Wydarzenia


Ekipa forum
Aneks kuchenny
AutorWiadomość
Aneks kuchenny [odnośnik]26.10.16 19:41
First topic message reminder :

Aneks kuchenny

Skromny aneks kuchenny znajduje się na prawej, patrząc od strony wejścia, ścianie jedynego pokoju. To zaledwie dwie szafki wypchane garnuszkami i czajniczkami wraz z miejscem na kociołek; naczynia, szklanki, talerze, dwie miski, dwie szklaneczki na whisky i jeden mały kieliszek znajdują się na podłużnej półeczce wiszącej nad szafkami. W buteleczkach poustawianych wzdłuż blatu suszą się świeże zioła, a w puszkach przechowywane są herbaty oraz ingrediencje niezbędne do domowej nauki eliksirów.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242

Re: Aneks kuchenny [odnośnik]16.07.24 22:45
Milczała przez moment, kiedy odpowiedzią stało się pytanie. Chociaż kąciki ust unosiły się odrobinę, nie zaburzając pogodnego wyrazu twarzy i identycznego spojrzenia, tak w myślach stało się poważniej. Poruszyła lekko ramionami, wzruszając nimi.
- Męskie serca są aż tak delikatne? – spytała, odbijając piłeczkę, nawet jeśli rozmowa prowadzona w podobnym tonie do niczego ich nie doprowadzi.- Może sami są sobie winni? Chociaż ponoć to domena kobiet i dziewcząt, by oddawać swe serca za odrobinę dobroci i uwagi.- dopowiedziała, ale nie czuła dużej potrzeby, by się bronić i wskazywał na to również jej ton, ciągle tak samo rozluźniony i łagodny. Chwila uwagi, parę ładnych uśmiechów nie powinny doprowadzać do łamania serca, były tylko namiastką czegokolwiek, zbyt krótkie i niewnoszące nic, gdy niedługo później każdy miał iść w swoją stronę. Nie szukała dotąd niczego więcej, nie przekraczała granic, cofając się, kiedy cokolwiek szło za daleko, bo wiedziała, że nie może. Nie robiło się tego, czego nie potrafiłoby się wybaczyć drugiej osobie... a przynajmniej tak uważała sama i tego się trzymała ponad wszystko.- Wiem, że mężczyźni lubią zasłaniać się zranieniem, chociaż często sami sobie to robią. Odtrącają to co mają, by pożądliwie wyciągać rękę po to samo w inną stronę, a później są zszokowani, gdy zostają z niczym.- odparła, kiedy z taką pewnością założył, że dobrze wiedziała o łamaniu męskich serc. Nie uważała się za niewinną, bo im dłużej o tym myślała tym dostrzegała więcej problematycznych kwestii, ale wina spoczywała też na drugiej stronie. Nie robiła nic na siłę, szukając tylko okazji.
Słuchała go, kiedy tłumaczył jej różnicę i to, jak wiele się zmieniło. Część słów ulatywało, część spływało po niej, dzięki powoli otulającemu odurzeniu diablim. Gdyby nie wypalona przed chwilą używka, najpewniej wyłapałaby więcej i więcej zabolałoby przez dobór słów Jamesa. Na szczęście teraz, przytuliła ostrożnie policzek do zimnej ściany, chłonąc jej chłód bardziej, niż sens zdań wypowiadanych w jej kierunku. Nie miała dla niego niczego konkretnego w kontrze, nie wiedziała, czy przytaknąć mu, czy zaprzeczyć, wytknąć błąd w podejściu. Myśli nie składały się konkretnie, może przez diable, a może z niechęci. Nie potrafiła tego teraz ocenić i chyba wcale nie chciała.
Spoglądała na niego przez cały czas, odwracając wzrok ku widokowi za oknem dopiero w chwili, gdy mówił o stracie. Bał się tego, a później sam do tego doprowadził. Zrobił wszystko, co mógł, aby stracić ją i tylko przez fakt, że dotąd ciągle go kochała, nie sprawił, że było to bezpowrotne.
- I straciłeś mimo wszystko.- szepnęła, chociaż bardziej do siebie, niż do niego. Wpatrywała się w noc, balansując między emocjami, skrytymi za delikatnym uśmiechem. Tu i teraz nie było jej źle, ale to musiało przyjść później. Skinęła głową, gdy chciał porzucić ten temat. Może tak będzie lepiej, bo cokolwiek powiedzą sobie w tej kwestii, to nie zmieni niczego.
Powróciła do niego spojrzeniem, kiedy przyznał, że taką ją wolał. Kącik jej ust drgnął mocniej, dając upust rozbawieniu, które swobodnie zakryło ponurość i powagę sprzed chwili.
- Z uśmiechem to nie problem, lecz otwartość? – zastanowiła się na głos, uniosła dłoń, by palcem wskazującym potrzeć lekko dolną wargę.- To już w twoich rękach.- dodała, lecz nie wyjaśniła mu, co kryło się za tymi słowami.
Czuła na sobie jego nieustępliwe spojrzenie, kiedy wzrokiem prześlizgnęła po jego sylwetce i powróciła do jego twarzy. Była ciekawa, na ile ta świadomość go budowała, jak bardzo podnosiła wartość przed samym sobą. Uniosła lekko brew, gdy znalazł rozwiązanie w jej słowach. Rozchyliła lekko usta, ale w pierwszej chwili żaden dźwięk nie wydobył się z gardła, żadne słowo nie padło.
- Śmiało.- odparła i uśmiechnęła się zadziornie, wiedząc, że tego nie zrobi. A może licząc, że nie zrobi? Nagość nie była dla niej czymś złym, przesadnie wstydliwym i cóż, widywała go już nagiego. Mimo to, każdy jeden raz budził pożądliwość i chęć, aby go dotknąć.- Jeżeli chcesz zaprezentować się w całej okazałości i zaryzykować, że nie dam rady trzymać rąk przy sobie, to nie krępuj się.- dodała ze śmiechem.
Słuchała, gdy mówił, snując dalej swą historię.
- Wolno? Nuda.- prychnęła, zerkając na niego, by zaraz spojrzeć przed siebie.- Nieszkodliwy zabójca? A to interesująca nowość, więc tym bardziej szkoda ot tak go wypuścić.- uśmiechnęła się lekko, słuchając nadal. Zerknęła, gdy przejął od niej skręta i sam wziął jeszcze trochę, by ten stan podtrzymać.
- Sprytny.- przyznała, kiedy opowiedział o taktyce.- A co jeśli trafi na taką od której w końcu nie będzie chciał się wymknąć? Co, jeśli sprawię, że nie będzie chciał wymknąć się ode mnie? – spytała, ale nie spoglądała na niego. Łatwiej było brnąć w to, gdy przed sobą miała ścianę, kiedy ciemne tęczówki błądziły po powierzchni, a nie po drugiej osobie.
Odwróciła głowę, dopiero kiedy padło pytanie.
- Co masz na myśli? Diable czy ów nieszkodliwego człowieka? – spytała żartobliwie, ale nie wyciągnęła dłoni po skręta. Chyba już nie chciała, bo obecny stan jej wystarczył, był idealny wręcz.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Młoda mama, złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Aneks kuchenny - Page 4 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]18.07.24 10:14
Śmiało brnął z nią w tę rozmowę, ale na mężczyznach nie znał się wcale lepiej od niej, a na męskich sercach zupełnie nie, ale jako przedstawiciel dumnego gatunku z przyjemnością mówił w imieniu jego całego, wskazując na swoje doświadczenia bez obaw uznając, że nie był w tym wyjątkowy. Dlaczego miałby? Poczuł jednak ukłucie wstydu, gdy zwróciła mu uwagę na to, że ich serca były z kamienia. Może powinny być, może rzeczywiście się wygłupił zarzucając jej tak wiele. Nie miał odwagi potwierdzić, a tym bardziej przypomnieć jej, że też mieli uczucia, nadzieje i potrzeby; że czasem jedno spojrzenie mówiło znacznie więcej niż tysiąc słów, a jeden uśmiech dawał znacznie większa nadzieję niż setki innych znaków pod nogami. Wtedy uświadomił sobie, że zawsze tak było. Odwrotnie. To ona była stała w uczuciach, jej serce niedostępne, ukryte głęboko i trudno było się do niego dostać — jeśli mówiła prawdę, że te przelotne flirty były tylko zabawą, która nic dla niej nie znaczyła. Jeśli była kiedykolwiek wcześniej zakochana to nawet o tym nie wiedział. Umiała ukryć ból i sercowe rozterki za fasadą obojętności lub nieprzyjemnej zgryźliwości, a czasem za mniej lub bardziej miłym uśmiechem. On tego nie umiał. Serce miał jak na dłoni, na wyciągnięcie ręki. Rzeczywiście łatwo było zyskać jego zainteresowanie, wystarczyła odrobina dobroci, kilka uśmiechów i spojrzeń, by zająć jego myśli. W przeciwieństwie do niej był przystępny, chętny i otwarty na uczucia i to, czego nie chciał przyznać — wrażliwy i delikatny.
— Nie są — pokręcił w końcu głową, spuszczając wzrok z pełną powagą, kryjąc za tym nieoczywistym potwierdzeniem samego siebie. Nie był, nie chciał być słabeuszem. Sam był sobie winny, te słowa na moment przykuły jego uwagę. Czy potrafiłby się zmienić? Być twardszy? — Zasłaniać zranieniem? — zdumiał się, unosząc brwi. Kąciki ust mu drgnęły w pełnym niedowierzania rozbawieniu. Nie powinien się dziwić, mieli tacy być. Twardzi, niemożliwi do ruszenia, zranienia. Nic nie miało prawa ich boleć, przyznanie się do skrzywdzenia było hańbą. Jego też tak wychowywano. Próbowano. Nie maż się, nie mazgaj, nie marudź. To nic takiego, nie udawaj. Nie mógł mieć jej za złe, ze właśnie tak ich postrzegała. Tego oczekiwała. — Nah— pokręcił głową z uśmiechem. Nikt nie lubił cierpieć, ale tego nie zamierzał jej mówić.— Jesteśmy zbyt wygodni. Jeśli nam gdzieś dobrze po co mamy szukać tego samego gdzieś indziej? Bez sensu. Może odtrącają coś bo nie dostają czegoś innego, co dostają gdzieś indziej — Wzruszył ramionami z cwanym uśmiechem. — Laskom się wydaje, że mają serce na dłoni, są tylko dobre i kochane, dają z siebie wszystko, a w zamian otrzymują tylko figę z makiem. Ale rzadko kiedy tak jest. Najczęściej nie dają nawet połowy z tego nad czym płaczą z przyjaciółeczkami — skontrował, unosząc brew, nie przestając się przy tym uśmiechać. Nie da jej oczerniać jego gatunku dla wybielenia własnego.
— Straciłem — przytaknął nieco ospale, trochę beznamiętnie. Nie traktował tego jak przyznanie się do winy, a jedynie potwierdzenie faktu. Nigdy nie ośmieliłby się licytować na to, kto kogo stracił, bo nie czuł się tak cenny by komuś to wytknąć. Wiedział, że stracili się oboje, stracili to co mieli, albo to, co próbowali stworzyć w małżeństwie na tych wszystkich wybojach, n które trafili od samo ślubu. Byli młodzi, byli głupi. Mieli naiwne oczekiwania, które życie zweryfikowało. Dziś sądził, że byli mądrzejsi i świadomiej patrzyli na wszystko. — W moich? — zdziwił się znów. — Chciałabyś żebym otworzył cię jak puszkę z żarciem? — zaśmiał się pod nosem, odnajdując absurdalne rozwiązanie jej sugestii w najmniej oczekiwanym miejscu. Ściana za jego plecami zrobiła się już ciepła od jego ciała, przestała go chłodzić, ale jego ciało nie było już tak rozgorączkowane jak wcześniej, w trakcie kąpieli. Powietrze docierające z dworu było w istocie zimne, był już listopad. Kiedy w łazience się wychłodziło, a jego mokre włosy zaczynały być przekleństwem, gęsia skórka pokryła go całego. To wystarczyło, by zaciągnąć się po raz ostatni i uznać to za koniec palenia. Nie odpowiedział jej, uśmiechnął si tylko szelmowsko pod nosem i zerknął na nią, nie zdradzając się jeszcze z niczym — ani tym, co postanowił ani tym, co myślał o jej odpowiedzi. Zgasił skręta powoli i schował go z powrotem do pudełka. Jeszcze się przyda, wyciśnie go do ostatniego oddechu.
— Jeszcze nikogo nie zabił — zdradził cicho, wsuwając pudełeczko między ręczniki. — Ale jest gotów to zrobić w każdej chwili. Nie boisz się? — spytał, zerkając na nią przez ramię. Wtedy zostanie, cisnęło mu się na usta w pierwszej chwili, ale zamiast tego postanowił figlarnie ją zwodzić. — To niemożliwe. Taka kobieta nie istnieje. Poza tym on ma serce z kamienia i nie da się tak łatwo zatrzymać — odparł lekko, wzruszając ramionami. — Sprawisz? — spytał podstępnie i prowokacyjnie, przechylając lekko głowę w zamyśleniu. —Potrafiłabyś? — Wiedział, że tak. Nie był pewien, czy chciała tak naprawdę. Nim jednak zaczął się nad tym zastanawiać, sięgnął do okna i zamknął je na metalową zasuwkę. Stojąc tak znalazł się bliżej niej, ale ociągał się chwilę z wyjaśnieniem tego, co miał na myśli. — Pytam czy masz ochotę kochać się ze mną.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]18.07.24 22:57
Spojrzenie uważnie błądziło po jego twarzy, kiedy sam dał się zapędzić w pułapkę. Była ciekawa kontry i jakimi zaprzeczeniami ją uraczy, by nie zostawić wizerunku mężczyzn, jako słabych. Tylko, że ta słabość mogła być jedynie w jego głowie, jego podejściu i wymysłach. Tym ją przecież uraczył przez całe miesiące. Wizerunek mężczyzny w społeczeństwie był jasny, chociaż dla niej zupełnie nie potrzebny. Mimo to, rozmawiając teraz z nim, trzymała się tej farsy, bo czemu nie. Może tak właśnie nie urazi go, mając odmienne zdanie, które wielokrotnie próbowała mu pokazać, a on raz za razem odrzucał ją, bo mógł. W końcu doprowadził ją sam do tego, jaka była dziś, może silniejsza od niego.
- Nie są delikatni czy nie są sobie winni? – spytała ze spokojem, chcąc by doprecyzował. Czemu zaprzeczał? – Wiem, że są delikatni, tak naprawdę... wasze serca są tak samo kruche, tylko obudowujecie je murami, by nawet jeśli krwawią to nikt nie może tego zobaczyć.- podjęła, nie czekając wcale na jego reakcję.- Wiesz czemu ceniłam cię jako przyjaciela, a później bez żalu i obawy zrozumiałam, że również zakochałam się w tobie? – spytała, bo nigdy tego nie poruszali. Po prostu chyba akceptując stan rzeczy i tyle.- Bo byłeś inny i wyjątkowy w tym. Zadziorny i wybuchowy, uparty, zaciekły, gdy ci na czymś zależało, jak każdy mężczyzna. Jednak w tym wszystkim miałeś wrażliwość i kruchość, której nie widziałam nigdy u żadnego innego chłopaka w takiej ilości. Teraz pewnie nazwiesz to słabością, ale dla mnie było to coś przez co nie miałeś i nie masz sobie równych.- odwróciła od niego spojrzenie, zawieszając je na oknie. Może niepotrzebnie to mówiła, może powinna zamknąć się dawno już. Skrzyżowała ręce pod biustem, nie czując się swobodnie w tych słowach.
- Ale wracając, nie łamię męskich serc, nie roztrzaskuję ich w drobny mak, bo chwila niewinnego flirtu nie jest obietnicą wierności. Nie jest przyrzeczeniem, a ulotnym momentem wspólnej zabawy. Nie mówię im, że są wyjątkowi i ważni, że są jedyni.- odetchnęła trochę z pozornym spokojem, ale wewnątrz skręcało ją boleśnie.
Zmarszczyła lekko nos, ale zaraz uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Spytaj o to siebie, a nie mnie.- odparła, kiedy usłyszała, czemu mieli szukać tego samego gdzieś indziej.- Nie dostają czy uznają, że nie dostają, bo tak wygodniej? – spytała z jawną ciekawością, bo miała swój pogląd, ale czy on był gotów to skontrować.
Zacisnęła usta w wąską kreskę, słysząc dalszą część jego wypowiedzi. Milczała, czując, że dotyka ją to za mocno. Nie dawała już z siebie wszystkiego, przez miesiące zniszczyła sama siebie przez próby. Teraz czuła się zepsuta, niezdolna do tego, by być taka jak dawniej. Wiedziała, że gdyby sytuacja powtórzyła się, nie byłoby jej przy nim już, przynajmniej obecnie. Póki co, nie miała na to siły i z doświadczenia wiedziała, że to nie ma sensu. Dziś żyła zbyt chwiejnie, między tym, by żyć z nim dalej, a odejść dla ulgi dwóch stron.
Przytaknięcie nie poprawiło sytuacji, a było jak pogodzenie się z faktem. Spojrzała na niego, czując, jak jej oczy się szklą na chwilę, zanim zamrugała szybko. Czuła wewnątrz zbyt wiele i nie chciała tego. Diable przez chwilę wydawało się wypuścić ją z objęć, a to nie podobało jej się ani trochę. Chciała wrócić do stanu sprzed momentu i nie myśleć o niczym konkretnym.
Jego słowa pomogły, brzmiąc tak absurdalnie, że wyrwały ją z natłoku myśli i emocji. Parsknęła cicho, zawieszając na nim uważne spojrzeniem.
- Romantyk.- zakpiła, próbując jak najbardziej oddalić się od stanu sprzed chwili.- Chociaż patrząc na twoje uwielbienie do jedzenia, to może jednak całkiem urocze.- dodała, ale nie zamierzała wyjaśniać mu, co kryło się za jej słowami. Jeżeli nie rozumiał to pokazanie mu palcem rozwiązania, nie wniesie nic. To było to samo, co dała mu nad stawem; wskazanie palcem będzie wytyczną, a nie jego decyzją.
Obserwowała, gdy chował resztkę skręta z diablim i słuchała, kiedy brnęli dalej w wymysły.
- Nie boję się.- odpowiedziała, łapiąc na sekundę, a może dwie jego spojrzenie.- Śmierć nie jest już takim złym rozwiązaniem.- szepnęła. Za często czuła jej oddech na szyi, by się obawiać teraz. Oswoiła się z tym tak, jak i z bólem.
- Patrzysz na nią.- kąciki jej ust uniosły się w filuternym uśmiechu, kiedy uznał, że taka kobieta nie istniała. Naprawdę jej nie doceniał.- Potrafiłabym, lecz czy sprawię? To zależy też od niego, byłby uwielbiany, ale nie mógłby przy tym czuć się, jak więzień.- zniżyła głos do szeptu, nadając tonowi miękkości i głębi.
Odwróciła głowę, podążając wzrokiem za jego dłonią, kiedy zamykał okno. Próbowała zignorować jego bliskość, nie radząc sobie z tym najlepiej. Była rozproszona, myśli próbowały gnać ku temu, jak niewiele ich dzieliło. Nie chciała się na tym skupiać, czuć bliskości i ciepła, które zdawało się emanować od jego ciała albo ona już sobie coś wmawiała, że czuje.
Oddech ugrzązł jej w gardle, kiedy wyjaśnił, co miał na myśli. Stała w bezruchu, otwierając tylko szerzej oczy, gdy próbowała pojąć, co tak naprawdę powiedział. Musiała się przesłyszeć, nie było innej możliwości. Skrzyżowała ich spojrzenia, wpatrując się w niego i doszukując się rozbawienia, które wyjaśniałoby, że to tylko kiepski żart. Nie mógł przecież mówić poważnie...
- Jeśli nie będziesz tego później żałował.- szepnęła, wyciągając dłoń, by dotknąć jego torsu. Powiodła palcami po żebrach, ostrożnie, jakby spodziewała się, że zaraz pozostanie z ręką zawieszoną w powietrzu.- Ja... Tak...


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Młoda mama, złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Aneks kuchenny - Page 4 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]19.07.24 17:52
Przesunął językiem po zębach i westchnął cicho, ale nie oderwał od niej spojrzenia, kiedy zaczęła mówić.
— Przed chwilą drwiłaś z kruchości męskich serc, a teraz mówisz, że to wiesz? Że są kruche i delikatne? — Uniósł brwi wysoko. Otworzył usta, żeby mówić dalej, ale zaniechał tego, uśmiechnął się tylko, wypuszczając powietrze z płuc. Spuścił wzrok. Nie chciał mówić niczego więcej, nie chciał nieporozumień, nie chciał się też doszukiwać w jej słowach rzeczy, których tam nie było tylko dlatego, że przez ostatnie miesiące nie szło im ani flirtowanie ani nawet żartowanie ze sobą. Nie chciał tyle myśleć, analizować i rozkładać na czynniki pierwsze tego co mówiła. Chciała zaufania, myślał, że właśnie jego brak się tu odzywał — kiedy brakowało go łatwo można pomyśleć o cudzych złych intencjach, wytykać mu pomyłki. Mieli na to pracować, starać się je zbudować od nowa. Sądziła, że można to dać na kredyt on wiedział i widział teraz, ze to niemożliwe. ZTak po prostu zamknąć oczy i być kogoś pewnym. Ale zamierzał próbować. Małymi krokami. Popatrzył na nią, decydując się jednak odezwać: — Nie musisz obchodzić się ze mną jak z jajkiem, Eve. Nie jesteśmy tacy delikatni i krusi jak myślisz — dodał zaraz, chcąc wyeliminować jej wątpliwości. Żartowała, dopiero teraz to rozumiał. Była zaczepna, a on zamiast to pociągnąć znów zaczął o tym myśleć. Niepotrzebnie. — Nie ma w tym nic wyjątkowego — zaprotestował, ale w jego głosie nie było ani siły ani wyraźnego sprzeciwu. Może gdyby znalazł odpowiednie słowa udałoby mu się jej to wyjaśnić, ale teraz nie potrafił. Wydawało mu się jednak, że takich jak on było więcej. Mimo to był wdzięczny za jej słowa. Pokiwał głową i uśmiechnął się, próbując złapać jej spojrzenie, ale akurat wyjrzała za okno. — To miłe — powiedział, chcąc by wiedziała, że to doceniał. To było ważne, nawet jeśli nie teraz — nieaktualne — wydawało się istotne. Nie wróci już do tamtego siebie, zbyt wiele się wydarzyło. Żałował długo, ale postanowił patrzeć już tylko przed siebie. — Nie potrzeba żadnych obietnic, by złamać komuś serce. — Można było je złamać na wiele różnych sposobów, a łamanie przysięgi było tylko jednym z nich. Ona mu je złamała zupełnie inaczej i jej słowa uświadomiły mu, że nie miała nawet o tym pojęcia. — Czasem wystarczy jeden uśmiech, by dać komuś nadzieję na coś więcej. Jedno spojrzenie, by rozpalić ogień pożądania. Parę słów, by nakarmić wygłodniałe ego. Dla ciebie to nic takiego, bo wcale nie próbujesz tego robić, ale to nie znaczy, że ktoś patrzy na to inaczej i robisz to nawet wtedy, gdy nie chcesz. To co dla ciebie jest niewinnym flirtem dla kogoś może być poważną deklaracją. Tak jak dla kogoś innego pocałunek. Dla jednego będzie wszystkim, a dla drugiego zabawą, a może czymś bez znaczenia. Nie każdy chce słuchać, że jest wyjątkowy i jedyny. Czasem dla kogoś wystarczy, że się go lubi takim jakim jest, bez całej tej presji wyjątkowości, której trzeba sprostać. Różnimy się. Wszyscy. — Kiedy żył sam i szukał bliskich wydawało mu się, ze wszędzie jest tylko przelotem. Nigdy nie zastanawiał się nad tym w kontekście swoich przyjaźni, ale teraz wiedział, że gdy rodziny już nie miał i byli tylko oni, nikt nie był ważniejszym wyznacznikiem. — łatwo było mierzyć wszystkich jedną miarą, kiedy żyliśmy w taborze, bo wszyscy byliśmy podobni, wychowani według tych samych wartości. Mieliśmy się trzymać tych samych zasad. Ale teraz... Wpływają na nas inne rzeczy. inni, różni ludzie. I nie da się wszystkich oceniać według tej samej skali. — Pokręcił głową, ale uśmiechnął się do niej pogodnie. Nie próbował jej skarcić, starał się wyjaśnić swój punkt widzenia i to, co zrozumiał w ostatnich miesiącach. A może ostatnim roku.
— To nie to samo? — zdziwił się szczerze. — Może nie, ale skutek jest ten sam. Można się starać, ale druga osoba i tak tego nie czuje. To nie znaczy, że trzeba ją za to winić. Może nie potrafi, może dostaje nie to czego potrzebuje, może druga osoba daje to w niewłaściwy sposób, a może daje za mało? Jest tak wiele rzeczy, które na to wpływa — odpowiedział znów, z uśmiechem. Szerokim, błogim. Diable ziele włączało w nim filozofa, ale mimo trudnych tematów czuł się błogo, lekko, jakby tylko teoretyzowali, a nie rozmawiali o sobie i własnych przeżyciach.
– Nie? — znów dopadło go zdumienie. Tym razem jednak popatrzył na nią poważnie, kąciki ust opadły, z uśmiechu przeradzając się w grymas. — Dlaczego? — Jak mogła nie cenić życia, szczególnie teraz, gdy miała przy sobie córkę? — Ja zawsze bałem się śmierci. Nie tak, jak boją się ludzie, którzy nie wychodzą z domu w obawie, że bryczka go potrąci. Tak, że gdy była już blisko czułem się sparaliżowany. — Pamiętał momenty, w których jej pragnął, prosił, by nadeszła,. ale tamto wspomnienie było już mgliste, teraz wcale tego nie chciał. — Powinnaś bać się śmierci — rzucił w końcu trochę surowo. — Bez ciebie Gilly sobie nie poradzi. — Jeśli Eve się tak łatwo podda, dla ich córki nie zostanie już nic. — Strach przed śmiercią jest dużym motywatorem, by iść dalej. By przetrwać — szepnął. To właśnie on powodował, że w najbardziej zmęczonym ciele odnajdywały się ostatnie pokłady energii mogące ponieść nogi daleko od źródła zagrożenia. Zerknął na nią, unosząc jedną brew sugestywnie. Wskazała na siebie, pewna, że mogła cokolwiek zrobić, zmienić jego zdanie. Oparł się ramieniem o ścianę, tuż przy niej i przechylił głowę w przeciwną stronę, spoglądając na nią wyzywająco. A kiedy wskazała na niego, jako osobę odpowiedzialną, zaśmiał się.
— Jak na kobietę tak pewną siebie i swoich wdzięków, wyjątkowo mocno polegasz na decyzjach innych — wytknął jej, trochę uszczypliwie, trochę z humorem, spoglądając na nią błyszczącymi oczami. Brew mu drgnęła. Z jednej strony chciała być decyzyjna i robić to, na co ma ochotę, ale z drugiej zrzucała całą decyzję na kogoś innego. To co zrobię zależy od ciebie było bardzo wyświechtaną kwestią, bo mówiła nie mniej, nie więcej to, że to on mógł kazać jej zrobić wszystko, bo była zupełnie uległa i oddana.
— To może by został, jakby mu się spodobało — gdybał, wznosząc szok w stronę sufitu. — Kto wie, co chodziłoby mu po głowie w takiej chwili. To uwielbienie brzmi nawet kusząco...— zerknął na nią i pokiwał głową, jakby tym sposobem próbował ją zachęcić do realizacji tego pomysłu. Jej słowa go skonsternowały. Dlaczego miał żałować? Dlaczego myślała, że w ogóle mógłby, czy dał jej to kiedyś odczuć? Wzrok miał intensywny, chciał spytać, ale nie pytał więcej, wiedząc, że to pytanie doprowadzi ich zupełnie gdzieś indziej niż teraz mógłby naprawdę chcieć. Nie był pewien tego wszystkiego, ale diable ziele go odprężało, zwalniało bariery i blokady. Czuł się dobrze, swobodnie i nie chciał się zadręczać wątpliwościami. Czekał na jej odpowiedź, a kiedy ją usłyszał pokiwał głową lekko. Odsunął się od ściany, by stanąć przed nią, nie odsuwając się od niej na tyle, by czuć dotyk jej palców na sobie. Powoli uniósł dłonie do jej szyi i delikatnie odgarnął niesforne kosmyki do tyłu, odsłaniając ramiona. Bez pośpiechu odsunął palcami materiał jej bluzki i powiódł wzdłuż linii dekoltu do drobnych guzików. Był spokojny, opanowany, a w jego ruchach nie dało się odnaleźć dawnej gwałtowności. Metodycznie rozpinał jeden po drugim, a kiedy dotarł do końca, wysunął bluzkę spod spódnicy i rozpiął ją do końca.Rozchylił jej poły delikatnie, dłońmi wracając do góry, by ułożyć je na jej ramionach. Dopiero wtedy uniósł wzrok i spojrzał jej oczy, na krótko, inne jej walory przyciągały jego uwagę. Mozolnie i niespiesznie zsunął z ramion materiał, który teraz wydawał się okrutnie zbędny; zatrzymał się na jej nadgarstkach, ale zamiast pomóc mu całkiem opaść sięgnął dłonią do jej dekoltu, ostrożnie palcami musnął linie jej obojczyków, opuszkami wodził po skórze. Potrzebował czasu, nie był jeszcze gotowy. Delektował się miękkością jej skóry, wydawała się gładka jak aksamit. Musnął także jej piersi nas krawędzią bielizny, niezdecydowany czy chciał ją zdać, czy zostawić. Eksplorował jej ciało pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna, ale nie próbował sobie przypominać ile się zmieniło. Badał je od nowa.




ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]26.07.24 11:13
Uśmiechnęła się nieco niemrawo, gdy wytknął jej słowa sprzed chwili.
- Byłam ciekawa twojej reakcji, tego, co powiesz w kontrze. Tego, co rzucisz w obronie.- przyznała, bo chciała poznawać jego zdanie, tak jak i przedstawiać własne. Tylko on najczęściej cofał się przed rozmową, brnął w kwestie, które nie były im potrzebne. Nie raz łapał ją za słowa, wypowiedziane trochę zaczepnie, czasami żartobliwie. Z lekkości szybko przechodzili do poważnych wymian, których ona czasami nie chciała. Brak zaufania i ostrożność najpewniej były tu głównymi powodami, ale w końcu sam wybrał, by taki grunt miała ich relacja. Odrzucił to, co oferowała, więc nie dała mu tego zaufania i wiary. Rozmawiając, krążyła wokół niego, jak wokół obcych sobie ludzi. Nie szukała odpowiedzi w prosty sposób, a kombinowała, by dowiedzieć się, jak najwięcej. Nie mógł oczekiwać od niej otwartości cały czas, grania w otwarte karty, gdy wybrał dla nich całkowicie inną drogę. Nie pamiętał niczego z nią związanego, więc i ona powoli zapominała o wszystkim, wymazywała kawałek po kawałku, pozostawiając im białą kartkę.
- Jak z jajkiem? – kąciki jej ust drgnęły nieco mocniej, brew uniosła się lekko.- Nie obchodzę się z tobą, jak z jajkiem. Troska i martwienie się o drugą osobę, nie ma z tym nic wspólnego. Uważanie cię za bardziej wartościowego, niż pewnie sam na siebie patrzysz, również nie.- odparła, może trochę rozbawiona, mimo tematu, który poruszali.
- Może dla ciebie.- odparła. Mógł nie widzieć w tym niczego wyjątkowego, ale to jego spostrzeżenia, miała prawo do własnych i tego się trzymała. Własne zdanie i odczucia traktowała poważniej, nie pozwalając łatwo zachwiać nimi przez innych. Nie zawsze się to udawało, ale starała się, wierzyć w samą siebie i swoje osądy.
Powstrzymała lekkie wzruszenie ramionami, gdy przyznał, że to miłe.
Słuchała, gdy mówił, chociaż nie wiedziała, jak odnieść się do jego słów. Miała wrażenie, że wyolbrzymiał drobnostki, podnosił do niespodziewanej rangi coś, co nie należało umieszczać tak wysoko. Zostawiła jednak ten wniosek dla siebie, nie czując potrzeby, aby wypowiadać to na głos. Takie słowa obojętnie, jak dobrane, brzmiałyby surowo i ostro, najpewniej sprawiłyby, że zwątpiłby w siebie i nie powiedział już więcej czegoś podobnego. Nie chciała, by tak się stało, nie to chciała osiągnąć łapiąc go w rozmowę. Chciała, by mówił, jak najwięcej i to, co faktycznie czuł, nawet jeśli nie zgadzała się z pewnymi kwestiami.
- To smutne, jeśli ktoś we flircie na potańcówce doszukuje się poważnych deklaracji. W kilku minutach znajomości widzi przyszłe życie z drugą osobą, której kompletnie nie zna, bo nie było czasu, aby poznać coś więcej niż imię drugiej osoby.- przyznała z cichym westchnieniem. Przekrzywiła delikatnie głowę, zaskoczona jego słowami.- Presja wyjątkowości? Tak to widzisz? Fakt, że masz cechy za które można lubić cię bardziej, bo okazujesz je w sposób w który nie robi tego ktoś inny? To jest presja? – mimowolnie lekko się uśmiechnęła.- Niczemu nie musisz sprostać, bo to Ty. Nie przestaniesz być sobą, bo utracisz jakąś cechę albo z biegiem doświadczeń wymienisz ją na inną.- odparła, przyglądała mu się z uwagą, chociaż nieco otępioną przez diable ziele.
Milczała, kiedy uznał, że nie dało się ludzi mierzyć jedną miarą. Dało się, ale zostawiła ten wniosek dla siebie, bo wiedziała, że nie zgodzą się w tej kwestii. Nie było sensu kłócić się o to, wchodzić w większe dyskusje dzisiejszego dnia.
- Nie, to nie jest to samo.- westchnęła cicho.- Może warto powiedzieć, czego się chce, a nie odsuwać drugą osobę? – spytała cicho, przytulając policzek do zimnej ściany. Chłód działał kojąco, przyjemnie.- Powiedzieć co boli i jak temu zaradzić. Bo później przychodzi taki moment, gdy ta osoba nie chce już nic, gdy przestaje wchodzić w drogę, bo widzi na każdym kroku, że jest niechciana i nietolerowana.- jej głos zszedł prawie do szeptu, ale kiedy skrzyżowała ich spojrzenia, uśmiechnęła się ledwo widocznie.
Wzruszyła lekko ramionami, gdy zeszli na temat strachu przed śmiercią.
- Też zawsze bałam się śmierci, a później czułam zbyt często jej oddech na karku, wywijając się jakimś cudem. Może dzięki szczęściu głupiego, nie wiem.- spoglądała na niego, kiedy spoważniał tak zauważalnie.- Nie boję się śmierci, tak, jak nie boje się już bólu. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, nie wyrwiemy się, bo chcemy. Strach przez długi czas trzymał mnie w miejscu, zagubioną i osamotnioną, niepotrafiącą podjąć decyzji w obawie przed konsekwencjami. Nie pozwolę sobie już na to, dlatego się nie boję.- wyjaśniła, unosząc kącik ust ponownie.- To nie jest dla mnie motywator, stała się nią Gillie. Tylko i wyłącznie ona, ale jeśli by mi się nie udało, wiem, że są osoby, które zapewnią jej bezpieczeństwo i miłość, zrobią, co mogą, by dorastała szczęśliwa i kochana.- jej ton nabrał łagodności i ciepła, pewnej lekkości. Ufała przyjaciołom, garstce, która przerzedziła się ostatnimi miesiącami, bo czas udowodnił, że na te parę osób można było liczyć, że nie porzucą jej, jak rzeczy, która stała się nudna i niepotrzebna.
Odchyliła lekko głowę, by spoglądać na niego, kiedy stanął tak blisko. Czuła ciepło jego ciała, które rozpraszało jej uwagę, jakby ta już nie była otępiała. Słysząc jego słowa, wykrzywiła usta w grymasie, ale jej ciemne oczy śmiały się, odrobinę zmrużone.
- Może po prostu jestem ciekawa twoich decyzji? Może chcę wiedzieć, co powinnam zmienić? – spytała miękkim, przyjemnym dla ucha szeptem, bo dystans zachęcał do ściszenia głosu.
Spuściła wzrok, zawieszając spojrzenie ciemnych oczu na wysokości męskiego obojczyka. Kącik ust drgnął, ale powstrzymała uśmieszek.
- Doprawdy? – prychnęła, gdy uwielbienie okazało się interesujące.
Niepewność sprzed chwili zaczęła umykać, ulatniać się niepodtrzymywana przez nic z jego słów i gestów. Wydawał się pewny tego, co zamierzał, chociaż w jej myślach przez moment jeszcze panował chaos powodowany niezrozumieniem, dlaczego chciał teraz i dziś. Co się zmieniło, że chciał.
Uniosła wzrok na jego twarz, gdy stanął przed nią. Pod opuszkami palców nadal czuła gorąc jego ciała, kiedy przesuwała powoli po torsie, badając znajomą fakturę skóry.
Czuła jego dotyk, dłonie odgarniające włosy i powoli rozpinające guziki bluzki. Patrzyła na niego nieprzerwanie, próbując za wszelką cenę nie złapać się żadnej myśli, która rozproszyłaby ją i przegnała spokój. Jego spokój i opanowanie były nowością, czymś, czego się nie spodziewała, ale nie wiedziała, co o tym sądzić. Nie było to gorsze, ale zdecydowanie inne.
Uśmiechnęła się lekko, kiedy uniósł wzrok i skrzyżował ich spojrzenia. Zerknęła w dół, gdy zsunął z jej ramion bluzkę. Opuściła ręce, pozwalając, by materiał lekko spłynął, aż do nadgarstków. Cofnęła powoli dłonie za siebie, ściągając przy tym łopatki i niespiesznie uwolniła ręce z materiału bluzki, który opadł na ziemię. Przygryzła delikatnie dolną wargę, kiedy dotykał ją tak lekko, drażniąco. Uniosła wolną dłoń, by sięgnąć do jego brody i skłonić by trochę się pochylił. Złączyła ich usta w lekkim pocałunku, pozbawionym dawnej namiętności, ale przyjemnie czułym. Druga dłoń w tym czasie wolno wędrowała po torsie chłopaka, opuszki ślizgały się po skórze, sukcesywnie przemieszczając się w dół, aż natrafiły na przeszkodę w postaci ręcznika. Powstrzymała pierwszą myśl, by po prostu pozbyć się materiału. Wolała pozostawić go na swoim miejscu, jeszcze przez chwilę. Nie zatrzymała się tam na długo, odnajdując na ślepo miejsce, gdzie ręcznik był zawiązany na męskich biodrach i przerwę w materiale. Opuszkami musnęła podbrzusze, wędrując jeszcze nieco w dół, bez pośpiechu, a jednak z jasnym zamiarem. Smukłe palce obejmowały delikatnie, kciukiem powoli zataczała kółka. Uśmiechnęła się zadziornie, nie dając rady zgrywać niewinnej. Pocałowała go raz jeszcze, lekko przygryzając jego wargę. Bawiła się z nim, nie czując potrzeby, by spieszyć się, skoro dziś miał w sobie tyle spokoju. Ujęła wolną dłonią jego dłoń, by pokierować go na zapięcie spódnicy. Dla pewności, że wiedział co dalej, gdyby przypadkiem stracił rezon.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Młoda mama, złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Aneks kuchenny - Page 4 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]30.07.24 22:45
Ciemnobrązowe tęczówki w półmroku łazienki, do której docierało tylko słabe światło latarni i miasta zza okna, wydawały się czarne, głębokie. Spojrzenie miał znużone, było późno, a diable ziele go odprężyło, rozluźniło, ale znudzeniu przeczyły unoszące się kąciki ust, reagujące raz po raz na jej słowa, powoli przesuwające się po niej spojrzenie; starał się ją słuchać, zmęczenie nie było na tyle silne by kierować go w stronę materaca w pokoju. Odkąd nie pracował sypiał więcej, czasem się nudził, nie bywał ani wykończony wypełnianiem obowiązków, ani jałowy z powodu codziennej rutyny, ale brakowało mu tego i tęsknił za tym bardziej niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać. Otoczył się ramionami na chwilę i prychnął w niebawieniu.
— W obronie? — Pokiwał głową ze zrozumieniem, nie potrzebował więcej wyjaśnień. Przechylił głowę zerkając na nią wyzywająco. Jak z jajkiem. Miał wrażenie, że krążyła wokół niego jakby stąpała po cienkim lodzie, a przecież ich rozmowa nad stawem miała na celu coś zupełnie innego. Nie chciał kredytu zaufania bo sam nie mógł go jej dać, potrzebował poukładać sobie sprawy, które tego wymagały. Nie szło mu z tym, nie umiał tego zrobić, ale czas działał na korzyść, podobnie jak nieobecność w Ottery. Było mu łatwiej przez to wszystko iść i żyć znowu tak, kiedy tam nie bywał. Gdy nie widywał Weasley, jakby jej obecność budziła w nim ciągłe wątpliwości. Przestawał je mieć. Mieli zacząć od nowa, musieli. Właśnie do tego doszli nad tamtymi stawem w Dolinie Godryka. Nie chciał, by patrzyła na niego przez pryzmat przeszłości. Nie chciał gonić, spieszyć się. Zależało mu na tym, by dojść z nią do porozumienia, by odnaleźć w niej kogoś, kogo widział przez lata u swojego boku, a kim przestała być — czego nie zauważył nawet — stając się żoną. — Aha — przytaknął jej. Jak z jajkiem. Chciał znów reagować na jej żarty śmiechem, a nie strachem, że był niewystarczająco dobry — zbyt zazdrosny, zbyt agresywny, zbyt nieobecny, zbyt chaotyczny, zbyt niepoukładany. Był jaki był, nie wiedział, czy mógł coś z tym zrobić. Nie wiedział, czy chciał, choć był pewien, ze powinien. — Nie czuję się bezwartościowy. — Choć nie uważał, by miał wartość, którą mu przypisywała. Lubił komplementy, był na nie łasy — miał w sobie próżność pragnącego atencji i uwagi nastolatka, nie narcyza, a jej słowa wydawały się nie tylko miłe, ale też szczere. Nie był pewien czy potrafił przyjmować jej słowa z taką otwartością. Dotykały wrażliwych strun, sięgały głęboko; głaskała nimi stare rany, dawno zaleczone, ale jednak wciąż wrażliwe. — Raczej bezużyteczny — sprostował w końcu, choć te słowa przyszły mu z trudem. Pokręcił głową, gdy wyraziła swoje zdanie, ale w końcu wzruszył ramionami i przytaknął, jakby zmienił nagle zdanie.— Nie wiem, może. Ale czasem znasz kogoś całe życie i okazuje się, że nic o nim nie wiesz... To nie jest smutniejsze niż nagły poryw serca? — Zerknął na nią, unosząc brew. — Nie wydaje ci się to romantyczne? Spotykasz kogoś obcego, wystarczy kilka słów, by obudzić cię do życia? Dawno zapomniane emocje? — spytał, a potem przygryzł policzek od środka, kiedy go naszła myśl, że choć pewnie mógłby rozmawiać w taki sposób z przyjaciółką, nie powinien z żoną. Westchnął ciężko, czując jak niewidzialny mur zastępuje mu drogę. Jak go ominąć nim wzniesie się wysoko? — Nie do końca. Chodzi mi o to, że czasem... Pewne słowa niosą ze sobą pewien ciężar. Obowiązek. Jeśli mówisz komuś, że jest wyjątkowy, gdyby się tak nie czuł z jakiegoś powodu, mógłby czuć presję, by sprostać temu wyzwaniu. Udowodnić, że ta osoba się nie myli. By nie zawieść jej... oczekiwań, chyba? Nie wiem. Za dużo myślę? — spytał, unosząc brew i opuszczając spojrzenie na podłogę z westchnieniem. — To były... Ciężkie dwa lata. Kiedyś było łatwiej, ktoś wyznaczał drogę, czuję, że ciągle ją gubię i nie wiem dokąd iść. — Przełknął ślinę; głos ściszył niemalże do szeptu. Chciał pozbyć się melancholii, która w niego wstąpiła. Mówiła, że powinno się mówić czego się chce; chciał się odnaleźć. On mówił, choć od dawna robił to z ogromnym trudem, nigdy nie był wylewny, ale wiedział, że jeśli tego nie zrobi nigdy nie dojdą do porozumienia, od dawna przestali rozumieć się bez słów. Spojrzał na nią, gdy mówiła o swoim stosunku do śmierci. O ile wcześniej wydało mu się to dziwne i niezrozumiałe, teraz zaczynał inaczej na to patrzeć. Nagle wydała mu się odważna, odważniejszą niż była kiedyś. Może wciąż nierozważna i bezmyślna w swoich decyzjach, a może urodzenie dziecka zmieniało kobietę do tego stopnia, że nie było już czego się bać? Nie wiedział. Wysłuchał jej do końca, nie komentując już w żaden sposób jej słów. Przełamanie dystansu nie było trudne, nie fizycznie. Wystarczył tylko krok, a potem kolejny, wystarczyło sięgnąć do niej dłonią, by rozpiąć jej bluzkę i obnażyć ramiona. Była piękną kobietą, choć kiedy byli przyjaciółmi wcale nie patrzył na nią w ten sposób. Tak jak nigdy nie patrzył na siostrę. Wodził opuszkami palców po jej ciele z ostrożnością, niepewnością i ciekawością, choć w jego ruchach nie było ani rozmysłu ani wyrachowania ani stateczności, którą posiadali dojrzali mężczyźni delektujący się rozbudzanym powoli pragnieniem. Był zbyt młody by trzymać zarówno emocje jak i żądze na wodzy, ale te dziś budziły się w nim powoli, ospale. Nie one go pchnęły ku niej, nie one nim zawładnęły kiedy pytał, czy chciała to z nim zrobić. Chciał tej bliskości, potrzebował jej choć więcej o niej myślał niż pragnął ciałem. Niewiele jednak potrzebowało, by się zbudzić; jej wędrująca dłoń łatwo spłyciła mu oddech. Złapał jej spojrzenie, jakby chciał jeszcze powiedzieć, że mogła się wciąż wycofać, ale tego nie zrobiła. Jej czuły pocałunek był delikatny, chłonął go, ale nie odwzajemnił, koncentrując się na każdej jednej sekundzie bycia całowanym. Przysunął się bliżej, dłonie za jej sugestią powędrowały w stronę zapięcia spódnicy. Jego własne mięśnie spinały się pod jej dotykiem mimowolnie, napinał brzuch. Uśmiechnął lekko, kiedy jej wargi wykrzywiły się w ten cwany sposób. Pozwolił sobie na wstrzymanie powietrza, a potem westchnięcie. Na moment przestał się ruszać. Ręcznik nie był zapleciony na nim szczególnie zmyślnie, musiał ustąpić pod wpływem dodatkowych ruchów, nieprzewidzianego ciała pomiędzy. Rozluźniał się sukcesywnie, sekunda po sekundzie, osuwając niżej nim sam odnalazł zapięcie jej spódnicy, które szybciej niż bluzkę rozpiął. Kolejny pocałunek odwzajemnił, przymykając oczy, odpowiadając jej tym samym, przygryzieniem górnej wargi, lekko, pieszczotliwie. Szybciej zsunął z niej ciężki materiał z bioder, ale nie śmiał nawet ruszyć się w jej stronę, zamiast tego w pogłębiającym się pocałunku zająć się kolejnymi warstwami materiałów, które musiały wylądować u jej stóp wreszcie. Zaczęło mu się spieszyć, gorąc zaczął rozpalać go od środka, zawracając go na dawno zagubioną ścieżkę. Na nowo eksplorował jej sylwetkę, linie ramion, obojczyków, nagich żeber, które mógłby zliczyć pod palcami, gdyby był w stanie się na czymkolwiek skupić. Smakowała znajomo, ale pachniała inaczej, przywołując na myśl jakieś nieświadome, pierwotne instynkty. Chciał wziąć ją w objęcia i pogrążyć się z nią w tańcu pozbawionym zbyt wielu myśli; chciał skupić się na wrażeniach, rozpierających go emocjach, wyobraźni, która zaczynała powoli odbiegać od tego miejsca — tego mieszkania, tej łazienki. — Powiedz mi — szepnął, odrywając się od jej ust, by odnaleźć ścieżkę wzdłuż jej szyi. – Że tego chcesz — poprosił, choć chciał zażądać. W jego głośnie nie było stanowczości, tej nie brakowało jednak dłoniom przyciągającym ją bliżej.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]11.08.24 0:02
Delikatnie poruszyła ramionami, trochę nimi wzruszając, a trochę próbując rozluźnić sylwetkę i znaleźć w tym jakieś ukojenie. Nie chciała czuć napięcia, tracić pewność siebie, ale przy nim to po prostu przychodziło samo. Narastało stopniowo, powoli z każdym jednym słowem i nie do końca rozumiała tego powód. Coś może zwyczajnie nie grało, a ich wzajemne reakcje tylko to pogłębiały. Przylgnęła mocniej plecami do ściany, w tym zimnie szukając oparcia, czegoś stałego. Pomogło, może tylko na chwilę, ale jednak.
- W obronie.- przytaknęła mu z lekkim uśmiechem.- Bronisz mężczyzn i siebie, chociaż chyba wcale nie musisz. Jednak to odruch, taki przez który ja broniłabym kobiet.- dodała, by nie został z myślą, że musiał się bronić. Nie była pewna, co mógł sobie myśleć, wiec wolała zawczasu uświadomić go, jak sama podchodziła do tej wymiany zdań.
Spojrzenie spoczywało na nim, błądziło powoli po przystojnej twarzy, krzyżując się co chwilę z ciemnymi oczami w których kiedyś tonęła z przyjemnością. Dziś zrobiłaby to samo, równie chętnie, a jednak jakiś impuls skłaniał ją, by błądziła nieco leniwie, ułatwiając skupienie uwagi na słowach i gestach. Pokiwała powoli głową, ciesząc się, że nie czuł się bezwartościowy.
- To dobrze.- odparła, pozwalając, by kącik ust uniósł się nieco, ale już chwilę później opadł w reakcji na kolejne słowa. Wahała się chwilę, chociaż na usta cisnęło się pytanie i to dość oczywiste.- Dlaczego? Dlaczego bezużyteczny? – spytała w końcu, nie wiedząc, czy w ogóle dostanie jakąś odpowiedź. Będzie z nią szczery czy na tym zakończą ten temat? Nie miała pojęcia, ale miała nadzieję, której obiecała się wyzbyć, a wyszło jak zawsze.
Wzruszyła lekko ramionami, nie wiedząc co mu powiedzieć w pierwszej chwili. Odruch kazał przemyśleć to, co chciała powiedzieć i ostrożniej dobrać słowa. Tylko durne serce załomotało w piersi burząc rozsądek. Spuściła wzrok, czując potęgujące się skołowanie.
- Nic nie wiesz, czy uznajesz, że nie wiesz, bo tak prościej? Może to smutniejsze, ale porywy serca są zwykle krótkie, jeśli nie idzie za nimi coś więcej. Co gorsze stają się drogą bez powrotu, bo jeśli ulegasz im to gnasz do przodu, a to, co pozostawisz za sobą... tracisz po prostu. Później możesz mieć tylko nadzieję, że nie zostaniesz całkiem sam z własnym sercem, którego już nie możesz oddać tam, gdzie było wcześniej. To chyba jest o wiele bardziej smutne.- odparła, unosząc spojrzenie, ale już nie na niego, a na przestrzeń przed sobą. Punkt gdzie ściana stykała się z sufitem i niewielki zaciek, który musiał zacząć tworzyć się niedawno.- Romantyczne? Nie wiem, może trochę. Nie wiem, czy to romantyczne, czy po prostu w tej jednej chwili potrzebne, by odbić się od dna i poczuć coś znów.- może patrzyła na to po prostu chłodniej, może nie szukała tego wśród innych, bo wiedziała, gdzie jest jej miejsce i to przecież już raz mu mówiła. Zależało jej na ludziach bardziej lub mniej, tak samo lubiła innych, ale na pewne rzeczy po prostu się zamykała, bo tylko tak mogła pozostać wierna Jimowi.
Słuchała, gdy próbował wytłumaczyć jej, jak widział wagę pewnych słów.
- Rozumiem.- potaknęła mu, pojmując ten punkt widzenia, chociaż nie kierowała się nim w swoich słowach.- Trochę za dużo.- przyznała, gdy najwyraźniej zrozumiał, że za dużo myślał.- Robisz sam sobie krzywdę, Jim, szukając w tym oczekiwań, którym miałbyś sprostać. Udowadnianie w tym przypadku nie ma sensu, a tylko cię zmęczy, bo będziesz to robił na siłę... a możesz po prostu sobą, naturalnie w zwykłej codzienności. Nie potrzebujesz wielkich czynów, słów czy czegokolwiek.- czuła smutek, że zapomniał, jak wiele zdziałać mogły drobne gesty, które kosztowały go tyle, co nic.
Odwróciła głowę ku niemu, kiedy wspomniał o dwóch latach. Miał rację, były okropne i zniszczyły ich w stopniu w jakim nie powinny. Blizny na ciele i duszy zmieniły okrutnie wiele, własne demony wywróciły rzeczywistość do góry nogami.
- Pozwól w końcu sobie pomóc, pozwól być przy tobie.- szepnęła. Oboje musieli poburzyć mury, którymi się otoczyli, strącić każdą cegłę, nawet najdrobniejszą. Do zera i na nowo.- Daj się pociągnąć znów na tę drogę albo spróbujmy iść gdzieś, znajdując razem nowy cel.- uśmiechnęła się lekko, wyciągając dłoń do niego.- Więcej cię nie puszczę.- dodała z łagodnością, nie opuszczając dłoni. Nie miała w sobie dawnego strachu, opuszczała ją również niepewność, dlatego chciała ruszyć się z miejsca, iść dalej, gdziekolwiek miałoby to ją zaprowadzić, a raczej ich, jeśli Jim na to pozwoli. Nie wiedziała tylko, czy jej na to pozwoli, całkowicie i po prostu.
Mówiąc o śmierci i o tym, jaki miała do tego stosunek, czuła się, jakby odsłaniała jakiś skrawek siebie. Więcej niż dotychczas, ale póki wyraźnie słuchał jej słów, chciała mówić. Dziwne, ale chciała.
Zerkała na niego spod lekko przymkniętych powiek, gdy dłońmi badał fakturę jej skóry, kiedy badawczo wędrował po ciele. Dała się poprowadzić w spokój, który zdawał się emanować od niego i był tak inny od tego, co znała. Nie gnał tak mocno, nie wchodził w chaos swoimi gestami. Nie pozostawała mu dłużna, dotykając go bardziej z rozmysłem, niż zapewne on ją. Wiedziała, co chciała zrobić, znała cel, gdy opuszki palców wyznaczały ścieżkę w dół. Kącik jej ust uniósł się, oczy zdradziły najpewniej więcej emocji, niż mimika. Nie zamierzała się cofać, rezygnować z tego, co podyktowała chęć. Chociaż chwila w której pozostał bierny na pocałunek, odrobinę ją zaskoczyła. Nie wiedziała, co o tym myśleć, wiec odrzuciła każdą jedną myśl. Zamknęła oczy, nie przerywając pocałunku, a zachęcając, by przerwał bezruch ze swojej strony. Czuła pod dłonią, jak reaguje jego ciało i drugą wolną, gdy ułożyła ją na jego torsie. To czego otwarcie nie okazywał, zdradzało go samo.
Powoli, niech tak będzie. Spokojnie jak nigdy wcześniej.
Zerknęła w dół, kiedy ręcznik ześlizgnął się całkiem z jego bioder, a cała sylwetka chłopaka na moment znieruchomiała. Nie zawtórowała mu w tym, kontynuując swe działania, by rozgrzać jego ciało, sprawić by krew gotowała się w żyłach. Tylko na to miała więcej pomysłów, dziś zbudzonych.
Zamknęła znów oczy, kiedy odwzajemnił pocałunek i lekko wzdrygnęła się, gdy pieszczotliwie przygryzł jej wargę. Czuła, jak zimne powietrze otula rozgrzaną skórę, kiedy sukcesywnie pozbawiał ją kolejnych materiałów. Nie stopowała go, nie przeszkadzała mu w tym, co robił.
Otworzyła oczy, gdy pocałunkami zszedł ku jej szyi, a słowa zdawały się dotrzeć z opóźnieniem. Może tylko ich sens? Odchyliła głowę, odsłaniając się przed nim tylko bardziej. Dłonie dotąd wędrujące po ciele odnalazły swe miejsce wokół jego szyi, a palce jednej wsunęły się lekko w jego włosy.
- Chcę.- odparła, słysząc własny płytki oddech i drżenie głosu. Robił z nią, co chciał, mógł zrobić, co tylko chciał.- Chcę tego, chcę się z tobą kochać, chcę cię czuć.- szepnęła prawie przy jego uchu.
- Powiedz mi, czego pragniesz, co mogę ci dać, byś pragnął mnie mocniej.- wypowiedziała równie cicho, odnajdując z powrotem jego usta. Przesunęła się nieco wraz z nim, czując na pośladkach krawędź parapetu. Rozsądek w tym momencie nie miał prawa głosu, by szepnąć chociaż obawę, że ktoś mógł ich zobaczyć. Nie miało to żadnego znaczenia.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Młoda mama, złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Aneks kuchenny - Page 4 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]28.08.24 15:42
Może miała rację, stawał w obronie własnego gatunku w tak naturalny sposób jakby był związany ze wszystkimi mężczyznami świata, choć wcale nie zrobiłby tego wobec większości z nich. Nie pamiętał swojego ojca, ale wiedział, że był złym człowiekiem tak samo jak ojciec Marcela, strażnicy Tower; niewiele miał wzorów, a jeszcze mniej postaci w męskich w swoim życiu, za których gotów byłby się postawić. Nagle bronienie ich wszystkich przed nią wydało mu się głupotą, nie zasługiwali na to, by ktokolwiek solidarnie ich bronił. Szybko pojął, że to było nic innego jak dziecinne przekomarzanie się, które powinien porzucić jak najszybciej. Uśmiechnął się zadziornie, nie kontynuując tematu, obracając to wszystko jak żart, do którego nie powinni oboje przywiązywać wagi — ale czy nie tak właśnie było?
— Jak to, dlaczego? — spytał nieco zdziwiony. — Bo na każdym kroku mi udowadniasz, że do niczego się nie nadaję, nie można na mnie liczyć, nie potrafię zrobić niczego, co powinienem — wzruszył ramionami jakby od niechcenia, ale nie było w tym geście lekkości, podobnie jak w słowach. Choć ton wydawał się obojętny, powiedzenie tego głośno wiele go kosztowało. — Możesz mówić, że to nieprawda, ale tak właśnie jest. Od zawsze wszystko chcesz robić sama, więc po co się starać? Pytać? Próbować? Oferować? Żebyś mogła docenić, ale odmawiać? Nie, nie trzeba? Nikt nie lubi słyszeć ciągle "nie". Trzy razy zaoferujesz komuś dłoń, za czwartym już nie, dlaczego to takie dziwne? — Zamykał się przed nią tak samo, jak ona zamykała przed nim. Nie chciało mu się już angażować, walczyć, dawać z siebie więcej niż to konieczne, bo wcale nie czuł się doceniony. Nie sądził, by to przeczyło ich wspólnym planom, o których rozmawiali nad stawem. Dawał jej tyle, ile pokazywała, że chce wziąć, nic ponad to. I sam nie czuł potrzeby by oferować więcej. Uniósł brwi, gdy spytała, czy tak według niego jest prościej. Nic, co ją dotyczyło od dawna nie było proste, miał wrażenie, że docieranie się sprawiało im więcej bólu i zachodu niż to mogło być warte.
— To prawda, są krótkie — przytaknął niechętnie, opuszczając wzrok. Nie sposób było się z tym nie zgodzić. — Ale jeśli coś tracisz, idąc za porywem serca, tego, co czujesz, musi być tym, co nie jest warte trzymania — dodał zaraz, spoglądając na nią z dołu. — W sensie, jeśli coś tracisz, to znaczy, że to nie jest warte zachodu. Nie zostawia się za sobą rzeczy, na których ci zależy,. Nie gna się bez sensu do przodu, jeśli masz obok siebie wszystko, czego potrzebujesz. Nie rozglądasz się za jedzeniem, jeśli nie jesteś głodna — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się bezradnie. Może tak robili bogacze, może tak robili ludzie pyszni, ale on nie znał luksusów i dobrostanu, nigdy nie mógł przebierać w niczym — pieniądzach, wygodzie, relacjach z ludźmi. — Jeśli serce gna do przodu to nigdy nie obejrzy się za siebie, nie będzie żałować tego, co zostawiło. Można popełnić błąd, zgadzam się, przez te błędy cierpieć i żałować. Ale nie sądzę, żeby to były porywy serca tylko własna głupota. — Nie umiał tego wyjaśnić, tak jak nie szło w parze rozdzielanie miłości i pożądania. Miłość kojarzyła mu się z trzepotem motylich skrzydeł, pragnieniem bycia z kimś, przy kimś, dotyku i poznawania, ciągłej eksploracji. Długo nie rozumiał, że mogła mieć kilka wymiarów, długo nie zdawał sobie sprawy, że mogła sięgać ludzi, którzy nie pociągali go fizycznie, ale w tym zagubieniu zaczynał zdawać sobie z tego sprawę coraz bardziej, coraz więcej rozumiejąc. Zadumał się nad jej słowami. Czy takie to właśnie było?: potrzebne by odbić się od dna? Jej surowy pogląd wydał mu się równie smutny, co ona, jak zamknięty w klatce barwny ptak, który stracił wszystkie kolory z powodu nieszczęścia i smutku. Pokiwał głową, chyba w zgodną myśl. Bo może i z tym miała racje, może wiedziała lepiej. Patrzył na nią dalej, zastanawiając się, czy mogła pokochać go takiego jak był naprawdę. Czy to w ogóle było możliwe — nie wierzył w to i nie wierzył jej, gdy próbowała go zapewnić, że może odpuścić. Zbyt dużo się zdarzyło, zbyt bardzo się różnili od ludzi, którymi byli przed tym wszystkim. Na języku tańczyło mu pytanie, czy nie żałowała, że się spotkali — czy nie lepiej byłoby gdyby żyli gdzieś daleko, nie spotkawszy się więcej, mając przed oczami tamtych siebie, w których się zakochali. Nie odważył się jednak spytać, uśmiechnął tylko lekko, ujmując jej dłoń. Pokiwał głową, nie było powodu by się opierał propozycji. Mogli poszukać, mogli spróbować — to przecież postanowili.
Eksplorował ją powoli i od nowa, dając sobie czas na poznanie nowych detali. Odkąd dotykał ją po raz ostatni minęło dużo czasu, na tyle dużo, że sam z zastanowieniem rozpoznawał fragmenty jej ciała. Niektóre z nich uległy zmianom tak bardzo, że bez pośpiechu oznaczał je znów jak swoje, w drobnych pocałunkach, powolnych oddechach, z których każdy niósł mieszankę zapachów — dawnych i tych całkiem nowych. Nie chciał gonić i gnać, nie dławiła go potrzeba spełnienia, pragnął czegoś więcej, choć nie potrafił tego nazwać dobrze, a może wstydził się sam przed sobą, że poszukiwał zespolenia i zjednoczenia w zrozumieniu, choćby miało trwać krótko. Nie chciał przywoływać z pamięci obrazów i doświadczeń, które przyrównałyby je do dzisiejszych; odpychał je od siebie i odganiał jak dręczącą nad uchem muchę. Nie zasługiwała na to, by traktował ją w ten sposób, nawet jeśli w jej ramionach egoistycznie szukał własnej przyjemności i zakorzenienia w powziętych decyzjach. Nie odważył się poprosić ją, by dała mu coś co sprawi, że nie będzie żałował — to nie było w porządku. Nie był pępkiem świata, nie był kimś, za kim miała obowiązek kroczyć jakby nie było innej drogi. Skradał pocałunki na jaj nagich ramionach, zamykając ją we własnych objęciach tak, by czuła w nich oparcie i bezpieczeństwo. Nie spieszył się, nie chciał nigdzie uciec, nie chciał znikać, chciał czuć, trwać, żyć, przeciągać to wszystko jak najdłużej tylko potrafił, szukając w niej czegoś znajomego, co skutecznie zatrzyma go w miejscu. Pociągnął ją za sobą, wystarczyło półtora kroku, by zajął miejsce na muszli, łazienka była maleńka. Popatrzył na nią z dołu przez chwilę niepewnie. Chłód pękniętego tworzywa na skórze sprawił, że jego ciało pokryła gęsia skórka.
— Przepraszam — szepnął, choć nie wyjawił za co winien był jej przeprosiny. Musnął koniuszkiem nosa jej brzuch nad pępkiem, pocałował skórę po chwili czule, obejmując jej nogi i biodra. Nie miał dla niej słów pociechy, nie miał obietnic, którymi nakarmiłby ja zaspokajając głód i żądzę, bo nie chciał składać takich, których nigdy nie spełni. Nie był z siebie dumny, ale pragnął by podjęła z nim ten taniec, dzieliła z nim tej nocy tę chwilę i moment. Przyciągnął ją bliżej siebie, zapraszając, kiedy znów zadarł głowę i popatrzył na nią.

| ztx2? :pwease:



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]31.08.24 0:22
Przekrzywiła delikatnie głowę, spojrzenie zawieszając na jego twarzy. Może powinna spodziewać się tego, co usłyszy, co za chwilę padnie. Surowa ocena jej zachowania, podejścia którego nigdy nie planowała. Rozchyliła delikatnie usta, by zaraz je zamknąć i na moment zacisnąć w wąską kreskę. Nie mogła negować tego, co mówił, nie póki nie powiedział wszystkiego, co czuł. Dlatego milczała długo, dłużej niż by chciała. Nie wierzyła w pozorną nonszalancję, bo nikt nie podchodziły tak lekko do podobnych słów. Musiało go to boleć i męczyć, musiało doskwierać i uwierać. Czy powinna się tłumaczyć? Zrzucić winę na doświadczenia, które uczyniły ją taką? Na niego, kiedy w chwilach, gdy naprawdę go potrzebowała, był przy innych? To nie było żadne rozwiązanie i w żaden sposób im nie pomoże. Spuściła wzrok, szukając jakiś odpowiednich słów, czegokolwiek. Chciała się bronić, odruchowo i instynktownie, znieść z barków część winy, ale nie mogła. Miał rację. Starała się robić wszystko sama, polegać na sobie, bo to było bezpieczne. Nie mogła zawieść sama siebie, robiąc tyle ile potrafiła, by cokolwiek osiągnąć. Od błahych rzeczy po takie, które ratowały skórę. Chciała być silna, bo inaczej się nie dało. Blizny na ciele i psychice były dowodami momentów, gdy okazywała się za słaba, aby sobie poradzić lub szukała pomocy u innych, a ta nigdy nie nadchodziła.
- Ja...- podjęła i urwała zaraz, odetchnęła cicho, próbując zebrać myśli do tego, co chciała powiedzieć.- Nie chcę, byś czuł się przeze mnie bezużyteczny. Potrzebuję cię.- uniosła wzrok na niego, by zaraz wbić znów ciemne tęczówki w sufit, łączenie ze ścianą.- Po prostu myślałam, że nie chcesz już. Pomagać i brać na barki dodatkowych problemów, gdy masz własne i przyjaciół. Myślałam, że zwyczajnie nie chcesz powiedzieć dosadnie bym się odczepiła.- wyjaśniła. Szukała jego obecności, poczucia bezpieczeństwa, wsparcia i objęć, które uspokoją. O ostatnie poprosiła i nie dostała tego nigdy, więc obstawiła, że nie chciał dawać od siebie nic. Nie próbowała go już zmuszać, nauczyła się być sama sobie wsparciem i podporą, zrozumiała czym jest samowystarczalność w codzienności. Tylko najwyraźniej błędnie.- Przepraszam, Jamie. Postaram się odpuścić, nie bawić w zosie samosię.- przeniosła na niego spojrzenie.- Nigdy tego nie chciałam.- przyznała. Nigdy nie chciała ścierać się z całym światem w pojedynkę, ale los jej nie oszczędzał. Nie dostawała wygodnego wyboru.
Milczała, gdy wypowiedział się w kwestii porywów serca i tego, jak to widział. Nie mógł już lepiej powiedzieć, że nie była nic warta, że zostawianie jej za sobą nie było większym problemem. Ba, nie było żadnym problemem. Zacisnęła szczęki, zęby napierające na siebie wywołały ból, ale ten był teraz ukojeniem. Jeśli coś tracisz to nie jest warte zachodu. Do tego sprowadzało się wszystko i nic. Zamknęła oczy, słuchając jego słów, ale nie mówiąc nic ze swojej strony. Poznał już jej zdanie, surowsze i naznaczone granicami, których nie przekraczała. Słuchając go, odganiała myśl, ile on ów granic już przekroczył. Wiedziała, że jeśli tego się uczepi, jeśli wyciągnie wnioski... odejdzie, zniknie i nigdy nie obejrzy się za siebie. Nie obejrzy się na niego. Przysięgi nie miały żadnej wartości, gdy były deptane przez jedną stronę. Obietnice przestawały być wiążące, gdy ktoś je łamał.
Zacisnęła powieki na moment, zanim uniosła je i spojrzała na niego ponownie. Zerknęła na jego dłoń, kiedy przystał na jej gest. Splotła powoli palce ich dłoni, zacisnęła nieco mocniej, by zaakcentować, że jej wcześniejsze słowa były na poważnie. Więcej cię nie puszczę. Nie miała pojęcia, jaka będzie faktyczna cena tego stwierdzenia.
Dała mu wędrować po swoim ciele, kawałek po kawałku, chłonąc natarczywie przemieszczające się dłonie. Spoglądała na niego spod na wpół przymkniętych oczu, trwając przy nim i pod dotykiem. Nie pozostawała mu dłużna, dotykając go dobrze znanymi sobie ścieżkami. Usta muskały policzek, szyję i ramiona, pocałunkami sięgała obojczyków i samego torsu, a tam, gdzie nie mogły docierać wargi, szły dłonie. Powoli, bez pośpiechu, a z czułością i namiętnością. Czuła, jak zamknął ją w ramionach, tych bezpiecznych objęciach, za którymi tak okropnie tęskniła. Zamarła na moment, chłonąc tę chwilę, nim zerknęła na jego twarz. Nie wiedziała, co myśleć i może wcale nie chciała. Zsunęła się ustami na jego szyję, tuż ponad miejscem, gdzie szyja łączyła się z barkiem. Zawahała się, zanim zostawiła na jego skórze malinkę, ślad, który niedługo nabierze wyraźniejszych kolorów. Czubkiem języka musnęła ów miejsce, a usta rozciągnęły się w uśmiechu. Skrzyżowała z nim spojrzenie, które jasno mówiło to, co również malinka na skórze. Jesteś mój.
Dała się pociągnąć, bez oporów zrobiła krok w przód. Spoglądała na niego z góry, lekko marszcząc brwi, kiedy padło z jego ust jedno słowo... przepraszam. Za co? Czemu teraz?
Nie spytała, nie miała odwagi teraz brnąć w to. Czuła niepokój, który ostudził rozgrzane ciało. James rzadko przepraszał ją, nawet kiedy ranił dotkliwie, nie wydawał się tego dostrzegać — co więc stało się teraz?
Przymknęła oczy, kiedy musnął ją i pocałował czule, jak nie on. Oparła dłonie na jego barkach, mimowolnie oblizała usta, trochę nerwowo. Czuła napór jego ramion, gdy pociągnął ją bliżej. To nie było nawet pół kroku, gdy usiadła okrakiem na jego udach. Ujęła lekko jego twarz w dłonie, czołem oparła się o jego czoło i skrzyżowała z nim spojrzenie. Pocałowała go delikatnie, rozchylone wargi musnęły lekko jego, kiedy znalazły się tak blisko. Przechyliła głowę, by nie zderzyć się nosami. Opuszkami palców musnęła jego policzki, zsunęła dłonie powoli na szyję. Dotykała lekko, chociaż stała się w gestach oddać, jak najwięcej z emocji, które czuła. Objęła go za szyję, ramiona swobodnie znalazły dla siebie miejsce. Spojrzała mu w oczy, chcąc powiedzieć coś, czego nie powinna i dotarło do niej to wystarczająco szybko. Mimo wszystkich bodźców, mimo przytłoczenia jego bliskością. Nie powinna, nie mogła.
Uniosła się nieco, by zbliżyć mocniej, by podjąć z nim drogę ku największej przyjemności, by stać się jednym. We wspólnym rytmie, tak, jak chcieli oboje.

| ztx2


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Młoda mama, złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Aneks kuchenny - Page 4 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]31.08.24 23:39
16.11
Świt przywitała z małą na rękach, gdy Dilija niezrażona porą dnia upomniała się o to, co jej się należy. Zbudzona głodem nie zamierzała czekać i płaczem wymuszała reakcję, która nadchodziła prawie od razu. Przywykła do tego łapiąc się na tym, że im bliżej świtu tym spala czujniej gotowa na reakcje, dość szybką, by córka nie pobudziła Jamesa i Aishy. Spojrzała z czułością na maleństwo w swoich ramionach. Maleńka odpływała powoli w objęcia snu, najedzona, zapowiadając spokój na kilka godzin. Uśmiechnęła się mimowolnie, układając ją znów w ciepłą pościel, gdzie bezpiecznie mogła spać dalej. U boku swej cioci.
Sama obejrzała się przez ramię na materac, gdzie spał James. Ciepłe światło świtu otulało jego sylwetkę, gdy leżąc na boku plecami do niej, wydawał się spać. Oddychał powoli, a jednak chyba za szybko dla kogoś pogrążonego we śnie. Kącik jej ust uniósł się delikatnie. Czasami zauważała, że budził się pierwszy, gdy mała zaczynała płakać, a niekiedy nie mogła pozbyć się wrażenia, że czuje na sobie jego wzrok w ciemności.
Niespiesznie podeszła bliżej i wślizgnęła się pod kołdrę, wciskając między ścianę, a Jamesa. Odrobinę się rozpychając, wtuliła się w niego, policzek przyciskając do jego torsu.
- Wiem, że nie śpisz. - szepnęła, pozwalając, by na ustach zamajaczył uśmiech. Od kilku dni garnęła się do niego bardziej, nie prosząc już o gesty, lecz pokazując, których potrzebowała. Przestawała dystansować go od siebie, dawała mu więcej miejsca w codzienności, gdy dał jej do zrozumienia, że chciał. Skoro twierdził, że nie musiała radzić sobie ze wszystkim sama to dawała mu przestrzeń by był. Nie chciała, by uważał się za bezużytecznego, bo nie był taki.- Ale możemy jeszcze pospać, co? - spytała już na granicy między jawą a snem. Ciepło drugiego ciała i nieśmiało tworzące się poczucie, że nic jej nie grozi, gdy był obok, podziałały na nią sennie. Nie walczyła z tym, zamykając oczy i oddając się tej chwili.
Nie miała pojęcia ile czasu minęło odkąd zasnęła, ale było zdecydowanie jaśniej. Gilly nie płakała, śpiąc z Aishą, więc nie mogło upłynąć wiele godzin. Przeciągnęła się lekko i ostrożnie z przyjemnością przyjmując fakt, że czuła się wyspana. Lepiej sypiała u boku Jima niż bez niego i pozostawało to niezmienne, mimo wszystkiego, co wydarzyło się między nimi. Uniosła wzrok na jego twarz, palcami lekko musnęła jego policzek, nim przesunęła się i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach.
Dzień dobry. - szepnęła, odsuwając się nieco.- Wyspany? - nie miała pojęcia czy jemu też udało się odpocząć. Dała sobie jeszcze chwilę, parę minut w cieple, zanim uniosła się powoli.- Idziesz ze mną? - spytała, zapraszając go mimo wszystko do zwykłej części swej codzienności. Rutyną stał się dla niej spacer z rana, gdy pozostali spali, a godzina policyjna minęła. Krótka chwila, by przewietrzyć głowę i rozruszać się. Później szybkie śniadanie i zwyczajność dnia, zależna od tego na co miała ochotę. Dziś to wszystko miało być trochę inne, zaburzone już na początku, ale nie wydawało się to wcale złe.
Wstała, zgarniając zaraz z krzesła lekką miętową sukienkę i znikając na moment w łazience.
- Zdecydowany? - zapytała z uśmiechem, palcami przeczesując burzę loków.- Na obrzeżach miasta jest sad, więc jeżeli byś chciał... to możemy tam. - dodała, gdyby potrzebował celu, chociaż szczerze wątpiła.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Młoda mama, złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Aneks kuchenny - Page 4 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]01.09.24 18:47
Noce stawały się coraz chłodniejsze, powoli zapowiadając nadejście zimy. Te, w ostatnich latach wydawały się surowsze i chłodniejsze niż kiedyś, a zalegający miejscami aż do wiosny śnieg był tego niezbitym dowodem. Ubiegłą zimę ledwie przetrwał, snując się po kraju w podróży z Irlandii do Londynu, walcząc z mrozem, głodem, chorobami i jeszcze gorszym ciężarem na duchu. Tym razem Londyn witał go relatywnym spokojem, koszmary nie spędzały mu snu z powiek, ale zmiana rytmu dnia odbijała się na nim dziwną kapryśnością, gdy próbując zasnąć nie potrafił, a potem drzemał w ciągu dnia, bo mógł, co nie zdarzało się w ostatnim półroczu zbyt często. Zarywał noce, a potem sypiał do południa, a czasem wstawał bladym świtem, kładąc się wcześniej. Bywały noce, że płacz dziecka budził go, bo spał zbyt płytko, by zatonąć w zmęczeniu, którego już nie doświadczał, a czasem nie mogłoby go zbudzić trzęsienie ziemi. Rozchylił powieki powoli i ostrożnie, kiedy przed nim znalazła się Eve, zaraz potem przymykając je znowu, życząc sobie dalszego snu. Czuł się wciąż senny, chciał spać, ale krzątanina za plecami, a wcześniej płacz Eve wytrąciły go z odpoczynku. W dziecięcym płaczu było coś takiego, że drażnił i nie pozwalał się zignorować, jakby był specjalnie tak skonstruowany by nie dać o sobie zapomnieć. Szybko zapominał o rozdrażeniniu wywołanym obudzeniem. Zmarszczył brwi, słysząc jej głos, ale nie chciało mu się odpowiadać. Starał się spać, choć nie spał — czy przez to udawał? Objął ją ręką z góry, bo nie było mu z nią wygodnie przed sobą, gdy się przytulała, przewiesił dłoń przez jej plecy, wydając z siebie przytakujący pomruk-westchnięcie. I tkwił tak nieruchomo, póki go nie zbudziła. Wyciągnął wtedy ręce nad głowę i przeciągnął się mocno, krzywiąc na twarzy i przewrócił się na drugi bok, ale mimo chwilowego otępienia, wiedział, że sen już nie wróci. Rozchylił powieki i położył się na plecach, spoglądając na nią powoli.
— Mhm, chyba — wymamrotał, przecierając oczy i ziewnął jeszcze, zaraz po tym rozglądając się niespiesznie po małej kawalerce, którą zajmowali od kilku tygodni. Nikt ich tu dotąd nie dręczył, sytuacja wydawała się spokojna, wszystko powoli biegło swoim rytmem, choć zaczynał sobie uświadamiać, że kończyło się jedzenie, które mieli. — Dokąd? — spytał, odnajdując ją spojrzeniem. Poranne spacery to nie było coś, o czym marzył, szczególnie w tej chwili. Miał wrażenie, że tyle miesięcy wstawał przed świtem, ze teraz każda godzina rano wydawała się cenna, a jednocześnie nie miał żadnej motywacji by podnieść się z łóżka, przynajmniej póki leżenie nie zaczynało go nudzić. Nie zdążyła mu odpowiedzieć, znikając w łazience, więc przewrócił się znowu niezdecydowany na bok, gapiąc tępo w ścianę póki nie rozespał się całkiem. A kiedy wróciła siedział już na materacu, przeczesując palcami włosy. — Co jest w sadzie o tej porze roku? — spytał, patrząc na nią z dołu, ale nie czekając na wyjaśnienia i powtórzenie propozycji zgramolił się z ziemi i zaczął przebierać. Popatrzył na siostrę, śpiącą z Gilly i podszedł do aneksu, by napić się wody z kranu, wkładając głowę do zlewu. To był jeden z tych luksusów, na które nie mogliby sobie pozwolić mieszkając w wozie; nie narzekał. Leonora zagruchała na parapecie, napuszyła się i wcisnęła łebek w nastroszone pióra, więc zebrawszy okruchy chleba ze stołu podsunął jej i nakarmił ją, choć przecież równie dobrze mogłaby to zrobić sama. — Bierzesz Gilly?  — spytał, obracając się do Eve, gotowy do drogi.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Aneks kuchenny [odnośnik]06.09.24 0:16
Łatwo było odpłynąć w sen, gdy otuliło ją ciepło kołdry i ciała obok. Zamknąć oczy i rozluźnić napięte mięśnie, kiedy obejmowało ją silne ramię. Brakowało jej tego, poczucia, że nie musi być czujna i wybudzać się na każdy dźwięk z otoczenia. Tylko dzięki temu wyspała się jak dawno nie. Spokojny oddech tuż obok i ciche bicie serca, koiły ją bardziej, niż była świadoma pogrążona w snach. W takich momentach nie męczyły jej koszmary, podjudzane wspomnieniami. Stawały się nieistotne.
Przyszedł jednak czas by się obudzić, bo chociaż kusiła perspektywa spania do południa, to wiedziała, że jest to nierealne. Prędzej czy później Gilly przerwie swój sen, a więc i jej wypoczynek. Wolała być szybsza, wejść w codzienną rutynę, która wcale przykra nie była, bo wytyczana jej kaprysami, samopoczuciem i chęciami. Zmieniana była w zależności od nastroju, trwając kilka dni, może tydzień.
Kącik jej ust drgnął, gdy James wyciągnął się, wyraźnie rozprostowując zastałe mięśnie. Prychnęła pod nosem, kiedy przekręcił się na drugi bok, widocznie nie chcąc jeszcze wstawać. Zignorował słodki pocałunek, którym przywitała go na dzień dobry. Niewdzięcznik. Przemknęło jej przez myśl, ale nie czuła żalu, a rozbawienie tego, jak chciał wrócić w ramiona snu. Nie namawiała go bardziej, dając mu te kilka minut, kiedy sama przebrała się i doprowadziła do ładu. Zimna woda podziałała rozbudzająco, gdy przesunęła mokrą dłonią po karku. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, ale nie było śladu po sińcach z niewyspania, twarz nie wyglądała na zmęczoną, a ciemne tęczówki nie były tak przygaszone. Uśmiechnęła się lekko do własnego odbicia, zanim wyszła z łazienki i zawiesiła spojrzenie na Jamesie.
Wyglądał na bardziej zdecydowanego, by jej towarzyszyć, bo chociaż nie przekręcał się z boku na bok, a zdołał usiąść.
- Jabłka.- odparła, bo może nie było to szokujące i raczej oczywiste, ale czuła, że bardziej zaczepna odpowiedź, sprowadziłaby ich znów do niezręcznej ciszy. Chwili, kiedy próbując żartować, nie trafiłaby w dobry grunt, a on ironie wziąłby za mocno do siebie. Odwróciła wzrok, kiedy zaczął się przebierać, nie chcąc go krępować, chociaż nie miała pojęcia czy właśnie to by poczuł, gdyby spoglądała na niego. - O tej porze, można zbierać już zimowe owoce, nie są tak słodkie, ale moja mama potrafiła zrobić z nich przepyszne ciasto i nauczyła mnie przepisu.- wyjaśniła, co więcej kryło się za celem wycieczki. Opowiadała trochę tak, jakby wcale nie żył z nimi w taborze, lecz częstotliwość z jaką odpowiadał jej, że nie pamiętał, skłaniała ją do rozmowy, jak z kimś obcym.
Związała gęste loki w gruby warkocz, obserwując poczynania Jima. Podeszła bliżej, kiedy zaczął karmić Leonorę. Kiedyś rozczulało ją z jaką troską podchodził do gołębicy, teraz również w jakiś sposób ją to ujmowało. Miała czas by zapomnieć, że troskliwość to również część jego osoby i natury. Wyciągnęła z jego dłoni dwa większe okruchy chleba i podzieliła na mniejsze, podsuwając pod dzióbek białej gołębicy. Mimowolnie uśmiechnęła się, widząc, jak ta chętnie przyjmuje skromny posiłek. Była nieporównywalnie delikatniejsza niż Raven.
Uniosła wzrok na Jamesa, gdy odezwał się, przerywając chwilową ciszę.
- Nie, niech jeszcze śpi. Później wezmę ją na spacer, ten poranny jest dla mnie... a dziś dla nas.- uśmiechnęła się do niego. Widząc, że oboje są już gotowi, wyszła z mieszkania i kamienicy wprost na ulicę. Zerknęła na niego, kiedy zaczęła iść w sobie znanym kierunku, prowadząc. Ciemne tęczówki na moment spoczęły na jego dłoni, ale nie próbowała zamknąć palców na jego. Stronił od takich gestów, nie szukał tego kontaktu sam, więc i przestawała sama do tego dążyć. Nie chciała robić czegoś, na co on przystawał z konieczności.
- Jutro z rana upiekę ciasto, przejdziesz się po Marcela? Chyba że wpadnie sam.- rzuciła lekko, spoglądając przed siebie, trochę pod nogi, by się nie potknąć.- Albo można iść gdzieś w teren. W trójkę albo czwórkę, bo jeszcze Gilly.- zaproponowała. To nie była najlepsza pora na cokolwiek pokroju pikników, ale wyrwanie się gdzieś za miasto było kuszącą dla niej perspektywą.

| dalej tu


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Młoda mama, złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Aneks kuchenny - Page 4 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Aneks kuchenny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach