała. - Prasa mnie nudzi.
Zakaszlał, wiatr znowu wdarł się przez otwarte drzwi. Krótki sygnał zewnętrznego świata przypomniał mu, ze dawno powinien wracać do domu. Wołały go obrazy, a nocny Londyn mógł być śmiertelny. Nie powinien być tutaj i nie powinien być na zewnątrz, ale im bliżej wschodu słońca, tym bardziej obco się czuł. Odchrząknął wiec i podniósł się ze skrzypiącego krzesła i nachylił się nad Anastazją, opierając dłoń na stole.
- Jeżeli będziesz chciała usłyszeć więcej historii o moim podwodnym życiu, wiesz gdzie szukać - szept przedarł się przez kolejne pijackie śpiewy dobiegające gdzieś z baru. - Wiszę ci papierosa. - Wyprostował się, postawił kołnierz płaszcza i raz przeczesał dłonią ciemne włosy. - Pozdrów męża, An.
/ztx2
the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground
ciąg dalszy tego popołudnia
Po wyboistym rozpoczęciu tego uroczego popołudnia, obydwaj chłopcy potrzebowali się tak zwyczajnie, po męsku zrelaksować. Musiał przyznać, że wybór lokacji nieco go zaskoczył; mimo że nie patrzył na Tima przez pryzmat osoby, która ich zapoznała, po prostu.. Lord w pubie wydawał mu się groteską. Bardzo orzeźwiającą odmianą tych, o których słyszał czy w których otoczeniu miał wątpliwą przyjemność przebywać. Kojarzył ich raczej z chłodem, salonami i wszystkim co nudne i sztywne; innymi słowy wszystkim, od czego Ull raczej stronił. Jego nowy kolega nie przypominał żadnej z tych cech, a szlachetne urodzenie zdradzała tylko inteligencja, elokwencja, charyzma, urodziwość i zgrabny sposób poruszania się; a przynajmniej to było to, co rzuciło się w spostrzegawcze oko młodemu Borginowi.
Im dłużej myślał o sytuacji z trybun (a, niestety, do rozmyślań miał ogromne skłonności), tym bardziej było mu głupio. Nie, nie dlatego, że Lestrange się za nim wstawił i definitywnie nie dlatego, że nawet nie spróbował się z kuzynem dogadać, czy udawać zainteresowanego... Dlatego, że w celu przedrzeźnienia Crabbe, trochę pozwolił sobie wybuchnąć, w zajadliwym słowotoku. Zupełnie nie w jego stylu.
- Wybacz za tamto.. Tamten wybuch. Zwykle nie wybucham. Nie lubię pieprzyć bez sensu. - nie mógł w po prostu przejść nad tematem bez komentarza i jakiegoś usprawiedliwienia się, więc postanowił do tego wrócić, kiedy grzecznie manewrował obok niego przez port, jeszcze zanim brunet zdecydował się obrać konkretny kierunek w lokalu.
- Możemy stwierdzić, że to norweskie korzenie. Wiesz, z jakiegoś powodu wikingowie nie zdobyli świata. - zażartował, wzruszając lekko ramionami. Może byli zbyt butni, zbyt dumni, albo właśnie, mieli zbyt niewyparzone gęby i tendencję do posiadania wybuchowych temperamentów. Kto wie? Wiedział o nich właściwie tyle, że mieli śmieszne, długie łodzie, na których przepłynęli pół świata i uwielbiali palić wszystko, czego nie dało się zjeść. Tak to sobie skracał w głowie, nie przywiązując zbyt dużej wagi do tej konkretnej części norweskiej historii.
Nie widział też sensu, żeby zbyt długo mówić o swoich przywarach i rozprawiać o jego kuzynie-bufonie, do którego najchętniej w ogóle by się nie przyznawał, zwłaszcza po tym popołudniu. W jego opinii, nie zasługiwał na więcej uwagi, niż tą, którą wymusił podczas spotkania. Szkoda czasu.
- Co pijesz? Pójdę po pierwszą kolejkę. - postanowił, że pójdzie na łatwiznę i po prostu dostosuje się do rówieśnika z wyborem alkoholu. Miał też szczęście nie mieć przy sobie.. Dosłownie niczego, oprócz luźnych monet w kieszeni spodni, więc po prostu zamiast zajmować miejsce, zatrzymał się przy stole, czekając na wybór kompana. Było zbyt ciepło, żeby na koszulę zakładać coś jeszcze, a i nie był typem, który nosił przy swoim tyłku więcej, niż mieściło się w spodniach. Może i niezbyt elegancko.. Ale nie zwykł się tym przejmować.
- Tylko nie mów, że wytrawne wino, bo umrę ze śmiechu. I barman też. - dodał jeszcze, wyszczerzając do niego zęby w rozbawionym uśmiechu. Wyraźnie się ożywił, od momentu w którym zostali jedynie w dwójkę. Z natury trochę introwertyczny, znacznie lepiej radził sobie w mniejszych grupkach... A ten niewinny przytyk to był trochę test, czy pan lord rzeczywiście miał taki dystans, jak blondynowi się wydawało. Ludzie wokół popijali piwa, inni raczyli się mocniejszymi trunkami.. Ull nie wiedział, czy uświadczyłby w barze kieliszki.
Och, przecież bycie Lordem nie oznaczało, że trzeba było mieć kij w zadku 24 godziny na dobę. Jasne Timothee musiał sobie radzić w oficjalnych sytuacjach i wtedy był wszystkim tym z czym to całe lordowanie się kojarzyło. Na szczęście nie byli na żadnym bankiecie, a mimo, że francuz był dumny z tego, iż był szlachetnie urodzony to nie czuł potrzeby aby za każdym razem to ostentacyjnie podkreślać. We wszystkim najważniejszy był umiar. Inaczej wyszedłby po prostu na bufona albo burżuja bez gustu. Poza tym, owszem, mogliby pójść do jakiejś winiarni czy jakiegoś klubu będącego terenem szlachetnie urodzonych ale czy w takim otoczeniu Borgin czułby się swobodnie? Może gdyby się lepiej znali to tak, ale Ull nie sprawiał wrażenia lwa salonowego.
Zresztą, Lestrange był jeszcze przede wszystkim nastolatkiem. Co gorsza takim co ukończył szkołę i został spuszczony z rodzicielskiej smyczy. Dlaczego więc ciekawość miałby go nie przyciągnąć do takiego miejsca jakim był Parszywy Pasażer. Szczególnie jeśli za kompana miał swojego rówieśnika.
-Nie szkodzi… i w sumie się nie dziwię – nie był pewien czy gdyby był w sytuacji Ull’a to wykazałby się większym opanowaniem. Nie, zdecydowanie nie. Jeśli już to byłby prędzej skłonny przywalić swojemu adwersarzowi prosto w dziób. Mało eleganckie ale jakie skuteczne! Taki delikwent jak się dobrze przyłoży to nawet ma potem problem z rzuceniem zaklęcia. No chyba, że miotnie niewerbalnie, to wtedy gorzej.
Timothee uśmiechnął się półgębkiem na żart kolegi, ale nie pociągnął go dalej. Nie miał błyskotliwej odpowiedzi na podorędziu. No ale dotarli na miejsce i trzeba było się na coś zdecydować. Za to na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech gdy usłyszał komentarz Ull’ego.
-Kusisz. Spróbowałbym tylko po to, żeby to zobaczyć- oznajmił. -Ale myślę, że dzisiaj muszę się przeprosić z whisky. Trzeba szybko się znieczulić, bo inaczej nie wytrzymamy tutaj dłużej niż kwadransa. [b]-Plus, chyba warto zdezynfekować te szklanki mocnym alkoholem- łypnął w stronę barmana wycierającego szkło… albo brudzącego to co było jeszcze czyste, zależy z jakiej strony patrzeć. -A jak udałoby Ci się wykombinować jakąś która nie będzie tak walić torfem to Cię ozłocę- dorzucił jeszcze. Nie był fanem whisky, ale też nie będzie wybrzydzał, co nie? Chwilę później jego wzrok padł na zestaw do kościanego pokera. W zasadzie to czemu nie?
-Grasz? – wskazał głową stół z kośćmi. –Czy wolisz w coś innego?- nie upierał się. Może Borgin wolał darta. Jemu było to obojętne.
Zresztą, Lestrange był jeszcze przede wszystkim nastolatkiem. Co gorsza takim co ukończył szkołę i został spuszczony z rodzicielskiej smyczy. Dlaczego więc ciekawość miałby go nie przyciągnąć do takiego miejsca jakim był Parszywy Pasażer. Szczególnie jeśli za kompana miał swojego rówieśnika.
-Nie szkodzi… i w sumie się nie dziwię – nie był pewien czy gdyby był w sytuacji Ull’a to wykazałby się większym opanowaniem. Nie, zdecydowanie nie. Jeśli już to byłby prędzej skłonny przywalić swojemu adwersarzowi prosto w dziób. Mało eleganckie ale jakie skuteczne! Taki delikwent jak się dobrze przyłoży to nawet ma potem problem z rzuceniem zaklęcia. No chyba, że miotnie niewerbalnie, to wtedy gorzej.
Timothee uśmiechnął się półgębkiem na żart kolegi, ale nie pociągnął go dalej. Nie miał błyskotliwej odpowiedzi na podorędziu. No ale dotarli na miejsce i trzeba było się na coś zdecydować. Za to na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech gdy usłyszał komentarz Ull’ego.
-Kusisz. Spróbowałbym tylko po to, żeby to zobaczyć- oznajmił. -Ale myślę, że dzisiaj muszę się przeprosić z whisky. Trzeba szybko się znieczulić, bo inaczej nie wytrzymamy tutaj dłużej niż kwadransa. [b]-Plus, chyba warto zdezynfekować te szklanki mocnym alkoholem- łypnął w stronę barmana wycierającego szkło… albo brudzącego to co było jeszcze czyste, zależy z jakiej strony patrzeć. -A jak udałoby Ci się wykombinować jakąś która nie będzie tak walić torfem to Cię ozłocę- dorzucił jeszcze. Nie był fanem whisky, ale też nie będzie wybrzydzał, co nie? Chwilę później jego wzrok padł na zestaw do kościanego pokera. W zasadzie to czemu nie?
-Grasz? – wskazał głową stół z kośćmi. –Czy wolisz w coś innego?- nie upierał się. Może Borgin wolał darta. Jemu było to obojętne.
Syreni obraz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer