Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Pokój 6
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój 6
Pokoje w Parszywym Pasażerze wynajmowane są przez osoby, którym nie przeszkadza brak luksusu, chcą oszczędzić ostatnie srebrne monety w sakiewce, czy też schować się przed światem. Najczęściej trafiają tutaj lokalni rybacy po męczącym dniu pracy i podróżni marynarze, którzy przycumowali na jedną noc w pobliskim porcie, a odpoczynek na stałym lądzie jest miłą odmianą od kołyszącego się statku... A może po prostu upojeni ognistą whiskey nie są wstanie trafić z powrotem? Na szczęście lokal oferuje lepsze warunki noclegowe, niż można by się spodziewać po widoku głównej sali. Jeżeli nie przeszkadza ci twardy materac, cienka kołdra, z której wylatują, nawet przy najmniejszym ruchu, pozostałości gęsiego pierza, a także doskonale słyszalne marynarskie pieśni i awantury, bez problemu się tutaj odnajdziesz. Pomimo że pokój nie ujmuje za serce swoim urokiem, właściciel gwarantuje, że na łóżku można wypocząć bez obaw o złapanie wszy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnął się pod nosem słysząc zapał i pewność w głosie kobiety, jej oddanie Parszywemu zapewne udzieli się innym. Być może, ten atak obudzi ludzi portu, pokaże im, że nie można ciągle stać w rozkroku. Do tej pory ta dzielnica zdawała się przyciągać obydwie strony konfliktu ale przede wszystkim tych, którzy nie wiedzieli po której się opowiedzieć. Uciekali tutaj ludzie nie wiedzący czy chcą w ogóle rozmawiać o wojnie, być może chcieli ją przeczekać, zobaczyć co się wydarzy i wtedy podjąć decyzję. Jednak stanie z boku i czekanie na rozwój wypadków nie był luksusem ani przywilejem, był przekleństwem. Parszywy odczuł mocno to na sobie. Liczył na to, że port będzie ostoją walki o Zakonu, że znajdą się tutaj ludzie, którzy nie będą przez palce patrzeć na poczynania aktualnej władzy; jak do tej pory robili. Starty zadane w przybytku, były jak świeże rany odniesione w walce. Zostaną blizny, ale w związku z tym coś się zmieni?
Odstawił kolejne krzesło, które zachowało się w dobrym stanie i przeszedł aby sprawdzić jak się mają półki oraz drzwi, które też oberwały ostro.
-Szklarnia powstała nim jeszcze… - Rozejrzał się po zniszczonym Parszywym. - Nastał nowy porządek. - Rzucił zjadliwie, a szczerze to chciał kląć niczym szewc. Jeżeli tak miała wyglądać ich przyszłość to poważnie powinni rozważyć opuszczenie kraju. Pytanie tylko czy to nie byłoby oddanie walkowerem wojny. Zapewne tak, ale gdyby z kraju wyjechali wszyscy to władza nie miała by kim rządzić. Ludzie bez władcy przetrwają i będą istnieć, ale władza bez ludzi nie ma racji bytu. -Teraz jednak poważnie się zastanawiamy nad przystosowaniem jej pod hodowlę warzyw. - Wyciągnął różdżkę, by pomóc sobie zaklęciami przy naprawach. Nie raz częściej odzywała się w nim mugolska krew, ale w tym przypadku zaklęcia były bardzo użyteczne. -Reparo - Krótka komenda celując w drzwi sprawiło, że tylko usłyszeli trzask i drzwi były jak nowe. Sprawdził zawiasy, bo nawet prosta magia czasami potrafią zawieść. Wystarczyło, że czarodziej został rozproszony, że jego myśli krążyły gdzie indziej i nieudane zaklęcie gotowe lub co gorsza odbija się na samym rzucającym. -Myślę, że uda nam się większość prac skończyć do rana.
Wskazał na odnowione drzwi i trącił butem krzesło obok niego, które natychmiast się złożyło i z głuchym łoskotem upadło na ziemię. Przystanął słuchając o tym jak komuś nie spodobał się Parszywy i postanowił wykorzystać swoją władzę i wpływy. Typowe.
-Hagrid? Rubeus Hagrid? - Wolał się upewnić, że zdarzyło się, że ze dwa razy w życiu ich drogi się przecięły. Wspominał wielkoluda jako przyjaznego typa, który rzeczywiście postrzeganie świata miał dość proste ale serce na dłoni. Pokręcił głową śmiejąc się pod nosem szyderczo. -Wybrali sobie ofiarę. Gorzej nie mogli. Kiedy oskarżasz niewinnego, reszta się burzy. - Widział to w Amazonii, a jednak Indianie w tym momencie wydali mu się bardziej cywilizowani niż jego własna nacja. Sprawdził ławę i uderzył w nią parę razy pięścią. -Solidna i mocna. Wystarczy zeszlifować tą część i będzie jak nowa. - Oznajmił i zdjął połamaną półkę ze ściany, na której leżały resztki rozbitego szkła. Przez chwilę sprzątał w milczeniu przenosząc dobytek Parszywego to na jedną to na drugą stronę. Sprzętu rosło, ale zdawało się, że większość przetrwała napad, część wystarczyło tylko lekko naprawić tak jak drzwi, a reszta cóż… na opał, który przecież też był potrzebny. Herbert poprawił rękawy podwijając je wyżej i złapał mocniej różdżkę.
-To co? Czas na naprawy. - Oznajmił kierując się w stronę ocalałych mebli.
Odstawił kolejne krzesło, które zachowało się w dobrym stanie i przeszedł aby sprawdzić jak się mają półki oraz drzwi, które też oberwały ostro.
-Szklarnia powstała nim jeszcze… - Rozejrzał się po zniszczonym Parszywym. - Nastał nowy porządek. - Rzucił zjadliwie, a szczerze to chciał kląć niczym szewc. Jeżeli tak miała wyglądać ich przyszłość to poważnie powinni rozważyć opuszczenie kraju. Pytanie tylko czy to nie byłoby oddanie walkowerem wojny. Zapewne tak, ale gdyby z kraju wyjechali wszyscy to władza nie miała by kim rządzić. Ludzie bez władcy przetrwają i będą istnieć, ale władza bez ludzi nie ma racji bytu. -Teraz jednak poważnie się zastanawiamy nad przystosowaniem jej pod hodowlę warzyw. - Wyciągnął różdżkę, by pomóc sobie zaklęciami przy naprawach. Nie raz częściej odzywała się w nim mugolska krew, ale w tym przypadku zaklęcia były bardzo użyteczne. -Reparo - Krótka komenda celując w drzwi sprawiło, że tylko usłyszeli trzask i drzwi były jak nowe. Sprawdził zawiasy, bo nawet prosta magia czasami potrafią zawieść. Wystarczyło, że czarodziej został rozproszony, że jego myśli krążyły gdzie indziej i nieudane zaklęcie gotowe lub co gorsza odbija się na samym rzucającym. -Myślę, że uda nam się większość prac skończyć do rana.
Wskazał na odnowione drzwi i trącił butem krzesło obok niego, które natychmiast się złożyło i z głuchym łoskotem upadło na ziemię. Przystanął słuchając o tym jak komuś nie spodobał się Parszywy i postanowił wykorzystać swoją władzę i wpływy. Typowe.
-Hagrid? Rubeus Hagrid? - Wolał się upewnić, że zdarzyło się, że ze dwa razy w życiu ich drogi się przecięły. Wspominał wielkoluda jako przyjaznego typa, który rzeczywiście postrzeganie świata miał dość proste ale serce na dłoni. Pokręcił głową śmiejąc się pod nosem szyderczo. -Wybrali sobie ofiarę. Gorzej nie mogli. Kiedy oskarżasz niewinnego, reszta się burzy. - Widział to w Amazonii, a jednak Indianie w tym momencie wydali mu się bardziej cywilizowani niż jego własna nacja. Sprawdził ławę i uderzył w nią parę razy pięścią. -Solidna i mocna. Wystarczy zeszlifować tą część i będzie jak nowa. - Oznajmił i zdjął połamaną półkę ze ściany, na której leżały resztki rozbitego szkła. Przez chwilę sprzątał w milczeniu przenosząc dobytek Parszywego to na jedną to na drugą stronę. Sprzętu rosło, ale zdawało się, że większość przetrwała napad, część wystarczyło tylko lekko naprawić tak jak drzwi, a reszta cóż… na opał, który przecież też był potrzebny. Herbert poprawił rękawy podwijając je wyżej i złapał mocniej różdżkę.
-To co? Czas na naprawy. - Oznajmił kierując się w stronę ocalałych mebli.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przygnębiającą ciszę i panujący w lokalu półmrok przerwał nagły atak. Szarpnięta klamka wprowadziła do środka trochę bladego, popołudniowego światła, a zawieszona na gwoździu przy wyjściu kurtka załopotała od wiatru.
- Przepraszam za spóźnienie! - rozległ się zdyszany, dziewczęcy głos i w drzwiach pojawiła się ruda czupryna długich, kręconych włosów, puszących się dodatkowo od wysokiej wilgotności powietrza. Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem, a samo dziewczę wzdrygnęło się w przestrachu nim skierowało swój wzrok do środa sali. - Przepraszam! I dzień dobry Philippo, i proszę pana - wypaliła zaraz, z szerokim uśmiechem skinąwszy zebranym czarodziejom. Dopiero wtedy jej wzrok spoczął na zdemolowanym wnętrzu Parszywego, uśmiech natychmiast zszedł z rumianej twarzy, a zielone tęczówki powiększyły się do rozmiarów porcelanowych spodeczków. - Najświętsza panienko… - westchnęła tylko, przestępując kolejne kroki w głąb pomieszczenia, a jasne czoło zmarszczyło się w zaniepokojeniu. Choć spodziewała się, że po ataku służb Ministerstwa miejsce to dalekie będzie od dawnego wyglądu, to zastany widok naprawdę ją zszokował.
- Maury mówiła, że będzie potrzebna pomoc, więc jestem, żeby… pomóc - mówiła szybko, wciąż z trudem łapiąc oddech po przemierzeniu biegiem ostatnich dwóch przecznic. Podeszwy wiązanych ponad kostkę butów były mokre, najwidoczniej za nic miała liczne kałuże na wybrukowanym chodniku. Zatrzymała język za zębami, by nie wspomnieć o tym, jak wymknęła się z domu, bo matka zabroniłaby jej wychodzić, gdyby tylko dowiedziała się gdzie i w jakim celu zamierza się udać. Uznała jednak, że w takiej sytuacji ma obowiązek pojawić się w miejscu, które traktowała jak swój drugi dom, zwłaszcza że wokół wydarzenia sprzed tygodnia krążyło już tyle plotek, że nie sposób rozpoznać która ma w sobie ziarnko prawdy.
Młoda, nastoletnia czarownica pospiesznie zdjęła płaszcz i przewiesiła go przez oparcie jednej z (względnie) porządnie wyglądających ławek. Powyciągany sweter w kolorze zgaszonego pomarańczu nosił liczne ślady cerowania, barwą dopełniał zarumienione policzki, sprawiając że w połączeniu z rudymi włosami wyglądała jak pomidor. Odprowadziła wzrokiem udającą się na zaplecze Philippę, która miała zaraz znaleźć jej coś do roboty, i przygryzła dolną wargę nerwową, mnąc materiał kraciastej spódnicy. Smutny wzrok przesuwał się po zniszczonych meblach, łamiąc serce i nieomal wywołując słone łzy.
- Jestem Orla Walsh - odezwała się nagle, podchodząc do Herberta z wyciągniętą dłonią. - Może mnie pan nie kojarzyć, bo chyba wcześniej nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać. Pomagałam tu w wakacje, słyszałam trochę pańskich opowieści, o podróżach i takich tam… - zamotała się, nie do końca wiedząc czy mężczyzna w ogóle będzie chciał rozmawiać podczas pracy.
- Przepraszam za spóźnienie! - rozległ się zdyszany, dziewczęcy głos i w drzwiach pojawiła się ruda czupryna długich, kręconych włosów, puszących się dodatkowo od wysokiej wilgotności powietrza. Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem, a samo dziewczę wzdrygnęło się w przestrachu nim skierowało swój wzrok do środa sali. - Przepraszam! I dzień dobry Philippo, i proszę pana - wypaliła zaraz, z szerokim uśmiechem skinąwszy zebranym czarodziejom. Dopiero wtedy jej wzrok spoczął na zdemolowanym wnętrzu Parszywego, uśmiech natychmiast zszedł z rumianej twarzy, a zielone tęczówki powiększyły się do rozmiarów porcelanowych spodeczków. - Najświętsza panienko… - westchnęła tylko, przestępując kolejne kroki w głąb pomieszczenia, a jasne czoło zmarszczyło się w zaniepokojeniu. Choć spodziewała się, że po ataku służb Ministerstwa miejsce to dalekie będzie od dawnego wyglądu, to zastany widok naprawdę ją zszokował.
- Maury mówiła, że będzie potrzebna pomoc, więc jestem, żeby… pomóc - mówiła szybko, wciąż z trudem łapiąc oddech po przemierzeniu biegiem ostatnich dwóch przecznic. Podeszwy wiązanych ponad kostkę butów były mokre, najwidoczniej za nic miała liczne kałuże na wybrukowanym chodniku. Zatrzymała język za zębami, by nie wspomnieć o tym, jak wymknęła się z domu, bo matka zabroniłaby jej wychodzić, gdyby tylko dowiedziała się gdzie i w jakim celu zamierza się udać. Uznała jednak, że w takiej sytuacji ma obowiązek pojawić się w miejscu, które traktowała jak swój drugi dom, zwłaszcza że wokół wydarzenia sprzed tygodnia krążyło już tyle plotek, że nie sposób rozpoznać która ma w sobie ziarnko prawdy.
Młoda, nastoletnia czarownica pospiesznie zdjęła płaszcz i przewiesiła go przez oparcie jednej z (względnie) porządnie wyglądających ławek. Powyciągany sweter w kolorze zgaszonego pomarańczu nosił liczne ślady cerowania, barwą dopełniał zarumienione policzki, sprawiając że w połączeniu z rudymi włosami wyglądała jak pomidor. Odprowadziła wzrokiem udającą się na zaplecze Philippę, która miała zaraz znaleźć jej coś do roboty, i przygryzła dolną wargę nerwową, mnąc materiał kraciastej spódnicy. Smutny wzrok przesuwał się po zniszczonych meblach, łamiąc serce i nieomal wywołując słone łzy.
- Jestem Orla Walsh - odezwała się nagle, podchodząc do Herberta z wyciągniętą dłonią. - Może mnie pan nie kojarzyć, bo chyba wcześniej nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać. Pomagałam tu w wakacje, słyszałam trochę pańskich opowieści, o podróżach i takich tam… - zamotała się, nie do końca wiedząc czy mężczyzna w ogóle będzie chciał rozmawiać podczas pracy.
I show not your face but your heart's desire
Słysząc otwierające się drzwi podniósł głowę do góry aby zobaczyć burzę rudych loków i miłą, jeszcze trochę dziecięcą twarz.
-Dzień dobry. - Zwrócił się do dziewczyny. -Herbert Grey. - Przedstawił się podając również dłoń Orli. -Pamiętam cię jak pomagałaś parę razy.- Przyznał otwarcie, bo nie dało się zapomnieć tej burzy ognistych włosów, która przemykała z tacą pomiędzy gośćmi Parszywego. -Jak widać każda para rąk się przyda do pomocy.
Wskazał pobojowisko, które starali się z Philippą posprzątać, co wcale nie było takie łatwe. Jednak nie poddawali się i robili dalej swoje. -Tamta część została już uprzątnięta ale potrzebuje jeszcze zamiatania podłogi. - Wskazał miejsce gdzie skończyli właśnie składać krzesła oraz stoły. Wszystko stało pod ścianą by ułatwić dalsze sprzątanie. -Potem możesz sprawdzić za ladą czy jakieś szkło jeszcze zostało. - Widząc jednak ile szkód uczyniła niezapowiedziana wizyta władzy nie spodziewał się, że coś ocalało, ale być może się mylił. Celując różdżką w kolejne krzesła i stoły używał zaklęcia “Reparo” dość często, ale po chwili poczuł jak potrzebuje chwili odpoczynku zwłaszcza po przesuwaniu ciężkiego stołu, który miał nadkruszony blat ale jedno jeden z nielicznych nie oberwał zbyt mocno. Przysiadł na ławie łapiąc chwilę odpoczynku.
-O podróżach? - Zagadnął dziewczynę i pokręcił głową. -Nie pamiętam już kiedy na ostatniej byłem… - Przyznał, bo choć wrócił do Anglii okresem letnim to teraz wydawało mu się, że było to wieki temu. Powracanie myślami do Amazonii jednocześnie koiło i przynosiło smutek. Gdyby nie wojna, nie to co się właśnie działo być może właśnie płynąłby wraz z nurtem Amazonii szukając szlaków Indian oraz ich obozów lub właśnie natrafił na kolejną odmianę orchidei, o których wcześniej nie słyszał. -Mam nadzieję, że nie przynudzałem, nie każdy lubi słuchać o dzikich krajach. Choć dla Indian nie raz to my wydajemy się dzicy. - Do dziś pamiętał swoje pierwsze spotkanie z Indianami i ich innym postrzeganiem świata, który go osobiście zachwycił.
-Dzień dobry. - Zwrócił się do dziewczyny. -Herbert Grey. - Przedstawił się podając również dłoń Orli. -Pamiętam cię jak pomagałaś parę razy.- Przyznał otwarcie, bo nie dało się zapomnieć tej burzy ognistych włosów, która przemykała z tacą pomiędzy gośćmi Parszywego. -Jak widać każda para rąk się przyda do pomocy.
Wskazał pobojowisko, które starali się z Philippą posprzątać, co wcale nie było takie łatwe. Jednak nie poddawali się i robili dalej swoje. -Tamta część została już uprzątnięta ale potrzebuje jeszcze zamiatania podłogi. - Wskazał miejsce gdzie skończyli właśnie składać krzesła oraz stoły. Wszystko stało pod ścianą by ułatwić dalsze sprzątanie. -Potem możesz sprawdzić za ladą czy jakieś szkło jeszcze zostało. - Widząc jednak ile szkód uczyniła niezapowiedziana wizyta władzy nie spodziewał się, że coś ocalało, ale być może się mylił. Celując różdżką w kolejne krzesła i stoły używał zaklęcia “Reparo” dość często, ale po chwili poczuł jak potrzebuje chwili odpoczynku zwłaszcza po przesuwaniu ciężkiego stołu, który miał nadkruszony blat ale jedno jeden z nielicznych nie oberwał zbyt mocno. Przysiadł na ławie łapiąc chwilę odpoczynku.
-O podróżach? - Zagadnął dziewczynę i pokręcił głową. -Nie pamiętam już kiedy na ostatniej byłem… - Przyznał, bo choć wrócił do Anglii okresem letnim to teraz wydawało mu się, że było to wieki temu. Powracanie myślami do Amazonii jednocześnie koiło i przynosiło smutek. Gdyby nie wojna, nie to co się właśnie działo być może właśnie płynąłby wraz z nurtem Amazonii szukając szlaków Indian oraz ich obozów lub właśnie natrafił na kolejną odmianę orchidei, o których wcześniej nie słyszał. -Mam nadzieję, że nie przynudzałem, nie każdy lubi słuchać o dzikich krajach. Choć dla Indian nie raz to my wydajemy się dzicy. - Do dziś pamiętał swoje pierwsze spotkanie z Indianami i ich innym postrzeganiem świata, który go osobiście zachwycił.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przeszła za kontuar, by sprawdzić czy potencjalna miotła również ucierpiała w ataku, czy też nadaje się jeszcze do dzisiejszej pracy. Długi, drewniany trzonek był lekko uszczerbiony, lecz z pewnością zdobył tę wadę o wiele wcześniej, tak jak sterczące na wszystkie strony witki. Orla wyjęła różdżkę z kieszeni spódnicy i zmarszczyła brwi, zastanawiając się dłuższą chwilę nad odpowiednim zaklęciem. W szkole nigdy nie była najpilniejszą uczennicą, a zaklęcia były jednym z przedmiotów sprawiających największe problemy.
- Facere - szepnęła do miotły z nadzieją, że trafiła i od razu odetchnęła z ulgą, kiedy ta poderwała się z miejsca, gdzie podpierała ścianę i ruszyła w kierunku zakurzonej części sali.
- Ależ skąd! - pokręciła energicznie głową, słysząc słowa czarodzieja o przynudzaniu. Prawdą było, że zawsze wśród tłumu wyglądała jego czupryny, kręcąc się często w okolicy stolika, coby zachłannie spijać każde, inspirujące słowo. - Po tym, co się tu stało, nic dziwnego, że Indianie mają nas za tych dzikich - westchnęła ciężko, przesuwając przepełnionym smutkiem wzrokiem po zastanym pobojowisku. - Czy są do nas… wrogo nastawieni? Chciałabym kiedyś odwiedzić inny kontynent, zwiedzić świat, poznać wszystkich ludzi. To znaczy, prawie wszystkich, bo to by było pewnie niemożliwe. No i też boję się, że nie będą mili, a ja nie lubię wdawać się w kłótnie.
Wyszła zza lady, opierając się o nią bokiem. Dłoń, w której trzymała szmatkę, zwiesiła luźno wzdłuż ciała, za to druga wróciła do mięcia brzegu pomarańczowego swetra. Gdy tylko usłyszała co się stało w Parszywym, w jej głowie pojawiło się setki pytań i wątpliwości, których nikt nie potrafił rozwiać. Co będzie dalej z tym miejscem? Czy Ministerstwo zdecydowało się je zamknąć, a może nie mają takiej mocy, by zabronić państwu Boyle prowadzić ten przybytek? Uniosła wzrok na siedzącego na ławce Herberta, znów przygryzając nerwowo dolną wargę.
- Czy to prawda co mówią? Że zabrali Hagrida? - wydusiła z siebie palące pytanie. Półolbrzym pracował w Parszywym w wakacje i zdołał podbić serce Orli, nic więc dziwnego, że zmartwiła się słysząc o jego pojmaniu. - Wiadomo już kiedy go wypuszczą? - wciąż tliła się w niej nadzieja na ministerialna przyzwoitość, że pracujący w nim urzędnicy okażą się rozsądni i nie będą długo przetrzymywać dobrych ludzi.
- Facere - szepnęła do miotły z nadzieją, że trafiła i od razu odetchnęła z ulgą, kiedy ta poderwała się z miejsca, gdzie podpierała ścianę i ruszyła w kierunku zakurzonej części sali.
- Ależ skąd! - pokręciła energicznie głową, słysząc słowa czarodzieja o przynudzaniu. Prawdą było, że zawsze wśród tłumu wyglądała jego czupryny, kręcąc się często w okolicy stolika, coby zachłannie spijać każde, inspirujące słowo. - Po tym, co się tu stało, nic dziwnego, że Indianie mają nas za tych dzikich - westchnęła ciężko, przesuwając przepełnionym smutkiem wzrokiem po zastanym pobojowisku. - Czy są do nas… wrogo nastawieni? Chciałabym kiedyś odwiedzić inny kontynent, zwiedzić świat, poznać wszystkich ludzi. To znaczy, prawie wszystkich, bo to by było pewnie niemożliwe. No i też boję się, że nie będą mili, a ja nie lubię wdawać się w kłótnie.
Wyszła zza lady, opierając się o nią bokiem. Dłoń, w której trzymała szmatkę, zwiesiła luźno wzdłuż ciała, za to druga wróciła do mięcia brzegu pomarańczowego swetra. Gdy tylko usłyszała co się stało w Parszywym, w jej głowie pojawiło się setki pytań i wątpliwości, których nikt nie potrafił rozwiać. Co będzie dalej z tym miejscem? Czy Ministerstwo zdecydowało się je zamknąć, a może nie mają takiej mocy, by zabronić państwu Boyle prowadzić ten przybytek? Uniosła wzrok na siedzącego na ławce Herberta, znów przygryzając nerwowo dolną wargę.
- Czy to prawda co mówią? Że zabrali Hagrida? - wydusiła z siebie palące pytanie. Półolbrzym pracował w Parszywym w wakacje i zdołał podbić serce Orli, nic więc dziwnego, że zmartwiła się słysząc o jego pojmaniu. - Wiadomo już kiedy go wypuszczą? - wciąż tliła się w niej nadzieja na ministerialna przyzwoitość, że pracujący w nim urzędnicy okażą się rozsądni i nie będą długo przetrzymywać dobrych ludzi.
I show not your face but your heart's desire
Uśmiechnął się delikatnie, ponieważ ciekawość Orli przypominała tą jego, kiedy był w podobnym wieku, ale to chyba naturalne dla młodych, jeszcze nieopierzonych umysłów marzyć o podróżach i dalekich krajach, gdzie na każdym kroku czeka przygoda i nieznane. Jego samego przecież pociągało dokładnie to samo. Wstał ze swojego miejsca by na powrót zabrać się do pracy, nie przeszkadzało mu aby w tym samym momencie rozmawiać. Kolejne krzesło zostało naprawione, a półka na ścianie zaczęła łączyć ze sobą drewno z cichym trzaskiem.
-Indianie są bardzo honorowi i jeżeli szanujesz ich obyczaje oni szanują ciebie. - Zwrócił się do ognistowłosej dziewczyny. -Są nieufni, ale to normalne, żyją w kraju gdzie należy uważać na obcych, jednak gdy już zdobędziesz ich zaufanie masz możliwość poznania niesamowitej kultury. - Kontynuował zbierając porozrzucane kawałki drewna, które ciężko było przypisać do jakiegokolwiek mebla. -Kilkakrotnie udało mi się dotrzeć do wiosek, gdzie wszyscy słyszeli o istnieniu białych ludzi, ale nikt ich jeszcze nie widział. Pierwszy kontakt bywa uciążliwy. Trzeba uzbroić się w masę cierpliwości i poczucia humoru. - Odrzucił zebrane kawałki różnych mebli, półek czy stołów na kupkę innych resztek, które spali się w kominku. Nic nie mogło się zmarnować. -Biały wiosce to jak objazdowy cyrk dla nas. Przez pierwsze dni jest ośrodkiem natarczywego zainteresowania i nie zazna chwili prywatności. Nawet kiedy tej prywatności bardzo potrzeba. Mężczyźni robią dokładną rewizję mojego bagażu. Każdy, najzwyklejszy przedmiot wzbudza sensację, bo jest czymś całkowicie nowym. Przymierzają część garderoby, próbują pasty do zębów, maści przeciw insektom, wszystkiego. Indianie są ciekawi, a życie w kulturze zbieracko - łowieckiej, nauczyło ich poznawanie świata przez smak i dotyk. I nauczyło ich dzielić się wszystkim, co trafia do wioski. Dlatego moje rzeczy, przestały być też moje. Indianie oczekują podarunków, dlatego zawsze staram się mieć przy sobie haczyki do łowienia ryb, groty, sznurki i inne proste rzeczy, którymi można obdarować wojowników z osady. - Rozgadał się trochę, ale w końcu Amazonia była jego drugim domem, miejscem do którego chętnie wracał, zwłaszcza jak poznał zasady jakimi należy się posługiwać żyjąc w dżungli.
Kolejny stół znalazł się we właściwym miejscu, a miejsce zaczynało wyglądać coraz lepiej. Podniósł wzrok na Orlę i pokręcił głową.
-Zabrali, ale nie wiem kiedy wróci. - Z tego co wiedział kto raz wszedł do Tower prawie nigdy nie wychodził albo miał niebywałe szczęście, jednak nigdy więcej nie chciał tam wracać. -Hagrid to silny chłop. Z niejednego pieca jadł chleb. - Chciał jakoś dodać otuchy dziewczynie choć sam do końca nie wierzył w to, że półolbrzym zawita jeszcze do Parszywego.
-Indianie są bardzo honorowi i jeżeli szanujesz ich obyczaje oni szanują ciebie. - Zwrócił się do ognistowłosej dziewczyny. -Są nieufni, ale to normalne, żyją w kraju gdzie należy uważać na obcych, jednak gdy już zdobędziesz ich zaufanie masz możliwość poznania niesamowitej kultury. - Kontynuował zbierając porozrzucane kawałki drewna, które ciężko było przypisać do jakiegokolwiek mebla. -Kilkakrotnie udało mi się dotrzeć do wiosek, gdzie wszyscy słyszeli o istnieniu białych ludzi, ale nikt ich jeszcze nie widział. Pierwszy kontakt bywa uciążliwy. Trzeba uzbroić się w masę cierpliwości i poczucia humoru. - Odrzucił zebrane kawałki różnych mebli, półek czy stołów na kupkę innych resztek, które spali się w kominku. Nic nie mogło się zmarnować. -Biały wiosce to jak objazdowy cyrk dla nas. Przez pierwsze dni jest ośrodkiem natarczywego zainteresowania i nie zazna chwili prywatności. Nawet kiedy tej prywatności bardzo potrzeba. Mężczyźni robią dokładną rewizję mojego bagażu. Każdy, najzwyklejszy przedmiot wzbudza sensację, bo jest czymś całkowicie nowym. Przymierzają część garderoby, próbują pasty do zębów, maści przeciw insektom, wszystkiego. Indianie są ciekawi, a życie w kulturze zbieracko - łowieckiej, nauczyło ich poznawanie świata przez smak i dotyk. I nauczyło ich dzielić się wszystkim, co trafia do wioski. Dlatego moje rzeczy, przestały być też moje. Indianie oczekują podarunków, dlatego zawsze staram się mieć przy sobie haczyki do łowienia ryb, groty, sznurki i inne proste rzeczy, którymi można obdarować wojowników z osady. - Rozgadał się trochę, ale w końcu Amazonia była jego drugim domem, miejscem do którego chętnie wracał, zwłaszcza jak poznał zasady jakimi należy się posługiwać żyjąc w dżungli.
Kolejny stół znalazł się we właściwym miejscu, a miejsce zaczynało wyglądać coraz lepiej. Podniósł wzrok na Orlę i pokręcił głową.
-Zabrali, ale nie wiem kiedy wróci. - Z tego co wiedział kto raz wszedł do Tower prawie nigdy nie wychodził albo miał niebywałe szczęście, jednak nigdy więcej nie chciał tam wracać. -Hagrid to silny chłop. Z niejednego pieca jadł chleb. - Chciał jakoś dodać otuchy dziewczynie choć sam do końca nie wierzył w to, że półolbrzym zawita jeszcze do Parszywego.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wróciła za kontuar i zaraz zabrała się do pracy, przecierając uważnie kolejne blaty. Nie nosiły grubych warstw kurzu, na materiale zatrzymywały się pojedyncze drzazgi, a z lakierowanej powierzchni znikały zaschnięte plamy nieznanego pochodzenia. Przez cały czas słuchała słów Herberta, chcąc dotrzymać mu kroku przy pogodzeniu pracy z rozmową, lecz w końcu przystanęła na moment z zawieszoną w powietrzu szmatką.
- Cierpliwość i pamiętać o prezentach, jasne - zanotowała w umyśle cenną wskazówkę. Szczerze wierzyła, że przyszłość pozwoli jej opuścić Anglię choć na krótki czas, by móc odwiedzić niezwykłe miejsca i poznać niesamowite zjawiska, o których opowiadał pan Grey. Miał w tej kwestii niewątpliwie wielką wiedzę, a każda anegdota zdawała się przybliżać nieznany świat coraz bardziej. - To ciekawe, że Indianie wobec nieznajomych reagują z zainteresowaniem. Tutaj odpycha się wszystko to, co nie pasuje do naszego świata. Zresztą, to że nam nie pasuje tutaj, wcale nie znaczy, że nie jest normalne gdzieś indziej - myślała na głos, nie spuszczając wzroku z Herberta. Orla lubiła słuchać opowieści na interesujące ją tematy, zwłaszcza kiedy choć na moment przesłaniały znaną sobie, szarą rzeczywistość. Z okrągłej, zaróżowionej buzi zniknął szeroki uśmiech, przygasł nieco w zastanowieniu nad własnymi słowami, które wcale nie napawały optymizmem. - Mogę się dzielić, to przecież miłe - zadeklarowała nieśmiało, nie mogąc wprost uwierzyć, że jest na świecie miejsce, w którym ludzie nie znają pasty do zębów. W rodzinnym domu Orli wcale się nie przelewało, zwłaszcza w ostatnim czasie. Mimo to matka dziewczyny zawsze pilnowała choćby tego, by wszyscy nosili czyste ubrania i zachowywali się przyzwoicie. Co innego jest jednak bieda i trudna sytuacja w kraju, a co innego życie w zupełnej dziczy, gdzie nie sięgają wynalazki współczesnego świata.
- Skoro pan tak mówi - zgodziła się nieco niechętnie ściszonym tonem, wbijając wzrok w zakurzone deski podłogi. Z ciężkim westchnieniem odgarnęła rude kosmyki z twarzy i wróciła do powolnego wycierania blatów. Nie była obecna w Parszywym podczas ataku Ministerstwa, całą swoją wiedzę o tym wydarzeniu opierając na relacjach innych. Te zaś mroziły krew w żyłach i wzbudzały strach o przyszłość. Kiedy tylko matka się o tym dowiedziała, zakazała Orli, jak i reszcie swoich pociech kręcić się w tej okolicy, obawiając się, że i oni staną się przypadkowymi ofiarami kolejnych ataków, a do tych niewątpliwie miało jeszcze dojść.
- Cierpliwość i pamiętać o prezentach, jasne - zanotowała w umyśle cenną wskazówkę. Szczerze wierzyła, że przyszłość pozwoli jej opuścić Anglię choć na krótki czas, by móc odwiedzić niezwykłe miejsca i poznać niesamowite zjawiska, o których opowiadał pan Grey. Miał w tej kwestii niewątpliwie wielką wiedzę, a każda anegdota zdawała się przybliżać nieznany świat coraz bardziej. - To ciekawe, że Indianie wobec nieznajomych reagują z zainteresowaniem. Tutaj odpycha się wszystko to, co nie pasuje do naszego świata. Zresztą, to że nam nie pasuje tutaj, wcale nie znaczy, że nie jest normalne gdzieś indziej - myślała na głos, nie spuszczając wzroku z Herberta. Orla lubiła słuchać opowieści na interesujące ją tematy, zwłaszcza kiedy choć na moment przesłaniały znaną sobie, szarą rzeczywistość. Z okrągłej, zaróżowionej buzi zniknął szeroki uśmiech, przygasł nieco w zastanowieniu nad własnymi słowami, które wcale nie napawały optymizmem. - Mogę się dzielić, to przecież miłe - zadeklarowała nieśmiało, nie mogąc wprost uwierzyć, że jest na świecie miejsce, w którym ludzie nie znają pasty do zębów. W rodzinnym domu Orli wcale się nie przelewało, zwłaszcza w ostatnim czasie. Mimo to matka dziewczyny zawsze pilnowała choćby tego, by wszyscy nosili czyste ubrania i zachowywali się przyzwoicie. Co innego jest jednak bieda i trudna sytuacja w kraju, a co innego życie w zupełnej dziczy, gdzie nie sięgają wynalazki współczesnego świata.
- Skoro pan tak mówi - zgodziła się nieco niechętnie ściszonym tonem, wbijając wzrok w zakurzone deski podłogi. Z ciężkim westchnieniem odgarnęła rude kosmyki z twarzy i wróciła do powolnego wycierania blatów. Nie była obecna w Parszywym podczas ataku Ministerstwa, całą swoją wiedzę o tym wydarzeniu opierając na relacjach innych. Te zaś mroziły krew w żyłach i wzbudzały strach o przyszłość. Kiedy tylko matka się o tym dowiedziała, zakazała Orli, jak i reszcie swoich pociech kręcić się w tej okolicy, obawiając się, że i oni staną się przypadkowymi ofiarami kolejnych ataków, a do tych niewątpliwie miało jeszcze dojść.
I show not your face but your heart's desire
Biały człowiek, z zarostem, włosami na nogach, rękach i torsie był czymś całkowicie odmiennym. Indianie praktycznie nie mieli owłosienia, a kolor skóry biały jak chmury na niebie było czymś iście fascynującym. Niezwykle ciekawi świata ludzie i wszystkie opisy Anglii przyjmowali ze spokojem, jakby opowiadał im historię jakich wiele słyszeli od Najstarszych i wkładali je między fantazje starego umysłu. Grey jednak starcem jeszcze nie był, a patrzyli na niego z politowaniem.
-Trudno jest trafić do dzikich Indian. Zjawiają się w większych wioskach raz na jakiś czas. Nigdy nie wiadomo kiedy to będzie. Kiedyś czekałem trzy dni w wiosce aż pojawił się jeden Indianin niosący upolowane zwierzęta na wymianę. -Mówił dalej skoro znalazł wdzięcznego słuchacza w osobie Orli. -Po godzinie niemrawej rozmowy udało mi się dowiedziałem, że ma na imię Kufa. Parę dni później, które spędziłem na namowach, perswazjach i negocjacjach udało zawrzeć mi się z nim umowę: za dwa worki soli i sukienkę dla jego córki zgodził się, że zaprowadzi mnie do swojego plemienia. Kolejne trzy dni musiałem czekać jak Indianin się namyślał i w końcu ruszyliśmy. - Prawie tydzień spędził na tym aby uzyskać zgodę na wejście do dżungli na teren dzikich Indian bez obaw o swoje życie.- Pracochłonne docieranie to tylko kwestia techniczna. Wyprawa, to zaledwie wyczyn mięśni. Prawdziwie ciekawe i wartościowe jest dopiero to, co następuje później. Życie codzienne pośród ludu o odmiennej kulturze. I codzienne postrzeganie, że człowiek, często nazywany Dzikim, różni się od nas jedynie ilością noszonej odzieży. - Z tymi słowami zamontował kolejną półkę i zabrał się do rozpalanie w piecu gdzie dorzucił połamane drewno. Z pomocą Orli przywracali pomieszczenie do czysta, widać już było porządek, choć brakowało paru stołów, sporo krzeseł i dwóch ław, to jednak Parszywy nie był już pobojowiskiem jakim był wcześniej. Pozostały jeszcze okna oraz drzwi wejściowe, które wręcz prosiły się o wymianę, po tym jak wiele razy oberwały w trakcie tej i innych potyczek.
|zt x 2
-Trudno jest trafić do dzikich Indian. Zjawiają się w większych wioskach raz na jakiś czas. Nigdy nie wiadomo kiedy to będzie. Kiedyś czekałem trzy dni w wiosce aż pojawił się jeden Indianin niosący upolowane zwierzęta na wymianę. -Mówił dalej skoro znalazł wdzięcznego słuchacza w osobie Orli. -Po godzinie niemrawej rozmowy udało mi się dowiedziałem, że ma na imię Kufa. Parę dni później, które spędziłem na namowach, perswazjach i negocjacjach udało zawrzeć mi się z nim umowę: za dwa worki soli i sukienkę dla jego córki zgodził się, że zaprowadzi mnie do swojego plemienia. Kolejne trzy dni musiałem czekać jak Indianin się namyślał i w końcu ruszyliśmy. - Prawie tydzień spędził na tym aby uzyskać zgodę na wejście do dżungli na teren dzikich Indian bez obaw o swoje życie.- Pracochłonne docieranie to tylko kwestia techniczna. Wyprawa, to zaledwie wyczyn mięśni. Prawdziwie ciekawe i wartościowe jest dopiero to, co następuje później. Życie codzienne pośród ludu o odmiennej kulturze. I codzienne postrzeganie, że człowiek, często nazywany Dzikim, różni się od nas jedynie ilością noszonej odzieży. - Z tymi słowami zamontował kolejną półkę i zabrał się do rozpalanie w piecu gdzie dorzucił połamane drewno. Z pomocą Orli przywracali pomieszczenie do czysta, widać już było porządek, choć brakowało paru stołów, sporo krzeseł i dwóch ław, to jednak Parszywy nie był już pobojowiskiem jakim był wcześniej. Pozostały jeszcze okna oraz drzwi wejściowe, które wręcz prosiły się o wymianę, po tym jak wiele razy oberwały w trakcie tej i innych potyczek.
|zt x 2
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
|stąd przychodzimy
Kenneth nie mógł powstrzymać się od cichego śmiechu, gdy usłyszał jej słowa. Wyraźnie widział w niej to, co najczęściej spotykał na morzu – opór zmieszany z fascynacją, strach przekształcający się w ciekawość. Kobieta stała na granicy dwóch światów: tego, co znane i bezpieczne, oraz tego, co obiecywało przygodę i ryzyko. Znał to uczucie aż za dobrze. Było jak spojrzenie na linię horyzontu z pokładu statku – kuszące i nieznośne w swej obietnicy tajemnicy. – Odwaga i głupota to często tylko różne nazwy na to samo, zależnie od tego, kto ocenia – odpowiedział, unosząc brew i posyłając jej wyzywający uśmiech. – Ale skok w nieznane, czasami to jedyne, co pozwala dowiedzieć się, kim naprawdę jesteśmy.- Przez chwilę obserwował, jak waha się na granicy decyzji, a potem ujmuje jego dłoń. Dotyk jej palców, delikatnych w porównaniu z jego szorstką skórą, przypominał Kennethowi coś, co niemal zapomniał – ten pierwotny dreszcz związany z pierwszym krokiem w nieznane. Kobieta była jak statek wychodzący z bezpiecznego portu na niespokojne wody. Może jeszcze tego nie wiedziała, ale już wybrała. – Morskie opowieści zawsze mają w sobie ziarno prawdy – przyznał, prowadząc ją ostrożnie na śliskiej powierzchni. – Ale ziarenka są małe, reszta to przyprawy dodawane przez tych, którzy je opowiadają. A czasami to przyprawy są ciekawsze niż sam fakt.
Kamienna ścieżka skończyła się, a wraz z nią początek tej osobliwej podróży. Kenneth, w swoim marynarskim stylu, wykonał ukłon, wskazując przed siebie. I ruszyli.
Poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka. Zasysanie w przestrzeń, ta chwilowa bezwładność kiedy musi poddać się sile, nad jaką nie miał zupełnej kontroli.
Następnie poczuł jak uderza stopami w twarde podłoże. Obraz przez chwilę rozmyty stawał się teraz wyraźniejszy. Mógł dostrzec element wystroju pokoju. Takiego jakie znał i kojarzył.
-Doprawdy? – Zapytał sam siebie rozbawionym głosem podchodząc do okna. –Doki w Londynie. – Obejrzał się przez ramie na Mejrę. –Jesteśmy w Parszywym. – Podszedł do drzwi nasłuchując czy ktoś już jest w głównej sali. Ostatnio knajpa nie miała dobrej passy, ale pomimo tego jakoś się utrzymywała na nogach.
Kenneth nie mógł powstrzymać się od cichego śmiechu, gdy usłyszał jej słowa. Wyraźnie widział w niej to, co najczęściej spotykał na morzu – opór zmieszany z fascynacją, strach przekształcający się w ciekawość. Kobieta stała na granicy dwóch światów: tego, co znane i bezpieczne, oraz tego, co obiecywało przygodę i ryzyko. Znał to uczucie aż za dobrze. Było jak spojrzenie na linię horyzontu z pokładu statku – kuszące i nieznośne w swej obietnicy tajemnicy. – Odwaga i głupota to często tylko różne nazwy na to samo, zależnie od tego, kto ocenia – odpowiedział, unosząc brew i posyłając jej wyzywający uśmiech. – Ale skok w nieznane, czasami to jedyne, co pozwala dowiedzieć się, kim naprawdę jesteśmy.- Przez chwilę obserwował, jak waha się na granicy decyzji, a potem ujmuje jego dłoń. Dotyk jej palców, delikatnych w porównaniu z jego szorstką skórą, przypominał Kennethowi coś, co niemal zapomniał – ten pierwotny dreszcz związany z pierwszym krokiem w nieznane. Kobieta była jak statek wychodzący z bezpiecznego portu na niespokojne wody. Może jeszcze tego nie wiedziała, ale już wybrała. – Morskie opowieści zawsze mają w sobie ziarno prawdy – przyznał, prowadząc ją ostrożnie na śliskiej powierzchni. – Ale ziarenka są małe, reszta to przyprawy dodawane przez tych, którzy je opowiadają. A czasami to przyprawy są ciekawsze niż sam fakt.
Kamienna ścieżka skończyła się, a wraz z nią początek tej osobliwej podróży. Kenneth, w swoim marynarskim stylu, wykonał ukłon, wskazując przed siebie. I ruszyli.
Poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka. Zasysanie w przestrzeń, ta chwilowa bezwładność kiedy musi poddać się sile, nad jaką nie miał zupełnej kontroli.
Następnie poczuł jak uderza stopami w twarde podłoże. Obraz przez chwilę rozmyty stawał się teraz wyraźniejszy. Mógł dostrzec element wystroju pokoju. Takiego jakie znał i kojarzył.
-Doprawdy? – Zapytał sam siebie rozbawionym głosem podchodząc do okna. –Doki w Londynie. – Obejrzał się przez ramie na Mejrę. –Jesteśmy w Parszywym. – Podszedł do drzwi nasłuchując czy ktoś już jest w głównej sali. Ostatnio knajpa nie miała dobrej passy, ale pomimo tego jakoś się utrzymywała na nogach.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Musi przyznać czarodziejowi rację - odwaga i głupota, to siostry z jednej matki, często łatwo je ze sobą pomylić. Nie do końca przemawia do niej myśl, jakoby tylko skok w nieznane miał ukazać prawdę o człowieku. Doświadczenie nabywa się z czasem, często poparte latami nauki, niekoniecznie wiążące się ze skokiem na głęboką wodę. Niski ukłon jest gestem teatralnym i przerysowanym, od jakich Merja zwykła stronić. W wykonaniu towarzysza przywodzi na myśl szalonego kapelusznika, zachęcającego do zabawy.
Szarpnięcie w dole brzucha i lądowanie na twardej powierzchni jest Zabini doskonale znane. Z łatwością momentalnie łapie równowagę i wypuszcza męską dłoń z uścisku, rozglądając się po miejscu, w którym się znaleźli. Ascetyczny wystrój ciasnej klitki kojarzy się z niektórymi z domów, w których musiała bywać na interwencje. Nie gościła w nich jednak nigdy na dłużej, przywykłwszy do bogato dekorowanych przestrzeni. Zarówno rezydencja Scorsone’ów, jak i te od włoskiej gałęzi rodziny, opływają bogactwem - może nie takim, jak pałace arystokratów, lecz nadal można w nich znaleźć antyczne meble, dzieła sztuki i kosztowności. Tylko własne mieszkanie utrzymuje we względnej prostocie, nie potrzebując w życiu codziennym mnogości dekoracji. Większość blatów zastawiona jest książkami i roślinami doniczkowymi. Na ścianach zamiast obrazów spod pędzla znanych artystów, wiszą pocztówki i rodzinne fotografie. Całość ma być ładna, ale praktyczna i użyteczna.
- Doki w Londynie? - powtarza za nim, także podchodząc do okna i wyglądając na zewnątrz. Portowa okolica skąpana jest we mgle, nie zdradza więc zbyt wiele o okolicy, zwłaszcza jesienną, wieczorną porą, kiedy ciemność nastaje zdecydowanie prędzej, niż w lecie. - Tośmy zaszaleli… - W kobiecym głosie miesza się nuta rozbawienia oraz cienia zawodu. Spodziewała się czegoś nowego i zaskakującego, co wprowadziłoby do życia odrobiny świeżego powietrza - czyżby świat chciał jej powiedzieć, że nie jest to odpowiedni czas na szaleństwa? Czyżby ten miał nigdy nie nadejść? A może po prostu jest to sygnał ostrzegawczy, powstrzymujący przed przekroczeniem niebezpiecznej granicy?
- Czym jest Parszywy? - Unosi jedną brew i podąża za czarodziejem, by zatrzymać się obok drzwi. - To jakaś noclegownia? - Obrzuca jeszcze jednym przelotnym spojrzeniem pokój, po czym osadza wyczekujący wzrok w mężczyźnie. - Jeśli obawiasz się przejścia przez korytarz, mogę nas zabrać z powrotem - proponuje, wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza. Teleportacja na tak małą odległość uszczknie tylko odrobinę z energii magicznej, a oszczędzi potencjalnych przykrości, jeśli te miałyby ich spotkać za drzwiami. Nie wie, czym jest Parszywy, choć nazwa nie napawa optymizmem, a pobrzękuje gdzieś z tyłu głowy, nie chcąc połączyć się z niczym konkretnym.
Szarpnięcie w dole brzucha i lądowanie na twardej powierzchni jest Zabini doskonale znane. Z łatwością momentalnie łapie równowagę i wypuszcza męską dłoń z uścisku, rozglądając się po miejscu, w którym się znaleźli. Ascetyczny wystrój ciasnej klitki kojarzy się z niektórymi z domów, w których musiała bywać na interwencje. Nie gościła w nich jednak nigdy na dłużej, przywykłwszy do bogato dekorowanych przestrzeni. Zarówno rezydencja Scorsone’ów, jak i te od włoskiej gałęzi rodziny, opływają bogactwem - może nie takim, jak pałace arystokratów, lecz nadal można w nich znaleźć antyczne meble, dzieła sztuki i kosztowności. Tylko własne mieszkanie utrzymuje we względnej prostocie, nie potrzebując w życiu codziennym mnogości dekoracji. Większość blatów zastawiona jest książkami i roślinami doniczkowymi. Na ścianach zamiast obrazów spod pędzla znanych artystów, wiszą pocztówki i rodzinne fotografie. Całość ma być ładna, ale praktyczna i użyteczna.
- Doki w Londynie? - powtarza za nim, także podchodząc do okna i wyglądając na zewnątrz. Portowa okolica skąpana jest we mgle, nie zdradza więc zbyt wiele o okolicy, zwłaszcza jesienną, wieczorną porą, kiedy ciemność nastaje zdecydowanie prędzej, niż w lecie. - Tośmy zaszaleli… - W kobiecym głosie miesza się nuta rozbawienia oraz cienia zawodu. Spodziewała się czegoś nowego i zaskakującego, co wprowadziłoby do życia odrobiny świeżego powietrza - czyżby świat chciał jej powiedzieć, że nie jest to odpowiedni czas na szaleństwa? Czyżby ten miał nigdy nie nadejść? A może po prostu jest to sygnał ostrzegawczy, powstrzymujący przed przekroczeniem niebezpiecznej granicy?
- Czym jest Parszywy? - Unosi jedną brew i podąża za czarodziejem, by zatrzymać się obok drzwi. - To jakaś noclegownia? - Obrzuca jeszcze jednym przelotnym spojrzeniem pokój, po czym osadza wyczekujący wzrok w mężczyźnie. - Jeśli obawiasz się przejścia przez korytarz, mogę nas zabrać z powrotem - proponuje, wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza. Teleportacja na tak małą odległość uszczknie tylko odrobinę z energii magicznej, a oszczędzi potencjalnych przykrości, jeśli te miałyby ich spotkać za drzwiami. Nie wie, czym jest Parszywy, choć nazwa nie napawa optymizmem, a pobrzękuje gdzieś z tyłu głowy, nie chcąc połączyć się z niczym konkretnym.
Kenneth, zaskoczony, ale rozbawiony sytuacją, rozłożył ręce w teatralnym geście, jakby prezentował skarby zakopanego wraku, które nagle wypłynęły na powierzchnię. I tym samym potwierdzał wizję szalonego kapelusznika. Spojrzał na kobietę z lekkim uśmiechem, choć cień zdziwienia wciąż czaił się w jego spojrzeniu. – Parszywy, droga pani – zaczął, przeciągając słowa – to nie żadna noclegownia. To Parszywy Pasażer, jeden z tych pubów, które zasłużyły sobie na swoją nazwę, a może i trochę więcej. – Zerknął na drzwi, zza których dochodziły stłumione dźwięki rozmów i stukot kufli. – Miejsce, gdzie portowe legendy zaczynają swoje życie. - Odwrócił się w jej stronę, przelotnie patrząc na wyczekujące spojrzenie, zanim pozwolił sobie na cichy śmiech. – Noclegownia to trochę obraźliwe określenie dla tego miejsca, choć... prawdę mówiąc, pewnie kilka osób by się tu przespało, jeśli dobrze zapłacisz. – Wskazał głową na drzwi, jakby zachęcał ją do zajrzenia. – Ale prawdziwy skarb Parszywego tkwi w jego barze. Najlepsze rumy, jakie można znaleźć w tej części Londynu, choć nie ręczę za to, ile procent stanowią przyprawy, a ile prawdziwy trunek. - Jego ton był lekki, niemal drwiący, ale widać było, że czuje się w tym miejscu jak w domu. Parszywy, mimo swej opinii, miał dla niego wartość sentymentalną. Było to miejsce, gdzie rozwiązywało się niektóre problemy – czasem negocjacyjnie, czasem pięścią – i gdzie słyszał morskie historie tak barwne, że same statki mogłyby się rumienić.- Parszywy może odstraszać nazwą, ale to miejsce, które bardziej gryzie w oczy, niż w duszę. No, chyba że duszę masz delikatną, wtedy rzeczywiście – stuknął palcem w brodę, udając powagę – możesz poczuć się lekko... nieswojo.
Kenneth przesunął się do drzwi, otwierając je z przesadnym ukłonem, który wydawał się pasować bardziej do sali balowej niż zadymionego pubu w dokach.– Szaleństwo jest potrzebne - podchwycił ironiczną uwagę jaka padła z kobiecych ust. - Zwłaszcza w dokach, gdzie każdy dzień to balansowanie na cienkiej linii między losem a przeznaczeniem.– Spojrzał na nią z pewnym wyzwaniem w oczach. – Zapraszam! Bo rum sam się nie wypije.
W jego tonie pobrzmiewała nuta żartu, ale gdzieś w głębi słów ukryta była sugestia – próba przekroczenia kolejnej granicy, jakby Parszywy miał być miejscem, które mówi więcej o człowieku niż o samym sobie. Dzisiaj Kenneth Fernsby uznał, że zda się całkowicie na ślepy los.
Kenneth przesunął się do drzwi, otwierając je z przesadnym ukłonem, który wydawał się pasować bardziej do sali balowej niż zadymionego pubu w dokach.– Szaleństwo jest potrzebne - podchwycił ironiczną uwagę jaka padła z kobiecych ust. - Zwłaszcza w dokach, gdzie każdy dzień to balansowanie na cienkiej linii między losem a przeznaczeniem.– Spojrzał na nią z pewnym wyzwaniem w oczach. – Zapraszam! Bo rum sam się nie wypije.
W jego tonie pobrzmiewała nuta żartu, ale gdzieś w głębi słów ukryta była sugestia – próba przekroczenia kolejnej granicy, jakby Parszywy miał być miejscem, które mówi więcej o człowieku niż o samym sobie. Dzisiaj Kenneth Fernsby uznał, że zda się całkowicie na ślepy los.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zdezorientowanie czarodzieja wywołuje na twarzy Merji rozbawiony uśmiech. Czy to aż tak dziwne, że ktoś nie zna tutejszych lokali? Zabini obraca się w zupełnie innym towarzystwie i nawet jeśli nazwa Parszywy Pasażer okazuje się przebijać gdzieś mocniej w podświadomości, przywołując na myśl podrzędny pub, w którym bawi się biedniejsza gawiedź, tak naprawdę nie miała okazji tu nigdy gościć. Mogli wspominać o nim teleportowani do szpitala pacjenci, których przekrój społeczny pokazuje pełen wachlarz czarodziejskiej społeczności — od tych, mogących pochwalić się ciężarem bogatej sakiewki, po uboższych, dla których jedynym skarbem jest skrzętnie trzymana w ramionach godność. Do tej pory nie ubolewała też, że w portowych okolicach nie bywa, mając zdecydowanie lepsze, pasujące do siebie rozrywki, a których jej towarzysz zapewne nie uznałby za ciekawe, czy warte pochylenia. Czyżby dzisiejszego wieczoru miało się to zmienić?
Z powątpiewaniem obrzuca jeszcze jednym spojrzeniem na przeciętnej jakości łóżko. Kto przy zdrowych zmysłach zgodziłby się, a nawet płacił za nocleg w takim miejscu? Oczywiście, że ma świadomość, że nie wszystkich stać na wygodny kąt, wygodny materac i miskę ciepłej potrawki, lecz z takimi ludźmi wyłącznie przelotnie obcuje, nie zaś żywo dyskutuje, poznaje, czy w ogóle spędza czas. Zaangażowanie nieznajomego można odebrać dwojako — próbuje wszystko podkolorować z czystej potrzeby bycia gawędziarzem, albo to miejsce rzeczywiście jest przyzwoite.
- Płacą ci za promocję? - rzuca ze śmiechem i splata ręce na piersi, przestępując z jednej nogi na drugą. - Czyli mówisz, że to kolebka wszelkich morskich legend. Powiedz, że sam wymyśliłeś kilka z nich. - Temu wcale by się nie dziwiła. Wystarczyło kilka minut rozmowy, by przekonać się, że towarzyszący jej dziś mężczyzna ma zadatki na gawędziarza. Dyga z gracją w odpowiedzi, dokładnie tak, jak miała to często okazję czynić w towarzystwie zamożnych. - Prowadź. Zobaczymy, czy naprawdę powinnam dopisać to miejsce do listy częściej odwiedzanych lokali.
Nie spodziewa się, aby Parszywy przekroczył wszelkie jej oczekiwania. Portowe puby mają to do siebie, że są podrzędnej jakości, przepite mordy zioną na każdym kroku, a niewybredne komentarze zmuszają do ciężkich westchnień i wywrócenia oczu. Stara się ich unikać, omijać szerokim łukiem i zsuwać za grań świadomości, tymczasem teraz decyduje się zaryzykować i sprawdzić, z czym inni mają stale do czynienia. W razie potrzeby zwyczajnie stamtąd zniknie.
| zt dla Merji
Z powątpiewaniem obrzuca jeszcze jednym spojrzeniem na przeciętnej jakości łóżko. Kto przy zdrowych zmysłach zgodziłby się, a nawet płacił za nocleg w takim miejscu? Oczywiście, że ma świadomość, że nie wszystkich stać na wygodny kąt, wygodny materac i miskę ciepłej potrawki, lecz z takimi ludźmi wyłącznie przelotnie obcuje, nie zaś żywo dyskutuje, poznaje, czy w ogóle spędza czas. Zaangażowanie nieznajomego można odebrać dwojako — próbuje wszystko podkolorować z czystej potrzeby bycia gawędziarzem, albo to miejsce rzeczywiście jest przyzwoite.
- Płacą ci za promocję? - rzuca ze śmiechem i splata ręce na piersi, przestępując z jednej nogi na drugą. - Czyli mówisz, że to kolebka wszelkich morskich legend. Powiedz, że sam wymyśliłeś kilka z nich. - Temu wcale by się nie dziwiła. Wystarczyło kilka minut rozmowy, by przekonać się, że towarzyszący jej dziś mężczyzna ma zadatki na gawędziarza. Dyga z gracją w odpowiedzi, dokładnie tak, jak miała to często okazję czynić w towarzystwie zamożnych. - Prowadź. Zobaczymy, czy naprawdę powinnam dopisać to miejsce do listy częściej odwiedzanych lokali.
Nie spodziewa się, aby Parszywy przekroczył wszelkie jej oczekiwania. Portowe puby mają to do siebie, że są podrzędnej jakości, przepite mordy zioną na każdym kroku, a niewybredne komentarze zmuszają do ciężkich westchnień i wywrócenia oczu. Stara się ich unikać, omijać szerokim łukiem i zsuwać za grań świadomości, tymczasem teraz decyduje się zaryzykować i sprawdzić, z czym inni mają stale do czynienia. W razie potrzeby zwyczajnie stamtąd zniknie.
| zt dla Merji
Kenneth lubił snuć opowieści. Jak większość marynarzy, którzy w trakcie długich rejsów musieli jakoś spędzać czas na morzu. Snute historie pobudzały wyobraźnie oraz zacieśniały więzy między członkami załogi. Stawali się rodziną. On zaś miał gadane – tak zawsze mówiono. Miał zdolność przegadania każdego, zmydlenia mu oczu, aby w iście angielskim stylu zejść komuś z oczu. Chyba, że został sprowokowany.
Doki były jego światem. To w nich się wychował, to tutaj stawiła pierwsze kroki w marynarskim życiu, to tutaj snuł plany na przyszłość.
To był jego świat, z którego nie chciał uciekać, choć bywały momenty zwątpienia. W jego żyłach płynęła szlachetna krew po ojcu, a jednak nie wytaczał swoich roszczeń. Nie uważał, że miał prawo. Był jednym z wielu bękartów jakie snuły się po tym świecie.
Zaśmiał się w głos.
-Parszywy, nie. – Zaprzeczył szczerze rozbawiony sugestią.-Niezaprzeczalnie przyczyniłem się do paru. – Czy wymyślił, być może? Czy stał się bohaterem paru – jak najbardziej. Miał tendencje do pakowania się w liczne kłopoty. Wręcz to był jego talent, który czasami bardziej wadził niż pomagał.
Czarownica zdawała się nie być przekonana do tego miejsca, ale ostatecznie dała się namówić. Nie wiedział czy wiodła ją ciekawość czy jego zapewnienia, nie mniej nie było jego zamiarem zostawianie jej na pastwę losu przy ladzie. Dlatego te dziarskim krokiem zszedł na dół, a stopnie schodów skrzypiały przy każdym stawianym kroku. Przywitał się głośno i radośnie z innymi, którzy już byli w środku. Na jego widok z paru gardeł wydobył się radosny okrzyk zachęcający, aby przysiadł się do nich. Marynarz jednak odmówił wskazując na swoją towarzyszkę przy tym posyłając znaczące spojerzenia, aby ci niczego głupiego nie próbowali. Może I Pierwszy nie był biegły w szpadzie, ale za to walka na gołe pięści nie była dla niego probleme. W tym był bardzo sprawny. Właściciel polał im po szklance rumu, którą Kenneth przypił do Merji, a następnie – jak na wprawnego gawędziarza przystało – snuł historię tego miejsca, opowiadał o każdej wybitej dziurze, zbitym kuflu oraz połamanym krześle. Okraszał wszystko humorystycznymi wstawkami oraz sytuacjami, które nigdy nie miały miejsca, tym samym przyczyniając się do tworzenia kolejnych morskich legend.
|zt dla Kennetha
Doki były jego światem. To w nich się wychował, to tutaj stawiła pierwsze kroki w marynarskim życiu, to tutaj snuł plany na przyszłość.
To był jego świat, z którego nie chciał uciekać, choć bywały momenty zwątpienia. W jego żyłach płynęła szlachetna krew po ojcu, a jednak nie wytaczał swoich roszczeń. Nie uważał, że miał prawo. Był jednym z wielu bękartów jakie snuły się po tym świecie.
Zaśmiał się w głos.
-Parszywy, nie. – Zaprzeczył szczerze rozbawiony sugestią.-Niezaprzeczalnie przyczyniłem się do paru. – Czy wymyślił, być może? Czy stał się bohaterem paru – jak najbardziej. Miał tendencje do pakowania się w liczne kłopoty. Wręcz to był jego talent, który czasami bardziej wadził niż pomagał.
Czarownica zdawała się nie być przekonana do tego miejsca, ale ostatecznie dała się namówić. Nie wiedział czy wiodła ją ciekawość czy jego zapewnienia, nie mniej nie było jego zamiarem zostawianie jej na pastwę losu przy ladzie. Dlatego te dziarskim krokiem zszedł na dół, a stopnie schodów skrzypiały przy każdym stawianym kroku. Przywitał się głośno i radośnie z innymi, którzy już byli w środku. Na jego widok z paru gardeł wydobył się radosny okrzyk zachęcający, aby przysiadł się do nich. Marynarz jednak odmówił wskazując na swoją towarzyszkę przy tym posyłając znaczące spojerzenia, aby ci niczego głupiego nie próbowali. Może I Pierwszy nie był biegły w szpadzie, ale za to walka na gołe pięści nie była dla niego probleme. W tym był bardzo sprawny. Właściciel polał im po szklance rumu, którą Kenneth przypił do Merji, a następnie – jak na wprawnego gawędziarza przystało – snuł historię tego miejsca, opowiadał o każdej wybitej dziurze, zbitym kuflu oraz połamanym krześle. Okraszał wszystko humorystycznymi wstawkami oraz sytuacjami, które nigdy nie miały miejsca, tym samym przyczyniając się do tworzenia kolejnych morskich legend.
|zt dla Kennetha
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pokój 6
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer