Wydarzenia


Ekipa forum
Ruiny Whitby
AutorWiadomość
Ruiny Whitby [odnośnik]05.11.16 22:38
First topic message reminder :

Ruiny Whitby

Na północny wschód od Yorku leży mieścina Whitby, w której mieści się zrujnowane opactwo benedyktyńskie.

Dokładnie po prawej stronie miasta, znajdują się ruiny klasztoru. (...) Są one szlachetne o wspaniałym rozmiarze, pełne pięknych romantycznych szczegółów. Podobno w jednym z okien można zobaczyć Białą Damę.
z Drakuli, Brama Stokera

To prawda co pisał Stoker. W ruinach przebywa do dziś Biała Dama, lecz wcale nie jest osamotniona. Podobno cyklicznie, pod koniec miesiąca, w ruinach dobywają się spotkania duchów. Na szczęście jeszcze niewielu o tym wie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Whitby - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ruiny Whitby [odnośnik]22.11.18 19:25
-Nieustannie się zastanawiam dlaczego kłamiesz skoro kompletnie nie potrafisz.- posłał jej przepełniony kpiną uśmiech mierząc wzrokiem od góry do dołu. Może i nie znał Selwyn długo, ale przyszło mu spędzić z nią już tyle czasu, że praktycznie od razu łapał ją na fakcie mijania się z prawdą. Zazwyczaj, gdy robiła to w żartach lub podczas dziecinnej wymiany argumentów ironizowała, wyginała wargi w nietypowym dla siebie wyrazie, jej tęczówki nieznacznie błyszczały, natomiast w chwili poważniejszej kwestii po prostu wymijała temat unikając kontaktu wzrokowego.
Wbrew pozorom Drew zwracał uwagę na podobne szczegóły, zapamiętywał je i wykorzystywał, choć w przypadku dziewczyny coraz rzadziej stosował swoje sztuczki – mniej tudzież bardziej nieświadomie.
Uniósł nieznacznie brew podczas wspomnienia o Czarownicy, czyżby naprawdę Lucinda była na stronach owej gazety? Starał się nie zabrzmieć jak ostatni palant, ale kompletnie mu to nie wyszło. -Masz gdzieś schowaną kopię? Z chęcią przeczytałbym artykuł o Tobie. Dałaś wywiad? Cholera Selwyn, może ja powinienem wziąć od Ciebie autograf? Kto wie, może zostaniesz zapamiętana jako Lucinda Nietknięta I i takowy będzie warty kufer galeonów?- zacisnął mocno wargi, jednak na niewiele się to zdało, bowiem śmiech rozniósł się echem po ścianach ruin Klasztoru. Bawił go ów temat, choć doskonale zdawał sobie sprawę, iż stanowił paskudne brzemię dziewczyny, która nie mogła żyć wedle własnych reguł, a tych wyklarowanych przez tradycję. Kompletnie nie mieściła się w szlacheckich ramach, nie stawała na równi z kobietami zajmującymi się domem, mężem i własnym wizerunkiem. Chciała więcej, pragnęła dosięgać własnych celów i marzeń – to właśnie niesamowicie w niej cenił, choć nigdy nie powiedział tego głośno. -Kompletnie nie rozumiem pewnych priorytetów.- skwitował temat posyłając jej przy tym porozumiewawcze spojrzenie. Faktycznie obce mu było trzymanie się zasad, a tym bardziej stawianie rodowych zobowiązań ponad własne aspiracje.
-Jak już wspominałem kłamstwo nie idzie z Tobą w parze. Jesteście niczym ogień i woda, Selwyn.- uniósł kącik ust będąc przekonanym, że powód był inny. -Jeśli jednak jestem w błędzie uświadom mnie, może dokonałem złej analizy.- rozłożył bezradnie ręce będąc świadomym możliwości popełnienia przez siebie błędu. Ciężko mu było do takowego się przyznać, ale był indywidualistą – gdyby takowych nie widział, nie próbował ich powstrzymać oraz unikać ich powtórzenia już dawno skończyłby martwy.
Sprawa z duchem, huk uderzającego o chłodną posadzkę ciała, unoszący się pył – to wszystko działo się cholernie szybko. Nim zdążył przemyśleć własne zachowanie już znajdował się nad dziewczyną, która z pewnością jeszcze będzie miała wątpliwą przyjemność odczucia skutków ów wypadku. -Tak samo jak ja jestem przekonany, że w magii leczniczej masz spore braki. Obawiam się też, że na uzdrowicieli wystarczająco zwietrzała Ci sakwa.- spojrzał na nią z góry unosząc nieznacznie brew. Znaleźli się w nietypowej sytuacji, jedyna znana im droga właśnie zniknęła, więc o wiele prościej było przejść owe korytarze w dwójkę, niżeli z trupem przerzuconym przez ramię. Z resztą byłoby mu trochę przykro, gdyby faktycznie ów upadek skończył się tragicznie.
-Dlaczego tak nagle zamilkłaś?- nie patrzył jej w oczy, bowiem wzrokiem wciąż poszukiwał jakichkolwiek poważniejszych skutków zagrywki ducha. Jeśli krew nie pojawiła się w okolicach głowy to był dobry znak, jednak wciąż pozostawały kości – zachowały swą ciągłość? Tylko tyle mógł wskórać, gdyby zrobiła sobie coś niewidocznego dla oka z pewnością nie zamierzałaby go o tym poinformować.
-Poradzisz?- zerknął na zaciskającą jego palce dłoń, a następnie w jej tęczówki. -Z tym zadrapaniem, czy z faktem, iż właśnie przyznałem, że jesteś piękna?- spytał nie wykazując krzty kpiny. Przy niej coraz częściej przestawał poznawać samego siebie i jakby wiele sobie nie zarzucał będąc w samotności, to w towarzystwie dziewczyny na nowo kompletował listę błędów.
-Myślałem, że tylko mną steruje.- odpowiedział odbierając piersiówkę, z której ponownie upił łyk. Ognista paliła go w gardle powodując uśmiech.
Rozejrzawszy się na boki nie miał zielonego pojęcia która droga miała okazać się tą właściwą. Spędzenie w ów miejscu nocy mijało się z celem, nie mieli przy sobie nic poza różdżkami, alkoholem i kilkoma magicznymi papierosami. Na studiowanych mapach owe tunele nie były ujęte, czyżby przejście do takowych otwierało się tylko tej strategicznej nocy? Może to duchy fundowały niechcianym gościom tak wyjątkowe wrażenia? Najgorsze w tym wszystkim było to, iż nigdy nie słyszał, aby ktokolwiek o podobnych opowiadał – na pewno nikt żywy. -Słyszysz?- mruknął do dziewczyny, a następnie uniósł różdżkę, gdy jego uszu doszły rytmiczne uderzenia w posadzkę. Zaczął przesuwać się do przodu licząc, że Selwyn nie postanowi zrobić sobie samodzielnej przechadzki, nie miał zamiaru jej szukać.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]03.12.18 11:54
Miał racje. Nie potrafiła kłamać. Nawet kiedy bardzo chciała, żeby mijanie się z prawdą nie malowało się tak wyraźnie na jej twarzy to nie była w stanie nic na to poradzić. Czasami zwyczajnie tak było. Jedni rodzili się kłamcami, a inni po prostu nigdy nie byli w stanie się nimi stać. Nie uważała tego za swoją wadę, ale jednak w niektórych przypadkach naginanie stanu rzeczy mogło być pomocne. No cóż, nie mogła dostąpić tego zaszczytu nawet jeśli by bardzo chciała. W odpowiedzi wzruszyła ramionami. – Praktyka czyni mistrza – odpowiedziała chociaż niekoniecznie sama w to wierzyła.  Były rzeczy, których nie potrafiła zmienić. Wartości, których naruszenie było dla niej zwyczajnie niemożliwe. Zazwyczaj to właśnie te niezmienne cechy jej charakteru pakowały ją w kłopoty. Stanowiły o jej niezależności i coraz częściej pchały do podejmowania śmielszych decyzji.
Kiedy zaczęto rozprawiać nad jej cnotą, przeklętym łonem czy staropanieństwem była zniesmaczona. Nie potrafiła uwierzyć, że żyje w świecie, w którym jedyną rolą kobiety było urodzenie dzieci i trwanie przy obcym człowieku, którego powinna nazywać mężem. Chciała dla siebie czegoś więcej i wiedziała, że jeżeli da się sprowokować tym plotkom prawdopodobnie nie wyjdzie z nich cało. Szlachecki świat nie zostawiłby na niej suchej nitki. Zaczęła więc ignorować to całe poruszenie, a na każdą wzmiankę ze strony rodziny odpowiadała w sposób, który po części mógł ich zadowolić. W pewnym momencie to wszystko przestało być dla niej ciężarem. Sytuacja, w której przyszło jej trwać nawet zaczęła ją bawić. Nie czuła się stara i nie czuła się przeklęta, ale jeśli to miało pomóc jej odciąć się od stereotypu, to jej to pasowało. Słysząc piętrzącą się ironię w głosie mężczyzny na początku spiorunowała go wzrokiem. Nikt tak chętnie nie rozprawiał o jej cnocie jak Macnair. Minął się z powołaniem zostając szaleńcem. Nic nie mogła zrobić jednak z faktem, że to wszystko i ją rozśmieszyło. Blondynka parsknęła śmiechem i szybko zakryła ręką usta. Po pierwsze, ciągle o coś walczyli, a danie mu jakiejkolwiek satysfakcji zostawiało ją w tyle. Po drugie, nie zachowywali się tak jakby przyszli tutaj na poszukiwania. Jakby ktoś spojrzał na nich z boku pomyślałby, że albo trafili tutaj przypadkiem, albo są niedołężni.
- Jestem jak ogień czy jak woda? – zapytała wymijająco, a po chwili wzruszyła delikatnie ramionami. – Nie wiem na jaką odpowiedź liczysz, Macnair. Nikt mnie tu na sznurku nie przyprowadził. Czasami nie jesteś taki zły, czasami da się ciebie lubić. – dodała. Rozumiała dlaczego pytał. Wbrew temu co wcześniej o nim myślała i prawdopodobnie wbrew temu co sam o sobie myślał; Drew Macnair był tylko człowiekiem. Nie wierzyła, że ktoś jest albo dobry albo zły. On był całkowicie pokręconym przypadkiem, ale nie mogła powiedzieć, że nie widziała w nim tego co było wartościowe. Jako jedna z nielicznych osób doprowadzał ją jednocześnie do śmiechu i do szału. Kierowana głupią nadzieją, że człowiek jednak uczy się na błędach wierzyła, iż przestał już kopać pod nią dołki. Spędzali wystarczająco dużo czasu razem by mógł zauważyć, że ona sama bardzo skutecznie je pod sobą wykopuje. Nie zapytała ja sprawa wygląda w drugą stronę. Czasami na początku lepiej było wiedzieć mniej.
Duch ją zaskoczył. Nie podejrzewała, że będzie chciał tak jawnie i boleśnie przypomnieć o swojej obecności. Piekła ją skóra, a o tworzących się na nogach siniakach nie chciała w ogóle myśleć. Była zła na samą siebie, ale czy mogła to w ogóle przewidzieć? Owszem zdarzało jej się robić głupie rzeczy, ale zwykle była ostrożna jeżeli chodziło o poszukiwania. Przez wzgląd na artefakt i na to, że zwykle była skazana sama na siebie. Na słowa mężczyzny pokręciła głową zrezygnowana. – Ty i te twoje wyprawy, Macnair. – wiedziała, że nic z tego co się wydarzyło nie było jego winą. To ona ciągle pchała się tam gdzie jej nikt nie chciał.
- Zawsze mogło być gorzej, prawda? – zapytała kiedy skupił się na oglądaniu jej ran bitewnych. Czuła się przy tym dość nieswojo. Może to dlatego, że zwykle nie pozwalała by ktokolwiek poświęcał tyle czasu na doglądanie jej, a może dlatego, że ostatni raz gdy stali tak blisko siebie był w jej salonie i jakiekolwiek racjonalne myślenie nie wchodziło wtedy w grę. Nie powiedziała już nic więcej pozwalając mu na upewnienie się, że nie padnie zaraz trupem. Ręką delikatnie przejechała po zadrapaniu będąc już przyzwyczajona do małych blizn na swoim ciele. Nie przerażały ją one. Zawsze opowiadały jakąś historię nawet jeśli pisane były jej głupotą.
Kolejne pytanie mężczyzny ją zaskoczyło. Nie potrafiła przyjmować żadnych komplementów. Nawet na pochwały reagowała dość opornie szukając zasług innych ludzi we własnych działaniach. Czuła, że delikatny rumieniec oblewa jej policzki dlatego spuściła wzrok na ich dłonie. – Tego raczej nie udźwignę. – odparła, a kącik jej ust uniósł się w delikatnym uśmiechu. – Pytanie brzmi czy ty sobie z tym poradzisz? – dodała podnosząc wzrok na mężczyznę. Nie tylko jej zachowanie się zmieniło. On także nie przypominał już tego samego Drew, którego poznała dawno temu na szlaku. Nie przypominał swoim zachowaniem też siebie z pierwszych ich spotkań w Anglii. Nie wiedziała co tak naprawdę się zmieniło, ale czuła, że jednocześnie jest im łatwiej i trudniej spędzać ze sobą czas. Nie pytała go czy poradzi sobie z jej aparycją. Pytała czy poradzi sobie z tym w jaki sposób się przy niej zachowuje. Musiał to przecież widzieć.
Wbrew wszystkiemu nie różnili się od siebie aż tak bardzo. Kierowały nimi podobne pobudki choć w całkowicie innych celach. Dopóki nie miała świadomości w jak bardzo odmiennych pozwalała sobie na więcej. Nie potrafiła sobie chyba wyobrazić tego co mogło wydarzyć się później.
Kiedy mężczyzna ruszył przed siebie, Lucinda postanowiła nie wychodzić już przed szereg. Rozglądała się dookoła szukając wyjścia. Znaleźli się w dość trudnej sytuacji, a Selwyn chciała wierzyć, że Drew ma jakiś plan. Nadstawiła uszu chcąc wyłapywać każdy dźwięk. To było jak chodzenie po omacku tym bardziej, że już wiedzieli do czego duch jest zdolny. Kiedy jej różdżka rozświetliła jedną ze znajdujących się w ścianie wnęk cofnęła się o krok. – Obyśmy nie skończyli tak jak on – powiedziała wskazując mężczyźnie leżący przy ścianie szkielet. Teraz już wiedziała, że wpakowali się w coś o czym w ogóle nie mieli pojęcia.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Whitby - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]15.12.18 22:52
-Jesteś świetnym przykładem, że jednak nie zawsze tak to działa.- uniósł kącik taksując ją spojrzeniem. Faktycznie najczęściej to właśnie praktyka czyniła człowieka zdolniejszym w pewnych aspektach, jednak zdarzały się przypadki, iż kompletnie nie miało to przełożenia na rzeczywistość. Selwyn ilekroć próbowała minąć się z prawdą to nigdy jej to nie wychodziło i zwykle Macnair łapał ją na gorącym uczynku głośno wyrażając swój sprzeciw. Bywały chwile, w których bawiła go ów nieudolność, ale doskonale wiedział, że nie należała do grupy osób potrafiących igrać fałszem na tyle, by z takowego mieć jakiekolwiek profity.
Czując na sobie piorunujące, wściekłe spojrzenie uniósł kąciki ust zgryźliwie, zdając sobie sprawę jak ów temat doprowadzał ją do białej gorączki. Faktycznie nieustannie przyszło dziewczynie mierzyć się z zaczepkami oraz wścibskimi spojrzeniami, jednakże tak już było w szlacheckich rodach, gdzie łamane tradycje wiązały się z hańbą, a nie dumą – nawet jeśli odejście od reguły było czynione w dobrej wierze. -Dlaczego z nikim się nie związałaś?- spytał otwarcie widząc, że chciała uniknąć ów tematu. Ciekawy był powodu samotności, bowiem nie mógł uwierzyć, iż żaden mężczyzna nie zainteresował się jej nietuzinkową urodą, a przede wszystkim wysoką inteligencją. Na dodatek Lucinda była umiejętną czarownicą, potrafiła zrobić coś więcej niżeli nakrycie stołu przed kolacją, charakteryzowała się odwagą i niesamowitym zapałem – lecz właśnie może to wszystko składało się na problem? Dla Drew to był absurd podobnie jak wiele innych tradycji błękitnokrwistych.
-Co Cię tak bawi?- zmrużył oczy grając idiotę, bowiem wiedział, że jego ostatnie słowa przerodziły krótki gniew w śmiech. Lubił ją rozbawiać, obserwować promienny, szeroki uśmiech. Zapominał wtem o podziałach, o postawionych celach, o krwi jaką przyjdzie mu przelać i zadaniu jakiego się podjął, przez tą krótką chwilę liczyła się tylko ona.
-To zależy od tego jak bardzo Cię zdenerwuję.- pokiwał wolno głową mówiąc zgodnie z tym co myślał. Czasem była spokojna niczym woda, a innym razem rozdrażniona pluła ogniem z premedytacją pozwalając mu się sparzyć. -Na sznurku może i nie, ale zawsze jeszcze pozostaje smycz.- uniósł brew, a kącik jego ust powędrował ku górze. -Lubić, to ciekawe.- skwitował ów kwestię wiedząc, że i tak niczego więcej nie powie pozostawiając go w sidłach domysłów, które mogły, ale nie musiały być słuszne.
Spodziewał się, że duchy nie będą nader zadowolone towarzystwem i ukazując się w pełnej kraksie będą chciały szybo wypłoszyć ich z przeklętych murów, aby nikt nie przeszkadzał im w wyjątkowym spotkaniu. Te jednak miały inne plany – szatyn kompletnie nie brał takowych pod uwagę, w zasadzie nawet nie przyszło mu to do głowy – stawiając sobie za cel uwięzienie obcych w piwnicach, co zapewne wiązało się z czymś większym. Wątpił, aby zjawom zależało jedynie na strachu, daniu nauczki tudzież umożliwieniu znalezienia czegoś istotnego w owych ścianach. Czyżby fakt ukazywania się Białej Damy miał z tym coś wspólnego? Jeszcze nie wiedział, nie znał odpowiedzi, ale czuł że szybko takową przyjdzie mu poznać.
-Tak. Widziałem Cię w gorszym stanie.- odetchnął z ulgą, choć nie dał tego po sobie poznać. Niewielkie zadrapania i kilka siniaków nie powinny być groźne, jednak gdyby poczuła się gorzej to liczył, że uzyska taką informację. Zapewne niełatwo będzie im teraz znaleźć wyjście – jeśli takowe w ogóle istniało – ale fakt złego samopoczucia po tak bolesnym upadku nie napawałby optymizmem i musieliby działać szybciej. Zdecydowanie szybciej. Na chwilę obecną, jeśli rany nie okażą się poważniejsze, miała po prostu szczęście, bowiem mało kto wyszedłby cało po tak długiej przejażdżce kamiennymi schodami.
Obserwując leniwie wpełzający na jej twarz rumieniec uniósł kącik ust doskonale wiedząc, że poczuła się zawstydzona. Właściwie to był chyba pierwszy jego komplement w jej stronę, ale wcześniej sądził, iż była na tyle do takowych przyzwyczajona, że nie robiły na niej większego wrażenia. Cóż, najwyraźniej był w błędzie. -Myślę, że nie tylko Ty masz z tym problem.- podążył za jej wzrokiem, który skupił się na ich splecionych dłoniach, by po chwili zabrać rękę jakoby wybudzając się z chwilowego letargu. Do jasnej cholery co z nim się działo?
Trzymając się bardziej z przodu rozglądał się na boki rozświetlając różdżką szeroki korytarz zdający się nie mieć końca. Piwnice ruin były niczym pieprzony labirynt zbierający krwawe żniwa, co Lucinda szybko odkryła ukazując mu szkielet oparty o ścianę. -Czyżby to nie jeden z Twoich adoratorów czekający, aż w końcu poświęcisz mu nieco romantycznej uwagi?- zerknął przez ramię na dziewczynę, a kąciki jego ust wygięły się w szelmowskim wyrazie. Widok trupa nie wzbudził w nim entuzjazmu, ale nie zamierzał pokazywać swego niepokoju, bowiem nic by to nie pomogło.
Widząc rozwidlenie dróg zatrzymał się. Kompletnie nie znał owego miejsca, nie posiadał również żadnej mapy toteż wybór był czystą loterią. Cholerne pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. -Chodźmy tędy.- rzucił po chwili i ruszył w lewo licząc, że w końcu zobaczą coś więcej jak brudne, okurzone ściany. Tak się stało, ponieważ kilka kroków dalej ukazały się przed nimi solidne, drewniane drzwi. Do czego prowadziły? Nacisnął klamkę i bez większych przeszkód wszedł do środka czując na karku oddech Selwyn.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]21.12.18 19:22
Kłamstwo miało krótkie nogi. Za każdym razem gdy próbowała nagiąć prawdę ta wracała do niej niczym bumerang ze zdwojoną siłą. Nie potrafiła kłamać, źle się czuła kiedy jakieś kłamstwo wypływało z jej ust, a finalnie i tak musiała do prawdy się odwołać bo nikt nie wierzył w jej wyssane z palca historie. Tak czy inaczej prędzej powiedziałaby Drew najgorszą prawdę prosto w oczy niżeli skłamała na tyle pewnie by był w stanie w to uwierzyć. Taka właśnie była i kłócenie się z tym nie miało żadnego sensu dlatego tylko wzruszyła ramionami tym samym unikając tematu, który w pewnym momencie może stać się dość niewygodny.
Lubił ją drażnić i blondynka zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Przyzwyczaiła się już do tego, że przekraczał granice; nie istniało tabu. Ona także nie pozostawała mu dłużna, bo choć sposób ich rozmowy był zwykle albo nerwowy, albo prześmiewczy to pozwalał im się poznawać na wybranym przez siebie gruncie. Nie zawsze pasowało jej, że tak wiele o niej wie. Lucinda była typem samotnika i raczej wolała pozostawiać dla siebie to jaka była. Niewiele osób tak naprawdę do siebie dopuszczała, a gdy tak się działo to zwykle musiała być kogoś całkowicie pewna. W ich relacji miała mało do powiedzenia. Czasami to wszystko działo się całkowicie poza nią.
Na pytanie mężczyzny zmarszczyła delikatnie brwi i na chwile zamilkła zastanawiając się nad odpowiedzią. - Nie jestem typem kobiety, która tkwi w jednym miejscu, a nikt nie wybiera szlachcianki szlajającej się po świecie i trzymającej w sypialni przeklęte artefakty. Wybrałam życie po swojemu i nie martwiłam się późniejszą samotnością. - odpowiedziała chociaż pytanie dotyczyło jej całej, a nie tylko tej szlacheckiej części. - A ludzie zawodzą. Kiedy jesteś sam nie musisz martwić się, że ktoś cię złamie. Tak jest łatwiej. - dodała jeszcze, a kącik jej ust uniósł się leniwie.
Cała ta wyprawa była dobrym oderwaniem od o wiele gorszej rzeczywistości, do której nadal ciężko było jej się przyzwyczaić. Londyn nigdy nie był miejscem, w którym chciałaby się zatrzymać na dłużej. Uciekała od niego jak najdalej kiedy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Teraz została mając w głowie coś o wiele istotniejszego niż własne upodobania. Drew jednak nie wyglądał jej na osobę, która zostaje w jednym miejscu zbyt długo. Wydawało jej się, że niezbyt obchodzi go polityka ani obcy ludzie. - Czemu zostałeś w Anglii? - zapytała z czystej ciekawości. - Jest wiele ciekawszych miejsc na świecie. - dodała z lekką tęsknotą w głosie. Jej tego po prostu brakowało. Część jej wierzyła, że kiedy to wszystko się skończy będzie miała jeszcze tyle chęci i samozaparcia. Inna część – ta mniej naiwna – wiedziała, że to dopiero początek, a koniec jeżeli jakikolwiek jest to jest zbyt odległy by o nim w ogóle myśleć.
- Ty – odpowiedziała kręcąc głową ze zrezygnowaniem. - Czasami zapominam, że potrafisz być zabawny. - dodała. Możliwe, że ktoś inny przyjąłby jego słowa z mniejszą pobłażliwością, ale szlachcianka już wystarczająco podobnych uwag wysłuchała się z jego strony, że częściej chodziła już po prostu rozbawiona. Komu chciałoby się to wszystko wymyślać?
Nikt jej tutaj nie przyprowadził, nikt jej do tej wyprawy nie namówił. Przyszła tu nie tylko dlatego by oderwać myśli dzięki dobrze znanemu sposobowi, ale też dlatego, że wbrew wszystkiemu lubiła jego towarzystwo. Nie przejmowała się wtedy podziałami chociaż ciągle jej o nich przypominał. Dla niej nie powinny istnieć żadne. - Ja za to na gwiazdkę sprawię ci kaganiec. Na pewno się przyda. - odparła przewracając oczami, ale po chwili się uśmiechając szeroko.
Lucinda zwykle starała się działać w przemyślany sposób. Nie bała się ryzyka, ale też nie kusiła losu. Czasami jednak to sytuacja zmuszała ją do takich a nie innych kroków i wtedy nie mogła na to zbyt wiele poradzić. Szła za własną intuicją, która przecież bywała zawodna. Nie mogła przewidzieć tego co się wydarzyło. Tak samo nie analizowała własnych zachowań. Złapanie Drew za rękę w tej sytuacji było dla niej całkowicie naturalne. Nie zastanawiała się nad tym co to oznacza, ani w jakim świetle ją stawia. Było wiele sytuacji jak ta kiedy po prostu działała nie rozmyślając nad znaczeniem czy konsekwencjami. Na jego słowa nic nie odpowiedziała. Przez myśl jej przeszło, że rozwiązanie ich problemu może być o wiele trudniejsze niż jej się teraz wydawało. Nie chciała jednak już teraz w to brnąć wiedząc, że z nimi jak w kolejce górskiej. Byli dla siebie dobrzy by zaraz zrobić coś całkowicie odmiennego.
Otaczająca ich ciemność nie pomagała w poszukiwaniu wyjścia, a znaleziony szkielet dolał niepotrzebnej oliwy do ognia. - Uważaj żebyś sam podobnie nie skończył – odparła, a wyciągniętą przed siebie różdżką dźgnęła mężczyznę w plecy. Zaboleć go to nie mogło, ale prawdopodobnie był to jej sygnał ostrzegawczy dla niego.
Widząc przed sobą drzwi nie potrafiła się cieszyć. To było aż nazbyt proste. Jeżeli drzwi prowadziły do wyjścia to cudownie, ale jeżeli właśnie pakowali się w gorsze tarapaty to miała nadzieje, że tym razem dostanie chociaż szansę się bronić.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Whitby - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]23.12.18 12:04
Początkowo zakładał, że uniknie odpowiedzi na zadane pytanie. Skuteczne kłamstwo było jej obce, jednak posiadała wyjątkową zdolność płynnego przechodzenia z tematu na temat oraz omijania tych, które były iście niewygodne, dlatego wychodził z założenia, że i w owej sytuacji zachowa się podobnie. Zaskoczyła go – ostatnio robiła to coraz częściej – więc słuchał z uwagą wypowiedzi nie uśmiechając się przy tym kpiąco, a tym bardziej cynicznie. Nie posiadał argumentów przeciwko jej zasadom, szanował podejście do codzienności, bowiem wiedział jak wiele musiało ją to kosztować. On był wolnym duchem, nic go nie ograniczało, a dziewczyna musiała każdego dnia mierzyć się z barierami kreowanymi już nie tylko przez tradycje, ale i społeczne poglądy.
-Obecnie spędza Ci to sen z powiek?- dopytał z ciekawości, kiedy zasugerowała, iż w przeszłości było jej to obojętne. Jak było wówczas? Nadeszły niebezpieczne czasy, wojna zbierała coraz większe żniwa wystawiając na próbę zawarte sojusze i więzy. Nie pozostało już wiele chwil, aby opowiedzieć się po właściwiej stronie –potędze Czarnego Pana. Wiedział, że Lucinda wierzyła w ludzi, szukała w nich dobra i rozsądku, akceptowała brudną krew i mugolskie robactwo, ale liczył że przyjdzie jej zrozumieć swój błąd nim będzie zbyt późno. Była mądrą czarownicą, była kobietą potrafiącą utrzymać się na powierzchni, gdy wszyscy inni starali się wciągnąć ją pod wodę. Zegar tykał. -Ludzie zawsze będą zawodzić, taka jest nasza natura i jestem przekonany, że masz tą świadomość. Czasem robimy to nieświadomie, czasem umyślnie i to właśnie Ty musisz wybrać kto przynosi większe straty. Ilość nie jest istotna, tylko waga owego błędu.- uśmiechnął się nieznacznie nie chcąc w żaden sposób jej pouczać. Przedstawił jedynie swój punkt widzenia, bowiem jako typowy indywidualista musiał mimo wszystko czasem zawierzyć drugiej osobie. Niejednokrotnie się sparzył, nierzadko miał ochotę dorwać delikwenta i skręcić mu kark, ale to właśnie takie wpadki kreowały jego punkt widzenia. Zawodził ją wielokrotnie, ale czy równie mocno jak inni?
Słysząc jej pytanie zamyślił się na moment, choć odpowiedź nasuwała się sama – przypadkiem. Uciekał ze wschodnich ziem zaraz po oszukaniu pewnej czarownicy i powrót tam, a przynajmniej w tamte rejony – był najzwyczajniej w świecie niemożliwy. Nie był aż tak nadęty i niezrównoważony, by wejść jej w drogę po tym wyskoku. -Miałem ruszyć dalej, ale pewne sprawy mnie zatrzymały. Właściwie dopiero w kwietniu powróciłem do Londynu na stałe.- odparł zgodnie z prawdą skupiając wzrok na jej twarzy. -Dekadę spędziłem w zimnym Związku Radzieckim.- dodał. -To sugestia wspólnego zwiedzania świata w poszukiwaniu swojego miejsca? Selwyn, nie podejrzewałem Cię o tak odważne propozycje.- zaśmiał się pod nosem żartując. Właściwie nie analizował skąd w jego głowie w ogóle pojawiła się myśl, iż podtekstem owego stwierdzenia była jakakolwiek podróż.  Być może słyszalna w głosie tęsknota? Chciała uciec?
Machnął ręką kręcąc głową, gdy jawnie się z niego nabijała. Cóż, czego mógł oczekiwać skoro sam wystawiał ją na linię ognia? -Brzmi świetnie. Nie chce wiedzieć, gdzie twoje fantazje powędrowały w kwestii jego wykorzystania.- puścił jej oczko, a następnie powędrował wzrokiem z powrotem na długi, ciemny korytarz. Musieli się przez niego czym prędzej przedrzeć i znaleźć drogę wyjścia, bowiem czym dłużej pozostawali w ów ruinach tym większe groziło im niebezpieczeństwo.
Zbliżając się do drzwi nie towarzyszył mu niepokój, ale ciekawość. Jakim cudem udało im się zachować nienaruszony wygląd, poza rzecz jasna okalającym brudem, kiedy wszystko inne zdawało się być w totalnej rozsypce? Nie miał jednak sposobności nader długo się nad tym zastanowić, bowiem jego uszu doszła kolejna, kpiąca uwaga. Zatrzymując się w miejscu obrócił się na pięcie z wyraźną kpiną malującą się na ustach. -Ja nie muszę stać w kolejce.- stwierdził pewnym tonem spoglądając jej w oczy, a następnie zatrzymał wolną dłoń na wysokości jej brody, którą delikatnie uniósł na placu. -Przekaż im moje pozdrowienia.- dodał z przekąsem, a następnie nachylił się by skraść jej krótki pocałunek. -Panie przodem.- odsunął nieznacznie twarz i pozostając obróconym w jej stronę nacisnął zakurzoną klamkę. Chłód momentalnie wdarł się na korytarz, a egipska ciemność panująca w środku nie dawała żadnych informacji co mogło się tam znajdować. Dochodzący huk nie napawał optymizmem, ale nie mieli innego wyjścia.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]26.12.18 20:00
- Samotność? - zapytała zastanawiając się na głos nad jego pytaniem. Nie czuła się samotna. Czasami potrzebowała czasu tylko dla siebie. Kontakt z ludźmi był dla niej ważny, ale nie na tyle by szukać kogoś na siłę. Nigdy taka nie była. Zwykle pozwalała sobie na to by czuć, a dopiero później zastanawiała się nad konsekwencjami. Do wiązania się z kimkolwiek nigdy jej nie ciągnęło. Może przez to, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż nie była idealnym materiałem na żonę, a może raz wystarczył by pokazać jej, że najlepiej jej było samej ze sobą. - Nie przeraża mnie samotność. Jeżeli mam być sama i wszystko będzie takie jak jest teraz, przeżyje. Mam inne priorytety. - odparła ze wzruszeniem ramion. Nie zależało jej na założeniu rodziny, nie zależało jej na tym by mieć kogoś kto będzie się o nią martwił lub po niej płakał. Nie w tych czasach, nie z tym na co się zdecydowała. Była zbyt nieprzewidywalna i brała to co aktualnie mogła dostać. - Zresztą jak widać dbasz o to, żebym nie była samotna – dodała lekko się uśmiechając. Nie mogła narzekać na jego towarzystwo. W ostatnich dniach ciężko było tak po prostu się wyłączyć chociaż na chwile. Nawet jeśli podróż tutaj nie należała do najbezpieczniejszych to jednak była to odmiana, której potrzebowała. Wbrew wszystkiemu mogła być mu za to wdzięczna.
Lucinda wierzyła, że istnieje jeszcze szansa na to by ich wszystkich uratować. Przed tym co ma nadejść, przed ludźmi, którzy już dawno wyzbyli się resztek człowieczeństwa. Ufała, że to co robią ma sens, ale czuła, że ciągle robią za mało. To był konflikt nie do rozwiązania. Nie bez powodu przez prawie całe swoje życie wierzyła, że ogień da się strawić tylko ogniem. W tej walce nie było to możliwe. Nie jeśli po drodze nie chciała stracić samej siebie. - Przed błędem zawsze stoi wybór, wiesz? A ja nie wiedzieć dlaczego zawsze wybieram by ufać nieodpowiednim ludziom. - powiedziała całkowicie tego świadoma. Zbyt wiele razy stawiała na złą kartę. Przyzwyczaiła się do tego, że widzi w ludziach więcej niż inni. Było to jednocześnie jej szczęście jak i przekleństwo. Nie miała zamiaru jednak zmieniać zdania co do strony, którą już wybrała.
Nie rozmawiali na temat polityki. Lucinda unikała trudnych tematów tak jakby bojąc się usłyszeć to co i tak już chodzi jej po głowie. Drew był indywidualistą, ale każdego indywidualistę można było złamać, przekonać i zachęcić. Wolny duch, który postanowił zostać w pochłoniętym wojną Londynie. Ludzie nie porzucają życia bez powodu. Prowadzili tak odmienne życia, wyznawali tak odmienne idee, że to było niemożliwe by stali po tej samej stronie frontu. Lucinda chyba ciągle miała nadzieje, że ten nie stał po żadnej ze stron. Tak byłoby łatwiej. - Tak. Przez cały czas zastanawiam się jak cię do tego przekonać. Przecież każda nasza podróż tak dobrze się kończy. - odpowiedziała wywracając oczami. - Wrócisz tam? - zapytała ciekawa czy Londyn był jego miejscem docelowym czy tylko przystankiem w podróży. Nie wiedziała czy któraś z opcji finalnie byłaby lepsza.
Na komentarz dotyczący kagańca tylko wzruszyła ramionami pozostawiając tę wizję jego wyobraźni. Drażnienie siebie nawzajem było już ich tradycją. Nie wyobrażała sobie ich spotkania bez wbijania sobie szpilki między oczy. Nie było to jednak spowodowane wrogością, a raczej jakąś dozą sympatii. Lepsze było to niż nóż wbity w plecy w najmniej oczekiwanym momencie.
Lucinda starała skupić się na drodze nie myśląc o tym co jeszcze mogło ich tu spotkać. Nie czuła strachu, a jedynie irytację. Wiedziała, że jeszcze przyjdzie jej zmierzyć się z niesfornym duchem. Szła za mężczyzną rozglądając się na boki mając nadzieje, że dojrzy coś co pomoże im się stąd wydostać. Kiedy się zatrzymał i odwrócił w jej stronę niemal na niego wpadła. Słysząc pewność w głosie Drew uniosła brew w pytającym geście. Co to w ogóle miało znaczyć? Sama nie wiedziała na czym aktualnie stali. Nie zastanawiała się nad tym. Prawdopodobnie ta wiedza w niczym by jej nie pomogła, a po prostu jeszcze bardziej przyszłoby jej się w tym wszystkim pogubić. Nie chciała tego. Znowu szukać swojego miejsca, znowu być do czegoś zobowiązana. Dlatego właśnie postanowiła stawić czoło konsekwencjom, ale troszkę później.
Kiedy nachylił się by ją pocałować nie broniła się. Stali tak blisko siebie, że nawet nie była zaskoczona czując jego usta na swoich. Uśmiechnęła się szeroko z lekkim rozbawieniem. - Dziwne, że możesz być tego taki pewny – odpowiedziała wzruszając ramionami i od razu ruszyła przed siebie.
Miała nadzieje, że gdy drzwi się otworzą ujrzy światło będące oznaką ich wolności. Nie mogła pomylić się bardziej. Kiedy tylko weszła do ciemnego pomieszczenia poczuła jak jej ciało ogarnia przeraźliwy chłód. Było jej ciężko oddychać, a głos uwiązł jej w gardle. Szła przed siebie zwalniając tylko wtedy gdy miała wrażenie, że gubi idącego za sobą mężczyznę. Już miała się odezwać by przerwać panującą między nimi ciszę kiedy do jej uszu dobiegł głośny śmiech. Nie byli tutaj sami. - Gdybym znowu zatopiła się w jakiejś ścianie to po prostu mnie zostaw. Moja duma więcej nie zniesie. - odparła machając dłonią przed twarzą tak jakby odganiała jakąś nieznośną muchę. W końcu odpuściła wyciągając różdżkę przed siebie - Dissendium - wypowiedziała.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Whitby - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]26.12.18 20:00
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 81

--------------------------------

#2 'Anomalie - CZ' :
Ruiny Whitby - Page 2 J14I0Zv
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Whitby - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]05.01.19 21:41
Indywidualiści byli skazani na samotność nawet gdy dookoła siebie mieli mnóstwo innych osób. Mimo iż niepodważalnymi aspektami były poglądy i cele, to dodatkowo trudno było ukryć kwestię pragnienia podążania własnymi, nieoznakowanymi drogami niekoniecznie respektowanymi przez resztę. Z pewnością Lucinda miała przy swym boku oddanych przyjaciół, być może nawet rodzinę, lecz szatyn wątpił, aby każdy z nich wspierał ją w podejmowanych decyzjach. Płynęła w niej błękitna krew, winna była robić zupełnie odmienne rzeczy, niżeli te którymi pałała się dotychczas i nie dałby sobie wmówić, iż zyskiwała poprzez to pełną aprobatę. Zmuszona była radzić sobie sama.
-Opowiesz mi o nich?- spytał w kwestii priorytetów. Podróże? Nieustanna adrenalina związana z pracą? Czy może coś o czym nawet nie chciał myśleć? Byłby idiotą, gdyby nie brał pod uwagę pewnych podejrzeń, powiązań i wiedzy jaką przyszło mu posiąść. Wówczas nie chciał się w to wgłębiać, liczył że pewne aspekty ujrzą światło dzienne prędzej niżeli później, dzięki czemu przyszłościowe plany wyklarują się same.
-Jak widać nieszczególnie Ci to przeszkadza.- wygiął usta w szelmowskim uśmiechu, bo chcąc nie chcąc taka była prawda. Po ich pierwszym spotkaniu, czy nawet drugim, gdzie przyszło im walczyć nie tylko ze sobą, ale i cholernym duchem, nigdy by nie przypuścił, iż wszystko potoczy się w takowym kierunku. Wiedział, że niejednokrotnie przyjdzie im jeszcze spotkać się na szlaku i doprowadzać do szewskiej pasji zwiniętym sprzed nosa skarbem, ale faktu, że za takowym będą podążać wspólnie nie przewidziałby w najgorszych koszmarach.
Niemożliwym było ratować człowieczeństwo za pomocą ognia, bowiem rzekome ofiary stałyby się oprawcami niczym nieróżniącymi się od swych zamordowanych wrogów. Ludzie byli przesiąknięci powszechnie rozumianym złem, czynili go nawet jeśli pragnęli uciec od niego ile sił w nogach. Nastały czasy, w którym pokój, sojusz, czy kompromis nie miały żadnej wartości, żadnej mocy sprawczej i tylko Ci naiwnie optymistyczni mogli wciąż w niego wierzyć. Każdy rozważny czarodziej doskonale zdawał sobie sprawę, iż nadszedł moment konsekwencji, rozlewu krwi i ujawnienia tchórzostwa tych niepotrafiących walczyć za swe przekonania. -Uważasz, że człowiek zawsze ma wybór?- spytał unosząc nieznacznie brew, a jego tęczówki nieznacznie pociemniały. Nie wiązał z owym tematem żadnych przykrych wspomnień, jednakże był przekonany, iż bywały sytuacje, w których nawet mimo szczerych i dobrych chęci należało pójść za głosem rozsądku. Nikt nie jest przydatny będąc martwym.
-Obawiam się, że nie będę w stanie odmówić, więc przemyśl swe słowa.- zaśmiał się pod nosem kręcąc głową. Wiedział, że tylko się z niego naigrywa, jednak wizja podróży zawsze pochłaniała go swymi ramionami. Stanie w miejscu nie było jego domeną, kompletnie odbiegało od przyzwyczajeń, ale wówczas tak należało – tego był pewien.
-Nie.- rzucił krótko zamykając temat. Wszystkie niezamknięte sprawy musiały znaleźć swe rozwiązanie same, bez jego udziału, a tym bardziej jakiejkolwiek ingerencji. To były długie lata, które należało podkreślić grubą kreską.
-Tego akurat jestem.- wykrzywił wargi w kpiącym uśmiechu, gdy wcale nie odsunęła się na jego drobny gest, a nawet go powieliła pozwalając tylko utwierdzić się w ów przekonaniu. Nie był jej obojętny, mogła mówić różne rzeczy, jednakże to czyny, a nie słowa budowały pewne fundamenty. Zapewne nie leżało w jej intencji udawanie – choć może się mylił, ale nie była dobrym kłamcą – więc w tych wszystkich drobnostkach musiało być coś ponad przeciętną znajomość. Wątpił, aby podobnie traktowała innych znanych sobie mężczyzn.
Wejście do środka pomieszczenia spotkało się nie tylko z wiązką zaklęcia, ale i nietypowym pulsowaniem magii, którego już dawno nie przyszło mu odczuć. Odruchowo zacisnął różdżkę w dłoni pozostawiając ją wciąż w pogotowiu – ruiny były niebezpieczne, a wiążące się z nimi legendy na każdym kroku udowadniały im, iż były prawdziwe. Początkowo przecież nie dawał im wiary.
Paskudny śmiech jeszcze bardziej wzmógł jego czujność, choć nie mógł zobaczyć nic w egipskich ciemnościach. Czuł, że gdzieś ujawniło się przejście i musieli czym prędzej do niego dotrzeć.
-Lumos Maxima.- wypowiedziawszy inkantacje coś błysnęło mu przed oczyma kompletnie oślepiając. Mrugnąwszy kilkukrotnie powiekami zdał sobie sprawę, iż ciemność pogłębiła się, jakoby czar przyniósł zupełnie odwrotny skutek – czyżby była to wina jaskrawego światła i chwilowego zamroczenia? Przecierając wolną dłonią skronie mógł mieć jedynie cholerną nadzieję, iż tak faktycznie było.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]05.01.19 21:41
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 76

--------------------------------

#2 'Anomalie - CZ' :
Ruiny Whitby - Page 2 HXm0sNX
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Whitby - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]09.01.19 11:31
Lucinda nie lubiła się zwierzać. Większość swoich przemyśleń, planów czy marzeń zostawiała tylko dla siebie. Była przekonana, że niewiele osób było w stanie powiedzieć o niej więcej niż to co odgórnie przyjęte i wiadome. Prawdopodobnie usłyszałaby, że jest szlachcianką, która zamiast wysokości obcasów wybiera przeklęte artefakty. Usłyszałaby też, że jest podróżniczką, osobą o dobrym sercu, która lubi pomagać ludziom. Choć to wszystko było prawdą to jednak tylko jedną z wielu. Maleńki okruszek tego kim naprawdę była. Oczywiście kiedy spędza się z kimś dużo czasu łatwiej jest o to by się przed kimś otworzyć, a w jej przypadku było to raczej bardziej nieświadome. - Może kiedyś – odpowiedziała. Nie uważała, żeby miejsce w jakim się aktualnie znajdowali było odpowiednie do takich rozmów. Z drugiej strony czy jakiekolwiek było? Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić u nich normalnej rozmowy; analizowania planów, priorytetów czy przyszłości. Poznawali się w ekstremalnych warunkach. Zawsze z adrenaliną i chłodnym oddechem na karku. Nie było w tym nic złego. Wręcz przeciwnie. Chyba właśnie to w tym wszystkim najbardziej jej się podobało. Wszystko w tej relacji żyło i rządziło się własnymi prawami.
Na kolejne słowa mężczyzny jedynie wzruszyła ramionami. Nie mogła narzekać na jego towarzystwo chociaż z jej słów mogło wynikać inaczej. Tak naprawdę wiele rzeczy, które wcześniej jej przeszkadzały teraz po prostu puszczała mimo uszu. Oczywiście nadal było wiele kwestii, których poruszenie zburzyłoby ich pozorny spokój, ale aktualnie się nad tym nie zastanawiała.
Lucinda była przykładem tego, że człowiek zawsze miał wybór. Nikt nie był w stanie zmienić w niej tego myślenia. Jeżeli ktoś żył z przeświadczeniem, że jest do czegoś zmuszony, zobligowany lub czuł, że ma obowiązek coś zrobić pomimo tego, że to strasznie kłóci się z tym czego by chciał to sam siebie oszukuje. Procent ludzi, którzy właśnie tak myśleli był ogromny. Najlepsza wymówka na robienie rzeczy, które niekoniecznie są zgodne z samym sobą. - A ty nie? - zapytała szczerze zaskoczona pytaniem, które padło. - Skoro sami nie możemy decydować o sobie i o tym jacy będziemy i gdzie będziemy to po co w ogóle żyć? - dodała unosząc brew w pytającym geście. Była naprawdę ciekawa jego odpowiedzi. Gdyby Lucinda nie podjęła takich kroków jakie podjęła i gdyby pozwoliła na to by szlacheckie obowiązki i zobowiązania przytwierdziły ją do podłogi to teraz prawdopodobnie byłaby tylko porcelanową lalką. Pustą i bez życia.
Selwyn także nie była w stanie odmówić sobie podróży. W ostatnim czasie już i tak z wystarczająco dużej ilości poszukiwań zrezygnowała. Może właśnie dlatego kiedy Drew zaproponował jej wyprawę nie potrzebowała zbyt wiele czasu na zastanowienie się. - No słowo się rzekło – odpowiedziała posyłając mu delikatny uśmiech. Nie planowała żadnej podróży. Trzymało ją tu wystarczająco dużo spraw, które musiały zostać rozwiązane. Gdyby jednak trafiła się okazja na chwilowe oderwanie się od tego wszystkiego co działo się w Londynie to na pewno by z tego skorzystała. Jakkolwiek to mogłoby wyglądać.
Blondynka nigdy nie przywiązywała wagi do ilości adoratorów u jej boku. Zwykle było ich niewiele. Z jednej strony prawdopodobnie odpychała ich własną niechęcią do ustatkowania się, zatrzymania w jedynym miejscu. Z drugiej strony żyli w czasach gdzie kobiety takie jak ona były traktowane bardziej z pogardą niż z szacunkiem. Nigdy dłużej nie zastanawiała się nad takimi kwestiami. Była przyzwyczajona do tego, że życie pisze własne scenariusze i przyjmowała to co się działo bez zbędnych oczekiwań. - Ten wczoraj mówił podobnie, znacie się? - zapytała pewnym głosem po chwili szeroko się uśmiechając. Wzięła sobie za honor wbijanie szpili w każdej ich wymianie zdań. Celowo czy nie – przyzwyczaił ją do tego.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali nie mogło być duże. Lucinda czuła, że kilka kroków dzieli ich od zderzenia się z którąś ze ścian. Zrzucone przez nią zaklęcie się powiodło, a wyjście z tego grobu było tuż przed ich nosem. Musieli tylko je znaleźć. Skupiona na rozchodzącym się echem śmiechu natarczywego ducha nie dostrzegła nigdzie obok przejścia. Kompletnie nie wiedziała gdzie teraz powinni pójść. Dopiero jasny blask rzuconego przez Drew zaklęcia sprawił, że na końcu pomieszczenia Lucinda dostrzegła licho wyglądające schody. To musiało być ich wyjście. - Tam – powiedziała wskazując ręką schody i od razu ruszając w tamtym kierunku. - Drew? Idziesz? - zapytała zatrzymując się by na niego spojrzeć. - Wszystko w porządku? - dodała jeszcze choć domyśliła się już o co chodziło. Oślepiający blask zaklęcia pozbawił go chwilowo wzroku. Miała nadzieje, że chwilowo. Westchnęła nie komentując nawet jego stanu.  - Nie zatrzymujmy się. Lumos ją przestraszyło. Skutki zaklęcia na pewno zaraz ustaną. - odparła chwytając go mocno za dłoń i ciągnąc delikatnie w stronę schodów. Była pewna, że są już tak blisko wyjścia z tych koszmarnych ruin. Zejście do piwnicy było ich błędem już na samym początku. Widocznie to miejsce było jak plac zabaw dla upiorów. - Wiesz to nawet zabawne – zaczęła kiedy stawiali pierwszy krok na stopniu walących się ze starości schodów. - Musisz ufać, że cię z nich nie zrzucę. - dodała jeszcze szeroko się przy tym uśmiechając chociaż on nie mógł o tym wiedzieć. Jeżeli uda im się dojść na samą górę, a przy tym nie złamać sobie karku to będzie uważała tę wyprawę za naprawdę udaną.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Whitby - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]10.01.19 22:10
Nie udawał, że odpowiedzieć w żaden sposób go nie usatysfakcjonowała i przewróciwszy oczami wyraźnie dał jej to do zrozumienia. Rzeczywiście była taka skryta, czy tylko przed nim grała niedostępną? To było zagadką, na której rozwiązania z pewnością nie przyjdzie mu szybko poznać. -Może teraz?- rzucił starając się pociągnąć temat, mimo że Lucinda nie przejawiała żadnej ochoty na jego kontynuację. Często dopatrywał się w niej blokad ukrytych przez pryzmat swobody i lekkoducha, choć kompletnie nie rozumiał jaki był tego powód – czyżby przez twardzielkę przedzierała się iskra pewnej niepewności? Wątpliwości? Stąpała po grząskim gruncie, a to wymagało wyjątkowej odwagi.
Jej stwierdzenie, choć słuszne, nie spotkało się z momentalną odpowiedzią. Takowe zmusiło go do krótkiego zamyślenia, analizy i wyciągnięcia odpowiednich argumentów, jakimi byłby w stanie obalić ów teorię. -Nie, nie zawsze Lucindo.- rzucił krótko nie chcąc zagłębiać się w temat, bowiem jak bardzo niemiałby pokręconego podejścia do codzienności, to czasem zwyczajnie należało w pewien sposób postąpić, bo droga na skróty mogła okazać się paskudnym bagnem. Obawiał się, iż niedługo także dziewczynie przyjdzie zmierzyć się z podobnym przypadkiem i tylko od niej będzie zależało czy postąpi słusznie. Liczył na to. -Ma się je tylko jedno. Jaki zatem jest sens usilne pchanie się w ramiona śmierci? Nikt z nas nie zostanie zapamiętany, tylko czyny które byliśmy w stanie dokonać.- dodał pewnym tonem wierząc w ów przesłanie od dziecka. Nie wart nic był człowiek, a to do czego doszedł, co zmienił.
Ożywił się nieco, gdy powrócili do znacznie bardziej optymistycznego tematu i posłał jej szelmowski uśmiech. -Pozwolę Ci wybrać pierwszą destynację. Zatem?- rzucił wiedząc, że prawili kompletnie od rzeczy, ale sam fakt rozmów o podróżach ładował go pozytywną energią. Uwielbiał to, fascynowały go nowe kraje, kultury i adrenalina towarzysząca przemierzanym szlakom. Czuł, że miała podobnie, w końcu nie był to zawód dla wszystkich. Nie chciał myśleć o przestoju, o konieczności stanięcia w miejscu, jednak taka wówczas była rzeczywistość i nie mógł, nawet nie potrafił tego zmienić.
Uniósł nieznacznie brew na jej kolejne słowa wykrzywiając twarz w teatralnym oburzeniu. Wiedział, że łgała, brała go pod włos i czerpała z tego niemały ubaw, ale jeśli miało okazać się to prawdą to wprawiłaby go w niemałe osłupienie. Nie chciało mu się wierzyć, że nie była obiektem zainteresowań żadnych mężczyzn, bowiem wzrok rzadko sprawiał mu psikusy, a i sam fakt sposobu prowadzenia dyskusji działał na jej korzyść. -Tak, spotkaliśmy się przy ognistej i opowiedział mi kilka pikantnych szczegółów.- pokręcił głową snując kompletną abstrakcję. Właściwie ciekawy był swego zachowania, gdyby faktycznie przyszło mu znaleźć się w podobnej sytuacji – albo nie, dlaczego niby miałoby go to w jakikolwiek sposób interesować? Bicie się z własnymi myślami coraz częściej doprowadzało go do szewskiej pasji.
Momentalny blask kompletnie go oślepił. Nie znał jego źródła, może powodem tego była anomalia? Oczy przeraźliwie go piekły, jakoby trawione ogniem i choć kilkukrotnie podjął próbę uchylenia powiek to spełzła ona na niczym. Starał się cokolwiek zrobić, wyłuskać z siebie nieco więcej, ale było to po prostu niemożliwe. Czuł, że zaklęcie się powiodło, źródło światła nie pozostawało obojętne dla jego tęczówek, jednak było to jedyne co przyszło mu zobaczyć. Przesunął dłońmi wzdłuż twarzy, przetarł skronie, bez efektu. -Uhm.- odpowiedział poirytowany całą sytuacją. Bez słuchu? Węchu? Smaku? Dało się przeżyć, ale wzrok był czymś niezbędnym, niezastąpionym.
Czując jej dłoń na swojej zacisnął ją nieco mocniej, a następnie ruszył przed siebie, choć niechętnie i z oporem. Nie sądził, aby miała złe zamiary, ale czuł się pozbawiony jednego z najważniejszych elementów, kompletnie bezbronny, paskudnie nagi. -Nawet ślepy przedziurawię Ci drugą nogę.- burknął, choć nie było w tym krzty złości, a bardziej poirytowanie zaistniałą sytuacją. Zrobił krok, potem następny i następny, by finalnie  poczuć powiew świeżego powietrza, jednak nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajdowali.

/zt x2




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]21.11.20 21:33
20.07

Lato w tym roku było wyjątkowo dżdżyste. Można by rzec, że wręcz idealne dla rozwoju bluszczy na północnych murach. Wiadomo jednak, że człowiek, nawet jeżeli anglik, nie jest bluszczem. I chociaż przyzwyczajony do ciągłej niepogody, musi się cieszyć dniami takimi jak ten. A był wyjątkowo słoneczny. Gdybym był czytelnikiem codziennych gazet, zapewne z uśmiechem na ustach połykałbym właśnie kolejne łyki zbawiennej kawy i rozmyślał, czy zrobię tak jak zalecono w artykule i spędzę ten wyjątkowy letni dzionek nad brzegiem jeziora, albo na spacerze z kimś ważnym będziemy obgadywać przechodniów skrywając się w cieniu drzew w parku miejskiego. Gdybym był kimś takim, to bym pewnie tak czynił. Nie jestem natomiast typem, który w podobny sposób spędzałby swój czas. W żadnym wypadku dobra pogoda nie zwalnia mnie również z licznych obowiązków, które spadają na mnie, skoro mam pod opieką jedną z najważniejszych stadnin Carrowów. Tak więc, wracając do pogody - a pogoda dla anglika jest przecież rzeczą świętą, o niej rozprawiać można na wiele różnych sposobów i uwierzcie mi, ja również posiadłem umiejętność prowadzenia długich rozmów na jej temat - mimo tego, że cieszyła słońcem i wysoką temperaturą, mnie niestety nie było dane spędzić tego dnia na słodkim lenistwie. Zastanawiające, że nawet lord nie ma wpływu na tryb swojego dnia, ale gdyby się zastanowić, to wcale nie jest zastanawiajace.
Byłem właśnie w trakcie czyszczenia mojego ulubionego konia, którego zwałem Chestnut, kiedy zdarzył się ten zbieg okoliczności. No właśnie, czy tak na prawdę można to nazwać przypadkiem? Za jakiś czas poddam to w wątpliwość. Dziś nie mam żadnej wiedzy o tych odwiedzinach lady Bruke w Yorku. Ale zdaje się, że tylko głupi stary  albo naiwny młodziak mogliby wierzyć, że mogą przydarzać nam się rzeczy bezwiększego powodu.  Możliwe, że w tamtym momencie byłem jednym z dwóch, natomiast przez gorącą aurę, byłem również lordem, który nie prezentuje się w swojej eleganckiej sukni, jest natomiast ubrany luźno. Nie przewidywałem żadnych odwiedzin, wszak jak już było wcześniej powiedziane  - ludzie w taki dzień planują rozrywkę, a nie biznes. A jeżeli nie biznes, to co innego mogłoby przywiać w strony stadniny kogokolwiek?
I z jakiegoś powodu takiego właśnie znalazła mnie panna Bruke. Kiedy się zorientowałem, ze jestem obserwowany, wychyliłem się zza Kasztanki i uśmiecham pogodnie, zakłopotany tym, że zostałem przyłapany na toalecie konia. Dla mnie rzecz normalna, natomiast wiem, że akurat damy dworu nie są przyzwyczajone do takich widoków. Najpewniej wolą żyć w przekonaniu, że lordowie nie zajmują się takimi rzeczami. Ja się czasami zajmuje, to pomaga oczyścić głowę.
- Lady Bruke? - pierwszy uśmiech pobladł, biorę do ręki szmatę i wycieram o nią ręce. Mam dosłownie moment na zebranie myśli. I tak, widok lady Bruke mnie rozprasza, nie spodziewałem się jej tutaj. Nie przypominam sobie nawet, żebym ją widział gdziekolwiek poza salonami, dlatego wydaje się być to widok jeszcze bardziej "nie na miejscu". Powoli  ruszam w stronę wyjścia z boxu, przebiegło mi wtedy przez głowę pytanie jak Lady udało się mnie tu znaleźć przed jakimkolwiek z moich sług. - Lady wybaczy, nie przekazano mi informacji, że mamy dziś spotkanie. To pewnie przez tę anomalię pogodową, wszystko stoi na głowie  - zaczynam, próbując wybadać teren. Ja lady nie zapraszałem, nikt nie powiedział mi, ze przyjedzie - coś  tutaj jest nie tak.


Ostatnio zmieniony przez Ares Carrow dnia 23.11.20 15:57, w całości zmieniany 1 raz
Ares Carrow
Ares Carrow
Zawód : biznesman, zarządca w stajniach
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Hard work and ambition are vulgar.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8988-ares-carrow https://www.morsmordre.net/t9000-cooper#270633 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9139-skrytka-nr-2118#276166 https://www.morsmordre.net/t9066-a-carrow#319475
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]21.11.20 22:37
Była to dość spontaniczna decyzja, ale lord Carrow sam się o nią prosił. Wręcz kusił, a Prim nie odmawiała wyzwaniom. Ponadto koniecznie chciała sprawdzić czy przechwałki tego mężczyzny są prawdziwe. Wyśmienity jeździec, biegły szermierz, kim by była gdyby nie spróbowała powiedzieć – Sprawdzam!
Pogoda wręcz zachęcała do tego aby spędzić dzień na świeżym powietrzu. Wobec tego tak właśnie Prim chciała postąpić. Ubrana w strój do jazdy konnej, składający się z jasnych bryczesów, oficerek oraz żakietu w granatowym kolorze, zapinanym na dwa rzędy pozłacanych guzików, zjawiła się na ziemiach należących do rodu Carrow. Wcześniej wysłała sowę z zapowiedzią, aby nikt jej nie zarzucił braku zachowania zasad, ale doskonale wiedziała, że będzie przed sową na miejscu. Ciemne włosy zebrane miała w warkocz ozdobiony kokardą z atłasowej tasiemki, a skórzane rękawiczki trzymała w jednej dłoni. Strój mógł gorszyć lub zachwycać, ale panna Burke nie miała zamiaru ukrywać kim jest, ani co myśli. Czasami język wyprzedzał myśl, co nie raz wpakowało ją w kłopoty. Pewnym siebie krokiem zmierzała w stronę słynnych stajni przy okazji rozglądając się dookoła. Czy tak zachowuje się dama? Grzmiały słowa jej własnej matki w głowie. Czy tak wypada? Prim jednak wiedział, że kwestia granicy to sprawa sporna. Wszystko zależy od tego, kto ową granicę stawia? Mieli XX wiek na Merlina! Kobiety mówiły co myślą i pokazywały, że nie są głupiutkimi porcelanowymi lalkami.
Dlaczego tak bardzo chciała spotkać się z lordem Carrow? Czy rzeczywiście tylko dlatego, że jego przechwałki spowodowały iż krew się w niej zagotowała? Czy może dlatego, że osoba tego człowieka ją wybitnie zaintrygowała? Ród Burke znał się z członkami rodu Carrow, widywali się na sabatach, wielu spotkaniach towarzyskich, ale sam Ares zaintrygował ją na ostatnim. Udawała, że nic sobie nie robi z jego słów, że to wszystko jej nie obchodzi. Jednak doskonale wiedziała, że to wierutne kłamstwo. Sama wpadła tą w pułapkę i wciąż zadała sobie pytanie dlaczego wszystkie kobiety uważają, że jak tylko mężczyzna odziedziczy tytuł i majątek, natychmiast rodzi się w nim pragnienie, by to szczęście dzielić we współmałżonką? Czy była tu właśnie po to aby testować to stwierdzenie? Czy sama wpadła tą pułapkę przez ciągłe wypominanie jej wieku i braku małżonka przy boku? Kiedy szła w kierunku stajni powoli opuszczała ją cała pewność siebie.  A co jeśli lord Carrow ją wyprosi? Co jeśli ta cała akcja sprawi iż będzie potem patrzył na nią z oburzeniem. Od kiedy ją obchodzi co inni o niej myślą?
Weszła do stajni i dostrzegła go jak szczotkuje konia. Nie szokowało jej to ani nie wzbudzało zdumienia. Sama zawsze szykowała Powiastkę do jazdy. Jako dziecko wywoziła na taczkach zużytą słomę i to bez użycia magii. Surowy ojciec pokazywał jakie jest życie, by zbytnio nie obrosła w piórka. Teraz patrzyła, nim ją dostrzegł, jak szczotkuje konia. Zaimponował jej. Zwykle wielcy lordowe zlecają to służbie i przychodzą na gotowe. Zaimponował jej? Trochę tak. Czy spodziewała się czegoś innego? Oczywiście! Uważała jego słowa za przechwałki i właśnie miała namacalny dowód, że rzeczywiście sam zajmuje się się swoim wierzchowcem.
-Lordzie Carrow – uśmiechnęła się delikatnie, jakby lekko zakłopotana. - Wysłałam sowę z zapowiedzią.
Dodała szybko, choć doskonale wiedziała, że przyszła z niezapowiedzianą wizytą, ale komu się to nie zdarzało?
-Pamięta pan, jak wspomniał, że zaprasza na wspólną przejażdżkę? Postanowiłam skorzystać z zaproszenia i oto jestem.
Dlaczego czuła się tak załopotana i szukała wytłumaczenia dla swojego postępowania? Nigdy nie musiała się tłumaczyć? Nie czuła takiej potrzeby, a teraz jednak tak było. By odwrócić uwagę od swojej osoby wskazała na kasztanka.
-Piękny wierzchowiec. Linia łęku oraz zarys pęcin, czyżby anglik pełnej krwi? - Zagadnęła podchodząc do wierzchowca aby go pogłaskać i poklepać po szyi.  - Najszybsze konie na świecie.
Konie były jedną z jej pasji, tak samo jak szermierka i pociąg do wiedzy. Nie jednego szlachcica złapała na tym, że kompletnie się nie znają na jeździe konnej, a mówią jakby byli ekspertami. Być może właśnie to sprawiało, że Prim wciąż była panną – jej niewyparzony język, pewność siebie i wiedza, którą przewyższała innych. Starała się jednak nad tym panować.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Ruiny Whitby - Page 2 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]23.11.20 17:20
Odkrycie najgorszej, albo jednej z gorszych cech mojej osobowości - skłonności do przechwałek, to już pierwszy stopień zażyłości! Można więc rzec, że panna Bruke jest na dobrej drodze do prawdziwego zacieśniania więzów, skoro pomimo tego odkrycia, postanowiła się ze mną spotkać. Jak podejrzewam, większość osób byłoby zbulwersowanych, wywracałoby oczami i mówiło, że owe przechwalanie się to nieznośą przypadłość na którą niewiele można pomóc - a najlepszym lekarstwem jest obojętność. Niestety byłaby ona dla mnie wyjątkowo drażniąca. Coż bowiem mocniej irytuje człowieka przekonanego o wartości swych słów, jak brak należytej reakcji ze strony słuchającego? Kiedy więc po przechwałkach, zostaję zaszczycony wizytą, która ma owe sprawdzić, to naturalną koleją rzeczy jest to, że  mam poprawiony humor, a moje ego otrzymuje boost. I jasna sprawa, tak by było, gdybyśmy (my, ludzie) byli logicznymi stworzeniami. Sęk w tym, że ja mam takie momenty, w których nie jestem logiczny. I dlatego niezapowiedziana (w każdym razie z mojego punktu widzenia) wizyta lady Bruke działa mi na nerwy. Etykieta nie pozwala mi się do tego przyznać i nigdy też bym nie powiedział tego na głos. Natomiast to wtargnięcie w przestrzeń nietykalną, pomiędzy wszystkie słowa, które rzucałem  retorycznie, nie licząc na jakiekolwiek działanie, a na pewno nie na ich sprawdzenie - to wtargnięcie nieźle mnie zirytowało. Cóż to za pomysł, żeby nękać lorda, podważać jego godność, pewność, cóż to za zachowanie! Gdzie są te powabne delikatne niewiasty, które przyjmują wszystko co im się mówi, bez większej refleksji? Czyż w Durham powietrze jest jakieś inne, skoro pozwala wpadać do głowy ichniejszym panienkom na podobne pomysły? Czuję się conajmniej zniesmaczony podobnym pomysłem sprawdzania czy moje przechwałki są cokolwiek warte. I cóż mi zostaje w takim razie? Jasne, że w pojedynku z damą dam jej wygrać, ale zrobię to tak, aby dobrze wiedziała, że jej na to pozwoliłem. Nie mógłbym przegrać z kobietą, nie kiedy jestem jednym z najbardziej szanowanych kawalerów całej Anglii - po pierwsze jest to niemożliwe a po drugie, po prostu nie . Dam jej za to zwyciężyć, żeby jej nie urazić - jakie mam inne wyjście z tej niewygodnej sytuacji?
Rzecz inna, że Lady Bruke oszukuje samą siebie, jeżeli myśli, ze zjawiła się u mnie tylko po to, żeby mnie sprawdzić . Już od pierwszego kontaktu wiedziałem, że patrzy na mnie zupełnie innym wzrokiem niż na innych mężczyzn. Była mną zainteresowana i nic na to nie poradzi. Dotychczas traktowałem to nieco pobłażliwie, zwalając winę na mój nieodpartu urok i jej młody wiek. Poza tym - dlaczego miałoby mi nie schlebiać zainteresowanie ze strony damy? Zwykłem czerpać z tego jakąś przyjemność w przeszłości, a wiem jakie robie wrażenie na kobietach. Jednak tutaj mamy tę różnicę, że z owymi damami mam mały kontakt, natomiast z Lady Bruke udało mi się porozmawiać nie raz. Zupełnym przypadkiem (albo i nie) zawsze była w zasięgu wzroku. I prawie zawsze zamienialiśmy słówka, tym samym nie jest możliwe zrównanie jej ze ścianą, jak poczyniłem z innymi arystokratkami. Bo nie wiem, czy wiecie, ale większość z nich to okropnie przenudne osoby, które wcale nie mają pojęcia o radości, którą się przeżywa wsiadając na konia. Wiecznie rozprawiają na temat wstążek i sukien, ja zaś nijak nie odnajduję się w tych tematach. Moje szaty szykuje mój najbliższy sługa, natomiast nie wynosimy rozmów o sznurówkach poza mój pokój, litości. Tego właśnie nie da się powiedzieć o lady Bruke: że jest jak te wszystkie inne szlachcianki. I może dlatego uśmiecham się na jej widok. A może dlatego, że byłem sam przez tak długi czas, a teraz nadarzyła się okazja, że jest kimś kto faktycznie chce mnie oglądać. A poza tym, uśmiech był odruchem.
- Więc... nie dotarła - i zwalam winę na pogodę, faktycznie dziś jest wyjątkowo gorąco. Przeczesuję ręką włosy i mimowolnie, ale zauważalnie, przesuwam spojrzeniem również i po stroju Primrose. Wygląda dziś zdecydowanie lepiej niż w jednej z sukien pomiędzy całą masą innych pań w sukniach - czyli tak, jak zwykłem ją widywać. Może to prymitywne, ale na mnie robią wrażenie właśnie takie prezencje jak ta: w obcisłych spodniach i żakiecie. Który jak mniemam zaraz będzie musiała ściągnąć, bo pogoda jest bynajmniej niesprzyjająca modzie. I tu pojawia się pierwszy problem: lady Burke sam na sam z lordem. Czy tak wypada? Nawet jeżeli tak, to czy wiedziała na co się pisze, kiedy zostanie sama w obecności mężczyzny? Nie jest jej bratem czy najbliższym kuzynem i nawet jeżeli jest wychowany szlachetnie, no to właśnie tego rodzaju spojrzenia będą się pojawiać - a ona musi być na nie przygotowana.
Dalej sugerowanie, że to mój pomysł, byśmy wybrali się na wycieczkę. Odważnie. Puste słowa, zwykle bez pokrycia, nagle pretekstem do spotkania? Kto by pomyślał, że moje przechwałki okażą się być mieczem obusiecznym. Skinąłem głową, bo też nie zostaje mi nic innego jak przyjąć to na siebie:
- Ach tak, rzeczywiście pamiętam - odpowiadam, zerkając na konia, który jako jedyny może być mi teraz ratunkiem. Chociaż - czy owego potrzebuję? Zostało mi zesłane całkiem miłe towarzystwo, mam pretekst do tego, by zaprzestać pracy i poddać się urokom pięknego dzionka . Zastanawia  mnie tylko któż taki wpadł na ten pomysł? - Lordowie Bruke pochwalają ten pomysł? - pytam na głos, wiedząc dobrze o tym, że niekiedy pewne sploty okoliczności mogą  mieć duże konsekwencje. Kiedy lady Bruke pochwaliła Kasztanka, ja już wiedziałem, że w następujących okolicznościach powinienem jak najszybciej zająć się przebraniem w coś stosowniejszego i następnie ugościć ją odpowiednio.
- Rzeczywiście, najszybsze. Na niebie prezentują się jeszcze bardziej zjawiskowo - zgodziłem się i wychodzę z boxa. - Daruj lady, ale nim zabiorę cię na przejażdżkę, bedę musiał cię przeprosić i przebrać się w coś stosowniejszego. Może w tym czasie Gary przygotuje nam wierzchowce. Rozumiem, że te spodnie to sygnał, że nie potrzebujesz damskiego siodła?  - z lekkim uśmiechem skomentowałem jej strój, tak inny od tego, jaki włożyłoby 70 procent szlachcianek na wieść oo przejażdżce na jednym z moich latających koni. Cała reszta skwitowałaby pomysł uśmiechem. Lady na koniu, a to ci dobre.
Ares Carrow
Ares Carrow
Zawód : biznesman, zarządca w stajniach
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Hard work and ambition are vulgar.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8988-ares-carrow https://www.morsmordre.net/t9000-cooper#270633 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9139-skrytka-nr-2118#276166 https://www.morsmordre.net/t9066-a-carrow#319475
Re: Ruiny Whitby [odnośnik]23.11.20 18:41
Powiadają, że niezapowiedziany gość gorszy od rozbójnika. Tym rozbójnikiem była właśnie w tej chwili Prim, ale wycofanie się teraz świadczyło by o tym, że popełniła błąd i nie jest pewna swoich decyzja. Było wręcz odwrotnie – była zdeterminowana. A połączenie determinacji i młodości dawało efekt pochopnych decyzji, nie zawsze przemyślanych, ale to one właśnie pchały świat do przodu. Nie raz i ludzi. Tak teraz znajdywali się obydwoje w stajni w sytuacji, w której ona sama ich postawiła i musiała z tym się zmierzyć. Postąpiła parę kroków w bok splatając dłonie za plecami.
-Ogromna szkoda – odpowiedziała, doskonale wiedząc, że sowa przybędzie za jakiś czas. Musiała jednak grać, jak zwykle czyniono na salonach. Spotkania towarzyskie były sceną, a wszyscy jego uczestnicy aktorami i widzami jednocześnie. Od najmłodszych lat szkoleni i kształtowani jak biegle poruszać się po deskach tego niezwykłego teatru jakim jest życie towarzyskie szlachty, a jednak nawet te szkolenia miały w sobie pewne luki. Byli w końcu tylko ludźmi i ulegali emocjom oraz podszeptom nagłej potrzeby chwili. Uważnie obserwowała ruchy lorda Carrow, które mogły by zdradza co pod fasadą uprzejmego uśmiechu się chowa. Tego też ich uczono, reagowania na mowę ciała, która czasami zdradzała intencje drugiej osoby. Ares Carrow jednak nie był młodzieniaszkiem, który zdobywa dopiero szlify i podnosi umiejętność lawirowania między słowami a gestami. Posiadł już mistrzostwo w tej sztuce i nawet takie nagłe wtargnięcie nie sprawiło, że dał po sobie cokolwiek poznać. Przez chwilę zdawało się jej, że w jego oczach zobaczyła poirytowanie ale zaraz ustąpiło ono chłodnej uprzejmości. Jedno była pewna, nie spodziewał się, że ktoś zdecyduje się sprawdzić jego przechwałki. Nie dać im kredytu zaufania, tylko oznajmić – pokaż, skoroś taki mocny w słowach.
Spojrzenie, które prześlizgnęło się po jej sylwetce nie uszło jej uwadze, uśmiechnęła się do swoich myśli. Efekt osiągnęła jaki zamierzała. Przykuła jego uwagę. Trochę tanim zagraniem bo swoim wyglądem, ale znów... to była scena, a oni aktorami. Każde miało swoją rolę, pytanie jak długo w niej wytrzyma i kiedy pozwolą aby kurtyna opadła?
Gdyby tylko lord Carrow wiedział jak wygląda życie w Durham zrozumiałby skąd takie zachowanie u panny Burke. Ród, który cenił w sobie siłę i niezależność jego członków nie mógł wychować potulnej i uległej panienki, która robi słodkie oczka, chichocze jak tylko mężczyzna się do niej odezwie i kokietuje za pomocą wachlarza. To nie dla Primrose. Ona była damą, a nie kokietką. Kobietą, która ucieka się do sztuczek kiedy wie jaki chce osiągnąć cel. Strój do jazdy konnej nie był zresztą aż tak szokujący, już dawno pisano o tym w Czarownicy, tylko niewiele szlachcianek miało jeszcze odwagę lub właśnie pozwolenie... o które Prim nigdy nie musiała prosić.
-Nie musiałam składać czterech podań o pozwolenie opuszczenia Durham – odpowiedziała swobodnie, ale z lekką kąśliwością. - Jedynie dwa.
Nie potrafiła inaczej. Sama myśl, że traktuje się jak osobę, która musi otrzymywać pozwolenia, sprawiała, że się w niej gotowało. Panowały pewne standardy, ale na Merlina to nie te czasy. Niestety część arystokracji nadal żyła w przeszłości nie dopuszczając do siebie myśli, że można inaczej. Czyżby lord Carrow był przedstawicielem właśnie tej części ich środowiska? A może zbyt pochopnie go ocenia i rzeczywiście się troszczył? Może obawiał się, że spadnie na niego gniew braci panny Burke. Mogło tak się stać, gdyby wymknęła się jak nastolatka z domu.  Oczywiście, że wiedzieli gdzie idzie. Zostali poinformowani, a bracia wiedzieli, że jak trzeba to Prim świetnie da sobie radę. Sam zaś lord Carrow na pewno liczył się z konsekwencjami jakie by na niego spadły gdyby pozwolił sobie na nietaktowane zachowanie wobec lady Burke.
Jednym z podstawowych umiejętności dobrze urodzonej panny obok zarządzania majątkiem i domem, znajomości sztuki i literatury, muzyki, historii, umiejętności prowadzenia konwersacji oraz angażowania się w rozwój nauki, wspierania młodych talentów, manipulowania wiedzą, faktami i plotkami, znajdowały się aktywności fizyczne takie jak taniec, pływanie, jazda konna czy szermierka. W tych ostatnich Prim bardzo dużo brała udziału, co nie dziwiło skoro posiadała samych braci. Jeżeli ktoś się spodziewał, ze dobrze urodzona dama tylko siedzi na kanapie i ładnie wygląda, to nigdy nie spotkał takowej.
-Proszę wykorzystać tyle czasu ile lord potrzebuje. Niech będzie to moją karą za tak nagłe wtargnięcie – odpowiedziała spokojnie i z delikatnym uśmiechem na twarzy, tak charakterystycznym dla ludzi ich urodzenia. Jak chciała potrafiła bawić i czarować słowem. Zwykle jednak wolała mówić co myśli, czasami szokując, a czasami sprawdzając rozmówcę. - Męskie siodło, będzie idealnym wyborem. Dziękuję.
Miała nadzieję, że nie spodziewał się innej odpowiedzi, a jeżeli tak to srogo się zawiódł. Przekrzywiła lekko głowę na bok patrząc na niego szaro – zielonymi oczami spod ciemnej grzywki.
-Chętnie potowarzyszę Garemu i jednocześnie pozwolę sobie obejrzeć te wspaniałe wierzchowce. - I mówiła to bez kpiny w głosie. Realnie była zainteresowana zwierzętami i chciała je zobaczyć. Były jej pasją. Spędzała godziny w siodle ciesząc się radością jaką daje jazda wierzchem. Niezależnie czy był to koń latający czy też nie.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Ruiny Whitby - Page 2 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Ruiny Whitby
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach