Wydarzenia


Ekipa forum
Jezioro Loch Lomond
AutorWiadomość
Jezioro Loch Lomond [odnośnik]08.01.17 21:18
First topic message reminder :

Loch Lomond

Jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Szkocji, największe jezioro Wielkiej Brytanii - Loch Lomond. Na samym jeziorze znajdują się niewielkie wyspy, na które turyści, jak i mieszkańcy od czasu do czasu się wybierają, szczególnie letnią porą. Dookoła jeziora znajduje się także kilka niewielkich, głównie mugolskich mieścin. Warto wspomnieć, że ludzie w tych okolicach mówią tak silnym szkockim dialektem, że rodowity Anglik może mieć niemałe problemy ze zrozumieniem ich.
W okolicach gór nie trudno spotkać także typowe dla Szkocji rude krowy oraz pokaźne stada płochliwych, acz bardzo hałaśliwych baranów.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Loch Lomond - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]15.03.17 1:26
- Otóż to, a przecież oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, ze w długich włosach i kwiatowych wzorach nie jest mi do twarzy. Tak więc, niestety - siła wyższa - udałem, że na prawdę jest mi z tym źle, lecz niestety życie każe mi z tym sobie radzić. Co ja więc mogę?! Naturalnie uśmiechnąłem się złośliwie pokazując wszystkie zęby. Przynajmniej dopóki nie padło dość sensowne i zaskakujące pytanie ze strony Lil. Oczywiście nie od razu uznałem je za istotne...
- Prawdopodobnie będę uciekał przed kłopotami trochę wolniej niż to robię teraz - parsknąłem pod nosem w teatralnym geście wzruszając ramionami. Doskonale w końcu zdawałem sobie sprawę, że niestety zgrabny do końca życia nie będę. Co prawda momentami mnie to martwiło, lecz jednocześnie na swój sposób bawiła mnie wizja przedzierającego się nad ogrodzeniami blisko czterdziestolatka. Tym bardziej, gdy nie przyklejałem do tego wyobrażenia swojej twarzy.
Mimika Lily szybko mi jednak uzmysłowiła, że pytała na poważnie i raczej wcale kierunek mojego poczucia humoru jej nie bawił.
- Wybacz - zreflektowałem się i na chwilę się uciszyłem próbując zebrać myśli. Dziesięć lat...dziesięć lat w przód...Trudno mi było sobie wyobrazić to jak będzie wyglądało moje jutro, a co dopiero po takim czasie. Tym bardziej, że nie bardzo czułem potrzebę lub naciski na to by było inne. Nie wiedziałem kim chciałbym być. Nie czułem potrzeby by zmieniać to co uważałem, że mógłbym zmienić. Trudno powiedzieć czy to z powodu lenistwa czy też przyzwyczajenia i niemej zgody na to jak to życie się toczyło. Może sam siebie powstrzymywałem zadając sobie momentami pytania czy mi wolno, czy powinienem, czy zasłużyłem na coś lub - kogoś...
- To trudne pytanie, Lil - na moim czole niewątpliwie pojawiła się zmarszczka świadcząca o tym, że próbuję na poważnie przemyśleć problem choć temat wyraźnie nie należy do puli tych komfortowych. Nie mogłem przecież nie pomyśleć, że ograniczają mnie błędy przyszłości, że cień Nokturnu i rodziny zawsze się będzie w pewien sposób za mną ciągnął. Nie byłem, a nawet teraz wciąż trudno określić mnie mianem chociażby porządnego człowieka. Nie oznaczało to jednak, że nie zdarzało mi się chcieć momentami czegoś więcej.
- Moi rodzice nie byli...odpowiednimi ludźmi. Nie mogę powiedzieć, że byli źli - nigdy nie spotkała mnie z ich strony większa krzywda. Nie potrafię też powiedzieć, że byli dobrzy. Obecni - to określenie najlepiej do nich pasowało. Zaś twoja rodzina, moje wujostwo... - nie byłem pewien, czy próba porównania tego nie zakrawała o jakiś kiepski żart. - Chodzi o to, że mój ojciec był z takiej właśnie rodziny. Normalnej. Potem poznał moją matkę - była z Nokturnu - i nic dobrego z tego nie wyszło. Miałem nadzieję, że wymowna cisza głośno sugerowała co miałem na myśli - Nie wiem czy powinienem, no wiesz - rodzina i te sprawy - Wiedziałem, że byłem kompletnie od nich inny, lecz to wcale nie oznaczało, że nie istniała szansa na to, że mógłbym pociągnąć na dno kogoś istotnego. Zmienić go i zepsuć. Ciebie Lil. Może właśnie dlatego ciągle czekałem. Gdyby mnie dostrzegła czułbym się mniej winny, gdyby coś poszło nie tak...
- Chociaż wiesz, może kiedyś, gdyby coś się zmieniło to nie stawiałbym raczej oporu. Teraz trudno mi jest sobie wyobrazić mnie i jakąś stabilizację - w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Przy odpowiednim towarzystwie wiele rzeczy staje się nagle możliwe...- spojrzałem na nią uśmiechając się lekko. Kiedyś w końcu słabych uważałem za ludzi drugiej kategorii, a teraz...za jednego takiego człowieka byłbym w stanie dać się pociąć - Jak na razie jedyna przyszłość jaką dla siebie widzę to - o zgrozo - przejęcie schedy po ciotce. Hobbistycznie będę doglądał życia wszystkich wokół, jeśli jednak coś się w tej wizji zmieni to pierwsza będziesz wiedziała - zakończyłem żartobliwie puszczając jej oczko. Ciągle trochę czułem lekkie zażenowanie i jakoś taką głupotę, lecz ogólnie to chyba byłem zadowolony z tego co powiedziałem. To chyba właściwie chyba oznaczało, że wyczerpałem na ten rok limit wylewności.
- Skąd w ogóle to pytanie? Ciekawość czy coś cie gryzie? - odbiłem piłeczkę po pokonaniu kolejnych metrów. Nie wiedzieć kiedy czas nam właściwie minął błyskawicznie sprawiając, że znaleźliśmy się na szczycie. Przyjemnym było słuchać tych wszystkich wartkich głupot.  Jeszcze przyjemniej było wygodnie się rozsiąść na kupie gruzowiska.
- No nie wiem, nie wiem...już i tak wyglądasz jakbyś popijała sobie rumu z herbatką ukradkiem przez całą trasę...Aż poważnie bierze mnie na wątpliwości czy nie wzięłaś jakiejś dodatkowej porcji - droczyłem się przez chwilę by zaraz nam polać trunku.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]15.03.17 11:22
Zacisnęła uta, patrząc na niego. Może nie koniecznie aż tak strasznie chciała poznać odpowiedź na swoje pytanie, nauczyła się już dawno, że Matt raczej zbywa wszelkie poważniejsze pytania i należy się do tego przyzwyczaić - przynajmniej, kiedy te pytania dotyczą jego - jednak ten żart wybitnie jej się nie spodobał. Nie, żeby oczekiwała czegoś innego, nie żeby sama potrafiła sobie wyobrazić ustatkowanego Matta, ale... nie, nie pozwoli mu za dziesięć lat nadal być takim łazęgą. Niedoczekanie.
Dość szybko jednak zmienił ton, a ona oparła się o stosik kamieni za sobą i mu nie przerywała. Zerkała tylko co jakiś czas na jego profil, by w końcu oprzeć się o niego, układając mu przy tym dłonie na ramieniu, żeby mieć coś pod policzkiem. Może była ślepia, może w tej dziedzinie zwyczajnie głupia, jednak zwyczajnie nie dostrzegała tych wszystkich sugestii przyzwyczajona do pozycji przyjaciółki nie wyobrażała sobie, że Matt mógłby chociażby pomyśleć o czymkolwiek innym.
- Za bardzo się wszystkimi opiekujesz, żeby móc kogoś zniszczyć, Matt. - powiedziała mu łagodnie i ciepło. Jedną z dłoni przesunęła na jego, dużą i lekko chropowatą, pogładziła ją, ale zaraz zabrała swoją. Mówiła z pewnością w głosie, bo wierzyła w wypowiadane przez siebie słowa, czy raczej jakąkolwiek wątpliwość uważała za głupią.
Zaśmiała się za to cicho, kiedy wspomniał o ciotce i skinęła głową.
- Tak, do tego się nadajesz. Ale twoja ciotka ma twojego wujka. To jej nie przeszkadza w byciu matką wszystkich Bottów, hm? - była pewna, że Matt pójdzie w jej ślady. Może nie w pełni, ale nie wyobrażała sobie, że mógłby się odciąć od swoich bliskich. Z jednej strony wydawał jej się zamknięty w "radzeniu sobie", z drugiej żadnymi mięśniami, głupimi żartami i idiotycznymi zachowaniami nie mógłby zamaskować przed nią faktu, że drzemią w nim niesamowite pokłady opiekuńczości i ciepła. Po prostu nie wszyscy mają do nich dostęp. Zupełnie jakby istnieli dwaj Matthew w jednej skórze.
- Jestem ciekawa, jaka będzie. Chyba potrzebujesz silnej kobiety, żeby cię choć trochę pilnowała. - dodała zaczepnie, bo i faktycznie czasami ręce opadały, jak się patrzyło na tego Botta. Ale wierzyła, że znajdzie się taka pani, co da radę, co go naprostuje, nakrzyczy kiedy trzeba, przytuli kiedy trzeba i przegoni z jego głowy te wszystkie bzdury o tym, że nie powinien. Choć tak - nadal wizja Matta na ślubnym kobiercu, czy Matta trzymającego w rękach maleńkie dziecię wydawała jej się dosyć odrealniona. Może dlatego, że ta łajza obok niej znów wracała do roli głupka.
- Sama nie wiem, chyba ciekawość. Wiesz, poza tym, że chcę pięknego ślubu z białą suknią, gołąbkami, kwiatkami, dobieraniem odpowiedniej fryzury na trzy miesiące wcześniej i tymi wszystkimi bzdurami, nie próbuj z nich kpić, bo są cudowne to zawsze chciałam być świadkiem, albo druhną. I tak pomyślałam, jakbyś ty wyglądał przy czymś takim. Poza tym, że byś się krzywił i strugał pajaca pewnie. I jakoś tak poszło, łazęgo. - odsunęła się w końcu i uderzyła lekko pięścią w jego ramię, żeby sobie za wiele nie wyobrażał, że będzie tak go tutaj tuliła. Od tego miała Florkę, z nią mogła prowadzić romantyczne wizje, układać obraz swojej przyszłości - swojej albo Flo oczywiście - myśleć o tym, jak to wszystko będzie wyglądać (oczywiście w chwilach, kiedy nie zaznaczała jak mocno została już starą panną) i tak dalej. Z Mattem nie miało to sensu, bo on zaraz palnie coś głupiego. Nie musiała się długo zastanawiać, w jaki sposób mógłby wyśmiać chociaż motyw gołębi! Spojrzała na niego więc ostrzegawczo, żeby nawet nie próbował i sięgnęła po herbatkę, którą jej polał. Objęła kubeczek obiema dłońmi i przymknęła oczy bardzo, ale to bardzo zadowolona, czując jak cudowne ciepło się w niej rozlewa.
- Jasne, że wzięłam i to też zamierzam wypić sama. - oznajmiła, patrząc przed siebie i w dół, na jezioro. Tam, daleko, jedna z kropek w zbiorowisku kilku zaledwie kropek, kwadracików to był jej dom do którego mieli zamiar dzisiaj dotrzeć.
Póki co jednak wygrzebała z plecaka jeszcze kanapkę, która okazała się zawierać kiełbaskę i sałatę i zabrała się za jedzenie z miną pod tytułem mama mnie kocha.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]06.04.17 19:56
Odsunąłem na bok na chwilę swoją wygodę i postanowiłem nie zbywać jej pytania. Przynajmniej nie tym razem. Niech to będzie jej dzień. Być może tym gestem chciałem nieco wynagrodzić zamieszanie, jakie sprezentowałem w marcu. Co prawda sprawa jej nie dotyczyła, zaangażowała się w nią z własnej woli, lecz i tak nie mogłem nie czuć się w jakiś sposób z tym wszystkim źle czy też głupio. W końcu sam najlepiej wiedziałem ile musiało ją to wszystko kosztować samozaparcia.
Starałem się więc układać w słowa to co gdzieś krążyło mi po głowie. Nie było to łatwe. Zawsze brakowało mi w takich momentach odpowiedniego słownictwa. Nie wszystkie wyrazy bowiem pasowały lub też odpowiednio brzmiały. Niektóre były żenujące, inne zbyt patetyczne. Do tego swoboda Lily wcale nie pomagała mi w zebraniu myśli. Zbliżyła się, podparła, jej włosy łaskotały mnie w kark, a ciepło rozpraszało. Sam sobie byłem winny za tę słodką torturę. W końcu jej nie od dziś pozwalałem na te drobne gesty, które z czasem wpisały się w naszą znajomość na tyle by stać się przyjacielską rutyną. To zezwolenie było czymś nierozsądnym, lecz kłamstwem byłoby powiedzenie, że myślałem kiedyś o konsekwencjach.
Patrzyłem ciągle przed siebie. Spuściłem jednak nieznacznie wzrok gdy mnie pogładziła. Nie odważyłem się na nią podnieść wzroku dopóki napięcie które nieumyślnie wzbudziła nie zelżało. Nie powinnaś mówić mi takich rzeczy, w taki sposób, Mała Sadystko. Cierpko-słodko zabrzmiało to w moich uszach. Nie skomentowałem nijak tych słów. Nie potrafiłem ci przytaknąć, nie miałem serca zaprzeczyć więc przemilczałem unosząc lekko kąciki ust.
- Daj spokój - machnąłem niedbale ręką - Dlatego, że ma wuja to jej to nie przeszkadza. Taką szkołę niańczenia musiała z nim przeżyć, że już jej chyba wszystko jedno - parsknąłem, by zaraz rozłożyć ręce w geście nic na to się nie poradzi. Mimo wszystko Bertie nie bez powodu był, no - jaki był. Wuj choć już stary to ciągle emanował tą aurą dziecięcego "odlotu".
- Albo zajmującej...ale to wy wszystkie takie jesteście - dodałem żartobliwie by zaraz teatralnie wywrócić oczami bo baby, prawda? A jednak, tak też przecież myślałem.
- Jak bym ja wyglądał w takim czymś? W sensie...z dobraną odpowiednią fryzurą na trzy miesiące przed? - nie mogłem złośliwie nie wyszczerzyć zębów, będąc gotowym nawet zebrać wymierzonego w żebra łokcia, lecz żeby nie było - nie zakpiłem ze wszystkiego! Nie mogłem też zrobić trochę głupio-żartobliwej miny, gdy mnie tak klepnęła po ramieniu. Nie musiałem umieć czytać w myślach by wiedzieć, że teraz myśli o tym jak to ze mną nie da się rozmawiać na podobne tematy bo są pożywką dla mojej złośliwej głupoty. Na znak pokory i kapitulacji z czynienia podobnych zabiegów uniosłem otwarte dłonie w powietrze. Złożyłem już broń, więc nie patrz tak, Lil.
Potem jedliśmy i zbieraliśmy siły na powrót. To zabawne, lecz wbrew największym oczekiwaniom oboje dotarliśmy do domu cali i nawet na wpół żywi.

|zt x2


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]20.04.17 0:08
/ 20 kwietnia

To piękny czas. Rodzinny czas. Nie często zdarzało im się spędzać go tak beztrosko. Wspólnie. Nie mieli prostego życia chociaż właśnie takim chciała go widzieć. Byli dobrymi rodzicami. Tworzyli ciepły, pełny miłości dom, w którym chciało się żyć. Do, którego chciało się wracać. Przynajmniej tak chciała widzieć ich życie. W świecie, w którym wojna wydawała się zbierać se żniwo jeszcze zanim w ogóle się rozpoczęła, w świecie, w którym to nietolerancja wiodła prym, a ludzie w jej imię potrafili zabijać siebie nawzajem, w świecie, w którym nie istniała radość, a jedynie pozorność. Nie było im łatwo znaleźć chwile na zwolnienie. Całkowite odsunięcie się od tego co było zwali codziennością. Oboje nie mieli okazji by myśleć o odpoczynku. O jakimkolwiek wyjeździe. Archie ciągle pracował i wcale nie zapowiadało się, żeby w szpitalu w ostatnim czasie miało być lepiej, Lorka zajmowała się sprawami spływającymi do Ministerstwa przy tym starając się jak najwięcej czasu spędzać w domu, a w tym wszystkim i tak najbardziej zajmował ich zakon i ciągle pogarszająca się sytuacja. Kiedy podczas ich ostatniego spaceru Archie powiedział, że powinni gdzieś wyjechać – zniknąć – chociażby na weekend nie zastanawiała się nawet przez chwile. Bardzo tego chciała. Tylko oni. Tylko ich czwórka. Czy mieli tych chwil aż tak wiele? Wybrali Szkocję. Nie bez powodu. Było tam wyjątkowo pięknie. Jeziora, góry, piękne lasy, którymi chciało się kroczyć. Lorraine kochała przyrodę. Matka natura była jej drogą przyjaciółką. Wszelka roślinność i zwierzęta nie były jej obce. Chociaż wiedziała, że jej mąż nie podziela jej entuzjazmu nie mógł odmówić jednak uroku temu pięknemu miejscu. Szli tutaj kamienistą ścieżką. Drobinki skalne obijały się o siebie w rytmicznym dźwięku. Wybrali cudowny dzień, a pogoda jak nigdy w takich przypadkach im dopisywała. Promienie słońca delikatnie grzały ich skórę, a odbijające się o taflę wody nadawały jeszcze większego uroku całemu miejscu. Siedziała na kocu właśnie zawijając kolejny kwiat w wianek. Były piękne, kolorowe, leśne. Żałowała, że takie nie rosną w ich ogrodzie. - Nie podchodźcie zbyt blisko wody – mruknęła niczym wypowiadaną cały czas mantrę. Miała kilka swoich tekstów, które używała niemal przy każdym ich wspólnym wyjściu. O niektórych rzeczach trzeba było powtarzać ciągle. Dzieciom niektóre słowa po prostu nie pasowały do zabawy, a to zdanie było jednym z nich. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do męża zaraz spoglądając znowu na swoje szalejące dzieci. - Oczywiście, że nie mogą być dwa fioletowe obok siebie. Przecież to przynosi pecha. - pokręciła głową i odłożyła fioletowy kwiat by zastąpić go białym, który pasował niemalże idealnie.


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]22.04.17 0:24
Wolny weekend. Dla Archibalda te dwa słowa były niczym potwór z Loch Ness dla mugoli. A jednak obudził się w piątkowy poranek ze świadomością, że przez najbliższe dni nie przekroczy progu szpitala. Zamierzał wykorzystać ten czas do ostatniej minuty, dlatego też zawiadomił rodzinę o wyjeździe nad jedno ze szkockich jezior. Widząc radość wymalowaną na twarzach dzieci, poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Wiedział, że częściej nie ma go w domu niż jest i naprawdę chciał to zmienić, ale nie potrafił. Czasami miał przez to jeszcze większe wyrzuty sumienia - jakby przez przedkładanie zdrowia pacjentów nad czas spędzany z rodziną, stawał się coraz gorszym mężem i ojcem. W dni takie jak te starał się to nadrobić, dlatego od samego rana chodził po domu z szerokim uśmiechem na twarzy i nawet skrzecząca papuga nie denerwowała go tak jak zazwyczaj.
Leżał na kocu tuż obok Lorraine, delektując się pierwszymi cieplejszymi promieniami słońca. Delikatnie machał stopami w rytm nuconego przez siebie utworu Celesty Warbeck. Nie miał pojęcia dlaczego akurat ta piosenka weszła mu do głowy. Czy usłyszał ją w radiu? Czy może któryś z pacjentów był jej zagorzałym fanem? Niestety nie pamiętał nic oprócz refrenu, dlatego nucił go w kółko aż przez to zamyślenie przedarł się głos Lorraine. Podniósł się lekko, wspierając na łokciach, i spojrzał na rozbiegane dzieci. - Nic im się nie stanie - odparł, odwracając się w kierunku żony. Wychowywały się nad wodą, w związku z czym w tym względzie wierzył w ich rozwagę. Natomiast parsknął śmiechem na jej słowa o pechu, tak dla niej typowe, podnosząc odrzucony fioletowy kwiat. - Dlaczego? Co jest nie tak z jego kolorem? - Zapytał, dokładniej mu się przyglądając. Zwykły polny kwiat, nie miał większej wartości oprócz możliwości stworzenia z niego wianku. No, o ile wykonująca go osoba nie była zbyt przesądna. Jeszcze przez chwilę przyglądał się misternej pracy Lorraine, podziwiając jak jej drobne dłonie wplatają kolejne kwiaty, aż w końcu podniósł się z koca z cichym stęknięciem. - Winnie, Miriam! - Krzyknął, przywołując ich do siebie gestem dłoni. Schylił się po torbę i wyjął z niej złożonego latawca. Wyglądem przypominał niedużą mewę, jednak wedle sprzedawcy latawiec miał zmieniać swój kolor oraz kształt w zależności od wysokości lotu i siły wiatru. Archibald nie miał kiedy go przetestować, dlatego miał nadzieję, że faktycznie zadziała i dzieci nie będą zawiedzione. Poza tym sam był ciekawy końcowego efektu, ale o tym już nikomu nie powiedział. Kucnął, by znaleźć się mniej więcej na im poziomie, i wyciągnął ręce z opakowaniem. - Nauczę was dzisiaj puszczać latawiec - powiedział, wyjmując z niego papierową mewę, która zamrugała szybko niewielkimi oczami. Spróbowała rozłożyć białe skrzydła, ale nie udało jej się przez uścisk Archibalda. - Do tego potrzebny jest wiatr i trochę wolnego miejsca - dodał i wstał, kładąc wolną rękę na ramieniu Edwina. - Dlatego musimy się trochę oddalić, żeby mamie nie spadł na głowę - zaśmiał się, chociaż wątpił, by ten latawiec mógł komukolwiek sprawić krzywdę. Mógł za to zepsuć fryzurę albo wpaść w szklankę z wodą, a to już by wystarczyło to chwilowego zepsucia nastroju. - Chyba, że mama chce iść z nami - zaproponował, zaczynając biec truchtem na środek plaży. Podwinął nogawki spodni, żeby mu nie przeszkadzały podczas tego skomplikowanego zadania, i zaczął rozwijać długi sznurek. - Kto trzyma, a kto biegnie? - Zapytał, spoglądając naprzemiennie na Miriam i Edwina. Ah, kiedy mu te dzieci tak wyrosły! Wydawało mu się, że z każdym dniem coraz bardziej się zmieniały, ale to chyba nie było możliwe. Czy było? Zaczął żałować, że nie wzięli ze sobą aparatu.
Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]27.04.17 20:34
Tata miał ostatnio dużo wolnego i naprawdę cieszyłem się, że zabrał nas i mamę na wycieczkę. To jezioro było naprawdę piękne, tyle wody, tyle miejsca do biegania. Biegałem więc sobie z Oscarem pośród drzew ciesząc się piękną pogodą. Nie zawsze mogliśmy jechać na tak długi wyjazd, tato najczęściej był ciągle w pracy i wracał późno, a sami z mamą, to nie tak fajnie. Ukrywałem się właśnie za drzewem i wraz z Oscarem podglądaliśmy jak bawiła się Miriam. Rozmyślaliśmy nad tym, jak by tu zmoczyć jej buciki, będzie wtedy przecież tak fajnie piszczeć. Doszliśmy do wniosku, że ja powinienem obejść ją z prawej strony a Oscar z lewej i biec na nią tak, aby jedyny kierunek jaki mogła obrać to woda, ale Oscar nie bardzo chciał mnie opuszczać. Czy ja mówiłem już, że to był straszny boidudek? Bał się chmur i opuszczania mnie, jakby chwila w samotności miała mu coś zrobić.
- No weź, Oscar. Bez ciebie sobie nie poradzę - szepnąłem.
Ale on tylko pokręcił głową, na co skrzywiłem się mocno i zarzucając ręce na klatkę piersiową odszedłem od drzewa w kierunku wody. Zaraz zapomniałem o Miriam, woda była fajniejsza. Podbiegałem do niej, a chwilę przed tym jak miałem dotknąć jej nóżkami uciekałem z piskiem do tyłu. I zaraz znowu podbiegałem, by po chwili uciec z piskiem. A potem klękłem na mokrym piasku i zacząłem rysować na niej i siebie i Miriam i Oscara i mamę i tatę, to było arycydziło!
- Miriam, patrz jak ładnie rysuujee! - zawołałem.
Ale zanim siostra do mnie podeszła, zawołał nas tata. Uniosłem z zaciekawieniem głowę i widząc jak tata chce byśmy do niego podeszli, zerwałem się z ziemi bucikiem niszcząc przez przypadek Oscara z piasku. Już zapomniałem o swoim rysunku. Słysząc, że się czegoś nauczymy, zacząłem skakać dookoła taty z błyskiem oku wpatrując się w to coś, co trzymał w rękach.
- Lawatec, lawatec! - zaśpiewałem. - Eee… co to jest lawatec?
Patrzyłem do góry słuchając uważnie taty. Miejsca mieliśmy, wiatu też trochę było. Faktycznie musieliśmy trochę odejść, aby mamie nie spadło na głowę. Nie chciałem, aby mama miała siniaka na głowie. Takiego dużeego i fioletowegoo! Siniaki nie były przyjemne, sam coś o tym wiedziałem. Wczoraj na przykład zbiegałem ze schodów w domu i spadłem z ostatniego schodka! Bo mi się nóżki zaplątały. I miałem teraz siniaka na prawym kolanie. TAKIEGOOO OGROMNEGO! Ale mamusia nic nie wiedziała, tata też nie. Tata zaproponował, żeby mama z nami poszła, bardzo spodobał mi się ten pomysł.
- Mamusiu, chodź z nami - chwyciłem ją za rączkę i pociągnąłem lekko.
Ale tata już pobiegł, to ja pobiegłem za nim. Stanąłem obok i popatrzyłem jak podwija nogawki od spodni, więc ja też to zrobiłem. Najpierw podwinąłem lewą, potem prawą, Oscar też podwinął! Było trochę krzywo, ale to nic!
- Ja biegam, ja biegam! Gdzie biegać? - zacząłem skakać w miejscu nie mogąc się już doczekać.


Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym

Edwin Prewett
Edwin Prewett
Zawód : Mały lord
Wiek : 6 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4363-edwin-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f247-dorset-west-lulworth-posiadlosc-prewettow
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]28.04.17 20:04
Dzisiaj była Wigilia. Nastąpił dzień, w którym narodziła się harmonia. Miriam lubiła takie dni, bardzo je lubiła! Z uwagą i być może zbyt wielkim zaabsorbowaniem wypatrywała dzisiejszych dźwięków. Kiedy tylko rodzice powiedzieli im, że wyjeżdżają do Sakocji (jak to było?), żeby pobawić się trochę na plaży, całe gorsze samopoczucie dzisiejszego poranka odeszło w niepamięć. Nie musiała tyle pić, bo nie było już jej sucho w ustach, nie musiała trzeć powiek, bo nie była już śpiąca. Biegała od jednego pokoju do drugiego, szukając mamy, która miała jej pokazać kilka ładnych sukienek, sweterek i nowy kapelusz z kolorową wstążką. Wszystko miało miejsce swoje miejsce wśród tych cudownych chwil, więc musiała wybrać odpowiedni kolor. Błękit. Bo błękit będzie ładnie komponował się z bezchmurnym niebem. Do tego granatowe lakierki z paseczkiem zapiętym wokół drobnej kostki, kremowa torebeczka (musiała gdzieś chować znalezione muszelki) i oczywiście białe skarpetki, na które Miriam zareagowała śmiechem, bo zawsze po takich wycieczkach skarpetki wracały z nią do domu w całkiem innym kolorze. Zamiast bieli, odbijały się na nich matowe barwy brązów, czerni i zieleni.
Gdy dotarli na miejsce, a rodzice musieli rozpakować ich kosz, Miriam usiadła na piasku niedaleko mamy, od razu znajdując sobie zajęcie - piasek był na tyle plastyczny, że dało się z niego robić świetne babki. Oczywiście to było zajęcie tylko na chwilę, bo zaraz Miriam spostrzegła, że mama zaczyna pleść wianki, w czym oczywiście uwielbiała jej towarzyszyć. Szybko więc chwyciła za drobne łodyżki i z wywiniętym do przodu językiem zaczęła naśladować ruchy rodzicielki.
- Tak dobrze? A jak jest różowe, to tak ładnie jest, jak obok wplecie się granatowe! Czy to przynosi szczęście, mamusiu? – pokazała mamie swoje małe dzieło, któremu jednak do prawdziwego dzieła było daleko. Robiła co mogła, ale jej drobne paluszki chwytały zdecydowanie mniej niż te należące do mamy, a jeszcze dość słaba koordynacja nie pozwalała jej na umiejętne przeplatanie gałązek tak, by stelaż był kształtny i ładny.
Jej uwagę nagle odwrócił krzyk Edwina, a potem taty, barwiące się na czystą zieleń głosy nie przerażały, kojarzyły się niezwykle ciepło, bezpiecznie, dobrze. Uśmiechnęła się i wstała, otrzepując łapki i niezgrabnie poprawiając sobie rude włoski, z którymi wiatr musiał się świetnie bawić. Zajrzała z zaciekawieniem do torby, z której tata wyjął… oh!
- Ptaszek! Jest prawdziwy? – zawołała z oczami wielkimi jak dwa galeony. Zaskoczenie jednak szybko oddało miejsce zadziwieniu. – Z papieru… ale ładny, a!
Gdy latawiec poruszył się, uciekła do mamy, chowając się za jej spódnicą, bo nieco przestraszył ją tak nagły zryw magicznego ptaka. Zamrugała kilka razy, słuchając taty z nieco większą dozą ostrożności. Mocno zacisnęła łapkę na materiale i spojrzała do góry na mamę, ciągnąc ją lekko w dół, gdy Winnie tak ochoczo przystał na jej obecność przy nauce latania.
- Prooooszę, mamusiu! – uśmiechnęła się i wyszła zza bezpiecznej sylwetki mamy, odważnie patrząc na to, co robi tata. Wyciągnęła do niego swoje łapki. – Ja mogę trzymać!


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]02.05.17 11:33
Lorraine zawsze powtarzała, że ich posiadłość jest idealnym miejscem do wychowywania dzieci. Mieli blisko plażę, wodę, las i polanę. Właściwie mieli wszystko czego potrzebowali na wyciągnięcie ręki, ale żyli daleko od zasięgu rosnących konfliktów. Wspomnieniami wracała do dnia, w których wprowadzili się do West Lulworth. Decyzję, która w pełni wpłynęła na całą ich czwórkę. Nie wyobrażała sobie życia w innym miejscu. Skinęła głową jeszcze raz kontrolnie spoglądając na ganiającego między drzewami Edwina. Prawdopodobnie już zawsze miała wyglądać czyhającego na jej dzieci niebezpieczeństwa. W końcu była matką. Nie da się funkcjonować inaczej tym bardziej kiedy doskonale wie się jakie niebezpieczeństwa wokół nich krążą. Spojrzała na dłonie, w których trzymała kwiaty i dopiero słysząc pytanie Archiego zdała sobie sprawę, że powiedziała do na głos. Nie kontrolowała tego. Wychowanie wzięło nad nią górę, a już w zupełności przesądy, które babcia wkładała jej do głowy kiedy była jeszcze dzieckiem. Teraz ona nieświadomie robiła to swojej rodzinie, ale chyba tak jest kiedy w coś się bardzo wierzy. Uśmiechnęła się delikatnie nie przestając dodawać nowych kwiatów do wianka. - Fiolet to kolor mądrości, uczuć… władzy. Wbrew temu co się myśli o kolorach mają one wielki wpływ na nasze samopoczucie. Biały kolor go rozładowuje. - wzruszyła ramionami. - Jeszcze żądza władzy by się w tobie obudziła i co wtedy by było? - uniosła brew, a na jej ustach pojawiło się rozbawienie. Nachyliła się nad mężem by skraść mu szybki pocałunek w końcu dobrze wiedział, że ona tylko żartuje. Znali się najdokładniej i Lorraine wiedziała, że niektóre rzeczy po prostu są niemożliwe. Odwróciła się słysząc pytanie córki i spojrzała na wianuszek w jej dłoniach. Tak. To było jedno z ulubionych zajęć mamusi i córeczki. Nie nudziło się, a piękne wianki zdobiące ich głowy przypominały korony, które kiedyś noszono. - Jest piękny, Biedroneczko. Skąd masz takie różowe kwiatuszki? Przynieś mamie to wplotę go w sam środek. - powiedziała z uśmiechem biorąc w dłonie wianuszek, który zrobiła Miriam. Wychodziło jej to coraz lepiej i wiedziała, że kiedy podrośnie i będzie mogła więcej kwiatków utrzymać w dłoni będą one wychodzić idealnie. Puszczanie latawca było cudownym pomysłem tym bardziej, że pogodę na to mieli idealną. Grzało kwietniowe słońce, ale wiatr rozwiewał im włosy przypominając, że pogoda jest tylko przejściowa i lubi się zmieniać. Spojrzała na biegnącego w ich stronę Winniego i wyciągnęła w stronę syna dłoń gdyby ten czasem z tego rozpędzenia nie wpadł do wody. - Latawiec, Winnie jest z papieru i smagany wiatrem przyjmuje różne kształty. To zabawka z czasów jak jeszcze tatuś i mamusia mieli po tyle lat co wy. - powiedziała uśmiechając się delikatnie. - To nie takie proste więc musicie pomóc tacie bo inaczej latawiec nie poleci. - dodała i ciągnięta przez delikatną dłoń syna podniosła się z koca. - Biegnijcie jestem zaraz za wami – o czymś takim właśnie marzyła. O chwili wytchnienia. O spokoju.


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]13.05.17 23:13
Skwitował słowa Lorraine lekkim uśmiechem, doskonale zdając sobie sprawę, że w tym temacie jego spory nie dadzą żadnego rezultatu. Pokochał ją razem z jej dziwactwami, których wcale nie miał zamiaru zmieniać. Archibald był w nią wpatrzony jak w najpiękniejszy obrazek już od tylu lat, bo to między innymi one sprawiały, że Lorraine była sobą.
- Może zmieniać kolor albo wydawać jakiś dźwięk albo w ogóle się nie zmieniać - dodał, spoglądając na papierową mewę, która wciąż przyglądała im się ze strachem. - Ten będzie się robił większy albo mniejszy w zależności od siły wiatru - który z kolei bezproblemowo rozwiewał im rude czupryny, dlatego Archibald był pełen nadziei, że mewa będzie miała okazję przemienić się nawet w wielkiego wieloryba albo chociaż dostojnego feniksa. Nie uszło jego uwadze jak Winnie dokładnie powtarza jego ruchy, co wzbudziło w nim lekki niepokój spowodowany tą odpowiedzialnością, która od dnia narodzin Edwina spoczywała na jego barkach. Teraz zawija po nim nogawki od spodni, ale może w przyszłości będzie powielał poważniejsze rzeczy? Bycie ojcem, a zarazem wzorem do naśladowania, nie raz go przerażało i chyba nigdy nie przestanie. - Nie bój się, nic ci nie zrobi - powiedział, podając delikatnie mewę Miriam. Odniósł wrażenie, że uspokoiła się w jej drobnych dłoniach. Rozwinął nieco sznurek, po czym podał rączkę Winniemu. - Teraz słuchajcie uważnie, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie - zaczął całkiem poważnym głosem, nadając całemu wydarzeniu o wiele większego znaczenia. - Miriam, będziesz musiała unieść wysoko ręce i trzymać latawca tak długo aż nie dostaniesz od mamy sygnału do puszczenia - wyjaśnił, wskazując na córkę palcem wskazującym. Zaraz potem palec został przekierowany na Edwina, na którego czekało jeszcze odpowiedzialniejsze zajęcie. - Winnie, ty będziesz musiał biec ile sił w nogach, żeby latawiec wzbił się w powietrze. Jak już ci się to uda, będziesz musiał odpowiednio manewrować tym długim sznurkiem, żeby nie spadł - taka odpowiedzialność na barkach pięciolatka! - A jak spadnie to się zamienicie - dodał, rezygnując już z patetycznego tonu głosu. - Gotowi? Zaczynamy na trzy - zerknął rozbawiony na Lorraine, czerpiąc z tej całej zabawy nie wiele mniej radości niż ich pociechy. - Raz... dwa... trzy! - Krzyknął i zaczął biec przed siebie razem z Edwinem, głośno go przy tym dopingując.
Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]16.06.17 0:29
Z początku latawiec wydawał się nieco… przerażający. Był ruchomy, żywy, ale przy tym pozostawał wciąż nierealnie martwy, bo przecież był z papieru. Miriam zamrugała, przyglądając mu się z uwagą, badając grunt, tło nowej duszy-nie-duszy, która postanowiła ubarwić swoją ptasią sylwetką ich małą, ale za to kolorową rodzinę. Popatrzyła na tatę z lekkim uśmiechem, wciąż trzymając się blisko spódnicy mamy, która była przecież symbolem bezpieczeństwa! Puściła ją jednak po chwili, by przygotować dłonie na przyjęcie ptaszęcia. Jego struktura była sztywna, ale gdy trzymała go w rękach, wydawał się nieco poruszony, dokładnie tak jak prawdziwy! Kiedyś ciocia Julka pozwoliła jej trzymać w rękach małego memortka. Oczywiście tylko przez chwilę, ale to wystarczyło, żeby Miriam wyrobiła sobie opinię o żywych zwierzątkach i ich podobiznach.
Miała poważne zadanie do wykonania – Winnie zresztą też! Tata uczył ich właśnie, co trzeba robić, by latawiec wzniósł się w powietrze i zmienił swój kształt. Jej przydział był dość prosty i logiczny – musiała stać, trzymając ptaszynę w rękach uniesionych nad głową i poczekać tylko na odpowiedni sygnał, by ją puścić i pozwolić panu wiatrowi ponieść ją wysoko, aż do nieba!
Spojrzała na mamę całkiem przejęta nową sytuacją, jakby chciała zawołać do niej z piskiem „Patrz, mamo, jaka jestem już duża! Tyle rzeczy potrafię sama robić!”. Czuła się poniekąd dumna z siebie samej, bo do tej pory o pomoc ze wszystkim musiała prosić – czy o podanie jej szklanki soku, czy o pokrojenie jabłka, czy o wypranie sukieneczki panny Roweny, bo aktualnie wylał się na nią sok (tak, sam się wylał!) i panna Rowena była bardzo smutna. Teraz robiła coś sama, coś bardzo odpowiedzialnego!
Wzięła głęboki wdech i mocniej uchwyciła latawiec, unosząc go nad głowę, by być gotową na moment, gdy Winnie zacznie biec. Kolejna chwila przyniosła za sobą szybsze bicie serca i spięcie każdego mięśnia w drobnym ciałku Miriam. Jeszcze raz obróciła się w stronę mamy, czekając na znak.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]01.07.17 23:28
To zadanie było takie wymagające! Trzeba było biec i trzymać ładnie sznurek i się przy okazji nie wywrócić! Bo jak się wywrócę, to nasz latawiec nie poleci, a ja bardzo chciałem by poleciał. Dlatego patrzyłem na tatę z szeroko otwartymi ustami starając się zapamiętać wszystko to, co do mnie mówił, ale zapamiętałem tylko, że mam biec. Ale w bieganiu chyba jestem dobry, to sobie poradzę. Oscar mi pomoże!
Wziąłem w ręce sznurek i mocno go chwyciłem, aby mi przypadkiem nie wyleciał. Ustawiłem się w odpowiednią stronę, nawet przyjąłem odpowiednią pozycję do biegania! Obok mnie stał Oscar, spojrzałem na niego, też miał swój sznurek i swój latawiec. Będziemy biegli razem! Kiwnąłem mu na znak, że jestem gotowy, a potem spojrzałem przed siebie. Tata dał znak...gdy usłyszałem trzy, popędziłem ile sił w nogach do przodu!
Biegłem i biegłem i biegłem mocno trzymając sznurek! Był taki długi, że najpierw musiałem się od Miriam oddalić, bo inaczej nasz latawiec spadłby na ziemię, a nie poleciał do góry. Z jednej strony biegł ze mną Oscar, który też bardzo dobrze sobie radził, a z drugiej biegł tata, który radził sobe jeszcze lepiej!
Zapragnąłem obrócić się do tyłu, aby sprawdzić, czy Miriam jeszcze stoi, czy przypadkiem nie pociągnąłem ją za sobą i teraz nie ciągnę ją po ziemi… ALE TO BY BYŁO ŚMIESZNE! Miriam z twarzą z piasku! Uśmiechnąłem się szeroko, ale nie miałem sił się zaśmiać. Gdy się obejrzałem, na szczęście, chyba, Miriam stała twardo obok mamy na swoich nogach. No, przynajmniej będzie komu puścić latawiec kiedy przyjdzie już na to pora.
Sznurek się powoli naprężał, jeszcze trochę, jeszcze kawałek i mama na pewno da znać, żeby Miriam puściła… Nie wiem co wtedy, ale na pewno będzie fajnie!
- Leć ptaszku, leeć!! - zawołałem radośnie.


Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym

Edwin Prewett
Edwin Prewett
Zawód : Mały lord
Wiek : 6 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4363-edwin-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f247-dorset-west-lulworth-posiadlosc-prewettow
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]13.07.17 11:27
Lorraine pamiętała dni ze swojego dzieciństwa kiedy to długimi godzinami potrafiła z bratem latać po terenach posiadłości i pilnować by latawiec unosił się wysoko. Jak Miriam i Winnie tak i Lorkę i Harrego dzielił tylko rok różnicy. To było wspaniałe mieć najlepszego przyjaciela zawsze obok siebie nawet jeśli jako dziecko tego po prostu nie doceniała. Niezliczone sprzeczki o najmniejsze bzdury, które przecież w ogóle nie powinny zawracać ich dziecięcych umysłów. Byli tylko dziećmi, ale Lorraine zawsze doceniała to jaki był jej brat nawet jeśli utrata ukochanej bardzo go zmieniła. Szlachcianka znała rodziny, w których różnica wieku między rodzeństwem była naprawdę duża. Wtedy ciężko o jakąkolwiek komunikacje w końcu… priorytety się zmieniają. Blondynka miała nadzieje, że jej dzieci zawsze będą trwać przy sobie, bronić siebie nawzajem i dbać o siebie bowiem nie istnieje nic cenniejszego od rodziny. Szlachcianka czerpała z tego wolnego czasu jak najwięcej mogła. Chociaż zawsze robili wszystko by jak najczęściej spędzać czas wspólnie to życie doganiało ich zbyt często. Zawsze było coś do zrobienia, zawsze były obowiązki, którym trzeba było stawić czoła. Dzisiejszego dnia chciała cieszyć się piękną pogodą, śmiechem dzieci i Archiem, który też tego potrzebował. Nie wiedziała czy to przez szybkość ich życia czy przez przynależność do Zakonu Feniksa, ale nauczyli się żyć chwilą, żyć tylko dniem dzisiejszym, a to coś o co ciężko w czasach, w których przyszło im żyć. Lorraine oparła się ramieniem o konar drzewa spoglądając na przygotowania do lotu latawca. Widząc niepewność czającą się w oczach córki uśmiechnęła się szeroko by dodać jej otuchy i pokiwała głową z entuzjazmem. Zaraz przeniosła też spojrzenie na gotującego się do startu syna i przez myśl jej przeszło, że albo ten latawiec naprawdę pofrunie ku swoim największym możliwościom albo ktoś skończy z pozdzieranymi kolanami. - Start! - krzyknęła kończąc słowa męża i zaciskając kciuki z całej siły. Latawiec lekko zachwiał się w powietrzu na początku mknąc za szybko pędzącym Winniem. Zaraz jednak zaczął wzbijać się do góry by po chwili być już naprawdę wysoko na niebie. - Brawo! - krzyknęła radośnie i zaklaskała w dłonie. Dokładnie takie samo uczucie jak wtedy gdy miała tylko pięć lat. Tak mała rzecz a cieszy.


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]15.07.17 0:53
Cała ich niewielka rodzina potrzebowała takiego wyjazdu. Archibald zdawał sobie sprawę z tego, że przez ostatnie tygodnie nie był w stanie spędzić z nimi odpowiedniej ilości czasu. Rzucony w wir pracy czasem nawet nie zauważał jak wiele dni spędzał ciągiem w szpitalu, w domu tylko jedząc i śpiąc. Cieszył się, że Lorraine wspiera go w jego wymagającym zawodzie (w zasadzie nie miała innego wyjścia), ale jednocześnie był jej wdzięczny za każde słowo krytyki, które ściągało go na ziemię. Czy raczej do Dorset, do stęsknionych dzieci i oczywiście do niej samej. W takich chwilach zawsze sobie obiecywał, że musi przystopować i więcej czasu poświęcić najbliższym. Praca była ważna, Zakon jeszcze ważniejszy, ale Miriam i Edwin nie zdawali sobie z tego sprawy. Dla nich najważniejsze były chwile takie jak te i Archibald miał zamiar dać im ich jak najwięcej. Sam bardzo mile wspominał swoje dzieciństwo, a przede wszystkim momenty spędzone z rodzeństwem i rodzicami. Jako dorosły mężczyzna chciał, żeby jego dzieci wspominały swoje dzieciństwo równie pozytywnie co on. Chociaż w tej konkretnej chwili nie zastanawiał się nad takimi rzeczami, a po prostu dobrze się bawił. Biegł obok Edwina, głośno go dopingując i sprawdzając jak radzi sobie latawiec. Smagany wiatrem, pomału zaczynał zmieniać swoje kształty. Z niewielkiej mewy zaczynał rosnąć w pingwina, ale tylko na moment. - Jeszcze trochę! - Zapewnił syna, a kiedy latawiec uniósł się wystarczająco wysoko, zwolnił swój bieg i się zatrzymał. - Stój! - Powiedział podniesionym głosem, żeby Winnie przypadkiem nie biegł dalej. Przysłonił dłonią oczy, by móc spojrzeć w niebo. Latawiec natrafił na odpowiedni prąd, bo co chwila zmieniał kształt. Raz był mewą, raz pingwinem, innym razem niewielkim hipogryfem aż raz nawet przemienił się w wieloryba. Nawet dla Archibalda było to dość widowiskowe. - Teraz musisz odpowiednio naprężać albo puszczać sznurek - pouczył syna, podchodząc bliżej niego i łapiąc za tą samą rączkę. - Czujesz jak ciągnie? Musisz trochę puścić - powiedział, obserwując jak tym razem latawiec ponownie zamienił się w pingwina i skakał to w lewo to w prawo, machając swoimi krótkimi łapkami. Raz niebezpiecznie się zachwiał, na moment przybierając kształt kolibra, ale nie spadł. A nawet jakby spadł to nic by się nie stało, ot, puścili by go jeszcze raz. Albo zajęli się czymś innym, bo mieli cały dzień i całą plażę dla siebie.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]09.08.17 11:56
Uważnie patrzyła na Edwina, kiedy ten wystartował z miejsca jak prawdziwy zawodnik Quidditcha, jeden z tych, którzy w akompaniamencie wielobarwnych okrzyków wyleciał na środek boiska. Trochę się o niego martwiła, bo jeszcze miał krótsze nogi niż ona i miał większe szanse na to, że zaraz się wywróci, jeśli tata w porę się na niego nie obejrzy! Ale na razie szło mu całkiem świetnie!
Przestała zwracać na Edwina uwagę w momencie, gdy poczuła, jak z jej rudych sprężynek spada kapelusz. Wydała z siebie ciche hiknięcie i spojrzała alarmująco na mamę, ale ta nie zdążyła zareagować, bo akurat nadszedł moment, kiedy Miriam musiała puścić latawiec. Odpowiedziała na komendę mamy i wyprostowała palce, wypuszczając ze swoich objęć papierową sylwetkę. Ta uniosła się ku górze z łopotem skrzydeł, które zaraz przemieniło się w paniczne majtanie w powietrzu pomarańczowymi, pingwinimi stópkami. Pisnęła z radości i spojrzała na mamę, uśmiechając się szeroko. Kapelusz leżący na piasku i powiewająca lekko na wietrze czerwona wstążka przestały mieć dla Miriam jakiekolwiek znaczenie.
Popędziła za Edwinem i od razu chwyciła tatę za dłoń, przyglądając się poczynaniom młodszego brata, za chwilę jednak celując wzrokiem w górę, na fruwającą pod niebem sylwetkę.
- Tato, tato, a co to za ptaszek? – wskazała paluszkiem na wielobarwną postać ptaszka o długim dzióbku i skrzydłach, które furkotały na wietrze jak małe chorągiewki.
Podobał jej się. Wiatr pięknie z nim tańczył, a jaskrawe fiolety i błękity wyglądały na niebie jak fajerwerki.
- Mamusiu! – puściła szybko tatę i pobiegła do mamy, od razu chwytając mocno (jak na sześciolatkę) jej jasną dłoń. Zaczęła ją ciągnąć bliżej, bo przecież nie mogła widzieć tak dokładnie tego pokazu z tak daleka! Dziecięcy uśmiech sprawiał, że piegi na jej nosku zdawały się być jeszcze liczniejsze. – Widziałaś? On tak pięknie lata! Jak prawdziwy!


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]11.08.17 21:16
Biegłem i biegłem ile miałem sił w nogach i jak bardzo pozwalał mi na to sznureczek, który trzymałem. Trochę się bałem, że potknę się o własne nóżki, ale nic takiego się nie wydarzyło. W końcu poczułem opór i sznureczek nagle zaczął unosić się ku górze. Ale ja biegłem i biegłem dopóki tatuś nie dał mi znać, że mogę już przystanąć. Mocno trzymałem sznurek, a gdy się obróciłem, ptaszek już wysoko szybował nad naszymi głowami. Nie mogłem oderwać od niego oczu. Trudno było mi się skupić i utrzymać ptaszka tak, aby nie odleciał. Śmigał raz w jedną, raz w drugą stronę, a moje rączki za nim. To było trochę trudne i myślałem, że ten ptaszek sam mnie zaraz porwie.
- Tatusiu, pomóż! - zawołałem.
A gdy tata złapał ze mną za sznurek, już się nie bałem, że go puszczę. Mogłem się spokojnie skupić na jego wyglądzie i locie. A fruwał pięknie, tak pięknie machał skrzydełkami, jeszcze tylko powinien zacząć śpiewać. Byłoby cudownie.
- Tatusiu? Znasz się na ptaszkach? Co to za ptaszek? - zawtórowałem Miriam.
Moja siostra zaraz pobiegła po mamusię i stanęły obok przyglądając się ptaszkowi. Jak zawsze mówiła głupoty, przecież ptaszek był żywy, latał! Jak ptaszek lata, to na pewno żyje. Spojrzałem na nią marszcząc nosek i kręcąc lekko główką. Taka niby mądra, a nie wie, że latające ptaszki żyją. Nawet Oscar to wiedział!
- Mamusiu? Dobrze sobie poradziłem? - zapytałem.
Ten dzień należał do najlepszych dni od bardzo, bardzo dawna! Tak cudownie się bawiłem i z Miriam i z mamą i z tatą! Tata powinien brać częściej wolne i częściej zabierać nas na wycieczki. Brakowało mi tego, taty tak często nie było i nie raz było mi bardzo smutno, że go nie ma kiedy się chciałem pobawić. A dzisiaj mogłem bawić się ze wszystkimi! I bawiłem się cudownie! Nie mogłem sobie wymarzyć niczego lepszego!


Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym

Edwin Prewett
Edwin Prewett
Zawód : Mały lord
Wiek : 6 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4363-edwin-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f247-dorset-west-lulworth-posiadlosc-prewettow

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Jezioro Loch Lomond
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach