Wydarzenia


Ekipa forum
Dom kluczy
AutorWiadomość
Dom kluczy [odnośnik]04.12.16 0:53
First topic message reminder :

Dom kluczy

Nie do końca wiadomo, do kogo należał budynek. Od lat stoi pusty, jeśli nie liczyć tysięcy kluczy zawieszonych na sznurkach pod sufitem czy na gwoździach wbitych w ściany oraz starej skrzyni ukrytej pod podłogą, którą w tak dobrym stanie zapewne musi utrzymywać magia. Niektóre opowieści mówią, że skrzynia była własnością pewnego czarodzieja, który otrzymał ją od swej ukochanej, lecz za sprawą klątwy nigdy nie był w stanie dostać się do skrywanego w jej wnętrzu cennego skarbu. Chociaż znosił do chatki coraz to nowsze klucze, żaden z nich nie pasował do zamka, dlatego też po dziś dzień znajdują się w tym samym miejscu, powoli, acz nieubłaganie niszczejąc. Nie wiadomo, która z wielu historii krążących wokół tego miejsca jest prawdziwa, ale po dziś dzień przyciąga ciekawskich, którzy chcą poznać tajemnicę skrzyni lub po prostu poszukują spokoju, który zapewnia to odludne miejsce. Dziwnym sposobem zabrane stąd klucze po kilku godzinach znikają osobie, która je przywłaszczyła i wracają na swoje miejsce w chatce.

1-20 - Zdjęty przez ciebie klucz parzy cię w rękę, pozostawiając zaczerwieniony, piekący ślad, który utrzymuje się przez kilka następnych dni.
21-40 - Z kluczem nic się nie dzieje, jednak zupełnie nie pasuje do zamka skrzyni.
41-60 - Gdy zdejmujesz klucz, ten wypada ci z dłoni. Szukając go na podłodze, w szparze między deskami znajdujesz nieco zmatowiałego galeona.
61-80 - Bierzesz do ręki jeden z kluczy, jego główka jest zdobiona rzeźbionym motywem jednorożca. To twój szczęśliwy dzień, do końca fabularnego dnia otrzymujesz bonus +1 do rzutów kością.
81-100 - Wybrany przez ciebie klucz okazuje się idealnie pasować do dziurki. Możesz otworzyć skrzynię, a w środku znajdujesz złote monety. Niestety, to złoto leprokonusów, które po kilku godzinach zniknie z twoich kieszeni.
Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dom kluczy - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dom kluczy [odnośnik]08.03.17 19:09
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością


'k100' : 68, 56
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dom kluczy - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dom kluczy [odnośnik]09.03.17 2:02
- Jeżeli w środku nie znajdziemy nic, ta chatka jutro nie będzie już istniała. - odpowiedziałem śmiertelnie poważnym tonem, chociaż sam nie byłem aż tak pewien własnej zawziętości. Nie sądziłem, abym był w stanie mścić się na kilku deskach i gwoździach za czyiś niezwykle niezabawny żart, jakim byłoby zamknięcie w ten sposób pustej skrzyni, ale podobne wygrażanie się odrobinę poprawiło mi nastrój. Jeżeli faktycznie poświęcilibyśmy swój czas na to, aby dobrać się do tej skrzynki za wszelką cenę, przyjemnie byłoby odnaleźć w jej wnętrzu cokolwiek wartościowszego od paru kłębów kurzu, nawet jeżeli miało to być jedynie kilka kruszących się w palcach stronic pamiętnika. Nawet nieistotna dla materialisty historia była lepsza od goryczy zawodu, której żaden poszukiwacz nie przełykał z obojętnością, zwłaszcza już ten, który poszukiwał mocnych wrażeń. - Poproszę o odrobinę optymizmu i historię, jeżeli klątwa w skrzyni jest na tyle ciekawa jak to mi się wydaje. - odezwałem się po jej słowach, co było jak na mnie dość niecodzienną wypowiedzią. Zmusiłem się, aby wykrzesać z siebie entuzjazm do dalszej walki o otwarcie tego cholernego zamka i po prostu potrzebowałem w tym wsparcia, aby nie poniosły mnie nerwy na niczego niewinne klucze (chociaż o to możemy się spierać skoro parzą). Problem w tym, że Lucinda powiedziała dokładnie to, co i mnie chodziło po głowie. Nie musiałem nawet o tym wspominać, wątpliwość sama zaczęła malować się na mojej twarzy kiedy ponownie klucz nie wpasował się w zamek. Tym razem udało mi się wsunąć jego koniec do wnętrza mechanizmu i ledwie zdołał pojawić się ten charakterystyczny, mdlący skurcz niepewności, okazało się, że nie mogę w żaden sposób poruszyć kluczem. Ni w prawo ni to w lewo. Westchnąłem. - Zaczynam wątpić w sens tej wyprawy. - zdradziłem w końcu, czując jak po mojej skórze zaczyna pełznąć macka zrezygnowania i lekkiego podenerwowania niepowodzeniami. - Sprawdźmy co się stanie, jeżeli na początek wyciągniemy ją spomiędzy desek. - zaproponowałem spontanicznie, ale nie rzuciłem się od razu po drewnianą skrzyneczkę. Najpierw przyjrzałem się Lucindzie, jakby chcąc się upewnić czy to w jakimkolwiek stopniu może być dobrym pomysłem. W końcu to ona tutaj była łamaczem klątw i powinna wiedzieć co można, a czego jednak powinno się unikać. - Próbowałaś kiedyś? - zapytałem nagle wypatrując kolejnych, może wreszcie szczęśliwych, egzemplarzy podrygujących na gwoździach. Tym razem wybrałem aż trzy z nich. - Hazardu. To nie to samo, a jak sama wspomniałaś, może te klucze po prostu z założenia nie miały otwierać tego zamka. W grze losowej zawsze ktoś przegra, aby inny mógł wygrać.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Raleigh Greengrass dnia 09.03.17 2:07, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Dom kluczy [odnośnik]09.03.17 2:02
The member 'Raleigh Greengrass' has done the following action : rzut kością


'k100' : 78, 83, 50
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dom kluczy - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dom kluczy [odnośnik]10.03.17 14:14
Uśmiechnęła się delikatnie na jego słowa jakby właśnie usłyszała całkiem zabawny żart. Jednak domyślała się jak wiele w tych słowach było prawdy, a przynajmniej mogło być. Każdy człowiek dążący do czegoś oczekuje, że to dążenie przyniesie mu jakieś zyski. Nie po to tracimy czas, zdrowie czy narażamy się na stres by niczego kosztem tego nie uzyskać. Lucinda pomimo utraconego czasu nie podeszłaby do tego aż tak radykalnie. Nauczyła się już, że nie wszystko mogło skończyć się sukcesem i chociaż często miała ochotę krzyczeć i złościć się tylko przez to, że ktoś ją uprzedził tak teraz nie myślałaby, że traci aż tak wiele. W końcu to nie była wyprawa, do której przygotowywała się długie tygodnie. Nie musiała kombinować, nastrajać się, rezygnować z czegoś. Jej sposób na spędzenie popołudnia. Była pod tym względem po prostu dziwna, ale z drugiej strony kto mógł jej się dziwić? Kiedy raz spróbowałeś to wszędzie będziesz szukać okazji by do tego wrócić. Ona czuła się odtrącona. Nie przez ludzi, ale przez samą siebie. Kobiety chyba miały to w sobie. Gnębienie samej siebie nawet jeśli nie do końca miały na to wpływ. Wzruszyła ramionami. - Jestem chodzącym optymizmem. Nie wiem jak mogłeś tego nie zauważyć. - powiedziała z lekką ironią w głosie uśmiechając się  przy tym. Często była! Naprawdę! Chociaż od czasu do czasu musiała dawać upust tym negatywnym emocjom by nie stać się bombą i w końcu nie wybuchnąć. To chyba nie zdarzyło jej się nigdy. - Klątwy zwykle atakują nasze ciało chociaż zdarza im się, kiedy są wystarczająco silne atakować umysł. Powoli doprowadzając takie osoby to utraty zmysłów. - westchnęła. - Klątwa zaatakowała nam umysły powodując, że nagle całkowicie znalazłam się w we własnej świadomości. A dokładniej w domu rodziców za mojego dzieciństwa. To było dość… przerażające tym bardziej, że nie kontrolujesz tego co robisz na jawie. - powiedziała. Dlatego właśnie wszystko dokładnie powinno się sprawdzić zanim postanowi się położyć łapska na czymś czego się nie zna. Eve wtedy nie pomyślała, że nie skrzynia była przeklęta, a coś w niej. Lucinda nie miała zaufania do tego typu przedmiotów nawet jeżeli miały w sobie kryć niewiarygodne bogactwo. Czasem lepiej dmuchać na zimne niż się głupio poparzyć. - Mówiłam ci, żebyś się nie rozczarował. -  odpowiedziała na jego słowa chociaż sama zaczęła mieć podobne odczucia. To miejsce nie chciało z nimi współpracować. Wręcz przeciwnie. Robiło wszystko by nie znaleźli odpowiedniego klucza. Chyba żadne z nich nie chciało przyznać się do tego, że mogą po prostu wyjść z niczym. Podeszła do skrzyni gdy wspomniał, że mogą spróbować ją przesunąć. Dotknęła wieka przesuwając dłonią po drewnie. - Zależy co rozumiesz przez słowo hazard. Raz w Australii grałam w magipokera, ale byłam taka koszmarna, że po pierwszym rozdaniu przegrałabym pół Essex – odparła ze wzruszeniem ramion. Lynn więcej czasu spędzała w trasie z innymi poszukiwaczami, którzy lubili gry karciane. Lucinda zwykle wolała poznawać uroki miejsc, do których trafiali niż ślęczeć nad kartami. Gdy mężczyzna sprawdzał kolejne trzy klucze pomyślała, że naprawdę nic już z tego nie będzie. Dopiero, kiedy usłyszeli ciche kliknięcie, a klucz drgnął w zamku blondynka aż otworzyła szerzej oczy. - Poczekaj… - zaczęła zatrzymując jego dłoń przed przekręceniem klucza. Rzuciła jeszcze jedno hexa revelio, a potem jeszcze na wszelki wypadek finite incantatem. Wszystko wskazywało na to, że sama skrzynia, ani to co jest w niej raczej nie jest przeklęte. Chociaż na pewno było magiczne. Skinęła głową wpatrzona w skrzynię jak w zaczarowaną.

z.t x


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Dom kluczy - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Dom kluczy [odnośnik]21.08.20 22:14
| 12 lipca 1957 r.

Zjawiając się tu, nie miała konkretnego powodu. Ot, zwykła przechadzka po okolicach Londynu. Wiedziała co prawda, że włóczenie się samotnie było niebezpieczne w czasie, kiedy buntownicy prawdopodobnie dalej działali na terenie stolicy, ale nie mogła odmówić sobie krótkiego spaceru dla relaksu, a także po to, by zebrać myśli.
Ostatnimi czasami wiele się w jej życiu działo – najpierw śmierć brata, teraz przyjazd do zagrożonej pogrążeniem się w chaosie stolicy. Nie spodziewała się, że będzie aż tak źle, a jednak cała ta sprawa z rejestracją różdżki przepełniła ją pewnymi obawami. Żeby musiała dowodzić, że jest czystej krwi… Co za zniewaga. Była ćwierćwilą, do tego pochodzącą z tak konserwatywnej rodziny, że prędzej umarłaby niż dołączyła do tych wszystkich zbrodnialców. Naprawdę zaczynała myśleć, że w Ministerstwie pracują jacyś niedokształceni czarodzieje.
Zastanawiała się również nad swoją przyszłością. Chociaż otrzymanie szansy na pracę w operze było dość niespodziewane – w końcu początkowo nie chciała grać pierwszych skrzypiec – to przez jakiś czas ją cieszyło. Niepokoiło ją jednak to, że z każdym dniem miała coraz większą liczbę problematycznych wielbicieli i część z nich po prostu trzeba było z opery wyrzucać. Oczywiście, nie ona to robiła – na szczęście. Zaczęła jednak wątpić, czy jej kariera ma rację dłuższego bytu – jednego dnia nawet potrafiła się wystraszyć, bo, jak się okazało, jeden z jej słuchaczy ją śledził. O wszystkim powiedziała naturalnie odpowiednim służbom, w operze także o tym na wszelki wypadek wspomniała, ale nie zmieniało to faktu, że zaczynała czuć się zagrożona. Bardziej niż zazwyczaj.
Uniosła lekko poły sukni, idąc starą podłogą, żeby czasem żaden z gwoździ się nie zaczepił i nie podarł delikatnego materiału. Mimo że samych sukni miała bardzo wiele – w końcu żadna część jej rodziny, czy to biologiczna, czy nie, nie skąpiła jej funduszy – każdą z nich szanowała. Nie była co prawda lady, mimo to zamierzała się w taki sam sposób zachowywać – przynajmniej jeśli chodziło o szacunek do podarków od krewnych.
Ostrożnie podeszła do kluczy, po czym zatrzymała się tuż przed obwarowaną nimi ścianą. Nigdy czegoś takiego nie widziała, choć niezaprzeczalnie z kluczami jako przedmiotami miała do czynienia już wcześniej. Spokojnie lustrowała wzrokiem każdy z nich, nie chcąc ich na razie ruszać.




Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Dom kluczy - Page 3 Fc0329004d837b1e8b9c4ed128660124
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7798-angelique-blythe-budowa https://www.morsmordre.net/t8098-christine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t8095-skrytka-bankowa-1875 https://www.morsmordre.net/t8096-angelique-blythe
Re: Dom kluczy [odnośnik]22.08.20 13:12
Od pewnego czasu Thea wykazywała tendencje do zaszywania się w dość specyficznych, ale wciąż niegroźnych miejscach rozsianych po całym Londynie. Miały być możliwie oddalone od jej codziennych ścieżek tak by szansa na spotkanie kogoś znajomego była wyjątkowo niska. Z jednej strony odnajdywała tam spokój, który pozwalał na poukładanie kłębiących się myśli z drugiej strony dawało możliwość na obserwowanie ludzi szukających...no właśnie czego? W przypadku Domu kluczy mogło chodzić o skarb ukryty w skrzyni, chęć rozwiązania tajemnicy, oderwanie się od ponurej rzeczywistości czy może nawet cofnięcie się, choć na chwilę do lat dzieciństwa. Kto z nas nigdy nie bawił się w piratów czy poszukiwaczy skarbów? Thea weszła spokojnie do środka powoli przechadzając się wśród tuzinów kluczy, które przecież na swój sposób zdobiły to miejsce. Co jakiś czas może dla rozrywki może dla podkreślenia dziwnej atmosfery tego miejsca wprawiała jedne z nich w ruch sprawiając, że całe pomieszczenie wypełniało się delikatnym dzwonieniem. Przynajmniej na początku nie miała zamiaru bawić się w grę z otwieraniem skrzyni, choć jeśli miałaby szczera chętnie obejrzałaby podobne próby. W końcu po nieśpiesznym spacerze po wszystkich pomieszczeniach przystanęła w jakim koncie, by oprzeć się o parapet jednego z okien. Z torebki, którą miała przy sobie wyciągnęła czarny notes z którym coraz rzadziej się rozstawała. Otwarła go na jednej ze stron i po raz kolejny czytała własnoręcznie sporządzone notatki. Wiedziała, że coś jej umyka. Czuła, że ogarnia ją irytacja w niebezpieczny sposób wymieszana z rosnącą niechęcią do rozwikłania zaistniałego problemu. Może właśnie dlatego tutaj przyszła. Jeden z niepasujących kluczy miał jej dać rozwiązanie? To trochę dziwne i irracjonalne, ale czy na pewno niemożliwe? Nie takie głupstwa potrafiły inspirować ludzi do...różnych rzeczy. Z kłębowiska własnych myśli wyrwał ją dźwięk czyiś kroków. Uniosła nieznacznie wzrok, by móc przyjrzeć się intruzowi. O dziwo eteryczna blondynka ewidentnie młodsza od niej wzbudziła zainteresowanie pani Goyle. Miała silne przeczucie, że ma do czynienia z potomkiem wili. W ciągu swojego życia miała kilkakrotnie kontakt z osobami, które dzieliły krew z tymi intrygującymi stworzeniami lub twierdziły, że tak właśnie jest. Thea interesowała się wilami na początku swojej uzdrowcielskiej kariery. Wówczas każde stworzenie mające zdolność zawładnięcia ludzkim umysłem było godne wysiłku, by bliżej je poznać. Goyle nie miała zamiaru zdradzać swojej obecności. Ciekawiło ją co ta dość niepozorna osóbka robi w takim miejscu jak to.
Thea Goyle
Thea Goyle
Zawód : Były magipsychiatra, pracownica Burgina&Burkes'a
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Instinct's a funny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8690-thea-goyle https://www.morsmordre.net/t8712-mela#258785 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f287-oxford-street-37 https://www.morsmordre.net/t8757-thea-goyle#260433
Re: Dom kluczy [odnośnik]13.09.20 23:57
Zdecydowanie była ostatnią osobą, której ktokolwiek mógł się tu spodziewać. Zazwyczaj chadzała do teatru, parku czy do opery. Chociaż w obu przypadkach – to jest przy teatrze i operze – zaryzykowałaby stwierdzeniem, że jeśli już się tam pojawiała, to raczej w ramach wykonywania zawodu a nie frywolnej rozrywki. Oczywiście, jej praca nie była zbyt wymagająca, nie brudziła jej białych delikatnych dłoni, ale i tak pozostawała ją wypraną z sił… Im częściej występowała w tygodniu, tym bardziej miała ochotę nie wyściubiać nosa ze swojego pokoju. Ironicznie jak na potomkinię wil, nie lubiła rozgłosu ani gromadzących się wokół niej samej tłumów. Tu miała chociaż pewną – choć naturalnie nie stuprocentową – gwarancję, że choć trochę od tego odpocznie. W końcu mało kto odwiedzał takie stare, niemal walące się miejsca, prawda?
Z lekkim wahaniem wyciągnęła rękę w kierunku zawieszonych pod sufitem kluczy. Chciała jednego dotknąć, ale nie była pewna, czy powinna. Takie budowle zawsze raczej robiły za żywe muzea – to byłoby gwałtem, gdyby dotknęła na przykład taki pomnik… Czy więc dotykanie tego, co było w środku budynku, również nie uchodziłoby za abominację? Sztuka wszak rządziła się swoimi prawami. Była piękna i tajemnicza tak długo, jak ktoś nie próbował jej samolubnie zagarniać. Stworzono ją bowiem po to, by móc ją z kimś dzielić – wówczas jak radość pomnażała się i przechodziła na dwoje, troje, a może i nawet na czworo.
Zmrużyła oczy, wpatrując się przez chwilę w brązowy klucz intensywnie. W końcu jej oczy jednak powróciły do pierwotnego rozmiaru.
Tak, dzieła sztuki jednak nie powinno się ruszać. Bez względu na intencje. Odwróciła się więc, by opuścić to miejsce.
Angelique nie wiedziała jednak, że traf chciał – albo może był to czysty przypadek? – że niewielki kawałek jej sukni niezdarnie zaczepił się o jeden z butów stojącej obok niej kobiety. Zauważyła to dopiero po chwili, orientując się, że coś jakby ciągnie ją za kreację. Zmarszczyła brwi i spojrzała w kierunku, z którego czuła tę dziwną siłę. Początkowo myślała, że to jakiś niesforny maluch bawi się jej trenem, ale tak jednak nie było. Miała ochotę westchnąć ciężko – z dzieckiem byłoby znacznie łatwiej, bo nie krępowała się tak w obecności brzdąców. Domyślała się jednak, że nie mogła tak po prostu odejść bez słowa… Inaczej odbyłoby się to kosztem sukienki.
Przeklinając siebie w myślach (oczywiście z pełną gracją i kulturą, bo tak prostacko przecież nie wypadało), zebrała się na odwagę i zdecydowała przemówić. Nie kojarzyła tej osoby, co trochę utrudniało sprawę… Ale może ją znała? Cóż, od tyłu było dość ciężko stwierdzić. Każdy przecież mógł mieć takie włosy, a taki wzrost i sylwetkę. Wszystko miało się wyjaśnić dopiero wtedy, kiedy kobieta się odwróci.
Przepraszam – zaczęła dźwięcznie, próbując być grzeczna i nie prowokować zbędnych kłopotów. Nie wiedziała w końcu, z kim miała do czynienia… A spotkanie z jakąś handlarką śnieżki albo żoną handlarza śnieżki raczej nie byłoby czymś, z czego bardzo by się ucieszyła. – Czy mogłaby pani…? – Spojrzała wymownie na dół, w kierunku butów kobiety.
Podniosła spokojnie, ale odrobinę nieśmiało wzrok. Miała nadzieję, że nieznajoma zrozumie aluzję. A przede wszystkim że nie będzie chciała jej skrzywdzić… To tylko buty i sukienka, prawda? Nie było powodu, by się martwić. Choć to samo mogła powiedzieć sobie sprzed kilku minut… Mogła przecież odejść i tak po prostu podrzeć sukienkę. Życie dziewczyny i zdrowie było przecież ważniejsze.
Odgarnęła nerwowym ruchem niesforny kosmyk opadający jej na twarz, układając go za uchem. Domyślała się, że przez długość włosów mogła być ewenementem w świecie czarodziejów, ale chciała wierzyć, że nieznajoma nie będzie jej przyglądać się zbyt długo. Chociaż… czy mogło naprawdę tak być? Chyba tylko się łudziła – była przecież ćwierćwilą.




Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Dom kluczy - Page 3 Fc0329004d837b1e8b9c4ed128660124
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7798-angelique-blythe-budowa https://www.morsmordre.net/t8098-christine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t8095-skrytka-bankowa-1875 https://www.morsmordre.net/t8096-angelique-blythe
Re: Dom kluczy [odnośnik]03.10.21 13:10
9 stycznia 1958,
po grze w gargulki


Zamknął oczy. Zamknął, choć lepiej było powiedzieć, że zacisnął powieki z całych sił, bo wszystko, co zadziało się w tamtej sekundzie, było dziwnie odrealnione. Stało się, co do tego nie było wątpliwości — Castor czuł bowiem ciepło dłoni przyjaciela przebijające się przez materiał koszuli i czuł, jak pozostawia po sobie niemal palące gorąco, gdy przesuwał się po żłobieniach, których nigdy nie miał poczuć. Starczyło mu wtedy odwagi na jeden, skromny i płytki wdech, powietrze zatrzymane w płucach nie mogło starczyć na długo, a chwila ta ciągnęła się niespodziewanie mocno, długo, sekundy podobne latom i minuty wchodzące w milenia.
A potem coś nim szarpnęło, rzuciło na twarde deski rzeczywistości, Silas odskoczył i choć wciąż był niezaprzeczalnie blisko, to i tak oboje wyczuwali barierę, która się między nimi stworzyła. I tak jak Silasa nauczyli brać, co chciał, a Castora grzecznie o to prosić, tak żaden z nich nie był chyba nauczony tego, by rozmawiać, by zaufać, zatrzymać się przed wejściem w bagno nieporozumień.
W trakcie wojny cisza była wybawieniem. Skierowanie uwagi na rzecz absolutnie teraz nieważną — psiknięcie z kulki kontrolnej, porażka — było jedynym naturalnym wyjściem. Zepchnięcie obaw, zepchnięcie szumu krwi w uszach, pulsujących skroni, to wszystko było proste.
Ale wypuszczenie jego nadgarstka z palców, w chwili gdy mówił o rzeczach zabawnych w przeraźliwie słaby sposób, gdy za jasną zielenią spojrzenia jawił się ten sam, szary smutek, który przecież znał idealnie ze swojego własnego lustrzanego odbicia... Było najtrudniejszą rzeczą, z którą musieli zmierzyć się w tym dniu.
Podał mu jednak dłoń i z pomocą przyjaciela dźwignął się z ziemi. Otrzepał się jeszcze, chusteczką z haftowanymi inicjałami (prezentem od mamy, jeszcze z czasów pierwszej wizyty w Londynie, gdy zakupowali niezbędne do nauki w Hogwarcie pomoce naukowe) starł z siebie resztki tajemniczej, czerwonej substancji.
A później ruszyli, choć prym znowu wiódł Silas.
— Naprawdę cieszę się, że jesteś — głos Castora odbił się od mijanych z powolna drzew, gdy wreszcie zdecydował się przeciąć martwą ciszę, która między nimi zapadła. Napięcie było... skrajnie oczywiste, spodziewane, a jednak okrutnie niezręczne. Silas przestraszył się jego ran, ale grzecznie nie spytał o powód. Nie odszedł, nie porzucił w półmroku opuszczonego budynku, ale podał dłoń, jak przyjaciel, choć nikt tego od niego nie wymagał ani nie przymuszał. A Castor nie do końca wiedział jak przywrócić ten szalbierczy uśmiech na jego wargi, bo coś w nich obojgu umarło, umarło gdy skóra zetknęła się ze skórą przez materiał koszuli i nie było już odwrotu.
— Ale jeżeli wolisz wrócić do siebie, to ja rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć — dodał po chwili, wzrok wbijając w leśne runo. Kiedy dotarli do domu kluczy? Tego nie mógł określić, bo wszystko nagle zlało mu się w jedno. Minuty spędzone na rozczulająco naiwnej grze w gargulki zlepiły się w jedną całość, a miejsce, którego dotykał całą dłonią Silas nosiło na sobie fantomowe mrowienie, jak gdyby dotyk nigdy nie ustał, choć koszulę miał schowaną pod płaszczem, a płaszcz szczelnie zapięty.
Tylko coś wreszcie uderzyło go w czoło, takiego nierozgarniętego; z głową opuszczoną w dół i wzrokiem wbitym w czubki własnych butów nie zauważył, że wszedł pod drzewo obwieszone kluczami i że ów jeden klucz właśnie niezbyt delikatnie spotkał się z jego głową. Odruchowo uniósł spojrzenie na wirujący w powietrzu kawałek metalu, zezując przy tym nieintencjonalnie, aż wreszcie, z wielkim, nieco uroczym wyrazem niewiadomej wypisanym na twarzy, zwrócił się do przyjaciela, znów skrajnie naiwny i ufny, znów nierozumiejący sytuacji, w której się znaleźli, ale ufający mu bez najmniejszego "ale".
— Co to za miejsce?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Dom kluczy [odnośnik]03.10.21 22:19
Szli bez słowa, a im dłużej milczeli, tym ciaśniej zaciskała się lina na jego szyi. Pojawiła się tam, gdy nierówna faktura blizn dotknęła opuszków palców i od tamtego momentu ktoś wciąż pociągał za węzeł, a Silas się dusił. Jak zwykle. Nie pamiętał kiedy ostatni raz powietrze płynęło w nim beztrosko, nie pamiętał momentu, w którym nie był boleśnie świadom tempa swojego oddechu. Teraz czuł nawet krew toczącą się w żyłach, jakby samą świadomością próbował utrzymać organizm przy życiu.
A trudno było żyć wiedząc, że nie może go teraz dotknąć.
Powinien był - myślał o tym bez przerwy, starając się nie patrzeć, tyle że nie mógł oderwać wzroku, wiec wciąż patrzył i nie patrzył jednocześnie. Powinien był wyciągnąć ku niemu ręce i zamknąć go w uścisku, złapać twarz w dłonie, dotknąć czołem jego czoła, tak jak planował tak wiele razy. Powinien był położyć dłoń na bliznach i pytać dlaczego tak wiele razy i tak ostro, że Castor w końcu musiałby odpowiedzieć. Powinien był i fakt ten rozdzierał tkanki podobnie jak to, że nie mógł. Nie mógł, bo Cas nie chciał, a on nigdy nie zrobiłby niczego wbrew jego woli. Był głupi i słaby, a milczenie narastało, wznosiło się ponad drzewami i wypełniało powietrze metalicznym smrodem, który zawsze towarzyszył rozczarowaniom.
Nim dotarli na miejsce, słońce zniżyło się prawie do linii horyzontu, a światło rozlewające się na twarzach nabrało zaskakująco ciepłego odcienia. Silas widział je ostatnio tak rzadko, jakby wszystko wokół było zimne, niebieskawe i sine niczym skora topielca, a jednak teraz wokół było prawie pomarańczowo, a jego własna karnacja w tym świetle wróciła prawie do swojego śniadego odcienia. Tylko Castor kojarzył mu się z równie ciepłymi kolorami, tymi samymi barwami, które nożem do farb rozgniata się na palecie przy sierpniowych pejzażach. Niemalże się uśmiechnął, lecz gdy tylko kąciki ust uniosły się nieznacznie, coś w sercu ukuło ostro, ściągając go na ziemię. Niedługo słońce zniknie, zostanie chłodny wieczór i pulsujące uczucie pustki, żalu i obrzydzenia sobą samym.
Cieszę się, że jesteś - czy mógł kłamać? Miał miękki głos i Silas nie słyszał w nim oszustwa, bo ten nie drgał przy końcówkach, a gdy odwrócił ku niemu wzrok, twarz była szczera, on znów zaklął w myślach. Nie umiał odpowiedzieć, więc wbił jedynie zmieszany wzrok w ziemię pod stopami. Też się cieszę, Cas utknęło w gardle. Dopiero kolejne słowa zmusiły go do mocniejszej reakcji. Wczepił w niego pełne szoku i oburzenia spojrzenie, nadal jednak milczące, jakby bardzo dokładnie myślał teraz nad swoimi słowami. Słów jednak nie było, jeszcze nie, dopiero kiedy dom kluczy wyrósł przed nimi, Sials poczuł jak wszystko się w nim kurczy. Odwrócił się przodem do Castora, ignorując jego pytanie, ignorując krajobraz za nimi, nawet te klucze, które przecież tak bardzo chciał mu wskazać.
Po prostu stał. Wieczorny wiatr mierzwił ciemne włosy, ściągniete brwi tworzyły pojedynczą zmarszczkę nad nosem, jasne oczy miał wczepione w twarz przyjaciela desperacko wręcz.
- Nie chcę wracać - wydusił w końcu, szybko i twardo, bo przecież nie było na świecie niczego bardziej pewnego. Nie chcę i nie wrócę, dopóki sam mnie nie przegonisz. - Nie odejdę teraz.
Nie teraz, nigdy.
Nie umiem.
Stanął oko w oko z jedynym odpowiednim momentem i choć w środku nadal wszystko się gotowało, a on nadal wątpił, ręce wysunęły się z kieszeni i znalazły ramiona Castora. Długie palce zacisnęły się wokół nich silniej niż powinny, pragnąc niemalże siłą przytrzymać przyjaciela w miejscu. Patrzył nadal, mocniej jeszcze i jeszcze natarczywiej, szukając odpowiedzi w niebieskich oczach, próbując wyciągnąć to z niego bez słów. Na słowach jednak Silas znał się lepiej niż na emocjach.
- Castor - zaczął, a jego imię na języku zapiekło gwałtownie. Mówił je rzadko, zazwyczaj pozostawiając jego pełne brzmienie na momenty ważne. Momenty takie jak ten. - Castor - powtórzył, łapiąc się na tym, ze nie umie kontynuować, że słowa jeszcze nie chcą się poruszyć, więc zamiast tego poruszyły się jego dłonie, sunąc z ramion ku szyi i w końcu policzkom, aż palce objęły twarz, a uparty wzrok jakoś zmętniał. - Kto ci to zrobił?




the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground

Silas Macaulay
Silas Macaulay
Zawód : Malarz koszmarów
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i who am
haunted and haunting
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10513-silas-macaulay https://www.morsmordre.net/t10556-desdemona#319901 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f405-old-compton-street-13-6 https://www.morsmordre.net/t10690-s-macaulay?highlight=S++Macaulay
Re: Dom kluczy [odnośnik]06.10.21 12:33
Z każdym kolejnym krokiem, który podejmowali — wspólnie, a jednak osobno — z którym wchodzili w głąb niedomówień, tajemnic, które nigdy nie powinny zostać odkryte, ciężaru świata, który ściągnęli na siebie jednocześnie przypadkiem i zupełnie przecież intencjonalnie, blondyn nie mógł odpędzić się od wrażenia, że konsekwencje, którym kiedyś przyjdzie im się przyjrzeć z bliska, trafiły na nich zupełnie niesprawiedliwie. A jednak mógł im zapobiec, mógł cofnąć się, gdy palec Silasa tknął jego klatki piersiowej, wymówić się dosłownie wszystkim; Kręci mi się w głowie, Silas. Wyjdę na zewnątrz na chwilę, ale jak zobaczę przesunięte gargulki, to gramy od nowa. Muszę pójść za potrzebą, to nic wielkiego. Zobacz, tam za tobą! To nie duch? Wyjść było z tej sytuacji wiele, lecz panika, pierwotny lęk i smutek, których zimne języki sunęły po jego karku, płynęły w dół, wzdłuż linii kręgosłupa, spętały mu umysł, przesłoniły jego klasyczną jasność, nie pozwoliły słowom na wzrośnięcie na jego języku.
A teraz, wśród smętnej ciszy londyńskich przedmieść musieli zmierzyć się z konsekwencjami.
Ciepłe słowa, które kierował pod adresem ciemnowłosego, przyniosły jednak odwrotny skutek. W nagłości spojrzenia zielonych oczu próżno było szukać radości z odbioru jego słów. Silas był wyraźnie napięty i nawet ktoś, komu często takie szczegóły umykały, mógł dostrzec to gołym okiem. Coś wisiało w powietrzu, coś niekoniecznie miłego, coś, co ściskało i tak pusty żołądek Sprouta, co paraliżowało i nie pozwalało nawet na próby ucieczki.
Nie mógł zostawić go samego. Nie teraz, gdy spojrzenia, jakie mu posyłał były wręcz desperackim wołaniem o pomoc, a niedomyślny blondyn nie wiedział nawet, że chodzi tu przecież o jego własną osobę, o te blizny przeklęte i tajemnicę, której nie mógł przecież wyjawić, dla bezpieczeństwa własnego i Macaluaya również. Likantropia była przecież wyrokiem śmierci. On ratował się tylko tym, że nie trafił jeszcze do rejestrów innych, niż rejestr różdżek, że udało mu się jakimś cudem (przy pomocy przyjaciela) spędzać wszystkie przeklęte pełnie w miejscach bezpiecznych, że nie skrzyżował póki co spojrzeń z brygadzistą. Oni nie mieliby wątpliwości. Miast wątłego, młodego mężczyzny widzieliby przecież bestię zagrażającą bezpieczeństwu magicznej społeczności.
Gdyby tak spojrzał na niego Silas — gdyby w jasnych tęczówkach odnalazł przynajmniej cień wyroku (nie jesteś Castorem, nie jesteś człowiekiem, jesteś bestią, obrzydliwym, strasznym potworem i nie chcę cię znać) — serce pękłoby mu na milion kawałków, gardło zacisnęłoby się chyba na wieki, nie powiedziałby już słowa. Odszedłby, gdyby tylko mógł. Miał przecież pełnię świadomości niebezpieczeństwa, które sprowadzał na swych najbliższych samym swym istnieniem.
Spojrzenie krążące gdzieś wokół ciemności podłoża poderwało się wreszcie, gdy przez wszelkie dźwięki zwątpienia rozbrzmiewające czysto pod sklepieniem jasnych kości czaszki przebiły się twarde, pewne deklaracje Macaulaya. Ich spojrzenia spotkały się na moment, mięsień sercowy uderzył w klatkę przytrzymujących go w cielesnej powłoce żeber, a Castor rozchylił usta, gotów do wypowiedzenia responsy, choć ta zlękła się chyba następnych kroków Silasa i cofnęła do gardła.
Nie spodziewał się. W najśmielszych snach nie spodziewał się po przyjacielu takiej odwagi i determinacji, siły, którą włożył w przytrzymanie go w miejscu. Może drgnął kącik ust Sprouta, bo w pierwszym momencie dotyk faktycznie był mocny, zbyt mocny jak na jego możliwości i przez ciało blondyna przeszedł pierwszy, ostrzegawczy dreszcz. Oczy otwarły się szerzej, tęczówki ukazały się światu w całej swej okazałości, nienabrany w przestrachu oddech piekł w płuca, palił żywym ogniem.
Chciał zniknąć. Druga fala szoku uderzyła w niego, gdy w gęstej melasie ciszy wybrzmiało jego imię. P e ł n e imię, nie raz, a dwukrotnie. Pragnął uciec, pragnął cofnąć czas, bo przecież Silas nie zasługiwał na to, co teraz czuł, nie zasługiwał na zamartwianie się kimś tak nieistotnym jak Castor, a jednak przejmował się nim, może jeszcze było mu tylko żal, bo nie rozumiał zagrożenia, w jakim się znalazł. Ale Sprout był zawsze tym rozsądniejszym, w to przynajmniej chciał wierzyć, chciał unieść swe własne, skostniałe od zimna dłonie, położyć je na tych Silasowych, które chwyciły jego twarz, zapewnić, że nic się nie stało i wszystko będzie dobrze.
Ale nie potrafił. Nie wtedy, gdy sam porzucił nadzieję.
— Silas... — odezwał się wreszcie, słabo jakoś, na granicy szeptu i cichej mowy. Gardło miał całkowicie zeschnięte, strach odbijał się w jego tęczówkach, więc prędko zamknął oczy, pozwalając długim, jasnym rzęsom na połaskotanie bladych policzków. Dłonie, choć chciały, nie mogły się poruszyć. Trwał tak cały, zatrzymany w czasie, zastygnięty w trwodze jak owad w bursztynie. Na zawsze i na wieczność. — Silas to... to ja sam zrobiłem... — wypalił, niezgodnie z prawdą. Nie miał serca, nie miał sił podźwignąć odpowiedzialności, którą zrzuciłby na przyjaciela, gdyby prawda wyszła na jaw. Żyli na wojnie. Świat się palił i walił, ludzie podejmowali decyzje skrajnie głupie, a on przecież nie był wyjątkiem. — To moja wina, ale nie martw się o mnie, proszę...
Kolejny dreszcz przeszedł przez jego plecy, wreszcie pozwalając się poruszyć. Palce raz jeszcze zacisnęły się na nadgarstkach przyjaciela, choć nie wiedział, czy miały po prostu zapewnić go o prawdziwości jego słów, czy może uspokoić, utwierdzić w przekonaniu, że pomimo tych blizn wciąż jest jeszcze tym samym Castorem, którego tak zawzięcie obserwował przez lata. A może pragnął go ochronić, w jakiś przedziwny sposób uznając, że dystans jest tym, co było im obojgu najbardziej w tej chwili potrzebne.
— Nie martw się, nie ma o co — powtórzył po chwili, siląc się na najłagodniejszy ton, który mógł przybrać, pomimo własnych słabości. — Ktoś... ktoś może nas zobaczyć — dodał wreszcie, unosząc lekko powieki. Rozmazany obraz pozwolił mu na dojrzenie czubka własnego nosa i zgrabnych palców ułożonych na jego własnych kościach policzkowych. Były ciepłe, ich dotyk przyjemny, ale była wojna, ludzie nieprzychylni. Złote i piękne motywacje Silasa mogły zostać wykręcone pokracznie na jego niekorzyść.
Nie powinien na swych barkach nosić cudzych ciężarów.
Castor obiecał sobie, że tego dopilnuje.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Dom kluczy [odnośnik]07.10.21 0:59
Martwił się.
Nie - Silas Macaulay się bał.
Strach chodził za nim jak cień - czarny i gęsty, nieunikniony, a jednak okrutnie milczący. Zimny. Nie mówił i nie wydawał dźwięków, ale był i Silas wiedział, że był, bo być musiał. Część jego, nierozerwalna i stała. Krew w żyłach nie dawała znać o swoim istnieniu, a jednak musiała płynąć, skoro nadal żył. I tak tez ten lęk istniał cicho, ale istniał nieprzerwanie i tak jak krew łączył się z biciem serca, i tak jak krew napływał ku twarzy, uderzał do głowy, a gdy tylko znalazł ujście, brudził wszystko wokół.
Teraz plamił Castora, zostawiał czarne jak smoła smugi na jego twarzy - tej twarzy. Twarzy dobrego księcia z historii, które opowiadało się małym dzieciom, twarzy mądrego chłopaka ze skupieniem w jasnych oczach, twarzy kogoś, kto cieszył się, że Silas byl, choć Silasa bycie istniało jedynie jako wieczna przeszkoda i plama na innych życiach. Ale nie dla Castora, on jakimś cudem - jakimś cholernym cudem, na który Macaulay nigdy nie zasługiwał - nadal się cieszył. Został. Wszystko płonęło, ludzie znikali, wspomnienia szkolnych dni były tylko snami, a on nadak gnił i psuł się, ale Cas nie odchodził.
Choć powinien.
Jego imię parzyło, ale parzyła też jego skóra pod palcami. Chciał trzymać go tak jeszcze długie godziny, gładzić kciukiem policzek, dolną wargę, patrzeć jak powieki drgają, gdy uciekał od niego wzrokiem. Kto ci to zrobił? grzmiało między nimi złowieszczo, ciężkie pytanie ciężko opadające na zastygłą w mrozie ziemie. Czyż to ma znaczenie? - głos w głowie byl złośliwy, jeden z kilku tych, które tak często do niego mówiły. Jego głosy, choć różne, a ten był jadowity, głos żmiji, przypominał ukłucia dziesiątek ostrych, cienkich igieł. Ma - chciał mówić swoim głosem, ale nie potrafił, bo usta dalej miał zamknięte w oczekiwaniu. Ma, bo Castor był dobry, Castor był taki jasny w jego życiu i ktokolwiek wbił się tak głęboko, powinien cierpieć w odwecie. Silas czuł cudze pięści i cudze noże częściej niż powinien, były stałą w jego życiu, a on dawno przestał się ich obawiać, bo przecież było tyle rzeczy gorszych od nich, tyle gorszych losów niż smierć z podciętym gardłem.
Ale Castor nie zasługiwał na taką rzeczywistość.
Jego imię brzmiało smutno, a chłopak jąkał sie i wahal, i nie mówił mu prawdy. Na pewno nie całej. Nie trzeba było być geniuszem by się domyślić, a jednak fala niepokoju szarpnęła żołądkiem i w chwili bezmyślnej paniki Silas pomyślał, że to naprawdę on. On sam
- Ty? - powtórzył za nim a głos trząsł się niebezpiecznie. Nie lepiej, nie gorzej, nadal koszmarnie. - Dlaczego? - pytał i wiedział, że unosi głos, że brzmi ostrzej i gwałtowniej, że zmarszczka między brwiami się pogłębia, że szczęka się zaciska.
Był zły.
Był zły, bo nie rozumiał. Blizny byly głębokie, rozległe, a Silas wiedział jak wyglądają te po samookaleczeniu. Te stare, cięte i głębokie widział u Vasima - sine, martwe szramy po ciągłych próbach wracania do grobu. Te świeże, robione w szale widział u siebie - prawie niewidoczne srebrne siatki na ramionach i udach, miejsca w których paznokcie rozdrapywaly skórę. To co nosił na piersi Castor nie było śladem po paznokciach, po igłach, po nożach. Wiec jak? Dlaczego?
Jego zapewniania i prośby zadziałały odwrotnie niż zamierzały - nie uspokoiły go choćby krzty, zamiast tego sprawiły ze serce przyspieszyło, a oddech stał sie płytki. Jak miał sie nie martwić? Jak miał sie nie martwić o niego właśnie, skoro teraz był pewien, że mógłby nawet bez różdżki, jedynie z gniewem i kradzionym ostrzem pomścić każdą bliznę i każdą ranę, starą i nową, nawet te, które jeszcze nie powstały. Jak miał się o niego nie martwić skoro uciekał spojrzeniem i nie mówił prawdy, skoro jego głos sie chwiał, skoro łapał jego nadgarstki, a dłonie miał zimne.
- Nie chcę żebyś cierpiał.
Głupie wyznanie, zupełnie głupie i puste choć prawdziwe. Bo Silas mógł nie chcieć, mógł pytać i ściągać brwi, ale nie umiał pomóc. A wiec Castor cierpiał, a on jedynie sie przyglądał. Stał z boku, jak wtedy gdy płonął dom i umierała matka, jak wtedy gdy jego młodzieńcza miłość niszczyła sobie życie przez jego tchórzostwo, jak wtedy gdy świat pożerała wojna, a on był za słaby by wejść w jej środek.
Ktoś może zobaczyć. Zmienił się wyraz jego twarzy, brwi sie uniosły i przez moment rysy ułożyły się w wyraz szczerego zdumienia. Ktoś mógł ich zobaczyć. Obejmował jego twarz, stał tak blisko, a wokół nich żadnych ścian. Był nierozsądny, ale jeszcze przez kilka sekund nie puszczał, jakby próbował dać sobie moment na zapamiętanie tego jak jego policzki układają sie w szorstkich dłoniach.
- Robimy coś złego? - pytanie wyrwało mu sie szeptem i pożałował go szybko. Na twarz wrócił cierpki grymas. Silas przygryzł dolną wargę i w końcu puścił przyjaciela, a ramiona opadły ciężko wzdłuż tułowia. Było mu zimno w palce, zimno w całe ciało. Brakowało mu dotyku, choć przecież nie zdążył nawet sie z nim dobrze rozstać. - Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś ci się stało.
Zginąłbym.





the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground

Silas Macaulay
Silas Macaulay
Zawód : Malarz koszmarów
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i who am
haunted and haunting
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10513-silas-macaulay https://www.morsmordre.net/t10556-desdemona#319901 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f405-old-compton-street-13-6 https://www.morsmordre.net/t10690-s-macaulay?highlight=S++Macaulay
Re: Dom kluczy [odnośnik]11.10.21 17:19
Przejrzał.
Castor nie wiedział, że myśl, która przebiegła przez jego umysł, przemknęła w prędkości przewyższającej puszczoną z cięciwy strzałę, nie była do końca trafna. Że Sprout i Macaulay, ugrzęźli po pas w bagnie niedopowiedzeń, spoglądając na rzeczywistość z dwóch stron wykrzywionego zwierciadła. Oboje zapędzili się w kozi róg na własne życzenie i chyba żaden z nich nie chciał tak naprawdę dotrzeć do tego, co leżało u podstaw ich wzajemnego niepoprawnego odbioru.
Ale nieodpowiednie zrozumienie nie oznaczało, że emocje, które czuli były nieprawdziwe. Castor czuł, jak serce odbija się mu od jasnej klatki żeber, czuł, że oddechy, które nabiera były płytsze, ale krew płynęła prędko, wartko, rozpychała się w żyłkach na skroniach, powodowała te nieprzyjemne pulsowanie, drapiącą suchość w gardle, gdy przełknął już ostatnie reszty śliny. Ręce Silasa były równie zimne co te jego, gdy na nadgarstkach zaciskał swe palce, gdy drżał w intensywności doznań, w której było coś skrajnie niepoprawnego, ale blondyn był zbyt przerażony, zbyt pogrążony w tym momencie, by móc to definitywnie wskazać.
Dlaczego?
Pytanie zawisło między nimi, odbiło się od luster oczu, tych jasnych, zielonych i nieco pociemniałych od zapadającego wieczoru, szarobłękitnych. Szczęka Castora zacisnęła się mocniej, łagodne do tej pory linie zyskały na definicji, ale zadrżał też podbródek. Alarmująco, zazwyczaj robił tak wtedy, gdy blondyn był bliski płaczu. Ale przecież obiecywał sobie, za każdym razem, gdy ciepłe łzy ciągnęły w dół policzków, pozostawiając po sobie palące poczucie wstydu, jakąś dziwną dziurę niemocy, która rosła za każdym razem, a którą wypchać mógł tylko jakimś dziwnym rozczarowaniem, obrzydzeniem sobą, bo wcale nie był tak dobry, jak inni go widzieli. Co będzie, gdy się dowiedzą? Że wcale nie był godny zaufania, że co miesiąc zmieniał się w bestię, bo nie potrafił nad sobą zapanować. Że mógł zmienić się właściwie w każdym momencie, bo przekleństwo dopadło go zbyt prędko, zdecydowanie za szybko.
— Bo jestem głupi. Nierozsądny, łatwowierny i dostałem nauczkę — wyszeptał, nie mogąc utrzymać ciężaru spojrzenia Silasa. Tym razem jednak nie kłamał. To, czego ślady nosił na swym ciele, dostał przecież na własne, głupie życzenie. Michael dał mu to wyraźnie do zrozumienia, choć nigdy nie ubrał tego w podobne słowa. Ale Castor potrafił wyciągać wnioski. Potrafił łączyć fakty, korzystał z momentów nienaruszonej świadomości całkiem odważnie. I wiedział. Że postąpił okropnie nieroztropnie. Mleko się wylało, pazury pozostawiły po sobie szerokie, poszarpane ślady. Silas nie czuł jeszcze pod palcami drugich, znajdujących się na przeciwnym boku, równie głębokich, po zębach. Nie widział zakrwawionych strzępów swetra, które Castor przyciskał do rany, nie czuł pod palcami nierówno zrośniętego czwartego żebra z lewej strony. Nie widział tej rany na policzku, którą załatwił sobie sam, gdy okulary wbiły mu się w policzek, gdy wpadł w kałużę własnej krwi. Nie widział też feerii barw, która wybuchła, gdy Castor w ów kałuży leżał, gdy zasilał ją wciąż własną posoką, gdy wykrwawiał się w chatce pośrodku niczego, na ziemi wroga.
Nie wiedział i nigdy nie powinien się dowiedzieć.
Macaulay brzmi ostrzej. Głos jego, drżący gdzieś w końcówkach słów w miernie ukrywanym wzburzeniu tnie powietrze jak tysiące noży, ale Castor nie zsuwa rąk. Nie porusza się nawet o milimetr, jest mu dziwnie wygodnie, ale też skrajnie niedobrze, żołądek i jelita plączą się ze sobą, on nie może nabrać większego oddechu.
— Już się stało. Nie boli więcej, niż powinno, obiecuję — marne było to pocieszenie, lecz teraz, w tej jednej chwili były prefekt nie wyglądał przecież na człowieka pogrążonego w bólu fizycznym. Wreszcie uniósł powieki, a zaraz za nimi także spojrzenie, osadził je na twarzy przyjaciela, twarzy przejętej, teraz już nawet zdziwionej, może tym, jak idealnie jego dłonie układały się na wychudzonej twarzy starszego z tej dwójki?
Castor ściągnął ramiona do środka, przygarbił się nieco, w tradycyjnej próbie zminimalizowania przestrzeni, którą zajmował. Często miał poczucie, że nie był jej godny. A wtedy odmawiał sobie jedzenia z większą chęcią, zmarznięte ciało ogrzewał ogień niezrozumiały dla wszystkich wokół, ogień nienawiści do samego siebie, pierwotnej chęci wymierzenia sprawiedliwości temu, kto najbardziej odpowiedzialny był za poplątanie jego kolei losu. Sobie. Zasługiwał na wszystkie okropności, które mu się przydarzyły. Długo uważał, że nie. Powtarzał słowa tego, który wiedział. Który pomagał mu przy każdej możliwej okazji, choć nie musiał, bo przecież to jemu Castor wyrządził krzywdę, pewnego czerwcowego wieczora odchodząc bez wyjaśnień albo może z wyjaśnieniami, tylko okropnie głupimi i nieprawdziwymi. Pokutował. I pokutować będzie do końca swego życia. To i tak łaskawa kara.
— Nie chcę, by coś stało się tobie. To tyle — Castor już zdołał się pogodzić z tym, że jego życie przeszło na zmarnowanie. Że nie będzie szczególnie długie, że tak naprawdę skończyło się zeszłego września. Ale nie chciał wystawiać na zagrożenie i jego. Wystarczyła plotka, niezrozumienie sytuacji, nie mogli ryzykować. Wiedział, że musieli być ostrożniejsi.
A jednak wypuścił jego nadgarstki ze swego uścisku, chude palce musnęły zimną skórę dłoni, a potem zrobiło się cicho. Cicho pomimo bijących serc, pulsujących skroni, drapiących oddechów i nawet słów Silasa. Słów, które rozszarpały mu duszę.
— Ja sobie poradzę, naprawdę... W Dolinie jest znacznie spokojniej, a ty... w Londynie... Silas, musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać... — przynajmniej udawaj, że to robisz.
Prawą dłoń ułożył na swym lewym łokciu, potarł go przez materiał płaszcza. Wzrokiem uciekł znów w kierunku kluczy, lecz jeszcze nie sięgnął po nie. Nie wydawały mu się teraz nawet trochę interesujące, ale Macaulay... on potrzebował przekierowania uwagi.
A Sprout potrzebował zobaczyć przyjaciela wesołego, raz jeszcze.
— Chciałeś... chciałeś mi tu coś pokazać?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Dom kluczy [odnośnik]15.10.21 18:04
Głupi
Nierozsądny
Łatwowierny

Z każdym tym słowem serce podnosiło się wyżej, przeciskało do gardła, a Silas czuł jak słabnie, jak się zapada, a świat wokół kruszy się zabierając ze sobą wszystko co było mu drogie - niebo, drzewa i Castora. Chciał złapać go w ramiona, ale ten stale mu uciekał. Chciał mówić, że nie jest głupi, że nie jest nierozsądny, że nie zasługuje na ból i nie zasługuje na szramy blizn, ale słowa pozostawały gdzieś głęboko w płucach, resztki głosek gubiły się pod językiem.
Nie rozumieli się - widział to w grymasie układającym jego rysy i próbował uchwycić, jakoś złapać jego myśli, ale nawet tego nie potrafił zrobić. Dlaczego kłamiesz, Cas - powinien pytać - Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć prawdy? Dlaczego milczysz? Być może dlatego, że on - jego znikający wiecznie przyjaciel o podkrążonych oczach i dłoniach złodzieja - nie był warty słów. Nie był warty zaufania, prawdy nie był warty i Silasa świadomość ta rozdzierała na kawałki.
- Ja nigdy nie... - wydukał, słowa jednak zgubiły się szybko, oddech wydał się ciężki. JA nigdy bym cię nie skrzywdził, ale przecież to też było kłamstwo, do tego kłamstwo okrutne i niezgrabne. Już to robił, wciąż to robił. Pragnął jego zaufania lecz przecież komuś takiemu jak Silas ufać nie należało, nie należało powierzać mu choćby skrawka siebie, nie w te dłonie, zbyt łapczywe, brudne i poharatane biedą. Czyż nie było na tym świecie osób, które cierpiały, bo odważyły się popatrzeć mu w oczy o kilka sekund za długo - wszyscy ci, którzy pozwalali szeptać sobie w usta obietnice bez pokrycia i widzieć w nim kogoś więcej niż byle jakiego, brzydkiego chłopaka z ulicy.
Głupi, nierozsądni, łatwowierni.
Wtedy - wtedy kiedy byli oddzielnie, a imię Castora było jedynie dalekim widmem szkolnego życia - nadal o nim myślał. Gdy ciągał się po Londynie, samotny i wygłodzony, z mrozem wkradającym się na zapadnięte policzki, łapiąc się byle czego, by tylko przetrwać. Gdy wykręcał nadgarstki pomagając w dokach i drżał niebezpiecznie sypiając w kątach opuszczonych budynków. Wtedy myśl, że Castor był w Hogwarcie, razem z Demelzą, że są bezpieczni i tak daleko od jego tragedii jak to możliwe. Że go takiego nie zobaczą, że nie skrzywią się na widok podrapanej skóry i blizny pod linią szczęki, która wtedy była jeszcze taka świeża i taka brzydka.
Kiwnął głową, prawie desperacko, jakby próbował sam siebie przekonać, że jest lepiej, że nie boli. Już się stało - za późno, żeby pomóc, ale Silas może być. Może naprawić wszystkie te błędy, te głupie, okrutne rzeczy, których dopuścił się, bo nie dbał wystarczająco. Bo był samolubny i zły.
Teraz będzie inaczej.
- Nic mi nie będzie Cas - szeptał, głos rozpływał się na mrozie, uciekał w kłębach pary wypuszczanej z ust. Czuł jak pękają mu wargi, jak kilka drobnych ran zostawia miedziany posmak krwi na języku. Martwili się o niego. Nie chciał, byś taka się mu krzywda, a Silas widział, że to pragnienie jest jedną z niewielu rzeczy, które będą utrzymywać go na powierzchni. - Obiecuję. Obiecuję, że będę uważał... - mówił coraz ciszej, nadal uparcie szukając wzrokiem jego oczu. Takie niebieskie, takie ufne i takie mądre, choć nadal przykryte smutną mgłą, której nie potrafił odgonić. Brakowało mu jego twarzy w dłoniach, ale gdzieś pod tymi przykrymi, krzywymi uśmiechami obiecywał sobie, że jeszcze po nią sięgnie.
I długo nie puści.
Faktycznie chciał mu coś pokazać. Skinął lekko głową w stronę budynku i ułożył palce na jego ramieniu - tym razem mocno, przyjacielsko - ciągnąc go w stronę wejścia. Stare mury znów wyrosły nad nimi, ochraniając ich przed wścibskimi oczami. Pachniało kurzem, pachniało resztkami czyjegoś martwego życia. Silas zatrzymał się pośrodku rudery, która kiedyś była pokojem, odetchnął głęboko i postawiwszy wysoki kołnierz płaszcza spojrzał w górę.
- Wybierz jeden - odezwał się w końcu, wskazując gestem podbródka na wiszące pod sufitem klucze.




the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground

Silas Macaulay
Silas Macaulay
Zawód : Malarz koszmarów
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i who am
haunted and haunting
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10513-silas-macaulay https://www.morsmordre.net/t10556-desdemona#319901 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f405-old-compton-street-13-6 https://www.morsmordre.net/t10690-s-macaulay?highlight=S++Macaulay
Re: Dom kluczy [odnośnik]26.10.21 18:03
Nagła suchość opanowała żyjący organizm.
Zawsze uważał, że strach był mokry.
Że skraplał się w zimnych potach pokrywających skórę tysiącem kryształków, że jego zimny język sunął po karku nieszczęśnika, wzbudzając w nim dreszcze — nie pożądania, dreszcze niskie, takie, których prawdziwy mężczyzna czuć nie mógł. Kto bowiem miał prawo się bać? Małe dzieci i kobiety. Castor prostował czasami zgarbione plecy; gdy czuł się wystarczająco pewny, gdy nie było wokół nikogo, komu mógł zaufać mocniej niż sobie, gdy nie chciał, by ktoś postrzegał go jako niewystarczającego, niepełnego, pół—chłopca, pół—mężczyznę, nigdy w całości, zawsze ze skazą. Dziecięce rysy utrzymywały się mimo utraty wagi, choć wciąż był młodzieńcem raczej wyrośniętym. Prezentował się teraz zgoła inaczej, bo to nie rumiane policzki pozwalały zmylić czujne oczy. Teraz to zapadnięte, filigranowe jestestwo nadawało mu atrybutów porcelanowej lalki, gotowej roztrzaskać się przy gwałtowniejszym chwyceniu, przy pierwszym spotkaniu z gruntem. Słaby wzrok wymuszał konieczność okrągłych szkieł, za którymi skrywał antracyt spojrzenia, dokładnie takiego, które opisał wcześniej.
Głupiego, nierozsądnego i łatwowiernego.
A jednak teraz, gdy słuchał uciętych słów, ciszy rozlewającej się nagle wokół nich, lepkiej, nieprzyjemnej, czuł się niezręcznie wręcz suchy. Język sam przykleił się do podniebienia, zęby wbiły w miękkie mięso wnętrza policzka, dłonie pragnęły jeszcze raz chwycić znajome ciepło drugiego człowieka, lecz chude palce zacisnęły się w pięści, skóra z białej przechodziła powoli w siną. Kto przynajmniej średnio znał się na ludzkiej budowie, wiedział, że im wyższy był człowiek, tym częstsze były problemy z cyrkulacją.
Zwłaszcza gdy nie dostarczało się odpowiedniej ilości energii.
— Nie myśl o tym — choć było to pouczenie, w tonie Castora pobrzękiwała wyłącznie prośba. Był świadom tego, jak bardzo ograniczone jest jego pole działania. Oczywiście, że wolałby krzyczeć. Ale język z trudem oderwał się od podniebienia, teraz sunął po ostrych krawędziach zębów, licząc je dla spokoju umęczonej duszy w myśl prawidła, że były w życiu rzeczy względnie stałe. Nie całkowicie, zęby można było wybić, włosy wyrwać, kończynę odciąć.
Kiełkujące ziarno wykopać.
Zasadzić las.
Samotna iskra rozświetliła skupione spojrzenie blondyna; uniósł je wprost na twarz przyjaciela (tym przecież byli, nigdy więcej, nigdy mniej, choć szarpali się w tej relacji zaskakująco intensywnie), a zaciśnięte wcześniej usta wygięły się w drobnym, niemal niezauważalnym uśmiechu. Będzie uważał. To dobrze, bardzo dobrze.
Język przesunął się po ostrej krawędzi górnej czwórki z prawej strony.
Czasem zapominał o tym, jak rosły jego zęby.
Zawsze do następnego spotkania ze Steffenem. On zawsze przypominał mu, jak mieli piętnaście i czternaście lat, a Cattermole uznał, że jego górne zęby przypominają kły bardziej, niż powinny.
Nie drgnął, gdy poczuł dłoń na własnym ramieniu; przysunął się bliżej Silasa, ufnie, bez zająknięcia. Pozostał przy nim, nawet gdy kurz drażnił nozdrza, gdy zacisnął powieki z całej siły, by tylko powstrzymać uporczywą potrzebę kichnięcia. W sakralnej ciszy rudery wszystko było jakieś bardziej znośne. Postawiony, wysoki kołnierz, który prowokował go do wyciągnięcia dłoni i szarpnięcia za niego (nie mogę), wciąż tragiczna suchość w ustach (próbuję), dłoń na ramieniu (nie ruszaj się).
Silas prosił o wybranie klucza, a jego przyjaciel nie potrafił oderwać wzroku od niego.
Chwycił więc pierwszy lepszy, na chybił trafił.
— A ty? Nie weźmiesz żadnego? — odezwał się wreszcie, z opuszkami palców znajdującymi się milimetry od zwisającego metalu. Przyglądał się mu z niegasnącą ciekawością, wciąż blisko, chyba nawet czuł ciepło uciekające z jego ciała, albo może chciał je czuć, nie był do końca pewien. Nigdy nie był dobrym obserwatorem, zawsze pozwalał własnym myślom krzyczeć ponad to, co rzeczywiste.
Dłoń szarpnęła za klucz, a ten odnalazł schornienie w ręce porcelanowej lalki.
Żywej wbrew swojej woli.
Miejscami potłuczonej.
Ale czy cokolwiek mogło mieć większe znaczenie, gdy obok był ten, który wciąż, na przekór wszystkiemu, postanowił poświęcać mu uwagę?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Dom kluczy [odnośnik]26.10.21 18:03
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 20
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dom kluczy - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Dom kluczy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach