Karczma "Na samym dnie"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Karczma "Na samym dnie"
Podobno nie jest to pierwszy przybytek postawiony w tym konkretnym miejscu. Poprzednie wersje siedliszcza w - jak zwykle - nieokreślonych warunkach spłonęły. Aktualny dobytek prezentuje się w formie piętrowego, nieco wypłowiałego budynku. Kolory układanej dachówki z danej czerwieni, zmieniły się w brunatną płaszczyznę, przecinaną skrawkami ułamanego bordo.
Cały dół okolony wysuniętym, drewnianym gankiem i znajdującą się tuż przy ścianie - stajnią. Nie dziwne zjawisko, gdy zrozumie się mentalność mieszkańców wsi, w dużej mierze hodowców. Wejście jest szerokie, otulone ciężkim podparciem bali. Zdecydowana stylizacja, albo na całkiem dawniejsze czasy, albo - zwyczajny praktycyzm właścicieli.
Całość kompleksu mieści się w kilku rozlokowanych pomieszczeniach. Największa z sal, otwierającą się tuż po przekroczeniu drzwi wejściowych, stanowi główny przybytek. Szeroko rozstawione ławy i całkiem wygodne, jak na okoliczności siedziska. W kątach zadbano o mniejsze stoliki, zapewne z myślą o gościach odludnych. W centrum, tuż przy wysokim barze, znajduje się kominek, zazwyczaj raźno trzaskający i to niezależnie od pogody. Jakiś czas temu karczma przeszła w ręce czarodziejów, gdy poprzedni właściciele postanowili zbiec ze stolicy.
Cały dół okolony wysuniętym, drewnianym gankiem i znajdującą się tuż przy ścianie - stajnią. Nie dziwne zjawisko, gdy zrozumie się mentalność mieszkańców wsi, w dużej mierze hodowców. Wejście jest szerokie, otulone ciężkim podparciem bali. Zdecydowana stylizacja, albo na całkiem dawniejsze czasy, albo - zwyczajny praktycyzm właścicieli.
Całość kompleksu mieści się w kilku rozlokowanych pomieszczeniach. Największa z sal, otwierającą się tuż po przekroczeniu drzwi wejściowych, stanowi główny przybytek. Szeroko rozstawione ławy i całkiem wygodne, jak na okoliczności siedziska. W kątach zadbano o mniejsze stoliki, zapewne z myślą o gościach odludnych. W centrum, tuż przy wysokim barze, znajduje się kominek, zazwyczaj raźno trzaskający i to niezależnie od pogody. Jakiś czas temu karczma przeszła w ręce czarodziejów, gdy poprzedni właściciele postanowili zbiec ze stolicy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:51, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Spanikowani mugole nie posłuchali jej i uciekli, zanim zdążyła zamknąć drzwi. W pubie zostało ich niewielu, a Sophia miała wielką nadzieję, że ci, którzy uciekli, nie podzielą losu martwej kobiety, którą właśnie wciągano do pomieszczenia dalej od drzwi. Sophia nie miała pojęcia, co się tam czaiło, i to budziło w niej największy niepokój. Strach przed nieznanym był rzeczą całkowicie naturalną, ale wolałaby teraz wiedzieć, z czym mieli do czynienia i jak się przed tym chronić.
Staruszkowie nie powiedzieli jej wcześniej nic więcej niż to, że ów „demon”, którego tak się bali, ma wrócić, by karać. Pytanie, za co i w jaki sposób?
Mugole wyglądali na całkowicie przerażonych. Zapewne były to lęki mające źródło w powtarzanych przez lata opowieściach. Nie była pewna, czy jest sens próbować w tej chwili coś więcej od nich wyciągnąć, nie wyglądali na skorych do snucia historii, które wywoływały w nich panikę.
Rozejrzała się jeszcze po sylwetkach czarodziejów. Większość nie wyglądała na bywalców tego miejsca. Westchnęła i spojrzała w kierunku okna, po czym ruszyła powoli w stronę Lucindy i ciała martwej kobiety. Zauważyła dziwną reakcję czarownicy, która po oględzinach zwłok nagle odskoczyła do tyłu. Zmarszczyła brwi.
- Co się stało? – zapytała jej; teraz, gdy były blisko, rozpoznała w niej łamaczkę klątw, z którą kiedyś spotkała się przy okazji jednej ze spraw. – Czy to był efekt jakiejś klątwy? – zapytała już znacznie ciszej, tak, żeby tylko Lucinda mogła to usłyszeć. Zastanawiała się, czy może łamaczka klątw rozpoznała efekt jakiegoś czarnomagicznego uroku, który zmusił ją do takiej reakcji.
Sama postanowiła póki co nie rzucać zaklęć; o ile zamknięcie się drzwi mogło zostać uznane przez mugoli za silny podmuch wiatru, tak czarowanie w pomieszczeniu było bardziej ryzykowne. Jeszcze sama zostałaby uznana za jakiegoś demona. Póki co postanowiła więc zdać się na to, co mogła zaobserwować sama, magię postanawiając potraktować jako ostateczność. Zadbanie o bezpieczeństwo czarodziejów i mugoli było aurorskim obowiązkiem, więc gdy zrobi się naprawdę niebezpiecznie, minie czas na przejmowanie się zasadami tajności.
Póki co miała nadzieję, że tajemnicze coś poza budynkiem nie wedrze się tu i już nikogo nie zaatakuje. Nie opuszczały jej jednak złe przeczucia, że atak na kobietę, której zwłoki leżały na podłodze, to jeszcze nie był koniec. Znowu spojrzała na ciało, próbując dopasować to, co widziała, do efektów tych przejawów czarnomagicznych praktyk, które miała okazję widzieć. Bo co innego byłoby zdolne do uczynienia takich obrażeń, jak nie czarna magia?
Staruszkowie nie powiedzieli jej wcześniej nic więcej niż to, że ów „demon”, którego tak się bali, ma wrócić, by karać. Pytanie, za co i w jaki sposób?
Mugole wyglądali na całkowicie przerażonych. Zapewne były to lęki mające źródło w powtarzanych przez lata opowieściach. Nie była pewna, czy jest sens próbować w tej chwili coś więcej od nich wyciągnąć, nie wyglądali na skorych do snucia historii, które wywoływały w nich panikę.
Rozejrzała się jeszcze po sylwetkach czarodziejów. Większość nie wyglądała na bywalców tego miejsca. Westchnęła i spojrzała w kierunku okna, po czym ruszyła powoli w stronę Lucindy i ciała martwej kobiety. Zauważyła dziwną reakcję czarownicy, która po oględzinach zwłok nagle odskoczyła do tyłu. Zmarszczyła brwi.
- Co się stało? – zapytała jej; teraz, gdy były blisko, rozpoznała w niej łamaczkę klątw, z którą kiedyś spotkała się przy okazji jednej ze spraw. – Czy to był efekt jakiejś klątwy? – zapytała już znacznie ciszej, tak, żeby tylko Lucinda mogła to usłyszeć. Zastanawiała się, czy może łamaczka klątw rozpoznała efekt jakiegoś czarnomagicznego uroku, który zmusił ją do takiej reakcji.
Sama postanowiła póki co nie rzucać zaklęć; o ile zamknięcie się drzwi mogło zostać uznane przez mugoli za silny podmuch wiatru, tak czarowanie w pomieszczeniu było bardziej ryzykowne. Jeszcze sama zostałaby uznana za jakiegoś demona. Póki co postanowiła więc zdać się na to, co mogła zaobserwować sama, magię postanawiając potraktować jako ostateczność. Zadbanie o bezpieczeństwo czarodziejów i mugoli było aurorskim obowiązkiem, więc gdy zrobi się naprawdę niebezpiecznie, minie czas na przejmowanie się zasadami tajności.
Póki co miała nadzieję, że tajemnicze coś poza budynkiem nie wedrze się tu i już nikogo nie zaatakuje. Nie opuszczały jej jednak złe przeczucia, że atak na kobietę, której zwłoki leżały na podłodze, to jeszcze nie był koniec. Znowu spojrzała na ciało, próbując dopasować to, co widziała, do efektów tych przejawów czarnomagicznych praktyk, które miała okazję widzieć. Bo co innego byłoby zdolne do uczynienia takich obrażeń, jak nie czarna magia?
Deszcz za oknami karczmy powoli tracił na intensywności. Ale burza i jasne błyski wciąż były widoczne na tle brudnych szyb. To co znajdowało się poza granicami karczemnych ścian, wciąż pozostawało tajemnicą. Przynajmniej - dla większości. Niektórzy mieli okazję, by dostrzec mniej lub bardziej wyraźne zarysy czającego się niebezpieczeństwa, ale dopóki wszyscy kryli się w rozległej sali...czy dało się rozpoznać źródło strachu?
Ciało martwej kobiety zostało wciągnięte na środek, ale dwóch osiłków nie kwapiło się do pozostania obok krwawiących zwłok dłużej, niż było to konieczne. I kiedy w końcu nic nie przysłaniało widoku - każdy z obecnych mógł z odległości dostrzec czarne, sklejone od deszczu włosy, mokrą, granatową sukienkę i ziejącą w piersi dziurę. Brakowało jej jednego buta.
- Mira... - odezwał się głos spod ściany. Jeden z mugolskich mężczyzn, do tej pory pochylający się nad kuflem, teraz podniósł się chwiejnie, sunąc w kierunku leżącej kobiety. Zatrzymał się w odległości, ale na widok ziejącej, krwawej dziury w ciele - odwrócił się w spazmie, hamując mdłości - ona mieszkała niedaleko - odezwał się słabo jeden ze staruchów, który patrzył z odległości na leżące ciało - zaczęło się - dodał jeszcze, odwracając wzrok i zakrywając pomarszczoną ręką twarz.
- Ja...muszę wyjść, muszę...muszę sprawdzić - ciemnowłosy, całkiem młody mężczyzna, który zbliżył się do martwej, teraz wyprostował się i chociaż nadal wyglądał na przestraszonego, ruszył w kierunku zatrzaśniętych drzwi.
Ramsey z chwilę, gdy zdecydowałeś się podążyć za niewyraźną obecnością - straciłeś poczucie czasu. To co do tej pory widziałeś - rozmyło się, a ciebie ogarnął chłód i cisza - ...żeby go znaleźć przecież - ten sam odległy głos, teraz zdawał się przybliżać, a mi głośniejszy był ton głosu, tym wyraźniej słyszałeś miarowe uderzanie serca - czy on cię zawołał?...oh...otworzyłeś mu.
Vitalij, poczułeś pod palcami zdecydowanie chłodną skórę i dziwne mrowienie, które sunęło wzdłuż palców. Twój syn zdawał się być całkowicie nieobecny, ale nie dostrzegłeś na jego twarzy żadnych oznak bólu czy innych emocji.
Matt sięgnąłeś po jedyną sensowną rzecz, jaka przyszła ci do głowy. Kompas już wielokrotnie ratował ci skórę, ale z chwilą, gdy wyciągnąłeś przedmiot, spoglądając na jego tarczę, okazało się, że wskazówka wiruje. Nie zatrzymała się ani razu, zataczając kolejne kręgi na tarczy. Widziała to Daisy, która wciąż przy tobie trwała. Nikt nie dostrzegł twojego cichego zaklęcia, chociaż gest Matta wyraźnie rozszedł się echem. Aktualnie oboje znajdowaliście się najbliżej leżącego ciała.
Samael, chociaż próbowałeś powtórnie dostrzec coś za szybą, wcześniejszy obraz się rozmył i mimo prób i nawoływań, nic się nie pokazało, ale wspomnienie - bardzo wyraźne - twarzy córeczki, wciąż kotłowało się w twojej głowie. A jeśli coś rzeczywiście jej groziło?
Percival i Lucinda, staliście wystarczająco blisko drzwi, by widzieć mijającego was młodzieńca, który właśnie sunął do drzwi. Przodem do was, a tyłem do zamkniętych drzwi stała Sophia i dostrzegliście, jak zza zakamarków i brzegów wejścia, całkiem spiesznie przenika cieniutka smużka mgły, a moment potem rozległ się ciężki do zignorowania zgrzyt, jakby drapania. Jeden przy drzwiach i dwa przy oknach, a z kolejnym nagłym hukiem, zapadła całkowita ciemność, w której wrzaskiem rozległo się czyjeś echo. Coś wdarło się do środka, a drzwi i okna buchnęły do środka z falą szkła i drewna.
Rzut k100 obowiązuje w tej kolejce każdego. Unikacie, a do rzutu można wliczać jedynie sprawność. Ramsey w tej chwili nie może się bronić, chyba, że Vitalij zdeklaruje ochronę syna. Młodszy Mulciber musi zdecydować, czy nadal próbuje znaleźć się bliżej obecności, czy jednak się wycofuje.
Na odpis macie 48h
Ciało martwej kobiety zostało wciągnięte na środek, ale dwóch osiłków nie kwapiło się do pozostania obok krwawiących zwłok dłużej, niż było to konieczne. I kiedy w końcu nic nie przysłaniało widoku - każdy z obecnych mógł z odległości dostrzec czarne, sklejone od deszczu włosy, mokrą, granatową sukienkę i ziejącą w piersi dziurę. Brakowało jej jednego buta.
- Mira... - odezwał się głos spod ściany. Jeden z mugolskich mężczyzn, do tej pory pochylający się nad kuflem, teraz podniósł się chwiejnie, sunąc w kierunku leżącej kobiety. Zatrzymał się w odległości, ale na widok ziejącej, krwawej dziury w ciele - odwrócił się w spazmie, hamując mdłości - ona mieszkała niedaleko - odezwał się słabo jeden ze staruchów, który patrzył z odległości na leżące ciało - zaczęło się - dodał jeszcze, odwracając wzrok i zakrywając pomarszczoną ręką twarz.
- Ja...muszę wyjść, muszę...muszę sprawdzić - ciemnowłosy, całkiem młody mężczyzna, który zbliżył się do martwej, teraz wyprostował się i chociaż nadal wyglądał na przestraszonego, ruszył w kierunku zatrzaśniętych drzwi.
Ramsey z chwilę, gdy zdecydowałeś się podążyć za niewyraźną obecnością - straciłeś poczucie czasu. To co do tej pory widziałeś - rozmyło się, a ciebie ogarnął chłód i cisza - ...żeby go znaleźć przecież - ten sam odległy głos, teraz zdawał się przybliżać, a mi głośniejszy był ton głosu, tym wyraźniej słyszałeś miarowe uderzanie serca - czy on cię zawołał?...oh...otworzyłeś mu.
Vitalij, poczułeś pod palcami zdecydowanie chłodną skórę i dziwne mrowienie, które sunęło wzdłuż palców. Twój syn zdawał się być całkowicie nieobecny, ale nie dostrzegłeś na jego twarzy żadnych oznak bólu czy innych emocji.
Matt sięgnąłeś po jedyną sensowną rzecz, jaka przyszła ci do głowy. Kompas już wielokrotnie ratował ci skórę, ale z chwilą, gdy wyciągnąłeś przedmiot, spoglądając na jego tarczę, okazało się, że wskazówka wiruje. Nie zatrzymała się ani razu, zataczając kolejne kręgi na tarczy. Widziała to Daisy, która wciąż przy tobie trwała. Nikt nie dostrzegł twojego cichego zaklęcia, chociaż gest Matta wyraźnie rozszedł się echem. Aktualnie oboje znajdowaliście się najbliżej leżącego ciała.
Samael, chociaż próbowałeś powtórnie dostrzec coś za szybą, wcześniejszy obraz się rozmył i mimo prób i nawoływań, nic się nie pokazało, ale wspomnienie - bardzo wyraźne - twarzy córeczki, wciąż kotłowało się w twojej głowie. A jeśli coś rzeczywiście jej groziło?
Percival i Lucinda, staliście wystarczająco blisko drzwi, by widzieć mijającego was młodzieńca, który właśnie sunął do drzwi. Przodem do was, a tyłem do zamkniętych drzwi stała Sophia i dostrzegliście, jak zza zakamarków i brzegów wejścia, całkiem spiesznie przenika cieniutka smużka mgły, a moment potem rozległ się ciężki do zignorowania zgrzyt, jakby drapania. Jeden przy drzwiach i dwa przy oknach, a z kolejnym nagłym hukiem, zapadła całkowita ciemność, w której wrzaskiem rozległo się czyjeś echo. Coś wdarło się do środka, a drzwi i okna buchnęły do środka z falą szkła i drewna.
Rzut k100 obowiązuje w tej kolejce każdego. Unikacie, a do rzutu można wliczać jedynie sprawność. Ramsey w tej chwili nie może się bronić, chyba, że Vitalij zdeklaruje ochronę syna. Młodszy Mulciber musi zdecydować, czy nadal próbuje znaleźć się bliżej obecności, czy jednak się wycofuje.
Na odpis macie 48h
Paskudne przeczucie uderzyło go nagle i niespodziewanie.
Znał je doskonale: to dziwne mrowienie na karku, zwiastujące rychłe nadejście niebezpieczeństwa; nieuzasadnione drgnięcie palców, jakby samoistnie namawiających do poderwania w górę różdżki; odległy, fantomowy pisk w uszach, mglisty powiew chłodu, gwałtowne wyostrzenie wszystkich zmysłów, odruchowe wstrzymanie oddechu. Jedną z tych rzeczy mógłby śmiało zignorować, wystąpienia wszystkich jednocześnie przeoczyć nie mógł; za bardzo ufał własnym instynktom, zbyt wiele razy uratowały go przed katastrofą. Zamarł w bezruchu, niegrzecznie i nie po szlachecku ignorując nadejście nieznajomej kobiety, ale słowa ostrzeżenia zamarły mu na ustach, gdy ponad jej ramieniem dostrzegł przesączającą się przez szpary w drzwiach, czarną mgłę. Co, do kulawego psidwaka?.. Złapał Lucindę za zgięcie łokcia, głową wskazując na dziwne zjawisko, wciąż zaalarmowany przybierającym na intensywności cierpnięciem skóry.
Nie zdążył zrobić nic więcej, jego zmysły zawiodły jeden po drugim; najpierw ogłuszył go przeciągły zgrzyt, ułamek sekundy później oślepiły nieprzeniknione ciemności. Poczuł się jak wyrzucony w pustkę, w karczemnej przestrzeni orientując się tylko dzięki zaciśniętym na ramieniu kuzynki palcom; oprócz niego, oprócz tego niewielkiego skrawka materiału, wszystko wydawało się nierealne. Powietrze wypełniał strach, teraz jeszcze bardziej wyczuwalny niż wcześniej, a Percival wiedział, że to krótkie przestawienie z dźwiękiem i cieniem w rolach głównych stanowiło jedynie preludium do mrocznego finału. Na który nie musiał czekać długo; scena wybuchła odgłosem pękającego szkła i nie trzeba mu było już więcej, żeby zareagować.
To, co zrobił, stanowiło bardziej automatyczną reakcję, niż efekt ostrożnych przemyśleń; wciąż nie widząc kompletnie niczego, nie był w stanie dostrzec pędzących w ich stronę, ostrych jak brzytwa odłamków, rejestrując zagrożenie jedynie dzięki sprawnie działającej podświadomości. Nie miał też czasu na zastanawianie się nad najsensowniejszym planem działania, zresztą – w tamtej chwili nie za bardzo pamiętał, gdzie właściwie się znajdował. Wyrzucił z pamięci zagadującą ich kobietę, wyparł stojącego przy oknie Samaela, znajdujących się gdzieś w odległym kącie Rycerzy, leżącego na deskach mężczyznę i pomagającą mu dziewczynę, o anonimowych mugolach nawet nie wspominając. W głowie miał jedynie zaniepokojoną twarz Lucindy i najprawdopodobniej dlatego w pierwszym odruchu ścisnął ją mocniej za ramię, jednocześnie ciągnąc ich oboje w stronę ziemi i starając się osłonić kuzynkę przed szklanymi pociskami. Na więcej zabrakło mu czasu; zdołał tylko zacisnąć mocno powieki, wykorzystując wolną rękę do zakrycia twarzy. Później już tylko czekał, przygotowując się mentalnie na uczucie wbijającego mu się w plecy szkła.
Znał je doskonale: to dziwne mrowienie na karku, zwiastujące rychłe nadejście niebezpieczeństwa; nieuzasadnione drgnięcie palców, jakby samoistnie namawiających do poderwania w górę różdżki; odległy, fantomowy pisk w uszach, mglisty powiew chłodu, gwałtowne wyostrzenie wszystkich zmysłów, odruchowe wstrzymanie oddechu. Jedną z tych rzeczy mógłby śmiało zignorować, wystąpienia wszystkich jednocześnie przeoczyć nie mógł; za bardzo ufał własnym instynktom, zbyt wiele razy uratowały go przed katastrofą. Zamarł w bezruchu, niegrzecznie i nie po szlachecku ignorując nadejście nieznajomej kobiety, ale słowa ostrzeżenia zamarły mu na ustach, gdy ponad jej ramieniem dostrzegł przesączającą się przez szpary w drzwiach, czarną mgłę. Co, do kulawego psidwaka?.. Złapał Lucindę za zgięcie łokcia, głową wskazując na dziwne zjawisko, wciąż zaalarmowany przybierającym na intensywności cierpnięciem skóry.
Nie zdążył zrobić nic więcej, jego zmysły zawiodły jeden po drugim; najpierw ogłuszył go przeciągły zgrzyt, ułamek sekundy później oślepiły nieprzeniknione ciemności. Poczuł się jak wyrzucony w pustkę, w karczemnej przestrzeni orientując się tylko dzięki zaciśniętym na ramieniu kuzynki palcom; oprócz niego, oprócz tego niewielkiego skrawka materiału, wszystko wydawało się nierealne. Powietrze wypełniał strach, teraz jeszcze bardziej wyczuwalny niż wcześniej, a Percival wiedział, że to krótkie przestawienie z dźwiękiem i cieniem w rolach głównych stanowiło jedynie preludium do mrocznego finału. Na który nie musiał czekać długo; scena wybuchła odgłosem pękającego szkła i nie trzeba mu było już więcej, żeby zareagować.
To, co zrobił, stanowiło bardziej automatyczną reakcję, niż efekt ostrożnych przemyśleń; wciąż nie widząc kompletnie niczego, nie był w stanie dostrzec pędzących w ich stronę, ostrych jak brzytwa odłamków, rejestrując zagrożenie jedynie dzięki sprawnie działającej podświadomości. Nie miał też czasu na zastanawianie się nad najsensowniejszym planem działania, zresztą – w tamtej chwili nie za bardzo pamiętał, gdzie właściwie się znajdował. Wyrzucił z pamięci zagadującą ich kobietę, wyparł stojącego przy oknie Samaela, znajdujących się gdzieś w odległym kącie Rycerzy, leżącego na deskach mężczyznę i pomagającą mu dziewczynę, o anonimowych mugolach nawet nie wspominając. W głowie miał jedynie zaniepokojoną twarz Lucindy i najprawdopodobniej dlatego w pierwszym odruchu ścisnął ją mocniej za ramię, jednocześnie ciągnąc ich oboje w stronę ziemi i starając się osłonić kuzynkę przed szklanymi pociskami. Na więcej zabrakło mu czasu; zdołał tylko zacisnąć mocno powieki, wykorzystując wolną rękę do zakrycia twarzy. Później już tylko czekał, przygotowując się mentalnie na uczucie wbijającego mu się w plecy szkła.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Grzmoty huczały w oddali, błyski piorunów rozświetlały wnętrze karczmy. Deszcz bębnił rytmicznie po starych, zardzewiałych rynnach, wyznaczając tempo granej symfonii. Rozmowy przerodziły się szepty, oddając ostatecznie pierwsze skrzypce najlepszej solistce — ciszy. Niewiedzący co ze sobą począć ludzie miotali się, inni stali zupełnie osłupiali, wpatrując się w blade twarze, trupa i wszystko inne, co pomogłoby im zrozumieć. Emocje rosły, zainteresowanie mieszało się z obawą i niechęcią. Lecz to wszystko było gdzieś obok. Patrzył w tamtą stronę, lecz im więcej próbował się doszukać w świetle tym mniej wokół siebie widział. Aż w końcu to, co go otaczało rozmyło się zupełnie, a jego ogarnęła nicość. Całkowita, poruszająca pustka. Karczma przestała mieć znaczenie, a w jego świadomości przestała nawet istnieć na ten jeden krótki moment. Nie skupiał się już na swoim ojcu, ani tych wszystkich ludziach, którzy gdzieś wokół niego krążyły, bo tam nie było nikogo.
Chłód szczypał go w szyję i policzki, a ciężkie, gęste powietrze zajęło jego płuca. Otoczyła go cisza. Prawdziwa, niespotykana. Taka, w której nie słychać ani szumu wiatru, ani odgłosów miasta, czy przyrody z daleka. Była głucha, aż rozbrzmiało w niej ciche dudnienie serca. Jego własne? Niemożliwe. Czyżby się bał? Czyżby jego krew nagle zaczęła krążyć w jego żyłach szybciej, mimo, iż nie potrafił znaleźć powodu? Złapał się za pierś, chcąc pragnąc zrozumieć, czy się mylił. Chciał się mylić, choć ten jeden raz — bo to byłoby o niego niepodobne.
Jest za ciemno.
Głos znów rozbrzmiał, a on nie był w stanie stwierdzić, czy dochodzi z zewnątrz, czy może huczał w jego głowie. Milczał jednak, czekając na to, co nastąpi. Nie bronił się i nie walczył, bo jeszcze nie wiedział z czym tak naprawdę ma do czynienia. Ta dziwna... obecność, którą czuł intrygowała go, lecz musiał zachować swą mądrość. Duchy bywały kapryśne, lubiły zabawy, a to co go otaczało (a może co w nim było?) pozostawało wciąż niewiadomą.
— Czym... lub kim on właściwie jest?— spytał, licząc na to, że ten głos mu odpowie. Otworzył mu drzwi do swojego umysłu, zapraszając do środka, czymkolwiek był. Cóż jeszcze otworzył? Czy drzwi karczmy pozostawały zamknięte? Nie był w stanie sobie przypomnieć, przecież skupiał się na czymś zgoła innym. —Chciałbym go poznać. — Zmarszczył brwi, przymknął powieki, próbując się skupić. Czy mówił to na głos, czy może odbywał konwersację w kompletnej ciszy, w swojej głowie?
Chłód szczypał go w szyję i policzki, a ciężkie, gęste powietrze zajęło jego płuca. Otoczyła go cisza. Prawdziwa, niespotykana. Taka, w której nie słychać ani szumu wiatru, ani odgłosów miasta, czy przyrody z daleka. Była głucha, aż rozbrzmiało w niej ciche dudnienie serca. Jego własne? Niemożliwe. Czyżby się bał? Czyżby jego krew nagle zaczęła krążyć w jego żyłach szybciej, mimo, iż nie potrafił znaleźć powodu? Złapał się za pierś, chcąc pragnąc zrozumieć, czy się mylił. Chciał się mylić, choć ten jeden raz — bo to byłoby o niego niepodobne.
Jest za ciemno.
Głos znów rozbrzmiał, a on nie był w stanie stwierdzić, czy dochodzi z zewnątrz, czy może huczał w jego głowie. Milczał jednak, czekając na to, co nastąpi. Nie bronił się i nie walczył, bo jeszcze nie wiedział z czym tak naprawdę ma do czynienia. Ta dziwna... obecność, którą czuł intrygowała go, lecz musiał zachować swą mądrość. Duchy bywały kapryśne, lubiły zabawy, a to co go otaczało (a może co w nim było?) pozostawało wciąż niewiadomą.
— Czym... lub kim on właściwie jest?— spytał, licząc na to, że ten głos mu odpowie. Otworzył mu drzwi do swojego umysłu, zapraszając do środka, czymkolwiek był. Cóż jeszcze otworzył? Czy drzwi karczmy pozostawały zamknięte? Nie był w stanie sobie przypomnieć, przecież skupiał się na czymś zgoła innym. —Chciałbym go poznać. — Zmarszczył brwi, przymknął powieki, próbując się skupić. Czy mówił to na głos, czy może odbywał konwersację w kompletnej ciszy, w swojej głowie?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 31.01.17 8:29, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Za paskudnie brudną szybą nie widział już nic, mimo że wytężał wzrok i skupiał się na poszczególnych punktach, jaśniejących za oknem. Wokół huczało, grzmiało, lecz Avery zupełnie nie zwracał uwagi na otoczenie, czując się po prostu samotny pośród wielkiej zawieruchy. Nikt się nie liczył, nikogo przy nim nie było; Nott i lady Selwyn rozmyli się w dziwnej mgle, widziany kątem oka Ramsey i stary Karkarov także stali się zupełnie nieistotni. Nie pytał, jakim cudem w anonimowej, mugolskiej karczmie nagle znalazło się tak wielu czarodziejów, nie obchodziła go ich motywacja - w ogóle nie zważał na powstałe zamieszanie. Trup zmasakrowanej kobiety nie wstrząsnął nim ani odrobinę, a już na pewno nie na tyle, by odwiódł Avery'ego od myśli o córeczce. Nieznajoma niewiasta z wypływającymi na wierzch wnętrznościami nie wzbudzała w nim niepokoju - zaś ewentualna możliwość zagrożenia zdrowia jego córeczki, mogła go wpędzić w histeryczną panikę. Bał się, po raz kolejny w swoim życiu, bał się. Przerażała go możliwość, że nie będzie mógł ochronić Jill, że ją zawiedzie, że okaże się złym ojcem, że nie będzie go przy niej, by zasłonić jej drobne ciałko swoim własnym. Dla niej oddałby wszystko, poświęcając także i siebie - gdy nie było Laidan, nic nie stało na drodze jego rodzicielskiej miłości, kwitnącej nareszcie w pełni.
Czarny Pan pokazał mu, co może osiągnąć, co zdobyć - Julienne może wyzdrowieć, a więc nie powinna umierać. To kłamstwo, to łgarstwo, to bujda, to okropna mara, która ma wyprowadzić go z równowagi i zniszczyć. Zatrząsnął się z gniewu i strachu, wciąż nie mogąc pozbyć się wspomnienia twarzyczki swej córeczki, zmartwionej, wyciągającej ku niemu swoje chudziutkie rączki. Praktycznie nie usłyszał szczęku rozpadającego się okna, dopóki nie mrugnął, dostrzegając falę lecących w jego stronę ostrych odłamków. Instynktownie cofnął się o krok, zasłonił twarz rękami i próbując uniknąć szklanych i drewnianych odprysków.
Czarny Pan pokazał mu, co może osiągnąć, co zdobyć - Julienne może wyzdrowieć, a więc nie powinna umierać. To kłamstwo, to łgarstwo, to bujda, to okropna mara, która ma wyprowadzić go z równowagi i zniszczyć. Zatrząsnął się z gniewu i strachu, wciąż nie mogąc pozbyć się wspomnienia twarzyczki swej córeczki, zmartwionej, wyciągającej ku niemu swoje chudziutkie rączki. Praktycznie nie usłyszał szczęku rozpadającego się okna, dopóki nie mrugnął, dostrzegając falę lecących w jego stronę ostrych odłamków. Instynktownie cofnął się o krok, zasłonił twarz rękami i próbując uniknąć szklanych i drewnianych odprysków.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Lucinda nie mogła wyrzucić z głowy obrazu tych czerwonych ślepi wpatrujących się w nią z… przerażeniem. Mogła to być tylko jej wyobraźnia. Mara mająca dać jej znak by się wycofała. Jednak nie było już mowy o wycofaniu. To co działo się w karczmie nie było przypadkiem, a to co zobaczyła przy zmarłej kobiecie tylko ją w tym upewniło. Patrzyła jak mężczyźni odkładając z boku ciało i miała wrażenie, że to tylko wypełnienie polecenia. Nie wiedziała czy znali kobietę czy nie. Lucinda, która jej nie znała miała więcej szacunku do jej śmierci niż ochroniarze. Kiedy podszedł do niej Percy powędrowała za jego wzrokiem do swoich dłoni. Szkarłatna krew zdawała się już zaschnąć. Nie wiedziała ile czasu minęło odkąd kobieta stanęła w drzwiach. Blondynka skinęła głową i przejechała dłońmi po materiale płaszcza. - Bo to nie była napaść z nożem w ręku. - powiedziała spoglądając na kuzyna. - Nigdy takiego czegoś… - zaczęła, ale wtedy dołączyła do nich rudowłosa kobieta, którą Lucinda kojarzyła. Teraz już wiedziała skąd. Poznały się w Ministerstwie kiedy Lucinda pracowała tam nad pewną sprawą. Nie zdążyła jej odpowiedzieć bo nagle Percy szarpnął ją za łokieć zmuszając do przeniesienia wzroku na drzwi. Poczuła jak przechodzi ją dreszcz. Coś się zbliżało i czuła to niebezpieczeństwo w każdej komórce swojego ciała. Jej instynkt przetrwania kazał złapać jej kuzyna za dłoń i teleportować się stąd jak najdalej. Chociaż zwykle nie ignorowała swojej intuicji to tym razem wpatrzona ciągle w drzwi czekała. To było silniejsze od niej samej. Nie zwracała już uwagi na toczące się w karczmie kłótnie i krzyki. Nie zwracała uwagi na ludzi obok. Widziała tylko to co przed sobą. Słyszała tylko to co na zewnątrz. W karczmie nastała całkowita ciemność. Tylko jej urwany oddech dudnił jej w uszach. Nic już nie widziała. Nadchodziło coś mrocznego i jedynie dotyk dłoni kuzyna trzymał ją przy ziemi. Nagle drzwi ze zgrzytem wyłamały się z zawiasów. Szkło z okien rozsypało się w drobne kawałki lecąc w ich kierunku. Chciała ich obrócić, skulić się, ale w tym samym momencie Nott pociągnął ją do dołu i przykrył swoim ciałem chroniąc przed odłamkami szkła i kawałkami drewna. Próbowała się wyrwać, sięgnąć po różdżkę. Nie mogła mu pozwolić by wszystko spadło na niego. Był tutaj przez nią. Przez jej pracę, chęć niesienia pomocy. Był tutaj, żeby w razie potrzeby jej pomóc. Chronić. Wiedząc, że niewiele wskóra zacisnęła mocniej wargi by nie krzyknąć. Jej dłonie odnalazły w tej ciemności twarz mężczyzny i zasłoniły ją na tyle ile mogły. Nie mogła ochronić całkowicie jego pleców, nie mogła znaleźć im bezpiecznego miejsca. Nie mogła też nie zrobić nic. Nie ona.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Atmosfera panująca w pubie nadal wydawała się przytłaczająca i niepokojąca. I chociaż deszcz stopniowo tracił na intensywności, nadal było słychać i widać błyski. Nie musiała nawet patrzeć prosto w okna, żeby je dostrzegać, chociaż jej wzrok był bardziej skupiony na leżącym kilka metrów dalej ciele. Przyciągało spojrzenie, trudno było zignorować straszliwie okaleczone zwłoki, które jeszcze kilkanaście minut wcześniej były żywą kobietą, która miała pecha znaleźć się w niewłaściwym miejscu i czasie. Kto lub co zadało jej te rany? Co, jeśli takich ofiar będzie więcej? Przypomniała sobie mugoli, którzy uciekli i uświadomiła sobie, że oni obecni w karczmie także mogli być w niebezpieczeństwie.
Jeden z mugoli najwyraźniej rozpoznał ofiarę. Podszedł bliżej, reagując dosyć niespokojnie na ranę, ale była to całkowicie naturalna reakcja ludzi, którzy nie widywali takich rzeczy. Gdy jednak ruszył w stronę drzwi, Sophia znowu na niego spojrzała. Próbowała zatrzymać wychodzącego mężczyznę, powiedzieć mu, że podchodzenie do drzwi i próba opuszczenia budynku to nie jest najlepszy pomysł, ale jej dłoń zacisnęła się w pustce, mugol zaczął się oddalać. Co chciał sprawdzić? Czy wiedział coś więcej?
Sophia pewnie ruszyłaby za nim, gdyby nie to, że nagle jej uszu dobiegły dziwne, niepokojące dźwięki. Czarownica, której wcześniej zadała pytanie, także nie zdążyła już odpowiedzieć, bo w tym momencie coś zaszurało głośno, brzmiąc jak zgrzyt paznokci przesuwanych po twardej powierzchni. Nieprzyjemny, wdzierający się w uszy odgłos, po którym nastąpił przeraźliwy huk, a w pomieszczeniu zapadła gęsta ciemność, w której nie było widać prawie nic.
Pchana instynktem Sophia rzuciła się raptownie do przodu, ukrywając twarz w ramionach i padając na ziemię, by skulić się i zajmować jak najmniej miejsca, a tym samym spróbować uniknąć ewentualnych obrażeń. Usłyszała jeszcze wrzask, a potem poczuła mocny powiew wdzierający się przez wcześniej zamknięte drzwi i okna, pozbawiający złudzeń, że mury mogły uchronić ich przed tym, co czaiło się na zewnątrz.
Jednak czy zdążyła umknąć przed fragmentami szkła i drewna, które zostały gwałtownie wepchnięte do wnętrza karczmy przez jakąś nieznaną siłę?
Jeden z mugoli najwyraźniej rozpoznał ofiarę. Podszedł bliżej, reagując dosyć niespokojnie na ranę, ale była to całkowicie naturalna reakcja ludzi, którzy nie widywali takich rzeczy. Gdy jednak ruszył w stronę drzwi, Sophia znowu na niego spojrzała. Próbowała zatrzymać wychodzącego mężczyznę, powiedzieć mu, że podchodzenie do drzwi i próba opuszczenia budynku to nie jest najlepszy pomysł, ale jej dłoń zacisnęła się w pustce, mugol zaczął się oddalać. Co chciał sprawdzić? Czy wiedział coś więcej?
Sophia pewnie ruszyłaby za nim, gdyby nie to, że nagle jej uszu dobiegły dziwne, niepokojące dźwięki. Czarownica, której wcześniej zadała pytanie, także nie zdążyła już odpowiedzieć, bo w tym momencie coś zaszurało głośno, brzmiąc jak zgrzyt paznokci przesuwanych po twardej powierzchni. Nieprzyjemny, wdzierający się w uszy odgłos, po którym nastąpił przeraźliwy huk, a w pomieszczeniu zapadła gęsta ciemność, w której nie było widać prawie nic.
Pchana instynktem Sophia rzuciła się raptownie do przodu, ukrywając twarz w ramionach i padając na ziemię, by skulić się i zajmować jak najmniej miejsca, a tym samym spróbować uniknąć ewentualnych obrażeń. Usłyszała jeszcze wrzask, a potem poczuła mocny powiew wdzierający się przez wcześniej zamknięte drzwi i okna, pozbawiający złudzeń, że mury mogły uchronić ich przed tym, co czaiło się na zewnątrz.
Jednak czy zdążyła umknąć przed fragmentami szkła i drewna, które zostały gwałtownie wepchnięte do wnętrza karczmy przez jakąś nieznaną siłę?
The member 'Sophia Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Wystarczający chaos zlepiony z obaw i pytań na które nie chciałem w tym momencie szukać odpowiedzi zaprzątał moje myśli by chcieć stąd uciec. Nie podobało mi się to nieopisana odrzuciła mnie od drzwi. Ten przejmujący chłód, który nie chciał mnie odpuścić. Popadający w panikę mugole. Trup z wyrwą w piersi. Śmiałość Bezmyślność wiedźmy która chciała mi pomóc...być może potraktowałem ją zbyt szorstko poddając się impulsowi, lecz nie miałem w tym momencie w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. Sięgnąłem naglącym ruchem po kompas o którym sobie przypomniałem, a który to nie z jednego gówna mnie wykaraskał bo - przyznaję, poszukiwałem wrażeń, lecz nie takich rodem z ciemnej, nokturnowej uliczki w której bardziej niż pewne było, że prócz galeonów zgubić można było życie. Na nieszczęście kompas nie znał drogi ucieczki. Jego wskazówki wirowały bez ładu i składu, informując mnie w ten ponury sposób, że cokolwiek nam zagrażało...miało nas w garści. Otoczyło nas i było wszędzie.
- Psia krew... - warknąłem pod nosem z niezadowoleniem bo mimo wszystko, bez względu na to jak parszywe życie toczyłem to nie zamierzałem skończyć jak ta leżąca kobieta pod moimi nogami.
- Ej ty - siedź na dupie - cisnęło mi się na usta, gdy dostrzegłem mężczyznę zbliżającego się do drzwi. Rozdrażniło mnie to, że po pokazie który odbębniłem ten zdawał się nie wyciągnąć z niego wniosków choć nawet mi się to udało. Nie zdążyłem jednak dokończyć swej myśli. Dostrzegłem jakby opar czegoś przeciekającego przez zamki. Przeciągły zgrzyt, huk...Nie było czasu. Instynktownie odwróciłem się od źródła tych rewelacji plecami chyląc się ku ziemi starając się osłonić tę stojącą obok wiedźmę (Daisy). Poruszyłem się nim pomyślałem. Jak zwykle zresztą...
- Psia krew... - warknąłem pod nosem z niezadowoleniem bo mimo wszystko, bez względu na to jak parszywe życie toczyłem to nie zamierzałem skończyć jak ta leżąca kobieta pod moimi nogami.
- Ej ty - siedź na dupie - cisnęło mi się na usta, gdy dostrzegłem mężczyznę zbliżającego się do drzwi. Rozdrażniło mnie to, że po pokazie który odbębniłem ten zdawał się nie wyciągnąć z niego wniosków choć nawet mi się to udało. Nie zdążyłem jednak dokończyć swej myśli. Dostrzegłem jakby opar czegoś przeciekającego przez zamki. Przeciągły zgrzyt, huk...Nie było czasu. Instynktownie odwróciłem się od źródła tych rewelacji plecami chyląc się ku ziemi starając się osłonić tę stojącą obok wiedźmę (Daisy). Poruszyłem się nim pomyślałem. Jak zwykle zresztą...
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Karczma "Na samym dnie"
Szybka odpowiedź