Wydarzenia


Ekipa forum
Przedpokój
AutorWiadomość
Przedpokój [odnośnik]15.01.17 1:03
First topic message reminder :

Przedpokój

Rolę przedpokoju pełni wydzielony z salonu kawałek wąskiego korytarza, na tyle niewielki, że właściwie trudno nazwać go pomieszczeniem. Od reszty mieszkania oddziela go wysunięty fragment ściany. Jak wszędzie indziej, i tu znalazło się miejsce dla wiecznie zielonych roślin doniczkowych; na niskim stoliku leżą zazwyczaj klucze, pozostawione przez przypadek książki oraz kilka drobnych monet na szybkie zakupy. Koc i poduszki znajdują się tutaj jedynie dla użytku Śnieżki - przedpokój to jedno z jej ulubionych miejsc na popołudniową drzemkę.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance

Re: Przedpokój [odnośnik]25.11.17 19:36
05.05

Podążała za Margaux rozglądając się uważnie, po spotkaniu była jeszcze bardziej wrażliwa na jakiekolwiek dźwięki. Klatka schodowa przypominająca każdą inną, w tym tą prowadzącą do jej mieszkania. Nie wyróżniała się niczym-panował na niej chłód, wymagałaby pewnego odremontowania, ale takie miejsca jak to możesz spotkać w całym Londynie. Żadna z nich się nie odzywała, zatopione we własnych myślach. Po spotkaniu Zakonu czuła jakby musiała sobie wszystko od nowa ułożyć, po kategoryzować. Tym bardziej cieszyła się, że miała te kilka spokojnych minut na ochłonięcie.
- Jestem pewna, że sobie poradzimy. - zapewniła ją i uśmiechnęła się zachęcająco. Elizabeth nie spodziewała się luksusów, wychowała się w nich i zbyt dobrze wiedziała jak płytkie jest ich znaczenie. Jej mieszkanie było o wiele skromniejsze, ale już jego położenie pokazywało, że sama go sobie nie kupiła. Gdy miała osiemnaście lat sama prawie w ogóle nie posiadała pieniędzy, wszystko należało do rodziny. Zresztą, prawie wszystko było wspólne. - Zianie ogniem jest typowe dla mugoli czy tylko ten przypadek ma taki talent? - zażartowała chcąc im lekko poprawić humor. Elizabeth naprawdę nie przejmowała się jak wygląda to mieszkanie - w czasie życia widziała najpiękniejsze dwory jak i w pracy odwiedzała najbrudniejsze speluny, nic jej nie zaskoczy. Weszła do mieszkania i pierwszym przymiotnikiem jakiego użyłaby, by je opisać byłoby "przytulne".Było to miejsce, którego zimą nie chce się opuścić, a latem chce się szybko do niego wracać. Oddała płaszcz Margaux i rozejrzała się po mieszkaniu. Natrafiła na męskie ubrania, które musiały należeć do współlokatorów, ale żadnego z nich nie było widać. Będą zapewniony mieć więc spokój, a tego na pewno będą potrzebować.
-Nie ma za co, nie będzie to proste zadanie, a skorzystamy na tym wszyscy. - powiedziała wracając wzrokiem do towarzyszki. Nie znała Margaux za dobrze, wiedziała, że jest ratowniczką i świetnie rysuje, ale to żenująco mało jak na tyle miesięcy znajomości. - Również zrobiłam to dlatego, że dawno z nikim nie malowałam czy ogólnie nie uprawiałam sztuki. Zawsze lubiłam dzielić z kimś ten moment tworzenia, nie wiem czy nie gadam głupot. - zauważyła, kierując się do salonu. Była naprawdę podekscytowana, ale czuła, że czeka je wiele godzin mozolnej pracy, może nawet nie zdążą tego wszystkiego dzisiaj ukończyć. Mało będzie w tym artystycznej pracy, a dużo rzemieślniczej. - Dla własnego bezpieczeństwa posłucham twojej rady. I chętnie napije się herbaty. - W salonie zauważyła ową białą istotę, ale wolała się do niej nie zbliżać, siadając po drugiej stronie kanapy. - Masz wszystkie potrzebne przybory czy musimy kombinować? - zapytała, obserwując z z nieufnością kota, który nic nie robił sobie z jej obecności.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Przedpokój [odnośnik]28.11.17 17:23
Obserwując smukłą sylwetkę Elizabeth, poruszającą się po zagraconej przestrzeni jej mieszkania, uświadamiała sobie, jak bardzo brakowało jej w nim kobiecej obecności. Chociaż Just była już bezpieczna – a przynajmniej na tyle bezpieczna, na ile ktokolwiek mógł być bezpieczny w obecnych czasach – wciąż pamiętała te okropne dni, podczas których brak jej dźwięcznego śmiechu w znajomych czterech ścianach był niemalże namacalny. Margaux nie mówiła tego głośno, ale nadal tęskniła; za fortami z poduszek, za mignięciami kolorowych włosów, nawet za tym zabawnym sposobem, w jaki się irytowała, gdy po raz kolejny zdarzyło jej się potknąć o Śnieżkę. Ben i Louis byli wspaniałymi współlokatorami, ale brakowało jej łagodnej aury, która podążała wszędzie tam, gdzie szła Tonks.
Elizabeth też taką miała. – Nie mam już pojęcia, co jest typowe, a co nie – odpowiedziała, na wpół poważnie, na wpół podejmując lekki, żartobliwy ton. – Jeszcze tydzień temu ziejący ogniem mugol na pewno byłby rzadkością, dzisiaj… To chyba nasza nowa codzienność – dodała, trochę bezwiednie podchodząc do kanapy i przesuwając porozrzucane poduszki, żeby zrobić im trochę więcej miejsca. Przy tylu osobach mieszkających w tak ograniczonej przestrzeni, trudno było zachować porządek i w pewnym momencie przestała nawet próbować, zresztą – pomiędzy próbami ponownego odnalezienia się w strukturach pogrążonego w chaosie Ministerstwa, a upewnianiem się, że wszyscy jej przyjaciele przeżyli majowy wybuch, nie miała zbyt wiele czasu na sprzątanie. – Dlaczego nie? – podchwyciła, zatrzymując się w połowie ruchu i odszukując spojrzeniem towarzyszkę. Nie była pewna, czy nie wchodziła tu na terytorium nieprzeznaczone dla niej – jej własne powody, dla których na długo odrzuciła kiedyś kartkę i ołówek były mocno osobiste – ale ciekawość wygrała z dyskrecją. Siedząca przed nią kobieta była dla niej zagadką, niewiadomą – a za tymi Margaux nie przepadała, od zawsze ceniąc szczerość i otwartość wyżej od tajemnic; nawet jeżeli wciąż gdzieś tam chowała kilka swoich. – I to nie są głupoty – dodała, uśmiechając się lekko.
Zniknęła w kuchni jedynie na chwilę, żeby wrócić do salonu z dwoma parującymi kubkami, wypełniającymi niewielką przestrzeń delikatnym, ziołowym zapachem, który nieodzownie już kojarzył jej się z domem. Postawiła naczynia na niskim stoliku, ostrożnie, żeby nie rozlać gorącego płynu. – Wszystko powinno tu być – odpowiedziała, była niemal pewna, że któraś z szafek kryła w sobie stos czystych arkuszy i cały zestaw ołówków. Zrezygnowała jednak z prób przywołania tego wszystkiego prostym accio – odkąd nawet najbłahsze z zaklęć zaczęły sprawiać niemiłe niespodzianki, unikała używania magii tak często, jak tylko mogła – zwyczajnie otwierając kolejne szuflady i przeglądając ich zawartość. Potrzebne rzeczy odnalazła w ostatniej, przyniosła je więc z powrotem do niskiego stolika, kładąc je zaraz obok parujących naczyń. – Myślałam już nad tym trochę – powiedziała cicho, biorąc w dłoń jeden z ołówków, ale póki co nie zbliżając go do pustej kartki. – To znaczy, jak powinna wyglądać kwatera. Czy powinniśmy odbudować ją na wzór poprzedniej, czy całkiem inaczej? – Uniosła spojrzenie, zatrzymując je na twarzy Elizabeth. – Jak myślisz? – zapytała; naprawdę chciała poznać odpowiedź.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Przedpokój [odnośnik]20.12.17 22:10
Bardzo przepraszam za zwłokę shame

Nie umiała przewidzieć co przyniesie im przyszłość, nie była jasnowidzem, ale nawet zwykłą metodą redukcji, nie mogła wymyślić wydarzeń, które miały nadejść. Wybuchy magii, wcześniej nie spotykane, a obecnie były rzeczywistością. Dlaczego teraz, nie wiedziała. Przeczuwała jednak, że był to początek zmian świata jakiego znali. Była zwolenniczką ewolucji - powolnych zmian, które nie dadzą od razu korzyści, ale nie przyniosą szybkich szkód. Obawiała się, że będzie im zamiast tego dana rewolucja - niekontrolowana, niebezpieczna, która lubi zjadać własnych ojców. Teraz będąc w zaciszu mieszkania Margaux patrzyła przez okno i mogła spokojnie wziąć oddech. Niby wszystko działo się powoli, od wielu miesięcy panowała atmosfera zmian, ale czuła, że gdy nadejdzie czas to nie dadzą rady nic zrobić. - Na Merlina, wyobrażasz sobie, jakby mugole zaczęli ziać ogniem jaka wybuchłaby u nich panika? Nie wiem czy oskarżyliby o to Boga czy demona. - utrzymała żartobliwy ton, choć skutki takiego precedensu nie mogłoby być dla nich korzystne. Mogliby mugole obwiniać o to religie, ale mogłoby również wrócić czasy polowania na czarownice. Takie wydarzenia na pewno byłyby na rękę antymugolskim czarodziejom, dostaliby amunicje do ręki i podstawę do manipulacji społeczeństwem. - Dorastałam w domu, gdzie sztuką interesował się każdy. Cały dom żył sztuką, odwiedzali nas często artyści. Byliśmy zachęcani do rozwijania naszych umiejętności, dobrzy nauczyciele i godziny spędzone na malowaniu czy graniu. To było naturalne dla mnie, że dzieliłam z rodzeństwem tę pasje. Gdy wyprowadziłam się z domu nie mam już często okazji, przynajmniej nie taki sposób. W twoim domu też sztuka była obecna czy byłaś wyjątkiem? - zapytała, gdyż tak naprawdę nic nie wiedziała o Margaux. Jak wyglądało jej dzieciństwo? Czy ma rodzeństwo? Nawet jakiej muzyki słucha. Poznawanie kogoś było fascynującym procesem, zawsze innym i różniącym się od poprzednich. Było również obarczone pewnym ryzykiem - im lepiej kogoś poznajesz, tym lepiej on rozumie i ciebie, ale i tym łatwiej jest tej osobie Cię skrzywdzić. Każda osoba jest ryzykiem, ale zarazem nie możesz go nie podjąć. Życie w separacji od innych ludzi musi być boleśnie nudne i monotonne, nawet jeśli posiadasz bujną wyobraźnie - Uważam, że nie powinniśmy odwzorowywać poprzedniej. Mamy możliwość stworzyć coś lepszego, przynajmniej dla naszych celów. Tamta była dosyć mała jak dla takiej ilości osób, a nie wiadomo jak bardzo rozrośnie się organizacja. Również nie było najlepszego miejsca na spotkania, teraz możemy o to wszystko zadbać. Zakon zmierza do przodu, nie powinniśmy cały czas patrzeć wstecz i kwatera jest dobrym początkiem na ten nowy start. - stwierdziła chwytając w dłoń ołówek w pełnej gotowości do użycia.- Trzeba się zastanowić co powinna posiadać i w jakich celach będzie wykorzystywana. Mimo wszystko nie powinna stracić pewnego swojskiego charakteru, to nie jest baza wojskowa. - Uśmiechnęła się szeroko na samą myśl.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Przedpokój [odnośnik]01.01.18 20:15
Lekka niepewność, jaką wywoływał ciężar ołówka w dłoni, uświadomiła ją, jak dawno po niego nie sięgała. Na pewno nie od Kruczej Wieży, być może – znacznie wcześniej; nie potrafiła zmusić się do kreślenia kwiatów i kojących krajobrazów, gdy te, szalejące w jej głowie, przyjmowały ponure barwy ptasich piór i czerniejących na horyzoncie szczątków wspaniałej niegdyś budowli. Wciąż śniła o cuchnących śmiercią podziemiach, w koszmarach nadal palce wyciągały po nią rozkładające się, napuchnięte łapska inferiusów; nieznajoma dziewczynka patrzyła na nią wielkimi oczami w kolorze nieba, zbudowane z ludzkich kości schody łamały się pod jej ciężarem, a pokryte żywą tkanką ściany zbliżały się do niej, zamykając w pułapce. Wszystko to sprawiało, że coraz trudniej było jej przypomnieć sobie o tych lepszych rzeczach; zapach pieczonych przez jej matkę madeleines à l’ancienne rozmył się we wspomnieniach, kojący głos ojca brzmiał jakoś odlegle; gubiła się sama w sobie.
Uśmiech, który pojawił się na jej wargach, miał za zadanie zakląć rzeczywistość. – Nie w taki sposób, jak w twoim – odpowiedziała, chwytając się tematu sztuki niczym koła ratunkowego; nie chciała snuć wizji ponurej przyszłości, mugolska wojna pokazała jej wystarczająco wyraźnie, jak irracjonalnie i destrukcyjnie ludzie potrafili reagować na strach, jak szybko dobre intencje topniały w obliczu zagrożenia. – Moja mama była baletnicą, ale zrezygnowała z kariery, kiedy poznała ojca. Mówiła, że od tamtej pory chciała tańczyć już tylko dla niego. – Nieco bezwiednie przyciągnęła do siebie arkusz pergaminu, znacząc na nim pierwsze, ciemne kreski. Zarysy czegoś, co kiedyś miało szansę stanowić schronienie dla nich wszystkich. – Ja sama zaczęłam rysować dopiero w Beauxbatons. Mój mały braciszek nie potrafił czytać, więc opowiadałam mu o wszystkim rysunkami. – Kiedyś wzdrygnęłaby się, opowiadając o tym. Dzisiaj te mgliste przebłyski przeszłości stanowiły jedne z jaśniejszych punktów w jej pamięci, bez względu na to, jak bardzo smutne było ich zakończenie. – Czym zajmuje się twoje rodzeństwo? – zapytała, powlekając lekkim woalem również kilka innych pytań. Była ciekawa, dlaczego jej towarzyszka zdecydowała się porzucić rodzinny dom na rzecz samotnego mieszkania w Londynie, ale wolała pozostawić jej swobodę w wyborze co i w jaki sposób chciała jej zdradzić.
Słuchała słów Elizabeth uważnie, zgadzając się z każdym jednym i kiwając w zamyśleniu głową. Zanim odpowiedziała, pochyliła się na kilka chwil nad kartką, nieprzytomnie odgarniając z twarzy kosmyki jasnych włosów i kreśląc proste linie. Nie było w nich nic profesjonalnego – była pewna, że cokolwiek dzisiaj stworzą, będzie potrzebowało dodatkowego spojrzenia kogoś, kto zna się nie tylko na malowaniu, ale również i samej budowie – ale nie miała zamiaru starać się z tego powodu mniej. – Co o tym myślisz? – zapytała w końcu, przenosząc spojrzenie na Zakonniczkę i podsuwając jej nakreślony na szybko szkic; mieszaninę starego i nowego, coś, co mogłoby stanowić zarówno centrum operacji, jak i dom, którego tak wielu spośród nich brakowało. Przekrzywiła lekko głowę, spoglądając na Elizabeth pytającym wzrokiem, czekając aż doda coś od siebie, uzupełniając pozostawione przez nią luki i poprawiając czające się w nierównych kątach błędy.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Przedpokój [odnośnik]18.01.18 20:28
Był aurorem, jak i zakonnikiem. Na chwilę obecną bardziej jednak czuł się tym pierwszym dlatego nie rezygnował tego dnia z nocnej służby na rzecz spotkania. Wiedział, że na chwilę obecną nie wiele był w stanie zaoferować jako żółtodziób. Potrzebował czasu by się wgryźć po swojemu. Nie martwił się też, że jego nieobecność może skutkować niewiedzą. Mógł w końcu liczyć na to, że Samuel przekaże mu wszystkie istotne informacje. Nawet przez myśl mu nie przeszło by w to zwątpić. Zresztą te wcześniej uzupełniła po części Elizabeth z którą się minął w parku. Przypadkowe spotkanie - on opuścił mur departamentu, a ona właśnie ku nim zmierzała. Poranna zmiana warty.
Poinformowała go o projekcie odbudowy, o pracach nad planem budynku, o tym, że Margaux potrzebuje odpowiedniej literatury by móc skoczyć i dopracować to co obie napoczęły. Anthony zaoferował się do pomocy. Może i talentu artystycznego los mu poskąpił to jednak umiał odwiedzać księgarnie, wydawać pieniądze, zachodzić do bibliotek, miał czas. Żadna fatyga. Czemu miałby więc nie odciążyć aurorki? No właśnie.
Zaszedł do jednej księgarni, drugiej... Nie bardzo się znał na magicznej architekturze, na rysunku budowlanym czy tam technicznym - brał więc po kilka tytułów książek z każdej kategorii pamiętając by zwracać uwagę na zawartość i wybierać te opracowania oraz podręczniki które zawierają więcej rysunków poglądowych. Czuł się trochę jakby szykował się do rozpoczęcia nowego roku nauki w Hogwardzie.
Zapukał do drzwi ratowniczki. Nie był przy tym nachalny doskonale zdając sobie sprawę która jest godzina i że pracowała (a może wciąż pracuje?) całą noc nad sprawą zakonu. Uzbrojony w cierpliwość czekał, aż drzwi się uchylą.
- Minąłem się w pracy z Elizabeth. Wspomniała, że będziecie potrzebowały trochę wiedzy. Upolowałem co nieco. Byłoby tego więcej, jednak te lepiej zaopatrzone księgarnie wciąż były zamknięte. Mogę...? - wytłumaczył się, a potem sugestywnie spojrzał jej przez ramię, ku wnętrzu mieszkania. Książek wbrew temu co mówił było od groma, a szwy materiałowej torby jęczały cicho błagając o odpoczynek - Chciałbym, jeśli możesz, byś przejrzała czy coś z tego cie zadowala. Nie dostałem żadnych wytycznych co do konkretnego tytułu bądź autora, lecz jeśli w tym momencie chodzi ci jakiś po głowie nie będzie dla mnie problemem zrobić jeszcze jeden kurs. Jestem już po pracy. - uzupełnił swoją wypowiedź po tym, jak wszedł do wnętrza mieszkania. Niemo spytał oczami o miejsce w którym mógłby złożyć książki - Jak postępy...?


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Przedpokój [odnośnik]21.01.18 21:10
Echa poprzedniego wieczoru przebijały się przez cienką warstwę snu, formując się w jej umyśle w cichą kołysankę, złożoną ze skrzypienia ołówka po pergaminie i łagodnego szmeru rozmów – z jakiegoś powodu tym razem wolną od ponurych wspomnień i oblepiającej wszystko ciemności. Być może była zbyt zmęczona, żeby śnić; w trakcie spotkania z Elizabeth nie patrzyła na zegarek, mogłaby jednak przysiąc, że od momentu, w którym razem weszły do mieszkania, do chwili, w której aurorka po cichu się z niego ulotniła, minęły długie godziny; na to samo wskazywałby zresztą nieśmiały poblask poranka, przesączający się przez koronkowe zasłony i malujący delikatne wzory na kobiecej twarzy, ułożonej w serdeczny, pożegnalny uśmiech.
Dawno nie czuła już takiego wewnętrznego spokoju.
Być może dlatego nie poderwała się od razu, gdy na powierzchni płytkiej nieświadomości pojawiła się rysa, utworzona przez miarowe pukanie do drzwi; jeszcze dzień wcześniej podskoczyłaby zaalarmowana, nasłuchując nerwowo i wyczekując najgorszego, ale teraz sen opuszczał ją powoli i niemal leniwie, więc gdy nieprzytomnie podniosła głowę – złożoną nie na miękkiej poduszce, a zaścielonym pergaminami blacie stolika, przy którym pracowały – nie od razu zrozumiała, gdzie się znajduje. Rzeczywistość wracała do niej stopniowo i dopiero szelest kartek, które przypadkowo strąciła na podłogę, przypomniał jej o kwaterze. Póki co istniejącej jedynie na niedoskonałych szkicach; podniosła jeden z nich, przyglądając się przez sekundę starannym liniom, które zawzięcie kreśliły razem z Elizabeth przez długie godziny, dopóki nie zastał ich świt. Nie planowały siedzieć tak długo, ale czas zdawał się samoistnie uciekać im przez palce, jak to często miało miejsce nocą.
Odgarnęła z twarzy potargane kosmyki jasnych włosów, kompletnie nieświadoma obecności różowych śladów na bladym policzku, w miejscu, w którym oparła się o dłoń. Nie myślała zresztą o własnym wyglądzie, poświęcając jedynie moment na szczelniejsze owinięcie się ciepłym kocem, zanim ruszyła do drzwi wejściowych, krzywiąc się lekko, gdy chłód owiał jej bose stopy. Palce przekręcające klucz w zamku drżały jej nieznacznie, ale uspokoiła się natychmiast, kiedy na korytarzu zobaczyła znajomą sylwetkę aurora. – Anthony – przywitała się, głosem wciąż zachrypniętym od snu, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech i natychmiast odsuwając się na bok, żeby wpuścić go do mieszkania. Nie miała pojęcia, która była godzina, ale z różowawej barwy wpadającego przez okna światła wnioskowała, że musiało być jeszcze bardzo wcześnie. – Tak, tak, oczywiście, chodź – potaknęła, kierując się z powrotem do pokoju dziennego. – Wiedza to dokładnie to, czego nam jeszcze brakuje. Robiłyśmy, co mogłyśmy, ale cóż, żadna z nas nie jest inżynierem. Przeglądałeś te książki? Może mógłbyś rzucić okiem?.. – zapytała, wskazując na leżące na stoliku szkice, a przy okazji robiąc trochę miejsca na odłożenie książkowych zdobyczy. Nie miała zamiaru wyręczać się Anthonym – w końcu sama zobowiązała się do wykonania zadania – ale męskie oko, to męskie oko. – No i dziękuję, że znalazłeś chwilę, musisz być wykończony. Napijesz się kawy? Herbaty? – Rzuciła mu pytające spojrzenie, znajdując się w połowie drogi do kuchni zanim jeszcze zdążył jej odpowiedzieć.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Przedpokój [odnośnik]23.01.18 20:06
Ponoć najlepsza na początek dnia jest kawa - mocna, gorzka i czarna jak ludzka dusza. Według Thonego wyraz twarzy zaspanej kobiety jest o wiele przyjemniejszym bodźcem. Nieprzytomne nieco zgubione spojrzenie, frywolnie pomykające po głowie pukle włosów, krzywo oblekający drobną sylwetkę koc. Tak, taki obraz zdecydowanie lepiej nastrajał na kolejny dzień człowieczej tułaczki niż kawa, która nagle stawała się przy porównaniu tych obrazów, czymś okropnie prozaicznym i pustym.
Zaproszony wsunął się do środka. Zamknął za sobą drzwi i podążył za kobietą do pokoju dziennego odwieszając w przedpokoju wierzchnią część szaty oraz zdejmując buty. Od pięciu dni nieprzerwanie padało. Nie chciał narobić bałaganu.
- Tak, miałem zwracać uwagę na te które mają dużo przykładowych rysów. Postanowiłem też wziąć przynajmniej dwie bardziej merytoryczne o magicznym budownictwie by nie było tak, że postanowimy zastosować jakieś rozwiązanie, które okaże się niemożliwe do wprowadzenia albo co gorsza - mogłoby zaburzyć pracę zaklęć ochronnych którymi obłożymy Chatę - wyspowiadał się, a potem zachęcony zainteresował się planami rozsypanymi. Każda kartka się nieco różniła się kształtem naniesionych linii. Prawdopodobnie były to plany różnych pięter. Zmarszczył czoło przekręcając głowę w bok niczym pies, który usłyszał dziwny dźwięk. Tylko który rysunek odzwierciedlał które piętro? - Pewnie, tylko mogłabyś mi to jakoś poukładać po kolei od piwnicy po dach? Nie chciałbym namieszać - zebrał całą swoją uwagę chcąc dobrze odczytać klucz do zrozumienia zapisków - Nie wiem czemu, być może przez ten kokon z koca, wydaje mi się jednak, że z naszej dwójki prawdopodobnie jestem tym mniej zmęczonym więc jest w porządku, nie przejmuj się. I może kawa...? - uśmiechnął się uprzejmie, a potem zaczął studiować to co było zapisane - Hm, mogę zabrzmieć, jak paranoik, lecz wydaje mi się, że jest za dużo okien. Oświetlenie jest istotne, fakt. Można to jednak nadgonić magią, a porta creare jest nieco trudniejsze niż alohomora. Do tego dach - może okno na poddasze zrobić duże, albo jakieś magiczne,bądź zorganizować nieco płaskiej powierzchni. Obszerny balkon gdzieś? Czegoś w tym guście brakuje by sprawnie lądować miotłą przy nieprzytomnym, dodatkowym obciążeniu


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Przedpokój [odnośnik]31.01.18 18:02
Było coś orzeźwiającego w spokojnym, merytorycznym potoku słów, który wypełnił pomieszczenie wraz z niosącą ze sobą zapach deszczu obecnością Anthony’ego. Obie z Elizabeth starały się dzień wcześniej jak mogły, ale były bardziej artystkami niż projektantkami – brakowało im realistycznego spojrzenia i umiejętności planowania, dlatego jeszcze zanim wsłuchała się w wypowiedź aurora, podejrzewała, że rozrysowanym planom brakowało podstawowych funkcjonalności. Przysiadła na krawędzi kanapy, obserwując, jak mężczyzna próbuje poskładać arkusze w całość i w zamyśleniu uchylając okładkę jednej z odłożonych przez niego książek. Wiedziała, że jej praca nie zakończy się dzisiaj; teraz, mając dodatkową lekturę, na pewno spędzi jeszcze wiele wieczorów na studiowaniu przykładowych szkiców, całkowicie świadoma, że postawione przed nią zadanie nie należało do lekkich; kwatera miała być ich schronieniem, miejscem tak bezpiecznym, że siły wroga nie będą w stanie ich dosięgnąć. Sporą część tego miały zapewnić zaklęcia; reszta zależała od samego układu budynku oraz tego, jak wielkiej sile będzie w stanie się przeciwstawić.
W ten sposób – mruknęła, odpowiadając na pytanie Anthony’ego i pomagając mu ułożyć plany we właściwej kolejności: od piwnicy po sufit. Jej dłonie, blade i szczupłe, wydały jej się dziwnie bezbronne w porównaniu do męskich palców, śledzących czarne linie układające się w ściany i okna. Nie wiedziała dlaczego, ale ten widok wywołał w niej ukłucie niepewności. Cofnęła ręce, chowając je w miękkim materiale koca i uśmiechając się przepraszająco, gdy mężczyzna o nim wspomniał. – Ja zwyczajnie muszę się obudzić; tymczasem mam wrażenie, że ty jeszcze nawet nie zdążyłeś się położyć – zaoponowała, wplatając między sylaby ledwie dostrzegalne nuty rozbawienia. Skinęła głową, znikając za ścianą oddzielającą kuchnię od pokoju dziennego, pozostawiając jednak drzwi otwarte, żeby przypadkiem nie umknęło jej ani jedno słowo z komentarza Anthony’ego. Rzeczowego, zapobiegawczego; musiała przyznać, że zgadzała się milcząco ze wszystkim, co mówił, ciesząc się jednak, że nie mógł zobaczyć, jak na wspomnienie o transportowaniu nieprzytomnego obciążenia zadrżały jej dłonie. Nie dlatego, że było to dla niej coś szokującego – jej własna praca w dużej mierze polegała na dostarczaniu bezwładnych, często pozbawionych świadomości czarodziejów do Świętego Munga – ale dlatego, że jej umysł automatycznie przyoblekł anonimowe ciała w realne rysy. Auror nie mówił w końcu o nieznajomych postaciach, mglistych sylwetkach pozbawionych nazwisk; ludźmi, których mieli ratować od śmierci byli ich przyjaciele. I schwytani wrogowie, co wcale nie sprawiało, że czuła się lepiej.
Wróciła do pomieszczenia chwilę później, z dwoma parującymi kubkami – jednym z mocną, aromatyczną kawą, drugim z ziołową herbatą, którą zostawiła dla siebie, obejmując porcelanę skostniałymi palcami. – Masz rację – przytaknęła, teraz również pochylając się raz jeszcze nad szkicami. Pokierowana słowami Anthony’ego, widziała już te wszystkie niedociągnięcia, których wcześniej nie była w stanie dostrzec. – Dodatkowy balkon można doprojektować tutaj – mruknęła, dotykając szorstki pergamin opuszkiem palca. – Z tego pokoju najłatwiej dostać się na korytarz. – W razie gdyby potrzebna była szybka ewakuacja. – Ale nie jestem przekonana co do okien. Szyby można wzmocnić zaklęciami; jeżeli z nich zrezygnujemy, nawet zastępując je magicznym światłem, kwatera zacznie przypominać bunkier. – Który może i byłby bezpieczny, ale aż za bardzo pachniałby wojną, jak na jej gust. – Ewentualnie możemy pomyśleć nad zaczarowanymi oknami, jak te w ministerstwie – zastanowiła się na głos, całkowicie nie panując nad tym, że ostatnie słowo jej wypowiedzi zabrzmiało odrobinę jak splunięcie.
Wspomnienie odsieczy wciąż żyło w niej zbyt mocno.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Przedpokój [odnośnik]01.02.18 13:13
Patrzył jak donie o opuszkach naznaczonych cieniem grafitu wprowadzały ład. Przesuwane pergaminy potulnie szeleściły najpewniej czując, że ich twórczyni choć zaspana to jednak pilnuje by nie zadziała się jakaś samowolka w efekcie czego Skamander mógł już po chwili mieć większe w rozeznanie w to na co patrzył. Kartkował schemat po schemacie w miejsce grubszych linii stawiając ściany, kwadratowe i prostokątne pomieszczenia przekuwając w pokoje, wizualizując wejścia oraz możliwe wyjścia, te które widniały oraz te które w razie potrzeby można było stworzyć. Co o tym myślał? Przekręcił kolejną kartkę, próbując to dokładnie określić, budował swoją opinię surowym, praktycznym okiem oceniając każdy aspekt.
Uśmiechnął się uprzejmie słysząc troskę w jej głosie. nie było w tym wdzięczności, lecz echo pewnej umownej formalności. Tak w końcu mają w zwyczaju zachowywać się goście w chwili, gdy gospodarz domu pod dachem którego się znajdują się o nich zamartwia. Tak zachował się i on sam.
Gdy opinia na temat tego co widział i myślał nabrała wyraźnych kształtów podzielił się nią z uzdrowicielką. Mówił wyraźnie, donośnie, lecz nie głośno - słysząc, jej bose stopy na podłodze kuchni potrafił oszacować jej odległość od siebie i dostosować ton głosu. Trzeba przyznać, że nie owijał w bawełnę. Nie starał się być delikatnym, choć oczywistym było, że porusza kwestie o których nie chciano myśleć, które budziły obawy. Nie oszukiwał siebie. Wisiało nad nimi widmo ponurej walki, która nieuchronnie się zbliżała i która pociągnie za sobą ofiary. Nie chciał też oszukiwać Vance, choć właściwie bardziej mu zależało na tym by ona nie oszukiwała samej siebie.
- Tak, wiem - zacznie. Powinna. - nie miał co do tego wątpliwości i z bijącą pewnością spojrzał na Margaoux chcąc jak gdyby tym samym sprowadzić ją na ziemię i przekonać do swego. Niezaprzeczalnie nie był człowiekiem bojącym się mówić prosto w twarz tego, czego ktoś inny słyszeć nie chciał - Być może - dodał niezobowiązująco przy propozycji okien w stylu ministralnym, nie będąc co do tej kwestii przekonany ani tez jednak nie będąc jej niechętny. Swoją opinię wyraził - była kanciasta, twarda i zbyt ciężka by pod wpływem miękkiego napomknięcia zmienić swój kształt. Ocenił i zadecydował.
- Nie wiem też które pomieszczenie jest przeznaczone z myślą o alchemikach, lecz najbezpieczniej będzie jeśli stanie się nim poddasze - zdecydowanie lepiej będzie w razie omyłki stracić dach niż zachwiać fundamentami całej budowli.
Spędził tu jeszcze kilka dłuższych chwil dopijając kawy i dzieląc się spostrzeżeniami. Potem wyszedł nie chcąc przeszkadzać.

|zt x2


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Przedpokój [odnośnik]21.02.18 22:50
|14 maja?

Krople deszczu dudnią w okiennice, kiedy bezwiednie wdrapuję się schodami na górę. Drzwi wejściowe kamienicy sprawiły, że daleko za sobą zostawiłem już burzę, która rozpętała się w ledwie kilka minut, choć włosy z pewnością wciąż mam mokre. Czuję jak kapie z nich woda, wpadając za kołnierzyk, jednak jedyne co robię w tej kwestii to staram się doprowadzić do względnego porządku. Miałem już zniknąć w zaciszu własnego mieszkania, usiąść w miękkim, choć wiekowym fotelu i rozkoszować się ciepłem ognia. Oczyma wyobraźni widzę samego siebie, tonącego w poduszkach, z głową skierowaną ku górze, ze wzrokiem utkwionym w suficie. Nie miałbym zapewne sił nawet na to by czytać albo pisać. Prawdopodobnie nie miałbym też sił na to, żeby zasnąć, więc tkwiłbym tak, wyrwany z rzeczywistości, wpatrując się w farbę odpadającą ze ścian. Jest w tym coś dziwnie relaksującego – komfort spokoju i ciszy, chwili przerwy od ciągłych zmian.
Pamiętam dobrze, co mówiła mi matka, choć dziś samo wspomnienie jej twarzy wywołuje nieprzyjemne ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Wciąż za mało. Kiedyś potrafiło wywołać łzy, te jednak zamarzły chyba gdzieś w śniegach Skandynawii. Chaos jest naturą zmian. Moją naturą, moją kolejną twarzą. I choć na codzień potrafiłem nawet czerpać z niego radość, czasami męczył. Męczył i wywoływał wir wspomnień, wspomnień o których wolałem zapomnieć. Zapominanie było łatwe i przyjemne, choć z pewnością także krótkotrwałe. Czy jednak nie nauczyłem się żyć krótkimi chwilami? Kiedyś przyszłe zmartwienia były zmartwieniami przyszłego Gideona. Czasem mam wrażenie, że całe to nieszczęście dopadło mnie, bo nagromadziły się wszystkie nierozważne błędy młodości. Wszystkie później i kiedyś.
Nie jestem w stanie się skoncentrować na zawiłych myślach, wyrzucam je więc z głowy. Koncentruję się na czymś innym, na dźwięku. Dźwięku moich stóp uderzających o posadzkę, skrzypiących schodów. Coś innego pojawiło się w mojej rutynie. Nie do końca wiem jak to się stało, jakimś szybkim ciągiem instynktownych zachowań. Wracam do tego w myślach, widzę siebie. Widzę drzwi kamienicy, słyszę trzask ich otwierania. Widzę przedmiot, który nie pasuje do reszty otoczenia – oprawiony szkicownik, kartki, niektóre z nich zapełnione po brzegi. Coś we mnie kusi aby je obejrzeć, choć czuję, że odbierałbym komuś prywatność. Oglądał myśli rozlane na papierze. Powstrzymuję się.
Spoglądam tylko na jeden z nich, szukając właściciela. Tak jak sądziłem, przedmiot jest podpisany, co tylko potwierdza moje przypuszczenia. Jest ważny. Sam nie jestem malarzem, ale wiem, że zakrzywione kreski i punkty pozwalają mi uporządkować myśli. Margaux Vance.
Litery układają się w imię, które pobrzmiewa tylko lekko obco. Gdzieś z tyłu mojej głowy wydaje mi się, że może kiedyś je już słyszałem. Ale nie potrafię przyporządkować go żadnej znanej twarzy, ani żadnemu znanemu dźwiękowi. Jest czymś nowym, niezwiązanym z przeszłością.
Choć schodów nie ma wiele, wydaje mi się, że ciągną się w nieskończoność. Może to jakiś paradoks, który ktoś potrafiłby nazwać. Nie zdążyłem jeszcze zapoznać się z sąsiadami. Wiem tylko, kto mieszka naprzeciwko mnie, z resztą wymieniam uprzejme słowa powitania. Wydaje mi się, że zbyt wiele niedokończonych spraw czeka na mnie bym zaczynał jeszcze setki nowych. Ale to tylko wymówka, którą powtarzam sobie, bo od kilku dni tkwię w dziwnym marazmie, z którego nie mogę się wydostać. Tak jakbym nigdy nie wrócił do Anglii.
W końcu trafiam pod drzwi z odpowiednim numerem. Nie wierzę w magię liczb, przynajmniej tą związaną z wróżbiarstwem. Czuję krople wody na mojej skórze. Mogłem użyć parasola, ale coś mnie powstrzymało. Chciałem znowu to poczuć, po raz pierwszy od tak wielu lat. W Londynie padał deszcz zupełnie inny niż na całym świecie.
Przełykam ślinę i wolną ręką, w drugiej trzymam w końcu szkicownik, zabieram się do pukania. Stukam dość mocno, ale staram się opanować moje tendencje do głośnego walenia w drzwi – zostawiam je wszakże tylko najlepszym przyjaciołom, którzy doskonale o nich wiedzą.
Nie jestem typem człowieka, który na siłę unika interakcji z innymi, nim wyjechałem, można by wręcz powiedzieć, że byłem duszą towarzystwa, choć lata w skrupulatnie dobieranym gronie najbliższych przyjaciół zapewne mogły to zmienić. Nie odczuwam niepewności czy niepokoju, może w pewnym stopniu zastępuje je zmęczenie. Gdy tylko moje uszy wypełnia dźwięk kroków, zbliżających się do wejścia i moje oczy rejestrują zmianę światła wypadającego zza uchylonych drzwi, czuję, że muszę wyjaśnić zaistniałą sytuację.
Dobry wieczór. Znalazłem to nieopodal wejścia i wydaje mi się, że należy do Pani – mówię, miłym i melodyjnym głosem, a na mojej twarzy pojawia się nawet subtelny uśmiech.
Unoszę wyżej rękę ze szkicownikiem, tak, żebyś mogła zobaczyć o czym mówię.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Przedpokój [odnośnik]11.03.18 23:02
| może być 14 <3

Nie miała pojęcia, w którym momencie jej spokojne, poukładane życie, zamieniło się w chaotyczny kalejdoskop nachodzących na siebie zmian, ale wystarczył jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że ten nowy porządek rzeczy zdecydowanie jej nie służył.
Nie potrafiła wychwycić początku, ani nawet dopatrzeć się w minionych wydarzeniach mniej lub bardziej subtelnych zapowiedzi końca; nie była pewna, czy jej rzeczywistość zaczęła pękać w chwili, w której na serdecznym palcu pojawił się pierścień z florystycznym motywem, czy jeszcze wcześniej, gdy zbyt mocno trzasnęła wejściowymi drzwiami mieszkania Garretta (nie wiedziała też, kiedy dokładnie przestała nazywać je ich mieszkaniem); być może błąd leżał jeszcze głębiej, schowany pod zleżałymi, ubitymi przez czas warstwami zaprzeczeń, może źle zrobiła, przyjmując zaproszenie do magicznej akademii; nie wiedziała.
Ta wątpliwość, nowa i obca, zdawała się na dobre zadomowić w jej surowym, odartym z pięknych złudzeń świecie, osiadając lekką mgiełką na ubraniach i mieszając się z wciąż towarzyszącą jej, lekką wonią gardenii. Pozornie nic się nie zmieniło; nadal bez trudu odnajdywała życzliwość dla każdego, kto tylko jej potrzebował, wciąż uśmiechała się ciepło i wyszeptywała łagodne zdania do rosnących w doniczkach kwiatów, pomimo własnych obietnic nie opuściła też murów ministerstwa, decydując – bez większego zaskoczenia czy przewrotów – że istniały rzeczy ważniejsze, niż jej zraniona duma. A jednak; panoszące się coraz śmielej zwątpienie od niemal dwóch tygodni utrzymywało ją w stanie niskiej efektywności, skrytego pod biernym działaniem marazmu, szpikując niepodjęte decyzje przerażającym co, jeśli; list od szefa departamentu z propozycją awansu leżał na jej nocnej szafce, nie doczekawszy się (jeszcze) odpowiedzi, podręczniki do numerologii, które tak skrzętnie zbierała, pozostawały nieotwarte, na wpół zarysowane plany badań leżały upchnięte na dnie szuflady, gdzie wcisnęła je pewnego dnia, przerażona ich potencjalnym znaczeniem i niechybną porażką. Dlaczego miałoby być inaczej? Wszystko, za co zabrała się do tej pory, prędzej czy później roztrzaskiwało się w drobny mak, pozostawiając po sobie więcej szkód niż korzyści; może powinna była zwyczajnie ograniczyć się do istnienia, co prawda nie osiągając nic, ale również nie ryzykując sprowadzeniem katastrofy na osoby, na których zależało jej najbardziej?
W głębi ducha wiedziała, że wszystkie te myśli brały się ze strachu, ale ten fakt wcale nie poprawiał jej nastroju; nie lubiła się bać, a jeszcze bardziej nie znosiła się do tego uczucia przyznawać, odruchowo zagłuszając je tworzeniem kruchych iluzji normalności. Trudnych do osiągnięcia, gdy na zewnątrz szalały anomalie, jeszcze trudniejszych do utrzymania, kiedy każdego ranka z przestrachem przemykała spojrzeniem po drukowanych w Proroku Codziennym nekrologach; nie, nie zaprzeczała płonącej coraz wścieklej wojnie, bo minęli już punkt, w którym zaprzeczać się dało, ale musiała też pogodzić się z tym, że życie trwało dalej – nawet jeżeli nie dla wszystkich. Nawet jeżeli wkrótce miało zakończyć się również dla niej.
Taką właśnie iluzję budował mdły zapach mąki, wypełniający maleńką kuchnię, gdy – zagłuszając łoskot wiszącej nad Londynem burzy nuconą pod nosem piosenką – przygotowywała ciasto na naleśniki, próbując desperacko przekonać samą siebie, że miało to jeszcze jakikolwiek sens. Że oprócz uczucia porzucenia, żalu po utracie przyjaciół, nieukojonej obawy o jutro, było coś jeszcze; że nie walczyli już tylko dla samej walki, ani dla idei, ani nawet po to, by pomścić tych, którzy już polegli; że jutro nadal istniało, nawet jeżeli nie miało jej być dane go zobaczyć.
Prosta, francuska melodia zamarła na jej ustach, gdy powietrze wypełnił dźwięk uderzania do drzwi, a jej spojrzenie odruchowo pomknęło w stronę wiszącego na ścianie zegara; za wcześnie na powrót Bena, za późno na spontanicznie odwiedziny. Znieruchomiała na moment, zastanawiając się, czy powinna w ogóle otwierać, czy może od razu posłać patronusa z prośbą o pomoc – myśli, które od jakiegoś czasu pojawiały się u niej naturalnie, nie były proste do rozproszenia. Ostatecznie nie zaryzykowała jednak anomalią, biorąc jedynie z blatu różdżkę i chowając ją do kieszeni szerokiego swetra. Ruszyła do przedpokoju, po drodze odgarniając z czoła luźny kosmyk włosów i nie zdając sobie sprawy, że tym samym przyozdobiła swoją twarz długą, mączną smugą.
Zawahała się na moment, zanim jej palce dotknęły klamki, naciskając ją i w pierwszej kolejności uchylając drzwi tylko odrobinę; jej spojrzenie zatrzymało się na męskiej sylwetce, jednocześnie znajomej i obcej, jakby należącej do kogoś, kogo zdarzało jej się mijać, choć od niedawna. Zmarszczyła brwi, po sekundzie decydując się otworzyć drzwi na oścież i posyłając nieznajomemu pytające spojrzenie. Dopiero jego słowa skłoniły ją do przeniesienia wzroku na trzymany w dłoni przedmiot, który rozpoznała od razu; na jej twarzy odmalowało się zrozumienie. – Och – odpowiedziała, prostując się bezwiednie. – Dziękuję – dodała, szkicownik musiał wypaść jej, kiedy szukała kluczy; sięgnęła po niego, odbierając go od mężczyzny i w międzyczasie dostrzegając więcej szczegółów: przemoczone ubranie, przyklejone do skóry włosy, miły uśmiech. Otworzyła usta, jakby chcąc powiedzieć coś jeszcze; nie była mu winna nic ponad podziękowania, sąsiedzki savoir vivre nie nakazywał zapraszania nieznajomych mężczyzn do domu, zwłaszcza w czasach wojny – ale szemrząca pod skórą samotność dała się przekonać pogodnej aurze i prostemu gestowi życzliwości. – Może wejdzie pan do środka? – zapytała, wskazując dłonią za siebie. – Robiłam właśnie naleśniki.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Przedpokój [odnośnik]29.03.18 1:24
Wciąż staram się zebrać myśli, niestrudzenie szalejące w mojej głowie – przebywanie w Anglii wydaje się nierealne, tak nierealne, że sam w nie nie wierzę. Kiedy w Norwegii czułem się względnie normalnie, na tyle normalnie jak może czuć się człowiek, który rzekomo umarł i zostawił za sobą wszystko co znał, tutaj sam sobie wydaję się niemal duchem. Nie jestem pewien, czy uczucie to kiedykolwiek przeminie: każdy dzień wydaje się teraz małą wiecznością, każda chwila spędzona z ludźmi, których, jak kiedyś sądziłem, utraciłem na zawsze. A jednak jest w tym coś męczącego. Coś co sprawia, że choć powinienem się cieszyć, jestem zmęczony. Bo życie stale się zmienia, a ja właśnie przeskoczyłem trzy lata do przodu. Najbardziej zmieniłem się ja: czuję to patrząc w lustro. Bo choć wciąż, Merlinowi dzięki, rozpoznaję własne rysy twarzy, spojrzenie mam już zupełnie inne. Nie jestem już Gideonem Fenwickiem, jestem kimś innym i wrócenie do poprzedniego stanu zajmie mi mnóstwo dni, tygodni, miesięcy. Jeśli nastąpi kiedykolwiek.
Zmieniająca się rzeczywistość jest ciężka do zrozumienia, ale ma w sobie coś fascynującego. To jakaś iskra, która została we mnie z dziecięcych lat – iskra goniąca za nieznanym. Gdzieś głęboko we mnie, pod skórą, czai się burza, która przyciąga w moją stronę kłopoty. Ale kłopoty są tym, co sprawia, że życie jest ciekawsze. Nawet jeśli niewątpliwie bardziej skomplikowane.
Jednak są rzeczy, które nie potrafią mnie cieszyć: nie tak, jak cieszyły kiedyś. Pamiętam wciąż, choć jakby przez mgłę, gdy będąc zaledwie chłopcem potrafiłem wrócić do domu ze złamanym nosem i uśmiechem na twarzy. Widzę te obrazy wyraźnie przed sobą – wydaje mi się jednak, że chłopiec ten to nie ja, to ktoś inny. Ja nie mam przeszłości: pozwoliłem jej umrzeć. Umrzeć razem ze mną, odprawiono jej nawet pogrzeb. A jednak wciąż do mnie powraca. Bo kim jest Penny, Samuel, Billy, Joseph? Są przeszłością i przyszłością, a może najzwyczajniej w świecie są teraz. To moi przyjaciele. A jednak czuję, że coś się zmieniło.
Moje źrenice rozszerzają się od zmiany światła, kiedy rzucam ukradkowe spojrzenie w stronę otwieranych drzwi. Z początku uchylonych tylko trochę, czemu wcale się nie dziwię. Jestem w Anglii dopiero od niecałych dwóch tygodni, ale już na własnej skórze odczuwam, że w kwestii bezpieczeństwa niewiele się zmieniło. Choć w mojej głowie nie może istnieć chyba zło gorsze od Gellerta Grindelwalda, choć ta nienawiść ma również bardzo personalne zabarwienie. W sercu wciąż pozostaje niepokój, że wróci. W końcu nikt nie wiedział gdzie zniknął. Nikt nie wiedział, co się stało. Potężni czarnoksiężnicy nie znikają z dnia na dzień, nawet jeśli pozostawiają po sobie krwawe żniwo. Gardzę Grindelwaldem, gardzę nawet samą ideą jego istnienia – muszę jednak oddać mu to, co do niego należy. Pewien cichy, dziwny rodzaj szacunku. On też był człowiekiem, skrzywionym i monstrualnym, ale w pewnych aspektach tak przecież podobnym do nas wszystkich. On też miał ideę, której się poświęcił. I to poświęcenie najwyraźniej przez długi czas niezwykle mu się opłacało. Szaleńcy i idealiści, najgorszy typ czarodzieja. Z pewnością najbardziej niebezpieczny.
Chcę niemal odetchnąć z ulgą, gdy dostrzegam rysy Twojej twarzy. Choć nie są mi całkiem obce, nie jesteś nikim, kogo kiedyś znałem. Nie muszę się tłumaczyć, nerwowo przekręcając słowa i znosząc spojrzenia pełne zdziwienia. Wydaje mi się to aż tak nieprawdopodobne, że muszę obrzucić Cię spojrzeniem raz jeszcze – a jednak wciąż szczupła sylwetka i szaroniebieskie oczy nie są czymś, co odnajduję w tyle umysłu. Niewiele Angielek ma przecież tak jasne włosy. Zresztą nie powinienem się przecież cieszyć z samego faktu nowości: dobrze było spotykać starych przyjaciół. Gorzej było im tłumaczyć, dlaczego trzy lata temu tak nagle i gwałtownie zniknąłem z ich życia. Dostrzegam zrozumienie na Twojej twarzy, lecz nie dziwię się ostrożności. To przecież tylko zdrowy rozsądek.Odpowiadam szybko, jak wymaga tego grzeczność, że to żaden problem i nie ma za co. Dopiero następne słowa wprawiają mnie w pewien szok, ale robię wszystko co w mojej mocy, by tego nie pokazać. Na Twojej twarzy maluje się szczera życzliwość, coś, czego nie widziałem u obcej osoby od bardzo wielu, wielu lat. Propozycja nie wydaje się szczególnie dziwna, biorąc pod uwagę fakt, że jesteśmy sąsiadami, ale z drugiej strony ciemne chmury wiszą pod angielskim niebem. Sam mam tendencję do bycia nierozważnym. Może to dlatego, że tyle lat spędziłem będąc aurorem, może to dlatego, że jestem tu stosunkowo niedługo. Ale wiem, czego z pewnością nie chcę: popadać w paranoję. Zauważam, że czarodzieje sięgają po różdżki znacznie rzadziej. Tak jakby magia traciła na swojej magiczności. Zbieram się do odpowiedzi, która w pewnym sensie zaskakuje mnie samego, tak jakby słowa same wychodziły mi z gardła. Uśmiecham się ciepło, kiwając głową. Może to czas lepiej poznać sąsiadów. Może to przez te naleśniki. Dałbym słowo, jedzenie jest mnie w stanie przekupić niemal zawsze. Może pewnego dnia do moich drzwi zapuka skazaniec z Azkabanu, a ja życzliwie go wpuszczę, bo przyniesie domowe ciasteczka. Dusza za ciasteczko, nic więcej.
Dziękuję – mówię, przyjmując zaproszenie.
Mija kilka sekund nim przypominam sobie coś, o czym niemal zapomniałem. Margaux Vance. Wiem, jak się nazywasz, więc przedstawienie się prawie wypadło mi z głowy. Trochę tak, jakbyśmy się już znali. Nawet jeśli być może to lepiej, że jeszcze się nie znamy.
Gideon Fenwick – dodaję po chwili, czyniąc powitalny gest, kiedy postępuję krok do przodu.
Nawet własne imię brzmi trochę obco, nawet słyszane z własnych ust.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Przedpokój [odnośnik]02.05.18 14:30
Nie powinna była zbyt nachalnie mu się przypatrywać – byli nieznajomymi, anonimowymi sylwetkami mijanymi na pogrążonych w półmroku korytarzach kamienicy – ale i tak z jakiegoś powodu przez dłuższą chwilę nie potrafiła oderwać spojrzenia od jego twarzy, gdy wymieniali grzeczności, stojąc w progu jej mieszkania. Bez podejrzliwości, choć tę właśnie nakazywał jej zdrowy rozsądek, przekonujący do szukania ewentualnych wrogów nawet tam, gdzie ich nie było; w spłukanych deszczem, szafirowych tęczówkach nie szukała jednak ukrytych zamiarów, a czegoś innego, czego sama nie była w stanie jednoznacznie sklasyfikować. Mimo że jego rysy układały się w obraz względnie neutralny – prostą uprzejmość, lekkie zaskoczenie, wreszcie cichą zgodę – miała wrażenie, że w starannych załamaniach i miękkich gestach kryło się coś jeszcze, coś, co odbijało jej własne emocje jak odrobinę wypaczone lustro. Być może była to myśl złudna, wywołana wyłącznie desperacką potrzebą zrozumienia; być może naprawdę był tylko życzliwym sąsiadem, znajdującym się daleko od panującej w Anglii zawieruchy; nie wiedziała, ale chciała się dowiedzieć, dlatego odsunęła się nieznacznie, przepuszczając go w drzwiach z uśmiechem co prawda osłabionym ostatnimi wydarzeniami, ale niezaprzeczalnie szczerym.
Na dźwięk padającego z jego ust nazwiska, jej brwi odruchowo powędrowały wyżej, ale nie zareagowała od razu, wykorzystując chwilę, w której ściągał z siebie przemoczony płaszcz, żeby rozważyć wszystkie za i przeciw. Fenwickowie byli magiczną rodziną, ale czy dawało jej to stuprocentową pewność, że w żyłach Gideona również płynęła magia? Lata uważnego baczenia na zmasakrowany anomaliami Kodeks Tajności nakazywały jej zakładać, że nie, dlatego wchodząc głębiej do mieszkania, dyskretnie przykryła leżącą na blacie różdżkę lnianą serwetą. Żałowała, że nie znała Josephine na tyle dobrze, by orientować się w imionach jej najbliższej rodziny; jeżeli jej towarzysz był w istocie mugolem, to napomknięcie o ewentualnych rodzinnych więzach mogło wywołać lawinę niewygodnych pytań: o to, czym się zajmowała albo skąd się znały. Na żadne z nich nie mogłaby odpowiedzieć szczerze, kłamanie z kolei nie należało do wachlarza jej umiejętności; przygryzła wewnętrzną stronę policzka, otwierając jedną z szafek w salonie i pochylając się nad nią, żeby ukryć malującą się na twarzy konsternację. – Wprowadziłeś się tutaj niedawno, prawda? – zagadnęła neutralnie, tylko odrobinę grając na czas. Jeszcze kilka miesięcy temu, na pewno nie przegapiłaby pojawienia się nowego lokatora w budynku; odwiedziłaby go jako pierwsza, z talerzem ciastek i beztroskim uśmiechem, oferując pomoc w zadomowieniu się. Obecnie zawieranie nowych znajomości było ostatnim, o czym myślała; obcy ludzie stanowili potencjalne zagrożenie, nawet jeżeli mieli serce po właściwej stronie; nie miała ochoty wpuszczać do swojego życia kolejnych osób tylko po to, żeby musieć później niechybnie się z nimi pożegnać.
A przynajmniej tak brzmiały argumenty, którymi próbowała przekonać samą siebie do postawienia muru między sobą, a całą resztą świata.
Sięgnęła do jednej z półek, ściągając z jej czysty, kremowy ręcznik i przez moment ważąc go w dłoniach. – To pewnie zbieg okoliczności, ale znam kogoś o nazwisku Fenwick – dodała, pozornie lekko, jak gdyby kontynuując wcześniej zaczętą myśl. Odwróciła się, zamykając szafkę i odnajdując Gideona spojrzeniem; podeszła do niego, podając mu kwadratowy kawałek miękkiej tkaniny i gestem wskazując na wciąż ociekające wodą włosy. Chociaż wewnątrz mieszkania było raczej ciepło, szkoda byłoby ryzykować głupim przeziębieniem. – Nie masz przypadkiem krewnej o imieniu Josie? – zapytała wreszcie, nadając własnemu głosowi żartobliwego tonu, jak gdyby spodziewała się tylko odpowiedzi przeczącej: że nie, nie przypomina sobie nikogo takiego. W rzeczywistości czekała na jego następne słowa z rosnącym zainteresowaniem, niepewna, które wywołałyby w jej umyśle większa lawinę kolejnych pytań.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Przedpokój [odnośnik]17.06.18 19:54
Po wielu latach instynktownie wyczuwam rzucane na mnie spojrzenie, ale absolutnie się tym nie przejmuje. Mimowolnie staram się wsłuchać w rytm kropli wciąż spadających z moich włosów. Mojej uwadze nie umykają brwi wędrujące do góry na dźwięk nazwiska. Odruchowo mrugam i przełykam ślinę, dając sobie chwilę na zastanowienie. Kątem oka spoglądam na lnianą serwetę, ale nie mogę dostrzec tego co się pod nią znajduje.
Tak. Ledwie kilka tygodni temu wróciłem z Norwegii – sam nie wiem czemu tak chętnie oddaję Ci ten fakt z mojego życia.
Jestem świadom tego, że niewiele mówi przypadkowej osobie, choć komuś innemu mógłby powiedzieć zbyt wiele. Nie wspominam nic o nieprzyjemnej sytuacji, ani o groźnym widnie najpotężniejszego znanego mi czarnoksiężnika, na zawsze wiszącym nad moją rodziną. A jeśli nie kolor moich włosów, to przecież akcent z pewnością zdradza to, że nie jestem rodowitym Norwegiem.
Wciąż brakuje mi mojego dawnego obeznania w mieście. Gdyby nie mój przyjaciel, Sam, pewnie gubiłbym się przy każdym wyjściu z mieszkania. W Londynie wiele się zmieniło – nie zwracam uwagi na ten niespodziewany potok słów z moich ust, gdy moje oczy mimowolnie wędrują do okna.
Anomalie szalejące tuż za nim są nie do zignorowania. Zbyt długo mnie nie było i zaczynam czuć brzemię własnego poświęcenia po raz kolejny. Nie przykładam zbytniej uwagi do pierwszych wypowiedzianych słów. Fenwick to może i nie najpopularniejsze nazwisko na świecie, ale ciężko stwierdzić by było bardzo rzadkie. Może też pochodzisz ze Szkocji?
Mimowolnie coś we mnie drży, gdy w końcu słyszę znajome imię. Przez kilka sekund milczę, niepewny jak odpowiedzieć. Rzucam jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie w stronę Twojej twarzy – może widziałem ją kiedyś przelotnie na jakimś korytarzu, ale nie wydaję mi się, bym mógł tak łatwo ją zapomnieć. Nie sądzę, żebyśmy się znali. A jednak coś wskazuje na to, że możesz znać moją siostrę lepiej niż ja sam, przynajmniej w tym momencie: bo obecnie ciężko mi cokolwiek o niej powiedzieć. Tak dawno przecież jej nie widziałem. Uśmiecham się ciepło przyjmując ręcznik i jeszcze kilka chwil poświęcam milczeniu. Czy to znaczy, że mam do czynienia z czarownicą? Na dodatek kimś, kto potencjalnie zna moją rodzinę? Nie daję nic po sobie poznać, wciąż utrzymując na twarzy zadowolony grymas.
Josephine – mówię, starając się utrzymać w ryzach emocje. – Tak. To moja młodsza siostra. Choć dość dużo czasu minęło, nim ostatni raz się widzieliśmy.
Ciężko byłoby powiedzieć: w sumie to tak, ale ona myśli, że nie żyję. Podobnie jak nasz brat Jamie. A to wszystko dlatego, że musiałem udawać martwego, żeby chronić ją i całą rodzinę po tym, jak naszych rodziców pożarła Szatańska Pożoga. Wydaję mi się, że na głos te słowa mogłyby brzmieć jeszcze głupiej, zwłaszcza, jeśli moje przypuszczenia okazałyby się błędne. Niemagiczna społeczność Anglii musi orientować się, że dzieje się obecnie coś dziwnego, ale nie moim zadaniem byłoby niszczyć ich rzeczywistość jeszcze bardziej. Sam rozumiem, że nawet czarodziejom ciężko jest zrozumieć mój przypadek: przypominam sobie zalaną łzami twarz Penelope, po tym jak chciała cisnąć we mnie doniczką. Nawet Samuel, jedyny, który wiedział, nie mógłby przecież do końca zrozumieć, czym się stałem – kłamstwem byłoby powiedzenie, że te ostatnie trzy lata nie zmieniły mnie ani trochę. Wznoszę spojrzenie, w którym maluje się pytająca iskra. Głupio byłoby zadawać mi bezpośrednie pytania, ale z drugiej strony coś we mnie wyrywa się do nich. Z trzeciej: wszystko to prowokowałoby tylko kolejną lawinę pytań i bardzo niewygodnych odpowiedzi, których prawdopodobnie sam mógłbym wciąż nie znać.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Przedpokój
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach