Wydarzenia


Ekipa forum
Paryski pokój
AutorWiadomość
Paryski pokój [odnośnik]01.10.16 2:14

Paryski pokój

Wynajmowane od prawie dekady mieszkanie we Francji, znajdujące się na pierwszym piętrze paryskiej kamienicy. Spuścizna po Lilianie, która zniknęła nie pozostawiając po sobie śladu. Tu tutaj, przy kominku Inara znalazła jedyną pozostawioną po matce pamiątkę - błękitny wisiorek...



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Paryski pokój [odnośnik]01.10.16 3:32
| 12 stycznia

Uchylała powieki niespiesznie. Czuła sunące po jej skórze ciepło, oblewające ją senną woalką spokoju rodzącego się z ognia. A płomienie tańczyły, skakały i wirowały, wznosząc ku górze snopy iskier i myśli spalające się w powietrzu, niby gasnący ognik. Inara zatrzymywała wzrok na pojedynczych, ognistych drobinach wymykających się zza szklanej przeszkody. Chwilami zastanawiała się, czy wyciągając jasną dłoń, zdoła uchwycić chociaż jedna iskrę, która zatańczyłaby na palcach, rysując światłem nieznane do tej pory malunki. Kąciki ust drgnęły, a delikatny uśmiech rozświetlił jej usta.
Potrzebowała wyjazdu. Oddechu, którego w Londynie, szczególnie ostatnimi czasy - mocno brakowało. Rzucona niby w wodny wir, gdy wciąż nie potrafiła dobrze pływać, wciągana przez ramiona lęku, który zakiełkował w jej sercu, drążąc kolejne ścieżki. Chciała...chciała by i on tu był. Nie przyznając się nawet przed sobą, rysowała po ciemku niepewny scenariusz, który...rozsypał się szybciej niż myślała.
Oparta plecami o ramę łóżka, trwała w półsennej pozycji. Pozwalała, by myśli płynęły kolejno, niezatrzymywane, wraz z obrazami, które toczyły swój własny rytm. Nie zastanawiała się nad ilością wizji, w których przewijało się to samo zielonookie spojrzenie i głos miękko wymawiający jej imię. Przekręciła głowę w stronę balkonowych okien, chociaż wiedziała, ze w ciemności nie dostrzeże zbyt wiele. Ale..gdzieś tam był. Czy przeszło mu przez myśl gdzie była? Czy po rozmowie na samym początku stycznia, zniknął, odcinając się od niej? Urywając nić, która tak uparcie wokół niego wirowała? Czy uległa złudnemu, plecionemu pragnieniu, że wszystko mogło zmierzać ku...jej sercu?
Niezrozumiałe drżenie przemknęło przez jej ciało, gdy przypomniała sobie chwilę przed odjazdem, gdy stanęła pod drzwiami z numerem dwa. I niepewność, gdy uderzała cicho w futrynę, nie otrzymując ani jednego potwierdzenia. Może cichy, psi pisk - nic poza tym. I zniknęła szybciej, niż się pojawiała przy ulicy Heversham Road 8/2. I mimo kolejnych prób zapomnienia momentu, mimo ciepłego towarzystwa Duncana, który opowiadał jej bajki, niby małej, zasłuchanej dziewczynce, wciąż  wyczuwała obecność, której nie było. Dlatego ostatni dzień chciała zostać sama, przy kominku z otwartą butelką ognistej, którą ledwie napoczęła. I dlatego - prawie bez powodu - opierała głowę o miękki materiał zielonego swetra, który ostatecznie wsunęła na siebie, pozbywając się wcześniej krepującej ją sukienki. Nikomu nie zdradziła tajemnicy jego pochodzenia, chociaż uważny obserwator mógł wyłapać pełgający na wargach, nieświadomy uśmiech i ciemniejący rumieniec zdobiący jej lica.
Odsunęła od siebie szklankę, której szklane ścianki mieniły się bursztynem niedopitego alkoholu i odbijającego się w nim płomienia. Wyciągnęła przed siebie gołe nogi, przybliżając do ciepła, które rozgrzewało palce i sunęło wyżej, roztaczając przyjemną aurę bezpieczeństwa.
Przekręciła się powtórnie, spinając niedbale włosy rozsypane na jej ramionach. Ciemnoorzechowe źrenice zatrzymały się na górnej części kominka, skupiając się na maleńkim haczyku, na którym wisiał błyskający błękitem - wisiorek. Ten sam, który znalazła prawie 10 lat temu. Ten sam, który zgubiła na sierpniowym festiwalu i - ten sam, który znalazł i zwrócił jej Percival. I nawet jeśli nie chciała, fala wewnętrznego gorąca zajęła jej ciało, na nowo zmieniając rytm bijącego serca. Równocześnie przypominając o drażniącej język, gorzkiej świadomości, że wciąż była tu sama.
- Na wszystkie jasności...czemuż ku tobie wciąż swe myśli gonię?.. - jej głos pierwszy raz od dłuższego czasu rozbrzmiał w pokoju, wywołując nagłe rozbudzenie. Nie tylko wierszową formą, której użyła. Podparła się łokciami o miękkie oparcie łóżka i podniosła się do góry tylko po to, by usiąść na brzegu pościeli. I byłaby po prostu runęła beztrosko na rozłożone poduszki, gdyby nie...coś. Intuicja? Szum? Niewyraźny dźwięk?
Zmarszczyła brwi, wciąż niepewna swojego przeczucia, ale podniosła się, stając na bosych stopach. Różdżka znajdowała się niedaleko, na nocnym stoliku. Wystarczyło po nią sięgnąć..chociaż, czy nie była to przesada? Jednak obrazy, które wciąż pamiętała z nocy sabatu, żywo przemykające przez pamięć - odsunęła. Nie mogła być paranoikiem. Francja..różniła się od Londynu, ofiarując jej niespotykany nigdzie spokój.
Zacisnęła wargi i pokonała odległość dzielącą ją od różdżki. W pokoju panował wciąż półmrok, rozświetlany tylko blaskiem kominkowego ognia. I bez dłuższej niepewności, w kilku miękkich krokach dotarła do balkonowych drzwi, które gwałtownie pchnęła.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Paryski pokój [odnośnik]12.10.16 4:57
Pulsujące, pomarańczowe światło, migające ciepło w oknie na piętrze, lekko go hipnotyzowało. Nie było jedynym jasnym punktem w spowijających paryską ulicę ciemnościach – wzdłuż chodnika znajdowało się znacznie więcej podobnych, niemalże bliźniaczych – ale żaden z pozostałych nie interesował go na tyle, żeby przyciągnąć jego uwagę. Stał przy krawężniku, chowając się w cieniu budynku, oparty ramieniem o uliczną latarnię i od czasu do czasu mierzony podejrzliwymi spojrzeniami nielicznych przechodniów. Z czego kompletnie nic sobie nie robił; wyjątkowo nie musiał przejmować się własną reputacją, gdyż istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że ktokolwiek go tu rozpozna. Z kapturem płaszcza naciągniętym na głowę, jedną dłonią schowaną głęboko w kieszeni, a drugą zaciśniętą na niewielkim bukiecie z jasnoróżowych kwiatów bzu, był tylko jedną z nieskończonych, anonimowych twarzy i to uczucie działało na niego dziwnie orzeźwiająco. Być może dlatego tkwił w miejscu tak długo, nie spiesząc się z pokonaniem dystansu, dzielącego go od schludnej kamienicy, choć umysł podpowiadał mu, że miało to raczej związek również i z innymi kwestiami.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że przewrotny los zaprowadził go aż tutaj, był jednak wdzięczny za wizytę Adriena, która – choć niespodziewana – otworzyła mu oczy na rzeczy, na które wcześniej pozostawał ślepy. Odbyta w jego własnym mieszkaniu rozmowa pozostawiła po sobie sporo poczucia winy i cierpki posmak osobistej porażki, której wspomnienie nawet teraz powodowało u niego nieprzyjemne wzdrygnięcie. Chłodne powietrze wypełniające jego płuca co prawda skutecznie wygnało z głowy sporo ciążących myśli, ale i jemu nie udało się zupełnie wyczyścić przewinień ostatnich tygodni; tego mogła dokonać jedynie wizyta u osoby, pod której oknami właśnie wystawał, prowadząc ostatnie bitwy z własnymi wątpliwościami.
Głośne trzaśnięcie drzwi gdzieś przy końcu uliczki wybudziło go wreszcie z chwilowego letargu, sprawiając, że drgnął nagle, prostując się i po raz kolejny odnajdując spojrzeniem oświetlone okno. Wziął dwa głębokie wdechy, decydując, że dalsze czekanie nie mogło przynieść mu niczego więcej poza zapaleniem płuc, zrobił więc kilka kroków do przodu, w pierwszym odruchu kierując się do drzwi. W połowie drogi zmienił jednak zdanie; ulotna myśl zamajaczyła w jego umyśle, wargi wygięły się na moment w wyrazie rozbawienia, a Percival zmienił kurs, zamiast do prowadzących do wejścia schodków, kierując się pod zawieszony na poziomie pierwszego piętra balkon. Rozejrzał się ostrożnie dookoła, upewniając się, że okolica pozbawiona była ciekawskich (zwłaszcza mugolskich) oczu i – zanim zdrowy rozsądek zdążyłby poinformować go, jak bardzo beznadziejny był to pomysł – z cichym pyknięciem deportował się z chodnika, w ułamku sekundy materializując się na tarasie.
Tam znów się zatrzymał, w automatycznym geście wygładzając rękawy płaszcza i upewniając się, że przewiązane jasną wstążką kwiaty nie ucierpiały na skutek teleportacji. Dopiero później przeniósł wzrok na szklaną taflę, starając się dostrzec w panującym w mieszkaniu półmroku nieco więcej poza migającym światłem kominka. Nachylił się lekko do przodu, tak, że prawie dotykał nosem szyby, ale zanim zdążył dostrzec cokolwiek ponad mgliste zarysy mebli, przed oczami mignął mu niewyraźny cień, a później drzwi balkonowe otworzyły się nagle, ukazując oświetloną od tyłu sylwetkę Inary.
Wyprostował się niemal natychmiast, ruchem może odrobinę zbyt gwałtownym i już otwierał usta w zamiarze wygłoszenia pierwszych słów usprawiedliwienia, jakie przyszłyby mu do głowy, gdy wreszcie umysłowi udało się częściowo przetworzyć to, co zarejestrował wzrok. Upewniwszy się, że rzeczywiście miał do czynienia ze swoją narzeczoną, a nie przypadkową, merlinowi-ducha-winną paryżanką, przesunął spojrzeniem po całej kobiecej postaci, nieco dłużej niż wypadało zatrzymując je na znajomym swetrze, kończącym się gdzieś w połowie ud i odsłaniającym całą resztę. Dopiero gdy zorientował się, że jak zahipnotyzowany wpatruje się w nagą skórę na nogach Inary, (niechętnie) oderwał od niej wzrok, ponownie przenosząc go na jej twarz, podczas gdy tymczasowo przepalone połączenia nerwowe wracały do pełnej sprawności.
Odchrząknął. A potem uświadomił sobie, że podczas gdy jego od mrozu chronił ciepły materiał płaszcza, to stojąca przed nim kobieta miała na sobie tylko sweter. – Przeziębisz się – powiedział natychmiast i niewiele myśląc, zrobił krok do przodu, zmuszając ją do odsunięcia się w głąb mieszkania. Zamknął za nimi drzwi, odcinając dopływ lodowatego powietrza i dopiero gdy dokładniej oświetliła ich łuna z kominka, dostrzegł w jej dłoniach różdżkę. – To na mnie? – zapytał, a na jego usta powrócił lekki, odrobinę łobuzerski uśmiech. – Klątwy chyba nie będą konieczne, przychodzę w pokoju – dodał żartobliwie, starając się jakoś zatrzeć za sobą wrażenie pozostawione po dosyć nietypowym wejściu, i wyciągając w jej stronę skromną wiązankę kwiatów bzu, wypełniających pomieszczenie słodkawą, ale całkiem świeżą wonią.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Paryski pokój [odnośnik]15.10.16 0:39
Nigdy się nie nauczy. Tyle razy, ile los zdołał przewrócić do góry nogami każdy z jej zamysłów. Momenty, w których plany przekształcały się w koszmar, tylko po to, by w kolejnych podsunąć jej pod nos nieprawdopodobnie senną wizję. Z tym samym od lat zdziwieniem patrzyła na przemykające przed nią sceny, informując na nowo zmysły, że powinna się poruszyć. I przyjąć to, co ofiarował jej los. Tylko...w jej głowie panowało spięcie, przeobrażające się w niezidentyfikowany splot szaleńczo galopujących myśli, emocji i konsternacji.
Poruszyła niepewnie wargami, ale z rozchylonych ust wydobyła się tylko ciepła mgiełka, ginąca w mroźnym powietrzu, na równi z kolejnymi pomysłami na racjonalne przyjęcie widoku Percivala na jej balkonie. We Francji. Daleko od Londyńskiej mgły. Daleko od pozostawionych, niedowiedzeń i rosnącej niepewności. Po prostu rzucona w wir. I zapach bzu, który absurdalnie mocno zajmował jej uwagę.
Powietrze, które wdychała, było jednym z niewielu symptomów, które przypominały Inarze, gdzie się znajdowała. Chociaż ciepło w pokoju już dawno zawładnęło jej ciałem, to gwałtownie uchylone drzwi na taras, wpuściły pokłady chłodu, atakującego jej zarumienione policzki i...gołe nogi. Przed atakującym ją, szczypiącymi językami zimowego powietrza, chronił ją tylko sweter, mieniący się zielenią w kominkowym blasku, otulającym jej plecy, niby rozświetlone ogniem, motyle skrzydła, osiadające na jej włosach i drobnych ramionach. I wszystko w niemożliwym zatrzymaniu czasu, rozciągnięte i utrwalane, jak fotografia w albumie powtarzana na każdej stronicy.
O tym, że nie czuła zimna - (z czego samo zimno nie zdawało sobie sprawy, atakując jej skórę), świadczyły wpatrzone w mężczyznę źrenice, rozszerzone w mieszance niedowierzanie, nostalgicznego smutku, zdziwienia, radości i...rosnącego bardzo szybko zakłopotania - proporcjonalnie do świadomości, że Łowca nie patrzył w jej oczy. Męskie spojrzenie ześlizgnęło się niżej, obejmując jej sylwetkę i na dłużej (zbyt długo?) zatrzymując się na odsłoniętych (a może nie zasłoniętych niczym) nogach. Jej nogach. Chociaż i ta wiedza początkowo jej umknęła, przysłonięta rozbawieniem miny, jaka gościła na percivalowym obliczu. I ... - zupełnie bez przyczyny, chciała mu powiedzieć, że podobał jej się ten wyraz. Dopiero potem przybyła informacja, że nie powinna.
Nie powinna witać go w ten sposób, nie powinna biegać w samym swetrze. Nie powinna stać, niby zastygła rzeźba, z mrugającymi pospiesznie rzęsami.
Poruszyła się dopiero, gdy arystokrata podniósł wzrok i przestąpił próg balkonowych drzwi. Nie odpowiedziała na całkiem logiczne - jak na okoliczności - stwierdzenie. Zamiast tego cofnęła się, odrobinę zbyt szybko pokonując odległość, dzielącą ją od kominka.
Pierwsze co zrobiła, gdy przypomniała sobie...o sobie, by uniesienie dłoni, w której - rzeczywiście - wciąż, kurczowo zaciskała różdżkę - Mogłam cię spetryfikować - odpowiedziała bardzo mądrze, korzystając z ostatniej myśli, która kiełkowała w jej umyśle, zanim otworzyła drzwi. W kolejnej, spojrzała w dół, na - oczywiście - gołe nogi. Podniosła wzrok na twarz Łowcy, tylko po to, by w nagłej panice złapać za brzegi swetra, który pociągnęła w dół. Zabieg o tyle nieudany, że materiał zsunął się z jej lewego ramienia, odsłaniając jasną skórę. Kolejna, dosyć chaotyczna myśl, kazała jej zmienić pozycję. Puściła materiał ubrania, by spleść ramiona przed sobą, a głowę unieść w nagłym wyzwaniu. Na koniec opuściła obie ręce wzdłuż ciała, przestępując jeszcze bliżej kominka.
- Que faites-vous ici? - zamrugała, słysząc dźwięk własnych słów w języku francuskim - to znaczy... - zawiesiła głos, przyglądając się wiązance, którą Percival wysunął przed siebie. Zapach bzu coraz mocniej mieszał się z jej własnymi zmysłami, wywołując mimowolny uśmiech. A nie to miała w planach. Chyba.
Powoli odłożyła różdżkę na brzeg łóżka i spod przymrużonych powiek wciąż obserwując stojącego przed nią mężczyznę (czy aby na pewno nie był wytworem jej wyobrażeń? Może zasnęła?), postąpiła kilka kroków. Początkowo mogło się zdawać, że wyciągnięta ręka sięgnie po bukiecik, ale palce zwisły nad barwą ukochanych kwiatów tylko na moment, by w następnej sekundzie przejechać opuszkami przez pierś mężczyzny. Był tam. Nie zniknął przy dotknięciu, a pod palcami wyczuwała znajome ciepło i uderzenia przyśpieszonego odrobinę rytmu serca. Oderwała dłoń i w końcu sięgnęła po ofiarowany dar - Dziękuję - odezwała się splatając palce na cienkich gałązkach, wdychając intensywną woń, mieszaną z jej własnym wyobrażeniem. Miała mówić o czymś zupełnie innym. Dlaczego tu był. jakim cudem znalazł się we Francji. Czemu się nie odzywał, ale...w tym jednym momencie zapomniała o tym wszystkim. Nawet o tym, że wciąż miała na sobie bardzo znajomy sweter, a Percival bezsprzecznie rozpoznał jego pochodzenie. Myśl, że chciałby odzyskać własność, tylko na moment błysnęła, umykając pod falą gorąca, która od dłuższego czasu barwiła jej policzki szkarłatem.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Paryski pokój [odnośnik]10.12.16 1:35
Trudno było uwierzyć, że znajdowali się setki kilometrów od Londynu. Wszystko – od padającego za oknem śniegu, przez trzaskający w kominku ogień, unoszący się w powietrzu zapach bzu, aż po ciemnozielony sweter, wyjątkowo wybiórczo okrywający ramiona Inary – przypominało mu o innym wieczorze sprzed kilku tygodni. Wieczorze, który wywrócił jego (nie)poukładane życie do góry nogami; chociaż przez ostatnie dni ciepłe wspomnienia oddaliły się od niego znacznie, to teraz znów stanęły mu przed oczami, niesamowicie żywe i świeże, skutecznie wypychając z umysłu inne myśli i zmartwienia. Nie po raz pierwszy, choć tak często zapominał o kojącym działaniu, jakie miało na niego towarzystwo alchemiczki. Może nie powinien – to ona w końcu stanowiła jego bezpieczną przystań, gdy jeszcze w sierpniu (czy to możliwe, że od ich rozmowy na brzegu minęło prawie pół roku?) uciekał przed samym sobą i później, kiedy ścigały go inne rzeczy: żal po śmierci kuzynki, przytłaczająca codzienność, niepokojąca niepewność co do tego, co miało przynieść jutro. Niewykluczone, że tamtego dnia również uciekał, ale tym razem czuł się nieco inaczej.
Czuł się pewien.
Podejrzewał, że to właśnie ta niespodziewana pewność uderzyła go tak mocno, że minęła dłuższa chwila, zanim zareagował na słowa Inary. Nie rozpoznał nut dźwięczących w jej głosie, prawie nie zauważył też różdżki, wciąż zaciskanej w drobnej dłoni; jego spojrzenie zatrzymało się na jej jasnej twarzy i zanim zdążył się powstrzymać, kąciki jego ust poderwały się do góry, rozciągając wargi w nieco zbyt szerokim uśmiechu. – Przez chwilę byłem pewien, że to zrobiłaś – powiedział i niemal natychmiast pożałował, że to zrobił, ale było już za późno na powstrzymanie złośliwych wyrazów; pozostawało mu mieć jedynie nadzieję, że kobieta nie przyporządkuje ich do jego chwilowego zawieszenia na jej widok.
Nadzieję raczej płonną; ledwie myśl uformowała się w jego głowie, wzrok Inary powędrował w dół, a dłonie zacisnęły się na krawędzi swetra w (z góry skazanej na porażkę) próbie zakrycia nóg. Długich i zgrabnych, jak mimowolnie zauważył, zanim jego spojrzenie przesunęło się do góry, tym razem zahaczając o odsłonięte przez przypadek ramię, żeby wreszcie wrócić do ciemniejszych jakby policzków i błyszczących oczu. – To znaczy, pięknie wyglądasz – poprawił się, tonem, który miał zabrzmieć poważnie, ale przeszkodził mu w tym wciąż przyklejony do twarzy uśmiech, w żaden sposób niemożliwy do opanowania.
Chociaż poziom jego francuskiego pozostawiał wiele do życzenia, bez trudu wyłapał z jej wypowiedzi znajome wyrazy, szybko składając je w całość. Nie odpowiedział jednak od razu; było to jedno z tych pytań, na które nie miał przygotowanych gotowych wyjaśnień. A może miał, ale o czymkolwiek myślał wcześniej, bezpowrotnie opuściło jego umysł, wyparte przez teraźniejszość. Otworzył usta, jednak słowa zatrzymały się w pół drogi, gdy kobieta zniwelowała dzielącą ich przestrzeń, żeby przelotnie przesunąć palcami po jego klatce piersiowej – gest, który bardziej zobaczył niż odczuł, bo warstwy ubrania prawie całkowicie zniwelowały lekkie muśnięcie. – Powinienem być tu od samego początku – odezwał się w końcu, opuszczając rękę, gdy Inara odebrała od niego bukiet. – Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu – dodał, bo w jakiś sposób czuł, że jej się to należało, choć krótkie przeprosiny i tak nie mogły wymazać długich dni ciszy, w czasie których z rozmysłem ją ignorował. Jego uśmiech zbladł nieznacznie, a on sam opuścił odrobinę głowę, przygnieciony echem wyrzutów sumienia.
Kiedy jeszcze kilka minut wcześniej stał na chłodnej ulicy, wdychając wypełnione wirującymi płatkami śniegu powietrze, w jego głowie kotłowały się setki scenariuszy i idealnie dopracowanych wypowiedzi, ale teraz, w świetle kominka i pod nieodgadnionym spojrzeniem ciemnych tęczówek, nie potrafił przypomnieć sobie ani jednego. Desperacko szukając czegoś, co mógłby powiedzieć żeby przełamać ciszę, odruchowo wyciągnął dłoń, odgarniając z twarzy Inary niesforny kosmyk włosów i miękkim ruchem zakładając go za jej ucho. Jego kciuk przesunął się po jej policzku (teraz w barwie głębokiego szkarłatu – musiało być jej naprawdę gorąco od stania tak blisko ognia z paleniska), ledwie dotykając gładkiej skóry, która w porównaniu z jego dłońmi, wydała mu się nienaturalnie wręcz ciepła.
Cofnął rękę, odnajdując wreszcie zagubione wyrazy. – Mogę…wejść?, należałoby powiedzieć, ale to zabrzmiałoby co najmniej dziwnie, biorąc pod uwagę, że sam wpuścił się do środka. – …zostać? – dokończył więc, powstrzymując się jeszcze przed zdjęciem płaszcza. Powinien był zapytać o to od razu, ale dopiero teraz dotarło do niego, że jego obecność mogła być nie tylko nieoczekiwana, ale również niechciana – co w zestawieniu z jego niedawnym zachowaniem, wcale nie byłoby takie nieprawdopodobne. – Jeżeli przyszedłem nie w porę… – zaczął, ale nie dokończył, pozwalając, by zakłócana trzaskaniem ognia i wyciem wiatru za oknem cisza, sama wypełniła pozostawione przez niego luki.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Paryski pokój [odnośnik]17.12.16 3:21
W jednej chwili - cały dzisiejszy dzień zniknął gdzieś w czeluściach pamięci, zacierając wszelkie wydarzenia. W umyśle Inary tkwił zapętlony obraz wieczoru od momentu uchylenia balkonowych drzwi do...teraz. I nie bardzo wiedziała, w którym miejscu rzeczywistość łączyła się z sennymi wyobrażeniami, które kreowała jeszcze tak niedawno, wpatrzona w tańczące w kominku płomienie. W jaki sposób obrazy przetaczające się przez jej głowę, raptownie znalazły swoje odzwierciedlenie na jawie? W którym momencie nastąpiła gwałtowna zmiana, burząca rzeczywistość, którą zdążyła przyjąć za niezmienną? Kiedy Łowca ją odnalazł? Daleko poza Londynem? W jedynym miejscu, które kryła pod paryską aurą tęsknoty?
Stała w bezruchu, próbując bezskutecznie połączyć kropki faktów, które tworzyły obraz gdzieś daleko poza jej rozumieniem. Nie, żeby nie chciała, by tutaj był. Albo inaczej - tęskniła za obecnością Notta. I to samo pragnienie barwiło jej skórę palącym płomieniem, naprzemiennie kradło kolejne uderzenia serca, by nieoczekiwanie wrzucić je w przyspieszonym rytmie, wygrywając bardzo chaotyczną melodię. Ostatnimi czas - zbyt często przez alchemiczkę słyszaną w jego obecności. I chociaż sama rozumiała źródło tej anomalii, bezskutecznie próbowała zatrzymać tę wiedzę dla siebie. Zdradzieckie w odruchach ciało - reagowało wystarczająco zjawiskowo, by...ktoś mógł się połapać, cóż takiego mogło dziać się z panną Carrow. I teraz, uwięziona w katedrze spojrzenia Percivala, niby jaskółka - miotła się w sobie - znowu - w bezskutecznej próbie uwolnienia. Czy aby na pewno tego chciała?
Uśmiech, który dzierżył niby broń - nie ułatwiał zrozumienia, ani tym bardziej opanowania uczuć, które rozlały się przez jej ciało. I każda próba, jakiejkolwiek sensownej reakcji - kończyła się fiaskiem. Raczej dosyć...niezręcznym. Nie wiedziała tylko - dla kogo bardziej....nie. Dla niej. Zdecydowanie. A jej gwałtowne próby zminimalizowania widoku, który był przyczyną największego zamieszania - dokonał zamierzenia wręcz odwrotnego.
- Śnisz mi się - bąknęła w pierwszej chwili, bardziej do siebie, starając się uratować drobinę rozpuszczającej się nadziei. Zamarła po raz wtórny, ze splecionymi przed sobą dłońmi - nie mogła znaleźć dla nich właściwego miejsca, a drżące z wrażenia palce co chwilę zaciskała i rozluźniała, przypominając sobie jednocześnie, że nie było mowy o żadnym śnie.
Gorąco owiewające jej nagie uda, prawdopodobnie równało się z tym pochłaniającym jej lica. Stała na tyle blisko paleniska, że z dużym prawdopodobieństwem w końcu mogłaby się oparzyć. I to kolejne wyrazy, tak lekko płynące z percivalowych warg - rozbudziły w niej nieświadome wspomnienie wieczoru sprzed kilku tygodni. Wyglądasz pięknie. I mimo bezczelnego uśmiechu (czy zapomniała, że potrafił tym samym wyrazem tak łatwo ją rozbroić?), nadal rysującego się na twarzy Łowcy - Inara zdołała wyrwać odrobinę jasności myślenia.
Nie odezwała się od razu, kryjąc wspomnienie na kilka momentów później, kuszona zapachem bzu, który w kilku chwilach oplatała drobnymi palcami w geście całkowitego oddania. Krótki dotyk potwierdził realność rzeczywistości, więc..pozostało jej przyjąć to, co własnie zastała.
- Chyba po prostu zgubiłeś do mnie drogę - albo nie chciałeś jej znaleźć - policzki wciąż płonęły, ale przytomniejszy umysł dopuszczał coś więcej niż mało logiczne artykulacje. Sytuacja jej wyglądu nadal wydawała się tak samo paląca, ale zepchnęła świadomość nieco dalej - ..i nie, to nie była żadna powinność - dodała jeszcze, wciąż nieco zbyt cicho.
Cichy oddech owiewał drobne płatki bzu, gdy raz po raz unosiła bukiecik wyżej. Zapach upajał i..uspokajał, w niejasnym wrażeniu związania z całą, bardzo nierealną sytuacją. Drgnęła lekko, gdy dłoń Percivala uniosła się, minimalizując dystans, jaki ich dzielił. Kolejny dreszcz załaskotał jej ciałem, ale nie poruszyła się, wpatrzona bezpośrednio w mieniące się zielenią tęczówki, w których - od czasu do czasu odbijał się płomienny blask. Kiedy cofnął rękę, wstrzymała odruch przeciągnięcia gestu na dłużej - A dlaczego chcesz zostać...? - ze mną - z pozoru proste pytanie, niosło ze sobą dużo większy przekaz, niż mogła głośno przyznać. Za to ostatnie słowa arystokraty - wywołały niekontrolowany, rozbawiony uśmiech - tym razem goszczący na jej ustach. Wychyliła się spoglądając za ramię mężczyzny, znacząco komunikując, jak znalazł się w jej mieszkaniu. Potem wróciła na miejsce, spoglądając w dół. I rozbawienie zniknęło, dosadnie przypominając o jej położeniu. Cofnęła się jeszcze bardziej, zatrzymując stopy na rozłożonym przed kominkiem kocem. I z tkwiącym w jej palcach bukiecikiem, usiadła na ziemi (szerokim łukiem omijając widok łóżka), w końcu odnajdując zakrycie w postaci brzegu koca. Powędrowała wzrokiem do wciąż (zapewne) stojącego obok mężczyzny - Zdążyłam zauważyć, że nie przeszkadza ci mój niecodzienny ubiór - albo jego większy brak. Wyciągnęła przed siebie nogi i oparła plecami o brzeg łóżka - Zostań.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Paryski pokój [odnośnik]27.12.16 23:32
Jego myśli wydawały się dziwnie otumanione, powolne, miękkie, jakby otulone ciężkim, ciepłym kocem; trochę jak wtedy, gdy w żyłach krążyło mu zbyt dużo ognistej, choć też nie do końca. Łączył fakty dosyć łatwo, widział jasno i język (póki co) nie plątał mu się zabawnie, potykając się o trudniejsze dźwięki, ale jednocześnie towarzyszyło mu znajome uczucie odrealnienia. Zabawne, że Inara wspomniała o śnieniu, bo momentami również miał wrażenie, że przebywa w jednym z sennych marzeń i tylko resztki trzymającego się jego płaszcza, mroźnego powietrza przekonywały go, że wciąż tkwił w (szarej?) rzeczywistości – tej samej, która kilka dni temu poczęstowała go krwawym przedstawieniem, rozegranym na samym środku sali balowej.
Wystarczało jednak jedno spojrzenie w kierunku narzeczonej, żeby skutecznie odpędzić formujące się mgliście troski; nie wiedział dlaczego, może rzuciła na niego urok. Gdyby chciała, jako utalentowana alchemiczka pewnie byłaby w stanie to zrobić. – To dobry sen, czy nie? – zapytał z rozbawieniem, obserwując, jak oplata palcami wiązankę kwiatów, które jeszcze przed chwilą sam odrobinę nerwowo obracał w dłoniach. Dlaczego nerwowo? Nie potrafił sobie przypomnieć, ale też specjalnie nie próbował, starając się wyczytać odpowiedź z jej twarzy, zanim jeszcze uformowała się na jej ustach. Kilka minut wcześniej, stojąc na zimnej ulicy, był całkiem pewien swojego postanowienia o pojawieniu się w jej progu; teraz ta pewność topniała razem z pojedynczymi, przyklejonymi do wełnianych rękawów płatkami śniegu. Nie wiedział, czy cieszyła się na jego widok, czy wprost przeciwnie – wolałaby, żeby zniknął. Może to właśnie przed nim uciekła do oddalonego o setki kilometrów Paryża?
Jej kolejne słowa bynajmniej nie dały mu w tej kwestii jasności, choć chyba i tak nie miało to znaczenia. Nie mógł ani nie chciał się już wycofać; decyzja została podjęta kilkanaście godzin wcześniej, niedługo po niespodziewanej, ale otwierającej oczy rozmowie z Adrienem. Nie, jego życie nie poukładało się magicznie w ciągu jednego dnia, jego problemy nie zniknęły, a głupie błędy nadal groziły nieprzyjemnymi konsekwencjami, ale jeżeli po raz pierwszy od dłuższego czasu miał okazję zrobić coś właściwie, to miał zamiar ją wykorzystać. – Chyba masz rację – odpowiedział równie cicho, wciąż czując się jakby stąpał po bardzo kruchym lodzie. – W tej pierwszej kwestii. W tej drugiej – nie do końca. – Uśmiechnął się, choć jego głos zabrzmiał odrobinę poważniej niż jeszcze chwilę temu, a mimo że jego twarz pozostawała pogodna, między brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Schylił lekko głowę, odnajdując spojrzeniem parę ciemnych oczu. – Wiem, że decyzja o oddaniu mi swojej ręki nie należała wyłącznie do ciebie, ale to nie oznacza, że nie mam zamiaru na nią zasłużyć – dodał, mając nadzieję, że to zdanie brzmiało równie szczerze i sensownie, co w jego głowie – nawet jeżeli nie do końca potrafił ubrać myśli w słowa. To była kolejna rzecz, którą uświadomił sobie zbyt późno; nie powinien był nigdy, przenigdy brać jej obecności w swoim życiu za pewnik.
Zawahał się, gdy odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. Dlaczego chciał zostać? Odpowiedź teoretycznie powinna być prosta, ale ani wędrujące w górę jego szyi gorąco, ani uśmiech pojawiający się nagle na ustach Inary, nie ułatwiały mu skupienia myśli. Przez moment obserwował ją więc w milczeniu; przynajmniej dopóki jego dłoń nie trafiła do kieszeni płaszcza, a palce nie musnęły przypadkowo znajdującego się tam przedmiotu. – Nie mieliśmy ostatnio okazji naprawdę porozmawiać – mruknął w końcu, przestępując w miejscu z nogi na nogę. – Chciałem sprawdzić, jak się czujesz i…potrzebuję cię, chciał powiedzieć, ale zmienił zdanie w ostatniej chwili. – Tęskniłem? – powiedział zamiast tego, a chociaż odpowiedź miała charakter twierdzący, to ostatnia sylaba poderwała się do góry, zawisając w niemym pytaniu. Do siebie, czy do niej – nie był pewien.
Poczuł ulgę, gdy w przestrzeni pomiędzy nimi rozbrzmiało ciche zostań; mimo że uszanowałby każdą jej decyzję, nie miał ochoty opuszczać jeszcze mieszkania, wracać do Londynu i… Cóż, jakkolwiek niezwykle i nienaturalnie by to nie brzmiało, nie chciał być sam. – Oczywiście, że nie, to naprawdę ładny sweter – rzucił, uśmiechając się pod nosem i rozpinając wreszcie guziki płaszcza; odłożył okrycie na oparcie jednego z jasnych foteli, po chwili zawahania zsuwając też ze stóp mokre buty i zostawiając je przy drzwiach balkonowych. Dopiero wtedy ponownie odszukał spojrzeniem Inarę. Usiadł obok niej; niespecjalnie daleko, ale też niezbyt blisko, pozostawiając jej wystarczająco dużo przestrzeni, żeby mogła czuć się komfortowo. Co prawda wciąż miał w pamięci ich przedświąteczne spotkanie, ale mimo wszystko nie był pewien, gdzie przebiegała granica – i wolał nie przekraczać jej przedwcześnie.
Nawet jeżeli chciał.
Zatrzymał wzrok na jej twarzy. – No więc… Jak się czujesz? – zapytał. Nie lekko, nie spontanicznie, a kładąc wyraźny nacisk na ostatnie wyrazy i dając jej do zrozumienia, że naprawdę zależało mu na odpowiedzi. Między dźwięki wkradła się troska; ta, która powinna była pojawić się tam już dawno, zamiast zniknąć, wyparta przez niepotrzebne wyrzuty.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Paryski pokój [odnośnik]04.01.17 2:29
Czy możliwym było, że tak daleko od Londynu, w paryskim pokoju - świat zatrzymał się w swoim biegu? Oderwany od ciemności, od rozgrywających się jeszcze niedawno - tragedii, znaczącej krwawą łuną sny? I czy nie trafiła przypadkiem w sen, bajkę raczej utkanej z jej własnych pragnień? Bo nawet jeśli dziwna panika atakowała ją z każdej strony, to czuła w klatce piersiowej niekontrolowaną radość, rozlewającą się coraz silniej z każdą chwilą. Jak narkotyk, którego długo się nie przyjmowało, czy po prostu - otrzymała lek na ranę, która nie chciała się inaczej zasklepić. A teraz - fala za falą toczyły w Inarę rosnące ciepło.
Prawdopodobnie jej twarz wyrażała...więcej niż przypuszczała. A przebijające się początkowe niedowierzanie, zagubienie i zakłopotanie (chociaż te ostatnie wciąż królowało nad pozostałymi, malując jej policzki podstępnym szkarłatem), ustępowały miejsca oczekiwaniu. Nie wiedziała tylko jeszcze - na co. Słowa - z każda chwilą coraz jaśniej i pewniej pojawiające się na języku, klarowały obraz, jaki jawił się alchemiczce w tej chwili. Otulone zapachem bzu, ciepłem bijących obok płomieni kominkowych, a przede wszystkim - wypełnione jego obecnością. I gdyby nie fakt, ze wszystko działo się naprawdę, prawdopodobnie zachłysnęłaby się z wrażenia, nad całą, nieprawdopodobną...zbiegokolicznością.
Trzymana w dłoniach wiązanka, stanowiły swoisty łącznik z realnością. Ta dobrą, przywracającą spokój i w ten niecodzienny sposób, łagodząc nagłe zrywy. Dziś - zapach niósł ze sobą coś więcej, nieuchwytnego jak mgiełka oddechu podczas mrozu. A jednak wciąż obecnego. Wiązał się z Nim, zupełnie, jakby to Percival i jego jestestwo wpisywało się w zapach bzu. Nie mogła wytłumaczyć skąd pochodziło wrażenie, ale zamiast niepokoju, wywoływał w niej spokój, chwytając te zalążki emocji, które wyrywały się gdzieś poza zrozumienie. Przecież wciąż nie mówiła (głośno) co takiego się z nią działo. A na pewno - nie mówiła jemu.
Znała odpowiedź. Pytanie Łowcy nakrapiane znajomą, zaczepną iskrą, tylko upewniło ją w zdecydowanej realności obrazu, który jawił kolejne rysy. Czy mogła mu odpowiedzieć wprost? Czy nie powinna wstrzymać się nim całkiem skapituluje? Dlatego - jeśli jakiekolwiek słowo wypłynęło z jej warg, skryła je w drobnych płatkach kwiatów bzu, zatapiając w nim swój oddech, chowając nos i spojrzenie. Tym bardziej, że żaden wyraz nie pozostawał w miejscu i kolejne przemykały między dwiema (zagubionymi i odnalezionymi?) sylwetkami.
Spojrzenie wróciło do mężczyzny dopiero, gdy niepewne słowa przebiły ciszę - Nigdy nie podobały ci się powinności - wciąż spoglądała znad uniesionego wyżej bukietu, jakby małej tarczy, która chronił ją przed - i tak zaistniałym zakłopotaniem. teraz bardziej odległym, ale nadal obecnym, trącając lica i burząc rytm serca - Może nie licząc jednej, wciąż smakującej twoimi ustami - i chociaż nie wypowiedziała myśli, która przywołała to jedno wspomnienie grudniowego wieczoru, w ciemnoorzechowych źrenicach błysnęła iskra, będąca mieszanka tak łobuzerskiej, jak i kłopotliwej nuty. I ta zniknęła, gdy tor rozmowy płynnie przeszedł w kwestie, które - żadne nie miało odwagi poruszyć.
Niebezpieczeństwo? a może struna, której bała się poruszyć, wkradła się między nich, wibrując w oczekiwaniu. Oddała mu rękę. Czy wiedział, że dobrowolnie zgodziła się na wybór ustalony poza jej decyzją? - Jak...zasłużyć? - pokręciła lekko głową, łapiąc urwany oddech, który gwałtownie uleciał - My...to znaczy, oni nas...Oddałam? - kilka sekund wprawiło artykulacje wyrazów znacząco utrudnioną, z czego ciąg właściwej myśli zniknął w zlepku, w którym ciężko było uchwycić sens - utkwione w niej, tak poważne i różne od tego, którym obdarzał ją do tej pory, paraliżował myśli, które w panice próbowały odnaleźć ścieżkę do ust. Wahanie przedłużało się i powtórnie odnajdowała odpowiedzi nie tam, gdzie powinna ich szukać. Zieleń źrenic - kryła bowiem nowy płomyk, nową iskrę, której wcześniej nie widziała - może po prostu przysłoniętą cieniem, który tak licznie ścielił tęczówki? Chciał z nią rozmawiać, zaglądając w jej oczy w ten charakterystyczny sposób, w który...mężczyzna może patrzeć na kobietę. Ten sam - który tak ją kiedyś dziwił u innych, zupełnie nie pojmując idei i znaczenia. Teraz rozumiała i - to niepokoiło jej ciało, tak podatne na jego wpływ.
I zamiast z właściwą sobie radosną? beztroską - odpowiedzieć żartem - zwyczajnie przedłużała ciszę, czując jak język zacina się pod naporem wypowiadanych przez Percivala słów, zazwyczaj - tak oszczędnego w rozmowach. I musiała minąć chwila, poruszana tylko ciepłem jej własnego oddechu, by w końcu drgnęła, siadając ostatecznie przy kominku - Ja tęskniłam od dawna - mówiła powoli, odwracając głowę ku stojącej postaci. Zaciskała palce na cienkich gałązkach bukietu, nieświadomie przesuwając opuszkiem kciuka wzdłuż własnego nadgarstka. Oddech wracał do miarowego rytmu, a wzrok utkwiła w mężczyźnie, gdy ten zdejmował płaszcz, może zbyt długo zatrzymując się na profilu twarzy, linii szczęki i brzegu jasnej koszuli.
I guzikach.
Odwróciła się, gdy w końcu wrócił, siadając tuz obok. Wciąż za daleko..czy za blisko?  - Nie jestem pewna, na kim wygląda lepiej - mówiła patrząc przed siebie, skupiając (nie do końca skutecznie) spojrzenie na tańczących w kominku płomieniach. Kątem oka widziała, ze na nią patrzył, a ona uparcie próbowała zignorować narastające (znowu) ciepło, sunący przez całe ciało.
- Ciepło - powtórzyła więc na głos, mrugając tylko pospiesznie, gdy usłyszała swój głos - Czuje się ciepło - i to uśmiech uratował jej wypowiedź, gdy kąciki uniosły się, tym samym łagodząc drżenie wywoływane bliskością. I nie było dziwnym, że w końcu skrzyżowała spojrzenia z parą źrenic, przypominających iskrzące zielenią płomienie. Przekręciła się nieco mocniej, by jedną ręka sięgnąć różdżki. Wolała...na razie nie wstawać. Gestem przywołała nieduży flakon, a bukiet natychmiastowo wstawiła do środka. całość - kolejnym drgnieniem różdżki - przeniosła nad kominek, stawiając tuz obok mieniącego się błękitem wisiorka.
- Zapytałabym skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać, ale...chyba znam odpowiedź - zaczęła powoli. Jedną dłoń ułożyła na udach, druga opuściła na podłogę. Świadomie, bądź nie - palcem rysując na powierzchni koca, niezidentyfikowane wzory. Nim się obejrzała (co raczej było nieuniknione), dłoń natrafiła na "przeszkodę" w postaci męskiej ręki. I mimo, ze powinna - nie przerwała wędrówki. Tym razem - całkiem świadomie znacząc ścieżkę, najpierw idąca przez palce, potem wierzch dłoni, zatrzymując się dopiero, gdy natrafiła na rękaw koszuli - Nie boisz się...nas? - jak miała inaczej pytać? W którym momencie ja i ty zmieniało się w my?



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Paryski pokój [odnośnik]14.01.17 19:58
Miała rację, powinności zawsze były tym, od czego desperacko uciekał. Odkąd tylko pamiętał, od dziecka, prawie odruchowo i bez zastanowienia, tak, że zazwyczaj nawet sam nie wiedział, dlaczego to robił. Być może leżało to w jego naturze, a może działanie dokładnie na odwrót, niż tego od niego oczekiwano, stanowiło swego rodzaju instynkt, naturalną obronę przed staniem się takim, jak oni wszyscy; bezwolną marionetką, uwiązaną na krótkiej smyczy, podążającą śladami wyznaczonymi pokolenia wcześniej. Wizja, którą roztaczał przed nim ojciec, niezmiennie napawała go paniką: wpływowe stanowisko w Ministerstwie, wybrana przez nestora żona, kilkoro skrojonych na miarę dzieci, dni wypełnione kłamstwem, niekończąca się gra w politycznym teatrze sponsorowanym przez magiczne rody i tylko przez nie odwiedzanym. Nie chciał zestarzeć się w ten sposób, nawiedzany wspomnieniami o źle podjętych decyzjach, które tak naprawdę nigdy nie należały do niego; nie chciał odejść jako nieszczęśliwy i zgorzkniały, odprowadzany z tego świata jedynie przez przesiąknięte żalem i wyrzutami sumienia duchy przeszłości. Mógłby więc pewnie przytaknąć Inarze, potwierdzając, że owszem, nigdy nie podobały mu się powinności. Prawda?
Cóż, nie.
Bo kiedy na nią patrzył, różne wersje przyszłości, jakie wyobraźnia roztaczała w jego umyśle, nie miały nic wspólnego z tą, której obawiał się przez lata. Nie był pewien, dlaczego widział to dopiero teraz – być może musiał najpierw upaść na kolana i odbić się od samego dna, żeby w końcu szerzej otworzyć zaciskane uparcie powieki – ale miał nadzieję, że nie było za późno, żeby o to zawalczyć. – To prawda – powiedział, kiwając lekko głową. – Jak widać, świat jest pełen niespodzianek – dodał po chwili, uśmiechając się już odruchowo i być może próbując w ten sposób odegnać jej niepewność i zakłopotanie. Nie dziwił się, że nie do końca wierzyła w jego szczerość; on sam też by sobie nie wierzył, biorąc pod uwagę to, jak zachowywał się we wciąż niedalekiej przeszłości.
Jego brwi uniosły się, zadając niewypowiedziane pytanie, gdy w jej spojrzeniu dostrzegł coś nieokreślonego; ulotny błysk, trwający tak krótko, że gdy zniknął, sam nie był pewien, czy przypadkiem go sobie nie wyobraził. Nie mógł być jednak tylko iluzją, skoro znów pogrążył jego myśli w chaosie, rozpraszając je i sprawiając, że układały się w zdania równie niespójne, co te, którymi odpowiedziała mu Inara. Nie do końca zrozumiał jej słowa, jednowyrazowe pytania zawisły w przestrzeni pomiędzy nimi, nie doczekując się odpowiedzi, a Percival finalnie po prostu obserwował, jak przemierza pokój, żeby usiąść przy kominku. Pewnie nie powinien był, obserwowanie jej zakrytej tylko (jego własnym) swetrem sylwetki zdecydowanie nie ułatwiało odzyskania skupienia, popychając jego umysł w całkiem inną stronę, niż ta, w którą próbował go skierować. Ganił się za to milcząco, ale były to uwagi pełne hipokryzji, bo tak naprawdę nie żałował ani sekundy spędzonej na podążaniu spojrzeniem za kobietą.
Do rzeczywistości przywróciło go dopiero ostre ukłucie poczucia winy, nie tyle mocne, co niespodziewane. Tęskniła za nim od dawna; tęskniła, gdy on zajmował się użalaniem nad samym sobą, gdy narażał się głupio spacerami po Nokturnie i gdy taplał się we własnym smutku i żalu, zachowując się bardziej jak obrażone dziecko, niż dorosły mężczyzna. Musiał się tego oduczyć, bycie samotną wyspą nigdy finalnie nie wychodziło mu przecież na dobre; dlaczego jej po prostu nie zaufał? – Przepraszam – powiedział cicho, mimowolnie, zanim zdążył zastanowić się, co właściwie chce zrobić. – Odsuwanie od siebie osób, na których mi zależy, chyba weszło mi w krew – dodał trochę niepewnie, ze skruchą, chowając uczucia w prostych czynnościach, które pozwalały mu na nią nie patrzeć; ściąganie płaszcza nadawało się do tego idealnie.
Zaśmiał się cicho, słysząc jej kolejne słowa, ale nagłe gorąco, które wypełniło jego klatkę piersiową, zmusiło go do odwrócenia spojrzenia. – Mam swoje zdanie na ten temat, ale nie wiem, czy wypada mi je wygłaszać w obecności damy – rzucił, całkowicie świadomy faktu, że pośrednio właśnie to zrobił. Przeczucie mówiło mu, że zaczynał igrać z ogniem, który mógł prędzej czy później odwrócić się przeciw niemu, ale i tak powitał beztroski przerywnik w rozmowie z mieszaniną ulgi i dziwnej wesołości.
Powrócił do niej wzrokiem w reakcji na nieco nietypową odpowiedź; o tak, on też czuł się ciepło, zwłaszcza gdy tak się do niego uśmiechała, w sposób, który wydawał mu się jednocześnie nowy, jak i znajomy. Odwzajemnił uśmiech bez wahania i zapewne nigdy nie przerwałby kontaktu wzrokowego, gdyby nie zrobiła tego pierwsza. Odwrócił się na moment w stronę kominka, obserwując powolną wędrówkę lewitującego flakonu i mimowolnie przypominając sobie ten drugi, rozbity na początku stycznia. – Chyba znasz – przytaknął, podejrzewając, że już dawno poskładała w całość fakty i domyśliła się, że w taki czy inny sposób spotkał się z Adrienem.
Nie był przygotowany na ciepły dotyk na opartej na podłodze dłoni, więc jego palce drgnęły nieznacznie, podczas gdy serce zgubiło jedno uderzenie, zaczynając bić jakby szybciej i mniej miarowo. Nie odsunął jednak ręki, zamiast tego opuszczając wzrok w dół i przyglądając się ich dłoniom; jego dużej i poznaczonej pamiątkami po licznych wyprawach, jej jasnej i drobnej, zdolnej do posługiwania się magią bez względu na to, czy akurat dzierżyła różdżkę, czy ołówek. Pytanie Inary dotarło do niego jakby z oddali i nie odpowiedział na nie od razu, niepewny, jak właściwie powinna była brzmieć jego odpowiedź. Choć wiedział, że nie lubiła, gdy odwracał od niej wzrok, nie podnosił spojrzenia; od co najmniej kilku minut resztkami silnej woli powstrzymywał się, żeby jej nie pocałować, a widok jej pięknej twarzy skruszyłby nawet te wątłe pozostałości kontroli. – Nie – odezwał się w końcu. Odwrócił dłoń i delikatnie splótł palce z palcami kobiety. – Jedynym, czego kiedykolwiek tak naprawdę się bałem, był człowiek, jakim mógłbym się stać, gdybym podążył w złą stronę. – Istniał powód, dla którego stojąc naprzeciwko bogina, tak naprawdę przeglądał się w lustrze; nie był jednak pewien, czy potrafił ubrać swoje obawy w słowa wystarczająco zrozumiałe, żeby do Inary dotarło to, co chciał jej przekazać. – Być w może w pewnym momencie nawet się nim stałem. Ale… – zawahał się, niepewny, czy to, co miał zamiar powiedzieć, nie miało przypadkiem sensu jedynie w jego głowie. – Przy tobie staję się lepszy. Chcę stać się lepszy.
To nie było tak, że nie miał wątpliwości. Dzielenie z kimś domu, życia, odpowiedzialności, świata, wciąż stanowiło dla niego tereny nowe i nieodkryte, ale… Z jakiegoś powodu wiedział, że dadzą sobie radę. – A ty? – zapytał, nadal mówiąc tak cicho, że jego głos ledwie przebijał się przez trzaskanie ognia w kominku. – Czego się boisz? – Miał nadzieję, że nie jego; z całą resztą mógł (i miał zamiar) walczyć.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Paryski pokój [odnośnik]17.01.17 1:23
Świat rzeczywiście lubił zaskakiwać. Najmocniej tych, którzy w żadnym stopniu nie spodziewali się zwrotu. A tyle razy, ile podobny system zaaplikowano Inarze - powinien jej coś mówić. A wbrew temu alchemiczka stała z szeroko rozszerzonymi ze zdziwienia źrenicami, z rozchylonymi ustami i niedowierzaniem poruszającym bezdźwięczne artykulacje. Tak, jak teraz. Daleko poza Londynem, w oddalonym o setki kilometrów paryskim mieszkaniu, przy akompaniamencie trzaskania płomyków w kominku, proszących o uwagę kogoś, kto dawno stracił rachubę czasu. A przecież, tak bardzo kiedyś bała się tego wszystkiego, co właśnie prezentowała całym swoim jestestwem.
Kochała go.
Zastanawiała się kiedyś, cóż takiego było w kobietach, które prostym spojrzeniem wieściły światu swoje uczucia. jeszcze w czasach szkolnych miała tendencję do obserwowania i doradzania nieszczęsnym nastolatkom. Z perspektywy widza - wszystko wydawało się prostsze, bardziej klarowne i najgłupsze pytania nabierały sensu. I niby w krzywym lustrze, patrzyła na siebie -ograbiona ze zdrowego rozsądku, pozbawiona dystansu, którym broniła się tak długo przed męskim światem. Wpuszczała do siebie tylko tych, którzy jasno rozumieli granice, którymi się obkładała. Wystarczyło jednak, że pojawił się on. Bez pytania, bez prośby, nieoczekiwanie - po prostu przekraczał kolejne zamknięte (jak się wydawało) drzwi, łamał zasady, nieświadomie burząc budowane długo fortece postanowień. A Inara patrzyła, jak...po prostu się do niej zbliża. To co inni omijali - on po prostu zrobił.
I nawet teraz, gdy odpowiadał, przyznając się do rzeczy, jakich nie każdy mężczyzna był w stanie przyjąć. Nie obwiniała. Jak mogła? Ona sama tak długo walczyła o niezależną świadomość odrębności. Jak mogłaby chcieć więzić kogokolwiek u swego boku? Jak mogła wymagać poświęcenia, rzuconego z góry? I może właśnie ta niepewność kazała alchemiczce nieufnie patrzeć na sceny, które  zagarniały jej serce.
Zawieszone między nimi pytania i odpowiedzi - nadal niewypowiedziane - tłoczyły się na wargach, ale nie odnajdowały ukojenia. Słowa pryskały mydlaną bańką, pozostawiając tylko ulotny zapach...bzu? A tej woni czarnowłosa potrafiła się chwycić, jak wskazówki - wciąż nie zrozumiałej, ale wiodącej ku prawdzie. A Percy przyniósł ze sobą zapach bzu, wiatru i czegoś, czego jeszcze nie umiała nazwać, umykając rozumienia zmysłom. I chociaż tak bardzo miała inny plan postępowania, to kolejne jego pozycje wypalały swoje jestestwo na niewidzialnie rozrysowanej kartce. Alechmiczka pozostawała więc z dźwięczącymi w jej głowie pytaniami i czystą kartką, bez gotowych odpowiedzi.
Wolała nie wiedzieć ile czasu Łowca poświęcił na obserwację jej zakłopotania, utrwalonym w wyrazie poruszanych ust i bezskutecznych próbach ukrycia tego, co zostało odsłonięte (i nie chodziło tylko o jej nogi). Nigdy nie kryła się z faktem, że wystarczyła dłuższa chwila uwagi, by zrozumieć co się z nią działo. Tak prawdziwie, jak nie umiała kłamać (nie chciała?), pomimo wbijanych do głowy nauk manipulacji, które - zrozumiała, zakodowała, ale zawsze czuła opór, gdy przychodziło jej konfrontować się ze szlachecką "nie-prostolinijnością".
- Myślisz, że możesz to zmienić? - zapytała, gdy padło kolejne dzisiejszego wieczoru przepraszam. Czułą się z tym dziwnie, nieswojo przyjmując spojrzenie, w którym mieniła się szczerość - I...mnie nie tak łatwo się pozbyć - dodała, próbując rozproszyć napinającą się strunę powagi. Niepotrzebnie. Ta - w kolejnej minucie została przysłonięta pełgającym i odbijanym w ich źrenicach ogniem. Wcale nie związanym z tym drzemiącym cicho w kominku - Wypada, gdy mówisz to narzeczonej - słowa padły szybciej (znowu), niż zdążyła zahamować galopadę serca, wybijającego rytm ich słownej wymiany. Byle...nie spłonąć.
O tym, że to Adrien zadziałał w nietypowej kawalkadzie spotkań...domyśliła się rzeczywiście szybko. Niecodzienny sposób wejście Percivala był znacznym sygnałem, ale te racjonalne przesłanki dopełniały całości. Tylko Adrien wiedział, gdzie dokładnie się znajdowała. Nie była jednak pewna, czy kiedykolwiek zapyta w jakich okolicznościach obj mężczyźni się spotkali. Kiedyś - doszukiwałaby sie śladów przynajmniej po strzałach. Ojciec traktował bardzo poważnie jej bezpieczeństwo, a każdy kręcący się niedaleko młodzieniec, stanowił o potencjalnej krzywdzie jedynej córki. Percy nie wyglądał na jednego z przeganianych adoratorów. Był pewny siebie, a jego obecność burzyła i tak niespokojnie płynącą w żyłach Carrow krew.
Była całkowicie świadoma dotyku, jaki oferowała Łowcy. Niepisane zasady dystansu - sama zburzyła, przekraczając tę nikłą? granicę dzielącą ich sylwetki. I mimo faktu, że to ona pierwsza zetknęła ich dłonie ze sobą, poruszyła się lekko, gdy ręka Percivala zamknęła jej własną, splatając palce razem. Poczuła dziwną ulgę, pozwalając by uśmiech sięgnął jej ust. Zacisnęła palce mocniej, czując jak ciepło - inne od tego, o którym mówiła przed chwilą, wlewa się w jej ciało. Czuła się bezpieczna.
Słuchała słów w skupieniu, tak jak i mężczyzna patrząc gdzieś na ich złączone dłonie - Słyszałam...że każdy problem stanowi ukrytą okazję - Poruszyła kciukiem, by zatoczyć nieregularny krąg we wnętrzu męskiej dłoni - Może było ci to potrzebne, by tę okazję odkryć? - błądzenie w końcu było rzeczą ludzką. I większość tego co nieznane, wymagało praktyki. I rozmowy. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć na kolejną frazę. Przygryzła wargi, po prostu przyjmując wyrazy do siebie, zachowując niepełną refleksję niewypowiedzianą. Może chodziło o wdzięczność? - Czasami po prostu inni pomagają nam przypomnieć to, co w nas już jest, chociaż ukryte - zniżyła głos do tego samego szeptu, który niósł ze sobą słowa znaczone prawdą i szczególnym rodzajem czułości, jaką oferować można było tym najbliższym sercu.
A pytanie zastało ją wciąż wpatrzoną w ich dłonie. I mimo tempa, które tak pośpiesznie nadawało rytm jej sercu - podniosła wzrok - Obowiązku - jeden wyraz, jeszcze bez kontekstu mógł brzmieć samotnie, ale Inara nie miała zamiaru poprzestawać na nim - Tego, że stanę się dla ciebie powinnością, do której każe ci wracać narzucony obowiązek - wypuściła powietrze, owiewając męski policzek, który znajdował się teraz nie tak daleko, jakby przypuszczała.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Paryski pokój [odnośnik]21.01.17 0:15
przepraszamniewiemczymjesttenpost.

Chyba zaczynał powoli rozumieć, dlaczego to wszystko – od budzących sprzeczne uczucia zaręczyn, przez niespodziewanie szczerą rozmowę z Adrienem, aż po mało trzymającą się konwenansów wizytę w Paryżu – przypominało stąpanie po terenie nieznanym, kruchym, kryjącym w sobie nie tyle niebezpieczeństwo dla niego samego, co dla tego, co znajdowało się dookoła, w jakiś sposób drogie i cenne, wrażliwe na każdy niewłaściwy krok. Teoretycznie nie powinien przecież przeżywać nieuniknionej zmiany w swoim życiu aż tak bardzo; wiedział o jej nieuchronnym nadejściu od chwili, w której po raz pierwszy usłyszał słowo małżeństwo, widział czyste uosobienie tego słowa we własnych rodzicach, rok w rok był gościem na kolejnych ślubach, identycznych uroczystościach, w trakcie których para obojętnych sobie ludzi zawierała spisaną uważnie umowę na lata. W jego przypadku miało być tak samo; byłoby, gdyby zgodnie z wolą ojca poślubił Cassiopeię, wiedział przecież, że gdyby przyszło im dzielić przyszłość, wypracowaliby (być może) coś w rodzaju paktu o nieagresji, ale nic więcej. Choć nigdy nie uśmiechało mu się spełnianie tego punktu na niezmiennej od pokoleń liście obowiązków szlachcica, to była to niedogodność, którą był w stanie zaakceptować i zawarte w sierpniu narzeczeństwo z lady Black sprawiło, że zaczął się nawet z tą myślą oswajać. Brak jakichkolwiek cieplejszych uczuć był w tym wypadku najprawdopodobniej okolicznością sprzyjającą, bo sprawiał, że całe przedsięwzięcie wydawało się mniej skomplikowane. Czy był naiwny sądząc, że podążenie tą ścieżką z Inarą, okaże się w równym stopniu emocjonalnie… czyste?
Musiał być; nie rozumiał, jak mógł nawet przez moment pomyśleć w ten sposób, bo teraz, w jej obecności, w otoczeniu tej mieszanki bodźców, nie wierzył, że ten absurdalny pomysł w ogóle przyszedł mu do głowy. Obojętność między nimi nie istniała od dawna; zniknęła już w trakcie wspólnych wypraw, zatarł ją czysty, kobiecy śmiech, wyparł zapach bzu, rozgoniło ciepło kominka; rozsypała się jak piasek na opuszczonym placu zabaw, wyrównany drobną dłonią rysowniczki. Ostatecznie zamordowali ją przed świętami, robiąc to, co robili od zawsze – łamiąc narzucone zasady zanim właściwie jeszcze zostały ustalone i sprawiając, że nic między nimi już nigdy nie miało być proste. Nie powinno go specjalnie zdziwić, że jakimś cudem udało jej się w jednej chwili wywrócić do góry nogami jego schludną, alchemicznie precyzyjną i sterylną definicję małżeństwa, skoro w ten sam sposób już wcześniej podważała wszystko, co uważał za pewnik. Przyznanie się do porażki i tak nie zmieniało faktu, że został nagle bez gotowego planu działania; arystokratycznie poprawna i konwencjonalnie zgodna lista rzeczy do zrobienia stała się kompletnie bezużyteczna, zmuszając go do improwizacji. Dlatego wahał się przed każdym krokiem, ważył każde słowo, nie rozumiejąc jeszcze, że koniec końców i tak był na przegranej pozycji; że wystarczyło jej jedno spojrzenie, śmiech, niewinne pytanie, i cały plan musiał układać od nowa.
Przerażało go to i intrygowało jednocześnie. I (irracjonalnie?) popychało do przodu, sprawiając, że nie potrafił i nie chciał się wycofać.
Myślę, że mogę… I chcę – odpowiedział, bo już teraz nie wyobrażał sobie, że mógłby odsunąć ją od siebie na dłużej. Ostatnie dni stanowiły wystarczającą porcję samoumartwienia. – Zauważyłem – dodał jeszcze, uśmiechając się z rozbawieniem, niemal pewien, że nie zdawała sobie z sprawy z tego, jak bardzo prawdziwe były jej słowa.
Lekka, przepełniona wesołością dystrakcja nie trwała jednak długo i jego myśli bardzo szybko powróciły na nierówne tory, na których jego serce podskakiwało nerwowo przy każdej zmianie poziomów i kierunków. Czuł się trochę jak złapany w pułapkę, bo dotyk ciepłej skóry skutecznie rozpraszał jego uwagę, którą dla odmiany skupiały kobiece słowa. Ale to był dobry potrzask, taki, z którego (po raz pierwszy?) nie chciał uciekać, mimo że przecież mógł; drzwi teoretycznie były otwarte, nikt fizycznie nie więził go w paryskim pokoju. A jednak nawet nie myślał o ewakuacji, dobrowolnie i bez sprzeciwu wyciągając na wierzch swoje serce coraz bardziej, skazując je na jej łaskę i niełaskę. – Może – powiedział cicho, niewyraźnie, trochę nieprzytomnie, bo delikatne kręgi kreślone na jego dłoni skutecznie go hipnotyzowały. Wiedział, że miała rację, przecież sam pozwalał jej odkrywać to, co do tej pory zazdrośnie ukrywał. Nie musiała używać siły, gróźb, szantażu, nie musiała nawet prosić. Nie przyznał jej jednak racji w żaden sposób, zwyczajnie nie znajdując właściwych słów; sylaby ugrzęzły mu gdzieś w gardle, a myśli wciągnęła ciepła, nieprzenikniona pustka. I dopiero jej odpowiedź na pytanie – tak oczywista, a jednak tak z jego perspektywy sprzeczna z rzeczywistością – kazała mu się ocknąć z chwilowego letargu.
Podniósł spojrzenie, nie spodziewając się, że napotka tam jej wzrok, ale też nie wycofując się, gdy ich oczy się spotkały. Ciemne tęczówki błysnęły lekko, ledwie wyczuwalny oddech musnął jego twarz i nagle nie musiał już szukać właściwych słów. – Nigdy nie byłaś dla mnie powinnością – powiedział, jednocześnie cicho i wyraźnie, próbując spojrzeniem dopowiedzieć to, czego nie potrafił zakląć w zdaniach.
Wyprostował się, z jakiegoś powodu czując, że siedzenie było niewłaściwe; że w jakiś sposób odbierało jego słowom powagi, zmienił więc pozycję, unosząc się i przyklękając przy niej na jednym kolanie, przez cały czas ani na moment nie wypuszczając jednak jej dłoni spomiędzy palców. – Wiem, że świat, w którym żyjemy, próbuje i będzie próbował wmówić nam, że jest inaczej. – Kiedy dokładnie tobie i mnie zamieniło się na nam? Nie miał pojęcia. I nawet tego nie zauważył. – Wiem, że będą chcieli zakuć nas w kajdany obowiązku i będą twierdzić, że tak właśnie ma to wyglądać. Ale nie musimy grać według ich reguł. Nigdy tego nie robiliśmy – przypomniał jej, przywołując te wszystkie niedojrzałe ucieczki, schowane za milczącym porozumieniem. Potrafili udawać, potrafili zachowywać pozory, jednocześnie nie pozwalając odebrać sobie resztek wolności. – To nie powinność kierowała moim zachowaniem w moim mieszkaniu – mówił dalej, zniżając głos prawie do szeptu, czując, jak na samo wspomnienie o kradzionych pocałunkach zaczynało brakować mu oddechu. – To nie powinność kazała mi pobiec za tobą na sabacie, i na pewno nie powinność przemawiała przeze mnie na brzegu w Weymouth. – Kącik ust drgnął mu nieznacznie, ledwie widocznie. – Może odrobinę alkohol, ale tylko odrobinę – dodał, zaraz jednak z powrotem poważniejąc. Nie chciał, żeby pomyślała, że żartuje; nie, gdy w rzeczywistości nie pamiętał, kiedy ostatnio mówił tak poważnie. – Wiem, że słowa to za mało, żeby rozwiać twoje obawy, ale chcę, żebyś wiedziała, że ty również nie masz wobec mnie żadnego obowiązku. Chcę, żebyś została moją żoną. – Podniósł ich wciąż złączone dłonie do ust i pocałował ją lekko w palce, uwięzione pomiędzy jego własnymi. – Ale tylko jeśli ty też tego chcesz.
Sięgnął wolną ręką do kieszeni, żeby chwilę później wsunąć w dłoń Inary pierścionek; delikatny, ze srebrzącego się, białego złota, z turmalinowym oczkiem; ten sam, który nosił ze sobą od Sabatu, nie znajdując właściwych okoliczności. Te również wyglądały inaczej niż sobie zaplanował, ale może nie powinien już biernie czekać na tę jedną, idealną chwilę. Może alchemiczka miała rację mówiąc o ukrytych okazjach. Zamknął jej palce na chłodnym metalu. – To nie jest obowiązek – powiedział, nie wiedząc, który raz z kolei. – Jeśli odmówisz, zrozumiem – dodał, chociaż był pewien, że jeżeli rzeczywiście to zrobi, to jego serce – w tym momencie już całkowicie na wierzchu, poza bezpiecznym schronieniem klatki piersiowej – zatrzyma się w miejscu.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Paryski pokój [odnośnik]05.02.17 1:15
Miał ją. Nie tak jak myślisz.
Nie umiała wskazać, w którym momencie (czy od zawsze?) odkryła magnetyzm jego obecności na tyle obezwładniający, że niezależnie ile czasu mogła się spierać i jakich argumentów używała - ostatecznie po prostu ...ulegała? Nie. To nie o to chodziło. Podążała za nim. Do niego.
Miała przecież wybór. To nie tak, że chciała sprawdzać innych. Potrafiła dostrzec zainteresowanie, jakim obdarzali ją mężczyźni, spojrzenia i zaproszenia, którym...zawsze odmawiała. Słyszała przecież słowa, przed którymi uciekła, nie dając dojść do głosu uczuciom, które uderzały falą o mury, które wokół siebie postawiła. Był przecież Thibaud. Ten, który pierwszy odważył się powiedzieć, że kocha, tylko po to, by Inara zniknęła bez słowa pożegnania. Nie próbowała zastawiać się co by było, gdyby wtedy została, co by było...gdyby nie zgubiła błękitnego wisiorka, nie wróciła do Londynu - przedłużając swoją nieobecność. Lista gdybania byłą długa, ale dziś wszystko rozsypało się w pytaniach, zupełnie jak mleczna mgiełka oddechu, gdy stała w drzwiach balkonu, wpatrując się z niedowierzaniem w postać Łowcy. Nie śniła przecież.
Nie rozumiała jakim cudem udało mu się ominąć wszystkie barykady i granice, zaprzeczenia i ucieczki. I nie działał groźbą, ani gwałtowną siłą. Szedł jakby nie widział wszystkich drzwi, które bezskutecznie próbowała pozamykać, bo raptem okazywało się, że wejście jest otwarte, a Percy szedł do przodu, zdobywając kolejne arkana jej serca.
I nawet w chwilach, gdy zdecydowała się na ostateczna ucieczkę, po prostu przedarł się przez jej decyzję, burząc kolejną, niezachwianą? podporę. Wystarczył list i spotkanie, które na zawsze wywróciło życie do góry nogami. Ten sam fragment pergaminu, leżał z jej rzeczami, tuż obok starego pamiętnika, pomiędzy którymi kartkami leżała stara serwetka z utrwalonym magicznie rysunkiem. Znowu on. Czemu wtedy już zachowała jego kreśloną w pospiechu podobiznę?
Z perspektywy czasu, dostrzegała kolejne, drobne elementy, niby fragmenty magicznych puzzli, rozrzucanych przez całe życie. A przez ostatnich kilka miesięcy, próbowała pozbierać wszystkie fragmenty w całość, zbierając urwane wspomnienia, słowa i spotkania, które udowadniały coraz mocniej, że...chciała go już wcześniej. I nigdy nie potrafiła się do tego przyznać. Może nawet nie zdawała sobie sprawy, pogrążona we własnych samozaopatrzeniach?
Rzeczywiście była dobra w ucieczkach. Kiedyś wierzyła, że wszystkie jej podróże i długa nieobecność w Londynie była pokierowana wyłącznie istotą jej dążeń i tęsknotą za wolnością, tajemnicą i przygodą. A musiała przyznać się sama przed sobą, że to nie był jedyny powód. Któż z arystokratycznego świata nie rozumiał zasad w nim panujących? tym bardziej, że od dzieciństwa słyszała o tym, jaką rolę pełni kobieta w świecie i w związku. O podległości, obowiązku i powinności, które musiała kiedyś wypełnić. A Percival...organizator wypraw, przyjaciel, towarzysz, milczących porozumień na towarzyskich spotkaniach - był mężczyzną. I zgodnie z regułami - winna była mu posłuszeństwo? Długo nie dostrzegała, w jak wielkim błędzie się znajdowała, zataczała niewidzialne koła, tylko po to, by wrócić do punktu wyjścia.
Pogrążona w dotyku, tak błahym z pozoru - zetknięciem dłoni, nie potrafiła zbyt wiele i mądrze mówić. Odpowiadała odruchowo z pierwszymi myślami kiełkującymi na wargach. I żadne nie nosiło śladu wahania. Cicha prawda tak nieproporcjonalna do gwałtowności uderzeń serca, przywodząc na myśl galopującego mustanga, który za chwilę miał wyrwać się z jej piersi. Tkwiła w sprzecznej kondygnacji uczuć - z jednej strony płynącego wciąż w górę - ognia, a z drugiej - dziwnego spokoju, płynącego...od niego? Z czymś delikatnym, obejmującym i otwierającym się na nowe. Mogła nie wiedzieć skąd brała się pewność, gdy wzrok skupiony miała nie na oczach mężczyzny, a po prostu na nim, sącząc z ciała, drobnych gestów i cichych słów wiedzę, która wcześniej wydawała się zamknięta, przysłonięta szczelną zasłoną, za którą z zaskoczeniem zaglądała, patrząc wprost na wyciągnięte...serce?
Odpowiedzi nigdy nie były proste, szczególnie te naznaczone przeszłością. Ale i pytania były sztuką trudną i zadanie tego właściwego graniczyło z cudem. Ale...dzisiejszy wieczór, powinna była wpisać w jego definicję. Każda kolejna sekunda przynosiła niewytłumaczalny zryw, doprowadzający do spięcia w umyśle, które nie umiało wyprowadzić logicznie właściwego wytłumaczenia. Jak wiosenna burza, która przychodziła nagle, bez ostrzeżenia, przynosząc ukojenie zeschniętej ziemi. Zetknięcie dwóch par źrenic zwiastowało tę burzę - Powinnam to wiedzieć - przeplotła odpowiedź tym samym znaczącym wyrazem świadomie. Urwała jednak, gdy jaśniejące tak bardzo spojrzenie Łowcy, naznaczyło się zmianą, jakieś nie spodziewała się (znowu?) znaleźć. Wstrzymała oddech, gdy Percy odsunął się. Pierwsze sekundy wywołały kawalkadę narastającego niepokoju, które prysnęło, ustępując miejsca mieszance narastającej paniki i euforii jednocześnie. Z szeroko otwartymi oczami i wargami, które rozchyliły się w próbie bezdźwięcznego pytania, kończącego się urwanym westchnieniem.
Jej palce nie utraciły przywileju dotyku, który nawet na moment nie wymknął się z uścisku męskiej dłoni. Przeciwnie - Inarę zalewało coraz silniejsze przekonanie, że gorąco kumuluje się w opuszkach i sunie dalej, wzdłuż przedramienia, kończąc wędrówkę gdzieś na jej obliczu. I ten dziwny paraliż, ujmujący jej gestów i nie pozwalajacy choćby na poruszenie piersi, zatrzymując oddechy, wypuszczane z płynącymi ku niej wyrazami. Obietnicą. Przysięgą? Pytaniem? Odpowiedzią? Było w nich wszystko, malując przed nią obraz mężczyzny, który chciał jej. Całej. Nie wydzielonego z nakazu nestorów, społecznego fragmentu jej życia.
Nie panowała nad dreszczami, które coraz liczniej łaskotały ciało, kumulując się wzdłuż kręgosłupa i sięgając głębiej. Próbowała - bezskutecznie przerwać jego zapewnienia, ale głos zaciskał się, nie dając ujścia splatanym emocjom, tworzącym aktualnie artystyczną mozaikę wrażeń. Nienazwanych, nieprzerwanych i ujmujących każdą cząstkę jestestwa. I musiał widzieć to w jej oczach, które w barwie ciemnego orzecha pełgały iskrami, nawet nie dostrzegając, że gdzieś po drodze, kąciki oczu zalśniły - Percy... - chciała zapytać, czym w takim razie było to, co kazało mu zrobić wszystkie wymienione uczynki, ale zapomniała, niesiona uruchomioną tęsknotą.
Podniosła się z miejsca, nie patrząc jak wygląda, zrzucając z siebie materiał okrywającego ją koca. Zatrzymała się na kolanach, tuż przed nim, z zaciśniętą dłonią na chłodnym krążku i dudniącym w uszach, echem łomoczącego serca. Czy słyszał? - Percy... - powtórzyła, zupełnie jakby wypowiadała zaklęcie. Cóż chciała czarować? - Jak...jak mogłabym odmówić, kiedy... - wolną rękę uniosła do góry, najpierw obejmując jego dłoń, przesuwając się powoli niżej, do własnej, by z  drżeniem wsunąć na palec ofiarowany pierścionek. Uniosła twarz wyżej, chwytając wzrokiem spojrzenie Łowcy. Lekko kręciło jej się w głowie, ale nie zwracała na to uwagi. W jednej sekundzie w jej głowie zapanowała cisza  -Kocham cię, Percy.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Paryski pokój [odnośnik]04.03.17 20:36
Gdyby ktoś zapytał go, czego oczekiwał, zjawiając się przed balkonowymi drzwiami Inary, bez wahania odpowiedziałby, że zupełnie niczego. Słowa spłynęłyby z jego ust naturalnie, gładko, jak wypowiadana setki razy mantra, brzmiąca jednocześnie smutno i przerażająco prawdziwie. Odrobinę paradoksalnie, w końcu był Nottem; przedstawicielem jednego z najbardziej poważanych rodów, od dziecka przeznaczonym do osiągnięcia wielkości, mającym na wyciągnięcie ręki wszystko, czego tylko by sobie zapragnął. Doskonale znał tę piękną iluzję, roztaczaną przed nim od chwili, w której zaczął rozumieć kierowane do niego zdania; doskonale wiedział też, jak bardzo była fałszywa. Minęły już czasy, kiedy przyjmował ją całkowicie bezkrytycznie, kiedy, przekonany o swojej nietykalności, lekką ręką popełniał niewybaczalne błędy, naiwnie licząc na to, że krótkie rzucenie nazwiskiem zetrze miękko ewentualne konsekwencje. Dzisiaj nie oczekiwał już niczego – bo na nic nie zasługiwał, a już na pewno nie na jej zrozumienie, jej łaskę, jej dobroć. Zdawał sobie z tego sprawę wyjątkowo boleśnie; tępym bólem pulsowało jego serce, gdy podążał wzrokiem za jej smukłą sylwetką, w ciepłym blasku kominka wyglądającą jeszcze bardziej magicznie, zjawiskowo i nieosiągalnie niż zazwyczaj; ten sam tępy ból zagłuszał dźwięcznym stukotem szkła butelki, odstawianej na zagracony stolik niepewną, drżącą ręką. Nie kłamał; jej obecność sprawiała, że chciał być lepszym człowiekiem, ale jednocześnie miał świadomość, że na to mogło być już zdecydowanie za późno; że popełnił już zbyt wiele głupich pomyłek, że podjął o kilka niewłaściwych decyzji za dużo, i że miał na sumieniu czyny, których żadne zapewnienia o wybaczeniu nie będą w stanie zetrzeć. Jego dusza – jeżeli kiedykolwiek takową posiadał – w porównaniu do niej była czarna i smolista, nadpalona na krawędziach, przesiąknięta na wylot zgnilizną i zepsuciem, które w przyszłości miało tylko nieuchronnie postępować, wciągając go coraz głębiej w pozbawioną dna otchłań. Powinien był odsunąć się od niej jak najdalej, uwolnić ją od swojego destrukcyjnego towarzystwa, póki jeszcze miał ku temu okazję, ale… nie chciał; z altruizmem nigdy przecież nie było mu po drodze, poświęcenie własnych samolubnych pragnień wymagało wewnętrznej siły, której nie posiadał.
Dlatego właśnie dał jej wybór; wchodząc do jej życia, nie zamknął za sobą drzwi, pozostawiając je szeroko otwarte, jednocześnie licząc, że przez nie ucieknie, jak i że tego nie zrobi; zrzucił ostateczną decyzję na jej ramiona, przez moment niemalże pewien, że złoty pierścionek znajdzie się z powrotem w jego dłoni. Dlaczego miałaby postąpić inaczej? Przecież zrobił dosłownie wszystko, żeby ją wystraszyć; kierując się ostatnimi resztkami przyzwoitości (i tchórzostwa?) rezygnował z udawania lepszej wersji samego siebie, stopniowo odsłaniając przed nią kolejne warstwy swojej przeszłości, za każdym razem coraz bardziej dziwiąc się, że nie odsunęła się od niego z obrzydzeniem. To była kolejna rzecz, której nie potrafił zrozumieć ani w żaden sposób pojąć; nie miał pojęcia, kogo właściwie Inara widziała, gdy z uśmiechem spoglądała w jego kierunku, ale miał nieodparte wrażenie, że była to zupełnie inna osoba od tej, którą on sam oglądał codziennie w lustrze. Czasami zdawało mu się nawet, że w jej źrenicach dostrzegał jej mgliste odbicie, były to jednak obrazy zbyt ulotne, by zdążył im się lepiej przyjrzeć. Ta ciekawość, chęć rozłożenia jej punktu widzenia na części pierwsze, była kolejną rzeczą, która niezmiennie go do niej przyciągała, nie pozwalając mu na umknięcie w błogie, samotne zapomnienie. Wystarczyło naprawdę niewiele; jego własne imię, wypowiedziane drżącym, cichym, nieodgadnionym głosem, zmuszające go do podniesienia wzroku i przedłużających się, bezowocnych prób szukania odpowiedzi w ciemnych, orzechowych tęczówkach. Co próbowała mu przekazać, dlaczego podniosła się z miejsca tak nagle, pozwalając prowizorycznemu okryciu zsunąć się na podłogę? Pytał ją o to milcząco, ze spojrzeniem stanowczo zatrzymanym na jej twarzy, odmawiając sobie chociażby przelotnego zerknięcia w stronę odrzuconego na podłogę koca. Musieli wyglądać absurdalnie, gdy tak klęczeli naprzeciwko siebie, z kolanami niewygodnie opartymi na dywanie, ale Percival o tym nie myślał; surrealizm odgrywającej się sceny odsunął się gdzieś na daleką krawędź świadomości, całkowicie opanowanej przez urywane zdania i delikatny dotyk palców, którym pozwalał prowadzić się bez słowa sprzeciwu, niepewny, co właściwie się stało, nawet gdy chłodny pierścionek znalazł się na szczupłym, kobiecym palcu. Nie wyłapał momentu, w którym przestał oddychać, ale dobrze, że to zrobił, bo w innym wypadku, usłyszawszy ostatnie słowa, na pewno udławiłby się powietrzem.
Kocham cię, Percy.
Pięć sylab; dokładnie tyle potrzebowała Inara, żeby zepchnąć go z w miarę stabilnego brzegu, prosto w łagodne, morskie odmęty i jednym gładkim ruchem wymazać wszystko, co do tej pory wydawało mu się oczywiste. Wiedział, że nie kłamała, bo jej spojrzenie przemawiało do niego wyraźniej, niż kiedykolwiek mogłyby to zrobić słowa, ale jednocześnie tak bardzo nie rozumiał i przez jedną, irracjonalną chwilę miał ochotę obejrzeć się za siebie, jakby spodziewając się, że wyznanie było w rzeczywistości przeznaczone dla kogoś innego. Jak mogła kochać jego? Jak ktokolwiek mógłby go kochać? Pomysł, rozbrzmiewający w jego umyśle coraz wyraźniej, wydawał mu się tak pozbawiony sensu, że gdyby nie wiedział, że nie była zdolna do takiego okrucieństwa, zacząłby podejrzewać, że stawał się ofiarą jakiegoś starannie skonstruowanego żartu. W jego pojmowaniu miłość stanowiła koncept piękny i idealistyczny, może nawet w pewnym stopniu realny, ale znajdujący się całkowicie poza jego zasięgiem; jako uczucie z natury czyste, przeznaczone było dla ludzi dobrych, a ostatnie dni szczególnie mocno utwierdziły go w przekonaniu, że on do tej grupy nie należał.
Chciał coś powiedzieć, czuł, że powinien, ale słowa go zawiodły; jego wargi zadrżały niepewnie, nie wydobył się jednak spomiędzy nich żaden dźwięk. Gdzieś w jego umyśle chyba miało miejsce potężne zwarcie, bo myśli zalała pustka; nie potrafił jej odpowiedzieć, ale nie mógł też tkwić już dłużej w przeciągającej się bezczynności, bo jego dłonie, ramiona i klatka piersiowa płonęły zbyt intensywnie. Miał nadzieję, że jego oczy mówiły więcej niż usta; że była w stanie dostrzec w nich to samo ciepło, które właśnie go ogarniało i że rozumiała, że nie mogłaby ofiarować mu więcej, niż to, co właśnie zrobiła. Zakręciło mu się w głowie i dopiero wtedy wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze, jednocześnie dopuszczając do siebie woń bzu; ulotny zapach przełamał bezruch i nim zdążył się powstrzymać, jego dłonie przeniosły się na jej kark. Szorstkimi palcami ujął jej twarz, delikatnie muskając kciukami policzki i przyciągając ją do siebie, jednocześnie niewystarczająco i zbyt blisko; musnął wargami jej usta, z początku lekko, później coraz pewniej, całując ją tak, jak chciał ją pocałować już w chwili, w której otworzyła mu balkonowe drzwi.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Paryski pokój [odnośnik]25.03.17 0:56
Była inna droga. Kroczyła nią pewnie przez tyle lat, że bywały ulotne momenty, w których zapominała, ze można inaczej. Rzeczywistość utwierdzała niezmiennie, że skrzydła, które otrzymała, że wolność, którą wykradł dla niej jej ojciec – wykorzystywała właściwie. Chwytała czas i gnała za tajemnicą, która przeciętnej, idealnej szlachciance nie uchodziła, ani nie przysługiwała. Świat odległy, nie mieszący się w ramach mglistego Londynu, barwiony przygodą i doprawiany radosną (bo skrzydlatą) formą wolności. I swej tworzonej nieustannie przestrzeni strzegła bardziej, niż przewidywała. Wyznaczyła strome szlaki śmiałkom, którzy wdzierali się wyżej, niż na to pozwalała. Bo...kochała. Kochała jednak inaczej niż przewidywał zasób kobiecego serca, zatrzymując jeden ukryty fragment zamknięty, niedopuszczalny. Kochała, bo otwierała się na spotkania, na źrenice – dwa lustra, przez które zaglądała. Zupełnie jak baśniowa? Alicja. Patrzyła przez lustra, które dla innych były tylko tarczą własnego odbicia. A przecież każde kryło w sobie tajemnicę. To w jaki sposób jawił nam się obraz mógł powiedzieć więcej niż przemilczane słowa, niewypowiedziane pytania lśniące w oddali.
Ile razy zdarzyło jej się patrzeć w jego oczy? Czy zdolność, która zaplatała  jej osobowość niczym nici pajęcze popchnęła inarowy wzrok w toń dwóch zieleni już wiele lat temu, znacząc właściwy początek ich znajomości? I cóż zobaczyć mógł wtedy Łowca? Kogo widział? Cóż dostrzegał później, na wyprawach i na balach? Co widział dziś, gdy gnany mroźnym wiatrem witał ją w balkonowych drzwiach?
Nie śniła, nie śmiała się, chociaż obraz, który rysował jej paryski wieczór jawił dla potencjalnego obserwatora scenę zabawnych zbiegów okoliczności i niedopowiedzeń. Te same wydarzenia jednocześnie kradły Inarze jasność myśli, by w kilka sekund oblekały się zrozumieniem, którego brakło w dni powszednie. Irracjonalność otulających wrażeń i całości spotkania – na przekór całej wywrotności – odpowiadała na pytania, które dźwięczały niewysłowione w ciszy serca i myśli. Należące do niej i do niego. I chciałoby się powiedzieć, że brzmiały w rytm uderzeń szamocących się w klatce piersiowej, że wszystkie te odpowiedzi były znane bez słów. Sczytywane w gestach i spojrzeniach, chociaż żadne nie było rozumiane właściwie, jakby język, którym ta prawda się posługiwała, była zapomniana, a może zduszona?
Inara mogła wierzyć, mogła mieć nadzieję, mogła zbierać między kartkami wspomnienia rysowane dłonią w pośpiechu. Mogła mówić na wiele sposobów o tym co działo się wewnątrz rozdygotanej duszy - otwartej w każdy możliwy sposób. Mogła i tak czyniła, ale pierwszy raz odnalazła na języku wyrazy, których tak przeraźliwie się bała.
Kocham cię
Dźwięk jej własnych słów wprawił w drganie (jeśli było to możliwe jeszcze bardziej) jej ciało. Dzika mieszanka spalających i splatających się jednocześnie uczuć wypełniła każdą najmniejszą cząstkę jej jestestwa, a utkwione w jadeitowej parze źrenic oczy przenikały i były przenikane dalej, niż kiedykolwiek mogła. Pulsujące gorąco i bliskość zatracały się w jednej chwili, a Inra przelotnie w irracjonalnym dygu rozbawienia pomyślała, że chyba nadaje się na Notta, skoro tak łatwo zamknęła usta przedstawicielowi rodu. Tylko...on nie był jej dłużny i zamknął usta im obojgu.
I wszystko to ogarniał płomień. iskra pełgająca wcześniej cicho, teraz błysnęła pochodnią przysłaniając logiczne pojmowanie. Tkwiła w upojnym zawieszeniu, a jedyny chłód docierający do zmysłów tkwił na palcu w postaci delikatnego pierścionka. I to tylko chwilowym chłodem, bo dłoń rozpalona wewnętrznym ciepłem była zdolna stopić niejedno. Nawet niepewność, która drgała gdzieś na koniuszkach palców w zachłyśniętej dezorientacji doznań.
Nie czekała na odpowiedź. Nie musiała, bo chociaż źrenice Percivala zabarwiły się niedowierzaniem? to odkrywała w nich odpowiedzi, jak karty tarota odsłaniane przez wróżkę. Tonęła w spojrzeniu, tak jak płynęła z dotykiem rysującym na jej karku iskrzące linie dreszczy. Nieznane i przesiąknięte świadomością, że to on. Ten właściwy.
Tak jak z płomieniem znaczącym jej policzki, jak urwanym oddechem, które zginęło, gdy ledwie muśnięcie naznaczyło jej usta. Był tak przeraźliwie blisko, jak przeraźliwie chciała, żeby był. Nie. Chciała mocniej, a ciało wędrowało za pragnieniem, gdy granice pękły na nowo, stapiając ich wargi w pocałunkach. Nie jednym. Każdy kolejny naznaczał się tęsknotą i pasją, jakiej nie umiała w sobie wcześniej więcej znaleźć. Jak zapomniany podarunek, którym odkryła dopiero, gdy stanęła przed jego autorem.
Kocham cię
Jej dłonie, do tej pory zawieszone gdzieś pomiędzy nimi, oparła na męskiej piersi. Jak w dziwnym amoku przesunęła je wyżej, by jedną zatrzymać w miejscu, tuż przy szyi. I tak jak kiedyś próbowała się tłumaczyć, przepraszać za niezdarność, tak teraz całkiem świadomie oplotła palcami pierwszy, potem drugi i trzeci guzik, nieporadnie oddzielając je od materiału. Czy wiedziała co robiła?
Druga ręka powędrowała wyżej, zatrzymując wędrówkę na karku, ale palce wsunęła pod materiał kołnierza. Gubiła się w tym czego chciała, a czego nie powinna chcieć, ale brnęła  dalej, zupełnie nie pojmując ognia, który przysłaniał rozeznanie, zupełnie jakby stopił się z płomieniem iskrzącym tuz obok w kominku. I może ten sam impuls zachwiał jej sylwetką, gdy przylgnęła całym ciałem do klęczącego przed nią mężczyzny. I ten sam dreszcz sprawił, że grawitacja podłogi pociągnęła ich dwójkę do siebie.
Kocham cię.

zt x2 :pwease:



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Paryski pokój 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Paryski pokój
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach