Wydarzenia


Ekipa forum
My Father's Son, 1952
AutorWiadomość
My Father's Son, 1952 [odnośnik]01.01.18 19:47
Serce pracowało mu spokojnie, gdy niespiesznym krokiem wchodził do rodzinnego domu w dzielnicy portowej. Nie pojawiłby się w nim bez przyczyny, a okazja była wręcz wspaniała, by przyjść i przypomnieć wszystkim o swojej obecności w mieście.  Już dawno nie spał w znanych sobie tak dobrze, a jednocześnie znienawidzonych, czterech ścianach. Przebywał tutaj czasami, wkradając się nocami do pokoju na piętrze Caley, która specjalnie zostawiała mu wtedy otwarte okno balkonowe. Spotykali się, by opowiadać sobie o ostatnich wydarzeniach lub żeby po prostu przebywać ze sobą w ciszy i spokoju. Teraz jednak Calhoun kierował się nie po ciszę, nie po spokój. Wręcz przeciwnie. Ojciec mało kiedy z nim rozmawiał, a jak już to przekazywał mu wiadomości przez braci - które oczywiście i tak bywały niewysłuchane pod żadnym względem. Słowa Cadana i Caelana były dla niego niczym, podobnie zresztą jako postać Cadmona, którego chciał jedynie widzieć ogarniętego furią. By do tego doszło, musiał pokazać mu jak bardzo nie kontrolował całej rodziny. Wszystkich swoich dzieci. Świadomość braku jakiegokolwiek wpływu na najmniejszy z elementów życia Cala musiała go niesamowicie irytować, doprowadzać wręcz do obłędu, a najmłodszy z trójki synów zawsze był tam, by patrzeć na twarz rodzica w chwili swojego triumfu. Sama myśl o tym jak zjadała go nienawiść do własnego potomka bywała niemal słodka, a satysfakcja nie miała granic. Sprzeciwianie się zachciankom tym, którzy sprowadzili go na ten świat było jak nieodłączny znak wpisany w jego charakterystykę. Młody marynarz z obrzydzeniem obserwował korne, uległe, zapatrzone w głowę rodziny rodzeństwo, nie mając najmniejszego pojęcia, dlaczego tak właśnie było. On nie mógł wytrzymać z nimi dłuższej chwili, dlatego też tak prędko uciekł na morze, jednak nawet miesiące poza Londynem przy boku braci nie spełniało go wystarczająco. Starsi od niego byli pieskami na zawołanie Cadmona i nie widzieli w tym żadnej hipokryzji. Po zasmakowaniu jednak czegoś nowego, zachłyśnięcia się krajami Północy i możliwościami żeglarskimi, które ze sobą niosły nie było absolutnie żadnej mowy o przykuciu się do grzecznego rejsu Goyle'ów. Organizowane pod banderą własnej rodziny nie spełniały najmniejszych oczekiwań żądnego dzikości, brutalności i wolności Calhouna. Porzucił pracę u jednego z najlepszych przemytników, czując podskórne pragnienie zobaczenia młodszej siostry. Nie była to intuicja, nie była to nawet miłość do niej - była to wiedza, że jej czas wolności ukrócał się, a każdy rok sprawiał, że była bardziej atrakcyjna jako klacz wystawowa na targ rozochoconych przez ojca kupców. Nie tylko czas Caley uciekał im przez palce; chodziło o ich czas. Cal wiedział, że Cadmon nigdy nie zmusiłby go do małżeństwa, chociaż usilnie by się o to starał, Co innego było z jego młodszą siostrą zapatrzoną w rodzica tak ślepo, że czasami zastanawiał się, dlaczego tak wiele do niej czuł. Jak mógł kochać kogoś, kto szedł prosto w paszczę lwa? I to pomimo wcześniejszych ostrzeżeń? Ten wieczór jednak nie miał należeć do niej i do niego, a gwiazdami miał być sam Cal i ojciec. To właśnie dla niego w końcu pojawił się w rodzinnym domu, zaszczycając swą obecnością domowników.
Ciężkie drzwi frontowe uderzyły w ścianę, gdy podmuch jak i mocne pchnięcie otworzyły je, by ukazać na progu syna marnotrawnego. Służąca, która akurat tamtędy przechodziła, podskoczyła i obserwowała ze zdziwieniem i jakimś niezidentyfikowanym przerażeniem wchodzącego bez wzruszenia Goyle'a. Huk sprawił, że wszyscy w środku przestali zajmować się tym, co robili wcześniej, a wyjrzeli z pokoi, zamierzając dowiedzieć się, co też się wydarzyło. Również i Barbara pojawiła się w przejściu między korytarzem a kuchnią. Widząc ją, Cal uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce zupełnie jakby właśnie stanął twarzą w twarz z ukochaną osobą.
- Witaj, matko - rzucił z ironicznym uśmiechem i pocałował ją w policzek, przytulając ją nieco dłużej i mocniej niż wypadało, doskonale zdając sobie sprawę jak bardzo miało ją to rozzłościć. Ta niemal go odepchnęła, ale nie była w stanie przeciwstawić się znacznie wyższemu od siebie synowi. A ten żałował tylko, że ojciec jeszcze nie wrócił, chociaż jego sowa siedząca na kuchennym stole i otwarta koperta świadczyły raczej o tym, że wysłał odpowiednią wiadomość do domu. Świetnie. A więc już wiedzieli. Jego satysfakcja i podekscytowanie wzrastały z każdą sekundą, nie mógł też doczekać się spotkania z drugą częścią małżeństwa Goyle. Nie przestając czuć się wyśmienicie dobrze, przeszedł cały dom, by dotrzeć na schody, które pokonał w kilku skokach i od razu skierował się do swojego pokoju. Co prawda nigdy nie czuł, by należał do tego miejsca czy domu, ale to właśnie tam miał się skierować ojciec, szukając niepokornej pociechy, która mocno go zawiodła. Nie spodziewał się w środku siostry, która siedziała na łóżku, zupełnie jakby na niego czekała. - Kiedy będzie? - spytał ją, nie przestając się uśmiechać. Jej wyraz twarzy mówił tylko o tym, że powinien się bać nadchodzącego Cadmona, jednak wiedziała, że to nie wchodziło do żadnego scenariusza tej nocy.



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]01.01.18 20:49
Nieważne jak bardzo by się nie starała i czego nie zrobiła, nigdy nie potrafiła zadowolić ojca i wykrzesać z niego szczerej pochwały pod swoim adresem. Łaknęła jego uwagi i akceptacji już od dzieciństwa i jeszcze jakiś czas temu wyrzucała sobie, że to pragnienie pozostało w niej do teraz. Nie była już podlotkiem, ba, nie była nawet nastolatką. Dorosła, młoda kobieta wchodząca w najlepszy okres swego życia nie powinna już aż tak mocno przejmować się tym, co sądzi o niej rodzic, a przynajmniej nie powinno to znacząco wpływać na jej postrzeganie samej siebie. Miała wystarczająco duże poczucie własnej wartości, by nie zamartwiać się nad tym dniami i nocami, a jednak pod skórą i gdzieś z tyłu głowy zawsze czaiła się myśl o zadowoleniu Cadmona i spełnieniu jego oczekiwań. Podjęła naukę francuskiego, gdy tylko ojciec uznał, że goblidegucki nie jest odpowiednim atutem panny na wydaniu. Kontynuowała naukę tańca balowego mimo iż jedynymi mężczyznami, z jakimi chciała tańczyć walca, byli jej bracia. Robiła to, czego chciał jej ojciec, wykonywała polecenia niemalże bez mrugnięcia okiem. I nie miała nic w zamian.
Jej staż w Ministerstwie Magii był na finiszu, udało jej się odnaleźć w politycznych meandrach i całkiem dobrze sobie radzić, a siatka kontaktów, jakie nawiązała, była cennym atutem w perspektywie kolejnych żeglarskich wypraw rodziny Goyle. Komisja Handlu Magicznego była idealnym miejscem dla kogoś takiego, jak Caley. I chociaż część osób patrzyła na nią krzywo właśnie z powodu jej nazwiska, z góry osądzając o nieczyste zagrania, czarownica potrafiła tak manipulować ludźmi, by w końcu jedli jej z ręki. I tylko jednego człowieka wciąż nie mogła do siebie przekonać.
Człowieka, którego furia ponownie miała dziś wstrząsnąć tym domem. List od ojca przybył na tyle dawno temu, by matka zdążyła podzielić się jego treścią z córką. Powrót Calhouna zwiastował kłopoty, lecz dla Caley również doskonałą zabawę. Nie mogła się doczekać opowieści brata, jego barwnych opisów wszystkich przygód, jakie dane mu było przeżyć i jakie ona chciała przeżywać razem z nim. Zamierzała zaproponować mu wycieczkę do kasyna w Cliodnie i udawanie kogoś, kim zupełnie nie byli; potrzebowała go by wdrożyć w życie plan obserwacji niektórych mężczyzn, którzy regularnie tam chadzali. Nie była głupia, wiedziała doskonale, że ojciec zaczyna rozglądać się za kandydatem do jej ręki, ale nie chciała być jedynie towarem, chciała także na ewentualny towar popatrzeć.
Spodziewając się niemałej awantury – której perspektywa wcale jej nie cieszyła – udała się na górę do pokoju brata, gdzie też zamierzała go oczekiwać. Wiedziała, że Calhoun będzie się doskonale bawił, odpierając ataki wściekłego Cadmona, lecz to nie brat musiał później mierzyć się z chłodem człowieka, z którym ona mieszkała pod jednym dachem. Jako wierna siostra próbowała go przekonywać, że takie potyczki słowne nic nie dają, że są bezsensowne i dla świętego spokoju lepiej w ogóle ich nie powodować. Jednak Cal nie chciał świętego spokoju, on pożądał zupełnie czegoś innego.
Huknęło, a drzwi wejściowe zatrząsnęły się w posadach; oto nadchodził trzeci syn Cadmona i Barbary, brat Caleana, Cadana i Caley, uosobienie chaosu.
Usadowiła się na jego łóżku, nie dbając o to, że wygniecie świeżo przygotowaną przez służbę pościel; Cal także nie będzie się tym przejmował. Miałą na sobie prostą, ciemnoczerwoną suknię z koronkowym wykończeniem, ciasno opinającą talię – nie mogła więc rozłożyć się leniwie, jednak na to nie było czasu. Za chwilę brat miał przekroczyć próg swojego pokoju, a od powrotu ojca dzieliły ich dosłownie minuty. Najlepiej będzie, gdy zwarta i gotowa będzie gotowa do jakiejkolwiek akcji.
Uśmiechnęła się, słysząc na schodach kroki Calhouna, lecz gdy wpadł z impetem przez drzwi, przybrała na twarz grymas mogący wyrażać naganę. Wszystko jednak miało swój cel.
- Doprawdy, że też nie raczyłeś nawet na nią spojrzeć – przewróciła oczami, udając znudzenie, a ton jej głosu brzmiał wybitnie pretensjonalnie – Może miała piękne oczy, albo głos jak syrena? Albo chociaż odpowiednio szerokie biodra, które wygodnie byłoby ci obejmować podczas starania się o potomka? – przez jej twarz nie przebiegł ani jeden cień zawstydzenia, lecz widząc uśmiech brata nie potrafiła już dłużej na niego nie odpowiadać.
Wstała i przeszła przez pokój, by wspiąć się na palce i ucałować brata w policzek na powitanie; różnica wzrostu sprawiała, że musiała przytrzymać się jego ręki, by aby na pewno dobrze dosięgnąć.
- Obstawiałam, że będzie przed tobą – odsunęła się o pół kroku i przyglądając Calhounowi strzepnęła z jego ramienia niewidzialny pyłek - A więc będzie tu za… - z dołu dało się słyszeć hałas i kolejne poruszenie, więc Caley uniosła brwi w wymownym geście; ojciec właśnie pojawił się w domu i najwyraźniej był tak zdenerwowany, jak wszyscy podejrzewali.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]01.01.18 22:10
Kolejne już opuszczenie ważnego spotkania, które miało pokazać, że Cadmon potrafił wżenić się w każdą z ważniejszych rodzin czystej krwi i zjednać sobie kolejnych sojuszników, sprawiało jedynie, że Cal gardził ojcem jeszcze bardziej. Im więcej wysiłku ten wkładał w organizację zapoznania się potencjalnych kandydatów na narzeczonych, tym młody Goyle robił wszystko, by sprowadzić dumnego rodzica do parteru. Jego pojawienie się w domu również nie było codziennością, ale miało podsycić nienawiść ukierunkowaną w jego stronę. Doskonale wiedział jak zareaguje głowa rodziny. I to już po raz kolejny te wysiłki szły na nic, bo Calhoun nie pojawiał się ani nawet nie zamierzał pojawiać się na spotkaniach, gdzie miałby patrzeć na upatrzoną przez kogoś innego kobietę i uśmiechać się, by zadowolić sukinsynów siedzących naprzeciwko. Co prawda gdy już przyszedł raz czy drugi zostawiał po sobie wrażenie pełne zniesmaczenia i pogardy nie tylko w obcych, ale również, a może głównie, wśród najbliższych. Z miłą satysfakcją odprowadzał spojrzeniami niezadowolonych państwa nierzadko machając na pożegnanie. Nie wszystkie z kilku widzeń, na których był, były marnowaniem czasu. Nie mógł zapomnieć o pewnej dziewczynie, która ewidentnie go prowokowała do takich zachowań, a on nie zamierzał się powstrzymywać. Podczas gdy ich rodzice rozmawiali między sobą, ona pod stołem wodziła stopą w delikatnym obcasie po jego nodze, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Błąkający się uśmiech na jego twarzy mówił wystarczająco, że trafił swój na swego. Cal sądził, że jeśli miałby kiedykolwiek ulec namowom Cadmona to tylko z nią, jednak nie musiał się dokonywać takiego wyboru. Ojciec panny nie chciał słuchać o wielomiesięcznych rejsach, podczas których jego córka miałaby grzecznie czekać na męża, a on zapewne robiłby kolejne bękarty w każdym porcie na świecie. Ta chwila nie była taka całkowicie ich ostatnią, bo kilka godzin później Cal już spędzał przyjemną noc z czarnowłosą pięknością. Jakim zawodem musiało się okazać dla ów kupca, że jego córka nie dotrzymała dziewictwa dla przyszłego męża. Goyle może i czułby się bardziej winny, gdyby to on był tym pierwszym, ale bawiło go to bardziej, gdyż prawda leżała gdzie indziej. Rozstał się z niedoszłą narzeczoną, dziękując w duchu Cadmonowi za zorganizowanie tego spotkania. Dla ojca mającego niefortunny koniec, jednak dla syna wręcz przeciwnie. Oczywiście, że powiedział o tym Caley. Nie mógł nie podzielić się wiadomością o tym jak bardzo upokorzył ojca po raz kolejny. Żałował jedynie, że ten o tym nie wiedział, ale nie umniejszało to satysfakcji, którą odczuwał.
Wchodząc do pokoju, nie mógł nie skupić całej uwagi na postaci na łóżku. Jego siostra doskonale wiedziała jak miała do niego podchodzić i nic dziwnego, że sprawowała nad nim taką władzę. A on chętnie się jej poddawał. Gdyby mogła to zapewne powitałaby go leżąc i niby to od niechcenia meandrując palcem po pościeli. Oj, tak. Znała go doskonale, jednak nawet teraz idąc w jego stronę, zdawała się kontynuować grę, w którą oboje grali. I stawali się w niej coraz lepsi. Słysząc jej słowa, zaśmiał się pod nosem, wiedząc, że zawsze lubiła mówić wprost o sprawach, które inni uważali za niewłaściwe do poruszenia w towarzystwie. Oni jednak nie mieli przed sobą tajemnic; zresztą sam nauczył ją rozmów o tym, gdy opowiadał o kolejnych wyprawach nie tylko na morze, ale też do kobiecych ciał. Nie chowała się z ciekawością dotyczącej cielesności, a on jej tej wiedzy nie zabraniał. W końcu nie byli normalną rodziną. Nie byli normalnym rodzeństwem. I nie wstydzili się tego.
- Nie martw się. Wkrótce się dowiemy. Ojciec nigdy nie omija szczegółów zmarnowanej, dobrej inwestycji, którą stracił - odparł w końcu, nachylając się i pozwalając, by złożyła mu na policzku krótki pocałunek. Cal złapał ją za brodę i poruszył delikatnie jakby na przekór nadchodzącym zdarzeniom. Nic nie miało zachwiać ich równowagi i przywiązania do siebie. Ani ojciec, ani burza, ani nawet śmierć. - Więcej bękartów ojca nam nie potrzeba - dodał, przejeżdżając jeszcze policzkiem po jej policzku i kończąc tę chwilę bliskości. Oboje wiedzieli i słyszeli kto pojawił się w domu. Nie musieli zresztą długo czekać. I oboje nie robili sobie nic z piorunów walących na korytarzu.
- Gdzie on jest?! - wrzask rozniósł się po całym domu wraz z głośnymi odgłosami rzucanych części ubrań zewnętrznego i ciężkimi krokami. Cadmona opanowała furia, obłęd i nic nie było w stanie go powstrzymać. Cal liczył stopnie, po których wchodził i z opanowaniem usiadł na fotelu, obejmując w talii Caley, do której brzucha się przytulił na chwilę. Jeszcze papieros zapalony jednym ruchem i mógł witać ojca w drzwiach, które niemal wyskoczyły z zawiasów. Powstrzymał jednak siostrę przed odejściem, łapiąc ją za rękę. Chciał mieć ją obok siebie, chociażby przez chwilę.



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]01.01.18 23:36
Gdyby to ona odważyłaby się nie pojawić na spotkaniu z potencjalnym narzeczonym, nawet raz i choćby jej powody były naprawdę poważne, ojciec najprawdopodobniej by ją wyklął, wydziedziczył i wyrzucił z domu, mając za nic wstawiennictwo matki. Nie znosił nawet najmniejszego sprzeciwu, zwłaszcza wtedy, gdy najmłodszy z synów stawiał się tak długo i zaciekle. Oraz skutecznie. Caley zazdrościła bratu tej nonszalanckiej postawy, lecz nie było w niej zawiści – po wszystkim zawsze wspólnie śmiali się z wyborów ojca, bowiem Calhoun opowiadał jej zdarzenia z najdokładniejszymi szczegółami.
Chciała go słuchać i zawsze poświęcała się temu w stu procentach; było to niemalże jak ich rytuał. Czy to morskie podróże, problemy na statku, obśmiewanie członków załogi, czy bliskie spotkania z ewentualnymi przyszłymi narzeczonymi – dzięki opowieściom brata Caley poznawała świat jego oczami. Świat, w który nie dane jej było wejść tylko i wyłącznie ze względu na jej płeć. Jako kobieta nie mogła popłynąć z nimi w rejs na północ, nawet do krainy przodków. Nie mogła brać udziału w wyprawach mających na celu przywiezienie do Londynu skarbów i artefaktów, jakich nigdy jeszcze nie widzieli. Jej zadaniem było wierne oczekiwanie ich w porcie i słanie listów, wspieranie dobrym słowem i nieprzynoszenie wstydu szanowanej od pokoleń rodzinie Goyle. A żądna przygód czarownica wprost rwała się do działań, które nie do końca przystawały młodej panience, zawsze jednak miała u swojego boku któregoś z braci, najczęściej Calhouna właśnie. Żyli w niezwykle bliskiej relacji odkąd tylko pamiętała i była pewna, że zawsze będzie bronił ją przed wszystkimi okropnościami – od złego snu poczynając, przez natarczywych mętów kręcących się w dzielnicy portowej, po nieodpowiednich kandydatów starających się o jej rękę. Ona sama niewiele mogła mu zaoferować – posłuszna woli ojca nie zanegowałaby potrzeby znalezienia lubej także i dla Cala, lecz w głębi duszy skręcała się na samą myśl, że w domu mógłby pojawić się ktoś, kogo brat być może obdarzy uczuciem większym od tego, którym obdarzał ją.
Póki co była pewna, że tak się nie stanie. Świadoma wpływu, jaki na niego wywierała, często sięgała po zagrania zakrawające o manipulację, jednak przecież Calhoun nie był już małym chłopcem. Jeśli potrafił przeciwstawić się ojcu, na pewno miał na tyle otwarty umysł, by wiedzieć, kiedy powiedzieć nie także i siostrze.
- A ty nie żałujesz? – zagaiła jeszcze, zanim nie przystanęła przy fotelu i nie dała się doń przyciągnąć – Może i ta okazałaby się chętna na twoje wdzięki?
Na jej ustach zatańczył ironiczny uśmieszek i na moment sięgnęła ręką, by przejechać bratu po włosach. Nie straszne jej były rozmowy podsycone dwuznacznością; choć o swoją cnotę dbała wzorowo, była niezmiernie ciekawa i po prostu lubiła wiedzieć co działo się między mężczyzną i kobietą, gdy dochodziła do zbliżenia. Dawno już straciła wrażliwość odnośnie takich historii; Calhoun raczył ją nimi odkąd tylko spróbował słodkiego smaku rozkoszy.
Gdzie on jest?!
Nadchodził ojciec; rozogniony i wytrącony z równowagi, a brat odpalał właśnie papierosa w swoim pokoju, siedząc swobodnie w fotelu. Tylko jego jedynego byłoby stać na coś takiego. Chciała zrobić krok do tyłu, lecz złapał ją za rękę, została więc przy nim mając nadzieję, ze jej obecność okaże się tarczą, chroniącą choć odrobinę przed furią ojca.
Drzwi otworzyły się tak szybko i mocno, że niemalże wyskoczyły z zawiasów, a w progu stanął niski, szczupły mężczyzna o ostrych rysach twarzy i spojrzeniu tak zionącym wściekłością, że Caley na moment zacisnęła palce mocniej na dłoni brata. Nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, a jego oczy utkwione były w synu marnotrawnym, który całą swoją postawą kpił z niego w żywe oczy.
Panna Goyle milczała, pozwalając rozegrać się walce na spojrzenia; na dobrą sprawę nie czuła strachu, choć sytuacja napawała ją niepokojem. Nie lubiła nie mieć kontroli nad tym, co działo się dookoła niej, obserwowała więc ojca uważnie, pragnąc szybko rozgryźć go i przewidzieć każdy ruch. Zastanawiała się też, kiedy do pokoju brata wejdzie matka.
- Niewdzięczny gnoju – wycedził Cadmon przez zęby, postępując o krok. Chyba tylko jakieś siły nieczyste powstrzymywały go przed rzuceniem się na syna, a jego dłonie już zaciskały się mocno w pięści. Pierś unosiła się szybko, to znowu opadała w wyniku szybkiego biegu po schodach a także wściekłości, jaka pchała głowę rodziny Goyle do dalszych działań.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]02.01.18 10:07
Komu szkodziło odrzucanie raz po raz kolejnych wysiłków ojca, by złączyć węzłem małżeńskim swoje dziecko z kimś innym? Na pewno nie Calhounowi czy któremukolwiek z jego rodzeństwa, gdyby oczywiście spojrzał na to jego oczami. Nimi ojciec zmanipulował już tak perfekcyjnie, że sądzili, że zawodząc jego, wyrządzali sobie krzywdę, ale nie rozumieli jak bardzo ten o nich nie dbał. Cal już dawno przejrzał jego technikę wypatrywania najbogatszych, najbardziej wpływowych potomków przeróżnych rodzin, które to miały zapewnić ten prestiż również i jemu samemu. Nie zasługiwał na żadne z nich, dlatego też młody Goyle nie miał żadnych wątpliwości co do celu swojej krucjaty. Zastanawiał się, kiedy Cadmon da za wygraną, chociaż wypatrywanie końca jego zmagań z nieposkromionym, niezłomnym żywiołem było wręcz smutne - Calhoun tego nie chciał, gdyż było z tym za dużo zabawy. Co będzie robił, jeśli ojciec porzuci tę inicjatywę? Znów będzie prowokował braci, mówiąc jak bardzo nie potrafią dowodzić statkiem? Nie. Nie. Ta relacja z ojcem w jakiś sposób go uzupełniała - czysta ambicja musiała w końcu trafić z przyczyn naturalnych na swojego przeciwnika. Gdzie istniały duże jej pokłady, musiało również być obojętne przeciwstawienie się, któremu nijak nie można było grozić. Bo Calowi na niczym ani na nikim nie zależało - Cadmon nie mógł w żaden sposób skrzywdzić Caley, widząc w niej dobrą inwestycję; trzymając Calhouna w domu, a nie na morzu, sprowadzał na siebie jego irytującą obecność. Sama ta świadomość musiała doprowadzać go do białej gorączki. Wcześniej bez problemu udało mu się upchnąć synów w znaczące coś rodziny czystej krwi, synowie nie protestowali; przyjęli tę wiadomość może nie ochoczo, ale nie rzekli ani słowa sprzeciwu. Chociaż najmłodszy z nich zawsze był inni i sprowadzał niemałe kłopoty, zamartwianie się matki i gniew ojca, nie podejrzewali, że będą mieli z nim większe problemy w kwestii znalezienia mu odpowiedniej żony. Wszak jedynym dobrem na jego temat, które przechodziło przez usta Cadmona i które nie było kłamstwem, była zdecydowana zdolność i talent Calhouna do żeglugi. Mówił to z niechęcią, woląc, by dotyczyło to Caelana lub Cadana. Nie mógł jednak zaprzeczyć faktom. A mając męża, który dobrze by zarabiał i posiadał odpowiednią reputację w branży, niedoszłej żonie nie brakowałoby absolutnie niczego. Czy nie była to wspaniała karta przetargowa? Wspominanie o nieprzewidywalności syna na takich spotkaniach nie było w to włączone i chociaż patrząc na delikatne dziewczęta, Cadmon domyślał się, jak bardzo musiałyby cierpieć u boku jego syna, nie robił nic, by temu zapobiec. Wręcz przeciwnie - im bardziej niepozorna panienka, tym dwoił się i troił, by do narzeczeństwa doszło. Raz, pomimo nieobecności Cala, mu się to udało, jednak zaraz następnego dnia dostał list od ojca dziewczęcia, że zaręczyny zostały zerwane i nie życzy sobie dalszego kontaktu. Domyślał się, że była to sprawka niepokornego dziecka - jakim jednak sposobem dowiedział się o tym tak prędko? Tym razem po wielu miesiącach Cadmonowi udało się znaleźć silną rodzinę, o której wpływach marzył od długiego już czasu. Z niemałym zaskoczeniem przyjął do wiadomości zgodę na spotkanie, jednak pod warunkiem, że jego syn pojawi się wraz z nim. Dwa tygodnie szukania Calhouna po tawernach, burdelach i łajbach w dokach w końcu się opłaciły, by oznajmić mu, że wkrótce nastąpi wielka chwila i ma być na miejscu. Cadmon starał się mówić to bez większych emocji, by nie wyzywać syna na pojedynek niesubordynacji, jednak przychodziło mu to z trudem. Ten jeden, jedyny raz zwrócił się do niego synu. Wcześniej nie wymawiał nawet jego imienia, traktując jako osobną jednostkę niespowinowaconą z jego rodziną. Nie mógł pojąć, dlaczego Caley pomimo upragnionego zdobycia jego względów, upodobała sobie tego bękarta. Caelan i Cadmon byli sto, tysiąc razy lepszym towarzystwem i przykładem dla najmłodszego dziecka. Cadmon podejrzewał, że to Calhoun zawładnął zmysłami siostry tylko po to, by zrobić mu na złość. Był ślepy na prawdę i miał pozostać ślepy.
A Cal patrzył właśnie na ukochaną siostrę z szerokim uśmiechem, gdy bez zająknięcia pytała go o sprawy dotyczące jego punktu widzenia na niedoszłą kandydatkę na żonę. Wyczuwał w tym szczyptę zazdrości, która mówiła zdecydowanie więcej niż Caley chciała mu pokazać. Oboje jednak świetnie wyczytywali własne myśli, spijali słowa ze swoich ust, wiedzieli, co powiedzą nim jeszcze je otworzyli. Co do jej manipulacji nim to oczywiście, że jakaś jego część zdawała sobie z tego sprawę, jednak możliwość obcowania z nią tak blisko sprawiała, że zupełnie o tym zapominał. Wypierał tę świadomość, woląc cieszyć się towarzystwem ukochanej osoby.
- A rozmawiałbym z tobą, gdyby tak było? - spytał, nie odstępując siostry na krok w tej słownej potyczce. Czy w ogóle chciałaby z nim rozmawiać, gdyby poszedł na spotkanie i wyszedł z niego z żoną obok? Co by wtedy powiedziała? To że życzyłaby szybkiej śmierci bratowej było pewne i wywoływało delikatny uśmiech na jego twarzy, bo czy mogło być coś bardziej pociągającego od zazdrosnej kobiety? A jego Caley umiała to robić wspaniale. Właśnie to, że opowiadał jej wszystko, co działo się w jego życiu, czyniło ich tak dobrze zgranymi. Bez tego niemożliwe byłyby pełne dwuznaczności rozmowy, chodzili by i błądzili na oślep, próbując zrozumieć działania drugiej strony. - Żałuję co najwyżej, że ojciec nie wpadł na to, by nas wyswatać - dodał bez najmniejszego śladu skrępowania, czując przyjemne elektryzowanie, gdy siostra wędrowała dłonią przez jego włosy. Nieświadomi nadchodzących zmian i wewnętrznego rozłamu między sobą, sądzili, że nic nie było w stanie ich rozdzielić. Nic ani nikt, chociaż największym dla siebie zagrożeniem byli oni sami. Po chwili już nie byli sami w pomieszczeniu, bo ojciec stał i wpatrywał się z nienawiścią w spokojnie siedzącego naprzeciw syna. - Praktyka czyni mistrza, tato. Może niedługo dojdziesz do perfekcji i będziesz żenił swoje nieistniejące też dzieci - odparł bez wzruszenia Calhoun na wrzask Cadmona. Ile już słyszał wciąż ten sam tekst? Nie robił na nim wrażenia. Jak bardzo ojciec odniósł to do jego słów o tym, że siedzący przed nim sukinsyn nie był jego synem, miało pozostać tajemnicą, jednak sama arogancja, obojętny ton sprawiał, że ten miał poczuć jak z awersji drga mu całe ciało. Do tego jego najmłodszy syn sprowadził na to przedstawienie swoją siostrę, której twarz tak bardzo przypominała twarz Calhouna. Caley była dobrą córką, jednak nigdy nie miała zasłużyć na szacunek ani miłość z jego strony przez to podobieństwo. Nic co wyglądało jak Calhoun nie mogło być dobre; nic co chociażby go przypominało zasługiwało na pogardę. Nie zamierzając wyjść na słabego ani też nie chcąc się powstrzymywać, rzucił się w stronę fotela, który zajmował jego syn i uderzył z całej siły pięścią w twarz. Potem złapał za koszulę i przyciągnął go do siebie, by słyszał każde westchnięcie.
- Ośmieszyłeś mnie! Upokorzyłeś! Pierdolony bękarcie! - warczał, potrząsając synem, ten jednak przejechał jedynie językiem po górnej wardze, na którą spływała wolno krew sącząca się ze zbitego nosa. Gdy Calhoun uśmiechnął się jedynie na te słowa czerwonymi zębami, Cadmon nienawidził go jeszcze bardziej. Jak mógł pozwolić żyć temu ścierwu?!



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]02.01.18 22:11
Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że Calhoun ma rację w kwestii ojca i wypuszczała z rąk resztkę nadziei na to, że być może Cadmon okaże się wobec niej dobrym rodzicem, on rzeczywiście robił coś, co zatrzymywało przy nim córkę. Zupełnie jakby rozgryzł ją albo najmłodszego syna, jakby znał granicę, po przekroczeniu której oboje zechcą zerwać wszelkie kontakty z nim oraz resztą rodziny. Przywoził prezenty, obdarzał dobrym słowem, choć miało w sobie tyle wymuszonej sztuczności, że Caley musiała być ślepa, by ojca nie rozgryźć. Jednak takie drobne gesty czyniły sprawę trudniejszą – jak mogła go nienawidzić, skoro poprosił ją o przetłumaczenie jakiegoś ważnego dokumentu? Coś, co dla niego było zwykłym śmieciem, mógł bez przeszkód wepchnąć córce, trzymał ją bowiem na smyczy i doskonale widział, jak grać na jej słabościach.
Goyle nie lubiła się za to i każda rozmowa na ten temat z bratem sprawiała, że ciężej było jej patrzeć na siebie w lustro. Ta jedna, jedyna kwestia prawdziwie ich różniła – Cal stał do ojca w całkowitej opozycji, a ona posłusznie trwała u jego boku, choć drogi brat nie szczędził sił, by otworzyć jej oczy. Inni widzieli w niej manipulantkę, zręcznie rozstawiającą pionki na szachownicy, czy to zawodowej, czy towarzyskiej, a w głębi duszy wciąż była dziewczynką pragnącą aprobaty ojca i za każdy jej przejaw gotowa była porzucić lata doświadczenia.
Mimo wszystko ojciec miewał takie zagrania, o jakich pamiętała bardzo długo i pielęgnowała w sobie urazę do niego, by pewnego pięknego dnia wybuchła ona z wielką mocą. Pogarda w stosunku do Calhouna zawsze raniła jej serce, gdy dopuszczał się jej właśnie Cadmon. Dlaczego tak bardzo naciskał na ten ślub, skoro już dla dwóch synów udało mu się zdobyć dobre partie? Cal był ulepiony z innej gliny, niż jego bracia, a skoro widziała to ona, to ojciec tym bardziej powinien to dostrzec. Na jego miejscu obrałaby zupełnie inną drogę podejścia do dziecka – analiza trzeciego syna Barbary nie była taka trudna, więc gdyby poświęcił na nią choć chwilę, mig opracowałby doskonałą strategię. Calhoun wierny był jedynie morzu, a uwiązywanie go na stałym lądzie mijało się z celem – dlaczego Cadmon był na tyle głupi, by nie przekuć tego na swoją korzyść?
Jego pojawienie się w pokoju zaburzyło względną sielankę i dwuznaczną rozmowę, jaką prowadziło rodzeństwo, lecz w momencie, w którym pojawił się w progu, Caley puściła w niepamięć ostatnie zdanie wypowiedziane przez brata. Kpiący głos Calhouna ją samą przyprawił o dreszcze, a co dopiero czuć miał ojciec, nazywający sam siebie upokorzonym? Panna Goyle obejrzała się na różdżkę, lecz ta została na łóżku brata.
- Ojcze! – wykrzyczała, gdy ten rzucił się z pięściami na syna.
Niemal natychmiast dopadła do szarpaniny i usiłowała stanąć pomiędzy walczącymi; plecami do Cala, osłaniając go własną piersią i łudząc się, że Cadmon nie odważy się podnieść na nią ręki. Udało jej się to, gdy było już za późno, a brat wycierał krew z twarzy. Na jej widok w Caley zawrzało.
- Jak śmiesz tak mówić? Uspokój się natychmiast – wysyczała, odpychając ręce ojca od braterskiej koszuli; spoglądała na rodzica ostrym wzrokiem i w niczym nie przypominała słodkiej dziewczynki, jaką niekiedy przed nim odgrywała.
Po raz pierwszy odważyła się bronić brata tak otwarcie, fizycznie ingerując w utarczkę z ojcem. Cadmon wiedział doskonale, że gdyby zdecydował się uderzyć także ją, gniew Calhouna wezbrałby niczym śmiercionośna fala. Zaślepiony wściekłością nie panował nad sobą i odepchnął córkę, która opadła gwałtownie na fotel zwolniony przed chwilą przez brata.
Caley wstrzymała oddech, skupiając wzrok jedynie na reakcji Cala. Jego własna krew nie robiła na nim wrażenia, ale gdyby u niej pojawił się choćby siniak…
- Tak bardzo chcesz zająć jego miejsce? – dorzucił ojciec, gdy obdarzył już syna odpowiednią ilością obraźliwych, pogardliwych obelg, lecz nie raczył nawet na nią spojrzeć – Wiecie, ile nas to kosztowało?! Oczywiście, że nie, bo dobre imię tej rodziny macie gdzieś! Pożałujecie tego. A ona w szczególności, gdy przez twój pieprzony bunt odwrócą się od nas wszystkie rodziny i oddam ją w dokach temu, kto da więcej – powieka mu nie drgnęła, gdy spoglądał synowi w oczy, cedząc te słowa. Choć dotyczyły one Caley, jej osoba już dla niego nie istniała.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]02.01.18 23:07
Starania, jakiekolwiek starania, by przemówić siostrze do rozsądku spełzały na niczym, gdy Cadmon obdarowywał ją żałośnie małymi gestami mającymi znaczyć, że wciąż o niej pamięta i nie chce jej stracić. Tak naprawdę nie kryła się za tym żadna miłość, a jedynie chęć zjednania, przywiązania silniejszego do siebie najmłodszego z dzieci. Kupiony jeden kwiat, kolczyki czy przekazanie nic nieznaczącego papieru do wypełnienia sprawiały, że Caley łapała się na przynętę i płynęła w stronę ojca zaślepiona jedynie ochotą, by go zadowolić. Cadmon wiedział, że nie musiał się wysilać w tym przypadku - raz na pół roku starczyło, by zaprzepaścić wszelkie próby odratowania niezależności Calhouna. Jak nisko ją cenił, skoro nie szanował najlepszego z dzieci. Zasługiwała na wszystko i jeszcze więcej, a jedyną osobą, która to wiedziała był on - jej brat. Dla niej Cal skradłby wszystkie klejnoty świata, przekroczył każdy kraj, jeśli tylko byłoby to jej życzeniem, sprawiłby, że góra zmieniłaby miejsce. Jak wielka frustracja go ogarniała, gdy ona zadowalała się byle czym. Bo podarował to jej ojciec. Ostatni szmaciarz i prostak, który doskonale wiedział kiedy i jak uderzyć. W końcu po kimś jego dzieci posiadały zdolność kłamstwa i manipulacji innymi. Co prawda każde wykorzystywało te dary w inny sposób, jednak rodzeństwo Goyle radziło sobie z nimi całkiem nieźle. Dlaczego więc nie mogli rozgryźć własnego ojca, który robił dokładnie to samo z nimi, co oni z innymi? Caley zdawała się być odcięta zupełnie od swoich zmysłów, gdy chodziło o zostanie zauważoną przez Cadmona i Calhoun dostrzegał jak wielkie niebezpieczeństwo się za tym czaiło. Do czego był zdolny ich rodzic, byle tylko osiągnąć własne cale. Nie trzeba było być prorokiem czy jasnowidzem, by wiedzieć, że włóczący się w okolicach ich domu mężczyźni nie byli jedynie biznesowymi parterami. Gdyby w środku nie znajdowała się jego siostra, tych odwiedzin byłoby znacznie mniej. Cal nie musiał przebywać w środku, by wiedzieć co się tam działo. Czasami tracił całe godziny na obserwowaniu znajomego budynku i ludzi, którzy a to wchodzili, a to wychodzili przez głównej drzwi. W większości kawalerowie lub wdowcy. Jak wielką zazdrość czuł na samą myśl, że odważali się tam przyłazić i bezwstydnie handlować, przebijać się ofertami dotyczącymi ciała jego siostry. Jeden papieros za drugim, a jemu nie było dość. Zupełnie jakby był samą nienawiścią i zawiścią podczas tego czekania. Być może tak właśnie było, chociaż spokój przynosiły mu jedynie spotkania z Caley, gdy wystawiała na parapet ulubione kwiaty - znak, że była sama i gotowa na odwiedziny. Dlaczego więc nie widziała, nie chciała widzieć różnicy między dwoma mężczyznami w jej życiu o tak odmiennych priorytetach i podejściu do niej? Dlaczego nie potrafiła jednemu powiedzieć tak, a innemu zdecydowane nie? Na co czekała? A czekanie mogło zabijać i tak było w istocie, gdy Cal po raz kolejny musiał tłumaczyć siostrze jak wielki zagrożeniem dla niej był jej własny ojciec. Nie chciała, nie wierzyła mu, a on nie mógł na to patrzeć. Z każdym dniem ta cierpliwość umierała, a już wkrótce miała się wypalić i zostawić po sobie jedynie żal.
Teraz mogła stanąć w prawdzie - obserwując zmagania obu żywiołów. Cadmon zamierzał podporządkować sobie całe istnienie jak ziemia, jednak zrodził porywczość, nieprzewidywalność w postaci wiatru, którego nie dało się schwytać chyba że w żagle. Niczym nie mógł go zranić. Jego pięść na twarzy syna była niczym, a Calhoun czuł jedynie satysfakcję. Bezsilność musiała zżerać głowę rodziny Goyle od środka; przyczyną był niepokorny syn, który nic sobie nie robił z ojcowskiego gniewu. Wiatr jednak również bywał niebezpieczny, co było niczym mantra dla żeglarzy - morska bryza mogła być ich sojusznikiem, by stać się sekundę później wrogiem. Gdy Cadmon odepchnął broniącą brata Caley, podmuch zmienił zefir w szkwał, a dłonie Calhouna, jak dotąd rozluźnione, zacisnęły się w pięści.
- Oddam ją w dokach temu, kto da więcej! - wysyczał ojciec, wiedząc, że jedynym co mogło sprawić, że Cal przestawał nad sobą panować, było uderzenie w jego siostrę. Nie podejrzewał, że trzeci z synów po prostu kochał ją jak kobietę; bardziej myślał, że bronił jej dlatego, by sprzeciwić się jego woli, woli ojca.
- Oddawaj. Będę tam na nią czekał - odwarknął mu młody kwatermistrz, czując jak napięcie rosło między nimi, a pokój był zdecydowanie za mały, by móc je unieść. Nie sięgnął po różdżkę, bo nie chciał tego załatwić w ten sposób. To byłaby taktyka jego ojca; sam wolał zdecydowanie bardziej wysublimowane metody.
- Wstawaj! - rzucił ostro Cadmon, nie odrywając spojrzenia od syna, jednak zwracał się do córki, która wciąż zaskoczona i zdekoncentrowana siedziała na fotelu tuż przy Calhounie. Ta jednak nie usłuchała - nie wiadomo dlaczego, ale nie miało to znaczenia. Ojciec podniósł rękę, by do niej sięgnąć, ale nie było to rozsądne, gdy tuż obok znajdował się jego najmłodszy syn. Cal szybko złapał w pół drogi ramię Cadmona, dając mu jedynie czas, by mógł spojrzeć na syna z furią, chociaż kryło się w tym pewne osłupienie. Czyżby gniew tak bardzo go zaślepił, że zignorował podstawowe prawo rządzące tym domem, póki przebywał w nim trzeci z synów? Nikt nie miał prawa zbliżać się do dziewczyny i wychodzić z tego bezkarnie. Nawet on. Szczególnie on.
- Nie dotykaj jej - niemal wysyczał do ojca, zaciskając w stalowym uścisku jego ramię. Gdyby nie gniew, na pewno poczułby jak silnym był Calhoun. Druga dłoń jednak zaraz sięgnęła po różdżkę tak jak spodziewał się tego marynarz. Aquassus wymówiony przez ojca zamierzał ugodzić nieposłusznego bachora i usatysfakcjonować tym wszystkich. Jednak gdyby mógł, w pokoju polałaby się krew. Na to sądził, że ma jeszcze czas. Zanim cokolwiek się wydarzyło, Cal uchylił się, by złapać jednak za wciąż wibrujące od zaklęcia drewno i ścisnąć je z całej siły w dłoni. Niesamowite ciepło i ból z tym związany przeszły na jego ciało, ale sprawiły jedynie, że jego uścisk nie zelżał, a wręcz wzmocnił się. Cadmon wrzasnął, próbując odepchnąć syna, ale ten posłał mu jedno spojrzenie i wygiął różdżkę ojca, by złamać ją w pół. Eksplozja magii, która nastąpiła w trakcie rzucania kolejnego zaklęcia, odepchnęła wszystkich z bolesną siłą.



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]03.01.18 22:04
Sytuacja pogarszała się z tygodnia na tydzień, lecz Caley nie traktowała poważnie myśli, że miałaby wybierać pomiędzy Calhounem a ojcem. To oznaczałoby ostateczność, a ona nie chciała tracić żadnego z nich. Oddałaby naprawdę wiele, prawie wszystko za dobro tej rodziny, każdego z jej członków i chociaż niektórzy z nich za nic nie potrafili się porozumieć, to wciąż było lepsze od rozłamu. Rozłam oznaczał osłabienie, podatność na ataki wrogów z zewnątrz. Wysyłał sygnał do innych i kusił ich do skorzystania na nieszczęściu familii Goyle – zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Musieli być niczym najlepsza załoga w starciu z żywiołem; zgrani, współdziałający ze sobą w sytuacjach kryzysowych, przedkładający większe dobro ponad swoje własne. Caley od małego uczono jej roli i nie podejrzewała nawet, że we własnym domu posiadać będzie wroga, a tak niewątpliwie uważał Calhoun, ukazując jej wizję ojca jako szarlatana. Czy Cadmon rzeczywiście mógł być tak okrutny, by wykorzystywać własne dziecko? Do obojętności już przywykła, lecz nie spodziewała się nienawiści z jego strony, a tylko ona tłumaczyłaby motywy ojca. Trzymał ją na smyczy, której była świadoma, lecz gdy tylko na moment odwracała głowę, przyciągał ją do siebie, mocniej zaciskając sznur na szyi córki.
Obserwując pojedynek sfrustrowanego, dojrzałego mężczyzny z aroganckim młodzieńcem, nie mogła nie wybrać strony, po której natychmiast stanęła. To jej brat potrzebował wsparcia, lecz nie pomocy. Musiała i chciała stanąć po jego stronie, by chronić go nie tylko przed ciosami, ale także konsekwencjami, które niechybnie niosła ze sobą ta konfrontacja. Wszystkie inne odchodziły przy niej w niepamięć; teraz wiatr zmian powiał w ich kierunku, a Caley mogła poczuć metaforyczny swąd spalenizny, bo oto obaj palili za sobą wszystkie mosty, jakie jeszcze ich łączyły. Każde krzywe spojrzenie, każda obelga i odpyskowanie miały być sumą wybuchu, zdolnego pochłonąć całą rodzinę. Goyle nie mogła do tego dopuścić.
Oddawaj. Będę tam na nią czekał.
To nie słowa ojca poruszyły ją bardziej, a odpowiedź brata – spojrzała na niego, a na jej twarzy nie malowało się nic, poza dumą i oddaniem. Wiedziała, że przyjdzie jej z pomocą w każdej sytuacji i mogła polegać na nim bardziej, niż na samej sobie. Uśmiechnęła się nawet, choć przytoczona sytuacja nie powinna wcale jej radować; nie mogła jednak zareagować inaczej, gdy napięcie w pokoju sięgało zenitu, a oddany Calhoun igrał z ojcem jeszcze poważniej w jej imieniu. Gdyby mogła, sama odpowiedziałaby ojcu w podobnym tonie, lecz jej ripostą nie przejąłby się wcale. Nie zareagowała wiec, gdy kazał jej wstać, zajęta posyłaniem bratu pokrzepiającego spojrzenia. A później kilka rzeczy wydarzyło się bardzo szybko, niemal jednocześnie.
Cadmon wyciągnął dłoń w jej stronę, a więc Cal natychmiast wyszedł mu naprzeciw, co tak rozwścieczyło starego Goyla, że nie zawahał się przed posłaniem w syna zaklęcia. Czarnomagicznego zaklęcia, które sama Caley dobrze znała, a inkantacja wprawiła ją w oburzenie nie do opisania. Ojciec wiedział, jak najmocniej uderzyć w młodego żeglarza i udowadniał mu to na każdym kroku. Czarownica krzyknęła, podnosząc się na równe nogi, gotowa niemalże wskoczyć pomiędzy pędzące zaklęcie, a sylwetkę ukochanego brata, lecz ten popisał się zwinnością i dopadł do ojca, by po chwili dokonać ostateczności.
Choć na dobrą sprawę nie mogło to brzmieć tak donośnie, Caley wydawało się, że trzask łamanej różdżki ojca jest słyszany w całym domu; nagle wszystko ucichło, stanowiąc idealne tło do rozgrywającej się gehenny. Miny obu mężczyzn były ostatnim, co zapamiętała, zanim wibrujące na końcu przełamywanej różdżki zaklęcie nie spowodowało wybuchu, który wstrząsnął domem, a całą trójkę znajdującą się w pokoju rozrzucił po jego czterech kątach.
Ją samą wepchnął z powrotem do fotela, oberwała wiec najmniej ze wszystkich, lądując miękko i za obrażenia przyjmując jedynie chwilową dezorientację. Lecz przerażenie rosło w niej z każdą chwilą, bowiem Calhoun i ojciec znajdowali się po dwóch przeciwległych stronach pokoju; Cadmon uderzył plecami we framugę drzwi i osunął się za podłogę, a jego syn poleciał bokiem na szafę, boleśnie obijając ramię. Caley miała ułamki sekund, by zdecydować po której stronie stanąć i nie wahała się – spoglądała na starszego z mężczyzn tylko profilaktycznie, by w razie czego widzieć, czy szybko nie zdecyduje się na kontratak. Dobiegła do brata, natychmiast lądując miękko na czworakach obok niego i wyciągając dłoń, by przyjrzeć się ewentualnym obrażeniom na jego twarzy. Nie dopatrzyła się większych, niż po ciosie ojca, odetchnęła więc z ulgą i odwróciła się, by skontrolować sytuację pod drzwiami, gdzie pokonany czarodziej podnosił się powoli, oceniając własną porażkę.
Widok złamanej różdżki sprawił, że wreszcie i w nim samym coś pękło.
- Wynoś się, bękarcie, nie chcę Cię więcej widzieć w moim domu! – wykrzyknął, nie kłopocząc się nawet by zebrać z podłogi pozostałości swojej czarodziejskiej dumy. Zamiast tego ruszył w stronę łóżka i zagarnął z niego różdżkę córki – Odzyskasz ją, gdy przydasz się wreszcie do czegoś tej rodzinie. Jutro chcę Cię widzieć nienaganną, spotkasz się z Greybackiem.
Dźwięk nazwiska kojarzonego wyłącznie ze zezwierzęceniem wywołał u Caley jedynie obrzydzenie, lecz dzielnie trwała na posterunku u boku brata, starając się nie zwracać uwagi na policzki piekące ją ze zdenerwowania i żal za własną różdżką.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]03.01.18 22:49
Ten wybór był w wyobraźni Calhouna oczywisty. Nie mógł istnieć, trwać przy swojej siostrze, mając w opozycji ojca równie blisko. Musiała to wiedzieć; przecież widziała jak jedne na drugiego reagował, a jakikolwiek sojusz był absolutnie wykluczony. Może kiedyś Cadmon byłby w stanie wybaczyć synowi wszelkie przewinienia, ale teraz było to niemożliwe, gdy obaj pragnęli zniknięcia ze swojego życia. Cal podejrzewał, że gdyby zginął na morzu, ojciec wcale by się tym nie przejął, a wręcz wyprawił wielką ucztę, niemalże weselną, by uczcić ten wielki dzień. I cóż... Cal zapewne zrobiłby podobnie, żałując jedynie, że sam nie był sprawcą uciekania czarnej duszy z ciała najstarszego z Goyle'ów. Ciężko było mu patrzeć na to jak Caley ślepo za nim podążała, nie zdając sobie sprawy jakim człowiekiem był naprawdę ich ojciec. Jej marzenia o zjednoczeniu się całej rodziny było mrzonką, bo dopóki istniała chociaż najmniejsza cząstka najmłodszego z synów norweskiej rodziny, w tym domu nie miał zapanować pokój. Nie pozwoliłby na to w żadnym razie. Najwyraźniej los planował od zawsze ukaranie istnieniem Cala jego ojca, który sądził, że zawsze i wszędzie będzie władał. Jak bardzo musiała go uwierać świadomość życia zbuntowanego dziecka, które nie tyle działało na jego niekorzyść, ale również i prowokowało wściekłość, nienawiść rodzica. Gdyby Calhoun nie pojawił się teraz w rodzinnym domu, gniew Cadmona na pewno nie sięgnąłby zenitu, a jedynie rozładował w wielu groźbach, wyklinaniach. Nie sięgnąłby po różdżkę, bo nie miałby winnego przed oczami, a o tym marynarz wiedział aż nazbyt dobrze. Chciał tego; chciał wojny i chaosu, który miała przynieść. Od zawsze widział ojca jako kogoś, kto nie dorastał do pięt przodkom i bohaterom własnych opowieści, chociaż starał się grać kogoś zupełnie innego. Dla małego chłopca największym marzeniem było czucie wiatru we włosach, miotanie się po wantach całymi dniami i obserwowanie niepokornego żywiołu, jakim było morze. Każdy dzień był dniem spędzonym na czekaniu na ziszczenie się tych wizji, jednak nie z ojcem jako autorytetem w roli głównej. Calhoun nienawidził pływać wraz z rodziną, dlatego też dopiero poczuł pełną piersią wolność przy żaglach w Durmstrangu. Co prawda Akademia Morska nie miała w sobie nic z życia, które prowadził teraz, jednak na pewno różniło się od słuchania burzliwego Cadmona, który brał siebie za kogoś nieomylnego. Nic dziwnego też, że Cal był agitatorem na jego własnym statku. Zrobiłby wszystko, byle tylko udowodnić jakim ścierwem był.
I zrobił to również w domu należącym do nikogo innego, a właśnie Cadmona. Nie dając złapać się zaklęciu, łapiąc za różdżkę, a w efekcie niszcząc to, co stanowiło filar i tożsamość każdego czarodzieja. Magiczne drewno przełamało się na pół z wielkim rozrzutem, a czary które były nią rzucane straciły swoją wartość. Gdyby miał czas, roześmiałby się, jednak dość szybko jego ciało spotkało się ze ścianą, o którą boleśnie odbił się ramieniem, aż poczuł również promieniujące odrętwienie w okolicę żeber. Nie trwało to jednak długo, gdy został sam, bo nim podniósł spojrzenie, dostrzegł przed sobą znajomą twarz. Zmartwione oczy Caley badały jego emocje, które mogłyby powiedzieć coś o jego stanie. Norwegów jednak ciężko było zabić. Nawet jeśli ich krew była rozrzedzona przez tę angielską. Nie zamierzał rozczulać się nad sobą. - Nic ci nie jest?! - spytał zaaferowany, odszukując spojrzenia siostry i próbując z niego wywnioskować czy była ranna. Na szczęście nic takiego nie znalazł, a jedynymi śladami po wybuchu były jej potargane włosy. Uśmiechnął się więc z satysfakcją i jęknął zaraz, gdy śmiech ogarnął go na widok ojca trzymającego zniszczoną różdżkę. Ten nie zamierzał pozostawić tego bez słowa. Wspomnienie o Greybacku sprawiło, że Cal chciał wstać, ale poczuł jak siostra mocno trzymała go przy ziemi, posyłając wymowne spojrzenie. Nie idź, brzmiało mu w uszach, zupełnie jakby wypowiedziała te słowa na głos. Wbijając wzrok w ojca, chłopak bił się sam ze sobą czy posłuchać siostry, czy kazać odszczekać każde ze słów mężczyźnie przed sobą. W końcu po jakiejś dłuższej chwili odpuścił, ale zaczął powoli wstawać. Wyprostował się i wziął Caley za rękę, by zacząć iść w stronę Cadmona. - Wynośmy się stąd. W tym domu cuchnie charłakiem - odparł, mijając ojca w przejściu i nie spuszczając z niego spojrzenia. Jego dłoń wciąż mocno ściskała siostrzaną rękę, zupełnie jakby chciał dodać jej tym otuchy przy ponownym bliskim bytowaniu ich wszystkich razem. Zszedł po schodach, ignorując ból w boku, wyminął oburzoną matkę i wyszedł na zewnątrz, kierując się jak najdalej od domu. Nie puścił Caley ani przez chwilę.



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]03.01.18 23:28
Mechanizm wyparcia stanowił szczelny klosz dookoła sumienia, tak więc Caley często pozwalała mu sobą zawładnąć i bywała świadomie ślepa na pewne rzeczy; przymykanie oka nie mogło trwać w nieskończoność, lecz póki co było dla niej wygodne, korzystne, a wiec i w znacznej mierze stosowane. Pod skórą czuła, że nie da się już uleczyć zgnilizny, jaka zaczęła wkradać się do jej rodziny, a którą Calhoun obnażał przed nią dzień po dniu, lecz wolała odwracać głowę i marzyć o zjednoczonej familii, nie lubiła bowiem oglądać skaz na niczym, co uważała za piękne i co na swój sposób kochała. I tak starsi bracia zawsze byli dla niej wzorem, matka opiekunką, a ojciec niespełnioną ambicją. Wolała nie wiedzieć, że w każdym z nich kryją się demony, a raczej nie rozmyślać na ten temat, bo to kazałoby się jej zapoznać z własnymi. Czyż nie były one rodzinne?
Podobnie rzecz miała się z oddaniem Calhouna, jego przywiązaniem do siostry i ślepą niemalże wiernością – schlebiało jej to niezmiernie i skłamałaby, gdyby nie powiedziała, że nie wykorzystała nigdy tego na swoją korzyść. Ich relacja polegała na wzajemnym oparciu, ale także balansowaniu na granicy, której nie umiała jeszcze nazwać. Ciekawość, dwuznaczność, napięcie… nawet pożądanie było odpowiednim słowem, lecz użyte w stosunku do brata sprawiało, że po raz kolejny zasłaniała się niewiedzą; wmawiała sama sobie, że nie ma tu szans na obsesję, że po prostu dobrze się ze sobą bawią, a jej chora zazdrość i jego ślepa lojalność nie zaprowadzą ich wcale na manowce relacji, z których nie będzie już odwrotu.
- Wszystko w porządku – odrzekła i właściwie tak się czuła, chociaż jeszcze przed chwilą obawiała się ojca i czarnej magii, ziejącej z jego różdżki. Teraz nie mógł zrobić już nic, jego duma została złamana razem z kawałkiem drewna, teraz bezużytecznego i prawie zapomnianego. Jej różdżka nigdy nie miała mu służyć nawet w części tak samo dobrze, jak służyła mu córka.
Wiedziała jednak, że Calhoun spróbuje zemścić się za słowa ojca, dlatego przytrzymała go mocniej i posłała porozumiewawcze spojrzenie. Nie idź, on nie jest tego wart. I rzeczywiście nie był, bo gdy tylko zdecydował się ugodzić w syna potężnym, strasznym zaklęciem, to córkę od siebie oddalił. Czuła już, że byłoby go stać na znacznie, znacznie więcej, tak więc wszelkie złudzenia odnośnie poprawy jego relacji z Calem przełamały się zupełnie niczym przewodnik magii Cadmona.
Czuła do ojca jedynie obrzydzenie i nie wybiegała myślami w przyszłość, choć zapewne przyjdzie jej gorzko pożałować swojego zachowania. W tym momencie liczył się Calhoun oraz jej własna duma, tak więc z wdziękiem powstała z kolan i dała się poprowadzić bratu, nie oglądając się nawet za siebie. Obelga o charłaki rozbawiła ją, uśmiechnęła się więc pod nosem, ale zdecydowała, że ojciec zasługuje teraz na takie traktowanie, jakie ona otrzymywała od niego. Obojętność, ignorancja, pogarda. Z dumnie podniesioną głową zeszła razem z Calem po marmurowych schodach na dół, po czym oboje opuścili miejsce, nad którym zebrały się chyba wszystkie złe demony nękające rodzinę. Caley wiedziała, że Cadmon i Barbara spędzą wieczór na dalszych kłótniach oraz zadecydują razem nad karą dla córki, jednak w tej chwili nie miało to znaczenia. Liczył się mocny uścisk brata i jego pewność w prowadzeniu ich przed siebie.
Nie miała różdżki i była zdana wyłącznie na jego łaskę, lecz podobało jej się to; ironiczny uśmieszek nie schodził jej z twarzy, gdy mijali kolejne znajome uliczki dzielnicy portowej. Nie dbała już, że ktoś może ich zobaczyć, że krew na kołnierzu Cala może wzbudzić podejrzenia, a jej suknia nie jest odpowiednia, bo zbyt dopasowana na wieczorne wyjścia.
- Zaprowadź mnie gdzieś, gdzie szybko o tym zapomnę – poprosiła, spoglądając na brata, lecz wciąż bez problemu dotrzymując mu kroku.
Szli ramię w ramię, trzymając się mocno za ręce. Gdziekolwiek miał ją zaprowadzić, ufała mu. To on znał najlepsze miejsca w okolicy i jeśli choć jeden wieczór mogłaby spędzić poznając w ten sposób jego świat, gotowa była zapłacić prawie każdą cenę. Być może nawet własnej reputacji.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]04.01.18 11:13
Choroba trawiąca tę rodzinę była jak rak, który genetycznie zalęgł się już w każdej komórce rosnącego pod sercem Barbary potomka. Przeszła nie tylko od niej, ale również i Cadmona, który przekazał swoim dzieciom wszystkie negatywne, ale i w pewien sposób dające przetrwać w świecie cechy. Jedną z nich była ambicja i dążenie do celu bez względu na konsekwencje. I chociaż głowa rodziny była jedynie żałośnie mało znaczącym elementem układanki w całej historii morskich gigantów, stworzyła również i silne przeciwieństwo swych oczekiwań. Kogoś, kto mógł wywrócić każdy plan w proch jedynie swoją obecnością lub czasem zwykłym wspomnieniem. Bo czy Calhoun nie zaburzał wszystkiego, do czego dążył jego ojciec? Zdawać by się mogło, że po dwóch, silnych synach nic nie będzie w stanie przeciwstawić się woli najsilniejszego. Tam gdzie wielkie wygórowania, tam również przeciwieństwa. To była prawda zapisana w naturze i odbijająca się wyraźnie w szeregach członków czystokrwistych Goyle'ów. Wiedzieli o tym sami zainteresowani, bliscy znajomi, jednak przed resztą starano się to skrupulatnie ukrywać. Wszak jaką skazą na wizerunku byłoby nieposłuszne dziecko? Teraz już ciężko było cokolwiek zatuszować, gdy Cal z premedytacją skakał z jednej rodziny na drugą, w którą wżenić chciał się Cadmon i ukazywał ich prawdziwe oblicze. Jak wspaniale było czuć na sobie piekielne spojrzenie oczu ojca, gdy niweczył misterne plany jednym słowem. Żałował tylko, że nie potrafił uzmysłowić swojej ukochanej siostry.
Dlatego jej obecność w tym całym zajściu była równocześnie ważna, ale też niepokojąca. Na szczęście nie dotknęła ją magia, która wybuchła niekontrolowaną energią i odrzuciła ojca wraz z synem na przeciwległe krańce pokoju. I mimo że wiedział, że zamierzała powrócić do rodzinnego domu, coś się w niej ułamało, rozpadło i nigdy nie miało ponownie się scalić. Pozostawiło to satysfakcję w umyśle Calhouna, jednak nie aż tak wielką jaką byłoby zupełne wysunięcie się spod kontroli Cadmona jego siostry. Czekał na to z wytęsknieniem, chociaż wiedział, że będzie to trudne zadanie. Nie jednak niewykonalne, bo nie zamierzał spocząć póki nie spełni swojego celu. A czy przedstawiona scenka nie była też jednym z wielu kroków tego wspaniałego planu? Ojciec musiał widzieć tę dumę w oczach syna, gdy wstawał i uśmiechał się z resztkami krwi na twarzy. Oczywiście, że nie zrobił tego sam, bo przy nim czuwała wciąż Caley, a czy była gorsza porażka od tej, że była obok niego, a nie przy ojcu? Oboje zdawali sobie sprawę z konsekwencji tych decyzji, które miały uderzyć w blondynkę wraz z opuszczeniem domu wbrew wyraźnym instrukcjom, ale póki byli razem, nie miało to żadnego znaczenia. Jako doskonale pasujące do siebie części układanki mogli wszystko. Calhoun od długiego już czasu bił się z myślami, co do uczuć, które targały nim w stosunku do siostry, jednak nic nie oczyszczało bardziej umysłu niż zazdrość. Gdy tylko zobaczył pierwszego, który z pożądliwością obserwował ruchy dwudziestoletniej Caley, wszystko stało się jasne i nie miał już żadnych wątpliwości, co do tego czego chciał ani tego co miał przed nosem od początku. Nie przerażało go to, chociaż powinno jak każdego na jego miejscu, jednak on nie podlegał żadnym z zasad, którym podlegali inni ludzie czarodziejskiego czy pozbawionego magii świata. Nic dziwnego, że to ona stała się celem każdorazowej myśli, gdy wspominano dokoła o żonach, kochankach zostawionych w portach i tęsknocie za nimi. On uciekał w jej kierunku ów wspomnieniami wspólnych chwil i żywił się możliwościami, które dawała przyszłość i obietnice siostry, że wkrótce się zobaczą i zrobioną kolejną, zakazaną rzecz. Co prawda nie mówił jej o tej jednej tajemnicy, chociaż przemawiał do niej przez gesty, czyny. Ich przywiązanie już dawno temu zostało zamazane i zastąpione czymś silniejszym, co każdy kto obserwował rodzeństwo uważnie mógłby dostrzec. Rodzina jednak mało kiedy mogła widzieć jak Cal wkradał się do pokoju dziewczyny, by zostać na całą noc. Były to noce pełne wspólnych rozmów, planów czy nauki gry w szachy, w które Caley za każdym razem przegrywała. Pozbawiona teraz różdżki nie zawahała się, by odstąpić od niego i zacząć przepraszać ojca. Z uniesioną głową stąpała za bratem, czując chociaż przez chwilą jak dobrze było być nim. Dzień jeszcze się nie skończył, chociaż dla dwójki rodzeństwa zdawał się rozpoczynać od nowa. Zostawili za sobą pieniących się rodziców i wspólnie szli przed siebie. Na pewno przyciągali spojrzenia i gdyby Caley krzyknęła, niewątpliwie posądziliby go o porwanie. Ona jednak wciąż się uśmiechała przepełniona satysfakcją, dając się prowadzić, zaburzając dziwny stan rzeczy. Może ktoś by go zatrzymał i kazał chociażby zwolnić kroku, by idąca wraz mniejsza kobieta dotrzymała kroku młodemu mężczyźnie, jednak Caley dzielnie szła z nim ramię w ramię, a on czuł tylko ciepło jej dłoni.
Zaprowadź mnie gdzieś, gdzie szybko o tym zapomnę.
Jak bardzo kuszące były te słowa wybrzmiewające z ust siostry, która obdarzyła go jednym spojrzeniem, w którym mogła oddać wszystko za spełnienie tej prośby. Calhoun odpowiedział jej jedynie ciszą i kontynuowaniem obranego wcześniej kursu. Szli więc przez dzielnicę portową, nie przejmując się rzuconymi w ich stronę zaskoczonymi minami. Wszak właśnie tym byli i tym powinna być całą rodzina Goyle - wyrzutkami, panami portu i morza, których nikt nie mógł opanować ani stłamsić. Jak bardzo różniła się ta wizja w umyśle Cala od tej Cadmona. Obaj pragnęli chwały rodziny, lecz w dziko odmiennych tego słowa znaczeniach.
- Zaczekaj - powiedział w pewnym momencie, puszczając dłoń siostry, by zniknąć w ciemnej części wydawać by się mogło opuszczonego hangaru w porcie. Budynek niewątpliwie nadgryziony przez ząb czasu nie prezentował się ochoczo czy stabilnie, prezentując się jakby w każdej chwili mógł runąć na głowy każdego, kto znalazł się w jego wnętrzu. Przez krótką chwilę Caley musiała mierzyć się z samotnością, ale gdy jej brat wrócił, na jego twarzy malował się spokój, chociaż inny od normalnego. Krew pozostała po starciu z ojcem pasowała do jego osoby niczym najlepiej dobrany garnitur. - Ufasz mi? - spytał, przyjmując odpowiedź nim jeszcze siostra zdążyła zabrać głos. Wyciągnął do niej dłoń, stojąc w progu między wciąż trwającym dniem, a całkowitą ciemnością, w której się znajdował. Jedynie wyciągnięte ramię oświetlały promienie słońca. - To zamknij oczy i złap mnie za rękę.
Gdy tylko to uczyniła, wciągnął ją do środka, gdzie po chwili mroku, ponownie oślepiła ją światłość. Tym razem mogła poczuć wiatr we włosach i słyszeć bardzo wyraźnie krzyki mew. Calhoun przeprowadził ją przez jedno z przejść, którym poruszali się przemytnicy, by w szybki, magiczny sposób dostać się z własnego hangaru na statek. Tylko nie był to jedynie pokład. Z bocianiego gniazda roztaczał się widok nie tylko na całą dzielnicę portową, ale również szerzący się horyzont stojący przed nimi z otwartymi ramionami i wołającymi swoje dzieci.



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]04.01.18 22:26
Przywiązana do tradycji i wychowywana na opowieściach o wielkich przodkach, Caley nie zapominała, że ich pokolenie kiedyś samo będzie przynależeć do historii; przed nimi widniała przyszłość, a zdolni ją byli zapełnić jedynie najwytrwalsi. Kto pamiętał o wuju Kirkleyu Goyle, którego jedyną zasługą był ożenek z urodziwą panną Crabbe i zapadnięcie na smoczą ospę w wieku lat dziewięćdziesięciu? Nikt nie opowiadał o nim przy kominku, a dzieci poznawały jego imię tylko przy okazji studiowania drzewa genealogicznego i już nigdy później. A o Caerusie Golibrodzie słyszał każdy Goyle, niezależnie od płci – legendy o nim krążyły po portach po dziś dzień, a jego potomkowie usiłowali je doścignąć. Caley wydawało się, ze odnalazła złoty środek, pamiętała bowiem o przodkach i nie hańbiła ich pamięci swoim postępowaniem, lecz jednocześnie brała pod uwagę fakt, że żyją w nieco innych czasach, a osądzą ich kolejne pokolenia. Nie mogła pozwolić sobie na ujmę w imieniu, na skandal, bowiem wtedy, nawet gdyby jej samej nie obchodziła porażka, położyłaby się ona cieniem na potomkach jej i braci. Swoich dzieci jeszcze nie miała, jednak nie wyobrażała sobie, by mały Hajll musiał kiedykolwiek zagryzać zęby na wspomnienie ciotki, która sprawiała familii problemu, lub dziada i wuja, którzy zamiast walczyć z wrogami, walczyli między sobą.
Wiedziała, że jej samej nie czeka świetlana przyszłość na kartach ksiąg traktujących o jej rodzinie, lecz nie wątpiła, że Calhoun dokona rzeczy wielkich i dostąpi tego zaszczytu; uśmiechała się na samą myśl, że kiedyś dane jej będzie przeczytać o przygodach brata lub opowiedzieć o nich własnym dzieciom. Nie wyobrażała sobie, by Cal je posiadał, za to bez dwóch zdań dla jej pociech miał szansę stać się szalenie ważną personą. Nie wybiegała w przyszłość zbyt daleko, nie chcąc później narażać się na zawód czy żal, jednak pewne rzeczy po prostu się czuło. Oczyma wyobraźni nie dostrzegała u boku brata małżonki nie dlatego, że na razie stawiał się planom ojca; nie był po prostu osobą, której odpowiadałby taki rodzaj przywiązania. Samą siebie widziała z dziećmi, lecz jeszcze nie z mężem, a w tle tych wyobrażeń zawsze gdzieś tam krył się Cal. Oddany, wierny Cal.
Zazdrość była emocją, która ją także napędzała do działania, choć panna Goyle lubiła wmawiać sobie i innym, że nie odczuwała przy tym zawiści. Dawno już pogodziła się z faktem, że nie będzie wiodła takiego samego życia, jak jej bracia i chociaż chciałaby kiedyś przeżyć morską przygodę, nie miała żalu do bliskich, że nie zabierali ją ze sobą na statek. W przypadku Cadana dochodziła jeszcze zazdrość o udane życie rodzinne – coraz lepiej docierali się z Eir i stanowili naprawdę zgrany zespół; Caley uwielbiała ich odwiedzać i obserwować, czerpiąc z tych wizyt siłę i nadzieję na dobry los dla siebie samej. Jeśli zaś chodziło o Calhouna, tutaj jej zazdrość miała o wiele więcej warstw i odcieni. Intrygował ją jego styl bycia, niewymuszona arogancja miała w sobie mnóstwo uroku, nonszalanckie gesty zgrywały się idealnie z wzburzonym charakterem młodego mężczyzny, który był osobą tak charakterystyczną, że wręcz nie do zapomnienia bądź ominięcia wzrokiem. Daleko mu było do rycerza na białym koniu, a mimo to Caley nie raz, nie dwa widziała spojrzenia, jakim obdarzały go inne kobiety. Nie widziały go w roli swojego męża, a kochanka, bowiem jego charyzma miał w sobie coś elektryzującego, niemalże podszytego subtelnym erotyzmem. Blondynka karciła samą siebie za takie myśli, nie mogła jednak wiecznie udawać, że jest inaczej. Dawno już przekonała się, że ich układ, ich więź podszyta jest wypadkową ich charakterów i pragnień.
Dlatego teraz, gdy maszerowali razem podejrzanymi uliczkami dzielnicy portowej, była dumna z posiadania takiego towarzysza; nakręcało ją to, co zakazane, podniecał ją fakt, że jest teraz panią własnego losu i skutecznie odsuwała od siebie myśli o dniu jutrzejszym oraz powrocie do rodzinnego domu. Liczył się tylko Calhoun i jego tajne przejścia, jego retoryczne pytania. Oczywiście, że mu ufała, udowodniła to chyba nie raz, nie dwa, a już zwłaszcza chwilę temu, gdy opuściła dom bez różdżki, za to w jego towarzystwie. Lecz brat nie czekał na odpowiedź, pociągnął ją za sobą i z chwilowego mroku wkroczyli w jasne światło, a Caley zmrużyła oczy, powoli przyzwyczajając się do jasności.
Poprosiła, by zaprowadził ją gdzieś, gdzie zapomni o wydarzeniach sprzed kilkunastu minut, a więc podarował jej wolność. Nie permanentną, lecz wystarczającą, by można się było nią zachłysnąć. Z jednej strony rozciągał się widok na dzielnicę portową, a z drugiej na skąpaną w słonecznym świetle spokojną taflę wody. Horyzont wołał ją do siebie i wiedziała, że Calhoun czuje teraz to samo. Uśmiechała się niemal opętańczo, chłonąc widok całą sobą; delikatna gęsia skórka wstąpiła na jej skórę, krajobraz widziany z bocianiego gniazda zapierał dech w piersiach. Ścisnęła rękę brata mocniej, a w końcu ja puściła, musiała bowiem wychylić się lekko przez barierkę i wyjrzeć jeszcze dalej, zobaczyć to, czego nie ogarnęła wcześniej wzrokiem, choć rozglądała się dookoła i cieszyła jak dziecko, któremu podarowano nową zabawkę. Nie musiała nic mówić, widział i czytał z niej wszystko, co czuła.
- Nie mam dziś urodzin, ale jeśli gdzieś na dole znajduje się rum… - zachęciła go, podchodząc bliżej i spoglądając nań z uśmiechem godnym chochlika kornwalijskiego.
Podobało jej się tutaj wszystko – od skrzypiących desek podłoża, poprzez niezapomniany widok, znajomy zapach oraz najdroższe towarzystwo. Gdyby mogła, roześmiałaby się w głos, lecz póki co chciała jeszcze więcej – brakowało więc jedynie uderzenia adrenaliny.
Spojrzała w dół lecz nie przestraszyła się ani przez chwilę; obróciła się, a ręce pewnie chwyciły barierkę. Caley podskoczyła lekko i usiadła na niej, za plecami mając wodę, a przed sobą brata. Psotny uśmieszek tańczył jej na ustach, gdy wyciągała stopę, by przyciągnąć mężczyznę do siebie i objąć go nogami w biodrach. Na swoich położyła jego ręce, po czym odchyliła się do tyłu
- Trzymaj mnie mocno – zachichotała, wyciągając ręce nad głowę.
Przymknęła oczy, próbując na siłę zatrzymać w sobie cudowne uczucie, jakie towarzyszyło zwisaniu z bocianiego gniazda.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]05.01.18 17:37
Przetrwanie nie było domeną słabych i nigdy nie miało być. Dlatego też morze wyrzucało ze swojego łona i przywilejów każdego, kto nie okazał się godnym sprostaniu jego oczekiwań. Gdyby Cadmon naprawdę kochał wodę i żeglugę, nie osiedliłby się na stałym lądzie, a młodzi Goyle nie czuliby nic innego pod nogami, a jedynie bujanie pokładu. Ich matką byłaby jedynie opowieść o syrenach, wspaniałych jednonocnych kochankach lub skradzionych córkach wielkich lordów. Jak wiele razy Cal żałował, że był synem zwyczajnej Angielki, która całymi dniami siedziałaby w swojej ciemnicy warząc kolejne eliksiry. Jeden za drugim. Dzień i noc. Jak bardzo pragnął zaczerpnąć oddechu świeżego powietrza, gdy za nieposłuszeństwo zamykała go w pokoju znajdującego się nad pracownią. Ośmioletni chłopiec znalazł sposób, by otwierać okno i wdrapywać się na dach rodzinnego domu, skąd mógł podziwiać całą dzielnicę portową; słuchać jej odgłosów, obijania się wody o kamienne brzegi, czuć zapach i wiatr, w których znajdował spokój i ukojenie. Początkowo sam, później z Caley u boku, która była zbyt mała, by sama wchodzić, więc brat zawsze kazał jej się mocno trzymać i wspólnie wspinali się po ścianie budynku, by stać się panami nieba. Spójrz, Caley. Kiedyś tam popłynę. I nigdy nie wrócę, mówił jej, wskazując na horyzont i opowiadając małej, jasnowłosej pyzie o tym czym była prawdziwa wolność. Jak to było stać na pokładzie statku i żeglować w nieznane, mając przed sobą jedynie otwarte morze i nic więcej. Jeszcze sam nie pracował jako członek załogi, jednak obserwował wprawionych w tym zawodzie pracowników ojca, którzy silnie i wytrwale ciągnęli za liny, wspinali się wysoko, aż do nieba, by spuścić żagle, walczyli z żywiołem, który równocześnie ich karmił. Z powtarzanym w kółko ciągnij, gdy należało opanować statek i siłować się z płótnami dawali z siebie wszystko. Ich odwaga robiła niesamowite wrażenie na małym chłopcu, który pragnął być kiedyś równie twardy jak oni. I wiedział, że uda mu się to osiągnąć. Że wkrótce miał się stać nie tylko równy, ale kimś ponad wszystkich. Kimś, komu niestraszne były nieznane wody, nieodkryte na mapie obiekty, opowieści o morskich potworach atakujących z zaskoczenia. Był morzem i morze go zrodziło, dlatego też nic dziwnego, że odkąd tylko mógł, zaczął czerpać z jego dóbr garściami. Kim jednak byli ci, którzy nie odpowiedzieli na wołanie d o m u?
Nie cierpiał rodziny brata. Nie dlatego że jedyną osobą, jaką akceptował była Caley, jednak za to, że dał się stłamsić. Przybić swoimi bliskimi do lądu i udawać jedynie, że wciąż posiadał w sobie dawnego Cadana. W ich mieszkaniu śmierdziało eliksirami, które warzyła żona z domu o nazwisku, którego nie pamiętał i nie chciał pamiętać. Nie dostrzegał jak można było poddać się temu dobrowolnie i uważać się za kochającego morze żeglarza? Słowem, gestem, spojrzeniem mówił tysiące jak nie setki już razy jak bardzo gardzi życiem, którego podjął się jego starszy brat. Które wybrali mu rodzice. A Cadan nie czuł wstydu za to wszystko. Cal nie wątpił, że mężczyzna mógłby wiele osiągnąć, ale kim był teraz? Zależnym od bliskich paniczykiem, wolącym spędzić wieczór na czytaniu gazety przy kominku niż dać się usypiać kołysaniom fal w hamaku pod pokładem. Caelan przynajmniej starał się utrzymywać na wodzie, chociażby jak najżałośniej, ale starał się. Nie zazdrościł żadnemu z nich i nie podejrzewał, by ktoś jemu zazdrościł. Owszem, wiedział, że jego życie było pełną wolnością i takie miało pozostać przez nadchodzące lata. Caley patrzyła na niego w ten sposób, który mówił, że chętnie zamieniłaby się z nim miejscem, jednak nigdy nie zabraniał jej pójść ze sobą na pokład; zostawić wszystko i wyruszyć. Mając ją u boku, nie potrafił spojrzeć na żadną inną, a głęboka zawiść budziła się w nim, gdy zauważał wzrok mężczyzn wiodący za sylwetką siostry. Blondynka jeszcze tak mało wiedziała o życiu. Znała je jedynie z jego opowieści, a ucieczki, których była często prowokatorką dawały jej jedynie słaby pogląd na to, co czekało za progiem domu rodziny Goyle. Jej brat zasmakował go o wiele więcej i nie potrafił zapoznać jedynej córki rodziców ze wszystkim na raz nawet gdyby bardzo chciał. Tym razem nie chciał jej zabierać do tawerny, na walki kogutów, nielegalne potyczki siłaczy czy szybkie wypady z dala od miasta. Chciał jej pokazać to, co kochał najbardziej poza nią samą. Co miał na co dzień, ale co nie mogło się dopełnić całkowicie bez jej udziału. Domyślał się, że kapitan nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się o tym występku, ale nie obchodziło go to. Zamierzał dać siostrze wolność i właśnie to zamierzał zrobić.
Wiedział, że się ucieszy. Nic nie było piękniejszego od statku na pełnych żaglach i uśmiechu na twarzy siostry. Kąciki jego ust drgnęły, gdy ta zdawała się być wzniesiona ponad wszelkie wyżyny. Nie chodziło jedynie o widok. Nigdy nie była na bocianim gnieździe i nie musiał pytać, by to wiedzieć. Nigdy nie patrzyła na port z tej perspektywy. Widok z dachu domu nie umywał się do tego, co mieli przed nosem. Spodziewał się, że Caley zrobi coś lekkomyślnego, ale nie byłaby sobą, gdyby przegapiła okazję. Przywykł do jej zachcianek, które na pewno przekraczały marzenia szarego, przeciętnego śmiertelnika. Będąc na jej miejscu, zrobiłby dokładnie to samo i często dla zwykłego osamotnienia wdrapywał się na najwyższy punkt statku, by mieć pod sobą jedynie próżnię, która mogła spowodować upadek. Jednak czym byłoby życie, gdyby nie balansowaniem i igraniem ze śmiercią? Zgodnie z życzeniem przytrzymał siostrę, jednak nie mogło to trwać w nieskończoność, chociaż bardzo by chciała. Gdy tylko się podciągnęła z powrotem do siadu, poczuł jej ciało blisko swojego, a dłonie, które zsunęły się przez próbę kontrolowania występku siostry, zaczęły wędrować w górę ud znów na biodra. Jej twarz znajdowała się tak blisko, że mógł poczuć jej szybki oddech, którego nabawiła się podczas pełnej adrenaliny zabawy. Włosy roztrzepał jej wiatr, a w oczach pojawił się błysk, za którym tak bardzo tęsknił.
- Caley... - zaczął, oddychając ciężko i pierwszy raz od długiego czasu nie wiedząc, co powiedzieć. - Nie wracajmy już.
Jego spojrzenie mówiło znacznie więcej niż dotychczas i nic nie mógł z tym zrobić. Nawet nie chciał. Oparł się czołem o jej czoło i trwał tak przez moment, bojąc się, że się nie powstrzyma i wyrwie z rozchylonych ust siostry pocałunek, gdy gdzieś w porcie rozległ się huk wyładowanych skrzyń. Odwrócił się w tamtą stronę, uśmiechając się pod nosem na widok zdenerwowanego kapitana, który darł się właśnie na jednego z pracowników, którzy nie potrafili odpowiednio zabezpieczyć ładunku. Pomógł siostrze znów stanąć na deskach bocianiego gniazda, a sam wskoczył na barierkę i złapał się za wanty, by spojrzeć w dół na Caley z szerokim uśmiechem. - Wiesz, że kobieta na pokładzie przynosi pecha? - rzucił, zawieszając się na chwilę i niebezpiecznie przechylając nad przepaść pod stopami. Nie mógł znów nie odwrócić wzroku na otwarte morze. Westchnął delikatnie, wiedząc, że zbyt długo znajdował się na stałym lądzie, a dom wzywał. Równocześnie ciężko było mu się rozstać z siostrą. Nie chcąc psuć nastroju, znów zwrócił uwagę na blondynkę. - Zabiorę cię kiedyś z tego miejsca.



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]06.01.18 15:05
Wiedziała, że będzie wracał na stały ląd, dopóki ona będzie się na nim znajdować. Tej pewności nie mogły zmyć nieporozumienia w kwestii ojca ani siła, z jaką wołało go morze. To jej wołanie było silniejsze, to ona przyciągała go bardziej, czując z tego powodu olbrzymią satysfakcję. Nie potrafiła określić, kiedy się to zaczęło, może po prostu niewielka różnica wieku pozwoliła im dorastać w partnerstwie i niemalże bliźniaczej więzi, a może któregoś pięknego dnia nieświadomie postanowili zostać dla siebie wszystkim, ale jedno było pewne – uzupełniali się wzajemnie jak nikt inny. Gdyby połączyć ich w jedną osobę, Cadmon być może doczekałby się syna idealnego, postrachu mórz i oceanów, a jednocześnie posłusznego następcy, lub córki, która szturmem wdarłaby się do panteonu rodziny Goyle i tam już została. Razem byli niepokonani, nie do zdarcia. Byli swoją największą siłą i jednocześnie największą słabością.
Caley zauważała drobne gesty brata, które nie zawsze były czysto braterskie i szybko nauczyła się odpowiadać podobnymi; dla psoty, dla sprawdzenia, gdzie tak naprawdę leży granica. Jej motywem nie było wykorzystanie Calhouna, choć gdyby porzuciła na chwilę mniemanie o własnej nieomylności, może dostrzegłaby, że igra z nim odrobinę zbyt poważnie. Wciąż jednak wydawało jej się, że jej najdroższy bawi się równie dobrze, co ona. I przede wszystkim widzi, że to ich balansowanie na pograniczu zakazanego owocu to tylko i wyłącznie zabawa. Choć kochała go do szaleństwa i równie mocno bywała zazdrosna, w jej wyobrażeniu nie istniał moment, w którym ich relacja mogłaby się przeobrazić w coś więcej. Podobało jej się to, co trwało, nie chciała niczego zmieniać, ponieważ trzymała go w garści i sprawowała kontrolę nad sytuacją. Właśnie to poczucie sprawstwa było jej tak drogie, że nie chciałaby się z nim nigdy rozstawać, nawet kosztem posłuszeństwa zarówno wobec ojca, jak i samego Calhouna.
Była mu posłuszna na swój sposób i od zawsze lojalna; wstawiała się za nim u rodziców i braci, tłumacząc jego występki i ślepo wierząc w to, że nie nastąpi moment, w którym czara cierpliwości bliskich zostanie przelana. Przecież wszyscy wiedzieli, że Calhoun był nieokiełznany jak to morze, dlatego powinni brać poprawkę na jego charakter i nie oczekiwać nagle, że podporządkuje się po latach bycia wolnym. Nikt z nich nie powinien być na tyle ślepy, w końcu to oni sami sprowadzili na siebie ten los. Nie chciała gdybać co by było, gdyby rodzice trzymali go na krótszej smyczy lub bracia traktowali inaczej. Wiedziała tylko tyle, że to ona jest jego kotwicą. Bezpiecznym i jedynym portem, do którego chciał wracać.
Ufała mu bezgranicznie, dlatego bez najmniejszego zawahania oddawała się przyjemności zwisania głową w dół z bocianiego gniazda. Na moment zagłuszyła wszystkie myśli, wyciszyła emocje – szumiało jej w głowie, lecz wszystko, co czuła, było wolnością, jakiej wcześniej nie zaznała. Lepszą od trunków i używek, które w swoim krótkim życiu zdążyła już posmakować, lepszą od relaksu nad kociołkiem, który kultywowała idąc śladami matki. Na chwilę zniknęło wszystko dookoła niej, była sama z zapachem portu, uderzającym do głowy i szumem wody odzywającym się z dołu. A trzymał ją ktoś, kto w porę potrafił ocenić, kiedy należało powrócić do rzeczywistości, by ta nie obrzydła Caley już na zawsze. Znał ją na wylot, dlatego nie mógł gniewać się za ten mały wyskok. Jednak na wszelki wypadek siostra postanowiła udobruchać go jeszcze trochę. Gwałtowny pocałunek, złożony na żuchwie miał mu starczyć za odpowiedź, jakiej słowami nie chciała mu udzielać. Oboje wiedzieli, że musi wrócić i nic nie jest w stanie tego zmienić. Jeszcze nie.
Nie zwracała uwagi na potargane włosy, choć sięgnęła ręką po to, by jakoś je ujarzmić; chciała przecież widzieć wszystko, co działo się dookoła. Calhoun oparł się czołem o jej czoło i ze spokojem przyjęła ten gest, uśmiechając się szeroko. Serce biło jej szybko, zagłuszając wołanie, dobywające się spod piersi brata. A po chwili ten, zdekoncentrowany hukiem, odwrócił się i wspiął na barierkę, skąd mógł podziwiać nie tylko malowniczy krajobraz, ale przede wszystkim swoją piękną siostrę.
Oczywiście, że wiedziała, że obecność kobiety na pokładzie przynosi pecha – ojciec nie raz, nie dwa używał tego argumentu, podkopując jej pewność siebie i odpychając zabobonem od rodzinnego interesu. Mimo słów Cala, nie zamierzała nawet na chwilę wspominać Cadmona.
- Wiem też, że jedno złe słowo wypowiedziane w moim kierunku pozbawiłoby zębów wszystkich członków twojej załogi – uśmiechnęła się psotnie, nie dodając również, że poleciałyby wtedy nie tylko zęby.
Podeszła bliżej i odruchowo złapała go za kostkę; gdyby poślizgnął się i spadł jej uścisk nie uratowałby go przed skręceniem karku, gest ten jednak wyrażał o wiele więcej. Niesiona euforią zaczerpniętą po własnym, chwilowym szaleństwie, była w zbyt dobrym humorze, by cokolwiek przyjmować całkowicie na serio. A rozmowy z dwuznacznym zabarwieniem dodawały sytuacji smaczku.
- Mówisz tak wszystkim swoim morskim żonom? – w jej głosie kryło się rozbawienie; wciąż patrzyła w górę, bowiem twarz Calhouna skutecznie konkurowała z widokiem z bocianiego gniazda – Obiecujesz im, że zabierzesz je z rodzinnych portów, byle tylko się do nich dobrać? – świadomie podsycała jego nastrój, oczekując owocnych wyników swoich starań.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: My Father's Son, 1952 [odnośnik]06.01.18 16:08
Wszyscy wiedzieli, że ta dwójka nie była sobie równa w relacjach, które kręciły się między nimi. Mimo że Calhoun był tą postacią reprezentatywną, o której wiele się słyszało i której nie chciało się wchodzić w drogę, to Caley trzymała nad nim władzę. Gdy go prowokowała, wzburzał się; gdy szeptała odpowiednie słowa, uspokajał się. Była jak wiatr potrafiący wpłynąć na zachowanie się mórz i oceanów. Nawet ci którzy mieszkali na lądzie mogli odczuć skutki złej lub dobrej pogody. A kusiła go na każdym kroku, zdając sobie sprawę, że zabawa, którą prowadzili nie miała prowadzić do niczego poważnego. Przegapiła jeden ważny element w swoich śmiałych poczynaniach, chociaż mogłaby wydawać się równie sprytna co inteligentna. Uczucia jej brata były równie gorące i temperamentne jak on sam i mimo że miała go przed samym nosem, nie dostrzegała tego. Sądziła, że mogła się z nim bawić, zakładając z góry, że nic się w nim nie zmieniło. A Cal szanował uczucie, które do niego żywiła. Gdyby kierował się w stosunku do niej, jedynie własnymi, już dawno posiadłby siłą to, co było mu najdroższe. Lecz czekał. Nie zamierzając wychylać się dalej niż było to potrzebne, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ich partnerstwo było czymś znacznie większym niż pragnienia jednego człowieka. Czy wciąż kochałaby go tak samo, gdyby ignorował ją jako istniejącą postać, patrząc przez pryzmat jedynie części zabawy? Oboje byli ślepi, nie widząc własnych słabości lub specjalnie je ignorując.  
Mówisz tak wszystkim swoim morskim żonom?
- Nie ma czegoś takiego, kochana - zaśmiał się głośno, by dopiero po chwili zabrać głos i przypominieć sobie opowieści ojca, który wspominał swoim dzieciom o życiu żeglarzy i powrotach do ukochanych im osób. Niektórzy wierzyli w koncepcje morskich żon, których było tyle ile portów, do których zawijał odpowiedni statek z marynarzami, jednak dalekie było to od prawdy. Żona powinna być wierna, a kobietom znajdującym się w dzielnicach nadmorskich daleko było do jakiejkolwiek cnoty. Wyobrażenie by stanowiły jakąkolwiek wartość sentymentalną należało do myślenia głupców, którzy bardziej nad morze kochali wprawne oszustki. Ilu już takich kretynów spotykał na swojej drodze? I jak kończyli? Z głowami w dupach pozostawieni sami sobie bez możliwości powrotu na statek, tracąc źródło zarobku i morską żonę pragnącą jedynie brzęczenia monet w kieszeni. Nie winił siostry za podobne patrzenie na świat, w którym żył, jednak co mógł wiedzieć Cadmon siedząc na lądzie? Może kiedyś wszyscy znali jego nazwisko. Teraz była kolej Calhouna i nie zamierzał zmarnować szansy, szczególnie że wykorzystywał każdą, która się nadarzała, by osiągnąć to, czego pragnął. Jego śmiech ucichł na chwilę; spojrzał ponownie na Caley. - Są tylko dziwki udające dziewice i dziewice udające dziwki. Prócz kilku z nich nie pamiętam całej reszty. I tak najlepiej smakuje to, co zakazane - odparł, uśmiechając się tajemniczo, a przy tym wyzywająco. - Nie muszę im tego mówić - odparł, zawodząc oczekiwania siostry, która na pewno z wielkim wyczekiwaniem chciała usłyszeć o zapewnieniach, że proponował to jedynie jej. I nikomu więcej. Wyprostował się, by skierować twarz w stronę morza, którego pragnął, ale ląd trzymał go przy sobie jak teraz - gdy siostrzana dłoń trzymała go za kostkę. Złapał jedną z want obiema dłońmi i oparł się na niej, wtulając na chwilę policzek w sznur. Czuł chłód mocnej liny i jej szorstkość - nie trudno było sobie również przypomnieć ból towarzyszący podczas próby jej naciągnięcia. Owszem. Żeglarstwo wiązało się z wieloma cierpieniami, a mimo to nie wyobrażał sobie innego życia. Nie chciał być szczurem lądowym jak swój ojciec, jak bracia, którzy zapomnieli, kim byli naprawdę; kim mogliby się stać. Gnili w ułudzie, którą sobie zbudowali i nie zamierzali się z niej ratować. Nie byli jak ci, którzy szli na dno z własnym statkiem - byli jak bydlęta biegnące gromadnie ku skarpie. Cal zacisnął dłonie na wancie, jednak to obecność siostry kazała wrócić mu do rzeczywistości i docenieniu tego, że byli sami. Z daleka od ojca, od jego wpływów, od klatki. Z lekkością zeskoczył na podest bocianiego gniazda, by stanąć przed Caley i spojrzeć na małą osóbkę z góry. - Nie pozwolę żadnemu się do ciebie dobrać - powiedział poważnie, zdając sobie sprawę, że w jej słowach tkwiła pewna przekora. Śmiało chciała wiedzieć jak brat igrał z innymi kobietami, jednak zapomniała o sobie. Być może gdyby Calhoun miał kiedykolwiek wybrać swoją morską żonę, byłaby nią właśnie ona. - Nie, póki tu jestem - dokończył, nie wiedząc jak bardzo znaczącymi były te słowa. Gdyby naprawdę tak było, nic by się nie stało i wierzył w to całym sobą. Nie spodziewał się jednak ciosu, który miał wkrótce paść i zmienić wszystko, co dotąd znał. Teraz póki co nieświadom czekających przewrotów stał naprzeciw ukochanej, mając w głowie jedynie obraz zakrwawionego ciała, którego mógłby być sprawcą. Z wielką zresztą chęcią poddałby się tej pokusie, gdyby tylko się zgodziła.



frankly, my dear — I don't give a damn
Calhoun Goyle
Calhoun Goyle
Zawód : kapitan, żeglarz, przemytnik
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I don’t believe in no
devil
Cuz I done raised this
hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
My Father's Son, 1952 6244aee69e3dfd86938b7580da2b8e661a76ee0f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5475-cal-pracujemy#124811 https://www.morsmordre.net/t5485-okno-parszywego-pasazera#125261 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f109-doki-parszywy-pasazer-pokoj-7 https://www.morsmordre.net/t5488-skrytka-bankowa-nr-1356#125299 https://www.morsmordre.net/t5484-calhoun-goyle#125257

Strona 1 z 2 1, 2  Next

My Father's Son, 1952
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach